Do napisania tego natchnął mnie wyjazd
z moją koleżanką i jej mamą. Dokładniej to natchnął mnie ich samochód bez
klimatyzacji, kiedy stałyśmy ponad półtorej rodziny w gigantycznym korku…
Dobra, nic mądrego więcej nie mam do napisania, więc wracam do oglądania D.gray-man! <3 Endżoj!
Tytuł: „Tak to jest, kiedy pożycza się
auto od lidera…”
Paring:
Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ:
Oneshoot
Gatunek:
komedia
(?), yaoi
Beta:
Hoshii.
- Jesteśmy w dupie! –
wrzasnął zirytowany Hizumi, wyrzucając ręce w powietrze. – W wielkiej,
zadrzewionej dupie pełnej robali i insektów; dupie mającej potoczną nazwę „las”
– spojrzał na mnie z ukosa.- Tu nie ma klimatyzacji! – jęknął. – Zginę! –
zaczął lamentować, a we mnie wzbierała chęć popełnienia złego uczynku… bardzo,
bardzo złego uczynku…
- Co się czepiasz? –
warknąłem, będąc równie zirytowany, jak mój towarzysz. – Moja wina, że Karyu
jeździ takim gruchotem? Zresztą… Przypominam ci, że ja też tu jestem! –
pomachałem mu ręką przed oczyma, wciąż nie odrywając wzroku od wyboistej,
leśnej drogi, przez którą się przedzieraliśmy; innego określenia po prostu nie
mogłem użyć.
- Mogłem jechać z
Tsukasą… On zna drogę! I ma klimatyzację! – znów zaczął jęczeć.
- Kurwa, Hiroshi, opanuj
się, bo wrzeszczysz jakbyś zaraz miał rodzić! – zganiłem go. – Mnie też nie
odpowiada taki obrót wydarzeń, ale cóż… Ja musiałem pożyczyć samochód siostrze,
a ty nie masz go wcale, więc ciesz się, że Matsumura w ogóle pożyczył nam to
coś, bo inaczej targalibyśmy się z naszymi bagażami na piechotę – zgrzytnąłem
zębami, widząc jego minę, która sygnalizowała, że szykuje się do kontrataku.
- Wypraszam sobie, nie
potrzebuję auta. Świetnie sobie radzę komunikacją miejską… – założył ręce na
piersiach. – Której tutaj nie ma – syknął.
- A co ja mam ci na to
poradzić? Metro wybudować?! – taak, coś czułem, że dziś popełnię morderstwo…
bardzo, ale to bardzo okrutne morderstwo…
- Na przykład – prychnął
niczym obrażona księżniczka.
- Z czego? Z patyków i
liści? – spojrzałem na niego jak na osobę niespełna rozumu. – A może dorzucę ci
jeszcze do tego willę z basenem i stajnią? – sarknąłem.
- Stajnię możesz sobie
podarować. Nie lubię koni.
- Dlaczego nie lubisz
koni? – zapytałem z czystej ciekawości.
- Bo śmierdzą –
odpowiedział dobitnie, a ja strzeliłem klasyczne „face palm”.
- Mogłem w ogóle nie
jechać na ten wyjazd… - mruknąłem do siebie.
- Przecież sam zaproponowałeś
wspólne wakacje, Zero! – zauważył.
Racja. To ja
zaproponowałem, abyśmy całym zespołem pojechali na jakieś mini-wakacje.W sumie
to był tylko pretekst, żeby wyrwać się ze studia – zauważyłem, że perkusista
i wokalista mają tak samo dość ciężkiej pracy w upalne i przede wszystkim parne
lato; jednak nasz lider-despota jakoś nie mógł tego zauważyć i męczył nas w
nieskończoność. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Karyu zgodził się na ten
wyjazd. Od początku nie wierzyłem, że na to przystanie, jednak okazało się, że
nawet on ma swoje granice i nie potrafi pracować 23/7. Tak, pracował
dwadzieścia trzy godziny – średnio godzinę dziennie spędzał na paleniu
papierosów.
Skoro już umówiliśmy się
na wspólny wypad, wciąż pozostawało pytanie, gdzie pojedziemy.Padały różne
propozycje, jednak aż tak pięknie być nie mogło i w Yoshitace musiał odezwać
się tyran. Gitarzysta bezapelacyjnie ogłosił, że jedziemy nad jezioro, którego
nazwa była tak długa, że za chuja nie mogłem jej zapamiętać. Karyu uwielbiał
wędkować, więc dla niego ten wyjazd zapewne będzie bardzo udany, jeśli tylko
dopisze nam pogoda. Natomiast pozostała trójka, w którą wliczałem się również
ja, nie lubiła wędkowania. Tsukasa zaraz po wejściu na łódkę dostawał choroby
morskiej, Hizu brzydził się dotknąć żywej ryby - odrzucał go śluz, którym była
cała pokryta, wyłupiaste oczy, poruszające się, według niego, dziwnie skrzela,
a przede wszystkim zapach; dla niego ryba świeżo wyciągnięta z wody
śmierdziała; nie oszukujmy się, dla Yoshidy prawie każde żywe zwierzę śmierdziało
i dlatego ich nie lubił – a mnie to po prostu nudziło. Miałem masę ciekawszych
zajęć niż spędzenie całego dnia na niskim, plastikowym stołeczku w szuwarach,
czy na łódce i grzebania w robalach… Ale grunt, że wyrwaliśmy się ze studia.
Tak jak już wspomniałem,
musiałem pożyczyć samochód siostrze, a Hizumi go nie posiadał, dlatego
musieliśmy rozdysponować dwa auta, które na pozostały: auto Tsukasy i Karyu. W
tym momencie warto podkreślić, że samochód Ooty miał jedynie dwa miejsca, więc cały
zespół nie pomieściłby się tam. Pewnie teraz zapytacie, dlaczego nie
pojechaliśmy samochodem lidera – w końcu to pięcioosobowe combi. No niby tak,
ale… zawsze jest jakieś „ale”. W tym wypadku było ich kilka: stare volvo
Matsumury jest, jak wynika z samego określenia, stare. Bardzo stare.
Dwudziestoletnie. I rozpada się. Prawie nic tu nie działa. A wygodnicki Karyu
postanowił podróżować z klasą; dlatego podpiął się pod perkusistę, zmuszając
mnie i wokalistę do tortur, jakich zaznawaliśmy przez tą wyprawę. Pół biedy
jakbyśmy jeszcze jechali po autostradzie, czy choćby po jakimkolwiek
wyasfaltowanym szlaku – ale nie! Yoshitaka musiał wynająć domek w środku lasu…
Na łonie natury, bez zasięgu, z robalami, gdzie było chyba duszniej niż na
Shibuya… To chyba była zemsta gitarzysty za to, że ostatnio zgubiłem jego
kostkę do gry, a Hiroshi nie chciał przynieść mu kawy…
- Wiesz… chyba się
zgubiliśmy… - odezwałem się po dłuższej chwili. – Tsu mówił, że droga przez las
powinna być krótka…
- Mówiłem ci to dwie
godziny temu… - westchnął zakładając nogi na tablicę rozdzielczą.
- Karyu cię zabije,
kiedy dowie się, że położyłeś nogi na tablicy rozdzielczej… - mruknąłem.
- Nie zdąży.
- Co nie zdąży? – nie
zrozumiałem, o co mu chodziło.
- Nie zdąży mnie zabić.
Uprzedzi go ten ukrop. Czuję, jak mi się wnętrzności gotują! Ja chcę
klimatyzację! W dodatku ten samochód jest czarny… - westchnął żałośnie. – Czemu
nie może być biały? Przynajmniej nie przyciągałby tak promieni słonecznych!
Chwila ciszy.
…
- Hizu…?
- Tak? – spojrzał na
mnie spod półprzymkniętych powiek, gdyż nie miał siły nawet utrzymać otwartych
oczu. Włosy przykleiły mu się do czoła, skroni i karku; tak samo jak mnie.
Dlaczego rockmani muszą mieć długie włosy? Ewidentnie wszystko stanęło nam na
przekór…
- Przeżegnaj się –
poleciłem.
- Co? – ściągnął brwi w
niezrozumieniu, a następnie spojrzał przez przednią szybę na to, co właśnie
okazało się być naszą następną przeszkodą. – O Matko Święta… - wyszeptał.,
wykonując moje polecenie.
Góra. Wielka,
gigantyczna, olbrzymia góra nagle wyrosła przed nami jak spod ziemi. Droga,
którą jechaliśmy pięła się na sam jej szczyt,a urwisko było strome; niemalże
pionowe! Westchnąłem cierpiętniczo, spoglądając na Yoshidę, który ukrył twarz w
dłoniach.
- Nie damy rady tam
podjechać… - odezwałem się. – Ale mimo wszystko możemy spróbować… - wzruszyłem
ramionami. Skoro Karyu zgodził się na urlop; co teoretycznie było tak prawdopodobne
jak to, że gdybym masturbował się kaktusem, odczułbym przyjemność; to niby
dlaczego nie spróbować podjechać pod niemalże pionową górę dwudziestoletnim
volvo bez klimatyzacji i wycieraczek?
- Rób co chcesz… Nadal
utrzymuję, że zginiemy… Co za różnica czy prędzej, czy później? – mruknął
załamany.
Zrobiłem to, co chciałem
– pomalutku, na drugim biegu próbowałem wspiąć się na tą cholerną górę. Mimo
moich starań i szczerych chęci, skończyło się na tym, że zatrzymaliśmy się w
połowie drogi na szczyt z sercami w gardłach.
- To co teraz? Dachowanie
i po nas? – prychnął Hizumi. – Jakoś nie myślę, żeby ten samochód miał na tyle
wytrzymałą klatkę bezpieczeństwa, żebyśmy uniknęli śmierci – powiedział
całkowicie poważnie. – Tu wszystko jest przeżarte rdzą…
Jego słowa nie
demotywowały mnie. Nie słuchając go, docisnąłem gaz do samej podłogi, jednak
oprócz głośniejszego ryku silnika, nic się nie stało. Słyszeliśmy doskonale
pracujące tłoki z dwóch powodów: mieliśmy uchylone okna, żeby jakoś się
wentylować i nie mieliśmy radia. Nie wspomniałem o tym wcześniej? Ono też było
zepsute…
Stwierdzając, że to
podejście się nie uda, powoli zacząłem puszczać gaz i pozwoliłem autu stoczyć się
w dół. W odpowiednich momentach dociskałem hamulec, aby uniknąć dachowania,
które przewidywał Yoshida. Mimo dwóch korzeni, które przyprawiły mnie o
palpitacje serca, udało nam się zjechać. Ponownie znaleźliśmy się w punkcie
wyjścia. Ledwo obaj zdążyliśmy złapać oddech, aby się uspokoić, a ja docisnąłem
sprzęgło i wrzuciłem luz (czyli drążek zmiany biegów nie był „wciśnięty” w
żaden bieg; wiem, że może jeszcze nie każdy miał okazję próbować swoich sił w prowadzeniu
auta od aut.). Zacząłem dociskać gaz, jednak póki nie wrzuciłem biegu, samochód
wciąż stał w miejscu. Trochę się bałem, gdyż to, co chciałem zrobić było
naprawdę niebezpieczne, ale cóż… innego wyjścia nie miałem. Kiedy wskazówka na
obrotomierzu wskazywała maksimum, jakie mogłem wycisnąć z tego szrota, ponownie
docisnąłem sprzęgło i od razu wrzuciłem piąty bieg (w tym aucie był to
najwyższy bieg; na początku szukałem szóstego biegu, ale przypomniałem sobie,
że to nie moje suzuki). Samochód wyrwał do przodu, a ja kurczowo ściskając
kierownicę, po raz pierwszy w życiu zacząłem się modlić.Już myślałem, że się
udało, kiedy nagle… tylne koła zawisły w powietrzu! Nie dość, że skarpa była
niemalże pionowa, to na jej szczycie był tak wysoki uskok, że staruszek Karyu
nie zdołał wjechać… do końca. Samochód bujał się na krawędzi i co i rusz czułem,
jak przednie koła odrywają się od gruntu.
- Shimizu…? – pisnął
dopiero teraz wystraszony Hiroshi spoglądając na mnie z nadzieją na ratunek.
- Wstań – rozkazałem.
- Co?! – krzyknął
zdumiony.
- Wstań i pochyl się do
przodu. Najlepiej usiądź na tablicy rozdzielczej, żeby przeważyć auto –
wyjaśniłem, a on zrozumiawszy, o co mi chodzi, wykonał polecenie.
Ja również pochyliłem
się do przodu, jedną nogę wciąż trzymając na pedale gazu. Kiedy upewniłem się,
że samochód nieco stabilniej opiera się już na gruncie, a nie lewituje w
powietrzu, nacisnąłem gaz. Tylne koła wirowały nie dotykając podłoża, podczas
gdy przednie walczyły o przyczepność. Mimo tak patowej sytuacji, poruszyliśmy
się nieco do przodu, a po chwili było słychać tylko trzask, jak tył samochodu
uderza w ziemię. Udało się! Spojrzeliśmy na siebie zdziwienie z Yoshidą – tego
bym się nie spodziewał! Hizumi zamrugał kilkakrotnie, a następnie rzucił się na
mnie i krótko pocałował w usta.
- Żyjemy! – krzyknął
triumfalnie, a ja zaśmiałem się, czując wielką ulgę.
Wjechaliśmy na równinę.
Po prawej stronie rozciągał się las, który nagle w pewnym miejscu kończył się –
wyglądał tak, jakby ktoś uciął go nożem. Dalej była się owa równina, która z
kolei delikatnie opadała w dół, gdzie mieściło się jeziorko albo raczej dzikie
oczko wodne. Niestety nasza droga nie była długa. Zajechaliśmy może jakieś
dwanaście metrów, a następnie spod maski zaczęły wydobywać się kłęby siwego
dymu. Wysiadłem z tego trupa na kółkach, a następnie otworzyłem maskę.
- Silnik się przegrzał!
– krzyknąłem do wokalisty, który właśnie wysiadał.
- Mówiłem już, że
jesteśmy w dupie?
- Tak, a co? –
spojrzałem na niego niepewnie.
- Wtedy byliśmy dopiero
między pośladkami. Teraz jesteśmy już całkiem w dupie. Dosłownie – jęknął,
opierając się plecami, o brudną karoserię.
- Mamy pustą butelkę po
wodzie? – zapytałem, spoglądając w stronę oczka wodnego.
- Nie. Wyrzuciłem przez
okno. Dlaczego pytasz?
- Musimy jakoś ostudzić
silnik, a nie mamy nic innego niż woda. Nie chcę marnować pitnej, dlatego
pomyślałem, że moglibyśmy zaczerpnąć stamtąd – wskazałem palcem zbiornik wodny.
- Nie mów, że umiesz
naprawiać samochody! – spojrzał na mnie z politowaniem.
- Jeszcze dużo o mnie
nie wiesz – prychnąłem. – Mój ojciec miał warsztat samochodowy, w którym
pomagałem jako dzieciak, a potem dorabiałem jako nastolatek – wyjaśniłem, a
czarnowłosy popatrzył na mnie z uznaniem.
- Nie… Nie wiedziałem –
spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Mamy jakiś inny
przedmiot, do którego można by nalać wody?
- Do walizki ani naszych
ciuchów nie nalejesz, więc nie… - rozłożył bezradnie ręce.
- W takim razie musisz
mi pomóc…
Pociągnąłem go za
koszulkę w stronę oczka. Sam pochyliłem się nad taflą wody i nabrałem jej w
złączone dłonie, a następnie skierowałem się z powrotem w stronę auta.
- No chyba nie myślisz,
że nosząc wodę w rękach ostudzimy silnik! To zajmie nam co najmniej dwa lata!
- A masz jakiś inny
pomysł? – wylałem tę odrobinę wody, jaką udało mi się donieść na silnik. Słychać
było tylko cichy syk, a następnie woda zamieniła się w gorącą parę, która
buchnęła mi w twarz. – Nie mogę zabrać się za naprawę gorącego silnika –
wyjaśniłem. – No chyba, że chcesz, żebym stracił ręce, ale w takim razie możesz
od razu szukać nowego basisty i dzwonić na pogotowie telefonem, który nie ma
tutaj zasięgu – wywróciłem oczyma. – Nie stój tak tylko mi pomóż!
***
Narzędzia znalazłem w
skrzynce obklejonej naklejkami z HootWeels pod siedzeniem kierowcy. Dowód na
to, że Karyu często musiał bawić się w „polowe”
naprawy i najwyraźniej stosował metody „aby tylko dojechać!”, gdyż
zapewne innych nie znał. Mimo znalezionych narzędzi nie mogłem zabrać się za
naprawę silnika, gdyż ten wciąż był gorący – rzecz jasna nie udało nam się go
ostudzić.
- To napraw chociaż
klimatyzację! – zażądał wokalista.
- Proszę cię bardzo.
Mogę nabić klimatyzację (tak to się fachowo określa od aut.), ale po co ci to
skoro i tak nie będziesz mógł jej włączyć? Klimatyzacja działa tylko wtedy,
kiedy samochód jest włączony; a samochód jest włączony, kiedy pracuje silnik. A
my nie możemy włączyć silnika, bo jest przegrzany i nie mamy możliwości, żeby
go ostudzić –wzruszyłem ramionami.
- Wszystko się wali –
jęknął, będąc prawie bliskim łez. – Mam dość… - westchnął i usiadł na trawie.
- Ja również –
przyznałem z bólem, a następnie usiadłem obok niego i objąłem go po
przyjacielsku. Chłopak oparł głowę na moim ramieniu. – Ale wiesz co?
- Co? – burknął.
- Mam pomysł – ponownie
wstałem i podszedłem do oczka wodnego. – Jest cholernie gorąco, więc możemy się
wykąpać – próbowałem zachęcić go uśmiechem.
- Ta woda jest brudna –
oj, Hizumi-mieszczuch przyzwyczajony do chlorowanej krytej pływalni…
- Ale zimna – zanurzyłem
palec w wodzie, a gdy się wyprostowałem Hiroshi skoczył na mnie, przez co obaj
wylądowaliśmy w oczku. Nawet nie zdążyliśmy się rozebrać.
Przez chwilę pluskaliśmy
się beztrosko jak małe dzieci, kiedy nagle Yoshida zesztywniał i spiął się.
- Zero…? – przełknął
głośno ślinę.
- Coś się stało? –
zapytałem, patrząc na niego z nabożną czcią. Taak, zdecydowanie podobało mi się
to, jak mokry, biały podkoszulek prześwitywał, ładnie ukazując jego tors i
brzuch.
- Ja nie chcę nic mówić,
ale… - wziął głębszy wdech – TU COŚ PŁYWA!!! – wydarł się tak głośno, jak
jeszcze nigdy na nagraniu ani koncercie. Wystraszył mnie tym nagłym wrzaskiem,
przez co zachwiałem się na grząskim gruncie i poleciałem do tyłu. Napiłem się
brudnej wody, zacząłem pluć i wycierać język o grzbiet dłoni. – Shimizu, no!
- Co „no”? – rozłożyłem
ręce, nie wiedząc, czego ode mnie oczekuje.
- No zrób coś! – pisnął.
Typowy mieszczuch… Chyba muszę zacząć wyciągać go poza miasto, aby uświadomić
mu, że świat nie kończy się poza granicami Tokio… ale najpierw zaczniemy
delikatnie; czyli od małego zoo.
- Pewnie ci się zdaje… -
mruknąłem i pokonując opór wody, podszedłem do niego. Spojrzałem w dół, jednak
w mętnej wodzie niczego nie mogłem dostrzec.
- Shimizu… to jest
wielkie! Ja się boję! – skulił się w sobie. – Wiesz, że nie znoszę wszelkiego
rodzaju dzikich, wolno żyjących zwierząt!
- Tak, wiem. Wiem
również, że lubisz tylko chomiki, dlatego masz ich piętnaście i znasz ich
imiona lepiej, niż ludzi z naszej ekipy technicznej – wywróciłem oczyma, kiedy
nagle… poczułem, że coś ociera się o moje nogi! Zesztywniałem, gdyż zdawało
się, że w istocie ta ryba, czy co to tam było, musiało być wielkie…
- Michi!
- Ee… - zaciąłem się. –
Dobra… Spokojnie, nic się nie stało- próbowałem go uspokoić, a przy okazji i
siebie. – Powoli wyjdziemy z wody tak, jakby nigdy nic – zadecydowałem.
Obaj powoli wykonaliśmy
pierwszy krok, a zaraz potem rozpaczliwie rzuciliśmy się w kierunku brzegu,
ledwo powstrzymując się od wołania o pomoc. Pierwszy usiadłem na wąskim pasie
piasku, który otaczał jeziorko. Następnie wyciągnąłem Hizu i usadziłem go obok
siebie. Chłopak wtulił się w mój bok, walcząc z odruchem wymiotnym. No tak, nad
wyraz brzydził się żywych ryb – ale ryba w sushi to już co innego; to jest już
dobre.
Spojrzałem niepewnie w
stronę wody, na której powierzchni ukazała się… siatka. Tak, siatka. Taka
najzwyklejsza siatka „szelestka”, którą można wziąć ze sklepu. „Oto nasz potwór
z Loch Ness…” – pomyślałem zażenowany własną głupotą.
- Yoshi…? – chłopak
podniósł głowę, a ja brodą wskazałem mu białą reklamówkę pływającą na
powierzchni dzikiego oczka wodnego. Czarnowłosy również się zażenował i
zarumienił, zapewne uważając, że to on wyszedł na głupszego, gdyż narobił tyle
krzyku, o coś, co pływało wokół niego. – Chyba lepiej będzie, jeśli to
przemilczymy… - stwierdziłem po dłuższej chwili. Naprawdę nie wiedziałem nawet,
jak mógłbym to skomentować…
- Muszę się zgodzić –
mruknął cicho i wstał. Otrzepał spodnie z piasku i… - Zero… - i znów zaczął
jęczeć. Boże, czy to mu się nigdy nie znudzi?
- Co? – odwróciłem się w
jego stronę.
- Jestem cały zielony…
Ty też – zauważył.
- Woda zaczęła kwitnąć.
Jesteśmy cali w drobnych glonach… - wzruszyłem ramionami, widząc jak mój
towarzysz pobladł na twarzy. – Nie dość, że nie lubisz dziko żyjących zwierząt,
to roślin pewnie też, co? Inie tylko tych z naturalnego środowiska… Tak,
widziałem tego zasuszonego kaktusa na parapecie w twojej kuchni – zaśmiałem się
cicho.
- Co ja zrobię, że nie
lubię natury?! Staram się trzymać od tego jak najdalej! Najlepiej czuję się w
moim suchym mieszkaniu, gdzie jedynymi żywymi formami życia są ja i moje
chomiki. Im więcej technologii, kabli, cegieł i cementu, którymi mogę odgrodzić
się od natury, tym lepiej! – zadarł brodę w buntowniczym geście, na co ja
zachichotałem.
Wstałem i podszedłem do
niego, po czym złapałem za dolną krawędź jego bluzki, podwijając ją. Hizumi
zrobił dwa razy większe oczy i strzelił mnie po rękach, a następnie odsunął się
na kilometr.
- Co ty robisz?! –
wydarł się.
- Chcę ci pomóc. Zdejmij
to. Przecież masz ubrania na zmianę – wskazałem na bagażnik, w którym
znajdowały się nasze walizki z ciuchami. – Wytrzesz się ręcznikiem… -
powiedziałem obojętnie, a on spłonął rumieńcem. Zapewne odebrał to, jako
troskliwy gest ze strony przyjaciela, więc głupio mu teraz było, że tak
gwałtownie mnie odepchnął.
- Ano… tak – pokiwał
głową i otworzył tylne drzwi. Następnie nachylił się nad bagażnikiem, pięknie
wypinając się w moją stronę. Zachłysnąłem się powietrzem, jednak na szczęście
nie zrobiłem niczego pochopnie. Hiroshi odsłonił zasłonę i z niemałym trudem,
ale wyciągnął swoją walizkę i ułożył ją na kanapie. Wspominałem, że klapa
bagażnika również się nie otwierała? Nie? No to już wiecie.Przez to, aby coś
włożyć lub wyciągnąć z bagażnika trzeba było pokonać przeszkodę, jaką w tym
wypadku stanowiło oparcie dla pasażerów.
Chłopak ściągnął mokrą
koszulkę i rzucił ją na dach samochodu. Następnie zaczął wycierać się dokładnie
ręcznikiem. Przyjemnie się go oglądało, jednak, żeby nie wzbudzić podejrzeń,
wyciągnąłem również i swój bagaż, i także zacząłem się przebierać. Hizumi
odpiął pasek, a następnie zsunął z siebie spodnie. Przyglądałem mu się
dyskretnie, uśmiechając nikle pod nosem. Nie mogłem przegapić takiej okazji…
- Masz zamiar założyć
jeszcze spodnie? – zapytałem, widząc, że przygotowuje sobie suche, szare dresy
i odkłada je na bok.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Sam mówiłeś, że niemal
się gotujesz. Nie będzie ci w nich za gorąco?
- A co? Mam paradować przy
tobie w samych bokserkach? – zakpił.
- Dlaczego by nie? Jeśli
ci to przeszkadza to wybacz, ale ja właśnie zamierzam tak zrobić. Jest ukrop, a
nie mam ochoty sam wydawać na siebie tak strasznego wyroku gotowania się w
spodniach…
- W sumie… Może masz
rację? – kiwnął głową, a następnie owinął się ręcznikiem w pasie i zdjął mokrą
bieliznę. Niech go szlag… a myślałem, że będę mógł bezkarnie na niego
popatrzeć…
- Zmęczony jestem, a ty?
– zapytałem, kiedy skończyłem się przebierać.
- Też – uśmiechnął się
delikatnie, gdyż na więcej zapewne nie miał siły.
- Robi się już późno –
popatrzyłem w powoli szarzejące niebo. – Prześpijmy się. Jutro pomyślimy, co
robić dalej…
Tak, ta wypowiedź była
dwuznaczna… jednak Hizu tego nie wyłapał. Dla niego byłem tylko przyjacielem.
- D-dobrze – ziewnął
rozdzierająco.
Nasze bagaże przeniosłem
na przednie siedzenia, a następnie opuściłem oparcia dla pasażerów w tylnej
kanapie, przez co zyskaliśmy dużo miejsca. Bagażnik i tylna kanapa były
rozmiarów przeciętnego małżeńskiego łóżka. W końcu to combi, więc bagażnik był
duży.
Yoshida wygrzebał ze
swojej walizki małą poduszkę, a następnie zwinnie wskoczył do naszego
prowizorycznego łóżka i położył się na brzuchu, tak jak miał w zwyczaju spać.
- Twardo – zaczął
marudzić. „Z nim to jak z dzieckiem… im bliżej wieczora, tym bardziej zmęczone
i marudne” – pomyślałem rozbawiony, a następnie ułożyłem się obok niego.
- Niestety, to nie
pięciogwiazdkowy hotel – uśmiechnąłem się półgębkiem, układając się na plecach.
– Możesz położyć się na mnie – zaoferowałem się.
Mój scenariusz zakładał,
że będzie jak w filmie; Hizu ułoży głowę na moim torsie, a następnie w magiczny
sposób w tym samym momencie wyznamy sobie uczucie, którym ja darzyłem wokalistę
od długiego czasu. Niestety, to nie był film, a okrutna rzeczywistość…
- I co jeszcze? –
prychnął, a następnie odwrócił się do mnie tyłem. Przewróciłem oczyma,
przeklinając w duchu jego upartość.
- Nie to nie – starałem
się powiedzieć to obojętnie, co nawet mi wyszło.
Zamknąłem oczy, uznając,
że dziś znów mi się nie udało i obmyślając plan na następny dzień, kiedy
czarnowłosy zaczął się kręcić i rzucać z boku na bok.
- Co znowu? – zapytałem,
kiedy już nie wytrzymałem tego wzdychania i wiercenia się.
- Nie mogę zasnąć –
wyznał. – I chce mi się pić.
„Naprawdę… jak z
dzieckiem…” – pokręciłem głową i sięgnąłem po butelkę wody, która była już
prawie całkiem opróżniona. Na podróż wzięliśmy ze sobą dwie – jedną dla niego,
jedną dla mnie, jednak jak moglibyście się domyślić, większość wypił Hizumi.
Oblicze chłopaka rozjaśniło się, kiedy zobaczył picie i wyrwał mi butelkę z
rąk. Zaczął łapczywie pić, przy czym stróżka wody pociekła mu z kącika ust w
bardzo erotycznym geście… Już chciałem powiedzieć, żeby nie wypił wszystkiego,
bo mi też doskwiera pragnienie, jednak powstrzymałem się w ostatniej chwili.
Przecież i tak mnie nie posłucha. „Nie słucha… jak dziecko…” – ponownie pokręciłem
głową i z powrotem położyłem się, kiedy nagle Hizu podetknął mi pod nos wodę.
- Chcesz? – zapytał,
ocierając usta i brodę grzbietem dłoni.
- Dzięki – uśmiechnąłem
się, przyjmując od niego butelkę.
Wypiłem zdawało mi się,
że wszystko, gdyż podzieliliśmy się resztkami. Kiedy odsunąłem gwint od ust
zacząłem się cicho śmiać, spoglądając na Hiroshiego, który ściągnął brwi w
niezrozumieniu.
- Z czego się śmiejesz?
- Przyszło mi coś
głupiego do głowy.
- Co takiego? –
dociekał.
- Pomyślałem, że gdybyś
był oblany zimną wodą to zacząłbym cię lizać – parsknąłem śmiechem, na co
wokalista spojrzał na mnie z reprymendą.
- Uważaj, bo…
- Nie wierzysz? –
przerwałem mu.
- Oczywiście, że nie! –
wywrócił oczyma.
- To się połóż, a się
przekonasz – uśmiechnąłem się szelmowsko, a Yoshida, jak zwykle pewny swojego,
wykonał moje polecenie.
Wlałem te nieśmiertelne
kilka kropelek napoju, które zostają zawsze na dnie każdej butelki, do jego
pępka, a następnie nachyliłem się nad nim. Wsunąłem język w jego pępek, a gdy
cieniutka strużka spłynęła po jego delikatnej skórze, zlizałem ją. Chłopak
odchylił głowę do tyłu i mruknął. Widząc, że mu się to podobało, kontynuowałem.
Zszedłem na podbrzusze, które również lizałem, zachwycając się jego wspaniałym
smakiem, aż dotarłem do linii bokserek. Delikatnie uniosłem gumkę, by wsunąć
pod nią język, jednak wtedy Hiroshi odepchnął mnie.
- Shimizu! – pisnął
zarumieniony.
- Cii, spokojnie… -
szepnąłem, przeczesując dłonią jego włosy. – Nie chcę zrobić ci nic złego… -
uspokoiłem go, a następnie zmusiłem, aby ułożył się w poprzedniej pozycji.
Jedyne, co się zmieniło
to układ jego nóg – wcześniej swobodny, teraz trzymał mocno złączone uda,
uniemożliwiając mi do siebie dostęp. Zacząłem gładzić je od zewnętrznych stron,
podziwiając jego zgrabne nogi. Następnie zawisłem nad nim, jedną ręką opierając
się na wysokości jego głowy, a drugą wciąż pieszcząc uda. Uśmiechnąłem się do
niego ciepło, po czym pocałowałem go w usta. Pierwszy pocałunek był niepewny,
jednak kiedy Hizumi zaczął go odwzajemniać, ośmieliłem się. Zacząłem mocniej
napierać na jego wciąż zaciśnięte uda, a wkrótce zmuszony pod moim naciskiem,
rozsunął nogi. Ułożyłem się wygodnie między nimi, wciąż nie przestając go
całować. Zacząłem dotykać go po wewnętrznych stronach, szybko zbliżając się do
krocza. Dotykałem go przez materiał bielizny, na co on odpłacił mi się głośnym
jękiem. Wykorzystałem ten moment i wsunąłem język między jego rozchylone wargi.
Hiroshi przez chwilę bał się i uciekał przede mną, jednak z czasem oddał i ten
pocałunek, dołączając swój język do zabawy. W tym czasie uniosłem delikatnie
jego biodra i zsunąłem z niego bokserki. Oderwałem się od jego ust i spojrzałem
na niego w negliżu. Uśmiechnąłem się, po czym musnąłem jego usta jeszcze raz.
Znalazłem się między jego nogami i zacząłem go onanizować ręką. Yoshida
odchylił głowę do tyłu, eksponując piękną szyję, do której przylgnąłem ustami.
Zacząłem go całować, niekiedy przygryzając i zostawiając malinki. Dłonią wciąż
przesuwałem po jego męskości, chcąc go podniecić – wychodziło mi to aż
nadmiernie dobrze, czego efektem były jego urwane jęki i pomruki. Kiedy czułem,
że jest już blisko zaprzestałem pieszczot, za co zostałem obrzucony wściekłym
spojrzeniem.
- Proszę… - jęknął
błagalnie, rozkładając przede mną nogi jeszcze szerzej.
- A na początku nie
chciałeś… - zaśmiałem się przystawiając mu dwa palce do ust.
- Proszę! – krzyknął,
wyginając się w moją stronę. Chyba mu się spodobało…
- Obliż – poleciłem. – To
się tobą zajmę – uśmiechnąłem się szerzej, widząc jak moje palce znikają w jego
ustach.
Hizumi dokładnie
naślinił moje palce, pozostawiając na nich grubą warstwę. Nie chcąc przedłużać
jego katuszy, ponownie uniosłem go delikatnie i rozdzieliłem jego pośladki,
wsuwając w niego pierwszy palec. Skrzywił się, jednak nie zatrzymał mnie.
Włożyłem w niego palec do końca, a następnie zacząłem nim poruszać. Po chwili
dodałem drugi palec i zacząłem go rozciągać. Chciałem go dobrze przygotować, bo
przecież obiecałem, że nie zrobię mu krzywdy… Zobowiązałem się do czegoś i
zamierzałem to wypełnić.
Kiedy był już
odpowiednio przygotowany, wyjąłem z niego palce i zacząłem na niego napierać
swoją erekcją. Podniecało mnie oglądanie go w negliżu, jego jęki, pomruki,
prośby o więcej, reakcje jego ciała na mój dotyk… wszystko to powodowało stan,
w jakim obecnie byłem. Wchodziłem w niego powoli, starając się nie sprawić mu
tym bólu. Hiroshi objął mnie nogami w pasie i rękami za szyję, całkowicie mi
się oddając. Robiło się coraz goręcej, przez co nieznośny upał jeszcze bardziej
nam doskwierał. Chwilę odczekałem, aż przyzwyczaił się do mojej obecności w
sobie i uczucia wypełnienia, po czym zacząłem się w nim poruszać. Kochanek
wbijał mi paznokcie w plecy, jednak nie przeszkadzało mi to. Jedną ręką
onanizowałem go, chcąc, aby jak najszybciej poczuł przyjemność; równocześnie
wciąż całowałem go po szyi lub przejeżdżałem po całej jej długości językiem, od
czasu do czasu powracałem do jego ust. Z czasem Hizu zaczął wychodzić naprzeciw
moim pchnięciom, przez co mogłem się w niego wbić jeszcze głębiej.
- S-szyybciiej… -
wystękał, przyciągając mnie do siebie jeszcze mocniej.
Wykonałem jego polecenie
i zacząłem się w nim szybciej poruszać. Dostosowałem się do rytmu jego ciała,
jednocześnie szukając jego czułego punktu. Wchodziłem w niego pod różnymi
kątami, aż w końcu dostałem to, czego chciałem:
- AAA! Tak! Nnn! Właśnie
tu! –krzyknął, oddając się słodkiej ekstazie.
Raz za razem uderzałem w
jego prostatę, za co odwdzięczał mi się głośnymi jękami, a nawet krzykami. Wił
się pode mną z rozkoszy, od czasu do czasu popędzając lub błagając, żebym
wszedł w niego mocniej. Spełniałem wszystkie jego zachcianki, czym
doprowadziłem go do skraju wytrzymałości. Po chwili Yoshida doszedł, zaciskając
na moim penisie mięśnie, przez co również osiągnąłem spełnienie. Rozlałem się w
nim i nie mając siły utrzymać się dłużej, opadłem na jego drobne ciało.
- Nienawidzę cię… -
szepnął zachrypniętym głosem. – Przez ciebie jest mi jeszcze goręcej…
Nie odpowiadając na
zaczepkę, wyszedłem z niego, a on westchnął. Ponownie znalazłem się między jego
nogami. Zacząłem lizać jego pośladki, spomiędzy których wypływała moja sperma.
Zlizywałem ją, jednocześnie go czyszcząc. Kilka razy wsunąłem w niego język,
przez co czarnowłosy jęknął. Kiedy skończyłem, opadłem na miejsce obok niego,
spoglądając mu w oczy. Wokalista uśmiechnął się i musnął moje usta, po czym sam
zaczął zlizywać swoją spermę z mojego podbrzusza.
- Kocham cię… -
szepnąłem, przyciągając go do pocałunku.
- A ja miałem ochotę na
seks – wyznał rozbrajająco. Gdybym stał, na pewno bym upadł. – Żartowałem! Też
cię kocham! – ułożył głowę na moim torsie, obejmując mnie czule. I już było jak
w filmie. Po chwili, wyczerpani zasnęliśmy.
A morał tej bajki jest
taki: czasem dobrze znaleźć się w dupie, bo można w kogoś wejść… albo nie!
Inaczej! Każda sytuacja ma jakieś pozytywy – tak ładniej brzmi.
EPILOG:
Ktoś zastukał w szybę.
Niechętnie podniosłem powieki, przez co zostałem oślepiony przez promienie
słoneczne. Przetarłem oczy i delikatnie wysunąłem się z objęć Hizumiego.
Wywindowałem się do siadu i spostrzegłem stojących koło samochodu Tsukasę i
Karyu. Perkusista patrzył na nas z rozbawieniem, a lider z przerażeniem.
Otworzyłem tylne drzwi i wyjrzałem do nich.
- JA WAM WIĘCEJ NIE
POŻYCZĘ SAMOCHODU! – wydarł się gitarzysta, przez co mój ukochany obudził się.
Zdezorientowany rozejrzał się dookoła siebie, a zrozumiawszy, że wciąż jest nagi
i pod ostrzałem nie tylko mojego spojrzenia, zaczerwienił się i próbował zakryć
intymne miejsce. Ja natomiast bezwstydnie przeciągnąłem się i zapytałem Ooty:
- Co wy tu robicie?
- Domek, który
zarezerwował Karyu mieści się jakieś dwadzieścia metrów w tamtym kierunku –
wskazał za siebie. – Przyszliśmy… Znaczy Karyu przyszedł na ryby, a ja poopalać
się, kiedy nagle spostrzegliśmy was w samochodzie – zaśmiał się serdecznie.
- Będę musiał go spalić…
- jęknął rudzielec.
- To dobry pomysł –
odezwał się Hizumi. – Ten grat wciąż się psuje! Silnik się przegrzał i nie
mogliśmy jechać dalej; to dlatego Zero mnie przeleciał!
- Nie dramatyzuj –
puściłem do niego oczko i przysunąłem się bliżej, obejmując go w pasie. – A co?
Źle ci było? – zapytałem retorycznie.
Mimo
wszystko…
… fajne te wakacje.