Ja nie wiem... Zresztą róbcie, co chcecie. Nie chcecie czytać to ja was przecież nie zmuszam, ot co. Ale tak na marginesie - nie możecie tego ptraktować jako zwykłe opowiadanie o jakiś zwykłych chłopakach, którzy mają zespół? No na przykład (teraz sobie wymyślam, każdy może inaczej to interpretować) Taki Gara to bęzie jakiś tam Sebastian, a Tetsu to jakiś Tomek se na przykład i mają taki początkujący zespół o nazwie Merry? Nie, to nie ja już się nie udzielam...
-Przepraszam! – wydarłem się na
całe gardło.
Nagle Uru pojawił się w
odległości jakiś trzydziestu pięciu metrów ode mnie. Odwrócił się powoli i
spojrzał na mnie oczami wielkimi jak dwie piłki do tenisa ziemnego. Zdawało mi
się, że pobladł jeszcze bardziej.
- Co ty powiedziałeś? – zapytał
akcentując każde słowo osobno.
Zamarłem.
Przełknąłem głośno ślinę i spiąłem się, bojąc się jakiejś nagłej reakcji z jego
strony. Wampir jednak nie poruszył się i przypatrywał mi się usilnie w taki
sposób, jakbym to ja był jakimś wybrykiem natury, a nie on.
- Ja…
Przepraszam… - wyszeptałem i spuściłem głowę, pozwalając, aby za długa grzywka
zasłoniła moją twarz. Po długiej chwili spojrzałem przez włosy, szukając
wzrokiem sylwetki bruneta. – No i znów wszystko spieprzyłem… - szepnąłem do
siebie i pociągnąłem nosem, zdając sobie sprawę, że Uruha zniknął.
-Właśnie
tym razem nie – usłyszałem głos za sobą. Mało nie dostałem zawału! Odwróciłem
się szybko, omal znów nie lądując na dupie i spojrzałem zaskoczony na Uru. Jak
on tu…? Że ja go nie zauważyłem, ale…?
-
Kouyou! – ryknąłem płaczem i rzuciłem się na niego. Objąłem go i ukryłem twarz
w zagłębieniu jego szyi. – Nie zostawiaj mnie już… Ja cię nie zostawię! Błagam…
Proszę… - nogi same się pode mną ugięły, przez co upadłem na kolana. Zakryłem
twarz dłońmi, jeszcze bardziej zanosząc się płaczem. Szatyn przyklęknął nade
mną i odsunął moje ręce od twarzy, następnie muskając wargami kącik moich ust.
-
Przecież wiesz, że nie mogę… - wyszeptał. – Musimy się rozstać… na zawsze –
dodał znacząco i rzucił mi spojrzenie przepełnione powagą. – Nawet nie wiesz
ile czekałem, aby usłyszeć to jedno durne słowo z twoich ust – uśmiechnął się
gorzko i westchnął. – To już koniec… Muszę odejść. Przestanę zabijać, a ty –
wierzchem dłoni pogładził mnie po policzku – przestaniesz mnie szukać.
-
Nie! Kyou-chan! Nie! – złapałem go za nadgarstek, kiedy chciał już wstać i
odejść.
-
Właśnie tak, Yuu – wyrwał rękę z mojego uścisku. – Nie mam do ciebie żalu, ale
nie mogę żyć w pobliżu ciebie… - spojrzałem na niego z niezrozumieniem
wymalowanym na twarzy. – Oj, nie udawaj. Dobrze wiesz, o co mi chodzi –
pokręcił głową i zaśmiał się smutno, po czym odwrócił się do mnie tyłem i
zaczął się oddalać w tempie normalnym dla przeciętnego człowieka.
-
Nie! – szarpnąłem go za bark, momentalnie podrywając się z ziemi. – Nie możesz!
Nie możesz mi tak wybaczyć! Nie masz do mnie żalu? Masz być na mnie wściekły!
Masz mi grozić! Mam o ciebie zabiegać! Mam się starać! – uwiesiłem się na jego
ramieniu. – Zmienić się! Daj mi szansę! – kolejne potoki popłynęły po moich
policzkach.
-
Rozstajemy się we względnej zgodzie – odpowiedział beznamiętnie. – Usłyszałem
to, co chciałem. Jestem z tego zadowolony. Mogę odejść – odpowiedział
niewyraźnie i odepchnął mnie, przez co zatoczyłem się do tyłu. Chłopak zniknął.
***
-
Nie, nie, nie! Nie, kurwa, nie! – wrzeszczałem, będąc już w domu i rzucając
wszystkim, co nawinęło mi się pod rękę.
Zrobiłem
w mieszkaniu istne pobojowisko. Zniszczyłem wszystkie obrazy, jakie wisiały na
ścianach, porozbijałem wazony i wszystko, co było wykonane z jakiegoś kruchego
materiału. Rzeczami, które nie kruszyły się, typu plastik i tym podobne,
rzucałem o ściany, dopóki nie rozpadły się na części pierwsze. Zerwałem
telewizor ze ściany i cisnąłem nim w stronę szklanych drzwi balkonowych, które
rozsypały się na tysiące małych, lśniących odłamków. Upadłem na kolana i znów
zacząłem płakać, zaciskając dłonie w pięści, tym samym raniąc je drobinami,
jakie zostały ze szklanego stolika z salonu, który rozbiłem. Lodowaty wiatr wpadł
do mieszkania przez wybitą szybę, rozwiał mi włosy i sprawił, że zacząłem drżeć
jeszcze bardziej. Ciężko dyszałem, zmęczony po przeprowadzonej demolce. Z
mojego mieszkania zostały jedynie gruzy – tak samo jak i z mojego życia, w
którym sam już się nie orientowałem. Zaczerpnąłem zimnego powietrza, biorąc
głęboki oddech. Wtem, doznałem olśnienia. Wróciłem do sypialni, a raczej tego,
co z niej zostało i wygrzebałem kilka albumów spod przewróconej meblościanki,
po czym rzuciłem je na łóżko, uprzednio zdzierając z niego kołdrę z narzutą.
Sypialnia była chyba jedynym pomieszczeniem, w którym okna nie ucierpiały, za
co szczerze dziękowałem… sobie? Sam nie wiem komu… Zamknąłem drzwi i upchnąłem
pod nimi pościel, nie chcąc, aby gdziekolwiek wdarła się choć odrobina świeżego
powietrza. Wróciłem do łóżka i zacząłem wyjmować wszelkie zdjęcia, nawet ich
nie oglądając. To tylko jeszcze bardziej utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że
to, co chcę zrobić, jest dobre. Spojrzałem posępnie na pokaźny stos fotografii
i westchnąłem, szukając zapalniczki po kieszeniach. Gdy w końcu ją znalazłem
wziąłem jedno ze zdjęć, na którym Uruha całował mnie w policzek, a ja
obejmowałem go w pasie i podpaliłem je. Rzuciłem płonącą fotografię na resztę
pamiątek i przez chwilę oglądałem jak papier zwija się i zwęgla. Po chwili
szary dym zaczął gryźć mnie w oczy i przyczyniał się do tego, iż było mi coraz
ciężej oddychać. Podziwiałem tańczące ogniki, kiedy zaczęło mi kręcić się w
głowie. Zakaszlałem i usiadłem na podłodze, przyglądając się, jak alarm
przeciwpożarowy zaczyna walkę o moje życie. Uśmiechnąłem się krzywo i
podniosłem kilka książek z podłogi, zastawiając ognisko tak, aby nie wygasło.
Po chwili zajęły się i książki, a płomień był tak wielki, że woda nie mogła go
ugasić. Nadomiar złego, podrzucałem do strawienia wesołemu żywiołowi coraz to
nowe książki, teksty piosenek, nuty, pojedyncze kartki, które powyrywałem będąc
w furii i resztę wszelakich rzeczy, które mogły ulec spaleniu. Nie mogłem
powstrzymać kaszlu. Zacząłem się dusić. Muszę przyznać, że mogłem wybrać
łatwiejszą formę samobójstwa – na przykład mógłbym strzelić sobie w łeb, ale
chyba taka śmierć bardziej mi się podobała. Upadłem na podłogę, nie mając siły
już wstać. Oczy łzawiły niemiłosiernie, a obraz przed nimi tracił ostrość. Powieki
ciążyły, jakbym był cholernie zmęczony. Ostatni raz zaciągnąłem się siwym dymem
unoszącym się wokół mnie i zamknąłem oczy…
***
Ocuciło
mnie coś zimnego, co oblało mnie od stóp do głów. Powoli otworzyłem oczy i
ujrzałem nad sobą mozaikę kolorów, zlewającą się w jedną wielką plamę, której
koloru za nic nie mogłem określić. Obraz zawirował, ale zaraz potem stanął w
miejscu i ujrzałem nad sobą Uruhę, który trzymał w dłoniach metalowe wiadro z
wodą.
-
Umarłem? – zapytałem z nadzieją.
- Nie! – krzyknął, przez co w mojej głowie
wybuchła mała rewolucja.
-
Szkoda… a tak się starałem… - wybełkotałem niezrozumiale.
- Czy
ci do reszty rozum odjęło?! – darł się nadal wampir, wściekły jak nigdy.
Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że jestem tutaj z Uruhą! Z moim
Uruhą! Zaraz… Nie moim…
-
Kouyou… - mruknąłem, a oczy ponownie zaszkliły mi się; ze szczęścia i
podrażnienia, jakie wywołał dym. Zerwałem się do pozycji siedzącej, co
poskutkowało ogłuszającym bólem głowy. Szatyn pchnął mnie tak, że znów leżałem
na plecach. Zorientowałem się, że znajduję się w jakimś obcym, mokrym łóżku, w
jakimś nieznanym mi pokoju, w którym nigdy wcześniej nie byłem. Gdzie ja
jestem?
-
Czemu chciałeś się zabić?! Przecież wszystko miało być już dobrze! Czemu ty to
„wszystko” zawsze musisz psuć?! – lamentował młodszy.
-
Kouyou, ja… - zdążyłem jedynie wydusić, kiedy chłopak brutalnie mi przerwał
kolejnym potokiem słów, przy czym bardzo żywo gestykulował… żywo? W każdym
razie jak na kogoś, kto zmarł i został wskrzeszony, ale formalnie nadal jest
martwy…
- Co
ty sobie myślałeś?! Nie możesz zająć się własnym życiem?! Zamknąć pewien
rozdział i żyć dalej?! Choć raz nie doprowadzać mnie do białej gorączki?!
Musisz się z tym pogodzić! Życie nie jest łatwe, ale nie możesz tego zakończyć!
Nie tak! Nie w ten ośmieszający sposób! – Uru chodził po całym pokoju, a ja w
końcu nie zdzierżyłem i kiedy był przy krawędzi łóżka, na którym leżałem,
przyciągnąłem niczego niespodziewającego się wampira i zmusiłem go, aby się na
mnie położył. Nasze twarze dzieliły zaledwie milimetry, kiedy zdecydowałem się
i namiętnie wpiłem w jego usta. Pierwszy raz od dłuższego czasu opuścił mnie
strach i nie bałem się, co będzie zaraz… w tym momencie było mi to obojętne.
Całowałem się z moim ukochanym i za tą chwilę przyjemności byłem gotów choćby i
zginąć od tych wspaniałych ust, a raczej kłów, które tak starannie ukrywały…
Sorry,
że tak krótko, ale nie wyobrażałam sobie, żeby móc zakończyć to w innym
momencie. xD