mini-seria "Piekło 2.0" cz.2/3 (Hizumi x Zero [D'espairsRay)

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo cieszy mnie fakt, iż spodobała wam się ta mini-seria C: Ostatecznie jednak zdecydowałam się podzielić ją na trzy części, ale bez obaw - z ręką na sercu mogę powiedzieć, że z pewnością nie rozciągnę już tego dalej i nie zrobię z tego żadnego tasiemca C:

Tytuł: „Piekło 2.0”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Typ: mini-seria
Część: 2/3
Gatunek: czarna komedia (mam nadzieję), fantasy
Beta: -

„(…) na blacie leżała koperta z pięknie wykaligrafowanym moim pseudonimem. Odstawiłem kubek z napojem, niecierpliwym ruchem rozrywając kopertę i dobierając się do jej zawartości.

„Witaj, Zero.
Na początku chciałbym podziękować Ci za Twoją sumienną pracę i przeprosić za zwłokę w czasie w mojej odpowiedzi. (…)
Niemniej, zainteresowany Twoją sprawą postanowiłem przyjrzeć się jej z bliska. Moja sekretarka, Sadako, przekazała mi informacje, które jej podałeś, jednak śmiem twierdzić, że posiadasz ich więcej. Dobrze zrobiłeś nie ujawniając wiadomości poufnych, jednak w tym wypadku, jeśli nadal oczekujesz mojej pomocy, musisz wtajemniczyć mnie w szczegóły. Wspólnie musimy złamać jedną z zasad tego miejsca, aby móc rozwiązać Twój problem.
Jeśli wciąż jesteś zainteresowany, proponuję Ci spotkanie. Będę czekał na Ciebie w moim biurze podczas przerwy na lunch. Wybacz, że wybrałem akurat taką porę, jednak jest to jedyny termin, w którym będę mógł Cię przyjąć.
Hizumi”

Kiedy skończyłem czytać list (…) poczułem jak robi mi się słabo, jakbym zaraz miał zemdleć. Sam imperator Piekła chce się ze mną spotkać? O mój boże… znaczy o mój Hizumi?... o mój diable?... No, coś w ten deseń.”


Kobieta przede mną stukała w klawisze klawiatury komputera z zawrotną prędkością, to zaraz odchylała się po wydruk z drukarki i po pobieżnym obrzuceniu go spojrzeniem, przystawiała na nim odpowiednią pieczątkę. Znów siedziałem naprzeciw Sadako oddzielony od niej szerokim blatem biurka. Tym razem jednak nie byłem tak spokojny jak ostatnim razem. Podrygiwałem nogą w nerwowym geście, zagryzałem wargi, gryzłem wewnętrzne strony policzków czy też wbijałem paznokcie w wewnętrzne strony dłoni. Stresowałem się jak cholera. Nie mogłem nic na to poradzić, mimo iż usilnie próbowałem poratować się słowami Karyu, którego spotkałem na jednym z korytarzy, kiedy kierowałem się do biura dyrektora naczelnego. Rudzielec był zdziwiony, iż Hizumi w ogóle zainteresował się moją sprawą, ale nie dał ponieść się emocjom. Twierdził, iż prędzej przyjdzie mi rozmawiać z jakimś pośrednikiem lub złożyć pisemne wyjaśnienie niżby rozmawiać z żywą postacią imperatora Piekła 2.0 twarzą w twarz. Teoria ta była niegłupia, zważywszy na to, iż niemalże od eonów nikt nie widział dyrektora wykonawczego naszej spółki. Niemniej, kortyzol i tak sprawiał, iż moja krew przypominała konsystencją dżem truskawkowy, przez co boleśnie ściśnięte ze strachu serce z trudem mogło ją pompować. Gęstość płynu, czy może już prawie galarety, wypełniającej moje naczynia krwionośne sprawiała, iż ta przesuwała się w nich ciężko i mozolnie, przez co z kolei moje stopy i dłonie były już zgrabiałe, zupełnie tak jakby galaretowata krew nie dopływała do nich już od dłuższego czasu. Próbowałem rozruszać palce, jednak te opornie reagowały na polecenia z mózgu. Ponad to drżały. Telepały się niczym w ataku febry, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Byłem wręcz przerażony myślą, iż miałem być jedną z niewielu osób w ostatnim czasie, to znaczy w kilku ostatnich stuleciach, które przekroczyły próg prywatnego gabinetu Hizumiego. Ja – szary, zwykły, jak najbardziej przeciętny pracownik działu reklamowego. Nowicjusz. Żółtodziób. W gruncie rzeczy nikt.
Zero.
Tak, zdawało się, że jednak mój pseudonim krył więcej ukrytych znaczeń niżbym mógł przypuszczać na samym początku. Może ten ktoś, kto nadawał nowym denatom te chore pseudonimy, nie robił tego przypadkowo…
Wtem stało się. Na niewielkim urządzeniu przypominającym krótkofalówkę zapaliła się zielona lampka, a z niewielkiego głośniczka popłynął szum podobny do tego, kiedy ktoś naciśnie przycisk domofonu, aby otworzyć gościowi drzwi. Chwila prawdy właśnie zbliżała się do mnie wielkimi krokami.
- Możesz wejść, Zero – sekretarka nawet nie oderwała wzroku od monitora. – Hizumi już cię oczekuje.
Wziąłem głęboki oddech i podniosłem się z fotela. Na miękkich nogach ruszyłem w kierunku drzwi, które znajdywały się dokładnie naprzeciw tych, do których chciałem się skierować - to znaczy do wyjścia. Niestety, skoro zabrnąłem w to wszystko aż tak daleko, trzeba było mi to teraz kontynuować. Trzeba było myśleć, baranie, w co się pcha zanim zaczęło się wzruszać swoimi historyjkami o nieszczęśliwej miłości prywatną sekretarkę imperatora Piekła.
Pamiętaj, żeby oddychać, powtarzałem sobie w myślach. Oddychaj. Wdech i wydech. Oddychanie to ważna rzecz. Oddychaj, do cholery!
Zapukałem. Odczekałem chwilę, ale nie usłyszałem żadnego zaproszenia. W końcu niepewnie uchyliłem drzwi, wręcz zakradając się do środka. Rozejrzałem się, jednak gabinet wydawał się być pusty. Był bardzo obszerny, żeby nie powiedzieć kolosalny. Na wprost mnie mieściły się ogromne okna sięgające od podłogi do sufitu, z których rozlegał się widok na tętniące życiem w dole miasto. Po mojej lewej stronie stały dwie niewielkie, skórzane, białe kanapy, z których obie miały po dwa siedziska. Między nimi został ustawiony szklany stolik na białym, włochatym dywanie. Blat stoliku zaścielały puste już filiżanki lub kubki z niedopitą zawartością. Po podłodze wyłożonej jasnymi, drewnianymi panelami walały się różne dokumenty z kolorowymi karteczkami, na których z kolei znajdywały się dyspozycje, co należało zrobić z daną makulaturą. Po mojej prawej na podwyższeniu stało ogromne biurko z trzema laptopami i jednym komputerem stacjonarnym. Na tym blacie również walało się mnóstwo papierów oraz filiżanek. Gdzieniegdzie dostrzegłem także małe talerzyki z niedojedzonym ciastem lub innymi słodyczami. Dookoła tego chaosu zostały ustawione szafy pancerne, które jakoś karykaturalnie przypominały mi metalowe sztachety w płocie, które odgradzały zaśmiecony teren, aby nikt nie mógł zobaczyć nieładu, jaki tutaj panował.
Co jak co, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. Bo niby jak miałem zakładać, że naczelny dyrektor naszej korporacji jest… śmieciarzem, w gruncie rzeczy?
Nagle jedno z ciężkich odrzwi metalowej szafy zatrzasnęło się z hukiem. Ze strachu aż podskoczyłem, momentalnie doszukując się sprawcy hałasu. I oto przede mną stanął niewysoki, żeby nie powiedzieć po prostu niski, chuderlawy mężczyzna w sięgających ramion, czarnych włosach. Owy mężczyzna nosił okulary, w których szkłach odbijały się prostokąty monitorów komputerów. Pod jego oczami malowały się sińce i wory, co nakierowało mnie na myśl, iż nie sypiał on regularnie. Cerę miał bladą, poszarzałą, ale oblicze bardzo łagodne i pogodne. Wąskie, blade usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu na mój widok. Brunet ubrany był wręcz niemożliwie zwyczajnie, a więc miał na sobie jeansy, kolorową koszulkę z nadrukiem i narzuconą na ramiona flanelową koszulę w kratę, której rękawy podwinięte miał do łokci. Na jego nadgarstkach bujało się kilka bransoletek, na szyi połyskiwał pojedynczy, drobny naszyjnik.
- Witaj, Zero – mężczyzna odezwał się głębokim, niskim głosem, który zdawał się zupełnie nie pasować do jego wątłej postury. – Usiądź, proszę – wskazał mi krzesło naprzeciw biurka. – Tylko uważa… - urwał, kiedy rozległ się suchy szelest papieru, świadczący o tym, że jednak nie udało mi się wyminąć wszystkich przeszkód w postaci porozrzucanych dokumentów. – Nieważne, po prostu siadaj – machnął ręką. – Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego rzadko zapraszam kogoś do swojego biura – zaśmiał się. – To taka moja mała, prywatna stajnia Augiasza – rzucił na blat biurka wypchane po brzegi trzy papierowe teczki i sam zajął miejsce na obrotowym fotelu obciągniętym czarną skórą.
Chwila… „mojego gabinetu” – odbiło mi się w głowie. W sensie, że… ten facet… ten facet to Hizumi? TO ma być Hizumi? Ten niski, drobny, niepozorny gość, na którego nawet nie zwróciłbym uwagi, gdybyśmy jechali razem w windzie? TO ma być imperator Piekła?! A gdzie on ma coś z diabła?
- Shimizu Michi… - mruknął, przeglądając zawartość teczek. – Zgadza się? – podniósł na mnie na moment wzrok.
- Zgadza… - mruknąłem. – Ja… - zająknąłem się. Nie bałem się już. Byłem po prostu tak zdziwiony, że nie mogłem z siebie wydusić żadnego spójnego zdania. To, co tutaj zastałem tak zupełnie nie pasowało do żadnych moich wyobrażeń odnośnie samego pomieszczenia, jak i osoby dyrektora naczelnego, iż w mojej głowie powstał niemniejszy chaos niż ten, który trwał sobie w najlepsze dookoła nas. – Dziękuję za pomoc… - powiedziałem cicho, nagle poczuwając się do jakiejś powinności podziękowania za okazane mi zainteresowanie.
- Jeszcze nie masz za co – mruknął brunet, wertując papiery w tą i w tamtą. – Opowiedz mi całą historię raz jeszcze. Chcę to usłyszeć z pierwszego źródła. Ze szczegółami – zaznaczył, nie odrywając wzroku od tekstu. – Przede mną nie możesz niczego zataić.
A więc zacząłem mówić. Po raz kolejny opowiedziałem całą historię o tym, jak umarłem, dlaczego i po co właściwie znalazłem się pośród prywatnego rozgardiaszu Hizumiego. Mężczyzna słuchał uważnie, choć cały czas zajęty był dokumentami. Na jego przyjaznej, choć zmęczonej twarzy malował się wyraz pełnego skupienia.
Kiedy pierwszy szok minął, język mi się rozplątał. Zacząłem nawijać o najdrobniejszych szczegółach, które z pozoru mogły wydawać się nieistotne. Powiedziałem nawet o moich dziwnych przeczuciach i wahaniach, co do tego czy to, co robię jest słuszne. O tym, że nie byłem już pewien czy wciąż darzę tę kobietę uczuciem, czy po prostu poszukuję jej w jakiejś „rutynie”, czy w imię „czegoś dobrego”. Sam nie wiedziałem, dlaczego zacząłem opowiadać o tak prywatnych rzeczach. To już przecież nie mogło pomóc jej odnaleźć. Było to głupie posunięcie z mojej strony, gdyż Hizumi mógł to przecież źle odebrać. Mógł pomyśleć, że najpierw zawracam mu głowę swoimi Orfeuszowymi historiami, a potem kiedy on już bierze się do pracy, to mówię: „Nie, nie stary, daj spokój. Wrzuć na luz i się nie przemęczaj. Olej to, bracie, bo ja też już to olałem.”. Niemniej, z jakiś niezrozumiałych dla mnie powodów w pewnym momencie poczułem się przy nim swobodnie. Byłem tu nowy i nie nawiązałem jeszcze żadnych głębszych znajomości. Co prawda polubiłem Karyu, jednak nawet jemu nie zwierzyłem się z własnych sprzecznych przemyśleń, kiedy przy brunecie to wszystko spłynęło ze mną z siłą wodospadu. Słowotok po prostu wylał się z moich ust, a ja nie miałem nad nim żadnej kontroli i mogłem jedynie grzecznie czekać, aż ten raczy się skończyć.
Dyrektor wykonawczy poderwał w końcu głowę znad teczek i przyjrzał mi się. Wtedy spiąłem się. Obawiałem się, że zdenerwuje się moim wahaniem lub w takim wypadku każe mi się wynosić i radzić sobie na własną rękę, jednak ten tylko wydał z siebie głęboki pomruk. Przesunął teczki na bok i sięgnął do jednego z laptopów. Sięgnął również po jedną z filiżanek, jednak zaraz malowniczo się skrzywił.
- Nie znoszę zimnej kawy – odpowiedział na moje pytające spojrzenie.
Wtem do pomieszczenia weszła Sadako z tacą, na której stały kolejne dwie filiżanki z gorącą już kawą. Na jej widok brunet rozpromienił się. Kobieta uraczyła nas napojem, uprzednio z gracją przedzierając się przez morze makulatury. Zręcznie lawirowała między kolejnymi dokumentami, ostrożnie stawiając stopy i balansując przy tym srebrną tacą, aby nie spadły z niej filiżanki. Obrzuciwszy spojrzeniem gabinet, westchnęła ciężko.
- Jestem sekretarką, Hizumi, nie sprzątaczką – pozwoliła sobie przypomnieć, spoglądając na mężczyznę z ukosa.
- Jesteś złota – uśmiechnął się, przyjmując od niej gorącą kawę. – Nie myśl, że nie doceniam twojej wielozadaniowości – skinął jej głową z uznaniem.
- Dlaczego ty zawsze urządzasz tu taki barłóg? I jak zwykle muszę zostawać po godzinach, żeby to sprzątać… - przewróciła oczyma.
- To się samo dzieje! – brunet uniósł ręce w obronnym geście i wzruszył ramionami. – Sam się zastanawiam, jak to jest możliwe… - mruknął, zdejmując okulary i rozmasowując obolałą nasadę nosa.
- Nie przepracowuj się – rzucił sekretarka troskliwie. – Przyjdę później – obiecała, na co właściciel gabinetu skinął jej głową.
Kobieta ponownie unikając wszelkich przeszkód, dotarła do drzwi. Przy tej dwójce, która poruszała się niemalże z gracją primabaleriny, poczułem się jak słoń w składzie porcelany.
I nagle zdałem sobie sprawę z zażyłości w relacji między Sadako a jej przełożonym. Byli względem siebie bardzo poufali. Nie zwracali się do siebie grzecznościowo, a wręcz po przyjacielsku… a może nie tylko? Kto wie, może byli dla siebie kimś więcej niż tylko współpracownikami? Wtem przeszło mi przez myśl, iż w takim wypadku Hizumi mógł pomagać mi tylko i wyłącznie ze względu na (domniemaną) ukochaną, którą wzruszyłem swoją ckliwą historią. Nie powiem, nieco dziwnie się z tym poczułem…
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za znikającą kobietą, imperator Piekła wrócił do pracy. Jego chude, długie palce przebiegły szybko po klawiaturze raz i drugi. Ze zdziwieniem zauważyłem, iż klawisze były tak wysłużone, że nie było już widać na nich znaków, a sam plastik był wyślizgany i wklęsły przez nieustannie maltretującego go właściciela. Hizumi postukał w obudowę laptopa, a w szkłach jego okularów mogłem zobaczyć odbicie ekranu, na którym przewijały się niezliczone ilości wyszukanych elementów. Wtem nagle wszystkie znikły i wyświetlił się komunikat informujący o błędzie systemu.
- Przykro mi, Zero – odezwał się. – Jedyne, co mogę ci powiedzieć to, to że twojej ukochanej nie ma w Piekle – rozłożył bezradnie ręce.
- Nie ma? – powtórzyłem. – Na pewno? – upewniałem się jak przygłupi dzieciak, nie mogąc w to uwierzyć. I choć już sam przed sobą głośno przyznałem się, że nie byłem pewien czy tak naprawdę chciałem stanąć twarzą w twarz z kobietą, dla której odebrałem sobie życie, to teraz jednak poczułem niemały zawód.
- Mogę ci za to poświadczyć własną ręką – mężczyzna rozparł się na fotelu. – Sam stworzyłem ten program i wiem, że jeśli kogoś nie ma w tej bazie danych, to znaczy, że nie ma go także w Piekle 2.0 – wyjaśnił spokojnie.
- To znaczy, że jest w Czyśćcu albo w Niebie, tak? – upewniłem się, na co brunet przytaknął. – Czy w takim razie mógłbyś chociażby sprawdzić, w którym z tych miejsc ona się znajduje? – zapytałem, zapominając o tytułowaniu przełożonego „per pan” ze względu na wcześniejszą bezwstydną poufałość między nim a sekretarką.
- Niestety nie mogę tego zrobić – pokręcił głową. – Widzisz, Czyściec i Niebo nie leżą w mojej dziedzinie – wzruszył ramionami. – To jakby dwie oddzielne, inne firmy, które chronią dane osobowe swoich pracowników i do których osoby z zewnątrz nie mają dostępu – tłumaczył. – Wybacz, ale w zaistniałej sytuacji naprawdę nie mogę zrobić dla ciebie nic więcej – powiedział, a na jego twarzy malował się autentyczny ból i złość na samego siebie, iż nie zdołał mi pomóc w zadawalającym dla mnie stopniu.

***

Karyu nachylił się nad stołem i odciągnął ode mnie mój kufel z piwem. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, a następnie upił łyk mojego trunku, gdyż swój zdążył już wypić podczas gdy ja opowiadałem mu swoją historię.
- Ty już więcej nie pij, co? – westchnął ciężko.
- Nie kpij sobie, dobra? – przewróciłem oczyma. – Mówię ci, jak było!
- Acha, więc ty na serio uważasz, że nasz szef, zwierzchnik całego, pieprzonego Piekła to kurdupel w okularach z dziecinną manią na punkcie słodyczy i kawy? – spojrzał na mnie z politowaniem. – Ponad to twierdzisz, że zapewne już nieraz każdy z nas miał okazję go zobaczyć, ale mit o tym, iż nikt od wieków go nie spotkał powstał przez to, że jest taki niepozorny i nikt nie zwrócił na niego uwagi? – upewnił się.
- Dokładnie – przytaknąłem.
- Jak ty trzasnąłeś tym łbem o lód, to ci się tam chyba coś poprzestawiało – jęknął, kręcąc palcem wskazującym koło własnej skroni, tym samym pokazując, że jest ze mną coś nie tak.
- A co, spodziewałeś się, że uraczę cię opowieścią o siwiejącym już facecie ostrzyżonym na pałę z poprzecinaną bliznami mordą i najlepiej jeszcze wydłubanym jednym okiem? Oczekiwałeś historyjki o weteranie wojennym, który obalił Lucyfera? Chłodnego, wyrachowanego dziadygi liczącego sobie eony z szeroką piersią, na której wciąż nosi stare odznaczenia i medale? – fuknąłem.
- No już prędzej… - mruknął rudzielec. – Choć w gruncie rzeczy to nie oczekiwałem niczego – wzruszył ramionami. – Słuchaj… Nie pomyślałeś może przez chwilę, że to nie był Hizumi? W końcu nie przedstawił ci się tym imieniem, nie? – niechętnie skinąłem mu głową. – Może to jakiś jego kolejny pracownik… wiesz, taki bliższy, bardziej zaufany niż rada nadzorująca – rozłożył  ręce. – My, jako rada, jesteśmy jednymi z jego najbliższych współpracowników, ale nie jest to równoznaczne z tym, że jesteśmy jego przyjaciółmi. Może znalazł sobie kogoś do zadań poufnych… - odezwał się bez cienia zawodu w głosie.
- Ale mówił, że to jego gabinet… - przypomniało mi się.
- Gabinet… - prychnął mój towarzysz. – To biuro. Pomieszczenie – machnął lekceważąco ręką. – Wiesz, ile razy ja już zmieniałem gabinet w Centrali? – przewrócił oczyma. – To wśród pracowników utarło się, że ten pokój zajmuje Hizumi. Niestety, jak jest naprawdę, nikt nie wie. Nie zwróciłeś nigdy uwagi, że na tych drzwiach nie ma żadnej plakietki? Nigdzie nie ma powiedziane czy napisane, że on tam urzęduje osobiście. Może to zaledwie gabinet jego prawej ręki czy coś…
Westchnąłem cierpiętniczo. Zrozumiałem, że nie zdołam przekonać Karyu. On żył swoimi własnymi wyobrażeniami na temat Hizumiego i nie zamierzał sprzeniewierzać im się tylko ze względu na mnie. Bądź co bądź przebywał tutaj jednak znacznie dłużej ode mnie. Zdążył utwierdzić się w swoich prawdach, więc zmiany nie przychodziły mu już tak łatwo jak mnie.
- Wybacz, Zero, muszę się zbierać – rzucił, spoglądając na zegarek na swoim przegubie. – Muszę odebrać kolejnego żółtodzioba ze szpitala – wyjaśnił.
- Idziesz jeszcze do pracy? – zdziwiłem się. – Przecież piłeś… - zauważyłem.
- A myślisz, że dlaczego cały czas jeżdżę taksówką? – zaśmiał się. – Na trzeźwo nie dałbym rady w kółko się powtarzać – rozłożył bezradnie ręce. – No, to do następnego – rzucił, wyjmując pieniądze z portfela. Odwrócił się w stronę wyjścia, aby odejść, jednak nagle drgnął, zatrzymując się w miejscu, jakby coś niespodziewanie mu się przypomniało. – A co do Hizumiego… - odwrócił się przez ramię. – Radzę zapomnieć ci o całej tej sprawie. Przestań szukać tej dziewczyny i zajmij się swoimi obecnymi obowiązkami – odezwał się już nie tak wesoło jak wcześniej.
Przez chwilę jeszcze siedziałem oniemiały, przyglądając się odchodzącej postaci rudego. Nie spodziewałem się, że ten facet, który zdradzał tak lekceważące podejście do wszystkiego, nagle może stać się taki stanowczy i poważny. Jego słowa zabrzmiały władczo, niemal jak rozkaz. Skrzywiłem się.
Podniosłem się z miejsca, orientując się, że Karyu zostawił wystarczająco dużo pieniędzy, aby zapłacić za nas obu. W takiej sytuacji po prostu zostawiłem zapłatę na stoliku i wyszedłem z lokalu. Było już ciemno, choć na ulicy wciąż przewijało się dużo osób. Wiele z nich dopiero co skończyło pracę lub wracało z robionymi na szybko zakupami. W końcu był już sobotni wieczór. W Piekle można było pracować na różne zmiany i umowy, ale to właśnie niedziela dla wielu potępionych pozostawała jedynym dniem wolnym w tygodniu. Z tej racji dzień ten spędzało się zazwyczaj z rodziną lub przyjaciółmi, spacerując i wypoczywając, a większość instytucji publicznych czy chociażby nawet sklepów była zamknięta.
W tłumie ciągnącym po szerokim chodniku dostrzegłem znajomą postać. Nie namyślając się długo, rzuciłem się za nią. Niełatwo było przedostać się przez barierę ludzi do wciąż oddalającej się ode mnie kobiety w beżowym płaszczu. Żeby do niej dotrzeć, musiałem wręcz taranować sobie drogę, rozpychając się łokciami i posyłając przeprosiny na prawo i lewo, usprawiedliwiając się pośpiechem. Kiedy już dosięgłem jej ramienia, byłem nieźle zdyszany.
- Zero? – zdziwiła się kobieta. – Co ty tutaj robisz?
- Wybacz, ale… - próbowałem wydusić z siebie słowa pomiędzy głębokimi oddechami, które nabierałem, aby uspokoić tłukące się w klatce piersiowej serce. – Masz może chwilę? – zapytałem w końcu. – Chciałbym z tobą porozmawiać… tylko przez moment – zaznaczyłem, wiedząc jej niezadowoloną minę. Zapewne i ona śpieszyła się, aby zrobić ostatnie zakupy. – Sadako, proszę… - jęknąłem żałośnie.
- No dobrze – skapitulowała, odciągając mnie w boczną uliczkę, abyśmy nie torowali przejścia dla innych przechodniów. – O co chodzi? – zapytała.
- O Hizumiego – odparłem rzeczowo. Prywatna sekretarka imperatora Piekła 2.0 uniosła brwi w zdziwieniu. – Wiesz, że wszyscy myślą, że nie widzieli go od wieków?
- Nie widzieli Hizumiego od wieków? – powtórzyła. – Co za idiotyzm! Przecież on wiecznie gdzieś kręci się po Centrali…
- No właśnie – przerwałem jej. – Moim zdaniem problem polega na tym, że pracownicy nie wiedzą, jak on wygląda – przedstawiłem jej swoją opinię. – Wiesz, mijały lata, do Piekła trafiali nowicjusze tacy jak ja, którzy byli karmieni przez innych zabobonem, iż Hizumi jest wręcz nieuchwytny, a pomimo tego, że jest naszym dobroczyńcą, to w pewien sposób jest też przerażający – tłumaczyłem dalej, widząc jej skonsternowaną minę.
- Hizumi… przerażający? – prychnęła. – Przecież on jest naprawdę przyjemną osobą… nie no, przyznaję, trochę roztrzepaną, ale nie zmienia to faktu, że jest naprawdę niezastąpiony.
- Wiesz… Nie znam go zbyt dobrze, ale myślę, że należałoby to sprostować – Sadako skinęła głową, przyznając mi rację. – Tak pomyślałem sobie, że… może mógłbym napisać o nim artykuł albo coś? – rozłożyłem ręce. – Przyznaję jednak, że do sprostania temu zadaniu potrzebowałbym twojej pomocy. Zależałoby mi na poznaniu twojego zdania o nim.
- Zero, z przyjemnością ci pomogę, ale to chyba nie jest najlepszy ani czas, ani miejsce na to – nerwowo oglądała się w kierunku głównej ulicy. – Poza tym na sam przód powinieneś porozmawiać o tym pomyśle z nim – zauważyła, po czym wyciągnęła z torebki niewielki notes i długopis. Zapisała coś na kartce, po czym podała mi ją. – To jego adres. Myślę, że powinieneś go odwiedzić osobiście, gdyż w pracy jest bardzo zajęty i mógłby nie znaleźć czasu, aby cię wysłuchać – wyjaśniła.
- Dziękuję – wydusiłem z siebie, spoglądając na zapisany pochyłym pismem adres z niedowierzaniem. – Ach, Sadako, jeszcze jedno! – zawołałem, widząc, że kobieta szykuje się do odejścia. – Wybacz, że pytam o to tak bezpardonowo, ale… Czy wy jesteście razem? – niemal wykrztusiłem z siebie z trudem.
- Co takiego? – sekretarka Hizu aż wytrzeszczyła na mnie oczy. – Nie, oczywiście, że nie! – zaśmiała się. – Dlaczego niby tak pomyślałeś? – spojrzała na mnie z niezrozumieniem. – Zero, ja mam już męża… ale z pewnością nie jest nim Hizumi – zachichotała. – Widzisz… bardzo go lubię, ale to jedynie mój szef. Nie jest to typ osoby, z którą chciałabym się związać – wzruszyła ramionami. – Muszę już iść! – pomachała mi na odchodne. – Do zobaczenia! – pożegnała się.
- Ta… właśnie… zobaczenia… - wymruczałem pod nosem.
Nagle poczułem się jak skończony idiota… Jak mogłem, do cholery, pomyśleć, że Sadako związała się z Hizumim? Może Karyu miał rację? Może naprawdę trochę za mocno uderzyłem się głową o lód podczas własnego samobójstwa?

***

Z cały czas rosnącą gulą w gardle stanąłem przed apartamentowcem w centrum miasta i wcisnąłem jedyny przycisk na domofonie, przy którym nie została umieszczona karteczka z nazwiskiem lokatora.
- Słucham? – usłyszałem trzeszczący głos imperatora Piekła 2.0. Przez moment przeszło mi przez myśl, co ja w ogóle wyprawiam? Może jeszcze wciąż nie było za późno na odwrót?
- To ja, Zero. Wybacz, że przeszkadzam ci w dzień wolny, ale chciałbym z tobą o czymś porozmawiać… - wydusiłem z siebie z trudem, jakby na przekór własnym myślom.
- Och, Zero! Dobrze się składa, że właśnie przyszedłeś. Wejdź!
Rozległ się brzęczący dźwięk oznajmiający o zwolnieniu blokady drzwi. Niepewnie wszedłem do budynku, nie wiedząc, gdzie się kierować. Jednak na całe moje szczęście jedne z drzwi prowadzące do prywatnego mieszkania otworzyły się, a zza nich wyłonił się Hizumi, który przywołał mnie do siebie gestem ręki. Strażnik, którego mijałem po drodze, posłał mi nieprzychylne, niepewne spojrzenie.
- Masz naprawdę dobre wyczucie czasu – brunet przepuścił mnie w drzwiach, wpuszczając do własnego mieszkania.
Dziwnie się czułem przekraczając próg domu władcy absolutnego jednej z trzech krain zaświatów. W ogóle dziwnym wydało mi się to, iż Hizu po prostu mieszkał w bloku, w najzwyklejszym apartamencie w centrum miasta zamiast w jakimś wielkim zamczysku czy willi z basenem… To, jak bardzo zwyczajnym i przyziemnym typem pozostawał mój główny przełożony było dla mnie czymś wręcz trudnym do pojęcia i przyswojenia.
Właściciel mieszkania zaprowadził mnie do salonu, w którym panował półmrok za sprawą na wpół zasłoniętych rolet w oknach. Spodziewałem się zastać tutaj podobnego rozgardiaszu, jaki panował w gabinecie imperatora Piekła 2.0, ale o dziwo w jego zaciszu domowym panował względny porządek. Jedynym, co było tu dość nie na miejscu to puste butelki po winie, które walały się po podłodze. No i w sumie… jakby się tak zastanowić to ten zalegający na szezlongu facet też nieco psuł odbiór estetyczny całego pomieszczenia…
Na wciśniętej w kąt salonu leżance rozwalony półleżał wysoki, blady mężczyzna z czerwonymi włosami w nieładzie, które sięgały mu linii szczęki. Jedną ręką zakrywał sobie oczy, a druga w bezradnym geście spoczywała na podłodze. Ubrany był w białe, staromodne ubrania, które przypominały jakieś ceremonialne szaty…
- Gabrysiu – zaczął łagodnie zwierzchnik Piekła, jednak mężczyzna nie zareagował w żaden sposób. – Gabrysiu – powtórzył, ale znów nie uzyskał żadnego odzewu. – Gabrielu, do ciężkiej cholery, podnieś żeś się z miejsca! – poirytowany postawą czerwonowłosego krzyknął. Zdziwiony aż podskoczyłem z miejsca ze strachu. Hizumi, pomimo swojej wątłej postury, miał bardzo mocny głos…
Dopiero, kiedy brunet wrzasnął, owy Gabriel gwałtownie wywindował się do siadu. Niestety, zdawało się, iż zaraz pożałował, iż porwał się na to tak szybko, gdyż złapał się za głowę i jęknął żałośnie.
- Na litość Pańską, Hizumi, czy ty chcesz mnie wykończyć? – jęknął najwidoczniej trawiony syndromem dnia poprzedniego mężczyzna.
- Jeszcze nie – brunet uśmiechnął się diabolicznie. – Wszak jeszcze możesz się na coś przydać – zaśmiał się pod nosem, a następnie zgarnął stojącą na stoliku pod telewizorem butelkę wody i podał ją znajomemu. – Gabrysiu, to jest Zero – przedstawił mnie w końcu. – Wspominałem ci o nim wczoraj – przypomniał mu.
Gabriel zmrużył jadowicie zielone oczy i przyjrzał mi się z uwagą. Szybko jednak opuścił wzrok i przetarł oczy pięściami. Zatoczył się przy tym i wsparł na oparciu mebla, co naprowadziło mnie na myśl, że minie jeszcze trochę czasu zanim ten wróci do pełnej świetności.
Chwila… moment… Gabriel… tylko nie mówcie mi, że to jest TEN Gabriel?!
- Przepraszam… - odezwałem się wreszcie. – Ale czy ty jesteś…? – urwałem, nie mogąc nawet dokończyć pytania.
- Tak, jam ci jest archanioł Gabriel, pan snów i objawień, anioł zemsty i śmierci – skłonił się niezbyt nisko i wyszczerzył krzywo. – Raczę zaznaczyć, że z lubością zajmuję się raczej tymi dwoma ostatnimi dziedzinami, które obejmują moje tytuły – zaśmiał się niewesoło. – Tak, po godzinach przychodzę i upijam się u Hizumiego, mojego wielkiego arcywroga – parsknął, jednocześnie odpowiadając na moje nieme pytanie, które z pewnością mógł odczytać z mojej twarzy. – Gdzie sens, gdzie logika, pytasz? – wydął usta. – Też się nad tym zastanawiałem… - westchnął. – Szukałem na to pytanie odpowiedzi przez wiele wieków, ale nie udało mi się jej znaleźć. Nie to, żebym cię zniechęcał czy uważał, że jesteś zbyt przeciętny, żeby tobie się to udało, ale jakoś śmiem wątpić, że skoro ja nie znalazłem odpowiedzi, to ty tym bardziej – machnął lekceważąco ręką. – Więc możesz poddać się już na starcie. Tak będzie prościej – rozłożył ręce. – Niemniej, jeśli chce ci się w to wszystko bawić i może jakimś cudem uda ci się chociażby trafić na jakąś sensowną poszlakę, to przekręć do mnie – prychnął, składając palce w taki sposób, aby jego dłoń przypominała słuchawkę telefonu.
- Gabriel, panuj nad sobą – Hizumi zwrócił mu uwagę. – Nie rozmawiamy teraz o twoich problemach prywatnych – zauważył. Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. – Gabriel ma depresję – wyjaśnił mi półszeptem.
- Z jakiego powodu? – dociekałem.
- Bóg jest strasznym tyranem, a Gabriel jako Jego prawa ręka musi znosić wszystkie Jego wybuchy złości i powstrzymywać Go od pochopnych decyzji, takich jak na przykład zniszczenie ludzkości, żeby nie dopuścić do drugiego potopu czy czegoś równie dramatycznego… - przewrócił oczyma. – No i pomimo tego, że Gabryś jest regentem Królestwa Niebieskiego i zwierzchnikiem Czyśćca to tak faktycznie nie ma nad nimi żadnej władzy – wzruszył ramionami – ale za wszelkie niedociągnięcia dostaje mu się po dupie – sprostował. – To wszystko odbija się na jego stanie psychicznym… Wiesz, nie ma łatwo… - spojrzał na czerwonowłosego ze współczuciem.
- Dlatego też przy okazji każdego urlopu zaszywam się w jednym z luksusowych kurortów w Piekle 2.0 – dodał główny zainteresowany, któremu wydawało się wcale nie przeszkadzać to, iż niejako właśnie obgadywaliśmy go. – Hizu, jakie to szczęście, że obaliłeś Lucka! – wykrzyknął nagle, wyrzucając ręce w powietrze. – Dzięki tobie mam przynajmniej jakieś miejsce, do którego mogę zwiać chociażby na chwilę… Serio, dobrze, że rozprawiłeś się z tym podstawionym sługusem Pana – skrzywił się malowniczo.
Lucek podstawionym sługusem Pana… Kto by pomyślał, że drugi z kolei tyran w historii Piekła mógł być pionkiem samego Boga? No i kto by pomyślał, że zaledwie chwilę po przekroczeniu progu mieszkania obecnego imperatora Piekła 2.0 mogłem dowiedzieć się takich interesujących rzeczy?
Ciekawym też wydawał się fakt, iż nawet aniołowie, ba!, sam archanioł Gabriel uciekał podczas każdego urlopu, aby bawić w Piekle… Cóż za oksymoron i groteska w jednym! Niemniej, dowodziło to także tego, że ten Raj wcale nie był znowu taki wspaniały, skoro Gabryś regularnie, choć na krótko z niego dezerterował. Wyglądało na to, że w zaświatach panował jakiś odwrócony porządek, przez co Piekło było prawdziwą utopią, a Niebo miejscem, od którego chce się uciec jak najdalej…
- Dobrze, o tym może porozprawiamy kiedy indziej – uciął Hizumi, który zauważył, że archanioł mógłby podzielić się ze mną pewnymi informacjami, które z pewnością miały pozostać znane tylko osobom z najwyższego szczebla władzy. – Tymczasem skupmy się na czymś innym – polecił. – Zero, masz może jakąś sprawę do Gabriela? – posłał mi zachęcający uśmiech.
- W zasadzie… wychodzi na to, że tak… - pozwoliłem sobie zająć miejsce na fotelu i odetchnąć głęboko. – Właściwie… - zacząłem dość nieskładnie. – Szukam pewnej dziewczyny… Wiem, że umarła, wiem, że nie ma jej z pewnością w Piekle i znam jej imię, które nosiła za życia – zacząłem, jednak nim zdążyłem dojść do sedna, anioł przerwał mi.
- I ja mam ją znaleźć i do ciebie przyprowadzić, tak? – prychnął, kręcąc głową. – Słuchaj, odin (ros. Один), zwei, san… czy który ci tam numerek z kolei przypisali – wywrócił oczyma. – Z nas dwóch – wskazał na siebie i Hizu – to ja tu jestem ten zły – zaśmiał się pod nosem. – Skoro jesteś pewien, że nie ma jej w Piekle, to wnioskuję, że ten tu obecny – znów wskazał na bruneta – z sercem na tacy przeszukał dla ciebie cały spis ludności, żeby znaleźć tą twoją piękną, ale wybacz, ja nie jestem tak uczynny – rozłożył bezradnie ręce. – Poza tym drugą główną różnicą, która nas dzieli jest to, że on ma faktyczną władzę, a ja jestem szefem na moim podwórku tylko z tytułu – westchnął ciężko. – Nie pomogę ci, bo nie jestem w stanie – wyznał. – Do zorganizowania poszukiwań na skalę Czyśćca i Nieba musiałbym wołać o interwencję Pana. Hizumi w Piekle ma swoje komputery, programy i inne zabawki, za pomocą których był w stanie zaprowadzić tu ład i porządek, ale my w Królestwie czegoś takiego nie mamy – cmoknął z niezadowoleniem. – Jasność jest wszechwiedząca, więc nie potrzebuje komputera. O ile w Piekle namierzysz wszystkich bez problemu, o tyle bez wstawiennictwa Bożego w Niebie nie zdziałasz nic w takim gąszczu zagubionych duszyczek – spojrzał na mnie zbolały. – W gruncie rzeczy, jeśli ktoś trafi do Nieba czy Czyśćca, to jest już stracony…
Z wrażenia aż zaniemówiłem. Wpatrywałem się w archanioła wytrzeszczonymi oczami z otwartymi ustami i nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie powiedział. No patrzcie… A mówi się, że biurokracja to największe zło…
Koniec końców w oczach czerwonowłosego nie mogłem znaleźć niechęci, pychy, lenistwa czy żadnej innej złej cechy, która mogłaby odwodzić go od udzielenia mi pomocy. Szybko zrozumiałem, że on chciałby mi pomóc – pomóc w ten sam sposób, w który zrobił to Hizu – jednak po prostu nie był w stanie tego zrobić. W jego intensywnie zielonych oczach mieszkała udręka wywołana poczuciem bezsilności i nieprzydatności. Pewnie, że chciał pomagać. W końcu to anioł – niby ten dobry, nie? W jego naturze leżało świadczenie dobrej posługi. W krótkim czasie zrozumiałem, że jego depresja była wywołana bezradnością wobec cudzej krzywdy. Zastanawiałem się, ile osób przyszło już do niego z podobną prośbą i ile razy on już zmuszony był odpowiedzieć: „Chciałbym, ale nie mogę. Wybacz mi.”, gdyż był tylko zwykłym pionem, figurą z dobrymi intencjami. W tej jednej chwili nabrałem dla niego pełnego zrozumienia. Zrobiło mi się go żal.
Już chciałem jakoś przeprosić, podziękować choćby za przejawianie dobrych chęci, jednak Gabriel uciszył mnie, nim zdążyłem wydać z siebie choćby pojedynczą monosylabę. Machnął na mnie ręką i pokręcił głową.
- Twoje słowa i tak nic nie zmienią, ale miło wiedzieć, że jesteś człowiekiem z manierami – uśmiechnął się blado, a następnie poderwał się z miejsca. – Dobra, miło było, panowie, ale czas się zbierać – przeciągnął się, aż coś strzeliło mu w kręgosłupie. – Będę się zwijał, Hizu – oznajmił.
- W takim stanie…
- Wezmę taksówkę – przerwał właścicielowi mieszkania.
- Jasne… - mruknął brunet.
- Jak Rafał skończy się na mnie drzeć za to, że znów wyszedłem nic nie mówiąc, a Michał przemebluje mi mordę i uporam się już z tym całym burdelem tam na górze, to… - zamyślił się na moment. – Zadzwonię za jakieś trzy dni, okej?
- Pewnie, przecież wiesz, że zawsze jestem pod telefonem – dyktator Piekła 2.0 rozłożył ramiona.
- Jak zwykle, żeby wspierać, pomagać i radzić, co? – prychnął, uśmiechając się krzywo. – Co z ciebie za diabeł? – zaśmiał się, po czym skierował do wyjścia. – Do następnego! – rzucił na odchodne, a potem słychać już było tylko plask zamykanych drzwi frontowych.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy z Hizumim w ciszy.
- Dziękuję – odezwałem się w końcu.
- Co proszę? – brunet drgnął, jakbym dopiero co wyrwał go z zamyślenia.
- Dziękuję za twoją pomoc – wstałem i podszedłem do niego. – Nawet jeśli Niebo i Czyściec są poza twoją dziedziną, to i tak postanowiłeś mi pomóc – uśmiechnąłem się ciepło. – Dziękuję – powtórzyłem. – Jestem twoim dozgonnym wdzięcznikiem… znaczy… - zająknąłem się. – Jakby nie patrzeć to już umarłem, więc… - zafrasowałem się.
- Rozumiem, o co ci chodzi – zaśmiał się, kładąc mi rękę na ramieniu. – Wybacz, że wszyło jak wyszło. Sam powinienem porozmawiać o tym z Gabrielem, ale akurat przyszedłeś w czas, kiedy ten jeszcze gościł w moim mieszkaniu, więc z jakiejś racji uznałem, że dobrym pomysłem będzie, jeśli sami się dogadacie – westchnął. – Wybacz, nie przewidziałem takiego obrotu spraw – spojrzał na mnie niepewnie. – Mimo iż Gabriel jest moim wieloletnim przyjacielem, to wciąż nie wiem o nim wszystkiego, jak i o tym, jak funkcjonuje Niebo – usprawiedliwił się. – Wiesz, są to pewne tematy tabu między nami…
- Nie jestem ani zły, ani niezadowolony – zaprzeczyłem. – Nie masz za co mnie przepraszać – pogłębiłem uśmiech. – W zasadzie… może nawet dobrze, że wszyło, jak wyszło? – wzruszyłem ramionami. – W gruncie rzeczy chyba nigdy nawet nie wierzyłem w to, że ta sprawa dobrnie do końca, więc cieszę się, że wszystko zakończyło się tak szybko i sprawnie – wyznałem szczerze.
- Nie jesteś rozczarowany? – zdumiał się.
- Nie liczyłem na zbyt spektakularne rezultaty – sprostowałem.
- Och… - mruknął brunet, pochmurniejąc.
- Koniec końców wszystko zakończyło się dobrze – odetchnąłem głęboko. – Teraz mogę być już spokojny. Wiem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby ją odszukać i wiem, że ty też zrobiłeś wszystko, co mogłeś, za co jestem ci tak niezmiernie wdzięczny – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Nie mogę ani sobie, ani tobie nic zarzucić. Ale dzięki temu, że sprawa ta wreszcie dobiegła końca, mogę skupić się na swoich bieżących obowiązkach – wyznałem.
- Ach, tak… - Hizumi nie zdawał się być jakoś pocieszony moją mową. – Właśnie… Właściwie to po co do mnie przyszedłeś? – zapytał. – I skąd znasz mój adres?
- Sadako mi go dała – wyjaśniłem. – W gruncie rzeczy przyszedłem właśnie w sprawie mojej bieżącej pracy…
Wyjaśniłem mu sprawę z jego rzekomą nieuchwytnością oraz moim pomysłem na napisanie artykułu o jego osobie, aby przybliżyć go nieco społeczeństwu i rozwiać wszelkie dziwne, nieco gorszące mity i plotki, które krążyły na jego temat. Brunet był niemniej zdziwiony niż jego sekretarka. Zdawało się, że żył w słodkiej nieświadomości tego, co sądzą o nim jego pracownicy…

***

- Nie możesz żywić się samymi słodyczami – pouczyłem go, wyrywając mu z ręki kolejny batonik. – To, że jesteśmy martwi, nie oznacza, że tym samym przestaliśmy borykać się ze wszelkimi problemami zdrowotnymi. Może miażdżycy nie dostaniesz, ale za to przytyć zawsze możesz – spojrzałem na niego zwycięsko.
- A weź daj mi spokój, co? – warknął rozeźlony. – Od stuleci się tak stołuję, więc, z łaski swojej, nie pouczaj mnie! – wyciągnął w moim kierunku ręce w desperackiej próbie odzyskania swojej własności, jednak owe próby spełzły na niczym. – Oddaj, mówię!
Oto władca piekieł – niewysoki, niższy nawet ode mnie, szczupły facet o łagodnym, litościwym wyrazie twarzy. Nie wyglądał na dużo starszego ode mnie, jednak dobrze pamiętałem, jak Karyu wspominał o tym, że w Piekle wygląd może być zwodniczy. Kiedy tak na niego spoglądałem, sam zacząłem zastanawiać się, dlaczego przy naszym pierwszym spotkaniu spodziewałem się ujrzeć rosłego mężczyznę z siwiejącymi już włosami i zaciętą miną – słowem, typowego wojskowego. Jeszcze parę blizn na twarzy by się przydało, tubalny głos o władczym tonie i wiecznie ściągnięte brwi w grymasie niezadowolenia lub złości… A tu proszę, zamiast budzącego strach dyktatora dostałem dorosłego faceta z dziecięcą obsesją na punkcie słodyczy – toć to…
- Trzeba mieć jakieś uciechy w życiu, nie? – w końcu odebrał swoje śniadanie. – Nawet jeśli już jest się martwym… - mruknął niewesoło, rozrywając opakowanie.
…urocze.
Hizumi w żadnym stopniu nie był przerażający, on tak naprawdę… był niemal rozkoszny. Co więcej nie wyglądał na kogoś z jakiejś „wyższej rasy”. Właściwie to nie różnił się niczym od Tsukasy, Karyu czy w końcu choćby ode mnie. Z tego co zauważyłem, oprócz obsesji na punkcie słodyczy, miała parę innych swoich specyficznych zachowań i upodobań. Między innymi, często było mu zimno. Udało mi się nie raz, nie dwa zaobserwować, jak wzdrygał się, kiedy przechodziły go nieprzyjemne dreszcze wywołane zbyt niską dla niego temperaturą. Ponad to spał zakopany pod niebotyczną ilością pierzyn i koców, a teraz, siedząc we własnej kuchni w swojej prowizorycznej piżamie, miał gęsią skórkę. Jakby tych absurdów wciąż było mało, Hizumi cechował się duszą romantyka. Zdecydowanie nie był typem tyrana, który dąży po trupach do celu. Wyglądało na to, że wcale nie pożądał władzy, a może nawet przeszkadzała mu ona. Po całej jego postawie i zachowaniu mogłem wywnioskować, że z chęcią odciąłby się od tego wszystkiego, co w jakikolwiek sposób łączyło się z zarządzaniem i zaszył się… gdziekolwiek. Władza sprawiała, że był samotny. Praca kradła mu czas i życie, oddalała od ludzi, niszczyła relacje. Nie trzeba było być psychologiem ani filozofem, aby to odkryć. Szybko zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja miałem błędne oczekiwania, co do postaci Hizumiego. Ale cóż się dziwić? Kto by pomyślał, że taka drobna osóbka może skrywać w sobie tyle siły, aby przewrócić cały dotychczasowy porządek i stworzyć własny, a następnie stanąć na jego czele i wziąć na barki cały jego ciężar? Wszyscy podziwiali go i dziękowali mu za stworzenie Piekła 2.0, ale w gruncie rzeczy obawiali się, że jest to następcą podobnym do swojego poprzednika, Lucyfera. Nie mieli okazji zobaczyć, jak wspaniałą osobą mógł okazać się ich zwierzchnik…
- Hizumi? – brunet spojrzał na mnie wciąż śmiertelnie obrażony za to, że śmiałem zabrać mu jego słodycze. Na ten widok zachichotałem. – Co ty na to, żebym ci coś dzisiaj ugotował? Coś normalnego – zaznaczyłem, na co mężczyzna odparł mi jedynie prychnięciem. – Będzie ci smakowało, obiecuję – zaśmiałem się.

Z powodu artykułu w ostatnim czasie spędzałem dużo czasu z Hizu. Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że najlepiej będzie przedstawić społeczeństwu portret ich władcy widziany oczami innej osoby – to znaczyło, że nie zamierzałem publikować obrazu, w jakim brunet widział sam siebie, ale w jakim ja go widziałem. Z tej racji potrzebowałem nieco czasu, aby go poznać i wystawić mu jakąś opinię. Póki co, wszystko szło ku dobremu. Wyłapywałem coraz więcej ciekawych drobnostek i anegdot w jego zachowaniu i wyglądzie. Coś czułem, że ten artykuł mógł zrobić prawdziwą furorę. 

11 komentarzy:

  1. aaa jest super <3 uwielbiam takie poprzekręcane religijne motywy i już się nie mogę doczekać trzeciej części ;;
    hizu taki incognito kurdupelek we własnej firmie.. słodziutkie ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak bajka na dobranoc. Niedokończona, ale jednak.
    Coś tak czułam, że Hizumi... będzie... milusi. To chyba dobre słowo. XD
    Gabryś... *chichra się jak idiotka* Jak ja uwielbiam to imię... Chociaż z początku myślałam, że chodzi o dziewczynę. Znaczy, widziałam, był opis faceta... ale cóż. Śpiącam mocno ;;
    Hizu taki podobny do L z Death Note. XD Nie no, to takie skojarzenie przez miłość do słodyczy.
    Chcę więcej ;; Daj więcej! ;; *tupta nogą, nadymając poliki*
    Czekam ;;
    ~Yune
    Ahh, zapomniałabym... nie powinno być część 2/3...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok, nie wyrobiłam się z pytaniem. *brawo ja* XD

      Usuń
  3. Za każdym razem, kiedy widzę słowo "szezlong" w głowie dudni mi "a Łęcka była kurwą" XD
    Świetne, absolutnie świetne. Podziwiam za genialny pomysł i jeszcze genialniejsze wykonanie :3 Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo moja ciekawość została jedynie rozbudzona go granic możliwości :D

    OdpowiedzUsuń
  4. AAAAAAA! TAK :D doczekałam się :), w sumie nie czekałam na nic konkretnego, cieszę się, że dodałas coś, co mogę pochłonąć :D. Ogólnie to ja całkiem niedawno znalazłam Twojego bloga, nie wiem czy o tym wspominałam, ale to mało ważne. W każdym razie polubiłam i rozpłynęlam się tutaj. Wiele Twoich opowiadań tak mnie wciągnęło, że siedziałam i czytałam bite pare godzin, robiąc przerwy na piciu i siusiu. Zdałam sobie sprawę, że ja nie czekam na żadne konkretne opowiadanie, bo masz tutaj tyle cudownych zaczętych, a nie skończonych, że którekolwiek z nich byś nie dodała, ja i tak bym się cieszyła. Trochę mi właśnie smutno jak patrzę na niektóre Twoje twory, których ostatni rozdział był dodany parę miesięcy, rok, albo nawet więcej temu (nie wiem, czy to po polsku xd)
    Wiem, że to na pewno nie łatwe pisać na zawołanie, wena jest kapryśna, a ty masz swoje życie, ale była bym wielce szczęśliwa, jakbyś chociaż napisała, że zamierzasz jeszcze dodać coś, co wydawało by się porzuciłaś. To taka moja...malusia prośba (jestę aniołkię).
    Blog cudowny, kocham cię, jedno z Twoich opowiadań tak mnie poruszyło, że nie potrafiłam się otrząsnąć przez następne parę godzin. Nie pamiętam już tytułu, ale ryczałam jak opętana i zaczęłam się zastanawiać nad samą sobą.
    Cały Twój blog stał się moją inspiracją. Dzięki Tobie zagłebiłam się w zespołach j-rockowych. Bo tak na prawdę...nie znałam ich. Nic na ich temat nie wiedziałam, a ich muzyki (oprocz x japan...) wcześniej nie slyszałam. Dzięki Tobie poznałam m.in Gazeciaków, pokochałam ich piosenki, a nawet jedna z nich dała mi takiego kopa, że sama zaczęłam pisać opowiadanie. Robiłam to już kiedyś, bardzo dawno temu, ale mój leń jest ogromny i kiedy nie mam motywacji, to gasnę jak zużyta zapałka. Ch*jowe porównanie, jestem leniem i tyle. A Ciebie podziwiam, że mimo wszystko po takim czasie dalej coś piszesz i tworzysz. JESTEM DUMNA Z TWOJEGO SAMOZAPARCIA ;). I ogólnie to życzę Ci ogromu weny i pomysłów. I dużo wolnego czasu ;). Ogólnie to jestem zła, że piszesz aż tak dobrze, bo zamiast przygotowywać się na maturę z ustnego polskiego i lektury czytać, to ja czytam Twoje cuda <3. I tak cię kocham.
    W sumie dopiero teraz będę czytać drugą część piekła. Następny komentarz będzie po przeczytaniu xd. Powiem tylko, że pierwsza część mnie wciągnęła, super pomysł. Ja w ogóle nie wiem skąd ty to bierzesz. Pomysły w sensie. No cóż uciekam czytać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne :D Hizumi i słodycze. Też bym tak chciała jeść słodycze przez wieki i nie tyć :P Ciekawi mnie reakcja podwładnych na artykuł. Karyu to pewnie dostanie zawału:D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku jejku jejku jejku. Urocze. Szczerze spodziewałam sie, ze Hizu nie będzie zły, ale nie spodziewałam sie takiego slodziaka hehe.
    Kiedy Zero wchodził do jego gabinetu i powtarzał to o oddychaniu omal nie umarlam ze śmiechu. Wyobraziłam to sobie, spadlam z krzesła i ogólnie...też bym pewnie tak swirowala :D. AL pierwsze wrażenie Zero i na Hizumiego i na Gabrysia powalajce. Swoją drogą cudny ten Gabryś. I tak biedny. Az mam ochotę go przytulic :(. Mam nadzieje, ze szybko dodasz następna część, bo ja tu umrę:D weny życzę. Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wierzę w to, co czytam... GABRIEL? W PIEKLE? JAK TO?! Wow. Nie spodziewałam się tego. Prędzej spodziewałabym się wielkiego powrotu Lucyfera niż Gabrysia urządzającego sobie urlop w Piekle 2.0 i przyjaźniącego się z samym Hizumim.
    A co do Hizumiego. Coraz bardziej zaskakuje mnie jego osoba ( a może raczej "jego diabelskość"?.. ). Gdybym była na miejscu Karyu, też nie wierzyłabym Zero w to, jaki jest piekielny imperator. No bo, jak to: niski? drobny? mający obsesję na punkcie słodyczy? SYMPATYCZNY?! Absurd! Antonim! Oksymoron! Przecież tak się nie da! A jednak. Hizumi - niemal całkowite przeciwieństwo "słownikowego" typowego władcy.

    A tak poza tym... "Wyniki przy następnej części "Piekło 2.0" - czyli następnym poście C:" Przepraszam za upierdliwość, ale, ekhem, przypomina Ci się coś? xd

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareszcie ❤ Mano-sama, to było epickie xD Hizu i burdel w biurze x"D Władca piekła taki kochany. A Karyu i tak w to nie wierzy. Chociaż pewnie też bym nie uwierzyła. Zero to ma jednak szczęście. Kij z jego ukochaną. Poznał samego władce piekła, o którym krążyły legendy... A on sobie łaził po swoim budynku jak gdyby nigdy nic i nikt sie nie zorientował xD Padłam. Potem jeszcze z tym Gabrielem. Piekło 2.0 najlepszy ośrodek wczasowy forever, poleca Gabryś XDDD Swoją drogą, biedny Gabryś. Bóg tak go męczy, a biedaczek aż popadł w depresje. Potem nie ogarnełam co sie dzieje, ale po przeczytaniu po raz drugi tego ogarnęłam co się stało ( Uroki czytania nocą ). Bardzo dobrze że Zero i Hizu się zaprzyjaźniają. Nareszcie pan i władca znajdzie przyjaciela i nie będzie sam w stercie papierów ❤ I jak można zabrać słodycze komukolwiek? ;_; Toż to straszne. Ale wyglądać musiało słodko ❤
    Bardzo, bardzo mi się podobała ta część. I nie moge się doczekać kolejnej ❤
    Pozdrawiam i życze duuuuużo weny ❤
    Syo~

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak zwykle genialne a Gabryś na kozetce u Hizu wprost nie mogłam panować nad swoim śmiechem no ale. Ja nie wiem skąd Ty bierzesz te pomysły ale będę się modliła aby wena Cię nigdy nie opuściła, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Biedny Gabryś niby Raj a tu go opieprzą i obiją i do depresji doprowadzą.

    OdpowiedzUsuń