Dobra, ankieta jeszcze się nie zakończyła, ale nie mogłam się powstrzymać, aby tego nie dodać ♥ Mam nadzieję, że wam się spodoba.
UWAGA PRZED CZYTANIEM!
TROCHĘ... TROCHĘ BARDZO ZNIEWIEŚCIŁAM (tak to się pisze?) HIRO, WIĘC WEŚCIE NA TO POPRAWKĘ I ODEJMIJCIE MU W WYOBRAŹNI TROCHĘ MIĘŚNI XP
Swoją drogą znacie jakieś ficki po polsku z Sakuraim (póki co mam dość angielskich) albo jakieś opowiadania z gwiazdami jrocka ale takie nie-yaoi? Zachciało mi się czegoś innego...
Swoją drogą znacie jakieś ficki po polsku z Sakuraim (póki co mam dość angielskich) albo jakieś opowiadania z gwiazdami jrocka ale takie nie-yaoi? Zachciało mi się czegoś innego...
Tytuł: "Geisha no furin" (芸者と不倫)
Tytuł alternatywny: pol. "Romans z gejszą"
Paring: Hiro (Nocturnal Bloodlust) x Sakurai Atsushi (BUCK-TICK), Hiro
(Nocturnal Bloodlust) x Takanori Nishikawa (T.M.Revolution)
Gatunek: historyczne xD (widział ktoś historyczne yaoi? ;p)
Beta: -
PROLOG
Epoka Edo, ok. roku 1787
Z początkiem XVIII wieku Japonia zaczęła się
dynamicznie rozwijać, mimo prowadzonej przez państwo polityki izolacji. Nippon
utrzymywał kontakty handlowe jedynie z Holandią, które w późniejszym czasie i
tak zostały mocno ograniczone; niemniej stale pożądanym przez Japończyków
towarem z Europy były książki, głównie dotyczące medycyny i nauki.
W rozwoju kraju przeszkodziły dwa potężne
trzęsienia ziemi, z czego jedno miało miejsce w 1703, a drugie niecałe
pięćdziesiąt lat później. Owe katastrofy doprowadziły do klęsk urodzajów, a w
rezultacie także do klęski głodu. Ceny ryżu gwałtownie wzrosły, czemu buntowało
się społeczeństwo. Największe i najbardziej znane powstanie miało miejsce w
1787 roku i zostało ochrzczone mianem „buntu ryżowego”. Strajkujący wówczas rozkradali
magazyny i domy handlowe bogatych kupców, rozdając żywność najuboższym. Kraj
pogrążył się w kryzysie; nie dotknęło to jednak wszystkich. W Kraju Kwitnącej
Wiśni znajdywało się bowiem kilka takich miejsc, odgrodzonych od reszty świata
wysokimi murami, gdzie życie płynęło zupełnie inaczej, według specyficznych
zasad ustalonych przez wąską grupę ludzi, którzy przebywali w nich stale. Każde
z nich było nieco odmienne od poprzedniego, ale łączył je wspólny cel – miały
dawać rozkosz, a życie w nich barwione było może nie różowym, a wręcz czerwonym
kolorem.
ROZDZIAŁ I
Głód.
Już dawno go nie czułem. Od pewnego czasu po prostu
chyba zaakceptowałem go jako nieodłączną cząstkę swojego życia, którego nie
sposób się pozbyć. Wyssał ze mnie wszelkie siły witalne, przez co od kilku,
zdawało mi się, lat siedziałem uwalony pod ścianą jednego z rozpadających się
budynków i wpatrywałem się w nicość. Z początku próbowałem śledzić spojrzeniem
mroczki migające mi przed oczyma, ale w konsekwencji poddałem się, gdyż nie miałem
siły nawet na to.
W Edo (dzisiejszym Tokio – w tych czasach nie było
ono jeszcze stolicą od aut.) było pełno podobnych mi ludzi. Wszyscy wyzuci z
chęci do życia, oczekujący śmierci jako zbawienia. We mnie ta iskra życia wciąż
dogorywała; jeszcze nie zgasła. Owszem, przyłapywałem się czasem na myśleniu,
że przyjemnie byłoby w końcu przestać odczuwać ból, że to desperackie chwytanie
się ulatującego ze mnie życia to jakiś dziwny, masochistyczny odruch, którego
powinienem się oduczyć, jednak coś nie pozwalało mi się w sobie pogrążyć
całkowicie. Jakaś delikatna siła popychała mnie do przodu, a przynajmniej
próbowała, nawet jeśli w obecnej chwili nie miałem siły się ruszyć. Moje ciało
skręcało się z bólu. Krzyczałbym, gdybym tylko mógł otworzyć jeszcze usta.
I nagle pojawili się oni. Buntownicy, którzy
rozkradli ryż z magazynów i domów handlowych. Wciskali garść ugotowanego ziarna
w ręce takim jak ja i odchodzili, zadowoleni ze spełnienia dobrego uczynku.
Śmiali się i skakali, krzyczeli i byli tak radośni, iż w tamtej chwili wydało
mi się to być irracjonalne. Spojrzałem na rozgotowaną papkę w mojej dłoni i
uśmiechnąłem się do siebie pod nosem.
Żałosne.
Garstka ryżu miała kogoś uratować przed śmiercią
głodową? Dobre sobie. Była to zbyt mała porcja, aby nakarmić kogoś takiego jak
ja, nie wspominając już o tym, że osobie, która nie jadła niczego od nie
wiadomo jak długiego czasu, nie można po prostu wepchnąć pożywienia w rękę i
cieszyć się z tego, że nie pozostało się biernym obserwatorem tego horroru
rozgrywającego się na ulicach swojego rodzinnego miasta. Taką osobę trzeba
karmić powoli, często, a małymi porcjami, metodycznie, żeby oswoiła się z
powrotem z przyjmowaniem stałych pokarmów, żeby od razu wszystkiego nie
zwróciła – ale kto by przejmował się czymś takim?
Nawet dla tych, którzy byli jeszcze w mniej
zaawansowanym stadium choroby głodowej niż ja ta garstka ryżu nie była zbytnim
pocieszeniem. Kiedy doskwiera ci tak silny głód, iż masz wrażenie, że twój
żołądek trawi resztę wnętrzności, taka ilość pożywienia zdaje się być niczym i
dodatkowo zaostrza apetyt, sprawiając, iż ból staje się bardziej dotkliwy – ale
tak jak już powiedziałem, kto by się tym przejmował?
Nie wiem jak to się stało, że wykrzesałem z siebie
tyle energii, by włożyć tę białą papkę do ust i powoli, łykając niemalże
pojedyncze ziarenka, zmusić się do przełknięcia jej. To było okropne. Mój
żołądek buntował się, wielokrotnie próbując zwrócić to, co do niego siłą
wcisnąłem, ale nie pozwoliłem sobie na to. Wiedziałem, że jeśli chcę przeżyć,
nie mogę siedzieć bezczynnie.
Mój przełyk był popalony przez soki trawienne,
kiedy raz za razem torturowany był refluksem i zgagą. Czułem się, jakbym
połknął kamień sporych rozmiarów, który miażdży mi resztę wnętrzności. Toczyłem
walkę z własnym ciałem, usilnie próbując przekonać sam siebie, że właśnie
wstąpiłem na drogę ku lepszemu – że pokarm jest mi potrzebny, żeby wyrwać się z
tej błotnistej alejki, której, na dobrą sprawę, stałem się niemal stałym
rekwizytem.
Długo to wszystko trwało, ale w końcu się udało –
mój żołądek uspokoił się nieco. Podejrzewałem, że to głównie zasługa mojego
optymistycznego myślenia, więc dzięki wszystkim bożkom shinto, że jeszcze nie
pogodziłem się z wizją własnej śmierci.
Drugą porcję ukradłem staruszkowi, który ślęczał
pod ścianą niedaleko mnie. Może wciąż umierał, a może już umarł; właściwie to
ciężko było stwierdzić, gdyż odór zgnilizny i śmierci był wszechobecny, poza
tym starałem się działać szybko. Nie miałem wyrzutów sumienia. Byłem samolubny.
Teraz liczyło się tylko to, abym to ja odzyskał swoje życie.
Powtórka z rozrywki po wmuszeniu w siebie kleistej
papki była wycieńczająca dla mojego organizmu. Czułem się tak fatalnie, iż
upadłem na grząską ziemię i leżałem tak bez ruchu kolejne kilka lat, nim
zdołałem zebrać w sobie na tyle sił, by się dźwignąć. W każdym razie, kiedy
ponownie się podniosłem niebo było już ciemne. Porywając się na nadludzki
wysiłek, wywindowałem się nawet do pozycji stojącej i ruszyłem przed siebie
chwiejnym krokiem.
Głodny.
Miałem wrażenie, jakbym cofnął się do
wcześniejszego stadium choroby. Już nie było mi wszystko jedno, co, gdzie, jak,
kiedy… Nagle „tu i teraz” stało się centrum wszechświata, o który należało
zawalczyć. Głód w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób motywował mnie do
działania, pchał do przodu, kazał mi wlec nogę za nogą w poszukiwaniu kolejnych
porcji jedzenia. Miałem wrażenie jakby moje wnętrzności związały się w supeł.
Bolało. Jak cholernie bolało! – ale nie mogłem się poddać. Nie teraz, nie
tutaj; jakbym podświadomie czuł, że jest jeszcze coś, co muszę zrobić zanim
oddam się śmierci.
Niestety, jak widać, więcej było takich
wygłodniałych złodziejaszków jak ja, toteż większość tych, którzy wyglądali,
jakby nie tknęli swojej racji żywnościowej, zostali z niej ograbieni. Niektórym
hojni ofiarodawcy nakładali porcje z takim rozmachem, że ta wylatywała im z
drżących dłoni i lądowała w kałuży błota lub końskiego łajna, co
dyskwalifikowało ją jako rzecz nadającą się do zjedzenia. Cóż za brak
pomyślunku i marnotractwo.
Krążyłem po wąskich uliczkach długi czas, ale
niczego nie znalazłem, za co zostałem ukarany przez własne wnętrzności ich
jeszcze mocniejszym zaciśnięciem. Byłem tak zdesperowany, iż w tej chwili sam
byłem gotów porwać się na obrabowanie jakiegoś magazynu, mimo iż, z tego jak już
zdążyłem się zorientować, przy każdym jednym została postawiona straż, która
bynajmniej nie wyglądała na cherlawą i niedożywioną. Nie miałem szans.
Wtem nagle poczułem się jakbym dostał objawienia;
wpadłem na genialny pomysł, prawdopodobnie najlepszy w moim życiu! Przecież są
takie miejsca, w których wszystkiego jest zawsze pod dostatkiem, niezależnie od
panujących warunków w kraju – mało tego, jedno z nich znajduje się bardzo
blisko!
Zakradłem się do niewielkiej, tylnej bramy
mieszczącej się w wysokim murze ogradzającym dzielnicę Yoshiwara. Z tego, co
słyszałem to właśnie tędy do środka dostawały się wozy zaopatrzeniowe
wypełnione żywnością, rozmaitymi napitkami czy pięknie zdobionymi ubraniami i
kunsztownymi ozdobami do włosów. Klienci wchodzili zupełnie inną, piękną i
zdobioną bramą, która jednocześnie była początkiem szerokiej alejki, z której
można było bezpośrednio wejść do najbardziej ekskluzywnych, a co za tym idzie,
najdroższych domów gejsz. Między dachami ganków budynków porozwieszane były
czerwone lampiony, które lśniły nawet w dzień, sprawiając, że to miejsce
rozświetlone było czerwoną łuną niezależnie od pory dnia czy roku. Było tu
duszno ze względu na wysokie ściany, które uniemożliwiały cyrkulację powietrza,
a samo powietrze przesycone było mocnym zapachem drewna i kadzidła. Od strony,
od której zakradłem się, Yoshiwara nie była tak okazała. Znalazłem się na
tyłach jednego z mniejszych geisho-ya (geisho-ya jest to określenie dla domu
gejsz używane w Edo; w Kioto mówiło się okiya. Ja będę używała tych wyrazów
zamiennie, aby uniknąć powtórzeń od aut.), który nie różnił się właściwie
niczym od zwykłych domostw, jakich pełno w całym Edo. Już chciałem doskoczyć do
drzwi i wkraść się do środka, jednak spłoszyłem się, kiedy w oknie na piętrze
nagle rozbłysnęło światło świecy. Przesuwając się wzdłuż muru, ukryty w jego
cieniu uciekłem. Serce waliło mi jak szalone. Jeszcze w życiu nie byłem tak
zestresowany. Wiedziałem, że jeśli ktoś mnie przyłapie na kradzieży, nie uniknę
kary – w najlepszym razie skończy się na utracie jakiejś kończyny, w najgorszym
na ścięciu; a przecież przyszedłem tu, żeby przeżyć, a nie żeby umierać!
Zdezorientowany zacząłem kluczyć między kolejnymi
budynkami, zlewając się z tłumem. Minąłem kilku mężczyzna w towarzystwie gejsz,
które zabawiały ich błyskotliwymi spostrzeżeniami odnośnie nauki, z co
poniektórych domostw dochodziły mnie charakterystyczne dźwięki towarzyszące
miłosnemu uniesieniu. Byłem skrępowany i najchętniej uciekłbym stąd, jednak ból
przypominał mi, po co tu przyszedłem i nie pozwalał mi zrezygnować z
zamierzonego celu.
Instynktownie starałem się wybierać uliczki, w
których znajdywało się mniej ludzi. Kiedy ktoś pojawiał się na horyzoncie,
starałem się zejść mu z drogi, a najlepiej gdzieś ukryć, aby nie zostać
zauważonym. Wszędzie tylko widziałem wejścia stosowne dla klientów i gejsze
siedzące na gankach z shakuhachi lub shamisenami na kolanach, które wygrywały
na swoich instrumentach jakieś tęskne melodie. Zdawało mi się, że obserwują
mnie uważnie, zupełnie tak jakby wiedziały o moich niecnych zamiarach, choć
przecież oczywistym było, że nie mogły się tego domyśleć, a długimi i zalotnymi
spojrzeniami starały się mnie jedynie zwabić jako potencjalnego klienta.
W końcu natrafiłem na dwóch żołnierzy. Wystraszyłem
się nie na żarty. Co prawda byli zalani w trupa, ale to nie zmieniało faktu, że
lepiej było z nimi nie zaczynać. Skryłem się w niewielkiej szczelinie między
dwoma okiya i przecisnąłem się nią na drugą stronę, aby uniknąć wojskowych.
Myślałem, że wydostanę się dzięki temu na drugą, równoległą uliczkę, ale jak
się okazało znalazłem się na tyłach domostwa. Mieściło się tu niewielkie oczko
wodne, w którym pływały pomarańczowe ryby koi. Zbiornik wodny został dookoła
wyłożony kamieniami. Kamienna ścieżka prowadziła przez malutki skrawek zielonej
trawy, który był odgrodzony od posesji innego domostwa za pomocą wysokiego,
drewnianego płotu. Obok niego stały dwa słupy, z przymocowanymi do nich linkami,
na których z kolei suszyło się pranie. Niedaleko ganka mieściła się studnia, z
której wystawało ramię prostego, może nawet nieco prymitywnego, jakby naprędce
skleconego żurawia. Rozejrzałem się przezornie, upewniając się, że nikogo nie
widać w pobliżu. Światła w oknach były pogaszone, co zmotywowało mnie do działania.
Wszedłem po drewnianych schodkach na ganek i zbliżyłem się do wejścia. Wziąłem
głęboki oddech i po cichutku rozsunąłem papierowe drzwi, wchodząc do środka. W
ciemnościach mało co widziałem. Starałem poruszać się powoli, ostrożnie, aby
niczego nie potrącić, jednak i tak się nie udało. Trąciłem, jak mi się zdawało,
szuflę do wygrzebywania popiołu z paleniska, która wydała z siebie przeraźliwie
głośny dźwięk, kiedy metal zabrzęczał o kamienną posadzkę – a przynajmniej tak
donośny ów dźwięk wydawał się w tej absolutnej ciszy, która napawała mnie
pewnego rodzaju niepokojem.
Nic się jednak nie stało.
Moje oczy już jako tako przyzwyczaiły się do
panującej wokół ciemności, toteż, i tak kierując się głownie na oślep, udało mi
się znaleźć spiżarnię, która w istocie była wnęką w jednej ze ścian. Macałem
ręką przedmioty stojące na półce. Nie zadając sobie trudu dociekania, co jest w
środku, zwinąłem kilka niewielkich płóciennych worków. Już zamierzałem wycofać
się ze swoją zdobyczą, kiedy nagle poczułem zaciskającą się na moim ramieniu
silną, kościstą dłoń.
- Kim jesteś? – zabrzmiał melodyjny, choć stanowczy
i nieznoszący sprzeciwu głos.
- Ja… a… - zająknąłem się, minimalnie obracając się
w miejscu.
Zostałem przyłapany… ale to nic. W końcu to tylko
delikatna kobieta, a nie jakiś wyszkolony żołdak. Dam sobie radę. W ciemności
widziałem tylko zarys postaci, z czego w oczy szczególnie rzuciły mi się
długie, rozpuszczone włosy. Kobieta. Nic strasznego. Poczułem jak adrenalina
uderza mi do głowy, co tym bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że może
udać mi się wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Nic nie może pójść źle.
Niespodziewanie szarpnąłem się. Udało mi się wyrwać
z uścisku. Biegiem ruszyłem w kierunku wyjścia, jednak nim zdążyłem zeskoczyć z
podestu na trawę, ktoś podciął mi nogi, a następnie złapał mnie za rękę,
wykręcając ją i przerzucając mnie przez własne plecy, przez co w gruncie rzeczy
i tak wylądowałem na trawie, jednak z tą drobną różnicą, że na twarzy.
Co jest do cholery?! To jakieś gejsze-komandoski
czy jak?!
Ledwo zdążyłem się pozbierać, a na schodkach
prowadzących do domostwa już pojawił się mój napastnik. Owszem, miał długie,
czarne włosy, które sięgały niemal pasa i opadały na jego ramiona i plecy
kaskadami falowanych pasm, ale w żadnym razie nie był kobietą. Był to wysoki
mężczyzna o niespotykanej, egzotycznej urodzie. Miał nieduże oczy, ale za to
ich spojrzenie było bardzo niepokojące. W tym świetle wydawały się być
całkowicie czarne i tak wielkie, iż białka zdawały się być maleńkim skrawkiem,
który równie dobrze mógł być odbiciem światła księżyca. Miał wysokie kości
policzkowe i ostre rysy twarzy, jednak trzeba było przyznać, że był bardzo
urodziwy. Dolna warga jego nie wąskich, ale także nie pełnych ust była
pomalowana na czerwono (tak miały w zwyczaju mieszkanki/mieszkańcy dzielnic
przyjemności od aut.), co zdradzało, że przynależał do tego miejsca. Ubrany był
w piękne, krwistoczerwone hanfu przyozdobione motywem złotych kwiatów, które
ciągnęło się za nim niczym złożony ogon pawia. Zmierzył mnie ciekawskim
spojrzeniem.
- Zapytam jeszcze raz; kim jesteś i co tu robisz? –
odezwał się w ten sam sposób.
- Kradnę, nie widać? – prychnąłem, gdyż nagle
zebrało mi się na odwagę.
Mężczyzna wyciągnął z obszernego rękawa wachlarz i
rozsunął go, zasłaniając sobie większą część twarzy. Spojrzał pod własne nogi,
a potem w tył, jakby śledząc wzrokiem drogę, którą przebyłem do spiżarni i
cmoknął niezadowolony.
- Nie nauczono cię, że wchodząc do czyjegoś domu
należy ściągnąć buty? – pokręcił głową. – Doprawdy… będę musiał kogoś zawołać,
żeby posprzątał te ślady z błota…
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Przyszedłem
okraść jego dom, a on prawi mi kazanie na temat tego, że nie ściągnąłem butów?
Gdzie tu logika?
- Kpisz sobie ze mnie? – wywindowałem się do siadu,
wciąż desperacko przyciskając do piersi swoją zdobycz.
- Ależ skądże znowu – wywrócił oczyma. – Jedynie
udzielam lekcji dobrego wychowania.
- Co zamierzasz ze mną zrobić? – przełknąłem
nerwowo ślinę.
- To zależy od tego, co ty zamierzasz – wsunął na
stopy geta, które stały elegancko ustawione obok stopni i podszedł do mnie.
Nachylił się nade mną, uważnie mnie lustrując.
- Jak to, co ja zamierzam? – byłem totalnie
zdezorientowany. – Uciec? – zapytałem retorycznie. Właściwie to dlaczego dałem
wciągnąć się w tę gadkę?
- W takim razie nie powinienem ci na to pozwolić –
westchnął. – Rozumiem, że w kraju panuje klęska głodu, jednak jeśli wyda się,
że pozwoliłem, abyś okradł mój dom, będę miał kłopoty; rozumiesz, prawda?
- A mam jakieś inne wyjście? – spojrzałem na niego
z politowaniem. – Cóż, jesteśmy wrogami…
- Myślę, że mógłbym zaproponować pewnego rodzaju
ugodę – wysunął propozycję.
- Jaką? – zapytałem z czystej ciekawości.
Mężczyzna poderwał mnie na równe nogi, po czym
pociągnął w stronę do studni. Chwycił mnie za kark i zmusił mnie, abym się nad
nią pochylił. Wyciągnął wiadro z wodą, po czym chlusnął jego zawartością na
mnie. Lodowata woda zmoczyła mnie całego. Krzyknąłem wystraszony.
- Co ty robisz?! – ryknąłem wściekły.
Księżyc świecił dziś wyjątkowo intensywnie. Na
tyłach geisha-ya nie było czerwonych latarni, toteż oblewało nas jedynie białe
światło księżyca. Mężczyzna przypatrywał mi się uważnie przez chwilę, po czym
trzepnął mnie wachlarzem w ramię.
- Wyprostuj się – zażądał. – Cóż… Myślę, że mógłby
być z ciebie jakiś pożytek… - mruknął pod nosem. – Co ty na to, abym nie wyciągał
konsekwencji dla twojego czynu, jeśli zgodziłbyś się tu zostać?
- Zostać? – powtórzyłem zszokowany. – Ale… niby
jako kto? I że tu? W tym domu? – dopytywałem.
- Tak, w tym domu – przytaknął. – Jako gejsza
oczywiście. Widzisz, Yoshiwara przeżywa „napływ” onna-geisha (kobiet gejsz od
aut.), których osobiście nie znoszę. Kobiety nie nadają się do pełnienia tej
funkcji. Mogą sobie zostać oiran, ale z pewnością nie gejszami (przypominam, że
niegdyś gejszami byli mężczyźni od aut.). Nie mają klasy, wolniej się uczą,
popełniają takie banalne błędy… Są bezużyteczne – wzruszył ramionami. – Gdybyś
został, miałbyś zapewniony dach nad głową oraz pożywienie. W zamian musiałbyś
dać z siebie wszystko, aby mama (w Japonii takim określeniem nazywane są
właścicielki różnych przybytków np. restauracji czy barów od aut.) pozwoliła ci
tutaj zostać. Urody ci nie brak, choć jesteś wychudzony i brudny – stwierdził.
– Nad charyzmą i urokiem moglibyśmy popracować… Zacząłbyś od statusu jorō, więc
nie masz się, o co obawiać; nie zdeklasyfikuję cię do komise-jorō czy yakko, o
to możesz być spokojny (jorō to taka „zwykła” klasa, która nie cieszy się
żadnymi specjalnymi przywilejami, ale nie miała też najgorzej. Yakko były to
kobiety, które zostały zsyłane do dzielnic przyjemności w ramach kary za
przewinienia np. zdradę męża, a ich wyroki wahały się o 3 do 10 lat.
Komise-jorō to najniższa klasa, która nie była szanowana wcale. Jej
przedstawicielki nie były wykształcone, a wynająć je można było już za cenę
około 100-200 senów, podczas gdy tsubane-jorō, czyli oiran „najwyższej
elegancji” można było wykupić dopiero za około 17 jenów i 50 senów od aut.).
- Chwila, chwila… Mam uprawiać seks z mężczyznami?!
- Nie – pacnął mnie wachlarzem po głowie. – Masz
tańczyć, śpiewać i grać na instrumentach, rozmawiać i parzyć herbatę, nalewać
sake, układać kwiaty… masz zabawiać gościa, dopóki nie przyjdzie oiran –
wyjaśnił.
- Aa… - mruknąłem. – Hm… Nie, dzięki – odpowiedziałem
szybko. Chciałem się od niego odsunąć, ale nim zdążyłem zrobić krok w tył, z
powrotem leżałem na ziemi jak długi. – Do cholery, czy ty jesteś jakimś
komandosem?!
- Tylko gejszą – uśmiech rozjaśnił jego piękną
twarz.
Cóż, był naprawdę przystojny i tego nie można było
mu odmówić. Z pewnością takie „zabawianie” gościa w jego wykonaniu musiało być
czymś przyjemnym, jednak nie widziałem siebie w tej roli. Poza tym coraz
rzadziej widywało się mężczyzn, którzy byli gejszami. No i coś mi w nim nie
pasowało… Dlaczego tak nagle wypalił z tą propozycją?
- Nie ufam ci – syknąłem. – Pewnie chcesz mnie
wrobić w coś o wiele gorszego.
- Mylisz się – zaprzeczył.
- A więc mam rozumieć, że składasz podobne
propozycje wszystkim mężczyznom na swojej drodze? – zadrwiłem.
- Ależ oczywiście, że nie! – oburzył się. – Ale
skoro już sam tutaj przyszedłeś… - rozłożył ręce. – Poza tym to byłoby dla
ciebie korzystne. Twój wygląd i występek, jakiego się dopuściłeś, nakierowały
mnie na myśl, że nie masz gdzie się podziać. Poza tym jestem jedynym mężczyzną
w tym domu, a tak jak mówiłem, nie znoszę kobiet w roli gejsz. Denerwują mnie –
skrzywił się. – Chciałbym znów przywrócić świetność temu zawodowi –
wytłumaczył.
- I tak podziękuję…
- A jeśli powiem ci, że to, co ukradłeś to same
przyprawy? – zaśmiał się pod nosem. – Nie najesz się zbytnio – zasłonił usta
wachlarzem.
Zamurowało mnie. Siedziałem jak wryty w ziemię i
spoglądałem na niego z niedowierzaniem. Cholera!...
- Czemu tu tak pusto? – zapytałem burkliwie,
zmieniając temat.
- Większość gejsz z mojego domu zostało zaproszone
do jakiejś posiadłości pod miastem jako duża grupa taneczna. Te, które zostały,
trenują swoje talenty w swoich pokojach. Podczas nieobecności mamy sprawuję nad
nimi pieczę. Właśnie przechadzałem się między ich pokojami, kiedy usłyszałem
hałas dochodzący z kuchni i natknąłem się na ciebie.
- Skoro ty też jesteś gejszą, to dlaczego też nie
poszedłeś do tej posiadłości? – zainteresowałem się.
- Jestem tsubane-jorō, a ponad to tayū (tayū to
najbardziej uprzywilejowana klasa; mówiono, że jest ona odpowiednia dla daimyō,
czyli wysoko postawionego pana feudalnego od aut.) – przyznał z nieukrywanym
zadowoleniem. – Nie wybieram się na takie podrzędne spotkania – prychnął,
zarzucając włosami. – Sam wybieram sobie klientów.
- No to moje gratulacje – mruknąłem bez entuzjazmu,
co starło uśmiech z jego twarzy.
- Więc jaka jest twoja ostateczna decyzja? –
zapytał w końcu. Zawahałem się. – Jest już późno, więc nie zaproponuję ci
jakiegoś wspaniałego posiłku, ale myślę, że coś się ostało z obiadu – mruknął,
wachlując się i spoglądając gdzieś w bok.
Moje wnętrzności ponownie zacisnęły się boleśnie.
Cholera!...
- Aa… - zająknąłem się. – Dużo macie tego jedzenia?
- Wystarczająco, abyś najadł się do syta – posłał
mi piękny uśmiech.
Ostrożnie podniosłem się z ziemi i oddałem mu worki
z przyprawami, kłaniając się jednocześnie w geście przeprosin. Wpatrywałem się
usilnie w swoje stopy.
- Masz jakieś imię? – zapytał, wracając do środka.
- Takanori Nishikawa – mruknąłem.
- Świetnie – obdarzył mnie jeszcze jednym
zniewalającym uśmiechem. – Więc najpierw zjesz, a potem porządnie się
wyszorujesz, Takanori – zarządził.
- A ty, jak masz na imię?
- Hiro – przedstawił się i wszedł do ciemnej
kuchni, poruszając się w mroku z gracją i wprawą, nie potrącając przy okazji niczego,
zupełnie tak jakby dobrze widział, gdzie idzie. – Chodź – przywołał mnie. –
Zlecę komuś, aby przygotował ci pokój.
Trochę pomieszałam tu z klasami oiran i gejsz, ale później wszystko wyprostuję, więc spokojnie.
Jeszcze nie czytałam... Ale komentuję, bo ... Bo notka przy gatunku.
OdpowiedzUsuńZnam historyczne yaoi :x
Na Fabryce Reituki był taki... "Haiku na wachlarzu" bodajże o:
Świetny ficek. Polecam. Mimo że reituki, którego od dłuższego czasu zwyczajnie nie trawię. Wgl dobre są tam ficki.
Linka nie daję, nie chcę spamu robić, ale jak wklepiesz w google to na 100% ci wyleci :)
Tak, jest taka opowieść o mnichach, którzy wybierali młodszych na partnerów ;3 ect.
OdpowiedzUsuńA rozdział genialny^^
//Yuuko-san
Co do historycznych opowiadań yaoi, to nie nie znam. Rozdział świetny, czekam na kolejną część ;3
OdpowiedzUsuńMało jest takich opowiadań jak to, szkoda. Takie są przeważnie ciekawe ale i też trochę schematyczne. Zapowiada się ciekawie. Myślałam na początku, że to Hiro jest tym głodującym chłopakiem, a Atsushi gejszą. Właściwie to Hiro w roli gejszy jest właściwie przedstawiony. Musieli tacy być zniewieściali i delikatni.
OdpowiedzUsuńJak to możliwe, że tylko 4 komentarze?! To opko zasługuje na więcej! Pierwszy raz czytam coś takiego i jestem pod wrażeniem<3 Szkoda tylko, że jest zawieszone (*smuteczek) :c
OdpowiedzUsuń