Oto przed wami "cuś", nad czym pracowałam już od dłuższego czasu. Przyznam, że jestem nawet-nawet zadowolona z rezultatów, więc mam nadzieję, że spodoba się to również wam. Z początku miał to być oneshot, ale potem stwierdziłam, że jednak jest to zbyt duża praca, więc zdecydowałam się podzielić ją na dwie części.
Mam nadzieję, że nie urażę tym nikogo uczuć religijnych (ani żadnych innych).
Poza tym nie ukrywam też, że prosiłabym o pomoc C'': Myślę, że potrzebuję uwarunkowanej motywacji, także zachęcam do komentowania poniższego postu. Jednocześnie także ogłaszam konkurs na najdłuższy komentarz ♥ (sam komentarz nie musi koniecznie dotyczyć tego opowiadania, ale może odnosić się do moich innych prac czy czegokolwiek, o czym chciałybyście mi tylko napisać :D)
Chciałam wam również niezmiernie podziękować za udzielanie się na naszej grupie na facebooku ♥ Nie przypuszczałam, że będziecie tak aktywne i skore do rozpoczynania rozmów ♥ Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona, a może nawet poruszona, ale nad tym porozwodzę się bardziej w "Kita-pon un-live maniac station (...)", które planuję zrobić w najbliższym czasie C:
Do napisania czegoś podobnego zainspirował mnie
jeden z filmików z youtube oraz w pewien sposób „Yoszidohiroszizm” Amidamaru xp
Tytuł: „Piekło 2.0”
Paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay)
Typ: mini-seria
Część: 1/3
Gatunek: czarna komedia (mam nadzieję), fantasy
Beta: -
- No, już wstawaj, wstawaj – usłyszałem nad sobą
niecierpliwy głos, a chwilę potem poczułem jak ktoś klepie mnie po policzku,
abym szybciej doszedł do siebie. – Leżysz tu najdłużej ze wszystkich przyjętych
w ostatnim czasie na oddział. Wnioskuję po tym, że do roboty to ty się raczej
nie garniesz – do moich uszu dotarł kwaśny komentarz.
Niechętnie otworzyłem powieki. Obraz przede mną był
rozmazany i oślepiająco jasny, toteż zaraz zmrużyłem oczy. Owy ktoś nachylił
się nade mną, zasłaniając swoją sylwetką źródło światła, które było centralnie
wycelowane w moją twarz.
- Gdzie… Gdzie ja jestem? – wydusiłem z siebie z
trudem zachrypniętym głosem, jednocześnie próbując podnieść się do pozycji
siedzącej.
- A jak myślisz, co? – osoba stojąca nade mną
zaśmiała się. – Po tym coś odwalił, to gdzie mogłeś wylądować? – parsknął
śmiechem; tak, on parsknął. Mój rozmówca z pewnością był mężczyzną. – Chyba
tylko u aniołków, co?
- Nie żartuj… - mruknąłem, przecierając pięściami
oczy.
Moje płuca paliły, a każdy oddech był bolesny.
Gardło miałem suche, wręcz zdarte. Sucha skóra świerzbiła i była nieprzyjemnie
zimna. Z czasem mój wzrok wyostrzał się, aż w końcu byłem w stanie w miarę
wyraźnie zobaczyć mojego towarzysza. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o
półdługich, rudych włosach. Był przeraźliwie blady, a pod jego oczami malowały
się niemal czarne sińce, co zdradzało, że nie cieszył się nadmiarem czasu
wolnego ani dobrym zdrowiem. Niemniej, nie zachowywał się w żadnym stopniu jak
typowy, styrany ciężką pracą salaryman. Nie narzekał, nie spuszczał miny na
kwintę – wręcz przeciwnie, zdawało się, że humor mu dopisywał. Rozciągał swoje
spierzchnięte wargi w zadziornym uśmiechu, uważnie obserwując każdy mój ruch.
Rozglądając się dookoła, zorientowałem się, że
znajdywałem się w szpitalu. Z tego faktu z kolei wywnioskowałem, że moje
zdrowie też musiało pozostawić sobie wiele do życzenia. Ale… właściwie to, co
mi dolegało? Mimo mojego oczywistego położenia jakoś nie mogłem sobie
przypomnieć, żebym w ostatnim czasie borykał się z jakąś chorobą czy innym
uszczerbkiem na zdrowiu…
- Nie żartuję – odparł raźno. – Znaczy… może po
części – zaśmiał się pod nosem. – No bo nam jednak do aniołków to trochę
brakuje. Niemniej, nie oznacza to jednak, że nie jesteśmy z tego dumni –
rozłożył ręce.
- Jakim „nam”? – dociekałem, próbując skupić wzrok
na rozmówcy, któremu jeszcze czasem zdarzało się falować w powietrzu, jakby był
fatamorganą.
- No… nam – wzruszył ramionami, nie wyjaśniając niczego.
– Właściwie to jestem tutaj po to, aby cię wtajemniczyć w tę zupełnie nową dla
ciebie sytuację, w której się znalazłeś. Więc jak, gotowy na spacer? – zapytał,
podnosząc się z krawędzi szpitalnego łóżka, które zajmowałem.
- Co…? – wydusiłem skołowany, ledwo nadążając za
jego słowami, które wyrzucał z siebie z prędkością karabinu maszynowego. – Nie!
– zaoponowałem ostro, kiedy dotarło do mnie, o co pytał. Nie czułem się na
siłach, żeby stanąć na nogach, a co dopiero iść na spacer! Zresztą, dopiero co
odzyskałem przytomność… to tak się teraz leczy pacjentów? Jakaś przyspieszona kuracja
czy jak? – Właściwie… dlaczego tu jestem? – zapytałem w końcu.
- Jak to „dlaczego”? – zdziwił się rudzielec. Przez
moment wpatrywał się we mnie skonsternowany, jednak w końcu sięgnął po lusterko
stojące na szafce tuż przy łóżku i podał mi je. – Przyjrzyj się sobie. Może
wtedy przypomni ci się, dlaczego się tutaj znalazłeś.
Zrobiłem jak kazał. Spojrzałem na własne odbicie,
co wywołało u mnie nie lada szok. Jak żyję, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się
wyglądać tak źle! Byłem jeszcze bledszy od towarzyszącego mi mężczyzny. Tym, co
jednak różniło nas od siebie znacząco, był fakt, iż moja skóra dodatkowo była
zsiniała, a usta niemal fioletowe – zupełnie tak jakbym spędził długie godziny
w lodowatej wodzie. Całe moje ciało było jakby napuchnięte, nabrzmiałe, a moje
oczy były podkrążone, przez co zdawały się być głębiej osadzone niż w
rzeczywistości. Białka moich oczu miały niezdrowy, żółtawy odcień i były mocno
przekrwione. Co mi się, do cholery, stało…?
Wtem odpowiedź przyszła sama – zacząłem sobie
wszystko przypominać. Była noc. Zima. Końcówka stycznia, początek lutego. Byłem
zdruzgotany po wielotygodniowej żałobie po stracie ukochanej, która zginęła w
wypadku samochodowym. Nie umiałem się po tym pozbierać. Nie potrafiąc już tak
dłużej żyć, postanowiłem pójść w jej ślady i skoczyłem z mostu. Pamiętałem
jeszcze uderzenie o taflę lodu, która pękła pod moim ciężarem i jego głośny
trzask. Huk pękającego lodu ogłuszył mnie, a chwilę potem woda zalała mi uszy,
przez co stałem się już głuchy. Woda była naprawdę lodowata. Kiedy planowałem
własne samobójstwo nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak wiele bólu mogła
sprawić jej sama niska temperatura. Prąd był silny, toteż szybko zniósł mnie daleko
od „przerębli”, którą wybiłem własnym ciałem. Zaczęło brakować mi powietrza. Traciłem
czucie w kończynach. W odruchu samoobrony przed śmiercią obudziła się we mnie
jakaś nikła chęć życia. Przeszło mi przez myśl, że jednak nie chcę tak
skończyć, jednak było już za późno. Uderzałem pięściami w lód, jednak jego warstwa
była naprawdę gruba, więc nie potrafiłem jej rozbić. Co więcej moje ruchy były
spowalniane przez wodę, która za względu na swoją gęstość, absorbowała siłę
uderzeń.
Nie walczyłem długo. Poddałem się. Zamknąłem oczy
i…
…i następnie obudziłem się tutaj.
- Czyli udało mi się przeżyć? – wyszeptałem,
oddając mojemu rozmówcy lusterko, które dzierżyłem w drżącej dłoni.
- Żartujesz sobie? – prychnął. – Jesteś martwy –
odparł, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie.
- Co proszę? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- Ogłuchłeś? – puknął mnie palcem w czoło. –
Ciśnienie wody uszkodziło ci słuch? – wyszczerzył się wrednie. – Nie żyjesz.
Jesteś trupem – wzruszył ramionami.
- Chwila… ach, rozumiem… To taki śmieszny żart,
tak? – spojrzałem na rudego zmieszany.
- Nie – westchnął ciężko. – Wy, nowi, zawsze
jesteście tacy sami – pokręcił głową z politowaniem. – Czy moglibyście choć raz
przyjąć wszystkie wiadomości, które wam podaję bez tej niepotrzebnej dozy
podejrzliwości? – sapnął. – No dobra, ale zacznijmy od początku. Postaram ci
się to wszystko wytłumaczyć w jakiś jasny dla ciebie sposób – przeczesał
palcami włosy, biorąc głębszy oddech. – Nazywam się Karyu i należę do rady
nadzorującej. Przez kilka kolejnych dni będę twoim przewodnikiem po Piekle.
- Moment, chwila! – zaoponowałem. – Jesteśmy w
Piekle?! – zapytałem zszokowany.
- Dokładnie – przytaknął.
Rozejrzałem się jeszcze raz. Wszystko wyglądało tak
normalnie, zwyczajnie… To niemożliwe! Ten cały Karyu pewnie robił sobie ze mnie
jaja…
- Szpital… - mruknąłem pod nosem.
- Oczywiście, uściślając jesteśmy w okręgowym
szpitalu w Piekle – skinął głową. – Po przejściu na drugą stronę wszyscy na
początku tutaj trafiają – wyjaśnił. – Ach, no i nie martw się tymi… - zaczął
wymachiwać rękami w powietrzu, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co chciał
powiedzieć. - …przypadłościami topielca – odezwał się w końcu. – Z czasem to
minie – obiecał. W odpowiedzi potraktowałem go niepewnym spojrzeniem. – Wierz
mi, trafiają tu ludzie w gorszym stanie – machnął lekceważąco ręką. – Widziałem
tu już delikwentów z oparzeniami trzeciego stopnia od stóp do głów, więc wiesz…
ty wyglądasz całkiem przyzwoicie, muszę przyznać – posłał mi uśmiech.
- Ale… dlaczego Piekło? – mruknąłem.
- W końcu porwałeś się na samobójstwo. Myślałeś, że
gdzie po tym trafisz? Do Nieba? – wywrócił oczyma. – Daj spokój – prychnął. –
Ale nie łam się. Pokażę ci zaraz co i jak, więc przestaniesz narzekać. Uwierz
mi, Piekło jest dużo fajniejsze – poklepał mnie po ramieniu. – Niebo jest
przereklamowane – skrzywił się. – No dobra, wyłaź spod tej pierzyny, ale już!
Idziemy na spacer! – zarządził. – Och, przestań już tak patrzeć na mnie spod
byka! – zareagował na moje niezbyt przychylne spojrzenie. – Nie jesteś żywy,
więc nie krępuje cię już ciało ze słabościami – chwycił mnie za rękę, siłą
windując do pozycji siedzącej, a następnie wyciągając mnie z łóżka. – Teraz
otrzymałeś nowe, lepsze, które szybciej się regeneruje, pozwala na więcej. Niemniej,
pamiętaj, że wciąż odczuwasz ból, toteż jeśli przyjdzie ci do głowy tym razem
skakać z dachu to…
- Czaję – uciąłem jego wypowiedź, domyślając się,
że znów zamierza nawiązać do tego, co zrobiłem.
- Przeżyjesz, ale będzie bolało jak cholera –
dokończył niezrażony. – Znaczy… W sumie to nie przeżyjesz, bo już jesteś
denatem… - zafrasował się. – No wiesz… W każdym razie zostaniesz już tutaj,
nigdzie dalej już pójdziesz. Nie ma już żadnych niższych światów – rozłożył
ręce. – Poza tym w Piekle nie da się też umrzeć z przyczyn naturalnych –
kontynuował. – Można powiedzieć, że zyskałeś nieśmiertelność po śmierci –
zacisnął usta, marszcząc brwi i jednocześnie prawdopodobnie analizując swoje
własne słowa. – Nie, to głupio brzmi… Cholera, muszę zacząć myśleć nad jakimiś
bardziej logicznymi wytłumaczeniami – podrapał się zamyślony po brodzie.
W następnej chwili już ciągnął mnie szpitalnym
korytarzem w kierunku schodów. Z każdym kolejnym krokiem odzyskiwałem czucie w
nogach i stąpałem coraz pewniej – toteż po zejściu z którejś z kolei
kondygnacji schodów i stając przed wyjściem, szedłem już spokojnie, będąc
pewnym, że moje własne nogi mnie nie zawiodą. Widać Karyu jednak miał rację
odnośnie tego „nowego, lepszego” ciała. Bądź co bądź jeszcze chwilę temu
właściwie czułem się jakbym utracił władzę w nogach, a teraz już maszerowałem
raźnym krokiem za moim przewodnikiem.
Po wyjściu ze szpitala moim oczom ukazało się
miasto. Ot zwykła metropolia, niemal identyczna jak ta, w której mieszkałem za
życia. Na pierwszy rzut oka wszystko to wyglądało normalnie – sklepy,
restauracje, samochody, ludzie… Właśnie, ludzie. Rzesza umarlaków przewijała
się ulicami. Kilka osób zwróciło na mnie uwagę, przez co poczułem się nieswojo,
nieco skrępowany. W końcu wiedziałem, że wciąż nie wyglądałem zbyt dobrze, a
jakby tego wszystkiego było mało, to stałem na środku naprawdę ruchliwej ulicy
jedynie w piżamie i szlafroku.
- A nie należałoby najpierw wypisać się ze szpita…
- Nie – przerwał mi rudzielec. – Tu to tak nie
działa – tłumaczył. – W Piekle trafiasz do szpitala po swojej śmierci lub kiedy
zrobisz sobie coś już w trakcie pobytu tutaj. Zostajesz objęty opieką, jednak nikt
tu raczej nie kontroluje twojego stanu po tym, jak zostaniesz ponownie złożony
do kupy. Powód tego jest prosty, a mianowicie jest nim tempo w jakim po śmierci
wracamy do zdrowia. Złamana ręka zrośnie się w noc, przebite płuco wyleczy się
w jakieś dwa dni… Nikt ci tu nie przeszkadza podczas powrotu do zdrowia. Nie ma
lekarzy dyżurujących, pielęgniarek, które cały czas gdzieś krążą… Twój spokój
naruszany jest jedynie podczas trzykrotnego w ciągu dnia wydawania posiłków. Po
pewnym czasie, według własnego uznania, kiedy stwierdzisz, że już nic ci nie
jest, po prostu wychodzisz – wzruszył ramionami. – Sam najlepiej wiesz, kiedy
jesteś już zdrowy, a kiedy jeszcze nie – Karyu wyszedł na ulicę i machnął do
taksówkarza, który zatrzymał się przy nas. Obaj wsiedliśmy do auta.
- Więc… co? Czekaj, nie rozumiem… - pokręciłem
głową. – W takim razie trafiasz do Piekła, do miejsca, gdzie ponoć masz
cierpieć wieczne katusze, miejsca, którym ludzie nawzajem straszą się od
wieków, żeby… zyskać nowe, lepsze życie? – spojrzałem na niego zaintrygowany.
- No… jeśli tak na to patrzysz – uśmiechnął się. –
W zasadzie te pogłoski o Piekle, gdzie gotuje się ludzkie dusze w kotle i tym
podobne nie są bezpodstawne – wbił spojrzenie za okno. – Kiedyś tak
rzeczywiście tu było, jednak to przestarzała wersja. Teraz żyjemy w Piekle 2.0.
Po modernizacji ustroju wszyscy są bardziej zadowoleni.
- „Modernizacji ustroju”? – powtórzyłem niczym
zacięta płyta.
- Zgadza się – skinął głową. – Widzisz, ktoś kiedyś
doszedł do wniosku, że trzeba to wszystko zmienić i zaprowadzić nowy ład i
porządek. Tym właśnie kimś był Hizumi. Hizumi stoi na czele rady nadzorczej i
jest dyrektorem wykonawczej naszej korporacji.
- To ten cały Hizumi… to taki jakby główny diabeł,
tak? Taki Lucyfer czy coś…? – zapytałem. Wtem nagle kierowca odwrócił się w
naszą stronę, sztyletując mnie zabójczym spojrzeniem. Gdyby nie fakt, że i tak
byłem już martwy, pewnie padłbym trupem na miejscu. – Co mu jest? – zapytałem
szeptem rudego.
- Zważaj na słowa – warknął mój przewodnik. –
Lucyfer był poprzednim zwierzchnikiem Piekła, tyranem i despotą, którego nikt
dobrze nie wspomina. Hizumi uchodzi w naszych czasach za prawdziwego bohatera i
wybawcę. Wszystko to, co działo się przed objęciem przez niego władzy, w tym
włącznie z imieniem Lucyfera, to temat tabu – zmrużył oczy. – Radzę ci to
zapamiętać, bo inaczej możesz narobić sobie sporo kłopotów – mruknął niskim
głosem. – Spokojnie, Botan (jap. guzik od aut.) – zwrócił się do taksówkarza. –
Zero jest tutaj nowy – wyjaśnił, a kierowca uspokojony tymi słowami z powrotem
skupił się na drodze.
- Dlaczego nazwałeś mnie „Zero”? – zdziwiłem się,
jednocześnie nieco irytując. Demon, nieumarły czy kto tam jeszcze… może być
sobie, kim chce, ale nie będzie mnie tu wyzywał od zer!
- Pseudonim – rzucił zdawkowo. – W Piekle nie
używamy imion, którymi posługiwaliśmy się za życia – zaczepił taksówkarza,
pokazując mu palcem, gdzie ma się zatrzymać. – Nie przedstawiaj się nigdy swoim
poprzednim imieniem i nazwiskiem. Personalia są bardzo osobistymi informacjami,
którymi nie należy się z nikim dzielić – przestrzegł. – O tym też radzę
pamiętać. Co więcej uprzedzę twoje pytanie, które zapewne miało brzmieć „a
dlaczego nie wolno się nimi z nikim dzielić?”, – westchnął ciężko – jednak nie
odpowiem ci na nie. Tego dowiesz się w swoim czasie. Nie mogę wyjawiać ci tak
bezpośrednio wszystkiego. W przeciwnym razie pozbawiłbym cię całej frajdy
odkrywania kolejnych praw rządzących Piekłem – zaśmiał się diabolicznie, aż
przeszły mnie dreszcze. – Ale serio… czasem myślę, że powinienem zacząć się
nagrywać… mam wrażenie, że wciąż się powtarzam przywożąc nowych… – mruknął sam
do siebie.
- Mogę je przynajmniej zmienić? – zapytałem z
nadzieją.
- Nie – zaprzeczył. – Przynajmniej nie teraz, nie
na twoim obecnym stanowisku i miejscu w hierarchii.
- A kto przydziela te pseudonimy? – zapytałem
kwaśno. Serio nie widziało mi się być „zerem”.
- Ani ja, ani ty – rozłożył bezradnie ręce. –
Potraktuj to jak imię od nieznanych rodziców – zaśmiał się. – Może i ich nie
znasz, może i nie podoba ci się imię, które ci wybrali, jednak nie możesz go
zmienić, póki nie osiągniesz pełnoletniości – wzruszył ramionami.
W końcu taksówka zatrzymała się. Wysiedliśmy, a Karyu
zapłacił kierowcy. Zatrzymaliśmy się przed gigantycznym gmachem kolosalnego
budynku wykonanego w modernistycznym stylu.
- Co to jest? – zapytałem nieco przytłoczony
rozmiarem budowli.
- Twoje nowe miejsce pracy – pociągnął mnie w
stronę wejścia. – Centrala Piekła 2.0 – dodał, widząc, że wcześniejsza
odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała.
- Mam tu pracować? – zdziwiłem się. – Tak bez
niczego? Żadnej rozmowy kwalifikacyjnej, procesu rekrutacyjnego, składania CV…?
- To wszystko zbędne – machnął lekceważąco ręką. –
Żywi lubią utrudniać sobie swoje i tak niezbyt długie życie. My, tutaj w Piekle,
pałamy raczej zamiłowaniem do prostoty, szczególnie jeśli chodzi o robotę
papierkową – rzucił. – Poza tym i tak wszystko o tobie wiemy – wzruszył
ramionami. – Dostajemy szczegółowe informacje o każdym umarłym, który do nas
trafia.
- A przepraszam bardzo, jakie stanowisko mam tak
właściwie objąć? – dociekałem.
- Będziesz pracował nad reklamą – wyjaśnił. – Masz
tworzyć sielankowe reklamy, podkreślające dobre strony Piekła 2.0. To prosty
zabieg socjologiczny. Mieszkańcy dzięki temu będą utwierdzać się we własnym
dobrobycie i szczęściu – zaśmiał się pod nosem. – Ale co ja ci będę gadał…
znasz się na tym lepiej ode mnie, nie? W końcu zajmowałeś się tym także za
życia, prawda? – upewnił się, na co ja jedynie skinąłem mu głową.
W recepcji odebrałem pełen ubiór, który, jak już
zdążyłem zauważyć, był czymś w rodzaju nieoficjalnego mundurka – czymś na
kształt granatowego garnituru salarymana. Niby wymagany jest po prostu
elegancki strój, a jednak wszyscy noszą niemal to samo. Karyu jednak zapewnił,
że później będę mógł ubierać się według własnego uznania, kiedy w końcu
zaopatrzę swoją szafę.
Przez cały dzień rudzielec oprowadzał mnie po tym
molochu. Pokazywał mi najważniejsze pomieszczenia, między innymi te, w których
mieściły się gabinety poszczególnych osób z zarządu, oraz te, w których
najprawdopodobniej przyjdzie mi pracować najczęściej. Zapoznawał mnie
przelotnie z innymi pracownikami. Podczas tego wszystkiego starałem się zapamiętać
jak najwięcej imion oraz dróg prowadzących przez kolejne labirynty korytarzy i
drzwi.
Pod koniec naszego spotkania mój przewodnik pokazał
mi moje mieszkanie. Z tego, co mi powiedział, wychodziło na to, że było to coś
w rodzaju mieszkania socjalnego. Tutaj również zaznaczył, że będę mógł się
przeprowadzić, kiedy uzbieram już wystarczającą ilość pieniędzy, aby to zrobić.
Dostałem także pewną kwotę w zastawie – można
powiedzieć taką pożyczkę którą musiałem odpracować lub w przeciwnym razie
zapuka do mnie komornik. Mieszkanie było dość spore, przestronne, nawet ładnie
wyposażone, zaopatrzone w najpotrzebniejsze rzeczy takich jak kilka
„szczątkowych”, a więc bardzo skromnych, nieco podniszczonych mebli oraz
materac czy komplet pościeli. W szafie znalazłem także kilka prostych, nie
najciekawszych pod względem wykonania i jakości ubrań, ale zawsze jakiś.
Właściwie… właściwie to niemal można powiedzieć, że było tutaj już wszystko.
W zasadzie… wychodziło na to, że to Piekło to Raj.
Jedynym haczykiem w tym wszystkim, o jakim
wspomniał mi rudy, była praca. Wszystko opierało się na tym, że trzeba było
tutaj pracować – a z racji tego, że i tak byliśmy już martwi, a co więcej
starzeliśmy się na przestrzeni lat dużo wolniej, my, „potępieni”, byliśmy wręcz
idealnym materiałem na pracowników, którzy napędzali gospodarkę Piekła i
zasilali jego budżet.
Co ciekawe pracę miałem zacząć już od jutra. Karyu
uspokajał mnie, że przez kilka pierwszych tygodni zapewne będę poznawał całe
Piekło, aby później móc wyłapać jego najlepsze strony i przedstawiać je w
spotach reklamowym. Obiecał mi także, że pomoże mi się tu zaaklimatyzować i
dalej będzie mnie oprowadzał po tym nietypowym miejscu.
Kiedy mój przewodnik tylko wyszedł, padłem bez sił
na łóżko. Byłem wyczerpany po „spacerze”, jaki zaserwował mi mój towarzysz.
Niestety, zapowiadało się, że w najbliższym czasie nie zamierzał mi szczędzić
podobnych atrakcji. Byłem tak wycieńczony, iż nawet nie miałem sił rozmyślać o
tym, w jak absurdalnej i niezwykłej sytuacji właśnie się znalazłem. Byłem tak
zmęczony, że zasnąłem od razu, kiedy tylko przyłożyłem głowę do poduszki.
***
Ubrany w „mundurek” następnego dnia wróciłem do
pracy, do której zawiózł mnie ten sam taksówkarz. Będąc zagubionym i niezbyt
wiedząc, od czego zacząć udałem się do recepcji. Po wytłumaczeniu przemiłej
recepcjonistce, że jestem tu nowy, a to dopiero mój pierwszy dzień,
dowiedziałem się, iż na sam przód powinienem udać się do poradni
psychologicznej, o której wcześniej wspominał mój przewodnik. Dostałem
karteczkę z numerem sali, do której powinienem się udać, instrukcje, jak tam
się dostać, a także, po podaniu mojego nowego pseudonimu, zapewnienie, że
lekarz z pewnością już mnie oczekuje.
A więc właśnie dlatego teraz tu byłem. Siedziałem w
wygodnym krześle na jednym z balkonów centrum Piekła 2.0, wpatrując się w jego
panoramę. Opierałem się o nienagannie wypolerowany, szklany stolik, na której
stała przepiękna filiżanka wykonana z cienkiej porcelany, w której pyszniła się
prawdopodobnie najlepsza kawa, jaką kiedykolwiek piłem – robiłem właśnie to
wszystko i zachodziłem w głowę, jakim cudem to owe „wszystko” jest możliwe.
Wciąż nie mogłem oswoić się z tym, jak wyglądało to
Piekło…
- Ach, pan Zero – w progu drzwi nagle pojawił się
psychopata… znaczy psycholog! Psycholog! W drzwiach pojawił się psycholog!
Skrzywiłem się na brzmienie słów „pan Zero”. Równie
dobrze mógłby mnie nazwać „panem Nikim” – wyszłoby na to samo. Westchnąłem
ciężko. Serio, zaczynałem myśleć o tym pseudonimie jak o niechcianym imieniu.
To tak jakby za życia rodzice nazwaliby mnie „Adolf”… Całe szczęście w
poprzednim życiu nie miałem stukniętych rodziców, którzy pragnęliby zniszczyć
mi życie nadając mi tak paskudne imię. Moje prawdziwe imię nie było nawet takie
najgorsze… Pamiętałem jednak, że kiedy byłem mały, buntowałem się, gdyż
straszliwie mi się ono nie podobało. Wydawało mi się zbyt dziewczęce, ale z
czasem przywykłem do niego i przestałem wszczynać niepotrzebne awantury,
których moja rodzicielka zawsze wysłuchiwała z cierpliwością.
Właśnie, mama… Na myśl o rodzinie aż ścisnęło mnie
w żołądku. Ciekawe jak sobie radzą… Miałem tylko nadzieję, że nie będą
zamartwiać się długo… Cholera, a o czym ja bredzę?! Ich JEDYNE dziecko (tak
naprawdę Michi ma rodzeństwo, ale w tym opowiadaniu to pomijam od aut.)
popełniło samobójstwo, a oni mieliby przejść obok tego obojętnie?! Matka pewnie
rwie włosy z głowy, wypłakując sobie oczy, a ojciec odchodzi od zmysłów! Zawsze
powtarzali mi, że najgorsze, co może spotkać rodzica to pochowanie własnego
dziecka – a tu proszę, nie dość, że byłem jedynakiem, rozpieszczonym oczkiem w
głowie tatusia i mamusi, to jeszcze sam wywinąłem im taki numer. Pół biedy,
gdyby zgarnęła mnie jakaś choroba, nieszczęśliwy wypadek… a ja targnąłem się na
własne życie sam. Cholera... Cóż, widać, że tym razem honorowa plakietka „syn
roku” nie przyozdobi mojej piersi…
- Po twojej minie zgaduję, że od razu zacząłeś się
zamartwiać – lekarz z niebladnącym uśmiechem na ustach zajął miejsce po drugiej
stronie stolika. – Cóż, w takim razie widzę, że ominęło nas kilka dość
problematycznych etapów przejściowych i możemy skupić się na prawdziwym
powodzie, dla którego tutaj jesteś – odłożył kilka dokumentów, które trzymał do
tej pory w ręku przed sobą. – Jestem tu po to, aby ci pomóc - zapewnił,
pogłębiając uśmiech, a ja wziąłem głębszy oddech, próbując się opanować.
Nigdy nie byłem zbyt wylewny jeśli chodziło o moje
uczucia i emocje, toteż rozmowa z psychologiem początkowo słabo się kleiła.
Zawsze uważałem, że takie przemyślenia są bardzo osobiste, toteż nie miałem w
zwyczaju wygłaszać ich na głos – tym bardziej, jeśli były one tak bolesne. Im
więcej o tym wszystkim myślałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu,
jakim smutnym, skończonym idiotą byłem. Co ja najlepszego zrobiłem?
Czy żałowałem swojej wcześniejszej decyzji? Trudno
było określić. Z jednej strony chciałbym cofnąć czas i wrócić do rodziny,
jednak z drugiej… wciąż zbyt dobrze pamiętałem tę rozpacz związaną ze stratą
ukochanej. Moje życie wydawało mi się wtedy bezsensowne, przepełnione
niegasnącym cierpieniem i bólem… Nie umiałem się pozbierać… Ale z drugiej
strony… Czy gdybym miał trochę więcej czasu na tamtym świecie, ktoś zdołałby mi
pomóc?
Niczego nie mogłem stwierdzić z pewnością…
Niemniej, niezaprzeczalnym faktem było to, że moja
rozpacz po stracie ukochanej tutaj, w Piekle… jakoś straciła na swoim
dramatycznym wydźwięku. Niby wciąż pamiętałem o niej, jednak została ona
jedynie cieniem wspomnienia w moim umyśle, niewyraźnym obrazem, do którego
tęskniłem… choć w zasadzie jak można tęsknić do czegoś, czego dokładnie się już
nawet nie pamięta?
Teraz nie zostało mi już nic innego jak gdybanie.
Faktem było, że czasu nie dało się cofnąć ani nijak odkręcić moich podjętych
już decyzji. Jedyne, co mogłem zrobić w obecnej sytuacji, to, jak powiedział
lekarz, zacząć wszystko od nowa i cieszyć się tym nowym życiem po śmierci.
Cholera, Karyu serio miał rację, podobne określenia strasznie głupio brzmią…
A tak odnośnie rudzielca to dzisiejszego popołudnia
spotkałem się z nim ponownie, tym razem w kafejce centrum Piekła 2.0.
- Czemu ty zadajesz takie kłopotliwe pytania? –
sapnął ciężko mój towarzysz. – Jak nie o przeszłości Piekła, to o szukaniu
jednej jedynej duszyczki zagubionej gdzieś w całym uniwersum zaświatów – przewrócił
oczyma. – Żebyś ty chociaż wiedział, gdzie ta dziewczyna jest lub znał jej
pseudonim, którym teraz się posługuje… a tak co? Mam ci przetrząsnąć całe
Piekło, Niebo i Czyściec? – prychnął.
- No… w zasadzie to na to by wyglądało – rozłożyłem
bezradnie ręce.
- Prosisz mnie o niemożliwe, Romeo! – pokręcił
energicznie głową w wyrazie sprzeciwu.
- Ale sam mówiłeś, że jesteś w zarządzie, nie? –
wypomniałem mu. – Pewnie masz tam jakiejś dojścia do ustawionych gości, którzy
mogliby mi jakoś pomóc, prawda? – próbowałem desperacko jakoś znaleźć
rozwiązanie dla tej patowej sytuacji.
- Chłopie, jesteś tu drugi dzień i już chcesz
organizować przedsięwzięcie na taką skalę? – prychnął. – Nie jestem nawet pewien
czy sam Hizumi mógłby się porwać na coś podobnego – odgarnął włosy z twarzy w
nerwowym geście. – Poza tym tłumaczyłem ci już, że tutaj imiona, którymi
posługiwaliśmy się za życia to temat tabu – skrzywił się. – O tym się nie mówi.
- Ale ktoś się tym wszystkim zajmuje, nie? Ktoś
zagląda w te wszystkie dokumenty, ktoś wymyśla te chore pseudonimy, tak? –
irytowałem się. – Mógłbyś choćby sprawdzić czy nie ma jej w Piekle? –
zaintonowałem błagalnie. W odpowiedzi Karyu westchnął ciężko.
- Chcesz mnie wykończyć? – cmoknął z
niezadowoleniem. – Ależ jesteś uciążliwy… - wywrócił oczyma. Westchnął raz
jeszcze pod naciskiem mojego palącego spojrzenia. – Dobra, dobra, zobaczę, co
da się zrobić – machnął ręką, jakby odganiał się od jakiegoś insekta. – Ale
niczego nie obiecuję, jasne? – warknął.
- A… - zająknąłem się. – A jeśli nie będzie jej w
Piekle to… to co? – zapytałem znacznie ciszej.
- To będzie znaczyło, że jest albo w Czyśćcu, albo
w Niebie – wzruszył ramionami. – Proste, nie? – spojrzał na mnie jak na
kretyna.
- Nie o to mi chodzi – zaprzeczyłem. – Znaczy…
jeśli nie będzie jej w Piekle to… to czy istnieje możliwość, żebym się z nią
spotkał? Chociaż raz – jęknąłem żałośnie.
- Nie wiem – chłopak rozparł się na swoim
siedzeniu. – Nigdy nikt o nic podobnego mnie nie prosił. Nie słyszałem też,
żeby podobne poszukiwania już ktoś wcześniej uskuteczniał, więc wszystko stoi
pod znakiem zapytania – fuknął. – Przez ciebie z tego wszystkiego muszę zrobić
coś, czego zrobić nie chcę… - warknął.
- Co takiego? – zaniepokoiłem się.
W odpowiedzi rudzielec sięgnął po ciastko, które
leżało przed nim na talerzu i zaczął się nim zapychać. Na moje pytające
spojrzenie odpowiedział:
- Mam cukrzycę.
- W Piekle? – zdumiałem się.
- Nie wszystkie dolegliwości przestają doskwierać
po śmierci – powiedział bełkotliwie, przeżuwając kolejne kęsy słodyczy. – Otyłość,
cukrzyca, uzależnienia… to coś, co zostaje z nami nawet w innym wymiarze i
świece – rozłożył bezradnie ręce.
- Och… - mruknąłem ze zrozumieniem. – A tak w
ogóle… Mógłbyś też opowiedzieć mi coś więcej o historii Piekła? – zapytałem,
zaczynając inny temat.
- Wczoraj mogłem ci wybaczyć, ale dzisiaj to już
przesadzasz… - skrzywił się. – Wciąż ci mało łamania tabu?
- Muszę się w tym rozeznać – zaoponowałem. – W
końcu mam robić w reklamie, tak? Muszę wiedzieć, jak wszystko wyglądało
wcześniej, żeby zrozumieć, co najbardziej zostało poprawione, skupić się na
największych atutach tego miejsca. W końcu tak ma wyglądać moja praca, nie?
Chyba powinienem zrobić jakieś rozeznanie? – spojrzałem na niego z
politowaniem.
- Mówiłem ci już, że jesteś uciążliwy? – sapnął. –
Słuchaj, ja nic więcej ci na ten temat nie powiem – zacisnął wargi. – Ale skoro
jesteś już taki ciekawski, to idź do biblioteki centralnej. Tam powinieneś coś
znaleźć. Tylko nie wypożyczaj! Czytaj książki na miejscu, bo jak ktoś zobaczy,
jaką literaturę sobie wybrałeś, to może to się dla ciebie różnie skończyć –
przestrzegł. – I nie bądź nadgorliwy… - posłał mi zdegustowane spojrzenie. –
Diabeł tkwi w szczegółach – uśmiechnął się diabolicznie. – A nie chciałbyś go
spotkać osobiście, wierz mi – zaśmiał się, sięgając po kolejne ciastko.
***
W bibliotece rzeczywiście znalazłem nieco
interesujących odpowiedzi, choć musiałem zapłacić za to podejrzanymi
spojrzeniami, jakimi byłem traktowany, nawet wtedy kiedy tylko kręciłem się
przy regałach z owym tematem tabu. Cóż, widać, że mają tu swoistego hopla na
tym punkcie…
Niemniej, można powiedzieć, że tę fobię dało się w
jakiś pseudo-logiczny sposób wytłumaczyć – między innymi tym, że były to czasy
ciężkie, swoiste średniowieczne, okres ciemności i zastoju w Piekle, które
ówcześnie tkwiło pod panowaniem drugiego z największych tyranów, jakich
widziały te zaświaty. Tak, Lucek był drugi. Bo nie uwierzycie, ale pierwszym
był właśnie Bóg.
Dobra, ale mniejsza o sprawy, które nie dotyczą
Piekła. W każdym razie po przeczytaniu kilku naprawdę szczegółowych opisów, co
to się tu nie wyprawiało przed przewrotem Hizumiego, po pierwsze zjeżyły mi się
włosy na karku, po drugie miałem już jako-tako pojęcie, jak bardzo Piekło 2.0
różniło się od swojego poprzednika. No tak, nie da się ukryć, zmiana była
diametralna… na leprze, rzecz jasna.
Niestety informacji nie było tak dużo, jak mógłbym
sobie tego życzyć. Co więcej nie znalazłem nic podobnego do kroniki czy
obiektywnego, historycznego przekroju przez Piekło władane przez Lucyfera. Wszystkie
zachowane teksty były pisane bardzo emocjonalnie, przez co miałem wrażenie, że
autorami owych tekstów byli ci nieszczęśnicy, którzy sami musieli przejść przez
te tortury. Oczywiście żałowałem ich i współczułem ich męczarniom, jednak nie
był to dla mnie zbyt dobry punkt odniesienia. Takie pamiętnikarskie zapiski
mogły być mocno przesadzone oraz zniekształcone przez upływ czasu, gdyż nie
ulegało wątpliwościom, że nie były one pisane na bieżąco.
Ale to i tak lepsze niż nic.
Było już dość późno, kiedy wyszedłem z biblioteki i
postanowiłem ruszyć na spacer. Mając wciąż w pamięci opisy scenerii, w jakich
rozgrywały się te prawdziwe sceny dantejskie, przyglądałem się szklanym ścianom
wieżowców, brukowanym chodnikom, asfaltowanym ulicom… aż nie chciało się
wierzyć, że ta cała inicjatywa i pomysł wyszła od jednostki, która potem
czuwała nad tym, aby jej sen o nowym Piekle się ziścił. Niewiarygodne… ten cały
Hizumi… naprawdę zasługiwał na podziw i respekt…
Niespiesznym krokiem doszedłem na swoje osiedle.
Usiadłem na jednym z leżaków, moszcząc się na jego wygodnym materacu i
wpatrując się w błękitną wodę basenu, który mieścił się na tyłach budynku.
Światło w wodzie rozpraszało się, sprawiając, że ta pięknie mieniła się różnymi
odcieniami srebra. Rozłożyłem się wygodniej, zakładając ręce za głowę. Wbiłem
spojrzenie w rozgwieżdżone niebo. Kwiecie, którego łodygi pięły się po
pergolach nad moją głową, pachniało słodko, wręcz kojąco. Właściwie… całe to
Piekło 2.0 wyglądało jak ogromny ośrodek wypoczynkowy, w którym na pobyt za
życia mogli pozwolić sobie tylko najbogatsi. Chociaż z drugiej strony nawet oni
mogli być tam na pobyt, na chwilę… a ja tu żyłem. Żyłem w cholernej bajce,
gdzie wszyscy mieli wszystkiego pod dostatkiem, gdzie każdy sowicie był
wynagradzany za swoją pracę, miał swoje miejsce, cztery ściany, do których mógł
wrócić bez obaw… jednym słowem sielanka. I ja trafiłem do tego ekskluzywnego
kurortu wypoczynkowego na wieczność w ramach kary za grzechy? Po prostu żyć,
nie umierać!... znaczy, ja już jestem martwy… W takim razie… nie wiem… zostać
martwym, zostać tutaj… i nie ruszać się stąd, o… o właśnie tak.
Zastanawiałem się nad tym, jak wiele miałem
szczęścia trafiając od razu do Piekła 2.0. Nie musiałem doznawać żadnych
katuszy, cierpienia… Od razu zostałem wrzucony do utopii. Swoją drogą… skoro
tak wyglądało Piekło, to ciekawe jak było w Niebie… Czy mogło być tam lepiej?
Jeszcze lepiej niż tu – ale w zasadzie to już niby jak? Że po prostu mógłbym
tam siedzieć i nic nie robić, obijać się i też mieć wszystkiego pod dostatkiem?
Jeśli tak, to nie chciałbym tam trafić. Jasne, fajnie jest czasem odpocząć, ale
na dłuższą metę nie jest to zbyt atrakcyjna wizja. Jestem… no cóż, muszę
przyznać, że dość pracowitym człowiekiem i nie lubię zbyt długo bezprodukcyjnie
zalegać na kanapie, wpatrując się tępo w ekran telewizora. To po prostu nie
było w moim stylu. Lubiłem mieć coś do roboty. Wtedy czułem się potrzebny,
ważny, spełniony…
Chciałbym spotkać się z Hizumim. Jasne, pewnie
bałbym się trochę stanąć twarzą w twarz z osobą, która sprawowała rzeczywistą
władzę nad całym Piekłem, ale myślę, że moja ciekawość mogłaby przezwyciężyć
strach. Było tyle rzeczy, o które chciałem go zapytać… Skąd pomysł na
rewolucję? Kim był w poprzedniej „wersji” Piekła? Dlaczego właśnie tak zaprojektował
„swoje własne” Piekło a nie inaczej – tak bardzo podobne do świata żywych? Jak
właściwie rozpoczął się jego bunt? Jak to wszystko przebiegało? Zorganizował
jakiś wielki strajk, przemarsz czy może jakieś akcje dywersyjne? Kto mu pomagał
w tym wszystkim? – bo jakoś wątpię, żeby wszyscy „od tak” nagle zaczęli trzymać
jego stronę. W końcu z pewnością znaleźli się i tacy, którzy widzieli dla
siebie jakieś profity w tym, kiedy opowiedzieli się po stronie Lucyfera. Czy
doszło do otwartego konfliktu? I jak właściwie przebiegło obalenie władzy
Lucka? – ktoś go zabił? A jeśli tak, to kto? Czy może po prostu Hizumi wpadł z
kolegami i wrzasnął coś na kształt: „Ej, wypad z baru, teraz je będę dzierżył
pałeczkę władzy!”?
No co? Różne mogą być scenariusze, nie? A te
najgłupsze zawsze wymyślają ci, którzy nie znają prawdy… a ja właśnie w tym
momencie zaliczałem się do tej grupy.
No i jeszcze ta bardziej prywatna sprawa… Czy
Hizumi mógłby mi pomóc odnaleźć moją ukochaną? Może moje miłosne wzloty i
upadki nie interesowałyby go, może nawet jest bardzo duża szansa na to, że
miałby głęboko w poszanowaniu moją sprawę, jednak… jednak chyba warto
spróbować, nie? Próbować zawsze wolno. Nawet trzeba. Inaczej nic nie wyjdzie.
Po prostu… chciałem zapytać. Jeśli mi nie pomoże… trudno. Jednak nie mogę się
poddać już teraz – nie w takiej chwili. Póki co mogę żyć cieniem mojej nikłej
szansy…
Cholera, no! Znów to samo! Jestem martwy, sztywny
jak kłoda, a znów mówię o sobie, jak o żywym. Może w ogóle powinienem wykreślić
słowo „żyć” i wszelkie jego odmiany z mojego słownika. Wtedy nie popełniałbym
tyle błędów… no cóż, logicznych, nie?
Ale teraz było już późno… Może warto byłoby już
pójść spać? W końcu, jakby nie patrzeć, rano trzeba wstać do pracy.
Z trudem dźwignąłem się z leżaka i ruszyłem
niespiesznie do swojego mieszkania. Nim jednak zdecydowałem się ponownie uwalić
na materacu czy wziąć prysznic, postanowiłem zanotować wszystkie moje pytania
do Hizumiego, które kolebały mi się po głowie. Może nie miało to jakiegoś
większego znaczenia, a może kiedyś nadejdzie okazja, żeby je zadać. Chyba
dobrze by było, żebym pozostał przygotowany choćby tak na zapas. Przezorny,
zawsze ubezpieczony.
A teraz już serio idę spać…
***
Przede mną siedziała prywatna sekretarka Hizumiego
ze łzami w oczach. Nerwowo zagryzała dolną wargę i ciągała nosem, co chwila
ocierając pojedyncze łzy z kącików oczu. Jeszcze raz obrzuciła rozbieganym
spojrzeniem skrótowy zapis historii, którą ją uraczyłem.
- Ja… przekażę wszystko… dokładnie… - obiecała, po
czym chlipnęła głośno i sięgnęła w końcu po stojące nieopodal pudełko
chusteczek. Skinąłem jej głową w podziękowaniu i skierowałem się do wyjścia,
kiedy usłyszałem jeszcze za sobą: - Uczucie, którym darzysz tę dziewczynę jest
naprawdę niezwykłe – uśmiechnęła się do mnie poprzez łzy. – Mam nadzieję, że
uda ci się ją odnaleźć.
Na to również skinąłem głową. Nie odpowiedziałem
uśmiechem. Jakimś dziwnym trafem nie mogłem się na to zdobyć.
Udało mi się dostać niemal do samego imperatora
Piekła 2.0 – oddzielały mnie od niego jedynie drzwi jego biura. Można było
powiedzieć, że to właśnie z powodu zdenerwowania i spięcia zachowywałem się
inaczej niż zwykle, ale podświadomie zdawałem sobie sprawę, że problem tkwił w
czymś zupełnie innym.
Ale po kolei – jak to się właściwie stało, że udało
mi się dotrzeć do tej części budynku centralnego? Cóż… właściwie dość banalnie.
W mojej części biura wybuchła kłótnia dotycząca tego, kto zaniesie plany nowego
projektu do samego Hizumiego, a właściwie to do jego sekretarki. Ponoć były to
jakieś dokumenty niecierpiące zwłoki. Niemniej, sam zwierzchnik Piekła 2.0
musiał wydać względem nich swoją aprobatę, żeby praca mogła ruszyć na nowo.
Początkowo jedynie siedziałem sztywno w miejscu i wpatrywałem się z uporem
maniaka w pusty ekran komputera, próbując nie mieszać się do kłótni i tym samym
nie ściągać na siebie uwagi. Gdyby jednak poszło coś nie tak w każdej chwili
gotów byłem bronić się argumentem, że jestem tu nowy (jakby miało to
jakiekolwiek znaczenie)… aż w końcu mnie olśniło. Zwietrzyłem okazję, aby
zrobić milowy krok w poszukiwaniu mojej ukochanej. Tak więc bez przymusu,
zgłaszając się na ochotnika, zgarnąłem dokumenty i ruszyłem gąszczem korytarzy
w stronę biura głowy spółki.
Po reakcji moich współpracowników mogłem wnioskować,
iż Hizumi budził nie tylko we mnie jakiś nieuzasadniony strach. Nie no, owszem,
był on mocno pomieszany z respektem, ale to tylko potęgowało moje mniemanie, że
nie jest to ktoś, z kim mógłbym się porównywać. W moich wyobrażeniach jego
osoba figurowała jako mocarne greckie bóstwo… tylko takie istniejące naprawdę.
Bez szemrania mogłem wykonywać jego zlecenia, a jeśli będzie trzeba, to byłem
nawet gotów oddawać mu cześć i chwałę, jednak wszystko to było umotywowane
bardziej strachem niżby uwielbieniem.
Wychodząc już z biura Hizumiego (czy raczej jego
przedsionka, gdzie urzędowała sekretarka) nie trząsłem się jak galareta.
Właściwie to znów zacząłem się zastanawiać, jakie źródło miał ten irracjonalny
strach. Przecież nawet nie widziałem tego faceta na oczy!... a może właśnie o to
chodziło? Jako że nie znałem go, nie wiedziałem, jak miał w zwyczaju się
zachowywać, jakim cechował się usposobieniem, jak wyglądał, to sam próbowałem
to sobie wizualizować – może nie w najtrafniejszy sposób, ale cóż… ciężko jest
zgadnąć, jaki też może być ten władca absolutny Piekła 2.0.
Wróciłem do swojego biurka, pogrążony w
rozmyślaniach. Dopadły mnie wątpliwości… Teraz, po tym, na co się zdecydowałem,
moje „śledztwo” z pewnością ruszy z miejsca. Ale… czy ja naprawdę tego
chciałem? Czy naprawdę aż tak kochałem tę dziewczynę? Znaczy, jasne, musiałem
ją kochać, skoro zabiłem się dla niej, ale… Jak właściwie można mówić o miłości
do kogoś, kogo się nawet nie pamięta? Nie wiedziałem, jak wyglądała… co lubiła,
a czego nie… Znałem tylko jej imię, które nosiła za życia. W mojej głowie ostał
się tylko cień jej wspomnienia. Wiedziałem, że była moją ukochaną, że
cierpiałem po jej stracie… jednak teraz nie czułem żalu ani tęsknoty. Właściwie
to czułem się jak nowonarodzony! Czy ja przypadkiem nie szukałem jej… no nie
wiem, z jakiejś powinności? Czy nie ubzdurałem sobie, że jako przykładowy
chłopak powinienem rzucić się na jej poszukiwania nawet po śmierci, aby znów
móc być razem? Czy ja właściwie chciałem do niej wrócić? Póki co nie miałem
nikogo innego, jednak nie czułem się samotny. Nie odczuwałem jakiejś przemożnej
chęci znalezienia sobie jak najszybciej towarzystwa.
A jeśli jakimś cudem uda się ją znaleźć i w końcu
spotkamy się, to co się wtedy stanie? Co jeśli ona nie będzie mnie pamiętała? W
gruncie rzeczy Karyu przecież uprzedzał, że po śmierci nie powinno pamiętać się
zbyt wiele z życia… właściwie nie powinno pamiętać się nic. Byłem jakimś
ewenementem, któremu udało się zachować wspomnienia…
Nagle jakbym się przebudził. Rozejrzałem się, orientując,
że wszyscy w biurze przyglądają mi się zmartwieni.
- Coś przegapiłem? – zapytałem.
- Było aż tak źle? – zapytał konspiracyjnym szeptem
jeden z mężczyzn, który zajmował stanowisko w przeciwległym rzędzie boksów.
- Gdzie? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- No, u Hizumiego… - szepnął już tak cicho, iż
niemal musiałem czytać z ruchu jego warg, aby cokolwiek zrozumieć.
Masz ci los… Bądź co bądź wychodziło na to, że ja i
tak zaliczałem się do grupy jednych z tych „odważniejszych”, jeśli chodziło o osobę
dyrektora głównego.
***
- Serio? – rudzielec zdziwił się. – I tak ot po
prostu cię wysłuchała, zapisała wszystko i powiedziała, że będzie zawracać tym
dupę Hizumiemu? – pociągnął łyk piwa.
- No cóż… Szczerze powiedziawszy to tak –
wzruszyłem ramionami.
- Ach, ta Sadako… - westchnął. – Zawsze taka dobra
i uczynna dla innych… i taka wrażliwa… Aż dziw bierze, że kogoś takiego zesłano
do Piekła – wpatrywał się wręcz z nostalgią w pieniącą się taflę napoju.
- A za co tu trafiła? – dociekałem.
- Za… - zająknął się, jakby w porę orientując, że
jeszcze chwila i chlapnąłby za dużo. – Nie interesuj się – warknął. – Tajemnica
zawodowa – skwitował.
- Znasz wszystkich potępionych i ich historie? –
zacząłem temat z innej strony.
- Wszystkich
to może nie, ale z pewnością już większą część z nich tak – sprostował.
- A co w ogóle o tym wszystkim myślisz?
- O czym? – wyraźnie nie zrozumiał, o co mi chodzi.
- O mojej sprawie… i Hizumim… Myślisz, że on się
tym zajmie? – próbowałem poznać jego punkt widzenia.
- Nie wiem – rozłożył bezradnie ręce, chwytając za
kufel raz jeszcze. – Na piwo z nim nie chodzę – uśmiechnął się krzywo. – Nie
znam człowieka… znaczy diabła – poprawił się.
- Nie znasz go? – zdziwiłem się. – Przecież jesteś
jednym z jego najbliższych pracowników – zauważyłem.
- No niby tak, ale w życiu go na oczy nie widziałem
– wzruszył ramionami. – Zero, Hizumi to najprawdopodobniej jedna z największych
zagadek tego świata! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – A może i
nie tylko tego… - dodał po chwili namysłu. – Już chyba prędzej spodziewałbym
się zostać zaproszonym na prywatną audiencję u Jego Światłości niż u naszego
szefa – mruknął.
Tak, jemu już zdecydowanie wystarczy piwa na dziś…
- Jest aż tak źle? – uniosłem brwi w wyrazie
zdumienia.
- Słuchaj, ten facet rządzi Piekłem od tysiącleci,
a nikt go nigdy na oczy nie widział! Nie wiem, jak on to robi – rozłożył ręce.
– Niemniej… jeśli będzie chciał zrobić coś w twojej sprawie, to z pewnością
dostaniesz wezwanie do jego biura – wyjaśnił. – Ale nie licz na zbyt wiele –
przestrzegł. – Jeżeli już nawet coś dostaniesz, to nie licz na konfrontację
twarzą w twarz. Hizumi ma w zwyczaju komunikowania się z innymi za pomocą
wiadomości. Pewnie dostaniesz formalne przeprosiny z wyjaśnieniem, dlaczego nic
nie da się w tej sprawie zrobić i życzenia jak najlepszego życia po życiu –
znów sięgnął po alkohol.
- Ta, serio powinieneś zastanowić się nad jakimś
bardziej składnym doborem słownictwa – uśmiechnąłem się krzywo.
- Jasne, weź mi jeszcze scenariusze zacznij pisać –
parsknął śmiechem, sięgając po chipsy i zapychając sobie nimi usta.
Cóż… może tak nawet będzie lepiej…?
***
- Zero, nareszcie jesteś! – odezwał się Tsukasa,
kiedy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia.
- Przepraszam za spóźnienie – skinąłem głową mojemu
przełożonemu. Tsu był dyrektorem sektora reklamowego i moim szefem. Z początku,
kiedy spotkałem się z nim po raz pierwszy, obawiałem się, że będzie kimś w
rodzaju Hizumiego, jednak okazało się, że był z niego całkiem równy gość. O ile
wyrabiałeś się na czas ze zleconymi zadaniami, mogłeś liczyć na jego pochwałę.
– Władowałem się w niezły korek – usprawiedliwiłem się.
- Spokojnie – położył mi dłoń na ramieniu. –
Pojawiłeś się właśnie na czas – uśmiechnął się. – Jednak zawsze byłeś wcześniej,
toteż myślałem, że coś zatrzyma cię na dłużej – wyznał. – Całe szczęście nic
podobnego nie miało miejsca – wręczył mi kubek gorącej, czarnej kawy. Jak
zwykle zapomniał, że ja dodaję mleka… Cóż, niemniej byłem wdzięczny za ten miły
gest. – Na twoim biurku czeka na ciebie wiadomość – oświadczył i nic więcej nie
wyjaśniając, odszedł w swoją stronę.
Zdziwiony i zaciekawiony skierowałem się w stronę
swojego stanowiska. W istocie na blacie leżała koperta z pięknie
wykaligrafowanym moim pseudonimem. Odstawiłem kubek z napojem, niecierpliwym
ruchem rozrywając kopertę i dobierając się do jej zawartości.
„Witaj, Zero.
Na początku
chciałbym podziękować Ci za Twoją sumienną pracę i przeprosić za zwłokę w
czasie w mojej odpowiedzi. Mam nadzieję, że jednak nie jesteś tym zbytnio rozgniewany.
Obowiązków jest wiele, a czasu niestety nie zawsze starcza mi na wszystko.
Niemniej,
zainteresowany Twoją sprawą postanowiłem przyjrzeć się jej z bliska. Moja
sekretarka, Sadako, przekazała mi informacje, które jej podałeś, jednak śmiem
twierdzić, że posiadasz ich więcej. Dobrze zrobiłeś nie ujawniając wiadomości
poufnych, jednak w tym wypadku, jeśli nadal oczekujesz mojej pomocy, musisz
wtajemniczyć mnie w szczegóły. Wspólnie musimy złamać jedną z zasad tego
miejsca, aby móc rozwiązać Twój problem.
Jeśli wciąż
jesteś zainteresowany, proponuję Ci spotkanie. Będę czekał na Ciebie w moim
biurze podczas przerwy na lunch. Wybacz, że wybrałem akurat taką porę, jednak
jest to jedyny termin, w którym będę mógł Cię przyjąć.
Hizumi”
Kiedy skończyłem czytać list czy może tak właściwie
zaproszenie wypisane takim wspaniałym charakterem pisma, poczułem jak robi mi
się słabo, jakbym zaraz miał zemdleć. Sam imperator Piekła chce się ze mną
spotkać? O mój boże… znaczy o mój Hizumi?... o mój diable?... No, coś w ten
deseń.