Liceum cz. 11


Uhuhu... ale wtopa >.<'' Zapomniałam o tym albo to gdzieś przez przypadek usunęłam... lub kochany blogger mi tego po prostu nie opublikował (zamorduję... *szczerzy się ślicznie*). Dobra... Ciicho, nic się nie stało xD 
Macie tu taki "wypełniacz", żeby ta historia miała, przysłowiowo, ręce i nogi...

„Liceum cz.11”

[Ruki]

– Wyjaśnijcie mi jeszcze jedno, dobrze? Co miał oznaczać ten pocałunek? – jej wyprany z wszelkich uczuć ton był jeszcze gorszy niżby miała na nas wrzeszczeć i pourywać nam głowy.

Spojrzałem przerażony na Reitę. Co odpowiedzieć jego matce? Przecież nie mogliśmy powiedzieć czegoś w stylu: „Proszę pani, to już nie pierwszy raz! Wcześniej nawet się kochaliśmy, więc ten pocałunek nie powinien pani dziwić!”. Może się jakoś z tego wykaraskać? Tylko jak? Ruki, myśl, myśl, myśl! Ścierałem coś z jego twarzy ustami, a nie mogłem zrobić tego ręką, bo mnie boli? Przecież to idiotyczne! Musiałem wymyślić coś sensownego, co przy okazji nie narobiłoby kolejnych problemów blondynowi. Widać było, że jego matka była już zmęczona tymi wszystkimi problemami, jakie Akira miał w szkole i jakie przysparzał w domu; jego bójkami, ciągłymi wezwaniami na komisariat albo do szpitala, groźbami dyrektora szkoły, że wyrzuci go z liceum, groźbami kuratorem, groźbami, że jej syn trafi do ośrodka wychowawczo-poprawczego, jego ucieczką z domu… a teraz miałaby się jeszcze dowiedzieć, że Rei jest prawdopodobnie gejem? Ona już nie miała siły nawet radować się z tego, że jej syn się odnalazł czy wrzeszczeć na niego za to, że w ogóle uciekł i mieszkał u mnie, piętro niżej w tym samym bloku, o czym ona nic o tym nie wiedziała. Miałem ją jeszcze tym dobić? O nie! Nie chciałem sprawić jej takiej przykrości! Zresztą… uważałem, że ta wiadomość mogłaby już przepełnić czarę goryczy, przez co matka mogłaby w końcu stracić cierpliwość do syna, czego oczywiście również chciałem uniknąć.
- Ja… - bąknąłem cicho. – To wszystko moja wina… - spuściłem pokornie głowę. Przez grzywkę obserwowałem Reitę i bezbrzeżne zdziwienie malujące się na jego twarzy. Już chciał temu zaprzeczyć, ale uprzedziłem go. – To ja pocałowałem Akirę – odsunąłem się od niego trochę. – Tak jakoś… pod wpływem dziwnego nawet dla mnie impulsu… Bardzo przepraszam – złożyłem ręce w geście przeprosin.
Pani Suzuki spojrzała na mnie zszokowana. Domyślałem się, że zapamiętała mnie jako roześmianego kurdupla, który godzinami przesiadywał z jej synem gadając o bezsensownych rzeczach. Jako małego blondyna, który zawsze uśmiechał się na widok Akiry i zapraszał go na ciasto czekoladowe z wiśniami, które upiekła jego babcia; jako chłopca, który niezbyt umiał radzić sobie w tym okrutnym, współczesnym świecie, ale zawsze miał oparcie w jej synu, który po pewnym czasie stał się jego prywatnym ochroniarzem… a potem ten piękny sen nagle prysnął. Reita stał się „niegrzecznym chłopcem” i znalazł sobie inne towarzystwo, a mały blondyn pozostawiony sam sobie odizolował się od wszystkich i wszystkiego. I nie dość, że sen prysł, to jeszcze stał się koszmarem – nagle ten chłopiec i Akira wylądowali razem na komendzie policji, a pozornie słodki i dobry kurdupel pocałował jej syna… co było, jak podejrzewałem, w jej mniemaniu nie do przyjęcia.
Babcia zaakceptowała moją orientację, gdyż według niej zawsze byłem dziwny. Uważała, że tak wpłynęła na mnie tragiczna śmierć rodziców – myślała, że w taki właśnie sposób odreagowywałem psychicznie, a później mi to przejdzie. Właśnie ze względu na to, że straciłem mamę i tatę tolerowała moje odmienności, między innymi to, że jestem gejem, że się maluję, że nie mam przyjaciół, zamykam się w pokoju, siedzę na parapecie i godzinami gapiąc się w okno skrobię coś w zeszyciku, a później wyrzucam to, uznając efekty swojej pracy za denne i bezsensowne. Babcia zrozumiała mnie, ale podejrzewałem, że matka Reiego nie byłaby taka wyrozumiała ze względu na to, że przecież on pochodził z „normalnej” rodziny, w której nigdy nie zdarzyła się żadna tragedia. W dodatku, gdyby dowiedział się o tym jego ojciec… Ech… Reita zapewne ponownie nie miałby dachu nad głową. Pan Suzuki był, według mnie, wręcz cholerykiem i to w dodatku stereotypową głową rodziny, która chce, żeby jego jedyny syn założył rodzinę i przekazał dalej nazwisko. Chłopak był w patowej sytuacji, dlatego koniecznie musiałem mu pomóc.
- A… Akira, czy to prawda? – zapytała kobieta, nagle mając problemy z oddychaniem. – Czy to Takanori cię pocałował?
Spojrzałem na chłopaka porozumiewawczo, ale ten nie dawał za wygraną i chciał wyznać prawdę. Nie miałem zbytnio pomysłu, co powiedzieć, aby ponownie mu przerwać, dlatego… zdecydowałem się na „nieco” drastyczniejszą metodę. Po prostu pocałowałem go jeszcze raz na oczach jego matki. To był krótki pocałunek i z pewnością nie przekazywał żadnych głębszych treści niż to, żeby Aki w końcu przestał kopać grób dla samego siebie.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam, ale… najwyraźniej pani syn mi się spodobał – wypaliłem.
Przez chwilę panowała idealna cisza. Nawet mucha przestała latać po sali i nie odważyła się zmącić jej swoim irytującym bzyczeniem. Po chwili kobieta, jakby dopiero w tym momencie trafiło do niej co zrobiłem, ściągnęła groźnie brwi, po czym wstała i pociągnęła za rękę Reitę.
- Nie będziesz zadawał się z jakimś pederastą, Akiro Suzuki! – wydarła się, kierując w stronę wyjścia. Otworzyła z hukiem drzwi i wypchnęła przez nie Reiego, po czym jeszcze raz odwróciła się i spojrzała na mnie z niechęcią przemieszaną z obrzydzeniem. – Masz nie zbliżać się do mojego syna, albo przysięgam, że wytoczę ci sprawę w sądzie! – zagrzmiała.
Zacząłem się zastanawiać, o co też by mnie pozwała? O molestowanie Reity? Hm… Całkiem możliwe…
Słyszałem jeszcze jakiś wrzaski pani Suzuki, po czym kolejne trzaśnięcie drzwiami. Zgadywałem, że zjechała wszystkich policjantów i „na tarana” wyszła z komisariatu. Zastanawiałem się czy zastosowała na kimś cios z „This is Sparta!” a’la Leonidas, ale po chwili stwierdziłem, że jednak mnie to nie interesuje. W tym właśnie momencie, do pokoju przesłuchań, w którym nadal gniłem, pojawił się funkcjonariusz, który nas tutaj ściągnął.
- Co się stało? – zapytał zdziwiony, na co ja niewinnie wzruszyłem ramionami. – To ciebie, mały, wyzywała od tych pederastów?
- Mnie, nie mnie… Co za różnica? – ponownie wzruszyłem ramionami. – Słyszałem gorsze obelgi… Mogę już iść do domu? – zapytałem z nadzieją.
- No w sumie… Ty tu do niczego potrzeby nie byłeś, a skoro wasza zguba się znalazła i została zabrana do domu, to myślę, że tak – pokiwał głową. – Odwieźć cię, mały, czy ktoś po ciebie przyjedzie?
- Przejdę się – powiedziałem, wymijając go i również kierując do wyjścia.

[Uruha]

- Kochałeś się kiedyś z facetem? – upewniłem się.
Aoi wydawał się zaskoczony moją bezpośredniością, ale mimo wszystko pokiwał głową. Chyba zdziwiło go to, że jeszcze przed chwilą wyzywałem go i uderzyłem w twarz, a teraz tak nagle zmieniłem do niego nastawienie.
- Ale… Co ty?... Chcesz…? Teraz?! – Ha! Normalnie od dziś mówcie mi mentalista! Umiem czytać w myślach!
- A ty nie chcesz? – uśmiechnąłem się perwersyjnie i musnąłem jego usta. – Wiesz… myślę, że po tym całym męczącym dniu… - ostatnie słowa specjalnie przedłużyłem - … całym dniu w bólu i męczarniach, należy ci się na wieczór choć trochę przyjemności, co? – podniosłem jedną brew, obserwując jego reakcję. Brunet zamrugał kilkakrotnie, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać – zapewnił, na co ja wywróciłem oczyma, wzdychając cierpiętniczo.
- Daj już spokój! Nie jestem ze szkła! – oburzyłem się. – Obchodzisz się ze mną jak z jakąś drogocenną, porcelanową lalką… - mruknąłem niezbyt tym pocieszony, przesuwając dłonią po jego torsie.
- Bo jesteś dla mnie drogocenny – odgarnął grzywkę, która spadła mi na lewe oko. – Nie chcę cię ponownie skrzywdzić – skrzywił się boleśnie. – Swoją drogą to masz coś, niecoś z tej lalki… a bardziej księżniczki – dodał cicho, chichocząc.
- Co? – zapytałem, starając się specjalnie mówić bardzo niskim i męskim głosem.
- Jesteś jak taka księżniczka, która musi mieć swojego rycerza – dokończył, gładząc mój policzek opuszkami palców.
- Ja ci zaraz dam księżniczkę! – udałem, że się obrażam i uderzyłem go lekko pięścią w ramię.
 Mimo wszystko doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem dość zniewieściały… ale co miałem z tym zrobić? Wybaczcie, operacji plastycznej nie planowałem! W sumie to nawet odpowiadało mi być taką „kobietą”. Wszyscy faceci, z którymi byłem, musieli wtedy o mnie dbać, dawać mi pieniądze na kosmetyki (choć często ja sam miałem ich więcej od nich), musieli mi kupować prezenty, nosić moją torbę z książkami w szkole, odprowadzać mnie do domu po długim i romantycznym spacerze i w razie gdyby coś mi się stało, jak na przykład wtedy, gdy skręciłem kostkę, musieli mnie nieść na rękach… Swoją drogą bardzo lubiłem, kiedy ktoś mnie nosił na rękach… czułem się wtedy jak… księżniczka! Niech go szlag, miał rację! Uśmiechnąłem się pod nosem..
– To jak będzie z tą „fizyczną miłością”? – zapytałem.
- Jestem do twojej dyspozycji… - mruknął nachylając się nade mną i wsuwając rękę pod moją bluzkę. Gładził mnie po brzuchu. Kiedy zaczepił o mój pępek, zrobił zszokowaną minę. - Masz kolczyk?
- Co się dziwisz… – zaskoczyło mnie… jego zaskoczenie. No tak, świetnie składam zdania… To dlatego z japońskiego mam tróję! – Ty masz kolczyk w wardze, a ja w pępku… co w tym dziwnego? – wzruszyłem ramionami. – Jeśli ci przeszkadza, mogę go wyjąć – zaoferowałem.
- Nie, nie! Nie przeszkadza mi – zaprzeczył szybko. – Tylko… nie wiedziałem o tym. W końcu jeszcze nie widziałem cię bez ubrań – uśmiechnął się.
- To teraz masz okazję – przygryzłem jego dolną wargę, po czym wpiłem się w jego usta.
Nasze usta pasowały do siebie idealnie – zupełnie tak, jakby ktoś specjalnie je do siebie dopasował. Jego gorące wargi i zimny kolczyk sprawiały mi ogromną przyjemność. Nagle chłopak wsunął ręce pod moje ugięte kolana i plecy, po czym podniósł mnie.
- Gdzie mnie niesiesz? – zdziwiłem się.
- Na tylnie siedzenia – uśmiechnął się. – Chyba, że wolisz to zrobić na masce twojego samochodu? – spojrzał na mnie z ciekawością.
Wygrzebałem z kieszeni kluczyki i otworzyłem samochód. Chłopak z kolei otworzył drzwi i położył mnie delikatnie na tylnich siedzeniach, po czym sam usiadł na mnie okrakiem. Pocałował mnie namiętnie, jedną ręką popierając się obok mojej głowy, a drugą przeciągając po moim udzie od biodra do kolana i z powrotem. Zaplotłem ręce na jego szyi, chociaż po chwili zacząłem robić się niecierpliwy i zacząłem podwijać jego koszulkę. Aoi, widząc to, załapał, o co mi chodzi i na chwilę oderwał się ode mnie, by zdjąć z siebie górną część garderoby. Potem znów powrócił do moich ust. Dłońmi ślepo błądziłem po jego gorącej skórze, gładząc jego tors, brzuch i podbrzusze. Kilka razy zahaczyłem nawet o jego spodnie, ale chciałem się nim nacieszyć, a nie wykorzystać. Chciałem, żeby nasz pierwszy raz był romantyczny i przepełniony czułością, a nie szybki, chaotyczny i pełny zwierzęcego pożądania, które do niczego nie prowadzi… bynajmniej nie w związku. Nie chciałem wyłącznie zaspokoić siebie czy jego – chciałem okazać mu moje uczucia, które na dobrą sprawę żywiłem do niego od samego początku naszej znajomości. Owszem, w międzyczasie byłem na niego trochę zły (czyt. z chęcią rozpierdoliłbym mu w tym centrum łeb krzesłem, ale akurat nie miałem żadnego pod ręką, a byłem za słaby, żeby rozbić mu głowę o ścianę), ale rzeczywistości cały czas zdawałem sobie sprawę, że nadal coś do niego czułem. Chłopak zboczył nieco ręką, którą przesuwał po moim udzie i zaczął masować moje krocze. Jęknąłem wprost w jego usta, co wywołało u niego uśmiech. Chyba chciał popatrzeć, jak wiję się podczas słodkich tortur, ale nie dałem mu tej przyjemności i chwyciłem go za kark, po czym przyciągnąłem do następnego pocałunku. Było mi naprawdę dobrze… Po chwili ciemnowłosy rozpiął guzik moich spodni, pozbawiając mnie ich. Mruknąłem zadowolony, kiedy zaczął obdarzać pocałunkami moją szyję. Odchyliłem głowę do tyłu i przymknąłem oczy, jęcząc cicho, gdy on mnie podniecał. Przez cały ten czas masowałem jego plecy, od czasu do czasu lekko go drapiąc czy wbijając paznokcie w jego delikatną skórę, ale w końcu uznałem, że przydałoby się mu jakoś odpłacić za to, co robił. Jedną rękę nadal miałem przerzuconą przez jego plecy, przez co przyciągałem go do siebie, przytulając, a drugą przeniosłem na jego tors. Dotykałem go, aż w końcu dotarłem do jego sutków, które podszczypywałem i drapałem niezbyt mocno. Wywoływało to u Yuu ciche westchnienia i jęki, przez które owiewał moją szyję ciepłym oddechem.
Shiro zacisnął mocniej dłoń na moim kroczu i oderwał się ode mnie z ukontentowaniem wsłuchując się w mój głośny jęk i prośbę o więcej w nim zawartą. Niestety zabrał dłoń spomiędzy moich nóg i wziął się za moją bluzkę. Pomogłem mu trochę. Teraz leżałem przed nim w samych bokserkach.
- Jesteś śliczny – szepnął mi. – W końcu nie na darmo cię tak nazywają, prawda Uruha? – zachichotał i zaczął całować mnie wzdłuż mostka.
- Mhm… - mruknąłem nie mogąc sklecić jakiegoś sensownego zdania. Rozpraszały mnie jego usta, które błądziły po mojej klatce piersiowej.
Dotarł do mojego prawego sutka i zaczął go lizać. Wciągnąłem ze świstem powietrze, wyginając się delikatnie w łuk. Następnie zaczął go przygryzać zębami i bawić się, podczas gdy drugim zajmował się dłonią w ten sam sposób, co ja przed chwilą jego.
- Yuu! – jęknąłem, zaplatając nogi wokół jego bioder.
- Było się ze mną droczyć? – zaśmiał się.
- Ja się wcale z tobą nie… Ach! Nnn! – krzyknąłem, kiedy wsunął dłoń pod materiał moich bokserek, by mnie uciszyć. – Mmm… Dobrze mi… - poinformowałem go, przez co na twarzy Yuu pojawił się głęboki uśmiech.
Nie wiedziałem już, na czym mam się skupić bardziej – na tym, że lizał mój prawy sutek, a lewy podszczypywał dłonią, czy tym, że właśnie onanizował mnie ręką? W końcu dał sobie spokój z moimi sutkami i zsunął się z pocałunkami jeszcze niżej na mój brzuch. Przewidywałem, co chce zrobić i już nie mogłem się tego doczekać, jednak przypomniało mi się, że on ma na sobie jeszcze spodnie! Zacząłem dobierać się do jego paska, kiedy nagle… ktoś zapukał w szybę! Obaj zamarliśmy, po czym Shiro, w przeciwieństwie do mnie, odzyskał nieco jasności umysłu i odwrócił się, uchylając okno. Za nim stał jakiś starszy pan ubrany w zgniłozielony uniform. Spojrzał na nas… przestraszony?
- Em… Chłopcy – zaczął niepewnie, na co ja wybuchnąłem śmiechem. Nie mogłem się powstrzymać. Aoi spojrzał na mnie z politowaniem i jedynie się uśmiechnął, chociaż widziałem w jego oczach, że również ma ochotę do mnie dołączyć.
- O co chodzi, proszę pana? – zapytał chłopak siedzący na mnie.
- Jestem tu leśniczym i… i chodzi o to, że… jakby to ładnie nazwać? Jesteście za głośni… - speszył się.
„No tak, zapewne niecodziennie wypraszasz dwóch gejów, którzy zamierzali uprawiać seks przed twoim laskiem, prawda dziadku?” – pomyślałem rozbawiony.
 – Zresztą jest już późno, a parking leśny jest czynny do godziny dwudziestej drugiej – dodał.
- Mamy… ten... – zmarszczyłem brwi. – No… Sobie jechać stąd? – bełkotałem.
- Tak – odpowiedział stanowczo leśniczy. – Do widzenia – pożegnał się i czym prędzej odszedł.
- A może raczej i nie „do widzenia” – zachichotałem, czując jakbym był pijany. – Yuu… proszę, kontynuujmy – uśmiechnąłem się do niego prosząco. Brunet pogładził mnie po włosach, po czym cmoknął w usta i sięgnął po moje spodnie, podając mi je.
- Kiedy indziej – odpowiedział i spojrzał na mnie wyczekująco. – Jedźmy stąd…
- Ale ja nie chcę – jęknąłem i wywindowałem się do siadu, wysuwając spod niego nogi. – Pragnę cię… Tu i teraz… - szepnąłem mu na ucho, liżąc je.
- A kiedy indziej i w innym miejscu już nie będziesz mnie pragnął? – zapytał, stawiając mnie w wiadomej sytuacji. No przecież nie mogłem powiedzieć, że nie! Zresztą… gdybym powiedział „nie”, skłamałbym.
- No tak, ale… - westchnąłem, obejmując go czule. – Ja chciałem ci to wszystko TERAZ jakoś wynagrodzić… - szepnąłem, spoglądając na niego z żalem. Naprawdę było mi go szkoda.
- Nic mi się nie stało – uśmiechnął się. – Kocham cię – pocałował mnie w czoło, po czym wskazał dłonią moje spodnie.
- Ech… No dobra – byłem dość niepocieszony, a raczej niezaspokojony. Ten chłopak tak na mnie działał… Miałem taką ochotę… i co? I nic z tego nie wyszło! Ach, świat jest niesprawiedliwy!
Założyłem spodnie i koszulkę, będąc nadal nieprzytomnym i dalej bełkocząc jakieś nieskładne słowa pod nosem, gdyż emocje, jakie wywołał we mnie Shiro, nadal we mnie nie opadły.
- Kochanie, świetnie wyglądasz w mojej koszulce, ale muszę cię zaniepokoić, ponieważ ja niestety się w twoją nie wcisnę – rzucił mi rozbawione spojrzenie, na co ja spojrzałem na to, co ubrałem. Rzeczywiście! To była jego koszulka! Wiedziałem, że coś mi tu za luźno…
- A muszę ją zdejmować? – jęknąłem. – Nie mam na to siły… - była to prawda. Byłem jakoś tak… wykończony psychicznie. Tyle się dzisiaj działo, że nawet gdybym miał to wszystko streścić, to pewnie i tak znacznej części bym zapomniał dopowiedzieć, bo połowa mojego mózgu już nie działała. – Jaki ty wielki rozmiar nosisz! – zdziwiłem się. – A przecież jesteś taki szczupły! – dodałem, przesuwając opuszkami palców po jego barku, a następnie zagłębieniu między obojczykiem a szyją i błądząc dalej. Chłopak zatrzymał moją dłoń i przyłożył ją płasko do swojej klatki piersiowej. Czułem, jak biło mu serce.
- Kocham cię – powtórzył i cmoknął mnie. – A teraz zbierajmy się – dodał.
- Też cię kocham… - odpowiedziałem rumieniąc się, choć sam nie wiedziałem, co mnie tak speszyło.
Ściągnąłem z siebie koszulkę Aoia i oddałem mu ją, po czym ubrałem swoją bluzkę. Przesiadłem się do przodu, jednak tym razem to ja zająłem miejsce pasażera ze względu na to, iż obaj doszliśmy do wniosku, że nie jestem w stanie prowadzić. Poprosiłem Yuu, żeby poprowadził, jednak ten z początku wymigiwał się, lamentując, że z pewnością spowoduje wypadek. Mimo to w końcu zgodził się zasiąść za kierownicą z racji tego, że przecież jakoś musieliśmy wrócić do miasta. Szybko okazało się, że Shiro jest lepszym kierowcą ode mnie! Jechał szybko, sporo ponad dozwoloną prędkość, ale prowadził pewnie i nie dawał mi się sprowokować. Wiem, że to głupie prowokować kierowcę podczas jazdy, ale ja już wtedy nie myślałem. Skulony na fotelu pasażera przyglądałem się jego profilowi, co chwilę wzdychając. Byłem zmęczony, oczy same mi się zamykały. W dodatku miałem wrażenie, że naćpałem się… nie żebym wcześniej ćpał! Nie! Ale… miałem jakieś takie wrażenie… jakbym się naćpał, moim chłopakiem. „Mój chłopak, Yuu Shiroyama” – jak ładnie to brzmi. Zachichotałem.
- Co cię znów bawi, kochanie? – zapytał, a ja uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, słysząc jego ostatnie słowo.
- Myślę o tym, jakiego to mam cudownego chłopaka – pocałowałem go w policzek. – Mój Yuu-chan –westchnąłem zachwycony.
Sam nie wiedziałem, co mnie w tym tak zachwycało. Przecież miałem już wcześniej wielu chłopaków (nawet kilka dziewczyn, ale te związki nie trwały dłużej niż dwa tygodnie, dlatego ich nie liczyłem) i jakoś nigdy wcześniej nie fascynował mnie tak żaden partner. A teraz? Byłem w siódmym niebie, mogąc zaledwie na niego patrzeć. Mówiłem już, że się nim naćpałem? Wybaczcie wszystkie czytelniczki… ale chyba pierwszy raz w życiu zakochałem się… tak naprawdę, na dobre.
Oczy kleiły mi się. Chciało mi się spać...

***

Obudził mnie Yuu, który odpiął mój pas bezpieczeństwa i delikatnie wziął na ręce. Spojrzałem na niego zdezorientowany i bez zastanowienia ufnie wtuliłem się w jego tors. Wcisnął mi coś do ręki. Nie wiedziałem, co to jest, ale zgadywałem, że to zapewne kluczyki od samochodu. Wtuliłem się w niego jeszcze bardziej, próbując ponownie zasnąć, ale uniemożliwiały mi to wstrząsy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że Shiro wspina się po schodach z czerwonej kostki brukowej… byliśmy gdzieś w parku? Ale po co przywiózł mnie o tej porze do parku? Rozejrzałem się i po chwili poznałem znajome fikuśne zielone kształty, które były misternie przycinanymi krzewami. Byłem… w domu! A dokładniej w ogrodzie, który trzeba było pokonać, aby dostać się do mojego domu. On zapewne zaparkował na parkingu przed bramą, podczas gdy ja zazwyczaj wysiadałem z auta tuż pod drzwiami wejściowymi, dlatego w pierwszej chwili nie poznałem tego miejsca… szczególnie, kiedy wpatrywałem się w to, co było pode mną.
I nagle coś do mnie trafiło…
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – miałem zachrypnięty głos od snu.
- Jakoś trudno tego nie wiedzieć – zachichotał. – Kogokolwiek w szkole spytasz, gdzie mieszka Uruha, wyrecytuje ci z pamięci adres – uśmiechnął się. Ach, nie ma to jak być szkolnym „celebrytą”…
Aoi postawił mnie na nogi przed wejściem i pocałował w policzek, po czym odsunął się o jakieś dwa kroki.
- Do zobaczenia – pomachał mi, mając zamiar już odejść.
- No ty chyba żartujesz! – nagle otrzeźwiałem, a jego narkotyk przestał na mnie działać. – Niby gdzie chcesz iść? Sam powiedziałeś, że do domu ani do szkoły nie chcesz wracać! Przyznałeś, że nie masz tutaj przyjaciół, nie masz, gdzie się zatrzymać! Nie masz pieniędzy! – złapałem go za rękę i przyciągnąłem do siebie. – Nie zostawię cię w takiej sytuacji! Zamieszkasz przez ten czas u mnie! – poinformowałem go, nie bawiąc się w żadne „ale”.
Brunet spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Po chwili jednak uśmiechnął się i cmoknął mnie w usta.
- Mówiłem już, że anioł z ciebie? – zachichotał, pogładził mnie po włosach, po czym znów się do mnie odwrócił. Złapałem go za rękę, zatrzymując go. Shiro westchnął i niechętnie ponownie odwrócił się do mnie przodem. – Kyou… Proszę cię – jęknął. – Nie chcę ci się narzucać jeszcze bardziej niż to konieczne – pokręcił głową. – Nic mi się nie stanie. Zresztą… Chyba twoi rodzice nie byliby zbytnio zadowoleni, gdybyś przyprowadził do domu swojego chłopaka, z którym jesteś… może z półtorej godziny, a z którym wcześniej się jedynie kłóciłeś, prawda? – spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Nie gap się tak na mnie, bo nic jeszcze o mnie nie wiesz! – zganiłem go. – Moich rodziców praktycznie przez cały czas nie ma w domu! Zresztą mój ojciec wyjechał w delegacje do Ameryki, a moja matka zapewne jeszcze nie zdążyła wrócić, bo się kurw… bo siedzi u swojego kochasia w apartamencie w centrum miasta – wywrócił oczyma, poprawiając się. Co jak co, ale nawet przy nim musiałem jakoś wyrażać się o matce… – Poza tym oboje wiedzą, że jestem homoseksualistą i nie przeszkadza im, kiedy przyprowadzam swoich chłopaków na noc – wzruszyłem ramionami. – Więc się nawet nie wykręcaj, że nie zostaniesz! Nie pozwolę ci błąkać się po ulicach po nocy! – otworzyłem z rozmachem drzwi. – Właź! Ale już! – wydarłem się na niego jak na niegrzeczne dziecko. Aoi spojrzał na mnie zszokowany tym, że na niego nakrzyczałem. Chyba nawet w centrum handlowym na niego tak nie naskoczyłem…
- Ale… - szepnął.
- Shiroyama! – warknąłem, a on już zamilkł i w końcu wszedł do środka. Kiedy znalazł się w holu mojego domu, objąłem go czule w talii. – Chcesz coś do picia albo do jedzenia, skarbie? – zapytałem słodkim głosikiem, uśmiechając się.
Shiro spojrzał na mnie i strzelił „face palm”, po czym pokręcił głową.
- Jeszcze wiele razy mnie zaskoczysz, prawda? – zapytał.
- Ależ oczywiście – pocałowałem go w policzek i poprowadziłem do swojego pokoju, gdyż nie wyobrażałem sobie innej opcji niż ta, która zakładała, że mój chłopak miał spać ze mną w jednym łóżku.


Liceum cz.12

„Liceum cz.12”

[Ruki]

Przez całą drogę do domu kopałem jakąś puszkę, która nawinęła mi się pod nogi. Szedłem, rozmyślając o wszystkim i niczym. Teoretycznie myślałem, ale… praktycznie już nie. W sumie tylko sprawiałem wrażenie człowieka zamyślonego, gdyż w mojej głowie odbijało się jedynie echo świszczącego wiatru. Byłem niepocieszony tym, że z pewnością ponownie zostaniemy rozdzieleni z Retią… Znaczy, nigdy nie byliśmy razem! Ale... Znowu będziemy od siebie odseparowani... Nie sądziłem, że powiem to jeszcze kiedyś, ale… teraz już wiem, że będę za nim tęsknił.
Ponad to martwiła mnie kolejna sprawa – mówiąc po ludzku i wprost, zostałem pozbawiony swojego rycerza na białym koniu. I kto teraz, do cholery, miał mnie bronić przed Sakim? Przecież ja się bałem tego psychopaty! Wolałbym już wejść do klatki z lwem niżby znów znaleźć się w pokoju ciemnowłosego!
Westchnąłem ciężko i odtrąciłem nogą puszkę. Zorientowałem się, że już od dłuższego czasu stałem przed drzwiami mieszkania babci. Normalnie pewnie poszedłbym się jeszcze przejść i poudawałbym jeszcze trochę, że jestem zamyślony, ale strach przed spotkaniem z bratem Sugi skutecznie mnie demotywował. Westchnąłem jeszcze raz i wszedłem do środka.
- O dobra Kannon, dziecko, jak ty wyglądasz! – wykrzyknęła babcia, kiedy tylko mnie zobaczyła. – Czemu nie założyłeś kurtki? Chcesz się przeziębić?
- Ee… Mam to gdzieś – machnąłem ręką i odwiesiłem kurtkę na wieszak, którą w istocie, cały czas miałem jedynie przewieszoną przez przedramię.
- Jak ty się wyrażasz! Może trochę szacunku do starszych, co? – warknęła i zmierzyła mnie złowieszczym spojrzeniem pt. „Zaraz dostaniesz szlaban, gówniarzu!”, ale zaraz potem jej oblicze złagodniało. – Takanori… Co się dzieje? Od kilku dni chodzisz smutny ze zwieszoną głową między ramionami… Wyglądasz jak swój własny cień!
- No bo… wszystko się tak nawarstwiło – wydusiłem z siebie. – Długa historia…
- Zgaduję, że nie będziesz mi chciał o tym opowiedzieć, prawda?
- No... Ee… Niezbyt – ściągnąłem buty.
- A dzisiejsza historia? Co się stało dzisiaj? – dopytywała troskliwie.
- Bo… Akira tu był, w sensie u nas nocował, bo… on uciekł z domu. Błąkał się po ulicach i spotkał takiego psychopatę z mojej szkoły, który… pomagał takiemu jednemu – przecież nie mogłem powiedzieć, że Saki pomagał Yuu, bo moja babcia poznała już Aoia, kiedy ten do mnie przychodził. – Ale ten psychopata już działa na niekorzyść tego chłopaka, któremu pomagał na początku. Rozumiesz, babciu?
- Na razie jeszcze tak – pokiwała głową. – A co to ma wspólnego z tobą?
- Bo ten chłopak… nazwijmy go X, będzie łatwiej – westchnąłem. – No to ten X nie dawał mi spokoju i jak się potem okazało, chciał mnie zmusić do… do takiej jednej rzeczy, której ja nie chciałem wykonać – tak, babciu, Yuu to pederasta i chciał mnie zmusić, abym był z nim związku… Matko, jak ona by na to zareagowała?! – A teraz tak się to wszystko zagmatwało, że wyszło, iż ten psychopata chce mnie zmusić do tego samego, co ten chłopak X, któremu na początku pomagał tylko, że… w „odrobinę” brutalniejszy sposób. Ale wracając do tematu; Reita błąkał się po ulicach i zobaczył, że ten psychopata mnie zaczepia, więc się z nim pobił i obronił mnie. W ramach rekompensaty przenocowałem go. Ale to było kilka dni temu… - jednak musiałem jej to powiedzieć, żeby zrozumiała dzisiejszą historię. – No, a dzisiaj poszliśmy się z Akirą przejść i na punkcie widokowym zgarnęła nas policja – oblicze kobiety stężało. – Nic nie zrobiliśmy złego! Przysięgam! – wybroniłem się od razu. – Na początku nie wiedzieliśmy, o co chodzi, ale później wyszło, że Akiry szukała policja, bo jego mama złożyła wniosek o zaginięciu syna. I my, znaczy ja i Suzuki, trafiliśmy na komisariat. Zaczęliśmy rozmawiać i tak jakoś wyszło, że… dzięki niemu się nie bałem. Przy nim wszystko wydawało się być takie błahe. Czułem się bezpiecznie… A przez te wszystkie dni, kiedy Rei mi pomagał, zbliżyliśmy się do siebie i… jakoś tak samo wyszło… Nie no, - oświeciło mnie nagle – w sumie to on to zainicjował! – zdziwiłem się.
- Co zainicjował? – zapytała babcia.
- Ee… - zaciąłem się. Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w podłogę, oblewając się rumieńcami. – Pocałunek – szepnąłem cicho. – No i wtedy weszła mama Akiry! I wszystko zepsuła! – aż tupnąłem nogą ze złości. – Musiałem wziąć całą winę na siebie, bo Aki i tak ma już wiele kłopotów, więc nie chciałem obarczać go jeszcze tym… więc powiedziałem, że to ja go pocałowałem, a jego matka zaczęła się na mnie drżeć, że jestem nienormalny i że już nigdy więcej nie spotkam się z Akirą – skrzywiłem się i posmutniałem. – No i… w sumie to jest mi przykro i dlatego jestem taki przybity. Bo… między nami już się układało; tak jak kiedyś i myślałem, że może… może moglibyśmy być znów przyjaciółmi… Zależałoby mi na tym… Zresztą… Aki mnie bronił. A teraz… teraz znów jestem sam, a ja po prostu boję się tego psychopaty! – wzdrygnąłem się.
Kobieta spojrzała na mnie z politowaniem i westchnęła ciężko, kręcąc głową.
- Czy poprzednie liceum nie nauczyło cię, że Akira to nie jest już grzeczny chłopiec, którybył twoim przyjacielem? – prychnęła. – On cię jedynie wykorzystał!
- Nieprawda! Aki nigdy nie był grzeczny i lubił się awanturować, ale nigdy mnie nie skrzywdził! – już chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedziłem. – Nie wiesz, jak było naprawdę! On nigdy mnie nie uderzył! Po prostu śmiał się ze mnie, ale to było spowodowane presją, jaką wywarli na niego ludzie, z którymi zaczął się zadawać! Teraz się od nich odsunął! Znów jest dla mnie dobry!
- Takanori… Masz już szesnaście lat… Więc nie zachowuj się jak sześciolatek! Nie bądź taki naiwny!
- Ale on mnie pocałował! – nagle kobieta uspokoiła się i widać było, że już nie zamierzała krzyczeć. Chyba tym argumentem ją zaskoczyłem. – Musi mu na mnie zależeć! Gdyby tak nie było, to przecież by mnie nie pocałował! Z pewnością nie zrobił tego dla żartu czy po to, żeby wzbudzić we mnie sztuczne zaufanie! Przecież ci „normalni” chłopcy się tego brzydzą, więc musiał naprawdę się przełamać, żeby zrobić coś takiego… - dokończyłem już znacznie ciszej.
Przez chwilę między nami panowała cisza. Oboje musieliśmy „przetrawić” moje ostatnie słowa. Sam byłem zdziwiony tym, co powiedziałem. Nawet nie zastanawiałem się nad słowami, które wydostały się z moich ust jak potok. To było takie… samoistne. Takie… prawdziwe; z głębi serca. Ja… ja rzeczywiście tak myślałem… Czy on mógłby się…
- W takim razie pójdę porozmawiać z panią Suzuki, a ty idź zjedz kolację i wypij ciepłą herbatę, bo od dłuższego czasu nie widziałam, żebyś zjadł coś porządnego.
… we mnie zakochać?

[Reita]
W absolutnej ciszy dojechaliśmy do domu. To milczenie było ciężkie i przygnębiające, jednak nie chciałem się odzywać, gdyż wiedziałem, że paplaniną mógłbym tylko pogorszyć sytuację. Nastawiłem się na „co ma być, to będzie” i z założonymi rękami wpatrywałem się w widok zza szybą. Kiedy matka zaparkowała na parkingu przed blokiem, nie czekając na nią, wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę budynku. Po chwili dogoniła mnie, jednak nie odezwała się i milczała z takim samym zacietrzewieniem jak ja. Wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, po czym weszliśmy do naszego mieszkania. Na „dzień dobry” siostra rzuciła się na mnie i zaczęła ściskać – widać ona, jako jedyna, żywiła do mnie jeszcze jakieś ciepłe uczucia. Pogłaskałem ją po plecach, po czym bez zbędnych czułości odsunąłem od siebie. Ojciec rzucił mi jedynie twarde spojrzenie znad gazety.
- Jak wycieczka krajoznawcza? – rzucił kąśliwie.
- Dobrze – uśmiechnąłem się wrednie.
- Tak? Gdzie byłeś?
- Tu i tam – machnąłem ręką. – Długo by opowiadać.
- Rzym zwiedziłeś? – parsknął.
- Tak. Do Paryża nawet dotarłem – pokiwałem głową.
- A jaką drogę wybrałeś? Przez ląd czy ocean?
- Wiesz, że zawsze lubiłem pływać – wzruszyłem ramionami.
- Prezenty dla staruszków przywiozłeś?
- Pieniądze mi zamokły, kiedy płynąłem i nic nie mogłem kupić.
- Ach tak… A gdzie cię złapali?
- Na Mount Everestcie – ojciec spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba nie zrozumiał tej aluzji i pytał poważnie. – No na punkcie widokowym – odpowiedziałem rzeczowo.
Taka sobie miła pogawędka….
- A wiesz, z kim tam był?! – wcięła się moja matka.
- No niech zgadnę… Z jednorożcem i siedmioma krasnoludkami?
- Nie pleć bzdur i skończ z tymi durnymi gadkami! Z Takanorim Matsumoto! – wykrzyknęła oburzona.
W tym momencie odezwał się dzwonek do drzwi. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie, po czym w końcu moja siostra, która stała najbliżej drzwi, otworzyła je.
- Dzień dobry. Słyszę, że rozmawiacie o moim wnuku, więc chyba przyszłam w odpowiednim momencie – odezwała się babcia Takanoriego, a mnie nagle zrobiło się gorąco.
- Akira, idź do swojego pokoju. Z tobą porozmawiam później – mina matki wskazywała, że to nie była pora na licytacje, dlatego też bezzwłocznie wykonałem jej polecenie.
Poszedłem do siebie i usiadłem na łóżku, po czym stwierdziłem, że nie będę tu tak sam siedział. Otworzyłem okno i wychyliłem się za nie. Jedną ręką trzymałem się parapetu, nogami zaczepiłem się o kaloryfer i zwisając tak, niczym nietoperz głową w dół, zapukałem w okno mieszczące się piętro niżej. Po chwili ktoś je otworzył.
- Matko, Akira, wystraszyłeś mnie! – krzyknął.
- Cicho! – zganiłem go. – Bo zaraz ktoś przyjdzie… Mogę do ciebie wejść?
- Em… Jasne – uśmiechnął się i odszedł od okna. – Pomóc ci?
- Nie, dzięki. Nieraz już tak robiłem.
Obiema rękami teraz chwyciłem się okna pokoju Maleństwa, po czym puściłem się nogami grzejnika i wykonując pół-salto, przykucnąłem na parapecie okna piętra niżej. Następnie elegancko wślizgnąłem się do pokoju blondynka.
- Powinieneś zostać włamywaczem – zaśmiał się i spojrzał na mnie z podziwem.
- To nic trudnego – powiedziałem pewnie. Tak naprawdę robiłem to pierwszy raz i bałem się jak cholera, że jeśli się puszczę, to spadnę z drugiego piętra na bruk, ale ciii, on o tym nie musiał wiedzieć. – Mogę zostawić otwarte okno? Chcę słyszeć, jak ktoś będzie się zbliżał do mojego pokoju, żebym zdążył jeszcze wejść z powrotem do siebie – uśmiechnąłem się.
- Nie ma problemu – pokiwał głową i usiadł na obrotowym krześle, po czym zaczął wycierać biurko. – Przez ciebie wylałem herbatę – spojrzał na mnie „zawistnie”, na co ja jedynie się uśmiechnąłem.
- Wybacz – pogładziłem go po włosach, po czym zgarnąłem jedną kanapkę z jego talerza.
- Ej! – zbulwersował się. – To ja tu jestem niedożywiony!
- A ja głodny! – zaśmiałem się. Chłopak pokręcił głową i wycelował we mnie palcem w oskarżycielskim geście.
- Ja to sobie zapamiętam! – strzelił „focha”.
- Czego się burzysz? – prychnąłem. – I tak nie przytyjesz, i tak! – zaśmiałem się.
- A kto w ogóle powiedział, że ja chcę przytyć? – zdziwił się.
- Przecież sam powiedziałeś, że jesteś niedożywiony, więc pomyślałem, że… A zresztą – złapałem go za ramię – ty masz niedowagę!
- Odwal się od mojej wagi – zaśmiał się. – Mam idealną wagę i nie zamierzam ani schudnąć, ani przytyć! Chociaż w sumie… - zamyślił się. – Zawsze lepiej za mało niż za dużo tych kilogramów, nie? – spojrzał na mnie wyczekująco, jednak w odpowiedzi tylko podniosłem jedną brew. – W takim razie masz – podsunął mi talerz kanapek. – Jedz. Ty przynajmniej to wybiegasz, a ja się nie ruszam, więc lepiej żebym na tyle sobie nie pozwalał – pokiwał głową jakby dla potwierdzenia, że zgadza się z własnymi słowami.
- No, co ty, Ruki! – krzyknąłem. –Ty ważysz stanowczo za mało! Musisz właśnie zacząć jeść, szkielecie jeden! – dźgnąłem go palcem w zapadnięty brzuch.
- „Szkielecie”? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Bez przesady!
- Nie przesadzam!
- A kiedyś to ważyłem jeszcze mniej i ci się podobałem… - mruknął cicho.
- Co? – zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.
- Nic, nic – pokręcił głową i uśmiechnął się sztucznie.
- Taka – usiadłem na jego łóżku. – Nie chciałem cię obrazić… Wiesz, to, co było kiedyś…
- To, co było kiedyś, było kiedyś i nie roztrząsajmy tego, tak, wiem i rozumiem – wywrócił oczyma, przerywając mi.
- Nie! Chciałem powiedzieć coś zupełnie innego! – zaprotestowałem. – To, co było kiedyś… Może nie uda nam się odzyskać tego w stu procentach, ale… zawsze chyba możemy spróbować… Jak mylisz? – spojrzałem na niego. Blondynek siedział z otwartymi ustami i patrzył na mnie, jakby doznał objawienia pańskiego.
- Ty tak… poważnie to mówisz? – wydukał.
- Tak – kiwnąłem niepewnie głową i spojrzałem na niego spod grzywki. Maleństwo uśmiechnęło się do ucha do ucha, po czym rzuciło mi się na szyję.
- Uda nam się! Uda w stu procentach, jeśli tylko będziemy się starać! – pisnął uradowany i… pocałował mnie. Było to krótkie muśnięcie ust, jednak… - Przepraszam! – krzyknął i odskoczył ode mnie jak oparzony. – Przepraszam, ja nie chciałem! Nie wiem, co we mnie wstąpiło… jakoś tak wyszło… Chyba poczułem się zbyt swobodnie i… - próbował się tłumaczyć, jednak marnie mu to szło, dlatego pociągnąłem go za rękę i zmusiłem, aby usiadł mi na kolanach, po czym ponownie pocałowałem go w usta.
- Dobrze, że czujesz się przy mnie swobodnie – uśmiechnąłem się i musnąłem jego wargi. Chłopak zaczął angażować się w pieszczotę i wtedy, kiedy akurat chciałem ją pogłębić, rozległ się kolejny krzyk:
- ON ZNOWU UCIEKŁ! – rozpoznałem głos mojej matki. Odsunąłem się od Takanoriego i spojrzałem na niego przepraszająco.
- Wybacz, ale muszę już iść – cmoknąłem go w policzek, po czym szybko wdrapałem się na parapet, a następnie po rynnie wspiąłem się na wyższe piętro i stanąłem w oknie swojego pokoju. – Jestem! Nie rób znowu awantury! – wywróciłem oczyma.
- Gdzieś ty znowu był?! – warknęła matka, na co posłałem jej spojrzenie pt. „No zgadnij”… - Wyszedłeś z kolegami?!
- Oczywiście, że nie! Byłem u Takanoriego! – powiedziałem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

[Aoi]

- Matko! Ty masz większą łazienkę niż ja pokój! – przeraziłem się. – Zgubię się tu! – zaśmiałem się.
- W takim razie zostanę twoim prywatnym przewodnikiem – Uruha objął mnie od tyłu i pocałował w policzek.
Jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Prysznic wielkości mojej szafy, wanna z hydromasażem, wszędzie gigantyczne lustra i porozrzucane na trzech wielkich blatach kosmetyki. Mimo, że kosmetyki były porozrzucane, panował tu względny porządek, gdyż mniej więcej wiadomo było, gdzie można co znaleźć – na blacie koło umywalki (gigantycznej, jak wszystko inne tutaj) - kosmetyki do twarzy, na blacie pod prawą ścianą – kosmetyki do włosów, a na trzecim blacie – lakiery do paznokci i inne takie tam wynalazki, których z pewnością nigdy na oczy jeszcze nie widziałem i nigdy w życiu nie zgadłbym, jak się nazywają.
Z jego mokrych włosów nadal kapała woda i moczyła moją koszulkę. Uru przytulił się do mnie i wtulił twarz w moją szyję. Jego oddech łaskotał mnie.
- Pocałuj mnie – usłyszałem jego szept.
Odwróciłem się w jego objęciach i najpierw musnąłem jego wargi, by zaraz potem smakować ich z zachłannością. Kouyou oddawał pocałunki z pasją i czułością. Czułem się taki szczęśliwy, kiedy nagle... odezwał się mój telefon, cholera! Niechętnie oderwałem się od mojego chłopaka i wyciągnąłem urządzenie z kieszeni, po czym nawet nie patrząc, kto dzwoni, odebrałem.
- Moshi, moshi – odezwałem się.
- Yuu, gdzie ty się podziewasz! – matka była wściekła.
- Em… Jestem u chłopaka. Przepraszam, że nie zadzwoniłem, że zostanę u niego na noc… - zacząłem się już tłumaczyć.
- U tego Rukiego?
- Nie. U Kouyou – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na zmiankę o blondynie wyraz twarzy Uruhy stężał. – Muszę kończyć. Obiecuję, że wrócę rano – rozłączyłem się szybko.
- Więc… Jednak zamierzasz wrócić do domu? – zapytał niby obojętnie, jednak wiedziałem, że jest podenerwowany ze względu na pytanie o Takę ze strony mojej matki. Cholera, czemu ona musi tak głośno gadać? Byłem pewien, że rudzielec to usłyszał, bo echo głosu wydobywającego się z głośnika komórki odbiło się nawet od kafelek, więc…
- Ee… W sumie, palnąłem to tak na szybko, żeby więcej nie dzwoniła – podrapałem się po głowie. – Nie przemyślałem tego. Wiesz… Emocje trochę we mnie opadły, ale to nie oznacza, że chciałbym wrócić już do domu – westchnąłem. – Ale nie mogę także u ciebie zamieszkać, więc…
- A kto powiedział, że nie możesz? – zdziwił się.
- A co na to twoi rodzice?
- Mówiłem ci, że ich praktycznie cały czas nie ma. Zresztą… jestem pewien, że nawet nie zwróciliby na ciebie uwagi – wzruszył ramionami. – Może nawet wzięliby cię za swojego drugiego syna albo za mnie… - wywrócił oczyma.
- No nie przesadzaj… Aż tacy nieczuli i obojętni wobec ciebie to chyba nie są… - spojrzałem na niego z naganą.
- Nie znasz ich – pokręcił głową – więc prosiłbym cię, abyś nie wypowiadał się na ten temat – warknął i wyszedł z łazienki. Podążyłem za nim do pokoju. Takashima usiadł na łóżku i westchnął ciężko, po czym położył się i jednoznacznie dał mi do zrozumienia, że idzie spać.
- Kyou-chan… - odezwałem się cicho i przykryłem go kołdrą. – Nie chciałem cię urazić… W istocie, nie znam twoich rodziców, ale myślę, że nikt nie potrafi być AŻ tak nieczuły względem własnego dziecka – ułożyłem się za nim i objąłem go w pasie.
- To źle myślisz – odwrócił się do mnie przodem. – Możemy zmienić temat? Nie chcę o tym rozmawiać… - skrzywił się.
- Oczywiście – zgodziłem się, jednak mimo to obiecałem sobie, że jeszcze kiedyś wrócę do tego tematu i zmuszę go do rozmowy. – O czym chciałbyś porozmawiać?
- O Rukim – odpowiedział szybko.
- Ee… - poczułem się bardzo niezręcznie. –Czemu niby chciałbyś o nim rozmawiać?
- Bo twoja matka uważa go za twojego chłopaka – powiedział niezadowolony i wtulił się w mój tors. – A ja nim jestem – burknął. – Dlaczego myśli, że jesteś z Takanorim?
- Ech… Ona zawsze tak gada. Jak przyjdzie do mnie jakiś kolega czy koleżanka, to zaraz uważa go za mojego chłopaka albo dziewczynę. A Taka był u mnie kilka razy – wzruszyłem ramionami.
- Przecież widzę, że kłamiesz – zganił mnie. – Gadaj prawdę! – zażądał.
- No… dobrze – westchnąłem. – Chociaż już wiesz… Interesowałem się Rukim, ale już mi przeszło. Teraz interesuję się tylko tobą – zapewniłem. – Saki teraz chce zdobyć Takanoriego, ale on ma Reitę jako obrońcę, więc nic mu nie grozi – machnąłem ręką. – Saki, no on może trochę rzadziej, częściej Suga, bywał u mnie i rozmawiałem z nim na temat Taki. Wtedy… mówiłem o nim tak, jakby już należał do mnie… Pewnie moja matka to usłyszała i z tego taki wniosek – wzruszyłem ramionami.
- Kto to jest Saki? – zdziwił się.
- To brat Sugi.
- Wiem, kim jest Suga– warknął. – Ten, którego podesłałeś do mojego grona, żeby mnie szpiegował – dźgnął mnie palcem w mostek. – Ale Saki? Nigdy go nie wiedziałem… - pokręcił głową.
- Widziałeś, tylko nie pamiętasz. O, wiem! Kiedy Saki kręcił się koło Akiry, podawał się za Mizui’ego. Już kojarzysz? – rudzielec zamyślił się na chwilę.
- Taki wysoki brunet, który był zawsze najbliżej Reity? – zachłysnął się powietrzem.
- Tak, to on – potwierdziłem. Uru nagle zbladł. – Co się stało, kochanie?
- To on! To jego Ruki nazywa psychopatą! – zerwał się z łóżka i stanął na materacu na równych nogach. –Yuu, on jest nienormalny! Wiesz, w co ty wpakowałeś Rukiego?! – krzyknął na mnie.
- No… tak nie do końca rozumiem, o co ci chodzi… - zrobiłem głupią minę.
- Reita nie może trzymać się blisko Rukiego! Taka przeniósł się do innej szkoły właśnie dlatego, że jego babcia dowiedziała się, że Akira nie dość, że nie jest już przyjacielem jej wnuka, to w dodatku był jego prześladowcą; wyśmiewał się i wyzywał Takę, żeby przypodobać się swoim nowy koleżkom i utrzymać swoje stanowisko najgroźniejszego w szkole! Jeżeli Akira będzie chciał chronić Takanoriego, to będzie musiał się bić z Sakim. Bo nie wyobrażam sobie, aby Suzuki znalazł inne rozwiązanie, a jeśli znów będzie się bił, może trafić do poprawczaka! Wtedy już nijak nie będzie miał jak mu pomóc, a Taka zostanie na łasce tego psychopaty! Musimy jakoś ochronić tych dwóch bęcwałów, bo sami sobie nie poradzą!
- Niech zgadnę… i przy okazji zeswatać ich ze sobą? – uśmiechnąłem się krzywo.
- Co? – zdziwił się.
- Ruki opowiadał mi kiedyś, że… przespał się z Akirą. Potem niby było wszystko pięknie, ładnie, układało im się jak w bajce, dopóki nie poszli do liceum, gdzie ich drogi się rozeszły no i… no i jest tak, jak teraz – wyjaśniłem.
- Nie wiedziałem o tym – spojrzał na mnie zainteresowany. – Będziesz mi musiał kiedyś o tym opowiedzieć, ale najpierw musimy wyciągnąć ich z tego bagna!
- Tylko jak?
- Słuchaj. Zrobimy tak…

***

Zapukałem mocno do drzwi i uśmiechnąłem się szeroko, kiedy kobieta o tlenionych włosach, tak samo jak jej syn, otworzyła mi drzwi.
- Dzień dobry, czy Akira jest w domu? – zapytałem przesłodko.
- Tak, jeszcze nie wyszedł do szkoły. A mogę wiedzieć, kim ty jesteś, chłopcze? – zapytała, a ja ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem.
- Nazywam się Yuu Shiroyama. Czy mógłbym porozmawiać z Akirą?
W tym momencie, jak na zawołanie, w przedpokoju z torbą na ramieniu ukazał się blondyn z przepaską na nosie. Spojrzałem na niego i spróbowałem się nie skrzywić.
- Co ty tu robisz? – burknął i kiedy matka odsunęła się z przejścia, wyszedł. Drzwi zamknęły się, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Tak, ja też nie cieszę się na to spotkanie. Ale spokojnie! – krzyknąłem, widząc jak mierzy mnie spojrzeniem spod byka. – Nie przyszedłem się tutaj z tobą bić!
- To w takim razie, po co przylazłeś?
- Uświadomić cię, w jak patowej sytuacji jesteś i powiedzieć, że mogę ci pomóc, jeśli będziesz chciał. Chodź. Porozmawiamy o tym w drodze do szkoły.
Suzuki, niechętnie, bo niechętnie, ale ruszył ze mną w drogę. Zeszliśmy po schodach i wyszliśmy z budynku. Kiedy znaleźliśmy się na ulicy, blondyn rzucił mi wyczekujące spojrzenie, abym w końcu wyjaśnił mu, o co też mi chodzi.
- Wiem, że z pewnością będziesz się bronił przed moją pomocą jak przed ogniem, ale musisz zrozumieć, że bez niej chyba się nie obejdziesz. Wiem, że zależy ci na Rukim – Reita zgrzytnął zębami i już chciał zacząć protestować, ale uprzedziłem go. – Oj, daj spokój! Doskonale o tym wiem! Taka opowiedział mi, co było kiedyś między wami, więc daruj sobie – chłopak spojrzał na mnie przerażony, dlatego dodałem dla otuchy. – Jeśli to cię pocieszy, powiem ci, że jestem z Uruhą – uśmiechnąłem się. 
- Acha… I co w związku z tym? – burknął. Jego policzki były czerwone; dostrzegłem to, mimo iż próbował ukryć się za włosami.
- Wiem także, że nie możesz się bić, bo inaczej możesz trafić do poprawczaka. Saki interesuje się Takanorim, a ty chcesz go obronić, ale nie możesz się bić. I tu jest twój problem – wskazałem na niego palcem. Zacząłem żywo gestykulować, jakbym był na jakiejś debacie. – Saki i Suga również o tym wiedzą i będą chcieli to wykorzystać. Ale tu zjawiam się ja z pomocą…
- Taa… - przerwał mi. – Gdybyś w ogóle się tu nie pojawił, nie potrzebna by mi była niczyja pomoc – wywrócił oczyma. – To twoja wina. Narobiłeś bałaganu, a teraz wszyscy musimy ponosić tego konsekwencje – poczułem się urażony.
W sumie miał rację, ale… chyba wcześniej nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę; aż do teraz. Reita powiedział to tak ostentacyjnie. Jego słowa uderzyły we mnie z wielką siłą. Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w chodnik.
- Wiem. przepraszam za to, ale czasu już nie cofnę. Byłem idiotą, ale chcę naprawić swoje błędy. Pozwolisz mi na to? – spojrzałem na niego spomiędzy kosmyków już trochę przydługiej grzywki.
- No więc, jaki masz ten plan awaryjny? – mruknął.
- Będę ci pomagał w nauce i ewentualnych bójkach. Będę cię odprowadzał od domu do szkoły i z powrotem. Jeżeli gdzieś w pobliżu znajdzie się Saki, a ty będziesz chciał mu przyłożyć, pozwolę, a nawet pomogę ci w tym.
- A co mi da ta twoja eskorta? Jeszcze pomoc w nauce to rozumiem, chociaż nie jestem z tego powodu szczęśliwy – prychnął. – Ale rzeczywiście, moje oceny są gorzej niż marne…
- Moja eskorta da ci to, że jeśli nawet ktoś doniósłby, że znów się biłeś, wszystko zrzucisz na mnie. Powiesz, że próbowałeś mnie odciągnąć albo coś w ten deseń…
- Myślisz, że ktoś mi uwierzy? – skrzywił się.
- Może tobie nie, ale mi tak. Jestem dobrym uczniem i nigdy nie sprawiałem przesadnych problemów, ale nie byłem też świętoszkiem. Właśnie dlatego jestem dobrym kandydatem na twoje sumienie. Wyjdzie na to, że nie dość, że się nie biłeś, to w dodatku próbowałeś odciągnąć mnie od walki; a nuż może jeszcze choćby za „chęci” ściągnięcia kolegi ze złej drogi zapunktowałbyś w oczach dyrektora? – zachęciłem go.
- Ty tak poważnie czy znowu próbujesz mnie jakoś wkręcić? – spojrzał na mnie sceptycznie. – Wiesz… nie ufam ci za grosz, ale muszę chwycić się każdej możliwej deski ratunku… A lepsza twoja propozycja niż patrzenie, jak ten psychopata znęca się nad Takanorim… Tylko jakoś ciężko mi uwierzyć, że tak sam z siebie nagle postanowiłeś mi pomóc…
- To nie był mój pomysł tylko Uruhy. W sumie nie robię tego dla ciebie, a dla niego, więc siedź cicho – wywróciłem oczyma. – Ty nie lubisz mnie, ja nie lubię ciebie, ale kocham Kouyou. On również zdaje sobie sprawę, że całe to zamieszanie to moja wina, ale mimo wszystko potrafił się we mnie zakochać i okazać mi trochę serca. Chcę mu się odwdzięczyć i pokazać, że nie jestem taki zły…
- Chcesz się wybielić w jego oczach? – zaśmiał się.
- A ty nie chciałbyś się wybielić w oczach Rukiego? – zapytałem śmiertelnie poważnie. Uśmieszek zniknął z jego ust. Chłopakowi zrobiło się głupio. Mimo wszystko, delikatnie pokiwał głową. – Plan Uruhy obejmuje również Takę. Kyou będzie codziennie odwoził i przywoził go do domu samochodem, a on sam nie będzie już mieszkał w internacie. W ten sposób zmniejszymy pole manewru dla Sakiego. Będzie mógł spotkać Rukiego jedynie w szkole na przerwach, a i o to zadbaliśmy, aby przesadnie się do niego nie zbliżał. Powiedzmy, że mam w tamtej szkole swoje znajomości i skontaktowałem się z pewnymi osobami, które będą miały oko na Sakiego i Sugę.
- Plan rodem z Matrixu. Nic, tylko jeszcze dodać muzyczkę z „Mission Impossible”!
- Mów, co chcesz, ale musisz przyznać, że Uruha ma łeb…
- Ano muszę – westchnął. – I muszę mu podziękować. Serio robisz to tylko dla niego?
- Tak – przytaknąłem.
- Dobra, ty dostaniesz w zamian wieniec laurowy od Uruhy… a co w zamian dostali od ciebie ci kolesie z twojej poprzedniej szkoły, z którymi rzekomo się dogadałeś? Skoro mają pilnować rozjuszonego lwa, to nie myślę, żeby były to jakieś ułomki, z którymi poszedłeś na ugodę, co?
- To kilku chłopaków ze szkolnego klubu zapaśniczego, koszykarskiego i strzelniczego – wyznałem.
- Więc co dałeś im w zamian? – dopytywał z chytrym uśmieszkiem.
- Bardzo atrakcyjną możliwość…
- Jaką?
- Dołożenia Sakiemu i Sudze – skrzywiłem się.
- To chyba nie wszystko, mam rację? Oj, dawaj! Powiedz! Zapłaciłeś im? – zaśmiał się.
- Nie. Dałem im bardzo atrakcyjną możliwość…
- No, ale teraz gadaj prawdę! – doszliśmy już pod szkołę.
- Dołożenia…
- To już słyszałem! – wywrócił oczyma.
- … „trzem wspaniałym”.
- Kto to są ci „trzej wspaniali”? – zdziwił się.
- Ale nie mów Uru, jasne? – rozejrzałem się czy nigdzie w pobliżu nie ma rudzielca. – „Trzej wspaniali” to trzy osoby, które najbardziej gnębiły wszystkich w szkole. Byli nietykalni… aż do teraz. Wiele osób chce się na nich zemścić… Są to: Saki, Suga i… ja – dodałem cichutko.
- Ty?! – wykrzyknął. – Za bezpieczeństwo Rukiego dasz sobie dołożyć połowie szkoły?! – wrzasnął.
- Cicho! – zganiłem go. – I uwierz mi, że jest to więcej, niż połowa szkoły… - pokręciłem głową załamany. Opadłem na schody prowadzące do wejścia do szkoły i złapałem się za głowę. – Nie miałem innej możliwości. Nie chcieli niczego innego jak zemsty. W sumie… rozumiem ich – potarłem skronie.
- Uruha o tym nie wie?!
- Oczywiście, że nie wie! Inaczej by się na to nie zgodził i szukał innego rozwiązania! Ale… Ja chcę po prostu zakończyć to najszybciej, jak się da. Próbowałem przekupić ich pieniędzmi, ale powiedzieli, że nic nie jest cenniejsze od rozłupania głowy wyzyskiwaczom…
- Oni cię zabiją! – zaczął panikować. – Jak tyle osób się na ciebie rzuci, to nawet nie będzie, co z ciebie zbierać!
- Ja… Po prostu musiałem się zgodzić… Tak przynajmniej mam pewność, że Rukiemu nic nie grozi. Są tak szczęśliwi na myśl o tym, że mi dołożą, że nawet nie pytaj… Ty też powinieneś się cieszyć…
- No patrz, a jakoś nie skaczę z radości – pokręcił głową i spojrzał na mnie z bólem. – Musi być inne rozwiązanie…
- Nie ma! – krzyknąłem. – Muszę ponieść konsekwencje swoich czynów i koniec! Nie chcę o tym myśleć! Reita, skończmy ten temat! – wstałem i zachwiałem się. – Muszę zaznać bólu, który sprawiałem innym przez wiele lat – pokręciłem głową i zacząłem wspinać się po schodach. – Zaraz zaczną się lekcje. Chodźmy – machnąłem na niego ręką i obróciłem się do niego tyłem.
Nigdy nie widziałem jeszcze wyrazu twarzy Akiry, który wyrażałby taki żal jak teraz. Kiedyś uważałem go za maszynę do rozbijania nosów – teraz przekonałem się, że to jednak przyjacielski gość, który miał po prostu trudny charakter i na pierwszym miejscu zawsze stawiał bezpieczeństwo blondyna. Miło, że i mnie okazał w minimalnym stopniu miłosierdzie, ale tym razem musiałem stawić czoła swoim problemom – bez żadnych wykrętów i taryf ulgowych. Po prostu musiałem…


Wzmocnijmy szeregi polskiego yaoi! - MOTYWACJA dla was wszystkich


Ludki moje kochane, mam dla Was złą wiadomość... Nie, nie - nie zawieszam bloga ani nie odchodzę! (Chyba ktoś musiałby mnie zabić, żebym przestała pisać, mój Wen ma się świetnie [a kiedy on miewał się źle? O.o], choć trochę i tak ponarzekam, ale to później xD)

Chodzi o to, że wszyscy, nie no dobra, nie wszyscy... Więc może zacznę jeszcze raz: Chodzi o to, że dużo autorek blogów o tematyce yaoi/shounen-ai odchodzi, usuwa blogi, czy zawiesza je... To smutne! W dodatku polski portal yaoi (yaoi.pl) również upada (ale tam to wina adminów, więc nie będę się na ten temat wypowiadać).

Wiem, że każdy ma gorszy czas (ale to już jest przesada - mamy jakiś ogólnopolski okres depresyjny dla yaoistek?) - ja też nieraz miałam ochotę to wszystko rzucić i powiedzieć "pier$%^&* wy się wszyscy, niech pisze kto inny, bo ja się do tego nie nadaję!", ale zapewniam, że to nie jest rozwiązanie. Jeśli zamkniecie bloga, przestaniecie pisać to... sto procent i gwarancja na dwa lata z doczepionym paragonem, że będziecie żałować. Wiem, bo sama kiedyś chciałam zakończyć działalność i teraz bardzo cieszę się, że tego nie zrobiłam.

Teraz możecie uważać inaczej - ale kiedyś wspomnicie moje słowa (przeraża mnie to, że wypowiadam się jak moja własna prababcia...). Jeśli pisanie bloga sprawia Ci przyjemność - to pisz! Pisanie to nie mordęga ani nic z tych rzeczy. Ja, na przykład, czerpię wielką satysfakcję, kiedy od czasu do czasu przeglądam własne opowiadania i strzelam klasyczne "face palm", widząc jakie błędy popełniałam; mimo wszystko jestem dumna z siebie, że już ich nie popełniam. Teraz to, co kiedyś było nie do pojęcia, nie do przyswojenia, jest dla mnie błahostką, łatwizną.
Powiem Wam w tajemnicy (co niektórzy [czyt. ci, którzy ze mną piszą] wiedzą), że miałam zostać dyslektykiem. Polonistka w podstawówce stwierdziła, że jestem... że miewam poważne problemy, że tak to ładnie ujmę, i nic nie da się z tym zrobić - a dziś? Kiedy od tak, kiedyś odwiedziłam starą szkołę i pokazałam jej jedynie objętościowo mojego wydrukowanego mega-shota (60 stron, a "Liceum ma już 64 mimo że jeszcze się nie skończyło), to jej zrobiło się głupio, a nie mi - ale do czego piję? Już wyjaśniam: moja mama uparła się, że będzie ze mną ćwiczyć ortografię i gramatykę - poległa sromotnie. Potem zaczęłam czytać dużo książek - co nieco mi się tam poprawiło, ale nie za wiele. Jeszcze później zaczęłam czytać blogi i trafiłam na fanficki; pomyślałam: "Skoro inni piszą i wychodzi im to dobrze... to dlaczego ja mam nie spróbować?". I tak oto się zaczęła moja przygoda z pisaniem - i to tylko i wyłącznie dzięki temu nie kalam dziś swojego języka ojczystego aż tak bardzo jak moi rówieśnicy.

Właśnie... rówieśnicy - jeśli ubolewasz nad tym, że nie możesz nikomu powiedzieć o tym, o czym piszesz lub grono osób, które wie o tym jest bardzo małe, to pocieszę Cię - z całej szkoły, do której chodzę, prawie wszyscy widzą, że piszę bloga. O czym? Wie tylko jedna osoba poza mną. Codziennie słyszę prośby, typu: "Daj linka! No podaj ten link!", a co wtedy robię? Uśmiecham się ładnie, kiwam głową, odwracam się na pięcie i odchodzę.

Wiadomo, że wszystko po jakimś czasie może nam się znudzić, jak np. czekolada. Nie znam osoby, która by jej nie lubiła (nie mówię tu o osobach uczulonych) - ale jeśli codziennie któraś z nas by ją jadła i to w dodatku w kilogramach -> wiadomo, że to by nam się znudziło, przejadło, zniesmaczyło, a nawet zaszkodziło. Więc jeśli piszesz bloga, a nie masz weny - to zrób sobie wolne! Dwa tygodnie bez pisania i czytania jakiegokolwiek bloga - przerzuć się na książki, pooglądaj telewizję, spotkaj się ze znajomymi... Odpocznij. Zobaczysz, głowa znów zapełni ci się pomysłami! Nie zmuszaj się do pisania, bo możesz zrazić sama siebie!

Ja akurat jestem taką dziwną istotą, która nigdy nie spotkała się z problemem braku weny, bo ja po prostu siadam do laptopa, wygłaszam swój tradycyjny tekst "nie wiem, o czym napiszę, ale coś napiszę", włączam word'a i zaczynam nawalać w klawiaturę, dopóki mnie palce nie zaczną boleć! W takim razie, ktoś zapyta, z jakiej racji mam prawo wypowiadać się na ten temat - bo mnie też dotykają problemy! Można powiedzieć, że ja również przechodzę teraz gorszy okres, mimo że moja wena od ponad dwóch lat miewa się tak samo dobrze. Kiedyś, kiedy czytałam bądź pisałam (szczególnie kiedy pisałam) miałam wyobrażenie tego, jak co wygląda. Mimo iż nigdy nie byłam w Japonii (i pewnie nigdy tam nie pojadę) to, kiedy opisywałam, że ktoś tam skręcił z głównej ulicy na blokowisko, gdzie mieszkał, to ja nie pisałam sobie tego "od tak" - ja to naprawdę widziałam oczyma wyobraźni. Nazwijcie mnie wariatką, ale ja nie patrzę się w monitor ani na klawiaturę, kiedy piszę - wpatruję się w punkt powyżej monitora, w czerwoną ścianę mojego pokoju, choć... za dobrze jej nie widzę (i wcale nie chodzi o to, że jestem krótkowidzem - spokojnie, noszę soczewki). Chodzi o to, że nie widzę tak wyraźnie tej ściany, gdyż zakrywają mi ją półprzezroczyste obrazy z mojej fantazji. Kiedy piszę, że np. "Ruki wszedł do pokoju", to nie zawsze opisuję już dalej jak ten pokój wyglądał, ponieważ... jest to dla mnie zbyt oczywiste. (Oczywiście, kiedy chcę podkreślić, że w tym pokoju coś jest lub nie ma, lub jego wystrój był jakiś szczególny to zwracam na to uwagę) To jest dla mnie tak jakbym... zaprosiła Was to siebie. Skoro byłaś u mnie w domu, widziałaś jak tam jest, to nie na następnym spotkaniu, kiedy coś bym Ci opowiadała, nie musiałabym Ci mówić: "No wiesz... Ja to w przedpokoju mam taką komodę, która stoi zaraz przy drzwiach. Ona jest wykonana z ciemnego drewna i ma metalowe uchwyty. To właśnie tam położyłam klucze, a potem podeszłam do takiej dużej szafy, wykonanej z podobnego drewna i z podobnymi uchwytami i odwiesiłam tam płaszcz na niebieski, plastikowy wieszak" - po co niby miałabym Ci opisywać te meble, skoro byłaś u mnie i widziałaś jak to wygląda? Mogłabym po prostu powiedzieć: "Położyłam klucze na komodzie, a następnie odwiedziłam płaszcz do szafy". Więc jeśli opisuję np., że "Gara skręcił w lewy korytarz, choć myślałem, że skieruje się w prawy, do wyjścia (...)" to ja to naprawdę widzę. Widzę korytarz główny i dwa boczne od niego odchodzące; widzę, że te korytarze są zaciemnione, a przez małe okna wpada miękkie, słabe światło gasnącego już słońca; widzę, że na ścianie prawego korytarza jest graffiti, choć może nie zawsze o tym napiszę. Jakoś podświadomie wiem, że prawy korytarz prowadzi do wyjścia, a lewy w głąb budynku - skąd to wiem? Nie mam bladego pojęcia.
Kiedyś było to dla mnie oczywiste i myślałam, że inni też tak mają. Potem okazało się, że to tylko ja jestem taka dziwna. Teraz to zanika... Kiedy patrzę się w czerwoną ścianę mojego pokoju to... widzę głównie czerwoną ścianę mojego pokoju. Mogłabym z tego powodu zamknąć bloga, czy go zawiesić - ale tego nie zrobię.

Jest jeszcze jedna sprawa, która mnie wkurza i jednocześnie dobija - ilość polskich fanficków. Jest ich naprawdę mało... Znów podam przykład dotyczący mojej szanownej, wywyższającej się osoby - jak pewnie się zorientowałyście uwielbiam D'espairsRay, a moim ulubionym paringiem jest Zero x Hizumi, który niestety w polskich opowiadaniach występuje rzadziej niż rzadko. Lubię język angielski i trochę go już tam znam, dlatego też... czytam ficki w języku angielskim (nie, nie używam google tłumacz, jakby się ktoś pytał)! Smuci mnie to, że nie mogę poczytać nawet dobrego yaoi w języku polskim.
Dobra, kit z Zero x Hizumi - mówię teraz już ogólnie. Nowe ficki w języku polskim przybywają z prędkością cieknącej krwi z mojego nosa, kiedy dostałam w twarz piłką od szczypiorniaka. U nas miewa się to zazwyczaj tak - prolog, rozdział pierwszy, w szaleńczych i jakże nieprzyzwoitych porywach rozdział drugi i THE END lub zawieszenie na czas nieokreślony, co równa się THE END'owi. Boże, niedługo będę się musiała nauczyć się szwabskiego, żeby przeczytać jakieś yaoi! Ludzie, ja nienawidzę niemieckiego! Nie karzcie mnie tak! *płacze rzewnie*
Ale w tym podpunkcie muszę poruszyć jeszcze jeden temat - polskość z nas wychodzi! W sumie to mogę powiedzieć z Was albo ich, bo teraz zwracam się głównie do osób, które nigdy nie napisały choćby jednego zdania pojedynczego lub jego równoważnika na temat yaoi - nie ważne, czy to zdanie lub równoważnik zostało opublikowane w internecie czy też nie.
Coraz częściej dostaję maile, smsy, czy wiadomości na facebook'u o treści: "Kita! No weź coś napisz, bo nudą wieje!" albo "Weź coś naskrob, bo nie mam co czytać!" - a może, cholera, ty coś "naskrobiesz"? Hm? Może teraz ja coś przeczytam? Tak, Polacy lubią od innych wymagać, ale jak mają sami coś od siebie dać to - broń Boże! Nudzi Ci się? Siedzisz już przy tym komputerze to otwórz word'a czy notatnik i zacznij pisać! Jedni piszą lepiej, inni gorzej, ale ważne, żeby chociaż spróbować - poza tym nie będzie Ci się już nudzić. Teraz ktoś z kolei mógłby powiedzieć: "Bo tobie to łatwo powiedzieć, bo ty już "znana" jesteś". Gów%^ prawda! Obserwatorów nie przybywa wcale, wejść jest coraz mniej, ludziom komentarzy nawet nie chce się pisać... To wszystko jest demotywujące, ale cóż zrobić? No przecież nie powieszę się z tego powodu... Ostatnio dostałam także takiego maila: "Chciałam zacząć pisać, ale potem znalazłam twojego bloga i załamałam się. Przeczytałam wszystkie twoje opowiadania - łącznie z tymi najstarszymi, "najgorszymi" i załamałam się. Zrezygnowałam jednak z pisania, bo stwierdziłam, że przy tobie to bym się jedynie zbłaźniła...". Że tak powiem z francuskiego (którego nigdy w życiu się nie uczyłam) "la face palm"! "Zbłaźniłabym się przy tobie"? A co ja jestem? Steven King czy Agata Christi? Zbłaźnić to się możesz jak przy chłopaku, który ci się podoba wyrżniesz się i wylądujesz twarzą w błocie albo dostaniesz okresu, kiedy będziesz miała białe spodnie, a na twoim tyłku nagle pojawi się flaga Japonii... Tak jak pisałam już wyżej, jedni piszą trochę lepiej, inni trochę gorzej - ale wszystko da się wytrenować. Ja akurat jestem humanistą, ale nie każdy w końcu musi nim być. Z kolei z matematyki jestem gorzej niż tępa i do dziś nie znam tabliczki mnożenia. Umiem jedno, nie umiem drugiego - i co robię? Wzruszam ramionami, bo matma jest mi obojętna, a zresztą mam kalkulator w telefonie. Ty na maturze, czy teście gimnazjalnym nie będziesz miała opracowania lektury przed nosem, czy Sienkiewicza, który napisałby wypracowanie za Ciebie. Zdziwiona?
 A ja będę mogła mieć kalkulator na testach.
Jeżeli czytasz (cokolwiek, nawet zwykłe babskie szmatłwace), to znaczy, że w pewnym sensie interesujesz się słowem pisanym. Więc może pomyśl, żeby coś napisać albo zastanów się dwadzieścia razy, czy chcesz z tym skończyć.
I przypominam, że ja też kiedyś nie lubiłam języka polskiego i nie umiałam pisać. Jestem na blogu już prawie dwa lata, przez pół roku chowałam moje prace do szafki. Potem je ujawniłam - przeczytałam blogi innych dziewczyn, które pisały znacznie dłużej ode mnie - i również się załamałam. Też chciałam usunąć swoje teksty, kiedy nagle pojawił się pierwszy przychylny komentarz... a potem drugi... a potem zaczęły one wyskakiwać jak grzyby po deszczu i stwierdziłam, że może do Kinga, który pisze czterotomową sagę na kiblu, kiedy ma laptopa pod ręką i porządne rozwolnienie, się nie umywam, ale skoro ktoś czyta to, co piszę, to będę jednak pisać. Tak minął tydzień, miesiąc, dwa, trzy... pół roku, rok, aż w końcu strzeliło dwa lata i mogę nazwać się "weteranem". Napisałam dość sporo, a każde moje opowiadanie, każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej - i to daje mi satysfakcję. To, dlatego nie usuwam sowich starych prac, mimo że są miliardy razy gorsze od tych, które piszę obecnie - czasem po prostu lubię do nich wracać i szczerzyć się jak dziecko z tego, że rozwijam się i sama mogę to zauważyć. Kiedy zaczynałam pisać, potrafiłam zrobić błędy we własnym nazwisku, dziś uczę ortografii i gramatyki moją młodszą siostrę i cioteczne rodzeństwo.

 A nawiązując do tych testów i matury... Tak jak mówię - nikt za Was nie napisze tego. Za mnie też nikt nie policzy, ale cóż... Nie chcecie chociaż spróbować sowich sił w humanie? Wiadomo, że każda z nas ma innego historyka, polonistę - jedna ma miłego i pomocnego, druga chamskiego i wiecznie naburmuszonego. Nauczyciele potrafią zrazić do swoich przedmiotów, ale na litość Boską, nie patrzcie na nich! Mnie też nie odpowiada moja historyczka, ale zaciskam zęby i brnę z tematem do przodu, bo a nóż, widelec znajdę coś ciekawego, co mnie zainteresuje!
Nie poznasz odpowiedzi, dopóki nie spróbujesz.

Zachęcam wszystkich do pisania w jakiejkolwiek formie! Już nie mówię tylko o yaoi, ale piszcie cokolwiek! Choćby liściki na lekcjach i bawcie się w pocztę pantoflową!

Ej! I pamiętajcie, że są osoby, które od Was "lepiej" piszą i jeśli boicie się, że się "zbłaźnicie" (nie no, nie mogę tego przeżyć...) to napiszcie do kogoś! Nie mówię już, że macie pisać do mnie, ale do kogokolwiek, kto was zainspirował, kogo uważacie za lepszego "pisarza" od Was, do kogoś, kogo chcecie poprosić o pomoc. Zapewniam Was, że nikt nie odpisze Wam: "Sorry, jestem lepsza, a Ty wywal te swoje wypociny, bo mi dysk normalnie się stopił, kiedy to czytałam"... Nikt nie gryzie i Was nie pobije, tym bardziej, że w internecie jesteście anonimowe, więc... gdzie problem?