Dawno temu obiecałam Atiro, Hanekawie czy jakkolwiek się teraz zwiesz Agato, że napiszę to dla ciebie. Napisała. Również dawno temu. Niemniej ta praca jest dziwna nawet dla mnie, jednak jest to argument przemawiający za tym, że dzięki temu właśnie tobie może się to spodobać. Nikt nie czyta i nie komentuje, więc nie będę bawić się już w liczenie komentarzy, ale od ciebie oczekuję jakiegoś wywodu, choćby z anonima.
Tytuł: ?
Paring: Meto x Koichi
(Mejibray) – z dedykacją dla AtiroHanekawy
Typ: one-shot
Gatunek: ?
Ostrzeżenia: To
je dziwne… Logika Meto może niektórych załamać…
Słonko
świeci, ptaszki śpiewają, a ja…
… a ja
zgwałciłem mojego najlepszego przyjaciela…
No cóż,
bywa, chciałoby się powiedzieć… Problem w tym, że jednak byłoby lepiej gdyby
takie sytuacje nie miały miejsca w życiu; szczególnie moim.
Pierwszy
raz w życiu chyba czułem się tak niezręcznie, kiedy Koichi czym prędzej zbierał
swoje porozrzucane po podłodze rzeczy, zakładał je w ekspresowym tempie, a
chwilę później wyszedł trzaskając przy tym drzwiami; dodam, że drzwiami od
swojego własnego mieszkania.
Nigdy
nie zastanawiałem się jakoś szczególnie nad konsekwencjami moich czynów – teraz
już wiem, że to był poważny błąd; a ten właśnie jeden błąd mógł przypieczętować
koniec mojej wieloletniej i zażyłej przyjaźni z różowowłosym.
Pierwszy
raz w życiu bałem się, że kogoś stracę…
…kogoś,
na kim naprawdę mi zależy, jednak nigdy nie potrafiłem tego adekwatnie okazać.
Zaczęło
się dość niewinnie, bo tak jak zwykle, to znaczy od libacji alkoholowej – ale
nie takiej zwykłej! Tym razem mieliśmy powód, żeby świętować! Przecież to był
ostatni piątek w tym tygodniu!
…
Tak,
tygodniu.
Nie,
nie przejęzyczyłem się.
Wiem,
że mój powód do radości może nie jest zbyt wzniosły i wiele osób może uznać to
za głupotę, jednak chłopcy z mojego zespołu przez te wszystkie lata, przez
które graliśmy razem, musieli się przyzwyczaić. Basista z czasem nauczył się
nawet komunikować na moim poziomie i często pełnił rolę „tłumacza”, krok po
kroku wyjaśniając mój zawiły tok myślenia wokaliście i gitarzyście, którzy mimo
iż mnie tolerowali, to nie zawsze rozumieli.
Możliwym
jest, że to właśnie z tego powodu Koichi w krótkim czasie stał się dla mnie tak
bliską i ważną osobą; w końcu był jedynym, który mnie rozumiał, a ponad to miał
zbliżone poglądy do moich, przez co znaleźliśmy wspólny język (który również
brzmiał jak alfabet Mores’a albo bezsensowne bełkotanie dla osób postronnych).
Towarzystwo muzyka było miłą odmianą po spędzeniu większości życia wśród ludzi,
którzy patrzyli na mnie jak na niespotykane, ale jednakowoż bardzo dziwne
zwierzę w ogrodzie zoologicznym. Potrafił się ze mną droczyć, żartować,
niekiedy robił ze mnie idiotę; to wszystko było przyjemne, gdyż w końcu przy
kimś czułem się na swoim miejscu. Przy nim nie musiałem się „normalizować” na
siłę; mogłem być sobą. Różowowłosy był naprawdę bardzo wyrozumiały i tolerował
wszystkie moje szaleństwa… do czasu, kiedy go nie skrzywdziłem.
Dobra,
wracając do głównego wątku – libacja alkoholowa w barze przebiegła pomyślnie, a
więc zakończyła się tęczowym pawiem na chodniku po zbyt dużej ilości kolorowych
drinków, dokładnej kontemplacji nad owym pawiem i głębokim, rozciągającym się w
czasie rozmyślaniom czy zrzygam się jeszcze raz oraz porywaniem do tańca (o ile
to tańcem można było nazwać) przypadkowych przechodniów; czyli w skrócie
upodleniem się absolutnym. Będąc w stanie, w którym siła grawitacji
oddziaływała na mnie ze zwielokrotnioną siłą, a przeciążenie osiągnęło
niebezpieczny dla zdrowia poziom 10G nie byłem zdolny dotrzeć do własnego
mieszkania. Wspaniałomyślnie basista postanowił mnie przenocować, gdyż, na całe
szczęście, nie zdążył się jeszcze przeprowadzić do Ryogi.
Tak,
tego cholernego Ryogi z BORN, którego kochałem jak drzazgę w dupie i który był
chłopakiem mojego przyjaciela.
No to w
tym momencie widzicie, że sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej złożona – nie
dość, że zgwałciłem mojego jedynego przyjaciela, skrzywdziłem go, kiedy on
bawił się w dobrego samarytanina, to w dodatku on miał chłopaka. Pięknie,
nieprawdaż? Po prostu lepiej być nie może…
To nie
tak, że obawiałem się Ryogi. Szczerze powiedziawszy to w tym momencie chłopak
Koichiego była dla mnie najmniejszym problemem; mój stosunek względem niego nie
zmienił się ani trochę – to znaczy cały czas starannie ignorowałem jego
egzystencję, licząc po cichu, że dzięki temu w rzeczywistości wokalista BORN
kiedyś nareszcie zniknie z powierzchni ziemi. Tak, zdaję sobie sprawę, że
jestem kurewsko miły. Ale cóż poradzić? Najwidoczniej miłość niekiedy popycha
ludzi do zaborczości i sprawia, że człowiek staje się zazdrosny.
Żeby
Ryoga był jeszcze jakiś wyjątkowy! Ale nie; on jest takim typem człowieka,
którego ja określam mianem „ciepłe kluchy” lub „ciam-cia-ram-ciam, jakiego mnie
Boże stworzyłeś, takiego mnie masz”. Ponad to wszystko nie doceniał on basisty…
nawet nie zdawał sobie sprawy jaki skarb ma przy boku.
Westchnąłem
ciężko i z trudem wywindowałem się do siadu. Z jeszcze większym trudem udało mi
się wyrwać z wiru własnych myśli. Rozejrzałem się po sypialni różowowłosego i poczułem
ucisk w żołądku. Coś jakby… poczucie winy? Zgadywałem, gdyż w odczytywaniu
uczuć zawsze byłem słaby; właściwie to moja wiedza dotycząca życia uczuciowego
opierała się na dramach i blogach zdesperowanych nastolatek, które właśnie
przechodziły swoje najboleśniejsze okresy, a swojemu bólu dawały ujście w
postaci chaotycznych notek z opisami spojrzenia na dwie strony ect. Wiem, że
brzmi to nieco dziwnie, może nawet głupio… jednak zdałem sobie sprawę z tego dopiero
teraz. Do tej pory tak naprawdę moje życie polegało na wyodrębnieniu się ze
społeczeństwa; czy to wyglądem, czy zachowaniem. Paradoksalnie przeżywałem
także napadowe chwile potrzeby zjednoczenia się z jakąkolwiek grupą, jednak
wtedy zawsze spotykałem się z odtrąceniem… Właściwie to nigdy nie zastanawiałem
się nad towarzyszącymi mi uczuciami; po prostu naprzemiennie próbowałem się
wybić lub chwilowo ukryć za cudzymi plecami. Można powiedzieć, że robiłem to
machinalnie. Zawsze działałem pod wpływem impulsu. W danej chwili nie
obchodziło mnie, że jeśli teraz będę odrzucał ludzi swoim jestestwem, to oni
później nie będą chcieli mieć ze mną nic wspólnego, gdyż w ich oczach będę
„dziwadłem”. Byłem krótkowzroczny, myślałem krótkoterminowo.
Dziwnie
to brzmi, kiedy używam nieraz skomplikowanych wyrazów w chaotycznym potoku
słów, prawda? Nie wspominając już o tym, że język, jakiego używam ma na celu po
prostu złagodzenia niezaprzeczalnego faktu, że jest coś ze mną mocno nie tak;
próbuję chlubnie wyrażać się o swoim szaleństwie.
…
Nieudolnie
mi to wychodzi, co?
Ciężką
ręką odrzuciłem jasną pościel i z ociąganiem wstałem z łóżka. Przeciągnąłem się
i zacząłem zbierać swoje rzeczy. Ruszyłem do łazienki, gdzie wziąłem szybki
prysznic; oczywiście bez krępacji korzystałem z dóbr, jakie muzyk trzymał w
łazience. Tak, jego szczoteczkę do zębów też sobie pożyczyłem, a co – zresztą
nie po raz pierwszy się tak zachowywałem. Może i go zgwałciłem, jednak w tej
kwestii raczej nic nie powinno ulec zmianie, nie?...
…Prawda?
Wszedłem
do kuchni. Kilkakrotnie na przemian otwierałem i zamykałem lodówkę. Może was
zdziwię, jednak nie czekałem, aż cos się tam magicznie pojawi, ale
najzwyczajniej w świecie nie miałem apetytu. Teoretycznie o godzinie dziewiątej
powinienem być już głodny, tym bardziej po całonocnych wysiłkach. Potarłem
nerwowo kark. To domniemane poczucie winy nie pozwalało mi jeść.
W końcu
wyszedłem z mieszkania przyjaciela bez śniadania. Zamknąłem drzwi kluczem,
który podarował mi już dawno temu. Zauważając, że różowowłosy w pośpiechu sam
nie wziął własnego kompletu, zwinąłem go z komody i włożyłem do skrzynki na
listy; zawsze tak robiliśmy, kiedy jeden z nas zapomniał kluczy.
Skierowałem
się na przystanek metra. Kiedy już przyjechał ten nieszczęsny wagon, wsiadłem i
chwyciłem się barierki. Oparłem rozpalone czoło o zimny metal, który przyjemnie
chłodził. Przymknąłem oczy.
Gwałt –
słowo to kojarzy się negatywnie, nieważne jak je wypowiedzieć i w jakim
kontekście. Problem w tym, że dzisiejszej nocy nie miało miejsce nic, co
mogłoby się z nim kojarzyć – żadnej przemocy, płaczów, błagań o litość,
lamentów, prób ucieczek, łez bezradności… wręcz przeciwnie. Zaczęło się to dość
banalnie jak i sama ta sytuacja, gdyż odpowiednio skropieni napojami
wysokoprocentowymi roześmiani wpełzliśmy do łóżka.
Tak,
razem.
Nie,
nie była to żadna rewelacja, gdyż nieraz już wspólnie spaliśmy w jednym łóżku (o
czym Ryoga nie wiedział, rzecz jasna); może nie bylibyśmy do tego tak skłonni,
gdyby nie fakt, że sofa w salonie basisty nie rozkładała się, a ponadto widomo,
że każde łóżko wygodniejsze jest od tapczanu. W końcu Koichi poprosił, abym
zrobił mu masaż. Wykonałem to, o co prosił, przy czym złożyłem kilka subtelnych
pocałunków na jego karku i barkach. Chłopakowi widocznie się to spodobało.
Odwrócił się do mnie przodem i przez moment wpatrywał się w moje oczy mętnym
wzrokiem, oczami zasnutymi delikatną mgiełką. Sam już nie wiem, jak to się
stało, że nasze usta zetknęły się po raz pierwszy. Nie wiem, kto zainicjował
ten pocałunek, jednak od tego wszystko się zaczęło. Mógłbym powiedzieć, że
dalej wszystko potoczyło się samoistnie, naturalnie… Kochaliśmy się długo i
namiętnie, w różnych pozycjach. Do tej pory przechodziły mnie elektryzujące
dreszcze, kiedy przypominałem sobie rozkoszne jęki i krzyki ekstazy kochanka.
Było mu dobrze – z pewnością… szkoda jednak, że tylko w sensie fizycznym. Pod
względem psychicznym teraz z pewnością zżerały go wyrzuty sumienia, że zdradził
swojego pożal-się-Boże chłopaka.
Swoją
drogą, wracając do rzeczywistości, ciekawe dlaczego wysiadłem na Shiba-kōen, a
nie na Gokouji (odległość tych przystanków od siebie wynosi w linii prostej
około pięć kilometrów, a linią metra prawie trzy razy więcej od aut). Stanąłem
zdezorientowany na stacji, na której nie planowałem wysiąść i przez dość długą
chwilę rozmyślałem, jaki sens miało moje działanie. Stojąc tak jak słup soli
pośród przewijającego się tłumu blokowałem nieco ruch, jednak niespecjalnie się
tym przejmowałem.
Wtem
mnie olśniło!
MiA!
Przecież
niedaleko Shiba-kōen mieszkał gitarzysta! Ruszyłem do wyjścia z podziemnego
tunelu, po czym skierowałem się na najbliższe osiedle. Przeskoczyłem przez
ogrodzenie nie bawiąc się w dzwonienie domofonem. Schyliłem się i podniosłem
mały kamyk leżący na trawniku. Wycelowałem w okno przyjaciela. Moment po tym
jak kamyk odbił się z hukiem od szyby na parapet wskoczył mały piesek i zaczął
wściekle ujadać mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem przekrwionych, oszalałych
ślepi… No dobra, może trochę dramatyzuję, jednak to było doprawy straszliwe
przeżycie… Brrr…
Chwila,
od kiedy Mia ma psa?
Kuźwa,
nie to okno.
Wyszukałem
jeszcze jeden kamyk i tym razem wycelowałem o jedno okno w prawo. Cisza. No
cóż… Nazbierałem jeszcze więcej kamyków i raz za razem rzucałem, aż w końcu
dostrzegłem za szybą postać muzyka. Gitarzysta otworzył okno na oścież,
niestety w chwili, gdy ostatni z pocisków wciąż był w locie. Byłby oberwał w
czoło, co zapewne skończyłoby się malowniczym siniakiem w ulubionym kolorze
Tsuzuku, to znaczy fioletowym, jednak Mii udało się zręcznie złapać kamyk.
- Wow…
- wyrwało mi się.
Normalnie
Matrix. Ja, podobnie jak wokalista, utrzymywałem, że gitarzysta nie jest
zwykłym człowiekiem (odsyłam do one-shota „Perfekcyjny MiA x Tsuzuku… właściwie
to do jego dwóch części xD od aut.), dlatego właściwie jego zachowanie mnie nie
zdziwiło.
- Co ty
robisz, Meto? – ściągnął groźnie brwi. – Powaliło cię? Nie mogłeś zadzwonić
domofonem albo chociaż telefonem? – założył ręce na piersi.
- Ja
tylko na chwilę – usprawiedliwiłem się. – Pomóż mi.
- O co
chodzi?
-
Zgwałciłem Koichiego.
- Co?!
– muzyk aż zachłysnął się powietrzem. – Żartujesz sobie ze mnie?!
-
Chciałbym.
- Um… -
zamyślił się. – Musimy o tym rozmawiać drąc się do siebie z okna? Wejdź, to
pogadamy normalnie – zaproponował.
- Nie.
- Dlaczego?
– nerwowo wyłamywałem sobie palce.
- Nie
chcę. Jakoś… nosi mnie… - mruknąłem. Sam ze zdziwieniem zauważyłem, że cały
czas przestępowałem z nogi na nogę. – Nie mogę usiedzieć w miejscu.
-
Próbowałeś z nim porozmawiać? – zapytał.
- Skoro
wyszedł z własnego mieszkania trzaskając drzwiami, to chyba znaczy, że nie chce
mnie widzieć, nie? – wolałem się upewnić; w końcu mogłem się mylić…
- Może
daj mu nieco ochłonąć i spróbuj później, co? Chyba masz coś na swoje
usprawiedliwienie?
- Mniej
więcej… w sumie mniej niż więcej…
- Ale
zawsze jakieś argumenty masz. Ubierz to ładnie w słowa, żeby brzmiało to tak,
jakbyś miał dużo do powiedzenia, żeby zrobić chociaż dobre wrażenie; tylko
pamiętaj, żeby nie naciskać na niego! Musisz liczyć się z tym, iż możliwe, że nigdy
ci nie wybaczy, jednak może przynajmniej uda mu się zaakceptować fakt twojej
rzeczywistej egzystencji i po prostu będzie cię ignorował do końca życia.
- Więc
myślisz, że wszystko zjebałem? – przeczesałem palcami włosy.
-
Doszczętnie, Meto, doszczętnie… - pokręcił z niedowierzaniem głową.
-
Dzięki, Mia. Na ciebie zawsze można liczyć – posłałem mu słaby uśmiech, po czym
ruszyłem znów w stronę ogrodzenia, mając zamiar przeskoczyć je.
Zdziwieni,
że gitarzysta przyjął ten fakt tak… no cóż, można powiedzieć, dość obojętnie?
Jakbyście spędzili tyle czasu w moim towarzystwie, co on, też nie zaskoczyłaby
was taka informacja. Raz byłem nawet aresztowany pod zarzutem morderstwa,
jednak na drugi dzień na całe szczęście mnie wypuścili – a czym jest gwałt
przyjaciela wobec morderstwa z premedytacją? No właśnie, niczym.
Nie,
nie; źle się zrozumieliśmy, nie popełniłem tego morderstwa! Nie! Chociaż
możliwe, że dopiero je popełnię, jeśli Ryoga wkurzy mnie jeszcze raz.
Może na
to nie wyglądało, ale tak naprawdę miałem nerwy w strzępach. Obawiałem się, że
Mia niestety może mieć rację…
A tak
wracając do tematu wokalisty BORN, to przyznam, że tak właściwie to nic do nie
go nie miałem… tylko wkurwia mnie to, że to właśnie w nim zakochał się Koichi,
przez co byłem cholernie zazdrosny. W zasadzie Ryoga był nawet spoko, ale mimo
wszystko i tak go nie lubiłem; chyba już tak z zasady.
***
Nie
wiedząc, co ze sobą zrobić wróciłem do mieszkania Koichiego. Czekałem, aż
wróci. Chciałem z nim porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko, nawet jeśli
miałoby to się skończyć nieciekawie. Usiadłem na podłodze w sypialni i tępo
wpatrywałem się w łóżko, na którym przecież wciąż niedawno się kochaliśmy, a
które ja dopiero przed chwilą zasłałem. Siedziałem tak kilka godzin, a
wiedziałem o tym z powodu bólu mojego szlachetnego zakończenia pleców. W końcu
usłyszałem ten charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi, przez co niczym
oparzony poderwałem się z podłogi. Już chciałem biec do basisty z długą
przemową, jaką ułożyłem sobie przez ten bezczynny czas w głowie, jednak zamiast
tego zamarłem w pół ruchu, kiedy usłyszałem nie pojedyncze kroki, a odgłosy
stąpania dwóch osób.
- Och,
Ryoga, nie daj się już dłużej prosić… - usłyszałem jęknięcie różowowłosego.
Orientując się, że zbliżają się w kierunku sypialni wlazłem do szafy. No co?
Trzeba było się gdzie ukryć, nie? Jakiś taki dziwny odruch… - Błagam cię,
dotknij mnie!
-
Koichi, uspokój się – odezwał się spokojnie wokalista innego zespołu.
-
Ryoga, chcę cię! Zetrzyj ze mnie jego dotyk! – obijając się o ściany w końcu
udało im się dotrzeć do pomieszczenia, w którym się ukryłem. Basista wisiał na
swoim chłopaku obejmując go ciasno ramionami za szyję i ciągnąc niemalże siłą w
stronę łóżka. Ryoga był oporny, stał sztywno i próbował nie zwracać uwagi na
to, że jego kochanek pieści jego szyję ustami. – Kochaj się ze mną! – zażądał.
-
Koichi, do cholery, uspokój się! – blondyn w końcu nie wytrzymał i krzyknął na
chłopaka. – Wiem, że czujesz się źle z tym, co się stało, ale czy ty nie
rozumiesz, że jeśli teraz będziesz się ze mną kochać, to nic nie zmieni? –
spojrzał na niego srogo, po czym westchnął ciężko. – Widzę dużo więcej niż może
ci się wydawać – uwolnił się z objęć różowowłosego. –Wiem, że to wszystko, co
mówiłeś o zakończeniu znajomości z Meto było kłamstwem. Zamiast próbować
zaciągnąć mnie do łóżka, porozmawiaj z nim najpierw. To nie będzie łatwe ani
dla ciebie, ani dla niego, ale tylko ty potrafisz się z nim dogadać; no i w
końcu musicie dojść do jakiegoś porozumienia, w końcu gracie w jednym zespole!
-
Ryoga… - basista złapał wokalistę za przód koszulki i chciał go do siebie
przyciągnąć, jednak ten tylko odepchnął Koichiego i czym prędzej wyszedł.
Różowowłosy
upadł na łóżko. Westchnął cierpiętniczo i przybrał kwaśną minę. Spojrzał w
stronę mojej kryjówki.
- Długo
jeszcze będziesz prasować mi tyłkiem ubrania? – warknął.
- Skąd
wiedziałeś, że tu jestem? – ostrożnie wyszedłem z szafy.
- Bo
tylko ty jesteś takim idiotą, żeby się tam schować – zrugał mnie spojrzeniem. –
Poza tym… nie wiem… Chyba przez te wszystkie lata nauczyłem się wyczuwać twoją
obecność, tak jak ty tolerować moje humorki… - mruknął ciszej.
- Czy…
Czy to już koniec twojego związku z Ryogą? – zapytałem niepewnie stojąc przed
nim sztywno. Czułem się skrępowany po raz pierwszy w obecności przyjaciela…
-
Pewnie tak… - sapnął i z powrotem opadł na łóżko.
-
Przykro mi – powiedziałem nieszczerze. – Przepraszam – Koichi roześmiał się.
-
Zgwałciłeś mnie, a teraz mówisz „przepraszam” i myślisz, że to wszystko
załatwi? – prychnął i spojrzał na mnie z politowaniem unosząc się na łokciach.
Po chwili znów położył się płasko na materacu i rozrzucił ręce na boki. Zamknął
oczy.
- Nie,
nie myślę tak – mój głos przypominał nieco komputerowy dźwięk z głośników
informujący, że niedługo metro wjedzie na stację; wyprany ze wszelkich emocji i
sztywny. – Mimo wszystko dziwi mnie bardzo zachowanie Ryogi. Powinien cię
wspierać w tych trudnych dla ciebie chwilach, a nie jeszcze cię ganić i
odtrącać. W końcu to wszystko moja win…
- Nie –
przerwał mi i podniósł się do siadu. Spojrzał na mnie z bólem. – Przecież wiesz,
że wina leży po obu stronach, więc nie mów tego, co chciałbym usłyszeć –
skrzywił brzydko usta. – Właściwie to nie był nawet gwałt… nazwałem to tak,
żeby wybielić się w oczach Ryogi, ale teraz wiem, że żadną siłą już go nie
zatrzymam. On jest zakochany w Tsuzuku… od początku był, więc nawet nie wiem,
dlaczego związał się ze mną… - westchnął. – A my… My po prostu się przespaliśmy
ze sobą… i tyle.
„…i
tyle” – jego ostatnie słowa odbiły się echem w mojej głowie.
- Nic
nie powiesz? – spojrzał na mnie wyczekująco.
- A co
chcesz, żebym powiedział? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie,
-
Właśnie dlatego cię tak nie znoszę! – syknął i wstał. – Zrobiłbyś dla mnie
wszystko… - ruszył w stronę wyjścia z pokoju - …i nigdy nie liczysz się sam ze
sobą. Wiecznie wszystko robisz dla mnie! – wyrzucił ręce w powietrze, po czym
trzasnął drzwiami i szybkim krokiem zszedł ze schodów. Chwilę później
usłyszałem odgłosy wydobywające się z telewizora.
Spuściłem
pokornie głowę.
Nigdy
nie liczę się ze sobą?
Mnie
się wydaje, że ostatniej nocy wziąłem, aż nazbyt wiele tylko dla siebie…
***
-
Koichi! – po sali ponownie rozległ się krzyk Tsuzuku. – Skup się wreszcie, bo
jeśli tak dalej będzie wyglądać ta próba, to będziemy tu siedzieć do późnej
nocy! – jęknął.
- Jak
zwykle się czepiasz… - burknął basista.
-
Koichi, Tsuzu-chan ma rację – gitarzysta poprał wokalistę.
-
Dobra, przerwa – zarządził brunet. – Meto – zawołał mnie.
- Hm? –
spojrzałem pytająco na Tsuzu.
- Co ty
dzisiaj taki cichy? – zapytał podejrzliwie. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
- Nie
mam nic mądrego do powiedzenia – 0dparłem.
Mia
wyciągnął Tsuzuku z sali, więc zostaliśmy z basistą sami. Różowowłosy nawet na
mnie nie spojrzał, mimo iż ja wpatrywałem się w niego wyczekująco.
- Co
się tak gapisz? – warknął.
- Nie
mogę? – uniosłem brwi w zdziwieniu.
- Nie.
Więc
przestałem się na niego patrzeć.
- Boże,
Meto, twój imbecylizm nie zna granic! – jęknął chłopak. Odruchowo spojrzałem w
jego stronę, jednak przypomniawszy sobie zakaz, szybko spuściłem wzrok.
- Nie,
to chyba twój tok myślenia jest dla mnie zbyt skomplikowany. Szkoda, bo kiedyś
myślałem, że dobrze cię rozumiem.
Koichi
spojrzał na mnie zdziwiony, po czym sapnął. Zdjął bas z barków i odstawił
gitarę na stojak, by zaraz do mnie podejść. Ja wciąż nie ruszyłem się z mojego
miejsca za perkusją, gdyż mimo iż wiedziałem, że dobrze by było, gdyby basista
w końcu strzelił mnie w twarz, to jednak jakoś nie spieszyłem się, aby przyjąć
ten cios. Wolałem zostać za bezpieczną granicą, jaką stanowiły bębny i talerze,
jednocześnie ograniczające ewentualne pole rażenia różowowłosego.
- Meto,
kiedy ty w końcu zrozumiesz, że ja nie chcę mieć pieska, który na wszystko
potulnie się zgadza tylko chłopaka, z którego zdaniem będę musiał się liczyć? –
obszedł dookoła perkusję i przykucnął po mojej prawej kładąc jedną rękę na moim
kolanie. – Czy ty nie widziałeś, że przez cały ten czas chciałem, żebyś w końcu
mi się postawił, sprzeciwił?
- Niby
dlaczego miałbym to robić? – zapytałem. – Nie chcę cię stopować…
- A
gdybym chciał się rzucić z mostu, to też być powiedział: „Go ahead, proszę
bardzo, rób, co ci się podoba”? – spojrzał mi przeraźliwie głęboko w oczy.
-
Oczywiście, że nie…
-
Zależy ci na mnie? – przerwał mi.
- Tak…
-
Dlaczego zależy ci tylko na mnie?
- Bo
cię kocham – odparłem szczerze. W oczach chłopaka dostrzegłem łzy. Muzyk
zagryzł wargi.
- Ale
dlaczego ty wciąż myślisz tylko o mnie? Krzywdzisz sam siebie, bo robisz
wszystko dla mnie! – usiadł na podłodze, a po jego twarzy spłynęły pierwsze łzy.
– Zawsze byłeś na każde moje skinienie palcem, a ja… ja jestem taki
niewdzięczny… a ty mnie mimo wszystko wciąż kochasz… - załkał. Byłem zbyt
zszokowany, żeby się ruszyć choćby o milimetr. – Ja… ja chciałem się z tobą
kochać. Chciałem, żeby choć raz poczuł przyjemność, a nie wiecznie cierpiał z
mojego powodu… ale… ale potem Ryoga… i… i spanikowałem, nie wiedziałem, co mam
robić… i… jak zwykle wszystko zrzuciłem na ciebie… - zaczął dygotać, a ja w
końcu jakbym wyrwał się z amoku i wrócił do rzeczywistości.
Wyciągnąłem
do niego dłoń i usadziłem go na swoich kolanach. Objąłem go w pasie, podczas
gdy Koichi ukrył twarz w zagłębieniu mojej szyi. Zacząłem go uspakajająco
gładzić po plecach.
-
Koichi… ale ja nigdy nie cierpiałem z twojego powodu – odezwałem się w końcu.
- Meto,
przestań w końcu kłamać mi prosto w oczy! – oderwał się ode mnie i spojrzał na
mnie załzawionymi, zaczerwienionymi oczami gotowy w każdej chwili wybuchnąć
jeszcze gorszym płaczem.
-
Koichi, mówię poważnie – uśmiechnąłem się do niego. – Wiesz, mnie naprawdę
niewiele trzeba… Mnie wystarczało, że mogę być blisko ciebie. Jasne, byłem
zazdrosny o Ryogę, ale prawda jest taka, że nigdy nie miałem do ciebie o nic
żalu. Nigdy mnie nie zraniłeś.
-
Dlaczego niby miałoby uszczęśliwiać cię stanie z boku, kiedy… kiedy możesz mieć
znacznie więcej? – zająknął się, przełykając łzy.
- Ty mi
wszystko wynagradzasz – pogłębiłem uśmiech i zbliżyłem się do niego, by
następnie złożyć na jego ustach motyli pocałunek. – A co z Ryogą?
- Ja…
kochałem go… kiedyś… To było dawno! – zaprotestował ostro. – On kocha Tsuzuku…
przecież ci mówiłem…
- Czy
to dlatego dzisiaj tak nakrzyczałeś na Tsuzu-chan? Byłeś zazdrosny? – oberwałem
po głowie.
- Nie
nazywaj go tak! – krzyknął.
- Jak?
– nie zrozumiałem.
-
„-chan”! – założył ręce na piersi. – To brzmi pieszczotliwie… Tylko mnie możesz
tak nazywać! – spojrzał na mnie ostro, po czym zaraz jego spojrzenie
złagodniało. – A co do Tsuzuku… Chyba się na nim po prostu wyżyłem… i chyba
będę go musiał za to przeprosić…
-
Zerwałeś z Ryogą? – dociekałem.
- Nie,
on sam ze mną zerwał. Powiedział, że obaj zbyt długo czekaliśmy; i miał rację.
Czekałem, aż to ty zrobisz pierwszy krok w moją stronę, udając, że nie
rozumiem, że jesteś takim typem człowieka, który nie zrobi nic bez mojego
przyzwolenia – pogłaskał mnie po włosach, po czym ponownie się do mnie
przytulił.
Bosze, cudowne!!!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak trafiałaś! Bo mam od wczoraj taką faze na Mejibray! <3
Aż chcę więcej!!
//Yūko-san
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJa jestem spóźnialska i spóźniłam się z moim komentarzem pod poprzednim postem. ;/
OdpowiedzUsuńNo no no. Ciekawe. Jakoś niespecjalnie przepadam za Meto, ale to opowiadanie mi się spodobało. To zakończenie takie pluszowe, że ojej. <3
Zabijesz mnie kiedyś ;; Nie wiem jak to robisz, ale sprawiasz że z ciekawością czytam ff z paringami których normalnie nie toleruję. To jest jeden z nich a Tobie wyszło po prostu cudownie. Tok myślenia Meto - to jest ten sam sposób w jaki ja to sobie wyobrażam, może dlatego czyta mi się to z taką łatwością xD Jak zwykle - perfekcyjnie ;u; Z niecierpliwością czekam na kolejne a co za tym idzie - życzę tony weny ;3;
OdpowiedzUsuńByło... Dość, może i dość bardzo podobne, do twoich poprzednich opowiadań - nie mówię, że to źle - ot, po prostu takie spostrzeżenie. Podobało mi się - dobrze napisane, ale motyw dość sztampowy. Uwielbiam twój styl pisania i mam nadzieję, że niedługo wrócisz z równie oryginalnymi pomysłami, co wcześniej. Życzę motywacji, czasu duuuużo, duuuużo dobrych motywów, które mogłyby pojawić się w opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńSore wa subarashi (!)
OdpowiedzUsuńWyszło CUDNIE!!!
Bardzo podoba mi się Twój blog ^-^
Życzę weny xD. ~Yukiko