Oneshot autorski "Chcę to zobaczyć na własne oczy..."

Cóż, powstał sobie oto właśnie taki dziwny twór… więc pozwolicie, że go przedstawię i opiszę w skrócie w słowach kilku:
W zasadzie można powiedzieć, że jest to oneshot bezparingowy, gdyż nie występują w nim postacie ze świata j-rocka, ale jednocześnie ukryć się nie da, że ktoś tam jakieś role odgrywa. Niniejsze postacie mają imiona, jakiś swój charakter i usposobienie, a więc nie są „mydłami”, jak to określam bohaterów bez żadnych wyraźnych cech. Są to moje postacie autorskie, że tak to nazwę; porwałam się na coś podobnego głównie dlatego, iż dużo osób pisało, jak to wspaniale by było, gdybym napisała coś zupełnie swojego – no to właśnie jest. Mam nadzieję, że mnie za to nie skrzyczycie, bo na blogu to moje pierwsze kroki w kierunku „samodzielności”… Huh…
Powodem, między innymi, dla którego postanowiłam wykreować własne postacie, a nie dobierać pod ich charaktery japońskich muzyków, był dość prosty – jeden z głównych bohaterów… ma pewien defekt. Tyle powiem; w przedmowie nie będę nic więcej zdradzać. Jako dopełnienie wyjaśnień dopiszę jeszcze „po słowie”, ale żeby do tego doszło, musicie najpierw przeczytać tego shota, który naprawdę rządzi się własnymi prawami.

Tytuł: „Chcę to zobaczyć na własne oczy…”
Paring: autorski (?)
Typ: oneshoot
Gatunek: angst (? – chyba taki nie do końca)
Beta: -

Lato – dziwna pora roku, na którą wszyscy wyczekują, a następnie z kolei wszyscy na nią narzekają z powodu nieustannie lejącego się żaru z nieba. Cóż, niemniej byłbym nikim innym jak hipokrytą, gdybym nie przyznał się, że sam narzekałem – bo narzekałem, a jak!, i to w dodatku jak diabli…
Ale prawdą też było, że go nie wyczekiwałem. Nie lubiłem tej pory roku; możliwe, że ze względu na to, iż wychowałem się w górach, gdzie lato było krótkie i raczej dość chłodne w porównaniu do centralnej części wyspy, gdzie obecnie mieszkałem. Byłem przyzwyczajony do chłodów i przymrozków, przez co źle znosiłem upały. Na moje nieszczęśnie nic jednak nie wychodziło mi na ratunek. Meteorolodzy zapowiadali tylko kolejną falę rosnących temperatur, na co mój wentylator, zmuszony już i tak do ponadprzeciętnego wysiłku,  nie posiadał się z radości. Metalowe pudło przyczepione do zewnętrznej krawędzi okna dyszało i sapało ciężko, wydając z siebie monotonny, głośny, wibrujący dźwięk, który nie dawał mi się skupić na czytanym tekście. Doprawdy, i jak ja miałem się dobrze przygotować do kolokwium? Rzuciłem ciężkie, niemalże grobowe spojrzenie w stronę, gdzie mieściła się chłodząca machina, jednocześnie obrzucając spojrzeniem także szarą ścianę następnego budynku, na którą centralnie miałem widok z własnego mieszkania. Tam również przy każdym oknie zwisał smętnie taki „pasożyt”, jeden głośniejszy od drugiego – razem tworzyły magnetyczną kakofonię. Zdawało mi się, że nawet moje myśli dostosowały się do tego irytującego buczenia.
Westchnąłem ciężko. Z jednej strony mogłem pozbyć się klimatyzatora i cierpieć upał, z drugiej mogłem godzić się na dyskomfort hałasu, ale jednocześnie nie pozwolić sobie na ugotowanie się żywcem. Młot czy kowadło? – oto jest, zaprawdę powiadam wam, pytanie.
Cóż, jak widać jednak byłem hipokrytą.
Z jednej strony narzekałem na klimatyzację, z drugiej nie mogłem bez niej funkcjonować. Jak wiele jeszcze takich pozornie bezsensownych sytuacji w życiu mnie czekało?
A więc w zasadzie to nie wiem, jak się tu znalazłem. Nie było tu ani żadnej machiny chłodzącej, ani nawet warunków do nauki. Żeby tu przyjechać musiałem zerwać się z wykładów, przez co potem jeszcze ciężej będzie mi się przygotować do kolokwium, ale i tak tu przyjechałem – a owe „tu” nie było niczym innym jak działką jednego z moich znajomych.
Owa działka, żeby nie przesadzić, była po prostu ogromna. Z dala od miast, w zasadzie pośrodku niczego. Nie dało się tu dojechać transportem podmiejskim, a i od najbliższego dworca kolejowego było z dobre kilka kilometrów. Okoliczne domy były porozstawiane rzadko, rozrzucone jakby w nieładzie. Jedynym wspólnym dla nich punktem była piaszczysta, wąska droga – aby na nią trafić trzeba było mieć ogromne szczęście (lub nieszczęście, jeśli ktoś zgubił się w tych okolicach) lub też świetnego GPS’a. Owa droga mieściła się daleko od autostrady, z której po kolei trzeba było zjeżdżać w coraz węższe i coraz bardziej kręte, strome uliczki wiodące przez coraz mniejsze miejscowości, aż w końcu trafiło się w odpowiednie miejsce, a więc tutaj – właściwie na koniec świata.
Jeśli w istocie tak wyglądał koniec świata (mimo iż mieścił się w centralnej części wyspy), to wyglądał naprawdę pięknie; nie była to żądna Apokalipsa. Mało tego, powiedziałbym, że nawet chciałbym, aby taki koniec nadszedł.
Ale nie zagłębiając się już w jakieś problemy egzystencjonalne czy też te związane z siłami transcendentalnymi, działka była ogromna. W dodatku tak gęsto porośnięta roślinnością, iż przypominała niewielki, prywatny las... choć może po bardziej dogłębnym przyjrzeniu się, ktoś mógłby się ze mną nie zgodzić, gdyż w lesie na ogół nie rosły drzewa owocowe. W istocie, z tego jak zasłyszałem, mieścił się tu kiedyś sad, ale od wielu lat nikt już za bardzo się nim nie przejmował, dlatego zieleń rosła tak jak chciała, nieprzycinana despotyczną ręką człowieka.
W starym sadzie rosły głównie sękate jabłonie i śliwy. Ich gałęzie były powyginane, jakby poskręcane w ułożeniach świadczących o trawiących ich chorobach, które dodatkowo utrwaliły się przez zesztywnienie pośmiertne. Gałęzie te splatały się ze sobą wysoko nad moją głową, tworząc naturalne korytarze, które chroniły przed promieniami słońca i obdarowywały owocami, gdyż wśród zielonego, mięsistego listowia co i rusz gęsto połyskiwały czerwone, jakby wypolerowane, brzuszki jabłek i fioletowe, matowe główki śliwek. Wśród gęstwiny drzew dało się dostrzec także rozrośnięte kłęby krzewów jagód, porzeczek czy ciernie malin. Niektóre z nich rosły pojedynczo niczym małe zielone obłoki, inne kłębiły się niczym warstwowe ciężkie chmury burzowe, które jakby specjalnie odstraszały, jak się zdawało, ciemniejszą barwą liści. Wysoka trawa sięgała niemal kolan, ale to w niczym nie przeszkadzało; wręcz przydawało uroku temu miejscu. Właściwie, uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak „niewymuszonego” krajobrazu.
To wszystko mieściło się z tyłu, za średniej wielkości domkiem, który pełnił jedynie funkcję chatki letniej i w porównaniu do ogrodu (o ile jeszcze można go tak nazwać), nie wzbudził we mnie żadnych większych emocji. W tej chwili wydało mi się to ot zwykłe miejsce do spania, zdolne pomieścić kilka osób, które zamierzały wziąć udział w „green party”, jakie miało się tu odbyć – nic ciekawego i godnego opisywania.
Zdawało się, że większość miała podobne odczucia, gdyż kiedy tylko wysiedliśmy całą grupą z aut, którymi tutaj podjechaliśmy, wszyscy jak na komendę rzuciliśmy się w stronę starego sadu. Szybko znalazły się jakieś ławki i krzesła, rozstawiono grilla, ktoś ułożył kamienie w okręgu, gdzie następnie rozpalono ognisko, mimo iż było wciąż wcześnie i nieznośnie gorąco. Duszne, parne, jakby lepkie powietrze osiadało na człowieku niczym druga skóra; paskudne, a jednocześnie tak niemożliwie słodkie od naturalnych olejków eterycznych i kwitnącego samosiewnego kwiecia, szybko wypełniło się także zapachem grillowanego mięsa i warzyw, przypraw i sosów. Puszki i butelki piwa zaczęły strzelać radośnie, kiedy zostały odkorkowane, gdzieś za moimi plecami nawet rozniósł się wesoły śmiech czegoś mocniejszego, towarzyszący zrywaniu folii przy zakrętce. Zapowiadało się naprawdę wesoło.
Nie wiem, ilu było nas dokładnie – może sześciu, może ośmiu… ktoś co jakiś czas gdzieś umykał, znikał za drzewem lub w domu, kręcił się w pobliżu składziku ze skorodowanymi narzędziami ogrodowymi. Nie znałem wszystkich; nawiązywałem przelotne znajomości, szczerze powiedziawszy, nie starając się nawet zapamiętać zbędnych imion.
Ale było jedno, które chciałem zapamiętać.
Naprawdę chciałem – i nawet udało mi się to.
- To Michio – gospodarz imprezy przedstawił mi kolejnego z gości. – Naprawdę miły chłopak. Znam się z nim od dziecka; od dziecka też tutaj ze mną przyjeżdża, więc właściwie to też i jego dom – oświadczył.
Michio był szczupłym, niewysokim chłopakiem. Mógł być starszy ode mnie, góra, o trzy lata. Miał bladoróżowe włosy opadające w delikatnych strąkach na jego drobną i bladą twarz, na której figurowały duże okulary przeciwsłoneczne o brązowych szkłach. Miał idealną cerę niczym porcelanowa lalka, drobny nos i dość wąskie, ale za to pięknie wykrojone usta w podobnym kolorze co jego włosy. Był naprawdę piękny – wręcz zjawiskowy, powiedziałbym. Kiedy tylko go zobaczyłem moje serce zabiło mocniej. Nie wiem jak to określić… zauroczenie? Raczej nie… To chyba… pożądanie… W jednej chwili zapragnąłem go mieć tylko dla siebie, odgrodzić go od innych. Było to dla mnie czymś zupełnie nowym, gdyż jak do tej pory, nigdy nie czułem nic podobnego. Zazwyczaj byłem spokojny, może nawet apatyczny czy flegmatyczny; niewiele rzeczy potrafiło mnie zainteresować i nigdy jakoś specjalnie nie starałem się, aby ich grono się powiększyło. Tak wyraziste i silne uczucie na tle mojego jednolicie spokojnego, choć może nieco irytującego niczym buczenie klimatyzatora życia było dla mnie ogromnym zaskoczeniem – pozytywnym, choć niosącym ze sobą spore dozy obawy.
- A ten obok to Yoichi – kontynuował mój znajomy. – Yoichi i Michio znają się od bardzo dawna… choć może powinienem powiedzieć, że są razem od bardzo dawna – uściślił.
- Są parą? – dociekałem.
- Owszem – chłopak skinął głową. – Bardzo dobrze się ze sobą dogadują. Wśród znajomych nawet zyskali przydomek pary, która nigdy się nie rozejdzie – zaśmiał się pod nosem.
- Nie wątpię – przyznałem obojętnym tonem głosu, choć w istocie sam zamierzałem się przekonać o tym, czy są tacy nierozłączni.
Yoichi, wyższy od swojego chłopaka o dobre pół głowy brunet, posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, zupełnie tak jakby mógł czytać mi w myślach lub przynajmniej odgadł moje niecne intencje po samym wyrazie mojej twarzy, który przecież w gruncie rzeczy nie wyrażał nic. Czarnowłosy miał ciemne oczy o drapieżnym błysku, którymi teraz lustrował mnie podejrzliwie. Uśmiech, który mi posłał, mógł z grubsza wyglądać na przyjazny gest na powitanie, jednak za nim równie dobrze mógł kryć nóż, który tylko czekał na okazję, aby wbić mi w plecy – i w zasadzie zapewne tak było.
Czy poczuł się zagrożony? Najwyraźniej…
Jeśli istniało coś takiego jak rozmowa telepatyczna, to do naszej dyskusji włączył się także Michio. Również spojrzał w moją stronę, posyłając mi, dla odmiany, o wiele bardziej przystępny, może nawet nieco przepraszający za zachowanie swojego ukochanego, uśmiech. Zwrócił twarz w moją stronę tylko na chwilę, by zaraz potem szepnąć coś do bruneta.
Czas mijał szybko – powiedziałbym nawet, że o wiele szybciej płynął on na „prowincji” niż w mieście. Słońce szybko zwinęło swój złoty krąg z horyzontu i zapadł zmrok, choć nic nie wskazywało na to, jakoby impreza miała się zakończyć. W tym momencie ognisko przyszło nam z pomocą, pozwalając nam nie siedzieć w absolutnej ciemności ani nie używać reflektorów samochodowych jako oświetlenia, a przy tym nie narażać się na rozładowanie akumulatorów. Przez ten czas piłem i rozmawiałem, śmiałem się z innymi, poznawałem ich historie, o których szybko zapominałem, byłem raczony niemal pikantnymi ciekawostkami z życia kolejnych imprezowiczów, do których niezmiennie nie przywiązywałem żadnej wagi. W mojej głowie było miejsce tylko dla jednej osoby, która niby wciąż siedziała naprzeciw mnie, a jednocześnie zdawała się być tak odległa, przez odgradzającego ją chłopaka.
Cóż, w zasadzie nie byłem zdziwiony.
Zachowywałbym się identycznie na miejscu Yoichiego.
Aż w końcu przyszedł ten moment. Różowowłosy podniósł okulary, zakładając je niczym opaskę na głowę i rozmasowując obolałą nasadę nosa. Przesunął spojrzeniem po zebranych, a ja miałem okazję po raz pierwszy ujrzeć jego piękne, błękitne, choć dość mocno rozmyte i wodniste oczy, które po prostu nie mogły okazać się kolorowymi soczewkami.
Nie mogły.
Chwilę potem poszedł do domu.
Sam.
A ja nie mogłem przepuścić takiej okazji.
Pod tradycyjną wymówką wyjścia do łazienki udało mi się nawet dość zgrabnie opuścić towarzystwo. Ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie biec, skierowałem się w stronę domu.
Chłopak krzątał się po kuchni. Nim jeszcze zdążyłem wejść do tego samego pomieszczenia, on już odwrócił się w moją stronę, mimo iż światło było zgaszone – to się dopiero nazywa dobry słuch…
- Hej – odezwałem się, co dziwne, dość niepewnie. – Nie mieliśmy jeszcze wcześniej okazji się poznać – zacząłem dość neutralnie. – Nazywam się Seiji – przedstawiłem się, gdyż wcześniej nie miałem okazji tego zrobić.
- Och, miło mi – uśmiechnął się. – Jestem Michio – wyciągnął rękę w moim kierunku. – Wybacz, to zapewne przez mojego chłopaka… Yoichi potrafi być nieco zaborczy – jeszcze raz posłał mi przepraszający, nieco zakłopotany uśmiech.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że tego nie zauważyłem – postanowiłem grać z nim w otwarte karty. – A więc… Dlaczego właściwie opuściłaś nasze towarzystwo? – zainteresowałem się. – Coś się stało?
- Nie, nic – pokręcił głową. – Tylko trochę mi zimno – przyznał, otwierając szafkę nad swoją głową i wyciągając z niej pierwsze lepsze pudełko. Otworzył je i powąchał jego zawartość, jakby nie był pewien czy opakowanie, które mówiło o tym, iż jego zawartością powinna być zielona herbata z jaśminem, nie kłamie. – Też chcesz herbatę? – zaproponował.
- W zasadzie… dlaczego nie? – oparłem się o blat, przyglądając się ruchom różowowłosego.
Michio otwierał kolejne szafki, przesuwając delikatnie opuszkami palców po ich zawartości, aż w końcu natrafił na tę, w której stały kubki. Wyciągnął dwa i włożył do nich saszetki z herbatą. Następnie chwycił czajnik z wodą, która zdążyła się zagotować w międzyczasie i kładąc rękę płaskiem na brzegu naczynia, nalewał wrzątku. Kiedy poziom wody zbliżał się do jego dłoni, zabierał ją i zaprzestawał wykonywanej czynności.
Właściwie to dało mi do myślenia…
- Michio? – zapytałem w końcu, przełamując się, aby zadać pytanie, które tak mnie dręczyło, a jednocześnie wydawało mi się być bardzo nie na miejscu. – Czy… Czy z twoimi oczami… jest wszystko w porządku?
- Co takiego? – odwrócił się, wręczając mi kubek z naparem. – Znaczy… jak to? Nie zauważyłeś? – zaśmiał się. – Jestem niewidomy – odparł bez problemu. – Naprawdę nie zwróciłeś na to uwagi? – zachichotał. – Chyba ciężko to przeoczyć, co?
- Wiesz… w twoim wypadku dość ciężko… - przyznałem szczerze, choć słowa z trudem przechodziły mi przez gardło z powodu zawstydzenia. Co za dureń ze mnie, żeby czegoś podobnego nie zauważyć! Może i ja powinienem w końcu przebadać sobie wzrok? Jak mogłem nie zauważyć jego rozbieganego spojrzenia, którego nie mógł skupić dokładnie na żadnym przedmiocie? Jak mogłem nie zwrócić uwagi na to, jak na mnie patrzył; jedynie w moją stronę, kierując się głównie moim głosem. Jak mogłem nie dostrzec tego, jak większość rzeczy badał rękami, wcześniej jeszcze zagadując swojego chłopaka, aby upewnić się, że to, co trzyma w dłoniach, jest tym, co powinien trzymać? – Radzisz sobie tak dobrze, że nawet bym nie podejrzewał… - urwałem, gdyż odniosłem wrażenie, że tylko się pogrążam.
- Dziękuję – uśmiechnął się głęboko, ukazując białe, równe zęby.
- Nosisz zwykłe okulary przeciwsłoneczne, które nie zwracają zbytniej uwagi, szczególnie w taką pogodę – wyliczałem na palcach – ponad to jesteś samodzielny, nikogo nie prosisz o pomoc, więc nawet nie pomyślałem o tym… Co prawda zwróciłem uwagę na kolor twoich oczu, ale… - chłopak, który wciąż miał otwarte oczy, choć przesuwał nimi w błędnym, niewidzącym spojrzeniu, którym obejmował właściwie wszystko i nic lub na przekór utykał nim w jednym martwym punkcie, nagle zacisnął mocno powieki, jakby to, co powiedziałem, sprawiło mu fizyczny ból. – Coś się stało?
- Ach, nie… - westchnął. – Znaczy chyba nie… Tylko… trochę się zapomniałem – znów posłał mi ten przepraszający uśmiech. – Zapomniałem, że nie każdemu odpowiada to… - zamilkł na moment, zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co miał na myśli. - … jak wyglądają moje oczy – dokończył wreszcie. – Yoichi przez długi czas namawiał mnie, abym ich nie zamykał. Mówi, że lubi w nie patrzeć, choć to trochę dla mnie krępujące… - spuścił głowę. – Zapomniałem, że dla innych to…
- Mnie to nie przeszkadza – przerwałem mu. – Również uważam, że masz piękne oczy - różowowłosy zdziwił się. – Ale zmieniając nieco temat… Właściwie… jak ty to robisz? Jak udaje ci się być tak samodzielnym? – dociekałem, z czasem przestając być tak skrępowanym.
- Cóż… - mruknął pod nosem. – Cieszę się, że w twoich oczach wyglądam na takiego – zachichotał. – Ale prawdą jest, że nie jestem znowu taki samodzielny, gdyż widzenia nie zrozumiem właściwie nigdy. Po tym terenie poruszam się dość swobodnie, bo znam go od dziecka. Ponad to ukończyłem kurs orientacji przestrzennej. Najgorzej jest zimą, bo ciężko wyczuć krawężniki pod laską… - zaczął tłumaczyć. – No i te przystanki autobusowe… Nie każdy ma zatoczkę, więc czasem ciężko mi się zorientować czy jestem w dobrym miejscu. No i są jeszcze te przystanki na żądanie; naprawdę irytująca sprawa! Wybijają z rytmu! – sapnął poirytowany. – A ludzie… Czasem, kiedy zorientują się, że jestem niewidomy, potrafią mnie wręcz wnieść do budynku czy środka lokomocji; jakby nie wiedzieli, że utrata gruntu pod stopami dla niewidomego to najgorsze, co może być! – pokręcił głową z dezaprobatą. – Ale wiem, że chcą dobrze, więc zawsze grzecznie dziękuję – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Ale są i ci wredni, który awanturują się, kiedy uderzę ich przez przypadek laską… przecież nie robię tego umyśle – rozłożył bezradnie ręce. – Czasem też burczą, żeby dać im spokój, kiedy pytam o drogę… - skrzywił się. – To zraża; ale co mogę zrobić? – wzruszył ramionami. – Poza tym niewiele wychodzę. Spacer to wysiłek umysłowy. Niewidomi nie chadzają na romantyczne spacery, choć Yoichi stara się mnie gdzieś wyciągnąć. Z nim jeszcze wyjdę, ale sam zazwyczaj chodzę tylko po utartych szlakach – wyznał. – No i nie mogę mieć zbyt wielu rzeczy… Nie może być zbyt dużo przeszkód; muszę znać każdy kant, zakręt, śmietnik… Nawet w domu mam mało rzeczy; choćby na półkach. Kiedy jest ich za dużo, robią się zakamarki, a jak już coś tam wpadnie, to szukaj wiatru w polu! Wszystko jest opisane folią z wypukłym alfabetem, wszystko ma swoje stałe miejsce i nie ma prawa się z niego ruszyć… choć to raczej jest plus, bo w przeciwieństwie do Yoichiego ja rzadko coś gubię – uśmiechnął się. – Mam też problem z ubieraniem się. Denerwuje mnie, kiedy ludzie krytykują innych za ubiór; kiedy jest to ktoś widomy, śmieją się, że nie ma gustu; kiedy mówią o mnie, krzywią się z politowaniem, że nawet nie wiem, co zakładam… bo w sumie taka prawda. Mam podzielone ubrania na dwie grupy: jasne, które mają obcięte do połowy metki i ciemne, które mają całe metki; tak je rozpoznaję. W tym wypadku też jestem dość mocno zdany na osoby trzecie, gdyż to Yoichi często wybiera mi ubrania. Co prawda opisuje mi je, ale i tak, prawdę mówiąc, mało mi to daje. Ja nie rozumiem kolorów. Dla mnie niebieski to słowo, nie kolor. Nic mi to nie zrobi, kiedy przyrównasz to do koloru nieba, bo ja nie wiem, jaki kolor ma niebo. Po prostu wierzę na słowo, uczę się na pamięć. Tak samo było z kolorem włosów; to Yoichi go wybrał – rozłożył bezradnie ręce. – Ale dużo osób mówi, że mi pasuje, więc chyba jestem zadowolony – skinął głową, jakby na potwierdzenie własnych słów. – Wielu rzeczy nie rozumiem; na przykład perspektyw. Wiem, że coś takiego jest. Wiem, że rzeczy oddalone wydają się mniejsze niż te, które są blisko. Znam perspektywę linearną i powietrzną, ale do końca tego nie rozumiem. Rzadko kiedy mogę zrozumieć wysokość, gdyż rzadko kiedy jest ona na tyle mała, abym mógł ją zmierzyć, policzyć, dotknąć. Kiedy byłem w liceum, znajomi kiedyś spuścili linę z dachu szkoły, a potem położyli ją na płasko na boisku, żebym mógł wzdłuż niej przejść i wyobrazić sobie jak to wysoko, ale to nie jest dokładnie istota tego – ściągnął lekko brwi. – Słabo też orientuję się w czasie. Często bywa, że budzę się w środku nocy i nie mogę spać. Lekarz mówił mi, że to przez brak oddziaływania światła na przysadkę mózgową. Wtedy nie wiem, co ze sobą zrobić. Najczęściej włączam jakieś czytane książki… chyba że nocuje u mnie Yoichi. Wtedy tylko leżę i udaję, że śpię, gdyż nie chcę go obudzić… - wyglądał, jakby chciał ciągnąć dalej, ale nagle urwał, jakby orientując się, że powiedział za dużo. – Uch, wybacz… - zasępił się. – Niepotrzebnie się rozgadałem…
- Niepotrzebnie? – zdziwiłem się. – Mnie to bardzo interesuje – przysunąłem się do niego, opierając się o blat tuż obok, tak, że nasze ramiona się stykały. – Mieszkasz sam? – dopytywałem.
- Od niedawna z Yoichim – przyznał.
- Pracujesz?
- Jako masażysta – upił łyk herbaty. – Ludzie czasem są dziwni… Szczególnie kobiety… Często słyszę jakieś stwierdzenia, typu: „Nieważne, że dotknie; ważne, że nie zobaczy.” albo „To nic, że pan nie zobaczy, przecież pan poczuje, prawda?”. Czasami to naprawdę głupie. Denerwuje mnie to, że ludziom, którzy widzą, wydaje się, że rozumieją ociemniałych – wydął usta, robiąc przy tym minę jak naburmuszone dziecko. Zaśmiałem się pod nosem.
- Właściwie… jak to się stało…?
- Straciłem wzrok, kiedy miałem rok w wyniku nowotworu – odparł spokojnie. – Byłem zbyt mały, żeby pamiętać, jak to jest widzieć – wzruszył ramionami. – Właściwie, kiedy dorastałem, jeszcze przez długi czas nie wiedziałem, że jestem niewidomy – zaśmiał się. – Myślałem, że tak po prostu wygląda życie. Wiesz, chyba żaden rodzic od początku nie wmawia dziecku, że jest ślepe. Póki byłem na etapie poznawania świata przez dotyk, nie odczuwałem braku możliwości widzenia. Dopiero kiedy pojawiły się takie rzeczy jak, na przykład, czarny druk, rzeczy, których nie można poznać za pomocą dotyku, coś zaczęło do mnie trafiać. Dzieciaki wołały: „Spójrz, samolot!”, ale ja nic nie widziałem – zaśmiał się.
- Zdaje się, że podchodzisz do tego bardzo swobodnie – zauważyłem.
- A co mam robić? – wzruszył ramionami. – W sumie to nawet nie chciałbym już odzyskać wzroku. Przez dwadzieścia kilka lat uczyłem się żyć bez niego, tak, że jeśli teraz bym go odzyskał, musiałbym się uczyć wszystkiego od nowa. Myślę, że to wszystko mogłoby mnie przerazić – westchnął.
- A gdybyś mógł odzyskać wzrok tylko na chwilę; co chciałbyś najbardziej zobaczyć? – ciągnąłem.
- Hm… - zamyślił się. – Striptiz – odparł rozbawiony. – Ludzie często mówią, że lepiej jest najpierw popatrzeć, a dopiero potem dotknąć. Chciałbym się o tym przekonać na własnej skórze – zaśmiał się, ale za moment spoważniał. – Właściwie to… mogę cię dotknąć? – zapytał dość nieśmiało.
W odpowiedzi nachyliłem się nad nim, gdyż byłem od niego nieco wyższy. Chwyciłem jego dłoń i przyciągnąłem do swojego policzka. Chłopak przez dłuższą chwilę wodził palcami po mojej twarzy. Miał delikatne i zadbane dłonie.
- Uśmiechasz się – zauważył ze zdziwieniem.
- To źle? – zapytałem.
- Nie, to dobrze – zaśmiał się. – Ale zazwyczaj ludzie mają taki sam grymas, kiedy ich poznaję; lekko przymrużone powieki i płaczliwy wyraz twarzy – przesunął dłoń na moją szyję.
- Nie przeszkadza ci to, że nie zawsze masz okazję „poznać” czyjąś twarz? – pytałem dalej.
- Przy przelotnych znajomościach nie – wyznał. – Problematyczne to się zaczyna robić tylko w momentach, kiedy mam poznać kogoś lepiej. Wiesz, to trochę krępujące… tak zapytać czy mogę kogoś dotknąć. Wiem, że niektórym może to się dziwnie kojarzyć. Poza tym wstyd to coś, czego ciężko nauczyć niewidome dziecko – wyjaśniał. – Wytłumacz ociemniałemu dziecku, że nie wolno dłubać w nosie w każdym miejscu, kiedy ono nie zawsze wie czy jest samo, nie zawsze jest w stanie określić czy już wypada coś zrobić, czy jeszcze nie…
- Zdaje się, że nawet udaje mi się to sobie wyobrazić… choć zawsze zostaje jakaś dozna niepewności, że moje wyobrażenia diametralnie różnią się od twoich – zaśmiałem się.
- Możliwe – przytaknął całkiem poważnie. – Właściwie to nigdy nie będziemy mogli w pełni skonfrontować naszych poglądów – rozłożył ręce.
Wtem wprost do kuchni wpadł Yoichi, zapewne zwabiony zbyt długą nieobecnością zarówno Michio, jak i moją, co niezaprzeczalnie musiało wzbudzić u niego jakieś podejrzenia. W pierwszej chwili posłał mi miażdżące spojrzenie, jednak szybko straciło ono na swojej twardości, kiedy chłopak zobaczył spokojny, może nawet nieco trącący sielanką obraz rozmawiających i pijących herbatę dwóch nowo zaprzyjaźnionych przyjaciół – bo w istocie przecież nic się nie stało.
…jeszcze.
- Wszystko w porządku? –zapytał brunet kontrolnie.
- W jak najlepszym – różowowłosy uśmiechnął się promiennie, zupełnie niezdziwiony tym, że jego chłopak wpadł do pomieszczenia; zupełnie tak jakby to widział. – Poznałem po krokach – odpowiedział, jakby czytając mi w myślach.
W triplecie dołączyliśmy z powrotem do grupy urzędującej przy ognisku. W ciężkim powietrzu przesyconym tak licznymi zapachami i aromatami z czasem coraz bardziej zaczynała dominować chmielowa nuta. Zdziwiłem się, kiedy zorientowałem się, że trafiliśmy już w ten moment, kiedy imprezowicze zaczęli przechwalać się swoimi łamanymi tańcami, gnani nagłymi podmuchami wiatru, które mają to do siebie, że lubią się niespodziewanie zrywać, kiedy człowiek ma w pobliżu pewną określoną ilość napojów zawierających alkohol oraz opowiadać sprośne żarty. Więc trochę czasu jednak minęło…
Wieczór mijał naprawdę szybko – jednak działało to tylko na moją korzyść. Nim się obejrzałem, chmielowe opary przywarły do każdego z osobna na tyle mocno, że z czasem z tegoż powodu pojawiły się masowe problemy z chodzeniem. Piosenki zamieniły się w niewyraźne bełkotanie, a tańce w zawziętą walkę o równowagę i godność, aby nie upaść twarzą w mokrą od rosy trawę… i zapewne nie tylko od rosy… W każdym razie, uznajmy, że była to rosa.
Ktoś, kto zachował jeszcze bardziej przytomny umysł, zaproponował w pewnym momencie, abyśmy przenieśli się do domu, co było genialnym pomysłem. Kiedy podniosłem się z ławki, sam ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie jestem już w najlepszym stanie, więc przydałoby się pójść spać, nim zdążyłem się upokorzyć absolutnie.
Nogi mi się nieco plątały, a głowa stała się przyjemnie pusta i lekka, ale, co zadziwiające, udawało mi się wciąż myśleć w miarę trzeźwo. Moje myśli zajmował Michio. W pewnym momencie trafiło do mnie, że ten chłopak jest właściwie lalką w rękach swojego chłopaka, który ubiera go, czesze, przytula niczym ulubioną zabawkę. Zastanawiałem się czy kochałby go tak samo mocno, gdyby nie był niewidomy – gdyby mógł być bardziej niezależny? Yoichi, jak widać, dobrze się czuł w roli obrońcy swojego chłopaka przed „złem całego świata”. Wyśmienicie wychodziło mu decydowanie za niego i podsuwanie różowowłosemu gotowych rozwiązań – a Michio nie narzekał na to, ba!, nawet był zadowolony. Dlaczego? Bo tak było mu łatwiej. Czuł się bezpieczniej i chociaż brunet mógłby próbować go ubezwłasnowolnić w każdym zakresie, ten zapewne by nie protestował – bo bądź, co bądź, ale na dnie tych niewidomych, rozmytych, błękitnych oczu widziałem strach.
Możliwe, że ten chłopak wcale nie potrzebował Yoichiego w takim wymiarze, w jakim czarnowłosy o niego dbał. Możliwe, że radziłby sobie bez niego tak samo dobrze, jak wychodziło mu to teraz – ale niezaprzeczalnie on wciąż się bał. Nie obawiał się tego, że któregoś dnia stanie pośrodku swojego świata, który nie jest ani jasny, ani ciemny, nie wiedząc, w którą stronę ma iść; on bał się czegoś zupełnie innego – właściwie tego, czego chyba większość ludzi się boi, ale głośno tego nie przyzna: samotności.
Samotność jest problematyczna.
Choć bycie z kimś w związku wcale nie oznacza łatwiejszej drogi; czasami nawet wymaga więcej poświęceń, tak jak to było w przypadku Michio – niemniej, nie wyglądało na to, jakby ten miał zrezygnować z drogi, na którą przecież sam się zgodził i którą sam sobie wybrał… bo jednak wątpiłem, aby Yoichi zastraszał go czy trzymał przy sobie na siłę – może i wyglądał na nerwowego i nieco nadopiekuńczego, ale z pewnością nie był to jakiś czarny charakter.
Ci, którzy nie byli już w stanie wtoczyć się na piętro do pokoi, uwalili się w salonie – a zaznaczę, że była ich większość. Ja znalazłem się w tej mniejszej garstce, która znalazła w sobie jednak na tyle werwy, żeby wdrapać się po tych kilku stopniach.
Co ciekawe, jak od razu zauważyłem, wśród tych, którzy się poddali, był właśnie Yoichi.
A to oznaczało kolejną wielką szansę od niebios, której nie zamierzałem przepuścić.
Przez dłuższą chwilę jeszcze biłem się z własnymi myślami. Może jednak nie powinienem tego robić? Ale w zasadzie… Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal, nie?
Cóż za okropne powiedzenie.
Zakradłem się… chociaż nie. W zasadzie to po prostu wszedłem do pokoju, do którego, jak widziałem wcześniej, udał się drobny chłopak. Moje oczy były już przyzwyczajone do panującej ciemności, a więc bez problemu zauważyłem jego drobną postać leżącą w łóżku. Odpychając od siebie wszelkie zbędne myśli, na początku jedynie usiadłem na materacu. Przyjrzałem się mu, orientując się, iż on tylko udaje, że śpi. Zapewne uznał, że to brunet jednak wtoczył się na piętro, nie chcąc zostawiać go samego. Czekał, aż jego pijany chłopak uwali się na miejsce obok niego i zaśnie snem sprawiedliwego.
…przeliczył się.
Zawisłem nad nim i pocałowałem go.
Z początku jedynie musnąłem jego usta, jednak nie czując oporu z jego strony, sięgnąłem po więcej. Przywarłem mocno do jego warg, na których wciąż pozostał nieco gorzkawy smak alkoholu. Łapczywie i zachłannie całowałem go, a on nie opierał się ani nie angażował.
- Yoichi? – wyszeptał między kolejnymi pocałunkami. Przyłożył dłoń do mojego policzka, przeciągając opuszkami palców po mojej twarzy. – Nie… Wiedziałem, że to ty… Seiji… - wziął głębszy oddech. – Nie powinieneś… - odsunął się ode mnie nieznacznie.
- Wiem, ale…
- Ja nie powinienem – zaoponował ostro.
I niech mi jeszcze raz ktoś powie, że miłość jest ślepa. Jeśli w istocie jest ślepa, to może wyjść na to, że czasem zdarza jej się widzieć jeszcze więcej od nas samych.
Bo oczy wcale nie są potrzebne do poznania prawdziwej miłości – nawet jeśli ta potrafi być nieco zaborcza. Tym, co potrzebne jest do jej prawdziwego poznania jest zupełnie co innego – w tym wszystkim przeszkadza właśnie wzrok. Gdybyśmy potrafili czasem go odrzucić, nie sugerować się jedynie grą pozorów i złudnymi obrazkami… może wtedy łatwiej byłoby sięgnąć głębiej.
Zdaje się, że dla Michio to było oczywiste.
Dla mnie, zaślepionego głupca, niekoniecznie.
Na co mi oczy, które widzą jedynie kłamstwa, wmawiając mi, że to szczera prawda?
Na co mi oczy, które, mimo iż widzą, tak naprawdę są ślepe?
Z nas dwóch, okazało się, że to niewidomy widział więcej…
Z nas dwóch, okazało się, że to ja byłem tym ślepym…
- Wiesz, Seiji… - zaczął miękko. – Żeby się zakochać, nie musisz szukać kogoś z jakimś defektem. Wystarczy, że nauczysz się patrzeć – uśmiechnął się ciepło.
- Cóż… to chyba trudna sztuka, skoro nie potrafiłem nauczyć się jej przez całe moje dotychczasowe życie? – parsknąłem.
- Nie aż tak, jak myślisz – różowowłosy przesunął dłonią po moim policzku raz jeszcze. – Mogę cię nauczyć, jeśli chcesz – zaproponował.
- Z chęcią zostanę twoim uczniem – uśmiechnąłem się. – Ale… w zasadzie, jak mnie tak szybko przejrzałeś? – zaciekawiłem się.
- Po prostu umiem patrzeć – odparł lekko, z powrotem opadając na poduszki. – Yoichi też potrafi, więc od razu cię przejrzał, chociaż on czasami przymyka oko na rzeczy, których nie chce widzieć – wyjaśnił.
- Rzeczywiście dobrana z was para… - przyznałem z uznaniem.
- Prawda? – Michio rozpromienił się. – Wiesz… To właśnie chyba jest w tym wszystkim najtrudniejsze; nauczyć się dobrze patrzeć. Jeśli kiedyś naprawdę się w kimś zakochasz, naucz go tej sztuki – posłał mi jeszcze jeden uśmiech. – Jestem pewien, że będzie to inwestycja, która ci się zwróci.
- Liczysz na jakieś profity? – zaśmiałem się.
- Chcę zobaczyć twój szczęśliwy koniec – przeczesał palcami moje włosy. - …ale nie ze mną – dodał dobitnie. – Chcę to zobaczyć na własne oczy…
A więc jednak byłem hipokrytą.
Nikim więcej jak hipokrytą od samego początku…

THE END


Dobra, parę słów wyjaśnień końcowych… Tak jak mówiłam, jeden z głównych bohaterów ma pewien defekt, a więc nie chciałam okaleczać żadnego z muzyków, toteż pojawiły się tu postacie autorskie. Cóż, szczerze powiedziawszy to chyba nawet żadna z gwiazd by mi tu nie pasowała – takie to jakieś „charakterystyczne” opowiadanie jest, taki mój punkt widzenia, że nie chciałabym podciągać pod to jakiś osób trzecich.
Prawdę mówiąc do napisania tego opka zainspirował mnie mój własny stan zdrowia, kiedy okulista powiedział mi, że tracę widzenie centralne i mam jaskrę (niedługo, żeby coś wam naskrobać będę musiała siedzieć bokiem do laptopa, bo centralnie widzę coraz gorzej T.T’’), a przy moim pierdyrialdzie powikłań nie mogę zapisać się na korektę laserową. No cóż, mówi się trudno, nie? Ale właściwie uściślając wszystkie ścisłości to powiem, że jest taki test… już zapomniałam kogo, jakiegoś uczonego, który polega na tym, że wpatrujesz się w kropkę nasmarowaną na kraciastym tle, który przypomina mi układ współrzędnych. Ludzie nie mający problemów takich jak ja powinni widzieć te linie wokół kropki proste, podczas gdy według mnie są one trochę wygięte – stąd się wziął pomysł. Każdy widzi trochę inaczej te same rzeczy.
Potem miałam tę „przyjemność” pobawić się w niewidomego, kiedy po kolejnej dawce leków musiałam mieć zaklejone oboje oczu, a nie mogłam sobie pozwolić na siedzenie w domu; dostałam laskę taką jak mają niewidomi i zostałam rzucona w miasto – i tak narodził się w mojej głowie Michio, do którego zapałałam jakimś dziwnie głębokim uczuciem, może nawet głębszym niż do Alexa… właściwie to chyba nie może, a nawet na pewno.
Seiji, niby główny bohater, jest tu postacią naprawdę mało ważną. Tym, na którym chciałam się skupić był Michio.
Propos jeszcze wyglądu postaci to proszę nie sugerujcie się kolorem włosów Michio. Wiem, że różowe włosy mocno nawiązują do Koichiego, ale naprawdę w moim wyobrażeniu Michio nie wyglądał w żadnym stopniu podobnie do basisty Mejibray. Poza tym Michio miał jasnoróżowe włosy, a nie takie pastelowe jak Koiczan. Jeśli już chcecie sobie kogoś wyobrazić na jego miejscu to wolałabym, abyście kojarzyły go z Yuukim z Lycaon, kiedy ten miał krótkie, takie bladoróżowe włosy albo z Minphą z Pentagon – może nawet bardziej z basistą Pentagon.
Yoichiego, zarówno jak i Seijiego nie mam za bardzo sklarowanych, gdyż początkowo miały być to „mydła”, a wszystko miało kręcić się wokół Michio, ale po pewnym czasie stwierdziłam, że zrobiłoby się zbyt „mydłowo” i powstałoby zbyt dużo „mydlin”, gdyż sama postać niewidomego chłopaka nie została wykreowana przeze mnie jakoś bardzo dobitnie i kontrastowo jak, np. Hiro w „Księciu z Bajki” – ale w ogóle nie o to chodziło. Michio miał być delikatny i taki… „pozostawiający wiele do życzenia”, aby każda z was mogła zobaczyć w nim to, co chciała – jego postać nie miała być jednoznaczna i prosta, ale stwarzać możliwości do interpretowania wielu rzeczy na wielorakie sposoby.
Dobra, zrobiłam wyjaśnienie rodem jak z „O utworze” w książce od polskiego… Super, mam ochotę walić głową w ścianę ^^’’ Nie lubię opisywać w taki sposób tekstów, gdyż myślę, że to zabija interpretację własną czytelnika, ale tutaj wręcz musiałam wtrącić parę… dobra, parędziesiąt słów wyjaśnień…

A teraz najważniejsze pytanie – jak wam się podobało?

Zabawa "your boyfriend "- "your lover" - "best friend" - "your twin (sibling)" - "your ex" - "don't like you" vol.3

Dobra, w końcu udało mi się znaleźć chwilę wolnego czasu. Przyznam szczerze, że cieszy mnie fakt, iż znalazło się parę duszyczek, które chciałyby czytać wypociny yaoistki na emigracji, ale wciąż nie wiem czy się na to porwę. W zasadzie korci mnie, aby pokazać wam moje "DIY" w wersji takiej, której zawalić nie mógłby nawet idiota, ale cii... xD 

No, ale do sedna - bo w końcu o coś innego chodzi w tej notce! A, no i pamiętajcie, że Kita-pon o wszystkim pamięta!... znaczy może nie o wszystkim, bo czasem mam wrażenie, że dopadła mnie przedwcześnie skleroza starcza, ale w każdym razie to, co jest związane z blogiem pamiętam - głównie za sprawą mojego wspaniałego "Wenowego zeszytu", jak go nazywam - wszystko zapisane, zaznaczone kolorowymi zakładkami, których kolor dotyczy innych opowiadań, innych spraw; no, tak się tylko chciałam pochwalić - a teraz do rzeczy!

Sześciopak dla Akai Haruki:


(Przyznam, że trafiło Ci się dość dziwnie, bo zdarzyły się powtórki z zespołów, ale cóż... moja kryształowa kula nie kłamie! No dobra, dobra, telefon nie jest zrobiony z kryształu, podobnie jak i karta pamięci ani żadne z nich nie jest okrągłe, ale... no chciałabym mieć kryształową kulę i już... ;_; W tym sześciopaku podoba mi się Twój przyjaciel [czemu w tym miejscu pierwotnie chciałam napisać pasztet? O.o''], bliźniak i były chłopak. Co do rodzeństwa, to jeśli w istocie również masz wciąż w zwyczaju łazić po ogrodzeniach to łączmy siły, bo ja też wciąż z tego nie wyrosłam xD A tak swoją drogą to dlaczego rzuciłaś Natsu? Taki dobry chłopaczyna, no! @.@ Jak już z nim nie kręcisz, to mogę ubiegać się o zajęcie Twojej posady i nie obrazisz się z tego powodu, prawda? xp)

Sześciopak dla Atiro Hanekawy (Herbaty - tak, musiałam to napisać):


(Gosh, Meto Cię prześladuje. Jakbyś jako chłopaka wylosowała kogoś innego, to nieźle bym się zdziwiła. Swoją drogą to Spójrz na to wymowne serduszko ♥ Co do kochanka, to muszę przyznać, że jest zupełnie z innej beczki niż Twój chłopak. A może lubisz takie skrajne różnice między nimi? Z kolei bliźniak to w ogóle nietrafiony. Chyba kryształowa kula mi szwankuje, bo nie dość, że blondyn, jasna cera, jasne oczy [dobra, wiem, że soczewki], to w dodatku robi sobie kreski eyelinerem xp Twój były jest... cóż, dość specyficzny xp Nie to, że chcę cię urazić, ale może nawet nieco bardziej dziewczęcy niż ty sama ^^'' A co do tego, kto Cię nie lubi... Ja wiem, że to nie jest przypadek xD Po prostu inaczej być nie mogło - Hizu to moja miłość i niestety jego nie przywiążesz do kaloryfera w naszym singapurskim mieszkanku [dla niezorientowanych - długa historia; tajne/poufne, a tak serio to wymagałoby dużego nakładu pracy przy tłumaczeniach xD])

No, to mam nadzieję, że się podobało: Ostrzegam tylko, że to jeszcze nie koniec moich "wspaniałych" pomysłów na zabawę. W następną środę wrzucę pierwszą z części następnej gry, która będzie nosiła dumny tytuł "Milionerzy" (by Kita-pon, oczywiście). Zdradzę tylko jeszcze, że mam już nawet wymyślone finałowe pytanie, które będzie najtrudniejsze - między innymi dlatego też, że będzie pytaniem otwartym i nie będzie dotyczyło żadnej z rzeczy, którą mogłybyście sprawdzić w internetach xp

A bunch of shit ~pleas read~ & Kita-pon Maniac Station „un-live” broadcast

Akai Haruki: Jeśli chodzi o moje „wariactwa”… Widzisz, jaka jestem zdolna? (samouwielbienie niczym Yuuki, który zamieszczał swoje zdjęcia na twitterze z dopiskiem „widzicie, jaki jestem olśniewający?”) xD Ja mam takich „wariacji” więcej, a więc przyznam się szczerze i bez bicia, że zachowuję się tak na co dzień… Ludzie mnie przez to nienawidzą, może się boją… ^^’’ A co do gry „your boyfriend (…)” (nie chce mi się dalej pisać – Kita, kretynie, było wymyślić krótszą nazwę…), spokojnie, doczekasz się, jak tylko znajdę dłuższą chwilę czasu
Alex Shinigami: Ja cię kocham – tak, to było wyznanie miłosne xp Znajdę Cię i po prostu wytulam xD W końcu ktoś zrozumiał moje spaczone poczucie humoru Podziwiam Cię @.@ A co do trójkącików… Huh… Nie obiecuję, bo nie wiem, jak się za to zabrać. Poza tym ja jestem głupia, ale nie wiem czy na tyle zboczona xp Nawet ciężko jest mi to sobie tak wyobrazić… Chyba musiałabym oglądać więcej gejowskiego porno, bo nie mam za bardzo pojęcia o gejowskim seksie (w końcu nigdy nie będzie dane mi go spróbować) (/.-)’’ Co do Yuukiego też się z tobą zgodzę – ach, te jego prowokacje i te spodenko-majtki, bo to już przecież normalnymi spodniami nazwać nie można xD Ten człowiek jest naprawdę specyficzny, jeśli chodzi o upodobania xp Szkoda, że nigdy nie będę dane mi go poznać… Huh, myślę, że jego poduszka-świnka i moja poduszka-gniecioch, jak ją nazywam, dogadałyby się – ludzie z dziwnymi upodobaniami, łączmy się!
Nemesis Morte: Kto powiedział, że to koniec „Closer to Ideal”? To z pewnością nie jest koniec! xD Będzie jeszcze z kilka dobrych części, bo tak właściwie to końcu wciąż ani widu, ani słychu, mimo iż od części ósmej minął ponad rok… Hańba mi! O losie, tak to jest jak ciągle odkłada się coś na później…
xMidziak: Moje serce krwawi… Kiedyś byłaś tu takim stałym bywalcem, a teraz mnie opuściłaś… Smutno mi z tego powodu ;_; Gosh, czy ja czymś serio zrażam do siebie ludzi, a nawet czytelników (których przecież w gruncie rzeczy nie znam tak twarzą w twarz i nie są skazani na katusze w mojej obecności)? Smutno mi w gruncie rzeczy z tego powodu, że z Twojego komentarza wynika, iż ostatni raz odwiedzałaś mojego bloga ponad rok temu (/.-)’’
Lady Kira: Ja to myślę, że Sienkiewicz to niedługo wstanie z grobu, żeby mi… echem… zrobić coś złego xp Chyba robię się już nudna, kiedy w kółko powtarzam, że Cię kocham i w ogóle wielka czekolada i buziaki dla ciebie za wytrwałość w czytaniu moich wypocin i motywację, którą zawsze mi dajesz Gdybym jeszcze mieszkała w Polsce, to po prostu moim priorytetem byłoby spotkanie się z Tobą xD A może wybierasz się do UK? xp No i oczywiście otrzymujesz „taryfę życzeń” w zamian za skomentowanie 11. części „Nowego Świata” jako jedna z niewielu osób.
Yūko: Masz u mnie specjalne chody za to, że jako jedna z niewielu osób skomentowałaś ostatni wpis, czyli 11. część „Nowego Świata”. Bawię się teraz we wróżkę; proszę bardzo, jestem do twojej dyspozycji, a więc jeśli masz jakieś życzenia to słucham (i oczywiście postaram się je spełnić)
Sumire Suri: Ciebie też dotyczy to, co napisałam już wyżej. W zamian za skomentowanie ostatniej notki jako jedna z bardzo niewielu czytelników, masz u mnie specjalną taryfę (nazwijmy to „abonamentem przywilejów”), przez co postaram się w miarę moich możliwości spełnić wszelkie Twoje zachcianki i życzenia
Aoi Konoe: Cieszę się, że znów zaczęłaś się udzielać (na swoim i moim) blogu; co do „Nowego Świata” to mogę Ci obiecać, że jeszcze dużo tam zamierzam namieszać – mam już napisane dwie kolejne części, więc wiem, że będzie się tam działo dużo różnych rzeczy, które mogą zaważyć na tym, kogo czytelnik sobie upodoba xp Poza tym w końcu zbliżam się do zamknięcia tego „męskiego haremu” i do wybierania ulubionej postaci, klarowania każdego charakteru, więc bądź czujna ;] Oczywiście Ty również zaliczasz się do tej szczęśliwej piątki na „festiwal złotej rybki a’la Kita-pon” w ramach rewanżu za skomentowanie ostatniego posta
Yuna.miko: Już Cię nie nazywam Rukisiową Kotałką, bo przeczytałam, że tego nie lubisz a szkoda, bo mnie bardziej ten nick przypadł do gustu ^^’’ Tobie również dziękuję za skomentowanie ostatniej notki, za co piszesz się (czy chcesz, czy nie xp) na dzień cudów by Kita-pon xD Nie, dobra, z tymi cudami przesadziłam, ale wiesz jak jest Po porostu jestem wdzięczna Co do Nowego Świata to tak jak już wspomniałam wyżej przy komentarzu do Aoi Konoe jestem bliska zamknięcia haremu Alexa xD Poza tym to opowiadanie właśnie tak wyglądało w mojej głowie do samego początku, aby czytelnik był nieco zagubiony, przytłoczony ilością pojawiających się osobistości, ale przy tym mógł znaleźć sobie ulubioną postać, z którą mógłby powiązać głównego bohatera; dla każdego coś dobrego, że tak powiem no prawie xp
Dobra, a teraz informacje, jeśli komuś nie chciało się czytać tego „wywiadu” ze mną:
Po pierwsze nawiedziła nas fala gorąca, a więc od razu odnotowałam spadek zainteresowania moimi „pracami” oraz spadek wydajności mojego myślenia. Między innymi świadczy o tym to, iż kiedyś napisałam, że po przeprowadzce do Anglii będę miała więcej czasu… Serio? Gdzie ja miałam wtedy głowę?! Jestem tu od blisko dwóch tygodni i codziennie wstaję o siódmej rano, a wracam do domu po godzinie dwudziestej (i nie, nie chodzę jeszcze do szkoły ani nie pracuję; wciąż załatwiam jakieś formalności, dokupuję niezbędnego sprzętu jak odkurzacz ect.)… Nie wiem, jak to wszystko się potoczy, ale musicie się też nastawić na to, że będę musiała swego czasu przeżyć swój „kryzys”, kiedy będę tęskniła za naszym krajem kwitnącej cebuli, gdyż… z tego jak rozmawiałam z osobami, które wyprowadziły się ze swojej ojczyzny, zawsze tak jest – różnica polega tylko na tym, ile taki czas trwa i kiedy przypada. Ja póki co za bardzo nie mam czasu tęsknić, ale zapewniam, że kiedyś w końcu zacznę emować… Mam nadzieję jednak, że ten czas nie będzie trwał długo i nie da wam się we znaki. Poza tym nie mam biurka – a to oznacza dla mnie horror! Jestem akurat takim człowiekiem, który potrzebuje porządnego miejsca do pracy; nie umiem zbytnio pisać na łóżku (a w moim obecnym domu w ogóle jest mało mebli – jednym z głównych jest właśnie łóżko). Mogłabym co prawda pisać na blacie kuchennym, ale przy nim muszę stać, co po dłuższym czasie jest uciążliwe, gdyż po pierwsze jest bardzo niewymiarowy i niski (a mam 1,60m wzrostu, więc do dryblasów nie należę) no i nie da się do nie go przysunąć krzesła, gdyż w takim wypadku zmiażdżyłabym sobie nogi. Chciałam kupić biurko, ale ja naprawdę nie potrafię zadowolić się taką sklejką obciągniętą czymś, co ma jedynie imitować drewno, gdyż to mnie irytuje, a ponad to rozpada, gdyż biurko to naprawdę twór wielofunkcyjny (szczególnie dla mnie). Widziałam jedno takie, które mi się podobało, ale kosztowało ponad prawie funtów, ponad to doliczmy sobie koszty transportu (około 10 funtów – samochodu nie mam) i krzesło (jakieś kolejne 100, bo też takie porządniejsze mi się spodobało), no i mamy zgon i głodówkę na najbliższe kilka miesięcy u Kity-pon ;_; Całe szczęście udało mi się naskrobać dość dużo między urwaniem głowy podczas pakowania jeszcze w Polsce a załatwianiem formalności przez Internet, więc mam jeszcze całkiem sporo do opublikowania, ale tak po prostu uprzedzam, że moje zapasy mogą kiedyś znaleźć się na wykończeniu – oczywiście będę starała się do tego nie dopuścić, ale wolę zawczasu zaznaczyć i poinformować, żeby potem nie było zaskoczenia…
A teraz głównie siedzę i dostawiam przecinki, próbuję wyeliminować powtórzenia…
Ponad to w ramach „kary” za niskie zainteresowanie poprzednimi notkami, nie wstawiam nic stricte do „poczytania”. Niemniej widzę też jakieś korzyści z tej sytuacji; następnym razem zamierzam wstawić shota całkowicie autorskiego z wymyślonymi przeze mnie postaciami, który jest dość specyficzny i dotyczy dla mnie ważnego tematu – dużo osób prosiło mnie kiedyś, abym napisała coś niezwiązanego ze sceną visal-kei, a więc proszę, o to i będzie coś takiego. Niemniej boję się trochę reakcji czytelników, gdyż jest to naprawdę… inne niż to, co pisałam do tej pory, więc może małe grono, które zainteresuje się tym na początku nie będzie dla mnie aż tak ostre ani nie znajdę wśród niego jakiś hejterów, którzy skutecznie zniechęcą mnie do brnięcia dalej w tym temacie. Cóż, przyznam szczerze, że naprawdę obawiam się tego, jak to przyjmniecie…
Po… po kolejne to skoro już się tak rozwlekam, to przyznam się, że czuję się jak żul, bo pisząc to piję cydrowe piwo, które serio smakuje bardziej jak zepsuty, gazowany sok jabłkowy. Powtórka jak w klubie podczas koncertu… Pamiętajcie, nigdy nie kupujcie Desperados i Stowford Press… Szkoda kasy – akcja jak z Hiro w „Książę z bajki” ^^’’
Poza tym mam cukierka na suficie. Mieszkam w takim wynajętym domu, gdzie w sypialni mam sufit w plamach po cukierkach, a jeden wciąż wisi i nie mogę go odkleić. Tak, jestem wciąż trzeźwa; ale skarżę się na to wszystkim xp Po prostu bardzo chcę, żeby świat się o tym dowiedział xD
Dobra, a tak wracając do bardziej przyziemnych spraw, to mam dla was kolejną propozycję – doszłam w końcu do wniosku, że Kita-pon Maniac Station „un-live” broadcast nabrał0 nieco charakteru niczym „Zapytaj Beczkę”, gdyż głównie odpowiadam i komentuję Wasze komentarze. Chcąc nadać nowego znaczenia temu… przedsięwzięciu (czy jak to inaczej by nie nazwać) proponuję, abyście także zadawały mi pytania (mogą być wszelkiej natury; odpowiem na wszystko – byle nie były gimbusiarskie, coś w stylu „Czy robisz kupę?”) C: Tak, żeby rozwiać wszelkie niepewności i rozjaśnić niejasności. A więc co o tym myślicie; jak podoba wam się taki pomysł?
Ponad to myślałam także o założeniu oddzielnego bloga, którego nawet nazwę już obmyśliłam (w obecnym zamyśle brzmiałaby ona „Yaoistka na emigracji”), ale nie jestem pewna tego. Chciałabym tam pisać o różnych pierdołach, żeby nie zaśmiecać „Tainted World”, ale szczerze to nie wiem czy ktoś chciałby to czytać, a ja bez czytelników usycham niczym kwiatek w doniczce, dlatego bez was długo bym nie pociągnęła – dlatego też właśnie pytam was o zdanie… Z drugiej strony mam też to moje Kita-pon Maniac Station „un-live” broadcast, więc… cholera, muszę w końcu przestać wymyślać tak diabelsko długie nazwy…

Czekam na Wasz odzew!

"Nowy Świat" cz.11

„Nowy Świat” cz.11

- Odczuwam wewnętrzną potrzebę związania się z kimś emocjonalnie… - westchnąłem, mrucząc pod nosem i jednocześnie mieszając makaron w garnku. Karma przestąpił z nogi na nogę, podnosząc wzrok na mnie znad swojej lektury.
- Nie bardzo rozumiem…
- Wiesz… - westchnąłem raz jeszcze. – Chodzi o to, że chciałbym mieć kogoś bliskiego, dla kogo mógłbym się poświęcić, choćby w takich prostych codziennych czynnościach jak ugotowanie kolacji czy coś… - rozmarzyłem się.
- To zaraz musisz angażować się w jakiś związek? – zdziwił się. – Jak chcesz gotować, to proszę bardzo. Ja tam zawsze jestem za tym, aby zjeść coś ciepłego – rzucił bez cienia drwiny w głosie. Był poważny; w zasadzie tak jak zwykle.
Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że pomyliłem się z moimi przewidywaniami co do drugiego współlokatora. Karma był dziwny i to nawet bardzo… ale prawdą było, że było w nim także coś przyjacielskiego, co mnie do niego przyciągało i sprawiało, że czułem się w jego towarzystwie bardzo dobrze.
Brunet z pozoru mógłby nieco przypominać Genshō. Był osobliwie statyczny, jeśli mogę się tak wyrazić. Rzadko zmieniał wyraz twarzy, na której na ogół malował się grymas, który z grubsza nie wyrażał nic. Miał problemy z wyczuwaniem ironii i zrozumieniem ludzkich emocji, empatią, ale nie był w żadnej mierze sadystyczny. Był rozmowny – gładko przechodziliśmy z tematu w temat, nadając, prawdę mówiąc, niemalże cały dzień. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że chłopak ten był oziębły, gdyż tak jak już wspomniałem, rzadko zmieniał wyraz twarzy, a nawet ton głosu. Jego zachowania również mogły być przez większość odbierane jako niezbyt na miejscu, jednak po pewnym czasie, jaki z nim przebywałem, zauważyłem, że dla niego pewne zachowania i odruchy nie były tak oczywiste jak dla innych; zupełnie tak jakby naprawdę był nieco dysfunkcyjny społecznie.
Karma miał w zwyczaju chodzić za mną niczym cień, co w moim mniemaniu oznaczało, że również mnie polubił. Wychodził razem ze mną wcześniej do pracy, abyśmy w drodze mogli porozmawiać, nawet teraz stał oparty o blat kuchenny, jednocześnie czytając kolejny z tomów poezji podkradziony Ryūdōinowi i ględząc ze mną, mimo iż był totalnym paliwodą i od kuchni raczej trzymał się z daleka.
- Nie o to chodzi – zaśmiałem się. Czasem to jego niezrozumienie mnie bawiło; może to właśnie dlatego tak go polubiłem. – Nie chcę po prostu gotować. Wiesz, kiedy masz kogoś bliskiego, chcesz coś dla niego zrobić; tak po prostu, od tak, nawet jeśli miałby to być mała rzecz, która mogłaby mu umilić codzienne czynności – wyjaśniłem.
- Ach… - skinął głową. – Nigdy nie mogłem tego zrozumieć – wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej nigdy się jeszcze tak naprawdę nie zakochałeś – spojrzałem na niego rozbawiony.
- Możliwe. Nie przeczę – wrócił do lektury.
Wokalista AvelCain namiętnie czytał – przede wszystkim lubował się w haiku. Często powtarzał, że dzięki książkom jest mu łatwiej zrozumieć ludzi, którzy, wedle niego, najczęściej postępują irracjonalnie i nielogicznie, kierując się uczuciami. Karma miał jakieś lekkie spaczenie na tym punkcie… ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzało mi to, gdyż był naprawdę miły. Poza tym był osobą, której mogłem zaufać, gdyż wszystko to, co mu mówiłem, zachowywał jedynie dla siebie, o czym miałem okazję się przekonać choćby w chwili, kiedy niekontrolowanie zacząłem użalać się na blondyna, który mnie przerażał – całe szczęście żaden z moich barwnych epitetów nie trafił do niepowołanych uszu.
Spojrzałem na bruneta z jakimś niezrozumiałym nawet dla mnie rozczuleniem. W jakiś niewytłumaczalny sposób to, jak się zachowywał, to, że nie rozumiał (a przynajmniej tak twierdził i takowo też się zachowywał) ludzkich zachowań było w moim mniemaniu słodkie. Dziwne? Może trochę…
- Ej, Karma – szturchnąłem go w ramię, uśmiechając się głęboko. – Wyjdziemy gdzieś razem?
Chłopak aż podniósł przepaskę z jednego oka i spojrzał na mnie zdziwiony – no a nie mówiłem, że jest rozkoszny?

***

Od naszego mieszkania do Ueno nie było daleko. Nie wyszliśmy z domu w zasadzie w żadnym konkretnym celu – ani żeby coś zjeść, ani żeby coś kupić – toteż przez pewien czas po prostu kręciliśmy się w tę i nazad po węższych i szerszych ulicach centralnego Tokio, rozmawiając. Karma tłumaczył mi pewne zawiłe dla gaijinów pojęcia, opowiadał zasłyszane historie związane z mijanymi przez nas przybytkami czy nawet od czasu do czasu zdarzyło mu się uraczyć mnie jakąś opowieścią z jego własnych doświadczeń. W końcu krążąc tak bez celu, dotarliśmy do parku Ueno.
- Huh… - mruknąłem pod nosem. – Niby to takie rozpoznawalne miejsce w Tokio, niemalże wizytówka tego miasta, a ja, mimo iż przebywam tu już jakiś czas, jestem tu po raz pierwszy – bąknąłem z krzywym uśmiechem na ustach. Szczerze powiedziawszy to niezbyt interesowały mnie miejsca owiane taką komercjalną sławą; wydawały mi się być jakieś bezduszne, przereklamowane, znaczenie bardziej przesiąknięte zachodnią kulturą przez natłok kręcących się tu turystów niż wschodnią. O wiele bardziej wolałem te mniej znane miejsca, które miały swój swoisty i niepowtarzalny urok i charakter.
- Dużo nie straciłeś – stwierdził bezdusznie brunet.
- Nie lubisz takich zatłoczonych miejsc? – dopytywałem.
- Nie chodzi o liczbę ludzi – zaprzeczył. Po chwili zdałem sobie sprawę, jakie głupie pytanie zadałem; w końcu to Japończyk, mało tego, który wychował się w Tokio, więc z pewnością jest przyzwyczajony do wiecznego przeciskania się w tłumie. Dałbym sobie rękę uciąć, że nawet nie zwracał zbytniej uwagi na otaczające nas zbiorowisko. – To po prostu… nieciekawe miejsce. Nie lubię tu przychodzić.
- Dlaczego? – drążyłem.
- Jak to? – spojrzał na mnie tym beznamiętnym spojrzeniem, choć po tonie jego głosu wnioskowałem, że się zdziwił. – To Genshō nic ci nie powiedział?
- A o czym miał mi powiedzieć? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- Cóż… Szczerze powiedziawszy to myślałem, że była to pierwsza rzecz, o której ci powiedział, zanim się wprowadziłeś. Bo przecież poinformował cię, że będziesz miał jeszcze jednego współlokatora, prawda?
- Tak, wspominał o tym, ale oprócz twojego imienia, nie podał mi żadnych informacji na twój temat… - wyznałem zgodnie z prawdą.
- Serio? – wzruszył ramionami. – No to w takim razie ja ci to opowiem – gładził drobną rączkę lalki w dwóch palcach, która była jego nieodłącznym towarzyszem. – Nie zainteresowała cię nigdy Seiko? – spojrzał wymownie na trzymaną w rękach zabawkę.
- No… może… - mruknąłem niepewnie, mając w pamięci słowa Ryūdōina, że to ciężki temat, którego lepiej nie poruszać.
- Nie wstydź się; ludzie często pytają, po co mi ta lalka – odparł bez skrępowania. – Widzisz ten posąg? – wskazał na majaczącą w oddali statuę mężczyzny ubranego w kimono trzymającego psa na smyczy. Skinąłem głową. – To Takamori Saigō, ale mniejsza o niego. Jeżeli pójdziesz dalej za nim główną aleją na północ, po prawej stronie zobaczysz świątynię Kiyomizu Kannodō, poświęconą tak zwanej tysiącramiennej Kannon, bodishawie miłosierdzia. Jej wizerunek można zobaczyć jedynie w lutym; przez resztę roku kobiety przychodzą tam, prosić aby obdarzyła je potomstwem. Aby prośba została wysłuchana zostawiają na ołtarzu laleczki, które są palone w corocznej ceremonii 25 marca. Wiesz może, kiedy mam urodziny?
- Co? – drgnąłem, gdyż pytanie, które zadał wydało mi się być bardzo nie na miejscu i wyrwane z kontekstu. – Um… Nie, wybacz… - zakłopotałem się.
- Nic nie szkodzi – kontynuował dalej. – Czwarty kwietnia (to prawdziwa data urodzenia Karmy od aut.); dokładnie dziesięć dni po ceremonii.
- Nie rozumiem… - spojrzałem na niego, niemo prosząc, aby dokładniej mi to wyjaśnił.
- Moja matka miała kiedyś długoletniego partnera, ale w końcu i tak kiedyś się rozeszli. Niedługo po tym spotkała swoją największą miłość w życiu… tak przynajmniej jej się wydawało. Młodzi i zakochani któregoś dnia poszli i położyli lalkę na ołtarzu świątyni Kiyomizu Kannodō, bardziej, żeby podtrzymać tradycję i obrząd niż z powodu głębokiej wiary. Jednak z czasem okazało się, że Kannon obdarzyła moją matkę łaską posiadania potomstwa zbyt wcześnie… - urwał na moment. – Teraz już rozumiesz? Moja matka czuła się z czasem coraz gorzej, więc poszła do lekarza. Okazało się, że była w ciąży, mało tego, jak się okazało, ze swoim poprzednim partnerem. Postanowiła zataić informację o tym, kto jest prawdziwym ojcem dziecka przed swoim ówczesnym wybrankiem. Obydwoje bardzo chcieli mieć córeczkę, której planowali nadać imię Seiko; stąd właśnie jej imię – wskazał na lalkę. – Niestety z czasem okazało się, że zamiast córeczki będzie to syn, a zaraz potem kłamstwo wyszło na jaw i ukochany mojej matki zostawił ją. Było już za późno na usunięcie dziecka, a żaden z mężczyzn nie chciał widzieć mojej matki na oczy ani tym bardziej wziąć odpowiedzialność za dziecko. Moja matka została sama; i wtedy się załamała – mówił o tym wciąż tym samym tonem głosu. Ani jeden mięsień na jego twarzy przy tym nie drgnął, co, nie powiem, wręcz mnie przestraszyło. – Można powiedzieć, że nienawidziła mnie od samego początku. Jedenaście dni przed moimi narodzinami, w przeddzień ceremonii poszła do świątyni i zabrała lalkę z ołtarza; rzecz jasna miało to tylko wyraz symboliczny, ale zawsze… Często słyszałem, kiedy jeszcze mieszkałem z matką, że to wszystko moja wina; że to przeze mnie jest sama, nieszczęśliwa… że zabiłem jej ukochaną Seiko, której tak pragnęła… - ostatnie zdanie niemal wyszeptał. Spojrzałem na niego z współczuciem.
- Ale… w takim razie po co ci Seiko? – drążyłem. – Dlaczego wciąż nosisz ją ze sobą skoro jest „kamieniem milowym” przeszłości, która, jak rozumiem, nie jest czymś, z czego możesz być dumny? Pewnie przypomina ci o wielu nieprzyjemnych rzeczach… - pozwoliłem sobie zauważyć.
- Seiko? – zdziwił się brunet. – To tylko lalka; przecież ona nie wyrządziła mi żadnej krzywdy – wzruszył ramionami. – Nie patrzę na nią jako na obraz przeszłości. Staram się żyć teraźniejszością, choć nie próbuję także zapomnieć o tym, co było, gdyż wiem, że jest to niemożliwe. Przeszłość odcisnęła na mnie tak widoczne piętno, iż nie ma możliwości, abym mógł się od niej odciąć… właściwie to nawet tego nie chcę, gdyż w przeciwnym wypadku znaczyłoby to dokładnie tyle, że próbowałbym zabić jakąś cząstkę siebie. A Seiko… to chyba przyzwyczajenie. Po prostu lubię ją mieć przy sobie; jest dla mnie czymś cennym, ale nie potrafię dokładnie wyjaśnić dlaczego. Choć w sumie… nie… to nie przyzwyczajenie. Jak wy to mówicie? – zamyślił się na moment. – Sentyment. Tak, to raczej sentyment niż przyzwyczajenie. Była przy mnie zawsze, odkąd pamiętam. W moim rodzinnym domu stała na komodzie w sypialni mojej matki i patrzyła na mnie zawsze, kiedy wracałem ze szkoły i z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, kiedy się wyprowadzałem, nie umiałem sobie wyobrazić, że mogłoby jej zabraknąć, więc zabrałem ją ze sobą. Na początku wynajmowałem mieszkanie z innym lokatorem niż Genshō i, szczerze powiedziawszy, bałem się, że mógłby ją zniszczyć podczas mojej nieobecności, więc to chyba dlatego zacząłem nosić ją przy sobie… a potem to już stało się moją rutyną – wyjaśnił.
- Twoja matka przez wszystkie te lata trzymała tę lalkę? – byłem zszokowany.
- Tak – skinął głową. – Wydaje mi się, że to bardziej dla niej Seiko była obrazem przeszłości, który wciąż na nowo rozpalał w niej nowe pokłady żalu i nienawiści względem mnie; ja byłem przyzwyczajony do jej widoku. Nie wzbudzała we mnie żadnych uczuć. Właściwie to zawsze ją lubiłem, mimo iż nie mogłem jej dotykać, kiedy byłem mały.
- Dlaczego? – słuchanie o tym koszmarze chłopaka przyprawiało mnie o dreszcze. Mój żołądek zwinął się w kulkę mniejszą niż moja pięść.
- Matka zawsze krzyczała na mnie, że zniszczę ją, kiedy będę się nią bawił – odparł obojętnie. – Jednak ja na przekór, kiedy jej nie było i kiedy nie patrzyła, i tak ją zabierałem. Niestety kiedyś wróciła wcześniej z pracy i przyłapała mnie na tym, za co dostałem w twarz – wciąż wydawał się niewzruszony, choć nie chciało mi się wierzyć, że mówienie o tym naprawdę nie dotyka go w żaden sposób. – Może też właśnie dlatego wziąłem ją, kiedy się wyprowadzałem; z chęci przekory i zrobienia matce na złość, a fakt, że teraz cały czas trzymam ją przy sobie, mimo iż kiedyś było mi to zabronione, nawet przez długi czas po tym jak się wyprowadziłem, uważałem za mój mały triumf.
- Co zrobiła twoja matka, kiedy zauważyła, że wraz z tobą zniknęła Seiko?
- Właściwie to tego też nie wiem – rozłożył ręce. – Nie utrzymuję z nią kontaktów od tamtego momentu i nawet nie bardzo mnie to interesuje – wzdrygnąłem się. Wziąłem głębszy oddech, aby się uspokoić. Nie mogłem pojąć, jak ten biedny chłopak mógł przejść przez coś podobnego; nie mogłem pojąć jak można być tak okrutnym rodzicem i krzywdzić tak swoje własne dziecko…
- Wybacz, nie wiedziałem… Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakim piekłem na ziemi musiało być dla ciebie wychowywanie się w takim domu… - przysunąłem się do niego, pozwalając sobie ściszyć głos, aby osoby postronne nam się nie przysłuchiwały. Wokalista zaśmiał się pod nosem.
- Niepotrzebnie. Często słyszałem podobne stwierdzenia – wzruszył ramionami. – Nigdy nie miałem innego domu, nie zaznałem innej rzeczywistości, więc, prawdę mówiąc, było to dla mnie normalne i nie widziałem w tym nic dziwnego – spojrzałem na niego oczyma wielkimi niczym spodki. – No nie patrz tak na mnie – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Skąd masz wiedzieć, że mieszkasz w piekle, skoro nigdy spoza niego nie wyszedłeś? Nie zdajesz sobie z tego sprawy, póki nie zobaczysz świata zewnętrznego. Kiedyś wydawało mi się, że wszyscy są w podobnej sytuacji – zachichotał pod nosem. – Dzieciaki narzekały w szkole na rodziców, dziadków, wyolbrzymiały swoje problemy, koloryzując je czasem dość mocno, żeby ktoś zwrócił na nie uwagę, a ja im wierzyłem. Nie czułem się nigdy wyobcowany, gorszy… Ale teraz wiem, że jest inaczej. Zapewne przez to, że odebrałem właśnie takie wychowanie a nie inne, teraz mam problemy ze zrozumieniem ludzi – rozłożył bezradnie ręce.
- Skoro z początku nie zauważałeś niczego dziwnego w sytuacji, jaka miała miejsce w twoim rodzinnym domu, to jak w końcu doszedłeś do tego, że jednak jest coś nie tak? – ostrożnie ważyłem słowa.
- Książki – odparł zwięźle. – Zacząłem dużo czytać, jednak wszystkie opisane historie i fabuły wydawały mi się być mocno przerysowane i naciągane. Nierealne. Potem zacząłem przyglądać się ludzkim zachowaniom i stwierdziłem, że nie wszystko jest wytworem „puchatej” wyobraźni autora. Ludzie naprawdę zachowywali się w sposób, który był dla mnie irracjonalny. Wtedy po dłuższym czasie zauważyłem, że to we mnie czegoś brakuje, a nie w nich jest za dużo tej „słodyczy”, jak to początkowo nazywałem – zaśmiał się. – Teraz wiem, że to empatia, choć rozumienie samego pojęcia jest czymś zupełnie innym niż umiejętność zastosowania tego w praktyce. Z czasem zauważyłem również, jak bardzo ludzie zaślepieni są emocjami, których ja nie potrafię pojąć. Ponad to, tych wszystkich emocji jest zbyt wiele, aby je zrozumieć. Dla mnie jest już za późno na naukę ich. Zdaje się, że już oswoiłem się z myślą, że zapewne do końca moich dni będę łapał się na tym, iż obserwując ludzi, stoję i drapię się w głowę, próbując zrozumieć powód, dla którego ten kretyn tak się zachował – bo choć z punktu ekonomicznego czy zdrowotnego naprawdę jest skończonym kretynem, to jednocześnie jest bohaterem w oczach innego człowieka, któremu pomógł. Wygląda na to, że ja kieruję się nieco odmienną hierarchią wartości, której tak do końca nie mogę już przemianować. Uczucia i emocje nie są czymś, czego można się wykuć na blachę jak definicji czy po prostu zrozumieć jak naukę ścisłą. Tu nie chodzi o zrozumienie, ale o czucie; a jak widać u mnie ta części, która odpowiada za to czucie, jest nieco dysfunkcyjna – wzruszył ramionami i uśmiechnął się, a ja zaniemówiłem. Z uchylonymi ustami wpatrywałem się w niego jak zaczarowany. – Nie bój się, nie raczę takimi historiami pierwszych lepszych osób – zaśmiał się, widząc moją minę.
- Więc… dlaczego właśnie mi…? – wydukałem nieskładnie.
- W sumie… - potarł kark. – Nie wiem – ponownie wzruszył ramionami. – W jakiś niewytłumaczalny i niejasny dla mnie sposób wzbudzasz moje zaufanie – wyznał i skierował się z powrotem w stronę stacji metra, a ja przez dłuższą chwilę stałem i wpatrywałem się w jego odchodzącą sylwetkę, nim zerwałem się z miejsca i biegiem pognałem za nim.

***

- Sam ci o tym powiedział? – blondyn spoglądał na mnie, jakbym był przybyszem z innej planety. – Mnie opowiedział tę historię dopiero po trzech latach znajomości – szepnął konspiracyjnym szeptem. – Musiał ci naprawdę zaufać, skoro powiedział ci o tym; naprawdę niewiele osób miało okazję usłyszeć tę historię - pokiwałem głową ze zrozumieniem, przyznając mu rację. Tylko czym ja sobie na to zaufanie zasłużyłem? – Choć z drugiej strony to właściwie się nie dziwę…
- Co? – zdziwiłem się.
- Wiesz… - zmrużył oczy, przyglądając mi się jeszcze uważniej. – Masz coś takiego w sobie, że ludzie chcą ci zaufać… - westchnął. – Jedynym problemem jest twoja orientacja…
- Co proszę? – ściągnąłem groźnie brwi.
- Nie lubię gejów – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to masz problem, bo ja… - nie było mi dane skończyć, gdyż Ryūdōin przerwał mi pocałunkiem, a właściwie całusem. Musnął moje usta, a ja zamilkłem, wpatrując się w niego z przerażeniem wypisanym na twarzy. – Ale… ale powiedziałeś, że… że nie lubisz…? – wydukałem będąc zszokowanym do granic możliwości.
- No powiedziałem, że nie lubię gejów – wzruszył ramionami – i to się zgadza. Ale orientacja nie jest chyba wszystkim, co cię determinuje, prawda? – spojrzał na mnie wymownie.
Odskoczyłem od Genshō niczym oparzony, kiedy usłyszałem ten charakterystyczny, cichy dźwięk otwieranego zamka w drzwiach łazienki. Prawdę mówiąc jedyną chwilą, kiedy Karma nie podążał za mną niczym cień i mogłem sam na sam porozmawiać z moim współpracownikiem w domu, była ta chwila, w której brunet brał prysznic. Niestety, wokalista AvelCain nie przepadał za długimi i relaksującymi kąpielami… a może w zasadzie to i dobrze?
Brunet z ręcznikiem przerzuconym przez ramiona, z wciąż wilgotnymi włosami usiadł między mną a blondynem. Genshō odwrócił wzrok, a ja wbiłem spojrzenie we własne kolana i czułem, że się zarumieniłem. Muzyk kilkakrotnie przenosił spojrzenie ze mnie na Ryūdōina i z powrotem, będąc zdezorientowanym.
- Ominęło mnie coś ciekawego? – zapytał prosto z mostu.
W tym momencie naprawdę dziękowałem mu za to, że zjawił się właśnie teraz – ach, Karma i to jego wyczucie czasu! – niech mu siedmiu bogów szczęścia za to wynagrodzi!
Coś czuję, że następne kilka nocy spędzę razem z brunetem w salonie na czytaniu haiku…

***

- Alex… Alex… Alex! – brunet dźgnął mnie łokciem pod żebra.
- Co? – mruknąłem zaspany.
- Śpisz mi na ramieniu, gdybyś nie zauważył.
- Wcale nie… - burknąłem, mocniej wtulając się w jego bark.
- Idź się połóż do łóżka.
- Nie.
- Dlaczego?
Na to pytanie aż uchyliłem powieki. Zacisnąłem szczęki, z trudem przełykając ślinę. Podniosłem się z pozycji półleżącej i sięgnąłem po tom, którego wciąż nie skończyłem czytać.
- No przecież nie śpię, nie śpię… - wymamrotałem pod nosem, leniwie przesuwając wzrokiem po pionowych linijkach tekstu, absolutnie nic nie rozumiejąc z tego, co przeczytałem.
- Nie, wcale – zaśmiał się pod nosem. – No już, nie męcz się – zabrał mi tomik poezji i z powrotem odłożył go na stolik. Wskazał wymownie na swoje kolana. Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem się na tę propozycję. – Skoro nie chcesz tak bardzo wracać do swojego pokoju, to możesz spać tutaj, ale połóż się już, bo jesteś ledwo żywy.
- Dzięki – mruknąłem, kładąc głowę na jego kolanach. Karma delikatnie gładził mnie po włosach, co wpływało na mnie wręcz kojąco, działało niczym kołysanka.
- Nie przeszkadza ci światło? Wybacz, ale nie umiem czytać po ciemku – uśmiechnął się lekko.
- Nie… - ziewnąłem rozdzierająco. – Nie przeszkadza…
Ciepło bijące od ciała chłopaka było niczym delikatna pieszczota. Czułem się przy nim naprawdę dobrze, bezpiecznie, swobodnie… O miłosierny Buddo, jeszcze trochę i się w nim zakocham…