Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo cieszy mnie fakt, iż spodobała wam się ta mini-seria C: Ostatecznie jednak zdecydowałam się podzielić ją na trzy części, ale bez obaw - z ręką na sercu mogę powiedzieć, że z pewnością nie rozciągnę już tego dalej i nie zrobię z tego żadnego tasiemca C:
Tytuł: „Piekło 2.0”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Typ: mini-seria
Część: 2/3
Gatunek: czarna komedia (mam nadzieję), fantasy
Beta: -
„(…) na blacie leżała koperta z
pięknie wykaligrafowanym moim pseudonimem. Odstawiłem kubek z napojem,
niecierpliwym ruchem rozrywając kopertę i dobierając się do jej zawartości.
„Witaj, Zero.
Na początku chciałbym
podziękować Ci za Twoją sumienną pracę i przeprosić za zwłokę w czasie w mojej
odpowiedzi. (…)
Niemniej, zainteresowany Twoją
sprawą postanowiłem przyjrzeć się jej z bliska. Moja sekretarka, Sadako,
przekazała mi informacje, które jej podałeś, jednak śmiem twierdzić, że
posiadasz ich więcej. Dobrze zrobiłeś nie ujawniając wiadomości poufnych,
jednak w tym wypadku, jeśli nadal oczekujesz mojej pomocy, musisz wtajemniczyć
mnie w szczegóły. Wspólnie musimy złamać jedną z zasad tego miejsca, aby móc
rozwiązać Twój problem.
Jeśli wciąż jesteś
zainteresowany, proponuję Ci spotkanie. Będę czekał na Ciebie w moim biurze
podczas przerwy na lunch. Wybacz, że wybrałem akurat taką porę, jednak jest to
jedyny termin, w którym będę mógł Cię przyjąć.
Hizumi”
Kiedy skończyłem czytać list (…)
poczułem jak robi mi się słabo, jakbym zaraz miał zemdleć. Sam imperator Piekła
chce się ze mną spotkać? O mój boże… znaczy o mój Hizumi?... o mój diable?...
No, coś w ten deseń.”
Kobieta przede mną stukała w klawisze klawiatury
komputera z zawrotną prędkością, to zaraz odchylała się po wydruk z drukarki i
po pobieżnym obrzuceniu go spojrzeniem, przystawiała na nim odpowiednią
pieczątkę. Znów siedziałem naprzeciw Sadako oddzielony od niej szerokim blatem
biurka. Tym razem jednak nie byłem tak spokojny jak ostatnim razem.
Podrygiwałem nogą w nerwowym geście, zagryzałem wargi, gryzłem wewnętrzne
strony policzków czy też wbijałem paznokcie w wewnętrzne strony dłoni.
Stresowałem się jak cholera. Nie mogłem nic na to poradzić, mimo iż usilnie
próbowałem poratować się słowami Karyu, którego spotkałem na jednym z
korytarzy, kiedy kierowałem się do biura dyrektora naczelnego. Rudzielec był
zdziwiony, iż Hizumi w ogóle zainteresował się moją sprawą, ale nie dał ponieść
się emocjom. Twierdził, iż prędzej przyjdzie mi rozmawiać z jakimś pośrednikiem
lub złożyć pisemne wyjaśnienie niżby rozmawiać z żywą postacią imperatora
Piekła 2.0 twarzą w twarz. Teoria ta była niegłupia, zważywszy na to, iż
niemalże od eonów nikt nie widział dyrektora wykonawczego naszej spółki.
Niemniej, kortyzol i tak sprawiał, iż moja krew przypominała konsystencją dżem
truskawkowy, przez co boleśnie ściśnięte ze strachu serce z trudem mogło ją
pompować. Gęstość płynu, czy może już prawie galarety, wypełniającej moje
naczynia krwionośne sprawiała, iż ta przesuwała się w nich ciężko i mozolnie,
przez co z kolei moje stopy i dłonie były już zgrabiałe, zupełnie tak jakby galaretowata
krew nie dopływała do nich już od dłuższego czasu. Próbowałem rozruszać palce,
jednak te opornie reagowały na polecenia z mózgu. Ponad to drżały. Telepały się
niczym w ataku febry, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Byłem wręcz
przerażony myślą, iż miałem być jedną z niewielu osób w ostatnim czasie, to
znaczy w kilku ostatnich stuleciach, które przekroczyły próg prywatnego
gabinetu Hizumiego. Ja – szary, zwykły, jak najbardziej przeciętny pracownik
działu reklamowego. Nowicjusz. Żółtodziób. W gruncie rzeczy nikt.
Zero.
Tak, zdawało się, że jednak mój pseudonim krył
więcej ukrytych znaczeń niżbym mógł przypuszczać na samym początku. Może ten
ktoś, kto nadawał nowym denatom te chore pseudonimy, nie robił tego
przypadkowo…
Wtem stało się. Na niewielkim urządzeniu przypominającym
krótkofalówkę zapaliła się zielona lampka, a z niewielkiego głośniczka popłynął
szum podobny do tego, kiedy ktoś naciśnie przycisk domofonu, aby otworzyć
gościowi drzwi. Chwila prawdy właśnie zbliżała się do mnie wielkimi krokami.
- Możesz wejść, Zero – sekretarka nawet nie
oderwała wzroku od monitora. – Hizumi już cię oczekuje.
Wziąłem głęboki oddech i podniosłem się z fotela.
Na miękkich nogach ruszyłem w kierunku drzwi, które znajdywały się dokładnie
naprzeciw tych, do których chciałem się skierować - to znaczy do wyjścia.
Niestety, skoro zabrnąłem w to wszystko aż tak daleko, trzeba było mi to teraz
kontynuować. Trzeba było myśleć, baranie, w co się pcha zanim zaczęło się
wzruszać swoimi historyjkami o nieszczęśliwej miłości prywatną sekretarkę
imperatora Piekła.
Pamiętaj, żeby oddychać, powtarzałem sobie w
myślach. Oddychaj. Wdech i wydech. Oddychanie to ważna rzecz. Oddychaj, do
cholery!
Zapukałem. Odczekałem chwilę, ale nie usłyszałem
żadnego zaproszenia. W końcu niepewnie uchyliłem drzwi, wręcz zakradając się do
środka. Rozejrzałem się, jednak gabinet wydawał się być pusty. Był bardzo
obszerny, żeby nie powiedzieć kolosalny. Na wprost mnie mieściły się ogromne
okna sięgające od podłogi do sufitu, z których rozlegał się widok na tętniące
życiem w dole miasto. Po mojej lewej stronie stały dwie niewielkie, skórzane,
białe kanapy, z których obie miały po dwa siedziska. Między nimi został
ustawiony szklany stolik na białym, włochatym dywanie. Blat stoliku zaścielały
puste już filiżanki lub kubki z niedopitą zawartością. Po podłodze wyłożonej
jasnymi, drewnianymi panelami walały się różne dokumenty z kolorowymi
karteczkami, na których z kolei znajdywały się dyspozycje, co należało zrobić z
daną makulaturą. Po mojej prawej na podwyższeniu stało ogromne biurko z trzema
laptopami i jednym komputerem stacjonarnym. Na tym blacie również walało się
mnóstwo papierów oraz filiżanek. Gdzieniegdzie dostrzegłem także małe talerzyki
z niedojedzonym ciastem lub innymi słodyczami. Dookoła tego chaosu zostały
ustawione szafy pancerne, które jakoś karykaturalnie przypominały mi metalowe
sztachety w płocie, które odgradzały zaśmiecony teren, aby nikt nie mógł
zobaczyć nieładu, jaki tutaj panował.
Co jak co, spodziewałem się wszystkiego, ale nie
tego. Bo niby jak miałem zakładać, że naczelny dyrektor naszej korporacji jest…
śmieciarzem, w gruncie rzeczy?
Nagle jedno z ciężkich odrzwi metalowej szafy
zatrzasnęło się z hukiem. Ze strachu aż podskoczyłem, momentalnie doszukując
się sprawcy hałasu. I oto przede mną stanął niewysoki, żeby nie powiedzieć po
prostu niski, chuderlawy mężczyzna w sięgających ramion, czarnych włosach. Owy
mężczyzna nosił okulary, w których szkłach odbijały się prostokąty monitorów
komputerów. Pod jego oczami malowały się sińce i wory, co nakierowało mnie na
myśl, iż nie sypiał on regularnie. Cerę miał bladą, poszarzałą, ale oblicze
bardzo łagodne i pogodne. Wąskie, blade usta rozciągnęły się w delikatnym
uśmiechu na mój widok. Brunet ubrany był wręcz niemożliwie zwyczajnie, a więc
miał na sobie jeansy, kolorową koszulkę z nadrukiem i narzuconą na ramiona
flanelową koszulę w kratę, której rękawy podwinięte miał do łokci. Na jego
nadgarstkach bujało się kilka bransoletek, na szyi połyskiwał pojedynczy,
drobny naszyjnik.
- Witaj, Zero – mężczyzna odezwał się głębokim,
niskim głosem, który zdawał się zupełnie nie pasować do jego wątłej postury. –
Usiądź, proszę – wskazał mi krzesło naprzeciw biurka. – Tylko uważa… - urwał,
kiedy rozległ się suchy szelest papieru, świadczący o tym, że jednak nie udało
mi się wyminąć wszystkich przeszkód w postaci porozrzucanych dokumentów. –
Nieważne, po prostu siadaj – machnął ręką. – Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego
rzadko zapraszam kogoś do swojego biura – zaśmiał się. – To taka moja mała,
prywatna stajnia Augiasza – rzucił na blat biurka wypchane po brzegi trzy
papierowe teczki i sam zajął miejsce na obrotowym fotelu obciągniętym czarną
skórą.
Chwila… „mojego gabinetu” – odbiło mi się w głowie.
W sensie, że… ten facet… ten facet to Hizumi? TO ma być Hizumi? Ten niski,
drobny, niepozorny gość, na którego nawet nie zwróciłbym uwagi, gdybyśmy
jechali razem w windzie? TO ma być imperator Piekła?! A gdzie on ma coś z
diabła?
- Shimizu Michi… - mruknął, przeglądając zawartość
teczek. – Zgadza się? – podniósł na mnie na moment wzrok.
- Zgadza… - mruknąłem. – Ja… - zająknąłem się. Nie
bałem się już. Byłem po prostu tak zdziwiony, że nie mogłem z siebie wydusić
żadnego spójnego zdania. To, co tutaj zastałem tak zupełnie nie pasowało do
żadnych moich wyobrażeń odnośnie samego pomieszczenia, jak i osoby dyrektora
naczelnego, iż w mojej głowie powstał niemniejszy chaos niż ten, który trwał
sobie w najlepsze dookoła nas. – Dziękuję za pomoc… - powiedziałem cicho, nagle
poczuwając się do jakiejś powinności podziękowania za okazane mi
zainteresowanie.
- Jeszcze nie masz za co – mruknął brunet, wertując
papiery w tą i w tamtą. – Opowiedz mi całą historię raz jeszcze. Chcę to
usłyszeć z pierwszego źródła. Ze szczegółami – zaznaczył, nie odrywając wzroku
od tekstu. – Przede mną nie możesz niczego zataić.
A więc zacząłem mówić. Po raz kolejny opowiedziałem
całą historię o tym, jak umarłem, dlaczego i po co właściwie znalazłem się
pośród prywatnego rozgardiaszu Hizumiego. Mężczyzna słuchał uważnie, choć cały
czas zajęty był dokumentami. Na jego przyjaznej, choć zmęczonej twarzy malował
się wyraz pełnego skupienia.
Kiedy pierwszy szok minął, język mi się rozplątał.
Zacząłem nawijać o najdrobniejszych szczegółach, które z pozoru mogły wydawać
się nieistotne. Powiedziałem nawet o moich dziwnych przeczuciach i wahaniach,
co do tego czy to, co robię jest słuszne. O tym, że nie byłem już pewien czy
wciąż darzę tę kobietę uczuciem, czy po prostu poszukuję jej w jakiejś
„rutynie”, czy w imię „czegoś dobrego”. Sam nie wiedziałem, dlaczego zacząłem
opowiadać o tak prywatnych rzeczach. To już przecież nie mogło pomóc jej
odnaleźć. Było to głupie posunięcie z mojej strony, gdyż Hizumi mógł to
przecież źle odebrać. Mógł pomyśleć, że najpierw zawracam mu głowę swoimi
Orfeuszowymi historiami, a potem kiedy on już bierze się do pracy, to mówię:
„Nie, nie stary, daj spokój. Wrzuć na luz i się nie przemęczaj. Olej to,
bracie, bo ja też już to olałem.”. Niemniej, z jakiś niezrozumiałych dla mnie
powodów w pewnym momencie poczułem się przy nim swobodnie. Byłem tu nowy i nie
nawiązałem jeszcze żadnych głębszych znajomości. Co prawda polubiłem Karyu,
jednak nawet jemu nie zwierzyłem się z własnych sprzecznych przemyśleń, kiedy
przy brunecie to wszystko spłynęło ze mną z siłą wodospadu. Słowotok po prostu
wylał się z moich ust, a ja nie miałem nad nim żadnej kontroli i mogłem jedynie
grzecznie czekać, aż ten raczy się skończyć.
Dyrektor wykonawczy poderwał w końcu głowę znad
teczek i przyjrzał mi się. Wtedy spiąłem się. Obawiałem się, że zdenerwuje się
moim wahaniem lub w takim wypadku każe mi się wynosić i radzić sobie na własną
rękę, jednak ten tylko wydał z siebie głęboki pomruk. Przesunął teczki na bok i
sięgnął do jednego z laptopów. Sięgnął również po jedną z filiżanek, jednak
zaraz malowniczo się skrzywił.
- Nie znoszę zimnej kawy – odpowiedział na moje
pytające spojrzenie.
Wtem do pomieszczenia weszła Sadako z tacą, na
której stały kolejne dwie filiżanki z gorącą już kawą. Na jej widok brunet
rozpromienił się. Kobieta uraczyła nas napojem, uprzednio z gracją
przedzierając się przez morze makulatury. Zręcznie lawirowała między kolejnymi
dokumentami, ostrożnie stawiając stopy i balansując przy tym srebrną tacą, aby
nie spadły z niej filiżanki. Obrzuciwszy spojrzeniem gabinet, westchnęła
ciężko.
- Jestem sekretarką, Hizumi, nie sprzątaczką –
pozwoliła sobie przypomnieć, spoglądając na mężczyznę z ukosa.
- Jesteś złota – uśmiechnął się, przyjmując od niej
gorącą kawę. – Nie myśl, że nie doceniam twojej wielozadaniowości – skinął jej
głową z uznaniem.
- Dlaczego ty zawsze urządzasz tu taki barłóg? I
jak zwykle muszę zostawać po godzinach, żeby to sprzątać… - przewróciła oczyma.
- To się samo dzieje! – brunet uniósł ręce w
obronnym geście i wzruszył ramionami. – Sam się zastanawiam, jak to jest
możliwe… - mruknął, zdejmując okulary i rozmasowując obolałą nasadę nosa.
- Nie przepracowuj się – rzucił sekretarka
troskliwie. – Przyjdę później – obiecała, na co właściciel gabinetu skinął jej
głową.
Kobieta ponownie unikając wszelkich przeszkód,
dotarła do drzwi. Przy tej dwójce, która poruszała się niemalże z gracją
primabaleriny, poczułem się jak słoń w składzie porcelany.
I nagle zdałem sobie sprawę z zażyłości w relacji
między Sadako a jej przełożonym. Byli względem siebie bardzo poufali. Nie
zwracali się do siebie grzecznościowo, a wręcz po przyjacielsku… a może nie
tylko? Kto wie, może byli dla siebie kimś więcej niż tylko współpracownikami?
Wtem przeszło mi przez myśl, iż w takim wypadku Hizumi mógł pomagać mi tylko i
wyłącznie ze względu na (domniemaną) ukochaną, którą wzruszyłem swoją ckliwą
historią. Nie powiem, nieco dziwnie się z tym poczułem…
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za znikającą
kobietą, imperator Piekła wrócił do pracy. Jego chude, długie palce przebiegły
szybko po klawiaturze raz i drugi. Ze zdziwieniem zauważyłem, iż klawisze były
tak wysłużone, że nie było już widać na nich znaków, a sam plastik był
wyślizgany i wklęsły przez nieustannie maltretującego go właściciela. Hizumi
postukał w obudowę laptopa, a w szkłach jego okularów mogłem zobaczyć odbicie
ekranu, na którym przewijały się niezliczone ilości wyszukanych elementów. Wtem
nagle wszystkie znikły i wyświetlił się komunikat informujący o błędzie
systemu.
- Przykro mi, Zero – odezwał się. – Jedyne, co mogę
ci powiedzieć to, to że twojej ukochanej nie ma w Piekle – rozłożył bezradnie
ręce.
- Nie ma? – powtórzyłem. – Na pewno? – upewniałem
się jak przygłupi dzieciak, nie mogąc w to uwierzyć. I choć już sam przed sobą
głośno przyznałem się, że nie byłem pewien czy tak naprawdę chciałem stanąć
twarzą w twarz z kobietą, dla której odebrałem sobie życie, to teraz jednak poczułem
niemały zawód.
- Mogę ci za to poświadczyć własną ręką – mężczyzna
rozparł się na fotelu. – Sam stworzyłem ten program i wiem, że jeśli kogoś nie
ma w tej bazie danych, to znaczy, że nie ma go także w Piekle 2.0 – wyjaśnił
spokojnie.
- To znaczy, że jest w Czyśćcu albo w Niebie, tak?
– upewniłem się, na co brunet przytaknął. – Czy w takim razie mógłbyś chociażby
sprawdzić, w którym z tych miejsc ona się znajduje? – zapytałem, zapominając o
tytułowaniu przełożonego „per pan” ze względu na wcześniejszą bezwstydną
poufałość między nim a sekretarką.
- Niestety nie mogę tego zrobić – pokręcił głową. –
Widzisz, Czyściec i Niebo nie leżą w mojej dziedzinie – wzruszył ramionami. –
To jakby dwie oddzielne, inne firmy, które chronią dane osobowe swoich
pracowników i do których osoby z zewnątrz nie mają dostępu – tłumaczył. –
Wybacz, ale w zaistniałej sytuacji naprawdę nie mogę zrobić dla ciebie nic
więcej – powiedział, a na jego twarzy malował się autentyczny ból i złość na
samego siebie, iż nie zdołał mi pomóc w zadawalającym dla mnie stopniu.
***
Karyu nachylił się nad stołem i odciągnął ode mnie
mój kufel z piwem. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, a następnie upił łyk mojego
trunku, gdyż swój zdążył już wypić podczas gdy ja opowiadałem mu swoją
historię.
- Ty już więcej nie pij, co? – westchnął ciężko.
- Nie kpij sobie, dobra? – przewróciłem oczyma. –
Mówię ci, jak było!
- Acha, więc ty na serio uważasz, że nasz szef,
zwierzchnik całego, pieprzonego Piekła to kurdupel w okularach z dziecinną
manią na punkcie słodyczy i kawy? – spojrzał na mnie z politowaniem. – Ponad to
twierdzisz, że zapewne już nieraz każdy z nas miał okazję go zobaczyć, ale mit
o tym, iż nikt od wieków go nie spotkał powstał przez to, że jest taki niepozorny
i nikt nie zwrócił na niego uwagi? – upewnił się.
- Dokładnie – przytaknąłem.
- Jak ty trzasnąłeś tym łbem o lód, to ci się tam
chyba coś poprzestawiało – jęknął, kręcąc palcem wskazującym koło własnej
skroni, tym samym pokazując, że jest ze mną coś nie tak.
- A co, spodziewałeś się, że uraczę cię opowieścią
o siwiejącym już facecie ostrzyżonym na pałę z poprzecinaną bliznami mordą i
najlepiej jeszcze wydłubanym jednym okiem? Oczekiwałeś historyjki o weteranie
wojennym, który obalił Lucyfera? Chłodnego, wyrachowanego dziadygi liczącego
sobie eony z szeroką piersią, na której wciąż nosi stare odznaczenia i medale?
– fuknąłem.
- No już prędzej… - mruknął rudzielec. – Choć w
gruncie rzeczy to nie oczekiwałem niczego – wzruszył ramionami. – Słuchaj… Nie
pomyślałeś może przez chwilę, że to nie był Hizumi? W końcu nie przedstawił ci
się tym imieniem, nie? – niechętnie skinąłem mu głową. – Może to jakiś jego
kolejny pracownik… wiesz, taki bliższy, bardziej zaufany niż rada nadzorująca –
rozłożył ręce. – My, jako rada, jesteśmy
jednymi z jego najbliższych współpracowników, ale nie jest to równoznaczne z
tym, że jesteśmy jego przyjaciółmi. Może znalazł sobie kogoś do zadań poufnych…
- odezwał się bez cienia zawodu w głosie.
- Ale mówił, że to jego gabinet… - przypomniało mi
się.
- Gabinet… - prychnął mój towarzysz. – To biuro.
Pomieszczenie – machnął lekceważąco ręką. – Wiesz, ile razy ja już zmieniałem
gabinet w Centrali? – przewrócił oczyma. – To wśród pracowników utarło się, że
ten pokój zajmuje Hizumi. Niestety, jak jest naprawdę, nikt nie wie. Nie
zwróciłeś nigdy uwagi, że na tych drzwiach nie ma żadnej plakietki? Nigdzie nie
ma powiedziane czy napisane, że on tam urzęduje osobiście. Może to zaledwie
gabinet jego prawej ręki czy coś…
Westchnąłem cierpiętniczo. Zrozumiałem, że nie
zdołam przekonać Karyu. On żył swoimi własnymi wyobrażeniami na temat Hizumiego
i nie zamierzał sprzeniewierzać im się tylko ze względu na mnie. Bądź co bądź
przebywał tutaj jednak znacznie dłużej ode mnie. Zdążył utwierdzić się w swoich
prawdach, więc zmiany nie przychodziły mu już tak łatwo jak mnie.
- Wybacz, Zero, muszę się zbierać – rzucił,
spoglądając na zegarek na swoim przegubie. – Muszę odebrać kolejnego
żółtodzioba ze szpitala – wyjaśnił.
- Idziesz jeszcze do pracy? – zdziwiłem się. –
Przecież piłeś… - zauważyłem.
- A myślisz, że dlaczego cały czas jeżdżę taksówką?
– zaśmiał się. – Na trzeźwo nie dałbym rady w kółko się powtarzać – rozłożył
bezradnie ręce. – No, to do następnego – rzucił, wyjmując pieniądze z portfela.
Odwrócił się w stronę wyjścia, aby odejść, jednak nagle drgnął, zatrzymując się
w miejscu, jakby coś niespodziewanie mu się przypomniało. – A co do Hizumiego…
- odwrócił się przez ramię. – Radzę zapomnieć ci o całej tej sprawie. Przestań
szukać tej dziewczyny i zajmij się swoimi obecnymi obowiązkami – odezwał się
już nie tak wesoło jak wcześniej.
Przez chwilę jeszcze siedziałem oniemiały,
przyglądając się odchodzącej postaci rudego. Nie spodziewałem się, że ten
facet, który zdradzał tak lekceważące podejście do wszystkiego, nagle może stać
się taki stanowczy i poważny. Jego słowa zabrzmiały władczo, niemal jak rozkaz.
Skrzywiłem się.
Podniosłem się z miejsca, orientując się, że Karyu
zostawił wystarczająco dużo pieniędzy, aby zapłacić za nas obu. W takiej
sytuacji po prostu zostawiłem zapłatę na stoliku i wyszedłem z lokalu. Było już
ciemno, choć na ulicy wciąż przewijało się dużo osób. Wiele z nich dopiero co
skończyło pracę lub wracało z robionymi na szybko zakupami. W końcu był już
sobotni wieczór. W Piekle można było pracować na różne zmiany i umowy, ale to
właśnie niedziela dla wielu potępionych pozostawała jedynym dniem wolnym w
tygodniu. Z tej racji dzień ten spędzało się zazwyczaj z rodziną lub
przyjaciółmi, spacerując i wypoczywając, a większość instytucji publicznych czy
chociażby nawet sklepów była zamknięta.
W tłumie ciągnącym po szerokim chodniku dostrzegłem
znajomą postać. Nie namyślając się długo, rzuciłem się za nią. Niełatwo było
przedostać się przez barierę ludzi do wciąż oddalającej się ode mnie kobiety w
beżowym płaszczu. Żeby do niej dotrzeć, musiałem wręcz taranować sobie drogę,
rozpychając się łokciami i posyłając przeprosiny na prawo i lewo,
usprawiedliwiając się pośpiechem. Kiedy już dosięgłem jej ramienia, byłem
nieźle zdyszany.
- Zero? – zdziwiła się kobieta. – Co ty tutaj
robisz?
- Wybacz, ale… - próbowałem wydusić z siebie słowa
pomiędzy głębokimi oddechami, które nabierałem, aby uspokoić tłukące się w
klatce piersiowej serce. – Masz może chwilę? – zapytałem w końcu. – Chciałbym z
tobą porozmawiać… tylko przez moment – zaznaczyłem, wiedząc jej niezadowoloną
minę. Zapewne i ona śpieszyła się, aby zrobić ostatnie zakupy. – Sadako,
proszę… - jęknąłem żałośnie.
- No dobrze – skapitulowała, odciągając mnie w
boczną uliczkę, abyśmy nie torowali przejścia dla innych przechodniów. – O co
chodzi? – zapytała.
- O Hizumiego – odparłem rzeczowo. Prywatna
sekretarka imperatora Piekła 2.0 uniosła brwi w zdziwieniu. – Wiesz, że wszyscy
myślą, że nie widzieli go od wieków?
- Nie widzieli Hizumiego od wieków? – powtórzyła. –
Co za idiotyzm! Przecież on wiecznie gdzieś kręci się po Centrali…
- No właśnie – przerwałem jej. – Moim zdaniem
problem polega na tym, że pracownicy nie wiedzą, jak on wygląda – przedstawiłem
jej swoją opinię. – Wiesz, mijały lata, do Piekła trafiali nowicjusze tacy jak
ja, którzy byli karmieni przez innych zabobonem, iż Hizumi jest wręcz
nieuchwytny, a pomimo tego, że jest naszym dobroczyńcą, to w pewien sposób jest
też przerażający – tłumaczyłem dalej, widząc jej skonsternowaną minę.
- Hizumi… przerażający? – prychnęła. – Przecież on
jest naprawdę przyjemną osobą… nie no, przyznaję, trochę roztrzepaną, ale nie
zmienia to faktu, że jest naprawdę niezastąpiony.
- Wiesz… Nie znam go zbyt dobrze, ale myślę, że
należałoby to sprostować – Sadako skinęła głową, przyznając mi rację. – Tak
pomyślałem sobie, że… może mógłbym napisać o nim artykuł albo coś? – rozłożyłem
ręce. – Przyznaję jednak, że do sprostania temu zadaniu potrzebowałbym twojej
pomocy. Zależałoby mi na poznaniu twojego zdania o nim.
- Zero, z przyjemnością ci pomogę, ale to chyba nie
jest najlepszy ani czas, ani miejsce na to – nerwowo oglądała się w kierunku
głównej ulicy. – Poza tym na sam przód powinieneś porozmawiać o tym pomyśle z
nim – zauważyła, po czym wyciągnęła z torebki niewielki notes i długopis.
Zapisała coś na kartce, po czym podała mi ją. – To jego adres. Myślę, że
powinieneś go odwiedzić osobiście, gdyż w pracy jest bardzo zajęty i mógłby nie
znaleźć czasu, aby cię wysłuchać – wyjaśniła.
- Dziękuję – wydusiłem z siebie, spoglądając na
zapisany pochyłym pismem adres z niedowierzaniem. – Ach, Sadako, jeszcze jedno!
– zawołałem, widząc, że kobieta szykuje się do odejścia. – Wybacz, że pytam o
to tak bezpardonowo, ale… Czy wy jesteście razem? – niemal wykrztusiłem z
siebie z trudem.
- Co takiego? – sekretarka Hizu aż wytrzeszczyła na
mnie oczy. – Nie, oczywiście, że nie! – zaśmiała się. – Dlaczego niby tak
pomyślałeś? – spojrzała na mnie z niezrozumieniem. – Zero, ja mam już męża… ale
z pewnością nie jest nim Hizumi – zachichotała. – Widzisz… bardzo go lubię, ale
to jedynie mój szef. Nie jest to typ osoby, z którą chciałabym się związać –
wzruszyła ramionami. – Muszę już iść! – pomachała mi na odchodne. – Do
zobaczenia! – pożegnała się.
- Ta… właśnie… zobaczenia… - wymruczałem pod nosem.
Nagle poczułem się jak skończony idiota… Jak
mogłem, do cholery, pomyśleć, że Sadako związała się z Hizumim? Może Karyu miał
rację? Może naprawdę trochę za mocno uderzyłem się głową o lód podczas własnego
samobójstwa?
***
Z cały czas rosnącą gulą w gardle stanąłem przed
apartamentowcem w centrum miasta i wcisnąłem jedyny przycisk na domofonie, przy
którym nie została umieszczona karteczka z nazwiskiem lokatora.
- Słucham? – usłyszałem trzeszczący głos imperatora
Piekła 2.0. Przez moment przeszło mi przez myśl, co ja w ogóle wyprawiam? Może
jeszcze wciąż nie było za późno na odwrót?
- To ja, Zero. Wybacz, że przeszkadzam ci w dzień
wolny, ale chciałbym z tobą o czymś porozmawiać… - wydusiłem z siebie z trudem,
jakby na przekór własnym myślom.
- Och, Zero! Dobrze się składa, że właśnie
przyszedłeś. Wejdź!
Rozległ się brzęczący dźwięk oznajmiający o
zwolnieniu blokady drzwi. Niepewnie wszedłem do budynku, nie wiedząc, gdzie się
kierować. Jednak na całe moje szczęście jedne z drzwi prowadzące do prywatnego
mieszkania otworzyły się, a zza nich wyłonił się Hizumi, który przywołał mnie
do siebie gestem ręki. Strażnik, którego mijałem po drodze, posłał mi
nieprzychylne, niepewne spojrzenie.
- Masz naprawdę dobre wyczucie czasu – brunet
przepuścił mnie w drzwiach, wpuszczając do własnego mieszkania.
Dziwnie się czułem przekraczając próg domu władcy
absolutnego jednej z trzech krain zaświatów. W ogóle dziwnym wydało mi się to,
iż Hizu po prostu mieszkał w bloku, w najzwyklejszym apartamencie w centrum
miasta zamiast w jakimś wielkim zamczysku czy willi z basenem… To, jak bardzo
zwyczajnym i przyziemnym typem pozostawał mój główny przełożony było dla mnie
czymś wręcz trudnym do pojęcia i przyswojenia.
Właściciel mieszkania zaprowadził mnie do salonu, w
którym panował półmrok za sprawą na wpół zasłoniętych rolet w oknach.
Spodziewałem się zastać tutaj podobnego rozgardiaszu, jaki panował w gabinecie
imperatora Piekła 2.0, ale o dziwo w jego zaciszu domowym panował względny
porządek. Jedynym, co było tu dość nie na miejscu to puste butelki po winie,
które walały się po podłodze. No i w sumie… jakby się tak zastanowić to ten
zalegający na szezlongu facet też nieco psuł odbiór estetyczny całego
pomieszczenia…
Na wciśniętej w kąt salonu leżance rozwalony
półleżał wysoki, blady mężczyzna z czerwonymi włosami w nieładzie, które
sięgały mu linii szczęki. Jedną ręką zakrywał sobie oczy, a druga w bezradnym
geście spoczywała na podłodze. Ubrany był w białe, staromodne ubrania, które
przypominały jakieś ceremonialne szaty…
- Gabrysiu – zaczął łagodnie zwierzchnik Piekła,
jednak mężczyzna nie zareagował w żaden sposób. – Gabrysiu – powtórzył, ale
znów nie uzyskał żadnego odzewu. – Gabrielu, do ciężkiej cholery, podnieś żeś
się z miejsca! – poirytowany postawą czerwonowłosego krzyknął. Zdziwiony aż
podskoczyłem z miejsca ze strachu. Hizumi, pomimo swojej wątłej postury, miał
bardzo mocny głos…
Dopiero, kiedy brunet wrzasnął, owy Gabriel
gwałtownie wywindował się do siadu. Niestety, zdawało się, iż zaraz pożałował,
iż porwał się na to tak szybko, gdyż złapał się za głowę i jęknął żałośnie.
- Na litość Pańską, Hizumi, czy ty chcesz mnie
wykończyć? – jęknął najwidoczniej trawiony syndromem dnia poprzedniego
mężczyzna.
- Jeszcze nie – brunet uśmiechnął się diabolicznie.
– Wszak jeszcze możesz się na coś przydać – zaśmiał się pod nosem, a następnie
zgarnął stojącą na stoliku pod telewizorem butelkę wody i podał ją znajomemu. –
Gabrysiu, to jest Zero – przedstawił mnie w końcu. – Wspominałem ci o nim
wczoraj – przypomniał mu.
Gabriel zmrużył jadowicie zielone oczy i przyjrzał
mi się z uwagą. Szybko jednak opuścił wzrok i przetarł oczy pięściami. Zatoczył
się przy tym i wsparł na oparciu mebla, co naprowadziło mnie na myśl, że minie
jeszcze trochę czasu zanim ten wróci do pełnej świetności.
Chwila… moment… Gabriel… tylko nie mówcie mi, że to
jest TEN Gabriel?!
- Przepraszam… - odezwałem się wreszcie. – Ale czy
ty jesteś…? – urwałem, nie mogąc nawet dokończyć pytania.
- Tak, jam ci jest archanioł Gabriel, pan snów i
objawień, anioł zemsty i śmierci – skłonił się niezbyt nisko i wyszczerzył
krzywo. – Raczę zaznaczyć, że z lubością zajmuję się raczej tymi dwoma
ostatnimi dziedzinami, które obejmują moje tytuły – zaśmiał się niewesoło. –
Tak, po godzinach przychodzę i upijam się u Hizumiego, mojego wielkiego
arcywroga – parsknął, jednocześnie odpowiadając na moje nieme pytanie, które z
pewnością mógł odczytać z mojej twarzy. – Gdzie sens, gdzie logika, pytasz? –
wydął usta. – Też się nad tym zastanawiałem… - westchnął. – Szukałem na to
pytanie odpowiedzi przez wiele wieków, ale nie udało mi się jej znaleźć. Nie
to, żebym cię zniechęcał czy uważał, że jesteś zbyt przeciętny, żeby tobie się
to udało, ale jakoś śmiem wątpić, że skoro ja nie znalazłem odpowiedzi, to ty
tym bardziej – machnął lekceważąco ręką. – Więc możesz poddać się już na
starcie. Tak będzie prościej – rozłożył ręce. – Niemniej, jeśli chce ci się w
to wszystko bawić i może jakimś cudem uda ci się chociażby trafić na jakąś
sensowną poszlakę, to przekręć do mnie – prychnął, składając palce w taki
sposób, aby jego dłoń przypominała słuchawkę telefonu.
- Gabriel, panuj nad sobą – Hizumi zwrócił mu
uwagę. – Nie rozmawiamy teraz o twoich problemach prywatnych – zauważył.
Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. – Gabriel ma depresję – wyjaśnił mi
półszeptem.
- Z jakiego powodu? – dociekałem.
- Bóg jest strasznym tyranem, a Gabriel jako Jego
prawa ręka musi znosić wszystkie Jego wybuchy złości i powstrzymywać Go od
pochopnych decyzji, takich jak na przykład zniszczenie ludzkości, żeby nie
dopuścić do drugiego potopu czy czegoś równie dramatycznego… - przewrócił oczyma.
– No i pomimo tego, że Gabryś jest regentem Królestwa Niebieskiego i
zwierzchnikiem Czyśćca to tak faktycznie nie ma nad nimi żadnej władzy –
wzruszył ramionami – ale za wszelkie niedociągnięcia dostaje mu się po dupie –
sprostował. – To wszystko odbija się na jego stanie psychicznym… Wiesz, nie ma
łatwo… - spojrzał na czerwonowłosego ze współczuciem.
- Dlatego też przy okazji każdego urlopu zaszywam
się w jednym z luksusowych kurortów w Piekle 2.0 – dodał główny zainteresowany,
któremu wydawało się wcale nie przeszkadzać to, iż niejako właśnie
obgadywaliśmy go. – Hizu, jakie to szczęście, że obaliłeś Lucka! – wykrzyknął
nagle, wyrzucając ręce w powietrze. – Dzięki tobie mam przynajmniej jakieś
miejsce, do którego mogę zwiać chociażby na chwilę… Serio, dobrze, że
rozprawiłeś się z tym podstawionym sługusem Pana – skrzywił się malowniczo.
Lucek podstawionym sługusem Pana… Kto by pomyślał,
że drugi z kolei tyran w historii Piekła mógł być pionkiem samego Boga? No i
kto by pomyślał, że zaledwie chwilę po przekroczeniu progu mieszkania obecnego
imperatora Piekła 2.0 mogłem dowiedzieć się takich interesujących rzeczy?
Ciekawym też wydawał się fakt, iż nawet aniołowie,
ba!, sam archanioł Gabriel uciekał podczas każdego urlopu, aby bawić w Piekle…
Cóż za oksymoron i groteska w jednym! Niemniej, dowodziło to także tego, że ten
Raj wcale nie był znowu taki wspaniały, skoro Gabryś regularnie, choć na krótko
z niego dezerterował. Wyglądało na to, że w zaświatach panował jakiś odwrócony
porządek, przez co Piekło było prawdziwą utopią, a Niebo miejscem, od którego
chce się uciec jak najdalej…
- Dobrze, o tym może porozprawiamy kiedy indziej –
uciął Hizumi, który zauważył, że archanioł mógłby podzielić się ze mną pewnymi
informacjami, które z pewnością miały pozostać znane tylko osobom z najwyższego
szczebla władzy. – Tymczasem skupmy się na czymś innym – polecił. – Zero, masz
może jakąś sprawę do Gabriela? – posłał mi zachęcający uśmiech.
- W zasadzie… wychodzi na to, że tak… - pozwoliłem
sobie zająć miejsce na fotelu i odetchnąć głęboko. – Właściwie… - zacząłem dość
nieskładnie. – Szukam pewnej dziewczyny… Wiem, że umarła, wiem, że nie ma jej z
pewnością w Piekle i znam jej imię, które nosiła za życia – zacząłem, jednak
nim zdążyłem dojść do sedna, anioł przerwał mi.
- I ja mam ją znaleźć i do ciebie przyprowadzić,
tak? – prychnął, kręcąc głową. – Słuchaj, odin (ros. Один), zwei, san… czy
który ci tam numerek z kolei przypisali – wywrócił oczyma. – Z nas dwóch –
wskazał na siebie i Hizu – to ja tu jestem ten zły – zaśmiał się pod nosem. –
Skoro jesteś pewien, że nie ma jej w Piekle, to wnioskuję, że ten tu obecny –
znów wskazał na bruneta – z sercem na tacy przeszukał dla ciebie cały spis
ludności, żeby znaleźć tą twoją piękną, ale wybacz, ja nie jestem tak uczynny –
rozłożył bezradnie ręce. – Poza tym drugą główną różnicą, która nas dzieli jest
to, że on ma faktyczną władzę, a ja jestem szefem na moim podwórku tylko z
tytułu – westchnął ciężko. – Nie pomogę ci, bo nie jestem w stanie – wyznał. –
Do zorganizowania poszukiwań na skalę Czyśćca i Nieba musiałbym wołać o
interwencję Pana. Hizumi w Piekle ma swoje komputery, programy i inne zabawki,
za pomocą których był w stanie zaprowadzić tu ład i porządek, ale my w
Królestwie czegoś takiego nie mamy – cmoknął z niezadowoleniem. – Jasność jest
wszechwiedząca, więc nie potrzebuje komputera. O ile w Piekle namierzysz
wszystkich bez problemu, o tyle bez wstawiennictwa Bożego w Niebie nie
zdziałasz nic w takim gąszczu zagubionych duszyczek – spojrzał na mnie zbolały.
– W gruncie rzeczy, jeśli ktoś trafi do Nieba czy Czyśćca, to jest już
stracony…
Z wrażenia aż zaniemówiłem. Wpatrywałem się w
archanioła wytrzeszczonymi oczami z otwartymi ustami i nie mogłem uwierzyć w
to, co właśnie powiedział. No patrzcie… A mówi się, że biurokracja to
największe zło…
Koniec końców w oczach czerwonowłosego nie mogłem
znaleźć niechęci, pychy, lenistwa czy żadnej innej złej cechy, która mogłaby
odwodzić go od udzielenia mi pomocy. Szybko zrozumiałem, że on chciałby mi
pomóc – pomóc w ten sam sposób, w który zrobił to Hizu – jednak po prostu nie
był w stanie tego zrobić. W jego intensywnie zielonych oczach mieszkała udręka
wywołana poczuciem bezsilności i nieprzydatności. Pewnie, że chciał pomagać. W
końcu to anioł – niby ten dobry, nie? W jego naturze leżało świadczenie dobrej
posługi. W krótkim czasie zrozumiałem, że jego depresja była wywołana
bezradnością wobec cudzej krzywdy. Zastanawiałem się, ile osób przyszło już do
niego z podobną prośbą i ile razy on już zmuszony był odpowiedzieć: „Chciałbym,
ale nie mogę. Wybacz mi.”, gdyż był tylko zwykłym pionem, figurą z dobrymi
intencjami. W tej jednej chwili nabrałem dla niego pełnego zrozumienia. Zrobiło
mi się go żal.
Już chciałem jakoś przeprosić, podziękować choćby
za przejawianie dobrych chęci, jednak Gabriel uciszył mnie, nim zdążyłem wydać
z siebie choćby pojedynczą monosylabę. Machnął na mnie ręką i pokręcił głową.
- Twoje słowa i tak nic nie zmienią, ale miło
wiedzieć, że jesteś człowiekiem z manierami – uśmiechnął się blado, a następnie
poderwał się z miejsca. – Dobra, miło było, panowie, ale czas się zbierać –
przeciągnął się, aż coś strzeliło mu w kręgosłupie. – Będę się zwijał, Hizu –
oznajmił.
- W takim stanie…
- Wezmę taksówkę – przerwał właścicielowi
mieszkania.
- Jasne… - mruknął brunet.
- Jak Rafał skończy się na mnie drzeć za to, że
znów wyszedłem nic nie mówiąc, a Michał przemebluje mi mordę i uporam się już z
tym całym burdelem tam na górze, to… - zamyślił się na moment. – Zadzwonię za
jakieś trzy dni, okej?
- Pewnie, przecież wiesz, że zawsze jestem pod
telefonem – dyktator Piekła 2.0 rozłożył ramiona.
- Jak zwykle, żeby wspierać, pomagać i radzić, co?
– prychnął, uśmiechając się krzywo. – Co z ciebie za diabeł? – zaśmiał się, po
czym skierował do wyjścia. – Do następnego! – rzucił na odchodne, a potem
słychać już było tylko plask zamykanych drzwi frontowych.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy z Hizumim w ciszy.
- Dziękuję – odezwałem się w końcu.
- Co proszę? – brunet drgnął, jakbym dopiero co
wyrwał go z zamyślenia.
- Dziękuję za twoją pomoc – wstałem i podszedłem do
niego. – Nawet jeśli Niebo i Czyściec są poza twoją dziedziną, to i tak
postanowiłeś mi pomóc – uśmiechnąłem się ciepło. – Dziękuję – powtórzyłem. –
Jestem twoim dozgonnym wdzięcznikiem… znaczy… - zająknąłem się. – Jakby nie
patrzeć to już umarłem, więc… - zafrasowałem się.
- Rozumiem, o co ci chodzi – zaśmiał się, kładąc mi
rękę na ramieniu. – Wybacz, że wszyło jak wyszło. Sam powinienem porozmawiać o
tym z Gabrielem, ale akurat przyszedłeś w czas, kiedy ten jeszcze gościł w moim
mieszkaniu, więc z jakiejś racji uznałem, że dobrym pomysłem będzie, jeśli sami
się dogadacie – westchnął. – Wybacz, nie przewidziałem takiego obrotu spraw – spojrzał
na mnie niepewnie. – Mimo iż Gabriel jest moim wieloletnim przyjacielem, to
wciąż nie wiem o nim wszystkiego, jak i o tym, jak funkcjonuje Niebo –
usprawiedliwił się. – Wiesz, są to pewne tematy tabu między nami…
- Nie jestem ani zły, ani niezadowolony –
zaprzeczyłem. – Nie masz za co mnie przepraszać – pogłębiłem uśmiech. – W
zasadzie… może nawet dobrze, że wszyło, jak wyszło? – wzruszyłem ramionami. – W
gruncie rzeczy chyba nigdy nawet nie wierzyłem w to, że ta sprawa dobrnie do
końca, więc cieszę się, że wszystko zakończyło się tak szybko i sprawnie –
wyznałem szczerze.
- Nie jesteś rozczarowany? – zdumiał się.
- Nie liczyłem na zbyt spektakularne rezultaty –
sprostowałem.
- Och… - mruknął brunet, pochmurniejąc.
- Koniec końców wszystko zakończyło się dobrze –
odetchnąłem głęboko. – Teraz mogę być już spokojny. Wiem, że zrobiłem wszystko,
co w mojej mocy, żeby ją odszukać i wiem, że ty też zrobiłeś wszystko, co
mogłeś, za co jestem ci tak niezmiernie wdzięczny – wyszczerzyłem zęby w
uśmiechu. – Nie mogę ani sobie, ani tobie nic zarzucić. Ale dzięki temu, że
sprawa ta wreszcie dobiegła końca, mogę skupić się na swoich bieżących obowiązkach
– wyznałem.
- Ach, tak… - Hizumi nie zdawał się być jakoś
pocieszony moją mową. – Właśnie… Właściwie to po co do mnie przyszedłeś? –
zapytał. – I skąd znasz mój adres?
- Sadako mi go dała – wyjaśniłem. – W gruncie
rzeczy przyszedłem właśnie w sprawie mojej bieżącej pracy…
Wyjaśniłem mu sprawę z jego rzekomą nieuchwytnością
oraz moim pomysłem na napisanie artykułu o jego osobie, aby przybliżyć go nieco
społeczeństwu i rozwiać wszelkie dziwne, nieco gorszące mity i plotki, które
krążyły na jego temat. Brunet był niemniej zdziwiony niż jego sekretarka.
Zdawało się, że żył w słodkiej nieświadomości tego, co sądzą o nim jego
pracownicy…
***
- Nie możesz żywić się samymi słodyczami –
pouczyłem go, wyrywając mu z ręki kolejny batonik. – To, że jesteśmy martwi, nie
oznacza, że tym samym przestaliśmy borykać się ze wszelkimi problemami
zdrowotnymi. Może miażdżycy nie dostaniesz, ale za to przytyć zawsze możesz –
spojrzałem na niego zwycięsko.
- A weź daj mi spokój, co? – warknął rozeźlony. –
Od stuleci się tak stołuję, więc, z łaski swojej, nie pouczaj mnie! – wyciągnął
w moim kierunku ręce w desperackiej próbie odzyskania swojej własności, jednak
owe próby spełzły na niczym. – Oddaj, mówię!
Oto władca piekieł – niewysoki, niższy nawet ode
mnie, szczupły facet o łagodnym, litościwym wyrazie twarzy. Nie wyglądał na
dużo starszego ode mnie, jednak dobrze pamiętałem, jak Karyu wspominał o tym,
że w Piekle wygląd może być zwodniczy. Kiedy tak na niego spoglądałem, sam
zacząłem zastanawiać się, dlaczego przy naszym pierwszym spotkaniu spodziewałem
się ujrzeć rosłego mężczyznę z siwiejącymi już włosami i zaciętą miną – słowem,
typowego wojskowego. Jeszcze parę blizn na twarzy by się przydało, tubalny głos
o władczym tonie i wiecznie ściągnięte brwi w grymasie niezadowolenia lub
złości… A tu proszę, zamiast budzącego strach dyktatora dostałem dorosłego
faceta z dziecięcą obsesją na punkcie słodyczy – toć to…
- Trzeba mieć jakieś uciechy w życiu, nie? – w
końcu odebrał swoje śniadanie. – Nawet jeśli już jest się martwym… - mruknął
niewesoło, rozrywając opakowanie.
…urocze.
Hizumi w żadnym stopniu nie był przerażający, on
tak naprawdę… był niemal rozkoszny. Co więcej nie wyglądał na kogoś z jakiejś
„wyższej rasy”. Właściwie to nie różnił się niczym od Tsukasy, Karyu czy w
końcu choćby ode mnie. Z tego co zauważyłem, oprócz obsesji na punkcie
słodyczy, miała parę innych swoich specyficznych zachowań i upodobań. Między
innymi, często było mu zimno. Udało mi się nie raz, nie dwa zaobserwować, jak
wzdrygał się, kiedy przechodziły go nieprzyjemne dreszcze wywołane zbyt niską
dla niego temperaturą. Ponad to spał zakopany pod niebotyczną ilością pierzyn i
koców, a teraz, siedząc we własnej kuchni w swojej prowizorycznej piżamie, miał
gęsią skórkę. Jakby tych absurdów wciąż było mało, Hizumi cechował się duszą
romantyka. Zdecydowanie nie był typem tyrana, który dąży po trupach do celu.
Wyglądało na to, że wcale nie pożądał władzy, a może nawet przeszkadzała mu
ona. Po całej jego postawie i zachowaniu mogłem wywnioskować, że z chęcią odciąłby
się od tego wszystkiego, co w jakikolwiek sposób łączyło się z zarządzaniem i
zaszył się… gdziekolwiek. Władza sprawiała, że był samotny. Praca kradła mu
czas i życie, oddalała od ludzi, niszczyła relacje. Nie trzeba było być
psychologiem ani filozofem, aby to odkryć. Szybko zdałem sobie sprawę, że nie
tylko ja miałem błędne oczekiwania, co do postaci Hizumiego. Ale cóż się
dziwić? Kto by pomyślał, że taka drobna osóbka może skrywać w sobie tyle siły,
aby przewrócić cały dotychczasowy porządek i stworzyć własny, a następnie
stanąć na jego czele i wziąć na barki cały jego ciężar? Wszyscy podziwiali go i
dziękowali mu za stworzenie Piekła 2.0, ale w gruncie rzeczy obawiali się, że
jest to następcą podobnym do swojego poprzednika, Lucyfera. Nie mieli okazji
zobaczyć, jak wspaniałą osobą mógł okazać się ich zwierzchnik…
- Hizumi? – brunet spojrzał na mnie wciąż
śmiertelnie obrażony za to, że śmiałem zabrać mu jego słodycze. Na ten widok
zachichotałem. – Co ty na to, żebym ci coś dzisiaj ugotował? Coś normalnego –
zaznaczyłem, na co mężczyzna odparł mi jedynie prychnięciem. – Będzie ci
smakowało, obiecuję – zaśmiałem się.
Z powodu artykułu w ostatnim czasie spędzałem dużo
czasu z Hizu. Obaj zgodnie stwierdziliśmy, że najlepiej będzie przedstawić
społeczeństwu portret ich władcy widziany oczami innej osoby – to znaczyło, że
nie zamierzałem publikować obrazu, w jakim brunet widział sam siebie, ale w
jakim ja go widziałem. Z tej racji potrzebowałem nieco czasu, aby go poznać i
wystawić mu jakąś opinię. Póki co, wszystko szło ku dobremu. Wyłapywałem coraz
więcej ciekawych drobnostek i anegdot w jego zachowaniu i wyglądzie. Coś
czułem, że ten artykuł mógł zrobić prawdziwą furorę.
aaa jest super <3 uwielbiam takie poprzekręcane religijne motywy i już się nie mogę doczekać trzeciej części ;;
OdpowiedzUsuńhizu taki incognito kurdupelek we własnej firmie.. słodziutkie ;_;
Jak bajka na dobranoc. Niedokończona, ale jednak.
OdpowiedzUsuńCoś tak czułam, że Hizumi... będzie... milusi. To chyba dobre słowo. XD
Gabryś... *chichra się jak idiotka* Jak ja uwielbiam to imię... Chociaż z początku myślałam, że chodzi o dziewczynę. Znaczy, widziałam, był opis faceta... ale cóż. Śpiącam mocno ;;
Hizu taki podobny do L z Death Note. XD Nie no, to takie skojarzenie przez miłość do słodyczy.
Chcę więcej ;; Daj więcej! ;; *tupta nogą, nadymając poliki*
Czekam ;;
~Yune
Ahh, zapomniałabym... nie powinno być część 2/3...?
Ok, nie wyrobiłam się z pytaniem. *brawo ja* XD
UsuńZa każdym razem, kiedy widzę słowo "szezlong" w głowie dudni mi "a Łęcka była kurwą" XD
OdpowiedzUsuńŚwietne, absolutnie świetne. Podziwiam za genialny pomysł i jeszcze genialniejsze wykonanie :3 Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo moja ciekawość została jedynie rozbudzona go granic możliwości :D
AAAAAAA! TAK :D doczekałam się :), w sumie nie czekałam na nic konkretnego, cieszę się, że dodałas coś, co mogę pochłonąć :D. Ogólnie to ja całkiem niedawno znalazłam Twojego bloga, nie wiem czy o tym wspominałam, ale to mało ważne. W każdym razie polubiłam i rozpłynęlam się tutaj. Wiele Twoich opowiadań tak mnie wciągnęło, że siedziałam i czytałam bite pare godzin, robiąc przerwy na piciu i siusiu. Zdałam sobie sprawę, że ja nie czekam na żadne konkretne opowiadanie, bo masz tutaj tyle cudownych zaczętych, a nie skończonych, że którekolwiek z nich byś nie dodała, ja i tak bym się cieszyła. Trochę mi właśnie smutno jak patrzę na niektóre Twoje twory, których ostatni rozdział był dodany parę miesięcy, rok, albo nawet więcej temu (nie wiem, czy to po polsku xd)
OdpowiedzUsuńWiem, że to na pewno nie łatwe pisać na zawołanie, wena jest kapryśna, a ty masz swoje życie, ale była bym wielce szczęśliwa, jakbyś chociaż napisała, że zamierzasz jeszcze dodać coś, co wydawało by się porzuciłaś. To taka moja...malusia prośba (jestę aniołkię).
Blog cudowny, kocham cię, jedno z Twoich opowiadań tak mnie poruszyło, że nie potrafiłam się otrząsnąć przez następne parę godzin. Nie pamiętam już tytułu, ale ryczałam jak opętana i zaczęłam się zastanawiać nad samą sobą.
Cały Twój blog stał się moją inspiracją. Dzięki Tobie zagłebiłam się w zespołach j-rockowych. Bo tak na prawdę...nie znałam ich. Nic na ich temat nie wiedziałam, a ich muzyki (oprocz x japan...) wcześniej nie slyszałam. Dzięki Tobie poznałam m.in Gazeciaków, pokochałam ich piosenki, a nawet jedna z nich dała mi takiego kopa, że sama zaczęłam pisać opowiadanie. Robiłam to już kiedyś, bardzo dawno temu, ale mój leń jest ogromny i kiedy nie mam motywacji, to gasnę jak zużyta zapałka. Ch*jowe porównanie, jestem leniem i tyle. A Ciebie podziwiam, że mimo wszystko po takim czasie dalej coś piszesz i tworzysz. JESTEM DUMNA Z TWOJEGO SAMOZAPARCIA ;). I ogólnie to życzę Ci ogromu weny i pomysłów. I dużo wolnego czasu ;). Ogólnie to jestem zła, że piszesz aż tak dobrze, bo zamiast przygotowywać się na maturę z ustnego polskiego i lektury czytać, to ja czytam Twoje cuda <3. I tak cię kocham.
W sumie dopiero teraz będę czytać drugą część piekła. Następny komentarz będzie po przeczytaniu xd. Powiem tylko, że pierwsza część mnie wciągnęła, super pomysł. Ja w ogóle nie wiem skąd ty to bierzesz. Pomysły w sensie. No cóż uciekam czytać.
Cudne :D Hizumi i słodycze. Też bym tak chciała jeść słodycze przez wieki i nie tyć :P Ciekawi mnie reakcja podwładnych na artykuł. Karyu to pewnie dostanie zawału:D
OdpowiedzUsuńJejku jejku jejku jejku. Urocze. Szczerze spodziewałam sie, ze Hizu nie będzie zły, ale nie spodziewałam sie takiego slodziaka hehe.
OdpowiedzUsuńKiedy Zero wchodził do jego gabinetu i powtarzał to o oddychaniu omal nie umarlam ze śmiechu. Wyobraziłam to sobie, spadlam z krzesła i ogólnie...też bym pewnie tak swirowala :D. AL pierwsze wrażenie Zero i na Hizumiego i na Gabrysia powalajce. Swoją drogą cudny ten Gabryś. I tak biedny. Az mam ochotę go przytulic :(. Mam nadzieje, ze szybko dodasz następna część, bo ja tu umrę:D weny życzę. Buziaki:*
Nie wierzę w to, co czytam... GABRIEL? W PIEKLE? JAK TO?! Wow. Nie spodziewałam się tego. Prędzej spodziewałabym się wielkiego powrotu Lucyfera niż Gabrysia urządzającego sobie urlop w Piekle 2.0 i przyjaźniącego się z samym Hizumim.
OdpowiedzUsuńA co do Hizumiego. Coraz bardziej zaskakuje mnie jego osoba ( a może raczej "jego diabelskość"?.. ). Gdybym była na miejscu Karyu, też nie wierzyłabym Zero w to, jaki jest piekielny imperator. No bo, jak to: niski? drobny? mający obsesję na punkcie słodyczy? SYMPATYCZNY?! Absurd! Antonim! Oksymoron! Przecież tak się nie da! A jednak. Hizumi - niemal całkowite przeciwieństwo "słownikowego" typowego władcy.
A tak poza tym... "Wyniki przy następnej części "Piekło 2.0" - czyli następnym poście C:" Przepraszam za upierdliwość, ale, ekhem, przypomina Ci się coś? xd
Nareszcie ❤ Mano-sama, to było epickie xD Hizu i burdel w biurze x"D Władca piekła taki kochany. A Karyu i tak w to nie wierzy. Chociaż pewnie też bym nie uwierzyła. Zero to ma jednak szczęście. Kij z jego ukochaną. Poznał samego władce piekła, o którym krążyły legendy... A on sobie łaził po swoim budynku jak gdyby nigdy nic i nikt sie nie zorientował xD Padłam. Potem jeszcze z tym Gabrielem. Piekło 2.0 najlepszy ośrodek wczasowy forever, poleca Gabryś XDDD Swoją drogą, biedny Gabryś. Bóg tak go męczy, a biedaczek aż popadł w depresje. Potem nie ogarnełam co sie dzieje, ale po przeczytaniu po raz drugi tego ogarnęłam co się stało ( Uroki czytania nocą ). Bardzo dobrze że Zero i Hizu się zaprzyjaźniają. Nareszcie pan i władca znajdzie przyjaciela i nie będzie sam w stercie papierów ❤ I jak można zabrać słodycze komukolwiek? ;_; Toż to straszne. Ale wyglądać musiało słodko ❤
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mi się podobała ta część. I nie moge się doczekać kolejnej ❤
Pozdrawiam i życze duuuuużo weny ❤
Syo~
Jak zwykle genialne a Gabryś na kozetce u Hizu wprost nie mogłam panować nad swoim śmiechem no ale. Ja nie wiem skąd Ty bierzesz te pomysły ale będę się modliła aby wena Cię nigdy nie opuściła, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBiedny Gabryś niby Raj a tu go opieprzą i obiją i do depresji doprowadzą.
OdpowiedzUsuń