Jestem na bio-chemie, uczę się chemii i nic wam nie powiem... No poza tym, że pragnę, popełnić seppuku linijką... Na cóż komu wiedzieć, jak pozbyć sie patyny, skoro nikt tego nie robi? Ech...
Nosz wciąż jestem wściekła na Worda, ale cóż… trza się brać za
pisanie. Przy czytaniu tego rozdziału polecam piosenkę D.I.D. – „Paranoid
Personaity”, Futurist – „Sailing before wind” czy LIV’ERT – „Void” gdyż jakoś
wspaniale oddają one klimat tej części opowiadania, jak i zarówno mój obecny
nastrój.
„Nowy Świat” cz.9
Nadawca nie podpisał się, jednak nie
ulegało wątpliwościom, że tylko jedna osoba mogła zaadresować do mnie podobny
list – Crena. (…)
Przesunąłem palcem wskazującym po
pierścieniu, który wsunąłem na palec serdeczny drugiej ręki. W takim stanie
wątpię, aby dobrze przyjęto mnie w pracy… Cóż, skoro Ochida chciał nie dopuścić
do mojego spotkania z Creną, będzie musiał za to zapłacić. Nie chciał, żebym
się z nim spotykał? – no to teraz w dodatku będzie go znosił we własnym domu.
Wygrzebałem telefon z kieszeni (bo oczywiście po pijaku nie pomyślałem o tym,
aby pozbyć się jeansów) i napisałem do niego krótkiego sms’a na nowy numer z
prośbą o spotkanie u mnie. Mam nadzieję, że trafi bez problemu…
Stałem osłupiały w drzwiach własnego
mieszkania i nie mogłem uwierzyć w to, kto stoi po drugiej stronie ich progu.
- A więc ten prezent był od ciebie, Hiro?
– wydusiłem z siebie niepewnie, spoglądając na wokalistę Nocturnal Bloodlust,
jakby był z innej planety.
- Spodziewałeś się kogoś innego? –
próbował się uśmiechnąć, choć i tak łatwo dało się zauważyć, że poczuł się
niezręcznie.
- Nie, nie! – podniosłem ręce w obronnym
geście, w końcu odsuwając się i pozwalając mu wejść do mieszkania. – Ja tylko…
- zająknąłem się. – Może napijesz się czegoś? – zaproponowałem, nie mogąc
ułożyć w głowie żadnego gładkiego kłamstwa.
- Z chęcią – skinął głową.
Przeszliśmy do kuchni. Doskonale zdawałem
sobie sprawę, że zjebałem atmosferę już na „dzień dobry”. Szlag, jasno dałem mu
do zrozumienia, że to nie na niego czekałem!... Musiał poczuć się odtrącony… No
nic, Alex, musisz się poprawić i rozwiać ten fetor zgnilizny rozkładającego się
kotka, jaki zawisł między nami. Problem polegał na tym, że naprawdę byłem
zdziwiony i nie bardzo miałem pomysł, jak tego zgniłka wyrzucić z moich
kontaktów z brunetem.
- Wiesz… - mruknąłem, wręczając mu
szklankę soku pomarańczowego. – Nie podpisałeś się na tym liście i…
- …i dlatego spodziewałeś się kogoś
innego? – dokończył za mnie. – Wybacz. To pewnie z pośpiechu – przemawiał
wypranym z wszelkich emocji głosem, który przyprawiał mnie o nieprzyjemne
dreszcze.
- Nie, to nie tak… - pogrążasz się Alex,
pogrążasz! – Aa… Wspominałeś coś o „komplikacjach”, jak to nazwałeś, przez
które twój numer trafił do internetu… Co się dokładnie stało? – zainteresowałem
się, chcąc zmienić temat.
- Nic nadzwyczajnego. Pewna dziewczyna
chciała się ze mną umówić. Problem leżał w tym, że mnie nie interesowała,
dlatego odmówiłem jej. Wtedy postawiła mi ultimatum, że albo zacznę się z nią
spotykać, albo stopniowo zacznie ujawniać coraz więcej informacji o mnie w
internecie – wzruszył ramionami.
- I to jest nic nadzwyczajnego? –
zdziwiłem się.
- To już nie pierwsza taka sytuacja –
wciąż odzywał się tym okropnym głosem – i zapewne nie ostatnia.
- Co teraz zrobisz? Co jeśli ujawni twój
adres zamieszkania? Pod twoim mieszkaniem będzie stacjonować regularny obóz
fanek! – przeraziłem się.
- Nic już nie ujawni – machnął
lekceważąco ręką. – Numer telefonu już zmieniłem, a co do niej samej to
wytwórnia płytowa już założyła sprawę sądową w moim imieniu z kodeksu cywilnego
paragrafu… no, już zapomniałem numeru – wzruszył ramionami. – W każdym razie
coś tam o naruszeniu prywatności i inne takie chuje-muje, dzikie węże… No i
Masa i Cazqui są, prawdę mówiąc, informatykami z wykształcenia i zajmują się
nie tylko projektowaniem grafiki strony naszego zespołu czy okładek płyt, ale
między innymi „trzymają rękę na pulsie” i monitorują czy coś niepożądanego na
nasz temat nie przedostało się do internetu… Właśnie dlatego musimy ostrożnie
wybierać sobie przyjaciół – spojrzał na mnie znacząco, tak przejmująco, że aż
zachłysnąłem się powietrzem.
- Chodź – mruknąłem cicho, łapiąc go za
rękę i prowadząc w stronę swojego pokoju. Z salonu dobiegały nas odgłosy z
telewizora, gdzie przesiadywał Daisuke; w tej chwili jeszcze tylko konfrontacji
z nim mi brakowało…
Usiadłem na łóżku, a wokalista Nokuruby
zajął miejsce obok mnie, uprzednio odstawiając szklankę na szafkę nocną… a
zdechlak, rzecz jasna, unosił się nad nami niczym upiorne widmo…
- Właściwie… to skąd wiedziałeś, gdzie
mieszkam? – zainteresowałem się. - Przecież nie podawałem ci swojego adresu… -
przypomniałem sobie.
- Ale powiedziałeś, że mieszkasz z
podopiecznym Ochidy, a to było dla mnie równoznaczne z tym, jakbyś mi go podał.
- Aż tak dobrze się znacie? – dociekałem.
- Co? – zdziwił się brunet.
- No… skoro znasz nawet adres
zamieszkania podopiecznego Daiego, to mniemam, że musiał ci go podać, prawda?
No to w takim wypadku musicie być blisko, bo przecież adresu nie podaje się
pierwszej lepszej osobie poznanej na ulicy… - zauważyłem.
- Nie? – zaśmiał się. – Przypomnij sobie
nasze pierwsze spotkanie – spojrzał na mnie rozbawiony. Wróciłem wspomnieniami
do dnia, kiedy zdruzgotany wyszedłem na Takeshita-dori po spotkaniu z moim
bezużytecznym spōsną mówiącym po starojapońsku, którego za nic w świecie nie
mogłem zrozumieć i tego wielkiego, czarnoskórego „naganiacza” z t-shirtem z
jakimś napisem w cyrylicy, zapraszającego mnie na shushi do jednego z barów,
przez co poczułem się jakby wrzucony w rzeczywistość anime „Durarara!”… no i
rzecz jasna jeszcze ratunek z objęć „naganiacza” dzięki Hiro… - Praktycznie
pierwszą rzeczą, którą zrobiłeś było podanie mi swojego adresu.
- Racja… - mruknąłem zamyślony.
Spojrzałem na chłopaka i uśmiechnąłem się, na co on odpowiedział mi tym samym.
W końcu smród zgnilizny zdechłego kiciusia zaczął się rozwiewać… - Tak
właściwie to jeszcze nie podziękowałem ci za podarunek – spojrzałem na
pierścień i pogładziłem go kciukiem drugiej ręki. – Jest piękny.
- Cieszę się, że ci się podoba – pogłębił
uśmiech. – Przez długi czas zastanawiałem się, co będzie lepszym wyborem; mówi
się, że wszystkim blondynom pasuje topaz, ale uznałem, że zielony jadeit mógłby
pięknie podkreślić kolor twoich oczu – przysunął się nieco..
- Topaz? – powtórzyłem zdziwiony. A więc
to jednak był kamień szlachetny! Daisuke zapłaci mi za to, że chciał wyrzucić
ten pierścień… - Hiro, nie mogę przyjąć tak drogiego prezentu… – już chciałem
zdjąć go z palca, jednak muzyk powstrzymał mnie.
- Jeśli mi go oddasz, sprawisz mi
przykrość; a tego nie chcesz, prawda? – spojrzał na mnie rozbawiony. – Poza tym
to jest też pewna forma przeprosin za to, że poprzednim razem nie mogłem się z
tobą spotkać.
- Przecież pracowałeś! – wyrzuciłem ręce
w powietrze. – Nie musisz mnie za nic przepra… - urwałem, kiedy brunet
przysunął się tak, że nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry.
- Ja uważam inaczej – zachichotał, nie
przestając się do mnie przybliżać. Złapałem go za ramiona, odpychając lekko.
Spanikowałem, kiedy zrozumiałem, że chce mnie pocałować! – Alex, czy ja czuję
od ciebie alkohol? – zmarszczył delikatnie brwi. – Piłeś?
- Nie piłem! – zaprotestowałem ostro,
odsuwając się do niego nieco. – Znaczy piłem… ale wczoraj… - kuźwa, dopiero w
tym momencie zdałem sobie sprawę, że przyjąłem gościa będąc wciąż w rozsypce po
wczorajszej libacji z Ochidą. Ależ wtopa… - Poczekaj chwilę, okej? Daj mi się
oprządzić… Przyszedłeś tak szybko, że… - urwałem, wstając. – No, poczekaj
moment, okej?
(dobra, teraz możecie zmienić piosenkę na
Black Gene From The Next Scene – „Doom” od aut.)
- Jasne – zaśmiał się, spoglądając na
mnie ni to z rozbawieniem, ni to z politowaniem.
Z prędkością dźwięku wpadłem do łazienki,
uprzednio zabierając czyste rzeczy z szafy. W równie ekspresowym tempie wziąłem
prysznic, wysuszyłem włosy oraz umyłem zęby i wykonałem delikatny makijaż.
Ciężko było wciągać ubrania na wciąż wilgotną skórę (szczególnie obcisłe
spodnie), ale przecież musiałem się spieszyć! Szczerze powiedziawszy, kiedy
znów wpadłem do pokoju i opadłem na łóżko, na moje poprzednie miejsce byłem już
zmęczony, a właściwie to zasapany. Odetchnąłem głębiej, by znów spojrzeć na
chłopaka, który śmiał się ze mnie cicho pod nosem, przeglądając jedną z moich
książek.
- Jesteś zabawny – skwitował.
- Tak uważasz? – odrzuciłem wciąż
wilgotne włosy na plecy.
- Mhm… - mruknął i wywindował się do
siadu, odkładając książkę gdzieś na bok. – Więc teraz już mogę? – popatrzył na
mnie znacząco, ponownie się do mnie przysuwając.
Powtórka z rozrywki, a więc znów
potrafiłem jedynie szeroko otwartymi oczami wpatrywać się w jego piękne,
czekoladowe tęczówki, których dzisiaj wyjątkowo dane było mi podziwiać
prawdziwy kolor, a nie sztucznych niebieskich soczewek. Hiro delikatnie musnął
moje usta, przez co moje serce na chwilę stanęło, by zaraz potem wrócić do
morderczego tempa bicia, tłukąc się w klatce żeber podejrzanie mocno, zupełnie
tak jakby chciało z niej wyskoczyć.
- Nie zamykasz oczu podczas pocałunku? –
zapytał szeptem, uśmiechając się delikatnie.
- Zamykam… - odpowiedziałem równie cicho
i pozwoliłem sobie przymknąć powieki.
Wokalista Nocturnal Bloodlust pocałował
mnie raz jeszcze, tym razem bardziej zdecydowanie. Jego usta miały zawrotny
smak – były dziwną mieszaniną słodkości i delikatnego kwaskowatego posmaku
pomarańczowego soku. Całował mnie delikatnie, z wyczuciem, a ja nie mogłem nie
odpowiedzieć na jego zaczepki w postaci przygryzania mojej dolnej wargi czy
przesuwania po niej językiem. W końcu rozsunąłem drżące usta, pozwalając mu
wsunąć język do środka. Po raz kolejny przeszły mnie dreszcze; tym razem jednak
jak najbardziej przyjemne. Drżałem w objęciach wokalisty Nokuruby z podniecenia
i przyjemności. Pod palcami pod materiałem ciemnej bluzy czułem jego twarde,
napięte mięśnie. W myślach rysowałem świetlistymi kreskami obraz tego, jak może
wyglądać jego idealne ciało. W zasadzie nigdy nie gustowałem w umięśnionych
typach, ale Hiro… on był po prostu inny; wręcz doskonały, co tylko jeszcze
bardziej mnie podniecało.
Chłopak naparł na mnie ciężarem ciała,
tak, że chwilę potem leżałem już pod nim. Hiro zawisł nade mną, całując mnie
coraz namiętniej, a ja instynktownie objąłem go za szyję, przyciągając jeszcze
bliżej siebie. Kiedy już znudziły mu się moje usta, zaczął obsypywać pocałunkami
moją szyję. Pieścił mnie nie tylko wargami, ale także językiem, przeciągając
nim po całej długości szyi lub od czasu do czasu zębami, delikatnie mnie
gryząc. Pociągnął za dekolt mojej bluzki, odsłaniając tym samym część mojego
torsu oraz torując sobie drogę do tych partii ciała, których jeszcze nie
naznaczył dotykiem swoich gorących ust. Zatrzymał się tuż nad prawym
obojczykiem, gdzie znajdywało się jedno z moich słabych punktów, by… zaraz
odsunąć się ode mnie.
- Kto ci to zrobił? – przesunął palcem po
malince, którą zrobił mi Hideto Takarai, znany bardziej jako Hyde, u którego
przez jeden dzień pracowałem jako prywatna niańka… i zabawka erotyczna…
- To nie tak jak myślisz! – zaoponowałem
ostro. – Hiro, ja naprawdę z nikim nie sypiam, wierz mi, ja…
Urwałem, kiedy niespodziewanie drzwi do
pokoju otworzyły się. W progu stanął oczywiście nikt inny jak Daisuke, który
nigdy nie miał w zwyczaju pukać przed wejściem. Pierwszą reakcją, jaką
odmalowała się na jego twarzy było zdziwienie; bezbrzeżne zdziwienie, kolejną
była już złość; a właściwie to bezbrzeżna furia.
W jednej chwili doskoczył do mnie i
bruneta, jednocześnie odciągając go ode mnie. Ochida złapał mnie za przód
koszulki i wywindował mnie do siadu, mierząc mnie płomiennym spojrzeniem, które
gdyby mogło, z pewnością spopieliłoby mnie na miejscu.
- Co ty znowu wyprawiasz, dzieciaku?! –
huknął, potrząsając mną. – Do cholery, co ja ci mówiłem na temat tych twoich
cholernych seks-przyjaciół?!
- Jakich seks-przyjaciół?! –
zdenerwowałem się. Kiedy zobaczyłem w końcu Daiego coś jakby we mnie pękło,
uwalniając niesamowitą wręcz przerażającą ilość pokładów złości. Wszystko, co
do tej pory mnie w nim denerwowało, skumulowało się. Tym razem nie zamierzałem
puścić mu nic płazem – ani to, że grzebał w mojej korespondencji i wyrzucił
drogocenny prezent bez mojej wiedzy, ani to, że jak zwykle bezceremonialnie
wpieprzał się w moje życie z butami, by następnie wywrócić je do góry nogami,
wytrzeć o mnie podeszwy i wyjść jakby nigdy nic – miałem tego wszystkiego serdecznie
dość. – Zresztą, nawet jeśli miałbym takowych, to co ci do tego?! Odwal się w
końcu łaskawie ode mnie i przestań bawić się w moją matkę!
- W twoją matkę? – prychnął. – Mamusia to
może jeszcze o ciebie by się martwiła, ale ja po prostu nie chcę, żeby ktoś
robił z mojego domu burdelu! – wrzasnął. – Nie obchodzi mnie, co on – wskazał
głową na bruneta – mógłby ci zrobić i jakie konsekwencje tego później musiałbyś
ponieść; ja po prostu nie chcę, żeby mój dom stał się domem publicznym!
- Uważasz, że się puszczam?! – uniosłem
wysoko brwi i wytrzeszczyłem na niego oczy w zdziwieniu.
- Co, a może nie? – fuknął, obdarowując
to mnie, to drugiego wokalistę pogardliwym spojrzeniem.
Przede mną właśnie stał skurwiel.
Zwykły skurwiel.
Nie Dai, który, owszem, potrafił być
irytujący do granic możliwości, ale w gruncie rzeczy po prostu martwił się i
próbował chronić zarówno mnie jak i Saitou na swój pokręcony sposób, który był
logiczny tylko i wyłącznie dla niego… a może nawet i nie…
Pieprzony cham, skurwysyn…
- W tej chwili żegnasz się ze swoim
kolejnym z przyjaciół – syknął. – I żeby był mi to ostatni raz, bo inaczej…!
- Co? – przerwałem mu, uśmiechając się
kwaśno. – Wyrzucisz mnie?
- Ho… - podniósł jedną brew. – A więc nie
zamierzasz wykonać mojego polecenia?
- Jeśli myślisz, że przez całe życie będę
tańczył, jak mi zagrasz, to grubo się mylisz – warknąłem. Daisuke odpowiedział
mi złowieszczym uśmiechem; sam diabeł w tej chwili mógłby się go przestraszyć,
ale nie ja. To wszystko zabrnęło już znacznie za daleko.
- W takim razie… – wzmocnił uścisk na
mojej koszulce, jednocześni łapiąc za ubranie także drugiego muzyka, który jak
do tej pory skołowany jedynie przyglądał się naszej kłótni. Używając
nadludzkiej siły, której dostał w napadzie furii, wywlekł nas z pokoju, a następnie
z mieszkania - …to ja cię pożegnam – na odchodnym uśmiechnął się przesłodko, by
chwilę potem trzasnąć mi drzwiami tuż przed nosem, tak mocno, aż futryna
zadrżała. Chwilę potem usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk przekręcanego
klucza w zamku. Cholera… a ja akurat tych pieprzonych kluczy przy sobie nie
miałem…
***
Poprawiłem się na masce samochodu Hiro,
na której półleżałem, a dokładniej to co chwila się zsuwałem. Wydmuchnąłem z
płuc szarawy obłok dymu. Właściwie to nie paliłem. Nie lubiłem, kiedy ubrania
były przesiąknięte zapachem tytoniu, ale teraz było to dla mnie wszystko jedno.
Byłem wściekły.
…i bezdomny.
Znowu.
Tym razem sytuacja jednak malowała się
znacznie gorzej, gdyż nie miałem przy sobie absolutnie nic – dokumentów,
pieniędzy czy choćby ubrań. Co z tego, że zwichnięta kostka już dawno była w
pełni sprawna? Co z tego, że mogłem swobodnie chodzić, kiedy nie miałem dokąd
iść?
- Możesz zamieszkać ze mną – powtórzył
Hiro.
- Dzięki, ale nie – rzuciłem niedopałek
na betonowe podłoże podziemnego parkingu i przydeptałem go nogą. – Na razie
nie… - westchnąłem. – Wiem, że zawracam ci głowę, ale nawet nie mam drobnych na
bilet… Mógłbyś zawieźć mnie do hotelu?
- Na co ci hotel, kiedy nie masz
pieniędzy? – zmarszczył brwi w niezrozumieniu. – Alex, jedź ze mną i…
- Pracuję w hotelu – przerwałem mu. –
Muszę się z kimś rozmówić…
- Ale wrócisz do mnie? – spojrzał na mnie
przejmująco głęboko.
- Kiedyś na pewno zapukam do twoich
drzwi… - westchnąłem ciężko, wzruszając ramionami. Brunet cmoknął mnie po raz ostatni,
by zaraz potem zsunąć się z maski auta i wyciągnąć do niego kluczyki. Poszedłem
w jego ślady, zajmując miejsce pasażera.
***
Wszedłem do już tak dobrze mi znanego
obszernego hallu urządzonego w kiczowatym stylu. Szklane drzwi kłapnęły za mną
głośno. Na ten dźwięk Genshō wychylił się zza zielonkawego kontuaru. Spojrzał
na mnie ciekawsko.
- Nie, nie, ja nie do pracy – pokręciłem
głową, podchodząc do niego. – Właściwie to mam do ciebie pewną prośbę – blondyn
spojrzał na mnie wyczekująco, jak zwykle milcząc uparcie. Nawet spojrzenie jego
lodowatych oczu o czarnych białkach nie robiło dziś na mnie wrażenia. – Czy
możesz sprawdzić, w którym pokoju zatrzymał się niejaki Crena Ketsueki? I czy
już się zameldował?
- Przecież wiesz, że nie mogę udzielić ci
takich informacji – odezwał się tym schrypniętym głosem.
- Proszę, to wyjątkowa sytuacja
podbramkowa… - jęknąłem. – Poza tym to mój przyjaciel, z którym muszę pilnie
porozmawiać…
Ryūdōin spojrzał na mnie niepewnie, jakby
ważąc moje słowa, na ile są prawdą, a na ile kłamstwem. W końcu westchnął i
rozejrzał się czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu i wykonał kilka szybki
ruchów nad klawiaturą, którym towarzyszył stukot klawiszy.
- Dwadzieścia trzy – mruknął cicho.
- Dzięki – posłałem mu słaby uśmiech. –
Jestem twoim dłużnikiem.
***
Zapukałem.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
- Kogo tam diabli niosą…? – usłyszałem
ciężkie sapnięcie nim drzwi się otworzyły. – Alex? – zdziwił się, odrzucając
ręcznik, którym wycierał włosy gdzieś na bok. – Co ty tu robisz? – odsunął się,
pozwalając mi wejść do środka.
- Przenocujesz mnie? – zapytałem
płaczliwie, podchodząc do niego i obejmując nieśmiało.
- Co? – objął mnie jedną ręką w pasie. –
Co się stało?
- Wykrakałeś.
- Ale co?
- Pytałeś czy straciłem dom nad głową, że
tyle czasu spędzam w hotelu… No to teraz już jestem bezdomny. Daisuke wyrzucił
mnie z mieszkania i nawet nie pozwolił mi nic wziąć ze sobą… - oparłem głowę na
jego odsłoniętym torsie, wciąż gorącej po niedawnej kąpieli skórze.
Crena nie odpowiedział, tylko objął mnie
mocniej. Ułożył brodę na mojej głowie i zaczął mnie uspakajająco gładzić po
plecach, mimo iż wcale nie płakałem. W zasadzie to nie wiem czy w tamtej chwili
chciało mi się płakać. Czułem się… pusty, wypalony w środku… zawiedziony…
- Oczywiście, że możesz ze mną zostać –
pocałował mnie w skroń. – Tylko wiesz, że jestem tu jedynie na półtora
tygodnia, prawda? Potem znów wracam do Fukanaki… chcesz jechać ze mną?
- Nie… Ja… Nie wiem – pokręciłem głową. –
Nie chcę na razie o tym myśleć… Nie jestem w stanie…
Ketsueki usadził mnie na łóżku. Kucnął
przede mną i złapał za ręce, po czym krótko mnie pocałował.
- Masz zimne dłonie… - potarł kciukami
zewnętrzną stronę moich dłoni, by zaraz potem sięgnąć do walizki, która leżała
za nim pod ścianą i wyciągnąć z niej t-shirt.
Pomógł mi pozbyć się mojej koszulki i
spodni, mimo iż wcale nie potrzebowałem przy tym pomocy. Podejrzewałem, że po
prostu chciał mnie dotknąć, ale w tamtym momencie nie miałem mu tego za złe;
właściwie to średnio mnie to obchodziło podobnie jak i wszystko inne. Dał mi
swój t-shirt do spania. Pchnął mnie na łóżko, przez co położyłem się na nim. On
sam chwilę później ułożył się obok mnie i ponownie mnie objął. Złożył kilka
całusów na mojej linii szczęki.
- Wiem, że to może nie jest
najodpowiedniejszy moment, ale pamiętasz o tym, co mi obiecałeś? – uśmiechnął
się delikatnie.
Skinąłem głową. Wyprany z wszelkich
emocji przysunąłem się do niego jeszcze bliżej i nachyliłem się nad nim, by
złożyć na jego ustach delikatny pocałunek. Brunet pozostawał bierny, czekając,
aż zrobię coś więcej. Z czasem zaczynałem całować go coraz namiętniej, łączyłem
nasze wargi w coraz dłuższych pocałunkach, które stawały się również coraz
bardziej pewne. W końcu przesunąłem językiem po jego ustach, na co chłopak
uchylił je w zapraszającym geście. Nasze języki splotły się na pograniczu
naszych ust, a mnie zalała dziwna fala ulgi i rozkoszy, którą przyniosła ze
sobą świadomość, że Crena w końcu się zaangażował. To było naprawdę trudne
całować kogoś, kiedy ten zdaje się cię ignorować… Jest to bardziej bolesne niż
to, gdyby odtrącił mnie w otwarty sposób…
Pozwoliłem mu przejąć kontrolę nad
pocałunkiem. Ketsueki był zachłanny. Zamienił nas miejscami, zawisł nade mną,
całując mnie mocno, agresywnie, wręcz miażdżąc moje wargi. Mimo to było mi naprawdę
przyjemnie. Miło było poczuć tak dogłębnie jego obecność, dobitnie uświadomić
sobie, że jest tuż obok i zależy mu na mnie.
Obejmowałem go za szyję, podczas gdy on
jedną ręką opierał się na wysokości mojej głowy, a drugą błądził po moim ciele.
Dłużej zatrzymał się przy udzie, po którego całej długości przesuwał dłonią,
docierając aż pod samo krocze. Ujął mnie pod kolanem, zakładając sobie moją
nogę na biodro. Przesunąłem dłonią po jego torsie oraz brzuchu, sunąc coraz
niżej…
***
[Daisuke]
(właściwie to jestem przeciwna takiemu
„makaronizowaniu” i zmienianiu punktu widzenia w opowiadaniu, ale tutaj po
prostu inaczej się nie dało, gdyż bardzo ważnym punktem dla tej części jest
uwzględnienie tego, jak czuł się Dai. Wybaczcie, mam nadzieję, że więcej coś
takiego się nie zdarzy, choć niczego nie mogę obiecać na pewno od aut.)
- Znowu?! – wrzasnął Ito. – Znowu to
zrobiłeś?! Już nawet nie chcę liczyć, który to z rzędu współlokator, którego
wyrzuciłeś na bruk! Do cholery, Daisuke, opanuj się! – nastolatek aż drżał ze
złości. – Co się, do kurwy nędzy, stało?! Przecież Alex był wręcz idealny!
Pracował, sprzątał, gotował, płacił swoją część czynszu i rachunków! Był
przyjacielem! Przyjacielem! – huknął. W oczach miał łzy. Uparcie milczałem. –
Przecież ty też go lubiłeś! Więc dlaczego…? – głos mu się załamał. – Dlaczego,
do cholery, wciąż zachowujesz się tak podle?! W dodatku wyrzuciłeś go tak jak
stał! Nie pozwoliłeś mu nawet się spakować! Gdzie on ma się teraz podziać?! –
głos miał już zachrypnięty od krzyku. – Jeśli to ma tak dalej wyglądać, to ja
również odchodzę – odezwał się już znacznie ciszej. – Wracam do domu. Wiem, że
nikt nie przyjmie mnie tam z otwartymi ramionami, ale wolę już znosić macochę i
przyrodnie rodzeństwo niż ponownie przez to przechodzić… - przez długą chwilę
czekał na moją odpowiedź, a kiedy nie doczekał się jej, sapnął wściekle i
ruszył w kierunku swojego pokoju.
- Lubiłem go? - odezwałem się w końcu,
kiedy blondyn był już na korytarzu. – Tak, masz rację… I chyba to przeraziło
mnie najbardziej… - uśmiechnąłem się do siebie niewesoło.