Miniaturka Tsuzuku x Koichi (Mejibray) "Hanami"

Chciałyście angsty, to zgodnie z życzeniem angsty będą... Choć od razu przyznam, że ja angstów pisać nie umiem i chyba nigdy się nie nauczę... Huh... T^T
Może trochę nie wyrobiłam się w czasie na hanami, ale cóż... Wen nie zna poczucia czasu xp

Tytuł: „Hanami”
Paring: Tsuzuku z Koichi (Mejibray)
Gatunek: angst
Typ: miniaturka
Beta: -

Tydzień.
Tylko tyle, a może aż tyle.
Tydzień.
To dużo, czy mało?
Komu właściwie to oceniać? Nie jestem może jakimś wielkim filozofem ani fizykiem, więc nie będę roztrząsał pojęcia czasu samego w sobie – bo przecież w gruncie rzeczy nie o to w tym wszystkim chodzi. To, o czym chciałem dzisiaj pisać jest znacznie bardziej prozaiczne; tematem, który dzisiaj sobie wybrałem, jest po prostu tydzień.
Tydzień.
…niby za mało, aby zacząć coś tak na dobre.
…a jednocześnie wystarczająco, aby wszystko zniszczyć, niemalże pogrzebać żywcem.
Wszystko…
…cóż za tandetny ogólnik!...

Duszne, gorące powietrze przesycone było słodkim zapachem kwiatów, od którego kręciło się w głowie. W złotym, miękkim świetle zachodzącego słońca, w nastrojowej scenerii, jaką stworzyły rosnące dookoła nas drzewa wiśni, obsypane w tej porze tak bujnie kwieciem, świat wydał mi się być nagle łagodniejszy, piękniejszy. Podmuch wiatru delikatnie gładził moją twarz i nawet nie irytowało mnie to, że niszczył moją misterną fryzurę, unosząc moje sztywne, od zbyt dużej ilości lakieru, włosy. Podmuch niósł ze sobą pojedyncze płatki, czasem całe delikatne kwiaty, które ugięły się pod jego siłą, dając się porwać. Czułem, że wśród tych sztywnych pasm włosów tkwi mi już całe mrowie zbytku różowo-białej materii organicznej zleciałej wprost z drzewa – ale to również mi nie przeszkadzało. Właściwie to nic mi nie przeszkadzało… Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu czułem się tak spokojny i wyciszony…
Przede mną szedł Koichi. Basista wśród tej barwnej zawieruchy w swoim jasnym stroju i pasteloworóżowych włosach wyglądał jakby od zawsze był nierozerwalną częścią zjawiska kwitnienia sakur – czymś tak oczywistym jak ich zapach i ulotność; czymś, co nadawało mu tego specjalnego, swoistego i niepowtarzalnego uroku, czymś, co czyniło je zjawiskowym… Nie musiałem nawet o tym myśleć – to było jak prawda ostateczna, która spłynęła na mnie niczym oświecenie. W jednej chwili muzyk wydał mi się częścią tej ulotnej, drżącej chwili, co w pewien sposób było nostalgiczne, gdyż towarzyszyła mi świadomość, że jest tak samo kruchy i nietrwały jak te kwiaty, a z drugiej strony poczucie stabilności i cykliczności czasu było w dziwny sposób budujące – bo przecież wiśnie kwitną co roku, prawda? Co roku wśród tej różowo-białej zawieruchy pojawia się ten niesamowity chłopak.
W zasadzie znałem go od dawna.
W zasadzie widywałem go na co dzień.
W zasadzie to nawet kilka razy dziennie…
A jednak teraz wydał mi się być zupełnie inną osobą – tak eteryczną i zwiewną, nieskazitelną i kruchą, że aż nierealną – pięknym złudzeniem, fatamorganą.
Koichi tańczył wśród kwiecia niczym natchniony. Wyglądał rozczulająco, pląsając niczym małe dziecko. Takie zachowanie przystało malcom, a nie dorosłym ludziom, ale zdawało się, że różowowłosy nic sobie z tego nie robił. Mało tego, nikt inny też nie robił z tego problemu. Nikt nie spoglądał na niego dziwnie z ukosa, z naganą, z potępieniem – przechodnie, których mijaliśmy, krocząc szerokim deptakiem, odwracali się, aby choć chwilę dłużej przyjrzeć się tej wiśniowej zjawie, duszy całego tego kwietnego przedstawienia, jego sensowi i istocie, by uśmiechnąć się jedynie na moment pod nosem i zaraz potem wrócić do swoich codziennych, rutynowych spraw, próbując sprostać kolejnym wyzwaniom.
Imponował mi.
Potrafił sprawić, że na usta nieznajomych cisnął się mimowolny uśmiech samą swoją niewymuszoną obecnością – nawet jeśli był to tylko krótki moment, który nieraz było ciężko uchwycić – ale w tej chwili nie wydało mi się to być niczym dziwnym. Basista, ulotny niczym te płatki tańczące wraz z nim, w ten sposób prezentował tylko swoją naturę – ulotną, drżącą, nietrwałą, piękną, lecz szybko przemijającą, niesioną wiosennym podmuchem.
Był chwilą.
Cudowną chwilą.
Jedynie chwilą.
- Tsuzuku – odezwał się tak cicho i łagodnie, iż równie dobrze mógłbym ten odgłos uznać za szmer, jaki wydają ponownie wzbite w powietrze kwiaty, które zdążyły osiąść na ziemi – wybierzesz się ze mną na hanami (japońskie święto oglądania kwitnących kwiatów od aut.)? – uśmiechnął się pięknie, a mnie aż zaparło dech w piersi.


- Tsuzuku – odezwał się raz jeszcze, tym razem bardziej zasmucony. – Kwiaty już przekwitły, a my nie zdążyliśmy ich obejrzeć.
- Wiem, Koichi, wiem… - odpowiadam dość nieśmiało. – Wybacz mi, nie miałem odwagi podjąć nawet próby… - spuściłem w pokorze głowę, przyglądając się boleśnie szaremu chodnikowi, który już nie był tak pięknie przystrojony kobierczykami różowego kwiecia.
- Nie przepraszaj – pokręcił głową, uśmiechając się smutno. – Nie masz za co przepraszać. Masz prawo do wątpliwości, nawet jeśli nie są one słuszne.
Wiem, że teraz odejdzie z mojego życia. Nie zniósłby mojego widoku, a ja jego. Odejdzie razem z tą całą biało-różową zawieruchą, zabierając ze sobą wszystkie kolory z mojego życia, pozostawiając mi tylko tę zimną i szorstką szarość , której zapewne stanę się ostoją.
Wszystko przez moją głupotę.
I arogancję.
I strach.
I wątpliwości.
Wszystko to stało się w tydzień.
Tydzień.
Tylko tyle, a może aż tyle.
Tydzień.
To dużo, czy mało?
Komu właściwie to oceniać? Tak jak już wspomniałem, nie jestem może jakimś wielkim filozofem ani fizykiem, więc nie będę roztrząsał pojęcia czasu samego w sobie – bo przecież w gruncie rzeczy nie o to w tym wszystkim chodzi. To, o czym chciałem dzisiaj pisać jest znacznie bardziej prozaiczne;…
W tej chwili nie zostaje mi nic innego jak wierzyć – mieć nadzieję i pokładać ją całą w cykliczności czasu. Może za rok przyjdzie tu raz jeszcze, wymawiając tak miękko i cicho moje imię. Może za rok nie będę miał wątpliwości. Może za rok i ja stanę się częścią tego różowo-białego przedstawienia.
Może za rok tydzień… może wtedy tydzień to będzie wystarczająco.
Może…
Za rok…


Jednak teraz tematem, który dzisiaj sobie wybrałem jest po prostu strata ukochanej osoby...

8 komentarzy:

  1. To takie... ładne... Aż by się chciało przeczytać więcej.
    Przyjemnie się czytało, mimo że to angst. Nie wiem, jak możesz uważać, że nie potrafisz pisać tego gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hum... Nie wiem, co napisać. Serio. ;-; To zbyt piękne. Po prostu brak mi słów. Teach me, Senpai ;-;
    ~sadist vampire Yuna.miko

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak nie potrafisz, jak potrafisz? Przepiękne, naprawdę. Aż poczułam coś tam takiego malutkiego głęboko w serduszku :) xd
    Faktycznie trochę brak słów, popodziwiam więc sobie tę notkę w ciszy <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam wrażenie, że jest to notatka z pamiętnika. Wyobraziłam sobie Tsuzuku, który piszę to przed snem, a właściwie nie może zasnąć, bo dręczą go te myśli. Opisy były piękne, dawno nie czytałam ficka z takimi opisami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne <3 tak jakby z głębi serca ^_^
    Weny !

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę dobre, i jak przyznały moje poprzedniki, ciężko znaleźć jakieś słowa na opisanie tej miniaturki :3 Poruszyła mnie, a to się rzadko zdarza. Naprawdę pięknie! ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeden z moich ulubionych paringów. Cudowne... Historia i jej opis.. Urzekł mnie sposób w jaki jest to napisane.. Jestem oczarowana... Zaniemówiłam z wrażanie... Cudowne... Piękne.. Niepowtarzalne...

    OdpowiedzUsuń