Oneshot "Let me go to hell" (Ricko x Sena [Jiluka])

No robaczki, w końcu udało mi się przeprowadzić (choć wciąż brakuje mi paru znaczących mebli - jak na przykład szafy ^^''), więc wracam do życia... mniej więcej x''D Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w końcu mam porządny intetnet, a więc powinnam nie mieć już problemów z publikowaniem... o ile oczywiście za sprawą dobrego dostępu do sieci nie stanę się leniwa i między kursem inżynierii, informatyki i 12 godzin ZEGAROWYCH matmy tygodniowo nie skończę jedynie na wieczornym oglądaniu "Naruto" x''p Życzcie mi, żeby tak się nie stało C'':
Wybaczcie mi tę przerwę w publikowaniu, ale serio, dałabym sobie rękę uciąć, że w zeszły wtorek już publikowałam tego shota >.< Najwyraźniej jedynie mi się to przyśniło ;_;

Pozwolę sobie jeszcze tylko napomknąć, że w ostatnim czasie wzięłam się za pisanie jakiś dramatów i niemal angstów, mimo iż wcale nie depresuję ani nic podobnego... nie wiem, skąd mi się to wzięło x.x

Dobra, bez dalszych wstępów: 

Tytuł: „Let me go to hell”
Paring: Sena x Ricko (Jiluka)
Typ: oneshoot
Gatunek: obyczajowe, dramat (?)
Beta: -

Ricko uparcie torturował własne usta, gryząc dolną wargę. Marszczył przy tym gniewnie brwi i nos, przez co wyglądał, jakby dopiero co zjadł coś naprawdę paskudnego. Wątpiłem jednak, żeby ten w ogóle chociażby myślał w danej chwili o jedzeniu. Wokalista był pochłonięty przez swój własny świat, dlatego tak przyziemne rzeczy jak głód już go nie obchodziły, a może nawet nie dotykały. Siedział w studiu, na podłodze przed niską ławą już od bladego świtu i próbował napisać nowy tekst. Po jego minie mogłem jednak wywnioskować, że coś mu nie szło.
W końcu blondyn zirytował się, wyrwał kartkę z notesu, zgniótł ją i wrzucił do kosza na śmieci, z którego wystawał już papierowy Mount Everest. Sapnął ciężko i pochylił się nad stołem, opierając łokcie na blacie. Jego czoło niemal dotykało polerowanego drewna. Tkwił w takiej pozycji przez kilka dobrych minut, aż w końcu nagle zerwał się na równe nogi. Podbiegł do śmietnika i wysypał całą jego zawartość na podłogę. Całe szczęście nasza „zespołowa kultura i zasady” nie pozwalały nam na wrzucanie odpadków organicznych do kubła w sali, dlatego obyło się bez nieprzyjemnego widoku rozkładających się resztek jedzenia czy poślizgu na skórce od banana i teatralnym orle. Cóż, to głównie ze względu na dość dziwne i ekscentryczne zachowanie Ricko stwierdziliśmy, iż wszelkie inne śmieci niż makulatura czy pojemniki należy wyrzucać do kosza na korytarzu. Wokalista co jakiś czas powtarzał cały ten rytuał, a jakoś chętnych do sprzątania resztek z podłogi brakowało…
Chłopak usiadł wśród morza zgniecionych kartek i zaczął je rozwijać, poszukując tej szczególnej, która akurat w tym momencie nie wydała mu się znowu aż taka zła, a co za tym idzie, nie zasługiwała na zakończenie swojego żywota w kuble na śmieci. Rozwijał kolejne kartki i szybko przesuwał spojrzeniem po ich zawartości. Orientując się, iż nie jest to tekst, którego szukał, z powrotem go zgniatał i odrzucał za siebie. I tak aż do momentu, kiedy znalazł zapiski, o których nagle zmienił zdanie.
W już nieco lepszym humorze wstał z podłogi ze zmaltretowaną kartką w ręce i wrócił na swoje poprzednie miejsce przy ławie. Wygładził pognieciony papier i jeszcze raz przeczytał zapisany na nim tekst. Tym razem śledził każdy wyraz, znak i literę z osobna, bardzo dokładnie, wręcz z chorobliwą pieczołowitością. Zacisnął szczęki i zgrzytnął zębami. Kiedy skończył czytać z powrotem zgniótł kartkę i wrzucił ją do kosza. Tym razem jego czoło zderzyło się już z blatem. Po pomieszczeniu rozniósł się głuchy odgłos uderzenia i kolejne, ciężkie westchnięcie.
- Idę po kawę – oświadczył po dłużej chwili, podnosząc się z miejsca i kierując w stronę wyjścia.
Przysypiający z nudów Zyean skinął mu głową, podczas gdy Boogie nie raczył nawet oderwać spojrzenia od swojego telefonu. Basista był zbyt zajęty pielęgnowaniem swojej wirtualnej farmy, żeby zwrócić uwagę na drugiego członka zespołu.
Perkusista podniósł się z miejsca i wrzucił do śmietnika porozrzucane przez wokalistę papiery. Kiedy skończył, przeciągnął się i ziewnął. W tym momencie zacząłem zastanawiać się po cholerę my tu właściwie siedzimy…
- Idę do domu – rzucił Zyean. – Nie ma sensu, żebyśmy ślęczeli Ricko nad głową – zauważył, zupełnie jakby czytał w moich myślach. – Pod presją i tak niczego nie wymyśli. Dajmy mu trochę czasu – zaproponował. – Poza tym ja jestem śpiący i głodny – poskarżył się.
- Dobra, to ja też idę – brunet oderwał spojrzenie od telefonu. – Idziemy coś zjeść? – zapytał drugiego muzyka, na co ten się zgodził. – Sena, idziesz z nami? – zainteresował się.
W odpowiedzi jedynie machnąłem na niego ręką, pozwalając im iść beze mnie. Przesiadłem się na kanapę, przed którą jeszcze nie tak dawno tego siedział wokalista. Chłopcy wyszli, a ja rzuciłem spojrzeniem na notatki walające się po blacie. Urwane zdania, pojedyncze myśli, nieskładne sentencje…
Wszystko pełne bólu i złości.
Ricko czasami miewał chwile, kiedy wręcz produkował taśmowo teksty piosenek, pisał linie melodyczne i od razu chciał tym wszystkim podzielić się ze światem, wskoczyć na scenę i wykrzyczeć to, o czym nigdy nie mówił. Bo blondyn był z natury dość małomównym człowiekiem. Nawet podczas nagrywania komentarzy do naszego nowego PV czy wiadomości do fanów o nadchodzącej trasie głównie musiałem mówić ja. Wokalista zdecydowanie wolał obserwować wszystko z boku i wyciągać własne wnioski, którymi niechętnie dzielił się z innymi. Dziś jednak widocznie dopadł go „zastój artystyczny”, gdyż układanie tekstu do już gotowych linii melodycznych szło mu jak krew z nosa… Chociaż może znowu niekoniecznie… No jakby nie patrzeć, Ricko wciąż pisał. Od rana stworzył mnóstwo tekstów, ale wszystkie odrzucał. Nigdy nie rozmawiałem z nim o tym wprost, ale nie wydawało mi się, żeby dręczącym go w tej chwili problemem była niemożność napisania czegoś składnego. To też nie tak, że chłopak próbował być jakiś super ambitny i po prostu nie zadawalały go jego własne prace, gdyż nie były wystarczająco wzniosłe czy co tam jeszcze… Z tego, co udało mi się zaobserwować, to w takich chwilach jak ta on po prostu bał się lub nie chciał pokazać innym tego, co myśli i czuje. Niezależnie od tego, jak bardzo komercyjnym gruntem stał się rynek muzyczny, osoba, która pisze piosenki, zawsze w jakiś sposób przedstawia swój punkt widzenia i tok myślenia. Nie da się AŻ tak do końca pisać o niczym. Sam temat tekstu i motyw przewodni już dużo mówią o jego twórcy. A Ricko raz chciał to wszystko z siebie wyrzucić, a innym razem wyglądało jakby wręcz chciał się schować, ukryć wszystkie swoje emocje i uczucia, nie pokazywać i nie dzielić się nimi z nikim. Starał się wyobcować, wycofać.
A ja byłem ciekaw dlaczego.
Kiedy chłopak nie wracał już przez dłużą chwilę postanowiłem go poszukać. Zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając rozgardiasz wokalisty w nienaruszonym stanie. Jego samego znalazłem w pobliskiej kafeterii. Siedział przy jednym z mniejszych, wciśniętych w kąt stolików ze zwieszoną głową nad kubkiem kawy. Czubek jego nosa dzieliły zaledwie milimetry od gorącej, czarnej powierzchni napoju. Wyglądał przez to, jakby połączył aromaterapię i inhalacje w jednym. Bez pytania dosiadłem się do niego.
- Co jest? – zagadnąłem.
- A co ma być? – oburknął, podnosząc na mnie wzrok. Dopiero w tej chwili spostrzegłem, że pisał. Na niemal samej krawędzi stołu leżała chusteczka drobno pokryta zapiskami. Bez słowa ostrzeżenia wyrwałem mu ją i zacząłem rozszyfrowywać niewyraźne wersy. – Ej! – fuknął obruszony, ale nie zwróciłem na niego najmniejszej uwagi.

„Days that I was standing in the death
Let me go to hell
Deep down… Deep dark…
You don’t remember what I am at all
I will never forget what you are
DIE
Damn it… Death or lie
Break it… Blood it…
I know what you want to say
You know what I am saying
I am the worse person who knows who you are
CRY
Let me go to hell”*

Nie wszystko udało mi się odczytać, jednak już tylko tyle wystarczyło, żeby przekonać się, że blondyn znów był pełen złości i bólu. Nim zdążyłem się obejrzeć, chłopak odebrał mi swoją własność i potraktował mnie spojrzeniem spod byka.
- Znasz takie magiczne słowo jak „proszę”? – prychnął rozjuszony.
- Jakbym poprosił, to przecież i tak byś mi tego nie pokazał – wzruszyłem ramionami. – Już cię trochę znam, Ricko – uśmiechnąłem się oszczędnie. – Wiem, że to nie jest ten czas, w którym piszesz, aby pokazać coś innym, ale robisz to po to, żeby po prostu dać jakiekolwiek ujście swoim emocjom i jakoś sobie z nimi poradzić – wyjaśniłem. Wokalista popatrzył na mnie zszokowany, jednak szybko ukrył swoją prawdziwą ekspresję pod maską obojętności.
- Nie wiem, o czym mówisz… - mruknął, gniotąc i chowając zapisaną chusteczkę do kieszeni.
- Wiesz… - zacząłem nieco nieskładnie. – Zdaję sobie sprawę, że nie znamy się jakoś bardzo długo, bo poznaliśmy się dopiero podczas zakładania zespołu, ale pomimo tego mogę łatwo zauważyć, że ty nie próbujesz się asymilować tak jak reszta – postawiłem sprawę jasno. – Chciałbym wiedzieć dlaczego – wbiłem w niego nieustępliwe spojrzenie. – Po prostu nie odpowiadamy ci jako przyjaciele czy problem leży gdzieś indziej? – dociekałem.
- Co? – wydusił z siebie z trudem. Już ponownie chciał zaprzeczyć, że nie rozumie, o co mi chodzi, jednak moja jednoznaczna mina uświadomiła mu, iż było to bezcelowe, gdyż i tak nie zamierzałem się na to nabrać. – To nie ma nic wspólnego z wami… - odpowiedział w końcu.
- No właśnie jakby nie patrzeć ma – ripostowałem. – Całkiem sporo. W końcu jesteśmy twoimi najbliższymi współpracownikami, osobami, z którymi spędzasz mnóstwo czasu – zauważyłem.
- A to oznacza, że powinienem wam się zwierzać z każdego jednego mojego problemu? – sarknął, przewracając oczyma.
- Może niekoniecznie – rozłożyłem bezradnie ręce. – Ale miło by było, gdybyś przynajmniej nie uciekał w popłochu na nasz widok – uśmiechnąłem się cierpko.
- Przecież nie uciekam – argumentował jak dziecko.
- No nie, wcale – parsknąłem. – Raz gonisz na scenę jak szalony, wymijając nas i zostawiając nas w tyle, a raz pchasz nas przed siebie i kryjesz się za naszymi plecami, a jak nikt nie widzi, to robisz w tył zwrot i dajesz nogę – założyłem ręce na piersi. – Co jest z tobą albo z nami nie tak? – zapytałem otwarcie.
Chłopak przez chwilę milczał. Mogłem założyć się, że nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią, gdyż ją doskonale znał, jednak zwyczajnie nie chciał się nią ze mną podzielić. Lustrował mnie uważnie, zastanawiając się, jakie były moje prawdziwe intencje i powód, dla którego nagle postanowiłem się nim zainteresować. Ricko bywał bardzo podejrzliwym typem. W jego świecie ludzie nie obdarzali się zainteresowaniem „od tak”. Dla niego wszystko musiało mieć swoją przyczynę – czasem niewidoczną na pierwszy rzut oka, a więc ukrytą.
- Postanowiłeś zacieśnić więzi w zespole? – zapytał z lekką kpiną.
- Nie – uśmiechnąłem się paskudnie. – Dostrzegłem twój wewnętrzny ból i postanowiłem okazać ci nieco dobrego serca, aby potem wysłuchać twojej wzruszającej historii życia i w przyszłości móc cię w ten sposób szantażować – zgrzytnąłem zębami. – Takie wytłumaczenie bardziej ci odpowiada? – przewróciłem oczyma.
- Jest bardziej realistyczne – skwitował, uśmiechając się pod nosem.
- Nie żyjesz w serialu kryminalnym, wiesz? – sapnąłem. Czasami jego podejrzliwość mnie irytowała. – Zluzuj trochę, co? Nie musisz się zaraz tak odgradzać od wszystkich betonowym murem wysokim na pięć metrów i grubym na kolejne trzy… z drutem kolczastym – dodałem po namyśle. – Dlaczego jesteś taki nieufny? – drążyłem.
- Czy właśnie nie odpowiedziałeś na swoje poprzednie pytanie? – uniósł nonszalancko jedną brew. – Nie asymiluję się z ludźmi i próbuję się od nich odgrodzić, bo jestem nieufny – jego spojrzenie stało się chłodniejsze.
- Przyznałeś się? – zdziwiłem się.
- Wyobraź sobie, że mam świadomość tego, co robię – odparł zimno.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że celowo stałeś się samotny? – niedowierzałem.
- Sena! – warknął już nieźle rozeźlony. – Przestań – potraktował mnie miażdżącym spojrzeniem, jednak ja się nie ugiąłem. – To, co ty nazywasz samotnością jest dla mnie normalne. Nie asymiluję się z innymi, bo tego nie chcę i nie lubię – zacisnął szczęki. – Zaakceptuj to w końcu, że jesteśmy innymi typami ludzi. Nie przekabacisz mnie na siłę na swoją stronę i nie zrobisz ze mnie swojego klona. Uszanuj to, że różni ludzie lubią i nie lubią różnych rzeczy – skrzywił się nieznacznie.
Przez dłuższą chwilę szukałem słów, które mogłyby ułożyć się w jakąś spójną odpowiedź na jego mowę. Po raz pierwszy, odkąd tylko, jak to uważał wokalista, zacząłem go „nękać”, odpowiedział tak bezpośrednio na moje pytanie. Ponad to poniekąd przyznał się, że nie lubi zespołowego towarzystwa… W końcu udało mi się wyciągnąć z niego jakiś konkret.
W czasie, kiedy ja wciąż szukałem słów, blondyn wstał ze swojego miejsca i zgarnął swoją kawę. Szykował się do wyjścia.
- Więc… - zacząłem szybko, póki jeszcze nie odszedł. – Więc tak jak ja lubię lody czekoladowe, to ty lubisz się pieklić? – chłopak zatrzymał się przy moim krześle, spoglądając na mnie z góry. – Tak jak ja lubię koty, ty lubisz dusić w sobie emocje i lubisz ból towarzyszący temu, że nie możesz się nikomu z niczego zwierzyć? – mówiłem, nie patrząc na niego. – Czego ty się tak panicznie boisz? Przed czym uciekasz? – złapałem go za nadgarstek, w końcu przenosząc na niego wzrok.
Muzyk nie odpowiedział. Oblizał tylko spierzchnięte usta i znów je przygryzł, jednak nie wydobył z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Wyrwał dłoń z mojego uścisku i ruszył przed siebie, zostawiając mnie samego w tyle.
Jak zawsze.
Na odchodne usłyszałem tylko radosny trel dzwonka przy drzwiach informujący o ich otwarciu. Sapnąłem ciężko, opierając głowę na ręce. Metoda małych kroczków się nie sprawdzała…
- Czy zechciałby pan złożyć już zamówienie? – zapytała kelnerka, która zatrzymała się przy moim stoliku.
- Jasne – burknąłem. – Poproszę sens życia – uśmiechnąłem się krzywo. – Dla mojego kolegi z podwójnym szczęściem – parsknąłem na własne słowa. Dziewczyna obrzuciła niepewnym spojrzeniem drugie, puste siedzisko. Czyżby pomyślała, że mam jakiś urojonych przyjaciół? – Już wyszedł – sprostowałem. – No to chyba ja też jednak będę się już zbierał… - mruknąłem, wstając, zauważywszy, że kelnerkę wcale nie rozbawiły moje słowa tak jak mnie. – Chociaż w sumie mógłbym mu wziąć na wynos… - odezwałem się już do siebie.

***

Poprawiłem torbę na ramieniu i upewniłem się, że stoję przed odpowiednimi drzwiami, które wskazywał mi adres na kartce zapisany przez perkusistę. Nigdy wcześniej jeszcze tu nie byłem… Nagle zdałem sobie sprawę, że to nieco dziwne, że mimo iż gramy razem już ponad rok to ja wciąż jeszcze ani razu nie odwiedziłem wokalisty w jego mieszkaniu. Mało tego, aż do dziś nawet nie wiedziałem, gdzie mieszkał! W sumie Boogie też nie wiedział… Tylko Zyean z jakiś względów znał adres zamieszkania Ricko… Czyżby to dowodziło tego, że długowłosy muzyk odwiedzał już wcześniej naszego samotnika w jego pustelni? Czyżby Ricko trzymał się nieco bliżej perkusisty niżby reszty zespołu? Może on wcale nie był znowu aż tak wyalienowany, jak mi się wydawało… Może po prostu nie byłem osobą, do której chciał się zbliżyć… Tolerował mnie jako gitarzystę, ale nie miał ochoty się ze mną bratać bardziej niż było to konieczne…
W jednej chwili zwątpiłem w naprędce sklecony plan. Zawahałem się. Moja wyciągnięta ręka zamarła w powietrzu, a ja sam zasępiłem się, jeszcze raz analizując całą sytuację. Może…
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi brzmiący niczym sam budzik szatana. Ze strachu aż podskoczyłem w miejscu, zaskoczony orientując się, że moja ręka samoistnie znalazła się na przycisku dzwonka. Zrządzenie losu? Interwencja sił wyższych? Czy po prostu opadająca ręka, która zmęczyła się bezczynnym wiszeniem w powietrzu?
Spiąłem się, jednak nie zamierzałem dać tego po sobie poznać. Przełknąłem z trudem dokładnie w momencie, kiedy usłyszałem odgłos przekręcanego klucza w drzwiach. Po chwili w ich progu stanął przede mną właściciel mieszkania. O dziwo nie skrzywił się nawet na mój widok. Nie odezwał się jednak ani słowem. Jak zwykle tylko lustrował mnie badawczym spojrzeniem, żeby zawiesić je na dłużej na moim niewielkim bagażu.
- Cześć – przywitałem się. – Widzisz… Wiem, że zwalam ci się na głowę i w ogóle, ale sąsiad z góry zalał mi mieszkanie i…
- Szkoda, że nie uwzględniłeś jeszcze w tej fascynującej historii Świętego Mikołaja, który zbombardował twój blok i wróżek, które próbowały go odbudować, ale nie udało im się, bo chomiki w kółkach strajkują ze względu na za wysokie ceny karmy – uśmiechnął się cynicznie. – Przecież wiem, że kłamiesz – wzruszył ramionami, a następnie oparł się jednym z nich o framugę drzwi. – Gdyby faktycznie zalało ci mieszkanie, to najpierw poszedłbyś do Zyeana, bo z nim dogadujesz się najlepiej – wyliczał na palcach. – Gdyby jednak nasz kochany perkusista z jakiś powodów nie mógłby cię przyjąć pod swój dach, poszedłbyś do Boogiego – oświadczył pewny swojego. – Jego rodzice są bogaci i kupili mu całkiem spory apartament, więc pewnie nie byłoby problemu, żebyś tam został – kontynuował swój wywód. – Ostatecznie jeszcze zostają ci także inni znajomi i krewni, którzy nie grają w zespole – założył ręce na piersi. – Założę się, że plasuję się na samym szarym końcu listy osób, pod którymi drzwiami mógłbyś się pojawić błagając o nocleg – odezwał się obojętnie. – A jakoś ciężko mi uwierzyć, żeby wszyscy sprzeniewierzyli się przeciwko tobie i wszelkie inne opcje zawiodły, żebyś faktycznie potrzebował akurat mojej pomocy – uśmiechnął się zwycięsko, będąc pewnym, że zrobił na mnie wrażenie swoją niebanalną dedukcją.
- Dobra, przyznaj się, Zyean uprzedził cię, że wziąłem od niego twój adres – przewróciłem oczyma.
- Ech, no i zepsułeś mi takie fajne wejście… - westchnął ciężko.
- W porządku Sherlocku, to jak? Będziemy tu tak kwitnąć na korytarzu czy jednak pozwolisz mi wejść? – poprawiłem ciążącą mi coraz bardziej torbę na ramieniu. Blondyn nie odpowiedział i ponownie wbił we mnie przeszywające spojrzenie. – Chciałem się po prostu spotkać, okej? – prychnąłem. – Wymyśliłem jakiś błahy powód, żeby się do ciebie wkręcić, bo przecież doskonale wiedziałem, że w normalnej sytuacji nie zaprosiłbyś mnie w spontanicznym geście na herbatę – skrzywiłem się nieznacznie. – Nie chcę się wprowadzić tylko pogadać – sprostowałem.
- Znowu? – fuknął. – Dziś się jeszcze nie nagadałeś? Coś dzisiaj masz niesamowicie długi monolog do wygłoszenia – ironizował. – Jeszcze się nie nauczyłeś, że rozmowa ze mną do niczego nie prowadzi?
- Jak widać wolno się uczę – zaśmiałem się. – Więc jak będzie? – zapytałem z nadzieją. Powoli zaczynało mi się już robić zimno od tego przeciągu…
Ricko zastanawiał się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie przesunął się w drzwiach, pozwalając mi wejść do mieszkania.
- Dalej będziesz naciskał, prawda? – upewnił się, na co ja jedynie wyszczerzyłem się jednoznacznie. Chłopak westchnął cierpiętniczo. – Serio wolno się uczysz… - mruknął pod nosem.
- Skoro tak ci to przeszkadza, to dlaczego wpuściłeś mnie do własnego domu? – zainteresowałem się.
- Bo jesteś uparty jak wół i gdybym tego nie zrobił, to pewnie siedziałbyś na klatce schodowej i wył tak długo, aż w końcu osiągnąłbyś to, po co tu przyszedłeś – przewrócił oczyma. – Poza tym zaczyna już robić się zimno i ciemno… - zauważył.
- No nie gadaj! – z wrażenia aż zatrzymałem się w miejscu. – Jak tak to unikasz mnie niemal jak ognia, a jak tak to martwisz się, żebym nie zmarzł? – spojrzałem na niego zaskoczony. – Weź jeszcze powiedz, że ci na mnie zależy, to chyba się wzruszę – zironizowałem.
- Ano zależy – o dziwo przytaknął. – Wyobraź sobie, że zależy mi na całkiem sporej liczbie osób. Może to dowodzi tego, że nie jestem jednak aż takim dupkiem bez serca, za jakiego mnie masz? – łypnął na mnie nieprzychylnie, prowadząc mnie do salonu.
- Skoro zależy ci na ludziach, to dlaczego się z nimi nie asymilujesz, nie rozmawiasz, uciekasz? – dociekałem. – Zależy ci na nich, ale im nie ufasz, tak? To dlatego z nikim nie rozmawiasz o swoich problemach? – zgadywałem.
- Nie – zaprzeczył nadzwyczaj spokojnie. – Nie rozmawiam z nimi na podobne tematy właśnie ze względu na to, że mi na nich zależy – wyjaśnił dość szorstko.
- Nie rozumiem… - przyznałem. Nie widziałem w tym zachowaniu niczego logicznego.
- Chcę zatrzymać przy sobie osoby, na których mi zależy – zasiadł na sofie, wskazując mi miejsce obok siebie. – Gdybym rozmawiał z nimi o tym wszystkim, z pewnością nie zostałby już przy mnie nikt – stwierdził dość mało optymistycznie.
- Ale kiedy milczysz ludzie myślą, że ich ignorujesz lub próbujesz się od nich odsunąć, więc także odchodzą – wytknąłem mu.
- Ale robią to wolniej – wzruszył ramionami. Zdumiony tą odpowiedzią kilkakrotnie zaledwie otworzyłem i zamknąłem usta, zanim zdołałem wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Więc… - zająknąłem się. – Więc ukrywasz się przed tymi, na których ci zależy, żeby zatrzymać ich przy sobie? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Przecież przez to wychodzi na to, że bliskie ci osoby zupełnie cię nie znają! – zauważyłem.
- Może nie muszą… - burknął wyraźnie poirytowany tym, dokąd zmierzała ta rozmowa.
- A co z osobami, na których ci nie zależy? – nie odpuszczałem. – Tym pokazujesz już swoją prawdziwą twarz? Czy po prostu tak z „zasady” dusisz wszystko w sobie? – nie mogłem uwierzyć, że dorosły facet mógł myśleć w tak śmieszny sposób…
- Skończ – warknął.
- W ten sposób zmierzasz donikąd! – wytknąłem mu. – Nie można wiecznie się ukrywać i okłamywać innych oraz samych siebie! To toksyczne! Czasem trzeba zaufać komuś innemu i zrzucić z siebie to, co…
- Przymknij się w końcu! – wokalista nagle poderwał się z miejsca, przerywając mi. – Pieprzysz jakieś dyrdymały, jak natchniony filozof – fuknął rozeźlony. – Przestań się wymądrzać – spojrzał na mnie ostro. – Masz jakieś swoje przekonania i prawdy, w które chcesz wierzyć; i dobrze, wierz w nie sobie! – prychnął. – Ale nie każ przestawiać mi się na twój tok myślenia – założył ręce na piersi. – Każdy człowiek ma swoje przekonania i poglądy. Uszanuj to – jego mina stała się jeszcze sroższa. – Nawet jeśli w obecnej chwili wydaje ci się, że jestem skończonym kretynem i nie mam racji, to przynajmniej postaraj się to uszanować i pozwól mi być tym, kim chcę być – przewrócił oczyma. – Swoimi niekończącymi się, moralizatorskimi gadkami nie zmienisz mnie – nieco spuścił z tonu. – Po prostu spróbuj w końcu przyjąć do wiadomości, że jestem inny niż ty – westchnął ciężko. – Mam inny bagaż doświadczeń i inne przemyślenia. Jestem po prostu innym człowiekiem niż ty, Sena – rozłożył ręce, jakby chciał podkreślić, że mówił o czymś oczywistym… a przecież w istocie mogło okazać się, że nie do końca tak było.
- Więc co? – wykonałem nieokreślony ruch ramionami. – Mam od tak po prostu zignorować to, co właśnie się o tobie dowiedziałem i pozwolić ci uparcie dążyć do autodestrukcji? – spojrzałem na niego jak na osobą niedomagającą umysłowo. – Wyniszczysz się! – zaoponowałem.
- A może takie jest właśnie moje życzenie? – sapnął. – Pomyślałeś kiedyś, że nie zawsze musi być wszystko tak, jak ty tego chcesz? – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Przecież chcę ci pomóc!
- Ale ja nie chcę twojej pomocy! – krzyknął. Przez chwilę między nami panowała cisza. – Nie pomożesz komuś, kto nie chce lub nie może zaakceptować twojej pomocy – odezwał się już znacznie ciszej, niemal szeptem.
- Więc mam się poddać? – zapytałem z niedowierzaniem. Chłopak w odpowiedzi jedynie skinął mi głową.
Nagle w złości poderwałem się na własne nogi i wyszedłem z mieszania muzyka, nie bacząc już nawet na to, że wcześniej miałem tak ogromny problem, żeby się do niego dostać. Drzwi plasnęły za mną głośno. Kiedy wypadłem na klatkę schodową z torbą na ramieniu, dyszałem ciężko. Czułem nieznośny ucisk w klatce piersiowej. Zagryzłem wargi, kiedy obraz przede mną zaczął rozmazywać się za sprawą napływających mi do oczu łez. Wziąłem głęboki wdech drżącymi ustami, żeby nieco się uspokoić. Na próżno. Pierwsza łza i tak potoczyła się po moim policzku. Paliła niczym kwas.
Bo to bolało – cholernie bolało to, że ktoś mi bliski, ktoś, kto był na wyciągnięcie ręki, ktoś, komu ja sam nie byłem obojętny… nie chciał po prostu chwycić się tej ręki, którą do niego wyciągałem. Bolała mnie świadomość, że mój przyjaciel nie był pokrzywdzony przez zrządzenie losu czy innego człowieka, ale okaleczał sam siebie. Bo nie miał wiary. Ani w siebie, ani w innych. Bo nie potrafił zaufać. Ani sobie, ani nikomu innemu.
Bo tego nie chciał.
Zastanawiałem się, przez co musiał przejść w życiu, jakie zdarzenie zmieniło go w takiego człowieka, jakim był teraz. Do cholery, co mogło zgasić w nim wszelką nadzieję?! Co było tak cholernie traumatyczne i bolesne, że nie chciał więcej wrócić do świata ludzi i wolał się od nich odizolować, nawet jeśli przynosiło mu to jedynie kolejne fale nieustającego bólu?!
Przypomniałem sobie jeden z wersów niedokończonej piosenki blondyna:

„Let me go to hell…”

Piekło nie było miejscem wyimaginowanym. Ono istniało naprawdę. I mieściło się tutaj. Dokładnie to za moimi plecami. Oddzielały mnie od niego zaledwie drzwi mieszkania Ricko.
Ludzie sami potrafili zgotować sobie piekło.
A niektórzy w dodatku zamykali się w nim na własne życzenie, będąc zbyt przerażonym wizją życia wśród ludzi. Woleli trwać wśród swoich własnych demonów. Sami zsyłali na siebie karę.
I to bolało.
Cholernie bolało.
Bo niezależnie od tego, jak bardzo chciałem mu pomóc, to nie byłem w stanie tego zrobić. Naciskając mogłem jedynie pogorszyć sytuację. A tego przecież nie chciałem…
Boli.
Świadomość, że bliska ci osoba idzie na dno bez walki i oporu, boli.
Boli nawet bardziej od faktu, że ciągnie cię za sobą.
Bo kto myśli o sobie, kiedy twoja ukochana osoba idzie dobrowolnie na samo dno piekła? W takiej sytuacji po prostu chcesz jej przynajmniej towarzyszyć. Bo nic innego nie jesteś już w stanie zrobić. Chcesz przynajmniej przy niej być. I cierpieć. Tak jak ona. By w końcu zostać zniszczonym przez ból. Dla tej bliskiej osoby. Dla tej ukochanej osoby. Nawet jeśli dla niej to nie jest nic wielkiego, gdyż na wszystko jest już zobojętniała. Albo nawet jeśli nie dostrzega cię przy swoim boku…
Nawet jeśli twoja ukochana osoba jest kompletnym ślepcem…



*tekst pochodzi z piosenki Jiluka – „Zone”

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się, jednak z tego one-shota mogłaby ze spokojem powstać druga część. :)
    Kurcze, cholernie lubię Twoje opowiadania yaoi chyba najbardziej ze wszystkich jakie zdążyłam przeczytać, a było tego naprawdę dużo :3
    Czasami Kiedy kończę czytać daną serie na końcu zostaję przy niej na chwilę myślami, lubię kontemplować nad słowami i myślami bohaterów.W
    przyszłości mogłabyś napisać naprawdę świetną książkę, wiesz ?

    Teraz życzę ci masy weny i powodzenia w zajęciach :)

    `Ayu~
    Ps. Wiesz ze Lycaon wraca z nowa nazwą ? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo za odwage dla pierwszej osoby, ktora odwazyla sie napisac komentarz pod tym postem ^^'' Serio, juz myslalam, ze zostanie on bez odzewu...( ^ิ,_^ิ)
      Aww, ale mi slodzisz, kochana _(┐「ε:)_❤_(:3 」∠)_ Niemniej, dziekuje za mile slowa C: a co do ksiazki to, kto wie? Moze kiedys cos naskrobie (choc i tak pewnie wszystko, co napisze to zostanie na wieczne potepienie na moim dysku albo przepadnie w koszu ^^''). W kazdym razie mozna sprobowac. Mozna tez marzyc. Marzyc nikt mi nie zabroni, nke? X''D
      Tak, wiem, ze Lycaon wraca i wlasnie z tej okazji juz zaczynam obmyslac jakies fabuly z Yuukim (σ^▽^)σ

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Podobają mi się zawzięte charaktery głównych postaci .__. fajne dialogi wyszły dzięki temu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze sie, ze ci sie podobalo C: Postacie wlasnie takie mialy byc - obie uparte, tak, zeby zadna nie odpuscila swoich racji (*Ü*) Ciesze sie,, ze moj pierwotny zamysl wypalil (。•̀ᴗ-)و ̑̑✧

      ~Kita-pon

      Usuń
  3. Zrobiłam sobie małą przerwę od k-popowych fanficków i w końcu przeczytałam tego one shota. Podoba mi się. Jest prawdziwy aż do bólu i to mnie trochę przeraża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, miał być taki pisany na podstawie prawdziwych doznań, więc cieszę się, że udało mi się zachować jego w miarę realistyczny charakter C: Cieszę się także, że przeczytałaś i skomentowałaś :D

      ~Kita-pon

      Usuń