Z dedykiem dla Lady Kiry,
która czekała na to chyba najbardziej C: Gdyby wyznawanie miłości do osoby
znanej tylko z internetu właśnie na jego łamach nie było tak beznadziejne to
wyznałabym Ci miłość za te wszystkie dobre i motywujące słowa, które zawsze do
mnie kierowałaś (i wciąż kierujesz), za uznanie moich wypocin za arcydzieła
(choć Sienkiewicz pewnie ma już poobcierane łokcie od przewracania się w grobie
za każdym razem, kiedy coś podobnego napisałaś) ♥ Ale i tak Cię kocham ♥
„Closer to Ideal” cz.9
Chyba od zawsze do
przeprowadzek pałałem jedynie szczerą niechęcią i niczym więcej. Cóż, mogłem na
zewnątrz udawać takiego, któremu wszystko niemal było obojętne, ale prawdą
było, że tak naprawdę byłem dość sentymentalny. Nie lubiłem tego w sobie,
dlatego i tę cechę mojej osobowości postanowiłem już dawno temu pogrzebać w
sobie żywcem, ukryć za maską rockmana-awanturnika – teraz jednak nie musiałem
przed nikim grać, gdyż byłem sam we własnym mieszkaniu. Z tej racji pozwoliłem
sobie na ciężkie westchnienie, odrzucając kolejne rzeczy na stos, który
następnie miał wylądować w śmietniku. Niestety nie zamierzałem płacić za
transport więcej niż to potrzebne – a jako że płaciłem za kilogramy
przewożonego towaru, musiałem pozbyć się zbędnego balastu.
Podczas mojej
pierwszej samodzielnej przeprowadzki z domu rodzinnego do małej i zatęchłej,
miejscami nawet zagrzybionej kawalerki przeżywałem prawdziwe piekło. Nie
wiedziałem, co ze sobą wziąć, a czego się pozbyć… Wtedy chyba właśnie
utwierdziłem się tak dokładnie w przekonaniu, że chcę się odciąć od
przeszłości, stworzyć zupełnie nową osobowość – nowego, wolnego człowieka,
który zupełnie od początku mógł pokierować swoim życiem, którego los nie był
przesądzony; wtedy właśnie zdawało mi się, że narodziłem się po raz drugi.
A więc zdecydowałem,
że, oprócz kilku najpotrzebniejszych rzeczy, nie wezmę ze sobą nic ze starego
domu. Nie obchodziło mnie to, że potem musiałem harować jak wół, żeby kupić
najpotrzebniejsze przedmioty. Nie obchodziło mnie to, że moje mieszkanie
jeszcze przez długi czas wiele nie różniło się od pustostanu, gdyż oprócz
łazienki i kuchni, które były już z góry wyposażone, niewiele mieściło się tam
mebli. Nawet nie miałem porządnego łóżka; jego marnym odpowiednikiem był twardy
materac rzucony na podłogę w kąt pokoju, którego sprężyny niemiłosiernie
torturowały całe moje ciało, czego skutki, zdaje mi się, że odczuwam do dziś.
To wszystko nie miało żadnego większego znaczenia, gdyż właśnie wtedy w pełni
narodził się Hizumi, zajmując miejsce starego Yoshidy Hiroshi, za którym nikt
jakoś nie płakał. Wtedy właśnie sklarowałem swój pomysł na przywdzianie maski,
dopracowałem ją i przekonałem sam siebie, że tak będzie lepiej… tak musiało być
lepiej…
Kiedy przeprowadziłem
się razem z matką i bratem z Tokio do prefektury Taunoku byłem wciąż jeszcze
dzieckiem, które mocno polegało na innych. Już wtedy coś zaczęło się we mnie
zmieniać; już wtedy zauważyłem szansę na rozpoczęcie nowego życia, ale swój
misterny plan, który potem pielęgnowałem i dopracowywałem przez długie lata,
mogłem wprowadzić dopiero, kiedy się usamodzielniłem.
Teraz, kiedy
przeprowadzałem się już po raz wtóry na własną rękę, zebrało mi się nagle na
analizowanie przeszłości i wspominanie. Doprawdy, żałosne…
Próbowałem przekonać
sam siebie, że nie będzie mi niczego szkoda – że nie powinno mi być niczego
szkoda – że nie będę za niczym tęsknił, wyrzucając kolejne oprawione w ramki
zdjęcia, pamiątki, beznadziejne i zupełnie nieprzydatne prezenty od starych
znajomych. Dokładnie tak, starych znajomych… oni już przeminęli, czas
zapomnieć. W życiu Yoshidy Hiroshi nigdy nie było wesoło, więc je zakończyłem i
stworzyłem sobie alternatywną postać Hizumiego, jednak po dłuższym czasie i
jego maska została naruszona, przejrzana przez Zero. Niby to tylko jedna osoba,
ale lepiej nie ryzykować. Pora zmienić image. Jeśli przejrzał mnie basista,
zaraz mogą pojawić się kolejni „dociekliwi”, a to byłby już problem. Mniemałem,
że postać Hizu upadła przez to, że z czasem pozwalałem na zbyt częste
„wcinanie” się mojego prawdziwego „ja” – niestabilnego, roztrzęsionego Yoshidy,
który był problematyczny nawet jako trup. No bo taka prawda, w końcu próbowałem
uśmiercić własną osobowość, przyjmując nową. Więc jak to inaczej nazwać? To
coś, co we mnie powstawało na nowo wbrew mojej woli, to, co Shimizu tak usilnie
próbował wyciągnąć na światło dzienne, nie było niczym innym niż zwłokami.
Yoshida Hiroshi jest od dawna martwy i taki powinien pozostać. Nikt nie
powinien bawić się w mesjasza ani nekromantę, ponownie powołując do życia
zmarłych.
Nigdy nie przepadałem
za zombie…
A więc czas było się
zmyć. Czas było rozpocząć nowe życie, przyjąć kolejną osobowość – pierwszym
krokiem, który musiałem wykonać, aby osiągnąć ten cel była przeprowadzka. Z
chęcią wyprowadziłbym się z miasta, ale jednocześnie Tokio było najlepszym
miejscem do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. To miasto było tak olbrzymie, że
szansa spotkania kogoś niepożądanego przypadkiem na ulicy wynosiła, doprawdy,
tysięczne części ułamka – moloch miejski gwarantował anonimowość i stwarzał
wiele możliwości, z których zamierzałem czerpać garściami. Cóż, ktoś mógłby mi
doradzić, abym wyprowadził się do… no nie wiem, Osaki, Kioto czy choćby
Yokohamy, gdyż są to również duże miasta, ale jednak co stolica to stolica.
Główne miasto państwa było centrum, ośrodkiem, w którym działo się najwięcej, a
to również sprawiało, że ciężej było kogoś zlokalizować. Im więcej ruchu i
gwaru, tym poszukiwania są trudniejsze – nawet jeśli stałoby się pod latarnią.
Jedynym problemem,
który był dość istotny, a z którym nigdy wcześniej nie przyszło mi się zmierzyć
była sława. Była ona na tyle działająca na moją niekorzyść, że nie mogłem znowu
tak całkiem wtopić się w bezimienny tłum, przybierając tożsamość, właściwie,
kogo tylko by mi się zamarzyło. Ludzie wiedzieli jak wyglądam, jak się nazywam,
skąd pochodzę, ile mam lat, czym się zajmowałem… Musiałem wziąć to pod uwagę.
Nie mogłem nagle ni stąd, ni z owąd wytrzasnąć sobie, że przybiorę personalia
jakiegoś pana Tanaki i wszystko będzie super – bo nie będzie. Musiałem zrobić
to jakoś bardziej dyskretnie, płynnie i z głową; całe szczęście miałem już
nawet ogólny zarys, jak mogłoby to wyglądać.
A więc jestem sławny
– z tej racji raczej nikt nie będzie zbyt chętny do zatrudnienia mnie, dajmy na
to, w biurze, gdyż gdyby takowa informacja wyciekła do mediów, pod owym biurem
zapewnie stacjonowały regularny obóz fanów, który skutecznie utrudniałby pracę
całemu zakładowi – jednak to nie wiązało mi rąk. Możliwe nawet, że, jeśli
spojrzało się na tę sytuację nieco bardziej optymistycznie, stwarzało dość
dobre warunki do przemianowania własnej osoby. Skoro nieoficjalnie mój zespół
został już rozwiązany, w dodatku ponoć z moich problemów zdrowotnych, nie byłem
już wokalistą. Co za tym szło, to już dość mocno mieszało w moim życiu i
pozwalało odwrócić mi się od przeszłości. Tak jak już wspominałem wcześniej,
zamierzałem zająć się obecnie grafiką komputerową i projektowaniem – to było
wręcz rewelacyjne wyjście z tej sytuacji! Korzystając z już wypracowanej sławy,
moje nazwisko wciąż będzie rozpoznawalne, choć ja sam będę mógł zniknąć. Jak to
możliwe? Nic prostszego! O ile muzyk w istocie jest personą, która stale jest
oblepiana spojrzeniami ze wszystkich stron, o tyle ludzie sławni, niezwiązani z
przemysłem rozrywkowym lub polityką, są zazwyczaj znani z nazwiska. Czy kogoś
naprawdę interesuje jak wygląda jakiś projektant mody czy architekt? Od niego
samego ważniejsze są jego prace! W moim przypadku nie miało być inaczej.
Już oczyma wyobraźni
widziałem tę stronę internetową, w myślach wybierałem czcionki, a w chwilach
przerwy między układaniem talerzy i przekładaniem ich skrawkami folii
bąbelkowej, żeby te się nie pobiły, w kartonie, wykonywałem szybkie, chaotyczne
szkice na kartkach papieru, które walały się po całej podłodze od czasu, kiedy
w napadzie desperacji wyrzuciłem je z biurka.
Naprawdę nie znosiłem
tego całego „ceremoniału” towarzyszącego przeprowadzce. Już nawet nie chodziło
o te pamiątki, o tę sentymentalną część Yoshidy Hiroshi, który od czasu do
czasu irytująco głośno potrafił stukać w wieko trumny, w której go uwięziłem,
ale o zwykłe formalności. Tyle z tym zachodu! No i to całe pakowanie… O ile
jeszcze z pakowaniem rzeczy osobistych, takich jak ubrania czy kosmetyki, nie
miałem problemu, o tyle denerwowało mnie układanie akcesoriów kuchennych.
Talerze, kubki, sztućce, przybory kuchenne, garnki, patelnie… Niby tego
właściwie nie używałem, a jednak, jakby nie patrzeć, musiałem to ze sobą wziąć,
a przyznać trzeba było, że ważyło to przecież dość sporo. No i jeszcze patrz i
martw się człowieku, żeby czasem coś się nie zbiło, nie potłukło… Cholera…
***
- Chyba zwariowałeś!
– darł się Zero od progu. – Dlaczego chcesz się przeprowadzić?!
- Nie twój interes –
burknąłem, z impetem stawiając słoik kawy, po który poszedłem do sklepu, na
blacie kuchennym.
Czy ja nie
wspominałem przypadkiem, że Tokio to ogromne miasto, w którym szansa na
spotkanie kogoś niepożądanego jest równa tysięcznym częściom procenta? No, to
jak widać mnie przypadło właśnie to „szczęście” znaleźć się w tej a jakże
nielicznej grupie ludzi, których dotknęła ta wyjątkowa sytuacja spotkania
niechcianej osoby.
- Właśnie, że mój! –
Michi upierał się niczym dziecko.
- Czy ty wiecznie
musisz wchodzić w moje życie z butami?! – zirytowałem się. – Jestem dorosły i
wiem, co robię. Tak, mamo, poradzę sobie – prychnąłem, widząc jego kwaśną minę.
– Nie uważasz, że już dość namieszałeś w moim życiu? – wciąż wściekły wstawiłem
wodę na kawę, jak zwykle nie proponując niczego do picia nieproszonemu
gościowi.
- Aach… - przeciągnął.
– Więc o to chodzi… - uśmiechnął się krzywo.
- Co tam znowu w tej
spróchniałej mózgownicy się zalęgło, co? – spojrzałem na niego niechętnie. –
Znów jakiś rewelacyjny pomysł nadinterpretowania mojego zachowania?
- Nadinterpretacja? –
prychnął. – O nie, kochany, tu nie ma, czego nadinterpretować. Tu jasno widać,
że ty po prostu uciekasz! Zwijasz manatki i czym prędzej zmywasz się niczym
mały dzieciak, który wie, że za swoje zachowanie dostanie karę – pokręcił z
niedowierzaniem głową.
- Nie… - zacząłem,
ale szybko odpuściłem. – A myśl sobie, zresztą, co chcesz – machnąłem
lekceważąco ręką, wzruszając ramionami. – Nie obchodzi mnie twoje zdanie.
Pstryk. Już chciałem
sięgnąć po czajnik, w którym woda właśnie osiągnęła swoją temperaturę wrzenia,
jednak niedane było mi to zrobić. Basista szybkim ruchem przyszpilił mnie do
ściany, zaciskając jedną rękę na moim barku, a drugą na przedzie koszulki,
którą gniótł między palcami.
- Twoja maska
popękała, hm? – posłał mi jadowite spojrzenie. – Pojawiły się na niej skazy,
więc postanowiłeś ją wyrzucić, uznając, że już nic nie jest warta – syczał
wściekle. – Udało mi się podpatrzeć, ty cholerny, podrzędny aktorzyno ze
spalonego teatru, jak ją zdejmujesz, więc postanowiłeś jej się pozbyć, gdyż tak
usilnie starałeś się, żeby wszyscy uwierzyli, że ta właśnie maska to twoja
prawdziwa twarz – uśmiechnął się niemal obłąkańczo. – Tak bardzo się starałeś…
- zaśmiał się pod nosem. – A wszyscy jedli ci z ręki… aż do czasu.
- Zero… - próbowałem
mu przerwać, ale on nie zwracał na mnie żadnej uwagi.
- Hiroshi, człowiek
to nie jakiś pieprzony projekt! – sapnął ciężko. – Nikt z nas nie jest idealny;
wszyscy mamy jakieś skazy! – przymknął na moment powieki, jakby nagle stał się
czymś bardzo zmęczony. – Ale ty nie chcesz tego wciąż pojąć… Wciąż na nowo i na
nowo próbujesz zaprojektować siebie, przywdziewając nowe maski. Czy ty w ogóle
rozumiesz, co ty robisz? Czy potrafisz dostrzec swoją wartość?
- Zero…
- Ależ oczywiście, że
nie! – parsknął. – Znaczysz we własnych oczach tak mało, że potrafiłeś zabić
swoje „ja”, zamknąć prawdziwego siebie w klatce niczym dzikie, przygłupie
zwierzę i przywdziać tę pieprzoną, malowaną maskę. Jak ona wygląda dokładnie,
co? – jego monolog zdawał się nie mieć końca. Muzyk wyglądał jakby popadł w
jakiś trans; jakby dopadł go słowotok.
- Shimizu… -
spróbowałem raz jeszcze zwrócić na siebie jego uwagę, ale i tym razem nie
osiągnąłem sukcesu. Chłopak jakby zatracił się, zupełnie nie zważając na mnie.
- Musi być piękna,
prawda? Tak, żeby wszyscy ci jej zazdrościli, kiedy tylko na ciebie spojrzą;
taka, żeby mogła zakryć swoim pięknem twoją własną brzydotę przegniłego
wnętrza, które pod nią skrywasz. Jest misterna i piękna, bogata i pełna
przepychu, drogocenna; dlatego, aby mogła być twoją rekompensatą za czasy, w
których nie znaczyłeś nic w swoim pojmowaniu. Jest najcenniejsza. Jest twoim
doczesnym i nowym życiem; za nic nie możesz jej stracić i…
- Michi! – krzyknąłem
w końcu, przerywając mu. – O czym ty, do cholery, pierdolisz? – spojrzałem na
niego jak na idiotę. – A tak swoją drogą to weź się przesuń – odepchnąłem go. –
Woda mi na kawę stygnie… - mruknąłem burkliwie pod nosem.
Basista posłał mi
miażdżące spojrzenie, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Moja kawa była
ważniejsza od jego pokręconych uczuć.
***
Chłodne, nocne
powietrze przynosiło ukojenie. Stałem na balkonie, niedbale wsparty o barierkę
i wpatrywałem się w światła miasta. Stąd widok był zupełnie inny niż z okna
mojego starego mieszkania… tam nawet nie było balkonu, ale nigdy jakoś
dotkliwie mi to nie przeszkadzało; stąd widok był nawet piękniejszy… Stojąc tak
na tym balkonie wysuniętym wprost w objęcia nocy, górując nad całym tym
przedstawieniem ze świateł z wysokości jednego z najwyższych pięter wieżowca o
naprawdę imponujących rozmiarach, nawet jak na standardy tokijskie, czułem się
jakby bardziej uczestnikiem obecnej chwili. Wcześniej, tkwiąc za martwą taflą
okna, czułem się bardziej bezpieczny, ale także wyizolowany. Teraz powoli
trafiało do mnie to, iż spajałem się z okalającą mnie rzeczywistością – czy
tego też chciałem, czy też nie. Nie mogłem już dłużej uciekać.
Metalowy brzdęk –
pewnie kluczy.
Ciche, jakby ostrożne
kroki.
Dźwięk otwieranych
drzwi.
Stop. Kroki ustały na
moment.
Szelest zdejmowanego
ubrania wierzchniego – obstawiałem czarną, skórzaną kurtkę.
Kroki.
- Zaprawdę malownicza
ta piramida z kartonów, która zalega w twoim salonie – Zero pojawił się na
balkonie.
Tak, od razu
wiedziałem, że to on.
…w końcu, póki co,
tylko on miał klucze do mojego mieszkania.
Tak, zabrał mi je,
kiedy tylko weszliśmy do mojego nowego lokum z pierwszymi kartonami
wypełnionymi po brzegi moimi rzeczami.
- Miło, że
komplementujesz mój wystrój wnętrz. Długo nad nim rozmyślałem – nie podjąłem
jego sarkastycznej gry. – Niemniej… Zdaje mi się, że tych kartonów jest nieco
więcej niż powinno… - odwróciłem się do niego przodem.
Spojrzałem ponad jego
ramieniem przez przeszklone drzwi na górę pudeł, która pyszniła się na podłodze
salonu. Michi stał w progu mieszkania, wpuszczając do niego zimne podmuchy
wiatru. Palił papierosa. W otaczających nas ciemnościach lśniły tylko jego oczy
oraz końcówka jarzącej się używki. Basista wzruszył ramionami i przybrał
niewinną minę.
- To jeszcze nie
wszystkie – oświadczył. – Ale spokojnie, nie mam zbyt wielu rzeczy – posłał mi
przymilny uśmiech.
- No to dobrze… -
mruknąłem, nie przywiązując większej uwagi do jego słów. – Znaczy… Chwila… Co?!
– wrzasnąłem nagle.
- No co? – rozłożył
ręce. – Przecież mówiłem ci, że właśnie pokazywałem moje mieszkanie temu
potencjalnemu klientowi, co dzwonił z ogłoszenia… Na razie chce je wynająć na
pół roku, a potem pomyślimy – zaciągnął się po raz ostatni, po czym wyrzucił
niedopałek za barierkę, przysuwając się do mnie. – Więc mamy dla siebie pół
roku – posłał mi promienisty uśmiech.
- Nie żartuj… -
jęknąłem. Nic jednak w moim rozmówcy nie wskazywało na to, jakoby miał robić
sobie ze mnie żarty. – Zrobię sobie krzywdę… - warknąłem pod nosem.
- Jestem tu właśnie
po to, aby pilnować cię, byś tego nie zrobił – odgarnął przydługą grzywkę,
która opadała mi na twarz.
- Ale to przecież
przez ciebie! – wykrzyknąłem, na co chłopak jedynie się zaśmiał.
***
Są takie chwile w
życiu, kiedy zastanawiam się czy jeszcze walczyć, czy już się poddać, kiedy
doskonale wiem, że i tak nic nie ugram – ale to przecież tak nieładnie poddawać
się na samym początku… Chociażby wypadało, żeby trochę powalczyć o swoje!...
ale kiedy tak spoglądałem na Zero, to czasem nawet żałowałem, że się urodziłem…
- Widzisz, jak nam
wspaniale idzie dogadywanie się? – uśmiechnął się do mnie.
- Zajebiście… -
mruknąłem bez entuzjazmu. – To teraz wypad z mojego łóżka! – warknąłem.
- Nie – pokręcił
głową. – Widzę, że nie zrozumiałeś – westchnął ciężko. – Przecież tłumaczyłem
ci to przez dobre półgodziny! – wywrócił oczyma. – Ale nic, powtórzę jeszcze
raz… Umówiliśmy się, że będziemy się zamieniać; raz ty będziesz spał na
kanapie, a ja w łóżku, a potem odwrotnie. Ustaliliśmy, że będziesz spał w łóżku
każdej pełni, o ile wypadnie ona w dzień nieparzysty, który nie będzie
wielokrotnością trójki i nie będzie to miało miejsca w nieparzystym miesiącu. A
więc jeśli pełnia wypadnie, na przykład, pierwszego lutego, sypialnia jest
twoja – posłał mi kolejny uśmiech, od którego aż zachciało mi się rzygać tęczą…
już czułem jak światło załamywało mi się w żołądku…
Prawdą było, że
Shimizu w ostatnim czasie zaczął się dużo szczerzyć, co nie powiem, było
niepokojące i budziło we mnie strach. Ten jego promienny wyszczerz, jakim
zawsze raczą nas domokrążcy, próbujący wcisnąć potencjalnym klientom magiczne
skarpetki uzdrawiające, zestaw noży kuchennych zapewniający dobrą atmosferę w
związku i inne takie… To nie mogło wróżyć nic dobrego…
- Super – posłałem mu
kwaśny uśmiech. – A teraz nie wkurwiaj mnie i wypierdalaj z mojego łóżka –
syknąłem, wskazując mu drzwi za sobą.
- Oj, Yoshi…
Westchnąłem ciężko. I
tak było codziennie – walka o wszystko: o to, kto pierwszy idzie do łazienki,
kto gotuje, kto wyrzuca śmieci i sprząta, kto idzie do sklepu i w końcu kto śpi
w łóżku…
Ja naprawdę nie
zdzierżę… A może by tak go po prostu zabić albo przynajmniej okaleczyć? Mógłbym
go wrzucić do schowka na klatce schodowej, to przynajmniej nie śmierdziałoby mi
w mieszkaniu rozkładającym się trupem. Ponad to, jakby przyjechała policja,
mógłbym palić głupa, że ktoś podrzucił te zwłoki do mojego schowka i nie wiem,
skąd one się tam wzięły. W końcu schowek ten nie znajduje się w moim
mieszkaniu, więc nie mam cały czas na niego oka, a poza tym taki tam lichy
zamek, że przy mocniejszym szarpnięciu można byłoby go wyrwać, więc pewnie ktoś
skorzystał z tego i z tej racji zostawił tam martwe ciało… Tak, to dobre
wyjaśnienie. Swoją drogą, pozostaje mi tylko błagać, żeby policja pojawiła się
dopiero w momencie, kiedy zwłoki będą już w tak zaawansowanym stanie rozkładu,
tak, że nikt nie będzie w stanie już ich rozpoznać…
- Hiroshi – z moich
jakże przyjemnych rozmyślań wyrwał mnie natarczywy głos bruneta – nie denerwuj
już się – przysunął się do mnie na materacu i lekko objął, jakby obawiał się,
że zaraz mógłbym od niego odskoczyć niczym oparzony. – Nie chciałem cię
zirytować. Za dużo już się dzisiaj droczyłem?
- Owszem –
przytaknąłem i z westchnieniem oparłem głowę na jego ramieniu. – Mógłbyś czasem
odpuścić, wiesz?
- Spróbuję o tym
następnym razem pamiętać – oparł brodę na mojej głowie.
- Właściwie… Dlaczego
chcesz ze mną mieszkać? I dlaczego tak nagle o tym zadecydowałeś?… przy tym
nawet nie pytając mnie o zdanie – spojrzałem na niego ciekawsko, z lekką
przyganą.
- Aj, głupie pytania
zadajesz – przewrócił oczyma. – Nie pytałem cię o zgodę, bo to nie miałoby
sensu; jak zwykle w takiej sytuacji włączyłby ci się twój tryb „closer to
ideal” i nie zgodziłbyś się – prychnął. – A co do powodu, dla którego chciałem
z tobą zamieszkać… - nachylił się nade mną znacząco. – To chyba ty go już
dobrze znasz – musnął moje usta.
Odpowiedziałem na
pocałunek, przez co muzyk poczuł się pewniej. Pchnął mnie na łóżko, a sam zawisnął
nade mną, opierając się dłońmi po obu stronach mojej głowy. Objąłem go za
szyję, podczas gdy on znów złączył nasze usta, co rozpoczęło salwę gorących
pocałunków.
Projektanctwo? A nie projektowanie? xD Odniosłam też dziwne wrażenie, że Zero zmienił się charakter w połowie tekstu.
OdpowiedzUsuńJak ja nie lubię, gdy ktoś mi się panoszy w domu... Nie byłabym taka miła jak Hizumi, oj nieee. Polałaby się krew xD
Też czekałam na "Closer to ideal", fajnie że wstawiłaś to w końcu~ Mam nadzieję, że wena ci dopisuje, bo mi tak średnio, ale się staram... Męczenie Hizumiego jest w końcu takie fajne!
Jak tylko to zobaczyłam to euforia. Musiałam chwile odczekać zanim wzięłam się za czytanie bo mózg mi się wyłączył i nic nie przyswajał oprócz faktu, że jest to cudeńko.
OdpowiedzUsuńCo ja mogę powiedzieć taka cudowna niespodzianka. Po prostu kocham Cię! Ma radość jest nie do opisania XD Sinkiewicz zapewne jest smutny, że nie może przeczytać czegoś tak cudownego i wspaniałego. Ah cudowne lecz za krótkie :) Idealnie odnajduje sie w myślach i zachowaniu Hizumiego a to ze Zero taki wytrwały jest po prostu piękne. Arcydzieło, cudowne, wciągające arcydzieło. Oczywiście obowiązkowo przed przeczytaniem tej części po raz setny wróciłam do wcześniejszych gdyż uwielbiam je wszystkie na raz czytać jednym tchem, pochłaniam je tak jak wszystko co piszesz. Dokarmiasz mój mózg, wyobraźnie i po prostu mnie. Ah ten Hizumi kawa ważniejsza od świata, jak ja go dobrze rozumiem :D Ah Zero i jego wytrwałość... Po prostu ARCYDZIEŁO <3 A teraz ide się dalej tym zachwycać czytając po raz kolejny. Jestem zachwycona tym :3
Jak coś, to zwalę na Ciebie dłuugi brak rozdziałów na moim blogu (tylko mnie za to nie zabij ToT)... Bo zamiast zapierniczać przy zeszytach nad opowiadaniem (umiejętność pisania na bezwieniu w oparciu o jedyne krótkie opisy rozdziałów mam już opanowane do perfekcji :|), o wiele bardziej wolę czytać Twoje dzieła ;-; Mwah. Zostanę zamordowana T^T
OdpowiedzUsuńJak zwykle się wyżalam...
Wciągnęłam wszystkie rozdziały za jednym razem, i zamierzam wciągnąć jeszcze inne. A co. Raz się żyje, nie? ._.
Ogółem mówiąc - jestem zachwycona. Nie wiem, co mogę jeszcze napisać, ale cóż. Okres bezwienia obejmuje także komentarze... nie ma tu gdzieś jakiegoś krótkiego opisu? *rozgląda się* Ni ma ;n;
Zachowanie Hizumi'ego jest takie... no... no. Nie umiem tego określić. ><" Wybacz...
~Yuna.miko
Pierwszy raz od... Od yyy... Od wieczności na bloggera, a pierwsze, co zobaczyłam na tych "aktualnościach" poród obserwowanych blogów było to o: !
OdpowiedzUsuńNie powiem, bardzo sie ucieszyłam, jak to zobaczyłam. Ten fick był chyba ostatnim, który tu czytałam i naprawdę z wielką niecierpliwością oczekiwałam dlaszego ciągu :3 Trochę to trwało... nie ;p?
Ale nie wiem co napisać... Fick był dobry, po prostu dobry. Bez rzucających się przy pierwszym przeczytaniu błędów. Może jeden techniczny - tam raz nie odmieniłąś imienia Hizumiego Zostawiłaś Hiroshi, zamiast Hiroshiego, tak jak wynikało z całości zdania. Ale to szczegół.
No i zakończony w idealnym momencie xd
Czekam na ciąg dalszy <3
z wyjątkową niecierpliwością
pozdrawiam cieplutko
Midziak
Żeby kończyć w takim momencie ;______; A tak to naprawde super rozdział ❤ Jak dobrze, że zamieszkali razem. Naprawde pięknie piszesz Zero x Hizumi *.*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ❤
Syo~
To już... Koniec? ;.; tak po prostu? ;.; Zrób do tego jakieś ova czy coś...xD
OdpowiedzUsuń