Oneshoot Hizumi x Zero (D'espairsRay)

Do napisania tego natchnął mnie wyjazd z moją koleżanką i jej mamą. Dokładniej to natchnął mnie ich samochód bez klimatyzacji, kiedy stałyśmy ponad półtorej rodziny w gigantycznym korku…
Dobra, nic mądrego więcej nie mam do napisania, więc wracam do oglądania D.gray-man! <3 Endżoj!

Tytuł: „Tak to jest, kiedy pożycza się auto od lidera…”
Paring: Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ: Oneshoot
Gatunek: komedia (?), yaoi
Beta: Hoshii.

- Jesteśmy w dupie! – wrzasnął zirytowany Hizumi, wyrzucając ręce w powietrze. – W wielkiej, zadrzewionej dupie pełnej robali i insektów; dupie mającej potoczną nazwę „las” – spojrzał na mnie z ukosa.- Tu nie ma klimatyzacji! – jęknął. – Zginę! – zaczął lamentować, a we mnie wzbierała chęć popełnienia złego uczynku… bardzo, bardzo złego uczynku…
- Co się czepiasz? – warknąłem, będąc równie zirytowany, jak mój towarzysz. – Moja wina, że Karyu jeździ takim gruchotem? Zresztą… Przypominam ci, że ja też tu jestem! – pomachałem mu ręką przed oczyma, wciąż nie odrywając wzroku od wyboistej, leśnej drogi, przez którą się przedzieraliśmy; innego określenia po prostu nie mogłem użyć.
- Mogłem jechać z Tsukasą… On zna drogę! I ma klimatyzację! – znów zaczął jęczeć.
- Kurwa, Hiroshi, opanuj się, bo wrzeszczysz jakbyś zaraz miał rodzić! – zganiłem go. – Mnie też nie odpowiada taki obrót wydarzeń, ale cóż… Ja musiałem pożyczyć samochód siostrze, a ty nie masz go wcale, więc ciesz się, że Matsumura w ogóle pożyczył nam to coś, bo inaczej targalibyśmy się z naszymi bagażami na piechotę – zgrzytnąłem zębami, widząc jego minę, która sygnalizowała, że szykuje się do kontrataku.
- Wypraszam sobie, nie potrzebuję auta. Świetnie sobie radzę komunikacją miejską… – założył ręce na piersiach. – Której tutaj nie ma – syknął.
- A co ja mam ci na to poradzić? Metro wybudować?! – taak, coś czułem, że dziś popełnię morderstwo… bardzo, ale to bardzo okrutne morderstwo…
- Na przykład – prychnął niczym obrażona księżniczka.
- Z czego? Z patyków i liści? – spojrzałem na niego jak na osobę niespełna rozumu. – A może dorzucę ci jeszcze do tego willę z basenem i stajnią? – sarknąłem.
- Stajnię możesz sobie podarować. Nie lubię koni.
- Dlaczego nie lubisz koni? – zapytałem z czystej ciekawości.
- Bo śmierdzą – odpowiedział dobitnie, a ja strzeliłem klasyczne „face palm”.
- Mogłem w ogóle nie jechać na ten wyjazd… - mruknąłem do siebie.
- Przecież sam zaproponowałeś wspólne wakacje, Zero! – zauważył.
Racja. To ja zaproponowałem, abyśmy całym zespołem pojechali na jakieś mini-wakacje.W sumie to był tylko pretekst, żeby wyrwać się ze studia – zauważyłem, że perkusista i wokalista mają tak samo dość ciężkiej pracy w upalne i przede wszystkim parne lato; jednak nasz lider-despota jakoś nie mógł tego zauważyć i męczył nas w nieskończoność. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Karyu zgodził się na ten wyjazd. Od początku nie wierzyłem, że na to przystanie, jednak okazało się, że nawet on ma swoje granice i nie potrafi pracować 23/7. Tak, pracował dwadzieścia trzy godziny – średnio godzinę dziennie spędzał na paleniu papierosów.
Skoro już umówiliśmy się na wspólny wypad, wciąż pozostawało pytanie, gdzie pojedziemy.Padały różne propozycje, jednak aż tak pięknie być nie mogło i w Yoshitace musiał odezwać się tyran. Gitarzysta bezapelacyjnie ogłosił, że jedziemy nad jezioro, którego nazwa była tak długa, że za chuja nie mogłem jej zapamiętać. Karyu uwielbiał wędkować, więc dla niego ten wyjazd zapewne będzie bardzo udany, jeśli tylko dopisze nam pogoda. Natomiast pozostała trójka, w którą wliczałem się również ja, nie lubiła wędkowania. Tsukasa zaraz po wejściu na łódkę dostawał choroby morskiej, Hizu brzydził się dotknąć żywej ryby - odrzucał go śluz, którym była cała pokryta, wyłupiaste oczy, poruszające się, według niego, dziwnie skrzela, a przede wszystkim zapach; dla niego ryba świeżo wyciągnięta z wody śmierdziała; nie oszukujmy się, dla Yoshidy prawie każde żywe zwierzę śmierdziało i dlatego ich nie lubił – a mnie to po prostu nudziło. Miałem masę ciekawszych zajęć niż spędzenie całego dnia na niskim, plastikowym stołeczku w szuwarach, czy na łódce i grzebania w robalach… Ale grunt, że wyrwaliśmy się ze studia.
Tak jak już wspomniałem, musiałem pożyczyć samochód siostrze, a Hizumi go nie posiadał, dlatego musieliśmy rozdysponować dwa auta, które na pozostały: auto Tsukasy i Karyu. W tym momencie warto podkreślić, że samochód Ooty miał jedynie dwa miejsca, więc cały zespół nie pomieściłby się tam. Pewnie teraz zapytacie, dlaczego nie pojechaliśmy samochodem lidera – w końcu to pięcioosobowe combi. No niby tak, ale… zawsze jest jakieś „ale”. W tym wypadku było ich kilka: stare volvo Matsumury jest, jak wynika z samego określenia, stare. Bardzo stare. Dwudziestoletnie. I rozpada się. Prawie nic tu nie działa. A wygodnicki Karyu postanowił podróżować z klasą; dlatego podpiął się pod perkusistę, zmuszając mnie i wokalistę do tortur, jakich zaznawaliśmy przez tą wyprawę. Pół biedy jakbyśmy jeszcze jechali po autostradzie, czy choćby po jakimkolwiek wyasfaltowanym szlaku – ale nie! Yoshitaka musiał wynająć domek w środku lasu… Na łonie natury, bez zasięgu, z robalami, gdzie było chyba duszniej niż na Shibuya… To chyba była zemsta gitarzysty za to, że ostatnio zgubiłem jego kostkę do gry, a Hiroshi nie chciał przynieść mu kawy…
- Wiesz… chyba się zgubiliśmy… - odezwałem się po dłuższej chwili. – Tsu mówił, że droga przez las powinna być krótka…
- Mówiłem ci to dwie godziny temu… - westchnął zakładając nogi na tablicę rozdzielczą.
- Karyu cię zabije, kiedy dowie się, że położyłeś nogi na tablicy rozdzielczej… - mruknąłem.
- Nie zdąży.
- Co nie zdąży? – nie zrozumiałem, o co mu chodziło.
- Nie zdąży mnie zabić. Uprzedzi go ten ukrop. Czuję, jak mi się wnętrzności gotują! Ja chcę klimatyzację! W dodatku ten samochód jest czarny… - westchnął żałośnie. – Czemu nie może być biały? Przynajmniej nie przyciągałby tak promieni słonecznych!
Chwila ciszy.
- Hizu…?
- Tak? – spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek, gdyż nie miał siły nawet utrzymać otwartych oczu. Włosy przykleiły mu się do czoła, skroni i karku; tak samo jak mnie. Dlaczego rockmani muszą mieć długie włosy? Ewidentnie wszystko stanęło nam na przekór…
- Przeżegnaj się – poleciłem.
- Co? – ściągnął brwi w niezrozumieniu, a następnie spojrzał przez przednią szybę na to, co właśnie okazało się być naszą następną przeszkodą. – O Matko Święta… - wyszeptał., wykonując moje polecenie.
Góra. Wielka, gigantyczna, olbrzymia góra nagle wyrosła przed nami jak spod ziemi. Droga, którą jechaliśmy pięła się na sam jej szczyt,a urwisko było strome; niemalże pionowe! Westchnąłem cierpiętniczo, spoglądając na Yoshidę, który ukrył twarz w dłoniach.
- Nie damy rady tam podjechać… - odezwałem się. – Ale mimo wszystko możemy spróbować… - wzruszyłem ramionami. Skoro Karyu zgodził się na urlop; co teoretycznie było tak prawdopodobne jak to, że gdybym masturbował się kaktusem, odczułbym przyjemność; to niby dlaczego nie spróbować podjechać pod niemalże pionową górę dwudziestoletnim volvo bez klimatyzacji i wycieraczek?
- Rób co chcesz… Nadal utrzymuję, że zginiemy… Co za różnica czy prędzej, czy później? – mruknął załamany.
Zrobiłem to, co chciałem – pomalutku, na drugim biegu próbowałem wspiąć się na tą cholerną górę. Mimo moich starań i szczerych chęci, skończyło się na tym, że zatrzymaliśmy się w połowie drogi na szczyt z sercami w gardłach.
- To co teraz? Dachowanie i po nas? – prychnął Hizumi. – Jakoś nie myślę, żeby ten samochód miał na tyle wytrzymałą klatkę bezpieczeństwa, żebyśmy uniknęli śmierci – powiedział całkowicie poważnie. – Tu wszystko jest przeżarte rdzą…
Jego słowa nie demotywowały mnie. Nie słuchając go, docisnąłem gaz do samej podłogi, jednak oprócz głośniejszego ryku silnika, nic się nie stało. Słyszeliśmy doskonale pracujące tłoki z dwóch powodów: mieliśmy uchylone okna, żeby jakoś się wentylować i nie mieliśmy radia. Nie wspomniałem o tym wcześniej? Ono też było zepsute…
Stwierdzając, że to podejście się nie uda, powoli zacząłem puszczać gaz i pozwoliłem autu stoczyć się w dół. W odpowiednich momentach dociskałem hamulec, aby uniknąć dachowania, które przewidywał Yoshida. Mimo dwóch korzeni, które przyprawiły mnie o palpitacje serca, udało nam się zjechać. Ponownie znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Ledwo obaj zdążyliśmy złapać oddech, aby się uspokoić, a ja docisnąłem sprzęgło i wrzuciłem luz (czyli drążek zmiany biegów nie był „wciśnięty” w żaden bieg; wiem, że może jeszcze nie każdy miał okazję próbować swoich sił w prowadzeniu auta od aut.). Zacząłem dociskać gaz, jednak póki nie wrzuciłem biegu, samochód wciąż stał w miejscu. Trochę się bałem, gdyż to, co chciałem zrobić było naprawdę niebezpieczne, ale cóż… innego wyjścia nie miałem. Kiedy wskazówka na obrotomierzu wskazywała maksimum, jakie mogłem wycisnąć z tego szrota, ponownie docisnąłem sprzęgło i od razu wrzuciłem piąty bieg (w tym aucie był to najwyższy bieg; na początku szukałem szóstego biegu, ale przypomniałem sobie, że to nie moje suzuki). Samochód wyrwał do przodu, a ja kurczowo ściskając kierownicę, po raz pierwszy w życiu zacząłem się modlić.Już myślałem, że się udało, kiedy nagle… tylne koła zawisły w powietrzu! Nie dość, że skarpa była niemalże pionowa, to na jej szczycie był tak wysoki uskok, że staruszek Karyu nie zdołał wjechać… do końca. Samochód bujał się na krawędzi i co i rusz czułem, jak przednie koła odrywają się od gruntu.
- Shimizu…? – pisnął dopiero teraz wystraszony Hiroshi spoglądając na mnie z nadzieją na ratunek.
- Wstań – rozkazałem.
- Co?! – krzyknął zdumiony.
- Wstań i pochyl się do przodu. Najlepiej usiądź na tablicy rozdzielczej, żeby przeważyć auto – wyjaśniłem, a on zrozumiawszy, o co mi chodzi, wykonał polecenie.
Ja również pochyliłem się do przodu, jedną nogę wciąż trzymając na pedale gazu. Kiedy upewniłem się, że samochód nieco stabilniej opiera się już na gruncie, a nie lewituje w powietrzu, nacisnąłem gaz. Tylne koła wirowały nie dotykając podłoża, podczas gdy przednie walczyły o przyczepność. Mimo tak patowej sytuacji, poruszyliśmy się nieco do przodu, a po chwili było słychać tylko trzask, jak tył samochodu uderza w ziemię. Udało się! Spojrzeliśmy na siebie zdziwienie z Yoshidą – tego bym się nie spodziewał! Hizumi zamrugał kilkakrotnie, a następnie rzucił się na mnie i krótko pocałował w usta.
- Żyjemy! – krzyknął triumfalnie, a ja zaśmiałem się, czując wielką ulgę.
Wjechaliśmy na równinę. Po prawej stronie rozciągał się las, który nagle w pewnym miejscu kończył się – wyglądał tak, jakby ktoś uciął go nożem. Dalej była się owa równina, która z kolei delikatnie opadała w dół, gdzie mieściło się jeziorko albo raczej dzikie oczko wodne. Niestety nasza droga nie była długa. Zajechaliśmy może jakieś dwanaście metrów, a następnie spod maski zaczęły wydobywać się kłęby siwego dymu. Wysiadłem z tego trupa na kółkach, a następnie otworzyłem maskę.
- Silnik się przegrzał! – krzyknąłem do wokalisty, który właśnie wysiadał.
- Mówiłem już, że jesteśmy w dupie?
- Tak, a co? – spojrzałem na niego niepewnie.
- Wtedy byliśmy dopiero między pośladkami. Teraz jesteśmy już całkiem w dupie. Dosłownie – jęknął, opierając się plecami, o brudną karoserię.
- Mamy pustą butelkę po wodzie? – zapytałem, spoglądając w stronę oczka wodnego.
- Nie. Wyrzuciłem przez okno. Dlaczego pytasz?
- Musimy jakoś ostudzić silnik, a nie mamy nic innego niż woda. Nie chcę marnować pitnej, dlatego pomyślałem, że moglibyśmy zaczerpnąć stamtąd – wskazałem palcem zbiornik wodny.
- Nie mów, że umiesz naprawiać samochody! – spojrzał na mnie z politowaniem.
- Jeszcze dużo o mnie nie wiesz – prychnąłem. – Mój ojciec miał warsztat samochodowy, w którym pomagałem jako dzieciak, a potem dorabiałem jako nastolatek – wyjaśniłem, a czarnowłosy popatrzył na mnie z uznaniem.
- Nie… Nie wiedziałem – spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Mamy jakiś inny przedmiot, do którego można by nalać wody?
- Do walizki ani naszych ciuchów nie nalejesz, więc nie… - rozłożył bezradnie ręce.
- W takim razie musisz mi pomóc…
Pociągnąłem go za koszulkę w stronę oczka. Sam pochyliłem się nad taflą wody i nabrałem jej w złączone dłonie, a następnie skierowałem się z powrotem w stronę auta.
- No chyba nie myślisz, że nosząc wodę w rękach ostudzimy silnik! To zajmie nam co najmniej dwa lata!
- A masz jakiś inny pomysł? – wylałem tę odrobinę wody, jaką udało mi się donieść na silnik. Słychać było tylko cichy syk, a następnie woda zamieniła się w gorącą parę, która buchnęła mi w twarz. – Nie mogę zabrać się za naprawę gorącego silnika – wyjaśniłem. – No chyba, że chcesz, żebym stracił ręce, ale w takim razie możesz od razu szukać nowego basisty i dzwonić na pogotowie telefonem, który nie ma tutaj zasięgu – wywróciłem oczyma. – Nie stój tak tylko mi pomóż!

***

Narzędzia znalazłem w skrzynce obklejonej naklejkami z HootWeels pod siedzeniem kierowcy. Dowód na to, że Karyu często musiał bawić się w „polowe”  naprawy i najwyraźniej stosował metody „aby tylko dojechać!”, gdyż zapewne innych nie znał. Mimo znalezionych narzędzi nie mogłem zabrać się za naprawę silnika, gdyż ten wciąż był gorący – rzecz jasna nie udało nam się go ostudzić.
- To napraw chociaż klimatyzację! – zażądał wokalista.
- Proszę cię bardzo. Mogę nabić klimatyzację (tak to się fachowo określa od aut.), ale po co ci to skoro i tak nie będziesz mógł jej włączyć? Klimatyzacja działa tylko wtedy, kiedy samochód jest włączony; a samochód jest włączony, kiedy pracuje silnik. A my nie możemy włączyć silnika, bo jest przegrzany i nie mamy możliwości, żeby go ostudzić –wzruszyłem ramionami.
- Wszystko się wali – jęknął, będąc prawie bliskim łez. – Mam dość… - westchnął i usiadł na trawie.
- Ja również – przyznałem z bólem, a następnie usiadłem obok niego i objąłem go po przyjacielsku. Chłopak oparł głowę na moim ramieniu. – Ale wiesz co?
- Co? – burknął.
- Mam pomysł – ponownie wstałem i podszedłem do oczka wodnego. – Jest cholernie gorąco, więc możemy się wykąpać – próbowałem zachęcić go uśmiechem.
- Ta woda jest brudna – oj, Hizumi-mieszczuch przyzwyczajony do chlorowanej krytej pływalni…
- Ale zimna – zanurzyłem palec w wodzie, a gdy się wyprostowałem Hiroshi skoczył na mnie, przez co obaj wylądowaliśmy w oczku. Nawet nie zdążyliśmy się rozebrać.
Przez chwilę pluskaliśmy się beztrosko jak małe dzieci, kiedy nagle Yoshida zesztywniał i spiął się.
- Zero…? – przełknął głośno ślinę.
- Coś się stało? – zapytałem, patrząc na niego z nabożną czcią. Taak, zdecydowanie podobało mi się to, jak mokry, biały podkoszulek prześwitywał, ładnie ukazując jego tors i brzuch.
- Ja nie chcę nic mówić, ale… - wziął głębszy wdech – TU COŚ PŁYWA!!! – wydarł się tak głośno, jak jeszcze nigdy na nagraniu ani koncercie. Wystraszył mnie tym nagłym wrzaskiem, przez co zachwiałem się na grząskim gruncie i poleciałem do tyłu. Napiłem się brudnej wody, zacząłem pluć i wycierać język o grzbiet dłoni. – Shimizu, no!
- Co „no”? – rozłożyłem ręce, nie wiedząc, czego ode mnie oczekuje.
- No zrób coś! – pisnął. Typowy mieszczuch… Chyba muszę zacząć wyciągać go poza miasto, aby uświadomić mu, że świat nie kończy się poza granicami Tokio… ale najpierw zaczniemy delikatnie; czyli od małego zoo.
- Pewnie ci się zdaje… - mruknąłem i pokonując opór wody, podszedłem do niego. Spojrzałem w dół, jednak w mętnej wodzie niczego nie mogłem dostrzec.
- Shimizu… to jest wielkie! Ja się boję! – skulił się w sobie. – Wiesz, że nie znoszę wszelkiego rodzaju dzikich, wolno żyjących zwierząt!
- Tak, wiem. Wiem również, że lubisz tylko chomiki, dlatego masz ich piętnaście i znasz ich imiona lepiej, niż ludzi z naszej ekipy technicznej – wywróciłem oczyma, kiedy nagle… poczułem, że coś ociera się o moje nogi! Zesztywniałem, gdyż zdawało się, że w istocie ta ryba, czy co to tam było, musiało być wielkie…
- Michi!
- Ee… - zaciąłem się. – Dobra… Spokojnie, nic się nie stało- próbowałem go uspokoić, a przy okazji i siebie. – Powoli wyjdziemy z wody tak, jakby nigdy nic – zadecydowałem.
Obaj powoli wykonaliśmy pierwszy krok, a zaraz potem rozpaczliwie rzuciliśmy się w kierunku brzegu, ledwo powstrzymując się od wołania o pomoc. Pierwszy usiadłem na wąskim pasie piasku, który otaczał jeziorko. Następnie wyciągnąłem Hizu i usadziłem go obok siebie. Chłopak wtulił się w mój bok, walcząc z odruchem wymiotnym. No tak, nad wyraz brzydził się żywych ryb – ale ryba w sushi to już co innego; to jest już dobre.
Spojrzałem niepewnie w stronę wody, na której powierzchni ukazała się… siatka. Tak, siatka. Taka najzwyklejsza siatka „szelestka”, którą można wziąć ze sklepu. „Oto nasz potwór z Loch Ness…” – pomyślałem zażenowany własną głupotą.
- Yoshi…? – chłopak podniósł głowę, a ja brodą wskazałem mu białą reklamówkę pływającą na powierzchni dzikiego oczka wodnego. Czarnowłosy również się zażenował i zarumienił, zapewne uważając, że to on wyszedł na głupszego, gdyż narobił tyle krzyku, o coś, co pływało wokół niego. – Chyba lepiej będzie, jeśli to przemilczymy… - stwierdziłem po dłuższej chwili. Naprawdę nie wiedziałem nawet, jak mógłbym to skomentować…
- Muszę się zgodzić – mruknął cicho i wstał. Otrzepał spodnie z piasku i… - Zero… - i znów zaczął jęczeć. Boże, czy to mu się nigdy nie znudzi?
- Co? – odwróciłem się w jego stronę.
- Jestem cały zielony… Ty też – zauważył.
- Woda zaczęła kwitnąć. Jesteśmy cali w drobnych glonach… - wzruszyłem ramionami, widząc jak mój towarzysz pobladł na twarzy. – Nie dość, że nie lubisz dziko żyjących zwierząt, to roślin pewnie też, co? Inie tylko tych z naturalnego środowiska… Tak, widziałem tego zasuszonego kaktusa na parapecie w twojej kuchni – zaśmiałem się cicho.
- Co ja zrobię, że nie lubię natury?! Staram się trzymać od tego jak najdalej! Najlepiej czuję się w moim suchym mieszkaniu, gdzie jedynymi żywymi formami życia są ja i moje chomiki. Im więcej technologii, kabli, cegieł i cementu, którymi mogę odgrodzić się od natury, tym lepiej! – zadarł brodę w buntowniczym geście, na co ja zachichotałem.
Wstałem i podszedłem do niego, po czym złapałem za dolną krawędź jego bluzki, podwijając ją. Hizumi zrobił dwa razy większe oczy i strzelił mnie po rękach, a następnie odsunął się na kilometr.
- Co ty robisz?! – wydarł się.
- Chcę ci pomóc. Zdejmij to. Przecież masz ubrania na zmianę – wskazałem na bagażnik, w którym znajdowały się nasze walizki z ciuchami. – Wytrzesz się ręcznikiem… - powiedziałem obojętnie, a on spłonął rumieńcem. Zapewne odebrał to, jako troskliwy gest ze strony przyjaciela, więc głupio mu teraz było, że tak gwałtownie mnie odepchnął.
- Ano… tak – pokiwał głową i otworzył tylne drzwi. Następnie nachylił się nad bagażnikiem, pięknie wypinając się w moją stronę. Zachłysnąłem się powietrzem, jednak na szczęście nie zrobiłem niczego pochopnie. Hiroshi odsłonił zasłonę i z niemałym trudem, ale wyciągnął swoją walizkę i ułożył ją na kanapie. Wspominałem, że klapa bagażnika również się nie otwierała? Nie? No to już wiecie.Przez to, aby coś włożyć lub wyciągnąć z bagażnika trzeba było pokonać przeszkodę, jaką w tym wypadku stanowiło oparcie dla pasażerów.
Chłopak ściągnął mokrą koszulkę i rzucił ją na dach samochodu. Następnie zaczął wycierać się dokładnie ręcznikiem. Przyjemnie się go oglądało, jednak, żeby nie wzbudzić podejrzeń, wyciągnąłem również i swój bagaż, i także zacząłem się przebierać. Hizumi odpiął pasek, a następnie zsunął z siebie spodnie. Przyglądałem mu się dyskretnie, uśmiechając nikle pod nosem. Nie mogłem przegapić takiej okazji…
- Masz zamiar założyć jeszcze spodnie? – zapytałem, widząc, że przygotowuje sobie suche, szare dresy i odkłada je na bok.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Sam mówiłeś, że niemal się gotujesz. Nie będzie ci w nich za gorąco?
- A co? Mam paradować przy tobie w samych bokserkach? – zakpił.
- Dlaczego by nie? Jeśli ci to przeszkadza to wybacz, ale ja właśnie zamierzam tak zrobić. Jest ukrop, a nie mam ochoty sam wydawać na siebie tak strasznego wyroku gotowania się w spodniach…
- W sumie… Może masz rację? – kiwnął głową, a następnie owinął się ręcznikiem w pasie i zdjął mokrą bieliznę. Niech go szlag… a myślałem, że będę mógł bezkarnie na niego popatrzeć…
- Zmęczony jestem, a ty? – zapytałem, kiedy skończyłem się przebierać.
- Też – uśmiechnął się delikatnie, gdyż na więcej zapewne nie miał siły.
- Robi się już późno – popatrzyłem w powoli szarzejące niebo. – Prześpijmy się. Jutro pomyślimy, co robić dalej…
Tak, ta wypowiedź była dwuznaczna… jednak Hizu tego nie wyłapał. Dla niego byłem tylko przyjacielem.
- D-dobrze – ziewnął rozdzierająco.
Nasze bagaże przeniosłem na przednie siedzenia, a następnie opuściłem oparcia dla pasażerów w tylnej kanapie, przez co zyskaliśmy dużo miejsca. Bagażnik i tylna kanapa były rozmiarów przeciętnego małżeńskiego łóżka. W końcu to combi, więc bagażnik był duży.
Yoshida wygrzebał ze swojej walizki małą poduszkę, a następnie zwinnie wskoczył do naszego prowizorycznego łóżka i położył się na brzuchu, tak jak miał w zwyczaju spać.
- Twardo – zaczął marudzić. „Z nim to jak z dzieckiem… im bliżej wieczora, tym bardziej zmęczone i marudne” – pomyślałem rozbawiony, a następnie ułożyłem się obok niego.
- Niestety, to nie pięciogwiazdkowy hotel – uśmiechnąłem się półgębkiem, układając się na plecach. – Możesz położyć się na mnie – zaoferowałem się.
Mój scenariusz zakładał, że będzie jak w filmie; Hizu ułoży głowę na moim torsie, a następnie w magiczny sposób w tym samym momencie wyznamy sobie uczucie, którym ja darzyłem wokalistę od długiego czasu. Niestety, to nie był film, a okrutna rzeczywistość…
- I co jeszcze? – prychnął, a następnie odwrócił się do mnie tyłem. Przewróciłem oczyma, przeklinając w duchu jego upartość.
- Nie to nie – starałem się powiedzieć to obojętnie, co nawet mi wyszło.
Zamknąłem oczy, uznając, że dziś znów mi się nie udało i obmyślając plan na następny dzień, kiedy czarnowłosy zaczął się kręcić i rzucać z boku na bok.
- Co znowu? – zapytałem, kiedy już nie wytrzymałem tego wzdychania i wiercenia się.
- Nie mogę zasnąć – wyznał. – I chce mi się pić.
„Naprawdę… jak z dzieckiem…” – pokręciłem głową i sięgnąłem po butelkę wody, która była już prawie całkiem opróżniona. Na podróż wzięliśmy ze sobą dwie – jedną dla niego, jedną dla mnie, jednak jak moglibyście się domyślić, większość wypił Hizumi. Oblicze chłopaka rozjaśniło się, kiedy zobaczył picie i wyrwał mi butelkę z rąk. Zaczął łapczywie pić, przy czym stróżka wody pociekła mu z kącika ust w bardzo erotycznym geście… Już chciałem powiedzieć, żeby nie wypił wszystkiego, bo mi też doskwiera pragnienie, jednak powstrzymałem się w ostatniej chwili. Przecież i tak mnie nie posłucha. „Nie słucha… jak dziecko…” – ponownie pokręciłem głową i z powrotem położyłem się, kiedy nagle Hizu podetknął mi pod nos wodę.
- Chcesz? – zapytał, ocierając usta i brodę grzbietem dłoni.
- Dzięki – uśmiechnąłem się, przyjmując od niego butelkę.
Wypiłem zdawało mi się, że wszystko, gdyż podzieliliśmy się resztkami. Kiedy odsunąłem gwint od ust zacząłem się cicho śmiać, spoglądając na Hiroshiego, który ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Z czego się śmiejesz?
- Przyszło mi coś głupiego do głowy.
- Co takiego? – dociekał.
- Pomyślałem, że gdybyś był oblany zimną wodą to zacząłbym cię lizać – parsknąłem śmiechem, na co wokalista spojrzał na mnie z reprymendą.
- Uważaj, bo…
- Nie wierzysz? – przerwałem mu.
- Oczywiście, że nie! – wywrócił oczyma.
- To się połóż, a się przekonasz – uśmiechnąłem się szelmowsko, a Yoshida, jak zwykle pewny swojego, wykonał moje polecenie.
Wlałem te nieśmiertelne kilka kropelek napoju, które zostają zawsze na dnie każdej butelki, do jego pępka, a następnie nachyliłem się nad nim. Wsunąłem język w jego pępek, a gdy cieniutka strużka spłynęła po jego delikatnej skórze, zlizałem ją. Chłopak odchylił głowę do tyłu i mruknął. Widząc, że mu się to podobało, kontynuowałem. Zszedłem na podbrzusze, które również lizałem, zachwycając się jego wspaniałym smakiem, aż dotarłem do linii bokserek. Delikatnie uniosłem gumkę, by wsunąć pod nią język, jednak wtedy Hiroshi odepchnął mnie.
- Shimizu! – pisnął zarumieniony.
- Cii, spokojnie… - szepnąłem, przeczesując dłonią jego włosy. – Nie chcę zrobić ci nic złego… - uspokoiłem go, a następnie zmusiłem, aby ułożył się w poprzedniej pozycji.
Jedyne, co się zmieniło to układ jego nóg – wcześniej swobodny, teraz trzymał mocno złączone uda, uniemożliwiając mi do siebie dostęp. Zacząłem gładzić je od zewnętrznych stron, podziwiając jego zgrabne nogi. Następnie zawisłem nad nim, jedną ręką opierając się na wysokości jego głowy, a drugą wciąż pieszcząc uda. Uśmiechnąłem się do niego ciepło, po czym pocałowałem go w usta. Pierwszy pocałunek był niepewny, jednak kiedy Hizumi zaczął go odwzajemniać, ośmieliłem się. Zacząłem mocniej napierać na jego wciąż zaciśnięte uda, a wkrótce zmuszony pod moim naciskiem, rozsunął nogi. Ułożyłem się wygodnie między nimi, wciąż nie przestając go całować. Zacząłem dotykać go po wewnętrznych stronach, szybko zbliżając się do krocza. Dotykałem go przez materiał bielizny, na co on odpłacił mi się głośnym jękiem. Wykorzystałem ten moment i wsunąłem język między jego rozchylone wargi. Hiroshi przez chwilę bał się i uciekał przede mną, jednak z czasem oddał i ten pocałunek, dołączając swój język do zabawy. W tym czasie uniosłem delikatnie jego biodra i zsunąłem z niego bokserki. Oderwałem się od jego ust i spojrzałem na niego w negliżu. Uśmiechnąłem się, po czym musnąłem jego usta jeszcze raz. Znalazłem się między jego nogami i zacząłem go onanizować ręką. Yoshida odchylił głowę do tyłu, eksponując piękną szyję, do której przylgnąłem ustami. Zacząłem go całować, niekiedy przygryzając i zostawiając malinki. Dłonią wciąż przesuwałem po jego męskości, chcąc go podniecić – wychodziło mi to aż nadmiernie dobrze, czego efektem były jego urwane jęki i pomruki. Kiedy czułem, że jest już blisko zaprzestałem pieszczot, za co zostałem obrzucony wściekłym spojrzeniem.
- Proszę… - jęknął błagalnie, rozkładając przede mną nogi jeszcze szerzej.
- A na początku nie chciałeś… - zaśmiałem się przystawiając mu dwa palce do ust.
- Proszę! – krzyknął, wyginając się w moją stronę. Chyba mu się spodobało…
- Obliż – poleciłem. – To się tobą zajmę – uśmiechnąłem się szerzej, widząc jak moje palce znikają w jego ustach.
Hizumi dokładnie naślinił moje palce, pozostawiając na nich grubą warstwę. Nie chcąc przedłużać jego katuszy, ponownie uniosłem go delikatnie i rozdzieliłem jego pośladki, wsuwając w niego pierwszy palec. Skrzywił się, jednak nie zatrzymał mnie. Włożyłem w niego palec do końca, a następnie zacząłem nim poruszać. Po chwili dodałem drugi palec i zacząłem go rozciągać. Chciałem go dobrze przygotować, bo przecież obiecałem, że nie zrobię mu krzywdy… Zobowiązałem się do czegoś i zamierzałem to wypełnić.
Kiedy był już odpowiednio przygotowany, wyjąłem z niego palce i zacząłem na niego napierać swoją erekcją. Podniecało mnie oglądanie go w negliżu, jego jęki, pomruki, prośby o więcej, reakcje jego ciała na mój dotyk… wszystko to powodowało stan, w jakim obecnie byłem. Wchodziłem w niego powoli, starając się nie sprawić mu tym bólu. Hiroshi objął mnie nogami w pasie i rękami za szyję, całkowicie mi się oddając. Robiło się coraz goręcej, przez co nieznośny upał jeszcze bardziej nam doskwierał. Chwilę odczekałem, aż przyzwyczaił się do mojej obecności w sobie i uczucia wypełnienia, po czym zacząłem się w nim poruszać. Kochanek wbijał mi paznokcie w plecy, jednak nie przeszkadzało mi to. Jedną ręką onanizowałem go, chcąc, aby jak najszybciej poczuł przyjemność; równocześnie wciąż całowałem go po szyi lub przejeżdżałem po całej jej długości językiem, od czasu do czasu powracałem do jego ust. Z czasem Hizu zaczął wychodzić naprzeciw moim pchnięciom, przez co mogłem się w niego wbić jeszcze głębiej.
- S-szyybciiej… - wystękał, przyciągając mnie do siebie jeszcze mocniej.
Wykonałem jego polecenie i zacząłem się w nim szybciej poruszać. Dostosowałem się do rytmu jego ciała, jednocześnie szukając jego czułego punktu. Wchodziłem w niego pod różnymi kątami, aż w końcu dostałem to, czego chciałem:
- AAA! Tak! Nnn! Właśnie tu! –krzyknął, oddając się słodkiej ekstazie.
Raz za razem uderzałem w jego prostatę, za co odwdzięczał mi się głośnymi jękami, a nawet krzykami. Wił się pode mną z rozkoszy, od czasu do czasu popędzając lub błagając, żebym wszedł w niego mocniej. Spełniałem wszystkie jego zachcianki, czym doprowadziłem go do skraju wytrzymałości. Po chwili Yoshida doszedł, zaciskając na moim penisie mięśnie, przez co również osiągnąłem spełnienie. Rozlałem się w nim i nie mając siły utrzymać się dłużej, opadłem na jego drobne ciało.
- Nienawidzę cię… - szepnął zachrypniętym głosem. – Przez ciebie jest mi jeszcze goręcej…
Nie odpowiadając na zaczepkę, wyszedłem z niego, a on westchnął. Ponownie znalazłem się między jego nogami. Zacząłem lizać jego pośladki, spomiędzy których wypływała moja sperma. Zlizywałem ją, jednocześnie go czyszcząc. Kilka razy wsunąłem w niego język, przez co czarnowłosy jęknął. Kiedy skończyłem, opadłem na miejsce obok niego, spoglądając mu w oczy. Wokalista uśmiechnął się i musnął moje usta, po czym sam zaczął zlizywać swoją spermę z mojego podbrzusza.
- Kocham cię… - szepnąłem, przyciągając go do pocałunku.
- A ja miałem ochotę na seks – wyznał rozbrajająco. Gdybym stał, na pewno bym upadł. – Żartowałem! Też cię kocham! – ułożył głowę na moim torsie, obejmując mnie czule. I już było jak w filmie. Po chwili, wyczerpani zasnęliśmy.
A morał tej bajki jest taki: czasem dobrze znaleźć się w dupie, bo można w kogoś wejść… albo nie! Inaczej! Każda sytuacja ma jakieś pozytywy – tak ładniej brzmi.

EPILOG:

Ktoś zastukał w szybę. Niechętnie podniosłem powieki, przez co zostałem oślepiony przez promienie słoneczne. Przetarłem oczy i delikatnie wysunąłem się z objęć Hizumiego. Wywindowałem się do siadu i spostrzegłem stojących koło samochodu Tsukasę i Karyu. Perkusista patrzył na nas z rozbawieniem, a lider z przerażeniem. Otworzyłem tylne drzwi i wyjrzałem do nich.
- JA WAM WIĘCEJ NIE POŻYCZĘ SAMOCHODU! – wydarł się gitarzysta, przez co mój ukochany obudził się. Zdezorientowany rozejrzał się dookoła siebie, a zrozumiawszy, że wciąż jest nagi i pod ostrzałem nie tylko mojego spojrzenia, zaczerwienił się i próbował zakryć intymne miejsce. Ja natomiast bezwstydnie przeciągnąłem się i zapytałem Ooty:
- Co wy tu robicie?
- Domek, który zarezerwował Karyu mieści się jakieś dwadzieścia metrów w tamtym kierunku – wskazał za siebie. – Przyszliśmy… Znaczy Karyu przyszedł na ryby, a ja poopalać się, kiedy nagle spostrzegliśmy was w samochodzie – zaśmiał się serdecznie.
- Będę musiał go spalić… - jęknął rudzielec.
- To dobry pomysł – odezwał się Hizumi. – Ten grat wciąż się psuje! Silnik się przegrzał i nie mogliśmy jechać dalej; to dlatego Zero mnie przeleciał!
- Nie dramatyzuj – puściłem do niego oczko i przysunąłem się bliżej, obejmując go w pasie. – A co? Źle ci było? – zapytałem retorycznie.
Mimo wszystko…

                                   … fajne te wakacje.

Closer to Ideal cz.4


Dziwnie się czuję, kiedy aż tyle osób staje w mojej obronie... Nie wiem naprawdę jak się zachować ani co powiedzieć... Chyba po prostu... dziękuję? ;_; Wzruszyłam się, naprawdę!


Closer to Ideal cz.4


Zaskakujące, jak wszystko jest ze sobą powiązane.
Wszystko ma swoją przyczynę i skutek.
Nic nie jest bezsensowne.

I ja wymyśliłem to na kacu?

Wziąłem głębszy wdech, nagle wracając do świata żywych. Potrząsnąłem głową i przetarłem oczy, otrząsając się. Stwierdziłem, że przyczyną tego rozmyślania była zbyt duża ilość alkoholu, którą wczoraj w siebie wlałem lub jakieś problemy na tle psychicznym – dziwne sny o basistach-wrogach z mojego zespołu już miałem, teraz jakieś głosy odzywają się w mojej głowie… Zacząłem się o siebie odrobinę martwić. Wiedziałem, że nie powinienem był pić. Tak to jest, jak ktoś ma słabą głowę…
Westchnąłem ciężko, stwierdzając, że mój żołądek kategorycznie domaga się jedzenia. Zdjąłem okulary z nosa i rozmasowałem dwoma palcami jego nasadę, kierując się do przedpokoju. Założyłem tam buty oraz kurtkę, a następnie, zgarniając jakieś drobne pieniądze z komody, wyszedłem. Zawitałem do sklepu, gdzie ostatni raz byłem chyba w… no… w każdym razie na tyle dawno temu, że już nie pamiętałem kiedy.
Przeciętny człowiek, wchodząc do sklepu, bierze koszyk stojący gdzieś w pobliżu wejścia, a następnie krąży między regałami, robiąc zakupy na dłuższy okres czasu; ja tak nie robiłem, ale nie jestem normalny ani przeciętny, co warto przypomnieć. Nie biorąc uprzednio żadnego koszyka, czy innego podobnego wynalazku, przeszedłem się po sklepie i to by było na tyle. Po obejrzeniu produktów, ludzie stają się jeszcze bardziej głodni lub nagle mają na nie ochotę, więc wsadzają go do wózka, czy koszyka. Ze mną było całkowicie odwrotnie; kiedy przyglądałem się towarom wystawionym na półkach, zrobiło mi się jakoś niedobrze i odechciało mi się jeść. Kupiłem jedynie kawę, pamiętając, że dzisiaj rano wygrzebywałem resztki z dna puszki.
- Zaszalałeś na zakupach – usłyszałem za sobą drwiący głos. – Uważaj, żeby się nie przedźwigać, nosząc te ciężary do domu – Osamu otwarcie szydził ze mnie, śmiejąc się głośno. – Normalnie jesteś obładowany siatami od góry do dołu…
- Skończyłeś? – przerwałem mu, zgrzytając zębami i odwracając się do niego przodem. – Już ci mówiłem, że w przeciwieństwie do ciebie nie wydaję ostatnich pieniędzy na białka kulturystyczne i suplementy diety, żeby zachować obecną sylwetkę. Pytanie tylko, po co stosujesz to wszystko? Skoro ćwiczysz, nie powinieneś bać się o spadek kondycji… Hm… Zastanawiające – przyłożyłem palec do brody, udając, że się zastanawiam. – Może bierzesz je, bo aż tak o siebie nie dbasz, co? Lubisz słodycze? No, ale przecież nie twoja wina, że czekolada jest taka dobra – prychnąłem. – Zazdrościsz mi, że potrafię dozować sobie porcje i nie jem tylko, żeby jeść, a jedynie wtedy, kiedy jestem głodny?
- Wiesz, co? – spojrzał na mnie z politowaniem. – Shimizu miał rację, jesteś psychiczny – zaśmiał się. – Niby na jakiej podstawie wymyśliłeś tą bajeczkę? Że niby miałbym ci czegoś zazdrościć? – prychnął. – Wolne żarty…
- Nie rób ze mnie idioty, bo mimo że nie założyłem dzisiaj soczewek, ani okularów, to z daleka widzę to oczojebne opakowanie pejoy*. Widziałem nową reklamę, w której je pokazywali. Moim zdaniem jest niemalże fluorescencyjne– wzruszyłem ramionami. Poza tym, ostatnio w koszu w studiu widziałem również opakowania po ciasteczkach Hello Panda, BoroBoro i pałeczkach ze słodkim dipem yanyan**. Tsukasa jest prawie na wszystko uczulony, przysmakiem Karyu jest Pocky i nie tknie niczego innego, a Zero stroni od słodyczy, gdyż woli papierosy. Ja z kolei lubię mocną kawę, więc, jak widzisz, jedyną osobą, która lubuje się w słodyczach jesteś ty, a jakoś nie chce mi się wierzyć, że krasnoludki zaczęły wyrzucać śmieci do naszego studyjnego śmietnika – wywróciłem oczyma. – A biorąc pod uwagę, że tych śmieci było naprawdę dużo… To nie była jednorazowa potrzeba uregulowania poziomu cukru we krwi – wzruszyłem ramionami, podczas gdy chłopak patrzył na mnie okrągłymi oczyma.
- Jesteś spostrzegawczy… - uśmiechnął się krzywo.
- Nie praw mi komplementów, bo robi mi się niedobrze – prychnąłem.
- Znów odzywa się w tobie odruch bulimiczki? – na sam koniec musiał mi dopiec.
Westchnąłem ciężko, nie mając już ani siły, ani ochoty kontynuować tej durnej rozmowy. Odwróciłem się na pięcie, pokazując Żyrafie środkowy palec, a następnie odszedłem, kierując się w stronę swojego mieszkania.

***

Kolejna klęska. Zacząłem już chyba dwanaście piosenek, z czego każda miała zaledwie dwa wersy tekstu i żadnej nie mogłem skończyć. Nie mogłem również połączyć strzępków, które zdążyłem zapisać, tworząc z nich jeden tekst, gdyż wtedy wydawał mi się błahy, bez sensu. Na jutro miałem mieć gotową piosenkę, a w mojej głowie wciąż gościła tylko pustka… Matko, jak ja nienawidzę takiego pisania na „zawołanie”! Wena nie przychodzi na pstryknięcie palcami, nie można umawiać się z nią na konkretną godzinę na spotkanie… Wena to rozkapryszona dziwka, która przychodzi i wychodzi, kiedy jej się podoba. Czasem tylko zagląda w okna twojego mieszkania, żebyś miał złudną nadzieję, że do ciebie przyjdzie, że wymyślisz coś olśniewającego; a potem odchodzi, śmiejąc się z ciebie i szydząc na potęgę. Ogólnie miałem z nią dość dobre stosunki (bez skojarzeń, proszę), pisanie piosenek było dla mnie czynnością naturalną, bezwarunkowym odruchem, jak kichnięcie czy kaszel.
Choć z drugiej strony, jakby się nad tym zastanowić, pisanie wcale nie zależało od natchnienia, a od moich uczuć. W tekstach zawierałem własne emocje, odczucia, przemyślenia… a czerpałem je z własnych doświadczeń. A czego niby miałbym doświadczyć przez, na dobrą sprawę, półtora dnia, jakie dostałem na napisanie nowej piosenki? Mógłbym się przewrócić i skręcić kostkę, ale to nie było takie doznanie, o którym można by napisać piosenkę. Jak niby miałbym to ubrać w słowa: „Ooo! Jak mnie boli kostka, ooo!” – ludzie, proszę, przecież to jest co najmniej żałosne…
Doznania, o których można by coś napisać, zazwyczaj rozciągały się w czasie, jak zyskanie przyjaciela lub jego utrata; opis mieszających się uczuć, jakie przy tym towarzyszą piszącemu; zmiana poglądu choćby w sposobie zapatrywania się na świat – przykład na mojej osobie; jeszcze kilka lat temu uważałem, że ten świat nie jest taki zły, że da się w nim żyć, że ludzie potrafią być dobroduszni i pod powłoką, którą ukazują przypadkowym osobom, kryją wnętrze dostępne jedynie dla bliskich; wnętrze piękne i dobre. Dziś już w to nie wierzę. Byłem głupi i sentymentalny, nie wiedziałem, na czym polega życie. Dalej utrzymuję, że człowiek czasem może mieć inne wnętrze– ale jeśli z zewnątrz jest zły, to w środku będzie tylko jeszcze bardziej zepsuty; jeśli z zewnątrz jest dobry, to w środku nie jest zepsuty, a doszczętnie zgniły, w dodatku przyprawiony śmierdzącą aurą kłamstwa, którym próbuje się wybielić w oczach innych.
Ktoś powiedziałby, że mógłbym napisać właśnie o tym – tylko, ile można o jednym i tym samym? A nawet jeśli to, o czym bym pisał, byłoby ważne, po pewnym czasie i ja, i czytelnicy (w tym wypadku słuchacze) mieliby dość. Zresztą… nie jestem pierwszym rozwodzącym się, jakie są realia w zakłamaniu. Ludzie piszą o tym, bo to zdaje się mieć głębszy sens; ale jeśli wszyscy zaczną, ci, którzy byli pierwsi i trwali w tym niezmiennie, przestaną być indywiduami, nie będą już oryginalni. Mówiąc prostszym językiem: ważnym tematem jest, na przykład, II wojna światowa. Ja akurat go nie znoszę, ale są i jego pasjonaci; gdyby jednak wszyscy zaczęli o nim pisać, straciłoby to sens. Publiczność przestałaby czytać, bo książki mówiłyby ciągle o tym samym, przekazywałyby wciąż te same informacje… To tak jakby ktoś codziennie przypominał mi, że nazywam się Yoshida Hiroshi – na litość boską, przecież ja to wiem! Tak samo jak to, że II wojna zakończyła się w 1945 roku… Właśnie dlatego nie mogę wciąż wzorować się na jednym i tym samym, odwoływać się ciągle do jednego – bo przestałbym być oryginalny, a moje teksty stałyby się do siebie podobne, a może nawet i takie same; tego nie chciałem. W dodatku musiałem wymyślić coś takiego, co powaliłoby „jury” na kolana – dosłownie i w przenośni. Tsu, Karyu i Zero znają mnie nie od dziś, więc muszę stworzyć coś absolutnie innego, żeby się wybić, zaistnieć, pokazać, że jestem lepszy od Osamu. Dużo lepszy…
Ponad to, zżerała mnie ciekawość, jak pisze Żyrafa. Nie przeczytałem ani jednej jego piosenki – nawet nie pokazał swojej wcześniejszej twórczości Karyu i Tsukasie, aby ci ocenili czy jest jakimś podlotkiem, czy rzeczywiście może coś z niego być i jest na tyle dobry, aby stawiać go na równi ze mną, a tym bardziej, aby zastępować mnie nim! Po prostu Zero zaciągnął go do studia i nagle wszyscy obwieścili mi, że wylatuję z zespołu, bo miejsce wokalisty ma objąć facet, którego zdolności nie możemy być pewni. Ze mną D’espairsRay grało już kilka lat i intensywnie się rozwijaliśmy, ale mimo to reszta zespołu postanowiła mnie wyrzucić… Śmierdziało mi to robotą Shimizu; pewnie on naopowiadał liderowi i perkusiście, jaki to jego chłopak jest wspaniały, a ja nie nadaję się nawet do zamiatania chodnika przed jego domem… Grrr… A wszystko przez to, że Michi mnie nie lubił; poprawka: nie znosił. I przez tak błahy powód miałem wylecieć z zespołu, który założyłem i oddać miejsce wokalisty jakiemuś gościowi z fizjonomią orangutana? Wolne żarty…
Wciąż zdawałem sobie sprawę, że wygląd to nie wszystko. Nie trzeba być pięknym, żeby być utalentowanym. Bałem się, że mimo wszystko Osamu mógł okazać się naprawdę dobry. Zresztą… miał bardzo ułatwione zadanie; z pewnością Zero pozwolił mu przesłuchać wszystkie nasze dotychczasowe piosenki, aby wiedział, czego będzie się mógł po mnie spodziewać – dzięki temu mógł napisać coś podobnego, tylko to ulepszyć; albo stworzyć coś zupełnie odwrotnego, aby przekonać jury, że mój punkt widzenia jest zły… W dodatku Shimizu mu pomagał i będzie przekonywał pozostałych muzyków do swojego chłopaka… Życie jest niesprawiedliwe…
Zżerała mnie niepewność… I nagle, jak grom z jasnego nieba, doznałem olśnienia! Napiszę o mojej niepewności! Opiszę uczucie, które teraz mi towarzyszy! Ten koncept jest naprawdę dobry i może powstać z niego całkiem udana piosenka…

***

- I jak? – zagadnął rudzielec zaraz po tym, jak weszliśmy do sali. – Napisaliście piosenki? – zwrócił się do mnie i Żyrafy. Obaj pokiwaliśmy głowami, mierząc się nienawistnymi spojrzeniami. – Świetnie! – lider klasnął w dłonie. – Hizumi, pokaż, co tam naskrobałeś! – zaśmiał się serdecznie, a ja jeszcze bardziej spochmurniałem.
- Dlaczego zawsze ja mam zaczynać? Niech to – wskazałem na przeciwnika – choć raz zacznie – burknąłem.
- Dobrze, zacznę – odpowiedział niewzruszony czarnowłosy. – Najlepsi zawsze idą pierwsi – uśmiechnął się wrednie, po czym podał Karyu trzy kartki formatu A4. Na odręcznie narysowanych pięcioliniach zapisane były nuty, a poniżej tekst piosenki.
- Hm… Wygląda nieźle – odezwał się perkusista, który zaglądał gitarzyście przez ramię. – Daj chłopakom chwilę, niech zapoznają się z melodią, to zaraz zaakompaniują ci i będziesz mógł zaśpiewać…
- Zero zapewne zna już tą piosenkę aż nazbyt dobrze – prychnąłem, spoglądając w stronę basisty. – Znasz już chwyty na pamięć? – wyszczerzyłem się jadowicie w najbardziej nieprzyjemny sposób, w jaki tylko potrafiłem. Musiało mi naprawdę dobrze wyjść, bo szatyn cofnął się aż o dwa kroki, kiedy tylko spojrzał na mnie.
- Nie – syknął, szybko reflektując się. – Nie pomagałem mu przy pisaniu tej piosenki. Chciałem ją zobaczyć wcześniej, ale Osamu mi nie pozwolił. Widzę to pierwszy raz na oczy – zadarł brodę do góry w wojowniczym geście.
- Taa, pewnie… - mruknąłem, wywracając oczyma.
- Hizumi, nie zaczynaj… - warknął na mnie Tsukasa.
- Chciałbyś… - zmrużyłem oczy i posłałem mu drapieżny uśmiech. – Też jesteś przeciwko mnie?
- Zamknij się z łaski swojej – wciął się Żyrafa. – Sam oddałeś mi pierwszeństwo, więc siedź na dupie i morda w kubeł albo sam zadbam, żebyś już więcej nie odzywał się nieproszony – zagroził mi, po czym znów wesoło zwrócił się do reszty. – Nie musicie się z niczym zapoznawać, spokojnie. Dam wam te kartki zaraz po tym, jak zaprezentuję to, co przygotowałem.
- Będziesz śpiewał acapella? – zdziwił się Karyu. – To po co układałeś melodię?
- Zagram na gitarze i zaśpiewam jednocześnie – wyjaśnił dobitnie. – W sumie… wyszła mi ballada, więc nie potrzebuję niczego innego jak tylko gitary akustycznej – wyjaśnił i wziął instrument, o którym mówił, ze stojaka.
Przygotował jedną piosenkę; ja przygotowałem kilka – wena znów do mnie zawitała i nie mogłem się powstrzymać. Jury usiadło na kanapie, a chłopak na plastikowym krześle przed nimi, układając kartki przed sobą na podłodze. Wziął gitarę na kolana i zaczął wygrywać kolejne akordy, kiedy ja wciąż stałem pod ścianą i ze spuszczoną głową, ostatni raz w myślach dokonywałem poprawek moich piosenek. Tsukasa i Karyu słuchali w napięciu, a Zero przez chwilę bawił się jakimś małym urządzonkiem, którego z tak dużej odległości nie mogłem rozpoznać. Nie umiałem określić, co to było, jednak zdawało się, że basista nie chciał, aby reszta zauważyła, co trzymał w rękach, gdyż szybko wyjął je, zasłaniając się bluzą, wykonał kilka ruchów palcami, zdawało mi się, że nacisnął kilka przycisków, po czym z powrotem schował urządzenie do kieszeni. Chwilę potem Osamu zaczął śpiewać. Zachowanie Michiego świadczyło tylko o tym, że musiał wcześniej słyszeć tą piosenkę, bo wcale nie skupiał się na niej jakoś przesadnie. Trochę olewał swojego chłopaka, ale skoro okłamał mnie i jednak pomagał mu ją pisać, to słyszał tak wiele wersji, że z pewnością nie musiał wysłuchiwać jej kolejny raz, aby pogrążyć mnie i zacząć skakać wokół czarnowłosego jak różowy kucyk pony.
Głos mojego konkurenta był głęboki i niemalże uwodzicielski. Wolny rytm i molowe dźwięki idealnie komponowały się z jego barwą i tonem głosu oraz słowami piosenki, która opowiadała o lśniącym uczuciu w szarym świecie. Tekst był głęboki i przejmujący, skłaniający do głębszych rozmyślań – czyli taki, jaki zawsze chciałem napisać. Był jednocześnie ciężki i lekki oraz melodyjny. Dopracowany w każdym szczególe… Z trudem się do tego przyznaję, ale szczęka mi opadła. Zacząłem się denerwować, a myśl, że wypadnę przy nim cienko, nagle zagościła w mojej głowie. Niespodziewanie rozbolał mnie żołądek i naprawdę zacząłem obawiać się, że mogę stracić pozycję wokalisty w D’espairsRay. Właśnie w tym momencie piosenka dotarła do swojego punktu kulminacyjnego – rytm stał się szybki, Osamu zaczął śpiewać głośniej i z jeszcze większą pasją. Wykrzyczał swoje myśli w rytm muzyki… a następnie utwór po prostu się skończył. Jury wstały i zaczęły klaskać. Zero podszedł do swojego chłopaka i przytulił się do niego, zadowolony z jego występu. Potem… potem jakby jakaś chwila mi umknęła, a następnie wszyscy spojrzeli wyczekująco na mnie.
- Zaproszenie wysłać do wielmożnego pana? – burknął Żyrafa, kiedy wciąż uparcie stałem i wpatrywałem się w nich niewidzącym wzrokiem. Odniosłem jakieś dziwne uczucie, że oni należą do zupełnie innego świata… że… że ja już tutaj nie pasuję…
            Zgniotłem kartki, które wciąż trzymałem w dłoni, a następnie przeszedłem przez całą długość sali i wyrzuciłem je do śmietnika, w którym nadal mieściły się opakowania po słodyczach. Opuściłem salę trzaskając drzwiami, a następnie studio, w jednej chwili orientując się, że właśnie stałem się bezrobotny…

*pejoy – japońskie słodycze
** wszystko to japońskie słodycze; tak słodkie, że aż zęby bolą.


Oneshoot Koich (Mejibray) x Ryoga (BORN)


To jest co najmniej dziwne... Ostrzegam już na wstępie, żeby nie było!
Do napisania tego zainspirowało mnie poniższe zdjęcie i strój Ryogi (BORN), w którym występował w teledysku do "Red Desire".

Z dedykacją dla wszystkich nolife’ów z całego świata xD


Tytuł:Dzień nolife’ów
Paring: Koichi (Mejibray) x Ryoga (BORN)
Typ: oneshoot
Gatunek:shounen-ai
Beta: Hoshii.

- Koichi! Wyłaź z tej łazienki, bo chcę ci w końcu opowiedzieć, co się działo podczas wyjazdu! – krzyknął Ryoga, czekając na mnie pod drzwiami.
Ryoga przez trzy miesiące był w trasie koncertowej ze swoim zespołem. Próbowałem namówić Tsuzuku, żebyśmy połączyli siły, ale niestety Mejibray nie wyrobili się na czas z nowym albumem, więc nie mogłem pojechać w trasę z moim kochankiem; bo niby co mój zespół miałby zagrać? Ano właśnie…
Ale na całe szczęście mój blondyn wrócił wczoraj w nocy. Był zmordowany po prawie ośmiogodzinnym locie, jednak wystarczyło mu sił, żeby okazać mi, jak bardzo za mną tęsknił – ślady po tym czyściłem w tym momencie mokrymi chusteczkami.
- Mów! Słyszę cię! – odkrzyknąłem, wyrzucając ostatnią chusteczkę i upewniając się, że jestem już czysty, przystąpiłem do nakładania podkładu.
- Nie będę przecież mówił do drzwi! – burknął.
- Mów! Zaraz wyjdę tylko muszę zrobić makijaż!
- Wychodzisz gdzieś? – zdziwił się.
- Nie, ale nie chcę, żeby ci oczy spłonęły w oczodołach – zaśmiałem się niewesoło. Naprawdę nie lubiłem pokazywać się komukolwiek bez choćby podkreślonych oczu tuszem do rzęs oraz czarną kredką.
- Ale masz poczucie humoru… - prychnął. – Przecież dla mnie jesteś najpiękniejszy, wiesz o tym.
- Wiem, ale i tak wolę nie narażać twojego zdrowia! Dobra, nieważne… Mów, co się działo podczas trasy! – zażądałem.
- Ech, no dobrze… - usłyszałem jak usiadł pod drzwiami. Kiedy upewniłem się, że dobrze rozprowadziłem fluid, sięgnąłem po czarną kredkę, którą obrysowałem kontur oka. Kochanek zawsze śmiał się ze mnie, bo wykonując to, otwierałem usta. To był jakiś odruch bezwarunkowy. Nie umiałem inaczej, przez co Ryoga twierdził, że zachowuję się jak baba… i chyba właśnie dlatego to ja zostałem tę bardziej kobiecą częścią naszego związku. – Wiesz, to było duże przedsięwzięcie…
- I długie… stanowczo za długie… - mruknąłem pod nosem, ale zdawało się, że tego nie usłyszał, gdyż niezrażony kontynuował wywód.
- Przygotowywaliśmy się do tego przez ponad miesiąc! Mieliśmy w zanadrzu plany B, C, a nawet i D! Zdawało się, że byliśmy przygotowani na wszystkie ewentualności… - urwał.
- A jednak okazało się, że nie byliście? – uśmiechnąłem się pod nosem. – Skąd ja to znam… Złośliwość rzeczy martwych – sięgnąłem po tusz do rzęs.
- Dokładnie!
- Co poszło nie tak? – zapytałem, po czym stanąłem dwa kroki dalej i przejrzałem się w lustrze, obrzucając swoje odbicie surowym spojrzeniem. Dla Ryogi chciałem wyglądać jak najlepiej. Założyłem włosy za ucho, po czym poprawiłem marynarkę, którą miałem na sobie. Niebieskie jeansy, czarna bluzka bez jakichkolwiek napisów i marynarka w panterkę do siebie pasują, prawda? (jak na zdjęciu wyżej od aut.)
- Nie uwierzysz! – krzyknął muzyk zza drzwi. – Sam do tej pory nie mogę w to uwierzyć…! – urwał, gdy wyszedłem z łazienki. Wbił we mnie wzrok i zamarł w bezruchu. Po chwili zrobiło się naprawdę niezręcznie, a ja zacząłem zastanawiać się, czy coś się stało. Odwróciłem się za siebie, upewniając, że nic, ani nikt za mną nie stoi, że nie wysadziłem umywalki (raz rozsadziłem rury, bo wylałem tajemniczy specyfik na kaca domowej roboty Meto do odpływu zamiast go wypić; do dziś twierdzę, że otarłem się o śmierć), ani nic nie zniszczyłem. Nie zauważając nic podejrzanego, zacząłem przyglądać się sobie – założyłem bluzkę na lewą stronę? Niemożliwe! Ubrudziłem się?
- Co się stało? –nie wytrzymałem i w końcu zapytałem prosto z mostu. Ryoga wskazał palcem na marynarkę, po czym uderzyłsię otwartą dłonią w czoło, załamując się.
- Złośliwość rzeczy martwych, mówisz… - westchnął cierpiętniczo.
- Nie rozumiem o co ci chodzi – wzruszyłem ramionami. – Co jest z tą marynarką nie tak?
- To, że jest częścią mojego stroju scenicznego! – spojrzał na mnie jak na kretyna. – Koichi, występowałem w tym stroju w klipie do piosenki „Red Desire”, która była gwoździem naszych występów. Cała trasa miała właśnie taką nazwę!
- Dalej nie rozumiem… - zrobiłem głupią minę.
- Tym jedynym problemem, z którym się spotkaliśmy, był pewien brak w moim stroju scenicznym! Brakowało właśnie marynarki, przez co na początku występowałem w samych jeansach i t-shircie z logo zespołu, a potem zamówili coś na szybko i wychodziłem na scenę w tym, co po prostu wcisnęli mi w ręce! – dalej nie rozumiałem jak to się miało do tego, w co dzisiaj byłem ubrany. – Koichi! Pamiętasz w ogóle jak wyglądał ten strój?
- No właśnie... Ee… Nie – przyznałem w końcu.
- W panterkę. Był w panterkę – wyjaśnił. – Już coś świta w tej różowej główce?
- Nie – pokręciłem głową. Najwidoczniej miałem dziś zatwardzenie mózgu, gdyż nadal nie mogłem pojąć, o co mu chodzi.
- Ta marynarka to część mojego stroju scenicznego! To ty narobiłeś nam tyle problemów! – potrzebowałem chwili na „przetrawienie” jego słów. Dopiero potem do mnie trafiły.
- A… Aha – mruknąłem mało inteligentnie. – Ja… Ja przepraszam… - szepnąłem speszony. – Naprawdę przepraszam, Ryoga! Ja nie chciałem… nie wiedziałem… - zacząłem dukać i jąkać się. – Po prostu… chciałem mieć blisko siebie coś, co należałoby do ciebie… a ta marynarka pachniała twoimi perfumami i… i… leżała na krześle w studiu, więc po prostu ją wziąłem… myślałem, że mogę… - spuściłem głowę, nie mając odwagi utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego.
Blondyn westchnął cierpiętniczo, po czym podszedł do mnie i pogłaskał po głowie, wplatając palce w moje włosy. Złapał mnie za kark, a następnie zmusił, żebym przysunął się do niego. Musnął kilkakrotnie moje usta, patrząc mi w oczy.
- Czyli uważasz, że mój złośliwy Kucyk Pony jest „martwy”? – spojrzał na mnie rozbawiony.
- Tylko nie Kucyk Pony! – burknąłem, zakładając ręce na piersi. Naprawdę nie lubiłem, kiedy mnie tak nazywał; przecież wcale nie byłem słodki i nie hasałem po łąkach! To, że miałem różowe włosy i lubiłem, trzymając wokalistę ze rękę podczas spaceru podskakiwać, niczego jeszcze nie dowodziło i nie dawało kochankowi prawa mówienia tak na mnie! – O co ci teraz chodzi? – zamrugałem kilkakrotnie.
- Koichi, czy ty wiesz, jak się nazywasz? – zaśmiał się. – Mam wrażenie, że nie żyjemy na tej samej planecie – zaczął delikatnie masować palcami mój kark.
- Nie jestem nolife’m, jeśli o to ci chodziło – skrzywiłem brzydko usta. – Zresztą… Ryoga, jest dopiero ósma rano!
- Wiem, że mój Kucyk Pony budzi się dopiero po dziesiątej, ale to nie zwalnia cię z myślenia – pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. – Naprawdę mój Kucyk jest „martwy”! – udał, że przeraził się.
- Ryoga! – pisnąłem, tupiąc nogą ze złości. Blondyn stłumił napad śmiechu; zawsze bawiły go moje reakcje, można by powiedzieć, na wszystko. Kiedy się śmiałem; on też się śmiał, kiedy się złościłem; on się śmiał, kiedy byłem zmęczony; on się śmiał… Powtarzał, że byłem komiczny – przez to moje tupanie nogą, „zapowietrzanie” się podczas śmiechu, przez co praktycznie dławiłem się własnym śmiechem, miną nieprzytomnego cierpiętnika, gdy chciałem spać… - Nie dość, że wyzywasz mnie od jakiś bajkowych stworzeń, to jeszcze gadasz, że jestem martwy! Czy ty piłeś? Dobrze się czujesz? – obrzuciłem go krytycznym spojrzeniem.
- Czuję się wyśmienicie – zachichotał. – Sam powiedziałeś, że to była „złośliwość rzeczy martwych”, a przecież to ty zabrałeś moją marynarkę – wyszczerzył się. – Więc stąd moje pytanie; mój Kucyk uważa się za „martwego”? A tak na marginesie… nie wyzywam cię, tylko się z tobą droczę! – wytknął mi język. Potrzebowałem kolejnej chwili na to, aby jego słowa do mnie dotarły.
- Przecież nie zrobiłem tego złośliwie! – broniłem się. – I nie, wcale nie uważam się za martwego! To ty jakoś dziwnie odbierasz moje słowa! Nie wiedziałem, że ta marynarka będzie ci potrzebna i że jest częścią twojego stroju scenicznego; dlatego nie mogłem zrobić tego złośliwie! Zresztą… „Złośliwość rzeczy martwych” to tylko głupie powiedzenie, które pozwoliłem sobie zacytować, a ty… ty… skończ już z tymi głupimi żarcikami, bo wcale nie jesteś zabawny! – prychnąłem, obrażony i zdjąłem marynarkę, którą następnie wcisnąłem mu w ręce. – Weź to sobie, jeśli ten głupi ciuch ma być powodem twoich irytujących docinków! – odwróciłem się na pięcie i zamierzałem ponownie zamknąć się w łazience, kiedy niespodziewanie wokalista złapał mnie za rękę i jednym, zwinnym ruchem przycisnął do swojego torsu.
- Koichi, spokojnie! – objął mnie w pasie. – Przecież nie chciałem cię obrazić! – narzucił mi marynarkę na ramiona. – Na razie nie jest mi do niczego potrzebna… Wiem, że to tylko głupie powiedzenie, ale dzisiaj naprawdę kiepsko ci idzie kojarzenie faktów, co mnie rozbawiło; to dlatego zacząłem z ciebie żartować, że uznałeś, iż jesteś „martwy” – wytłumaczył się. – Przepraszam. Nie chciałem cię zdenerwować. Nie kłóćmy się… w dodatku o takie głupoty – uśmiechnął się delikatnie. – Wiesz, że cię kocham… - szepnął i objął mnie mocniej, po czym pocałował w czoło… a następnie zaczął niemal pluć! Wytarł język o wierzch swojej dłoni, przez co spojrzałem na niego jak na idiotę.
- I kto tu zachowuje się jak zombie z innej planety? – prychnąłem.
- Najadłem się twojego podkładu! – skrzywił się. – Goorzkie… - jęknął, a ja nie wytrzymałem i zacząłem się głośno śmiać. – Chyba dzisiaj jakiś dzień nolife’ów! – zaśmiał się blondyn.
- Ej! Przypominam ci, że ja, w porównaniu do ciebie, nie zachowuję się jak zombie z innej planety! Mów za siebie! Ja jestem bardzo żywotny! – podkreśliłem.
- Tak? – zapytał cwaniacko.
- Tak! – odpowiedziałem szybko, nie wiedząc, czym to może grozić.
Ryoga złapał mnie za pośladki, a następnie podniósł. Pisnąłem wystraszony, odruchowo oplatając go nogami w pasie i rękami za szyję. Chłopak zaśmiał się, po czym rzucił mnie na łóżko.
- Uch! Ciężki jesteś! – jęknąłem, kiedy usiadł na mnie okrakiem.
- Nie narzekaj – zaśmiał się i zaczął całować mnie po szyi, którą mu wyeksponowałem, odchylając głowę do tyłu.
Pozostawił kilka malinek, a następnie podążył w dół. Kiedy dotarł do bluzki, która zaczęła mu przeszkadzać, pociągnął za jej materiał, odkrywając mój tors. Mógł to zrobić, bo była rozciągliwa; mimo to usłyszałem charakterystyczny dźwięk pękających włókien. Wokalista skupił się na prawym sutku. Zaczął go drażnić językiem i delikatnie przygryzać, na co reagowałem mruczeniem i cichymi, urwanymi jęknięciami.
- W takim razie pokaż mi, jaki jesteś żywotny – zachichotał, spoglądając mi prosto w oczy.
- Z chęcią! – przyciągnąłem go do namiętnego pocałunku, podczas którego jednocześnie zacząłem go rozbierać, a on dotykać mojego krocza przez materiał spodni…

Ha, ha jestem wredna małpa i skończę w takim momencie xD