„Nowy Świat cz.15”
Z każdym kolejnym dniem w nowej pracy wdrażałem się
coraz bardziej. Z pewnością wciąż byłem „świeżakiem”, co nie umknęłoby oku
osoby postronnej, jednak robiłem, co mogłem i czułem się z tym zaskakująco
dobrze. Z pewnością było mi nieco łatwiej z racji, iż znałem już kilka osób w
tej branży. Z tego powodu nie bałem się (jakoś przesadnie) otworzyć do
kogokolwiek ust, aby chociażby chwilę pogadać i umilić sobie pracę. Dzięki temu
czas mijał mi zaskakująco szybko – gnał wręcz jak szalony w porównaniu do
niemalże absurdalnie nudnych, nocnych zmian na recepcji, podczas których tylko
siedziałem za kontuarem i nie robiłem nic. Coraz bardziej zaczynałem utwierdzać
się w przekonaniu, iż dokonałem prawidłowego wyboru.
- Więc ty się jednak podkochujesz nie w Aryu, tylko
w Hiro! – Yuuki wytrzeszczył na mnie oczy. – Aryu będzie z tego powodu smutno…
- mruknął pod nosem, na co w odpowiedzi posłałem mu jedynie miażdżące
spojrzenie.
Właśnie czekałem na wokalistę Noctrunal Bloodlust w
kawiarence, która mieściła się w budynku studia. Umówiliśmy się na spotkanie
podczas naszej wspólnej przerwy, jednak mnie udało się przyjść przed czasem.
Zająłem miejsce przy jednym ze stolików i postanowiłem poczekać na mojego
rozmówcę, kiedy wtem dosiadł się do mnie chłopak, który w ostatnim czasie z
moją pomocą zmienił kolor włosów, przez co znów stał się szatynem. Musiałem mu
przyznać, że w tym kolorze było mu bardziej do twarzy…
Niemniej, podczas krótkiej rozmowy, która wywiązała
się między nami, zdążyłem mu wygadać się o całej sprawie z drugim muzykiem.
Wyznałem, iż zaaranżowałem tą całą rozmowę po to, aby sprostować nasze relacje,
gdyż obawiałem się, że brunet mógł wystawić mi niezbyt przychylną opinię po tym
wszystkim, co miało miejsce. Nie chciałem, żeby nasza znajomość na tym
ucierpiała. Z jakiś względów bardzo zależało mi na tym, aby poznać jego opinię
na mój temat i choćby spróbować podjąć się jakiś napraw, gdyby ta takowych
wymagała. Z nieznanych mi powodów zwierzyłem mu się z dość prywatnego problemu,
mimo iż nie znaliśmy się długo. W jakiś sposób fakt, iż Yuuki był przyjacielem
Karmy, którego z kolei ja sam uważałem za przyjaciela, sprawiał, iż
zapatrywałem się na niego jak na osobę bliską, godną zaufania.
- Co? O czym ty znowu bredzisz? – fuknąłem.
- No co? Zależy ci na nim, nie? – wokalista Lycaon
wzruszył ramionami. – A to chyba dowodzi tylko jednego – upił łyk swojej
mrożonej kawy, spoglądając na mnie jednoznacznie znad wysokiej szklanki. – Chcesz
mu się przypodobać.
- Nie chcę mu się przypodobać. Chcę po prostu… -
zająknąłem się. - …sprostować kilka spraw – wyjaśniłem.
- Żeby mu się przypodobać – uśmiechnął się
półgębkiem. – To przynajmniej daj mi dyskretnie przekazać tę informację Aryu,
żeby nie robił sobie złudnych nadziei – odstawił szklankę na blat z brzdękiem.
– Wyglądał na zainteresowanego… - mruknął.
- Daj spokój – przewróciłem oczyma.
- Nie, Alex, nie „daj spokój” - szatyn zirytował
się. – Wiem, że jesteś w Japonii stosunkowo niedługo, więc szukasz sobie
przyjaciół i znajomych, może kogoś więcej, ale nie możesz obnosić się z takim
podejściem – zganił mnie. – Trochę cię poobserwowałem. Nie jesteś złą osobą,
ale jesteś zbyt lekkomyślny – wypomniał mi. – Starasz się utrzymywać dobre
stosunki z dużą ilością osób, ale jednocześnie pozwalasz im za bardzo zbliżyć
się do siebie, przez co potem lądujesz w takiej sytuacji jak teraz – zmrużył
oczy. – Musisz się tłumaczyć jednej osobie z relacji łączących cię z innymi. To
wszystko dlatego, że najpierw dajesz komuś szansę, okazujesz swoje pozorne
zainteresowanie, ale jak przychodzi co do czego to machasz ręką, uciekasz i
mówisz „daj spokój” – teraz to on z kolei przewrócił oczyma. – Jeśli nie
chcesz, żeby podobne sytuacje miał miejsce w przyszłości, to tam ci jedną radę
– wycelował we mnie palcem wskazującym. – Wybierz sobie jedną osobę, którą
chcesz uczynić sobie bliską i skup się na niej. Wtedy twoje relacje z innymi
same się sklarują – wstał ze swojego siedziska. – Przemyśl to sobie – polecił.
Już chciałem go zatrzymać, gdyż myślałem, że go zdenerwowałem, jednak ten
szybko uspokoił mnie gestem dłoni i wskazał palcem za mnie. – Hiro już tu jest
– poinformował mnie. – Nie będę wam przeszkadzał. Na razie – pożegnał się dość
szorstko.
Odwróciłem się przez ramię, żeby zauważyć bruneta
zmierzającego w moją stronę. Nie odpowiedziałem nawet Yuukiemu na pożegnanie,
gdyż ten zdążył już odejść od mojego stolika. W takim wypadku nie pozostawało
mi nic innego jak rozmówić się z wokalistą Nokubury.
- Cześć – muzyk dosiadł się z uśmiechem na ustach.
– Dobrze, że przyjąłeś tę pracę – pogłębił uśmiech. – Teraz przynajmniej mamy
możliwość, żeby częściej się widywać – próbował spojrzeć mi w oczy, jednak ja
uparcie unikałem kontaktu wzrokowego. – Coś się stało? – zapytał z troską. – O
czym chciałeś porozmawiać? – dopytywał.
Wziąłem głębszy oddech i jeszcze raz zlustrowałem
postać wokalisty, mając w pamięci słowa Yuukiego. Cóż, chyba miał rację…
Dlaczego pozostawałem na to ślepy? Moje zachowanie
w ostatnim czasie faktycznie pozostawiało wiele do życzenia. Zachowywałem się
jakoś irracjonalnie i lekkomyślnie. Robiłem za żywą zabawkę, która była
przekazywana z rąk do rąk. Możliwe, że w jakimś stopniu przemawiała przeze mnie
chęć znalezienia sobie kogoś bliskiego, jednak szatyn w istocie trafnie
zauważył, że pozwoliłem zbliżyć się do siebie zbyt wielu osobom na raz, przez
co w moim życiu powstał mały chaos… który w zastraszającym tempie nabierał rozpędu
i rozlewał się na coraz to większą skalę.
Pierwszy namieszał w moim życiu Crena i chyba przez
te jego nieszablonowe podejście straciłem nieco na jasności myślenia. Nie
mogłem go jednak obwiniać za własne błędy. Każdy normalny człowiek uciekłby od
nieznajomego spotkanego w parku, który bezpardonowo całuje cię i ni z tego, ni
z owego wyznaje, że chętnie zaciągnąłby cię do łóżka, ale przed tym chciałby
się jeszcze w tobie zakochać. No i ma dziewczynę. Jest biseksualny. Zostawił
ukochaną w swoim rodzinnym mieście, a w Tokio, które odwiedzał często, jednak na
dość krótko, szukał jedynie rozrywki. Bo jak to inaczej wytłumaczyć? Musiał
mieć ze mnie niezły ubaw, kiedy ja, jak ten skończony idiota, dawałem sobą
pokierować, będąc ciekawym, jaka lub czy w ogóle jakakolwiek metoda kryje się w
tym szaleństwie. Byłem zauroczony jego pewnością siebie i bezpośredniością.
Przez to wszystko zapomniałem o zdroworozsądkowym myśleniu, które wręcz
wrzeszczało, żeby dać sobie z nim spokój. Przecież jego nawet tutaj nie było.
Co teraz robił? Czy był teraz w Fukanace i zapewniał swoją dziewczynę o tym,
jak bardzo ją kocha? Czy może zdążył już pojechać do innego miasta, gdzie
czekała na niego kolejna zabawka mojego pokroju? Aż dziw, że jeszcze nie
wpędził mnie w jakieś problemy finansowe, niczego nie żądał… przynajmniej jak
na razie.
Potem przez pewien czas byłem zauroczony Ochidą.
Sam nie potrafiłem wyjaśnić dlaczego. Daisuke zawsze był dla mnie wredny,
sprawiał mi kłopoty, a w ostateczności nawet wcisnął mnie w objęcia swojego
kolegi, który szukał opiekunki do dziecka i zabawki erotycznej w jednym. Ponad
to był dużo ode mnie starszy i nigdy nie przejawił chociażby najmniejszego
przejawu uczucia względem mojej osoby. Dogadywanie się szło nam opornie. Całe
szczęście moje uczucia przygasły, kiedy ten wyrzucił mnie z mieszkania… Zdawało
się, iż otrzeźwiałem w tamtym momencie, dlatego też postanowiłem jedynie
tolerować jego egzystencję na tym świecie w takim stopniu, w jakim byłem
zmuszony to robić. Nie zamierzałem się z nim bratać ani nie liczyłem na ckliwe
pojednania. W pewien sposób już go skreśliłem i odgrodziłem się od niego, mimo
iż z natury byłem człowiekiem, który chciał kochać cały świat… Niestety świat
nie zawsze radośnie odpowiadał na moje wyznania i czasami zamiast
entuzjastycznie przytulić mnie do piersi, wolał sprzedać mi kopa w dupę.
Następnie w moim życiu pojawił się Karma, jednak z
nim moje relacje były raczej jasne. Byliśmy ze sobą blisko, jednak pozostawaliśmy
jedynie przyjaciółmi. To, co skutecznie odwiodło mnie od głupiego pomysłu
romansowania z wokalistą AvelCain był fakt, iż w nim z kolei podkochiwał się
Yuuki… a właściwie to nawet nie tyle co podkochiwał, co był w nim zakochany po
uszy, ale najwidoczniej był zbyt nieśmiały, żeby dać to do zrozumienia
brunetowi w jasny sposób. Bo niestety, jeśli chodziło o ludzkie uczucia i
emocje, to do Karmy trzeba było mówić wielkimi literami.
Jako następny na mojej drodze pojawił się Aryu –
chłopak o dwóch twarzach. Z jednej strony przyjazny i aż niemożliwie pomocny
gość, a z drugiej perwersyjny manipulant. Coś czułem, że za jego specyficznym
zachowaniem stała jakaś przyczyna… Ponad to nie można było zapomnieć, iż
wokalista Morrigan od lat znał się z Ryūdōinem oraz Karmą, więc spokojnie
mogłem zakwalifikować go do tych nieco „dziwniejszych” person, z którymi
przyszło mi się zmierzyć w życiu. Niemniej, przez jego drugie, bardziej
perwersyjne oblicze odnosiłem wrażenie, iż blondyn był podobnie niepoważny jak
i Ketsueki. Z jednej strony mogłem znaleźć między nimi całkiem sporo
podobieństw, jednak z drugiej ciężko było też nie dostrzec różnic, które
oddzielały ich od siebie niczym kilometrowe przepaście. Wydawało mi się, że on
również poszukiwał jedynie rozrywki niżby stałego związku, w który mógłby się
zaangażować… chociaż mogłem się mylić. Ze wszystkich poznanych dotąd muzyków
jego znałem najkrócej, więc ciężko mi było wydawać o nim jakieś pewne osądy. Poza
tym pozostawał jeszcze ten niewygodny fakt jego „dwulicowości”. A co jeśli
skreślę go, zapatrując się wyłącznie na tę jego „gorszą” stronę? Co z jego
wszystkimi zaletami? I która z prezentowanych przez niego twarzy była tą
prawdziwą?
No i oczywiście nie można było zapomnieć również o
Hiro, który właśnie siedział naprzeciw mnie i wpatrywał się we mnie z
autentycznym zmartwieniem. Szybko zorientowałem się, iż był to miły chłopak.
Poznałem się z nim przypadkiem, na deptaku Takeshita-dori, kiedy to wyratował
mnie z objęć czarnoskórego naganiacza. Od samego początku służył mi pomocą. Za
każdym razem przepraszał, kiedy ja miałem kaprys się z nim spotkać, jednak ten
był zajęty. Nigdy nawet na mnie nie warknął, nie spojrzał krzywo. Zawsze był
ciepły i przyjazny. Ponad to podarował mi kosztowny prezent, którym był ciążący
mi na palcu serdecznym pierścień. W chwilę po tym, jak Daisuke wyrzucił mnie z
mieszkania, ten zaproponował mi, abym zatrzymał się u niego, mimo iż nie
znaliśmy się wtedy zbyt dobrze. Czuł się w jakiś sposób winny temu, co się
stało i z miejsca chciał odpokutować, mimo iż przecież w niczym nie zawinił. To
nie przez niego Ochida był cholerykiem, który z nieznanych mi powodów raz pałał
do mnie pełnym zrozumieniem, a raz czystą nienawiścią. Właściwie… to jakby nie
patrzeć to my wiąż nie znaliśmy się zbyt dobrze. Odpychałem go od siebie
pozostawiając go gdzieś w tyle, lgnąc do dziwnych i nieco podejrzanych person
jakimi byli Crena czy Aryu. Tylko właściwie dlaczego? Zraniłem go, nie dawałem
mu nawet cienia szansy, a ten wciąż siedział przede mną i raczej nic nie
zdradzało, jakby zamierzał ze mnie rezygnować. Wciąż uśmiechał się do mnie
ciepło… no chyba, że akurat zepsułem mu dobry humor tak jak teraz… W ogólnym
rozliczeniu jednak wychodziło na to, że to właśnie brunet pałał do mnie
„najzdrowszym” zainteresowaniem. Może to właśnie na nie powinienem
odpowiedzieć?
Poza tym nie oszukujmy się, była pewna kwestia,
dzięki której wokalista Nocturnal Bloodlust mógł przejąć przewagę nad
wszystkimi innymi. Mowa oczywiście o jego wyglądzie. Cóż, trzeba przyznać, że nieczęsto
można spotkać na ulicy osobę, która wygląda jak ożywiony bóg grecki z tympanonu
wiekowej świątyni, nie?
- Właściwie to chciałem wyjaśnić pewną rzecz… -
zacząłem w końcu. – Pamiętasz, jak Ochida wspomniał o moich rzekomych
„seks-przyjaciołach”, jak to określił? – muzyk powoli skinął mi głową, krzywiąc
się nieco na powracające, nieprzyjemne wspomnienia. – Wiesz, że żadnych
takowych nie ma? – upewniłem się. Brunet przez chwilę wpatrywał się we mnie bez
wyrazu, po czym parsknął śmiechem.
- Zdaję sobie z tego sprawę – zapewnił. – Martwiłeś
się, że pomyślałem sobie coś nieprzyzwoitego na twój temat? – prychnął. – Wiem,
że Daisuke jest dość specyficzną osobą mającą w zwyczaju nazywać wszystko
według własnego słownika i kreować własne terminy, które przez innych mogą
zostać opacznie zrozumiane – widocznie rozluźnił się. – Znam się z nim tylko
pobieżnie, ale mam tego świadomość – zaśmiał się pod nosem.
- To dobrze… - mruknąłem nieco zażenowany. Mogłem
trochę roztropniej dobrać słowa…
- To był powód, dla którego chciałeś się ze mną
spotkać? – zapytał. Jego usta wciąż były rozciągnięte w delikatnym uśmiechu,
jednak na dnie jego oczu mogłem dostrzec cień zawiedzenia. Liczył chyba na coś
głębszego niż krótka pogadanka o wytworach wybuchowego umysłu wokalisty
Kagerou…
- Nie – zaprzeczyłem szybko. – Właściwie… -
zająknąłem się. Przełknąłem z trudem ślinę. – Właściwie to chciałem cię
przeprosić za to, co się stało… Zachowałem się wobec ciebie nie tak, jak
powinienem – ubiegłem go, nie pozwalając mu wciąć mi się w słowo. – Wiesz, ta
cała afera z Ochidą, spotkania, do których ostatecznie nie dochodziło… -
westchnąłem. – Jeżeli jeszcze raz spróbujesz mnie przeprosić za to, że nie
mogliśmy się spotkać, twierdząc, że to wszystko twoja wina i że byłeś
zapracowany, to jak babcię kocham, zaraz wyjdę z trzaskiem drzwi! – ostrzegłem,
domyślając się, co zamierza powiedzieć. Chłopak spojrzał na mnie z
niezrozumieniem wypisanym na twarzy. – Chodzi mi o to, że wina nigdy nie leży
po jednej stronie, a ja… no cóż, nieco cię zbywałem, za co niezmiernie teraz
przepraszam – pochyliłem głowę w pokorze. – Chciałbym to teraz jakoś naprawić…
- dodałem.
- Co przez to rozumiesz? – zdziwił się. Całe
szczęście zrozumiał, iż argumentowanie, że nie mam za co przepraszać było
bezcelowe i mogło tylko faktycznie doprowadzić mnie do przewracania oczyma i
cierpiętniczego wzdychania.
- Chciałbym spędzać z tobą więcej czasu –
powiedziałem otwarcie. – Tym samym chciałbym cię prosić, abyś ty również
poświęcił mi trochę swojej uwagi – uśmiechnąłem się niemrawo. – Cóż, spotkania
dwóch osób zawsze są angażujące dla obu stron, prawda? – z niezrozumiałych mi
powodów strasznie się stresowałem, co, jak zgadywałem, nie było trudne do
zauważenia. Czy fakt ten dowodził tego, że zależało mi na nim?
- Przecież to żaden problem – rozłożył ręce,
uśmiechając się rozbrajająco. – Tym bardziej teraz, kiedy pracujemy w jednym
miejscu…
- Nie o to mi chodzi – przerwałem mu. – Chciałbym
się z tobą umawiać – postawiłem sprawę jasno.
Serce zabiło mi mocniej. Nerwowo wbijałem paznokcie
w wewnętrzne strony dłoni. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę za
radą Yuukiego… No, może nie do końca właśnie to doradził mi szatyn, jednak w
istocie postanowiłem zrezygnować z tłumaczenia Hiro relacji, które łączyły mnie
ze wszystkimi innymi mężczyznami. Postanowiłem wybrać jego, jako bliską mi
osobę, licząc, że reszta rozwiąże się już sama.
Wokalista nie odpowiadał przez dłuższą chwilę,
przez co zestresowałem się jeszcze mocniej. Miałem ściśnięte gardło, przez co
przełykanie stało się dla mnie wręcz wyzwaniem. Przygryzałem wewnętrzną stronę
policzka, po cichu modląc się, żebym nie zrobił z siebie w jego oczach
skończonego idioty.
- Em… - mruknął w końcu. – Na chwilę obecną może to
być trochę trudne zadanie, bo nagrywanie płyty nie jest moim jedynym problemem.
W niedługim czasie jedziemy z zespołem w trasę po Europie, a zaraz po powrocie
do Japonii znów koncertujemy, więc nie będzie mnie na miejscu dobrych kilka
miesięcy… - wyznał.
No tak, zapomniałem, że praca muzyka nie była
zwykłą pracą etatową, która ograniczała się do codziennego odbębnienia ośmiu
godzin pracy. Zupełnie wyleciało mi to ze łba…
- Och… - wyrwało mi się. – W takim razie wybacz, że
zawracałem ci głowę… - zamierzałem przeprosić za wyjechanie mu z tak
bezpośrednim wyznaniem i jak najszybciej zwiać, uciekając od tej niezręcznej
sytuacji, jednak brunet nie pozwolił mi na to. Złapał mnie za rękę przez
długość stołu, nie pozwalając ruszyć mi się z miejsca.
- Zaczekaj! – zaoponował szybko. – Nawet nie wiesz,
jak bardzo ucieszyło mnie to, co powiedziałeś, ale wybrałeś trochę mało
odpowiedni moment, bo w obecnej chwili ja właściwie już kończę pakować walizki
– westchnął ciężko, uciekając gdzieś spojrzeniem.
- Rozumiem… - mruknąłem.
- Nie, nie rozumiesz – zaprzeczył. – Ja ci nie
odmawiam – zdziwiony podniosłem wzrok. Delikatny uśmiech rozjaśniał jego twarz.
– Z wielką przyjemnością umówiłbym się z tobą, jednak jeśli naprawdę chcesz to
zrobić już, teraz i natychmiast, to musiałbyś pojechać z moim zespołem w trasę
– wyjaśnił. – To dla ciebie skok na głęboką wodę… W sumie nie znamy się zbyt
długo, więc gdybyś się zgodził, mógłbyś utknąć na kilka miesięcy z osobą, która
okazałaby się dla ciebie nieodpowiednia… - nieco ściszył głos. – To nie tak, że
próbuję cię od tego pomysłu odwodzić! – uniósł dłonie w obronnym geście. –
Oczywiście postarałbym się, żeby do podobnej sytuacji nie doszło, jednak… Nie
mogę ci zagwarantować niczego z całą pewnością – rozłożył bezradnie ręce. – Z
drugiej strony jednak, kiedy już będzie po trasie… no cóż… - urwał.
Potem już będzie musztarda po obiedzie. Doskonale
zdawałem sobie z tego sprawę. On już naczekał się swoje. Kiedy on chciał się
umawiać ze mną, ja nie wykazałem się zbytnią inicjatywą ani zainteresowaniem.
Raczej pozostałem bierny i ograniczałem się jedynie do sporadycznych rozmów
telefonicznych z wokalistą. Nie zaprezentowałem sobą postawy, z której mógłbym
być teraz dumny…
Poza tym czy ja sam chciałem tyle czekać? W ciągu
tych kliku miesięcy tyle mogło się zmienić… Hiro mógł znaleźć sobie kogoś
innego, kogoś, kto odpowiadałby na jego uczucia, ja mogłem znów stracić głowę i
zacząć zachowywać się jak kretyn… To był zbyt długi okres czasu. Decyzję trzeba
było podjąć teraz. Albo wybierałem Hiro i decydowałem się na zrobienie z niego
bliskiej mi osoby, a resztę odsuwałem w tył albo to jego odsuwałem i wracałem
do mojego chaosu w nieco już pomniejszonym składzie.
- Nie każę ci decydować teraz – odezwał się
ponownie. – Przygotowania wciąż trwają, ale ostateczna wersja planu już się
klaruje, więc w niedługim czasie zapewne będę mógł podać ci dokładne
informacje, co, gdzie i kiedy – zapewnił. – Wiem, że tu nie chodzi tylko o
nasze relacje, bo taka trasa to dużo podróżowania, zachodu i tak dalej… dość
uciążliwa sprawa – zaśmiał się niewesoło. – Zrozumiem, jeśli powiesz, że jednak
nie piszesz się na…
- Nie spisuj mnie od razu na straty – zganiłem go,
jednak szybko się rozchmurzyłem. – Poczekam na oficjalny plan trasy –
oświadczyłem. Chłopak skinął głową. – Mam nadzieję jednak, że nie będziesz zwlekał
zbyt długo z przekazaniem mi informacji, żebym i ja zdążył się spakować –
zaśmiałem się. – No co? – wzruszyłem ramionami. – Przecież powiedziałeś, że ty
już właściwie kończysz pakować walizkę! – wypomniałem mu.
- Racja… - przytaknął i uśmiechnął się łagodnie.
Jego uśmiech dodatkowo przybrał na błogim wyrazie, kiedy teraz to ja sięgnąłem
przez stół i złapałem go za rękę, tym samym niemo zapewniając go, iż
nastawiałem się na wyjazd razem z nim.
- Masz jeszcze chwilę? – zapytałem, rzucając okiem
na zegarek na wyświetlaczu mojego telefonu. – Moja przerwa już się kończy… -
zauważyłem.
- Odprowadzę cię – zaproponował.
Razem wyszliśmy z kafeterii. Brunet z początku
jedynie szedł koło mnie, jednak po chwili zdecydował się nieśmiało objąć mnie w
pasie. Uśmiechnąłem się na ten gest i wtuliłem w jego bok, również oplatając go
ręką.
Mając świadomość, iż wybrałem osobę, z którą
chciałem się zbliżyć, czułem się jakoś spokojniej i raźniej. Mętlik w mojej
głowie przycichł. Czułem, że wokalista Nocturnal Bloodlust chciał zaangażować
się w związek podobnie jak i ja. Stojąc u jego boku przeszło mi przez myśl, że
jedyne na czym teraz muszę się skupić to brunet i nasz rozkwitający związek.
Resztę niewyjaśnionych spraw mogłem zostawić same sobie. Nie musiałem już
zamartwiać się każdym z osobna muzykiem, tłumaczyć się i prosić o przebaczenie.
Teraz najważniejsza dla mnie powinna być opinia Hiro. Reszta już sama wyjdzie w
praniu. Ten, kto postanowi uznać mnie za znajomego, będzie moim znajomym, ten,
kto będzie chciał być moim przyjacielem, będzie przyjacielem, a ten, kto będzie
chciał zakończyć naszą znajomość lub obrazić się, zrobi to, na co będzie miał
ochotę… Musiałem przyznać, że Yuuki sprzedał mi prawdziwą, złotą radę. Musiałem
mu za to podziękować. Znacznie łatwiej było troszczyć się i martwić o jedną
osobę niżby o całą grupę. Kiedy tak nad tym rozmyślałem, zastanawiałem się czy
wokalista Lycaon nie wyciągnął tej rady z własnego bagażu doświadczeń. Może on
również znajdywał się kiedyś w podobnej sytuacji do mnie; kiedyś, zanim jeszcze
wybrał Karmę na swój obiekt westchnień?
- Spotkamy się po pracy? – zapytałem, kiedy
stanęliśmy już pod salą, w której głównie pracowałem.
- Późno dziś kończę… - wyznał zafrasowany muzyk,
drapiąc się bezradnie po karku.
- Mogę poczekać – zaoferowałem.
- Naprawdę? – zdziwił się. – W takim razie później
mogę odwieźć cię do domu – zaproponował z uśmiechem. Po jego markotnej minie
sprzed chwili nie było ani śladu. Brunet zdawał się być człowiekiem, którego
można było uszczęśliwić małymi rzeczami.
- Byłoby miło – odpowiedziałem uśmiechem na
uśmiech.
- W takim razie do zobaczenia – wypuścił mnie z
objęć. – Napisz do mnie, kiedy będziesz miał już wolny czas. Może zabiorę cię
na nagrania – wyszczerzył się.
- Liczę na to! – wykrzyknąłem entuzjastycznie. –
Zaczekaj – zastopowałem go, zanim zdążył odejść. Przysunąłem się do chłopaka i
stanąłem na palcach, oplatając jego szyję ramionami. Pocałowałem go krótko w
usta. – Ostatnim razem to ty mnie pocałowałeś, więc musiałem ci się zrewanżować
– uśmiechnąłem się. Hiro odpowiedział mi tym samym, po czym tym razem to on
musnął moje wargi.
- Przypominają mi się szkolne czasy, chowanie się
przed nauczycielami i całowanie się po kątach… - usłyszeliśmy za sobą
rozmarzony głos jednej z wizażystek, z którą pracowałem. – Kiedy uświadomię
sobie, jak dawno temu to było, czuję się stara – mruknęła już kwaśno.
Muzyk zaśmiał się na to stwierdzenie, a ja
obdarzyłem kobietę morderczym spojrzeniem.
- Dzięki za wcinanie się – burknąłem. – Twoja
interwencja była tu wręcz niezbędna – fuknąłem, zakładając ręce na piersi,
jednak szybko się rozchmurzyłem, kiedy na odchodne wokalista cmoknął mnie w
skroń.
***
- Hej – usłyszałem głos dochodzący z progu drzwi,
na co podskoczyłem jak oparzony, upuszczając przy tym kosmetyki, które
układałem na swoich miejscach. W drzwiach stał Daisuke.
- Co ty tu robisz? – zapytałem dość szorstko.
- Nic – wzruszył ramionami. Jego oczy błyszczały
jakoś podejrzanie. – Podwieźć cię do domu? – zaproponował.
- Nie, dzięki – odparłem chłodno wracając do
przerwanej czynności. – Ktoś inny obiecał mi już podwózkę – odparłem.
-Hiro, tak? – dociekał. Spojrzałem na niego
zaskoczony i zaniepokojony jednocześnie. Skąd o tym wiedział ? Ale co
ważniejsze, co go to obchodziło, z kim zabierałem się do domu? – Nie patrz tak
na mnie – uniósł ręce w obronnym geście. – Nie zamierzam wam przeszkadzać –
zapewnił.
- Tym razem, co? – prychnąłem, przewracając oczyma.
- Już rozmawialiśmy na ten temat – jego ton stał
się bardziej pochmurny. – Nie będę przepraszał cię w kółko. Nie dam ci tej
satysfakcji – wyszczerzył się wrednie. – Powiedziałem to raz i wystarczy –
założył ręce na piersi, opierając się ramieniem o framugę drzwi.
- Nawet na to nie liczyłem – wzruszyłem ramionami.
– Już cię trochę znam i mniej więcej wiem, czego mogę się po tobie spodziewać –
dodałem obojętnie.
- Lubisz go? – zapytał bezpośrednio, na co znów
zamarłem w pół ruchu.
- Lubię… - odpowiedziałem powoli, kiwając przy tym
głową i spoglądając nieufnie na Ochidę.
- Hm… To dobrze – wzruszył ramionami. – To znaczy,
że wtedy jak was nakryłem…
- Najpierw sam uciekasz od tego tematu, a potem do
niego wracasz – fuknąłem. – Tak, wyobraź sobie, że już wtedy go lubiłem, ale ty
ubzdurałeś sobie, że mam jakiś „seks-przyjaciół” i że przyprowadzam ci do
mieszkania nie wiadomo kogo, więc był to powód do… - urwałem zanim rozkręciłem
się na dobre. Mój ton głosu wskazywał na to, że denerwowałem się coraz bardziej
z każdym wypowiadanym słowem. Nie było sensu tego kontynuować. Lepiej było to
przemilczeć. Nie chciałem wszczynać kolejnej kłótni, kiedy oficjalnie
przypieczętowaliśmy zawieszenie broni. – Nieważne – burknąłem, skupiając się na
przecieraniu białego blatu.
- Faktycznie, wydałem ci wtedy złą opinię – o dziwo
przyznał się do błędu. – Ale wiesz… Najpierw widziałem cię z tym chłopakiem na
klatce schodowej, a zaraz potem z Hiro w twojej sypialni… - próbował się
tłumaczyć.
- Tamten chłopak był dziwny! – argumentowałem,
postanawiając niesprawiedliwie zrzucić całe zło i winę na Crenę. W końcu jego i
tak tutaj nie było, więc nie mogło mu się oberwać, nie? Ponad to po analizie
tego wszystkiego, co już zdążyło się wydarzyć chyba już wolałem trzymać się od
niego z daleka… Miałem co do niego zbyt wiele wątpliwości… - Poza tym to on
pocałował mnie, a nie ja jego! – skłamałem, gdyż w końcu odpowiedziałem na jego
pocałunek. Wokalista Kagerou nie musiał jednak o tym wiedzieć. – Ale dobra…
Skończmy ten temat, co? – rzuciłem.
- Jak sobie życzysz – przytaknął. – Cieszę się, że
ci się układa – odezwał się jakimś dziwnie tęsknym tonem.
Zdziwiony spojrzałem na bruneta, który wpatrywał
się we mnie z jakimś bólem i dystansem – jak na utraconą własność, po którą nie
mógł już sięgnąć. Spoglądał na mnie tak przez dość długą chwilę, po czym bez
słowa odwrócił się na pięcie i ruszył ciemnym korytarzem w stronę wyjścia z
budynku. Nie zachowywał się dzisiaj jak „typowy” Daisuke Ochida. Coś ewidentnie
było na rzeczy…
Nie, ja nie zamierzałem się w to bawić. Nawet jeśli
wokalista Kagerou miał jakieś problemy, to były to jego problemy. Ja miałem się
skupić na Hiro. Obecnie była to jedyna osoba, o której chciałem myśleć…
Kiedy skończyłem porządkować swoje miejsce pracy,
zamknąłem pomieszczenie i ślimaczym tempem ruszyłem pod salę, w której powinien
znajdować się niejako mój nowy chłopak… chociaż czy tak naprawdę miałem
podstawy, żeby go tak nazywać? Jakby nie patrzeć póki co obaj wyznaliśmy sobie,
że jesteśmy jedynie zainteresowani tą drugą osobą – byliśmy zainteresowani, ale
od tego jeszcze daleko do bycia zakochanym, prawda? Wciąż dość słabo się
znaliśmy… Naprawdę chciałem zakochać się w brunecie i poznać go lepiej, jednak
to wszystko wymagało czasu. Póki co byliśmy… no właśnie, właściwie kim byliśmy
dla siebie? Kimś więcej niż znajomymi. Mniej niż przyjaciółmi, gdyż wciąż
stosunkowo niewiele wiedzieliśmy o sobie nawzajem, a jednocześnie więcej, gdyż
przecież obaj zgodnie stwierdziliśmy, iż chcemy, żeby nasze relacje pogłębiły
się. Nie można było nazwać nas jeszcze parą… W sumie kochankami też nie
byliśmy, bo przecież ze sobą nie sypialiśmy…
Rozmyślając nad nazewnictwem relacji łączących mnie
z muzykiem, odpłynąłem gdzieś daleko myślami. Kurde… Z drugiej strony jednak
nazwa chyba nie była znowu aż taka ważna, co? Nasze stosunki nie były jakąś
rośliną czy zwierzęciem, które należało sklasyfikować i obdarzyć dwuczłonową,
łacińską nazwą, której wymówienie graniczyło z cudem i powodowało ryzyko
połamania języka. Nazwa to tylko słowo. A od słów ważniejsze są czyny.
…prawda?
Z powrotem do rzeczywistości sprowadził mnie dźwięk
przychodzącej wiadomości. Wyciągnąłem telefon z kieszeni, będąc pewnym, że
nadawcą był wokalista Nocturnal Bloodlust, jednak pomyliłem się. Zdziwiony
wpatrywałem się w pojedyncze zdanie wysłane przez Saitou.
„Masz czas
zadzwonić?”
Ito już z dobre półtora tygodnia temu wsiąkł jak
kamień w wodę. Ochida z tego powodu panikował, jednak obecnie zdawał się starać
trzymać swoje emocje w ryzach i nie wyżywać się na innych. Zdawałem sobie
sprawę, że tym samym tylko pogarszał swoją sytuację i z pewnością czuł się
jeszcze bardziej sfrustrowany przez fakt, iż nawet nie miał, z kim omówić
jakiegoś na szybko skleconego planu działania, komu przedstawić swoich obaw i od
kogo usłyszeć kilka pocieszających słów, obietnicę pomocy… Chociaż jakby nie
patrzeć ja się zgłosiłem do pomocy… Jak zwykle pchając się jak ostatni idiota
pod topór kata… Ech, czy ja się kiedyś nauczę postępować logicznie? Ale z
drugiej strony tutaj przecież chodziło o Ito. Chłopak ten załatwił mi
mieszkanie zaraz po tym jak przyjechałem do Japonii i właściwie żyło mi się z
nim całkiem dobrze, pomijając już osobę Daisuke. Blondyn był ekscentryczny i
narwany, pchał mnie i siebie w różne kłopoty i niezręczne sytuacje, ale przy
tym był dobrym dzieciakiem. Był opiekuńczy, lojalny i potrafił myśleć o innych
ludziach. Nie mogłem po prostu zapomnieć o tym wszystkim, co dla mnie zrobił i
co nas łączyło tylko ze względu na moją niechęć do wokalisty Kagerou.
Bez namysłu wybrałem jego numer. Odczekałem kilka
dłużących się w nieskończoność, głuchych sygnałów, aż w końcu w słuchawce
rozbrzmiał głos nastolatka:
- Alex…
- GDZIE TY SIĘ, DO JASNEJ CHOLERY, PODZIEWASZ?! –
wrzasnąłem na „dzień dobry”, przez co pracownicy kierujący się tym samym
korytarzem do wyjścia spojrzeli na mnie z przestrachem. – Ochida przewraca całe
Tokio do góry nogami, żeby cię znaleźć! Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby wynajął
już prywatnego detektywa… - sapnąłem wściekle.
- Alex, uspokój się – Saitou przemawiał dziwnym,
wypranym z wszelkich emocji tonem głosu, który nijak do niego nie pasował. –
Nic mi nie jest – zapewnił. – Daisuke też już nie będzie mnie szukał – stwierdził
beznamiętnie.
- Co? – wydusiłem z siebie z trudem.
- Jestem w domu – wyznał.
- Więc wróciłeś już do domu, tak? – upewniłem się.
– Daisuke wciąż mieszka z tobą czy wrócił do swojego mieszkania na Tsukiji?
Jeżeli nie mieszka z tobą, to na litość boską, powiedz mu, że już wróciłeś, bo
on jakoś nie wygląda na takiego, co to wie, że jego podopieczny jest już cały i
zdrowy w domu! – zdenerwowałem się. – Widziałem go przed chwilą i on cały czas
się martwi! – urwałem na moment. – Poza tym mam nadzieję, że jesteś cały i
zdrowy… Nic ci nie jest, nie? – dopytywałem.
- Wszystko w porządku – zbył mnie. – Ale ja nie
wróciłem do Daisuke. Wróciłem do domu do rodziców – wyjaśnił, a mnie
momentalnie aż zrobiło się słabo. – Trochę zwlekałem z poinformowaniem o tym Daisuke,
ale ostatecznie mój ojciec dał mu znać, gdzie jestem – wytłumaczył.
- Dlaczego wróciłeś do domu? – nie mogłem pojąć
jego decyzji. – Przecież mówiłeś, że nie chcesz już tam wracać… - przypomniałem
sobie jak podczas naszego pierwszego spotkania opowiadał mi co nieco o swojej
sytuacji w domu i dlaczego zdecydował się na przejście pod opiekę przyjaciela
jego ojca. Chłopak westchnął ciężko.
- Miałem już dość Daisuke… - wyznał niechętnie. –
Wiem, że to zawsze ja byłem tym, który próbował wybielić jego obraz w twoich
oczach, że wypominałem ci, żebyś nie wyliczał jego wad, bo to w sumie nie taki
zły gość… ale ja już miałem zwyczajnie tego dosyć – wziął głębszy oddech. –
Wiesz… To nie tak, że teraz z miejsca zacząłem go nienawidzić. Jestem mu
wdzięczny za wszystko, co robił dla mnie przez wiele lat i wiem, że zachowałem
się względem niego okropnie, ale… w pewien sposób on też sobie na to zasłużył –
byłem zdziwiony chłodem w jego głosie. – W gruncie rzeczy Ochida to bardzo
opiekuńczy facet… może aż za bardzo, bo w pewnym momencie zaczął przesadzać.
Byłem już zmęczony tą niekończącą się farsą ze współlokatorami, których w
pewnym momencie ni z tego, ni z owego wyrzucał na bruk. Dla niego pewnie nawet
sam anioł nie byłby wystarczająco dobry, żeby dzielić ze mną mieszkanie –
sapnął. – Wiem, że robił to wszystko z troski, ale on też musi w końcu
zrozumieć, że nadmiar troski nie jest wskazany tak samo jak i niej niedomiar.
Zarówno tym jak i tym można zrazić i zranić ludzi dookoła siebie – urwał na
moment. – On już serio zaczął przesadzać. Kiedy wyrzucił cię z mieszkania
miarka się przebrała, bo nie dość, że byłeś wręcz idealnym lokatorem, to w
dodatku on cię polubił, ale mimo to… - westchnął. – Wiesz, chyba zaczęło mu już
odbijać…
- Mniejsza o to – uciąłem temat, nie chcąc
rozwodzić się nad tym, co było i co Dai zrobił źle. W obecnej chwili ani ja,
ani on nie potrzebowaliśmy przypominać sobie jego wad. – Ale co teraz będzie z
tobą? Co ze szkołą? Akihito też się bardzo martwił twoim zniknięciem… -
próbowałem zagrać na nim nieco emocjonalnie, aby chociażby znów zaczął rozważać
ewentualną możliwość powrotu do Tokio.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś wyjaśnił mu całą tę
sytuację – rzucił oschle, zupełnie nie przejmując się przyjacielem, który
faktycznie przecież bał się o Ito.
- I to tyle? – uniosłem brwi w geście bezbrzeżnego
zdziwienia.
- A spodziewałeś się czegoś więcej? – prychnął. –
Wybacz – zreflektował się zaraz. – Wiedziałem, że ty z pewnością będziesz się
martwił i że będziesz o wszystkim wiedział, gdyż zapewne byłeś pierwszą osobą,
na którą naskoczył Daisuke po moim „zniknięciu” – westchnął. – Chciałem ci
tylko to wszystko wyjaśnić i przeprosić… i może jeszcze przy okazji ostrzec.
- Ostrzec? – zdziwiłem się. – Niby przed czym?
- Przed Daisuke oczywiście – odpowiedział jakby to
była najoczywistsza rzecz na świecie. – Tak jak powiedziałem, jest opiekuńczą
osobą z pewną manią na tym punkcie… więc teraz, kiedy ja wróciłem do domu,
pewnie będzie szukał sobie osoby, którą będzie mógł wziąć pod swój „patronat” –
wyjaśnił. – Z pewnych względów myślę, że możesz ponownie paść jego ofiarą…
- Co?... Znaczy… niby coś tam wspomniał, że się o
mnie martwił, mimo iż nie jestem jego podopiecznym, ale… Nie no, poza tym ja i
tak staram się teraz trzymać go na dystans, więc raczej nie będzie miał okazji
nawet za bardzo się do mnie zbliżyć – argumentowałem.
- To nieważne – zaprzeczył. – Ty możesz próbować go
od siebie odsunąć, ale jeśli on się uprze to i tak znów będzie próbował cię
ograniczyć. To właśnie na tym polega cały problem; na tym, że jego troska i
opieka jest wiążąca. Daisuke w pewien sposób… staje się zachłanny i zaborczy…
Nie daje ci robić tego, na co masz ochotę, jakby stara się zatrzymać cię tylko
i wyłącznie dla siebie… - mruknął. – Grunt, żebyś teraz w miarę możliwości go
unikał i nie zgadzał się na nic, co ci proponuje. Jeżeli on wyczuje, że w jakiś
sposób już mu przebaczyłeś lub dajesz mu szansę na zrehabilitowanie się, uzna
to za tożsame z możliwością otoczenia cię opieką – sprostował. – Myślę, że
najbardziej skutecznym posunięciem na twoim obecnym miejscu byłoby znalezienie
sobie kogoś innego, kto mógłby cię obdarzyć uwagą… jeśli wiesz, co mam na myśli
– odezwał się nieco ciszej.
- No właśnie jakoś tak wyszło, że chyba jestem na
dobrej drodze, żeby sobie kogoś znaleźć… - mruknąłem.
- Naprawdę? – Saitou ożywił się. – To bardzo
dobrze. Ochida o tym wie?
- Zdaje się, że tak – przytaknąłem. – Dzisiaj nawet
upewniał się czy to nie są tylko plotki… Nie wyglądał na pocieszonego tym
faktem…
- Nie lituj się nad nim – warknął. – To dorosły
mężczyzna. Musi w końcu zdać sobie sprawę z błędów, które nagminnie popełnia,
jeśli naprawdę nie chce zostać sam. Nie możesz teraz do niego iść, przytulić,
pogłaskać po głowie i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, bo on się wtedy
nie zmieni. Uzna, że wszystko jest okej, póki wciąż jest chociażby jedna osoba,
która go akceptuje takim, jakim jest. Jeśli teraz przez pewien czas zazna
samotności to zrozumie, że musi się zmienić, przestać ranić ludzi dookoła
siebie i narzucać im swoją wolę, jeśli chce, żeby ktoś przy nim został –
wyjaśnił swój tok myślenia.
- Może i tak – przytaknąłem niepewnie. – Ale nie
myślisz, że to dość ryzykowne posunięcie? A co jeśli on się nie zmieni tylko
jeszcze bardziej zamknie w sobie, czując się odrzuconym? – zauważyłem. – Wiesz,
niejako troszczył i martwił się o ciebie, a w zamian za to dostał… - urwałem.
- Mówię ci tylko to, co myślę – byłem pewny, że Ito
obojętnie wzruszył ramionami. – Możesz robić, co chcesz. Możesz nawet wrócić do
niego i ponownie z nim zamieszkać, żyjąc na walizkach i czekając w nieustannym
napięciu na to, aż znów zachce mu się cię wyrzucić za drzwi – syknął. – Piszesz
się na to? – cisza z mojej strony była wystarczająco wymowną odpowiedzią. – No
właśnie, Alex. On już grubo przesadził. Wiem, że masz dobre serce, ale zrozum,
że czasem trzeba sięgnąć po radykalne środki i kogoś zranić, żeby ten
zrozumiał, co zrobił źle i dlaczego.
- Mimo wszystko… - mruknąłem cicho. – Nie bądź dla
niego zbyt surowy, dobrze? – poprosiłem. – On naprawdę zdaje się cierpieć… -
westchnąłem. – Wrócisz do Tokio za jakiś czas?
- Szczerze powiedziawszy, wątpię – zaprzeczył, a
mnie z tego powodu zrobiło się naprawdę przykro. – I tak dostałem już opieprz
za to, że tak sobie „skaczę” z Tokio do domu i z powrotem, że jestem
niezdecydowany, stwarzam kłopoty i w ogóle… - byłem pewien, że przewrócił
oczyma. – Jeśli uda mi się poprawić oceny i dostać na jakiś uniwersytet to może
wtedy wrócę do Tokio, ale nawet przy takim obrocie spraw pewnie będę mieszkał w
jakimś akademiku albo bursie, a nie u Daisuke…
- A co z twoim przyrodnim rodzeństwem? –
dopytywałem.
- Wiesz, dużo się nie zmieniło, odkąd wyjechałem –
prychnął. – Można powiedzieć, że wróciłem do punktu wyjścia.
- Nie żałujesz teraz tej decyzji? Nie uważasz, że
trochę się pośpieszyłeś z tą wyprowadzką bez słowa od Ochidy?
- Niekoniecznie – w jego głosie faktycznie nie
słyszałem ani tęsknoty, ani skruchy. – Do usłyszenia – uciął rozmowę,
rozłączając się. Pewnie przewidywał, że teraz mogłem mu już tylko robić wyrzuty
i namawiać do ponownego powrotu do stolicy.
Emocje wciąż nie opadły w Ito. Nastolatek był
wściekły na wokalistę Kagerou za to, co ten zrobił, więc nie było sensu już
teraz naciskać na niego zbyt mocno. Niemniej, nie mogłem zostawić tej sprawy
tak jak jest. Dai wyglądał jak swój własny cień i zachowywał się co najmniej
dziwnie, a Saitou nie był już roześmianym dzieciakiem, takim jakiego go
zapamiętałem, ale smutnym chłopcem, który zachowywał się zdecydowanie zbyt
poważnie jak na swój wiek. Nie trzeba było wiele, żeby zorientować się, że
blondyn był nieszczęśliwy w swoim rodzinnym domu. Był dużo radośniejszy, kiedy
mieszkał z Ochidą, jednak teraz ranił sam siebie, żeby również zranić i jego.
To było wręcz nierealne… Jeśli taki porządek rzeczy utrzyma się zbyt długo, to
obaj się wykończą… Musiałem coś z tym zrobić…
Wtem nagle na kogoś wpadłem. Zamyślony wpatrywałem
się w podłogę pod własnymi stopami i nawet nie zauważyłem drugiej osoby, która
zmierzała w przeciwnym kierunku. Szybko uniosłem głowę oraz ręce w obronnym
geście i odskoczyłem na bezpieczną odległość.
- Przepraszam!... – wydusiłem z siebie. – Och,
Hiro… - uśmiechnąłem się delikatnie na widok chłopaka. Brunet w odpowiedzi
jedynie rozłożył ramiona, na co przysunąłem się do niego i wtuliłem w jego
tors. Muzyk pocałował mnie w czoło.
- Coś się stało? – zapytał troskliwie.
- Nic takiego – skłamałem. Wokalista rzucił mi
badawcze spojrzenie, jednak ostatecznie tylko mruknął przeciągle i nie
kontynuował tematu, widząc, że nie bardzo chciałem go rozwijać.
- Zbieramy się? – zaproponował.
- Jasne – skinąłem mu głową i stanąłem u jego boku,
wciąż obejmując go jedną ręką w pasie. Jego ręka zatrzymała się na moich
ramionach.
Siedząc już w samochodzie chłopaka zastanawiałem
się nad różnicą między troską Daisuke a Hiro. Wokalista Nokubury otaczał mnie
po prostu uwagą, zauważał zmiany w mojej postawie i zachowaniu, interesował
się, zadawał pytania, ale nie naciskał. Nie drążył na siłę, gdyż zdawał sobie
sprawę, że mógł poruszyć temat, który mógł okazać się dla mnie bolesny lub
niewygodny. Czekanie w napięciu na to, aż sam się w sobie zbiorę i powiem mu o
wszystkim było dla niego z pewnością również niemniej niewygodne, jednak… chyba
tak właśnie wyglądała troska o drugą osobę, prawda? Pozwalał mi załatwiać
rzeczy po swojemu. Troszczył się, ale nie ingerował zbyt mocno, nie narzucał mi
swojej woli, nie kazał mi się kategorycznie do siebie dostosowywać, znosił moje
wady i złe humory… Ochida z kolei nie dawał mi takiego wachlarza możliwości.
Jego troska polegała na zakazywaniu rzeczy, które mogły okazać się krzywdzące i
nakazywaniu rozwiązań, które w jego prywatnym odczuciu były najtrafniejsze. To
też był jakiś przejaw troski, ale… tak despotyczny i niewygodny dla osoby
objętej nią, że aż chciało się z miejsca uciec – zupełnie inaczej było z
towarzyszącym mi brunetem, którego nie miałem ochoty odstępować na krok.
- Hiro… - odezwałem się, kiedy chłopak zaparkował
już pod moim blokiem. W odpowiedzi rzucił mi pytające spojrzenie. – Przepraszam
za wszystkie kłopoty, których ci przysporzyłem… - mruknąłem czując się nagle
niesamowicie głupio z powodu, że tak długo go od siebie odrzucałem. Teraz,
kiedy uświadomiłem sobie, jaką był wspaniałą osobą, czułem się jak prawdziwy
niewdzięcznik…
- Przecież mówiłem ci, że nie masz za co przep… -
przerwałem mu krótkim pocałunkiem, nie chcąc znów wysłuchiwać tych miłych, ale
nieszczerych słów.
Tylko on tak naprawdę wiedział, jak bardzo go
zraniłem. Powtarzał to zdanie z uporem maniaka, ale szedłem o zakład, że sam
dobrze wiedział, iż te przeprosiny należały mu się. Możliwe, że wciąż trzymał
się nieco tych kurtuazyjnych odpowiedzi tylko dlatego, że nie znaliśmy się
jakoś niesamowicie długo, więc wciąż nieco obawiał się odsłonić przede mną
swoją prawdziwą twarz.
- Chyba naprawdę cię kocham… - szepnąłem wprost w
jego wargi.
Brunet uśmiechnął się szeroko i przysunął mnie do
siebie, obejmując jedną ręką na wysokości talii, a drugą gładząc moją szyję.
Kciukiem zahaczał o mój policzek. Tym razem to on złączył nasze usta w dłuższym
pocałunku. Jeszcze chwilę po tym po prostu siedzieliśmy w ciszy w minimalnej
odległości, jaką wymuszała na nas budowa samochodu. Nasze czoła stykały się ze
sobą. Czułem jego ciepły oddech na swoich wargach i szyi. Przymknąłem na moment
oczy. Czułem się niesamowicie spokojny i zrelaksowany. Chyba właśnie znalazłem
swój azyl…
- Dobranoc – mruknąłem w końcu, stwierdzając, że
trzeba się zbierać, nawet jeśli dla mnie ta piękna chwila mogłaby trwać
wiecznie.
- Dobranoc – odpowiedział mi tym samym i posłał mi
piękny, niewymuszony uśmiech od którego aż zrobiło mi się cieplej na sercu. –
Do zobaczenia – cmoknął mnie jeszcze przelotnie na pożegnanie.
Wysiadłem w końcu z auta i niespiesznie skierowałem
się w stronę bloku. Będąc już za szklanymi drzwiami klatki schodowej obejrzałem
się, oglądając jak mój ukochany odjeżdża. Oparłem się plecami o ścianę, oddychając
głęboko. Poczułem w nogach jakąś dziwną słabość.
Kiedy przekroczyłem próg mieszkania z salonu
powitał mnie Karma, który jak zwykle przesiadywał po nocach i czytał tomy
poezji. Spojrzał na mnie nieco urażony, kiedy przysiadłem się do niego.
- Co tak długo? – burknął. – Nie lubię, kiedy nie
ma cię tak długo w domu… - mruknął.
- Tyle się zdarzyło! – wyrzuciłem ręce w powietrze.
– Musisz mi pomóc! Mam ci mnóstwo do opowiedzenia! – uwiesiłem się na jego
ramieniu. Brunet odłożył tonik na stół i wbił we mnie swoje firmowe spojrzenie,
które z grubsza nie wyrażało nic.
- Zatem słucham – rozłożył ręce.