"Nowy Świat' cz.7

Wszyscy chcieli Holendra, a w gruncie rzeczy wyszedł Polako-Norweg. Nie będę już przedłużać, bo widzę, że wszyscy czekali na kolejną część (co mnie niezmiernie cieszy! ^^). Pwiem tylko, że Polako-Polak nie dostał żadnego głosu, Polako-Holender zyskał 22%, a Polako-Norweg aż 88% głosów. Zresztą do Alexa bardziej Norweg pasuje, bo i takie imię i wygląd... Holendrzy są za wysocy! A pamiętajcie, że Alex, w gruncie rzeczy, to niziołek xD

A tak z innej beczki:
○ znacie jakiś fajny blog z opowiadaniem nawiązującym do "Final Fantasy" (obojętnie której części)?
○ który film z "Final Fantasy" podobał się wam najbardziej?
○ no i poszukuję czegoś ciekawego z Noctisem... czegokolwiek - opowiadania, filmu... co macie to dajcie :)
Tak, tak, fazuję na "Final Fantasy". Dobrze zgadłyście ^^''

„Nowy Świat” cz.7

Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena.
Daisuke.
Crena.
Cholera! Dlaczego zachowuję się jak rozmarzona nastolatka? Dlaczego jestem taki niepoważny? Czy ja naprawdę nie mam innych zmartwień?
Odpowiedź jest jasna: tych dwóch facetów absolutnie zawróciło mi w głowie…
Jeden z nich jest bezpośredni, wiecznie uśmiechnięty. Jasno dał mi do zrozumienia, że podobam mu się i chce mnie przelecieć, choć w tamtej chwili nie znaliśmy się dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Mimo wszystko zaznaczył dobitnie, że nim zaciągnie mnie do łóżka, chce mnie dobrze poznać i zakochać się we mnie. Zachowuje się niecodziennie, nieprzewidywalnie; zapewne powiedziałbym, że brakuje mu piątej klepki, gdybym się w nim nie zadurzył
 No i drugi; wieczny melancholik, zgryźliwy tetryk, który potrafi rozpętać piekło z  tak błahego powodu jak ten, że w łazience nie ma ręcznika do wycierania rąk. Ogółem przez większość czasu próbuje zabić mnie wzrokiem. Wepchnął mnie w objęcia swojego kolegi-seksoholika, usprawiedliwiając się tym, że rzekomo znalazł mi pracę w postaci prywatnej niańki. Jeszcze niedawno życzyłem mu wszystkiego, co najgorsze i z chęcią sam przyczyniłbym się do wysłania go do Krainy Wiecznego Uśmiechu, jednak teraz to się zmieniło. Dowiedziałem się, że ma problemy zdrowotne i zrobiło mi się go żal… Zauroczyłem się w nim, nawet jeśli ten nie jest mną zainteresowany i właściwie to odnoszę wrażenie, że robi wszystko, aby mnie do siebie zniechęcić – ale ja i tak w jakiś niewytłumaczalny sposób przywiązałem się do niego i czuję do niego niepokojący, niegasnący pociąg.
Dobra, jeszcze rozumiem, żebym zauroczył się w Crenie – w końcu jest taki nieszablonowy, inni niż wszyscy, których do tej pory dane było mi poznać, a przy tym wyraził zainteresowanie moją osobą – ale w Daim? Na litość wszystkich bożków shinto! Co jest ze mną nie tak? Przecież ten człowiek ma nierówno pod sufitem! Już przy naszym pierwszym spotkaniu kazał mi się rozbierać, jest władczy, nieustannie się drze, ma tendencje do bezceremonialnego włażenia mi do łazienki, kiedy się kąpię i masowania mi pleców (co akurat wychodzi mu perfekcyjnie, ale cii…), i…
Po chwili dłuższego zastanowienia dochodzę do wniosku, że to, iż Ochida nie jest zbyt normalny, w jakimś stopniu pokrywa się z tym, że również na swój wybuchowy i nieznośny sposób jest nieszablonowy, podobnie jak i Ketsueki. Problem polega na tym, że wokalista Kegerou jest inni niż wszyscy, ale w gorszym tego słowa znaczeniu – jest chamski, grubiański, wredny, ma manię wielkości i…
… i…
…i jest zajebiście przystojny, ma fantastyczny uśmiech i…
Stop!
Alex, otrząśnij się!
Wróć do rzeczywistości i porzuć te senne mrzonki!
No ale pytam na poważnie – czy nie jest logicznym to, że zakochujesz się w osobie, która cię pragnie; odpowiadasz na to, co ona czuje do ciebie? Czy nie tak zawsze było we wszelakich harlequinach i dramach? Więc dlaczego, mimo iż Crena zdeklarował, że się mną interesuje, to ja wciąż delikatnie spycham go na drugi plan, gdyż pierwszy zajmuje ten cholerny tetryk? Dlaczego wywyższam ponad osobę, która wykazała mną zainteresowanie, kogoś kto jest po prostu zimnym i zajebiście przystojnym draniem?
Chora sytuacja.
Jakby tego było mało to ta sytuacja robi się jeszcze bardziej chora, kiedy uwzględni się, że z Ketsuekim spędziłem jeden dzień, mam jedynie jego wizytówkę, a on z kolei ma dziewczynę i mieszka w Fukanace, która jest odległa od Tokio o tysiące kilometrów. Za ścianą mam tego zdziadziałego choleryka, o którym nie mogę przestać myśleć w kontekście wybiegającym poza sferę, w której można byłoby uplasować przyjaciela, przez co czuję się cholernie niezręcznie; zupełnie tak, jakby on mógł usłyszeć te wszystkie nieprzyzwoite myśli.
Zwariuję…
Nagle drzwi otworzyły się energicznie, przerywając mój monolog wewnętrzny. Odwróciłem głowę na poduszce, aby móc zobaczyć, kto zawitał w moje progi.
- Długo zamierzasz się jeszcze wylegiwać w tym łóżku? – w progu drzwi stanął brunet z rękami założonymi na piersi. – Wstawaj, nierobie jeden! – prychnął.
W normalnej sytuacji zapewne rzuciłbym jakąś kąśliwą uwagę, przewrócił się na drugi bok i na złość zakopał pod kołdrą, ale od pewnego czasu nasze relacje z Daim zmieniły się; albo, uściślając, to moje nastawienie zmieniło się, gdyż jego zachowanie względem mnie wciąż pozostawało takie samo. Bez słowa sprzeciwu wywindowałem się do pozycji siedzącej i odgarnąłem niesforne kosmyki włosów z twarzy. Udało mi się stłumić rozdzierające ziewnięcie. Ostatnio przez te wewnętrzne rozterki nie mogłem spać…
- Wyglądasz paskudnie; jakby ci ktoś oczy podbił – stwierdził. Ta, nie ma to jak komplement z samego rana, prawda? I ja się w nim zadurzyłem? Sam nie mogę w to uwierzyć… - Co ty robisz po nocach, że z rana zawsze jesteś niewyspany? Od kilku dni muszę cię budzić, bo zapewne, gdyby nie moja interwencja, to nie podniósłbyś się z łóżka do wieczora – cmoknął z niezadowoleniem.
Nie odpowiedziałem. Podniosłem się z trudem z materaca i chwiejnym krokiem ruszyłem do szafy. Rozsunąłem jej przesuwane drzwi i utkwiłem spojrzenie w stosie spodni i t-shirtów, byleby tylko nie musieć spoglądać w te czekoladowe otchłanie – jeszcze bym się zapomniał i chlapnąłbym coś głupiego!
- Nie podoba mi się twoje zachowanie – muzyk zbliżył się do mnie. Niepewnie spojrzałem na niego kątem oka. Był tak blisko, że czułem ciężki zapach jego mocnych perfum. – Co się z tobą dzieje? Zmieniłeś się… Stałeś się nieco anemiczny… i małomówny… Coś cię gryzie? – dopytywał. Pierwszy raz widziałem takie zainteresowanie z jego strony; aż się zdziwiłem.
- Nie, wszystko w porządku – odparłem beznamiętnie i chwyciłem pierwsze lepsze czyste ubrania, po czym skierowałem się do łazienki.

***
Obecność Ochidy z pewnością nie wpływa na mnie zbyt dobrze – przykładem może być choćby to, że teraz paradowałem jak idiota w turkusowych spodniach i czarnej, półprzezroczystej koszuli z a’la skórzanymi rękawami – kuźwa, skąd takie coś wzięło się w mojej szafie? Chyba Saitou znów się pomylił, roznosząc wyprasowane przeze mnie ubrania na swoje miejsca…
Ślęczałem już półgodziny nad kubkiem zielonej herbaty, który był dziś moim śniadaniem. Nie, wcale nie chodzi o to, że nie mogłem jeść z miłości, nie. Właściwie to zamarzyła mi się kanapka. Wiecie, taka zwykła, ot co – ale to Japonia, a więc ciężko tu dostać zwykły chleb pszenny. Japończycy mianem „chleba” nazywają wyrób z ciasta drożdżowego, w którego środku kryje się nadzienie ze słodkiej aż do bólu zębów fasoli. Ech, nigdy nie pomyślałbym, że zatęsknię za taką błahą rzeczą jak kanapki… Naprawdę, kiedy zbyt długo siedzisz w domu i nie masz, co robić, zaczynasz myśleć o pierdołach… Właśnie! Może gdybym w końcu znalazł pracę, wróciłaby mi zdolność jasnego myślenia i minęłaby ta chora fascynacja chłopakiem, którego ledwo znam i gbura, który przez większość czasu ma minę, jakbym ośmielił się zrobić filety z jego ukochanej złotej rybki?

***
- Nie wierzę… - wydusił z siebie wokalista Kagerou. – A już myślałem, że zaraz zaczniesz ode mnie żebrać na utrzymanie… - wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Ha, ha – skwitowałem. – Uśmiałem się jak nigdy – burknąłem.
- Olej go, Alex-chan! – Ito objął mnie po przyjacielsku ramieniem. – Trzeba uczcić to, że w końcu udało ci się znaleźć pracę! Musimy to oblać! – wykrzyknął radośnie, jednak zaraz się zreflektował pod naciskiem miażdżącego spojrzenia Daisuke. - …soczkiem, rzecz jasna – dodał, uśmiechając się przy tym przesłodko.
- Dopóki nie będziesz pełnoletni, zapomnij o oblewaniu czegokolwiek – warknął brunet, po czym skierował się w głąb korytarza.
- Dobra, mniejsza z Daim! – blondyn machnął lekceważąco ręką. – Powiedz, gdzie wyczaiłeś tę ofertę pracy? – zainteresował się.
- Bezkres Internetów – odparłem rzeczowo.
Tak, moi mili, koniec słodkiego lenistwa, którego, notabene, od pewnego czasu miałem już dość, gdyż miałem wrażenie, że od nieróbstwa robią mi się odleżyny na dupie. Nawet zajmowanie się obowiązkami domowymi, takimi jak sprzątanie, nie było w stanie przezwyciężyć myśli, że jestem bezrobotny. Niepotrzebny. Ja po prostu lubię mieć coś do zrobienia. Lubię tę świadomość, że jestem przydatny, że ktoś na mnie liczy, że coś ode mnie zależy.
Dobra, ale przejdźmy do sedna rzeczy – oczywiście podstawowe pytanie brzmi: cóż to za praca? Czego się spodziewacie? Wysokie stanowisko programisty w znanym koncernie technologicznym w rodzaju Asusa czy Toshiby? Dobrze płatna robota grafika komputerowego tworzącego reklamy telewizyjne, za które spółki płacą krocie? No to w takim razie przeliczyliście się; i to grubo. Posada jaką objąłem nie była żadną górnolotną. W zasadzie to tylko po części dotyczyła tego, o czym tak naprawdę miałem pojęcie - a więc informatyki. Aby już nie przedłużać napięcia, powiem wprost, że zostałem po prostu recepcjonistą w trójgwiazdkowym hoteliku jakich pełno. W ogłoszeniu było napisane, że potrzebują kogoś młodego, dyspozycyjnego, znającego dobrze języki obce oraz posiadającego wiedzę na temat komputerów – no to viòla, oto jestem ja! Bez zarzutu znam angielski, liznęło się trochę w szkole niemieckiego, choć przyznam, że germanistą nie jestem. Moja wymowa pozostawia wiele do życzenia, gdyż mam tendencje do wciskania w niemieckie słówka tego charakterystycznego angielskiego „ł”, przez co wychodzi mi między innymi: „ałwidełzejn”. Umiem też całkiem nieźle po francusku, norwesku no i oczywiście po japońsku, a dodatkowo mam wykształcenie informatyczne, więc można powiedzieć, że jestem, może nie idealnym kandydatem, ale w gruncie rzeczy, od biedy nadającym się. Niestety nie mogłem pochwalić się żadnym certyfikatem czy ukończoną szkołą pod kierunkiem turystycznym, dlatego przewidywałem, że w najbliższym czasie, żeby zachować posadę, będę musiał kopsnąć się na jakieś kursy uzupełniające, a może nawet pokwapić się o studia zaoczne…
Umowa-zlecenie.
Moja pierwsza praca w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Właściwie to już nie mogę się doczekać.
- Alex-chan? – z zamyślenia wyrwał mnie głos nastolatka. Spojrzałem na niego pytająco. – Wiesz… Może dość dziwnie to zabrzmi, ale już od dłuższego czasu cisnęło mi się to na usta… - nieco się zmieszał.
- O co chodzi? – dociekałem.
- No… Mówiąc wprost, to cię podziwiam.
- Mnie? – zdziwiłem się. – Niby za co?
- Za zdolność szybkiego dopasowywania się do nowego otoczenia – powiedział otwarcie. Spuścił wzrok, nie chcąc patrzeć mi w oczy. Był zawstydzony. – No bo… dla mnie początki są zawsze trudne. Nawet kiedy zmieniałem szkoły, pierwsze półrocze było dla mnie okresem „kwarantanny”, że tak to nazwę… a ty… a ty tak szybko ze wszystkim się oswajasz. Jest to dla mnie coś niesamowitego, bo kiedy myślę o tym, że niestety kiedyś przyjdzie mi skończyć szkołę średnią i będę zmuszony ruszyć na studia, i kolejny raz przeżyć tę „kwarantannę”, to aż robi mi się słabo; a przecież to zmiana szkoły, tylko szkoły. Ty wyjechałeś do innego kraju, gdzie panuje zupełnie inna kultura; w ogóle wszystko jest inne! Nie miałeś tu żadnych znajomych, prawdę mówiąc, pojechałeś w ciemno, a życie postanowiło cię nie oszczędzać. Najpierw problemy z lokum, potem Daisuke, sponsa mówiący po starojapońsku… Właściwie to jestem zszokowany tym, że tak szybko przyzwyczaiłeś się do Daiego. Akihito odwiedza mnie od ponad roku i wciąż się go panicznie boi…
- Właściwie to ja się nie przyzwyczaiłem do Ochidy – wyznałem.
- Co? – blondyn aż podniósł głowę, przestając krytycznie kontemplować swoje białe, rodem z reklamy Persila, skarpetki.
- No to, co słyszałeś – wzruszyłem ramionami. – Szczerze powiedziawszy, to ja też się go trochę boję... czasami… – dodałem dobitnie.
- No ale… ale nawet to jak się zachowujesz tutaj; zawsze moi lokatorzy przez pierwsze miesiące byli cisi, bali się cokolwiek zrobić samemu, a ty… ty zachowujesz się, jakbyś był tu od dawna. Jakby to był twój dom od zawsze, tylko po prostu wyjechałeś na bardzo długi czas i po powrocie potrzebowałeś dosłownie chwilki na zaklimatyzowanie się z powrotem w japońskich realiach codzienności – spoglądał na mnie niczym szczeniak na nową zabawkę.
- Jak ty to ładnie ująłeś – zachichotałem pod nosem. - Cieszę się, że taki obraz udało mi się zbudować w twoich oczach – uśmiechnąłem się niewesoło. Ruszyłem w stronę salonu, gdzie następnie rozsiadłem się na fotelu, który najczęściej okupowany był przez muzyka. – Niestety, nie jest on prawdziwy.
- Alex?
- Hm? – podniosłem wzrok na chłopaka, który ślęczał nade mną.
- Nie tęsknisz za rodziną?
Minęła długa chwila nim zebrałem się na odpowiedź.
- Tęsknię – przyznałem cicho. – Tęsknię jak cholera – przełknąłem nerwowo ślinę.
- Nigdy nie wspominałeś o domu… Utrzymujesz kontakty z rodziną? – zainteresował się.
- Przede wszystkim z siostrą. Piszę krótkie wiadomości, ona z kolei wysyła mi całe referaty zawierające uwzględnienia najmniejszych pierdół; łącznie z tym, ile sierści wypadło naszemu psu – zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- Naprawdę?
- Nie no – machnąłem ręką. – Przesadzam. Po prostu… chyba chce, abym wciąż był na bieżąco, jeśli chodzi o to, co dzieje się w domu – wzruszyłem ramionami.
- A dlaczego z nią nie porozmawiasz? Przecież lepiej jest mówić niż pisać; rozmowa lepiej się klei, no i więcej można przekazać… - zauważył.
Minęła kolejna, tym razem jeszcze dłuższa chwila nim udało mi się opanować, przełknąć zbierającą się w gardle gulę i wydusić z siebie:
- Wolę pisać. Nie chcę rozmawiać z nią twarzą w twarz, nawet jeśli dochodzi do tego pośrednictwo jakiś internetowych programów jak Skype. Jestem pewien, że gdybym ją zobaczył, rozpłakałbym się jak małe dziecko – uśmiechnąłem się pod nosem, zwieszając głowę. – Naprawdę tęsknię…
W tym momencie dałbym sobie rękę uciąć, że z korytarza doszedł mnie cichy odgłos, podobny do tego, który towarzyszy gwałtownemu wciągnięciu powietrza. Spojrzałem w tamtym kierunku, jednak nieskazitelny mrok panujący w tamtej części mieszkania zdawał się być niezmącony przez żadną nieczystą duszę. Ciemności zebrało się na westchnięcia, co? Uśmiechnąłem się kwaśno pod nosem.
- Słuchaj… a właściwie to jakiej ty jesteś narodowości? – blondyn zadał to pytanie, jakby było czymś absolutnie normalnym.
- Chwila… Saitou, chcesz mi powiedzieć, że mimo iż mieszkamy ze sobą tyle czasu, to ty jak do tej pory wiedziałeś tylko jak się nazywam? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- No i jak wyglądasz! – dodał, jakby to coś miało zmienić. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Boże, co za idiota… - No więc? – dopytywał. – Co z tą twoją narodowością?
- Jestem półpolakiem-półnorwegiem.
- Co? – zdziwił się.
- Jajco – warknąłem. – Po prostu moi rodzice nie pochodzą z tego samego kraju. Matka jest z Polski, a ojciec z Norwegii, przez co mam też podwójne obywatelstwo – wyjaśniłem.
- Podwójne? – powtórzył niczym zacięta płyta. – Znaczy polskie i norweskie?
- Nie, mozambickie i czeczeńskie – przewróciłem oczami.
- Serio? – aż otworzył oczy szerzej ze zdumienia. – Chwila… Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – spojrzał na mnie krytycznie.
- No brawo… - westchnąłem ciężko. – Saitou, proszę, powiedz mi, czy wy macie tu w Japonii w szkole taki przedmiot jak wiedza o społeczeństwie albo coś w ten deseń? Wiesz, że uczysz się o regulacjach prawnych obowiązujących w twoim kraju i na świecie…  i tak dalej…
- No mamy – przyznał. – Ale co to ma do rzeczy?
- Rozumiem, że nie chodzisz na te lekcje?
- Chodzę – wzruszył ramionami. – Ale nic na nich nie robię.
            - Widać.. - uśmiechnąłem się pobłażliwie.

***
Jeśli miałbym coś powiedzieć na temat pracy zaledwie po przepracowaniu kilku dni, to określiłbym ją dwoma słowami: zajebiście nudna. Właściwie to nie robię nic oprócz silenia się na sztuczne uśmiechy, od których bolą mnie już policzki, podaję klucze i odbieram telefony (notabene telefon na recepcji ma strasznie irytujący dźwięk. Rozważałem takową możliwość, że po wysłuchaniu jakiegokolwiek dzwonka miliony razy dziennie, każdy denerwowałby mnie do granic możliwości, ale to nie jest istotne). Moje stanowisko pracy nie było jakieś fenomenalne – ot siedziałem na wysłużonym, trzeszczącym złowrogo pod moim ciężarem (a raczę przypomnieć, że nie ważyłem dużo więcej niż przeciętny Japończyk) głębokim fotelu obrotowym obitym powycieraną, czarną skórą. Na równie wysłużonym biurku wykonanym z jasnego drewna czy raczej sklejki obklejonej powłoką, która miała imitować drewno, stał komputer stacjonarny. Nie był najnowszy, ale podejrzewam, że szanowny patriarcha Abraham także go nie używał, więc ogólnie nie było aż tak źle. Poprawiłem jego wydajność pozbywając się kilku trojanów, plików-śmieci i naprawiając błędy dysku C, więc w zasadzie mogłem powiedzieć, że funkcjonował całkiem przyzwoicie. Za moimi plecami znajdował się wysoki regał, do którego półek zostały poprzybijane niewielkie haczyki, na których z kolei wisiały klucze do kolejnych pokoi. Przed sobą, oprócz biurka, miałem wysoki kontuar z kamiennym blatem w dziwnym zielonkawym odcieniu. Leżały na nim rozłożone ulotki z reklamami oraz ofertami hotelu, w którym zostałem zatrudniony, póki co na okres próbny. Recepcja sama w sobie zajmowała jedynie niewielki kąt w dość obszernym, ale urządzonym w kiczowatym stylu hallu, do którego bezpośrednio wchodziło się z ulicy. Na podłodze leżała czerwona wykładzina w złote wzroki, która śmierdziała starością. Pod przeciwną ścianą do tej, pod którą znajdywało się moje miejsce pracy, stała kanapa na wysokich, drewnianych nóżkach z obiciem w kremowo-różowe pasy oraz kilka krzeseł do kompletu porozstawianych między niskimi, masywnymi stolikami, których blaty zakrywały identyczne broszury jak na kontuarze. Ściany oklejone były jasną tapetą w brzoskwiniowe wzory, które ja nazywałem „crazy-fantazy” (czyt. krejzi-fantejzi od aut.). Ogółem, ktoś chciał, aby tchnęło z tego pomieszczenia majestatem i przepychem rodem z końca XIXw., jednak wyszło kiepsko, biorąc pod uwagę, że meble były zapewne kupowane na bazarze staroci, a wykładzina i tapety po przecenie, czyli były towarami, które zalegały na składzie, ewentualnie właścicielka mogła je dostać w spadku od jakiegoś znajomego, który się przeprowadzał…
Jaka była moja szefowa? Była to miła kobieta po czterdziestce; przynajmniej takie wrażenie zrobiła na mnie podczas rozmowy o pracę oraz tych naprawdę nielicznych chwil, które przyszło nam ze sobą spędzić, choćby mijając się na zapleczu, mieszczącym się w pomieszczeniu za recepcją. Właścicielka, pani Yukimoto, przesiadywała w swoim gabinecie, który mieścił się na końcu korytarza na parterze i, jak zgadywałem, zapewne usilnie próbowała wiązać koniec z końcem. Gości było niewiele, dlatego ciężko zapewne było wyjść z podobnym interesem na plus. Na czterdzieści trzy pokoje zajętych było osiem. Dużo osób dzwoniło, jednak po usłyszeniu oferty, szybko dziękowali za informacje i rozłączali się.
Najgorzej było w nocy. Dlaczego? Głównie dlatego, że strasznie mi się nudziło. Siedziałem w pustym hallu i gapiłem się w sufit. Nigdy nie lubiłem grać w pasjansa, a z kolei nie chciałem grać w choćby jakieś gry przeglądarkowe, bo niby jak miałbym się z tego wytłumaczyć z tego, gdyby pani Yukimoto nakryłaby mnie? Jakby nie patrzeć, byłem w pracy i nie miałem prawa robić takich rzeczy. W każdym razie nudziło mi się nieprzeciętnie, a nawet mimo najszczerszych chęci nie udałoby mi się wytrwać całej nocy gapiąc się w sufit i nie zajmując się czymkolwiek innym, dlatego też zacząłem nosić do pracy książki; szczególnie, kiedy trafiała mi się nocka. W końcu zacząłem korzystać z tej ogromnej biblioteczki, która zajmowała całą ścianę w moim pokoju. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o książki, przede wszystkim powieści, to mogłem podać sobie rękę z Daisuke (gdyż nie ulegało wątpliwości, że są to własności Ochidy, albowiem Saitou czytał jedynie mangi i stronił od tradycyjnych książek). Aż dziw, że mogę mieć coś wspólnego z tym zdziadziałym tetrykiem… Chociaż w sumie to dobrze. Będę musiał porozmawiać z nim o literaturze. Możliwe, że wspólny temat pomoże nam się jakoś do siebie zbliżyć, co z czasem może zaowocować tym, że w końcu moje nieprzyzwoite myśli względem muzyka ziszczą się…
Skrzywiłem się nieznacznie pod nosem i poczułem ucisk w żołądku, kiedy tylko pomyślałem o wokaliście Kagerou. Dziwnie się czułem, kiedy rozmyślałem o nim w ten sposób… Wciąż nie mogłem oswoić się z myślą, że zauroczyłem się w nim. To było takie… nie na miejscu… Jest dużo starszy ode mnie, wredny, cyniczny, a w dodatku nasze relacje są ciężkie do określenia, jednak z pewnością nie są zdrowe. Ten człowiek w ogóle jest dziwny… a może właśnie to jest przyczyną tego, że się w nim zadurzyłem?
Przygryzłem wewnętrzną część policzka, aby wyrwać się z wiru myśli o brunecie. Im mniej o nim myślałem, tym lepiej. Od pewnego czasu zacząłem go także unikać, gdyż w jego obecności dostawałem skłonności do oddawania się czynnościom, które przeczyły zasadom zdroworozsądkowym, co dziwiło nawet mnie. Jednocześnie ciągnęło mnie do niego i odpychało – cóż za paradoks…
Skupiłem się ponownie na przerwanym w środku akapicie. Materiał mojego uniformu, na który składały się czarne spodnie, biała koszula oraz kamizelka; z przodu bordowa - z tyłu czarna – szeleścił nieprzyjemnie, kiedy poprawiałem się na krześle. Odrzuciłem do tyłu włosy, które opadały mi na twarz i przysłaniały tekst.
- Alex-san? – usłyszałem za sobą głos.
Ponownie przerwałem lekturę. Odwróciłem się na krześle i podniosłem głowę, aby spojrzeć na wysokiego Japończyka o kruczoczarnych włosach sięgających szczęki i alabastrowej cerze, która kontrastowała z kolorem jego włosów. Co mnie zdziwiło, tęczówka w jego prawym oku miało barwę brązową, a w lewym zieloną. Nie wyglądało to jednak tak sztucznie jak u Ketsuekiego – kolory jego oczu były bardziej naturalne. Przypatrywałem mu się uważnie, jednak nie dostrzegłem tych ledwo widocznych, błękitnawych zarysów soczewek, co nakierowało mnie na to, że chłopak musiał cierpieć na heterochromię (heterochromia jest to przypadłość, która objawia się tym, że dany człowiek ma jedno oko danego koloru, a drugie drugiego od aut.).
- Cześć – przywitał się dość sztywno i postąpił w moją stronę kilka kroków. Chciałem uśmiechnąć się na powitanie, aby nieco go ośmielić, jednak zaraz skrzywiłem się paskudnie, kiedy coś nieprzyjemnie strzeliło mi w szczęce.
- Au… - jęknąłem, łapiąc się za obolałą żuchwę.
- Wiedzę, że nie jesteś jeszcze wprawiony – zaśmiał się. – Jestem Fujimaru Takara – przedstawił się – i jestem tu hostem... no i w zasadzie to równocześnie boyem hotelowym.
- Miło mi cię poznać, Fujimaru-san – odłożyłem książkę na biurko, wstałem i wyciągnąłem rękę w jego stronę, którą on mocno uścisnął.
- Słyszałem, że niedawno pojawił się nowy pracownik, więc chciałem cię poznać… - mruknął. – Byłem ostatnio na zwolnieniu lekarskim, więc nie miałem okazji zobaczyć cię wcześniej, a… znaczy, nie spodziewałem się, że będzie to ktoś twojego pokroju…
- Chodzi ci o to, że jestem obcokrajowcem? – zmarszczyłem delikatnie brwi, nie chcąc pokazać swojego niezadowolenia, choć szczerze powiedziawszy, źle przyjąłem jego słowa.
- Nie, nie – podniósł ręce w obronnym geście. – Raczej… o twój wygląd…
- To znaczy? – spojrzałem na niego podejrzliwie. – Co ci się nie podoba w moim wyglądzie?
- Nic! – zaoponował ostro. – Właśnie podoba mi się!
- A więc podobam ci się? – zdziwiłem się. O dobry Buddo, tylko nie mówcie mi, że to ktoś pokroju Creny, bo drugiego takiego awangardzisty nie zniosę…
- Co? – uniósł brwi. – Ale nie w takim sensie! Nie jestem tobą zainteresowany w sensie seksualnym! Przecież nie jestem gejem! – ostatnie zdanie wypowiedział jakby było ono rzeczą oczywistą, bo przecież to nienormalne interesować się tą samą płcią…
- Przepraszam, ale masz jakiś problem z akceptowaniem homoseksualistów? – rzuciłem mu nieprzychylne spojrzenie. – Jeśli tak, to wybacz, ale masz problem, ponieważ ja nim jestem – rozłożyłem ręce, podkreślając, że jeśli w rzeczywistości jest nastawiony na „anty”, to nasza rozmowa dobiegła końca. Nie zamierzałem zadawać się z homofonami; bądź co bądź przeszedłem też wiele nieprzyjemnych chwil głośno przyznając się do swojej odmiennej orientacji seksualnej i wolałem sobie tego zaoszczędzić…
- Nie! – pokręcił energicznie głową. – Nie rozumiemy się! Chodzi mi o to, że bardzo podobają mi się twoje włosy! – wyjaśnił.
- Och… - zreflektowałem się.
Takara postąpił kolejne kilka kroków w moją stronę i ujął w dwa palce pasmo moich włosów, przyglądając się mu z zainteresowaniem.
- Naturalne? – zapytał. – Jak długo je zapuszczałeś? – dociekał.
- Tak, tak, naturalne; niedoczepiane, niefarbowane… Myślę, że zapuszczałem je około siedmiu lat… - przekalkulowałem szybko w pamięci.
- To naprawdę długo! – zdumiał się. – Nigdy jeszcze nie spotkałem się z kimś, kto miałby naturalnie tak jasne włosy – uśmiechnął się nieznacznie. – Naprawdę, niesamowite…
Szczerze powiedziawszy poczułem się nieco niezręcznie, kiedy ktoś tak otwarcie wychwalał, nie kryję, że sam również tak uważałem, jeden z moich największych atutów.
- Ee… - zająknąłem się. – Dziękuję.
W tym momencie odezwał się mój telefon. Korzystając z tego, że byliśmy tu sami, pozwoliłem sobie na odebranie połączenia.
- Skarbie – odezwał się głos po drugiej stronie, nim zdążyłem choćby się przywitać czy wypowiedzieć standardowego „moshi, moshi” („moshi, moshi” to odpowiednik polskiego „halo” od aut.) – ostatnio zauważyłem, że dużo czasu spędzasz w jakimś hotelu. Czy ty straciłeś dach nad głową?
- Crena? – zdziwiłem się, gdyż nie zdążyłem nawet rozpoznać numeru na wyświetlaczu nim odebrałem. – Skąd ty…?
- Oj, kochanie, jako informatyk chyba powinieneś wiedzieć, że na podstawie sygnału, jaki nadaje twoja komórka, bez problemu mogę ustalić twoje obecne położenie – zachichotał słodko; niczym szarlatan.
- Ty mnie śledzisz?! – wykrzyknąłem; sam nie wiem czy w tej chwili byłem zły, czy po prostu zdziwiony do granic możliwości.
- Oj tam, zaraz śledzisz – niemalże usłyszałem, jak macha lekceważąco ręką. – Czy to źle, że chcę wiedzieć, gdzie podziewa się mój ukochany podczas mojej nieobecności?
- Crena, ja ci przypominam, że ty masz dziewczynę – warknąłem. – Chyba, że już z nią… - zreflektowałem się.
- Nie, jeszcze jej nie rzuciłem, bo ty oficjalnie nie zdeklarowałeś, że chcesz ze mną być – wciąż chichotał radośnie, a ja nie wiedziałem, co jest powodem jego uciechy.
- Co cię tak bawi?
- Po prostu cieszę się, że mogę porozmawiać z moich skarbem – cmoknął do słuchawki, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że pragnie mnie pocałować.
- Nie nazywaj mnie tak… - westchnąłem.
- A jak wolisz? Alex-chan brzmi lepiej?
- Niech będzie – z powrotem opadłem na swoje siedzisko.
- No, nie odpowiedziałeś na moje pytanie – przypomniał. – Więc jak jest z twoim zakwaterowaniem? Jeśli masz jakieś problemy, to dzwoń do mnie! Możesz zamieszkać ze mną! Właściwie rozejrzałem się trochę za ofertami pracy pod twoim kątem i znalazłem kilka ofert, które mógłbyś rozpatrzeć, ale rzecz jasna wszystko w Fukanace, więc musiałbyś się do mnie przenieść i…
- Crena – przerwałem jego monolog – ja właśnie pracuję w tym hotelu.
- Naprawdę? – zdziwił się.
- Nie na niby – żachnąłem.
- Nie rozumiem...
- No oczywiście, że naprawdę, imbecylu! – sapnąłem z politowaniem.
- Ja tu do ciebie z czułościami, a ty mnie wyzywasz – westchnął z rozżaleniem. – Ale i tak cię lubię – zaśmiał się.
- Lubisz? – powtórzyłem niepewnie.
- Alex-chan, sam przyznałeś, że ledwo co się znamy; ja też potrzebuję czasu, aby się w tobie zakochać… co jednak nie zmienia faktu, że mnie pociągasz! – znów ten szarlatańczy chichot.
- Jasne… - mruknąłem nieco zmieszany. Znów poczułem ucisk w żołądku, a w sercu pustkę wywołaną niepewnością. Przeszło mi przez myśl, że jestem niesprawiedliwy. Crena mnie lubi; przynajmniej lubi. A Dai? Ochida z wielką chęcią zamordowałby mnie na miejscu; mimo wszystko to jednak jego bardziej pożądam… To… takie nielogiczne… - Coś jeszcze chciałeś? – zapytałem rzeczowo.
- Oj, jakiś ty oschły – cmoknął z niezadowoleniem. – Mógłbyś się trochę postarać, wiesz? – prychnął. – Czy to źle, że martwię się o ciebie i interesuję tym, czy masz gdzie mieszkać?
- No… nie – przyznałem w końcu. – Dziękuję za troskę.
- Już lepiej – byłem pewien, że się uśmiechnął. – Aa… Skoro pracujesz w hotelu, to może załatwiłbyś mi pokój, co, skarbie? Niedługo znów przyjeżdżam na nagrania, a jeśli jest możliwość, żeby spotykać się z tobą prawie non stop, to chcę ją koniecznie wykorzystać.
- Kiedy dokładnie przyjeżdżasz?
- Jakoś w przyszłym tygodniu. Wszystko jeszcze zależy od tego, kiedy zmobilizują się chłopaki z grupy technicznej; dam ci jeszcze znać, okej? Ale masz tam jakiś wolny termin?
- Jasne. Właściwie to większość pokojów stoi pusta, więc możesz sobie przebierać w nich i wybrzydzać – zaśmiałem się pod nosem.
- Jeszcze lepiej! – odpowiedział mi tym samym. – No to do zobaczenia niebawem, kochanie! Kolorowych i zboczonych snów; rzecz jasna tylko i wyłącznie o mnie! – zachichotał.
- Crena… - warknąłem.
- Alex – nagle spoważniał, co nieco mnie zaniepokoiło.
- Słucham.
- Właściwie to mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
- Jaką?
- Obiecaj mi coś – wziął głębszy wdech. – Obiecaj mi, że kiedy przyjadę, kiedy się spotkamy, pocałujesz mnie; z własnej woli, dobrze? Liczę na długi i namiętny pocałunek, zgoda? – przez dłuższą chwilę milczałem. – Obiecasz mi to? Proszę… - kolejna chwila. – Alex, może cię to zdziwi, ale twoje uczucia są dla mnie ważne. Jeśli coś do mnie czujesz, nawet jeśli jest to najmniejsza iskierka uczucia, proszę, okaż mi to. Jest to dla mnie takie ważne, ponieważ chcę wiedzieć, że nie jest to jednostronne zainteresowanie… - i znów cisza. – Alex…
- Obiecuję… - szepnąłem.
- Dziękuję – z pewnością uśmiechnął się ponownie.
Rozłączyłem się. To było piękne pożegnanie; aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Właściwie to w życiu nie posądziłbym Ketsuekiego o to, że może być taki romantyczny… Zagryzłem wargę.
- Ktoś cię nachodzi? Prześladuje? – zapytał niepewnie Fujimaru, który przez cały czas przysłuchiwał się moim odpowiedziom.
- Mniej więcej…
- W takim razie powinieneś zgłosić to na policję i…!
- Nie – przerwałem mu, kręcąc głową.
- Dlaczego? – zdziwił się.
- Bo kocham tego wariata – uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. – Chyba...
Coś czuję, że Crena nie da mi w spokoju poczytać książki…

Wyniki głosowania i nierozstrzygnięta narodowość Alexa

Oto wyniki głosowania na narodowość Alexa:
Szwecja - 10%
Belgia - 5%
Holandia - 20%
Austria - 10%
Grecja - 5%
Polska - 30%
Norwegia - 20%

Łączna ilość oddanych głosów - 20 (to dlatego takie ładne, okrągłe liczby xD Wcale tego nie wymyślałam).

Ewidentnie wygrała Polska i nie ma nad czym tu rozprawiać; no ale, właśnie to "ale"... Co wy na to, żeby jednak zrobić z niego takiego "mieszańca"? "Polako-Holendra" albo "Polako-Norwega"? Szczerze to przyznam się, że ja to tak trochę bardziej za Norwegią jestem... Bo tam są tacy ładni blondyni z niebieskimi ochami~! ^^''Ale, żeby była jasność w ciemności Holandia też nie jest zła; więc jak? Która opcja wam najbardziej pasuje:
○ Polak
○ "Polako-Holender"
○ "Polako-Norweg"

A no i mam jeszcze jedno pytanie... Czy można mieć potrójne obywatelstwo?

A na koniec zarzucę wam najlepszym komentarzem ever, który jednocześnie wyjaśnia tajemnicę pochodzenia Alexa:
"Eh no więc:
To musi być Polak Patriota, który ma na drugie Przemek. Ma na imię Alex, bo jak jego Dedi dał mu imie to w urzędzie cywilnym (czy jakoś tak) nie napisali Aleksander tylko Alex, bo przecie popularne imię. I ogólnie to jest z Norwegii, znaczy mieszkał tam od dawna, dlatego ma perfekcyjny angielski. Chodził do szkołki równouprawnieniowej (tych bez określonej płci; wszędzie równość) to tam się nauczył od ziomków francuskiego bo większość tatejszych dzieciaków z tamtąd było, a że był też kiedyś fanem Varga poznał Niemcy, których język brzmiał podobnie do norweskiego, więc też się go trochę uczył. Miłość do japońskiego miał w genach, bo tak to zaplanowałaś, więc Alex musi być Polakiem. Zaufaj mi ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)"
by Atiro Herbata ♥

Nowy blog i kilka pytań

Ogółem to cieszę się, że jako-tako zainteresowanie blogiem wraca :D Z tej euforii chyba machnęłam się na kolejnego bloga, którego pomysł na założenie siedział mi w głowie od kilku dobrych miesięcy. Z tej racji mam kilka pytań:
○ mamy to jakiś fanów "Naruto"? Jeśli tak to zapraszam właśnie na owego nowego bloga, który nosi wdzięczną nazwę: http://kazoku-no-atama.blogspot.com/ Póki co jest tylko prolog jednego z opowiadań, ale będzie ich przynajmniej trzy + jeszcze, znając życie, one-shoty pisane pod wpływem chwili. No i to nie są puste słowa rzucone na wiatr - mam już rozpoczęte wszystkie te opowiadania. Każde, póki co, liczy sobie ponad dwadzieścia stron w Wordzie i ma około 2-2,5-3 rozdziała.

A teraz znów wracając do yaoi:
○ mam pytanie odnośnie "Nowego Świata"; macie jakiś pomysł na narodowość Alexa? Nie chcę, żeby był Anglikiem, bo taka flegma by była z niego... Niemcem też nie może być... bo nie i już. Bo w końcu to Alex, a nie Hans ;"D Wiem, jestem straszna... Nie chcę też, żeby był Francuzem, bo nie lubię Francji i wszystkiego, co z nią związane. Na Włocha czy Hiszpana się raczej nie nadaje ze względu na wygląd - podobnie jak na mieszkańca Meksyku, całej Ameryki Południowej i południowej części Azji. No to jak? Rozmyślałam nad tym, żeby zrobić z niego Polaka, ale cóż... nie wiem czy to by przeszło. Przypominam także, że Alex zna takie języki jak: angielski, japoński, nieco francuskiego i odrobinę niemieckiego.
No, to ma ktoś jakieś pomysły? ☺

"Nowy Świat" cz.6

Bardzo cieszy mnie rosnąca ilość komentarzy, szczególnie pod tą serią :D Dlatego właśnie "nagrodzę" was kolejną dawką przygód Alexa.
Zgodnie z życzeniem, romansik z Daim ♥ Boże, jak ja go uwielbiam~! ^^

„Nowy Świat” cz.6

Pracy, jak nie było, tak nie było, jednak postanowiłem skończyć z tym karygodnym lenistwem – głównie dlatego, że jeśli bezczynnie leżałem, to zaczynałem rozmyślać; a tym, co zajmowało mój umysł od dłuższego czasu, nie był już nawet dyrektor studia filmów erotycznych, który wydzwaniał coraz rzadziej na szczęście, a Crena. Ten chłopak totalnie zawrócił mi w głowie. Może od początku miał taki zamiar?
Aby zająć się czymkolwiek, wziąłem się za sprzątanie w mieszkaniu. Splotłem włosy w ciasny warkocz i właśnie myłem podłogi w salonie, kiedy niespodziewanie ktoś mnie zagadnął (nie słyszałem, że owy ktoś podszedł do mnie od tyłu z tej racji, że miałem słuchawki w uszach).
- Przepraszam panią… - odezwał się nieśmiało Akihito.
- Piznąć ci? – warknąłem i byłem pewien, że w moim oku pojawił się złowrogi błysk.
- Co proszę…? – zapytał skołowany.
- Jebnął ci ktoś kiedyś? – syknąłem.
- Ta… - odpowiedział po długiej chwili, podczas której miażdżyłem go spojrzeniem.
- Świetnie. Kto to był?
- Saitou…
- Dobrze. Powiem mu, żeby zrobił to jeszcze raz – uśmiechnąłem się przesłodko. – Saitou! – wrzasnąłem. Blondyn wychylił się z korytarza i spojrzał na mnie pytająco. – Jebnij mu – wskazałem na jego przyjaciela.
- Okej – nastolatek z uśmiechem podszedł do nas i strzelił bruneta po głowie. – A tak właściwie za co mu się oberwało? – zaciekawił się.
- Za… „panią”… - wydusiłem z siebie.
- Serio? – Ito podniósł jedną brew. – Aki-kun, przecież to Alex-chan! – wskazał na mnie bezceremonialnie palcem. – Przychodzisz tu od dłuższego czasu i go nie poznałeś? Przecież on ma jedynie spięte włosy!... Chociaż chwila… Alex-chan, to już drugi raz tego samego dnia, prawda? Daisuke, kiedy cię zobaczył z rana, też wpierw cię nie poznał…
- Zamilcz, dobrze ci radzę – warknąłem. – A zresztą to won mi stąd! – przegnałem ich mopem. – Łazicie mi po mokrej podłodze! – zganiłem ich. – Następnym razem, Saitou, sam będziesz sobie sprzątał ten barłóg!
- To w połowie też twój barłóg! – bronił się. – Musimy się dzielić obowiązkami!
- Jasne – przytaknąłem. – W takim razie możesz mi powiedzieć, co za obowiązki ty wypełniasz? – podniosłem jedną brew.
- Ee… - zająknął się. Myślał gorączkowo, jednak nic olśniewającego nie zagościło w jego głowie, toteż przemilczał tę kwestię. Chwycił przyjaciela za rękę i z powrotem pociągnął w stronę swojego pokoju. –Ale mogę spróbować wykopać stąd Daisuke w najbliższym czasie! – zakrzyknął stojąc już w progu drzwi.
- W cuda to ja już dawno przestałem wierzyć; razem z wróżkami i Świętym Mikołajem na czele… - prychnąłem.
- No cóż… - wzruszył ramionami. – W takim razie mogę dać ci radę – zaproponował i nie czekając na moją odpowiedź, od razu kontynuował. – Jeśli nie chcesz, żeby brano cię za kobietę, to z powrotem rozpuść włosy. Wszyscy przyzwyczailiśmy się już do tego, że chodzisz z rozwichrzoną szopą na łbie i zakodowaliśmy sobie, że mimo iż na to nie wygląda, to jesteś facetem. Z kolei teraz, kiedy masz spięte włosy, wyglądasz nieco inaczej i widać twoje delikatne rysy twarzy oraz twoją dziewczęcą urodę…
W tym momencie bez ściemniania mogę powiedzieć, że mopowi zachciało się bawić w ptaszka, a mnie w Deidarę z „Naruto”. Cholera, dlaczego mopy nie wybuchają na zawołanie?
- Nosz kuźwa, Alex! – wrzasnął blondyn ledwo unikając pocisku. – Chcesz mnie zatłuc? Jak nie kulą to mopem we mnie rzucasz! – oburzył się. – I to w dodatku jak ci komplementy prawię! – założył ręce na piersi.
- Ja go kiedyś zabiję… - mruknąłem do siebie.
- Słyszałem! – naburmuszył się. – Pieprzona perfekcyjna pani domu… - fuknął. Zląkł się nieco, widząc, że mięsień na moim policzku drga w niekontrolowanym tiku złości. – No co? Pokaż mi takiego drugiego (drugą), co sprząta wystrojony jak na dyskotekę i w dodatku w pełnym makijażu – prychnął, po czym nim cokolwiek zdążyłem odpowiedzieć, zatrzasnął drzwi.
Westchnąłem ciężko. Podszedłem do lustra, które wisiało w korytarzu i przyjrzałem się sobie. Czy naprawdę upięcie włosów zaraz zmieniało wszystko, aż do tego stopnia? Żeby zaraz pomylić mnie z kobietą…? Może gdybym ściął włosy, to by coś zmieniło? Zawinąłem luźne kosmyki włosów na palec, aby sprawdzić, jak wyglądałbym w krótszych…
Ni chuja.
Takiego wała.
Wolę być już mylony z kobietą niż ściąć włosy. Nie po to tyle je zapuszczałem! (Przypominam, że Alex ma włosy mniej więcej do połowy pleców od aut.)

***

Daisuke minął mnie bez słowa i z rozmachem otworzył lodówkę. Sięgnął po butelkę piwa. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i jednym sprawnym ruchem pozbył się zbędnego kapsla. Przytknął gwint do ust i duszkiem opróżnił połowę butelki.
- Gdzie mi w butach wlazł, a? – warknąłem.
Kuźwa, czy w tym domu nikt nie ma poszanowania dla pracy drugiej osoby? Toć nie po to ja sprzątałem, żeby on mi na tych swoich zajebiście drogich najeczkach (tak potoczne słowa w zapisie fonetycznym rządzą ;_; od aut.) wnosił mi do domu pół kilo błota, a może nawet i gówna. Z niepokojem stwierdziłem, że zaczynam ględzić jak własna matka…
- Nie denerwuj mnie, dzieciaku – odburknął brunet.
- Dzieciaku? – prychnąłem. – Mam dwadzieścia jeden lat!
- Oj, zamknij się! Dla mnie jesteś dzieciakiem! Gdybym się postarał to twoim ojcem też mógłbym zosta… - urwał. – Nie, no w sumie twoim do nie… W wieku szesnastu lat przy okazji jakieś imprezy mógłbym spłodzić Saoitu, ale ciebie mając dwanaście lat? To już chyba lekka przesada… - mruknął sam do siebie.
- Trąci patologią – odezwałem się znudzonym tonem głosu.
- No – przytaknął. – W każdym razie nie irytuj mnie jeszcze bardziej, jasne? – syknął.
- A co? Książę Ciemności ma zły humor? – fuknąłem. Sam byłem wytrącony z równowagi.
Kiedy siedzisz na dupie w domu i nie robisz nic, zaczynasz się nudzić. Otaczają cię wciąż ci sami ludzie, więc zaczynasz się z nimi kłócić, chyba tylko dla „rozrywki”, żeby w twoim życiu, które co dnia zaczyna wyglądać tak samo, zmieniło się cokolwiek. Nie wspomnę już o tym, że cztery ściany, w których przebywasz zaczynają działać jak katalizator gniewu – świadomość, że nie masz jakiegoś zajęcia jest przytłaczająca, gdyż z czasem zaczynasz czuć się niepotrzebny. Masz pracę – narzekasz, że za ciężko; nie masz pracy – narzekasz, że nie masz, co robić – i tak źle, i tak niedobrze…
- Jesteś o sto lat za młody, żeby się tak do mnie odzywać – warknął.
- O proszę, znalazł się mędrzec, starowinka w wieku trzydziestu trzech lat! – prychnąłem.
Ochida zacisnął szczęki. Zgrzytnął zębami ze złości i zmierzył mnie nienawistnym spojrzeniem. W normalnej sytuacji zapewne bym się wycofał, uciekł z podkulonym ogonem, prosząc o wybaczenie i unikałbym jego wzroku przez kolejne dwa dni, ale teraz gniew pchał mnie w oko cyklonu – dosłownie. Jakiś cienki głosik racjonalnego myślenia podpowiadał mi, że przez takie zachowanie mogę dużo stracić, że mogę pokłócić się z muzykiem nie na żarty, co może się dla mnie skończyć tym, że znów stanę się bezdomnym; niestety, ryk towarzyszący zbliżaniu się do serca wściekłości absolutnie zagłuszał racjonalne myślenie. Teraz liczyło się tylko to, aby dać upust swojej złości.
Przez to, że byłem tak zaślepiony chęcią wyładowania się na jakiejkolwiek żywej istocie, nie zwróciłem uwagę na Daiego. Nie chciałem dostrzec, że dziś był bledszy niż zwykle, mizerny, pod oczami malowały się fioletowe cienie, a on sam wspierał się na blacie kuchennym, zaciskając na jego krawędzi dłonie tak mocno, jakby bał się, że zaraz upadnie.
Po raz kolejny tego dnia zza drzwi swojego pokoju wychylił się Ito. Rzucił kilka niepewnych spojrzeń, aby rozeznać się w sytuacji, by zaraz potem doskoczyć do mnie i nim zdążyłem palnąć kolejne obelgi, zakrył mi dłonią usta.
- Daj spokój, Dai-chan – zaczął przesłodzonym głosikiem. – Alex dzisiaj źle spał i jest rozdrażniony – machnął wolną ręką, po czym  wykonał gest, który miał ukazać, że mam nierówno pod sufitem. Szarpnąłem się i miażdżyłem go spojrzeniem, jednak to niewiele dało. – Odpocznij sobie, dobrze? Ja zabiorę tego ćwoka stąd, żeby ci nie przeszkadzał – zaczął się cofać, ciągnąc mnie za sobą.
Brunet wziął głębszy oddech i przymknął powieki, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał lub próbował uspokoić. W końcu skinął głową, a blondyn, uradowany faktem, że wokalista nie zamierza powyrywać mi nóg z tyłka i puścił mi płazem moje przewinienia, momentalnie wepchnął mnie do swojego pokoju i zamknął drzwi.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnąłem na niego. – Jak ja ci zaraz dam ćwoka…! – pogroziłem mu pięścią.
- Alex, uspokój się – chłopak opadł ciężko na łóżko. Wyglądał na zmartwionego. Posłałem mu pytające spojrzenie. – Dai źle się czuje; to widać na pierwszy rzut oka…
- No i co z tego? – założyłem ręce na piersi. – Co mnie obchodzi, że królowa Bon ma migrenę? – fuknąłem.
- Nie rozumiesz – pokręcił głową. – On ma problemy ze zdrowiem.
- Jak my wszyscy – trwałem uparcie przy swoim.
- Ale on ma problemy z sercem (przypominam, że Daiemu zeszło się prawdopodobnie na zawał… od aut. ;_;) – spojrzał na mnie z naganą. – Już kiedyś taka sytuacja miała miejsce… Wyglądał wtedy tak samo; jakby zaraz miał zejść z tego świata… Wtedy też byłem zły, tak jak ty, i wyładowałem na nim całą swoją złość. Może tego nie okazuje, ale Dai naprawdę bierze do siebie to, co się do niego mówi. Ta jego oschłość i cynizm to jedynie skorupa, w której się zamknął…
- Czekam na zakończenie tej fascynującej opowieści – prychnąłem.
- Weź ty też już nie zgrywaj obrażonego księcia, co? – syknął. – Daisuke nie jest idealny, wiem. Ma swoje wady, jak my wszyscy, ale zrozum, że się o niego martwię… Już raz miał zapaść. Nie chcę, żeby to się powtórzyło kolejny raz. Daj mu spokój – posłał mi błagalne spojrzenie, a ja poczułem jakby dźgnął mnie w brzuch.
Ups…

***

Gdyby Ochida zszedł z tego świata przeze mnie na zawał, Saitou prawdopodobnie znienawidził  by mnie i w odwecie również mnie ukatrupił. A po co ryzykować własnym życiem? No właśnie, nie ma ku temu żadnego powodu. Dlatego, aby uniknąć przedwczesnej śmierci z rąk czy to rozsierdzonego bruneta czy rozgoryczonego blondyna, zacząłem poruszać się po mieszkaniu niczym duch. Normalnie fantom. Czułem się nieco dziwnie, wychylając się zza drzwi najpierw kontrolnie, aby upewnić się, że nikogo nie ma na horyzoncie, nim zdecydowałem się wyjść z własnego pokoju, no ale cóż… Środki bezpieczeństwa przede wszystkim.
Dai wiecznie miał zły humor, ale Ito rozgniewał się na mnie po raz pierwszy. Ze strony wokalisty wiedziałem, czego mniej więcej mogłem się spodziewać, a więc kiedy jakimś niefartem dane byłoby mi go spotkać podczas jego niekończącej się nerwicy, wiedziałem, że muszę uciekać gdzie pieprz rośnie, gdyż była to jedyna opcja, dzięki której mogłem zachować swój marny żywot. Gorzej było z nastolatkiem… Jeśli podda się już tym rzeźnickim zapędom i zachce mu się urządzić jakiś satanistyczny, czarnomagiczny obrzęd na mojej skromnej osobie, to miałem uciekać, tak jak w przypadku Daisuke czy może lepiej przeczekać w ukryciu? Bądź co bądź, jak już raz ucieknę, to już raczej tu nie wrócę…
Wciąż pozostając czujnym, przemykałem w stronę kuchni. Było już ciemno; mrok rozpraszany punktowo przez sztuczne światła spowijające stolicę zaglądały do mieszkania przez niezasłonięte okna. Akurat u nas wszędzie światła pogaszone. Czyżby muzyk i jego podopieczny gdzieś wyszli? Serio się obrazili? Gdybym wciąż nie był świadom, jaka duża różnica wieku ich dzieli, pomyślałbym, że poszli na randkę…
Tak, tak, mam tendencje do przeinaczania swojego życia w „Modę na sukces”. Wszyscy ze wszystkimi chodzą na randki, sypiają i się zdradzają. No cóż, taka moja pokręcona logika…
Właściwie to nie zamierzałem wyściubiać nosa spoza mojego sanctrum, dopóki wrzące emocje w obu moich współlokatorach nie opadną, jednak chęć wzięcia prysznica czy głód były silniejsze ode mnie.
Wszedłem do kuchni, w której również panował mrok. Sięgnąłem w kąt, w którym kłębiły się najgłębsze cienie, na oślep szukając czajnika elektrycznego. Nalałem wody i nastawiłem go. Wysunąłem szufladę, z której mieściły się kubki, czemu towarzyszył dźwięk obijającej się o siebie porcelany.
- Mógłbyś mi zrobić herbatę – dobiegł mnie głos z salonu. Tak się wystraszyłem, że niemalże upuściłem naczynie, które trzymałem w rękach. – Coś ty taki strachliwy? W burzę robiony?
Wytężyłem wzrok, aby dostrzec postać Ochidy zajmującą fotel. Siedział sztywno, z dłońmi kurczowo zaciskającymi się na podłokietnikach. Słabo go widziałem, gdyż jego również szczelnie owinęła czerń nocy, jednak mimo wszystko dostrzegłem, że blady owal jego twarzy nie wygląda już tak mizernie. Nie był już tak napięty, choć cienie pod oczami wciąż pozostawały obecne, przez co z tej odległości wydawało się, że jego oczodoły są pustymi jamami.
- Um… - zająknąłem się. – Jasne – skinąłem głową. – Zieloną? – upewniłem się.
- Zgodziłeś się? – zdziwił się. – Byłem pewien, że odpyskujesz jakimś kąśliwym tekstem, a tu proszę… od tak sobie wykonujesz nagle moje polecenia? – liczył na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, jednak ja wolałem milczeć. – Tak, poproszę zieloną.
Kiedy woda się zagotowała, wypełniłem dwa kubki wrzątkiem i skierowałem się w stronę bruneta. Usiadłem na kanapie, a herbatę postawiłem na niskim stoliku tuż przed nim.
- Saitou… - zacząłem niepewnie. – Saitou mówił mi, że masz problemy ze zdrowiem.
- Aaa… - mruknął ze zrozumieniem. – To dlatego jesteś taki grzeczny? Wziął cię na litość? – zaśmiał się niewesoło.
- Nie o to chodzi – pokręciłem głową. – Sam doszedłem do wniosku, że bezpodstawnie wszcząłem kłótnię. Kiedy tak siedzę w domu i nic nie robię, zaczyna mi odbijać… - wyznałem szczerze.
- To miały być przeprosiny? – prychnął i sięgnął po kubek z gorącym naparem.
- Pół na pół – odparłem po chwili namysłu. Daisuke zaśmiał się.
- Całe szczęście – błysnął zębami w uśmiechu. – Gdybyś jeszcze wyjechał mi tu z formalnymi przeprosinami, pomyślałbym, że Ito podmienił cię albo przeprowadził na tobie w domowych warunkach lobotomię – zachichotał.
- Oho, chyba zdrowiejesz – upiłem łyk herbaty. – A już się zaczynałem martwić…
- Więc jednak wziął cię na litość?
- Jaja sobie robisz? – prychnąłem. – Mnie? – Dai w odpowiedzi zaśmiał się raz jeszcze. – Ale tak serio… Rzeczywiście coś ci jest czy Saitou zmyślał?
- Mam problemy z sercem. Nadciśnienie tętnicze i miażdżycę; co prawda jeszcze nie spieszno mi wyemigrować do Krainy Wiecznego Uśmiechu, ale jednak… - westchnął. Przysunąłem się na skraj sofy i sięgnąłem jego zaciśniętej na podłokietniku dłoni, którą nakryłem własną.
- Nie wiedziałem…
W jakiś niewytłumaczalny sposób zrobiło mi się głupio i smutno. Mój ojciec też miał problemy z sercem, jednak kiedy dowiedziałem się o tym, nie wywarło to na mnie wrażenia. Właściwie byłem wtedy jeszcze nastolatkiem i w ogóle się tym nie przejąłem. Przechodziłem okres buntu, dlatego w tamtym momencie wszyscy byli dla mnie źli, niedobrzy i przede wszystkim obojętni… A teraz? Pomimo tego, jak potraktował mnie Ochida czy to podczas naszego pierwszego spotkania, czy afery z Hyde, czy tego jak w ogóle się do mnie odnosił na co dzień i zachowywał… gdybym tylko mógł, pomógłbym mu bez namysłu – niestety, znachorem ani lekarzem nie byłem, więc pozostawałem bierny.
- Jasne, że nie wiedziałeś, bo ci o tym nie powiedziałem – fuknął i strącił moją dłoń. Założył ręce na piersi. Przyjął swoją standardową pozycję „władcy świata i okolic”, jak zwykłem to określać. Przez chwilę siedział jakby naburmuszony, po czym zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. – Alex… Ty się naprawdę martwisz? – wydawał się być zdziwiony nie na żarty.
- Może nie jestem aż takim bezdusznym sukinsynem, za jakiego mnie miałeś, co? – rzuciłem kwaśno.
- Nie to miałem na myśli… - zaoponował. – Wiesz… Nie byłem dla ciebie zbyt miły…
- Prawda – zgodziłem się. Ochida skrzywił się nieznacznie. – No co? Myślałeś, że z grzeczności zaprzeczę?
- No nie… Akurat po tobie bym się tego nie spodziewał, jednak dzisiaj zaskoczyłeś mnie do tego stopnia, że jestem w stanie uwierzyć w cuda z wróżkami i Świętym Mikołajem na czele – wzruszył ramionami, a ja obdarowałem go miażdżącym spojrzeniem.
- Dzięki – syknąłem. – A tak w ogóle to nie kradnij moich tekstów, co? – warknąłem.
- W pewnym sensie to był komplement.
- Dobrze wiedzieć – uśmiechnąłem się jadowicie.
Dai ponownie zaśmiał się, tym razem krócej. Mimo panującej ciemności z łatwością mogłem dostrzec, jak ciekawsko mi się przygląda.
- Jak się czujesz? – zapytałem po chwili.
- Lepiej. Leki zaczęły działać – pokiwał głową, jakby chciał podkreślić, że zgadza się z własnymi słowami. – Jestem meteopatą, dlatego czułem się dzisiaj dość słabo.
- Dość słabo? Wyglądałeś jakbyś zaczął szukać tego przeklętego garnka złota leprechana po drugiej stronie tęczy już teraz! – wyrzuciłem ręce w powietrze, aby podkreślić dramatyzm mojej wypowiedzi. – No a tak swoją drogą, to rzeczywiście pogoda dzisiaj była paskudna…
- Nie znoszę, kiedy pada – wyznał. – Często dostaję wtedy arytmii…
- Och… - wyrwało mi się.
Wokalista spojrzał na mnie, jakby zdziwiony moją reakcją. Wydawało się, że naprawdę dziwi go fakt, że w jakimś stopniu obchodzi mnie jego stan zdrowia i w jakimś stopniu mu współczuję i żałuję go, bo tylko tyle mogę zrobić.
W jakimś stopniu.
Brunet podniósł się z fotela i przesiadł. Zajął miejsce obok mnie. Usiadł tak blisko, że nasze ramiona, biodra oraz uda stykały się. Czułem ciepło bijące od jego ciała.
- Wiesz… - zacząłem. – Znaczy, może od razu podkreślę, że nie chcę tym stwierdzeniem wszczynać nowej kłótni, więc się nie wściekaj – uniosłem dłonie w obronnym geście. Mężczyzna skinął głową, dając mi znak, że przyjął do wiadomości moje słowa. Wziąłem głębszy oddech. – Jesteś nerwowym typem, a bynajmniej takie odnoszę wrażenie. Powiedziałbym nawet, że jesteś cholerykiem… - urwałem na moment, aby upewnić się, co do jego reakcji. Całe szczęście na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. - …co oczywiście nie wpływa dobrze na twoje i tak pozostawiające wiele do życzenia zdrowie. Może zacząłbyś się nieco oszczędzać? – zaproponowałem.
- Co masz na myśli? Emeryturę? – spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nie. Ale może przestalibyśmy się kłócić? – wysunąłem propozycję. – Wiesz, mniej stresu, złości; lepiej dla serca – rozłożyłem ręce. – W każdym razie, można by było przynajmniej spróbować…
- Prawdziwy dzień cudów… - skwitował, za co zrugałem go spojrzeniem. – Dobra, dobra, rozumiem, żadnych takich zgryźliwych tekstów – uniósł dłonie. – Już będę grzeczny – zapewnił.
- Acha, jasne… - mruknąłem nieprzekonany.
- Skoro żądasz ode mnie niemożliwego, to chyba ja mogę wcisnąć ci w takim razie obietnicę bez pokrycia, co? – uśmiechnął się pod nosem. – Dobry pomysł, wzniosłe słowa, ale gorzej z wykonaniem…
- Ale dlaczego mielibyśmy niby nie spróbować? Może a nuż się uda? – próbowałem go przekonać.
- Nie no, jasne; spróbować zawsze można – przytaknął.
- Więc? Masz jakiś pomysł, jak zacząć wcielać w życie tan nasz chlubny plan? – zainteresowałem się.
- No… - zamyślił się. – To może zacznijmy od tego, że nie będziesz przyprowadzać do mieszkania swoich seks-przyjaciół, okej?
- Co?! – wrzasnąłem. – Ja nie mam żadnych seks-przyjaciół! – zaprotestowałem ostro. –Crena to po prostu chłopak, którego poznałem w parku!
- Aaa… Rozumiem – pokiwał głową. – No jak w parku, to wszystko jasne. Bo przecież z ludźmi poznanymi w parku od razu leci się w ślinę, nie? To jest logiczne – spojrzał na mnie z naganą.
- A co ci do tego, z kim się spotykam? – fuknąłem. – Nie twój interes, z kim lecę w ślinę, a z kim nie!
- Mój interes, bo mieszkasz z moim podopiecznym, a ja nie chcę, żeby pod moją nieobecność odbywały się tu jakieś orgie!
- Odwal się od moich znajomych!
- Alex! – huknął na mnie. – Przed chwilą chciałeś raz na zawsze przestać się ze mną kłócić, a teraz znów zaczynasz! – zamilkłem. Daisuke westchnął ciężko.
- Przepraszam… - mruknąłem niewyraźnie.
- Mogę liczyć na to, że nie zobaczę tego podejrzanego typa nigdy więcej? – odezwał się po chwili. – Słuchaj, Alex… Wiem, że może mi nie uwierzysz, ale mimo iż nad tobą nie sprawuję opieki, to nie zmienia faktu, że o ciebie też się martwię. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, nie chcę, żeby ktoś narobił ci przykrości…
- To znaczy, że…
- Tak, lubię cię – skinął głową i uśmiechnął się delikatnie.
W świetle tych przyjaznych słów spojrzałem na niego jakoś inaczej. W jednej chwili z intryganta, na którego kląłem siarczyście i przeklinałem w duchu, stał się zwykłym człowiekiem, z którym można było porozmawiać, pośmiać się i dojść do jakiegoś porozumienia. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jaki Dai jest przystojny. Zajebiście przystojny. Czułem jego gorący oddech na szyi, głębokie spojrzenie, którym jakby gładził całe moje ciało; słyszałem przyspieszone bicie własnego serca, elektryzujące dreszcze w okolicach lędźwi, jakbym się ekscytował. Tylko dlaczego? Dlaczego tak zareagowałem? Skąd u mnie taka reakcja? Czemu serce wali mi jak młotem?
- Nie chcę, żeby ktokolwiek inny cię całował… - szepnął.
Nachylił się nade mną. Widziałem jeszcze przez moment, jak ten drapieżny błysk w jego oczach gaśnie, zastępowany przez niepewność przed tym, czy nie zostanie odtrącony, nim zamknął oczy. Chwilę później poczułem jego gorące usta na moich. Jego wargi były lekko spierzchnięte, ale za to wręcz idealne do pocałunków. Ochida złożył na moich ustach kilka czułych całusów. Poczułem, jak przesuwa dłonią po moim policzku. Instynktownie objąłem go za szyję i pociągnąłem w swoją stronę, tym samym zmieniając naszą pozycję. Położyłem się na sofie, a on zawisł nade mną, wciąż nie przestając czule mnie całować. Rozsunął moje wargi językiem, a następnie wsunął go w moje usta. Jęknąłem z podniecenia. Jeszcze nigdy nie ekscytowałem się tak samym pocałunkiem. Założyłem mu jedną nogę na biodro, którą on przytrzymał, a następnie przesunął po niej aż do pośladka i sunął nią dalej. Jego dłoń zatrzymała się dopiero na boku mojego ciała. Nie spieszył się. Nie był zachłanny jak Hideto. Przeszło mi przez myśl, że sam się powstrzymuje, aby doznać jeszcze więcej przyjemności ze słodkich katuszy, po których pieszczoty zawsze stają się jeszcze bardziej intensywne. Wiedział, że pośpiech nie jest wskazany. Przecież na co dzień mieszkamy pod jednym dachem; mógł się mną nacieszyć do woli.
Daisuke przesuwał językiem po moim podniebieniu, zębach, zahaczał o mój język, który był skory do zabawy. Oddawałem z pasją wszystkie pocałunki. Zawładnęła mną chora obsesja, pragnienie dotyku.
Chciałem, żeby mnie dotykał.
Chciałem znaleźć się jeszcze bliżej niego.
Chciałem czuć jego ciepło.
Chciałem mieć go tylko dla siebie.
Zawładnęło mną pożądanie.
Chciałem się z nim kochać.
Tu i teraz; choćby i nawet miało boleć jak cholera – teraz liczyła się dla mnie jedynie jego obecność i dotyk, który jednocześnie łagodził wszelkie bóle i odbierał jasność myślenia.
Ale w tej chwili nie chciałem jasno myśleć.
Nie chciałem myśleć o niczym, gdyż wiedziałem, że mogłoby się to skończyć źle – na przykład zwycięstwem rozumu nad pożądaniem i odtrąceniem bruneta.
Wyginałem się w jego stronę, pragnąc go na wszelkie możliwe sposoby. Muzyk widział moje starania, stan, do którego mnie doprowadził – był zadowolony, choć on również nie pozostawał gorszy. Przesunął dłonią po moim brzuchu, na co odpowiedziałem mu cichym jękiem. Matko, to dopiero brzuch, a ja już jęczę!
Nasze języki splatały się na pograniczu naszych ust. Podwinąłem jego t-shirt, mając zamiar pozbyć się go, kiedy nagle usłyszałem ciche kliknięcie, a chwilę potem charakterystyczny odgłos otwieranych drzwi. Moment po tym światło w kuchni zapaliło się, a jako że kuchnia była połączona bezpośrednio z salonem, jasność wyłoniła z cieni nasze splecione postacie. Saitou stanął w progu pokoju jak wryty.
- Co… Jak wy…? – wydukał, spoglądając na nas oczami wielkimi jak monety 2€.
-Oj! (wiecie, to taki niby japoński odpowiednik polskiego „hej”, ale jakoś to nasze „hej” strasznie mi tu nie pasowało, dlatego zostanie tak o, właśnie o… od aut.) Oj! – skołowany podniosłem wzrok na Ochidę. – Co ty masz za manię odlatywania, kiedy do ciebie mówię? – jęknął. – Zupełnie jak Saitou… Ty se mów, a ja zdrów… - przewrócił oczyma.
Spojrzałem na niego zdezorientowany. Wciąż czułem dreszcze podniecenia, Daisuke nadal wydawał mi się być bardziej atrakcyjny niż kiedykolwiek wcześniej, jednak świadomość, że po prostu za daleko wybiegłem myślami nieco mnie peszyła i żenowała. Do niczego nie doszło. To moja chora wyobraźnia. Podświadome pragnienia.
Przełknąłem z trudem ślinę i sztywnym ruchem poprawiłem się na siedzeniu, jednocześnie przysuwając się do muzyka. Niby przypadkiem moja ręka wylądowała na jego kolanie. No co? Dlaczego niby nie urzeczywistnić moich myśli, szczególnie, kiedy były tak przyjemne?
- Nie pozwalaj sobie, dzieciaku – spojrzał na mnie z czymś pomiędzy rozbawieniem a politowaniem, jakim obdarza się przygłupiego szczeniaka, który próbuje zjeść muchę. – Na to akurat jesteś za młody o dwieście lat – parsknął, po czym podniósł się z kanapy. Zakląłem pod nosem w ojczystym języku, tak, aby mnie nie zrozumiał. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.

***

- Alex! – usłyszałem wołanie z łazienki. – Jak ci zaraz jebnę, to się nogami nakryjesz!
- Co znowu? – jęknąłem, zaglądając do zaparowanego pomieszczenia przez uchylone drzwi.
- Pozabierałeś wszystkie ręczniki do prania, to teraz przynieś czyste!
- To ja tu się staram i jeszcze zjebki za to dostaję? – prychnąłem pod nosem, kierując się w stronę szafy, która mieściła się na korytarzu. Wyciągnąłem z niej błękitny ręcznik, którym następnie cisnąłem w bruneta.
Nie, zboczuchy jedne, Dai wcale nie stał goły i wesoły; jedynie półnagi, bo miał na sobie tylko czarne długi dresy, które służyły mu najwidoczniej za piżamę. Owy ręcznik pełnił funkcję ogólną, że tak powiem; wisiał na wieszaku koło umywalki i służył do wycierania rąk.
- Uwielbiam, kiedy się dąsasz – zaśmiał się pod nosem, widząc moją kwaśną minę.
- A więc dlatego zawsze się ze mną kłócisz? – prychnąłem. – Dostaję przez ciebie nerwicy, bo ty lubisz kiedy się dąsam?! – syknąłem. – W takim tempie to ja pierwszy zejdę tu na zawał! I zapamiętaj sobie, jak kopnę w kalendarz, to będzie twoja wina! I ty będziesz płacił za transport moich zwłok do mojego kraju! – wycelowałem w niego oskarżycielsko palcem.
- Hę? Nie chciałbyś być pochowany w Japonii? – zdziwił się.
- C… Co?  - jego pytanie wydało mi się być strasznie nie na miejscu; tym bardziej, że mówił o tym z taką poważną miną. – A co cię to interesuje? Zresztą… pewnie i tak taka właśnie byłaby wola mojej rodziny, więc… - zająknąłem się. – O czym my w ogóle gadamy? – zreflektowałem się, a w moim głosie znów słychać było dozę irytacji.
- No dobra, już – uniósł dłonie w obronnym geście. – Spokój – przytknął mi palec do ust, widząc, że już szykuję się do odpowiedzi. W jakiś niezrozumiały dla mnie sposób świadomość, że dotyka moich ust unieruchomiła mnie i odebrała mi głos. – Naprawdę zamilkłeś? – zdziwił się. – Coś mi dzisiaj nie pasuje w twoim zachowaniu… - mruknął bardziej do siebie i przyłożył rękę do mojego czoła.
Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę.
Jesteśmy razem w łazience, co już samo w sobie jest dość wymowne.
Przede mną stoi półnagi Ochida i mnie dotyka.
Daisuke ma zajebisty brzuch…
Chyba jestem niewyżyty…
To zaczyna mnie z lekka przerażać.
Momentalnie poczułem, jak policzki zaczynają mnie piec. Znów poczułem się spięty, skołowany. Spojrzałem na wokalistę, którzy obdarzył mnie badawczym spojrzeniem.
- Masz gorące czoło – w jego głosie odbił się niepokój.
- Dlaczego was znowu naszło na romantyczne kąpiele? – do towarzystwa dołączył również Ito, którego zwabiły zapewne nasze głosy. – Już drugi raz nakrywam was wspólnie w łazience i nie powiem, żebym był z tego zadowolony… - mruknął nieco speszony. – Czy nie możecie robić takich rzeczy w twoim mieszkaniu, Dai-chan?
- Alex ma gorączkę – odezwał się wokalista, całkowicie ignorując wcześniejsze słowa swojego podopiecznego.
– Przeziębiłeś się? – zapytał Saitou, przekrzywiając przy tym ciekawsko głowę.
 - Nie, nie; nic mi nie jest – czym prędzej odwróciłem się i machając lekceważąco ręką na sztywnych nogach, niemalże nie uginając kolan wymaszerowałem z łazienki. Byłem pewien, że jeśli stawy ugną się, to już nie utrzymają dłużej mojego ciężaru ciała. Wpadłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie plecami, ciężko oddychając.

Co się ze mną dzieje?