Dużo "ważności" i Kita-pon promuje talenty - szok, konsternacja, niedowierzanie

No cóż, dziś trochę nietypowo, bo postanowiłam zrobić coś naprawdę dziwnego; mianowicie, przedstawić wam zespół, który wszyscy dobrze znamy, jednak (mam nadzieję) z troszkę innej strony. Wydawałoby się to bezsensowne i bezcelowe, ale w moim mniemaniu w jakimś stopniu również genialne (xD). Niemniej podarowałabym to sobie, gdyby nie to, że pewnej nocy nawet śnił mi się wokalista tegoż zespołu, który tak mnie zbeształ we śnie, iż czułam się zawstydzona jeszcze przez długą chwilę nawet po przebudzeniu... ^^''
Więc bardzo, bardzo ładnie proszę, doczytaj do końca, drogi czytelniku, nawet jeśli w którymś momencie nie będziesz się ze mną zgadzać ♥ Bo w tym misz-maszu jeszcze jest dużo moich tłumaczeń i innych takich :''D
Dobrze, ale w takim razie cóż to za zespół? (werbel proszę) To... (cisza wzmagająca niepewność i napięcie) ...The GazettE.
Nie żartuję.
I nie, nikt mi za to nie zapłacił.
Nikt też nie kazał mi tego robić pod przymusem.
Serio.
Wiem, że dla wielu to naprawdę dziwne, gdyż w końcu swego czasu zarzekałam się, że teraz to nie to samo, tra-ta-ta, ram-pam-pam i inne takie pierdoły... ale w gruncie rzeczy w tamtym okresie była to dla mnie szczera prawda. Cóż skłoniło mnie w takim razie do zmienienia zdania? Krótko mówiąc, był to album "Dogma" (który odkryłam niedawno - tak, wiem, świetne wyczucie czasu, ale niestety uprzedzenia [szczególnie te bezpodstawne] robią swoje). Nie zrozummy się jednak źle, nie zamierzam ich ponownie gloryfikować ani nic z tych rzeczy; po prostu obwieszczam wszem i wobec, że "Dogma" jest naprawdę kawałem świetne odwalonej roboty. Jest utrzymywana w dużo cięższych klimatach niż poprzednie płyty, co bardzo mi odpowiada. Z tego właśnie powodu szybko się do niej przekonałam i  dlatego też obecnie praktycznie non stop leci ona w moich słuchawkach. Ponad to nie tylko ich najnowszy album, ale także "Ugly" czy "Depravity", a nawet „Last Heaven” również przypadły mi do gustu.
Ale spokojnie, zacznijmy od początku - skąd ten poprzedni bulwers i obecne "nawrócenie się"? No sprawa wydaje się prosta jak budowa cepa; The GazettE było pierwszym zespołem, który skradł moje przegniłe serce, który wprowadził mnie w świat visual-kei i j-rocka, a przede wszystkim jednym z ulubionych twórców. Z tej właśnie racji jakoś bardzo emocjonalnie przeżyłam to, że "Fadeless" czy "Remember the Urge" jakoś niekoniecznie wbiły mnie w fotel. Nie powiem, żeby te piosenki nie pasowały mi wcale, ale twórczość Gazetto z tego krótkiego okresu nie ujęła mnie też za serce, tak jak to miała w zwyczaju robić w przeszłości. Dodajmy do tego wszystkiego wyrzut hormonalny, bolesny okres i moją naturę tsundere, dzięki której lubię na wszystko narzekać - bo taki ze mnie typ człowieka. Można powiedzieć, że odebrałam to niemalże personalnie jako... jako takie ugodzenie (?)... czy coś... Obecnie to już nie wiem… w każdym razie ostatni rok był dla mnie naprawdę dziwny i ciężki, przez co moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Co więcej, jak czasem zdarzy mi się przeczytać coś, co wysmarowałam w tamtym czasie, to po prostu mam ochotę pochlastać sama siebie i walić głową o blat biurka (które już mam, a będę mieć jeszcze lepsze C: Pełnia szczęścia). Niemniej uważam, że pewne rzeczy przychodzą z czasem, jak na przykład zrozumienie czegoś, więc... no... Powiedzmy, że potrzebowałam trochę czasu, żeby dorosnąć, bo w gruncie rzeczy sama wciąż zapatruję się na siebie jak na dzieciaka - bo fakt, że co roku lat mi tylko przybywa w metryczce, to nie znaczy, że tak naprawdę zachowuję się jakoś poważniej. I właśnie z tym mijającym czasem, prowadzeniem bloga czy nawet oglądaniem youtuberów, zaczęłam pojmować, że nie da się nigdy wszystkich uszczęśliwić. Zawsze ktoś będzie wybrzydzał, a czasami tylko dla powodu, że musi sobie zrobić od czegoś przerwę - bo to tak jakbyśmy wciąż jedli to samo. Niby czekolada jest dobra, ale gdybyśmy bez ograniczeń zażerali się nią na śniadanie, obiad i kolację dzień w dzień to raz, że w końcu by nas zemdliło, dwa, że nie wyszłoby nam to na zdrowie. Zaczęłam powoli przyswajać, że podczas długiej działalności zespołów zawsze pojawia się taki czas, kiedy ktoś krzyknie: "Hej, to już nie jest to samo!", a parę osób przytaknie mu i powiedzą zgodnie, że więcej nie będą tego słuchać. Niekiedy zdarzało mi się zobaczyć podobne komentarze na jakimś forum czy gdziekolwiek indziej pod twórczością D'espairsRay, ale wtedy wydawało mi się to być nielogiczne. No bo jakże ci "heretycy" jedni mogą nie słuchać takiego kultowego zespołu? No znowu rzecz prosta i nieskomplikowana, ale najpierw trzeba ją zrozumieć. Ludzie są różni. Ludzie się zmieniają. I wiecie co? I to jest w tym wszystkim właśnie najlepsze, tylko trzeba nauczyć się to akceptować. Nasze upodobania z czasem się zmieniają i przez to, to co kiedyś nam bardzo odpowiadało, dziś już niekoniecznie musi się nam podobać. Czasem wystarczy też zrobić sobie tylko krótką przerwę od czegoś, aby wrócić do tego owego czegoś z nowym zapałem i entuzjazmem.
Z czasem pojęłam też, że nie ma sensu zarzucać komuś czegoś w rodzaju: "Sprzedałeś się!", "To nie to samo co kiedyś!" albo "To tylko komercja!" - i tu nie chodzi tylko o muzykę, ale o wszystkich ludzi, którzy tworzą coś i poddają to owe coś do publicznego osądu. Powód tego jest taki, że nawet jeśli jest to tylko i wyłącznie komercja, to co z tego? Ludzie muszą się sprzedawać (tak, wiem, brzmi to strasznie xp), bo inaczej nie robiliby tego... co robią, no; bo musieliby znaleźć sobie pełnoetatową inną pracę, która przynosiłabym profity. Co więcej, każdy z nas chyba zrobił już coś w życiu tylko i wyłącznie dla "komercji", to znaczy, tylko po to, aby dana rzecz przyniosła nam korzyść, podczas gdy nie wkładaliśmy w nią ani krzty uczucia czy duszy. I jakby jeszcze tego wszystkiego było mało, to jeśli mówimy w jakiś sposób o sztuce (czyli w tym o muzyce również), to jest to bardzo subiektywne. Niby jest to prawdą oczywistą, że to, co dla mnie jest komercją, dla kogoś innego może być po brzegi wypełnione uczuciem i odwrotnie (a ponad to wszystko nie wiemy jeszcze, co tak naprawdę myślał twórca, kiedy pracował nad swoim dziełem), ale właśnie chodzi o to, żeby nie tylko gadać o tym i to powtarzać, ale zrozumieć i przyswoić. Mnie osobiście udało się to dopiero dość niedawno (choć w przyszłości pewnie i tak moje zdanie jeszcze wiele razy ulegnie zmianie i za rok czy za dwa moje prawdy fundamentalne wywrócą się raz jeszcze do góry nogami). Poza tym, jeśli ktoś powie, że się "obraża" i nie będzie tego słuchał/oglądał, to... cóż, go ahead, chciałoby się powiedzieć. Nikt nie będzie z tego powodu płakać ani próbować nas odwieźć od swojej decyzji. Z jednej strony trochę to smutne, bo czasem chciałoby się (dobra, ja bym chciała), żeby ktoś właśnie za nami zapłakał albo próbował nas zatrzymać w jakiś sposób, bo to jest swoisty przejaw tego, że temu komuś na nas zależy i ten nasz owy ktoś dba o nas. Niestety takie ckliwe scenki to nie tutaj.
Ale odbiegając już od ogółów, a przechodząc do szczegółów: tym, co mnie zaskoczyło (pozytywnie, rzecz jasna) w The GazettE raz jeszcze i sprawiło, że ponownie popadli oni w moje łaski to, to że przybrali na "agresywności", że tym razem skupili się na takich mocniejszych brzmieniach. Ktoś powie, że się powtarzam, ale tym razem uwzględniam to raczej w takiej kwestii, iż z czasem większość zespołów traci swój „pazur”, tworząc coraz lżejsze melodie, a tu wszystko właśnie poszło na opak – i to mi w jakiś niewytłumaczalny sposób zaimponowało.



A potem znalazłam przypadkiem w skarbnicy dóbr wszelakich (czyt. internecie) ten filmik. Taki przekrój przez ich działalność jest fajnym podsumowaniem nie tylko tego, jak muzycy z czasem się zmieniali, ale jak zmieniała się również ich twórczość. Tak patrzyłam na nich i… nagle zdziwiona odnotowałam, jak bardzo pomysłowi, kreatywni, a wręcz innowacyjni byli członkowie Gazette na przestrzeni lat. Jasne, ich sukces nie jest zasługą wyłącznie ich piątki, bo przecież w ich cieniu stoi cały tłum „bezimiennych siepaczy”, z których każdy z nich w mniejszym lub większym stopniu pomógł im się wybić. Niemniej zespół ten jest obecnie jednym z najbardziej znanych i rozpoznawalnych grup nie tylko Visual-kei, ale po prostu japońskiej sceny muzycznej. Stali się wręcz ikoną, co nie jest byle jakim osiągnięciem. Myślę, że chociażby za to, że udało im się wybić na rynku muzycznym, należy im się pewna doza uznania.
Poza tym pojmujecie to, że The GazettE gra już razem od 13 lat? Bo mnie to jakoś osobiście ciężko przychodzi... Trzynaście lat... Szczerze mówiąc to większa część mojego życia. To nawet dłużej niż działało D'espairsRay. Wyobrażacie sobie wstawać codziennie i niemal każdego dnia widzieć te same osoby? Jasne, w tym momencie wiele osób może spekulować odnośnie tego, jak mogą wyglądać relacje muzyków w prawdziwym życiu (bo przecież nie tak jak w fickach =.=''), ale niezależnie od tego... to jest 13 lat - naprawdę kawał czasu. Jest to dla mnie niesamowita rzecz z tej racji, że mnie nigdy nie udało się zatrzymać żadnego człowieka przy sobie na jakiś dłuższy czas, a już tym bardziej nie na całe 13 lat! No bo niby znam wciąż nawet ludzi z przedszkola, ale to nie jest dla mnie "ten" rodzaj znajomości; to znaczy, że nie piszemy czy nie spotykamy się regularnie, utrzymując znajomość. Moje relacje międzyludzkie są niestety bardzo słabe i kończą się niesamowicie szybko, toteż stanie u boku kogoś przez ponad dziesięć lat wydaje mi się być niemalże czynem godnym orderu. Oczywiście, łączy ich przede wszystkim praca, ale nie oszukujmy się też, że gdyby w końcu skłócili się do tego stopnia, że nie mogliby znieść wzajemnie swojej obecności, w pewnym momencie zdecydowaliby się na rozwiązanie działalności. Ja, na przykład, zdaję sobie doskonale sprawę, że nawet gdyby udałoby mi się założyć zespół, to jego żywotność ograniczyłaby się do kilku miesięcy ze względu na kłótnie i nieporozumienia... a tu 13 lat... Co więcej, z tego, co się orientuję, to chyba żaden z członków Gazetto nie prowadził w międzyczasie solowego lub jakiegokolwiek innego projektu (jeśli się mylę, to mnie poprawcie - a mylić się mogę, bo głowy za to sobie uciąć nie dam), więc oni cały czas pracują razem, widzą się non stop, spędzają ze sobą mnóstwo czasu podczas tras koncertowych, zdjęć, nagrań... Po prostu w pewien sposób mi to imponuje, gdyż utrzymanie znajomości (na jakimś znośnym stopniu) wymaga zaangażowania obu osób - trzeba dać coś z siebie i oczekiwać możliwych do spełnienia przez tą drugą osobę rzeczy. Kiedy o tym piszę (a wy czytacie - znaczy mam nadzieję, że czytacie xD), sprawa wydaje się naprawdę skomplikowana jak prosty drut, ale jak nie od dziś wiadomo, łatwiej mówić (pisać), niżby zrobić coś w rzeczywistości. W realnym świecie dużo rzeczy okazuje się być trudniejszymi do zrealizowania niż moglibyśmy sobie początkowo wyobrażać.
No i na koniec znalazłam komentarz Rukiego do piosenki "Dogma", który brzmiał tak: "Miejsce, w którym teraz znalazło się The GazettE i nasz stan, kiedy próbujemy przedrzeć się przez to miejsce. Ten tytuł oddaje to najlepiej. Jednocześnie wiąże się z tym pewna antyteza." - okej, tłumaczenie nie jest idealne, co więcej nie mogłam znaleźć tego w oryginale ani na angielskiej stronie (może słabo szukałam), toteż został mi tylko taki polski przekład. Z początku chciałam nadać temu wywodowi trochę polskiej logiki i poprawić gramatykę, żeby brzmiało to trochę bardziej spójnie, ale potem sobie darowałam. Śmiem twierdzić, że został tu użyty google translator, toteż szyk zdania etc. pozostawiają trochę do życzenia, ale to nie jest najważniejsze - w skrócie opisując "Dogmę", mogę powiedzieć, że jest to dość ciężka piosenka nie tylko pod względem brzmienia, ale i przekazu, który niesie. Z tego właśnie powodu można wnioskować, że po tylu latach zespół ten może przeżywać swój "wewnętrzny" kryzys, o którym nie informuje mediów (albo po prostu moja wyobraźnia fanowska działa na zwiększonych obrotach; to też jest bardzo możliwe). Może chłopcy (tak, uwielbiam określenie "chłopcy" w odniesieniu do dorosłych mężczyzn xp) po tak długim okresie współdziałania troszkę zaczęli się spierać, a może chodzi o coś zupełnie innego; kto wie? (Pewnie Ruki xD) Niemniej, ja doszukuję się w długim okresie ich działalności i słowach Matsumoto jakiegoś wspólnego punktu zaczepienia, ale, rzecz jasna, fakt, że ja widzę w tym jakąś swoją pokrętną logikę, nie oznacza, że wy też musicie się ze mną zgadzać ^^''

Uch, matko, czytałam już to tyle razy i wciąż wydaje mi się to wszystko takie bez składu i ładu... (/.-)'' Jest tyle rzeczy, o których chciałabym wam powiedzieć, ale tak trudno jest to zrobić w jakiś logiczny sposób, aby przelane na (wirtualny) papier moje myśli chociażby mogły udawać, że nie są wypowiadanymi w totalnym chaosie pierwszymi lepszymi słowami, które przyszły mi na myśl!... No, tak, muszę zacząć pracować nad składnią ^^'' i chyba zacząć robić notatki, odnośnie tego, co chcę wam przekazać, żeby potem móc jakoś usystematyzować tą pracę C'':
Tymczasem:

Także tak, to była promocja, a teraz czas na część bardziej informacyjną: mianowicie, ze względu na przywrócenie The GazettE w łaski, chciałabym wznowić serię „Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia”, bo to takie lekkie, fajne opowiadanko. Oczywiście zamierzam to zrobić tylko za waszą aprobatą, więc piszcie w komentarzach, co sądzicie o tym pomyśle. A tak swoją drogą, to jeśli już ktoś jest za, to prosiłabym też, żeby się zastanowił nad inną nazwą dla tej serii, bo przydałoby się ją skrócić ^^’’ Niestety moje zatwardzenie mózgu nie pozwala mi wymyślić nic sensowniejszego – tytuły takie jak „Dziewczyną być” brzmią niestety strasznie dennie i są zupełnie niechwytliwe xD

No i teraz najważniejsze na koniec (tak, nie ma to jak odwrócona kolejność xp): tak teraz już na sto dziesięć procent postanowiłam „powrócić do życia”; między innymi życia społecznego. Nazwijmy to wciąż wersją „eksperymentalną”, ale powoli znów będę się w to wdrażać – tym razem jednak będę się starać nie narzekać zbyt dużo ^^’’ Zapisałam się na siłownię, więc jak coś mnie wkurza, to idę to wybiegać, a nie „warczę” dookoła; znaczy… staram się C’’: Tym samym wracam też do czytania innych blogów, więc jak ktoś tam coś pisał i coś chciał, to ten… to od teraz powracam i zamierzam się jakoś znowu udzielać… „jakoś znowu udzielać” – tak, to dobre określenie xD „jakoś” xp
No… z moją naturą tsundere nie będzie ławo, ale ponoć wszystko, co jest coś warte, nie przychodzi prosto xp
W ogóle doszłam do wniosku, że zamiast wszystko od tak kończyć i zawieszać, to lepiej byłoby to dokończyć w pewnych partiach. Mam na myśli to, że dobrze byłoby powiedzieć, że teraz będę pisać, dajmy na to „Closer to Ideal”, „Nowy Świat” i „Książę z bajki”, a jak już skończy się na przykład jakaś seria, to „dobieramy” sobie kolejną zawieszoną/niedokończoną i tak, żeby w końcu wyjść na zero i zacząć z nową kartą… ale to moje zdanie – o waszą opinię proszę, rzecz jasna, w komentarzach.
Na dzień dzisiejszy lista nieskończonych lub porzuconych opowiadań wygląda tak:
1.     „Bóg chcąc nas ukarać, spełnia nasze marzenia”, paring: Aoi x Uruha, Ruki x Uruha (The GazettE) [status: zawieszone]
2.     „Nawet śmierć nas nie rozłączy…”, paring: Aoi x Uruha (The GazettE) [status: zawieszone]
3.     Co by było gdyby…”, paring: Reita x Ruki, Aoi x Uruha (The GazettE) [status: zawieszone]
4.     „Le Ciel”, paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay) [status: zawieszone]
5.     „Vampire depression”, paring: HYDE (VAMPS, L’arc~en~Ciel) x Yasu (Acid Black Cherry) [status: zawieszone]
6.     „Geisha no Furin”, paring: Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Takanori Nishikawa (T.M.Revolution), Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Atsushi Sakurai (BUCK-TICK) [status: zawieszone/kontynuowane (?)] – sama nie wiem
7.     „Dorośnij!”, paring: Maya x Aiji (LM.C) [status: zawieszone]
8.     „Hayakki-yokō”, paring: Shoya x Yo-ka (DIAURA) [status: kontynuowane]
9.     Książę z bajki”, paring: Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Crena Ketsueki (Bird as Omen) [status: kontynuowane]
10.  „Closer to Ideal”, paring: Hizumi x Zero (D’espairsRay) [status: kontynuowane]
11.  „Nowy Świat”, opowiadanie „pół-autorskie” [status: kontynuowane]
(kolejność przypadkowa)


Jak widzicie dodałam też etykiety, żeby w tym gąszczu moich opowiadań można było się lepiej odnaleźć (mam nadzieję, że to komuś pomoże w jakiś sposób xp) oraz zakładkę "Brudnopis" - jeśli chcecie wiedzieć, po co została ona stworzona, to musicie już do niej przejść w głównym menu ♥

Mam nadzieję, że ktoś dobrnął do końca tego posta… C’’:

Kita-pon promuje talenty - magdalene613 ♥

No to tego... Tak jak już kiedyś wspominałam (przy "promowaniu" talentu Creny) słaba jestem w wymyślaniu spotów reklamowych (głównie dlatego, że moje nazwy są ekstremalnie długie), ale cóż... spróbujmy raz jeszcze xD
Poznałam w ostatnim czasie kolejnych trzech wykonawców, którzy parają się coverami w stylu visual-kei (z czego z dwoma miałam okazję także poznać się niemalże "prywatnie", bo napisali do mnie na facebook'u O.o''). Muszę jednak przyznać, że żaden z nich nie dorównywał Ketsuekiemu pod żadnym względem - talentu wokalnego, obróbki muzycznej swoich coverów czy choćby wyglądem. Póki co nie ma się czym za bardzo zachwycać, więc nie będę wam zawracać nimi głowy, choć dla zaspokojenia własnej ciekawości postanowiłam dalej ich obserwować, gdyż niewykluczone przecież, że pewnego pięknego dnia osiągną taki poziom, iż w końcu będę mogła wam ich zarekomendować.
Niemniej to jeszcze nie teraz.
Z tej właśnie racji chciałabym przedstawić twórcę coverów zupełnie innego sortu - bo po pierwsze jedyną częścią ciała tego artysty, jaką możemy zobaczyć są ręce. Ponad to nie mamy możliwości poznania jego imienia ani nawet głosu. Więc właściwie kim jest ten owy tajemniczy jegomość?
Jest to człek, który założył kanał na youtube pod nazwą magdalene613. Dziewczyna ta  (wnioskuję po nicku, że jest to przedstawicielka płci pięknej) wykonuje covery linii melodycznych dla pianina znanych piosenek takich wykonawców jak HYDE, VAMPS, L'arc~en~Ciel, Acid Black Cherry, SID, Ken, hide, Siam Shande, Plastic Tree, Die in Cries czy BUCK-TICK i jeszcze kilku innych. Wydawałoby się, że może nie są to tak ekscytujące covery jak te Creny, poza tym na youtube można znaleźć wielu innych muzyków, którzy odtwarzają pojedyncze linie melodyczne dla odpowiednich instrumentów swoich ulubionych piosenek, jednak... cóż, ta pianistka (znów podkreślę, że mam nadzieję, iż nick nie jest mylący xp) naprawdę mnie urzekła. Osobiście mam takie okresy i zależnie od nastroju mogę raz słuchać Nocturnal Bloodlust a raz samych podkładów pianistycznych. Sama przez wiele lat grałam na pianinie, dlatego może podwójnie podziwiam tę dziewczynę za to, jaki trud włożyła w odtworzenie odpowiednich melodii, gdyż są one naprawdę skomplikowane. Odkryłam ją przez przypadek, nudząc się na lekcjach IT Music - z tego powodu nauczyciel pozwolił mi używać wirtualnych instrumentów i zająć się graniem, żebym się nie siedziała bezczynnie. Niestety folder z nutami, który dał mi do przejrzenia, zawierał utwory przeznaczone tylko i wyłącznie dla gitary (geniusz ^^''). Niemniej z tego powodu zaczęłam szukać czegoś w internecie na własną rękę i wtedy wpadłam na myśl: "Hej, dlaczego nie zająć się jakimiś piosenkami visual-kei?", jednak zdobycie nut do poszczególnych piosenek okazało się nie takie proste jak przewidywałam. Między innymi trzeba zakupić całą książkę z utworami danych muzyków lub poszczególne zapisy nutowe dla danych piosenek oddzielnie - niemniej za wszystko to trzeba płacić; i ta dziewczyna wykosztowała się na to (dobra, milionów nie wydała, ale zawsze coś jednak xp) - i za to plusiki dla niej ♥ Oczywiście w skarbnicy dóbr wszelakich (czyt. internecie) można znaleźć wszystko, a więc uparci (czyt. między innymi ja) mogą znaleźć także darmowe arkusze z nutami utworów X Japan czy The GazettE, jednak wiecie... jak naprawdę bardzo mocno chce się nauczyć grać konkretnej piosenki swojego idola, to jednak trzeba się wykosztować...
Poza tym warto napomknąć, że... cóż, różni muzycy reprezentują różny poziom. Z tego, co zdążyłam się zorientować w większość piosenki X Japan czy HYDE mają dużo prostsze linie melodyczne niż na przykład The GazettE (ta, osobiście, jak zobaczyłam nuty do "Pledge" to mało z krzesła nie spadłam, a na usta cisnęło mi się: "O kur... znaczy o dobry Kouyou, coś ty tu znowu natworzył?!", także... no ^^'')


To chyba moja ulubiona melodia w ostatnim czasie, którą nawet ściągnęłam sobie na telefon xD Oczywiście wszystkie są świetne, ale ta mi jakoś tak wyjątkowo pasuje C: 
Nie będę tutaj wrzucała nie wiadomo, ile filmików - jeśli jesteście zainteresowane, to odsyłam was na kanał magdalene613 na youtube ^^

A teraz ważne, ważne, ważne~!
Znaczy może nie do końca teraz... bo tak naprawdę takie super-super-super-super ważne informacje pojawią się dopiero w niedzielę razem z notką - więc proszę was bardzo (i od razu uprzedzam), zarezerwujcie sobie kilka minut w ostatni dzień weekendu na przeczytanie czegoś w rodzaju ogłoszeń parafialnych... i nie tylko ♥

Historia obrazkowa
"O diabełku, który Takashi się zwał"


Wszyscy od dawna wiedzieli, że Tomo i Takashi darzą się uczuciem, toteż nie dziwiły ich podobne temu zdjęcia.


Z tegoż samego powodu zadziwiło ich właśnie to zdjęcie, które szybko obiegło większą część świata za pomocą łącza internetowego - na owym zdjęciu Yoshiatsu bez skrupułów przystawiał się do Takashiego, który także nie zdawał się mieć nic przeciwko temu. Informacja ta wstrząsnęła innymi parami.


Plotki szybko się rozeszły.


Wyrwały ze skupienia nawet prawdziwego mistrza kuchni (nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wstawić tego zdjęcia Hizu xp od aut.)


Tsuzuku z początku nie chciał uwierzyć w plotki, jednak szybko zmienił zdanie po zobaczeniu "materiału dowodowego".


Karmą to również wstrząsnęło (bo wstrząsnęło, mimo iż wciąż nie do końca potrafi to okazać - ale bądźmy wyrozumiali, chłopak dopiero uczy się okazywać emocje).


Hiro z tego wszystkiego popadł w głęboką depresję.


Yuuki rzucił się pod samochód z rozpaczy.


Cazqui z wrażenia spadł ze schodów i nieźle się pogruchotał - obecnie dochodzi do siebie w szpitalu na obserwacji...


Hide nawet specjalnie wstał z grobu, żeby wyrazić na ten temat swoją opinię (która z grubsza brzmiała: "Nie ma bata; taki ch*j!")


Sprawa ta była także powodem rozchwiania emocjonalnego Tsuzuku, który nie przyjął tej wiadomości zbyt dobrze. W końcu zatrzęsło to jego światopoglądem od podstaw...


Yo-ka również podzielił smutny los wokalisty Mejibray, przez co zaczął zachowywać się nieco... niepoczytalnie.


Karma już nawet chciał się wieszać...


Całe szczęście ostał się w tym wszystkim jeden opanowany człowiek - Aryu - który wyciągnął do pozostałych pomocną dłoń w tych tak trudnych dla nich czasach.


Aby rozwikłać tę zagadkę zatrudnił komandosa-detektywa Hiyuu, który miał się tą sprawą zająć (w zamian za sowite wynagrodzenie).


Ponad to Aryu opatrzył poszkodowanych, którzy tego potrzebowali.


Zadzwonił po doktora Setsu, bez którego interwencji nie obyłoby się.


Unieruchomił także Karmę na wypadek, gdyby temu znów coś głupiego strzeliło do łba.


Skopał także Yuukiego ku przestrodze innych i (głównie) po to, aby więcej nie rzucał się pod samochody. Wyczerpały mu się już zapasy cierpliwości i nie miał siły użerać się z kolejnym człowiekiem z rozstrojeniem emocjonalnym. Nieprzytomne ciało odsunął pod ławkę, gdyż zawadzało na środku korytarza.


Nie zdążył jednak zapobiec samobójstwu Rukiego...


W końcu bez pomocy komandosa-detektywa Aryu wyjaśnił, że to był głupi żart, gdyż Yoshiatsu posiada wiele podobnych zdjęć na swoim telefonie.


Poza tym Yoshiatsu i tak miał już kogoś innego.


Co więcej, wszystko wcześniej zostało ukartowane przez Takashiego, który teraz miał niezły ubaw z przyjaciół i mógł im okazać środkowy palec (nawet jeśli fizycznie nie należał do niego) - w ten sposób odgryzł się za te wszystkie lata, kiedy nazywany był kobietą.


Na tę wieść Yuuki mało się nie rozpłakał.


Na powrót wszystkie związki, w których zawrzało z powodu tej plotki, wróciły do normy - Shoya x Yo-ka.


...Tsuzuku x Ryoga...


Zero x Gaku... bo choć po Zero mało co widać, to nim też w jakiś sposób wstrząsnęło to zdjęcie... W ogóle po wszystkich Zerach (z Lycaon, z D'espairsRay ect.) mało co widać, więc można powiedzieć, że to już taka przypadłość nabyta wraz z pseudonimem; nie czepiajmy się zatem....


...Yuuki x Hiro...


...Yuuki x Ichiro...


...Yuuki x Hiyuu...


...Yuuki x Karma... No dobra, może nie we wszystkich związkach na powrót wszystko grało - bowiem wydało się, iż wokalista Lycaon... miał kilka wielkich miłości.


Z tegoż powodu Karma znów chciał się wieszać, ale całe szczęście Aryu ponownie go powstrzymał, przecinając linę.


Tym razem pocieszył go misiem, żeby więcej już tego nie robił.


Przy takim obrocie spraw Karma postanowił chociaż poczytać więcej o relacjach międzyludzkich, których, jak sam sobie uświadomił, nie rozumie (teraz widzicie, jak widzę jego postać przez większość czasu w "Nowym Świecie" xp od aut.)


Z tego wszystkiego Karma zamienił się w żądnego zemsty na swoim zdradzieckim kochanku demona.


Jakimś cudem jednak Yuukiemu udało się poskromić Karmę (zapewne jego muskularnym ramieniem xD od aut.), a nawet przebłagać, obiecując mocną poprawę.


Więc koniec końców wszystko skończyło się dobrze.


Niektórzy w tym dobrobycie prowadzili także ciekawe życie erotyczne.


Tak dobitnie to wszystko zakończyło się rozbieraną sesją Royz, którą nikt niekoniecznie potrafił wytłumaczyć ani powiązać z tą sprawą, ale były gołe klaty... więc trzeba było to jakoś wpleść w "fabułę".


A wszystko to przez tego diabła Takashiego ♥

"Nowy Świat" cz.13

„Nowy Świat” cz.13

- Masz bardzo ładnie wykonany makijaż – [Yuuki] stwierdził w końcu (…).– Wybacz mi moje zachowanie – odsunął się na normalną, „zdrową” odległość – ale zastanawiałem się czy w końcu masz ten makijaż, czy też nie. Wygląda to tak naturalnie, że musiałem przyglądać się naprawdę z bliska, żeby dostrzec w końcu, że jednak go wykonujesz – wyjaśnił. – (…) wyciągnął rękę i przeczesał palcami moje włosy. – Masz takie ładne włosy… - mruknął, przyglądając się ich pasmom. (…) – Nie myślałeś kiedyś, żeby zająć się… no nie wiem… makijażem? (…)
-  Proponujesz mi, żebym został wizażystą? – upewniłem się, że dobrze zrozumiałem, o co mu chodzi.
- „Proponuję”? – powtórzył zamyślony. – W zasadzie to tak. Właśnie tak; proponuję. Proponuję ci zostanie wizażystą. Jedna z wizażystek mojego zespołu zaszła w ciążę i wzięła urlop, więc potrzebujemy kogoś na zastępstwo. Co ty na to? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ale… - zająknąłem się. – Jak to? – zaśmiałem się nerwowo, choć wcale do śmiechu mi nie było. – Przecież w ogóle się nie znamy, nie wiesz czy nadaję się do tego w jakimkolwiek stopniu, więc…
- Bazuję na opowieściach o tobie – przerwał mi. – Cóż, jasne, że póki co nie wiem o tobie praktycznie nic, ale to przecież to może się zmienić, racja? – uśmiechnął się delikatnie. – Gdybyś przystał na moją propozycję, miałbym możliwość ocenienia, ile w tych wspaniałym historiach krążących wokół ciebie jest prawdą, a ile nie; mógłbym wtedy dopiero stwierdzić czy nadawałbyś się do tego, czy też nie – wyjaśnił.
(…) Nikomu, póki co, nie powiedziałem o propozycji, jaką złożył mi tak nagle Yuuki, z nikim jeszcze tego nie przedyskutowałem, ale intensywnie nad tym rozmyślałem. Cóż, w mojej obecnej pracy nagrabiłem sobie, więc może dobrym pomysłem byłoby się zmyć? Szczerze powiedziawszy i tak nie traktowałem tego stanowiska jakoś poważnie. Bycie recepcjonistą to nigdy nie był szczyt moich marzeń. Nie spełniałem się w tym; nie umiałem czerpać tej dumy i satysfakcji z pełnionego zadania, tak jak to robili Japończycy – to chyba właśnie dlatego doprowadziłem do takiej a nie innej sytuacji.
Ale z drugiej strony – czy spełniałbym się jako wizażysta? Nigdy nie widziałem siebie w tej roli. (…) Co prawda może jakieś podstawy wykonywania makijażu znałem, ale żeby zaraz bawić się w wizażystę? Nie skończyłem żadnej szkoły w tym kierunku ani nawet kursu… pewnie gdybym złożył podanie, to odrzuciliby je bez wahania… Chociaż może to nie miało wyglądać tak. Może nie było zwykłej rekrutacji pracowników (…); może po prostu Yuuki zamierzał wkręcić mnie „po znajomości”? (…) Niemniej, nawet jeśli wokalista Lycaon zamierzał mnie po prostu wcisnąć na tę posadę ze względu na to, kim sam był, (…) wypadałoby też, żebym dowiedział się o tym stanowisku nieco więcej – kogo oni tam właściwie chcą? Czego będą ode mnie oczekiwać? (…) Tak czy siak, musiałem jeszcze spotkać się z różowowłosym i pociągnąć go za język – inaczej na nic nie będę się pisał. (…)
Jednym co jest pewne to, to że chcę zmienić pracę. Nie mogę zatrzymać się na stanowisku, do którego właściwie również nie mam żadnych kwalifikacji, na którym męczę się tam i przestaję rozwijać. Powinienem zacząć szukać czegoś w swojej profesji, ale myślę, że nawet zmiana pracy z recepcjonisty na wizażystę mogłaby coś wnieść do mojego życia. Później zawsze znowu ewentualnie będę mógł zmienić pracę – grunt, żeby przestać robić coś, co kompletnie mi nie leży.
Chyba zacznę się nad tym poważnie zastanawiać…


Sobotni wieczór.
Yuuki nie zostawił mi żadnego kontaktu do siebie, ale wykorzystałem jego znajomość z Karmą, który pomógł mi się z nim spotkać raz jeszcze. Naprawdę chciałem dowiedzieć się o tej pracy czegoś więcej…
Podczas rozmowy telefonicznej wokalista Lycaon nie podał mi żadnych konkretnych informacji ani nie rozwiał moich obaw, ale za to zaproponował mi kolejne spotkanie. Mało tego, podczas owego spotkania miałem także poznać kilka innych osób, z którymi mógłbym współpracować, gdybym zdecydował się jednak przyjąć tę posadę.
A więc jest sobotni wieczór.
I idę znów do mieszkania Yuukiego na to owe spotkanie.
Tym razem jednak z Karmą.
Wokalista AvelCain zdeklarował, że nie obraziłby się, gdybym miał zająć się jego makijażem, co w pewien sposób mnie podbudowało. Mimo iż przecież już trochę się znaliśmy, a ponad to mieszkaliśmy razem, brunet i tak nie chciał puścić mnie samego i uparł się, że pójdzie ze mną – nie próbowałem odwieść go od tego pomysłu, gdyż w głębi duszy byłem mu za to wdzięczny. Czułem się o niebo pewniej mając go przy boku. W końcu gdyby ta oferta pracy miała okazać się krętactwem, o wiele trudniej jest wrobić dwie osoby niż jedną. Nie to, żebym domniemywał, że różowowłosy zamierzał działać na moją niekorzyść, jednak było mi o wiele łatwiej uwierzyć w jego dobre intencje, kiedy miałem przy sobie jego przyjaciela. Karmy by nie okłamał, prawda? A z kolei Karma nie okłamałby mnie, racja?
- Nareszcie! – zaszczebiotał drobny wokalista, otwierając nam drzwi. – Już myślałem, że się rozmyśliłeś!
- Musiałem poczekać, aż Karma wyszykuje się do wyjścia – usprawiedliwiłem się. Yuuki spojrzał na bruneta z przyganą, na co ten jedynie rozłożył bezradnie ręce i bez słowa wszedł do mieszkania.
W salonie światło było przygaszone. Na kanapie siedziało kilka osób, które mimo szczerych chęci, nie mogłem rozpoznać. Jak się później okazało, nie wszyscy oni byli muzykami, dlatego ich twarze niewiele mi mówiły. Właściwie to zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że to właśnie większość była z ekipy technicznej. Poznałem dwóch dźwiękowców, oświetleniowca, fryzjera i fryzjerkę oraz trzy wizażystki. Wszyscy oni byli dla mnie bardzo mili i wyrażali chęć współpracowania ze mną, co nastawiło mnie pozytywnie. Niemniej, nasze spotkanie miało dość oficjalny charakter, gdyż mimo iż na stole stał alkohol, nikt go nie ruszył. Wszyscy zachowywali wszelkie zasady kurtuazji, więc można powiedzieć, że było dość sztywno – choć nie powiedziałbym, że spodziewałem się, iż mogło to wyglądać inaczej. W końcu, jakby nie patrzeć, było to nasze dopiero pierwsze spotkanie.
Ludzie, z którymi miałem współpracować, szybko się zwinęli. Zdawało się, że potraktowali to spotkanie nie jako sobotni wypad, ale jako oficjalne zaznajomienie z nowym pracownikiem, imprezę integralną organizowaną przez ich pracodawcę, aby zacieśnić więzi między współpracownikami.
Choć może znowu nie aż tak wszyscy.
Zostało paru początkujących muzyków, których wyglądem miałbym się zająć, jak twierdził wokalista Lycaon. Wśród nich moją uwagę zwrócił Aryu z Morrigan, którego nie trzeba było mi przedstawiać. Tak bardzo wyróżniał się ze swoimi platynowymi włosami, jasnymi soczewkami, których kolor został dodatkowo wyeksponowany przez mocny, czarny makijaż oraz krwiście czerwonymi ustami. Jeśli ktoś pytałby mnie o zdanie, powiedziałbym, że był po prostu piękny.
Rozmawiałem z nim dużo. Był przyjazny i pięknie się uśmiechał. Dobrze się dogadywaliśmy. Bez trudu znajdywaliśmy wspólne tematy. Atmosfera znacznie się rozluźniła, kiedy osoby ze sztabu technicznego się ulotniły, przez co chwyciliśmy też za alkohol. Nie imprezowaliśmy na całego; ot po prostu popijaliśmy obaj piwo, kontynuując rozmowę.
- A założysz się? – Aryu zaśmiał się. Miał przyjemny dla ucha niski głos, którego mógłbym słuchać godzinami… co czasami mi się zdarzało, gdyż w mojej playliście znajdywały się utwory jego zespołu.
- Niech ci będzie – przytaknąłem. Podaliśmy sobie ręce, obaj przyjmując zakład.
- Zakładziki? – gospodarz oderwał się Karmy, do którego właśnie się tulił, pozując do zdjęcia i spojrzał na nas zaciekawiony. – O co się zakładacie, gołąbeczki? – zaśmiał się. – Tak cały czas ze sobą tam gruchacie… - zachichotał.
- Jedno pytanko – zaczął blondyn. – Zakochałeś się w Karmie? – palnął prosto z mostu, na co wytrzeszczyłem na niego oczy. Nigdy bym nie pomyślał, że zapyta o to tak otwarcie, w dodatku, kiedy wokalista AvelCain siedział dokładnie obok różowowłosego.
- Co? – zakłopotał się. – Eee… - zająknął się.
- Widzisz, nie zaprzeczył – wokalista Morrigan zwrócił się do mnie z triumfalnym błyskiem w oku. Trzepnąłem go w ramię.
- Idioto! – syknąłem mu na ucho. – Dlaczego zapytałeś o to tak bezceremonialnie?! Jak miał zaprzeczyć albo potwierdzić, kiedy Karma siedzi obok? – zrugałem go spojrzeniem. Kątem oka spojrzałem na dwóch chłopaków, którzy siedzieli nieopodal. Oni również pogrążyli się w przyciszonej rozmowie, dyskutując o czymś, o czym my mieliśmy nie usłyszeć.
- No to może zmienimy temat na wasz zakład, co? – wokalista Lycaon zaśmiał się nerwowo, dość niezręcznie próbując skupić uwagę wszystkich obecnych na czymś innym niż jego domniemanym uczuciu, które żywił do bruneta. – Więc co robi przegrany? I kto wygrał?
- Ja wygrałem – odparł blondyn.
- Co?! – prychnąłem. – Nasz zakład się nie zakończył, przecież nie uzyskaliśmy jasnej odpowiedzi i…
- Dla mnie to była jasna odpowiedź – Aryu uśmiechnął się; co prawda uśmiech miał cudny, ale teraz miałem ogromną ochotę zetrzeć mu go z twarzy.
- Ha, ha, a więc Aryu wygrał, tak? – Yuuki był tak zdenerwowany i zawstydzony, że naprawdę niewiele interesowało go w tej chwili. – Więc w jaki interesujący sposób przypieczętujemy porażkę Alexa?
Posłałem mu urażone spojrzenie z jasnym przesłaniem: „I ty Brutusie?!”, ale na chłopaku nie zrobiło to większego wrażenia. Grunt, że udało mu się odciągnąć od siebie uwagę. Wszyscy zaczęli rzucać „wspaniałymi” pomysłami, jak mnie upokorzyć i zdawało się, że w jednej chwili zagadkowa sprawa domniemanych uczuć różowowłosego przestała wszystkich interesować.
Ja naprawdę nie wiem, jak to się stało…
Z płaczliwym wyrazem twarzy przyglądałem się własnemu odbiciu w lustrze, krytycznie lustrując kucyki sterczące po obu stronach mojej głowy oraz skąpemu, dziewczęcemu ubranku, które przypominało nieco mundurek szkolny. Strój został pożyczony od Yuukiego, który, jak się okazało, miał takich podobnych dość sporo ze względu na to, że lubował się w cosplay’owaniu postaci damskich. Jako że byliśmy niemal identycznej postury i wzrostu, nie było problemu w tym, abym wcisnął się w te, jak dla mnie, mocno przykrótkie fatałaszki.
Na białej koszuli oraz beżowym sweterku w serek bez rękawów malowało się niewielkie wybrzuszenie na mojej klatce piersiowej, gdyż jak się okazało, wokalista Lycaon miał w domu nawet takie dziwne akcesoria, które służyły do imitowania kobiecego biustu, aby cosplay’owicz płci męskiej nie musiał kupować biustonoszy i wypychać ich skarpetkami. Króciutka, popielata spódniczka wydawała mi się być znacznie za krótka, przez co co chwila ją poprawiałem, gdyż miałem wrażenie, że widać mi bieliznę (którą oczywiście również Yuuki kazał mi zmienić na damską). Czarne zakolanówki w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób nagle wydały mi się być wulgarnym elementem tego stroju – bo choć moja siostra też nieraz je nosiła i nigdy nie robiło to na mnie wrażenia, o tyle teraz właśnie ta część ubioru zdawała się krzyczeć: „Dotknij tej odsłoniętej części uda!”. Horror…
Aby dopełnić mojego upokorzenia, wszyscy robili mi zdjęcia. Wciąż słyszałem nad głową, jaki to jestem „kawaii” i gdyby nie wiedzieli, że jestem facetem, zaczęliby zapewne do mnie zarywać… co wcale mi się nie podobało, oczywiście.
- No już, zbierajcie się – poganiał nas różowowłosy. – Zaraz macie metro.
- Ja tak nie wyjdę! – zaprotestowałem.
Ale nikogo to nie obchodziło…
Niemal siłą wcisnęli mi wysokie czarne szpilki na nogi i wypchnęli z mieszkania w objęciach Aryu. O dobra Kannon, czułem się jak skończony idiota…
Walczyłem, póki nie wypchnęli mnie także za drzwi bloku, w którym mieszkał muzyk. W końcu nie chciałem robić scen na ulicy, gdyż to mogłoby dziwnie wyglądać. Wreszcie poddałem się i postanowiłem znieść moją karę, mimo iż nie zasłużyłem na nią i zapewne będę ją wspominał do końca moich dni… i będą to, rzecz jasna, tragiczne wspomnienia.
Yuuki i Karma poszli razem z nami na stację metra, aby przypilnować, bym odebrał pełne poniżenie. Szli mniej więcej pięć kroków za nami, nie spuszczając z nas oka.
Blondyn był ode mnie wyższy nawet, kiedy byłem w butach na obcasach. Obejmował mnie jedną ręką w pasie, choć jego dłoń co chwila zjeżdżała nieco poniżej, przez co macał mnie po tyłku. Miałem ochotę warknąć mu prosto w twarz, że nie musi być znowu taki nadgorliwy, jeśli chodzi o wykonywanie tego zadania, ale byłem tak zażenowany, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Ludzie oglądali się za nami. Starsze kobiety kręciły głową z dezaprobatą, a młodzi mężczyźni gwizdali na mój widok. Niemniej żaden nawet się do mnie nie zbliżył czy nie odważył się rzucić jakiegoś sprośnego tekstu, gdyż zaraz był miażdżony grobowym spojrzeniem wokalisty Morrigan.
Zeszliśmy na stację metra, aby następnie wsiąść do wagonu. Miałem nadzieję, że nie znajdziemy żadnego wolnego miejsca siedzącego, co niwelowałoby chociaż w minimalnym stopniu plan „złych”, jednak okazało się, że nie miałem szczęścia. Aryu zajął miejsce siedzące, a ja usiadłem mu na kolanach. Z początku uparcie siedziałem bokiem do niego, jednak w końcu chłopak niemal zmusił mnie, abym usiadł na nim okrakiem. Blondyn przesuwał dłońmi po moich w połowie odsłoniętych udach, wsuwał ręce pod materiał koszuli i wodził dotykiem po dolnych partiach moich pleców i brzuchu. Z czasem jego ruchy nabierały coraz bardziej erotycznego wyrazu. Czułem jego palce niemal na samym kroczu. Przez cały czas rumieniłem się obficie – czułem jak palą mnie policzki. Pasażerowie oglądali się za nami, ale nikt nic nie powiedział, nikt nie zwrócił nam uwagi. Między innymi czułem na sobie bezwyrazowe spojrzenie Karmy oraz rozbawione, roziskrzone spojrzenie Yuukiego.
Zabiję…
Zapłacą mi za to…
Aryu również zdawał się dobrze bawić. Po jego ustach błąkał się uśmieszek. Co jakiś czas mruczał mi do ucha, jaką mam gładką skórę, zgrabne ciało… Drżałem, kiedy jego ciepły oddech owiewał moje ucho, gdyż był to mój słaby punkt, o czym, jak mi się zdawało, blondyn szybko się zorientował. Co jakiś czas całował mnie za uchem lub w skroń, przesuwał językiem po krawędzi ucha, przy czym ledwo powstrzymywałem się od wzdychania. Przy jednej z końcowych już stacji zaczął całować mnie po dekolcie, ze szczególną uwagą pieszcząc moje obojczyki i szyję.
- Aryu… - jęknąłem w końcu. – Proszę cię… - chłopak zbliżał się do zagłębienia między moimi sztucznymi piersiami. – Przesadzasz…
Odniosłem dziwne wrażenie, że cała złość różowowłosego za zadanie tego nieszczęsnego pytania i wprowadzenie go w takie zakłopotanie skupiła się na mnie, mimo iż to przecież nie ja je wypowiedziałem. Wokalista Morrigan pozostał bezkarny; mało tego, wyglądało na to, że on również miał ze mnie niezły ubaw tak jak i inni.
- Chodź – blondyn zaśmiał się i wyciągnął mnie z metra. Nim drzwi ponownie się zamknęły, odwróciłem się, spoglądając na dwóch pozostałych w wagonie wokalistów, którzy pomachali nam na odchodne i dali powieść się dalej. Mój towarzysz zaczął kierować się w stronę wyjścia ze stacji.
- Dlaczego tu wysiedliśmy? – zapytałem, stojąc na ruchomych schodach, niemal wciśnięty w bok chłopaka, aby inni ludzie, którzy się spieszyli, mogli swobodnie przejść obok nas. – Nie wracamy do mieszkania Yuukiego? – zdziwiłem się.
- Po co? – muzyk pokręcił głową. – Dajmy im trochę czasu sam na sam. Niech ta parka w końcu się zejdzie – uśmiechnął się półgębkiem. Widząc moją nietęgą minę, postanowił kontynuować. – Yuuki od dłuższego czasu podkochuje się w Karmie, ale ten… no, znasz Karmę… jest nieco specyficzny, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie – odparł wymijająco.
- Tak, rozumiem, co masz na myśli – pokiwałem głową ze zrozumieniem, analizując zażyłości powstałe między brunetem a różowowłosym, na moment nawet zapominając o doskwierającym mi wstydzie i ciągłym poprawianiu spódniczki. – To gdzie idziemy?
- Do mnie – splótł palce naszych dłoni. – Będziemy kontynuować to, co zaczęliśmy – zaśmiał się.
- Spadaj – trzepnąłem go w ramię niczym naburmuszona nastolatka. – Chciałbyś - prychnąłem.
- A co, jeśli to prawda? – spojrzał na mnie z figlarnym błyskiem w oku.
Nie odpowiedziałem. Spuściłem głowę, wpatrując się w lśniące czubki wysokich butów, które były cholernie niewygodne. Czułem, że zarumieniłem się jeszcze bardziej, na co chłopak zaśmiał się raz jeszcze, po czym pogłaskał mnie po głowie w czułym geście.
Wyszliśmy na powierzchnię. Aryu wciąż obejmował mnie ciasno i prowadził przez kolejne uliczki w dzielnicy, której nie znałem. W zasadzie to już przestałem mu się opierać; nawet zacząłem mu dziękować w myślach za to, że mnie przytrzymuje, gdyż nie byłem raczej przyzwyczajony do spacerów w szpilkach. Buty były niewygodne, przez co, jak sam się domyślałem, chodziłem jak kaczka. Bolały mnie stopy, a każdy kolejny krok stawał się mordęgą; stawał się coraz bardziej rozchwiany. Zgadywałem, że gdyby wokalista Morrigan nie obejmował mnie, już dawno wyłożyłbym się jak długi. Może i znałem się co nieco na makijażu i sam go wykonywałem, a nawet malowałem moją starszą siostrę, kiedy jeszcze mieszkaliśmy z rodzicami, miałem długie włosy, byłem nieco zniewieściały i potrafiłem wcisnąć się w damskie ciuszki, ale, do cholery, obcasów to ja raczej nie nosiłem! O ile Yuuki przyzwyczajony był do biegania w kilkunasto (o ile nie kilkudziesięciu) centymetrowych platformach i obcasach po scenie i planie do teledysków, o tyle ja nie miałem takiej wprawy – i w każdym razie nie uważałem, aby nabycie jej było jakimś priorytetem, więc z chęcią spasowałbym, gdybym tylko mógł. Ale nie mogłem. W końcu nie miałem żadnych innych butów na zmianę, a chodzenie na boso nie było zbyt dobrym pomysłem. Już pal licho to, że mógłbym pokaleczyć sobie stopy, ale fakt, że mógłbym podrzeć zakolanówki wokalisty Lycaon bardziej do mnie przemawiał – jeszcze gotów byłby się za to na mnie mścić w kolejny tak wyszukany sposób poniżenia mnie…
- Zaczekaj – muzyk zastopował mnie.
Spojrzałem na niego zaciekawiony, czekając aż coś zrobi lub powie, jednak w żadnym razie nie spodziewałem się tego, na co się porwał. Nim zdążyłem zaprotestować, chłopak wziął mnie na ręce, niosąc niczym pannę młodą. Odruchowo zaplotłem mu ręce na szyi, instynktownie chroniąc się przed upadkiem.
- C-co ty robisz?! – krzyknąłem. – Puść mnie!
- Pewien jesteś? – zaśmiał się. Podrzucił mnie, symulując upadek, jednak nim zdążyłem poznać się bliżej z płytami chodnikowymi, ponownie mnie złapał. – Puścić cię? – dopytywał.
- Nie w ten sposób! – pisnąłem.
- Oj, daj spokój – prychnął. – Przecież widzę, że już ledwo idziesz – przewrócił oczyma. – Nogi masz jak z waty i chwiejesz się na boki, jakbyś był już nieźle wstawiony – skwitował.
Nie mogłem zaprzeczyć. Czułem się naprawdę nieswojo i nie na miejscu w jego objęciach, ale musiałem przyznać, że miał rację. Zaczynałem dreptać coraz mniejszymi kroczkami, przez co, gdyby muzyk chciał dostosować się do mojego coraz wolniejszego tempa, nie doszlibyśmy do jego mieszkania do jutra. Odruchowo próbowałem uciec przed jego gorącym dotykiem, który wciąż czułem na skórze, po tym jak naznaczył mnie w nim w tak jednoznacznym wymiarze w metrze, ale nie potrzebowałem robić z siebie idioty… to znaczy jeszcze większego idioty niż tego, na którego i tak już wyszedłem.
- Dzięki… - burknąłem pod nosem, na co blondyn pokręcił głową z politowaniem i uśmiechnął się samymi kącikami ust.
W końcu doszliśmy do jednego z bloków. W zasadzie nie znajdował się on daleko od stacji, ale w tych butach nawet niewielka odległość wydawała mi się być porównywalna z długością trasy maratonu. Aryu wniósł mnie do środka, a następnie stanęliśmy pod windą, czekając aż ta przyjedzie. W tym czasie blondyn uważnie mnie lustrował, wręcz obłapiając mnie spojrzeniem, co peszyło mnie, jednak nie odezwałem się ani słowem.
- Które piętro? – zapytałem, kiedy weszliśmy do windy.
- Piąte – odparł.
Orientując się, że wciąż trzymając mnie na rękach, nie dosięgałby panelu sterowania windy, sam wcisnąłem odpowiedni guzik obcasem buta. Wokalista Mirrigan widząc to, zaśmiał się.
- Widzę, że te buty jednak nie są takie złe – stwierdził rozbawiony.
- Ale i tak z radością się ich pozbędę – stwierdziłem.
Stanęliśmy pod drzwiami jednego z mieszkań. Muzyk oświadczył, że klucze ma w kieszeni spodni. Co prawda wolałbym, żeby mnie postawił i sam je otworzył, ale i tym razem nie zaprotestowałem. Dziwnie się czułem, przeszukując go, ale cóż… sam tak chciał… chyba…
- Nie ma – zaprotestowałem, wyciągając dłonie z jego kieszeni.
- W tylnej.
Cholera! Nie mógł powiedzieć wcześniej! Argh! Co za intrygant – wciąż się mną bawił!
Wyciągnąłem owe klucze, głupio, naprawdę głupio się czując, gdyż przy tym niemal musiałem go obmacywać. Wsunąłem odpowiedni klucz, który mi wskazał, do zamka i razem weszliśmy do środka.
Chłopak od razu skierował się do jednego z pomieszczeń; jak się okazało, była to sypialnia. Posadził mnie na brzegu łóżka i, niczym księżniczce, zdjął mi buty. Tym razem gest ten nie miał żadnego erotycznego wyrazu, ale i tak ponownie się zarumieniłem.
- Jesteś uroczy, wiesz? – spojrzał mi w oczy, chichocząc. – Taki kawaii – uszczypnął mnie w policzek, nadal śmiejąc się pod nosem.
W odpowiedzi spojrzałem na niego urażony. Że ja – kawaii? Wypraszam sobie! Czy ja przypominam jakiegoś kota narysowanego w prostym programie graficznym, którego faktura przypomina watę cukrową, a nad moją głową rozciąga się tęcza? Nie; nie, do cholery!
- Nawet jak się boczysz, jesteś uroczy – sięgnął moich włosów i wyplątał z nich gumki, rozpuszczając moje jasne pasma. Nie powiem, odczułem wielką ulgę, kiedy te dwa kitki zniknęły z czubka mojej głowy. – Jesteś już zmęczony? – zapytał, spoglądając na niewielki zegarek stojący na szafce nocnej. – Jest już dość późno – oświadczył. Aby upewnić się, że ma rację, również spojrzałem na tarczę zegarową. Wskazówki wszem i wobec ogłaszały, że było już grubo po drugiej w nocy. Kiedy ten czas tak szybko zleciał?
Dopiero kiedy opuściło mnie uczucie ciągłego zażenowania, poczułem, iż w rzeczywistości byłem już zmęczony. Tutaj, w mieszkaniu blondyna, nikt oprócz niego nie mógł mnie zobaczyć, więc mogłem się w końcu nieco odprężyć. Ponad to po jego ostatnich ruchach wnioskowałem, że nie będzie mnie zmuszał do zostania w tym stroju dłużej niż to potrzebne.
- Mogę zostać u ciebie na noc? – zapytałem, czując, że mam tak obolałe stopy, iż nie doszedłbym z powrotem do stacji metra i nie doczłapałbym do własnego mieszkania, nawet gdyby wokalista pożyczył mi teraz normalne ubrania i buty.
- Jasne – skinął głową.
Dziwnie się czułem w takiej pozycji. Aryu klęczał przede mną na podłodze, opierając ręce na moich kolanach, kiedy ja wciąż w tym skąpym stroju siedziałem na łóżku. Blondyn jakby odczytał to z mojej twarzy, zmieniając nasze ułożenie. Wyprostował się na klęczkach i przysunął do mnie. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ponownie wsunął ręce pod koszulę, dotykając moich pleców, a brodę oparł na wysokości mojego lewego obojczyka. Zaglądał mi przez ramię, aby móc zobaczyć w pełni swoje własne poczynania. Wydałem z siebie zdziwione westchnienie.
- Spokojnie – zaśmiał się, ponownie się ode mnie odsuwając. Zorientowałem się, że rozpiął zapięcie tego dziwnego żelowo-gumowego akcesoria, który imitował kobiecy biust. Zarumieniłem się, myśląc, że znów zaczął się ze mną droczyć.
Chłopak podniósł się z podłogi i podszedł do szafy, która mieściła się naprzeciw łóżka. Po wewnętrznej stronie jej drzwi znajdywało się lustro, w którym mogłem przejrzeć się kątem oka i dostrzec… czerwony punkt tuż poniżej lewego obojczyka. Muzyk zauważając, iż zorientowałem się, co mi zrobił, uśmiechnął się pod nosem.
- Proszę – wręczył mi czyste ubranie. – Możesz czuć się u mnie jak we własnym domu i korzystać ze wszystkiego, co będzie ci potrzebne – uśmiechnął się.
Nieco zmieszany skinąłem głową i powędrowałem do łazienki, którą wskazał mi właściciel mieszkania. W ekspresowym tempie wziąłem zimny prysznic, który nieco mnie otrzeźwił i zniwelował chwilowo ból stóp. Następnie przebrałem się w ubrania muzyka. Noszenie cudzej bielizny zawsze było dla mnie czymś niekomfortowym, ale musiałem przyznać, że bokserki były o niebo wygodniejsze niż koronkowe figi. Stanąłem przed lustrem, odgarniając długie włosy, które opadły mi na twarz. Przyjrzałem się uważnie własnemu odbiciu, dłużej zawieszając wzrok na malince. Przesunąłem po niej dwoma palcami, robiąc przy tym zmieszaną minę.
Zastanawiało mnie zachowanie Aryu. Niezaprzeczalnie był przyjazny i pomocny, ale jednocześnie było w nim coś perwersyjnego i niepokojącego, co wymuszało na mnie wciąż pełne skupienie i analizę jego poczynań. Jego zachowanie momentami było dla mnie bardzo krępujące… Ciekawe, jakie były jego prawdziwe intencje względem mnie i czego ode mnie chciał… Nie podobało mi się zbytnio to, z jakim entuzjazmem dotykał mojego ciała, zbliżał się do mnie, lustrował uważnie… A co jeśli to ktoś pokroju Creny? Chociaż nie… Blondyn i brunet różnili się od siebie mocno, mimo iż niezaprzeczalnie w ich postępowaniu można było doszukać się jakiś naciąganych podobieństw. Po pierwsze Ketsueki był po prostu bezpośredni, bezczelny i napalony, podczas gdy wokalista Morrigan był miłym i pomocnym chłopakiem o perlistym śmiechu i cudownym uśmiechu, na który mógłbym spoglądać godzinami wpatrzony niczym w obrazek, jednak od czasu do czasu pozwalał sobie na jakieś mniej przyzwoite zachowanie, po czym znów wracał do tej swojej poprzedniej „postaci” zwykłego przyjaciela – i tak na przemian. Nie był tak jawny, że tak to określę, ze swoją perwersyjną naturą jak wokalista Bird as Omen; ten muzyk jakby próbował się stopować… chociaż nie. W zasadzie to bardziej wyglądało na to, jakby nie chciał tak od razu dać się poznać do końca, przybierając dwie twarze na raz i zwodząc mnie. Która z nich była tą prawdziwą? A może żadna z nich? Może ta prawdziwa wyglądała zupełnie inaczej niż to, co do tej pory zaprezentował mi chłopak?
Naciągnąłem na siebie za duży czarny t-shirt i wyszedłem z łazienki. Spojrzałem na Aryu, który właśnie kończył ścielić łóżko.
- Jeśli zamierzasz także robić problem z tego, że tę noc spędzimy razem w łóżku, to proszę daruj sobie; nie lubię takich scenek rodem z podrzędnych fanficków – zaśmiał się. – Na usprawiedliwienie dodam, że nie mam jako tako salonu, a co za tym idzie żadej sofy, więc do dyspozycji zostaje nam tylko łóżko… no ewentualnie podłoga; ale wątpię, żeby któryś z nas chciał na niej sprać, prawda? – rozłożył ręce.
Znów jedynie skinąłem głową. Nie zamierzałem robić żadnych scen. W zasadzie byłem tak bardzo pochłonięty własnymi myślami i kontemplowaniem jego osoby, że nie mogłem skupić się na czymś innym.
Wokalista Morrigan minął mnie i sam zajął łazienkę. Mimo iż wciąż nie znalazłem odpowiedzi na dręczące mnie pytania, pchany ciekawością, „zapuściłem się” w głąb jego mieszkania. Sypialnia, łazienka, przedpokój, kuchnia, balkon… faktycznie nie ma salonu. Zamiast niego mieścił się tu jeszcze jeden pokój, który z powodzeniem mógłbym nazwać biblioteczką, o ile nie biblioteką. Pod ścianami w większości stały regały, gdzieniegdzie wisiały tylko półki, a z rzadka zdarzał się też wolny kawałek ściany czy też taki, na którym zawisły zdjęcia. Wszystkie te owe regały i półki zawalone były książkami. Jedne zostały upchnięte bardzo ciasno, inne były luźno porozrzucane po całej długości półki. Na niektórych z nich wisiała karteczka określająca gatunek literatury, która znajdowała się w tym miejscu. Na środku pomieszczenia, na ciemnobrązowym parkiecie stał obity czerwoną skórą szezlong, wokół którego stało kilka pustych kubków po kawie i herbacie oraz para okularów.
Byłem pod wrażeniem liczebności zbioru chłopaka. Właściwie to stałem z otwartymi ustami, wpatrując się z nabożną czcią w kolejne zdobione grzbiety książek.
- Ach, tu jesteś – muzyk wyjrzał zza rogu drzwi, ponownie posyłając mi ciepły uśmiech.
- Mogę tu zamieszkać? – palnąłem, opadając na mebel umieszczony pośrodku pokoju.
- Aż tak ci się tu spodobało? – zaśmiał się. – W takim razie zgaduję, że lubisz czytać – przysiadł się do mnie.
- Jak widzę, ty też – posłałem mu słaby uśmiech.
- Zgadza się – przytaknął – choć skłamałbym, gdybym powiedział, że te wszystkie książki należą do mnie. Wielu moich znajomych przeprowadzało się nawet kilkakrotnie, więc żeby obniżyć koszty przeprowadzki pozbywali się niepotrzebnych rzeczy; w tym książek. W końcu w pewnym kręgu ludzi utarło się, że zacząłem wręcz skupować wszelkie książki, których ktoś chciał się pozbyć… i w zasadzie tak było. Przyjmowałem wszystko, co mi proponowano – wzruszył ramionami. – Ponad to przechowuję też pewne własności osób, które nie mają miejsca w swoich ciasnych mieszkankach, aby je tam trzymać – dodał. – Z czasem, można powiedzieć, że zacząłem udostępniać mój zbiór – zaśmiał się pod nosem. – Mam parę znajomych, którzy odwiedzają mnie stale, pożyczając kolejne książki – uśmiechnął się półgębkiem. – W ten sposób właśnie poznałem Karmę i Genshō.
- Znasz Ryūdōina? – zdziwiłem się.
- Jasne – skinął głową. – Nawet chodziłem z nim do szkoły średniej – uściślił.
Och… To naprawdę dziwne, że udało mu się wytrwać tyle lat w towarzystwie tego chłopaka i wciąż przejawiał chęć utrzymywania z nim kontaktów. Właściwie to w tej chwili niemal zacząłem go podziwiać i szanować – może miał na to jakiś swój tajemniczy sposób? Postanowiłem pobyć w jego towarzystwie nieco dłużej, aby się o tym przekonać… a nawet jeśli nie umiał w jakiś magiczny sposób poskromić mojego współpracownika, to może przynajmniej ze względu na długoletnią znajomość znał jego jakieś sekrety, które mogłoby okazać się przydatnym hakiem w podbramkowych sytuacjach.
- Zmęczony? – objął mnie ramieniem, a mnie głowa jakby samoistnie opadła na jego bark.

- Mhm… - mruknąłem niewyraźnie pod nosem, przymykając na moment powieki, przez co nawet nie zdążyłem zaoponować, kiedy blondyn nachylił się nade mną i pocałował mnie.