"Książę z bajki" cz.1

Polecam do tej mini-serii piosenkę –OZ- - “Reverse”

Tytuł: “Książę z bajki” cz.1
Paring: Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Crena Ketsueki (Bird as Omen)
Typ: mini-seria -> jasne, wiem, miał być shot, ale jakoś mam zbyt rozległy pomysł na shota. Myślę, że zamknę się w trzech częściach, chociaż nic nie mogę obiecać. Mam nadzieję, że wam się spodoba – to tak w ramach przerywnika do „Nowego Świata”.
Gatunek: ?
Beta: -
Ostrzeżenia: nagminne wulgaryzmy

Dobrze jest być sławnym. Twoje życie nigdy nie jest nudne, masz apartament w centrum stolicy, auto wciąż pachnące nowością, pieniądze… i wiecznego kaca. Bajka nie życie.
Niestety, prawda nie jest aż taka różowa.
Faktem jest, że dobra materialne ułatwiają życie i sprawiają, że staje się ono wygodniejsze, jednak czy warto w pogoni za kilkoma przedmiotami zrobić z siebie osobę sławną? Teraz, kiedy patrzę na to z dystansu czasu, z całą mocą mogę powiedzieć, że nie, nie warto. Prawdą jest, że każdy – w mniejszym bądź większym stopniu – zachłystuje się sławą. Zmienia się, odbija mu. Staje się próżny, egocentryczny, rozpustny. Wiecznie chcesz czegoś nowego, koniecznie markowego; niezależnie od ceny, którą przychodzi zapłacić, nie zawsze wyłącznie w postaci papierów wartościowych. Znikają więzi międzyludzkie. Zaczynają się intrygi. Na imprezach organizowanych, na dobrą sprawę, codziennie, bawisz się z ludźmi, którzy niegdyś mogli być twoimi przyjaciółmi, dziś są tylko sławnymi osobami występującymi w twoim towarzystwie na plakatach; są obcy. Presja wywierana przez ludzi z branży jest przytłaczająca. Zostajesz sam z własnymi problemami, najgorszymi demonami – czasami to właśnie ta myśl jest najbardziej dołująca. Do twojego umysłu brutalnie wdziera się świadomość, że jedyne, co w rzeczywistości ci zostało to te pieprzone dobra materialne, które w chwili obecnej znaczą dla ciebie nie więcej niż woda w kiblu; nawet jeśli miałaby tam płynąć mineralna woda gazowana. Sięgasz po alkohol, żeby stłumić wszelkie myśli, gdyż popadasz w swoiste paranoje.
Wszyscy są przeciwko tobie.
Co ci po tym, że robisz to, co kochasz, kiedy nie potrafisz już kochać?
Samotność jest tym, co najbardziej wyniszcza człowieka.
Podpisanie kontraktu z wytwórnią jest równie niemalże z podpisaniem cyrografu z diabłem na byczej skórze.
Jeśli ciekawość to pierwszy stopień do piekła, to nawet nie chcę wiedzieć którym z kolei jest sława.
A tak nawiasem wracając do tematu alkoholu - utarło się, że to rockmani najwięcej chleją, kiedy w rzeczywistości, jak wynikało z moich obserwacji, to jednak gwiazdy muzyki pop (szczególnie te, którym udało się zaistnieć na scenie międzynarodowej, co wiązało się z jeszcze większą presją) miały skłonności do notorycznego upijania się. Właściwie ja nigdy nie miałem w zwyczaju uciekać ze swoimi problemami w alkohol. Nikt z mojego zespołu tak nie robił, choć nie raz już przyszło mi zobaczyć, jak ludzie potrafią się upodlić. Zawsze wydawało mi się żałosnym to, jak bardzo ich wizerunek wykreowany przez media różnił się od ich prawdziwego charakteru, jestestwa.
Dobra, ale wróćmy do mnie – o ile ja wolałem zaszyć się w mojej samotni (czyt. mieszkaniu) niż rzygać po wszelkich kątach, o tyle dziś rzeczywiście przesadziłem z ilością napojów wysokoprocentowych. Z trudem wywindowałem się do siadu, odklejając się od obitej białą skórą kanapy. Owe obicie było lepkie, jakby ktoś wylał na nie przesłodzony sok, przez co moja naga skóra niemalże zespoliła się z tą ekologiczną. W głowie mi huczało, w oczach dwoiło, a przy każdym gwałtownym ruchu nawet i troiło. Ciało miałem ociężałe, a pod powiekami kilogram piasku.
Cholera, nigdy więcej…
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym przyszło mi dziś nocować. To tu, to tam leżeli w artystycznych pozach porozrzucani ludzie – z czego owej osobliwej sztuce, jaką tworzyli, bliżej było do niefiguratywnej niż figuratywnej, a to dlatego że wiatry, które mają to do siebie, że zrywają się ni stąd, ni z owąd i zarzucają w tą i z powrotem biedakiem, który wlał w siebie zbyt dużo kolorowych drinków, beznamiętnie porozrzucały imprezowiczów w takim nieładzie po pokoju, że zza mebli było widać zaledwie pojedyncze kończyny lub kilka ciał było ze sobą tak mocno splecionych, że ciężko było ustalić, która noga czy ręka do kogo w istocie należy. Doszedłem do wniosku, że gdybym chciał być impresjonistą czy abstrakcjonistą, musiałbym dużo pić.
Na podłodze u moich stóp (z czego jedna była obuta, a druga bosa) leżała jakaś koszulka. Podniosłem ją i względnie obejrzałem, upewniając się, że nie jest aż nadto brudna. Powąchałem – nie było aż tak źle. Nałożyłem ją na siebie i z trudem wywindowałem do pozycji stojącej. Materiał od razu przyległ się do moich klejących się pleców. Doprawdy, obrzydliwe uczucie…
Skierowałem się do drzwi balkonowych. Zanim je otworzyłem, przyjrzałem się jeszcze swojemu blademu odbiciu w szybie. Włosy są, brwi są, żadnych napisów markerem ani co gorsza tatuażów nie ma, więc jest dobrze. Właściwie gdyby nie ten kac, nie byłoby znowu aż tak najgorzej. Do widoku pergaminowej skóry poprzecinanej siną siatką żył i fioletowych cieni pod oczami już dawno zdążyłem przywyknąć. Spokojnie, to nie przez alkohol. Tak wyglądam codziennie.
Wyszedłem na balkon. Przyjemnie było poczuć zimny powiew powietrza na twarzy, nawet jeśli było ono przesycone gryzącym smrodem spalin; w każdym razie lepiej niż zatęchły odór stworzony z fetoru wymiocin, potu, przypalonego sera z pizzy i papierosów, który dominował w pokoju, w jakim zakończyła się impreza – a dałbym sobie rękę uciąć, że zaczynała się gdzieś indziej… Tylko gdzie? Skleroza alkoholowa…
Ziewnąłem rozdzierająco, opierając się o barierkę. Przeszywające zimno kafelek torturowało moją bosą stopę, ale nie zamierzałem wracać do środka. Przyjemnie było przyglądać się, jak dzień budzi się nad wiecznie tętniącym życiem miastem. Blade promienie słońca rozdzierały niebo, które dzisiaj miało jakiś chorobliwy, powiedziałbym, że nawet nieco zielonkawy odcień, zapewne podobnie jak i moja twarz. Wąski strumień światła padający właśnie w miejscu, w którym stałem, przebijał się między kolosalnymi budynkami dwóch wieżowców naprzeciwko. Wiele pięter identycznych balkonów z takimi samymi meblami, utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie znalazłem się w prywatnym mieszkaniu, a jakimś cudem w sporych rozmiarów hotelu. Kto wynajął pokój? I kto za niego zapłacił? Mam nadzieję, że nie ja…

***

Nawet, kuźwa, nie wyobrażacie sobie, jak ciężko jest osiągnąć stan nirvany. Nie, wcale nie zebrało mi się na zabawy w buddyjskiego mnicha. Jakoś nie widziałem siebie z łysą glacą. Poza tym pomarańczowy to nie mój kolor... W takim razie pytanie, jaki był mój prawdziwy cel? Ano zwyczajnie w jakiś dyskretny sposób chciałem pozbyć się lub przynajmniej wyciszyć moje rzeźnickie zapędy, które zawsze zaogniały się podczas rutynowych wernisaży wydawanych przez studia muzyczne.
Nie znosiłem ich.
Nienawidziłem oglądać młodych ludzi, którzy już upaprali się w tym gównie zwanym sławą. Ja wiem, rozumiem, że to było ich marzeniem – przecież ja byłem zupełnie taki sam. Przechodziłem tę samą drogę, co oni… i wiem, że teraz, żeby było „sprawiedliwie”, im przyjdzie podążać ścieżką, którą ja już wydeptałem. Ścieżką sławy, pieniędzy i gówna.
Samotności.
Szczerze powiedziawszy strasznie bolało mnie oglądanie tej „nowej krwi”, która za jakiś czas zostanie zepsuta. Jednym wystarczy pół roku, innym rok, komuś wytrwalszemu nawet dwa – ale wszyscy w końcu i tak wylądujemy na jednym wózku. Taki już nasz gówniany los – na który, w dodatku, ciężko pracowaliśmy.
Pamiętam doskonale jak pierwszy raz przekroczyłem próg studia z chłopakami z zespołu, pchając się na podobną imprezę; czułem się wtedy, jakbym złapał Boga za nogi… jakież to było złudne uczucie…
Siedziałem, wiec zmuszony do niezmiennego trwania w tej pralce ludzkich mózgów, starając się wszystko ignorować. Nie chciałem nic widzieć. Nie chciałem nic słyszeć.
Nic.
Uściślając, to siedziałem w pozycji kwiatu lotosu na krześle przy stoliku elegancko nakrytym białym obrusem. Przede mną stał nietknięty kieliszek szampana, stroik, a po moich obu stronach siedzieli członkowie mojego zespołu, którzy wzajemnie się ignorowali, każdy zajęty swoimi sprawami. Daichi bezceremonialnie korzystał z dobrodziejstwa otwartej sieci wi-fi z laptopa, którego trudno było nie dostrzec, Masa namiętnie z kimś sms’ował, Natsu zażerał się przystawkami, odbierając od kelnerów całe tace, a Cazqui skrobał coś w niewielkim zeszyciku, podpierając przy tym głowę na dłoni i kiwając się sennie, możliwe, że nawet już przysnął, odsypiając ostatnie noce… No i ja. Ja, tak jak już wspomniałem, siedziałem w pozycji lotosu, opierając otwarte dłonie na kolanach i trwałem już w takiej pozycji z zamkniętymi oczyma z dobre półgodziny. Krzesło trochę mi się bujało, przez co od czasu do czasu traciłem równowagę, ale wyodrębniony na bazie ćwiczeń szósty zmysł mistrza Zen pozwalał mi zachować równowagę i nie spierdolić się z krzesła.
Jest fantastycznie.
Mam wszystko w dupie.
Nic mnie nie obchodzi.
Nirvana absolutna.
- Ano… (wiecie chodziło mi o to nieśmiałe mrukniecie Japończyków, kiedy nie wiedzą jak się zachować od aut.) Umm… - usłyszałem nad głową. – Hiro-sama z Nocturnal Bloodlust?
Nie, święty Mikołaj i spółka. Oto moje cztery wierne renifery. Tak, tak, te czerwone nosy mają od zimna, bo przecież nie od chlania, prawda?
Nie, stop.
Hiro, uspokój się.
Jesteś jebanym tybetańskim mnichem.
Uspokój się.
- Możemy zamienić kilka słów? – drążył nieugięcie natręt, mimo iż go ignorowałem.
Policz do dziesięciu.
Jeden.
Jesteś oazą spokoju.
Dwa.
Przepełnia cię siła spokoju.
Trzy.
Nic nie jest w stanie cię ruszyć.
Cztery…
- Wybacz, że jestem taki nachalny, ale naprawdę cię podziwiam i mam kilka pytań odnośnie spraw technicznych…
 Licz, kurwa, licz!
Policz do dziesięciu; czy to aż takie trudne?
Policz do dziesięciu!
Pięć…
- Hiro-sama?
A następnie piźnij natrętowi w łeb. Nie będzie się tego spodziewał. Nie ma takiej opcji. Skuteczność gwarantowana certyfikatem jakości zawodowego mordobicia.
Niechętnie otworzyłem oczy. Spojrzałem na niechcianego gościa morderczym wzrokiem, licząc, że ten od razu ucieknie w popłochu, jednak jak na złość trzymał się twardo. Nie wyglądał, jakby szykował się do zorganizowanego odwrotu (czyt. ucieczki). Stał sztywno w miejscu i ani myślał się ruszać. Był nieco skrępowany, ale na pewno nie przestraszony.
Owym natrętem okazał się być szczupły, średniego wzrostu chłopak. Miał półdługie, czarne włosy, różnokolorowe soczewki, a w twarzy nosił kilogram metalu w postaci niewielkich, czarnych, połyskujących oleiście kuleczek. Nie powiem, całkiem atrakcyjny. Zastanawiałem się, ile „gwiazd” zakładało się o to, czy uda im się zaciągnąć go do łóżka dzisiejszego wieczoru.
- Ktoś ty? – warknąłem.
- Nazywam się Crena, Crena Ketsueki. Jestem nowy w tej branży i…
- To żeś nowy, to wiem – mruknąłem zachrypniętym głosem. Kurde, przydałoby się w końcu rzucić papierosy po tylu latach… - Słuchaj – podniosłem się i stanąłem blisko niego; tak blisko, że nasze klatki piersiowe stykały się. Obdarzyłem go spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek – zgaduję, że chciałeś, żebym udzielił ci kilku rad odnośnie śpiewu, gry czy drogi na szczyt… - wywróciłem oczyma – czy czegokolwiek tam innego. Nic z tych rzeczy, chłopie – pokręciłem głową. – Dam ci radę zupełnie innego kalibru; zdziwisz się, ale będzie to coś przydatnego – spoglądał na mnie szeroko otwartymi oczami. Wyglądał jak porcelanowa lalka. Idealne rysy. Delikatny. Niewinny. Zupełnie niepasujący do tego zepsutego środowiska. – Jeśli masz choć odrobinę oleju w głowie, to spierdalaj stąd jak najszybciej – wyszeptałem mu do ucha. Kątem oka przyglądałem się jego twarzy. – Ten mały światek to nie raj, o którym tak usilnie marzyłeś i wypruwałeś sobie żyły, żeby tutaj trafić. To prawdziwe piekło na ziemi. Zabieraj się stąd, zanim utkniesz w tym bagnie tak jak ja i mój zespół. Jasne, rozumiem – machnąłem ręką, uciszając go, nim zdążył się odezwać – muzyka jest tym, co kochasz. Pewnie w dodatku jedyną rzeczą, którą możesz się zajmować w życiu, co? – spojrzałem na niego pobłażliwie. – Nawet jeśli i tak jest, to dobrze ci radzę, zabieraj stąd dupę i szoruj na jakieś kursy policealne czy studia i zajmij się prawdziwą robotą. Tak, tak, bo to, co się wykonuje tutaj to nie praca. Nie, to odsiadka na dnie Tartaru – syknąłem. – Nie to, że chcę cię nastraszyć czy zniechęcić, ale po prostu streszczam ci rzeczywistość – obrzuciłem go ostatni raz spojrzeniem. – No, już, zmiataj. Nie chcę cię tu widzieć – wykonałem gest ręką, jakbym odganiał się od muchy. – A, no i jeszcze jedno – przypomniało mi się. – Teraz w twoich oczach jestem albo stukniętym, nawalonym melancholikiem, albo złym i niedobrym egocentrykiem, który zamiast wspierać młodych, odstrasza ich. Zapewne spotkasz tu dziś jeszcze kilka osób; i będą one absolutnym zaprzeczeniem mojej osoby – przyjazne, uśmiechnięte i przede wszystkim nieszczere. Miej się na baczności. Nie chlej, bo po pijaku również mogą wpędzić cię w niezłe gówno. No i przede wszystkim nie daj się zwieść tym słodkim uśmiechom, bo jeszcze włączą cię do jakiejś orgii… - mruknąłem, klepiąc go po ramieniu, po czym ponownie zająłem swoje miejsce, przyjąłem pozycję lotosu i z uporem maniaka próbowałem ignorować otoczenie.
Łącznie z tym palącym spojrzeniem tego młokosa, który zapewne chciał, żebym jako dobry „big brother” wytłumaczył mu więcej, rozłożył na czynniki pierwsze istotę funkcjonowania w świecie celebrytów.
Taki wał.
Im mniej wiesz, chłopcze, tym jesteś bezpieczniejszy.

***

- Przestań, do cholery! – usłyszałem nieco drżący, ale wciąż stanowczy głos.
Znajomy głos.
Wypuściłem z ust szarawy obłok dymu. I ja miałbym rzucić palenie? Heh, dobre. Już prędzej posądzałbym Rukiego (z The GazettE) o to, że może mnie przerosnąć niż siebie o skończenie z nałogiem.
Wyszedłem zza rogu budynku i oparłem się plecami o ceglaną ścianę. Spojrzałem w czarne, gwieździste niebo. Założyłem ręce na piersi.
- A mówiłem uważaj… Jak do dziecka. Powtarzasz w kółko to samo, a do niego nadal nic nie trafia – westchnąłem ciężko.
Chłopak, który jak do tej pory przysysał się do szyi bruneta, oderwał się od niego jak oparzony. Zszokowany, że jest tu ktoś jeszcze spojrzał na mnie oczami wielkimi jak spodki do herbaty, by zaraz potem przyjąć nonszalancki wyraz twarzy. Podniósł jedną brew, orientując się, że nie jestem żadnym z jego koleszków, któremu uprowadził chłopaczka do towarzystwa.
Crena z kolei spoglądał na mnie zdziwiony. Moja obecność była dla niego zaskoczeniem; matko, jeszcze gotów sobie pomyśleć, że go śledzę czy co… Ja zwyczajnie idę do samochodu. Nie piłem, więc mogę wrócić do domu sam. I chcę wrócić jak najszybciej, podkreślę. Udawanie tybetańskiego mnicha nie wychodzi mi na dobre; przyprawia mnie o porządny ból głowy.
Takie nieplanowane spotkania to się chyba zrządzenie losu nazywało, nie?
Ketsueki nie bardzo wiedział, co zrobić. Skupić się na mnie czy może na gościu, który jawnie go molestował. Przeskakiwał rozbieganym spojrzeniem pomiędzy nami i wydawał się być zagubiony. W jednej chwili jakby chłopak, który obdarowywał jego szyję salwami soczystych pocałunków przestał mu przeszkadzać, a moja obecność okazała się dla niego czynnikiem dezorientującym; jakby wartością nadrzędną.
Zaciągnąłem się dymem. Niespiesznie podszedłem do nich i bezpardonowo ponownie oparłem się o mur, tuż nad ramieniem bruneta. Tego, który go obłapiał szturchnąłem znacząco kolanem.
- Sorry, nie idę na odbijanki – żachnął.
- Spieprzaj – dmuchnąłem my dymem prosto w twarz, a następnie jednym sprawnym ciosem, hakiem pod żebra, sprawiłem, że wylądował na kolanach, zwijając się z bólu. – Nie mam dziś nastroju na pogawędki – warknąłem.
Obróciłem się na pięcie, kierując się w stronę samochodu. Rzuciłem niedopałek na asfalt parkingu i zgasiłem go nogą. Wygrzebałem kluczyki z kieszeni skórzanej kurtki. Wsiadłem do auta. Już chciałem wycofać, kiedy nagle coś mnie tknęło. Nim przekręciłem kluczyk w stacyjce wychyliłem się z samochodu.

- A ty zamierzasz tam tak stać do jutra? – zapytałem sarkastycznie młokosa, który nadal zdawał się trwać w swoim świecie. – Zawsze jesteś taki nieprzytomny? Spóźniony zapłon czy jak? – prychnąłem, a kiedy nie doczekałem się odpowiedzi, wywróciłem oczyma i zamknąłem w końcu drzwi, odjeżdżając.

7 komentarzy:

  1. Rezerwuję najlepszą miejscówkę, a skomentować wrócę jutro. ≧◠ᴥ◠≦

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kita~.
      Szczerze powiedziawszy trochę się zdziwiłam, kiedy dostrzegłam, że na Twoim blogu pojawiła się nowa notka. Nie spodziewałam się czegokolwiek od Ciebie w najbliższym czasie po tym jak oznajmiłaś, że straciłaś ochotę na pisanie. Widocznie głównie chodziło o następny rozdział "Nowego Świata". W każdym razie dziękuję, że jednak coś dla nas napisałaś. Bardzo mnie to cieszy. I co z tego, że nie jest to jednopartówka? Spod Twoich łapek jestem wstanie przyjąć wszystko~. Poza tym, od jakiegoś czasu opowiadania rozdziałowe, te krótsze i te dłuższe, cieszą mnie trochę bardziej niż oneshoty. Fabuła jest zdecydowanie bardziej rozwinięta oraz można zbratać się z bohaterami i lepiej zapoznać z ich charakterami. Fajnie również, że główną postacią jest Hiro. Już jakiś czas temu dzięki mojemu braciszkowi zakochałam się w muzyce oraz wyglądzie zewnętrznym członków Nocturnal Bloodlust, a Hiro jest po prostu cudowny. Sam jego wygląd jest adekwatny do przedstawionego przez Ciebie charakteru jego postaci. Niby od jego osoby bije taka mroczna aura Księcia Ciemności, ale to bardziej taki Lord Vader z Doliny Muminków. Na pozór zły, ale i tak pod koniec odcinka wychodzi na to, że ludzie początkowo stawiają go w złym świetle, bo wewnętrznie jest jednak dobrą duszyczką (co ja pierdziele?). Kurczę, po prostu jest zbyt słodziutki by można odbierać go w negatywny sposób, no. A co do Creny. Dopiero wczoraj przesłuchałam jego covery. Przez cały NŚ nie wpadłam na pomysł by to zrobić i troszkę lepiej zapoznać się z jego osobą. Chociażby nawet zobaczyć jaką barwę ma jego głos. .__. Głupia byłam. Także muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, bo jeśli mam być szczera nie spodziewałam się czegoś dobrego, a raczej przeciętnego. I myliłam się, bo ten facet wywarł na mnie pozytywne pierwsze wrażenie. Jego głos jest taki...głęboki. Do tego świetnie growluje i dobrze wygląda. Eh~. Tylko pozazdrościć jego żonie. ;-; Przedstawione przez Ciebie życie członków rockowych/metalowych zespołów nie jest mi obce. Dlaczego? Chociażby dlatego, że prawie każde zdanie zgadza się z wyobrażeniami mojej przyjaciółki na ten temat, które od jakiś trzech lat usilnie próbuję wpoić we mnie. Czyli od kiedy zaczęłam ekscytować się rockową japońską muzyką publicznie. Innymi słowy "sex, drugs & rock'n'roll". Ale ja wiem swoje i nie dam się przekabacić, ani zniszczyć własnego wykreowanego wizerunku swoich ulubionych muzyków, o. To, w jak negatywny sposób przedstawiłaś świat sławnej osoby sprawił, że mój wewnętrzny zalążek marzenia zostania w przyszłości osobą sławną mi zbrzydł i jeszcze bardziej wgniótł się w śledzionę sprawiając, że stał się wręcz niedostrzegalny. Wszystko wydało się takie sztuczne...Ale to dobrze~! Widzisz jak świetnie potrafisz zbudować klimacik? Aż człowiek czuję go całym sobą. xD Już w połowie rozdziału wystąpił u mnie skręt mięśni twarzy. Zrobiłaś z Hiro jakiegoś menela i do tego strasznego niechluja oraz pasożyta! Ty zła kobiecino~! Sama jestem bardzo pedantyczną osobą, więc kiedy przeczytałam o tym barłogu i syfie, wymiocinach oraz nakładaniu brudnej koszulki na spocone ciało to aż poczułam nieprzyjemne ciarki. Kita! Jesteś potworem. c.c Nie rozumiem po co Hiro ten lotos. Ja po prostu nawpieprzałbym się miętowej czekolady i wszystkie troski i inne pierdoły jak ręką odjął. Po co utrudniać sobie życie i boleśnie wykręcać nóżki? xD Tamtadadam~. I pojawił się Crena. W trochę innym wydaniu. Taki niepozorny, cichutki człowieczek, który już skradł cząstkę mego zakurzonego serca. Nie wiem jak powinnam ocenić zachowanie Hiro względem niego. Z jednej strony był cholernie oschły i odpychający, ale z drugiej wygląda to jakby przestrzegł go z dobroci serca? Dobroć serca. Trochę koliduję z jego osobą, ale pozostanę właśnie przy tym. Charakter charakterem, po prostu miał dobre chęci.

      Usuń
    2. Nie, no. Nie ma to jak wytykanie wzrostu karzełkom. Widocznie Bóg Rukiemu wzrostu poskąpił, ale w zamian na pewno dostał coś innego. Głos, urodę, albo... Nieważne. xD On sam wie najlepiej co to jest. Końcówka zdecydowanie najlepsza~! Hiro niczym Clark Kent ratuję z opresji swoją przyszłą księżniczkę w dość spektakularny sposób. I jak tu go nie kochać? Gdyby miał gdzieś to, co stanie się z Creną przeszedłby obojętnie, a tego nie zrobił. I to zdziwienie Creny...Często takie uratowane księżniczki stają się stallkerem swoich wybawców albo nagle się zakochują i nie widzą poza nim świata. No chyba, że Crena zakochałby się w Hiro już wcześniej, a to wydarzenie tylko to przypieczętowało. Yeey, to byłoby takie uroczę~. Marzenia. Zapewne kiedy Crena wyjdzie ze stanu otępienia podziękuję Hiro za ratunek, a on na to tylko odburknie lub wypali jakąś ciętą ripostę i tyle będzie w tym temacie. Mam nadzieję, że potoczy się najbardziej pozytywnie jak się tylko da, bo oni świetnie do siebie pasują~! ♥ Przynajmniej w moich patrzałkach. Cóż, poczekamy zobaczymy. Nie mogę doczekać się następnej części, bo strasznie mi się spodobało. Ale nie co tu się dziwić? Przecież wszytko co piszesz jest wspaniałe, więc już nawet przed czytaniem stwierdziłam, że to krótkie opowiadanie przypadnie mi do gustu. I nie myliłam się, bo jest cudowne i pomimo tego, że ubóstwiam "Nowy Świat", ta "odskocznia" jest najlepszym, co mogło się w najbliższym czasie pojawić na tym blogu. ;-;
      Życzę weny i masy komentarzy~! ʕ•́ᴥ•̀ʔっ

      Usuń
  2. Agifghijkdasf! Doczekalam sie, doczekalam sie! :D I to do tego mini serii a nie szota... Wow. :D
    Nie ma to jak pozycja lotosu na imprezach. Rozumiem Hiro. xD
    Majac swiadomosc ze Crena jest zonaty i ma dzieci to sie serio nieswojo czytalo, mialas racje. :p
    Mimo to opowiadanie bedzie super, juz to czuje w kosciach. ;>
    Zycze weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jes, na reszcie coś z Hiro z NB!
    No... naprawdę dobrze mi się czytało ten pierwszy rozdział. Hiro jest taką suchą, starą, zużytą dechą do prasowania. Podziwiam go jednak, że tak łatwo potrafi powiedzieć taki monolog do obcej osoby. Co z tego, że był starszy i doświadczony. Ważne, że odważny. ^^ I jeszcze podziw za to, że w dwie sekundy Hiro potrafi przybrać postać lotosu.
    Czy ja wiem, czy taki blady, czarnowłosy i umięśniony, z białymi soczewkami zlewającymi się kolorem z gałką oczną Hiro pasowałby do (jak opisywałaś) drobnego, delikatnego Creny. Nawet nie wiem czy ktoś taki istnieje... ><
    Opowiadanie bardzo mi się spodobało i czekam na następny rozdział!
    Pozdrowienia i całusy i uściski i potoki wen życzę!

    P.s. co do poprzedniego posta o "problemach z NŚ", też tak miałam ze swoim JWTS... ;-;

    OdpowiedzUsuń
  4. Mhm.... Za bardzo się może nie rozpiszę, bo z NB opowiadań raczej nie czytam, ale że to twoje.... Świetne. Genialne. Po raz kolejny w opowiadaniu pokazujesz gorycz bycia gwiazdą, choć ta odsłona różni się od poprzednich. Czekam z niecierpliwością na "Nowy świat", albo na cokolwiek innego, co nam tu wrzucisz, bo za co się nie zabierzesz wychodzi o wiele lepiej, niż mogłabym przypuszczać. Przepraszam, że komentarz taki nieproporcjonalnie krótki, co do jakości dzieła, ale ciężko jest mi wysilić mózg. Weny~

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie spodziewałam się że coś dodasz, po ostatnim poście a tu proszę, niespodzianka! Jestem mile zaskoczona. Idealnie wykreowałaś postać Hiro, i świetnie pokazujesz, jak sława może naprawdę wyglądać. Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały, oneshoty, opowiadania i inne takie. Zabiorę się za wszystko, co tylko tutaj wstawisz. Czekam na więcej! I życzę dużo weny. ^^

    Nana.

    OdpowiedzUsuń