Mimo iż parę osób zdeklarowało, że tego nie przeczyta, duża ilość przyznała, że nie zna ani mangi, ani anime o tej nazwie to cóż... i tak to wstawiam, bo przecież znalazły się i osoby, które powiedziały, że przeczytałyby coś z tym paringiem :)
Ten shoot jest naprawdę dziwny i żyje swoim własnym życiem... pisany z potrzeby serca...
Ostrzegam, że może w najbliższym czasie pojawić się jeszcze parę shootów z paringami z anime, ale z pewnością nie będą one częste - zostaję przy j.rocku, ale anime może być przyjemną odskocznią, prawda?
Tytuł: Jeśli masz sekret…
Paring: Kanda x Allen (D.gray-man)
Typ: oneshoot
Gatunek: ?
Jeśli masz sekret,
ludzie zapragną do poznać.
Po prostu… od tak.
Niektórzy będą próbowali
otworzyć cię łomem…
Niektórzy przyciągną cię
delikatną, pajęczą nicią, czekając aż sam otworzysz się w swoim kokonie…
Allen irytował mnie od
samego początku, kiedy tylko zjawił się w Głównej Kwaterze Dowodzącej.
Denerwowało mnie jego dziecinne zachowanie; obserwując go czasem zastanawiałem
się, dlaczego wpuszczają tu małpy w ludzkim przebraniu. A potem… potem
zapytałem sam siebie, dlaczego, do jasnej cholery, ja go obserwuję?! Dlaczego
podczas posiłku, siedząc przy stole na drugim końcu sali obserwuję, jak wyjada
połowę zapasów Czarnego Zakonu, dochodząc do wniosku, że on nie ma umiaru i jest
żarłokiem. Dlaczego podczas walki często obserwuję baczniej go niż wroga,
przyglądając się, jak atakuje kolejną akumę nie stosując żadnych technik, nawet
nie zastanowiwszy się chwilę, jakiego ciosu teraz użyje i gdzie go skieruje… Dlaczego
nie mogłem opuścić wzroku, kiedy już bez munduru egzorcysty, schodził do
podziemi z Lavim, żeby udać się do miasta i przesiadując w swoim pokoju,
uważnie nasłuchiwałem jego kroków, które rozpoznawałem z łatwością od innych, kiedy
po powrocie do Kwatery kierował się do swojego pokoju, mijając po drodze mój.
Wtedy zdałem sobie
sprawę, że nie tylko go obserwowałem, ale i słuchałem. Nasłuchiwałem jego
kroków, słów, które wypowiadał, choć czasem nie odpowiadałem mu, przez co Allen
mógł myśleć, że go ignoruję; i dobrze, nie chciałem, żeby myślał, że między
nami może nawiązać się jakaś nić przyjaźni – mnie nie wciągnie do „pajęczyny
przyjaźni” jaką utkał wokół wszystkich mieszkających w Głównej Kwaterze… wszystkich
oprócz mnie, rzecz jasna. Słuchałem jego rozmów z innymi, słuchałem jak inni
mówią o nim, jednak nigdy nie zabrałem wtedy głosu. Odzywałem się do niego
rzadko, utrzymując dystans; i tak miało już pozostać.
- Kanda? – mruknął
cicho, przerywając niczym niezmąconą ciszę.
Niestety, stało się –
dostałem misję, na którą musiałem zabrać ze sobą tego żółtodzioba. Akurat jeden
jedyny raz musiałem dzielić z kimś pokój; nie udało zdobyć się osobnych. I tym
kimś musiał być właśnie on… Ja to mam szczęście, naprawdę…
- Co? – burknąłem, wciąż
nie odwracając się do niego przodem.
W naszym pokoju
znajdowały się dwa pojedyncze łóżka, stojące równolegle do siebie, oddzielone
niewielką wolną przestrzenią. Ja spałem przy ścianie, on przy oknie. Uporczywie
wpatrywałem się w tą oliwkowozieloną ścianę, która teraz, w nocy, wydawała mi
się być szara. Mimo iż byłem odwrócony do niego tyłem, czułem na plecach jego
palące spojrzenie.
- Dlaczego ty mnie tak
nie lubisz? W sumie to… nikogo należącego do Czarnego Zakonu nie lubisz… Nie
jesteś zadowolony z tego, że jesteś egzorcystą? – westchnąłem cierpiętniczo,
wywracając oczami i nie odpowiadając mu. – Kanda… Proszę, odezwij się. Chcę
wiedzieć…
- Jesteś taki nieznośny,
dziecinny… – prychnąłem.
- Dlaczego tak uważasz?
Proszę, wyjaśnij mi to.
- Nie będę z tobą
rozmawiać. Jest noc, do cholery! Musimy jutro wcześnie wyruszyć, więc pozwól i
mi, i sobie wyspać się, bo jeśli myślisz, że przewiduję jakieś przystanki i
odpoczynki to grubo się mylisz – syknąłem.
Chwila ciszy.
Dwa jego oddechy i rytm
bicia mojego serca, który dostosował się do tempa jego oddechów. To dziwne?
Niepokojąco dziwne…
- Chcesz wiedzieć
dlaczego? – nie wytrzymałem i podniosłem się, widując do siadu. Białowłosy
skinął głową, wstając ze swojego łóżka. Podszedł i usiadł blisko mnie, a ja
odsunąłem się znacznie, mimo iż jego bliskość nie przeszkadzała mi. – Nie żywisz do nikogo urazy; jak dziecko. Kiedy
ktoś cię skrzywdzi, płaczesz; jak dziecko. Szybko się przywiązujesz; jak
dziecko. Jesteś ufny i wierny; jak dziecko… Wszystko robisz, jak dziecko…
- To prawda. Szybko
przywiązuję się do nowopoznanej osoby i jestem wobec niej ufny. Nie zawsze
wychodzi mi to na zdrowie, ale cóż… łzy czasem są wskazane – uśmiechnął się
delikatnie, a we mnie wezbrał gniew. – Ale niby do kogo miałbym żywić urazę?
- Do twoich rodziców,
którzy cię porzucili, do twojego przybranego ojca, który cię przeklął, do
Crossa, który cię wykorzystywał i kazał ci pracować jako dzieciak, byś spłacał
jego długi…
- Nie jestem na nich
zły…
- Właśnie; nie jesteś –
przerwałem mu. – Nie jesteś na nich zły, bo jesteś jak dziecko; szybko
zapominasz o tym, co złe. Nie potrafisz żywić urazy, chcesz myśleć, że ten
świat jest dobry, piękny i wspaniały, ale…
- Ale taki nie jest –
teraz z kolei to on mi przerwał. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wcale
się nie okłamuję. Gdyby ten świat byłby taki cudowny nie byłoby w nim choćby
akum, z którymi walczymy. Nie byłoby Milenijnego Earla, smutku, rozpaczy i
ludzi, którzy tak jak ty żywią urazę. Jestem trochę inny niż myślisz; zdaję
sobie sprawę z wad tego świata. Tylko… ja widzę zawsze dwie strony; tą lepszą i
gorszą. Moi rodzice przecież dali mi życie – i to jest ta dobra strona. Gdyby nie
oni, w ogóle nie byłoby mnie. Owszem, porzucili mnie ze względu na wygląd mojej
ręki – i to jest ta zła strona, ale dzięki temu zaadoptował mnie Mana. Ojczym
wychowywał mnie, jak własne dziecko i nauczył wielu rzeczy, z których korzystam
do dziś. Tak, przeklął mnie za to, że zamieniłem go w akumę, a następnie
zniszczyłem, ale dzięki temu moje lewe oko widzi dusze akum, przez co mogę
stwierdzić kto nią jest, a kto nie. To ciężkie brzemię, ale przydatne. Po
śmierci Many znalazł mnie Cross, który sprowadził mnie na drogę egzorcysty.
Kazał mi pracować jako dzieciak, wydawał moje ciężko zarobione pieniądze,
często mnie karał, a jego metody nauczania były bardzo brutalne, przez co nie
raz popadałem w depresje… Ale to dzięki niemu zostałem egzorcystą; gdyby nie
on, nigdy nie spotkalibyśmy się – spojrzał na mnie uważnie, a ja otworzyłem
usta ze zdziwienia. – Wszystko ma swoje plusy i minusy. Pytanie, co chcesz
zobaczyć? Ty widzisz te złe strony i roztrząsasz je… dlatego jesteś taki
oziębły wobec ludzi, gdyż traktujesz ich jako zagrożenie i… zachowujesz się
tak, jak się zachowujesz… - wzruszył ramionami. – Każdy, kto został egzorcystą
przeszedł przez swoje prywatne piekło; a ty nieustannie wracasz do tych
niemiłych wspomnień. Jednak to właśnie one są twoją siłą. Przez chęć zemsty
jesteś taki uparty i dążysz do celu - i to jest dobre. Ale nie ufasz ludziom i zachowujesz
wobec nich duży dystans – a to źle. Ja potrafię się śmiać i lubię ludzi – to
dobrze. Ale jestem naiwny – a to źle…
Nigdy w życiu nie spodziewałbym
się usłyszeć tak sensownego kazania po chłopaku, który najczęściej jedynie
wołał, że jest głody i zawiadamiał, że w pobliżu znajdują się akumy, używając
do tego swojego lewego przeklętego oka… Spojrzał na mnie bystro, a ja aż się
zląkłem…
- W gruncie rzeczy
jesteś dobry… bardzo dobry – uśmiechnął się. – Dlatego tak bardzo cię lubię.
- Lubisz mnie? –
zdziwiłem się.
- Lubię. Nawet jeśli ty
mnie nie lubisz – powiedział, a ja dopiero w tym momencie dostrzegłem, że ten
uśmiech jest maską, a za nią czają się łzy. Allen próbował się opanować, jednak
kolejne słone krople i tak opuściły jego duże, szare oczy…
- Wystawiasz swoje serce
na srebrnej tacy, przez co każdy może cię zranić; to dlatego tyle płaczesz –
westchnąłem, wstając i podchodząc do okna, odwracając się do niego tyłem.
- Ty z kolei tak wiele ukrywasz…
- szepnął.
- I tak ma właśnie być –
prychnąłem. – Dzięki temu ludzie nie wiedzą jak mnie zranić.
- Na początku są
ciekawscy i chcą poznać twoje sekrety, a później się zniechęcają i krzywo na
ciebie patrzą, jeśli im ich nie wyjawisz…
- Nie obchodzi mnie to,
jak na mnie patrzą ani co o mnie myślą – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Wiesz… Ja też mam swój
sekret. Ale tylko jeden… jedyny – wyznał i nawet moje najszczersze chęci nie
pomogły, aby oprzeć się pokusie dowiedzenia się, co to za sekret. To takie
ludzkie… takie błahe… Powinienem umieć wstrzymać, stłumić to w sobie, a jednak
nie potrafiłem… to było takie irytujące… Zgrzytnąłem zębami i uderzyłem pięścią
w parapet, karcąc się w duchu za słowo, które wypowiedziałem:
- Jaki?
- Gdybym ci powiedział
to nie byłby już sekret, a ja w rzeczywistości stałbym się zwykłym smarkaczem…
A ty, ile masz sekretów?
- Dużo… Bardzo dużo… -
gniew ustąpił niespodziewanemu… śmiechowi… Zachichotałem pod nosem, uśmiechając
się słabo. – Jedne są ważniejsze, inne mniej istotne…
- I naprawdę nie masz
nikogo, komu mógłbyś o tym powiedzieć?
- Nie ufam ludziom… -
wyjaśniłem, kiedy nagle trafiło do mnie, że… mu mógłbym zaufać; a może
inaczej - już zaufałem! Bo niby jak
wyjaśnić inaczej moje zainteresowanie nim; słuchanie jego i o nim, przyglądanie
się mu… I mimo wszystkich jego wad uważałem go za naprawdę dobrego chłopaka i
nigdy nie powiedziałem nikomu tak wiele o moich uczuciach jak jemu właśnie w
tej chwili. Cholera, a miałem z nim nie rozmawiać! Wciągnął mnie w tą pajęczynę
przyjaźni… a może zrobił to już wcześniej?
- Wiesz… jednak zrobię z
siebie dzieciaka w twoich oczach, bo wiem, że jesteś dyskretny i tobie mogę
zaufać. Za to cię tak lubię, Kanda… Chciałbym, żebyś był moim przyjacielem; to
jedyny mój sekret – powiedział cicho, wpatrując się w swoją lewą rękę, która
jednocześnie była bronią przeciwko akumom i jakby próbował ją przede mną ukryć.
– Ale wiem, że to niemożliwe… Ty mnie nawet nie lubisz… I na samym początku,
kiedy tylko zjawiłem się w Kwaterze Głównej powiedziałeś, że się mnie brzydzisz
ze względu na… - urwał, naciągając mankiet białej koszuli na czerwoną dłoń,
pasożytniczy typ Inosence.
- Nie brzydzę się tobą –
odpowiedziałem, ponownie zajmując obok niego, tym razem znacznie bliżej niż
poprzednio. – Zresztą… chyba nawet da się ciebie lubić – pokręciłem głową,
uśmiechając się nikle. Białowłosy spojrzał na mnie z nadzieją, która rozbłysła
w jego oczach. – Jak jeszcze zrozumiesz w końcu, że nie zbawisz całego świata i
nie wszyscy są tak empatyczni i optymistycznie nastawieni do życia jak ty to
byłbyś całkiem znośny… Pojmij w końcu, że na tym świecie niestety istnieją
również takie osoby jak ja… złe do szpiku kości…
- Ty nie jesteś zły! –
oburzył się, jakbym obraził jego, a nie siebie. Zaśmiałem się cicho.
- Nawet jeśli wbiłbym ci
sztylet w plecy utrzymywałbyś, że zrobiłem dobrze i należało ci się… -
wywróciłem oczyma. - Gdybyś jeszcze był asertywny to mógłbym naprawdę cię
polubić, Allen – specjalnie sięgnąłem po jego lewą, a nie prawą dłoń, której
tak się wstydził. Ścisnąłem ją, a chłopak spróbował mi ją wyrwać, jednak byłem
zbyt silny, dlatego nie udało mu się to.
- Kiedy mi tak zależy… -
szepnął, a jego oczy stały się na powrót szkliste. – A… Powiedz mi, czy gdybym
był taki sam jak ty, byłbyś zdolny zakochać się we mnie?
- Znienawidziłbym cię
gdybyś był taki jak ja – spojrzałem na niego uważnie. – Wiesz… W sumie… Dobrze,
że jesteś jaki jesteś – szepnąłem, powoli przybliżając się do niego, a
następnie składając na jego ustach motyli pocałunek. Jedną ręką wciąż ściskałem
jego dłoń, a drugą odgarnąłem przydługie włosy, które zasłaniały długą bliznę
ciągnącą się od czoła po policzek. Przez te wszystkie niedoskonałości Allen
popadał w samokrytycyzm, widząc w innych niemalże bożyszcza, a w sobie
nieudacznika… jednak mnie to wszystko przyciągało – ta jego niepewność,
naiwność, blizna na twarzy, zmieniona, czerwona ręka z wyżłobionym krzyżem na
grzbiecie dłoni, który lśnił szmaragdowym światłem, kiedy chłopak aktywował
swoje Inosence, białe włosy, przez które wyglądał starzej. Czułem podświadomą
potrzebę zaopiekowania się nim i pocieszenia go, kiedy był taki kruchy i
delikatny. Czułem potrzebę czekania na jego uśmiech, który byłby zapłatą za
wszelkie moje trudy. Więc dlaczego wcześniej zapierałem się przed tym? Cóż…
Chyba dlatego, że teraz dałem mu się omotać… Oprócz tych podświadomych potrzeb
czułem również jak niewidzialna, cienka pajęcza nić owija się wokół mnie,
przyciągając do białowłosego, nie pozwalając mi od niego odejść. Cholera, dałem
się złapać…
Nachyliłem się nad nim
jeszcze raz, ponownie smakując jego ust, tym razem nieco dłużej. Poczułem, że
Allen chce pogłębić pieszczotę, dlatego rozchyliłem wargi w zapraszającym
geście, jednak on nawet nie zdążył wsunąć języka do moich ust, gdyż zrzuciłem
go ze swojego łóżka.
- Nie pozwalaj sobie – uśmiechnąłem
się cwaniacko. – To dopiero pierwsza randka. Minie jeszcze dużo czasu zanim
pozwolę ci na pewne rzeczy. Dziś dałem ci się do siebie przekonać, nie
wystarczy? Co sobie wyobrażałeś; że od razu dam ci się przelecieć? – podniosłem
jedną brew.
- Szczerze to liczyłem
na to – zaśmiał się pod nosem, na co ja prychnąłem i położyłem się, tradycyjnie,
odwracając do niego tyłem. – Jesteś kapryśny - chłopak podniósł się z podłogi i
ułożył za mną, przylegając ściśle do moich pleców. Objął mnie jedną ręką w pasie;
lewą. Widząc czerwoną dłoń i czarne paznokcie (nie od brudu, nie xD oa aut.)
uśmiechnąłem się pod nosem. Więc jednak powoli się przełamywał…
- Za karę jutro będziesz
walczył ze wszystkimi akumami na drugim poziomie, jakie spotkamy, a ja sobie
odpocznę, kiedy ty będziesz się męczył – zawyrokowałem.
- Jesteś okrutny –
zachichotał i musnął ustami mój kark.
- Zaraz każę ci jeszcze
walczyć ze wszystkimi akumami na pierwszym poziomie – zagroziłem. – Nie
pozwalaj sobie…
- A ty to sobie możesz?
- No i przegiąłeś!
Walczysz jutro sam ze wszystkimi akumami! Ja mam jutro wolne! Nie dyskutuj ze
mną, smarkaczu, bo jesteś o jakieś sto lat za młody, żeby tak się ze mną kłócić
i droczyć…
- I tak cię kocham.
Dobranoc, Yu-chan.
I weź człowieku nie
wścieknij się na takiego… Co on ze mną robił? I w jak krótkim czasie? Bo
przecież należał do Czarnego Zakonu zaledwie od pół roku, z czego dwa spędziłem
na misji i nie spotykałem się z nim. Cholera, jego pajęcza nić zamieniła się w
sznur marynarski… Nieustannie mnie do siebie przyciągał, a ja byłem uwięziony i
wiedziałem, że nie ma sensu nawet próbować się opierać, bo to wszystko byłoby
jedynie stratą moich nerwów i sił… Było w nim coś magnetycznego…
- Nie kocham cię.
Dobranoc, Moyashi* - burknąłem, splatając nasze dłonie, co było kompletnym
zaprzeczeniem tego, co powiedziałem.
Allen zasnął z błogim
uśmiechem na ustach już nawet nie denerwując się za określenie, jakiego użyłem
wobec niego. Hm… Chyba musiał mnie naprawdę kochać, skoro nie pieklił się o to
przezwisko. Kiedy ktoś inny go tak nazwał potrafił się obrazić, a mnie nawet
słowa nie powiedział, mimo iż to właśnie ja wymyśliłem tą nazwę.
Wszystko to
zaobserwowałem i usłyszałem. Zwróciłem na to uwagę. Chyba naprawdę muszę go
kochać…
*Moyashi – kiełek fasoli
to takie słodziutkie było...xD i króciutkie D:
OdpowiedzUsuńNie znam oglądałam wprawdzie anime, na podstawie którego napisałaś ten fick, niemniej czytało się przyjemnie~ I charakterek Kandy też mi się spodobał :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co jako następne przyniesie Ci wena :)).
Pozdrowienia :)
ojejciu... to takiego sweet... choć w niektórych momentach miałam wrażenie że za szybko >.>
OdpowiedzUsuńDziwnie się czyta nie znając anime :p coś tam ogarniałam z recenzji, jakie czytałam, ale niewiele. Choć ostatnio zabieram się powoli do obejrzenia D.gray-mana, ale to dopiero po Gintamie.
OdpowiedzUsuńPrzyznam rację Tsuu~, słodkie, ale krótkie xD to chyba wszystko co mam do powiedzenia ^^
To było takie słodkie <3 Urocze i wgl...
OdpowiedzUsuńZNowu mam wate z mózgu .__. Ale to takie fajne uczucie <3
Wiesz co... Chyba obejrzę to anime... Miałam je an liście .. za 10 serii ale chyba wrzucę na początek *Q*
Pisz jescze takich ficków <3
Szkoda tylko ze takie krótkie._____.
Weny zyczę ^^
~Midziak
Jestem z ciebie dumna B|
OdpowiedzUsuńpięknie się spisałeś synu
A ja nie na temat, przepraszam, ale nie wiem, jak inaczej do Ciebie napisać, poza komentami XD"
OdpowiedzUsuńChciałam Ci podziekować za ten link u góry - Jrock music hell - czymkolwiek to jest ;w;. Wlazłam z ciekawości i znalazłam masę informacji o Despach, potrzebną mi jak woda, dziękidziękidziękidziękidziękidziękidziękidzięki <3
Nie znam tego, ale oczywiście twoje dzieło zawsze przeczytam :3 To było słodkie. Krótkie, ale treściwe i urocze. Nie wiem, co mam pisać, bo nie znam bohaterów, ale są bez wątpienia ciekawymi postaciami.
OdpowiedzUsuńI jeszcze chciałam ci zwrócić uwagę na pewien drobny błąd, mianowicie "tą" pisałaś, a powinno być: tę oliwkowozieloną ścianę, tę pajęczynę, itd.
To tyle z mojej strony~
Hm... Chętnie sobie poczytam ficki z anime. Co prawda tego tytułu nie znam, ale muszę przyznać, że dzięki temu opku chyba sobie obejrzę tą serię. Ten w białych włosach uroczo wyglądał w mojej głowie ;3 Ach, sweet uke... Końcówka była w pewnym sensie zabawna.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to dawno nie komentowałam, sorry >.<'
Czekam na dalsze ficki
~Kayl
Pomijając paring - naprawdę nienawidzę one shotów! Są za krótkie i zwyczajnie w świecie nie lubię ich czytać :(. Czekam na dalsze części opowiadań (obojętnie które - czytam wszystkie :) )
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej anime, jednak one shot przeczytałam z przyjemnością. Jakoś polubiłam Allena. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ^^
Aj, to było takie urocze ;_;
OdpowiedzUsuńNie czytałam mangi, ani nie oglądałam anime, więc nie mogę się wypowiedzieć odnośnie trafności charakterów postaci xD Co nie zmienia faktu, że tak jest wręcz idealnie.
Ogółem, w niektórych zdaniach zabrakło mi pojedynczych słów, chociażby w tym; "Bo przecież należał do Czarnego Zakonu zaledwie od pół roku, z czego dwa spędziłem na misji i nie spotykałem się z nim." Chodziło o dwa miesiące, prawda? XD
Tak czy siak, czekam na kolejne opowiadanie i weny życzę ^^
Nie ogladalam tego anime, ale notka jest kawaii!!! I chyba obejrze to anime. :D A tak wogole to chcialam prosic, aby nastepna notka byla, albo Liceum, bo tego dluzej nie bylo, albo Monsters. Dwa najlepsze chyba opowiadania jakie czytalam,a ty je zaniedbujesz. No wiesz!!! -.- I niech wena z toba bedzie :)
OdpowiedzUsuń~Mayumi
Super!
OdpowiedzUsuńNie chcialabys napisac jeszcze jednego shota z tego anime? Bardzo mi sie spodobal ten powyzszy ;)
OdpowiedzUsuń