Tytuł: „Dobry demon”
Paring: postacie autorskie
Typ: (długi) oneshot (24 strony)
Gatunek: fantasy, horror (?)
Beta: -
Niektórzy wierzą, że pewne miejsca mogą być
nawiedzone. Ludzie opowiadali sobie historie o opętanych przedmiotach czy nawet
całych domostwach od stuleci. Owe historie miały głównie zajmować i umilać
czas, ewentualnie straszyć dzieci, żeby te nie wracały po zmroku do domu.
Opowiastki o duchach… dobre sobie, co? Kto by w dzisiejszych czasach, w dobie
nauki i rozwoju, uwierzył w podobne bzdety?
Nie wiem, może paru szurniętych by się znalazło. W
każdym razie ja z pewnością się do nich nie zaliczałem.
Śmiałem się, kiedy kobieta z biura nieruchomości,
za pośrednictwem którego zamierzałem wraz z rodzicielką wynająć mieszkanie na
poddaszu starej kamienicy, opowiadała nam o przeszłości lokalu oraz losach
poprzednich właścicieli. Z jej historii wynikało, jakoby z początku mieścił się
tu klub, który nie cieszył się zbyt dobrą sławą ze względu na regularnie
wybuchające tutaj rozróby. Ostatecznie lokal został zamknięty po owianej
swojego rodzaju tajemnicą śmierci właściciela. Koniec końców policja
stwierdziła, iż pijany mężczyzna po prostu spadł ze schodów i rozbił sobie
głowę. Taka też ocena została podana do opinii publicznej, choć ludzie szeptali
pokątnie o jakiś mrocznych siłach i istotach nie z tego świata, które pomogły
właścicielowi lokalu powitać niebyt. Zapewne uznali tak, gdyż mężczyzna ten był
abstynentem. Ponoć nie mógł spożywać alkoholu ze względów zdrowotnych.
Przyjmował leki, których nie należało mieszać z napojami alkoholowymi. Sytuacja
ta miała miejsce dawno temu, kiedy ludzie mieli w zwyczaju przypisywać wszelkie
niewyjaśnione zjawiska siłom nieczystym. Dla mnie nie było w tej historii
jednak nic przerażającego. W mojej opinii sprawa była prosta. Ot po prostu
facet któregoś razu jednak sięgnął po flaszkę, co w ogólnym rozliczeniu nie
skończyło się dla niego fortunnie. Zdarza się. Jakoś nie potrafiłem go żałować.
Sprawa ta miała miejsce tak dawno temu, iż wszyscy
zdążyli już o tym zapomnieć… no, może z wyjątkiem przewrażliwionej pani z biura
nieruchomości, która oprowadzając nas po mieszkaniu, wyglądała jakby miała się zaraz
rozpłakać lub uciec stąd jak najszybciej, nawet jeśli najkrótsza droga
prowadziła przez okno… wprost z piątego piętra na parking…
Potem mieszkała tu rodzina inteligencka. Ojciec był
wykładowcą na pobliskim uniwersytecie, więc jego żonie i trójce dzieci wiodło
się całkiem nieźle, gdyż swego czasu wykładowcy zarabiali przecież całkiem
przyzwoicie, a i cieszyli się ogólnie powszechnym szacunkiem. Niedługo jednak
po przeprowadzce mężczyzna zmarł na zawał serca. Rodzina nie zdążyła się nawet
podnieść z żałoby, kiedy musiała już opłakiwać najmłodsze z dzieci, właściwie
niemowlaka, które utopiło się w wanience. Wszystko zrzucono na niedbałość
matki, choć ta rzewnie zarzekała się, iż była to robota demona. Wkrótce potem
popadła w problemy alkoholowe, a dwójka pozostałych dzieci zeszła na złą drogę,
mimo iż wcześniej oboje byli wzorowymi uczniami. Ludzie w sąsiedztwie znów
pletli głupoty, a mnie nie potrafiło to wzruszyć. Wszak była to zwyczajna
tragedia rodzinna, jakimi wypchane po brzegi były seriale i dramy. Nie
doszukiwałem się tu żadnych interwencji istot z zaświatów. Znów wszystko
wydawało się proste. Mąż nieoczekiwanie zmarł, żona popadła w depresję, zdarzył
się wypadek, dziecko umarło, przez co jej stan psychiczny dodatkowo się
pogorszył, więc wpadła w nałóg, a dwójka półsierot wzięła przykład z
rodzicielki borykającej się z problemem alkoholowym. Łańcuch
przyczynowo-skutkowy. Wszystko dało się logicznie wytłumaczyć.
Ostatnimi lokatorami była babcia z wnuczką.
Dziewczynka miała pomieszkać u babki przez kilka miesięcy, na czas, który jej
rodzice potrzebowali, aby uporać się z rozwodem oraz dzieleniem majątku. Kilka
dni po przyjeździe mała ponoć zaczęła wieszczyć. W okolicy stało się modne
pytanie dziewczynki o przyszłość. Niemniej, każdorazowe spojrzenie w czasy
okryte mgłą niewiedzy i niepewności odbijały się na jej stanie zdrowotnym,
który szybko podupadł. W krótkim czasie straciła wzrok, a potem także zdrowie
psychiczne. Ponoć ostatecznie zabrali ją na oddział zamknięty, gdyż robiła się
agresywna. W tym wypadku mówiono nawet o opętaniu, przychodził ksiądz i święcił
mieszkanie, ale to nijak nie skutkowało. Bo w sumie jak mogło? Jeszcze nie
słyszałem, żeby od zroszenia ścian wodą komuś się polepszyło… Cóż, moja teoria
zakładała, iż u małej musiała rozwinąć się jakaś choroba, na którą rodzice nie
zwrócili uwagi, będąc zaafiszowanymi podziałem majątku i dopełnianiem spraw
formalnych. W efekcie niewykrytej na czas, nieleczonej choroby dziewczynka
straciła wzrok. Rozgoryczone, podatne na sugestie dziecko chciało uwierzyć
babce, która opowiadała jej durne historie o demonach, w efekcie czego tej
uroiło się, iż znajdywała się we władzy jakiejś nadprzyrodzonej istoty. Trochę
zrobiło mi się szkoda tej małej… babcia nieźle ją załatwiła…
Od tej pory mieszkanie latami stało puste. Ponad to
w budynku nie było windy, więc mało osób interesowało się jakimś lokum na
poddaszu w starej kamienicy na piątym piętrze. Moja matka była nieprzekonana.
Po wysłuchaniu opowieści nawiedzonej kobiety z agencji już nie była taka skora
do podpisania umowy wynajmu, mimo iż przedtem wręcz ciężko było ją od podobnego
pomysłu odwieść. Ze względu na te wszystkie niedogodności i nieciekawą historię
czynsz był bardzo niski, a my niestety nie śmierdzieliśmy groszem. Obecnie
wynajmowaliśmy jednopokojową stancję, z której chcieliśmy jak najszybciej uciec
– ze względu na stan, w jakim znajdywała się owa stancja, jak i na opłaty,
które były stanowczo za wysokie w porównaniu do oferowanych warunków. Matka
wahała się, jednak ja nie. Chciałem jak najszybciej zakończyć tę sprawę i
wyprowadzić się z tej pożal-się-Boże meliny. Co dziwne, agentka z biura
nieruchomości nie wyglądała, jakby zależało jej na przekonaniu nas do wynajęcia
oferowanego przez jej miejsce pracy mieszkania. Raczej nas od tego odwodziła.
Nie rozumiałem dlaczego.
Ostatecznie jednak okazałem się być bardziej
przekonującym mówcą niż kobieta z agencji, gdyż rodzicielka zgodziła się na
wynajem. Wprowadziliśmy się tego samego dnia, którego dostaliśmy klucze do
ręki. Z miejsca zabraliśmy się za sprzątanie. Przez chwilę było dobrze. Oboje
byliśmy zajęci, ale szczęśliwi. Ponownie odzyskiwaliśmy pewność siebie i
poczucie powracającej władzy nad własnym życiem. Wychodziliśmy z dołka. Teraz
miało być już tylko lepiej.
Ale nie było.
Przyznam szczerze, że od samego początku czułem się
dziwnie w tym mieszkaniu. Jakoś nieswojo, obco, nie na miejscu… Szybko uznałem
jednak, iż była to wina tej kobiety, która jakby próbowała nas nastraszyć.
Kilka dni później znalazłem artykuł w gazecie lokalnej o jej śmierci w wypadku
samochodowym. Poczułem się z tym jeszcze gorzej… Nie powiedziałem nic o tym
zdarzeniu mamie, żeby jej nie denerwować. W ostatnim czasie miała wystarczająco
dużo zmartwień, a ja nie chciałem jej przysparzać nowych. W końcu była taką
empatyczną osobą, iż gotowa była przejmować się losem nawet zupełnie nieznanych
jej osób…
Któregoś wieczora rodzicielka poszła na nocną
zmianę. Ja właśnie szykowałem się na imprezę – zwykłą domówkę u kumpla, nic
wielkiego. Już wyszykowany postanowiłem zrobić sobie zdjęcie, aby uwiecznić
makijaż, póki ten wciąż był jeszcze we właściwym miejscu. Kiedy włączyłem
galerię zdjęć, nie mogłem uwierzyć w to, co udało mi się uchwycić na
fotografii.
Za mną był on.
I od tej pory właściwie nieprzerwanie mi
towarzyszył.
Mówiąc „on” nie miałem wcale na myśli żadnego
innego człowieka, kota, psa czy chociażby chomika… Od kilku dobrych tygodni
towarzyszyło mi coś nieludzkiego. Dosłownie. Chodziło za mną krok w krok coś
nie z tego świata. Aktualnie to „coś” siedziało sobie przede mną kulturalnie na
podłodze i wpatrywało się we mnie uparcie. Ja siedziałem na łóżku i też się
gapiłem. Zrozumiałem, że unikanie spojrzeniem mojego nieodłącznego towarzysza
było bezcelowe, gdyż w takowym wypadku ten domagał się mojej uwagi. Nie
odwracałem od niego wzroku, nawet jeśli spoglądanie na niego wcale nie było
łatwe i przyjemne.
Postać przede mną była wysoka i chuda, choć
chodziła zawsze mocno zgarbiona, kiedy już udało jej się stanąć na dwóch nogach.
Miała przeraźliwie bladą skórę o niezdrowym, popielatym odcieniu. Całe jej
ciało było poznaczone ranami i otarciami od czarnych, skórzanych pasów złączonych
ze sobą metalowymi klamrami, które pętały jej ciało. Ciemne kudły odstawały na
wszystkie strony i nie widziały ani grzebienia, ani szamponu już od dłuższego
czasu. Trochę powyżej jej płatu czołowego został przyczepiony prostokąty,
pożółkły ze starości skrawek papieru, na którym zostały nakreślone niedbale
rozmyte znaki. Kartka przypominała jeden z talizmanów używanych w religii
shinto, jednak nijak nie mogłem potwierdzić moich domysłów, gdyż znaki stały
się już dawno nieczytelne. Spod skrawka papieru spoglądały na mnie zaropiałe,
przekrwione oczy, wokół których utworzyły się strupy z zaschniętej krwi i ropy.
Pożółkłe białka nadawały całej postaci bardzo niezdrowego wyglądu. Jedna z
tęczówek mojego towarzysza była lodowato niebieska, a druga fluorescencyjnie
żółta. Jego oczy zdawały się świecić w ciemności niczym dwie, małe latarnie
gazowe. Na jego policzkach i ustach widniały ślady po wyrysowanych znakach,
które prawdopodobnie działały jak bariera i nie pozwalały mu się odzywać, gdyż
ten nigdy nie wydał z siebie nawet pojedynczego mruknięcia czy jęknięcia.
Duch? Demon? Jeszcze jakaś inna mara? Nie miałem
pojęcia, czym lub kim był i jakoś nie miałem ochoty tego zmieniać. Chciałem się
po prostu od niego uwolnić.
- Idź sobie – odezwałem się słabo. – Proszę… -
dodałem, czując jak łzy znów wzbierają w moich oczach.
Miałem go dość. Byłem wykończony psychicznie i
fizycznie. Widziałem coś, czego nikt inny nie był w stanie dostrzec. Byłem
czubkiem. Ewidentnym, pieprzonym psycholem.
Nie mogłem przez niego spać. Niby nie robił nic
złego, jednak wciąż się go bałem ze względu na jego dość mało zachęcający
wygląd. Nie pozwalał mi się na niczym skupić, gdyż kiedy brałem się za jakąś
pracę czy chociażby książkę, ten pokracznie przysuwał się do mnie i próbował
zwrócić na siebie moją uwagę. Chciał, żebym cały czas go obserwował. Nie dawał
mi nawet spokoju w łazience, więc nie mogłem chociażby w samotności i komforcie
wykąpać się. Cały czas czułem na sobie ten palący wzrok martwych, niepokojących
oczu.
Nie lubiłem, kiedy podchodził zbyt blisko.
Brzydziłem się go. Poza tym niemiłosiernie śmierdział rozkładającym się mięsem,
więc kiedy zbliżał się, mdliło mnie. Nie mogłem przez to jeść. Niemniej, zdałem
sobie sprawę, że miałem do czynienia z w jakiś sposób inteligentną postacią.
Umiał odczytywać godzinę z zegarka. Kiedyś w przypływie desperacji zacząłem do
niego gadać i wybłagałem dwadzieścia minut spokoju na zrobienie zadania
domowego. W czasie, kiedy ja borykałem się z matematyką, on siedział i wpatrywał
się z napięciem w zegar ścienny. Dostałem dokładnie dwadzieścia minut i ani
minuty więcej. Kiedy czas minął, usłyszałem jak prześladująca mnie istota znów
poruszyła się i zaczęła powoli sunąć w moją stronę. W jakiś sposób można też
było powiedzieć, że udowodnił mi w ten sposób, iż był bardzo drobnostkowy…
- Czego ty ode mnie chcesz? – szepnąłem łamiącym
się głosem, kładąc się na łóżku, jednak wciąż nie spuszczając z niego oka. W
innym wypadku wlazłby na materac, a tego chciałem uniknąć. Nie chciałem, żeby
ten przeszedł fetorem gnijącego, ludzkiego mięsa. – Nie możesz po prostu
odejść? Zostawić mnie w spokoju? – poczułem jak łzy zaczynają spływać po mojej
twarzy. Nie kontrolowałem już tego. Byłem załamany faktem, iż byłem psychiczny.
Mój towarzysz pokręcił energicznie głową i zaczął
niekontrolowanie machać rękami. Klamry pasów, które go pętały, dzwoniły przy
tym, a on sam kręcił się w miejscu pokracznie, gdyż nie mógł cieszyć się pełną
swobodą ruchów.
W nowej szkole szło mi tragicznie. Nie mogłem
skupić się na materiale, dostawałem najgorsze oceny, nie mogłem znaleźć
przyjaciół… Byłem tak zdesperowany, że z tego wszystkiego chyba zdecydowałem
się zacząć gadać do własnych urojeń:
- Nie możemy się jakoś dogadać? – zaproponowałem
pojednawczo, jednak istota znów pokręciła głową. – To co? Mam tak z tobą żyć do
końca życia? – sapnąłem cierpiętniczo, na co ten wykonał nieokreślony ruch,
który przy odrobinie chęci mógł przypominać nieco wzruszenie ramionami.
Nie powiedziałem nic matce, mimo to ona już i tak
chyba się domyślała. Prędzej jednak niż o chorobę umysłową posądzała mnie o
opętanie, gdyż, na całe moje nieszczęście, była osobą mocno wierzącą i
uduchowioną. Póki co jednak nie podjęła żadnych drastycznych kroków. Rozwiesiła
tylko w mieszkaniu święte obrazki, krzyże i różańce, jednak to nie dało żadnych
efektów. Mojemu towarzyszowi to nie przeszkadzało. Nie zwracał uwagi na ten
cały szmelc, nie stał się przez to agresywny ani osłabiony. Czasem tylko z
nudów zaplatał sobie swój upatrzony różaniec z kryształowymi koralikami wokół
palców u lewej ręki, bawiąc się nim.
Rodzicielka próbowała ze mną rozmawiać, jednak ja
nie chciałem mówić jej o swoich problemach. Może to było głupie z mojej strony,
ale naprawdę nie chciałem znaleźć się na oddziale zamkniętym. Bałem się tego
jak jasna cholera. Póki co próbowałem tłumaczyć się problemami ze snem i
koncentracją, wysokim poziomem edukacji w nowej szkole oraz moimi brakami w
wiedzy, jednak zdawałem sobie sprawę, że długo na tej wymówce już nie pociągnę.
- Ty… - zająknąłem się. - …umiesz pisać? – ściągnąłem
brwi, będąc zdziwionym własnym pytaniem.
Istota czasem wymachiwała dłońmi i wyciągniętymi
palcami tak, jakby chciała narysować w powietrzu jakieś znaki, jednak za każdym
razem szybko z tego rezygnowała, kiedy ja zdesperowany odwracałem w końcu wzrok
lub przewracałem oczyma.
Mój towarzysz wykonał nieokreślony ruch. Nie
spodziewałem się niczego spektakularnego, ale w końcu i tak zdecydowałem się
zsunąć z łóżka i wstać. Wyciągnąłem z mojego plecaka pierwszy lepszy zeszyt i
otworzyłem go na czystej stronie. Znalazłem jeszcze długopis i położyłem cały
ten ekwipunek na ziemi, a następnie pchnąłem go w kierunku istoty. Ta spojrzała
na mnie niepewnie, jakby szukając potwierdzenia na to, iż naprawdę zezwoliłem
jej dotknąć mojej własności. Co jak co, ale musiałem przyznać, że jak na ducha,
demona czy czym tam w istocie był, był bardzo grzeczny i nie ruszał cudzej
własności. Ponad to był też względnie cicho… przeszkadzał mi tylko ten stukot
jego klamer…
Cóż, koniec końców musiałem przyznać, że jeśli
porównać moją sytuacją z tymi prezentowanymi w horrorach, to ja byłem na
wakacjach. Z grubsza niby nie działo się nic strasznego, jednak sam fakt jego
obecności i mojej domniemanej choroby psychicznej dobijał mnie jak nic innego…
Postać z powrotem oddała mi zeszyt i długopis.
Przejrzałem kilka stron, które zagryzmoliła. Widziałem tylko jakieś prostokąty,
kwadraty, krzywe kółka, łuki, proste linie… w gruncie rzeczy bohomazy. Nic
sensownego, co mogłoby przypominać jakikolwiek alfabet, którym posługiwali się
ludzie. W sumie… cóż, no nie spodziewałem się zaraz wiadomości, czegoś w stylu:
„Cześć, stary! Jak się masz? Może zamiast przesiadywać dziś kolejny wieczór w
domu, to wyjdziemy sobie we dwoje na piwko, co?”, ale… No… Muszę przyznać, że tak
po kryjomu… liczyłem, że napisze chociażby cokolwiek logicznego… Z drugiej
strony nie mogłem jednak mówić o rozczarowaniu. W końcu był to tylko wymysł
mojego chorego umysłu, błąd w systemie powstały na skutek przepalenia się
szarych komórek lub zatoru na synapsach… prawda?
***
Obudził mnie odgłos szurania, zupełnie tak jakby
ktoś kręcił się po moim pokoju. Eksperymentalnie otworzyłem jedno oko, aby
przekonać się, iż mój milczący, dość osobliwy stalker robił zamieszanie na moim
biurku. Dorwał się do zeszytów leżących na blacie, przerzucał kartki, jakby
szukał czegoś ważnego wśród moich niezbyt rzetelnych notatek z lekcji. Chwilę
zajęło mi uświadomienie sobie, że, o zgrozo, trzymał on również długopis w ręce
i najwyraźniej dawał upust swoim impresjonistycznym zapędom poprzez gryzmolenie
po moich odrabianych w pocie czoła pracach domowych. Jak na komendę zerwałem
się z miejsca na wciąż chwiejne nogi i odgoniłem go.
- Co ty robisz?! – syknąłem wściekły. Całe
szczęście w swojej złości pamiętałem wciąż o zachowaniu pozorów i szeptaniu. Po
bladym świetle przedzierającym się przez zasłony mogłem wywnioskować, iż wciąż
było jeszcze bardzo wcześnie, a więc nie chciałem obudzić mamy, która
prawdopodobnie spała w pokoju obok. Widok syna rozmawiającego, a właściwie drącego
się o poranku na niewidzialne dla niej mary pewnie podziałałby na nią lepiej
niż kawa, jednak nie chciałem serwować jej tak nieprzyjemnej pobudki… -
Oszalałeś?! – warknąłem.
Świetnie. Świr pyta się swoich własnych urojeń czy te
oszalały. Ehe. Coś to było mocno nie tak…
Kreatura posłusznie odsunęła się, ustępując mi
miejsca. W jej chorobliwych oczach nie znalazłem jednak skruchy, lecz
ponaglenie, może nawet niemy rozkaz. Zbity z tropu obrzuciłem spojrzeniem
poniszczone zeszyty, pogięte, podarte kartki i zamazane, nieczytelne notatki.
Ciekawe jak ja się z tego wytłumaczę w szkole?... Że niby pies dorwał się do
mojego plecaka? Ta, żebym ja jeszcze miał psa i żeby mi jeszcze ktoś chciał
uwierzyć…
Westchnąłem ciężko i już chciałem wziąć się za
chociażby względne porządkowanie rozgardiaszu, kiedy nagle zorientowałem się,
że bohomazy, którymi mój „przyjaciel” „przyozdobił” moje prace były do siebie
całkiem podobne. Wyglądały jak powtarzający się znak lub symbol… koślawy i
trudny do odczytania, ale zawsze jednak. Zgarnąłem pierwszy lepszy zeszyt i
przyjrzałem się uważnie bazgrołom, stwierdzając, że przy odrobinie dobrych
chęci mogły one przypominać nieco liczbę trzydzieści dziewięć. Zaskoczony swoim
odkryciem aż kilkakrotnie zamrugałem i odsunąłem od siebie zeszyt, sprawdzając
czy z dalszej perspektywy mój widok wciąż się nie zmienia. Może już odbijało mi
do tego stopnia, iż próbowałem znaleźć jakiś sens i logikę tam, gdzie ich
najzwyczajniej w świecie nie było?
Ale nie. Nawet z daleka wciąż widziałem
trzydziestki dziewiątki. Szczególnie jedna z nich zwróciła moją uwagę – ta
napisana na marginesie, jakoś bardziej starannie i wyraźniej niż wszystkie
inne. 39.
Spojrzałem na mojego towarzysza, który po mojej
minie musiał wywnioskować, że coś mi tam w głowie zaskoczyło, zębatki zaczęły
obracać się ze zgrzytem, a chomiki w kółkach ruszyły pełną parą. Jakby
dopełniając przekazu wskazał najpierw na zeszyt, a potem na siebie. Powtórzył
ten ruch kilkakrotnie, przez co pozbawił mnie złudzeń, iż mógł być to tylko
nieskoordynowany wymach ręką, który nie miał na celu niczego konkretnego.
- Trzydzieści dziewięć… - mruknąłem pod nosem. – Ty
jesteś trzydzieści dziewięć? – zapytałem, na co istota siedząca u moich nóg
pokiwała entuzjastycznie głową. – Trzydzieści… - powtórzyłem, jednak zaraz
urwałem, rzucając się niczym oparzony w stronę komputera.
Włączyłem laptopa. Nerwowo stukałem palcami w jego
obudowę, gdyż czas, jaki maszyna potrzebowała, aby się uruchomić wydawał mi się
być nieznośnie długi i drażniący. Ciągnął się wręcz wieki, jednak kiedy w końcu
wszystko poszło pomyślnie, włączyłem internetową skarbnicę wiedzy pełną
przydatnych porad jak i nie wartych funta kłaków bzdur.
Trzydzieści dziewięć…
Przewijałem niesamowicie długi spis aż w końcu
natrafiłem na interesującą mnie liczbę, a właściwie pozycję. Trzydzieści
dziewięć… 39…
- Malfas… - wyszeptałem pod nosem, na co
prześladująca mnie kreatura aż podskoczyła. Uznałem, iż był to odwód tego, że
kierunek moich poszukiwań był właściwy. – Trzydziestym dziewiątym duchem Goecji
jest Malfas – przeczytałem cicho. – Ukazuje się pod postacią kruka, jednak na
rozkaz goety przyjmuje postać ludzką. Dźwięk jego głosu jest chrapliwy. Jest potężnym
przywódcą. Buduje domy, fortece i wieże obronne, niszczy szańce przeciwnika.
Dostarcza informacji na temat myśli, zamiarów i uczynków wroga. Przydziela
duchy opiekuńcze. Z chęcią przyjmuje ofiary, choć równie chętnie wprowadza
swoich dobroczyńców w błąd. Rządzi czterdziestoma legionami duchów… -
spojrzałem niepewnie na postać koło mnie. Istota uderzyła się kilka razy
pięścią w pierś, jakby chciała potwierdzić, iż opis ten dotyczył jej osoby. –
Aby go przywołać niezbędna jest jego pieczęć, która powinna zostać wykonana z
rtęci… - mój towarzysz znów pokiwał głową. – Ej, ej, chwila! – zaoponowałem,
unosząc ręce w obronnym geście. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie jestem
szurnięty i nie gadam do własnych halucynacji tylko widzę duchy? – wyrzuciłem
ręce w powietrze w akcie desperacji. – Że mieszkam pod jednym dachem z demonem?
Jednym z duchów Goecji? – ha, zabawne, ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć…
Malfas natomiast ponownie skinął mi głową.
Spojrzenie jego przerażających oczu stwardniało. Nie wyglądał, jakby zebrało mu
się na żarty.
Więc wychodziło jednak na to, że z nas dwojga to
jednak matka była bliżej prawdy niż ja… O ile, rzecz jasna, mogłem i chciałem
wierzyć tej dziwniej kreaturze, która nie odstępowała mnie na krok. W końcu,
jakby nie patrzeć, przejawiała jakieś znaki świadczące o jej inteligencji, a
więc równie dobrze mogła kłamać i mnie zwodzić, aby potem wykorzystać mnie do
własnych celów.
Albo po prostu moja choroba psychiczna była dużo
poważniejsza niż myślałem…
- No dobra, załóżmy, że ci wierzę… - mruknąłem,
zakładając ręce na piersi. – Więc jesteś demonem, tak? – upewniłem się, na co karykaturalna
postać znów przytaknęła. – Więc rozumiem, że to – wskazałam na poniszczoną
kartkę papieru zasłaniającą większą część jego twarzy – jest czymś w rodzaju
krępującej cię pieczęci, mam rację? – ponownie dostałem pozytywną odpowiedź.
Rzekomy demon wskazał na pieczęć. – Mam ją zerwać? – domyśliłem się. Osobliwy
stalker ledwo powstrzymał się od ponownego podskoczenia z radości. – Nie ma
mowy! – zaprotestowałem. – Nie po to ktoś cię zapieczętował, żebym ja teraz jak
ten skończony idiota to wszystko zniszczył! – pokręciłem głową. –Nawet na to
nie licz!
Cóż, musiałem przyznać, że miałem jako-takie
pojęcie o demonologii. Swego czasu dość mocno interesowałem się tym tematem,
jednak nie mogłem stwierdzić z całą pewnością, na ile informacje, które
posiadałem były prawdą, a na ile kinową i książkową fikcją wymyśloną na
potrzeby rozrywki. Niemniej, wszystkie źródła, z których mógłbym czerpać
stwierdzały jasno, że demony są złe i nie należało się z nimi bratać. Póki
Malfas był skrępowany miał mało do gadania, a ja mogłem czuć się bezpieczniej.
Nie widziałem nawet cienia powodu, dla którego miałbym stawiać się w realnym
zagrożeniu życia i pomagać mu. To byłoby irracjonalne.
Demon rzucił się szczupakiem do moich nóg, niemalże
w błagalnym geście ciągnąc mnie za nogawkę dresów, które robiły mi za piżamę.
Ja jednak byłem nieugięty. Wbrew logice teraz, kiedy wiedziałem już, czym był,
nie bałem się go… albo przynajmniej bałem się mniej – na tyle, że mogłem mu się
postawić, a nie jedynie biernie czekać i błagać, żeby zniknął z mojego życia.
Znacznie bardziej przerażała mnie jego wizja, kiedy był dziwnym,
niezidentyfikowanym bytem niżby demonem. W jakiś sposób nawet gdybym miał być
opętany i to z tego powodu miałbym go widzieć, to bałem się tego mniej niż choroby
psychicznej. Sam nie wiedziałem, dlaczego. W jakiś sposób to podniosło mnie na
duchu. Chciałem wierzyć, że istota przede mną jest demonem, a nie wytworem
mojego chorego, skołtunionego umysłu. To nie ze mną było coś nie tak tylko z
otoczeniem, w którym przebywałem. Ta myśl dodała mi sił i sprawiła, że na moich
ustach zagościł nikły uśmieszek, kiedy kierowałem się do kuchni, aby
przyrządzić sobie pierwszy od dłuższego czasu, solidny posiłek.
***
Spokój i dobry humor nie trzymały się mnie jednak
długo. Rzekomy demon przez cały dzień patrzył się na mnie spod byka, a poza tym
stał się dokuczliwy. Zabierał mi drobne rzeczy, takie jak przybory do pisania
czy pieniądze odliczone na bilety komunikacji miejskiej. Od czasu do czasu
poszturchiwał mnie, jakby chcąc tym samym zaprezentować całemu światu, dla
którego był niewidzialny, iż był na mnie obrażony. Kiedy mnie dotykał, wciąż
przechodziły mnie dreszcze obrzydzenia, jednak ten zdawał się z tego wręcz
cieszyć, gdyż wyjątkowo w smak przypadło mu uprzykrzanie mi życia. Kilka razy
podstawił mi którąś z kończyn, tak, że mało brakowało, a wyłożyłbym się
koncertowo na chodniku czy podłodze. Przestawiał rzeczy ze swoich miejsc i
ruszał meblami, a już w szczególności, kiedy na blacie stał kubek lub talerz.
Wtedy trząsł biurkiem, stołem czy szafką kuchenną tak długo, dopóki część
zastawy stołowej nie spadła i nie rozbiła się. Całe szczęście mama miała dziś
zostać w pracy do późna, więc nie miała jeszcze okazji zobaczyć „focha” mojego
prześladowcy i zacząć się bać. Niestety, jako że ten wciąż pozostawał dla niej
niewidoczny, całą winę za jego durne posunięcia będę musiał wziąć na siebie.
Cudownie.
W zasadzie to nigdy nie lubiłem tego czerwonego
kubka.
A ten biały talerz był mocno porysowany.
Fajnie, nie? W sumie, jakby nie patrzeć, to i tak
łatwiej było wytłumaczyć się z kilku rozbitych, porcelanowych skorup niżby z
tego, co faktycznie się ze mną działo i co widziałem… lub wmawiałem sobie, że
widzę.
Znów dopadły mnie wątpliwości. Trawiony
niepewnością położyłem się na łóżku z ciężkim westchnięciem, skrzętnie
ignorując mojego rozjuszonego „współlokatora”, który pokątnie pomieszkiwał w
moim pokoju. 39… Właściwie to dlaczego od razu pomyślałem o duchach Goecji? Hm,
może dlatego, że swego czasu byłem fanem podobnych tematów i oglądałem mnóstwo
horrorów o wszelakich siłach nadprzyrodzonych przed przeprowadzką. Po chwili
zastanowienia moje własne zachowanie zdziwiło mnie. Z miejsca założyłem, iż
niedającej mi spokoju istocie chodziło właśnie o to i o nic innego. Wziąłem to
za pewnik. Wypytywałem ją o kolejne rzeczy, przy czym niemal sam sobie
stworzyłem historyjkę, która mogła wszystko ładnie wyjaśnić, gdyż mój towarzysz
mógł tylko kiwać lub kręcić głową, a i nawet to robił niezdarnie i nieporadnie.
Można powiedzieć, że napaliłem się jak szczerbaty na suchary i możliwe, że o
mało co nie wyszło mi to bokiem. Skąd we mnie nagle ta pewność? Może uległem
jakiejś sugestii? Może ta opowieść o dziewczynce, która mieszkała tutaj przede
mną i ponoć została opętana jakoś na mnie podziałała? Przecież normalnie nie
wierzyłem w takie rzeczy. Interesowałem się nimi, gdyż zapatrywałem się na nie
jak na rozrywkę. Musiałem przyznać, że matka miała lekkiego fioła na punkcie
rzeczy związanych z religią… no i jeszcze ta mała, co ponoć w krótkim czasie z
niewyjaśnionych powodów straciła wzrok… i jej babka, którą z miejsca oskarżyłem
o podsycanie wyobraźni dziecka i wmawianie mu dureństw o diabłach… Może to
wszystko sprawiło, że ułożyłem sobie w głowie mniej więcej składną historyjkę,
bo po prostu chciałem, aby to coś, co przyczepiło się do mnie jak rzep do
psiego ogona, było demonem? Może po prostu chciałem w to wierzyć?
Całe szczęście w przebłysku geniuszu i przytomności
umysłu zdałem sobie sprawę, że „wiadomość”, o ile w ogóle można to tak nazwać,
zostawiona przez tę kreaturę nie była wcale jasna, a więc w gruncie rzeczy nie
mogłem być niczego pewien. Liczbę trzydzieści dziewięć można było wielorako
interpretować. Po pierwsze była sumą kolejnych liczb pierwszych: (3+5+7+11+13)
oraz sumą pierwszych trzech potęg trójki. Była liczbą naturalną, następującą po
38 i poprzedzającą 40. Była także liczbą atomową itru. Trzydziestym dziewiątym
dniem w roku był 8 lutego…
Chwila, przecież to moje urodziny…
Zmarszczyłem brwi ogarnięty nagłym niepokojem.
Przewróciłem się na materacu na brzuch, spoglądając wprost w twarz rzekomemu
demonowi, który do połowy wpełzł pod moje łóżko i póki co zajmował się
drapaniem dywanu. Istota spojrzała na mnie nienawistnie, wręcz z urazą, po czym
ostentacyjnie ponownie skupiła się na przerwanej czynności.
- Skąd mam mieć pewność, że naprawdę jesteś
demonem? – zapytałem wprost.
Kreatura sapnęła ciężko przez nos, obdarzając mnie
spojrzeniem pełnym politowania. Rozłożyła bezradnie ręce, jakby chcąc dać mi do
zrozumienia, że sama jej prezencja powinna być dla mnie wystarczającym dowodem.
Ale nie była.
I to był nasz wspólny problem.
- Czy nie powinieneś być przynajmniej nieco
bardziej zainteresowany próbami przekonania mnie do siebie? – wypomniałem mu. –
Jakby nie patrzeć masz do mnie biznes, więc przydałoby się, żebyś się trochę
postarał – wywindowałem się do siadu, zakładając ręce na piersi oraz krzyżując
nogi w siadzie skrzyżnym. „Pseudo-Malfas” w odpowiedzi ponownie jedynie sapnął
i odwrócił się do mnie plecami. – Jasne, najpierw niemal doprowadź mnie do
szaleństwa, strasz mnie na każdym kroku, a potem weź się wypnij i obraź –
przewróciłem oczyma. – Bo akurat ty faktycznie masz się, o co obrażać i to
właśnie ty powinieneś być tym, który się obraża! – wycelowałem w niego
oskarżycielsko palcem. – Poza tym, skąd ja niby mam wiedzieć, co się stanie, kiedy
zerwę ci tą pieczęć? Jaką miałbym gwarancję, że nie zrobiłbyś mi ani mojej
mamie krzywdy? – spojrzałem na niego podejrzliwie.
Mój lokator spojrzał na mnie zdziwiony. Niemniej, w
jego spojrzeniu mogłem dostrzec także spory domiar kpiny. Wyglądał, jakby był
zszokowany faktem, iż w końcu zacząłem logicznie myśleć. Ostatecznie jednak
zakończył swoją „wypowiedź” na krzywym spojrzeniu i znów skupił się na pruciu
twardych włókien.
Nie wyglądał na jakoś specjalnie porażonego moimi
słowami. Przez to wszystko zacząłem myśleć, iż tak do końca nie zależało mu na
zerwaniu tej pieczęci albo przynajmniej nie była to dla niego sprawa
priorytetowa, która nie mogła ścierpieć zwłoki w czasie. Zacząłem zastanawiać
się czy mogło mieć to coś wspólnego z tym, iż mój lewy lokator mógł mieć jakiś
inny plan na pozbycie się krępującej go pieczęci, który nie wymagał mojej
interwencji. Może ta pieczęć miała jakiś określony czas trwania? Wyglądała na
starą… Może z czasem słabła, dlatego demon myślał, iż nie zostało mu już dużo
czasu do tego, aby bariera osłabła na tyle, żeby mógł się z niej sam
wyswobodzić…?
O ile, rzecz jasna, był demonem.
I o ile, rzecz jasna, jakakolwiek pieczęć istniała,
i nie była ona jedynie wytworem mojego chorego umysłu.
Mimo wszystko póki co postanowiłem podarować sam
sobie nieco komfortu psychicznego i wmówić sobie, że jestem chociażby przez
chwilę ponad nim. Uśmiechnąłem się półgębkiem sam do siebie i z powrotem
położyłem na łóżku.
- Idę spać – zakomunikowałem. – Jeśli znów mnie
obudzisz, to wszelkie rozmowy na temat zerwania pieczęci staną w martwym
punkcie – zastrzegłem. – A więc wtedy nici z twojego planu – nie powstrzymałem
się od wyniosłego prychnięcia.
Istota skrzywiła się na moje słowa, ale, o dziwo,
skinęła mi głową i nawet przestała drapać dywan. Wygrzebała się spod łóżka w
miarę szybko usadowiła się pod przeciwną ścianą, a następnie zakryła się
długimi zasłonami, zupełnie tak, jakby nie chciała, aby jej widok mnie raził. W
gruncie rzeczy… byłem jej za to wdzięczny i doceniałem ten gest. Aż
uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej posunięcie.
Przeciągnąłem się, wsłuchując we własny trzask
kości. Ułożyłem się wygodniej z przyjemną świadomością, że może uda mi się
wyjść jakoś z tego bagna… przynajmniej trochę. Miałem już za sobą całkiem
niezły posiłek, teraz jeszcze trzeba było się wyspać. Chciałem wierzyć, że moje
życie powoli wracało na właściwe tory.
- Dzięki… - mruknąłem jeszcze w stronę kreatury,
która faktycznie starała się zachowywać najciszej, jak tylko potrafiła.
***
Dziwna istota zdawała się obrazić bardziej niż
mógłbym z początku przypuszczać. Przez cały dzień siedziała w kącie za zasłoną
i właściwie się stamtąd nie ruszała. Nie śledziła mnie już nawet krok w krok, a
więc spokojnie mogłem wyjść do kuchni czy salonu. W błogiej ciszy, ciesząc się
świeżym powietrzem, a nie fetorem gnijącego mięsa, obejrzałem odcinek niezbyt
górnolotnego serialu, a następnie zjadłem kolację. Wszystko wyglądało wręcz
idealnie. Lepiej po prostu być nie mogło.
I to wzbudziło u mnie podejrzenia.
Bo było zbyt pięknie. Nie mogłem uwierzyć, iż
rzekomy demon od tak po prostu stracił mną zainteresowanie i w nagłym
przypływie empatii postanowił mi zwrócić normalne życie. Nie ulegało
wątpliwościom, że kiedyś z tego kąta z pewnością wylezie. Pytanie tylko, co
dalej? Co wtedy zrobi? Tak jak w związku po cichych dniach nastąpi prawdziwa
burza kłótni, podczas której mój towarzysz da mi dwa razy mocnej w kość?
Mogłem mieć tylko nadzieję, że tak się nie stanie.
Z natury nie byłem raczej człowiekiem żyjącym chwilą, ale obecnie wyjątkowo
próbowałem nakłonić sam siebie do zaprzestania dręczenia się przyszłymi
konsekwencjami i ewentualnymi problemami. Próbowałem wmówić sobie, że moje
czarnowidztwo może być zupełnie odległe od tego, co miało faktycznie się
zdarzyć. Chciałem żyć „tu i teraz”, żeby dać sobie chociaż chwilę wytchnienia i
spokoju, żeby nie zwariować…
…przynajmniej nie tak do końca.
Na zwieńczenie niesamowicie podejrzanego, udanego
dnia postanowiłem wziąć długą, relaksującą kąpiel. W końcu miałem chwilę
prywatności, gdyż chodzący za mną niczym drugi cień stalker z innego świata nie
przyglądał mi się namolnie zza szklanych, zaparowanych drzwi kabiny
prysznicowej. Wydawało się, że ktoś tam na górze w końcu wysłuchał moich próśb
i błagań…
Wciąż w dobrym nastroju wszedłem do łazienki i
zamknąłem za sobą drzwi. Zakluczyłem je, mimo iż poniekąd teoretycznie byłem w
domu sam. Mama wciąż jeszcze nie wróciła, chociaż i tak nie miała w zwyczaju
wchodzić mi w paradę w trakcie kąpieli. Nie mogłem jednak powiedzieć tego
samego o prześladującej mnie kreaturze. Nie byłem pewien czy nie zachciałoby mu
się nagle potowarzyszyć mi w wannie, czy jego humor nagle by się nie zmienił… a
tego sobie nie życzyłem. Ubezpieczony, zawsze przezorny.
Położyłem mój odpowiednik piżamy na zamkniętej
muszli klozetowej i sięgnąłem do kurka z ciepłą wodą, napełniając wannę.
Ściągnąłem koszulkę przez głowę i zacząłem zastanawiać się, który płyn do
kąpieli będzie najlepszy, kiedy… nagle poczułem zimny dreszcz na plecach.
Ściągnąłem brwi i z trudem przełknąłem ślinę, stojąc w miejscu niczym wmurowany
w podłogę. Nasłuchiwałem. W pomieszczeniu słuchać było tylko szum lejącej się
wody. Drzwi nie zostały otwarte, a więc nikt nie mógł wejść. Próbowałem się
uspokoić. To pewnie tylko moja wyobraźnia. Byłem przewrażliwiony…
Niepewnie odwróciłem się, żeby zlustrować
spojrzeniem łazienkę. Długo nie musiałem szukać przyczyny lęku, który mnie
ogarnął. Otóż moje ubrania i ręcznik leżały teraz na podłodze, a klapa toalety
była podniesiona. Z kolei z samej muszli klozetowej bezceremonialnie wystawała
głowa.
Owa głowa wyglądała jak ludzki czerep, a więc
posiadała wszystkie jego charakterystyczne cechy. Jedynie oczy dziwnego stwora
zdecydowanie bardziej przypominały rybie niżby ludzkie. Skóra nieproszonego
gościa była wręcz idealnie biała, poprzecinana siną siatką żył, a czarne włosy
opadały na niezbyt urodziwą twarz w mokrych strąkach. Zamarłem. Stwór,
orientując się, że gapię się na niego, rozwarł usta, w których zalśniły długie,
cienkie i ostre zęby. Wrzasnął piskliwym, piszczącym w uszach głosem, zupełnie
tak jakbym to ja go przestraszył i jakbym to ja był tu niepożądanym elementem.
Wrzask sprawił, iż oprzytomniałem. Z miejsca
rzuciłem się w stronę drzwi, teraz w duchu przeklinając, że je zamknąłem.
Miałem problem z odblokowaniem ich trzęsącymi się ze strachu rękami. W tym
czasie głowa zaczęła wnosić się na coraz większą wysokość na przeraźliwie
długiej i chudej szyi. Wolałem nie czekać i nie przekonywać się, jak wygląda ta
szkarada w całości. Kiedy tylko drzwi stanęły otworem, wypadłem na korytarz i z
powrotem je zatrzasnąłem, opierając się o nie plecami. Chwilę później poczułem,
jakby coś wielkiego się o nie obiło. Znów rozległ się ten wysoki krzyk.
Roztrzęsiony spojrzałem na tak dobrze już znaną mi postać
rzekomego demona, który siedział w progu mojego pokoju i spoglądał na mnie
znudzony. Cała jego postawa wskazywała na to, iż ten wiedział, że tak się
stanie.
- Ty… - syknąłem wściekle, jednak urwałem, gdyż tym
razem uderzenie w drzwi z dykty było tak silne, iż niemal wylądowałem na
podłodze. – To twoja sprawka?! – ryknąłem. Mój towarzysz pokręcił przecząco
głową. – To niby dlaczego teraz wyłażą mi z kibla jakieś potwory?! Wcześniej
tak nie było! – zauważyłem „odkrywczo”. „Pseudo-Malfas” wykonał w powietrzu
obrót dłonią, wykonując gest, który jakby miał mi dać do zrozumienia, iż
powinienem myśleć dalej i sam do tego dojść. Zajęło mi to dłuższą chwilę. – To
dlatego, że cały czas byłeś ze mną? – zapytałem już znacznie ciszej. Istota
rozłożyła ręce, a następnie zaklaskała, jakby prześmiewczo gratulując mi
geniuszu i spostrzegawczości. – Możesz coś z nim zrobić? – jęknąłem, obawiając
się, że drzwi mogą już długo nie wytrzymać takiej ofensywy. W dodatku, jakby
tego wszystkiego było mało, pod nogami utworzyła mi się już mała kałuża.
Przypomniałem sobie, że nie zakręciłem wody w wannie, a więc cała łazienka z
pewnością była już zalana. Kreatura w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. –
No serio, będziesz się teraz boczył?! – zirytowałem się. Rzekomy demon wskazał
na pieczęć na swoim czole. Dawał mi ultimatum. Albo ją zerwę, albo mi nie
pomoże.
Jeszcze raz szybko przeanalizowałem sytuację, w
której obecnie przyszło mi się znaleźć. Przed sobą miałem prawdopodobnie jednego
z duchów Goecji, demona, który chciał, abym zerwał wiążącą go pieczęć. Nie
wiedziałem, co zamierzał po tym zrobić – zabić mnie, podpalić mój dom czy
odejść w pokoju? Z drugiej strony jednak, zaraz za plecami, odgrodzony jedynie
kawałkiem dykty, miałem za sobą innego potwora, który nie przejawiał już
żadnych oznak inteligencji. Raczej nie wyglądał mi na typa myśliciela, co to
lubuje się w rozprawianiu na temat celu i miejsca naszej egzystencji przy
lampce wina. W ogóle miał dość mało do powiedzenia, bo póki co tylko darł się
ogłuszająco. Łazienka była już zalana. Woda wylewała się na korytarz i
obawiałem się, że mogliśmy zalać sąsiadów z dołu. Co więcej drzwi z pewnością
były już mocno uszkodzone, a ja będę musiał się z tego jakoś wytłumaczyć nie
uwzględniając w swojej historii żadnych istot nadprzyrodzonych, żeby nie trafić
do wariatkowa. Miałem nadzieję także, że sąsiedzi nie wpadli jeszcze na
genialny pomysł zadzwonienia na policję ze względu na nieludzkie krzyki potwora
z ubikacji.
Cóż, jednak jeśli w istocie okazałoby się, że demon
chodził za mną krok w krok po to, aby inne nadprzyrodzone tałatajstwa się do
mnie nie przyczepiły, to wychodziło na to, że mnie chronił… a przynajmniej w
ten sposób próbowałem się pocieszyć. Może więc jednak nie będzie próbował mnie
zabić?
W obecnej sytuacji chyba nie miałem zbyt wielkiego
wyboru, prawda?
Niepewnie przywołałem do siebie towarzysza gestem
dłoni. Ten ruszył do mnie przeszczęśliwy. Wyglądał jak pies, który wie, że
dostanie łakocia i pieszczoty za dobrze wykonane zadanie. Gdyby miał ogon, z
pewnością zacząłby nim merdać.
Wciąż zdjęty strachem chwyciłem za krawędź starego
papieru i zerwałem pieczęć z jego czoła. Zdziwiony odnotowałem, że pod nią
kryła się sporych rozmiarów, okrągła blizna. Od razu poczułem moc bijącą od
szybko zmieniającej się postaci przede mną, która już o wiele bardziej
zdecydowanym i skoordynowanym ruchem przetarła przedramieniem usta, tym samym
zmazując drugą pieczęć. Demon uśmiechnął się szeroko, otworzył usta i jakby ziewnął
bezgłośnie, ciesząc się, że w końcu może ruszać szczęką. Nie odezwał się jednak
ani słowem i odepchnął mnie, aby następnie samemu wejść do łazienki i zamknąć
za sobą drzwi. Po krótkiej chwili usłyszałem serię głuchych odgłosów
przywodzących na myśl uderzenia, kilka piskliwych zawodzeń, aż w końcu wszystko
ucichło. Jeszcze przez długą chwilę bałem się otworzyć drzwi, za którymi
panowała już tak nienaturalna cisza. W końcu jednak przełamałem się, aby
przekonać się, że łazienka była pusta, a oba potwory zniknęły. Szybko dopadłem
kurka i zakręciłem go. Rozejrzałem się po zalanym pomieszczeniu, wzdychając
ciężko, ale i z jakąś ulgą. Teraz czekało mnie już tylko sprzątanie. Z dwojga
złego to już lepsze niż walka z jakąś dziwaczną kreaturą z kanalizacji miejskiej.
No i musiałem jeszcze pomyśleć nad jakąś wymówką
dla mamy…
***
Rodzicielka nie ucieszyła się na widok zniszczonych
drzwi łazienki ani rozbitych resztek porcelany. Cóż, przyznam, że nie
spodziewałem się, żebym mógł dostać za coś podobnego pochwałę, ale nie
zakładałem także, że zamiast zrobić mi awanturę, ta po prostu się zmartwi.
Zamiast wydzierać się w niebogłosy, ta spojrzała na mnie z jakimś bólem i
zaniepokojeniem. Może obawiała się, że serio zaczynałem wariować i traciłem już
nad sobą panowanie?
Sąsiedzi z dołu nie użalali się, więc rozumiałem
przez to, że mini-powódź w łazience nie zniszczyła ich mieszkania. Policja
również nie zapukała nam do drzwi, więc nikt nie zgłosił doniesienia o
nieludzkich krzykach potwora z muszli klozetowej. Wszystko zdawało się obracać
ku dobremu.
I o dziwo tym razem faktycznie tak było.
Po tym, jak zerwałem tę pieczęć z jego czoła, demon
przestał się pokazywać. Już od kilku dni miałem od niego spokój – a choć kilka
dni nie było jakimś ogromem czasu, to ja poczułem się nagle jak nowonarodzony.
Wreszcie mogłem się skupić, wykąpać, jeść, spać… Nikt mi nie przeszkadzał.
Żadne nowe, dziwne stwory nie pojawiały się na mojej drodze. Szybko udało mi
się poprawić oceny, można powiedzieć, że wręcz w rekordowym tempie wyszedłem na
prostą. Nie dawałem matce już nawet cienia powodu do zmartwień. Oto po chwili
depresji wracał wymarzony syn i wzorowy uczeń. Świetnie.
W istocie było świetnie. Nie mówiłem tego wcale z
sarkazmem. W jednej chwili jakby wszystkie moje marzenia się spełniły… a jednak
w jakiś sposób nie mogłem się z tym oswoić. Teraz, kiedy w końcu udało mi się
wrócić do mojego normalnego, nastoletniego życia, czułem się jakoś zadziwiająco
nie na miejscu. W jakiś irracjonalny sposób drażnił mnie fakt, iż znów byłem przeciętny.
Zwykły dzieciak w trakcie burzy hormonów, nic nadzwyczajnego – żadnych duchów,
chorób psychicznych, demonów i tym podobnych. Byłem tak szary i przeciętny, że
to aż bolało.
A to niby kobietom ciężko dogodzić, co?
Odchyliłem się na krześle obrotowym, odrywając się
od zadania domowego i westchnąłem ciężko. Zakryłem twarz dłońmi i potarłem ją w
zmęczonym geście.
- Tęskniłeś? – usłyszałem nad sobą prześmiewczy,
chrapliwy głos, na którego wydźwięk drgnąłem przestraszony.
Spojrzałem na osobę przed sobą, która nonszalancko
rozsiadła się na biurku i założyła nogę na nogę. Był to wysoki, szczupły
mężczyzna o długich, czarnych włosach. Na prawe ramię opadało mu także kilka
stalowoszarych pasm, które rzucały się w oczy, mocno kontrastując z resztą
włosów. Miał bardzo jasną, niemal białą, nieskazitelną cerę. Zakładając włosy
za ucho, zaprezentował mi nie tylko pokaźną ilość kolczyków, ale także jego
nienaturalny dla człowieka, spiczasty kształt. Wielkie, niemal świecące,
zielone oczy spoglądały na mnie bez wyrazu z grubych, czarnych obwódek, na
które składały się gęste, długie rzęsy oraz cienie powstałe zapewne w skutek
niewyspania. Pod małym, nieco spłaszczonym nosem malowały się czarne, wąskie
usta, a z kolei pod nimi czarna kulka koczyka w brodzie. Między jego brwiami
widniał czarny, odwrócony krzyż, a pod oczami bliźniacze znaki, które
przypominały odwróconą, kanciastą literę „j” – nie miałem jednak pojęcia czy
był to po prostu fantazyjny makijaż, czy też… coś innego. Na tatuaż to jednak
nie wyglądało…
Mimo iż postać ubrana w czarne skóry wyglądała
teraz zupełnie inaczej, to i tak z miejsca ją poznałem. Oto siedział przede mną
mój „były stalker”. Musiałem przyznać, że teraz prezentował się dużo lepiej niż
wcześniej. Właściwie to był nawet przystojny. Bardzo.
- Wróciłeś?... – wydusiłem z siebie z trudem.
- Pytasz czy tylko stwierdzasz oczywisty fakt? –
założył ręce na piersi, przyglądając mi się krytycznie.
- Czego chcesz? – zapytałem cicho.
- Twojej duszy – odparł, uśmiechając się paskudnie.
Zamrugałem kilkakrotnie w zdziwieniu, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. –
Uwierzyłeś w to? – prychnął, przewracając oczyma. – Serio? – fuknął. – Weź
pomyśl, co? Co ja niby miałbym zrobić z twoją duszą? Postawić ją sobie na
kominku jako ozdobę? – sarknął.
- Nie wiem… Nie znam się na… - zająknąłem się. -
…takich rzeczach… - mruknąłem.
- Mówiąc „takich rzeczach” masz na myśli dekorację
wnętrz? – wyszczerzył się półgębkiem.
- Czego chcesz? – powtórzyłem. Momentalnie jednak
przypomniałem sobie o tym, jak poprzednio „wyjaśnił” mi, iż musi znajdować się
w pobliżu, żeby chronić mnie przed innymi demonami. Może przez cały ten czas
był gdzieś blisko tylko się nie ujawniał?... – Czy ten dom jest nawiedzony? –
zapytałem.
- Gorzej – odparł. – To ty jesteś opętany.
- Co proszę? – nie mogłem uwierzyć.
- To nie to mieszkanie jest opętane tylko ty –
powtórzył. – Widzisz mnie, rozmawiasz ze mną, więc jesteś opętany – wzruszył
ramionami, robiąc przy tym minę, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie
i powinienem już o tym wiedzieć.
- A co z innymi demonami? – dopytywałem.
- Nie demonami, tylko duchami mniejszego Klucza
Salomona – sprostował. – Nie wrzucaj mnie do jednego wora z tymi odpadkami –
skrzywił się. – Nie bój się, nie powinny być już problemem. Pieczęć mocno
ograniczała moją moc, więc, wstyd się przyznać, ale wtedy nie mogłem sobie
poradzić nawet z nimi – westchnął cierpiętniczo. – Ale teraz nie jestem już przez
nią krępowany. Duchy nie pchają się tam, gdzie są demony; nie są na tyle
głupie. Poza tym, należysz do mnie, więc żaden z nich nie powinien się odważyć
do ciebie zbliżyć – wyjaśnił.
- Chwila, moment! – zaoponowałem. – Należę do
ciebie? – powtórzyłem z niedowierzaniem. Demon przytaknął. – Więc to znaczy,
że… że powinienem coś względem ciebie… um, robić? – wydusiłem z siebie
nieskładnie.
- No, skoro już pytasz, to mógłbyś zrobić obiad –
oświadczył bez cienia kpiny w głosie. – Głodny jestem – poinformował mnie.
Zszokowany otworzyłem i zamknąłem usta, ale
ostatecznie nic nie powiedziałem. Rzuciłem okiem na zegarek. W sumie dochodziła
już pora obiadowa, więc może przygotowanie posiłku nie było znowu aż tak złym
pomysłem.
Przeszliśmy do kuchni. Brunet usiadł na blacie
kuchennym, a ja zabrałem się do gotowania.
- Więc… - zacząłem nieskładnie. – Naprawdę nazywasz
się Malfas? – zapytałem.
- Nie wypowiadaj mojego imienia! – oburzył się i
zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem. – Jeszcze cię ktoś usłyszy, barani łbie! –
fuknął.
- Czyli komendy imienne są faktycznie prawdą? – nie
mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
- Tylko spróbuj wysługiwać się mną w ten sposób, a
gorzko tego pożałujesz! – przestrzegł.
- Spokojnie, nie będę – uniosłem ręce w obronnym
geście, choć mogło wyglądać to nieco nieszczerze z racji tego, iż w jednej z
nich trzymałem nóż do krojenia. – Chcę się tylko czegoś o tobie dowiedzieć –
wyjaśniłem. – Zamierzasz tutaj zostać?
- A co? Nie pasuje ci to? – burknął wciąż
nabzdyczony.
- Tak tylko pytam – wzruszyłem ramionami. – Myślałem,
że będziesz chciał uciec stąd jak najdalej skoro tkwiłeś tu więziony przez tyle
czasu… A właśnie! Jak długo borykałeś się z tą pieczęcią? – zadawałem jedno
pytanie za drugim. Widząc jak bardzo ludzkim okazał się być mój towarzysz,
jakoś przestałem się go bać.
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie bardzo znam
się na ludzkim kalendarzu – przyznał. – Wy to tam jakoś dziwnie liczycie czas;
lata inaczej, dni inaczej – przewrócił oczyma. – Ciężko się w tym połapać… -
mruknął
- Kto cię zapieczętował i jak to się stało? –
Malfas drgnął na to pytanie.
- Nie chcę rozmawiać na ten temat – odparł cicho,
pochmurniejąc. Zorientowałem się, że musiała to być dla niego skaza na honorze
lub coś w tym rodzaju…
- W porządku – skinąłem mu głową.
Demon spojrzał na mnie zdziwiony, że tak szybko
odpuściłem. Nie chciałem się z nim kłócić ani go denerwować. W końcu, jakby nie
patrzeć, wciąż pozostawał istotą nadprzyrodzoną, która z pewnością była dużo
potężniejsza ode mnie, więc wolałem nie zaleźć mu za skórę… Póki co nie przejawiał
wobec mnie żadnych złych zamiarów, jednak kto wie, co by się stało, gdybym go
rozwścieczył będąc zbyt ciekawskim…
- Jesteś licealistą, prawda? – teraz to on zadał
pytanie.
- Tak – przyznałem, dziwiąc się, że zainteresował
się moją osobą. A może zwyczajnie chciał zmienić temat, żeby odwieść mnie od
rozmowy o pieczęci? – Wiesz, jak na demona… wydajesz się być całkiem przyjazny
– pozwoliłem sobie zauważyć. – No przynajmniej w porównaniu do tego, co
pokazują w horrorach…
- Chcesz, żebym urządził ci taki show? – uśmiechnął
się krzywo. – Wystarczy słowo, a…!
- Nie, nie o to mi chodziło – przerwałem mu, zanim
rozkręcił się na dobre. – Po prostu uważam, że to miłe, że nie rzucasz mną po
ścianach ani po suficie – zaśmiałem się pod nosem. – Więc… jak właściwie ma
przebiegać to całe opętanie?
- Jak nie będziesz mnie wkurzał, to może być tak
cały czas – rozłożył ręce. – Niektórzy ludzie są opętani i nawet o tym mnie
widzą. Spotykają regularnie demony, rozmawiają z nimi i są święcie przekonani,
że to zwykli ludzie – wzruszył ramionami. – Nie wiem, co to za ćwierćinteligent
wymyślił, że życiowym celem całej mojej rasy jest utrudnianie ludziom życia.
Wyobraź sobie, że mam lepsze zajęcia do roboty – prychnął.
- Dobrze wiedzieć – uśmiechnąłem się pod nosem. –
Właściwie to ja też nie chciałbym się z tobą kłócić – powiedziałem pojednawczo.
- To zagęszczaj te ruchy, bo serio jestem już
głodny! – fuknął, zakładając ręce na piersi.
- Jasne… - mruknąłem, spoglądając na niego z ukosa.
Też mógłby się wziąć do roboty, a nie… - A co… z tym? – wskazałem palcem na
własne czoło, dając mu do zrozumienia, iż chodziło mi o odwrócony krzyż i znaki
pod jego oczami. – To taki… image? Czy coś?
- Jaki image?! – zirytował się i zwinął ścierkę z
blatu, po czym pacnął mnie nią po głowie. – To znak potępieńca, idioto, a nie
żaden image! – krzyknął obruszony.
- Co to jest „znak potępieńca”? – zapytałem,
odsuwając się przezornie, żeby znowu nie oberwać ścierką.
- Jak sama nazwa wskazuje jest to znak, który noszą
tylko potępieni, a więc demony. Ma on na celu ułatwienie odróżnienie demona od
anioła czy człowieka. Każdy demon nosi inny znak, ale to, co je łączy to fakt,
że zawsze znajdują się w bardzo widocznych miejscach, żeby już na pierwszy rzut
oka było wiadomo, kto jest potępieńcem – wytłumaczył.
- Mhm… - mruknąłem.
Kontynuowaliśmy rozmowę podczas, gdy ja
przygotowywałem posiłek, a Malfas bezczynnie się obijał. Rozmawialiśmy także
podczas jedzenia wspólnie obiadu. Zaskoczył mnie fakt, iż brunet nie narzekał
na moją kuchnię. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że naprawdę był głodny,
gdyż zjadł szybciej niż ja, a potem nawet podziękował za posiłek. Może życie z
nim pod jednym dachem nie będzie znowu aż takie złe?...
***
- No, ma to ręce i nogi – mruknął demon, odrzucając
mi moje ćwiczenia do języka angielskiego. – Powinieneś dostać dobrą ocenę… -
przewrócił się na brzuch i wtulił twarz w poduszkę. Ziewną znudzony.
Mój nadprzyrodzony towarzysz pomagał mi od pewnego
czasu w lekcjach, a już w szczególności z językami obcymi, gdyż jako istota
wyższa znał wszystkie współczesne i wymarłe języki. Musiałem przyznać, że był
całkiem przydatny. Za cenę dziennego wyżywienia pomagał mi nie tylko z
obowiązkami szkolnymi, ale także domowymi, a więc od święta sprzątał, czasem
pomagał przy przygotowywaniu posiłków, ale przede wszystkim zapewniał mi
bezpieczeństwo i zawsze upewniał się, że niczego nie zapomniałem, że wszystko
jest na swoim miejscu. Czułem się tak, jakbym właśnie dostał drugą, trochę
mniej nadopiekuńczą matkę lub starszego brata. Chcąc, nie chcąc, z czasem
przywiązywałem się do niego coraz bardziej.
- Dzięki – schowałem książkę do plecaka i
przesiadłem się z krzesła biurowego na krawędź łóżka okupowanego przez bruneta.
Ten obrzucił mnie spojrzeniem spod opadających powiek.
- Coś jeszcze? – burknął w poduszkę.
- Nie, już wszystko – odparłem. Malfas skinął
głową. – Właściwie… - zacząłem niepewnie. – Jest piątek wieczór i obaj nie mamy
co robić… - zauważyłem. – Jak do tej pory nasza współpraca ograniczała się wyłącznie
do rzeczy, które TRZEBA było zrobić, ale cóż… może jakoś moglibyśmy to zmienić?
– zaproponowałem.
- Chwila… - wydał z siebie głęboki pomruk. – To
czego ty tak właściwie ode mnie chcesz, co? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chcę się jakoś rozerwać – wyznałem. – Tylko, że
przez sytuację, która wynikła między nami na samym początku ludzie w szkole są
do mnie trochę uprzedzeni… poza tym, jakby nie patrzeć, to ty jesteś moim
najbliższym towarzyszem – zauważyłem.
- Chcesz się rozerwać? To co? Zostaniesz
muzułmańskim terrorystą? – prychnął.
- Nie – sapnąłem, przewracając oczyma. – W
dzisiejszym slangu „rozerwać się” znaczy „zabawić” – wyjaśniłem. Po tylu latach
niewoli demon jednak był trochę na bakier z używanym językiem i potocznymi
nazwami, co czasem musiałem mu tłumaczyć.
- Czyli chcesz uprawiać seks? – wypalił
bezpardonowo, a ja wytrzeszczyłem na niego oczy w bezbrzeżnym zdziwieniu. – Po
twojej minie wnioskuję, że „zabawić” także już nie oznacza uciech cielesnych? –
przyjrzał mi się uważnie.
- Nie! – krzyknąłem szybko, zasłaniając się rękoma.
– Znaczy… Może faktycznie to słowo ma czasem takie znaczenie… - zreflektowałem
się. – Ale w tym wypadku mnie nie chodziło o to! – uniosłem dłonie w obronnym
geście. – Chcę po prostu znaleźć jakąś rozrywkę! – sprostowałem.
- To nie można było tak od razu? – parsknął,
przewracając się na plecy. – Chociaż jakby się tak nad tym zastanowić… -
przytknął palec wskazujący do brody w geście zamyślenia. - …to seks jest jedną
z rozrywek – wyszczerzył się szelmowsko, a ja zadrżałem. – Moim zdaniem nawet
jedną z lepszych… - mruknął niskim głosem.
- Ja tam jednak chyba obstaję przy piwie i filmie…
- ostentacyjnie odsunąłem się nieco od mojego rozmówcy.
- Hm? Niby dlaczego? – skrzywił się nieznacznie. –
Przecież to nie jest tak interesujące – upierał się przy swoim. – Co jest? Nie
pociągam cię? – uśmiechnął się szeroko i oblizał przy tym lubieżnie usta.
- Nie będzie żadnego seksu – chciałem uciąć ten
niewygodny dla mnie temat. Ku mojemu niezadowoleniu zauważyłem, że demon
świetnie się bawił brnąc w to dalej i nie wyglądał, jakby zamierzał odpuścić.
- Nie jestem w twoim typie? – uśmiechnął się
przebiegle i pociągnął mnie za rękę, tak, że chwilę po tym leżałem już płasko
na materacu. Brunet usiadł na mnie okrakiem i unieruchomił moje ręce w
nadgarstkach, przyszpilając je do poduszki nad moją głową. – Mnie się wydaje,
że chyba całkiem ci odpowiadam – ułożył moje dłonie na swoich biodrach. Pod
palcami czułem jego delikatną, chłodną skórę. – Sam próbujesz się do mnie
zbliżyć, nie odpychasz mnie od siebie, a wręcz zabiegasz o moją uwagę – jego
uśmiech pogłębił się. – Mam rozumieć, że to wszystko dlatego, że chcesz się
zakumulować? – prychnął, przewracając oczyma. – Pożądasz mnie – nachylił się
nade mną i szepnął mi w ucho, owiewając je ciepłym oddechem. Przeszły mnie
elektryzujące dreszcze. – Ponad to jesteś w wieku, w którym hormony w ludzkim
ciele szaleją, a więc masz zwiększony popęd seksualny – wzruszył ramionami. –
To nic złego – odsunął się na minimalną odległość, tak, że wciąż mogłem widzieć
jego przystojną twarz, jednak wystarczył tylko jeden ruch, a nasze usta mogłoby
się zetknąć. – Wszyscy mamy swoje potrzeby, które musimy zaspokajać – chwycił
zębami za moją dolną wargę i pociągnął za nią delikatnie.
Uśmiechnął się i przesunął językiem po moich
wargach, jednak nim zdążył zrobić coś więcej, odepchnąłem go od siebie. Szybko
zrzuciłem go z własnych bioder i czym prędzej wstałem z łóżka. Od razu
skierowałem się w stronę wyjścia.
- Nie wiem, o czym mówisz – mruknąłem wymijająco,
zanim jeszcze wyszedłem z pokoju.
W odpowiedzi usłyszałem śmiech Malfasa. Nie
dowierzał mi. Wiedział, że miał rację. Wiedział, że kłamałem… ale co najgorsze
w tym wszystkim, ja sam także wiedziałem, iż moje słowa dość mocno mijały się z
prawdą.
Czułem palące wypieki na policzkach. Byłem pewny,
że stałem się czerwony jak cegła, dlatego wolałem nie pokazywać się w takim
stanie demonowi i nie dawać mu jeszcze więcej powodów do naśmiewania się ze
mnie. Czułem w nogach jakąś dziwną słabość. Usta mrowiły mnie po pocałunku, do
którego ostatecznie całe szczęście jednak nie doszło.
On mi się serio podobał.
Naprawdę go pożądałem.
Jak cholera…
Czułem kumulujące się podniecenie w podbrzuszu.
Próbowałem skierować swoje myśli na inne tory, skupić się na czymś innym, żeby
się uspokoić, ale to nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Wszedłem
do kuchni i wyciągnąłem z lodówki butelkę piwa. Otworzyłem ją zahaczając kapsel
o kant blatu kuchennego i z miejsca opróżniłem połowę zawartości. Nagle jakoś
dopadło mnie pragnienie.
No tak, oprócz tego oczywistego pragnienia
zachciało mi się także pić.
Oparłem rozgrzane czoło o przyjemnie zimną
powierzchnię lodówki. Przymknąłem na moment powieki. Wciąż w jakiś sposób nie
mogłem pogodzić się z tym, jak zachowywał się mój demon. Był całkiem ludzki, a
więc miewał humorki, czasem coś go bolało, mógł złapać przeziębienie, jadał zwyczajnie…
ponad to, jak się właśnie okazało, miał też popędy, które musiał zaspokajać.
Pomagał mi w nauce, domu, zapewniał mi bezpieczeństwo… Aż się samo cisnęło na
usta, żeby powiedzieć, że trochę słaby z niego demon, co? Niby byłem przez
niego opętany, a jednak czułem się dobrze, nie lewitowałem w powietrzu
tryskając niemal z każdego otworu krwią i ropą, nie darłem się w niebogłosy,
nie miałem żadnych ran, nie wyginałem się nienaturalnie, nie przemawiałem
cudzymi głosami w obcych językach… Wciąż pozostawałem sobą. Faktyczny obraz
mojego nadprzyrodzonego towarzysza mocno różnił się od tego wykreowanego w
mojej głowie przez horrory i szkółkę niedzielną. Przecież on nawet rogów, ogona
czy kopyt nie miał! Cholera, a może to nie był demon…? Może robił sobie ze mnie
jaja albo coś?... Ale w takim razie, skoro nie był demonem, to czym?
Z zamyślenia wyrwał mnie rozbłysk zapalanego w
kuchni światła. Zmrużyłem oczy, odwracając się w stronę bruneta, który właśnie
wchodził do pomieszczenia. Malfas bez słowa podszedł do mnie i przejął ode mnie
moje piwo, upijając spory łyk.
- Głodny jestem – oświadczył, oddając mi butelkę. –
Zamów pizzę – polecił. – Tylko pamiętaj – uniósł palec wskazujący w powietrze w
geście, który jakby miał wskazywać, iż właśnie podkreślał coś ważnego - jak
weźmiesz z ananasem, to gorzko tego pożałujesz! – zawołał kierując się już do
salonu.
Ta, jedyne, co chyba przeczyło temu, iż mój współlokator
był człowiekiem to fakt, ile potrafił pochłonąć jedzenia… Serio, on non stop
żarł… w dodatku nie ćwiczył i był taki chudy! To się nazywa niesprawiedliwość…
Zgodnie z poleceniem zamówiłem pizzę. Z początku
korciło mnie, żeby zrobić mu na złość, jednak ostatecznie stwierdziłem, że
mogłoby to obrócić się na moją niekorzyść, a ja wolałem nie wkurzać lwa, który
dał się pogłaskać. Zawsze przecież istniała możliwość, że tą samą rękę, którą
go gładziłem, mógł mi odgryźć, gdyby nagle coś mu się nie spodobało.
Po krótkiej rozmowie telefonicznej dosiadłem się do
mojego towarzysza, który rozsiadł się na kanapie. Demon wcisnął mi w rękę
pilota.
- No to dawaj ten film – mruknął i znów zagarnął
dla siebie moje piwo.
***
- Co się ze mną stanie, kiedy umrę? – zapytałem
odrywając się od zadania z fizyki, którego nie mogłem rozwiązać od dobrych
dwudziestu minut.
- Boisz się, że przeze mnie będziesz smażył się w
wielkim garze smoły? – prychnął, spoglądając na mnie znudzony. – Właściwie to
dlaczego mówi się „smażyć w piekle”, kiedy ludzie wyobrażają sobie, że diabły
mieszają rozgrzaną smołę z resztkami ludzkimi w wielkich kadziach i saganach? –
zadumał się. – Powinniście mówić, że będziecie gotować się w piekle – zauważył.
– Tak byłoby bardziej sensownie – pokiwał głową, jakby zgadzając się z własnymi
słowami. – I zdaje się, że nawet bardziej poprawnie gramatycznie…
- Czaję – przerwałem mu, odchylając się na krześle
i zakładając splecione dłonie na kark. – Więc jak? Będę GOTOWAŁ się w piekle? –
dociekałem.
- Serio się tego obawiasz? – spojrzał na mnie z
niedowierzaniem pomieszanym z pobłażaniem.
- Właściwie to nie – wyznałem. – A powinienem? –
upewniłem się. Demon w odpowiedzi jedynie wywrócił oczyma.
- Skąd to nagłe pytanie? – zainteresował się.
- Jestem po prostu ciekaw – wzruszyłem ramionami. –
Pomyślałem, że skoro nie jesteś człowiekiem, to może mógłbyś znać na nie
odpowiedź…
- Oczywiście, że ją znam – rozłożył ręce. Uniosłem
brwi w oczekującym geście, niemo pospieszając go. Gestem dłoni zachęciłem go do
kontynuowania. – Nie, no ależ oczywiście, że ci tego nie powiem! – wykrzyknął,
zakładając ręce na piersi. – Nie jestem upoważniony do udzielania podobnych informacji
– wyszczerzył się paskudnie w odpowiedzi na moją zaskoczoną minę.
- No weź… - jęknąłem. Malfas nie garnął się jednak
do kontynuowania tematu. Ostentacyjnie ignorował mnie. – Dlaczego nie chcesz mi
nic powiedzieć? – przesiadłem się na okupowane przez niego łóżko, wbijając
przeszywające spojrzenie w bruneta wylegującego się w mojej pościeli.
- A po co ci w ogóle takie informacje? Książkę
piszesz? – fuknął. – Chcesz koniecznie zostać uznany za kolejnego nawiedzonego,
który przesadził z używkami i gada ze swoimi urojeniami? – burknął. – Nawet
gdybym cokolwiek ci powiedział, nikt by ci nie uwierzył – wzruszył ramionami –
więc daj temu spokój – polecił.
- Nie zamierzam o tym nikomu rozpowiadać –
odpowiedziałem. – To tak tylko do mojej wiadomości – zapewniłem.
- W takim razie przyjmij do wiadomości, że niczego
ze mnie nie wyciągniesz – zacietrzewił się. W rewanżu potraktowałem go zimnym
spojrzeniem. Mój towarzysz westchnął ciężko i wywindował się do siadu. – O co
ci tak naprawdę chodzi, co? – zapytał miękkim tonem głosu, zupełnie zmieniając
swoje ostre i harde nastawienie sprzed chwili. – Boisz się śmierci? – zapytał
prosto z mostu.
Już otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, jednak w porę
zreflektowałem się. Czy bałem się śmierci? Cóż, zdaje się, że w pewien sposób
na pewno… Z pewnością nie chciałbym, żeby moja śmierć była długa i bolesna.
Bałem się cierpienia przed śmiercią. W jakimś sensie obawiałem się także nieco
tego, co mogłoby mnie czekać po niej. Nie byłem osobą specjalnie wierzącą,
nawet jeśli od pewnego czasu nieprzerwanie towarzyszył mi demon. Czułem zimny
dyskomfort w umyśle, kiedy myślałem, że po śmierci mógłbym spotkać się z jakąś
istotą nadrzędną, która mogłaby mnie rozliczać za wszystkie moje dobre i złe
uczynki. A co jeśli założenia religii, w której zostałem wychowany były błędne?
Może to jakieś inne wierzenia były bliższe prawdzie? A może żadne z nich? Może
w chwili, w której ludzki mózg przestawał funkcjonować, stawaliśmy się niczym
innym jak masą organiczną czekającą na rozkład? A może było jeszcze jakieś inne
wyjście, o którym jak do tej pory nie pomyślał jeszcze żaden człowiek?
Podsumowując, bardziej wychodziło na to, że
obawiałem się tego, co było przed i po śmierci niżby jej samej w sobie.
Niemniej, kiedy myślałem o niej samej, również czułem jakiś niepokój…
Poza tym, gdybym umarł, co by się stało z mamą? Jak
by przez to przeszła? Czy potrafiłaby się po tym podnieść? Jak wyglądałaby jej
sytuacja finansowa?
Tyle pytań i niewiadomych… Śmierć i to, co ta ze
sobą przynosiła było czymś, co rozumiałem słabo, a może nawet wcale – a jak
wiadomo, człowiek obawia się tego, czego nie rozumie, automatycznie uznając to
za coś złego. A zatem czy w takim wypadku bałem się śmierci?...
- Tak… - przytaknąłem po dłuższej chwili. Malfas
spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej odpowiedzi.
Na jego ustach zagościł hamowany uśmiech, który odznaczał się drgającymi
kącikami ust.
- Ponoć ci, co potrafią docenić swoje życie,
obawiają się jego utraty… - mruknął z cieniem uśmiechu na ustach. – W każdym
razie – odezwał się na powrót głośno – póki co nie masz się czego obawiać.
Śmierć nie nawiedzi cię w najbliższym czasie – zapewnił.
- Skąd to wiesz? – dopytywałem. – Sprawdziłeś to
gdzieś? Możesz mi to w jakiś sposób obiecać? – spojrzałem na niego niepewnie.
- Nie można sprawdzić, ile komuś zostało czasu –
pokręcił głową. – Mimo to mogę ci obiecać, że nie zginiesz szybko – uśmiechnął
się jakby… pokrzepiająco? – Tak długo jak będę przy tobie, będę cię chronił –
obiecał, na co ja aż uchyliłem usta z wrażenia. Nie spodziewałem się po nim
takiego wyznania. To zabrzmiało niemal… heroicznie… - No, to teraz leć i
przynieś swojemu rycerzowi mroku puszkę coli – parsknął śmiechem, spychając
mnie na krawędź łóżka.
- Wykorzystujesz mnie – fuknąłem, zakładając ręce na
piersi.
- Doprawdy? – spojrzał na mnie krzywo. – A kto cię
broni przed duchami mniejszego klucza Salomona i innymi demonami? – wypomniał
mi.
- Przecież sam powiedziałeś, że te nie pokazują się
w pobliżu, kiedy ledwie cię wyczują – przewróciłem oczyma. – Nie popadaj w
samozachwyt. W gruncie rzeczy po prostu tutaj siedzisz i nic nie robisz –
wskazałem na niego palcem w oskarżycielskim geście. – Żerujesz na mnie –
zmrużyłem groźnie oczy. Ten już chciał zaoponować, ale nie dałem mu dojść do
słowa. – A kto ci zapewnia dach nad głową, posiłki i miejsce to spania, hę? –
spojrzałem na niego z wyższością, pewny swojej wygranej.
- Więc tak sobie pogrywasz, śmiertelniku? – syknął.
– No dobra – nagle wyszczerzył się szeroko, co mnie zdziwiło. Na powrót położył
się na materacu, zakładając ręce pod głowę. – Zapomniałeś jednak o pewnej
bardzo istotnej sprawie. Ja nie robię „nic” – uśmiechnął się jeszcze
szerzej. – Ja cię kuszę – zaśmiał się,
kiedy mnie oczy prawie wypadły z orbit na to stwierdzenie. – Wiem, że mnie
pożądasz – zachichotał.
- Chyba śnisz… - burknąłem i zerwałem się z miejsca
niczym oparzony.
Cholera, czym się zdradziłem?! Skąd on mógł
wiedzieć?! Przecież starałem się z tym ukrywać…
- Raczej ty śnisz – zarechotał – o mnie – dodał
dobitnie i wybuchnął gromkim śmiechem. Na domiar złego poczułem, że moje
policzki stają się czerwone. Odwróciłem się do niego tyłem, żeby nie mógł tego
zauważyć i zamierzałem wrócić na swoje poprzednie miejsce, jednak Malfas
chwycił mnie za rękę, zatrzymując mnie w miejscu. – Więc jak? Godzinka
obściskiwania dziennie wystarczy ci jako opłata za czynsz? – mrugnął do mnie
jednoznacznie. Nabrałem głębokiego oddechu, żeby się uspokoić.
- A mówiłem, żebyś nie popadł w samozachwyt… -
syknąłem i wyrwałem rękę z jego uścisku. Z powrotem usiadłem na krześle
biurowym. Już po stokroć wolałem użerać się z fizyką niżby z brunetem.
- Słaby z ciebie aktor – zaśmiał się raz jeszcze. –
Ej, to nie przyniesiesz mi nic do picia? – jęknął.
- Sam sobie przynieś – warknąłem.
- Ech, co za czasy… - westchnął. Po odgłosach
mogłem domyślić się, że w końcu zwlókł się z łóżka. – Tobie też coś przynieść?
– zapytał, nachylając się nad oparciem krzesła i całując mnie krótko w
policzek. Przez jego dziwne zachowanie mało nie spadłem z siedziska. Spojrzałem
na niego zszokowany, na co ten jedynie wyszczerzył się do mnie szeroko i
wyszedł z pokoju.
Cholera…
***
Moje życie stosunkowo wróciło na właściwe tory…
oczywiście jeśli pozwolimy sobie pominąć osobę demona, który przyczepił się do
mnie na dobre i nie zamierzał opuszczać mnie na krok. Teraz, dla przykładu,
bezceremonialnie siedział sobie tyłkiem na książkach mojego kolegi z ławki i
dłubał sobie w zębach długopisem wyciągniętym z jego piórnika. Serio, on mnie
czasem rozbrajał…
Muszę przyznać, że z czasem powoli, ale sukcesywnie
wyzbywałem się także gorszącego tytułu „dziwaka”. Uczniowie z klasy w końcu
zaczęli traktować mnie jak „jednego ze swoich”. Nie ignorowali mnie. Nie
wyśmiewali. Czułem, że moje życie towarzyskie ponownie rozkwita.
Naprawdę wszystko zmierzało ku dobremu. Ostatnio
wyglądało nawet na to, że ktoś zaczął się mną interesować. Miałem na myśli
chłopaka ze starszej klasy, z którym uczęszczałem na te same zajęcia
pozalekcyjne. Z początku jedynie wymienialiśmy się poglądami i informacjami dotyczącymi
koła zainteresowań, do którego obaj należeliśmy, jednak z czasem zbliżaliśmy
się do siebie. Nie wyglądało na to, żeby się ze mnie nabijał. Wydawało się, że
faktycznie był zainteresowany chłopcami podobnie jak i ja, a już w
szczególności zainteresowany był moją osobą. Nie chciało mi się wierzyć, że
mógłby to wszystko udawać.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem drugim
człowiekiem, przestawałem myśleć o Malfasie. Przede wszystkim już niemal
całkowicie przestałem myśleć o nim w „ten wiadomy” sposób. Moje pożądanie względem
niego osłabło. Brunet nie raz i nie dwa próbował mnie sprowokować lub
zawstydzić, jednak jego próby spełzły na niczym. Chodził przez to nieco
naburmuszony. W końcu stracił źródło niezłej, darmowej rozrywki.
- Hej – odezwał się po dłuższym czasie mój
niewidoczny dla innych towarzysz – te dupki z osiedla już cię nie zaczepiają,
prawda? – upewnił się.
- Nie, rozwiązałeś już ich problem – przytaknąłem
szeptem, przeciskając się w tłumie w stronę stołówki.
W takim ścisku i gwarze nikt nie zwracał uwagi na
to, co mruczałem pod nosem. Nikt nawet nie był w stanie tego dosłyszeć, gdyż w
absolutnej kakofonii trzeba było drzeć się sobie wzajemnie do uszu, żeby zostać
usłyszanym. Całe szczęście demon kroczył blisko mnie i miał wyczulony słuch.
Zaledwie kilka dni temu osiedlowa grupa dresów
upatrzyła mnie sobie na swoją ofiarę. Najwidoczniej musieli zwietrzyć, że moja
przyjaźń ze starszym chłopakiem miała zadatki na coś więcej. Odwiedzaliśmy się
wzajemnie regularnie, ten często odprowadzał mnie, kiedy nasze spotkania
kończyły się późnym wieczorem, zazwyczaj szliśmy blisko siebie, nieraz zdarzyło
się, że nasze dłonie się otarły, pożyczał mi swoją bluzę lub kurtkę, kiery
robiło mi się zimno… wszystko to można było wytłumaczyć troskliwością, jednak
„elita umysłowa” mojej dzielnicy nie rozważała wszelkich możliwości. Oni
widzieli jedno. A to, co widzieli było jednoznaczne. I należało zrobić z tym
porządek.
Kilka razy mnie zaczepili, rzucali nieprzyjemne
uwagi i komentarze, ale starałem się ich ignorować. Któregoś wieczoru zdarzyło
się, że zaczęli mnie popychać i szarpać. Malfas oburzył się już wtedy i
zamierzał zrobić z tym porządek, jednak go uspokoiłem. Nie chciałem tłumaczyć
policji, że mam nadprzyrodzonego ochroniarza, który rozprawił się z grupą
młotków. Bądź co bądź monitoring robił swoje, a nadzwyczaj ciężko było wmówić
komukolwiek, że nagle wzbijające się w powietrze tłuki to jedynie błąd
pojawiający się na nagraniu. Poza tym to brzmiało absurdalnie. Niestety, kiedy
pewnego razu szedłem do szkoły ci znów się na mnie zaczaili i tym razem chcieli
pieniędzy. W brunecie zagotowało się ze złości i nie zdążyłem go powstrzymać.
Stłukł wszystkich na kwaśne jabłko. Nie wiem nawet czy nie zafundował dresom
kilka złamań, bo ci jęczeli i wili się z bólu tak żałośnie. W pewnym momencie
byli już nawet przez chwilę w stanie go zobaczyć. Po całym zajściu dostałem
jeszcze solidny opieprz za to, że w ogóle próbowałem go powstrzymać i nie dałem
mu działać od razu. Obawiałem się, że w jakiś sposób cała ta sprawa
niefortunnie mogła wyjść na jaw, ale całe szczęście póki co było cicho, a ja
miałem spokój.
- Cześć! – z tłumu wyłowił mnie chłopak, którym w
ostatnim czasie zacząłem się interesować. Złapał moje ramię w stalowym uścisku,
żeby rwący nurt drepczących sobie po piętach uczniów nie odsunął mnie od niego.
– Słuchaj… - zaczął dość zafrasowany nim chociażbym zdążył odpowiedzieć na
przywitanie. – Nie mam za bardzo czasu na dłuższe rozmowy w danej chwili, ale
może moglibyśmy się spotkać po szkole? – zaproponował. – Chciałbym spędzić z tobą
trochę czasu i pogadać… o czymś… - speszony odwrócił wzrok i nieporadnie
podrapał się po karku.
- Jasne, z przyjemnością – przytaknąłem. – Gdzie i
o której chcesz się spotkać? – dopytywałem.
- Pasowałoby ci o… no nie wiem… osiemnastej? Przy
zachodnim wyjściu ze stacji metra? – rzucił mi kontrolne spojrzenie. W
odpowiedzi jedynie skinąłem mu głową i uśmiechnąłem się szeroko. – Świetnie. W
takim razie do zobaczenia – machnął mi na odchodne i ruszył porwany przez falę
nastolatków ciągnących stadnie pod klasy, w których niedługo mieli zacząć
kolejne zajęcia.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem i skierowałem
się w drugą stronę. Moje usta wciąż rozciągał szeroki uśmiech. Naprawdę
cieszyłem się na to spotkanie. Cieszyłem się, że wreszcie ktoś się mną
zainteresował. Że komuś na mnie zależało. Że moje życie towarzyskie wstało z
grobu. I nawet jeśli miało być ono mumią, zombiakiem, wampirem czy innym
odrażającym straszydłem, to wciąż cieszyłem się, że nie było denatem. Lepsze
zmartwychwstałe życie towarzyskie niż żadne. Póki co miałem tylko jego, ale
czułem, że w najbliższym czasie mogło się to zmienić. Niemal czułem jak
otwierają się przede mną nowe możliwości – jak otwierają się dla mnie wrota do
normalności. Tym razem jednak w żaden sposób nie przeszkadzało mi to, że miałem
być zwyczajnym nastolatkiem. Byłem z tego bardzo zadowolony. Niemalże dumny, że
skierowałem moje poplątane i dziwaczne życie na dobre tory.
Dla odmiany jednak swój dobry humor stracił demon.
Z niewiadomych mi powodów nachmurzył się i przedzierał się przez zatłoczony
korytarz niczym niewidzialna chmura burzowa, która raziła wyładowaniami
elektrycznymi wszystkich, którzy ośmielili stanąć się za blisko. Wściekły z
impetem i premedytacją pociągnął z bara uczniowi z młodszej klasy, który
właśnie wyciągał książki z szafki i stał mu na drodze. Chłopak aż upadł na
podłogę i upuścił swoje pomoce naukowe. W powietrze wyleciały pojedyncze kartki
z notatkami. Zdziwiony spojrzał na mnie w pierwszej chwili z zawiścią, jednak
orientując się, że stałem zbyt daleko, aby być sprawcą jego twardego lądowania,
zaraz zmienił swoją ekspresję. Rozejrzał się zdziwiony w poszukiwaniu buca,
który go przewrócił. Oczywiście nie mógł go jednak dostrzec, mimo iż ten stał
zaledwie dwa kroki za nim i najwyraźniej czekał, aż i ja raczę się ruszyć. Ja
jednak westchnąłem tylko ciężko i przyklęknąłem na jedno kolano, pomagając
zbierać własności nieszczęśnika, który nawet nie wiedział, czym zawinił, że też
został tak surowo potraktowany przez istotę nadprzyrodzoną.
- Bawisz się w świętoszka? – syknął, kiedy już
skończyłem i wznowiłem swój marsz do stołówki. – Myślisz, że jak będziesz się
ładnie zachowywać, to wymażesz w ten sposób fakt, iż związałeś się ze mną? –
obnażył wydłużone zęby niczym wściekły pies. – Żartujesz sobie ze mnie?! – podniósł
głos.
- Dzień dobry – przywitałem się ze sprzedawczynią
za kontuarem. – Poproszę sok pomarańczowy i… hm… - zamyśliłem się, totalnie
ignorując rozjuszonego bruneta i zastanawiając się, co powinienem zjeść dzisiaj
na lunch.
***
- Co ty się tak właściwie mnie uczepiłeś, co? –
przewróciłem oczyma, zrzucając z siebie marynarkę wchodzącą w skład mundurka. –
Zerwałem twoją pieczęć i gitara. Czego chcesz jeszcze? – łypnąłem na niego
nieprzychylnie. Malfas wyjątkowo mnie dziś irytował. – Nie podpisywaliśmy
przecież żadnego cyrografu na byczej skórze czy coś… - zauważyłem. – Jak cię
wkurzam, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś wyszedł – rzuciłem
oschle. Dziś już porządnie przesadził i wyprowadził mnie równowagi, przez co
wypowiedziałem kilka nierozważnych słów.
- Ach tak?! – mój towarzysz zerwał się na równe
nogi. – Mam ci znów przypomnieć, że tylko dzięki mnie nie nękają cię już duchy mniejszego
Klucza Salomona?! Ślęczę tu przy tobie dla twojego dobra i proszę, oto co
dostaję w zamian! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – Oschłe
podziękowanie za współpracę i życzenia dalszych sukcesów w karierze zawodowej!
– fuknął obruszony.
- Wiesz, prawda jest też taka, że póki cię nie
spotkałem, to i żadne inne demony czy duchy jakoś nie pojawiały się na mojej
drodze… - zauważyłem.
- A więc to moja wina, tak?! – założył ręce na
piersi. – Pewnie jeszcze kazałem im cię prześladować, żeby potem móc cię
niańczyć! Jasne! Przecież zawsze marzyłem o zabawie w opiekunkę całodobową dla
niewdzięcznego człowieka! – prychnął wściekły. Przez moment między nami
zapanowała niezręczna i pełna napięcia cisza. – Chcesz się mnie pozbyć? –
zapytał już spokojnie po pewnym czasie.
- Nie, to nie tak… - zacząłem pokorniej, orientując
się, że wcześniej dałem ponieść się emocjom i powiedziałem wiele głupich
rzeczy.
- Nie krępuj się, nie musisz kłamać – uśmiechnął
się krzywo. – Jeśli naprawdę tego chcesz, to mogę zniknąć – rozłożył ręce. – W
końcu faktycznie nie podpisywaliśmy żadnego kontaktu, więc nic nas ze sobą nie
łączy – odezwał się niby obojętnie.
Właściwie to byłem zdziwiony jak emocjonalnie do
tego podchodził. Bo było widać jak na dłoni, że poczuł się zraniony i
zdradzony. Dotknięty. Ja z kolei czułem się z tym faktem okropnie źle i
chciałem to jakoś naprawić. Koniec końców jednak powrót do normalności zawdzięczałem
brunetowi stojącemu przede mną. Bez jego pomocy pewnie wciąż kuliłbym się w
kącie pokoju ze strachu przez potworami z muszli klozetowej albo już dawno
wywieźliby mnie do pokoju bez klamek.
- Pamiętaj tylko o jednym – przestrzegł. –
Pozbywając się swoich demonów, pozbywasz się także swoich aniołów… - rzucił
nieco zagadkowo… a przynajmniej tak zabrzmiało to za pierwszym razem w moich
uszach. Demon chciał wyminąć mnie w drzwiach i odejść, jednak zatrzymałem go,
chwytając go za rękę.
- Co przez to rozumiesz? – ściągnąłem brwi w
niezrozumieniu.
- A co? Myślałeś, że tak sobie siedzę z tobą dla
jaj? – prychnął, wyrywając rękę z mojego uścisku. – Ty nie podpisywałeś ze mną
żadnego układu, więc nie jesteś ode mnie uzależniony, ale to nie oznacza, że ja
też mam wolną rękę. Bo ja muszę przy tobie ślęczeć… a przynajmniej do czasu, do
kiedy mnie nie odprawisz – znów wzruszył niby obojętnie ramionami.
Teraz, kiedy stał tak blisko widziałem dokładnie
emocje malujące się na jego twarzy. Teraz mogłem być pewien, że tak właściwie
tym, co brało nad nim górę nie była złość czy furia, ale smutek i zawód. On
czuł się… odrzucony…
- Wszyscy z jakiś względów wiedzą o aniołach stróżach
– przewrócił oczyma. – Bo aniołki są dobre i fajne, nie? – uśmiechnął się
cierpko. – Tylko my, demony, jesteśmy tymi złymi bydlakami, co? – zarechotał
paskudnie, choć wcale nie było mu do śmiechu. – Wyobraź sobie, że każdy
człowiek dostaje z automatu dwóch strażników; z góry i z dołu – spoważniał. –
My, demony, jesteśmy jednak na z góry przegranej pozycji, bo ludzie z założenia
wychodzą, że te fruwające kurczaki są lepsze. Ufają im i wypierają się nas,
przez co zazwyczaj mamy zasadniczo mało do powiedzenia w życiu danego
delikwenta – westchnął ciężko. – Nikt by jednak nie pomyślał, że nie wszystkie
aniołki są święte, prawda? Że nie wszystkie one interesują się i pilnie
doglądają swoich podopiecznych, przez co ich życie przeobraża się w niekończące
się pasmo nieszczęść… - ściszył głos. Wyglądał na naprawdę zasmuconego faktem,
że podobne rzeczy miały miejsce. – Gdzie jest twój aniołek, kochanie? – zapytał
nagle z żywym błyskiem w oku. – Widziałeś go kiedyś? Czułeś jego obecność?
Odniosłeś wrażenie, jakby ci kiedyś w czymś pomógł? – zasypał mnie gradem
pytań. – Oczywiście, że nie! – fuknął. – Bo twój stróż ograniczył się jedynie
do związania mnie pieczęcią, żebym cię nie „kusił” – pokręcił głową jakby z
niedowierzaniem. – Tyle co dla ciebie zrobił. Wykorzystał swoją uprzywilejowaną
pozycję, skutecznie utrudnił mi wszelkie działania i zostawił cię samego sobie
– głos dziwnie mu zadrżał. – Człowiek pozostawiony bez opieki jest łatwą
zdobyczą dla wszelkiego tałatajstwa. To dlatego zaczęły nachodzić się duchy
mniejszego Klucza Salomona – wyjaśnił. – Pomimo tego, że byłem mocno
ograniczony i spętany zaklęciem wiążącym, wciąż próbowałem cię bronić… -
przyznał, uciekając gdzieś spojrzeniem. – W końcu jednak zrobiło się tak źle,
że przestałem dawać sobie radę. To dlatego zdecydowałem się ujawnić przed tobą
bezpośrednio i niejako zmusić cię do zerwania pieczęci; bo poza twoim aniołem
stróżem byłeś jedyną osobą, która mogła tego dokonać – sprostował. –
Zdecydowałem się zaryzykować, bo i tak już widziałeś inne istoty nadprzyrodzone
– przełknął z trudem, uważnie lustrując podłogę. Wyglądał jak zbesztany
chłopiec, który zmuszony był przyznać się do winy… a przecież w z jego mowy
wychodziło na to, że nie zrobił niczego złego. Wręcz przeciwnie. – Ale to ja
wciąż jestem tu tym niedobrym, nie? – uśmiechnął się półgębkiem, po czym w
końcu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.
Jego słowa uderzyły we mnie. Z jakiejś racji nawet
nie poddawałem wątpliwościom jego prawdomówności. Po prostu mu uwierzyłem.
Chciałem mu wierzyć.
Chciałem wierzyć, że od zawsze miałem po swojej
stronie kogoś, kto mnie chronił i kto się o mnie martwił. Chciałem w to
wierzyć, nawet jeśli w jakiś paradoksalny sposób z drugiej strony nie mogłem
pojąć, jakim cudem demon mógł pałać do mnie tak gorącą miłością i poświęcać się
dla mnie w tak dotkliwy sposób przez wiele lat. I w gruncie rzeczy póki co nawet
słowem na to się nie poskarżył. Nie wypomniał mi nic. Niezmiennie trwał po
mojej stronie i pomagał mi jak tylko potrafił.
Zastanowiłem się przez moment nad jego słowami.
Właściwie to dlaczego wszyscy z miejsca uznawali demony za złe? Może z nimi
było tak samo jak z ludźmi. Nie należało oceniać ich po okładce. Tak samo jak
kolor skóry, pochodzenie czy płeć nie stanowiła o człowieku, tak samo fakt
bycia demonem mógł nie być równoznaczny z byciem złem wcielonym. To brzmiało
przecież niegłupio. Nie wszyscy Azjaci są niscy. Nie wszyscy Amerykanie są
grubi. Nie wszystkie demony są złe. Żeby kogoś oceniać, trzeba było poznać
jednostkę, a nie grupę, z której ona się wywodziła. Wszak mogło się okazać, że
akurat trafiliśmy na skrajnego antagonistę.
Jeśli Malfas chciał wzbudzić we mnie poczucie winy,
to udało mu się to perfekcyjnie. Poczułem się jak prawdziwy niewdzięcznik.
Spuściłem głowę, wbijając zawstydzone spojrzenie w podłogę. Poczułem jak
zapiekły mnie oczy.
I ja skarżyłem się na własne życie? A co dopiero on
miał powiedzieć?
***
Do godziny osiemnastej jako-tako ochłonąłem po
kłótni z brunetem, który rozpłynął się w powietrzu niczym kamfora. Chciałem z
nim porozmawiać, przeprosić za swoje zachowanie, jednak nigdzie nie mogłem go
znaleźć. Cóż… Nie zdziwiłbym się, gdyby ten nie pokazał mi się na oczy przez
kolejne kilka dni, żeby znów dopadły mnie duchy mniejszego Klucza Salomona i
całe to tałatajstwo, żebym najadł się strachu i docenił jego obecność. Sam
musiałem przyznać, że należało mi się to…
Wciąż byłem nieco przygnębiony, ale postanowiłem
nie pokazywać tego koledze ze szkoły, który z łatwością mógł zauważyć zmiany w
moim zachowaniu. Nie chciałem mu tłumaczyć przyczyn mojej zatroskanej miny.
Jeszcze wziąłby mnie za wariata. A to nie było mi teraz potrzebne do szczęścia.
Z tej racji przybrałem maskę z malowanym uśmiechem i ruszyłem na umówione
miejsce spotkania.
Właśnie stałem na przejściu dla pieszych, czekając
na zielone światło. Wtedy też zauważyłem, jak chłopak, w którym się zadurzyłem,
wyszedł na powierzchnię z betonowych trzewi miasta. Dostrzegł mnie juz z daleka
i uśmiechnięty machnął do mnie w geście przywitania. Podbiegł do krawędzi
chodnika i zatrzymał się. Piesi wciąż mieli czerwone światło, jednak akurat nic
nie jechało w naszym kierunku. Naprawdę ulica była pusta. Absolutnie.
Chłopak zdecydował się przebiec przez jezdnię. Nic
nadzwyczajnego. W końcu to tylko kilka metrów. Nic nie jechało. Nikt by się
przecież nawet nie zdziwił. Nie on pierwszy, nie on ostatni złamał zasady ruchu
drogowego. Wszyscy mieliśmy podobne grzeszki na sumieniu.
I wtem jeep sunący wręcz z niemożliwą prędkością
pojawił się znikąd. Dosłownie. Dałbym sobie rękę uciąć, że jeszcze chwilę temu
go tu nie było. Całe szczęście, że jednak z nikim się nie zakładałem, bo teraz
zostałbym bez ręki.
Wizja życia bez ręki i tak okazała się być jednak
niczym w porównaniu do jego całkowitej utraty. Z przerażeniem odwróciłem się w
stronę, gdzie teraz leżała już tylko bezkształtna, krwawa siekanka, która
kiedyś była człowiekiem. Siła uderzenia była tak potężna, że zdeformowała ciało
nieszczęśnika, który został odrzucony na dobre kilkadziesiąt metrów. Przednia,
rozbita szyba samochodu ściekała krwią. Krwawe pręgi ciągnęły się także po
asfalcie i odbijały światło kolorowych bannerów reklamowych, które wydawały się
w tej chwili być wręcz aż nieprzyzwoicie radosne.
Poduszka powietrzna w aucie z jakiś przyczyn nie
zadziałała. Kierowca się nie ruszał. Przez szybę można było zauważyć krew. Dużo
krwi. Prawdopodobnie też nie żył. Lub właśnie umierał.
Panowała ogłuszająca cisza. Wszyscy zamarli w
bezruchu na nieskończenie długi czas. W końcu jakaś kobieta krzyknęła,
przywracając nas do makabrycznej rzeczywistości. Czas znów zaczął płynąć. Ktoś
zadzwonił po pogotowie i policję. W mig dało słyszeć się jazgot syren.
Nienaturalnie powoli, przerażony i wciąż zszokowany
do granic możliwości odwróciłem się, czując na sobie palące spojrzenie. Obok
mnie stał demon. Mój demon. Jego oczy lśniły jak w gorączce i było w nich coś
dzikiego, niepokojącego. Na jego bladej skórze pyszniły się ceglaste wypieki.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Niemal słyszałem
jego tłukące się w piersi serce. Jego ręce były umorusane we krwi aż do połowy
przedramion. To pozbawiło mnie wszelkich złudzeń. To nie były już tylko
podejrzenia. Teraz mogłem być już pewien, że to zabił tych ludzi.
- Jesteś mój… - wycharczał niskim głosem i chwycił
mnie ręką za gardło. – Niezależnie od tego czy ci się to podoba, czy też nie…
jesteś mój – uśmiechnął się niemal obłąkańczo. – Nikomu cię nie oddam –
wyszczerzył się i poluzował uścisk. Nie dusił mnie. Zaraz potem przyciągnął
mnie do siebie i ciasno objął mnie ramionami. Przycisnął moją głowę do własnej
piersi i głaskał mnie zakrwawionymi rękami po włosach.
Ponad jego ramieniem w pewnej odległości na ulicy
zobaczyłem jeszcze jedno truchło. Była to niemal identyczna siekanka mięsa i
kości, jaka została z mojego kolegi ze szkoły. Tym jednak, co różniło od siebie
te dwa ochłapy mięsa był fakt, iż z tego wystawało coś białego. Nie była to
kość. To było skrzydło. Połamane skrzydło.
- …mój… - usłyszałem jeszcze ponad sobą, a potem
poczułem ciepłe usta na czubku głowy.
Może faktycznie nie należało zaraz uznawać
wszystkie demony za złe i wrzucać je do jednego wora… ale z drugiej strony… czy
istniało coś takiego jak „dobry demon”?
Ubóstwiam Cię *o*
OdpowiedzUsuńBoziu, jak ja kocham takie klimaty :3
Po przeczytaniu fragmentu ze stworem wyłażącym z muszli klozetowej przeszły mnie ciarki, do tego jeszcze fakt, że za chwilę będę musiała przejść się do łazienki, w której wisi duże lustro, nie wspominając już o tym, że przy jednej ścianie mojego pokoju stoją meble wykonane z drewnopodobnego czegoś co równie dobrze mogłoby służyć za lustro, poważnie, wszystko się w nich odbija. I ja mam teraz zasnąć po tak realistycznym opisie, w takich warunkach i o tak absurdalnej porze (podobno 3 w nocy to godzina demonów ⤜(ʘ_ʘ)⤏)? Nie, dziękuje. Będziesz mieć mnie na sumieniu! O! xD
Jakby się tak głębiej zastanowić to w sumie fajny taki "prywatny" demon, jest z kim pogadać, nikt ci już nie zarzuci ściągnięcia pracy domowej z internetu...
Wiem, że to oneshot, ale kurczę, aż prosi się o kolejną część.
A skoro już przy kolejnych częściach jesteśmy to jak tam z 3 częścią "Pan i sługa"? Można powiedzieć, że przywiązałam się do tej mini serii i troszku mi za nią tęskno.
Pozdrawiam! ^‿^
Widzę, że gustujemy w tych samych klimatach, więc cieszę się, że ci się podobało C: W zasadzie to jestem też dość zdziwiona, iż uważasz, że te opisy były tak realistyczne, gdyż (jak zwykle) mnie wydawało się to dość okrojone i mogłabym się rozpisać na ten temat znacznie bardziej, żeby dodać sytuacji "smaku" i realności, ale cóż... wtedy to już serio musiałabym się wziąć za książkę ^^''
UsuńTego shota zaczęłam pisać jeszcze przed "Panem i sługą", więc stąd mogą pojawiać się jakieś cechy wspólne w tych dwóch opowiadaniach - "Dobry demon" był jednak pierwowzorem =^^= Mam już napisaną ostatnią część "Pana i sługi" i myślę, że będzie to następny wpis na blogu, jaki się pojawi C:
Dziękuję za sumienny komentarz ♥
~Kita-pon
Mimo wszystkiego co zrobił na końcu nadal uważam go za idealna partię dla głównego bohatera XD JEST ZAISTY ♥ XD ideał.
OdpowiedzUsuńZabrakło mi może jednak tego "zabawiania się", bo przez ich kompatybilność miałam wrażenie, że mogłoby to być niesamowite zdarzenie XD ♥ zwłaszcza dla zawsze słuchających sąsiadów
Też tak uważam xD Pomimo podwójnego morderstwa wciąż uwielbiam Malfasa x''p Gdybym była na miejscu głównego bohatera, to nawet bym się na niego nie boczyła za takie posunięcie xp
UsuńJak już wspomniałam w odpowiedzi wyżej, ten shot był pierwowzorem "Pan i sługa", więc "pikantniejsze" scenki zachowałam sobie do mini-serii xD Sama z chęcią napisałabym coś z "przekomarzaniem się" demona z człowiekiem, ale znowu napotykam ten sam problem - wtedy musiałabym napisać już książkę ^^''
~Kita-pon
Uwielbiam czytać takie fantasy :) Jak widać nasze demonek do takich dobrych stworzeń nie należał skoro pozbył się aniołka w taki dość brutalny sposób. No i ta jego zazdrość "jesteś mój, tylko mój i nie oddam cię nikomu" Dobrze, że chociaż był przystojny ^^
OdpowiedzUsuńWidzę, że jest tu całkiem sporo fanek fantasy - to dobrze, bardzo mnie to cieszy, bo możliwe, że zacznę pisać więcej w tym kierunku ♥
UsuńCóż... Malfas może nie był święty, ale ciężko, żeby demon został świętym, co? x''D Niemniej, nie taki znowu najgorszy z niego badass xp Poza tym, tak jak przyznałaś, można mu wiele wybaczyć, bo był przystojny xp
~Kita-pon
Ps. Jeżeli może (oby) cierpisz na brak pairingów pragnę podpowiedzieć jeden nietypowy, ale jakże zaisty -> Asagi x Mahiro (kiryu) ;3 XD no przynajmniej ciekawy i jest jego ujemna ilość w internecie ~ jakbyś miała wenę na coś co nikogo nie uśmierca lub kończy związek XD to rozważ propozycję ;3 ♥
OdpowiedzUsuńMoże nie cierpię na brak paringów (jak już to raczej na brak składni zdania czy możliwości do skupienia się na czymś na dłużej niż dziesięć sekund i nie przywalenia teatralnie czołem w blat biurka), ale rozważę twoją propozycję i postaram się coś z nimi napisać C: Rozumiem ten ból, kiedy chcesz coś przeczytać, ale nikt praktycznie nie pisze z daną parą ^^'' Nie musisz obawiać się także o tragiczne zakończenia, gdyż nie jestem ich fanką, a już w szczególności śmierci bohaterów x.x
Usuń~Kita-pon
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOk, oficjalnie shippuje ten paring, proszę o część drugą xD. A tak na serio to było super! Jest godzina 1:17, właśnie skończyłam czytać, a za 4h 30minpowinnam wstawać do szkoły. Dzięki Kita, nie żałuję. ♡
OdpowiedzUsuńOoooch, jak miło coś takiego przeczytać ♥ Cieszę się, że ci się podobało i dziękuję za prawdziwe poświęcenie, na jakie się porwałaś, żeby znaleźć czas na przeczytanie moich wypocin :D
Usuń~Kita-pon
Wow... Końcówka jest szokująca. Nie spodziewałam się tego po takim przebiegu całego opowiadania. To Twój najlepszy one shot moim zdaniem! Choć z chęcią przeczyatałabym to w nieco dłuższej formię z bardziej rozwiniętymi ostatnimi 3-4 stronami :D
OdpowiedzUsuń