(długi) Oneshot "Dobry demon" (postacie autorskie)

Miał być hit i zachwyty, fanfary i co tam tylko jeszcze, ale cóż... nie wiem, co z tego wyszło ^^'' Ludki nie komentują, Kita nie wie, co ma pisać i łapie doła. Dlaczego sklecenie prostego zdania jest ostatnio tak problematyczne?

Tytuł: „Dobry demon”
Paring: postacie autorskie
Typ: (długi) oneshot (24 strony)
Gatunek: fantasy, horror (?)
Beta: -

Niektórzy wierzą, że pewne miejsca mogą być nawiedzone. Ludzie opowiadali sobie historie o opętanych przedmiotach czy nawet całych domostwach od stuleci. Owe historie miały głównie zajmować i umilać czas, ewentualnie straszyć dzieci, żeby te nie wracały po zmroku do domu. Opowiastki o duchach… dobre sobie, co? Kto by w dzisiejszych czasach, w dobie nauki i rozwoju, uwierzył w podobne bzdety?
Nie wiem, może paru szurniętych by się znalazło. W każdym razie ja z pewnością się do nich nie zaliczałem.
Śmiałem się, kiedy kobieta z biura nieruchomości, za pośrednictwem którego zamierzałem wraz z rodzicielką wynająć mieszkanie na poddaszu starej kamienicy, opowiadała nam o przeszłości lokalu oraz losach poprzednich właścicieli. Z jej historii wynikało, jakoby z początku mieścił się tu klub, który nie cieszył się zbyt dobrą sławą ze względu na regularnie wybuchające tutaj rozróby. Ostatecznie lokal został zamknięty po owianej swojego rodzaju tajemnicą śmierci właściciela. Koniec końców policja stwierdziła, iż pijany mężczyzna po prostu spadł ze schodów i rozbił sobie głowę. Taka też ocena została podana do opinii publicznej, choć ludzie szeptali pokątnie o jakiś mrocznych siłach i istotach nie z tego świata, które pomogły właścicielowi lokalu powitać niebyt. Zapewne uznali tak, gdyż mężczyzna ten był abstynentem. Ponoć nie mógł spożywać alkoholu ze względów zdrowotnych. Przyjmował leki, których nie należało mieszać z napojami alkoholowymi. Sytuacja ta miała miejsce dawno temu, kiedy ludzie mieli w zwyczaju przypisywać wszelkie niewyjaśnione zjawiska siłom nieczystym. Dla mnie nie było w tej historii jednak nic przerażającego. W mojej opinii sprawa była prosta. Ot po prostu facet któregoś razu jednak sięgnął po flaszkę, co w ogólnym rozliczeniu nie skończyło się dla niego fortunnie. Zdarza się. Jakoś nie potrafiłem go żałować.
Sprawa ta miała miejsce tak dawno temu, iż wszyscy zdążyli już o tym zapomnieć… no, może z wyjątkiem przewrażliwionej pani z biura nieruchomości, która oprowadzając nas po mieszkaniu, wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać lub uciec stąd jak najszybciej, nawet jeśli najkrótsza droga prowadziła przez okno… wprost z piątego piętra na parking…
Potem mieszkała tu rodzina inteligencka. Ojciec był wykładowcą na pobliskim uniwersytecie, więc jego żonie i trójce dzieci wiodło się całkiem nieźle, gdyż swego czasu wykładowcy zarabiali przecież całkiem przyzwoicie, a i cieszyli się ogólnie powszechnym szacunkiem. Niedługo jednak po przeprowadzce mężczyzna zmarł na zawał serca. Rodzina nie zdążyła się nawet podnieść z żałoby, kiedy musiała już opłakiwać najmłodsze z dzieci, właściwie niemowlaka, które utopiło się w wanience. Wszystko zrzucono na niedbałość matki, choć ta rzewnie zarzekała się, iż była to robota demona. Wkrótce potem popadła w problemy alkoholowe, a dwójka pozostałych dzieci zeszła na złą drogę, mimo iż wcześniej oboje byli wzorowymi uczniami. Ludzie w sąsiedztwie znów pletli głupoty, a mnie nie potrafiło to wzruszyć. Wszak była to zwyczajna tragedia rodzinna, jakimi wypchane po brzegi były seriale i dramy. Nie doszukiwałem się tu żadnych interwencji istot z zaświatów. Znów wszystko wydawało się proste. Mąż nieoczekiwanie zmarł, żona popadła w depresję, zdarzył się wypadek, dziecko umarło, przez co jej stan psychiczny dodatkowo się pogorszył, więc wpadła w nałóg, a dwójka półsierot wzięła przykład z rodzicielki borykającej się z problemem alkoholowym. Łańcuch przyczynowo-skutkowy. Wszystko dało się logicznie wytłumaczyć.
Ostatnimi lokatorami była babcia z wnuczką. Dziewczynka miała pomieszkać u babki przez kilka miesięcy, na czas, który jej rodzice potrzebowali, aby uporać się z rozwodem oraz dzieleniem majątku. Kilka dni po przyjeździe mała ponoć zaczęła wieszczyć. W okolicy stało się modne pytanie dziewczynki o przyszłość. Niemniej, każdorazowe spojrzenie w czasy okryte mgłą niewiedzy i niepewności odbijały się na jej stanie zdrowotnym, który szybko podupadł. W krótkim czasie straciła wzrok, a potem także zdrowie psychiczne. Ponoć ostatecznie zabrali ją na oddział zamknięty, gdyż robiła się agresywna. W tym wypadku mówiono nawet o opętaniu, przychodził ksiądz i święcił mieszkanie, ale to nijak nie skutkowało. Bo w sumie jak mogło? Jeszcze nie słyszałem, żeby od zroszenia ścian wodą komuś się polepszyło… Cóż, moja teoria zakładała, iż u małej musiała rozwinąć się jakaś choroba, na którą rodzice nie zwrócili uwagi, będąc zaafiszowanymi podziałem majątku i dopełnianiem spraw formalnych. W efekcie niewykrytej na czas, nieleczonej choroby dziewczynka straciła wzrok. Rozgoryczone, podatne na sugestie dziecko chciało uwierzyć babce, która opowiadała jej durne historie o demonach, w efekcie czego tej uroiło się, iż znajdywała się we władzy jakiejś nadprzyrodzonej istoty. Trochę zrobiło mi się szkoda tej małej… babcia nieźle ją załatwiła…
Od tej pory mieszkanie latami stało puste. Ponad to w budynku nie było windy, więc mało osób interesowało się jakimś lokum na poddaszu w starej kamienicy na piątym piętrze. Moja matka była nieprzekonana. Po wysłuchaniu opowieści nawiedzonej kobiety z agencji już nie była taka skora do podpisania umowy wynajmu, mimo iż przedtem wręcz ciężko było ją od podobnego pomysłu odwieść. Ze względu na te wszystkie niedogodności i nieciekawą historię czynsz był bardzo niski, a my niestety nie śmierdzieliśmy groszem. Obecnie wynajmowaliśmy jednopokojową stancję, z której chcieliśmy jak najszybciej uciec – ze względu na stan, w jakim znajdywała się owa stancja, jak i na opłaty, które były stanowczo za wysokie w porównaniu do oferowanych warunków. Matka wahała się, jednak ja nie. Chciałem jak najszybciej zakończyć tę sprawę i wyprowadzić się z tej pożal-się-Boże meliny. Co dziwne, agentka z biura nieruchomości nie wyglądała, jakby zależało jej na przekonaniu nas do wynajęcia oferowanego przez jej miejsce pracy mieszkania. Raczej nas od tego odwodziła. Nie rozumiałem dlaczego.
Ostatecznie jednak okazałem się być bardziej przekonującym mówcą niż kobieta z agencji, gdyż rodzicielka zgodziła się na wynajem. Wprowadziliśmy się tego samego dnia, którego dostaliśmy klucze do ręki. Z miejsca zabraliśmy się za sprzątanie. Przez chwilę było dobrze. Oboje byliśmy zajęci, ale szczęśliwi. Ponownie odzyskiwaliśmy pewność siebie i poczucie powracającej władzy nad własnym życiem. Wychodziliśmy z dołka. Teraz miało być już tylko lepiej.
Ale nie było.
Przyznam szczerze, że od samego początku czułem się dziwnie w tym mieszkaniu. Jakoś nieswojo, obco, nie na miejscu… Szybko uznałem jednak, iż była to wina tej kobiety, która jakby próbowała nas nastraszyć. Kilka dni później znalazłem artykuł w gazecie lokalnej o jej śmierci w wypadku samochodowym. Poczułem się z tym jeszcze gorzej… Nie powiedziałem nic o tym zdarzeniu mamie, żeby jej nie denerwować. W ostatnim czasie miała wystarczająco dużo zmartwień, a ja nie chciałem jej przysparzać nowych. W końcu była taką empatyczną osobą, iż gotowa była przejmować się losem nawet zupełnie nieznanych jej osób…
Któregoś wieczora rodzicielka poszła na nocną zmianę. Ja właśnie szykowałem się na imprezę – zwykłą domówkę u kumpla, nic wielkiego. Już wyszykowany postanowiłem zrobić sobie zdjęcie, aby uwiecznić makijaż, póki ten wciąż był jeszcze we właściwym miejscu. Kiedy włączyłem galerię zdjęć, nie mogłem uwierzyć w to, co udało mi się uchwycić na fotografii.
Za mną był on.
I od tej pory właściwie nieprzerwanie mi towarzyszył.
Mówiąc „on” nie miałem wcale na myśli żadnego innego człowieka, kota, psa czy chociażby chomika… Od kilku dobrych tygodni towarzyszyło mi coś nieludzkiego. Dosłownie. Chodziło za mną krok w krok coś nie z tego świata. Aktualnie to „coś” siedziało sobie przede mną kulturalnie na podłodze i wpatrywało się we mnie uparcie. Ja siedziałem na łóżku i też się gapiłem. Zrozumiałem, że unikanie spojrzeniem mojego nieodłącznego towarzysza było bezcelowe, gdyż w takowym wypadku ten domagał się mojej uwagi. Nie odwracałem od niego wzroku, nawet jeśli spoglądanie na niego wcale nie było łatwe i przyjemne.
Postać przede mną była wysoka i chuda, choć chodziła zawsze mocno zgarbiona, kiedy już udało jej się stanąć na dwóch nogach. Miała przeraźliwie bladą skórę o niezdrowym, popielatym odcieniu. Całe jej ciało było poznaczone ranami i otarciami od czarnych, skórzanych pasów złączonych ze sobą metalowymi klamrami, które pętały jej ciało. Ciemne kudły odstawały na wszystkie strony i nie widziały ani grzebienia, ani szamponu już od dłuższego czasu. Trochę powyżej jej płatu czołowego został przyczepiony prostokąty, pożółkły ze starości skrawek papieru, na którym zostały nakreślone niedbale rozmyte znaki. Kartka przypominała jeden z talizmanów używanych w religii shinto, jednak nijak nie mogłem potwierdzić moich domysłów, gdyż znaki stały się już dawno nieczytelne. Spod skrawka papieru spoglądały na mnie zaropiałe, przekrwione oczy, wokół których utworzyły się strupy z zaschniętej krwi i ropy. Pożółkłe białka nadawały całej postaci bardzo niezdrowego wyglądu. Jedna z tęczówek mojego towarzysza była lodowato niebieska, a druga fluorescencyjnie żółta. Jego oczy zdawały się świecić w ciemności niczym dwie, małe latarnie gazowe. Na jego policzkach i ustach widniały ślady po wyrysowanych znakach, które prawdopodobnie działały jak bariera i nie pozwalały mu się odzywać, gdyż ten nigdy nie wydał z siebie nawet pojedynczego mruknięcia czy jęknięcia.
Duch? Demon? Jeszcze jakaś inna mara? Nie miałem pojęcia, czym lub kim był i jakoś nie miałem ochoty tego zmieniać. Chciałem się po prostu od niego uwolnić.
- Idź sobie – odezwałem się słabo. – Proszę… - dodałem, czując jak łzy znów wzbierają w moich oczach.
Miałem go dość. Byłem wykończony psychicznie i fizycznie. Widziałem coś, czego nikt inny nie był w stanie dostrzec. Byłem czubkiem. Ewidentnym, pieprzonym psycholem.
Nie mogłem przez niego spać. Niby nie robił nic złego, jednak wciąż się go bałem ze względu na jego dość mało zachęcający wygląd. Nie pozwalał mi się na niczym skupić, gdyż kiedy brałem się za jakąś pracę czy chociażby książkę, ten pokracznie przysuwał się do mnie i próbował zwrócić na siebie moją uwagę. Chciał, żebym cały czas go obserwował. Nie dawał mi nawet spokoju w łazience, więc nie mogłem chociażby w samotności i komforcie wykąpać się. Cały czas czułem na sobie ten palący wzrok martwych, niepokojących oczu.
Nie lubiłem, kiedy podchodził zbyt blisko. Brzydziłem się go. Poza tym niemiłosiernie śmierdział rozkładającym się mięsem, więc kiedy zbliżał się, mdliło mnie. Nie mogłem przez to jeść. Niemniej, zdałem sobie sprawę, że miałem do czynienia z w jakiś sposób inteligentną postacią. Umiał odczytywać godzinę z zegarka. Kiedyś w przypływie desperacji zacząłem do niego gadać i wybłagałem dwadzieścia minut spokoju na zrobienie zadania domowego. W czasie, kiedy ja borykałem się z matematyką, on siedział i wpatrywał się z napięciem w zegar ścienny. Dostałem dokładnie dwadzieścia minut i ani minuty więcej. Kiedy czas minął, usłyszałem jak prześladująca mnie istota znów poruszyła się i zaczęła powoli sunąć w moją stronę. W jakiś sposób można też było powiedzieć, że udowodnił mi w ten sposób, iż był bardzo drobnostkowy…
- Czego ty ode mnie chcesz? – szepnąłem łamiącym się głosem, kładąc się na łóżku, jednak wciąż nie spuszczając z niego oka. W innym wypadku wlazłby na materac, a tego chciałem uniknąć. Nie chciałem, żeby ten przeszedł fetorem gnijącego, ludzkiego mięsa. – Nie możesz po prostu odejść? Zostawić mnie w spokoju? – poczułem jak łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. Nie kontrolowałem już tego. Byłem załamany faktem, iż byłem psychiczny.
Mój towarzysz pokręcił energicznie głową i zaczął niekontrolowanie machać rękami. Klamry pasów, które go pętały, dzwoniły przy tym, a on sam kręcił się w miejscu pokracznie, gdyż nie mógł cieszyć się pełną swobodą ruchów.
W nowej szkole szło mi tragicznie. Nie mogłem skupić się na materiale, dostawałem najgorsze oceny, nie mogłem znaleźć przyjaciół… Byłem tak zdesperowany, że z tego wszystkiego chyba zdecydowałem się zacząć gadać do własnych urojeń:
- Nie możemy się jakoś dogadać? – zaproponowałem pojednawczo, jednak istota znów pokręciła głową. – To co? Mam tak z tobą żyć do końca życia? – sapnąłem cierpiętniczo, na co ten wykonał nieokreślony ruch, który przy odrobinie chęci mógł przypominać nieco wzruszenie ramionami.
Nie powiedziałem nic matce, mimo to ona już i tak chyba się domyślała. Prędzej jednak niż o chorobę umysłową posądzała mnie o opętanie, gdyż, na całe moje nieszczęście, była osobą mocno wierzącą i uduchowioną. Póki co jednak nie podjęła żadnych drastycznych kroków. Rozwiesiła tylko w mieszkaniu święte obrazki, krzyże i różańce, jednak to nie dało żadnych efektów. Mojemu towarzyszowi to nie przeszkadzało. Nie zwracał uwagi na ten cały szmelc, nie stał się przez to agresywny ani osłabiony. Czasem tylko z nudów zaplatał sobie swój upatrzony różaniec z kryształowymi koralikami wokół palców u lewej ręki, bawiąc się nim.
Rodzicielka próbowała ze mną rozmawiać, jednak ja nie chciałem mówić jej o swoich problemach. Może to było głupie z mojej strony, ale naprawdę nie chciałem znaleźć się na oddziale zamkniętym. Bałem się tego jak jasna cholera. Póki co próbowałem tłumaczyć się problemami ze snem i koncentracją, wysokim poziomem edukacji w nowej szkole oraz moimi brakami w wiedzy, jednak zdawałem sobie sprawę, że długo na tej wymówce już nie pociągnę.
- Ty… - zająknąłem się. - …umiesz pisać? – ściągnąłem brwi, będąc zdziwionym własnym pytaniem.
Istota czasem wymachiwała dłońmi i wyciągniętymi palcami tak, jakby chciała narysować w powietrzu jakieś znaki, jednak za każdym razem szybko z tego rezygnowała, kiedy ja zdesperowany odwracałem w końcu wzrok lub przewracałem oczyma.
Mój towarzysz wykonał nieokreślony ruch. Nie spodziewałem się niczego spektakularnego, ale w końcu i tak zdecydowałem się zsunąć z łóżka i wstać. Wyciągnąłem z mojego plecaka pierwszy lepszy zeszyt i otworzyłem go na czystej stronie. Znalazłem jeszcze długopis i położyłem cały ten ekwipunek na ziemi, a następnie pchnąłem go w kierunku istoty. Ta spojrzała na mnie niepewnie, jakby szukając potwierdzenia na to, iż naprawdę zezwoliłem jej dotknąć mojej własności. Co jak co, ale musiałem przyznać, że jak na ducha, demona czy czym tam w istocie był, był bardzo grzeczny i nie ruszał cudzej własności. Ponad to był też względnie cicho… przeszkadzał mi tylko ten stukot jego klamer…
Cóż, koniec końców musiałem przyznać, że jeśli porównać moją sytuacją z tymi prezentowanymi w horrorach, to ja byłem na wakacjach. Z grubsza niby nie działo się nic strasznego, jednak sam fakt jego obecności i mojej domniemanej choroby psychicznej dobijał mnie jak nic innego…
Postać z powrotem oddała mi zeszyt i długopis. Przejrzałem kilka stron, które zagryzmoliła. Widziałem tylko jakieś prostokąty, kwadraty, krzywe kółka, łuki, proste linie… w gruncie rzeczy bohomazy. Nic sensownego, co mogłoby przypominać jakikolwiek alfabet, którym posługiwali się ludzie. W sumie… cóż, no nie spodziewałem się zaraz wiadomości, czegoś w stylu: „Cześć, stary! Jak się masz? Może zamiast przesiadywać dziś kolejny wieczór w domu, to wyjdziemy sobie we dwoje na piwko, co?”, ale… No… Muszę przyznać, że tak po kryjomu… liczyłem, że napisze chociażby cokolwiek logicznego… Z drugiej strony nie mogłem jednak mówić o rozczarowaniu. W końcu był to tylko wymysł mojego chorego umysłu, błąd w systemie powstały na skutek przepalenia się szarych komórek lub zatoru na synapsach… prawda?

***

Obudził mnie odgłos szurania, zupełnie tak jakby ktoś kręcił się po moim pokoju. Eksperymentalnie otworzyłem jedno oko, aby przekonać się, iż mój milczący, dość osobliwy stalker robił zamieszanie na moim biurku. Dorwał się do zeszytów leżących na blacie, przerzucał kartki, jakby szukał czegoś ważnego wśród moich niezbyt rzetelnych notatek z lekcji. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że, o zgrozo, trzymał on również długopis w ręce i najwyraźniej dawał upust swoim impresjonistycznym zapędom poprzez gryzmolenie po moich odrabianych w pocie czoła pracach domowych. Jak na komendę zerwałem się z miejsca na wciąż chwiejne nogi i odgoniłem go.
- Co ty robisz?! – syknąłem wściekły. Całe szczęście w swojej złości pamiętałem wciąż o zachowaniu pozorów i szeptaniu. Po bladym świetle przedzierającym się przez zasłony mogłem wywnioskować, iż wciąż było jeszcze bardzo wcześnie, a więc nie chciałem obudzić mamy, która prawdopodobnie spała w pokoju obok. Widok syna rozmawiającego, a właściwie drącego się o poranku na niewidzialne dla niej mary pewnie podziałałby na nią lepiej niż kawa, jednak nie chciałem serwować jej tak nieprzyjemnej pobudki… - Oszalałeś?! – warknąłem.
Świetnie. Świr pyta się swoich własnych urojeń czy te oszalały. Ehe. Coś to było mocno nie tak…
Kreatura posłusznie odsunęła się, ustępując mi miejsca. W jej chorobliwych oczach nie znalazłem jednak skruchy, lecz ponaglenie, może nawet niemy rozkaz. Zbity z tropu obrzuciłem spojrzeniem poniszczone zeszyty, pogięte, podarte kartki i zamazane, nieczytelne notatki. Ciekawe jak ja się z tego wytłumaczę w szkole?... Że niby pies dorwał się do mojego plecaka? Ta, żebym ja jeszcze miał psa i żeby mi jeszcze ktoś chciał uwierzyć…
Westchnąłem ciężko i już chciałem wziąć się za chociażby względne porządkowanie rozgardiaszu, kiedy nagle zorientowałem się, że bohomazy, którymi mój „przyjaciel” „przyozdobił” moje prace były do siebie całkiem podobne. Wyglądały jak powtarzający się znak lub symbol… koślawy i trudny do odczytania, ale zawsze jednak. Zgarnąłem pierwszy lepszy zeszyt i przyjrzałem się uważnie bazgrołom, stwierdzając, że przy odrobinie dobrych chęci mogły one przypominać nieco liczbę trzydzieści dziewięć. Zaskoczony swoim odkryciem aż kilkakrotnie zamrugałem i odsunąłem od siebie zeszyt, sprawdzając czy z dalszej perspektywy mój widok wciąż się nie zmienia. Może już odbijało mi do tego stopnia, iż próbowałem znaleźć jakiś sens i logikę tam, gdzie ich najzwyczajniej w świecie nie było?
Ale nie. Nawet z daleka wciąż widziałem trzydziestki dziewiątki. Szczególnie jedna z nich zwróciła moją uwagę – ta napisana na marginesie, jakoś bardziej starannie i wyraźniej niż wszystkie inne. 39.
Spojrzałem na mojego towarzysza, który po mojej minie musiał wywnioskować, że coś mi tam w głowie zaskoczyło, zębatki zaczęły obracać się ze zgrzytem, a chomiki w kółkach ruszyły pełną parą. Jakby dopełniając przekazu wskazał najpierw na zeszyt, a potem na siebie. Powtórzył ten ruch kilkakrotnie, przez co pozbawił mnie złudzeń, iż mógł być to tylko nieskoordynowany wymach ręką, który nie miał na celu niczego konkretnego.
- Trzydzieści dziewięć… - mruknąłem pod nosem. – Ty jesteś trzydzieści dziewięć? – zapytałem, na co istota siedząca u moich nóg pokiwała entuzjastycznie głową. – Trzydzieści… - powtórzyłem, jednak zaraz urwałem, rzucając się niczym oparzony w stronę komputera.
Włączyłem laptopa. Nerwowo stukałem palcami w jego obudowę, gdyż czas, jaki maszyna potrzebowała, aby się uruchomić wydawał mi się być nieznośnie długi i drażniący. Ciągnął się wręcz wieki, jednak kiedy w końcu wszystko poszło pomyślnie, włączyłem internetową skarbnicę wiedzy pełną przydatnych porad jak i nie wartych funta kłaków bzdur.
Trzydzieści dziewięć…
Przewijałem niesamowicie długi spis aż w końcu natrafiłem na interesującą mnie liczbę, a właściwie pozycję. Trzydzieści dziewięć… 39…
- Malfas… - wyszeptałem pod nosem, na co prześladująca mnie kreatura aż podskoczyła. Uznałem, iż był to odwód tego, że kierunek moich poszukiwań był właściwy. – Trzydziestym dziewiątym duchem Goecji jest Malfas – przeczytałem cicho. – Ukazuje się pod postacią kruka, jednak na rozkaz goety przyjmuje postać ludzką. Dźwięk jego głosu jest chrapliwy. Jest potężnym przywódcą. Buduje domy, fortece i wieże obronne, niszczy szańce przeciwnika. Dostarcza informacji na temat myśli, zamiarów i uczynków wroga. Przydziela duchy opiekuńcze. Z chęcią przyjmuje ofiary, choć równie chętnie wprowadza swoich dobroczyńców w błąd. Rządzi czterdziestoma legionami duchów… - spojrzałem niepewnie na postać koło mnie. Istota uderzyła się kilka razy pięścią w pierś, jakby chciała potwierdzić, iż opis ten dotyczył jej osoby. – Aby go przywołać niezbędna jest jego pieczęć, która powinna zostać wykonana z rtęci… - mój towarzysz znów pokiwał głową. – Ej, ej, chwila! – zaoponowałem, unosząc ręce w obronnym geście. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie jestem szurnięty i nie gadam do własnych halucynacji tylko widzę duchy? – wyrzuciłem ręce w powietrze w akcie desperacji. – Że mieszkam pod jednym dachem z demonem? Jednym z duchów Goecji? – ha, zabawne, ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć…
Malfas natomiast ponownie skinął mi głową. Spojrzenie jego przerażających oczu stwardniało. Nie wyglądał, jakby zebrało mu się na żarty.
Więc wychodziło jednak na to, że z nas dwojga to jednak matka była bliżej prawdy niż ja… O ile, rzecz jasna, mogłem i chciałem wierzyć tej dziwniej kreaturze, która nie odstępowała mnie na krok. W końcu, jakby nie patrzeć, przejawiała jakieś znaki świadczące o jej inteligencji, a więc równie dobrze mogła kłamać i mnie zwodzić, aby potem wykorzystać mnie do własnych celów.
Albo po prostu moja choroba psychiczna była dużo poważniejsza niż myślałem…
- No dobra, załóżmy, że ci wierzę… - mruknąłem, zakładając ręce na piersi. – Więc jesteś demonem, tak? – upewniłem się, na co karykaturalna postać znów przytaknęła. – Więc rozumiem, że to – wskazałam na poniszczoną kartkę papieru zasłaniającą większą część jego twarzy – jest czymś w rodzaju krępującej cię pieczęci, mam rację? – ponownie dostałem pozytywną odpowiedź. Rzekomy demon wskazał na pieczęć. – Mam ją zerwać? – domyśliłem się. Osobliwy stalker ledwo powstrzymał się od ponownego podskoczenia z radości. – Nie ma mowy! – zaprotestowałem. – Nie po to ktoś cię zapieczętował, żebym ja teraz jak ten skończony idiota to wszystko zniszczył! – pokręciłem głową. –Nawet na to nie licz!
Cóż, musiałem przyznać, że miałem jako-takie pojęcie o demonologii. Swego czasu dość mocno interesowałem się tym tematem, jednak nie mogłem stwierdzić z całą pewnością, na ile informacje, które posiadałem były prawdą, a na ile kinową i książkową fikcją wymyśloną na potrzeby rozrywki. Niemniej, wszystkie źródła, z których mógłbym czerpać stwierdzały jasno, że demony są złe i nie należało się z nimi bratać. Póki Malfas był skrępowany miał mało do gadania, a ja mogłem czuć się bezpieczniej. Nie widziałem nawet cienia powodu, dla którego miałbym stawiać się w realnym zagrożeniu życia i pomagać mu. To byłoby irracjonalne.
Demon rzucił się szczupakiem do moich nóg, niemalże w błagalnym geście ciągnąc mnie za nogawkę dresów, które robiły mi za piżamę. Ja jednak byłem nieugięty. Wbrew logice teraz, kiedy wiedziałem już, czym był, nie bałem się go… albo przynajmniej bałem się mniej – na tyle, że mogłem mu się postawić, a nie jedynie biernie czekać i błagać, żeby zniknął z mojego życia. Znacznie bardziej przerażała mnie jego wizja, kiedy był dziwnym, niezidentyfikowanym bytem niżby demonem. W jakiś sposób nawet gdybym miał być opętany i to z tego powodu miałbym go widzieć, to bałem się tego mniej niż choroby psychicznej. Sam nie wiedziałem, dlaczego. W jakiś sposób to podniosło mnie na duchu. Chciałem wierzyć, że istota przede mną jest demonem, a nie wytworem mojego chorego, skołtunionego umysłu. To nie ze mną było coś nie tak tylko z otoczeniem, w którym przebywałem. Ta myśl dodała mi sił i sprawiła, że na moich ustach zagościł nikły uśmieszek, kiedy kierowałem się do kuchni, aby przyrządzić sobie pierwszy od dłuższego czasu, solidny posiłek.

***

Spokój i dobry humor nie trzymały się mnie jednak długo. Rzekomy demon przez cały dzień patrzył się na mnie spod byka, a poza tym stał się dokuczliwy. Zabierał mi drobne rzeczy, takie jak przybory do pisania czy pieniądze odliczone na bilety komunikacji miejskiej. Od czasu do czasu poszturchiwał mnie, jakby chcąc tym samym zaprezentować całemu światu, dla którego był niewidzialny, iż był na mnie obrażony. Kiedy mnie dotykał, wciąż przechodziły mnie dreszcze obrzydzenia, jednak ten zdawał się z tego wręcz cieszyć, gdyż wyjątkowo w smak przypadło mu uprzykrzanie mi życia. Kilka razy podstawił mi którąś z kończyn, tak, że mało brakowało, a wyłożyłbym się koncertowo na chodniku czy podłodze. Przestawiał rzeczy ze swoich miejsc i ruszał meblami, a już w szczególności, kiedy na blacie stał kubek lub talerz. Wtedy trząsł biurkiem, stołem czy szafką kuchenną tak długo, dopóki część zastawy stołowej nie spadła i nie rozbiła się. Całe szczęście mama miała dziś zostać w pracy do późna, więc nie miała jeszcze okazji zobaczyć „focha” mojego prześladowcy i zacząć się bać. Niestety, jako że ten wciąż pozostawał dla niej niewidoczny, całą winę za jego durne posunięcia będę musiał wziąć na siebie. Cudownie.
W zasadzie to nigdy nie lubiłem tego czerwonego kubka.
A ten biały talerz był mocno porysowany.
Fajnie, nie? W sumie, jakby nie patrzeć, to i tak łatwiej było wytłumaczyć się z kilku rozbitych, porcelanowych skorup niżby z tego, co faktycznie się ze mną działo i co widziałem… lub wmawiałem sobie, że widzę.
Znów dopadły mnie wątpliwości. Trawiony niepewnością położyłem się na łóżku z ciężkim westchnięciem, skrzętnie ignorując mojego rozjuszonego „współlokatora”, który pokątnie pomieszkiwał w moim pokoju. 39… Właściwie to dlaczego od razu pomyślałem o duchach Goecji? Hm, może dlatego, że swego czasu byłem fanem podobnych tematów i oglądałem mnóstwo horrorów o wszelakich siłach nadprzyrodzonych przed przeprowadzką. Po chwili zastanowienia moje własne zachowanie zdziwiło mnie. Z miejsca założyłem, iż niedającej mi spokoju istocie chodziło właśnie o to i o nic innego. Wziąłem to za pewnik. Wypytywałem ją o kolejne rzeczy, przy czym niemal sam sobie stworzyłem historyjkę, która mogła wszystko ładnie wyjaśnić, gdyż mój towarzysz mógł tylko kiwać lub kręcić głową, a i nawet to robił niezdarnie i nieporadnie. Można powiedzieć, że napaliłem się jak szczerbaty na suchary i możliwe, że o mało co nie wyszło mi to bokiem. Skąd we mnie nagle ta pewność? Może uległem jakiejś sugestii? Może ta opowieść o dziewczynce, która mieszkała tutaj przede mną i ponoć została opętana jakoś na mnie podziałała? Przecież normalnie nie wierzyłem w takie rzeczy. Interesowałem się nimi, gdyż zapatrywałem się na nie jak na rozrywkę. Musiałem przyznać, że matka miała lekkiego fioła na punkcie rzeczy związanych z religią… no i jeszcze ta mała, co ponoć w krótkim czasie z niewyjaśnionych powodów straciła wzrok… i jej babka, którą z miejsca oskarżyłem o podsycanie wyobraźni dziecka i wmawianie mu dureństw o diabłach… Może to wszystko sprawiło, że ułożyłem sobie w głowie mniej więcej składną historyjkę, bo po prostu chciałem, aby to coś, co przyczepiło się do mnie jak rzep do psiego ogona, było demonem? Może po prostu chciałem w to wierzyć?
Całe szczęście w przebłysku geniuszu i przytomności umysłu zdałem sobie sprawę, że „wiadomość”, o ile w ogóle można to tak nazwać, zostawiona przez tę kreaturę nie była wcale jasna, a więc w gruncie rzeczy nie mogłem być niczego pewien. Liczbę trzydzieści dziewięć można było wielorako interpretować. Po pierwsze była sumą kolejnych liczb pierwszych: (3+5+7+11+13) oraz sumą pierwszych trzech potęg trójki. Była liczbą naturalną, następującą po 38 i poprzedzającą 40. Była także liczbą atomową itru. Trzydziestym dziewiątym dniem w roku był 8 lutego…
Chwila, przecież to moje urodziny…
Zmarszczyłem brwi ogarnięty nagłym niepokojem. Przewróciłem się na materacu na brzuch, spoglądając wprost w twarz rzekomemu demonowi, który do połowy wpełzł pod moje łóżko i póki co zajmował się drapaniem dywanu. Istota spojrzała na mnie nienawistnie, wręcz z urazą, po czym ostentacyjnie ponownie skupiła się na przerwanej czynności.
- Skąd mam mieć pewność, że naprawdę jesteś demonem? – zapytałem wprost.
Kreatura sapnęła ciężko przez nos, obdarzając mnie spojrzeniem pełnym politowania. Rozłożyła bezradnie ręce, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że sama jej prezencja powinna być dla mnie wystarczającym dowodem.
Ale nie była.
I to był nasz wspólny problem.
- Czy nie powinieneś być przynajmniej nieco bardziej zainteresowany próbami przekonania mnie do siebie? – wypomniałem mu. – Jakby nie patrzeć masz do mnie biznes, więc przydałoby się, żebyś się trochę postarał – wywindowałem się do siadu, zakładając ręce na piersi oraz krzyżując nogi w siadzie skrzyżnym. „Pseudo-Malfas” w odpowiedzi ponownie jedynie sapnął i odwrócił się do mnie plecami. – Jasne, najpierw niemal doprowadź mnie do szaleństwa, strasz mnie na każdym kroku, a potem weź się wypnij i obraź – przewróciłem oczyma. – Bo akurat ty faktycznie masz się, o co obrażać i to właśnie ty powinieneś być tym, który się obraża! – wycelowałem w niego oskarżycielsko palcem. – Poza tym, skąd ja niby mam wiedzieć, co się stanie, kiedy zerwę ci tą pieczęć? Jaką miałbym gwarancję, że nie zrobiłbyś mi ani mojej mamie krzywdy? – spojrzałem na niego podejrzliwie.
Mój lokator spojrzał na mnie zdziwiony. Niemniej, w jego spojrzeniu mogłem dostrzec także spory domiar kpiny. Wyglądał, jakby był zszokowany faktem, iż w końcu zacząłem logicznie myśleć. Ostatecznie jednak zakończył swoją „wypowiedź” na krzywym spojrzeniu i znów skupił się na pruciu twardych włókien.
Nie wyglądał na jakoś specjalnie porażonego moimi słowami. Przez to wszystko zacząłem myśleć, iż tak do końca nie zależało mu na zerwaniu tej pieczęci albo przynajmniej nie była to dla niego sprawa priorytetowa, która nie mogła ścierpieć zwłoki w czasie. Zacząłem zastanawiać się czy mogło mieć to coś wspólnego z tym, iż mój lewy lokator mógł mieć jakiś inny plan na pozbycie się krępującej go pieczęci, który nie wymagał mojej interwencji. Może ta pieczęć miała jakiś określony czas trwania? Wyglądała na starą… Może z czasem słabła, dlatego demon myślał, iż nie zostało mu już dużo czasu do tego, aby bariera osłabła na tyle, żeby mógł się z niej sam wyswobodzić…?
O ile, rzecz jasna, był demonem.
I o ile, rzecz jasna, jakakolwiek pieczęć istniała, i nie była ona jedynie wytworem mojego chorego umysłu.
Mimo wszystko póki co postanowiłem podarować sam sobie nieco komfortu psychicznego i wmówić sobie, że jestem chociażby przez chwilę ponad nim. Uśmiechnąłem się półgębkiem sam do siebie i z powrotem położyłem na łóżku.
- Idę spać – zakomunikowałem. – Jeśli znów mnie obudzisz, to wszelkie rozmowy na temat zerwania pieczęci staną w martwym punkcie – zastrzegłem. – A więc wtedy nici z twojego planu – nie powstrzymałem się od wyniosłego prychnięcia.
Istota skrzywiła się na moje słowa, ale, o dziwo, skinęła mi głową i nawet przestała drapać dywan. Wygrzebała się spod łóżka w miarę szybko usadowiła się pod przeciwną ścianą, a następnie zakryła się długimi zasłonami, zupełnie tak, jakby nie chciała, aby jej widok mnie raził. W gruncie rzeczy… byłem jej za to wdzięczny i doceniałem ten gest. Aż uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej posunięcie.
Przeciągnąłem się, wsłuchując we własny trzask kości. Ułożyłem się wygodniej z przyjemną świadomością, że może uda mi się wyjść jakoś z tego bagna… przynajmniej trochę. Miałem już za sobą całkiem niezły posiłek, teraz jeszcze trzeba było się wyspać. Chciałem wierzyć, że moje życie powoli wracało na właściwe tory.
- Dzięki… - mruknąłem jeszcze w stronę kreatury, która faktycznie starała się zachowywać najciszej, jak tylko potrafiła.

***

Dziwna istota zdawała się obrazić bardziej niż mógłbym z początku przypuszczać. Przez cały dzień siedziała w kącie za zasłoną i właściwie się stamtąd nie ruszała. Nie śledziła mnie już nawet krok w krok, a więc spokojnie mogłem wyjść do kuchni czy salonu. W błogiej ciszy, ciesząc się świeżym powietrzem, a nie fetorem gnijącego mięsa, obejrzałem odcinek niezbyt górnolotnego serialu, a następnie zjadłem kolację. Wszystko wyglądało wręcz idealnie. Lepiej po prostu być nie mogło.
I to wzbudziło u mnie podejrzenia.
Bo było zbyt pięknie. Nie mogłem uwierzyć, iż rzekomy demon od tak po prostu stracił mną zainteresowanie i w nagłym przypływie empatii postanowił mi zwrócić normalne życie. Nie ulegało wątpliwościom, że kiedyś z tego kąta z pewnością wylezie. Pytanie tylko, co dalej? Co wtedy zrobi? Tak jak w związku po cichych dniach nastąpi prawdziwa burza kłótni, podczas której mój towarzysz da mi dwa razy mocnej w kość?
Mogłem mieć tylko nadzieję, że tak się nie stanie. Z natury nie byłem raczej człowiekiem żyjącym chwilą, ale obecnie wyjątkowo próbowałem nakłonić sam siebie do zaprzestania dręczenia się przyszłymi konsekwencjami i ewentualnymi problemami. Próbowałem wmówić sobie, że moje czarnowidztwo może być zupełnie odległe od tego, co miało faktycznie się zdarzyć. Chciałem żyć „tu i teraz”, żeby dać sobie chociaż chwilę wytchnienia i spokoju, żeby nie zwariować…
…przynajmniej nie tak do końca.
Na zwieńczenie niesamowicie podejrzanego, udanego dnia postanowiłem wziąć długą, relaksującą kąpiel. W końcu miałem chwilę prywatności, gdyż chodzący za mną niczym drugi cień stalker z innego świata nie przyglądał mi się namolnie zza szklanych, zaparowanych drzwi kabiny prysznicowej. Wydawało się, że ktoś tam na górze w końcu wysłuchał moich próśb i błagań…
Wciąż w dobrym nastroju wszedłem do łazienki i zamknąłem za sobą drzwi. Zakluczyłem je, mimo iż poniekąd teoretycznie byłem w domu sam. Mama wciąż jeszcze nie wróciła, chociaż i tak nie miała w zwyczaju wchodzić mi w paradę w trakcie kąpieli. Nie mogłem jednak powiedzieć tego samego o prześladującej mnie kreaturze. Nie byłem pewien czy nie zachciałoby mu się nagle potowarzyszyć mi w wannie, czy jego humor nagle by się nie zmienił… a tego sobie nie życzyłem. Ubezpieczony, zawsze przezorny.
Położyłem mój odpowiednik piżamy na zamkniętej muszli klozetowej i sięgnąłem do kurka z ciepłą wodą, napełniając wannę. Ściągnąłem koszulkę przez głowę i zacząłem zastanawiać się, który płyn do kąpieli będzie najlepszy, kiedy… nagle poczułem zimny dreszcz na plecach. Ściągnąłem brwi i z trudem przełknąłem ślinę, stojąc w miejscu niczym wmurowany w podłogę. Nasłuchiwałem. W pomieszczeniu słuchać było tylko szum lejącej się wody. Drzwi nie zostały otwarte, a więc nikt nie mógł wejść. Próbowałem się uspokoić. To pewnie tylko moja wyobraźnia. Byłem przewrażliwiony…
Niepewnie odwróciłem się, żeby zlustrować spojrzeniem łazienkę. Długo nie musiałem szukać przyczyny lęku, który mnie ogarnął. Otóż moje ubrania i ręcznik leżały teraz na podłodze, a klapa toalety była podniesiona. Z kolei z samej muszli klozetowej bezceremonialnie wystawała głowa.
Owa głowa wyglądała jak ludzki czerep, a więc posiadała wszystkie jego charakterystyczne cechy. Jedynie oczy dziwnego stwora zdecydowanie bardziej przypominały rybie niżby ludzkie. Skóra nieproszonego gościa była wręcz idealnie biała, poprzecinana siną siatką żył, a czarne włosy opadały na niezbyt urodziwą twarz w mokrych strąkach. Zamarłem. Stwór, orientując się, że gapię się na niego, rozwarł usta, w których zalśniły długie, cienkie i ostre zęby. Wrzasnął piskliwym, piszczącym w uszach głosem, zupełnie tak jakbym to ja go przestraszył i jakbym to ja był tu niepożądanym elementem.
Wrzask sprawił, iż oprzytomniałem. Z miejsca rzuciłem się w stronę drzwi, teraz w duchu przeklinając, że je zamknąłem. Miałem problem z odblokowaniem ich trzęsącymi się ze strachu rękami. W tym czasie głowa zaczęła wnosić się na coraz większą wysokość na przeraźliwie długiej i chudej szyi. Wolałem nie czekać i nie przekonywać się, jak wygląda ta szkarada w całości. Kiedy tylko drzwi stanęły otworem, wypadłem na korytarz i z powrotem je zatrzasnąłem, opierając się o nie plecami. Chwilę później poczułem, jakby coś wielkiego się o nie obiło. Znów rozległ się ten wysoki krzyk.
Roztrzęsiony spojrzałem na tak dobrze już znaną mi postać rzekomego demona, który siedział w progu mojego pokoju i spoglądał na mnie znudzony. Cała jego postawa wskazywała na to, iż ten wiedział, że tak się stanie.
- Ty… - syknąłem wściekle, jednak urwałem, gdyż tym razem uderzenie w drzwi z dykty było tak silne, iż niemal wylądowałem na podłodze. – To twoja sprawka?! – ryknąłem. Mój towarzysz pokręcił przecząco głową. – To niby dlaczego teraz wyłażą mi z kibla jakieś potwory?! Wcześniej tak nie było! – zauważyłem „odkrywczo”. „Pseudo-Malfas” wykonał w powietrzu obrót dłonią, wykonując gest, który jakby miał mi dać do zrozumienia, iż powinienem myśleć dalej i sam do tego dojść. Zajęło mi to dłuższą chwilę. – To dlatego, że cały czas byłeś ze mną? – zapytałem już znacznie ciszej. Istota rozłożyła ręce, a następnie zaklaskała, jakby prześmiewczo gratulując mi geniuszu i spostrzegawczości. – Możesz coś z nim zrobić? – jęknąłem, obawiając się, że drzwi mogą już długo nie wytrzymać takiej ofensywy. W dodatku, jakby tego wszystkiego było mało, pod nogami utworzyła mi się już mała kałuża. Przypomniałem sobie, że nie zakręciłem wody w wannie, a więc cała łazienka z pewnością była już zalana. Kreatura w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. – No serio, będziesz się teraz boczył?! – zirytowałem się. Rzekomy demon wskazał na pieczęć na swoim czole. Dawał mi ultimatum. Albo ją zerwę, albo mi nie pomoże.
Jeszcze raz szybko przeanalizowałem sytuację, w której obecnie przyszło mi się znaleźć. Przed sobą miałem prawdopodobnie jednego z duchów Goecji, demona, który chciał, abym zerwał wiążącą go pieczęć. Nie wiedziałem, co zamierzał po tym zrobić – zabić mnie, podpalić mój dom czy odejść w pokoju? Z drugiej strony jednak, zaraz za plecami, odgrodzony jedynie kawałkiem dykty, miałem za sobą innego potwora, który nie przejawiał już żadnych oznak inteligencji. Raczej nie wyglądał mi na typa myśliciela, co to lubuje się w rozprawianiu na temat celu i miejsca naszej egzystencji przy lampce wina. W ogóle miał dość mało do powiedzenia, bo póki co tylko darł się ogłuszająco. Łazienka była już zalana. Woda wylewała się na korytarz i obawiałem się, że mogliśmy zalać sąsiadów z dołu. Co więcej drzwi z pewnością były już mocno uszkodzone, a ja będę musiał się z tego jakoś wytłumaczyć nie uwzględniając w swojej historii żadnych istot nadprzyrodzonych, żeby nie trafić do wariatkowa. Miałem nadzieję także, że sąsiedzi nie wpadli jeszcze na genialny pomysł zadzwonienia na policję ze względu na nieludzkie krzyki potwora z ubikacji.
Cóż, jednak jeśli w istocie okazałoby się, że demon chodził za mną krok w krok po to, aby inne nadprzyrodzone tałatajstwa się do mnie nie przyczepiły, to wychodziło na to, że mnie chronił… a przynajmniej w ten sposób próbowałem się pocieszyć. Może więc jednak nie będzie próbował mnie zabić?
W obecnej sytuacji chyba nie miałem zbyt wielkiego wyboru, prawda?
Niepewnie przywołałem do siebie towarzysza gestem dłoni. Ten ruszył do mnie przeszczęśliwy. Wyglądał jak pies, który wie, że dostanie łakocia i pieszczoty za dobrze wykonane zadanie. Gdyby miał ogon, z pewnością zacząłby nim merdać.
Wciąż zdjęty strachem chwyciłem za krawędź starego papieru i zerwałem pieczęć z jego czoła. Zdziwiony odnotowałem, że pod nią kryła się sporych rozmiarów, okrągła blizna. Od razu poczułem moc bijącą od szybko zmieniającej się postaci przede mną, która już o wiele bardziej zdecydowanym i skoordynowanym ruchem przetarła przedramieniem usta, tym samym zmazując drugą pieczęć. Demon uśmiechnął się szeroko, otworzył usta i jakby ziewnął bezgłośnie, ciesząc się, że w końcu może ruszać szczęką. Nie odezwał się jednak ani słowem i odepchnął mnie, aby następnie samemu wejść do łazienki i zamknąć za sobą drzwi. Po krótkiej chwili usłyszałem serię głuchych odgłosów przywodzących na myśl uderzenia, kilka piskliwych zawodzeń, aż w końcu wszystko ucichło. Jeszcze przez długą chwilę bałem się otworzyć drzwi, za którymi panowała już tak nienaturalna cisza. W końcu jednak przełamałem się, aby przekonać się, że łazienka była pusta, a oba potwory zniknęły. Szybko dopadłem kurka i zakręciłem go. Rozejrzałem się po zalanym pomieszczeniu, wzdychając ciężko, ale i z jakąś ulgą. Teraz czekało mnie już tylko sprzątanie. Z dwojga złego to już lepsze niż walka z jakąś dziwaczną kreaturą z kanalizacji miejskiej.
No i musiałem jeszcze pomyśleć nad jakąś wymówką dla mamy…

***

Rodzicielka nie ucieszyła się na widok zniszczonych drzwi łazienki ani rozbitych resztek porcelany. Cóż, przyznam, że nie spodziewałem się, żebym mógł dostać za coś podobnego pochwałę, ale nie zakładałem także, że zamiast zrobić mi awanturę, ta po prostu się zmartwi. Zamiast wydzierać się w niebogłosy, ta spojrzała na mnie z jakimś bólem i zaniepokojeniem. Może obawiała się, że serio zaczynałem wariować i traciłem już nad sobą panowanie?
Sąsiedzi z dołu nie użalali się, więc rozumiałem przez to, że mini-powódź w łazience nie zniszczyła ich mieszkania. Policja również nie zapukała nam do drzwi, więc nikt nie zgłosił doniesienia o nieludzkich krzykach potwora z muszli klozetowej. Wszystko zdawało się obracać ku dobremu.
I o dziwo tym razem faktycznie tak było.
Po tym, jak zerwałem tę pieczęć z jego czoła, demon przestał się pokazywać. Już od kilku dni miałem od niego spokój – a choć kilka dni nie było jakimś ogromem czasu, to ja poczułem się nagle jak nowonarodzony. Wreszcie mogłem się skupić, wykąpać, jeść, spać… Nikt mi nie przeszkadzał. Żadne nowe, dziwne stwory nie pojawiały się na mojej drodze. Szybko udało mi się poprawić oceny, można powiedzieć, że wręcz w rekordowym tempie wyszedłem na prostą. Nie dawałem matce już nawet cienia powodu do zmartwień. Oto po chwili depresji wracał wymarzony syn i wzorowy uczeń. Świetnie.
W istocie było świetnie. Nie mówiłem tego wcale z sarkazmem. W jednej chwili jakby wszystkie moje marzenia się spełniły… a jednak w jakiś sposób nie mogłem się z tym oswoić. Teraz, kiedy w końcu udało mi się wrócić do mojego normalnego, nastoletniego życia, czułem się jakoś zadziwiająco nie na miejscu. W jakiś irracjonalny sposób drażnił mnie fakt, iż znów byłem przeciętny. Zwykły dzieciak w trakcie burzy hormonów, nic nadzwyczajnego – żadnych duchów, chorób psychicznych, demonów i tym podobnych. Byłem tak szary i przeciętny, że to aż bolało.
A to niby kobietom ciężko dogodzić, co?
Odchyliłem się na krześle obrotowym, odrywając się od zadania domowego i westchnąłem ciężko. Zakryłem twarz dłońmi i potarłem ją w zmęczonym geście.
- Tęskniłeś? – usłyszałem nad sobą prześmiewczy, chrapliwy głos, na którego wydźwięk drgnąłem przestraszony.
Spojrzałem na osobę przed sobą, która nonszalancko rozsiadła się na biurku i założyła nogę na nogę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o długich, czarnych włosach. Na prawe ramię opadało mu także kilka stalowoszarych pasm, które rzucały się w oczy, mocno kontrastując z resztą włosów. Miał bardzo jasną, niemal białą, nieskazitelną cerę. Zakładając włosy za ucho, zaprezentował mi nie tylko pokaźną ilość kolczyków, ale także jego nienaturalny dla człowieka, spiczasty kształt. Wielkie, niemal świecące, zielone oczy spoglądały na mnie bez wyrazu z grubych, czarnych obwódek, na które składały się gęste, długie rzęsy oraz cienie powstałe zapewne w skutek niewyspania. Pod małym, nieco spłaszczonym nosem malowały się czarne, wąskie usta, a z kolei pod nimi czarna kulka koczyka w brodzie. Między jego brwiami widniał czarny, odwrócony krzyż, a pod oczami bliźniacze znaki, które przypominały odwróconą, kanciastą literę „j” – nie miałem jednak pojęcia czy był to po prostu fantazyjny makijaż, czy też… coś innego. Na tatuaż to jednak nie wyglądało…
Mimo iż postać ubrana w czarne skóry wyglądała teraz zupełnie inaczej, to i tak z miejsca ją poznałem. Oto siedział przede mną mój „były stalker”. Musiałem przyznać, że teraz prezentował się dużo lepiej niż wcześniej. Właściwie to był nawet przystojny. Bardzo.
- Wróciłeś?... – wydusiłem z siebie z trudem.
- Pytasz czy tylko stwierdzasz oczywisty fakt? – założył ręce na piersi, przyglądając mi się krytycznie.
- Czego chcesz? – zapytałem cicho.
- Twojej duszy – odparł, uśmiechając się paskudnie. Zamrugałem kilkakrotnie w zdziwieniu, nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. – Uwierzyłeś w to? – prychnął, przewracając oczyma. – Serio? – fuknął. – Weź pomyśl, co? Co ja niby miałbym zrobić z twoją duszą? Postawić ją sobie na kominku jako ozdobę? – sarknął.
- Nie wiem… Nie znam się na… - zająknąłem się. - …takich rzeczach… - mruknąłem.
- Mówiąc „takich rzeczach” masz na myśli dekorację wnętrz? – wyszczerzył się półgębkiem.
- Czego chcesz? – powtórzyłem. Momentalnie jednak przypomniałem sobie o tym, jak poprzednio „wyjaśnił” mi, iż musi znajdować się w pobliżu, żeby chronić mnie przed innymi demonami. Może przez cały ten czas był gdzieś blisko tylko się nie ujawniał?... – Czy ten dom jest nawiedzony? – zapytałem.
- Gorzej – odparł. – To ty jesteś opętany.
- Co proszę? – nie mogłem uwierzyć.
- To nie to mieszkanie jest opętane tylko ty – powtórzył. – Widzisz mnie, rozmawiasz ze mną, więc jesteś opętany – wzruszył ramionami, robiąc przy tym minę, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i powinienem już o tym wiedzieć.
- A co z innymi demonami? – dopytywałem.
- Nie demonami, tylko duchami mniejszego Klucza Salomona – sprostował. – Nie wrzucaj mnie do jednego wora z tymi odpadkami – skrzywił się. – Nie bój się, nie powinny być już problemem. Pieczęć mocno ograniczała moją moc, więc, wstyd się przyznać, ale wtedy nie mogłem sobie poradzić nawet z nimi – westchnął cierpiętniczo. – Ale teraz nie jestem już przez nią krępowany. Duchy nie pchają się tam, gdzie są demony; nie są na tyle głupie. Poza tym, należysz do mnie, więc żaden z nich nie powinien się odważyć do ciebie zbliżyć – wyjaśnił.
- Chwila, moment! – zaoponowałem. – Należę do ciebie? – powtórzyłem z niedowierzaniem. Demon przytaknął. – Więc to znaczy, że… że powinienem coś względem ciebie… um, robić? – wydusiłem z siebie nieskładnie.
- No, skoro już pytasz, to mógłbyś zrobić obiad – oświadczył bez cienia kpiny w głosie. – Głodny jestem – poinformował mnie.
Zszokowany otworzyłem i zamknąłem usta, ale ostatecznie nic nie powiedziałem. Rzuciłem okiem na zegarek. W sumie dochodziła już pora obiadowa, więc może przygotowanie posiłku nie było znowu aż tak złym pomysłem.
Przeszliśmy do kuchni. Brunet usiadł na blacie kuchennym, a ja zabrałem się do gotowania.
- Więc… - zacząłem nieskładnie. – Naprawdę nazywasz się Malfas? – zapytałem.
- Nie wypowiadaj mojego imienia! – oburzył się i zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem. – Jeszcze cię ktoś usłyszy, barani łbie! – fuknął.
- Czyli komendy imienne są faktycznie prawdą? – nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.
- Tylko spróbuj wysługiwać się mną w ten sposób, a gorzko tego pożałujesz! – przestrzegł.
- Spokojnie, nie będę – uniosłem ręce w obronnym geście, choć mogło wyglądać to nieco nieszczerze z racji tego, iż w jednej z nich trzymałem nóż do krojenia. – Chcę się tylko czegoś o tobie dowiedzieć – wyjaśniłem. – Zamierzasz tutaj zostać?
- A co? Nie pasuje ci to? – burknął wciąż nabzdyczony.
- Tak tylko pytam – wzruszyłem ramionami. – Myślałem, że będziesz chciał uciec stąd jak najdalej skoro tkwiłeś tu więziony przez tyle czasu… A właśnie! Jak długo borykałeś się z tą pieczęcią? – zadawałem jedno pytanie za drugim. Widząc jak bardzo ludzkim okazał się być mój towarzysz, jakoś przestałem się go bać.
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie bardzo znam się na ludzkim kalendarzu – przyznał. – Wy to tam jakoś dziwnie liczycie czas; lata inaczej, dni inaczej – przewrócił oczyma. – Ciężko się w tym połapać… - mruknął
- Kto cię zapieczętował i jak to się stało? – Malfas drgnął na to pytanie.
- Nie chcę rozmawiać na ten temat – odparł cicho, pochmurniejąc. Zorientowałem się, że musiała to być dla niego skaza na honorze lub coś w tym rodzaju…
- W porządku – skinąłem mu głową.
Demon spojrzał na mnie zdziwiony, że tak szybko odpuściłem. Nie chciałem się z nim kłócić ani go denerwować. W końcu, jakby nie patrzeć, wciąż pozostawał istotą nadprzyrodzoną, która z pewnością była dużo potężniejsza ode mnie, więc wolałem nie zaleźć mu za skórę… Póki co nie przejawiał wobec mnie żadnych złych zamiarów, jednak kto wie, co by się stało, gdybym go rozwścieczył będąc zbyt ciekawskim…
- Jesteś licealistą, prawda? – teraz to on zadał pytanie.
- Tak – przyznałem, dziwiąc się, że zainteresował się moją osobą. A może zwyczajnie chciał zmienić temat, żeby odwieść mnie od rozmowy o pieczęci? – Wiesz, jak na demona… wydajesz się być całkiem przyjazny – pozwoliłem sobie zauważyć. – No przynajmniej w porównaniu do tego, co pokazują w horrorach…
- Chcesz, żebym urządził ci taki show? – uśmiechnął się krzywo. – Wystarczy słowo, a…!
- Nie, nie o to mi chodziło – przerwałem mu, zanim rozkręcił się na dobre. – Po prostu uważam, że to miłe, że nie rzucasz mną po ścianach ani po suficie – zaśmiałem się pod nosem. – Więc… jak właściwie ma przebiegać to całe opętanie?
- Jak nie będziesz mnie wkurzał, to może być tak cały czas – rozłożył ręce. – Niektórzy ludzie są opętani i nawet o tym mnie widzą. Spotykają regularnie demony, rozmawiają z nimi i są święcie przekonani, że to zwykli ludzie – wzruszył ramionami. – Nie wiem, co to za ćwierćinteligent wymyślił, że życiowym celem całej mojej rasy jest utrudnianie ludziom życia. Wyobraź sobie, że mam lepsze zajęcia do roboty – prychnął.
- Dobrze wiedzieć – uśmiechnąłem się pod nosem. – Właściwie to ja też nie chciałbym się z tobą kłócić – powiedziałem pojednawczo.
- To zagęszczaj te ruchy, bo serio jestem już głodny! – fuknął, zakładając ręce na piersi.
- Jasne… - mruknąłem, spoglądając na niego z ukosa. Też mógłby się wziąć do roboty, a nie… - A co… z tym? – wskazałem palcem na własne czoło, dając mu do zrozumienia, iż chodziło mi o odwrócony krzyż i znaki pod jego oczami. – To taki… image? Czy coś?
- Jaki image?! – zirytował się i zwinął ścierkę z blatu, po czym pacnął mnie nią po głowie. – To znak potępieńca, idioto, a nie żaden image! – krzyknął obruszony.
- Co to jest „znak potępieńca”? – zapytałem, odsuwając się przezornie, żeby znowu nie oberwać ścierką.
- Jak sama nazwa wskazuje jest to znak, który noszą tylko potępieni, a więc demony. Ma on na celu ułatwienie odróżnienie demona od anioła czy człowieka. Każdy demon nosi inny znak, ale to, co je łączy to fakt, że zawsze znajdują się w bardzo widocznych miejscach, żeby już na pierwszy rzut oka było wiadomo, kto jest potępieńcem – wytłumaczył.
- Mhm… - mruknąłem.
Kontynuowaliśmy rozmowę podczas, gdy ja przygotowywałem posiłek, a Malfas bezczynnie się obijał. Rozmawialiśmy także podczas jedzenia wspólnie obiadu. Zaskoczył mnie fakt, iż brunet nie narzekał na moją kuchnię. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że naprawdę był głodny, gdyż zjadł szybciej niż ja, a potem nawet podziękował za posiłek. Może życie z nim pod jednym dachem nie będzie znowu aż takie złe?...

***

- No, ma to ręce i nogi – mruknął demon, odrzucając mi moje ćwiczenia do języka angielskiego. – Powinieneś dostać dobrą ocenę… - przewrócił się na brzuch i wtulił twarz w poduszkę. Ziewną znudzony.
Mój nadprzyrodzony towarzysz pomagał mi od pewnego czasu w lekcjach, a już w szczególności z językami obcymi, gdyż jako istota wyższa znał wszystkie współczesne i wymarłe języki. Musiałem przyznać, że był całkiem przydatny. Za cenę dziennego wyżywienia pomagał mi nie tylko z obowiązkami szkolnymi, ale także domowymi, a więc od święta sprzątał, czasem pomagał przy przygotowywaniu posiłków, ale przede wszystkim zapewniał mi bezpieczeństwo i zawsze upewniał się, że niczego nie zapomniałem, że wszystko jest na swoim miejscu. Czułem się tak, jakbym właśnie dostał drugą, trochę mniej nadopiekuńczą matkę lub starszego brata. Chcąc, nie chcąc, z czasem przywiązywałem się do niego coraz bardziej.
- Dzięki – schowałem książkę do plecaka i przesiadłem się z krzesła biurowego na krawędź łóżka okupowanego przez bruneta. Ten obrzucił mnie spojrzeniem spod opadających powiek.
- Coś jeszcze? – burknął w poduszkę.
- Nie, już wszystko – odparłem. Malfas skinął głową. – Właściwie… - zacząłem niepewnie. – Jest piątek wieczór i obaj nie mamy co robić… - zauważyłem. – Jak do tej pory nasza współpraca ograniczała się wyłącznie do rzeczy, które TRZEBA było zrobić, ale cóż… może jakoś moglibyśmy to zmienić? – zaproponowałem.
- Chwila… - wydał z siebie głęboki pomruk. – To czego ty tak właściwie ode mnie chcesz, co? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chcę się jakoś rozerwać – wyznałem. – Tylko, że przez sytuację, która wynikła między nami na samym początku ludzie w szkole są do mnie trochę uprzedzeni… poza tym, jakby nie patrzeć, to ty jesteś moim najbliższym towarzyszem – zauważyłem.
- Chcesz się rozerwać? To co? Zostaniesz muzułmańskim terrorystą? – prychnął.
- Nie – sapnąłem, przewracając oczyma. – W dzisiejszym slangu „rozerwać się” znaczy „zabawić” – wyjaśniłem. Po tylu latach niewoli demon jednak był trochę na bakier z używanym językiem i potocznymi nazwami, co czasem musiałem mu tłumaczyć.
- Czyli chcesz uprawiać seks? – wypalił bezpardonowo, a ja wytrzeszczyłem na niego oczy w bezbrzeżnym zdziwieniu. – Po twojej minie wnioskuję, że „zabawić” także już nie oznacza uciech cielesnych? – przyjrzał mi się uważnie.
- Nie! – krzyknąłem szybko, zasłaniając się rękoma. – Znaczy… Może faktycznie to słowo ma czasem takie znaczenie… - zreflektowałem się. – Ale w tym wypadku mnie nie chodziło o to! – uniosłem dłonie w obronnym geście. – Chcę po prostu znaleźć jakąś rozrywkę! – sprostowałem.
- To nie można było tak od razu? – parsknął, przewracając się na plecy. – Chociaż jakby się tak nad tym zastanowić… - przytknął palec wskazujący do brody w geście zamyślenia. - …to seks jest jedną z rozrywek – wyszczerzył się szelmowsko, a ja zadrżałem. – Moim zdaniem nawet jedną z lepszych… - mruknął niskim głosem.
- Ja tam jednak chyba obstaję przy piwie i filmie… - ostentacyjnie odsunąłem się nieco od mojego rozmówcy.
- Hm? Niby dlaczego? – skrzywił się nieznacznie. – Przecież to nie jest tak interesujące – upierał się przy swoim. – Co jest? Nie pociągam cię? – uśmiechnął się szeroko i oblizał przy tym lubieżnie usta.
- Nie będzie żadnego seksu – chciałem uciąć ten niewygodny dla mnie temat. Ku mojemu niezadowoleniu zauważyłem, że demon świetnie się bawił brnąc w to dalej i nie wyglądał, jakby zamierzał odpuścić.
- Nie jestem w twoim typie? – uśmiechnął się przebiegle i pociągnął mnie za rękę, tak, że chwilę po tym leżałem już płasko na materacu. Brunet usiadł na mnie okrakiem i unieruchomił moje ręce w nadgarstkach, przyszpilając je do poduszki nad moją głową. – Mnie się wydaje, że chyba całkiem ci odpowiadam – ułożył moje dłonie na swoich biodrach. Pod palcami czułem jego delikatną, chłodną skórę. – Sam próbujesz się do mnie zbliżyć, nie odpychasz mnie od siebie, a wręcz zabiegasz o moją uwagę – jego uśmiech pogłębił się. – Mam rozumieć, że to wszystko dlatego, że chcesz się zakumulować? – prychnął, przewracając oczyma. – Pożądasz mnie – nachylił się nade mną i szepnął mi w ucho, owiewając je ciepłym oddechem. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze. – Ponad to jesteś w wieku, w którym hormony w ludzkim ciele szaleją, a więc masz zwiększony popęd seksualny – wzruszył ramionami. – To nic złego – odsunął się na minimalną odległość, tak, że wciąż mogłem widzieć jego przystojną twarz, jednak wystarczył tylko jeden ruch, a nasze usta mogłoby się zetknąć. – Wszyscy mamy swoje potrzeby, które musimy zaspokajać – chwycił zębami za moją dolną wargę i pociągnął za nią delikatnie.
Uśmiechnął się i przesunął językiem po moich wargach, jednak nim zdążył zrobić coś więcej, odepchnąłem go od siebie. Szybko zrzuciłem go z własnych bioder i czym prędzej wstałem z łóżka. Od razu skierowałem się w stronę wyjścia.
- Nie wiem, o czym mówisz – mruknąłem wymijająco, zanim jeszcze wyszedłem z pokoju.
W odpowiedzi usłyszałem śmiech Malfasa. Nie dowierzał mi. Wiedział, że miał rację. Wiedział, że kłamałem… ale co najgorsze w tym wszystkim, ja sam także wiedziałem, iż moje słowa dość mocno mijały się z prawdą.
Czułem palące wypieki na policzkach. Byłem pewny, że stałem się czerwony jak cegła, dlatego wolałem nie pokazywać się w takim stanie demonowi i nie dawać mu jeszcze więcej powodów do naśmiewania się ze mnie. Czułem w nogach jakąś dziwną słabość. Usta mrowiły mnie po pocałunku, do którego ostatecznie całe szczęście jednak nie doszło.
On mi się serio podobał.
Naprawdę go pożądałem.
Jak cholera…
Czułem kumulujące się podniecenie w podbrzuszu. Próbowałem skierować swoje myśli na inne tory, skupić się na czymś innym, żeby się uspokoić, ale to nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Wszedłem do kuchni i wyciągnąłem z lodówki butelkę piwa. Otworzyłem ją zahaczając kapsel o kant blatu kuchennego i z miejsca opróżniłem połowę zawartości. Nagle jakoś dopadło mnie pragnienie.
No tak, oprócz tego oczywistego pragnienia zachciało mi się także pić.
Oparłem rozgrzane czoło o przyjemnie zimną powierzchnię lodówki. Przymknąłem na moment powieki. Wciąż w jakiś sposób nie mogłem pogodzić się z tym, jak zachowywał się mój demon. Był całkiem ludzki, a więc miewał humorki, czasem coś go bolało, mógł złapać przeziębienie, jadał zwyczajnie… ponad to, jak się właśnie okazało, miał też popędy, które musiał zaspokajać. Pomagał mi w nauce, domu, zapewniał mi bezpieczeństwo… Aż się samo cisnęło na usta, żeby powiedzieć, że trochę słaby z niego demon, co? Niby byłem przez niego opętany, a jednak czułem się dobrze, nie lewitowałem w powietrzu tryskając niemal z każdego otworu krwią i ropą, nie darłem się w niebogłosy, nie miałem żadnych ran, nie wyginałem się nienaturalnie, nie przemawiałem cudzymi głosami w obcych językach… Wciąż pozostawałem sobą. Faktyczny obraz mojego nadprzyrodzonego towarzysza mocno różnił się od tego wykreowanego w mojej głowie przez horrory i szkółkę niedzielną. Przecież on nawet rogów, ogona czy kopyt nie miał! Cholera, a może to nie był demon…? Może robił sobie ze mnie jaja albo coś?... Ale w takim razie, skoro nie był demonem, to czym?
Z zamyślenia wyrwał mnie rozbłysk zapalanego w kuchni światła. Zmrużyłem oczy, odwracając się w stronę bruneta, który właśnie wchodził do pomieszczenia. Malfas bez słowa podszedł do mnie i przejął ode mnie moje piwo, upijając spory łyk.
- Głodny jestem – oświadczył, oddając mi butelkę. – Zamów pizzę – polecił. – Tylko pamiętaj – uniósł palec wskazujący w powietrze w geście, który jakby miał wskazywać, iż właśnie podkreślał coś ważnego - jak weźmiesz z ananasem, to gorzko tego pożałujesz! – zawołał kierując się już do salonu.
Ta, jedyne, co chyba przeczyło temu, iż mój współlokator był człowiekiem to fakt, ile potrafił pochłonąć jedzenia… Serio, on non stop żarł… w dodatku nie ćwiczył i był taki chudy! To się nazywa niesprawiedliwość…
Zgodnie z poleceniem zamówiłem pizzę. Z początku korciło mnie, żeby zrobić mu na złość, jednak ostatecznie stwierdziłem, że mogłoby to obrócić się na moją niekorzyść, a ja wolałem nie wkurzać lwa, który dał się pogłaskać. Zawsze przecież istniała możliwość, że tą samą rękę, którą go gładziłem, mógł mi odgryźć, gdyby nagle coś mu się nie spodobało.
Po krótkiej rozmowie telefonicznej dosiadłem się do mojego towarzysza, który rozsiadł się na kanapie. Demon wcisnął mi w rękę pilota.
- No to dawaj ten film – mruknął i znów zagarnął dla siebie moje piwo.

***

- Co się ze mną stanie, kiedy umrę? – zapytałem odrywając się od zadania z fizyki, którego nie mogłem rozwiązać od dobrych dwudziestu minut.
- Boisz się, że przeze mnie będziesz smażył się w wielkim garze smoły? – prychnął, spoglądając na mnie znudzony. – Właściwie to dlaczego mówi się „smażyć w piekle”, kiedy ludzie wyobrażają sobie, że diabły mieszają rozgrzaną smołę z resztkami ludzkimi w wielkich kadziach i saganach? – zadumał się. – Powinniście mówić, że będziecie gotować się w piekle – zauważył. – Tak byłoby bardziej sensownie – pokiwał głową, jakby zgadzając się z własnymi słowami. – I zdaje się, że nawet bardziej poprawnie gramatycznie…
- Czaję – przerwałem mu, odchylając się na krześle i zakładając splecione dłonie na kark. – Więc jak? Będę GOTOWAŁ się w piekle? – dociekałem.
- Serio się tego obawiasz? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem pomieszanym z pobłażaniem.
- Właściwie to nie – wyznałem. – A powinienem? – upewniłem się. Demon w odpowiedzi jedynie wywrócił oczyma.
- Skąd to nagłe pytanie? – zainteresował się.
- Jestem po prostu ciekaw – wzruszyłem ramionami. – Pomyślałem, że skoro nie jesteś człowiekiem, to może mógłbyś znać na nie odpowiedź…
- Oczywiście, że ją znam – rozłożył ręce. Uniosłem brwi w oczekującym geście, niemo pospieszając go. Gestem dłoni zachęciłem go do kontynuowania. – Nie, no ależ oczywiście, że ci tego nie powiem! – wykrzyknął, zakładając ręce na piersi. – Nie jestem upoważniony do udzielania podobnych informacji – wyszczerzył się paskudnie w odpowiedzi na moją zaskoczoną minę.
- No weź… - jęknąłem. Malfas nie garnął się jednak do kontynuowania tematu. Ostentacyjnie ignorował mnie. – Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć? – przesiadłem się na okupowane przez niego łóżko, wbijając przeszywające spojrzenie w bruneta wylegującego się w mojej pościeli.
- A po co ci w ogóle takie informacje? Książkę piszesz? – fuknął. – Chcesz koniecznie zostać uznany za kolejnego nawiedzonego, który przesadził z używkami i gada ze swoimi urojeniami? – burknął. – Nawet gdybym cokolwiek ci powiedział, nikt by ci nie uwierzył – wzruszył ramionami – więc daj temu spokój – polecił.
- Nie zamierzam o tym nikomu rozpowiadać – odpowiedziałem. – To tak tylko do mojej wiadomości – zapewniłem.
- W takim razie przyjmij do wiadomości, że niczego ze mnie nie wyciągniesz – zacietrzewił się. W rewanżu potraktowałem go zimnym spojrzeniem. Mój towarzysz westchnął ciężko i wywindował się do siadu. – O co ci tak naprawdę chodzi, co? – zapytał miękkim tonem głosu, zupełnie zmieniając swoje ostre i harde nastawienie sprzed chwili. – Boisz się śmierci? – zapytał prosto z mostu.
Już otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, jednak w porę zreflektowałem się. Czy bałem się śmierci? Cóż, zdaje się, że w pewien sposób na pewno… Z pewnością nie chciałbym, żeby moja śmierć była długa i bolesna. Bałem się cierpienia przed śmiercią. W jakimś sensie obawiałem się także nieco tego, co mogłoby mnie czekać po niej. Nie byłem osobą specjalnie wierzącą, nawet jeśli od pewnego czasu nieprzerwanie towarzyszył mi demon. Czułem zimny dyskomfort w umyśle, kiedy myślałem, że po śmierci mógłbym spotkać się z jakąś istotą nadrzędną, która mogłaby mnie rozliczać za wszystkie moje dobre i złe uczynki. A co jeśli założenia religii, w której zostałem wychowany były błędne? Może to jakieś inne wierzenia były bliższe prawdzie? A może żadne z nich? Może w chwili, w której ludzki mózg przestawał funkcjonować, stawaliśmy się niczym innym jak masą organiczną czekającą na rozkład? A może było jeszcze jakieś inne wyjście, o którym jak do tej pory nie pomyślał jeszcze żaden człowiek?
Podsumowując, bardziej wychodziło na to, że obawiałem się tego, co było przed i po śmierci niżby jej samej w sobie. Niemniej, kiedy myślałem o niej samej, również czułem jakiś niepokój…
Poza tym, gdybym umarł, co by się stało z mamą? Jak by przez to przeszła? Czy potrafiłaby się po tym podnieść? Jak wyglądałaby jej sytuacja finansowa?
Tyle pytań i niewiadomych… Śmierć i to, co ta ze sobą przynosiła było czymś, co rozumiałem słabo, a może nawet wcale – a jak wiadomo, człowiek obawia się tego, czego nie rozumie, automatycznie uznając to za coś złego. A zatem czy w takim wypadku bałem się śmierci?...
- Tak… - przytaknąłem po dłuższej chwili. Malfas spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej odpowiedzi. Na jego ustach zagościł hamowany uśmiech, który odznaczał się drgającymi kącikami ust.
- Ponoć ci, co potrafią docenić swoje życie, obawiają się jego utraty… - mruknął z cieniem uśmiechu na ustach. – W każdym razie – odezwał się na powrót głośno – póki co nie masz się czego obawiać. Śmierć nie nawiedzi cię w najbliższym czasie – zapewnił.
- Skąd to wiesz? – dopytywałem. – Sprawdziłeś to gdzieś? Możesz mi to w jakiś sposób obiecać? – spojrzałem na niego niepewnie.
- Nie można sprawdzić, ile komuś zostało czasu – pokręcił głową. – Mimo to mogę ci obiecać, że nie zginiesz szybko – uśmiechnął się jakby… pokrzepiająco? – Tak długo jak będę przy tobie, będę cię chronił – obiecał, na co ja aż uchyliłem usta z wrażenia. Nie spodziewałem się po nim takiego wyznania. To zabrzmiało niemal… heroicznie… - No, to teraz leć i przynieś swojemu rycerzowi mroku puszkę coli – parsknął śmiechem, spychając mnie na krawędź łóżka.
- Wykorzystujesz mnie – fuknąłem, zakładając ręce na piersi.
- Doprawdy? – spojrzał na mnie krzywo. – A kto cię broni przed duchami mniejszego klucza Salomona i innymi demonami? – wypomniał mi.
- Przecież sam powiedziałeś, że te nie pokazują się w pobliżu, kiedy ledwie cię wyczują – przewróciłem oczyma. – Nie popadaj w samozachwyt. W gruncie rzeczy po prostu tutaj siedzisz i nic nie robisz – wskazałem na niego palcem w oskarżycielskim geście. – Żerujesz na mnie – zmrużyłem groźnie oczy. Ten już chciał zaoponować, ale nie dałem mu dojść do słowa. – A kto ci zapewnia dach nad głową, posiłki i miejsce to spania, hę? – spojrzałem na niego z wyższością, pewny swojej wygranej.
- Więc tak sobie pogrywasz, śmiertelniku? – syknął. – No dobra – nagle wyszczerzył się szeroko, co mnie zdziwiło. Na powrót położył się na materacu, zakładając ręce pod głowę. – Zapomniałeś jednak o pewnej bardzo istotnej sprawie. Ja nie robię „nic” – uśmiechnął się jeszcze szerzej.  – Ja cię kuszę – zaśmiał się, kiedy mnie oczy prawie wypadły z orbit na to stwierdzenie. – Wiem, że mnie pożądasz – zachichotał.
- Chyba śnisz… - burknąłem i zerwałem się z miejsca niczym oparzony.
Cholera, czym się zdradziłem?! Skąd on mógł wiedzieć?! Przecież starałem się z tym ukrywać…
- Raczej ty śnisz – zarechotał – o mnie – dodał dobitnie i wybuchnął gromkim śmiechem. Na domiar złego poczułem, że moje policzki stają się czerwone. Odwróciłem się do niego tyłem, żeby nie mógł tego zauważyć i zamierzałem wrócić na swoje poprzednie miejsce, jednak Malfas chwycił mnie za rękę, zatrzymując mnie w miejscu. – Więc jak? Godzinka obściskiwania dziennie wystarczy ci jako opłata za czynsz? – mrugnął do mnie jednoznacznie. Nabrałem głębokiego oddechu, żeby się uspokoić.
- A mówiłem, żebyś nie popadł w samozachwyt… - syknąłem i wyrwałem rękę z jego uścisku. Z powrotem usiadłem na krześle biurowym. Już po stokroć wolałem użerać się z fizyką niżby z brunetem.
- Słaby z ciebie aktor – zaśmiał się raz jeszcze. – Ej, to nie przyniesiesz mi nic do picia? – jęknął.
- Sam sobie przynieś – warknąłem.
- Ech, co za czasy… - westchnął. Po odgłosach mogłem domyślić się, że w końcu zwlókł się z łóżka. – Tobie też coś przynieść? – zapytał, nachylając się nad oparciem krzesła i całując mnie krótko w policzek. Przez jego dziwne zachowanie mało nie spadłem z siedziska. Spojrzałem na niego zszokowany, na co ten jedynie wyszczerzył się do mnie szeroko i wyszedł z pokoju.
Cholera…

***

Moje życie stosunkowo wróciło na właściwe tory… oczywiście jeśli pozwolimy sobie pominąć osobę demona, który przyczepił się do mnie na dobre i nie zamierzał opuszczać mnie na krok. Teraz, dla przykładu, bezceremonialnie siedział sobie tyłkiem na książkach mojego kolegi z ławki i dłubał sobie w zębach długopisem wyciągniętym z jego piórnika. Serio, on mnie czasem rozbrajał…
Muszę przyznać, że z czasem powoli, ale sukcesywnie wyzbywałem się także gorszącego tytułu „dziwaka”. Uczniowie z klasy w końcu zaczęli traktować mnie jak „jednego ze swoich”. Nie ignorowali mnie. Nie wyśmiewali. Czułem, że moje życie towarzyskie ponownie rozkwita.
Naprawdę wszystko zmierzało ku dobremu. Ostatnio wyglądało nawet na to, że ktoś zaczął się mną interesować. Miałem na myśli chłopaka ze starszej klasy, z którym uczęszczałem na te same zajęcia pozalekcyjne. Z początku jedynie wymienialiśmy się poglądami i informacjami dotyczącymi koła zainteresowań, do którego obaj należeliśmy, jednak z czasem zbliżaliśmy się do siebie. Nie wyglądało na to, żeby się ze mnie nabijał. Wydawało się, że faktycznie był zainteresowany chłopcami podobnie jak i ja, a już w szczególności zainteresowany był moją osobą. Nie chciało mi się wierzyć, że mógłby to wszystko udawać.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem drugim człowiekiem, przestawałem myśleć o Malfasie. Przede wszystkim już niemal całkowicie przestałem myśleć o nim w „ten wiadomy” sposób. Moje pożądanie względem niego osłabło. Brunet nie raz i nie dwa próbował mnie sprowokować lub zawstydzić, jednak jego próby spełzły na niczym. Chodził przez to nieco naburmuszony. W końcu stracił źródło niezłej, darmowej rozrywki.
- Hej – odezwał się po dłuższym czasie mój niewidoczny dla innych towarzysz – te dupki z osiedla już cię nie zaczepiają, prawda? – upewnił się.
- Nie, rozwiązałeś już ich problem – przytaknąłem szeptem, przeciskając się w tłumie w stronę stołówki.
W takim ścisku i gwarze nikt nie zwracał uwagi na to, co mruczałem pod nosem. Nikt nawet nie był w stanie tego dosłyszeć, gdyż w absolutnej kakofonii trzeba było drzeć się sobie wzajemnie do uszu, żeby zostać usłyszanym. Całe szczęście demon kroczył blisko mnie i miał wyczulony słuch.
Zaledwie kilka dni temu osiedlowa grupa dresów upatrzyła mnie sobie na swoją ofiarę. Najwidoczniej musieli zwietrzyć, że moja przyjaźń ze starszym chłopakiem miała zadatki na coś więcej. Odwiedzaliśmy się wzajemnie regularnie, ten często odprowadzał mnie, kiedy nasze spotkania kończyły się późnym wieczorem, zazwyczaj szliśmy blisko siebie, nieraz zdarzyło się, że nasze dłonie się otarły, pożyczał mi swoją bluzę lub kurtkę, kiery robiło mi się zimno… wszystko to można było wytłumaczyć troskliwością, jednak „elita umysłowa” mojej dzielnicy nie rozważała wszelkich możliwości. Oni widzieli jedno. A to, co widzieli było jednoznaczne. I należało zrobić z tym porządek.
Kilka razy mnie zaczepili, rzucali nieprzyjemne uwagi i komentarze, ale starałem się ich ignorować. Któregoś wieczoru zdarzyło się, że zaczęli mnie popychać i szarpać. Malfas oburzył się już wtedy i zamierzał zrobić z tym porządek, jednak go uspokoiłem. Nie chciałem tłumaczyć policji, że mam nadprzyrodzonego ochroniarza, który rozprawił się z grupą młotków. Bądź co bądź monitoring robił swoje, a nadzwyczaj ciężko było wmówić komukolwiek, że nagle wzbijające się w powietrze tłuki to jedynie błąd pojawiający się na nagraniu. Poza tym to brzmiało absurdalnie. Niestety, kiedy pewnego razu szedłem do szkoły ci znów się na mnie zaczaili i tym razem chcieli pieniędzy. W brunecie zagotowało się ze złości i nie zdążyłem go powstrzymać. Stłukł wszystkich na kwaśne jabłko. Nie wiem nawet czy nie zafundował dresom kilka złamań, bo ci jęczeli i wili się z bólu tak żałośnie. W pewnym momencie byli już nawet przez chwilę w stanie go zobaczyć. Po całym zajściu dostałem jeszcze solidny opieprz za to, że w ogóle próbowałem go powstrzymać i nie dałem mu działać od razu. Obawiałem się, że w jakiś sposób cała ta sprawa niefortunnie mogła wyjść na jaw, ale całe szczęście póki co było cicho, a ja miałem spokój.
- Cześć! – z tłumu wyłowił mnie chłopak, którym w ostatnim czasie zacząłem się interesować. Złapał moje ramię w stalowym uścisku, żeby rwący nurt drepczących sobie po piętach uczniów nie odsunął mnie od niego. – Słuchaj… - zaczął dość zafrasowany nim chociażbym zdążył odpowiedzieć na przywitanie. – Nie mam za bardzo czasu na dłuższe rozmowy w danej chwili, ale może moglibyśmy się spotkać po szkole? – zaproponował. – Chciałbym spędzić z tobą trochę czasu i pogadać… o czymś… - speszony odwrócił wzrok i nieporadnie podrapał się po karku.
- Jasne, z przyjemnością – przytaknąłem. – Gdzie i o której chcesz się spotkać? – dopytywałem.
- Pasowałoby ci o… no nie wiem… osiemnastej? Przy zachodnim wyjściu ze stacji metra? – rzucił mi kontrolne spojrzenie. W odpowiedzi jedynie skinąłem mu głową i uśmiechnąłem się szeroko. – Świetnie. W takim razie do zobaczenia – machnął mi na odchodne i ruszył porwany przez falę nastolatków ciągnących stadnie pod klasy, w których niedługo mieli zacząć kolejne zajęcia.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem i skierowałem się w drugą stronę. Moje usta wciąż rozciągał szeroki uśmiech. Naprawdę cieszyłem się na to spotkanie. Cieszyłem się, że wreszcie ktoś się mną zainteresował. Że komuś na mnie zależało. Że moje życie towarzyskie wstało z grobu. I nawet jeśli miało być ono mumią, zombiakiem, wampirem czy innym odrażającym straszydłem, to wciąż cieszyłem się, że nie było denatem. Lepsze zmartwychwstałe życie towarzyskie niż żadne. Póki co miałem tylko jego, ale czułem, że w najbliższym czasie mogło się to zmienić. Niemal czułem jak otwierają się przede mną nowe możliwości – jak otwierają się dla mnie wrota do normalności. Tym razem jednak w żaden sposób nie przeszkadzało mi to, że miałem być zwyczajnym nastolatkiem. Byłem z tego bardzo zadowolony. Niemalże dumny, że skierowałem moje poplątane i dziwaczne życie na dobre tory.
Dla odmiany jednak swój dobry humor stracił demon. Z niewiadomych mi powodów nachmurzył się i przedzierał się przez zatłoczony korytarz niczym niewidzialna chmura burzowa, która raziła wyładowaniami elektrycznymi wszystkich, którzy ośmielili stanąć się za blisko. Wściekły z impetem i premedytacją pociągnął z bara uczniowi z młodszej klasy, który właśnie wyciągał książki z szafki i stał mu na drodze. Chłopak aż upadł na podłogę i upuścił swoje pomoce naukowe. W powietrze wyleciały pojedyncze kartki z notatkami. Zdziwiony spojrzał na mnie w pierwszej chwili z zawiścią, jednak orientując się, że stałem zbyt daleko, aby być sprawcą jego twardego lądowania, zaraz zmienił swoją ekspresję. Rozejrzał się zdziwiony w poszukiwaniu buca, który go przewrócił. Oczywiście nie mógł go jednak dostrzec, mimo iż ten stał zaledwie dwa kroki za nim i najwyraźniej czekał, aż i ja raczę się ruszyć. Ja jednak westchnąłem tylko ciężko i przyklęknąłem na jedno kolano, pomagając zbierać własności nieszczęśnika, który nawet nie wiedział, czym zawinił, że też został tak surowo potraktowany przez istotę nadprzyrodzoną.
- Bawisz się w świętoszka? – syknął, kiedy już skończyłem i wznowiłem swój marsz do stołówki. – Myślisz, że jak będziesz się ładnie zachowywać, to wymażesz w ten sposób fakt, iż związałeś się ze mną? – obnażył wydłużone zęby niczym wściekły pies. – Żartujesz sobie ze mnie?! – podniósł głos.
- Dzień dobry – przywitałem się ze sprzedawczynią za kontuarem. – Poproszę sok pomarańczowy i… hm… - zamyśliłem się, totalnie ignorując rozjuszonego bruneta i zastanawiając się, co powinienem zjeść dzisiaj na lunch.

***

- Co ty się tak właściwie mnie uczepiłeś, co? – przewróciłem oczyma, zrzucając z siebie marynarkę wchodzącą w skład mundurka. – Zerwałem twoją pieczęć i gitara. Czego chcesz jeszcze? – łypnąłem na niego nieprzychylnie. Malfas wyjątkowo mnie dziś irytował. – Nie podpisywaliśmy przecież żadnego cyrografu na byczej skórze czy coś… - zauważyłem. – Jak cię wkurzam, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś wyszedł – rzuciłem oschle. Dziś już porządnie przesadził i wyprowadził mnie równowagi, przez co wypowiedziałem kilka nierozważnych słów.
- Ach tak?! – mój towarzysz zerwał się na równe nogi. – Mam ci znów przypomnieć, że tylko dzięki mnie nie nękają cię już duchy mniejszego Klucza Salomona?! Ślęczę tu przy tobie dla twojego dobra i proszę, oto co dostaję w zamian! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – Oschłe podziękowanie za współpracę i życzenia dalszych sukcesów w karierze zawodowej! – fuknął obruszony.
- Wiesz, prawda jest też taka, że póki cię nie spotkałem, to i żadne inne demony czy duchy jakoś nie pojawiały się na mojej drodze… - zauważyłem.
- A więc to moja wina, tak?! – założył ręce na piersi. – Pewnie jeszcze kazałem im cię prześladować, żeby potem móc cię niańczyć! Jasne! Przecież zawsze marzyłem o zabawie w opiekunkę całodobową dla niewdzięcznego człowieka! – prychnął wściekły. Przez moment między nami zapanowała niezręczna i pełna napięcia cisza. – Chcesz się mnie pozbyć? – zapytał już spokojnie po pewnym czasie.
- Nie, to nie tak… - zacząłem pokorniej, orientując się, że wcześniej dałem ponieść się emocjom i powiedziałem wiele głupich rzeczy.
- Nie krępuj się, nie musisz kłamać – uśmiechnął się krzywo. – Jeśli naprawdę tego chcesz, to mogę zniknąć – rozłożył ręce. – W końcu faktycznie nie podpisywaliśmy żadnego kontaktu, więc nic nas ze sobą nie łączy – odezwał się niby obojętnie.
Właściwie to byłem zdziwiony jak emocjonalnie do tego podchodził. Bo było widać jak na dłoni, że poczuł się zraniony i zdradzony. Dotknięty. Ja z kolei czułem się z tym faktem okropnie źle i chciałem to jakoś naprawić. Koniec końców jednak powrót do normalności zawdzięczałem brunetowi stojącemu przede mną. Bez jego pomocy pewnie wciąż kuliłbym się w kącie pokoju ze strachu przez potworami z muszli klozetowej albo już dawno wywieźliby mnie do pokoju bez klamek.
- Pamiętaj tylko o jednym – przestrzegł. – Pozbywając się swoich demonów, pozbywasz się także swoich aniołów… - rzucił nieco zagadkowo… a przynajmniej tak zabrzmiało to za pierwszym razem w moich uszach. Demon chciał wyminąć mnie w drzwiach i odejść, jednak zatrzymałem go, chwytając go za rękę.
- Co przez to rozumiesz? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- A co? Myślałeś, że tak sobie siedzę z tobą dla jaj? – prychnął, wyrywając rękę z mojego uścisku. – Ty nie podpisywałeś ze mną żadnego układu, więc nie jesteś ode mnie uzależniony, ale to nie oznacza, że ja też mam wolną rękę. Bo ja muszę przy tobie ślęczeć… a przynajmniej do czasu, do kiedy mnie nie odprawisz – znów wzruszył niby obojętnie ramionami.
Teraz, kiedy stał tak blisko widziałem dokładnie emocje malujące się na jego twarzy. Teraz mogłem być pewien, że tak właściwie tym, co brało nad nim górę nie była złość czy furia, ale smutek i zawód. On czuł się… odrzucony…
- Wszyscy z jakiś względów wiedzą o aniołach stróżach – przewrócił oczyma. – Bo aniołki są dobre i fajne, nie? – uśmiechnął się cierpko. – Tylko my, demony, jesteśmy tymi złymi bydlakami, co? – zarechotał paskudnie, choć wcale nie było mu do śmiechu. – Wyobraź sobie, że każdy człowiek dostaje z automatu dwóch strażników; z góry i z dołu – spoważniał. – My, demony, jesteśmy jednak na z góry przegranej pozycji, bo ludzie z założenia wychodzą, że te fruwające kurczaki są lepsze. Ufają im i wypierają się nas, przez co zazwyczaj mamy zasadniczo mało do powiedzenia w życiu danego delikwenta – westchnął ciężko. – Nikt by jednak nie pomyślał, że nie wszystkie aniołki są święte, prawda? Że nie wszystkie one interesują się i pilnie doglądają swoich podopiecznych, przez co ich życie przeobraża się w niekończące się pasmo nieszczęść… - ściszył głos. Wyglądał na naprawdę zasmuconego faktem, że podobne rzeczy miały miejsce. – Gdzie jest twój aniołek, kochanie? – zapytał nagle z żywym błyskiem w oku. – Widziałeś go kiedyś? Czułeś jego obecność? Odniosłeś wrażenie, jakby ci kiedyś w czymś pomógł? – zasypał mnie gradem pytań. – Oczywiście, że nie! – fuknął. – Bo twój stróż ograniczył się jedynie do związania mnie pieczęcią, żebym cię nie „kusił” – pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. – Tyle co dla ciebie zrobił. Wykorzystał swoją uprzywilejowaną pozycję, skutecznie utrudnił mi wszelkie działania i zostawił cię samego sobie – głos dziwnie mu zadrżał. – Człowiek pozostawiony bez opieki jest łatwą zdobyczą dla wszelkiego tałatajstwa. To dlatego zaczęły nachodzić się duchy mniejszego Klucza Salomona – wyjaśnił. – Pomimo tego, że byłem mocno ograniczony i spętany zaklęciem wiążącym, wciąż próbowałem cię bronić… - przyznał, uciekając gdzieś spojrzeniem. – W końcu jednak zrobiło się tak źle, że przestałem dawać sobie radę. To dlatego zdecydowałem się ujawnić przed tobą bezpośrednio i niejako zmusić cię do zerwania pieczęci; bo poza twoim aniołem stróżem byłeś jedyną osobą, która mogła tego dokonać – sprostował. – Zdecydowałem się zaryzykować, bo i tak już widziałeś inne istoty nadprzyrodzone – przełknął z trudem, uważnie lustrując podłogę. Wyglądał jak zbesztany chłopiec, który zmuszony był przyznać się do winy… a przecież w z jego mowy wychodziło na to, że nie zrobił niczego złego. Wręcz przeciwnie. – Ale to ja wciąż jestem tu tym niedobrym, nie? – uśmiechnął się półgębkiem, po czym w końcu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samego.
Jego słowa uderzyły we mnie. Z jakiejś racji nawet nie poddawałem wątpliwościom jego prawdomówności. Po prostu mu uwierzyłem. Chciałem mu wierzyć.
Chciałem wierzyć, że od zawsze miałem po swojej stronie kogoś, kto mnie chronił i kto się o mnie martwił. Chciałem w to wierzyć, nawet jeśli w jakiś paradoksalny sposób z drugiej strony nie mogłem pojąć, jakim cudem demon mógł pałać do mnie tak gorącą miłością i poświęcać się dla mnie w tak dotkliwy sposób przez wiele lat. I w gruncie rzeczy póki co nawet słowem na to się nie poskarżył. Nie wypomniał mi nic. Niezmiennie trwał po mojej stronie i pomagał mi jak tylko potrafił.
Zastanowiłem się przez moment nad jego słowami. Właściwie to dlaczego wszyscy z miejsca uznawali demony za złe? Może z nimi było tak samo jak z ludźmi. Nie należało oceniać ich po okładce. Tak samo jak kolor skóry, pochodzenie czy płeć nie stanowiła o człowieku, tak samo fakt bycia demonem mógł nie być równoznaczny z byciem złem wcielonym. To brzmiało przecież niegłupio. Nie wszyscy Azjaci są niscy. Nie wszyscy Amerykanie są grubi. Nie wszystkie demony są złe. Żeby kogoś oceniać, trzeba było poznać jednostkę, a nie grupę, z której ona się wywodziła. Wszak mogło się okazać, że akurat trafiliśmy na skrajnego antagonistę.
Jeśli Malfas chciał wzbudzić we mnie poczucie winy, to udało mu się to perfekcyjnie. Poczułem się jak prawdziwy niewdzięcznik. Spuściłem głowę, wbijając zawstydzone spojrzenie w podłogę. Poczułem jak zapiekły mnie oczy.
I ja skarżyłem się na własne życie? A co dopiero on miał powiedzieć?

***

Do godziny osiemnastej jako-tako ochłonąłem po kłótni z brunetem, który rozpłynął się w powietrzu niczym kamfora. Chciałem z nim porozmawiać, przeprosić za swoje zachowanie, jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć. Cóż… Nie zdziwiłbym się, gdyby ten nie pokazał mi się na oczy przez kolejne kilka dni, żeby znów dopadły mnie duchy mniejszego Klucza Salomona i całe to tałatajstwo, żebym najadł się strachu i docenił jego obecność. Sam musiałem przyznać, że należało mi się to…
Wciąż byłem nieco przygnębiony, ale postanowiłem nie pokazywać tego koledze ze szkoły, który z łatwością mógł zauważyć zmiany w moim zachowaniu. Nie chciałem mu tłumaczyć przyczyn mojej zatroskanej miny. Jeszcze wziąłby mnie za wariata. A to nie było mi teraz potrzebne do szczęścia. Z tej racji przybrałem maskę z malowanym uśmiechem i ruszyłem na umówione miejsce spotkania.
Właśnie stałem na przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Wtedy też zauważyłem, jak chłopak, w którym się zadurzyłem, wyszedł na powierzchnię z betonowych trzewi miasta. Dostrzegł mnie juz z daleka i uśmiechnięty machnął do mnie w geście przywitania. Podbiegł do krawędzi chodnika i zatrzymał się. Piesi wciąż mieli czerwone światło, jednak akurat nic nie jechało w naszym kierunku. Naprawdę ulica była pusta. Absolutnie.
Chłopak zdecydował się przebiec przez jezdnię. Nic nadzwyczajnego. W końcu to tylko kilka metrów. Nic nie jechało. Nikt by się przecież nawet nie zdziwił. Nie on pierwszy, nie on ostatni złamał zasady ruchu drogowego. Wszyscy mieliśmy podobne grzeszki na sumieniu.
I wtem jeep sunący wręcz z niemożliwą prędkością pojawił się znikąd. Dosłownie. Dałbym sobie rękę uciąć, że jeszcze chwilę temu go tu nie było. Całe szczęście, że jednak z nikim się nie zakładałem, bo teraz zostałbym bez ręki.
Wizja życia bez ręki i tak okazała się być jednak niczym w porównaniu do jego całkowitej utraty. Z przerażeniem odwróciłem się w stronę, gdzie teraz leżała już tylko bezkształtna, krwawa siekanka, która kiedyś była człowiekiem. Siła uderzenia była tak potężna, że zdeformowała ciało nieszczęśnika, który został odrzucony na dobre kilkadziesiąt metrów. Przednia, rozbita szyba samochodu ściekała krwią. Krwawe pręgi ciągnęły się także po asfalcie i odbijały światło kolorowych bannerów reklamowych, które wydawały się w tej chwili być wręcz aż nieprzyzwoicie radosne.
Poduszka powietrzna w aucie z jakiś przyczyn nie zadziałała. Kierowca się nie ruszał. Przez szybę można było zauważyć krew. Dużo krwi. Prawdopodobnie też nie żył. Lub właśnie umierał.
Panowała ogłuszająca cisza. Wszyscy zamarli w bezruchu na nieskończenie długi czas. W końcu jakaś kobieta krzyknęła, przywracając nas do makabrycznej rzeczywistości. Czas znów zaczął płynąć. Ktoś zadzwonił po pogotowie i policję. W mig dało słyszeć się jazgot syren.
Nienaturalnie powoli, przerażony i wciąż zszokowany do granic możliwości odwróciłem się, czując na sobie palące spojrzenie. Obok mnie stał demon. Mój demon. Jego oczy lśniły jak w gorączce i było w nich coś dzikiego, niepokojącego. Na jego bladej skórze pyszniły się ceglaste wypieki. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Niemal słyszałem jego tłukące się w piersi serce. Jego ręce były umorusane we krwi aż do połowy przedramion. To pozbawiło mnie wszelkich złudzeń. To nie były już tylko podejrzenia. Teraz mogłem być już pewien, że to zabił tych ludzi.
- Jesteś mój… - wycharczał niskim głosem i chwycił mnie ręką za gardło. – Niezależnie od tego czy ci się to podoba, czy też nie… jesteś mój – uśmiechnął się niemal obłąkańczo. – Nikomu cię nie oddam – wyszczerzył się i poluzował uścisk. Nie dusił mnie. Zaraz potem przyciągnął mnie do siebie i ciasno objął mnie ramionami. Przycisnął moją głowę do własnej piersi i głaskał mnie zakrwawionymi rękami po włosach.
Ponad jego ramieniem w pewnej odległości na ulicy zobaczyłem jeszcze jedno truchło. Była to niemal identyczna siekanka mięsa i kości, jaka została z mojego kolegi ze szkoły. Tym jednak, co różniło od siebie te dwa ochłapy mięsa był fakt, iż z tego wystawało coś białego. Nie była to kość. To było skrzydło. Połamane skrzydło.
- …mój… - usłyszałem jeszcze ponad sobą, a potem poczułem ciepłe usta na czubku głowy.

Może faktycznie nie należało zaraz uznawać wszystkie demony za złe i wrzucać je do jednego wora… ale z drugiej strony… czy istniało coś takiego jak „dobry demon”?

12 komentarzy:

  1. Ubóstwiam Cię *o*
    Boziu, jak ja kocham takie klimaty :3
    Po przeczytaniu fragmentu ze stworem wyłażącym z muszli klozetowej przeszły mnie ciarki, do tego jeszcze fakt, że za chwilę będę musiała przejść się do łazienki, w której wisi duże lustro, nie wspominając już o tym, że przy jednej ścianie mojego pokoju stoją meble wykonane z drewnopodobnego czegoś co równie dobrze mogłoby służyć za lustro, poważnie, wszystko się w nich odbija. I ja mam teraz zasnąć po tak realistycznym opisie, w takich warunkach i o tak absurdalnej porze (podobno 3 w nocy to godzina demonów ⤜(ʘ_ʘ)⤏)? Nie, dziękuje. Będziesz mieć mnie na sumieniu! O! xD
    Jakby się tak głębiej zastanowić to w sumie fajny taki "prywatny" demon, jest z kim pogadać, nikt ci już nie zarzuci ściągnięcia pracy domowej z internetu...
    Wiem, że to oneshot, ale kurczę, aż prosi się o kolejną część.
    A skoro już przy kolejnych częściach jesteśmy to jak tam z 3 częścią "Pan i sługa"? Można powiedzieć, że przywiązałam się do tej mini serii i troszku mi za nią tęskno.
    Pozdrawiam! ^‿^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że gustujemy w tych samych klimatach, więc cieszę się, że ci się podobało C: W zasadzie to jestem też dość zdziwiona, iż uważasz, że te opisy były tak realistyczne, gdyż (jak zwykle) mnie wydawało się to dość okrojone i mogłabym się rozpisać na ten temat znacznie bardziej, żeby dodać sytuacji "smaku" i realności, ale cóż... wtedy to już serio musiałabym się wziąć za książkę ^^''
      Tego shota zaczęłam pisać jeszcze przed "Panem i sługą", więc stąd mogą pojawiać się jakieś cechy wspólne w tych dwóch opowiadaniach - "Dobry demon" był jednak pierwowzorem =^^= Mam już napisaną ostatnią część "Pana i sługi" i myślę, że będzie to następny wpis na blogu, jaki się pojawi C:
      Dziękuję za sumienny komentarz ♥

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Mimo wszystkiego co zrobił na końcu nadal uważam go za idealna partię dla głównego bohatera XD JEST ZAISTY ♥ XD ideał.
    Zabrakło mi może jednak tego "zabawiania się", bo przez ich kompatybilność miałam wrażenie, że mogłoby to być niesamowite zdarzenie XD ♥ zwłaszcza dla zawsze słuchających sąsiadów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam xD Pomimo podwójnego morderstwa wciąż uwielbiam Malfasa x''p Gdybym była na miejscu głównego bohatera, to nawet bym się na niego nie boczyła za takie posunięcie xp
      Jak już wspomniałam w odpowiedzi wyżej, ten shot był pierwowzorem "Pan i sługa", więc "pikantniejsze" scenki zachowałam sobie do mini-serii xD Sama z chęcią napisałabym coś z "przekomarzaniem się" demona z człowiekiem, ale znowu napotykam ten sam problem - wtedy musiałabym napisać już książkę ^^''

      ~Kita-pon

      Usuń
  3. Uwielbiam czytać takie fantasy :) Jak widać nasze demonek do takich dobrych stworzeń nie należał skoro pozbył się aniołka w taki dość brutalny sposób. No i ta jego zazdrość "jesteś mój, tylko mój i nie oddam cię nikomu" Dobrze, że chociaż był przystojny ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że jest tu całkiem sporo fanek fantasy - to dobrze, bardzo mnie to cieszy, bo możliwe, że zacznę pisać więcej w tym kierunku ♥
      Cóż... Malfas może nie był święty, ale ciężko, żeby demon został świętym, co? x''D Niemniej, nie taki znowu najgorszy z niego badass xp Poza tym, tak jak przyznałaś, można mu wiele wybaczyć, bo był przystojny xp

      ~Kita-pon

      Usuń
  4. Ps. Jeżeli może (oby) cierpisz na brak pairingów pragnę podpowiedzieć jeden nietypowy, ale jakże zaisty -> Asagi x Mahiro (kiryu) ;3 XD no przynajmniej ciekawy i jest jego ujemna ilość w internecie ~ jakbyś miała wenę na coś co nikogo nie uśmierca lub kończy związek XD to rozważ propozycję ;3 ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie cierpię na brak paringów (jak już to raczej na brak składni zdania czy możliwości do skupienia się na czymś na dłużej niż dziesięć sekund i nie przywalenia teatralnie czołem w blat biurka), ale rozważę twoją propozycję i postaram się coś z nimi napisać C: Rozumiem ten ból, kiedy chcesz coś przeczytać, ale nikt praktycznie nie pisze z daną parą ^^'' Nie musisz obawiać się także o tragiczne zakończenia, gdyż nie jestem ich fanką, a już w szczególności śmierci bohaterów x.x

      ~Kita-pon

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  5. Ok, oficjalnie shippuje ten paring, proszę o część drugą xD. A tak na serio to było super! Jest godzina 1:17, właśnie skończyłam czytać, a za 4h 30minpowinnam wstawać do szkoły. Dzięki Kita, nie żałuję. ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooch, jak miło coś takiego przeczytać ♥ Cieszę się, że ci się podobało i dziękuję za prawdziwe poświęcenie, na jakie się porwałaś, żeby znaleźć czas na przeczytanie moich wypocin :D

      ~Kita-pon

      Usuń
  6. Wow... Końcówka jest szokująca. Nie spodziewałam się tego po takim przebiegu całego opowiadania. To Twój najlepszy one shot moim zdaniem! Choć z chęcią przeczyatałabym to w nieco dłuższej formię z bardziej rozwiniętymi ostatnimi 3-4 stronami :D

    OdpowiedzUsuń