Tak, wiem, wszyscy mamy dość oneshotów, dlatego obiecuję, że następnym wpisem będzie "Nowy Świat". A potem... a potem to się zobaczy, bo wszystko zależy od mojego kapryśnego w ostatnim czasie Wena (serio, jeszcze chyba nigdy nie zdarzyło się, żeby mój Wen był AŻ tak niestabilny - niemal jak poziom moich hormonów ^^'').
W ostatnim czasie mam nieprzyjemne poczucie, że wszystko, za co się biorę jest bezsensowne i wszelkie moje prace (szkolne i nie tylko) obracają się w shit pierwszej kategorii, toteż... huh, proszę o wybaczenie ^^''''''''''''' Staram się wyjść jakoś z tego stanu, ale idzie mi to tak samo, jak Wenowi układanie nowych, spójnych scenariuszy =.= Muszę też przyznać, że koniec końców Wen ostatnio przekabacił się na pisanie fantasy, horrorów i tego podobnych rzeczy, toteż romanse idą mu strasznie opornie >.<''
Dodam też, że pamiętam o wszystkich zamówieniach (Asagi x Mahiro, Zero x Hizumi!) i obiecuję coś z nimi stworzyć, ale naprawdę proszę o wyrozumiałość i cierpliwość, bo póki co to potrafię tylko walić głową o ścianę T^T
Przy okazji dziękuję też kochanej Ayu, która przypomniała mi o moim własnym, ukochanym paringu z D'espami i dopiero po jej komentarzu uświadomiłam sobie jak długo nie pisałam niczego z tą wspaniałą, charakterystyczną dwójką ♥ (i osobliwym jegomościem Michim, który żyje sobie w mojej głowie własnym życiem x''D). Cosik mi się wydaje, że zwolenniczki Hizu x Zero będą miały mimo wszystko krótszy okres oczekiwania - to tak dodam na poprawę humoru C:
Tak, zdaję sobie również sprawę, że nie wyrobiłam się trochę na czas z tym "Postanowieniem noworocznym", ale cóż... Wen nie sługa, a "okres kwarantanny", przez który musi przejść u mnie każdy tekst zanim zostanie opublikowany tym bardziej. Koniec końców i tak jednak nie mam znów AŻ tak dużej obsuwy w czasie, z czego się cieszę, bo, dla przykładu, opowiadania Halloweenowego z Mikaru nie skończyłam do tej pory ^^''
Nie wiem czy udało mi się do końca uchwycić w tym opowiadaniu to, co chciałam wam pokazać, ale problemy z wyrażaniem jakiś "górnolotnych" myśli mam już od dłuższego czasu. Niemniej, liczę jednak, że ten tekst nie będzie dla was jedynie nieskładnym i niegramatycznym zlepkiem literowym bez większego sensu ^^''
Coś czuję, że ta ściana niedługo sama do mnie przyjdzie i zacznie mnie walić po tym pustym łbie x.x''
Tymczasem, endżoj!
Tytuł: „Postanowienie
noworoczne”
Paring: Tsuzuku (Mejibray)
x Ryoga (RAZOR, ex BORN) -> [gościnnie występuje Kai z Killaneth i Aryu z Morrigan]
Typ: oneshot
Gatunek: obyczajowe,
dramat (?)
Beta: -
Przesunąłem
językiem po zębach odsuwając od siebie brudne, puste talerze wraz z pałeczkami.
Westchnąłem ledwo słyszalnie opierając głowę na dłoni i sięgnąłem w końcu po
papierosa, który tlił się w mojej ręce już od dłuższego czasu. Używka zdążyła
spopielić się niemal do połowy, mimo iż zaciągnąłem się nią dopiero kilka razy.
Wraz z moim towarzyszem byliśmy szczelnie otuleni siwym kokonem gryzącego dymu.
A moim
owym dzisiejszym towarzyszem był nikt inny jak Kai. Młody wokalista Killaneth
siedział przede mną w utlenionych, zniszczonych i sterczących niczym sucha
słoma włosach, które w sztucznym świetle nabierały dziwnego, wrzosowego
odcieniu. Z jego pociągłej, bladej twarzy o idealnym kolorycie porcelany
spoglądały na mnie ciemne oczy spod niemal niewidocznych linii brwi. To właśnie
te oczy go zdradzały. Bo choć wąskie, różowe wargi rozciągały się w przyjaznym,
sztucznym i wymuszonym uśmiechu, to na dnie jego spojrzenia mogłem zauważyć tę
nutę poirytowania. Subtelny cień prawdziwych emocji, które sumiennie przede mną
ukrywał, żeby mi się przypodobać.
Początkujący
muzyk nigdy nie pogardził papierosem, jednak z tego, co udało mi się wywiedzieć,
nie znosił, kiedy ktoś palił przy posiłku. Tak gdzieś zasłyszałem. Od kogoś.
Dziś postanowiłem sprawdzić wiarygodność tej plotki. No i okazało się, że owy
ktoś, bezimienny siepacz miał rację. Sam główny zainteresowany nie raczył mi jednak
powiedzieć wprost na ten temat ani słowa. Bo niby po co, prawda? Jeszcze gotów
byłbym się obrazić, gdyby zwrócił mi uwagę. Lepiej było siedzieć cicho i
przecierpieć to całe pożal-się-Boże spotkanie z uśmiechem przyklajstrowanym do
facjaty, licząc, że nie wyglądasz przy tym jak skończony idiota susząc tak bez
chwili przerwy cały garnitur zębów. Tak, lepiej było to przeboleć. Znieść zło
konieczne. Bo w końcu ten ból i cierpienie mogło przynieść jeszcze jakieś
profity w przyszłości.
Może nawet całkiem niebanalne profity.
Westchnąłem
raz jeszcze i zaciągnąłem się, wydmuchując obłok dymu wprost w twarz mojego
towarzysza. Tym razem nie uszło mojej uwadze, jak ten zacisnął zęby. Odwrócił
głowę w bok i zamrugał kilka razy załzawionymi oczami, ale nie odezwał się ani
słowem.
Znowu.
Szkoda,
że wcześniej nie byłem taki spostrzegawczy. Może gdybym był w stanie zobaczyć
pewne rzeczy wcześniej, nie narobiłbym tyle głupstw, z którymi czułem się teraz
gorzej niż ta pusta skorupa po człowieku, która siedziała przede mną. Bo on
ranił głównie siebie. To pół biedy. Ja byłem znacznie gorszy. Ja raniłem innych
i na dodatek przez większą część mojego życia beztrosko nie zdawałem sobie z
tego sprawy. Albo zwyczajnie nie chciałem zdać sobie z tego sprawy, gdyż
pozostawanie ślepcem było wygodniejsze. Ponad to bycie „ślepcem” było dużo
także lepsze także od bycia „ignorantem” czy też po prostu „idiotą”.
Musiało
minąć naprawdę dużo czasu i historia musiała zatoczyć ten sam krąg aż
kilkakrotnie, żebym w końcu się czegoś nauczył. Cóż… koniec końców jednak chyba
lepiej późno zdać sobie z czegoś sprawę niż wcale, prawda? No właśnie… Ja też
nie byłem już tak do końca przekonany co do prawdziwości tego stwierdzenia.
Wszak mogło się okazać, że w istocie było już za późno, żeby cokolwiek odkręcić
niezależnie od mojej świadomości popełnionych błędów lub jej braku…
Ale o
co tak właściwie chodziło? Chodziło o nic innego jak o to, że Kai zarówno teraz
jak i wiele razy wcześniej po prostu się przede mną płaszczył. Nie widział we
mnie przyjaciela, kolegi czy chociażby znajomego po fachu, ale osobę stojącą
wyżej w hierarchii, która mogła wyciągnąć do niego pomocną dłoń i wywindować go
do swojego poziomu. Żeby jednak dostać tę chlubną ofertę pomocy najpierw trzeba
było dać coś z siebie. Trzeba było zdobyć zaufanie tej „persony z góry” i
przypodobać jej się, zyskać jej sympatię. Problem pojawiał się dopiero wtedy,
kiedy wasze charaktery drastycznie się różniły i właściwie to wychodziło na to,
że więcej was dzieliło niżby łączyło. Tak prawdopodobnie było też ze mną i
wokalistą Killaneth. W takim wypadku trzeba było więc zacisnąć zęby, tak jak to
robił chłopak przede mną, i brnąć do przodu z dobrą miną do złej gry. W końcu
sława i pieniądze były warte wyparcia się swoich własnych poglądów i opinii na
czas spotkania z przedstawicielem wyższej klasy, prawda?
…prawda?
No
właśnie, ja bym powiedział, że nie. Jednak w opozycji do mnie wielu młodych
ludzi zgodziłoby się z tą hipotezą. Bo oni już dobrze wiedzieli, że potulnym
kiwaniem głową można było sobie wiele zaskarbić i utorować w miarę bezbolesną
drogę do lepszej codzienności – do świata drogich zegarków, samochodów,
alkoholi i pracy artysty w nienormowanych godzinach pracy. Kto by się na to nie
skusił?
Z Aryu
było tak samo. Teraz, z punktu widzenia czasu, kiedy wreszcie udało mi się
przejrzeć na oczy, dużo mogłem powiedzieć na temat blondyna, ale jednego, czego
nie mogłem mu odmówić, to wyczucie czasu. Wokalista Morrigan wręcz idealnie
wstrzelił się w odpowiedni czas z niemniej odpowiednią maską na twarzy, przez
co szybko mnie kupił. Owym czasem był mniej więcej okres rozwiązania
działalności Born, kiedy Ryoga nie miewał się najlepiej. Był przygnębiony i
często nie dopisywał mu humor. Otwarcie sprzeciwiał mi się, kiedy chciałem
wyciągnąć go na jakąś imprezę lub po prostu się upić. W ten czas tłumaczyłem
sobie, że próbowałem go w ten sposób pocieszyć, wyciągnąć z domu, w którym samotnie
spędzał coraz więcej czasu bezczynnie gapiąc się w sufit lub ścianę. Prawdą
jednak było, że przestałem o niego dbać i nie podobało mi się jego zachowanie.
Ten popadał w depresję i psuł mi humor, kiedy ja miałem ochotę po prostu wyjść
i się zabawić. Nic więcej nie miałem w tamtym czasie w głowie.
Wtedy
właśnie pojawił się Aryu. Jedna wspólna impreza i kilka zasłyszanych plotek
wystarczyło mu, żeby zorientować się w sytuacji, dlatego teraz też
podejrzewałem, że nie byłem już pierwszą osobą, przed którą udawał w podobny sposób.
Do tej pory nie mogłem wyrzucić z pamięci, jak blondyn przysiadł się do mnie po
raz pierwszy z szerokim uśmiechem i zaczął niezobowiązującą rozmowę, mimo iż
dla mnie artykułowanie poszczególnych dźwięków stanowiło już nie lada problem.
Jemu jednak to nie przeszkadzało. Cierpliwie czekał aż się wysłowię, pozwalając
dać mi upust mojemu pijackiemu, bełkotliwemu słowotokowi. Oczywiście założę
się, że słuchanie nawalonego gościa w barze było dla niego niemniej irytujące
niż dla każdego innego człowieka na tym wspaniałym świecie, a to, co mi w
tamtej chwili przedstawiał, było tylko kolejną maską. Na pierwszy rzut oka
wszystko jednak wyglądało w porządku. Tym bardziej jeśli to oko było już
zasnute delikatną, alkoholową mgiełką i ostro zezowało. Wtedy to już w ogóle
wszystko grało i buczało. Więc ja byłem zadowolony. W końcu znalazłem kogoś,
kto mnie słuchał i kto nie wyglądał jak chodzące siedem nieszczęść.
Wokalista
Morrigan był pogodny. Zawsze miał dla mnie czas w odróżnieniu od mojego wieloletniego
przyjaciela, który czasem miał sesję zdjęciową, której nie mógł przełożyć,
umówił się już na spotkanie z kimś innym lub najzwyczajniej w świecie leżał w
łóżku z migreną życia i nie miał ochoty z nikim się widzieć ani nikogo słyszeć.
Blondyn cały czas posyłał mi pogodne uśmiechy, śmiał się z moich żartów, ale
nigdy nie żartował sobie ze mnie – nawet w momentach, kiedy ja byłem nieco
złośliwy w odniesieniu do niego. Ryoga z kolei nie zawsze kipiał dobrym
humorem, czasem nie rozumiał moich dowcipów, miewał chwile, w których chciał
być sam, nieraz wkurzał się na mnie, rugał mnie za coś lub potrafił wyciąć mi
świński kawał. Aryu był wręcz wymarzonym kompanem do rajdów po barach i nie
tylko. Miałem wrażenie, że rozumieliśmy się bez słów. Niemal zauroczony jego
osobą rzuciłem wszystko inne na bok – w tym również znajomość z wokalistą Born,
którego zespół przeżywał kryzys, a później także disband.
Słyszałem,
że Ryoga źle zniósł rozpad zespołu. Jedynie słyszałem o tym, gdyż nie było mnie
przy nim, kiedy to się działo. Najzwyczajniej w świecie wypiąłem się na niego i
w chwili, kiedy on potrzebował przyjaciela, ja ignorowałem jego telefony i
wiadomości, unikałem go na korytarzu w studiu, zakradałem się cichaczem do
wizjera w drzwiach własnego mieszkania, żeby sprawdzić, kto stał za nimi zanim zdecydowałem
się otwarcie zamanifestować swoją obecność w domu. Szybko obdarzyłem młodego
muzyka mianem przyjaciela. Oczywiście zdecydowałem się na to stanowczo zbyt
pochopnie. Niczym dzieciak z podstawówki nagle zapragnąłem przytulić wszystkich
do swojego gorejącego, naiwnego serca. W rzeczywistości było to jednak
nierealne, przez co wiele osób patrzyło na mnie jak na debila na haju. Tak,
zdecydowanie zrobiłem z siebie kretyna pierwszej wody w oczach wielu osób…
Skoro
byliśmy przyjaciółmi, to nie miałem nic przeciwko, żeby od czasu do czasu
udzielić przyjacielskiej pomocy. Z początku zaczęło się niewinnie – od
przedstawienia paru osób, zaaranżowania jakiegoś spotkania – ale z czasem to
wszystko nabierało na rozpędzie. Nim się obejrzałem Xibalba zamieniła się w
Morrigan, żeby odciąć się od wszystkiego, co w jakikolwiek sposób łączyło się z
przeszłością. Nowe stroje, kolor włosów, trochę zmienione klimaty muzyczne,
dodajmy do tego szczyptę lansowania przez wytwórnię płytową i vòila!, mamy
nowy, przebojowy zespół, nawet jeśli w istocie niezbyt wielka liczba osób ma
ochotę go słuchać. Grunt to wiedzieć do kogo uderzyć, żeby pomimo popytu, który
nie powalał na kolana, dobrze prosperować.
I tak
oto Morrigan niemal z tygodnia na tydzień przybierało na sławie i zwolennikach.
Wraz z tym ich wokalista stawał się coraz bardziej zapracowany, a więc już nie
zawsze mógł znaleźć czas, żeby wyjść ze mną na obiad czy do galerii handlowej
akurat wtedy, kiedy ja miałem na to ochotę. Było to oczywiście jednoznaczne z
tym, iż Aryu uznał, że nie jestem mu już dłużej niezbędny do dalszej pracy,
więc mógł nieco rozluźnić naszą znajomość i nie musiał już latać na każde moje
skinięcie palcem. Osiągnął to, co chciał i teraz dalej kontynuował swoją pracę
w miarę samodzielnie. Zostałem odsunięty na dalszy plan jako opcja „w razie W”,
gdyby coś poszło nie tak albo gdyby okazało się, że mogłem mieć więcej
wpływowych znajomości niż zaprezentowałem na samym początku.
A mnie
tego wszystkiego było szkoda. W tamtym czasie nie miałem jednak jeszcze pretensji
do blondyna, gdyż faktycznie próbowałem znaleźć dla niego usprawiedliwienia, a
praca bardzo dobrze tłumaczyła jego ostudzony zapał do widywania się z moją
osobą. Niemniej jednak musiałem przyznać, że brakowało mi takiego pieska, który
zawsze przybiegłby, kiedy wyciągnąłem do niego ręce i nie obraziłby się nawet,
gdybym go kopnął w tyłek. Ba!, nawet nic by nie powiedział, bo w końcu
zwierzęta nie potrafią mówić.
Wtedy
właśnie pojawił się Kai, a ja jak ten skończony idiota wszedłem po raz drugi do
tej samej rzeki. Byłem zachwycony faktem, że przybiegł do mnie drugi, uroczy
szczeniaczek, którym mogłem bawić się jak żywą zabawką. I tak wszystko to
trwało sobie w najlepsze.
Do
czasu.
Do
czasu aż w końcu przejrzałem na oczy. Bo w końcu może zdarzyć się i taki cud,
że ślepy zacznie widzieć, prawda? Wszak nieznane są wyroki Boskie… Wreszcie
chomiki w swoich kółkach w mojej mózgoczaszce ruszyły pełną parą albo komuś tam
na górze ewidentnie zrobiło się mnie żal z powodu mojej głupoty, toteż owa wspaniałomyślna
istota transcendentna postanowiła podarować mi w prezencie nieco zdrowego
rozsądku – tak drogiego i deficytowego produktu.
-
Najpierw Noctscure nie wypaliło, a teraz Killaneth… - mruknąłem, podnosząc
spojrzenie na rozmówcę. – Muszę przyznać, że dość krótko razem graliście –
zauważyłem.
- Ano… tak
wyszło – Kai bezradnie wzruszył ramionami robiąc przy tym minę, jakby nic się
nie stało.
Killaneth
również miało mieć w najbliższym czasie disband ze względu na dzielące zespół
różnice, które nie pozwalały im efektywnie współpracować. Tak przynajmniej
zostało mi to wyjaśnione. Prawdą jednak było, że ja miałem na ten temat swoją
nieco inną teorię. Wydawało mi się, że muzyk siedzący przede mną po prostu
znudził się towarzystwem swoich kompanów, którzy zapewne nie zgodzili się z nim
w kilku, w jego mniemaniu, kluczowych kwestiach, więc postanowił się z nimi
pożegnać. Po jego minie widziałem, że ta sprawa nie dotykała go zbytnio. Nie
przeżywał tego jak Ryoga, który kochał swój zespół całym sercem. Kai wiedział,
że nie musiał się zbytnio przejmować. Przecież byliśmy przyjaciółmi. Musiałem
mu pomóc patowej sytuacji, w jakiej ten się znalazł. Polecić go jako dobrego
muzyka i pomóc mu znaleźć nowy skład. Poklepać pokrzepiająco po plecach i
postawić kolejkę. On już dobrze wiedział, z czego miał pieniądze.
I z
kogo.
Przede
wszystkim z kogo.
- No to
przykro… - mruknąłem, starając się przy tym zabrzmieć beznamiętnie, choć
szczerze powiedziawszy wyglądało na to, że mimo wszystko to wciąż ja bardziej
przeżywałem tę sprawę niżby on.
Pomagałem
zakładać mu ten zespół, więc w jakiś sposób ten też był moją krwawicą. Mimo to
chłopak siedzący przede mną rzucał teraz to wszystko w diabły jakby nigdy nic,
jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia czy wartości. Od po prostu
rozkapryszony dzieciak chciał następną zabawkę.
Ale czy
mogłem winić go za podobne podejście? Sam przecież zachowywałem się w
identyczny sposób, mimo iż grałem w jednym zespole już od kilku dobrych lat. Ja
podchodziłem w ten sposób do moich rzekomych „przyjaciół”, którzy tak naprawdę
byli dla mnie zabawkami. Oboje się wykorzystywaliśmy. Oni czerpali przywileje z
moich znajomości i faktu, iż mój zespół był stosunkowo rozpoznawalny, a ja
cieszyłem się jak głupi, kiedy ci tańczyli, jak im zagrałem. I to w dodatku bez
słowa sprzeciwu. Czy to nie był jakiś przejaw zamiłowania do tyranii z mojej
strony?
Zgasiłem
papierosa w resztce sosu sojowego na talerzu i wstałem, chwytając swoje rzeczy.
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony. Nie takiego obrotu wydarzeń oczekiwał.
-
Spokojnie – uniosłem dłonie w obronnym geście. – Ja stawiam – zaoferowałem się,
uśmiechając się przy tym tak samo fałszywie jak i on.
Ostatni
raz – poprzysiągłem sobie w myślach.
I tak
bez chociażby pojedynczego słowa pożegnania zwróciłem się do kontuaru, przy
którym uiściłem opłatę i wyszedłem. Po prostu. Nie zamierzałem załamywać rąk
nad biednym Kaim, nie chciałem go pocieszać ani obiecywać mu, że wspólnie na
pewno znajdziemy mu lepszych towarzyszy. Nie. Tego już starczyło. Raz mu
pomogłem. Raz się nabrałem. Drugi raz nie zamierzałem.
Mroźne,
styczniowe powietrze uszczypnęło mnie w policzki niczym babcia ciesząca się na
widok wnuka, kiedy tylko opuściłem lokal i skierowałem się ruchliwym deptakiem
w dół ulicy. Opatuliłem się szczelniej szalikiem, wracając wspomnieniami do czasów,
kiedy zmuszony byłem pogodzić się z zakończeniem działalności Vanessy. Wtedy
myślałem, że mój świat się załamał, skurczył i w jakiś dziwny sposób zaczął
zapadać sam w sobie, jakby w jego centrum zionęła przejmująco zimna i pusta
czarna dziura. Rzuciłem szkołę, żeby zostać muzykiem. Zrobiłem awanturę w domu
i wyprowadziłem się do stolicy na własną rękę za pieniądze odłożone z prac
dorywczych. W międzyczasie zostałem kelnerem na pół etatu, choć musiałem
przyznać, że z podobnej pensji ciężko było wyżyć. Niemniej, zawziąłem się i nie
zamierzałem odpuścić. Chciałem spełnić marzenia, jednak z czasem wszystko
zaczęło obierać zły kierunek. Byłem bliski załamania. Nie chciałem zostać
kelnerem z niepełnym wykształceniem w podrzędnej knajpie do końca życia.
Pokłóciłem się z rodzicami i starszą siostrą, toteż w razie niepowodzenia nie
miałem nawet do kogo zwrócić się w problemie. Miałem doła. Całe szczęście
miałem przy sobie również Ryogę, który przez cały czas pocieszał mnie,
motywował i nie pozwolił mi zwątpić w siebie. Przynajmniej nie tak do końca.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że gdyby nie on i jego nieoceniona pomoc,
prawdopodobnie nie byłbym teraz w tym samym miejscu, w którym byłem.
Więc on
był przy mnie, kiedy ja go potrzebowałem. Kiedy jednak on był w niemal
identycznej sytuacji, mnie przy nim zabrakło. On musiał uporać się z tym sam. I
udało mu się to. Podniósł się i postanowił spróbować raz jeszcze. Założył nowy
zespół bez moich zapewnień, że „przecież będzie dobrze”. Niemniej, wiedziałem
jednak, że był czas, w którym on po prostu potrzebował usłyszeć chociażby tak
banalny tekst. Ot tak po prostu, żeby poczuć się trochę lżej na duchu. Żeby
poczuć, że ma kogoś bliskiego po swojej stronie.
Zawiodłem
go.
Właściwie
to go zdradziłem.
I
czułem się z tym cholernie źle. Miałem ochotę walić głową o najbliższą,
oszronioną lampę uliczną, ale zdawałem sobie sprawę, że gdybym przyszedł do
mieszkania muzyka cały zakrwawiony to mogłoby wyglądać mało estetycznie. Poza
tym mógłbym zabrudzić mu wycieraczkę. A tego żaden z nas nie chciał. Wszak
słaby byłby to znak pojednania.
Co
dziwne nawet po takim czasie wciąż pamiętałem kod policyjny do klatki schodowej
obecnego wokalisty Razor, nawet jeśli nie potrafiłem zapamiętać własnego. Wszedłem
do budynku i wdrapałem się po schodach na odpowiednie piętro, stając pod tak
samo odpowiednimi drzwiami. Poczucie winy przyjęło swoją fizyczną formę w
postaci nieznośnej guli, która stanęła mi w gardle i utrudniała przełykanie
oraz oddychanie. Serce zaczęło mi walić, a tętno łupać jak Meto na perkusji podczas
naszych koncertów.
Dziś
był pierwszy dzień nowego roku. Z tej okazji zamierzałem wejść w nadchodzący
rok kalendarzowy z mocnym postanowieniem poprawy. Postanowiłem, że…
Pukanie
rozniosło się echem w pustym korytarzu i w mojej głowie, która wydawała mi się
być czasem niemniej pusta. Usłyszałem odgłosy krzątania się, kilka soczystych
przekleństw, aż w końcu głuche stąpanie bosych stóp na drewnianej podłodze.
Drzwi stanęły przede mną otworem, a z kolei w ich progu najpierw poirytowany, a
chwilę później zaskoczony właściciel.
-
Tsuzuku? – zapytał, mrugając kilkakrotnie, jakby nie mogąc uwierzyć, że
faktycznie przed nim stałem. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, jakbym co
najmniej był duchem lub innym zjawiskiem paranormalnym.
-
Cześć… - wydusiłem z siebie z trudem. – Wiesz, przechodziłem właśnie niedaleko
i pomyślałem, że… - zająknąłem się, nieporadnie drapiąc się po karku. - …że
muszę cię przeprosić – przyznałem w końcu, spuszczając głowę.
W ten
nadchodzący rok wchodzę z jednym postanowieniem.
Nigdy
więcej nie zdradzę bliskiej mi osoby.
Nie
zamienię prawdziwego człowieka na pustą kukłę.
Właściwie to jeszcze nie zaczęłam czytać shota, ale już urzekł mnie sam wstęp
OdpowiedzUsuń"Tak, wiem, wszyscy mamy dość oneshotów, dlatego obiecuję, że następnym wpisem będzie "Nowy Świat"." A ja właśnie przed chwilą skończyłam czytać wszystkie napisane do tej pory rozdziały tego opowiadania (∩◔﹏◔)⊃━☆゚.*
No cóż, wracam "do góry" czytać, ale po skończeniu jeszcze skomentuję samego oneshota ^-^
Wiem, że pisząc to całkowicie odbiegam od tematu, ale ostatnie zdanie przypomniało mi moją awersję do wszelkich porcelanowych/drewnianych lalek, jedyna jaką kiedykolwiek miałam zawsze na noc chowana była po szafkach, a obecnie zapewne leży gdzieś w piwnicy (i mam nadzieję, że sobie stamtąd nie wyjdzie). Taka o niepotrzebna informacja o mojej osobie, której notabene nikogo nie interere... Ale ludzie jest za chwilę pierwsza w nocy i mimo, że zasnę dopiero za jakieś dwie godziny to mam prawo troszku pobredzić, nie? ⤜(ʘ_ʘ)⤏
OdpowiedzUsuńAle przechodząc wreszcie do właściwej treści mojego komentarza, to twór w postaci tekstu powyżej bardzo mi się podobał (byłoby chamsko gdybym po prostu zakończyła na tym zdaniu, prawda? ಠ_ಠ), zwłaszcza że wpasował się w mój teraźniejszy nastrój.
Fajne w twoich opowiadaniach jest to, że bez problemu potrafię sobie wyobrazić osoby rzeczywiste w sytuacjach, które opisujesz.
Co do sytuacji Tsuzu, to cóż, podobno lepiej późno niż wcale. Zakończenie bardzo przypadło mi do gustu, ponieważ zamiast przez cały tekst tylko się nad sobą "użalać" (to słowo wyjątkowo mi tu nie pasuje) to wziął podniósł szanowne cztery litery i postanowił wszystko odkręcić ^‿^
P.S. Zna kto jakieś sprawdzone metody na szybsze zaśnięcie? Będę wdzięczna moją internetową wdzięcznością za każdą poradę =.=
Nie bój się, jeśli masz potrzebę gdzieś się wygadać, to to jest właściwe miejsce C: Mnie tam zawsze przerażały te porcelanowe klauny na huśtawkach... one były takie smutne... i było w nich coś złego... przerażającego... brr...! Do tej pory dostaję dreszczy na myśl o nich >.<''
UsuńCieszę się, że oneshot podobał ci się i że nie masz problemu z wyobrażeniem sobie postaci w sytuacjach, w których je umiejscawiam :D To chyba oznacza, że nie do końca urwałam się jeszcze z kosmosu, a to pocieszające C:
Nie lubię użalających się nad sobą osób, więc Tsu oczywiście musiał zostać kopnięty w dupsko i ruszyć się, żeby naprawić swoją relację z Ryogą. Inaczej nie mogłabym sobie tego wyobrazić ^^''
Właściwie to ponoć czytanie jest dobrym sposobem na zmęczenie xD (może niekoniecznie z telefony/komputera/tableta, bo wtedy naświetlasz sobie oczy zimnym, niebieskim światłem, które cię rozbudza etc., ale ciii...), więc właściwie moje wypociny w jakiś sposób powinny pomóc ci zasnąć x'D
~Kita-pon
Jak zwykle super, ale kiedy będzie Książę z bajki ?? ;)
OdpowiedzUsuń- kinia
Jestem zła, nawet bardzo. Chwilę temu napisałam naprawdę długi komentarz ale przez swoją nieuwagę, bądź też głupotę usunęłam go. X.x . Może to i lepiej? Praktycznie cały dotyczył tego jak bardzo nie lubię tego pizdowatego koloru włosów Kai'a. Kai ma prawo mieć tylko ciemne włosy! Żadnego innego koloru niema w opcji! To tak jakby Reita nagle postawił na róż a Koichi na czarne włosy. I teraz kiedy wyobrażam sobie Reite w różowych włosach chce mi się śmiać xD ten komentarz jest tak bezsensu że zastanawiam się czy go dodać ale przynajmniej się wygadałam, i pomimo tego że rozdział mi się podobał czytając go oczami wyobraźni cały czas widziałam Kai'a i jego nowy ni w dupe (choć może bardziej w dupe) xD ni w oko kolor włosów który psychicznie niedaje mi spokoju .
UsuńI czekam z mega niecierpliwością na rozdział z Hizu i Zero <3 może jakiś mega shot ?
Ayu.
Kinia, cieszę się, że ci się podobało C: Terminu nowego rozdziału "Księcia z bajki" nie mogę ci nawet mniej więcej przybliżyć, za co przepraszam >.<''
Usuń~Kita-pon
Ayu, ubolewam nad twoim komentarzem, bo ja lubię czytać długie komentarze - i jeśli obawiasz się, że jego treść jest niezwiązana bezpośrednio z samym opowiadaniem, to już dłużej nie musisz, bo ja lubię czytać opinie innych C: Taka mała fanaberia ^^''
UsuńPrzyznam szczerze, że z nawet mnie nieznanych powodów pałam ogromną miłością do Kaia (może dlatego, że stylizował się na demona ♥) niezależnie od jego kolorów włosów. Niemniej, muszę się jednak z tobą zgodzić, że najlepiej wyglądał w czarnych włosach, ewentualnie z kilkoma stalowymi pasemkami. Nie wiem, co mu do łba strzeliło z tą zmianą kolorów włosów, ale przynajmniej cieszmy się, że nie ma już ich zielonych T^T Toć to dopiero była głupota pierwszej wody! x.x W wyniku tej głupoty teraz serio widać, że ma gorsze siano na głowie niż ja... >.<
Zero x Hizu powoli się pisze, ale Zero ostatnio jest dość leniwy, więc idzie to powoli (*czuję ten morderczy wzrok Shimizu, który egzystuje jako oddzielna i niezależna ode mnie postać w moim umyśle i słyszę jej wewnętrzny głos, który skarży się: "Nie jestem leniwy!"*). Na mega-shot raczej nie masz co jednak liczyć, bo choć (tak mi się wydaje) znana jestem ze swojego słowotoku, to gdybym miała zabrać się za pisanie czegoś podobnego to prawdopodobnie zeszłoby mi do następnego roku... albo jeszcze dłużej... ;_; Poza tym wydaje mi się, że mimo wszystko wciąż chyba łatwiej jest czytać czytelnikom opowiadanie podzielone na części niżby wstawione od razu w całości, toteż chyba trochę wycofuję się od pomysłu mega-shotów >.<
~Kita-pon
Kita-pon nie przepraszaj. Poczekam cierpliwie ;)
OdpowiedzUsuń-kinia
W końcu zaczynam nadrabiać zaległości na Twoim blogu~
OdpowiedzUsuńJeszcze tyle mi zostało do przeczytania, ale to bardzo dobrze. Przyda mi się poprawa humoru na mój chorobowo-depresyjny stan ^-^
Uwielbiam opowiadania tego typu. Wręcz kocham refleksje i rozmyślania bohaterów, bo to sprawia, że lepiej ich rozumiem i często nawet się z nimi utożsamiam. Pojawiają się też u mnie mniej lub bardziej silne emocje, które wobec nich odczuwam. Lubię to, kocham nawet XD
Podoba mi się też bardzo sposób przedstawienia postaci. Sama nie wiem dlaczego, ale występujący tu Aryu bardzo pasuje mi do tego prawdziwego :O
No i fajnie, że Tsuz zrozumiał i postanowił naprawić swój błąd. Ceni mu się to XD
Liczę, że w przyszłości uraczysz nas większą ilością tego typu opowiadań, bo naprawdę świetnie się to czyta. I trochę daje do myślenia szczerze mówiąc C:
Czekam z niecierpliwością na następne notki i oczywiście duuużo weny życzę, bo wiadomo, jak krucha i ulotna to rzecz :C ♥
Cieszę się, że ci się podobało C: Szczerze powiedziawszy to zapatruję się na Aryu w podobny sposób cały czas i coś mi się wydaje, że faktycznie mogłam niewiele minąć się z prawdą ^^'' O Kaim z kolei wyraziłabym się cieplej, bo uwielbiam jego demoniczny look, aczkolwiek akurat do tego opowiadania pasował mi w takiej a nie innej roli ^^'''''
UsuńDziękuję za życzenia C: Wen zawsze się przyda ♥
~Kita-pon