Kaboom~!

Wiecie co? Ja się tego nie spodziewałam... Założyli mi fanpage! O.O
Nie wiem jakim cudem, ale polajkowało to już jedenaście osób, z czego się niezmiernie cieszę ;D Ogólnie ogłoszenie zamieszczam na prośbę Lilien, która jako współtwórczyni z Tsuu~ założyły tą oto stronę.

Tsa... Więc tak jak już wspomniałam - blog o sobie mam, fp właśnie mi założyli... brakuje mi tylko zespołu i sesji zdjęciowej, żebym poczuła się jak gwiazda ze świata j-rocka xD

A teraz życzę słodkich snów; dobranoc <3

Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia cz.1

Dobra, wstawię jakąś Aoihę, żeby poprawić sobie statystyki... Ale nie cieszcie się, do tego opowiadania zainspirował mnie Zero z D'espairsRay; powiedział w jednym z wywiadów, że dziewczyny mają lepiej i lżej w życiu, a ja mu tym fickiem udowodnię, że tak nie jest xD

Tytuł: „Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia…” cz.1
Paring: Aoi x Uruha
Gatunek: romans, szkolne, science-fiction lub fantastyka – sama nie wiem jak to nazwać xp
Beta: Hoshii.

Byłem najbardziej zniewieściałym chłopakiem w całej okolicy (o ile nawet nie w skali całego kraju). Miałem długie włosy i nie przepadałem za sportem. Miałem pełne usta, duże, migdałowe oczy i drobny nos. Mogłem poszczycić się zadbaną, niepoznaczoną żadnymi niedoskonałościami skórę. Byłem szczupły i nieświadomie kręciłem biodrami, podczas chodzenia, przez co często byłem nazywany „modelką” przez znajomych. Lubiłem czytać ckliwe teksty. Czasem zdarzyło mi się także napisać coś w podobnym klimacie. Swoje wypociny publikowałem na blogu jako anonim, gdyż, rzecz jasna, nikt nie wiedział o tym, że interesują mnie romansidła. Nikomu się z tego nie zwierzyłem w obawie przed „utratą twarzy”. Bałem się, że ktoś mógłby mnie wydać i wyszedłbym na jakiegoś dziwaka czy coś…
Jakby tego wszystkiego było mało interesowałem się makijażem i nieraz to ja wykonywałem go moim starszym siostrom – szczególnie, kiedy te szły na spotkanie ze swoimi chłopakami czy na dyskotekę, kiedy chciały wyglądać świetnie.
Muszę przyznać… i muszę przyznać… Och, cholera, że strasznie mnie to irytowało!… i chyba dlatego właśnie coraz częściej zastanawiałem się nad tym, jak to jest być kobietą. Następną rzeczą kierującą moje myśli na podobne tory była kolejna ocena niedostateczna, którą zostałem „uraczony” z wychowania fizycznego. No i nie można także zapomnieć o liście do rodziców, zawiadamiający o tym, że jestem zagrożony z tegoż przedmiotu i mogę nie zdać. Ludzie, nawet z fizyki i chemii miałem lepsze oceny niż z w-f’u!
Uch, przeklęta niesprawiedliwości, dlaczego dziewczyny miały lepiej?! Miały lżej; choćby na tym nieszczęsnym w-f’ie. Biegały na krótszych dystansach, podnosiły mniejsze ciężary, wykonywały mniej powtórzeń tego samego ćwiczenia… Poza tym nauczyciele lubili je bardziej; w szczególności, kiedy te były ładne i można było się pogapić. Nie musiały być wcale mądre, żeby coś osiągnąć – wystarczyło, że miały ładną buzię, kształtne nogi i nosiły bluzki z dużymi dekoltami. Też bym tak chciał…
Westchnąłem cierpiętniczo i pokręciłem głową… Mama nie będzie zadowolona, kiedy dowie się, że znów podrobiłem jej podpis na lewym zwolnieniu…

***

Rano obudziłem się z dziwnym przeczuciem, że coś się zmieniło. Rozejrzałem się po pokoju, jednak nie zauważyłem tam żadnej zmiany. Próbując zignorować to nieprzyjemne uczucie, wygrzebałem się z łóżka i ledwo przytomny podszedłem do szafy. Dziś jakoś wyjątkowo bolały mnie plecy… tak jakbym miał jakiś ciężar przyczepiony do torsu czy szyi… Przeciągnąłem się przed lustrem, kiedy… nagle zorientowałem się, że jednak coś tu naprawdę nie gra! Spojrzałem zszokowany na niemałe wybrzuszenie na mojej klatce piersiowej i zamarłem… Niepewnie dotknąłem tego i załamałem się.
Nie no, od kiery to ja mam cycki, ja się pytam?!
Spojrzałem w lustro i zdziwiłem się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem, że moja twarz stała się jeszcze bardziej dziewczęca… Następnie spojrzałem nieco niżej i utkwiłem wzrok w wiadomym miejscu. Zagryzłem wargi i zajrzałem pod własną bieliznę… o matko ty moja… zrobiło mi się słabo…
Dzwońcie po lekarza!... albo od razu po grabarza, bo coś czuję, że zaraz zejdzie mi się na zawał…
- Kiyoko, pospiesz się, bo spóźnisz się do szkoły! – usłyszałem krzyk mojej rodzicielki.
- Zaraz będę gotowa! – odkrzyknąłem.
Zaraz, zaraz… dlaczego mój głos był taki piskliwy i cienki? No dobra, to dość oczywiste, że mogło to mieć coś wspólnego z tym, że straciłem „coś” spomiędzy nóg… Ale pozostawała jeszcze jedna sprawa, mianowicie: dlaczego zareagowałem na imię Kiyoko? Przecież nazywałem się Kouyou!
Uznałem, że to musiał być sen… Bo jak to inaczej racjonalnie wytłumaczyć? Tak, to z pewnością był tylko durny sen… Niepotrzebnie najadłem się przed pójściem spać i teraz śniły mi się jakieś głupoty. To wszystko mogło być po prostu kawałkiem niestrawionego pokarmu… Ale skoro ta sytuacja była tylko wytworem mojej wyobraźni, to przecież mogłem trochę się powydurniać, nie? Zrzuciłem z siebie piżamę i stanąłem nago przed lustrem…
- Wow… - wyrwało mi się.
Przez chwilę oglądałem własne ciało, a następnie wysunąłem pierwszą szufladę, w której trzymałem bieliznę. Zdziwiłem się, kiedy zamiast bokserek zobaczyłem w niej… biustonosze… A, no tak, dziewczyny to noszą; przypomniałem sobie błyskotliwie. Chwyciłem pierwszy lepszy z nich, który nawinął mi się pod rękę i zacząłem zastanawiać się, jak to założyć. Zapięcie ma być z tyłu – tylko tyle wiedziałem. Zacząłem kombinować. Założyłem ramiączka na ramiona, a następnie z tyłu próbowałem zapiąć to cholerne zapięcie; nie udało się. Boże, jak one to zakładają?! Podrapałem się po głowie i wzruszyłem ramionami. Postanowiłem zacząć od dołu, który był prostszy do przyodziania – założyłem majtki i spodnie, a następnie (nadal bez stanika, czy choćby koszulki) usiadłem do laptopa i wpisałem w wyszukiwarce hasło: „Jak założyć stanik”. Wyskoczyło mi kilka odpowiedzi. Przeczytałem pierwszą z nich. „Aaa… To tak to się robi” – pokiwałem głową ze zrozumieniem i zastosowałem się do porad, które znalazłem w Internecie. Zapięcie zapiąłem na brzuchu, a następnie odwróciłem stanik na dobrą stronę, to znaczy tym czymś, co miało trzymać biust do przodu. Następnie ponownie założyłem ramiączka na ramiona i udało się! To jednak nie jest takie proste…
Ponownie sięgnąłem do szafy i wyjąłem czarny t-shirt, który pasował mi do czerwonych spodni. Obecność obcisłych jeansów w mojej szafie nie była dla mnie zaskoczeniem, gdyż nosiłem je również jako chłopak, ale kiedy na metce koszulki przeczytałem „woman’s t-shirt” trochę się zmieszałem. Nie komentując tego, narzuciłem na siebie bluzkę. Co dziwne wcale nie była w kwiatki, serduszka, misie, Hello Kitty czy coś podobnego… wręcz przeciwnie. Na jej środku znajdowała się gigantyczna czaszka – czyli styl Kouyou nie różnił się wiele od stylu Kiyoko; jak widać oboje gustowaliśmy w tym samym.
Przeszedłem do łazienki, gdzie zająłem się włosami i makijażem. Włosy dziewczyny były zaledwie odrobinę dłuższe niż włosy Kouyou, więc sięgały mi do łopatek. Miały taki sam kolor – były farbowane na tycjanowskie złoto (rudy, który wpada delikatnie w ciemny blond od aut.). Rozczesałem je i jak zwykle wyprostowałem. Następnie zająłem się nakładaniem kosmetyków; okazało się również, że Kiyoko używała tych samych kosmetyków, co „moje poprzednie wcielenie”. Na blacie znalazłem głównie kosmetyki marki Yoko (popularna firma kosmetyczna w Japonii. Jej kosmetyki są również dostępne w Polsce od aut.).
Kiedy w końcu się oporządziłem, chwyciłem torbę z książkami i zszedłem do kuchni. Usiadłem przy stole, koło mojej najstarszej siostry, Jyou. Po chwili dołączyła do nas także Miko, „średnia” siostra.
- Jak tam moje trzy księżniczki dzisiaj spały? – mama zaśmiała się i podała nam śniadanie.
Dziwnie się poczułem, kiedy usłyszałem określenie „trzy księżniczki”. Zazwyczaj używała określenia „książę i dwie księżniczki”…
Zaczęła się tradycyjna, zwykła rozmowa przy stole.
Po skończonym śniadaniu wyszedłem do szkoły. Skierowałem się do pobliskiej stacji metra. Gdy znalazłem się już na odpowiednim peronie, przyjechało metro. Wsiadłem do wagonu i zająłem wolne miejsce. Niedaleko mnie stała grupka chłopaków, którzy rozmawiali o czymś półszeptem, co chwila przy tym spoglądając w moją stronę i uśmiechając się pod nosem. Wśród nich zauważyłem bruneta o półdługich włosach, lśniących, czekoladowych oczach i kolczyku w wardze – same wargi miał pełne i bardzo ponętne. Był naprawdę przystojny i jako jedyny cały czas nie odrywał ode mnie wzroku. Nie udzielał się w rozmowie; był pochłonięty moim widokiem. Wpatrywał się we mnie uporczywie do tego stopnia, że speszyłem się i zarumieniłem delikatnie. Po chwili brunet przecisnął się miedzy kolegami, podczas gdy oni nadal szeptali na mój temat. Nachylił się nade mną, trzymając drążka nad moją głową. Uśmiechnął się ciepło i skinął mi głową.
- Cześć – przywitał się. – Jestem Shiroyama Yuu (przypominam, że w Japonii najpierw przedstawia się nazwiskiem, a dopiero potem imieniem od aut.), ale wszyscy mówią na mnie Aoi – przedstawił się, a następie zajął miejsce obok mnie. – A jak ty się nazywasz, śliczna? – zagaił, a ja poczułem się co najmniej głupio.
- Takashima – szepnąłem. – Takashima Kiyoko – spojrzałem na niego kątem oka.
Znałem go; i to aż za dobrze. Wiedziałem, że skądś go kojarzę! Ten chłopak grał w drużynie koszykarskiej z mojej szkoły – ba, nawet był kapitanem!
- Kiyoko – powtórzył. – Ładnie – uśmiechnął się szerzej i przysunął odrobinę bliżej mnie. – Idziesz do szkoły? – zainteresował się.
- Tak – przytaknąłem nieśmiało.
- A mogę zapytać, do której szkoły chodzisz?
- Do Kōtō gakkō dai 2-gō (dosłownie: szkoła średnia nr 2 od aut.) – odpowiedziałem. – Ty także, prawda?
- Zgadza się – pokiwał głową. – Skąd to wiesz?
- Jesteś popularny. Należysz do klubu koszykarskiego i jesteś jego kapitanem; trudno cię nie znać – zachichotałem nerwowo.
- Ach tak? – spojrzał na mnie rozbawiony. – To co ty na to, żeby ten popularny koszykarz odprowadził cię do szkoły? – zaproponował, po czym nakrył moją dłoń swoją własną.

***

Przerwę obiadową postanowiłem spędzić samotnie – chciałem poukładać myśli. Usiadłem w kącie przy małym stoliku i odpłynąłem do mojego małego światka. Myśl, że to wszystko było tylko snem coraz bardziej wydawała mi się nierealna, gdyż to wszystko trwało za długo! W dodatku czułem wszelkie bodźce zbyt wyraźnie – stres, zawstydzenie, ból… Ale jak inaczej wytłumaczyć to, co wydarzyło się dzisiejszego ranka? Wieczorem kładłem się spać jako chłopak, a obudziłem się jako dziewczyna… to niedorzeczne! A może… może po prostu wariowałem? Może cierpiałem na schizofrenię albo rozdwojenie jaźni?
- Cześć, piękna – usłyszałem już tak dobrze znany mi głos. Spojrzałem na Shiroyamę i westchnąłem. Nie miałem teraz najmniejszej ochoty go oglądać… zresztą, przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona! Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktoś się za mną tak uganiał! Yuu stał się trochę nachalny… - Czemu siedzisz tu tak sama?
- A czemu ty znów do mnie przyszedłeś? – odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie.
- Bo cię lubię – odpowiedział z uśmiechem.
Aoi przez cały dzień trzymał się blisko mnie. Wydawał się być bardzo przyjazny, jednak wiedziałem, że mu chodzi o coś więcej niż tylko przyjaźń… i to było dziwne. Kiedy tylko mógł, chwytał mnie za rękę, jednak robił to w bardzo swobodny sposób; robił to tak naturalnie, że wcale nie wyglądało to tak, jakbyśmy byli parą.
Yuu był miłym chłopakiem, ale jego obecność krępowała mnie. Nawet jeśli był to tylko sen, to znajdowałem się w innym ciele, którego nie znałem, przez co czułem się jak marionetka w rękach lalkarza – czułem się tak jakby… ubezwłasnowolniony. Ale dlaczego? Nie miałem bladego pojęcia…
- A… Aha – mruknąłem mało inteligentnie.
- A ty mnie nie lubisz? – zmartwił się.
- Wiesz… ledwo co się poznaliśmy dzisiaj rano – zauważyłem.
- Też prawda – zaśmiał się krótko i niedźwięcznie. – Ale nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Dlaczego siedzisz sama? Nie masz jakiś przyjaciółek?
- Niezbyt… - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Nie jestem zbytnio lubiana…
- A moim zdaniem nie jesteś znana – podparł głowę na dłoni i utkwił we mnie świdrujące spojrzenie. – Pozwoliłem sobie wypytać o ciebie kilka osób; w tym parę z twojej klasy; nikt nie umiał mi nic o tobie powiedzieć. Jesteś zamknięta w sobie, wiesz?
- Skoro tak uważasz – wzruszyłem ramionami i zamierzałem już wstać, kiedy on znów złapał mnie za rękę.
- Zostań ze mną jeszcze chwilę. Chciałbym cię lepiej poznać – spojrzał na mnie prosząco, a ja nie mogłem odmówić, kiedy patrzył na mnie w ten sposób.



Oneshoot Hizumi x Zero "Razem pozbędziemy się twojej czkawki"

Uh, cóż za wymowna liczba obserwatorów - 69. No cóż... Nie będę tego komentować xD
Słabiuteńko idzie wam komentowanie "Monsters" - spieprzyłam tamten rozdział? O.o'' No bo jakoś zachwytu nie ma... (/.-)'' Czy może po prostu nie macie czasu, bo ona ostatnią chwilę poprawiacie sprawdziany?

No nic... W każdym bądź razie - proszę ja was - macie oto taką miniaturkę, która jest efektem zbyt dużej ilości wolnego czasu; ten, kto zagląda na mojego drugiego bloga, wie, że to zazwyczaj kończy się źle (jak na przykład moja pierwsza "manga" xD). Tym razem jednak przesiadywałam na wiedzy bezużytecznej i proszę, tak to się skończyło:

Umysł yaoistki jest spaczony… Nie mogłam się powstrzymać, żeby o tym nie napisać xD

Tytuł: „Razem  pozbędziemy się twojej czkawki”
Paring: Hizumi x Zero
Typ: miniatura
Gatunek: komedia (?), yaoi/shounen-ai (zależy jak kto będzie interpretował pewne sceny)
Beta: Hoshii.

Nienawidzę mieć czkawki. Jest męcząca i boli mnie od niej brzuch, i klatka piersiowa, nie wspominając już o szyi, gdyż przy każdym „czkienięciu” głowa lata mi w górę i w dół. Zazwyczaj mam wielki problem, żeby jej się pozbyć – nie pomaga ani picie napoju, ani nabieranie powietrza… Dziś czkawka męczyła mnie już czwartą godzinę, przez co nawet nie mogliśmy przeprowadzić próby. Tsukasa na początku denerwował się, mówiąc, że jestem niepoważny i nie możemy przełożyć próby przez to, że wokalista ma czkawkę. Niedługo po tym dołączył jednak do Karyu i Zero, którzy śmiali się ze mnie w najlepsze. Tak więc siedziałem zmaltretowany na studyjnej kanapie, licząc, że kiedyś samoistnie przejdzie mi ta cholerna czkawka, od której bolała mnie nawet głowa. Przy każdym „czknięciu” słyszałem kolejne salwy stłumionych śmiechów, co wcale nie poprawiało mi humoru.
- Dobra, to my jedziemy do domu – Shimizu pociągnął mnie za rękę, zmuszając, abym wstał. – Bez sensu jest to, abyśmy siedzieli tutaj czekając aż mu przejdzie – wskazał na mnie. – Cztery godziny chłopak się męczy i nic mu nie pomaga… Może w domu coś uda nam się zdziałać, żeby Hizumiemu przeszła czkawka.
- Mam nadzieję, że do jutra ci przejdzie – zaśmiał się rudzielec, spoglądając na mnie rozbawiony. Widocznie bardzo poprawiłem mu humor… No on się śmieje z mojego nieszczęścia, patrząc mi prosto w oczy! Co za bezczelny typ!
- Ja… - przerwa na „czknięcie” - … też – dokończyłem zdanie.
Mieszkałem z Michim od kilku dobrych lat. Na początku dzieliliśmy razem pokój w akademiku, później zdecydowaliśmy się wynająć wspólnie mieszkanie, aby zmniejszyć koszty… a dziś, kiedy spokojnie każdy z nas osobno mógłby kupić sobie apartament, wciąż mieszkamy razem… chyba z przyzwyczajenia. Zresztą… to wygodne mieć przyjaciela zawsze pod ręką. To przyjemne, kiedy masz zły humor i próbujesz go zamaskować, a tak naprawdę w duchu błagasz, żeby przyjaciel przyszedł i cię pocieszył – Zero zawsze zauważał choćby najdrobniejsze zmiany w moim zachowaniu i pocieszał mnie, nie ważne jak długo opierałem się, i tak w końcu wszystko ze mnie wyciągnął; a po takiej rozmowie czułem się dużo lepiej. Oprócz poprawy nastroju i komfortu możliwości odezwania się do kogoś, a nie siedzenie z pustką sam na sam, mieszkanie z przyjacielem miało fizyczne plusy: w zimne dni mogłem się ogrzać, wpraszając się Shimizu do łóżka i przytulając do niego. Poza tym miałem dwa razy większą szafę dzięki niemu – nieraz zdarzyło się, że bez jego pozwolenia, pożyczyłem sobie jakąś bluzkę czy spodnie, bo mi się spodobały; a Michi nie miał nic przeciwko temu, gdyż wiedział, jak bardzo lubię przebierać w ciuchach i się stroić.
Dojechaliśmy i wtarabaniliśmy się do naszego mieszkania. Kiedy tylko przekroczyliśmy jego próg Zero zaczął męczyć mnie wszelkimi znanymi sposobami na pozbycie się czkawki: zaczęło się od powtórki z nabieraniem powietrza, potem kazał mi wystawić język na trzydzieści sekund, próbował mnie wystraszyć, klepał mnie po plecach (chyba będę miał siniaki), kazał mi oddychać rytmicznie i głęboko, pić zimną wodę małymi łykami, zjeść łyżkę cukru oraz żyć skórkę razowego chleba, po który uprzednio musiał iść do sklepu osiedlowego. Wszystkie te sposoby znalazł w Internecie, jednak żaden z nich mi nie pomógł. Czkawka wciąż mnie męczyła. Zmęczony, stwierdziłem, że mam wszystkiego dość i udałem się do swojej sypialni. Padłem na łóżko, układając się na brzuchu i przyciskając twarz do poduszki. Chwilę tak poleżałem, jednak ten błogi spokój jak zwykle musiał zostać przez coś zakłócony. W tym wypadku to przez kogoś, a nie coś.
- Zero zej… - „czknięcie” - …dź ze mnie! – wydukałem.
- Poczekaj, daj mi jeszcze jedną szansę! Znalazłem kolejny sposób, który może ci pomóc w pozbyciu się czkawki!
Usiadł na moich nogach, wsunął ręce pod moje biodra. Odpiął mój pasek i wyciągnął go ze szlufek spodni.
- Co ty… - „czknięcie” – robisz?
- Spokojnie. Zaufaj mi – odpowiedział, nic mi nie wyjaśniając.
Złapał moje dłonie, a następnie skrępował moje nadgarstki paskiem, przywiązując je do ramy łóżka. Znów wsunął dłonie pod moje biodra i odpiął guzik, a następnie rozpiął rozporek.
- Co ty do… - „czknięcie” – ciężkiej chole… - „czkniecie” - …ry wyprawiasz? – fuknąłem na niego, a on jedynie zachichotał.
- To są środki bezpieczeństwa, żebyś nie wyrwał się i mnie nie pobił – powiedział rozbrajająco, a następnie zsunął mi spodnie do połowy ud. Już chciałem na niego wrzasnąć, kiedy on mnie uprzedził. – Wiem, że to może nie wygląda zbyt dobrze, ale cóż… Ten sposób jest twoją ostatnią deską ratunku – zaśmiał się. – Po prostu pozwól mi zrobić swoje, nie zważając na to jak byłoby to kontrowersyjne posunięcie…
Zdjął ze mnie również bokserki, a następnie zaczął dotykać moich pośladków.
- Zero! – krzyknąłem oburzony i zażenowany jednocześnie. W co on się ze mną bawił? – Ty mnie – „czknięcie” – molestujesz!
- Cicho – uciszył mnie, a następnie pochylił się nade mną.
Rozsunął moje pośladki, płytko wsuwając we mnie palec. Zaczął nim poruszać, a ja zachłysnąłem się powietrzem. Chciałem go zganić, jednak zamiast karcących słów w moich ust wydobył się długi jęk zaskoczenia pomieszany z przyjemnością. Naprzemiennie wkładał i wyciągał ze mnie palec, napierając na moje wejście; droczył się ze mną. Nigdy nie wsunął we mnie całego palca – najgłębiej wkładał go jedynie do połowy. Kolejne westchnienia, pomruki i niekontrolowane jęki wydobywały się z mojego gardła, a ja nawet nie byłem tego świadomy. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w podobnej sytuacji, jednak przewidywałem, że gdyby moja dziewczyna dowiedziała się o tym, z miejsca rzuciłaby mnie. Dopiero po długiej chwili trafiła do mnie pewna myśl… do cholery, czy my bawimy się w seks analny? I od kiedy Zero jest homoseksualny albo chociaż bi? Albo ja? Kiedy zmieniłem orientację, bo nie zauważyłem…? Dlaczego podobało mi się to? I dlaczego Shimizu mi to robił? Przecież przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy; nie jesteśmy kochankami!
Kiedy ja toczyłem wojnę z myślami, Michi zdążył się znudzić zabawami z palcami w moim tyłku, dlatego też przeszedł do czegoś innego. Nachylił się nade mną i ponownie rozsunął moje pośladki, tym razem wsuwając we mnie język. Krzyknąłem zaskoczony. To uczucie które mi towarzyszyło było… takie przyjemne… było mi tak cholernie dobrze… Nie hamując się w żaden sposób, zacząłem powtarzać jego imię jak mantrę, wijąc się pod nim z rozkoszy, jaką mi sprawiał. Na początku jedynie napierał na moje wejście, liżąc je i śmiało mogę powiedzieć, łaskocząc. Jęczałem głośno, rozsuwając szerzej nogi pod chłopakiem, jakby to miało sprawić, że mógłby wsunąć we mnie głębiej język – choć może i tak właśnie to podziałało, gdyż Shimizu ośmielony tym posunięciem z mojej strony, włożył we mnie język. Zwinnie nim poruszał, pieszcząc mnie. Było mi coraz goręcej, a podniecenie miarowo do natężenia pieszczot, rosło. Byłem już blisko spełnienia, kiedy… on nagle przestał! Niezadowolony westchnąłem, kiedy szatyn zawisł nade mną i zaczął całować po karku.
- Jeszcze… - jęknąłem. – Proszę… - nie myślałem nad tym, co mówię ani tym bardziej nie myślałem o tragicznych skutkach, jakie później te słowa mogą ze sobą przynieść. Co zrobimy po tym jak się prześpimy razem? Będziemy umieli spojrzeć sobie w twarz? I jak zachowam się wobec Yui, mojej dziewczyny?
Zero zachichotał, po czym zszedł ze mnie i wyszedł z pokoju, wciąż nie oswabadzając mnie. Po chwili wrócił i odpiął pasek z moich nadgarstków. Położył na poduszce laptopa, tak abym widział to, co znajdywało się na ekranie; nie miałem siły ani ochoty się podnieść – tym bardziej z taką erekcją… Nie chciałem, aby chłopak dowiedział się, jak wiele przyjemności mi sprawił i do jakiego stanu mnie doprowadził. Dopiero w tym momencie dosiągł mnie wstyd…
Spojrzałem na wyświetlacz laptopa. Michi miał otworzone kilka kart internetowych, a na jednej z nich napis głosił wszem i wobec, że: „Badania zakładają, że ciężką czkawkę można wyleczyć łaskocząc odbyt”.

- Widzisz? To działa! – dał mi klapsa, a następnie naciągnął na mnie ubrania. – Czkawka przeszła! -  był zadowolony z tego, co zrobił, jednak widząc moją dość smętną minę również posmutniał. – Coś się stało? Masz mi to za złe?
- Wiesz… Czkawka mi przeszła, ale teraz mam innym problem… - usiadłem, podciągając bieliznę i spodnie, mocno zaciskając nogi, aby Shimizu nie zobaczył tegoż problemu…
- Jaki masz problem?
- Mam ochotę na seks… z tobą – szepnąłem i przysunąłem się do niego. Musnąłem jego usta, pozwalając wziąć górę emocjom i dać im się pokierować. Zero złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie, pogłębiając pocałunek.
- To dobrze… bo ja mam na ciebie ochotę już od dłuższego czasu – uśmiechnął się drapieżnie i rzucił mnie na łóżko. Zawisł nade mną i zaczął całować mnie po szyi, a następnie zrobił mi dużych rozmiarów malinkę tuż nad obojczykiem. Objąłem go nogami w pasie. – A co z Yui? – zapytał po chwili, odrywając się ode mnie i patrząc mi w oczy.
- Jaką Yui? – zmarszczyłem brwi.
- Twoją dziewczy…

- Jaką moją dziewczyną? Przecież ja mam chłopaka! – uśmiechnąłem się do niego najpiękniej jak potrafiłem, a on odpowiedział mi tym samym. Nachylił się składając kolejny czuły pocałunek na moich ustach i ponownie ściągając ze mnie spodnie…

Monsters cz.11

Ech, niezbetowane, bo Hoshii. jest zajęta, ale zdecydowałam się to opublikować, bo mi statystyki spadają... z kwietnia na maj statystyki obniżyły się o 5000!!!!!!!! Idę sobie popłakusiać... ;_;
Jak Hoshii. znajdzie czas i mi to sprawdzi to poprawię i wstawię wersję zbetowaną.


MONSTERS CZ.11




- No… dobrze – odwzajemnił gest i nakrywając własną dłonią moją, zaczął opowiadać głębokim, spokojnym głosem, od którego zrobiło mi się ciepło… sam nie wiem dlaczego.
W mojej głowie rozbrzmiało jedno stwierdzenie: „Ten chłopak nie mógłby kłamać”; a było to dla mnie tak oczywiste, jak to, że od szarej masy oddziela mnie właśnie on. To on był moją „wyjątkowością” i formą wyrażenia się. To on był moim „my ray in my despair”; a zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz.

Shimizu przemawiał łagodnym i ciepłym głosem, przez co kiedy go słuchałem, zrobiło mi się naprawdę błogo. Przymknąłem powieki i wsłuchiwałem się w opowieść o… moim życiu. To było dość dziwne, ale przecież takie były fakty.
Ciepły, przyjemny wiatr targał nam włosy, przez co wpadały mi one do oczu. Michi cierpliwie, za każdym razem w identycznie czułym geście odgarniał mi je z twarzy. Wszystko zdawało się być takie zgodne, zgrane; podmuchy wiatru, słowa i gesty chłopaka. To wszystko sprawiło, iż zapragnąłem, aby ta bajka nigdy się nie kończyła. Do uczucia błogości doszło również poczucie bezpieczeństwa, które gwarantowała mi bliska osoba, jaką był dla mnie basista. Nerwy, których od kilku dni byłem źródłem, opuściły mój umysł, przez co w końcu mogłem się rozluźnić; to z kolei skutkowało tym, iż… zasnąłem.

***

Obudziłem się może nie na najwygodniejszej poduszce, jednak przyjemne otępienie jakie towarzyszy lawirowaniu między snem a jawą dodawało tej chwili swoistego uroku. Niby jedną nogą w świecie rzeczywistości, a za drugą Morfeusz wciąż ciągnął mnie w stronę swojej sennej krainy. Ponadto czar miłych odczuć, jakich doznałem przed zaśnięciem wciąż trwał.
Otworzyłem powoli oczy, orientując się, że nie jestem wcale w łóżku. Zamiast białej pościeli dostrzegłem szczupłe, długie nogi w czarnych rurkach. Nogi te zaczynały się gdzieś w połowie ud, co było co najmniej dziwne… Zmarszczyłem brwi i przekręciłem się na drugi bok, uznając, że te obrazy to wciąż sprawka podstępnego Morfeusza, który robił sobie ze mnie żarty, podsyłając takie głupie sny. Z drugiej strony, kiedy się obróciłem, z kolei ujrzałem rozporek, guzik od spodni i kawałek szarej bluzki. Biorąc sytuację na „chłopski rozum”, skoro tu są biodra i krok, a tam reszta nóg zaczynająca się w połowie ud… to ja gdzieś w połowie tych ud muszę leżeć. Spojrzałem w górę, a moim oczom ukazał się napis „Fallen Angels 1989” (ha, nadruk z mojej koszulki, którą miałam założoną, pisząc to xD od aut.) na szarej koszulce. Wyżej znajdowały się szczupłe ramiona, smukła szyja, na której zostały zawieszone dwa krzyżyki i… nagle poczułem, jak czyjeś palce zatapiają się w moich włosach i przeczesują je delikatnie.
- Jak się spało, śliczny? – zapytał Shimizu, uśmiechając się do mnie promiennie. W odpowiedzi mruknąłem coś niewyraźnie, przytulając się do jego nóg i obejmując rękoma w pasie. – Wybacz, że nie przeniosłem cię do łóżka, jednak kiedy tylko próbowałem cię podnieść zaczynałeś się budzić i…
- Podjąłem decyzję – odezwałem się znienacka, przerywając mu. Wywindowałem się do siadu, ziewając i przeciągnąłem się, a szatyn patrzył na mnie uważniej niż kiedykolwiek wcześniej. – Chcę z tobą być – uśmiechnąłem się i niemalże usłyszałem, jak spadł mu kamień z serca. Szczerze, myślałem, że ta odpowiedź będzie oczywista, a wypowiedzenie jej przeze mnie na głos to tylko proforma, jednak okazało się, iż Michi naprawdę bał się, że mógłbym go odepchnąć. Po tym co dla mnie zrobił? Przecież to nawet tak nie wypada… - Ale jeśli ty chcesz być ze mną to wciąż musisz się wykazać naprawdę dużą cierpliwością do mnie – posmutniałem trochę. - Wiesz, że…
- Zrobię wszystko, aby być z tobą – przyciągnął mnie do siebie, mocno obejmując. – Tak się cieszę… - szepnął, a po chwili poczułem, jak jego łzy spływają po mojej szyi w zagłębienie obojczyka.
On naprawdę się bał…
To było dla niego takie ważne…
… a mimo to nie okazywał tego. Zapewne, kiedy zasnąłem zżerała go niepewność, jednak nie dał nic po sobie poznać. Wciąż uśmiechał się i udawał, że nic się nie stało; czyli ukrywał przede mną swoje prawdziwe uczucia. Nie chciał powiedzieć mi o swojej obawie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wszystko kręci się wokół mnie. Ja mam amnezję, mnie matka wywiozła do Ameryki, mnie zrobiono wodę z mózgu… mnie bolała głowa, ja miałem obawy, ja się bałem… ale przecież Zero też jest człowiekiem! Co prawda dość specyficzny z niego typ, ale cóż… też ma swoje uczucia; a wszystkie je starannie maskował i chował za maską uśmiechu, abym ja poczuł się lepiej. Odsunąłem się od niego odrobinę i spojrzałem na jego twarz kątem oka – poszarzała i zmęczona. Na moje nieszczęście Shimizu wyłapał mój wzrok i zaraz ponownie uśmiechnął się do mnie ciepło, przez co w mojej głowie zrodziło się porównanie, że basista bardziej wygląda jak amatorsko pomalowana chińska porcelanowa lalka niż młody chłopak. Zrobiło mi się strasznie głupio, a jego słowa odbiły się echem od ścian mojej czaszki: „Zrobię wszystko, aby być z tobą” – dopiero zrozumiałem, ile on poświęcał, znosząc moje kaprysy, humorki, chwile namysłu, niepewności… Kosztowało go to wiele nerwów, jednak nigdy się nie poskarżył. Mimo iż pewnie nieraz miał ochotę krzyknąć na mnie czy sam wybuchnąć płaczem, nie zrobił tego, kontrolował swoje odruchy po to, aby być dla mnie ostoją i podporą. Tylko… tylko, że tak nie da się żyć. Nie da się żyć, tłumiąc w sobie uczucia i emocje. On w ten sposób się wyniszczał; a robił to tylko po to, abym ja mógł się uśmiechnąć. Kolejny raz pomyślałem, na jakiego wspaniałego chłopaka trafiłem…
Ale tak nie mogło być dłużej. Podczas gdy on znał mnie na wylot, ja, zdałem sobie sprawę, że mogę o nim nic nie wiedzieć. Tylko raz dał upust swoim emocjom, jednak i tak nie do końca – kiedy zdenerwowałem go, mówiąc, że pod wpływem kaprysu, chciałem, aby mnie pocałował, a potem odsuwałem się od niego. Trafiło do mnie, jak niewyobrażalnie musiało go to zaboleć, skoro zganił mnie, a nie zbył tej uwagi wymuszonym uśmieszkiem. Zrozumiałem, że byłem egoistą. Cholernym egoistą. Co prawda to moje życie zostało wywrócone do góry nogami, ale nie mogłem przez to zapominać o Michim.
- Shimizu… - szepnąłem i spojrzałem w jego szkliste oczy. Chłopak zamrugał kilkakrotnie, aby opanować się i ponownie przywołać na twarz ten uśmieszek… Otarłem kciukami mokre ślady od łez na jego policzkach, po czym ułożyłem palec na jego pełnych wargach. – Byłem egoistą… Przepraszam – już szykował się, aby coś powiedzieć, jednak w tym momencie mocniej przycisnąłem mu palec do ust, dając mu do zrozumienia, że ma się nie odzywać. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że zaraz zacząłby wpajać mi, że nie mam za co przepraszać. – Nigdy więcej nie ukrywaj przede mną swoich emocji, dobrze? – znów chciał coś powiedzieć, zapewne zaprzeczyć, że nie ukrywał przede mną uczuć, dlatego znów go uciszyłem. Ująłem jego twarz w dłonie, przyglądając mu się z nabożną czcią. Był tak perfekcyjny… - Nie rób tego więcej, bo… - zacząłem gładzić jego policzek grzbietem dłoni. - … bo cię kocham – szepnąłem i pocałowałem go.
Chłopak od razu oddał pocałunek. Objął mnie mocno w pasie, przyciągając mnie tak blisko siebie, niemalże odejmując mi tym dech w piersiach. Objąłem go za szyję, uchylając wargi, kiedy przejechał po dolnej językiem. Szatyn wsunął język do moich ust, na co zadrżałem z podniecenia. Jego dłonie zjechały niżej, na moje pośladki. Chwycił mnie mocno, podnosząc i sadzając sobie na kolanach. Usiadłem na nim okrakiem. Zero zaczął ugniatać moje pośladki, a ja nie protestowałem. Podobało mi się to. Zwinnie manewrował językiem w moich ustach, pieszcząc podniebienie i mój język. Chciałem umościć się na nim odrobinę wyżej, przez co przez przypadek otarłem się o niego. Sam byłem tym zaskoczony. Jęknąłem wprost w jego usta, na co chłopak uśmiechnął się i wznowił salwę pocałunków. Tym razem zaczął nieco agresywniej; zaczął przygryzać moje wargi, drocząc się ze mną. Odpowiadałem mu tym samym i kiedy zdawało się, że lepiej być nie może…
- Wiem, że to może nie najodpowiedniejszy chwila… - Karyu, który stał w drzwiach balkonowych, odchrząknął znacząco. Niechętnie odsunęliśmy się od siebie z basistą i spojrzeliśmy na rudzielca. – Hizumi, napisałeś tą piosenkę?
- Co? – zdziwiłem się. – Aa… - dopiero po chwili zrozumiałem, o co mu chodziło. Wciąż byłem otępiały po pocałunku z Michim i jedyne, o czym mogłem myśleć to jego słodkie, miękkie wargi, które były tak cholernie kuszące… - Nie, nie napisałem. Zapomniałem, bo… jakoś inne rzeczy mnie zaabsorbowały – spojrzałem znacząco na szatyna, który uśmiechnął się do mnie drapieżnie i skubnął zębami moją wargę. Chciał ponownie mnie pocałować, jednak lider mu na to nie pozwolił.
- Przypominam, że wciąż tu jestem! – pomachał ręką przed naszymi twarzami, które dzielił zaledwie centymetr. – Ja rozumiem, że perypetie miłosne są bardzo ważne i w ogóle… - zatoczył dłonią koło – jednak konkurs też znajduje się na piedestale rzeczy ważnych. Hizumi, jutro mamy występ!
- Co? Już jutro? – zdziwiłem się.
- Ano jutro. Zero ci nie powiedział? Zresztą… Nieważne. Musisz to napisać, jasne?! – krzyknął na mnie. – Pamiętaj, że robisz to nie tylko dla zespołu, ale również dla siebie; jeśli nie będziemy mieć piosenek, nie wygramy, a jeśli nie wygramy to nie zdobędziemy kasy; a jeśli nie zdobędziemy kasy, nie wrócisz do domu – rozłożył ręce.
- Dobra, zrozumiałem aluzję – machnąłem ręką. – Idę pisać – chciałem wstać z kolan Zero, jednak on mi na to nie pozwolił.
- Karyu, daj nam jeszcze z dziesięć minut… - mruknął kuszącym głosem basista, a ja nie mogłem mu się oprzeć.
Znów zaczęliśmy się całować, na co gitarzysta jedynie westchnął cierpiętniczo i wrócił do pokoju. Podczas pocałunków Shimizu zaczął się ze mną bawić; zaczął mnie podszczypywać i łaskotać, a przede wszystkim nie chciał wypuścić mnie ze swoich objęć, przez co te dziesięć minut rozciągnęło się trochę w czasie. Powiedziałbym, że nawet trochę bardzo, bo niebo „nagle” zrobiło się czarne i pojawiły się na nim gwiazdy. Weszliśmy do pokoju dopiero kiedy zrobiło mi się zimno. Yoshitaka leżał na łóżku, słuchając muzyki, a Tsukasa grał na telefonie w jakąś grę. Michi oświadczył, że idzie wziąć prysznic i klepnął mnie w tyłek. Po sprośnej propozycji wspólnej kąpieli, na którą ja jedynie się zarumieniłem, chłopak zniknął za drzwiami łazienki, a ja usiadłem na swoim łóżku i wygrzebałem jakiś pierwszy lepszy notatnik z torby oraz długopis. Już chciałem zacząć kreślić pierwsze znaki, kiedy niespodziewanie przysiadł się do mnie Tsu.
- Widzę, że nieźle ci się układa z Zero? – zaśmiał się.
- Masz rację – uśmiechnąłem się.
- Mam nadzieję, że nie jesteś już na mnie zły za tamten incydent… Wiesz, nie zdawałem sobie sprawy ze wszystkich trudności z jakimi przyszło ci się zmierzyć – spuścił głowę w pokorze.
- Nie, nie jestem już zły – przyznałem. – W sumie… mnie też trochę poniosło. Przepraszam.
- Odchodząc od tego tematu… – odezwał się chwilę później. – Zero bardzo się zmienił odkąd z nim jesteś; na lepsze, oczywiście – podkreślił. – Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem go tak szczęśliwego i rozmownego. Stał się zupełnie innym człowiekiem – zaśmiał się serdecznie.
I tak zacząłem długą, naprawdę długą rozmowę z perkusistą. W międzyczasie Shimizu zdążył wyjść z łazienki. Chłopak podszedł do mnie, cmoknął mnie w usta, życząc dobrej nocy i sam ułożył się do snu. Karyu również zasnął, a ja z Kenjim konspiracyjnym szeptem rozmawialiśmy do pierwszej w nocy. Potem obaj stwierdziliśmy, że jesteśmy już tak zmęczeni, iż nie mamy siły kontynuować rozmowy, a zeszła ona już na całkiem inne tematy. Oota również poszedł spać, a ja starałem się coś wymyślić, gdyż nadal nie napisałem tego nieszczęsnego tekstu, jednak nic z tego nie wychodziło. Oczy same mi się zamykały, a mózg nie funkcjonował już tak jak powinien. Wziąłem szybki prysznic, po czym zasnąłem, obiecując sobie, że napiszę tę piosenkę z samego rana.

***

Obudził mnie delikatny dotyk na ramionach i drobne pocałunki na karku. Uporczywie powtarzające się słowa, że mam się obudzić powoli zaczęły mnie irytować. Westchnąłem niezadowolony, mocniej wciskając twarz w poduszkę.
- Yoshi-chan, wstawaj. Jest już jedenasta, a my o trzynastej mamy występ – cichy głos dostał się do mojego ucha.
- Muszę? – jęknąłem zaspany, licząc na odpowiedź przeczącą. Tak bardzo chciało mi się spać…
- Niestety tak – moje marzenie o zostaniu w łóżku nie zostało jednak spełnione.
Śmiertelnie obrażony mruknąłem coś pod nosem, po czym przewróciłem się na plecy, spoglądając na uśmiechniętego Shimizu. Chłopak miał dziś dobry nastrój, a jego uśmiech był szczery. Promienny i niewymuszony. „Zaraził” mnie nim, dlatego moje kąciki ust również powędrowały do góry.
Niespiesznie wygrzebałem się z ciepłej pościeli i zacząłem się ubierać. Z małą pomocą Zero doszedłem do wniosku, że zakładanie spodni na lewą stronę nie jest dobrym pomysłem. Umyłem twarz i uczesałem włosy, względnie doprowadzając się do ładu. Uwieszony na basiście opuściłem pokój, gdyż sam nie byłbym w stanie tego zrobić. Byłem wciąż tak zaspany, że potykałem się o własne nogi. Zjechaliśmy windą na parter i poszliśmy do restauracji na śniadanie. W sumie tylko ja jadłem, podczas gdy szatyn sączył kawę, z racji tego, że on wcześniej zjadł z gitarzystą i perkusistą. Musiałem wypić trzy mocne kawy zanim mogłem stwierdzić, że jako-tako kontaktuję już w tym światem. Podczas posiłku Shimizu opowiadał mi o tym, jak mniej więcej wyglądać ma nasz występ i stroje sceniczne.
Zanim wyszliśmy z restauracji było po godzinie dwunastej, a na korytarzu zwerbował nas zdyszany rudzielec, który zdawał się nas szukać po całym hotelu. Wszyscy bez wyjątku zostaliśmy wrzuceni do autokaru i przewiezieni pod wynajętą halę, gdzie dzisiaj mieliśmy zaprezentować swoje umiejętności. Rzecz jasna nie jechali wszyscy uczestnicy konkursu na raz, bo byśmy się nie zmieścili. Z tego, co mówił do mnie Matsumura wywnioskowałem, że pierwszy etap został podzielony na kilka dni; dokładnie to na trzy. Codziennie występowało dwadzieścia zespołów, a każdy z nich miał zaprezentować dwie piosenki. Pierwotnie, Mosnters miało występować już w pierwszym dniu, jednak jako D’esapirsRay występowaliśmy dopiero trzeciego, ostatniego dnia ze względu na to, że zapisaliśmy się jako ostatni uczestnicy.
Droga nie była długa. Dojechaliśmy po jakiś piętnastu minutach pod… hangar, tak na dobrą sprawę. Autokar wypełniony muzykami po brzegi zatrzymał się przed gigantycznym wejściem do blaszanego olbrzyma. Hangar został zbudowany na planie kwadratu, jednak jego dach nie był płaski, a lekko wypukły. Stalowe wzmocnienia, na których się podpierał przecinały się pod kątem prostym, przez co przypominały sklepienia kołyskowe. W środku na pierwszy rzut oka nie znajdowało się nic. Totalnie i absolutnie nic. Wyglądało to na wielki, pusty magazyn, jednak kiedy wszyscy podeszliśmy wystarczająco blisko światła rozbłysły oślepiając nas oraz ukazując wielką scenę. Ta wielka wolna przestrzeń, na której aktualnie staliśmy była zapewne przeznaczona dla fanów i widzów, którzy przychodzili tu na rozmaite koncerty. Na owej scenie stała trójka ludzi – dwóch mężczyzn, jeden ubrany w drogi garnitur, drugi w poszarpanych spodniach i bluzce z Metallicy oraz kobieta ubrana w długą, elegancką, czerwoną suknię i spiętych włosach w ciasny kok. Wszyscy przedstawili się po kolei; facet wyglądający na mój gust na bankiera był w rzeczywistości przedstawicielem studia Sony Music. Kobieta wyciągnięta istnie z barokowego zamku z Europy była znanym i szanowanym menagerem i jej zadaniem było oszacowanie, który zespół „sprzeda” się na rynku i przede wszystkim, za ile; a co się z tym wiąże, czy warto w niego inwestować. Ostatni mężczyzna o wyglądzie rockmana, po prostu był rockmanem. Był gitarzystą z niedawno rozwiązanego zespołu amerykańskiego, którego nazwy nie znałem, gdyż nie lubiłem amerykańskiego rocka. O wiele bardziej gustowałem w jrocku.
Po przedstawieniu się, wyjaśnili zasady i kolejność występowania zespołów. Tak jak już wiedziałem pierwszy etap został podzielony na trzy dni i codziennie występowało dwadzieścia zespołów. Każdy zespół miał wykonać dwie piosenki, a po występnie mieli wysłuchać krótkich opinii jur, które stanowiła wyżej wymieniona trójka. Zespół miał wejść na scenę po wywołaniu jego nazwy; nie wcześniej, nie później. Z sześćdziesięciu zespołów, jakie brały udział w konkursie miało przejść do następnego etapu czterdzieści, a wyniki miały zostać wywieszone jeszcze dzisiaj wieczorem na głównym holu w hotelu, w którym obecnie pomieszkiwaliśmy.
Dali nam pół godziny na przygotowanie się. Może nie byłem dziś w najlepszej kondycji umysłowej, jednak na całe szczęście reszta zespołu lepiej się trzymała i pomyślała o zabraniu sprzętu oraz stroi scenicznych i wszystkiego, co będzie nam do nich potrzebne. A co do sprzętu… Nie to, że każdy za każdym razem rozkładał swój od początku – jedynie gitarzyści mieli wziąć ze sobą swoje gitary – perkusja był rozstawiona i każdy zespół korzystał z tej samej, tak samo jak mikrofon ustawiony na środku sceny na statywie – ale spokojnie, nie były to jakieś tandetne rzeczy! Perkusja była firmy „Pearl”, więc gdy tylko Tsukasa ją zobaczył oczy zapaliły mu się jak małe żaróweczki („Pearl” to jedna z lepszych firm produkująca perkusje. Taka wyższa półka, bym powiedziała od aut.). Próbowałem skupić się na przygotowaniach, jednak marnie mi to szło. Byłem rozkojarzony i zestresowany, przez co wciąż rozglądałem się dookoła przyglądając się, co robią inni, aby nie wypaść gorzej. Jedni zaczęli przebierać się w stroje sceniczne, drudzy ćwiczyli po raz ostatni przed występem swoje utwory; słysząc te czyste głosy i piękne gitarowe brzmienia poczułem się jak niedouczony grajek z ulicy… Zagryzłem wargę, próbując wmówić sobie, że będzie dobrze, kiedy ktoś nagle mocno złapał mnie za ramię.
- Słyszysz co się do ciebie mówi? – fuknął na mnie Karyu.
- Przepraszam, nie słyszałem, co mówiłeś – mruknąłem, nerwowo drepcząc w miejscu i drapiąc paznokciami wewnętrzne strony dłoni, które zaczęły mi się pocić.
- Gdzie masz te teksty piosenek? – zapytał, marszcząc brwi.
- Co? Jakie teksty…? – gitarzysta spojrzał na mnie z chęcią mordu. – Ja… Znaczy…
- Nie masz? – syknął cicho, a mnie przeszły nieprzyjemne dreszcze.
- Nie no… Ja… Tylko… Znaczy się… - dukałem. – No wiesz… - spuściłem głowę.
- Zabiję cię, Hizumi! – Karyu rzucił się na mnie z zamiarem rozerwania mi gardła i wydrapania pazurami oczu, jednak w ostatniej chwili za tył bluzki złapał go Tsukasa, który próbował go poskromić za wszelką cenę. – Uduszę! Poćwiartuję! Zarżnę jak psa! Utopię! – wygrażał, wyciągając ręce w moją stronę, które nagle zdały mi się być nienaturalnie długie, a jego paznokcie niemożliwie ostre i niebezpieczne. Cofnąłem się kilka kroków w tył, a Zero mimo wszystko pociągnął mnie jeszcze do tyłu; tak na wszelki wypadek. – Wypatroszę, zapakuję i wyślę do Chin, gdzie zrobią z ciebie wołowinę w pięciu smakach, debilu!
- Dobra, Karyu uspokój się – mruknął Shimizu.
- Jak ja mam się uspokoić?! Jak?! Przecież ten tuman nie napisał piosenek! Co my niby mamy teraz przestawić?! – Karyu darł się jak opętany, przez co kilka osób spojrzało na niego niemalże z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Niech ja cię tylko dorwę w swoje ręce! Obiecuję, że cię własna matka nie pozna! Zrobię ci taką jesień średniowiecza z dupy, że popamiętasz mnie do końca życia!
- Daj spokój, wrzaskiem nic nie zdziałasz ani tym bardziej nie pomożesz – upomniał go basista. – Hm… Sytuacja nie jest ciekawa, ale coś wymyślimy…
- Jak to „sytuacja nie jest ciekawa”?! – warknął rudzielec, dalej trzymany na „smyczy” przez perkusistę. – Ta sytuacja jest chujowa! No proszę, panie optymisto, jak zamierzasz niby z tego wybrnąć?! Hm?! – jeszcze nigdy w życiu nie widziałem, żeby Yoshitaka aż tak się wściekł.
- Jeszcze nie wiem… Hizu, masz chociaż jakiś pomysł na piosenkę? – szatyn położył mi rękę na ramieniu.
- No… taki ogólny zarys to mam… - skłamałem, aby nie rozwścieczyć gitarzysty jeszcze bardziej.
Ech, miałem napisać piosenkę, ale najpierw przyszedł Zero i zacząłem z nim rozmawiać, niemalże się z nim pokłóciłem, potem zacząłem to wszystko naprawiać, zasnąłem na jego kolanach, całowaliśmy się i przekomarzaliśmy do wieczora, następnie rozmawiałem z Tsukasą do pierwszej w nocy, zaspałem, a Michi obudził mnie dopiero o jedenastej i nie napisałem w końcu tej nieszczęsnej piosenki. Cholera, zawsze coś, zawsze ktoś musiał przyjść… i jakoś tak wyszło, że tego nie napisałem…
- Dobra, liczmy na to, że szczęście się do nas uśmiechnie i zostaniemy wywołani jako jedni z ostatnich; do tego czasu, Hizumi, postaraj napisać się piosenkę…
- D’espairsRay! – basista nie skończył nawet zdania, kiedy już zostaliśmy wywołani na scenie. „Jesteśmy w dupie” – pomyślałem bezradnie.
Weszliśmy na scenę; bez makijażu, stroju scenicznego, przygotowanych piosenek i żadnego planu na występ… Nie zdążyliśmy nawet się przebrać czy wykonać makijażu, gdyż zaczęliśmy się kłócić… Karyu podszedł do mikrofonu i chyba chciał przeprosić za to, że jesteśmy nieprzygotowani i musimy zrezygnować, kiedy nagle popchnąłem go, odsuwając od mikrofonu.
- Co ty robisz?! – syknął na mnie.
- Zamknij się i graj – szepnąłem do niego.
- Niby co?
- Cokolwiek!
Shimizu i Oota spojrzeli na mnie zdziwieni. Machnąłem na perkusistę ręką, a on zrozumiawszy, o co chodzi zaczął wybijać rytm. Po chwili dołączył się również i Zero, który zdążył już podłączyć swój bas oraz Karyu, który co i rusz posyłał mi spojrzenie ciskające gromami. Znałem tę melodię. Ba, nawet wiedziałem jak ją zagrać na basie, gdyż jako chwilowy basista Monsters, uczyłem się jej.

„Myself under control”*

Zacząłem improwizować ze względu na to, że innego wyjścia nie miałem, a nie mogłem pogrążyć kolejnego zespołu i zmusić go do tego, aby przeze mnie nie wziął udziału w tym konkursie.

„I'd seel my soul
moeagaru kizu ou tamashii
heart like a hole
ushinau mono wa nai sa
hakanaku chiri yuku tame ni fukaku kizamu”*

Tak, zdecydowanie ciężko jest wymyślać tekst piosenki na poczekaniu, a w dodatku
mieszać dwa różne języki. Jako zespół pochodzący z Japonii chciałem, aby tekst był w języku japońskim, abyśmy w ten sposób „promowali” Japonię i Visual Kei (pomińmy to, że występowaliśmy w zwykłych t-shirtach, jeansach oraz trampkach, a nie w jakiś wymyślnych lateksowo-skórzanych strojach) jednak to nie było takie proste. Mój japoński wciąż nie był perfekcyjny i ograniczał się do tych „przebłysków z poprzedniego życia”, dlatego nieraz musiałem uzupełniać tekst wstawkami angielskimi. Nie brzmiało to źle, gdyż wiele jrockowych zespołów tak robiło, jednak słyszałem, że jest to niedopracowane… a może tylko mi się tak zdawało, bo Zero uśmiechnął się do mnie jednocześnie w pokrzepiający i aprobujący sposób. To dodało mi otuchy. Zamknąłem oczy i nie zważając już na nic poddałem się muzyce.

„Wake up
scene
tada hitotsu dake te ni suru made wa tsutaetai”*

            Czułem jakby muzyka przepływała przez moje ciało, sterując nim jak zabawką na pilota. Zdjąłem mikrofon ze statywu, nie chcąc się tak ograniczać do stania w miejscu jak pozostali. Wymachiwałem rękami, poruszałem się w rytm, skakałem, zginałem się w pół growlując, przyciskałem dłoń do torsu wyciągając wyższe dźwięki… Nie myślałem nad tym, co robię, po prostu dałem ponieść się muzyce. Miałem wrażenie, jakby ktoś co chwila przepuszczał przez moje ciało drobne impulsy elektryczne o różnych natężeniach. To było takie cudowne… a jednocześnie odrobinę przerażające, choć sam nie wiem dlaczego czułem tę dozę strachu. Nie obawiałem się wcale jaką ocenę wystawią nam jury, czy przejdziemy do następnego etapu, czy nie; nie bałem się już nawet reakcji Karyu – śpiewałem z głębi serca opisując moje emocje, odczucia, doświadczenia i myśli; otworzyłem się przed nieznanymi mi ludźmi, którzy mogli mnie za to zbesztać – i chyba tego się tak bałem. Tego, że pogardzą mną za to, co wyśpiewałem, że mnie zranią, wykorzystując te wszystkie intymne myśli, jakich nie odważyłbym się powiedzieć nawet Shimizu…
            Jedna piosenka skończyła się. Kenji chwilę po tym już zaczął wygrywać kolejny rytm, a ja znów zacząłem improwizować.

„Itsuwari no namida to misekake de tsumi to kasaneteiku
"is not it a mistake?"**

            Strach nie opuszczał mnie. Świadomość, że patrzy na mnie stanowczo za dużo ludzi również nie była przyjemna i nie dodawała mi odwagi. Stanie na środku sceny także nie pomagało – przez to, że stałem na środku i byłem wystawiony na ostrzał spojrzeń każdego znajdującego się człowieka utwierdzał mnie tylko w tym, że jestem takim hipocentrum wstrząsu, jakim był ten występ; bo inaczej się tego nazwać nie dało. To był wstrząs – dla mnie, pozostałych muzyków z mojego zespołu i zapewne dla jur również; kto widział, aby występować będąc tak kompletnie nieprzygotowanym do niczego?

„Lies...
Kowashite tsunaide kasanete kazasare
Right...
Mayoi wa damarasete
"i change the world."**

            Mimo wszystko nie chciałem zakończyć tego tak szybko. Czas wcale mi się nie dłużył ani nie powiedziałbym, że to było moje najgorsze doświadczenie w życiu. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie każdy jest tak ambitny, aby szukać ukrytego sensu w pracy artysty; nawet jeśli będzie ona improwizacją. Znaleźć drugie dno i dobrze je odczytać to wcale nie jest łatwe zadanie. A kto podjąłby się tego, żeby mnie zranić? Przecież to było obce mi środowisko i mimo iż rywalizacja zapewne doprowadzi tych ludzi do gróźb, a może i bójek, jednak raczej nikt nie pokwapi się, aby zranić mocniej niż złamanie nosa – bo ból psychiczny jest bardziej dotkliwy niż fizyczny. Odrzucenie to najgorsza rzecz, jaka może spotkać człowieka.

„The times is over now...      
I draw a new scene...”**

            Poza tym… zapewne nikt tu nie zna japońskiego, a raczej nie myślę, żeby ktoś ślęczał nad słownikami by przetłumaczyć coś, aby mnie zranić. Mnie - jednostkę, która może zniknąć szybciej niż się pojawić. Nikt nie będzie bawić się w tak wysublimowane metody… a bynajmniej taką mam nadzieję.
            Nieco uspokojony własnymi myślami zakończyłem drugą piosenkę. Teraz tylko wysłuchać uwag…

***

Po godzinie dwudziestej pierwszej zeszliśmy do głównego holu hotelu. Stanęliśmy przed wielką tablicą korkową i odszukaliśmy na niej długą listę zespołów, która weźmie udział w drugim etapie konkursu. Zacząłem szukać nazwy D’espairsRay od samego dołu, kiedy nagle Karyu wskazał pozycję, na której się znaleźliśmy.
- Piętnaste miejsce. Nie jest źle – mruknął rudzielec. – Ale mogło być lepiej… W każdym razie ciesz się, bo dziś cię nie wypatroszę – chłopak dźgnął mnie palcem w mostek, po czym odszedł.
- Cieszy się, że przeszliśmy do następnego etapu, ale nadal jest na ciebie obrażony za to, że nie napisałeś piosenek – wyjaśnił Tsukasa.
- A… Aha… - mruknąłem mało inteligentnie.
- Brawo – Zero objął mnie od tyłu i pocałował w policzek. – Przeszliśmy dalej, nawet jeśli tylko improwizowałeś – ułożył brodę na moim ramieniu.
Zastanawiało mnie tylko jedno… dlaczego nikt nie cieszył się z tego, że przeszliśmy? Wszyscy odebrali to tak, jakbym powiedział, że jutro rano będzie wschód słońca. Nikogo to nie zdziwiło. Nie ucieszyło. Aż tak wysoko się cenili i to piętnaste miejsce im nie odpowiadało? A może chodziło o coś zupełnie innego?

*tekst piosenki „Closer to Ideal”


**tekst piosenki „Tainted World”

Chcecie, żebym napisała coś z Matenrou Opera albo Crazy Shampoo?

Oneshoot Kanda x Allen (D.gray-man)

Mimo iż parę osób zdeklarowało, że tego nie przeczyta, duża ilość przyznała, że nie zna ani mangi, ani anime o tej nazwie to cóż... i tak to wstawiam, bo przecież znalazły się i osoby, które  powiedziały, że przeczytałyby coś z tym paringiem :) 
Ten shoot jest naprawdę dziwny i żyje swoim własnym życiem... pisany z potrzeby serca...
Ostrzegam, że może w najbliższym czasie pojawić się jeszcze parę shootów z paringami z anime, ale z pewnością nie będą one częste - zostaję przy j.rocku, ale anime może być przyjemną odskocznią, prawda? 

Tytuł: Jeśli masz sekret…
Paring: Kanda x Allen (D.gray-man)
Typ: oneshoot
Gatunek: ?

Jeśli masz sekret, ludzie zapragną do poznać.
Po prostu… od tak.
Niektórzy będą próbowali otworzyć cię łomem…
Niektórzy przyciągną cię delikatną, pajęczą nicią, czekając aż sam otworzysz się w swoim kokonie…

Allen irytował mnie od samego początku, kiedy tylko zjawił się w Głównej Kwaterze Dowodzącej. Denerwowało mnie jego dziecinne zachowanie; obserwując go czasem zastanawiałem się, dlaczego wpuszczają tu małpy w ludzkim przebraniu. A potem… potem zapytałem sam siebie, dlaczego, do jasnej cholery, ja go obserwuję?! Dlaczego podczas posiłku, siedząc przy stole na drugim końcu sali obserwuję, jak wyjada połowę zapasów Czarnego Zakonu, dochodząc do wniosku, że on nie ma umiaru i jest żarłokiem. Dlaczego podczas walki często obserwuję baczniej go niż wroga, przyglądając się, jak atakuje kolejną akumę nie stosując żadnych technik, nawet nie zastanowiwszy się chwilę, jakiego ciosu teraz użyje i gdzie go skieruje… Dlaczego nie mogłem opuścić wzroku, kiedy już bez munduru egzorcysty, schodził do podziemi z Lavim, żeby udać się do miasta i przesiadując w swoim pokoju, uważnie nasłuchiwałem jego kroków, które rozpoznawałem z łatwością od innych, kiedy po powrocie do Kwatery kierował się do swojego pokoju, mijając po drodze mój.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie tylko go obserwowałem, ale i słuchałem. Nasłuchiwałem jego kroków, słów, które wypowiadał, choć czasem nie odpowiadałem mu, przez co Allen mógł myśleć, że go ignoruję; i dobrze, nie chciałem, żeby myślał, że między nami może nawiązać się jakaś nić przyjaźni – mnie nie wciągnie do „pajęczyny przyjaźni” jaką utkał wokół wszystkich mieszkających w Głównej Kwaterze… wszystkich oprócz mnie, rzecz jasna. Słuchałem jego rozmów z innymi, słuchałem jak inni mówią o nim, jednak nigdy nie zabrałem wtedy głosu. Odzywałem się do niego rzadko, utrzymując dystans; i tak miało już pozostać.
- Kanda? – mruknął cicho, przerywając niczym niezmąconą ciszę.
Niestety, stało się – dostałem misję, na którą musiałem zabrać ze sobą tego żółtodzioba. Akurat jeden jedyny raz musiałem dzielić z kimś pokój; nie udało zdobyć się osobnych. I tym kimś musiał być właśnie on… Ja to mam szczęście, naprawdę…
- Co? – burknąłem, wciąż nie odwracając się do niego przodem.
W naszym pokoju znajdowały się dwa pojedyncze łóżka, stojące równolegle do siebie, oddzielone niewielką wolną przestrzenią. Ja spałem przy ścianie, on przy oknie. Uporczywie wpatrywałem się w tą oliwkowozieloną ścianę, która teraz, w nocy, wydawała mi się być szara. Mimo iż byłem odwrócony do niego tyłem, czułem na plecach jego palące spojrzenie.
- Dlaczego ty mnie tak nie lubisz? W sumie to… nikogo należącego do Czarnego Zakonu nie lubisz… Nie jesteś zadowolony z tego, że jesteś egzorcystą? – westchnąłem cierpiętniczo, wywracając oczami i nie odpowiadając mu. – Kanda… Proszę, odezwij się. Chcę wiedzieć…
- Jesteś taki nieznośny, dziecinny… – prychnąłem.
- Dlaczego tak uważasz? Proszę, wyjaśnij mi to.
- Nie będę z tobą rozmawiać. Jest noc, do cholery! Musimy jutro wcześnie wyruszyć, więc pozwól i mi, i sobie wyspać się, bo jeśli myślisz, że przewiduję jakieś przystanki i odpoczynki to grubo się mylisz – syknąłem.
Chwila ciszy.
Dwa jego oddechy i rytm bicia mojego serca, który dostosował się do tempa jego oddechów. To dziwne? Niepokojąco dziwne…
- Chcesz wiedzieć dlaczego? – nie wytrzymałem i podniosłem się, widując do siadu. Białowłosy skinął głową, wstając ze swojego łóżka. Podszedł i usiadł blisko mnie, a ja odsunąłem się znacznie, mimo iż jego bliskość nie przeszkadzała mi. –  Nie żywisz do nikogo urazy; jak dziecko. Kiedy ktoś cię skrzywdzi, płaczesz; jak dziecko. Szybko się przywiązujesz; jak dziecko. Jesteś ufny i wierny; jak dziecko… Wszystko robisz, jak dziecko…
- To prawda. Szybko przywiązuję się do nowopoznanej osoby i jestem wobec niej ufny. Nie zawsze wychodzi mi to na zdrowie, ale cóż… łzy czasem są wskazane – uśmiechnął się delikatnie, a we mnie wezbrał gniew. – Ale niby do kogo miałbym żywić urazę?
- Do twoich rodziców, którzy cię porzucili, do twojego przybranego ojca, który cię przeklął, do Crossa, który cię wykorzystywał i kazał ci pracować jako dzieciak, byś spłacał jego długi…
- Nie jestem na nich zły…
- Właśnie; nie jesteś – przerwałem mu. – Nie jesteś na nich zły, bo jesteś jak dziecko; szybko zapominasz o tym, co złe. Nie potrafisz żywić urazy, chcesz myśleć, że ten świat jest dobry, piękny i wspaniały, ale…
- Ale taki nie jest – teraz z kolei to on mi przerwał. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wcale się nie okłamuję. Gdyby ten świat byłby taki cudowny nie byłoby w nim choćby akum, z którymi walczymy. Nie byłoby Milenijnego Earla, smutku, rozpaczy i ludzi, którzy tak jak ty żywią urazę. Jestem trochę inny niż myślisz; zdaję sobie sprawę z wad tego świata. Tylko… ja widzę zawsze dwie strony; tą lepszą i gorszą. Moi rodzice przecież dali mi życie – i to jest ta dobra strona. Gdyby nie oni, w ogóle nie byłoby mnie. Owszem, porzucili mnie ze względu na wygląd mojej ręki – i to jest ta zła strona, ale dzięki temu zaadoptował mnie Mana. Ojczym wychowywał mnie, jak własne dziecko i nauczył wielu rzeczy, z których korzystam do dziś. Tak, przeklął mnie za to, że zamieniłem go w akumę, a następnie zniszczyłem, ale dzięki temu moje lewe oko widzi dusze akum, przez co mogę stwierdzić kto nią jest, a kto nie. To ciężkie brzemię, ale przydatne. Po śmierci Many znalazł mnie Cross, który sprowadził mnie na drogę egzorcysty. Kazał mi pracować jako dzieciak, wydawał moje ciężko zarobione pieniądze, często mnie karał, a jego metody nauczania były bardzo brutalne, przez co nie raz popadałem w depresje… Ale to dzięki niemu zostałem egzorcystą; gdyby nie on, nigdy nie spotkalibyśmy się – spojrzał na mnie uważnie, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia. – Wszystko ma swoje plusy i minusy. Pytanie, co chcesz zobaczyć? Ty widzisz te złe strony i roztrząsasz je… dlatego jesteś taki oziębły wobec ludzi, gdyż traktujesz ich jako zagrożenie i… zachowujesz się tak, jak się zachowujesz… - wzruszył ramionami. – Każdy, kto został egzorcystą przeszedł przez swoje prywatne piekło; a ty nieustannie wracasz do tych niemiłych wspomnień. Jednak to właśnie one są twoją siłą. Przez chęć zemsty jesteś taki uparty i dążysz do celu - i to jest dobre. Ale nie ufasz ludziom i zachowujesz wobec nich duży dystans – a to źle. Ja potrafię się śmiać i lubię ludzi – to dobrze. Ale jestem naiwny – a to źle…
Nigdy w życiu nie spodziewałbym się usłyszeć tak sensownego kazania po chłopaku, który najczęściej jedynie wołał, że jest głody i zawiadamiał, że w pobliżu znajdują się akumy, używając do tego swojego lewego przeklętego oka… Spojrzał na mnie bystro, a ja aż się zląkłem…
- W gruncie rzeczy jesteś dobry… bardzo dobry – uśmiechnął się. – Dlatego tak bardzo cię lubię.
- Lubisz mnie? – zdziwiłem się.
- Lubię. Nawet jeśli ty mnie nie lubisz – powiedział, a ja dopiero w tym momencie dostrzegłem, że ten uśmiech jest maską, a za nią czają się łzy. Allen próbował się opanować, jednak kolejne słone krople i tak opuściły jego duże, szare oczy…
- Wystawiasz swoje serce na srebrnej tacy, przez co każdy może cię zranić; to dlatego tyle płaczesz – westchnąłem, wstając i podchodząc do okna, odwracając się do niego tyłem.
- Ty z kolei tak wiele ukrywasz… - szepnął.
- I tak ma właśnie być – prychnąłem. – Dzięki temu ludzie nie wiedzą jak mnie zranić.
- Na początku są ciekawscy i chcą poznać twoje sekrety, a później się zniechęcają i krzywo na ciebie patrzą, jeśli im ich nie wyjawisz…
- Nie obchodzi mnie to, jak na mnie patrzą ani co o mnie myślą – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Wiesz… Ja też mam swój sekret. Ale tylko jeden… jedyny – wyznał i nawet moje najszczersze chęci nie pomogły, aby oprzeć się pokusie dowiedzenia się, co to za sekret. To takie ludzkie… takie błahe… Powinienem umieć wstrzymać, stłumić to w sobie, a jednak nie potrafiłem… to było takie irytujące… Zgrzytnąłem zębami i uderzyłem pięścią w parapet, karcąc się w duchu za słowo, które wypowiedziałem:
- Jaki?
- Gdybym ci powiedział to nie byłby już sekret, a ja w rzeczywistości stałbym się zwykłym smarkaczem… A ty, ile masz sekretów?
- Dużo… Bardzo dużo… - gniew ustąpił niespodziewanemu… śmiechowi… Zachichotałem pod nosem, uśmiechając się słabo. – Jedne są ważniejsze, inne mniej istotne…
- I naprawdę nie masz nikogo, komu mógłbyś o tym powiedzieć?
- Nie ufam ludziom… - wyjaśniłem, kiedy nagle trafiło do mnie, że… mu mógłbym zaufać; a może inaczej  - już zaufałem! Bo niby jak wyjaśnić inaczej moje zainteresowanie nim; słuchanie jego i o nim, przyglądanie się mu… I mimo wszystkich jego wad uważałem go za naprawdę dobrego chłopaka i nigdy nie powiedziałem nikomu tak wiele o moich uczuciach jak jemu właśnie w tej chwili. Cholera, a miałem z nim nie rozmawiać! Wciągnął mnie w tą pajęczynę przyjaźni… a może zrobił to już wcześniej?
- Wiesz… jednak zrobię z siebie dzieciaka w twoich oczach, bo wiem, że jesteś dyskretny i tobie mogę zaufać. Za to cię tak lubię, Kanda… Chciałbym, żebyś był moim przyjacielem; to jedyny mój sekret – powiedział cicho, wpatrując się w swoją lewą rękę, która jednocześnie była bronią przeciwko akumom i jakby próbował ją przede mną ukryć. – Ale wiem, że to niemożliwe… Ty mnie nawet nie lubisz… I na samym początku, kiedy tylko zjawiłem się w Kwaterze Głównej powiedziałeś, że się mnie brzydzisz ze względu na… - urwał, naciągając mankiet białej koszuli na czerwoną dłoń, pasożytniczy typ Inosence.
- Nie brzydzę się tobą – odpowiedziałem, ponownie zajmując obok niego, tym razem znacznie bliżej niż poprzednio. – Zresztą… chyba nawet da się ciebie lubić – pokręciłem głową, uśmiechając się nikle. Białowłosy spojrzał na mnie z nadzieją, która rozbłysła w jego oczach. – Jak jeszcze zrozumiesz w końcu, że nie zbawisz całego świata i nie wszyscy są tak empatyczni i optymistycznie nastawieni do życia jak ty to byłbyś całkiem znośny… Pojmij w końcu, że na tym świecie niestety istnieją również takie osoby jak ja… złe do szpiku kości…
- Ty nie jesteś zły! – oburzył się, jakbym obraził jego, a nie siebie. Zaśmiałem się cicho.
- Nawet jeśli wbiłbym ci sztylet w plecy utrzymywałbyś, że zrobiłem dobrze i należało ci się… - wywróciłem oczyma. - Gdybyś jeszcze był asertywny to mógłbym naprawdę cię polubić, Allen – specjalnie sięgnąłem po jego lewą, a nie prawą dłoń, której tak się wstydził. Ścisnąłem ją, a chłopak spróbował mi ją wyrwać, jednak byłem zbyt silny, dlatego nie udało mu się to.
- Kiedy mi tak zależy… - szepnął, a jego oczy stały się na powrót szkliste. – A… Powiedz mi, czy gdybym był taki sam jak ty, byłbyś zdolny zakochać się we mnie?
- Znienawidziłbym cię gdybyś był taki jak ja – spojrzałem na niego uważnie. – Wiesz… W sumie… Dobrze, że jesteś jaki jesteś – szepnąłem, powoli przybliżając się do niego, a następnie składając na jego ustach motyli pocałunek. Jedną ręką wciąż ściskałem jego dłoń, a drugą odgarnąłem przydługie włosy, które zasłaniały długą bliznę ciągnącą się od czoła po policzek. Przez te wszystkie niedoskonałości Allen popadał w samokrytycyzm, widząc w innych niemalże bożyszcza, a w sobie nieudacznika… jednak mnie to wszystko przyciągało – ta jego niepewność, naiwność, blizna na twarzy, zmieniona, czerwona ręka z wyżłobionym krzyżem na grzbiecie dłoni, który lśnił szmaragdowym światłem, kiedy chłopak aktywował swoje Inosence, białe włosy, przez które wyglądał starzej. Czułem podświadomą potrzebę zaopiekowania się nim i pocieszenia go, kiedy był taki kruchy i delikatny. Czułem potrzebę czekania na jego uśmiech, który byłby zapłatą za wszelkie moje trudy. Więc dlaczego wcześniej zapierałem się przed tym? Cóż… Chyba dlatego, że teraz dałem mu się omotać… Oprócz tych podświadomych potrzeb czułem również jak niewidzialna, cienka pajęcza nić owija się wokół mnie, przyciągając do białowłosego, nie pozwalając mi od niego odejść. Cholera, dałem się złapać…
Nachyliłem się nad nim jeszcze raz, ponownie smakując jego ust, tym razem nieco dłużej. Poczułem, że Allen chce pogłębić pieszczotę, dlatego rozchyliłem wargi w zapraszającym geście, jednak on nawet nie zdążył wsunąć języka do moich ust, gdyż zrzuciłem go ze swojego łóżka.
- Nie pozwalaj sobie – uśmiechnąłem się cwaniacko. – To dopiero pierwsza randka. Minie jeszcze dużo czasu zanim pozwolę ci na pewne rzeczy. Dziś dałem ci się do siebie przekonać, nie wystarczy? Co sobie wyobrażałeś; że od razu dam ci się przelecieć? – podniosłem jedną brew.
- Szczerze to liczyłem na to – zaśmiał się pod nosem, na co ja prychnąłem i położyłem się, tradycyjnie, odwracając do niego tyłem. – Jesteś kapryśny - chłopak podniósł się z podłogi i ułożył za mną, przylegając ściśle do moich pleców. Objął mnie jedną ręką w pasie; lewą. Widząc czerwoną dłoń i czarne paznokcie (nie od brudu, nie xD oa aut.) uśmiechnąłem się pod nosem. Więc jednak powoli się przełamywał…
- Za karę jutro będziesz walczył ze wszystkimi akumami na drugim poziomie, jakie spotkamy, a ja sobie odpocznę, kiedy ty będziesz się męczył – zawyrokowałem.
- Jesteś okrutny – zachichotał i musnął ustami mój kark.
- Zaraz każę ci jeszcze walczyć ze wszystkimi akumami na pierwszym poziomie – zagroziłem. – Nie pozwalaj sobie…
- A ty to sobie możesz?
- No i przegiąłeś! Walczysz jutro sam ze wszystkimi akumami! Ja mam jutro wolne! Nie dyskutuj ze mną, smarkaczu, bo jesteś o jakieś sto lat za młody, żeby tak się ze mną kłócić i droczyć…
- I tak cię kocham. Dobranoc, Yu-chan.
I weź człowieku nie wścieknij się na takiego… Co on ze mną robił? I w jak krótkim czasie? Bo przecież należał do Czarnego Zakonu zaledwie od pół roku, z czego dwa spędziłem na misji i nie spotykałem się z nim. Cholera, jego pajęcza nić zamieniła się w sznur marynarski… Nieustannie mnie do siebie przyciągał, a ja byłem uwięziony i wiedziałem, że nie ma sensu nawet próbować się opierać, bo to wszystko byłoby jedynie stratą moich nerwów i sił… Było w nim coś magnetycznego…
- Nie kocham cię. Dobranoc, Moyashi* - burknąłem, splatając nasze dłonie, co było kompletnym zaprzeczeniem tego, co powiedziałem.
Allen zasnął z błogim uśmiechem na ustach już nawet nie denerwując się za określenie, jakiego użyłem wobec niego. Hm… Chyba musiał mnie naprawdę kochać, skoro nie pieklił się o to przezwisko. Kiedy ktoś inny go tak nazwał potrafił się obrazić, a mnie nawet słowa nie powiedział, mimo iż to właśnie ja wymyśliłem tą nazwę.
Wszystko to zaobserwowałem i usłyszałem. Zwróciłem na to uwagę. Chyba naprawdę muszę go kochać…

*Moyashi – kiełek fasoli