Wszyscy chcieli Holendra, a w gruncie rzeczy wyszedł Polako-Norweg. Nie będę już przedłużać, bo widzę, że wszyscy czekali na kolejną część (co mnie niezmiernie cieszy! ^^). Pwiem tylko, że Polako-Polak nie dostał żadnego głosu, Polako-Holender zyskał 22%, a Polako-Norweg aż 88% głosów. Zresztą do Alexa bardziej Norweg pasuje, bo i takie imię i wygląd... Holendrzy są za wysocy! A pamiętajcie, że Alex, w gruncie rzeczy, to niziołek xD
A tak z innej beczki:
○ znacie jakiś fajny blog z opowiadaniem nawiązującym do "Final Fantasy" (obojętnie której części)?
○ który film z "Final Fantasy" podobał się wam najbardziej?
○ no i poszukuję czegoś ciekawego z Noctisem... czegokolwiek - opowiadania, filmu... co macie to dajcie :)
Tak, tak, fazuję na "Final Fantasy". Dobrze zgadłyście ^^''
A tak z innej beczki:
○ znacie jakiś fajny blog z opowiadaniem nawiązującym do "Final Fantasy" (obojętnie której części)?
○ który film z "Final Fantasy" podobał się wam najbardziej?
○ no i poszukuję czegoś ciekawego z Noctisem... czegokolwiek - opowiadania, filmu... co macie to dajcie :)
Tak, tak, fazuję na "Final Fantasy". Dobrze zgadłyście ^^''
„Nowy Świat” cz.7
Daisuke. Crena. Daisuke.
Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke.
Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena. Daisuke. Crena.
Daisuke.
Crena.
Cholera! Dlaczego zachowuję się jak
rozmarzona nastolatka? Dlaczego jestem taki niepoważny? Czy ja naprawdę nie mam
innych zmartwień?
Odpowiedź jest jasna: tych dwóch facetów
absolutnie zawróciło mi w głowie…
Jeden z nich jest bezpośredni, wiecznie
uśmiechnięty. Jasno dał mi do zrozumienia, że podobam mu się i chce mnie
przelecieć, choć w tamtej chwili nie znaliśmy się dłużej niż dwadzieścia cztery
godziny. Mimo wszystko zaznaczył dobitnie, że nim zaciągnie mnie do łóżka, chce
mnie dobrze poznać i zakochać się we mnie. Zachowuje się niecodziennie,
nieprzewidywalnie; zapewne powiedziałbym, że brakuje mu piątej klepki, gdybym
się w nim nie zadurzył
No
i drugi; wieczny melancholik, zgryźliwy tetryk, który potrafi rozpętać piekło z
tak błahego powodu jak ten, że w
łazience nie ma ręcznika do wycierania rąk. Ogółem przez większość czasu
próbuje zabić mnie wzrokiem. Wepchnął mnie w objęcia swojego
kolegi-seksoholika, usprawiedliwiając się tym, że rzekomo znalazł mi pracę w
postaci prywatnej niańki. Jeszcze niedawno życzyłem mu wszystkiego, co
najgorsze i z chęcią sam przyczyniłbym się do wysłania go do Krainy Wiecznego
Uśmiechu, jednak teraz to się zmieniło. Dowiedziałem się, że ma problemy
zdrowotne i zrobiło mi się go żal… Zauroczyłem się w nim, nawet jeśli ten nie
jest mną zainteresowany i właściwie to odnoszę wrażenie, że robi wszystko, aby
mnie do siebie zniechęcić – ale ja i tak w jakiś niewytłumaczalny sposób przywiązałem
się do niego i czuję do niego niepokojący, niegasnący pociąg.
Dobra, jeszcze rozumiem, żebym zauroczył
się w Crenie – w końcu jest taki nieszablonowy, inni niż wszyscy, których do
tej pory dane było mi poznać, a przy tym wyraził zainteresowanie moją osobą –
ale w Daim? Na litość wszystkich bożków shinto! Co jest ze mną nie tak?
Przecież ten człowiek ma nierówno pod sufitem! Już przy naszym pierwszym
spotkaniu kazał mi się rozbierać, jest władczy, nieustannie się drze, ma
tendencje do bezceremonialnego włażenia mi do łazienki, kiedy się kąpię i
masowania mi pleców (co akurat wychodzi mu perfekcyjnie, ale cii…), i…
Po chwili dłuższego zastanowienia
dochodzę do wniosku, że to, iż Ochida nie jest zbyt normalny, w jakimś stopniu
pokrywa się z tym, że również na swój wybuchowy i nieznośny sposób jest
nieszablonowy, podobnie jak i Ketsueki. Problem polega na tym, że wokalista
Kegerou jest inni niż wszyscy, ale w gorszym tego słowa znaczeniu – jest
chamski, grubiański, wredny, ma manię wielkości i…
… i…
…i jest zajebiście przystojny, ma
fantastyczny uśmiech i…
Stop!
Alex, otrząśnij się!
Wróć do rzeczywistości i porzuć te senne
mrzonki!
No ale pytam na poważnie – czy nie jest
logicznym to, że zakochujesz się w osobie, która cię pragnie; odpowiadasz na
to, co ona czuje do ciebie? Czy nie tak zawsze było we wszelakich harlequinach
i dramach? Więc dlaczego, mimo iż Crena zdeklarował, że się mną interesuje, to
ja wciąż delikatnie spycham go na drugi plan, gdyż pierwszy zajmuje ten
cholerny tetryk? Dlaczego wywyższam ponad osobę, która wykazała mną zainteresowanie,
kogoś kto jest po prostu zimnym i zajebiście przystojnym draniem?
Chora sytuacja.
Jakby tego było mało to ta sytuacja robi
się jeszcze bardziej chora, kiedy uwzględni się, że z Ketsuekim spędziłem jeden
dzień, mam jedynie jego wizytówkę, a on z kolei ma dziewczynę i mieszka w
Fukanace, która jest odległa od Tokio o tysiące kilometrów. Za ścianą mam tego
zdziadziałego choleryka, o którym nie mogę przestać myśleć w kontekście
wybiegającym poza sferę, w której można byłoby uplasować przyjaciela, przez co
czuję się cholernie niezręcznie; zupełnie tak, jakby on mógł usłyszeć te
wszystkie nieprzyzwoite myśli.
Zwariuję…
Nagle drzwi otworzyły się energicznie,
przerywając mój monolog wewnętrzny. Odwróciłem głowę na poduszce, aby móc
zobaczyć, kto zawitał w moje progi.
- Długo zamierzasz się jeszcze wylegiwać
w tym łóżku? – w progu drzwi stanął brunet z rękami założonymi na piersi. –
Wstawaj, nierobie jeden! – prychnął.
W normalnej sytuacji zapewne rzuciłbym
jakąś kąśliwą uwagę, przewrócił się na drugi bok i na złość zakopał pod kołdrą,
ale od pewnego czasu nasze relacje z Daim zmieniły się; albo, uściślając, to
moje nastawienie zmieniło się, gdyż jego zachowanie względem mnie wciąż
pozostawało takie samo. Bez słowa sprzeciwu wywindowałem się do pozycji
siedzącej i odgarnąłem niesforne kosmyki włosów z twarzy. Udało mi się stłumić
rozdzierające ziewnięcie. Ostatnio przez te wewnętrzne rozterki nie mogłem
spać…
- Wyglądasz paskudnie; jakby ci ktoś oczy
podbił – stwierdził. Ta, nie ma to jak komplement z samego rana, prawda? I ja
się w nim zadurzyłem? Sam nie mogę w to uwierzyć… - Co ty robisz po nocach, że
z rana zawsze jesteś niewyspany? Od kilku dni muszę cię budzić, bo zapewne,
gdyby nie moja interwencja, to nie podniósłbyś się z łóżka do wieczora –
cmoknął z niezadowoleniem.
Nie odpowiedziałem. Podniosłem się z
trudem z materaca i chwiejnym krokiem ruszyłem do szafy. Rozsunąłem jej
przesuwane drzwi i utkwiłem spojrzenie w stosie spodni i t-shirtów, byleby
tylko nie musieć spoglądać w te czekoladowe otchłanie – jeszcze bym się
zapomniał i chlapnąłbym coś głupiego!
- Nie podoba mi się twoje zachowanie –
muzyk zbliżył się do mnie. Niepewnie spojrzałem na niego kątem oka. Był tak
blisko, że czułem ciężki zapach jego mocnych perfum. – Co się z tobą dzieje?
Zmieniłeś się… Stałeś się nieco anemiczny… i małomówny… Coś cię gryzie? –
dopytywał. Pierwszy raz widziałem takie zainteresowanie z jego strony; aż się
zdziwiłem.
- Nie, wszystko w porządku – odparłem
beznamiętnie i chwyciłem pierwsze lepsze czyste ubrania, po czym skierowałem
się do łazienki.
***
Obecność Ochidy z pewnością nie wpływa na
mnie zbyt dobrze – przykładem może być choćby to, że teraz paradowałem jak
idiota w turkusowych spodniach i czarnej, półprzezroczystej koszuli z a’la
skórzanymi rękawami – kuźwa, skąd takie coś wzięło się w mojej szafie? Chyba
Saitou znów się pomylił, roznosząc wyprasowane przeze mnie ubrania na swoje
miejsca…
Ślęczałem już półgodziny nad kubkiem
zielonej herbaty, który był dziś moim śniadaniem. Nie, wcale nie chodzi o to,
że nie mogłem jeść z miłości, nie. Właściwie to zamarzyła mi się kanapka.
Wiecie, taka zwykła, ot co – ale to Japonia, a więc ciężko tu dostać zwykły
chleb pszenny. Japończycy mianem „chleba” nazywają wyrób z ciasta drożdżowego,
w którego środku kryje się nadzienie ze słodkiej aż do bólu zębów fasoli. Ech,
nigdy nie pomyślałbym, że zatęsknię za taką błahą rzeczą jak kanapki… Naprawdę,
kiedy zbyt długo siedzisz w domu i nie masz, co robić, zaczynasz myśleć o
pierdołach… Właśnie! Może gdybym w końcu znalazł pracę, wróciłaby mi zdolność
jasnego myślenia i minęłaby ta chora fascynacja chłopakiem, którego ledwo znam
i gbura, który przez większość czasu ma minę, jakbym ośmielił się zrobić filety
z jego ukochanej złotej rybki?
***
- Nie wierzę… - wydusił z siebie
wokalista Kagerou. – A już myślałem, że zaraz zaczniesz ode mnie żebrać na
utrzymanie… - wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
- Ha, ha – skwitowałem. – Uśmiałem się
jak nigdy – burknąłem.
- Olej go, Alex-chan! – Ito objął mnie po
przyjacielsku ramieniem. – Trzeba uczcić to, że w końcu udało ci się znaleźć
pracę! Musimy to oblać! – wykrzyknął radośnie, jednak zaraz się zreflektował pod
naciskiem miażdżącego spojrzenia Daisuke. - …soczkiem, rzecz jasna – dodał,
uśmiechając się przy tym przesłodko.
- Dopóki nie będziesz pełnoletni,
zapomnij o oblewaniu czegokolwiek – warknął brunet, po czym skierował się w
głąb korytarza.
- Dobra, mniejsza z Daim! – blondyn
machnął lekceważąco ręką. – Powiedz, gdzie wyczaiłeś tę ofertę pracy? –
zainteresował się.
- Bezkres Internetów – odparłem rzeczowo.
Tak, moi mili, koniec słodkiego lenistwa,
którego, notabene, od pewnego czasu miałem już dość, gdyż miałem wrażenie, że
od nieróbstwa robią mi się odleżyny na dupie. Nawet zajmowanie się obowiązkami
domowymi, takimi jak sprzątanie, nie było w stanie przezwyciężyć myśli, że
jestem bezrobotny. Niepotrzebny. Ja po prostu lubię mieć coś do zrobienia. Lubię
tę świadomość, że jestem przydatny, że ktoś na mnie liczy, że coś ode mnie
zależy.
Dobra, ale przejdźmy do sedna rzeczy –
oczywiście podstawowe pytanie brzmi: cóż to za praca? Czego się spodziewacie?
Wysokie stanowisko programisty w znanym koncernie technologicznym w rodzaju
Asusa czy Toshiby? Dobrze płatna robota grafika komputerowego tworzącego
reklamy telewizyjne, za które spółki płacą krocie? No to w takim razie
przeliczyliście się; i to grubo. Posada jaką objąłem nie była żadną górnolotną.
W zasadzie to tylko po części dotyczyła tego, o czym tak naprawdę miałem
pojęcie - a więc informatyki. Aby już nie przedłużać napięcia, powiem wprost,
że zostałem po prostu recepcjonistą w trójgwiazdkowym hoteliku jakich pełno. W
ogłoszeniu było napisane, że potrzebują kogoś młodego, dyspozycyjnego,
znającego dobrze języki obce oraz posiadającego wiedzę na temat komputerów – no
to viòla, oto jestem ja! Bez zarzutu znam angielski, liznęło się trochę w
szkole niemieckiego, choć przyznam, że germanistą nie jestem. Moja wymowa
pozostawia wiele do życzenia, gdyż mam tendencje do wciskania w niemieckie
słówka tego charakterystycznego angielskiego „ł”, przez co wychodzi mi między
innymi: „ałwidełzejn”. Umiem też całkiem nieźle po francusku, norwesku no i
oczywiście po japońsku, a dodatkowo mam wykształcenie informatyczne, więc można
powiedzieć, że jestem, może nie idealnym kandydatem, ale w gruncie rzeczy, od
biedy nadającym się. Niestety nie mogłem pochwalić się żadnym certyfikatem czy
ukończoną szkołą pod kierunkiem turystycznym, dlatego przewidywałem, że w
najbliższym czasie, żeby zachować posadę, będę musiał kopsnąć się na jakieś
kursy uzupełniające, a może nawet pokwapić się o studia zaoczne…
Umowa-zlecenie.
Moja pierwsza praca w Kraju Kwitnącej
Wiśni.
Właściwie to już nie mogę się doczekać.
- Alex-chan? – z zamyślenia wyrwał mnie
głos nastolatka. Spojrzałem na niego pytająco. – Wiesz… Może dość dziwnie to
zabrzmi, ale już od dłuższego czasu cisnęło mi się to na usta… - nieco się
zmieszał.
- O co chodzi? – dociekałem.
- No… Mówiąc wprost, to cię podziwiam.
- Mnie? – zdziwiłem się. – Niby za co?
- Za zdolność szybkiego dopasowywania się
do nowego otoczenia – powiedział otwarcie. Spuścił wzrok, nie chcąc patrzeć mi
w oczy. Był zawstydzony. – No bo… dla mnie początki są zawsze trudne. Nawet
kiedy zmieniałem szkoły, pierwsze półrocze było dla mnie okresem „kwarantanny”,
że tak to nazwę… a ty… a ty tak szybko ze wszystkim się oswajasz. Jest to dla
mnie coś niesamowitego, bo kiedy myślę o tym, że niestety kiedyś przyjdzie mi
skończyć szkołę średnią i będę zmuszony ruszyć na studia, i kolejny raz przeżyć
tę „kwarantannę”, to aż robi mi się słabo; a przecież to zmiana szkoły, tylko
szkoły. Ty wyjechałeś do innego kraju, gdzie panuje zupełnie inna kultura; w
ogóle wszystko jest inne! Nie miałeś tu żadnych znajomych, prawdę mówiąc,
pojechałeś w ciemno, a życie postanowiło cię nie oszczędzać. Najpierw problemy
z lokum, potem Daisuke, sponsa mówiący po starojapońsku… Właściwie to jestem
zszokowany tym, że tak szybko przyzwyczaiłeś się do Daiego. Akihito odwiedza
mnie od ponad roku i wciąż się go panicznie boi…
- Właściwie to ja się nie przyzwyczaiłem
do Ochidy – wyznałem.
- Co? – blondyn aż podniósł głowę,
przestając krytycznie kontemplować swoje białe, rodem z reklamy Persila,
skarpetki.
- No to, co słyszałeś – wzruszyłem
ramionami. – Szczerze powiedziawszy, to ja też się go trochę boję... czasami… –
dodałem dobitnie.
- No ale… ale nawet to jak się
zachowujesz tutaj; zawsze moi lokatorzy przez pierwsze miesiące byli cisi, bali
się cokolwiek zrobić samemu, a ty… ty zachowujesz się, jakbyś był tu od dawna.
Jakby to był twój dom od zawsze, tylko po prostu wyjechałeś na bardzo długi
czas i po powrocie potrzebowałeś dosłownie chwilki na zaklimatyzowanie się z
powrotem w japońskich realiach codzienności – spoglądał na mnie niczym
szczeniak na nową zabawkę.
- Jak ty to ładnie ująłeś – zachichotałem
pod nosem. - Cieszę się, że taki obraz udało mi się zbudować w twoich oczach –
uśmiechnąłem się niewesoło. Ruszyłem w stronę salonu, gdzie następnie rozsiadłem
się na fotelu, który najczęściej okupowany był przez muzyka. – Niestety, nie
jest on prawdziwy.
- Alex?
- Hm? – podniosłem wzrok na chłopaka,
który ślęczał nade mną.
- Nie tęsknisz za rodziną?
Minęła długa chwila nim zebrałem się na
odpowiedź.
- Tęsknię – przyznałem cicho. – Tęsknię
jak cholera – przełknąłem nerwowo ślinę.
- Nigdy nie wspominałeś o domu…
Utrzymujesz kontakty z rodziną? – zainteresował się.
- Przede wszystkim z siostrą. Piszę
krótkie wiadomości, ona z kolei wysyła mi całe referaty zawierające
uwzględnienia najmniejszych pierdół; łącznie z tym, ile sierści wypadło naszemu
psu – zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- Naprawdę?
- Nie no – machnąłem ręką. – Przesadzam.
Po prostu… chyba chce, abym wciąż był na bieżąco, jeśli chodzi o to, co dzieje
się w domu – wzruszyłem ramionami.
- A dlaczego z nią nie porozmawiasz?
Przecież lepiej jest mówić niż pisać; rozmowa lepiej się klei, no i więcej
można przekazać… - zauważył.
Minęła kolejna, tym razem jeszcze dłuższa
chwila nim udało mi się opanować, przełknąć zbierającą się w gardle gulę i
wydusić z siebie:
- Wolę pisać. Nie chcę rozmawiać z nią
twarzą w twarz, nawet jeśli dochodzi do tego pośrednictwo jakiś internetowych
programów jak Skype. Jestem pewien, że gdybym ją zobaczył, rozpłakałbym się jak
małe dziecko – uśmiechnąłem się pod nosem, zwieszając głowę. – Naprawdę
tęsknię…
W tym momencie dałbym sobie rękę uciąć,
że z korytarza doszedł mnie cichy odgłos, podobny do tego, który towarzyszy
gwałtownemu wciągnięciu powietrza. Spojrzałem w tamtym kierunku, jednak
nieskazitelny mrok panujący w tamtej części mieszkania zdawał się być niezmącony
przez żadną nieczystą duszę. Ciemności zebrało się na westchnięcia, co?
Uśmiechnąłem się kwaśno pod nosem.
- Słuchaj… a właściwie to jakiej ty jesteś
narodowości? – blondyn zadał to pytanie, jakby było czymś absolutnie normalnym.
- Chwila… Saitou, chcesz mi powiedzieć,
że mimo iż mieszkamy ze sobą tyle czasu, to ty jak do tej pory wiedziałeś tylko
jak się nazywam? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
- No i jak wyglądasz! – dodał, jakby to
coś miało zmienić. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Boże, co za idiota… -
No więc? – dopytywał. – Co z tą twoją narodowością?
- Jestem półpolakiem-półnorwegiem.
- Co? – zdziwił się.
- Jajco – warknąłem. – Po prostu moi
rodzice nie pochodzą z tego samego kraju. Matka jest z Polski, a ojciec z
Norwegii, przez co mam też podwójne obywatelstwo – wyjaśniłem.
- Podwójne? – powtórzył niczym zacięta
płyta. – Znaczy polskie i norweskie?
- Nie, mozambickie i czeczeńskie –
przewróciłem oczami.
- Serio? – aż otworzył oczy szerzej ze
zdumienia. – Chwila… Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – spojrzał na mnie
krytycznie.
- No brawo… - westchnąłem ciężko. –
Saitou, proszę, powiedz mi, czy wy macie tu w Japonii w szkole taki przedmiot
jak wiedza o społeczeństwie albo coś w ten deseń? Wiesz, że uczysz się o
regulacjach prawnych obowiązujących w twoim kraju i na świecie… i tak dalej…
- No mamy – przyznał. – Ale co to ma do
rzeczy?
- Rozumiem, że nie chodzisz na te lekcje?
- Chodzę – wzruszył ramionami. – Ale nic
na nich nie robię.
- Widać.. - uśmiechnąłem się pobłażliwie.
***
Jeśli miałbym coś powiedzieć na temat pracy
zaledwie po przepracowaniu kilku dni, to określiłbym ją dwoma słowami:
zajebiście nudna. Właściwie to nie robię nic oprócz silenia się na sztuczne
uśmiechy, od których bolą mnie już policzki, podaję klucze i odbieram telefony
(notabene telefon na recepcji ma strasznie irytujący dźwięk. Rozważałem takową
możliwość, że po wysłuchaniu jakiegokolwiek dzwonka miliony razy dziennie,
każdy denerwowałby mnie do granic możliwości, ale to nie jest istotne). Moje
stanowisko pracy nie było jakieś fenomenalne – ot siedziałem na wysłużonym,
trzeszczącym złowrogo pod moim ciężarem (a raczę przypomnieć, że nie ważyłem
dużo więcej niż przeciętny Japończyk) głębokim fotelu obrotowym obitym
powycieraną, czarną skórą. Na równie wysłużonym biurku wykonanym z jasnego
drewna czy raczej sklejki obklejonej powłoką, która miała imitować drewno, stał
komputer stacjonarny. Nie był najnowszy, ale podejrzewam, że szanowny
patriarcha Abraham także go nie używał, więc ogólnie nie było aż tak źle.
Poprawiłem jego wydajność pozbywając się kilku trojanów, plików-śmieci i
naprawiając błędy dysku C, więc w zasadzie mogłem powiedzieć, że funkcjonował
całkiem przyzwoicie. Za moimi plecami znajdował się wysoki regał, do którego
półek zostały poprzybijane niewielkie haczyki, na których z kolei wisiały
klucze do kolejnych pokoi. Przed sobą, oprócz biurka, miałem wysoki kontuar z
kamiennym blatem w dziwnym zielonkawym odcieniu. Leżały na nim rozłożone ulotki
z reklamami oraz ofertami hotelu, w którym zostałem zatrudniony, póki co na
okres próbny. Recepcja sama w sobie zajmowała jedynie niewielki kąt w dość
obszernym, ale urządzonym w kiczowatym stylu hallu, do którego bezpośrednio
wchodziło się z ulicy. Na podłodze leżała czerwona wykładzina w złote wzroki,
która śmierdziała starością. Pod przeciwną ścianą do tej, pod którą znajdywało
się moje miejsce pracy, stała kanapa na wysokich, drewnianych nóżkach z obiciem
w kremowo-różowe pasy oraz kilka krzeseł do kompletu porozstawianych między
niskimi, masywnymi stolikami, których blaty zakrywały identyczne broszury jak
na kontuarze. Ściany oklejone były jasną tapetą w brzoskwiniowe wzory, które ja
nazywałem „crazy-fantazy” (czyt. krejzi-fantejzi od aut.). Ogółem, ktoś chciał,
aby tchnęło z tego pomieszczenia majestatem i przepychem rodem z końca XIXw.,
jednak wyszło kiepsko, biorąc pod uwagę, że meble były zapewne kupowane na
bazarze staroci, a wykładzina i tapety po przecenie, czyli były towarami, które
zalegały na składzie, ewentualnie właścicielka mogła je dostać w spadku od
jakiegoś znajomego, który się przeprowadzał…
Jaka była moja szefowa? Była to miła
kobieta po czterdziestce; przynajmniej takie wrażenie zrobiła na mnie podczas
rozmowy o pracę oraz tych naprawdę nielicznych chwil, które przyszło nam ze
sobą spędzić, choćby mijając się na zapleczu, mieszczącym się w pomieszczeniu
za recepcją. Właścicielka, pani Yukimoto, przesiadywała w swoim gabinecie,
który mieścił się na końcu korytarza na parterze i, jak zgadywałem, zapewne
usilnie próbowała wiązać koniec z końcem. Gości było niewiele, dlatego ciężko
zapewne było wyjść z podobnym interesem na plus. Na czterdzieści trzy pokoje
zajętych było osiem. Dużo osób dzwoniło, jednak po usłyszeniu oferty, szybko
dziękowali za informacje i rozłączali się.
Najgorzej było w nocy. Dlaczego? Głównie
dlatego, że strasznie mi się nudziło. Siedziałem w pustym hallu i gapiłem się w
sufit. Nigdy nie lubiłem grać w pasjansa, a z kolei nie chciałem grać w choćby
jakieś gry przeglądarkowe, bo niby jak miałbym się z tego wytłumaczyć z tego,
gdyby pani Yukimoto nakryłaby mnie? Jakby nie patrzeć, byłem w pracy i nie
miałem prawa robić takich rzeczy. W każdym razie nudziło mi się nieprzeciętnie,
a nawet mimo najszczerszych chęci nie udałoby mi się wytrwać całej nocy gapiąc
się w sufit i nie zajmując się czymkolwiek innym, dlatego też zacząłem nosić do
pracy książki; szczególnie, kiedy trafiała mi się nocka. W końcu zacząłem korzystać
z tej ogromnej biblioteczki, która zajmowała całą ścianę w moim pokoju. Muszę
przyznać, że jeśli chodzi o książki, przede wszystkim powieści, to mogłem podać
sobie rękę z Daisuke (gdyż nie ulegało wątpliwości, że są to własności Ochidy,
albowiem Saitou czytał jedynie mangi i stronił od tradycyjnych książek). Aż
dziw, że mogę mieć coś wspólnego z tym zdziadziałym tetrykiem… Chociaż w sumie
to dobrze. Będę musiał porozmawiać z nim o literaturze. Możliwe, że wspólny
temat pomoże nam się jakoś do siebie zbliżyć, co z czasem może zaowocować tym,
że w końcu moje nieprzyzwoite myśli względem muzyka ziszczą się…
Skrzywiłem się nieznacznie pod nosem i
poczułem ucisk w żołądku, kiedy tylko pomyślałem o wokaliście Kagerou. Dziwnie
się czułem, kiedy rozmyślałem o nim w ten sposób… Wciąż nie mogłem oswoić się z
myślą, że zauroczyłem się w nim. To było takie… nie na miejscu… Jest dużo
starszy ode mnie, wredny, cyniczny, a w dodatku nasze relacje są ciężkie do
określenia, jednak z pewnością nie są zdrowe. Ten człowiek w ogóle jest dziwny…
a może właśnie to jest przyczyną tego, że się w nim zadurzyłem?
Przygryzłem wewnętrzną część policzka,
aby wyrwać się z wiru myśli o brunecie. Im mniej o nim myślałem, tym lepiej. Od
pewnego czasu zacząłem go także unikać, gdyż w jego obecności dostawałem
skłonności do oddawania się czynnościom, które przeczyły zasadom
zdroworozsądkowym, co dziwiło nawet mnie. Jednocześnie ciągnęło mnie do niego i
odpychało – cóż za paradoks…
Skupiłem się ponownie na przerwanym w
środku akapicie. Materiał mojego uniformu, na który składały się czarne
spodnie, biała koszula oraz kamizelka; z przodu bordowa - z tyłu czarna –
szeleścił nieprzyjemnie, kiedy poprawiałem się na krześle. Odrzuciłem do tyłu
włosy, które opadały mi na twarz i przysłaniały tekst.
- Alex-san? – usłyszałem za sobą głos.
Ponownie przerwałem lekturę. Odwróciłem
się na krześle i podniosłem głowę, aby spojrzeć na wysokiego Japończyka o
kruczoczarnych włosach sięgających szczęki i alabastrowej cerze, która
kontrastowała z kolorem jego włosów. Co mnie zdziwiło, tęczówka w jego prawym
oku miało barwę brązową, a w lewym zieloną. Nie wyglądało to jednak tak sztucznie
jak u Ketsuekiego – kolory jego oczu były bardziej naturalne. Przypatrywałem mu
się uważnie, jednak nie dostrzegłem tych ledwo widocznych, błękitnawych zarysów
soczewek, co nakierowało mnie na to, że chłopak musiał cierpieć na
heterochromię (heterochromia jest to przypadłość, która objawia się tym, że
dany człowiek ma jedno oko danego koloru, a drugie drugiego od aut.).
- Cześć – przywitał się dość sztywno i
postąpił w moją stronę kilka kroków. Chciałem uśmiechnąć się na powitanie, aby
nieco go ośmielić, jednak zaraz skrzywiłem się paskudnie, kiedy coś
nieprzyjemnie strzeliło mi w szczęce.
- Au… - jęknąłem, łapiąc się za obolałą
żuchwę.
- Wiedzę, że nie jesteś jeszcze wprawiony
– zaśmiał się. – Jestem Fujimaru Takara – przedstawił się – i jestem tu hostem...
no i w zasadzie to równocześnie boyem hotelowym.
- Miło mi cię poznać, Fujimaru-san –
odłożyłem książkę na biurko, wstałem i wyciągnąłem rękę w jego stronę, którą on
mocno uścisnął.
- Słyszałem, że niedawno pojawił się nowy
pracownik, więc chciałem cię poznać… - mruknął. – Byłem ostatnio na zwolnieniu
lekarskim, więc nie miałem okazji zobaczyć cię wcześniej, a… znaczy, nie spodziewałem
się, że będzie to ktoś twojego pokroju…
- Chodzi ci o to, że jestem
obcokrajowcem? – zmarszczyłem delikatnie brwi, nie chcąc pokazać swojego
niezadowolenia, choć szczerze powiedziawszy, źle przyjąłem jego słowa.
- Nie, nie – podniósł ręce w obronnym
geście. – Raczej… o twój wygląd…
- To znaczy? – spojrzałem na niego
podejrzliwie. – Co ci się nie podoba w moim wyglądzie?
- Nic! – zaoponował ostro. – Właśnie
podoba mi się!
- A więc podobam ci się? – zdziwiłem się.
O dobry Buddo, tylko nie mówcie mi, że to ktoś pokroju Creny, bo drugiego
takiego awangardzisty nie zniosę…
- Co? – uniósł brwi. – Ale nie w takim
sensie! Nie jestem tobą zainteresowany w sensie seksualnym! Przecież nie jestem
gejem! – ostatnie zdanie wypowiedział jakby było ono rzeczą oczywistą, bo przecież
to nienormalne interesować się tą samą płcią…
- Przepraszam, ale masz jakiś problem z
akceptowaniem homoseksualistów? – rzuciłem mu nieprzychylne spojrzenie. – Jeśli
tak, to wybacz, ale masz problem, ponieważ ja nim jestem – rozłożyłem ręce,
podkreślając, że jeśli w rzeczywistości jest nastawiony na „anty”, to nasza
rozmowa dobiegła końca. Nie zamierzałem zadawać się z homofonami; bądź co bądź
przeszedłem też wiele nieprzyjemnych chwil głośno przyznając się do swojej
odmiennej orientacji seksualnej i wolałem sobie tego zaoszczędzić…
- Nie! – pokręcił energicznie głową. –
Nie rozumiemy się! Chodzi mi o to, że bardzo podobają mi się twoje włosy! –
wyjaśnił.
- Och… - zreflektowałem się.
Takara postąpił kolejne kilka kroków w
moją stronę i ujął w dwa palce pasmo moich włosów, przyglądając się mu z
zainteresowaniem.
- Naturalne? – zapytał. – Jak długo je
zapuszczałeś? – dociekał.
- Tak, tak, naturalne; niedoczepiane,
niefarbowane… Myślę, że zapuszczałem je około siedmiu lat… - przekalkulowałem
szybko w pamięci.
- To naprawdę długo! – zdumiał się. –
Nigdy jeszcze nie spotkałem się z kimś, kto miałby naturalnie tak jasne włosy –
uśmiechnął się nieznacznie. – Naprawdę, niesamowite…
Szczerze powiedziawszy poczułem się nieco
niezręcznie, kiedy ktoś tak otwarcie wychwalał, nie kryję, że sam również tak
uważałem, jeden z moich największych atutów.
- Ee… - zająknąłem się. – Dziękuję.
W tym momencie odezwał się mój telefon.
Korzystając z tego, że byliśmy tu sami, pozwoliłem sobie na odebranie
połączenia.
- Skarbie – odezwał się głos po drugiej
stronie, nim zdążyłem choćby się przywitać czy wypowiedzieć standardowego
„moshi, moshi” („moshi, moshi” to odpowiednik polskiego „halo” od aut.) –
ostatnio zauważyłem, że dużo czasu spędzasz w jakimś hotelu. Czy ty straciłeś
dach nad głową?
- Crena? – zdziwiłem się, gdyż nie
zdążyłem nawet rozpoznać numeru na wyświetlaczu nim odebrałem. – Skąd ty…?
- Oj, kochanie, jako informatyk chyba
powinieneś wiedzieć, że na podstawie sygnału, jaki nadaje twoja komórka, bez
problemu mogę ustalić twoje obecne położenie – zachichotał słodko; niczym
szarlatan.
- Ty mnie śledzisz?! – wykrzyknąłem; sam
nie wiem czy w tej chwili byłem zły, czy po prostu zdziwiony do granic
możliwości.
- Oj tam, zaraz śledzisz – niemalże
usłyszałem, jak macha lekceważąco ręką. – Czy to źle, że chcę wiedzieć, gdzie
podziewa się mój ukochany podczas mojej nieobecności?
- Crena, ja ci przypominam, że ty masz
dziewczynę – warknąłem. – Chyba, że już z nią… - zreflektowałem się.
- Nie, jeszcze jej nie rzuciłem, bo ty
oficjalnie nie zdeklarowałeś, że chcesz ze mną być – wciąż chichotał radośnie,
a ja nie wiedziałem, co jest powodem jego uciechy.
- Co cię tak bawi?
- Po prostu cieszę się, że mogę
porozmawiać z moich skarbem – cmoknął do słuchawki, jakby chciał mi dać do
zrozumienia, że pragnie mnie pocałować.
- Nie nazywaj mnie tak… - westchnąłem.
- A jak wolisz? Alex-chan brzmi lepiej?
- Niech będzie – z powrotem opadłem na
swoje siedzisko.
- No, nie odpowiedziałeś na moje pytanie
– przypomniał. – Więc jak jest z twoim zakwaterowaniem? Jeśli masz jakieś
problemy, to dzwoń do mnie! Możesz zamieszkać ze mną! Właściwie rozejrzałem się
trochę za ofertami pracy pod twoim kątem i znalazłem kilka ofert, które mógłbyś
rozpatrzeć, ale rzecz jasna wszystko w Fukanace, więc musiałbyś się do mnie
przenieść i…
- Crena – przerwałem jego monolog – ja
właśnie pracuję w tym hotelu.
- Naprawdę? – zdziwił się.
- Nie na niby – żachnąłem.
- Nie rozumiem...
- No oczywiście, że naprawdę, imbecylu! –
sapnąłem z politowaniem.
- Ja tu do ciebie z czułościami, a ty
mnie wyzywasz – westchnął z rozżaleniem. – Ale i tak cię lubię – zaśmiał się.
- Lubisz? – powtórzyłem niepewnie.
- Alex-chan, sam przyznałeś, że ledwo co
się znamy; ja też potrzebuję czasu, aby się w tobie zakochać… co jednak nie
zmienia faktu, że mnie pociągasz! – znów ten szarlatańczy chichot.
- Jasne… - mruknąłem nieco zmieszany.
Znów poczułem ucisk w żołądku, a w sercu pustkę wywołaną niepewnością. Przeszło
mi przez myśl, że jestem niesprawiedliwy. Crena mnie lubi; przynajmniej lubi. A
Dai? Ochida z wielką chęcią zamordowałby mnie na miejscu; mimo wszystko to
jednak jego bardziej pożądam… To… takie nielogiczne… - Coś jeszcze chciałeś? –
zapytałem rzeczowo.
- Oj, jakiś ty oschły – cmoknął z
niezadowoleniem. – Mógłbyś się trochę postarać, wiesz? – prychnął. – Czy to
źle, że martwię się o ciebie i interesuję tym, czy masz gdzie mieszkać?
- No… nie – przyznałem w końcu. –
Dziękuję za troskę.
- Już lepiej – byłem pewien, że się
uśmiechnął. – Aa… Skoro pracujesz w hotelu, to może załatwiłbyś mi pokój, co,
skarbie? Niedługo znów przyjeżdżam na nagrania, a jeśli jest możliwość, żeby
spotykać się z tobą prawie non stop, to chcę ją koniecznie wykorzystać.
- Kiedy dokładnie przyjeżdżasz?
- Jakoś w przyszłym tygodniu. Wszystko
jeszcze zależy od tego, kiedy zmobilizują się chłopaki z grupy technicznej; dam
ci jeszcze znać, okej? Ale masz tam jakiś wolny termin?
- Jasne. Właściwie to większość pokojów
stoi pusta, więc możesz sobie przebierać w nich i wybrzydzać – zaśmiałem się
pod nosem.
- Jeszcze lepiej! – odpowiedział mi tym
samym. – No to do zobaczenia niebawem, kochanie! Kolorowych i zboczonych snów;
rzecz jasna tylko i wyłącznie o mnie! – zachichotał.
- Crena… - warknąłem.
- Alex – nagle spoważniał, co nieco mnie
zaniepokoiło.
- Słucham.
- Właściwie to mam do ciebie jeszcze
jedną prośbę.
- Jaką?
- Obiecaj mi coś – wziął głębszy wdech. –
Obiecaj mi, że kiedy przyjadę, kiedy się spotkamy, pocałujesz mnie; z własnej
woli, dobrze? Liczę na długi i namiętny pocałunek, zgoda? – przez dłuższą
chwilę milczałem. – Obiecasz mi to? Proszę… - kolejna chwila. – Alex, może cię
to zdziwi, ale twoje uczucia są dla mnie ważne. Jeśli coś do mnie czujesz,
nawet jeśli jest to najmniejsza iskierka uczucia, proszę, okaż mi to. Jest to
dla mnie takie ważne, ponieważ chcę wiedzieć, że nie jest to jednostronne
zainteresowanie… - i znów cisza. – Alex…
- Obiecuję… - szepnąłem.
- Dziękuję – z pewnością uśmiechnął się
ponownie.
Rozłączyłem się. To było piękne
pożegnanie; aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Właściwie to w życiu nie
posądziłbym Ketsuekiego o to, że może być taki romantyczny… Zagryzłem wargę.
- Ktoś cię nachodzi? Prześladuje? –
zapytał niepewnie Fujimaru, który przez cały czas przysłuchiwał się moim
odpowiedziom.
- Mniej więcej…
- W takim razie powinieneś zgłosić to na
policję i…!
- Nie – przerwałem mu, kręcąc głową.
- Dlaczego? – zdziwił się.
- Bo kocham tego wariata – uśmiechnąłem
się do siebie pod nosem. – Chyba...
Coś czuję, że Crena nie da mi w spokoju
poczytać książki…