Oneshoot Ryoga (BORN) x Tsuzuku (Mejibray)

przy BORN - "Devilish of the Punk"

"Ficzek o niczym"

Tytuł: ?
Paring: Ryoga (BORN) x Tsuzuku (Mejibray)
Typ: oneshot
Gatunek: ?
Beta: -
Ostrzeżenia: tekst jest… jakby to ująć? Skomplikowany… Myślę, że niewiele osób to zrozumie, bo sama zastanawiam się nad tym, co brałam, kiedy to pisałam. W każdym razie obiecuję, że następnym razem wezmę pół…

      - Ej, Tsuzuku - zagadnąłem przyjaciela siedzącego obok mnie. Brunet wyjął z ust słomkę, przez którą sączył swoje mohito i spojrzał na mnie pytająco. - Nie uważasz, że niebo dzisiaj jest bardziej błękitne niż kiedykolwiek wcześniej? - zapytałem poważnie. Wokalista spojrzał przelotnie na nieboskłon w swoich dużych, zakrywających niemalże połowę twarzy okularach przeciwsłonecznych, po czym znów wbił wzrok we mnie; tym razem obdarował mnie spojrzeniem pełnym politowania.
      - Ryoga, czego ty tam sobie dolałeś do tej puszeczki? - wskazał na puszkę coli w moich rękach. Ja, w przeciwieństwie do Tsuzuku, nie mogłem sobie pozwolić dziś na raczenie się alkoholem, gdyż przyjechałem samochodem i zamierzałem jeszcze dzisiaj wrócić nim do domu.
      Znajdowaliśmy się w ogrodzie muzyka - nienagannie utrzymanym ogrodzie z równymi rabatami kolorystycznie komponujących się ze sobą kwiatów oraz symetrycznie przyciętymi drzewami - jednak sam fakt, że ten kawałek ziemi prawnie należał do niego, nie był jednoznaczny z tym, że wokalista Mejibray zakasał rękawy i sam zabrał się do roboty. Wręcz przeciwnie, miał do tej brudnej roboty zatrudnionego ogrodnika.
      - Nic - odparłem niezrażony.
      Siedzieliśmy koło siebie na ogrodowej huśtawce - on w siadzie skrzyżnym ze szklanką między nogami, ja z jedną nogą podciągniętą pod brodę, a drugą płasko opartą na ziemi. Od czasu do czasu bujałem nas, aby huśtawka nie zatrzymała się.
      A propos ogrodnika... Ogrodnik - młody, nawet niebrzydki chłopak - właśnie pojawił się w naszym widnokręgu; ukłonił się głęboko w geście pożegnania. Ja odpowiedziałem mu skinieniem głowy, podczas gdy Tsuzu go zignorował. Chłopak wyszedł tylną furtą ogrodu na rzadko uczęszczaną przez samochody piaskową drogę, zapewne kierując się do domu. Zadziwiające, że w stolicy Japonii jest gdzieś choćby jedna niewyasfaltowana droga? No, gdyby ktoś mi tak powiedział, to też bym się zdziwił. Zgadywałem, że właściwie to nie ma takich dróg ani w Tokio, ani w jego pobliżu - ale ja dodam znacząco, że nie byliśmy w pobliżu Tokio. Są wakacje, każdy potrzebuje odpoczynku i właśnie z tej racji brunet zaszył się w swoim niewielkim domku położonym na wsi. W tym roku zaprosił mnie do siebie, jednak ja nie zamierzałem długo tu zabawić...
      - Już? - zapytałem po chwili.
      - Co "już"? - spojrzał na mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
      - Przeleciałeś go już? - sprostowałem. Muzyk uśmiechnął się drapieżnie. - Oj daj spokój, przecież nie od dziś wiem, że takie zagrywki są bardzo w twoim stylu - wywróciłem oczyma. - A... No i jak w ogóle było z tą panienką wynajętą, rzekomo, do sprzątania?
      - Zaczęła płakać i prosić, żebym nie robił jej krzywdy - prychnął.
      - Usłuchałeś jej?
      - Ryoga! - zganił mnie spojrzeniem. - Aż takim erotomanem to nie jestem! - oburzył się i spojrzał na mnie z urazą, zakładając ręce na piersi. - Nic jej nie zrobiłem - dodał dobitnie.
      - Aha... - mruknąłem beznamiętnie. - A co z nim?
      - Jest zaręczony.
      - To jakiś problem?
      - Ryoga, dobrze się dzisiaj czujesz? - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Gdzie podział się ten nieskalany blondas, który zawsze ganił mnie za to, że jestem, cytuję, "bezdusznym, szowinistycznym seksoholikiem bez krzty moralności i sumienia"? - zaśmiał się pod nosem.
      - Przefarbowałem włosy, gdybyś nie zauważył - wskazałem na moje, obecnie, niebieskie kosmyki, które w bezładzie tańczyły po mojej twarzy do rytmu świszczącego między gałęziami wiatru, łaskocząc mnie.
      - Ach, i to pozwala ci być teraz bezlitosnym skurwielem, który na wszystko ma wywalone? - fuknął.
      - Mniej więcej - wzruszyłem ramionami. - Więc jak z tym ogrodnikiem? - dopytywałem.
      - Nijak. Niedługo bierze ślub... a bynajmniej tak twierdzi... Zresztą nieważne, nie będę przecież tego sprawdzać. To nie moja sprawa - wzruszył ramionami. - W każdym razie w akcie miłosierdzia stwierdziłem, że dam mu się nacieszyć wiernością małżeńską, bla, bla, bla... i tak dalej, i tak dalej... - uśmiechnął się z przekąsem.
      - Musiał albo nie słyszeć, że zatrudniasz ludzi nie tylko jako pomoc domową, ale także jako przelotnych kochanków, albo był bardzo zdesperowany i szybko potrzebował gotówki - mruknąłem kwaśno.
      - Nie wiem - wzruszył ramionami. - Nie pytałem go o motywy czy powody, ale zapewne masz rację - upił łyk napoju.
      Wiatr wzmógł się. Ciepłymi, niemalże aksamitnymi podmuchami muskał moją twarz i wbijał w nozdrza dusząco słodki zapach, od którego kręciło się w głowie. Kwiecie szumiało cicho, uspakajająco. Miejsce to w tym momencie wydało mi się być naprawdę bliskie odwzorowaniu znaczenia słowa "raj" i przestało mnie dziwić, że Tsuzuku - zwierzę imprezowe, seksoholik, sadysta - zaszywał się tu, kiedy tylko miał ku temu okazję. Czasami przyjemnie było odciąć się od świata zewnętrznego; choćby pozornie i na chwilę.
      - Co cię ugryzło? - szturchnął mnie w ramię. - Wydaje mi się, że dzisiaj jakoś dręczy cię fakt, że jesteśmy tak różni... – nie doczekawszy się odpowiedzi z mojej strony postanowił kontynuować. Wziął głębszy oddech. - Pamiętasz jak się poznaliśmy? - nieznacznie skinąłem głową, dziwiąc się, że zebrało mu się na wspominki. - Ty, kłębek szczęścia i ja, desperat-melancholik - zaśmiał się, jednak nie był to zbyt wesoły śmiech. - Już przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałem ci, że nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, dlatego byłem zdziwiony, kiedy z dnia na dzień okazywało się, że mamy ze sobą coraz lepszy kontakt. Właściwie to w pewnym momencie nawet mnie to przeraziło... - uśmiechnął się do siebie, wpatrując się w soczysto zielone źdźbła trawy. - Ale było dobrze... dobrze, prawda? - spojrzał na mnie wyczekująco, jednak ja wciąż uparcie i wymownie milczałem. - Też tak myślałem... - westchnął i wtedy to ja na niego spojrzałem; zaskoczony. - Już dawno temu w mojej głowie pojawiła się myśl, że tym, co tak naprawdę nas łączy i podtrzymuje naszą przyjaźń, jesteś ty i twoja dobra wola. Gdybyś tak desperacko nie próbował wciąż utrzymywać ze mną kontaktu, zapewne dzisiaj bylibyśmy dla siebie obcymi ludźmi; dzięki twoim staraniom mogę powiedzieć, że mam "przyjaciela"... Jednak teraz nie widzę w tobie tej chęci. Jesteś przygaszony, zrezygnowany. Nigdy wcześniej nie widziałem cię w takim stanie. Może i się denerwowałeś, irytowałeś na mnie, ale... nigdy jeszcze nie widziałem cię w takim stanie, w którym wyglądałbyś tak jak teraz - jakbyś chciał zrezygnować ze mnie.
      - O czym ty mówisz? - spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami ze zdumienia.
      - Nie chciałeś tutaj przyjeżdżać, prawda? - zadał kolejne pytanie, nie odpowiadając na moje. Niepewnie skinąłem. - Dlaczego? Co się we mnie zmieniło, aż tak bardzo, że odepchnęło nawet ciebie?
      - Jestem po prostu zmęczony - przetarłem rękoma twarz. - Tsuzuku, nie oszukujmy się, twój dom jest daleko od Tokio, a ja chciałbym jeszcze dziś wrócić do siebie i odpocząć.
      - Dlaczego nie możesz odpocząć ze mną?
      Odchyliłem głowę do tyłu i znów utkwiłem spojrzenie w błękicie nade mną. Obserwowałem jak porwane strzępy chmur szybko mkną po niebie. Niewielki czarny ptak przefrunął z gałęzi na gałąź.
      - Ptaszek... - mruknąłem, a brunet zaśmiał się. - O Buddo, a ty jak zwykle o jednym... - wywróciłem oczyma, jednak nie powstrzymałem się od mimowolnego uśmiechu, który sam pchał mi się na usta.
      - Jak do tej pory to "umoralnianie" mnie bawiło cię... a bynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Śmiałeś się z tego, jaki jestem płytki. Czasem się denerwowałeś, kiedy przeginałem, jednak zawsze myślałem, że ten kontrast, jaki tworzymy względem siebie, bawi cię, a teraz... teraz odnoszę wrażenie, jakbym cię męczył; jakbyś miał mnie dość... - przyglądał mi się uważnie. Przymknąłem powieki.
      - To nie tak... - mruknąłem.
      - Więc jak?
   - Zastanawiałem się… Zastanawiam się nad tym... ile jeszcze czasu nam zostało – wydukałem.
      - Nie rozumiem... - pokręcił głową.
   - W sensie... - zaciąłem się. - Jak długo jeszcze będziemy przyjaciółmi... kiedy mnie potraktujesz tak jak innych; tak jak tego ogrodnika i resztę... - zrobiłem kwaśną minę. - Bo... Tsuzuku, ja, owszem, bawiłem się dobrze przy twoim boku, ale nigdy nie śmiałem się z ciebie. Po prostu bawiłem się z tobą; nigdy twoim kosztem - otworzyłem oczy, aby ujrzeć go tuż nad sobą. Pochylał się nade mną, nasze twarze dzieliła naprawdę niewielka odległość. Czułem jego gorący oddech na policzku. - Bo... Bo przecież ty wiesz, że to nie zabawa trzymała mnie przy tobie... ja... - zająknąłem się.
      - Nie wiem - odparł szybko. - Mogę się jedynie domyślać - odsunął się na swoje poprzednie miejsce. Teraz to on wyglądał na strapionego.
      - Uraziłem cię? - położyłem dłoń na jego ramieniu.
   - Nie - uśmiechnął się słabo. - Ale... Zrozumiałem, że, zresztą jak zawsze, masz rację. Ciekawe, ile czasu nam zostało... nam jako przyjaciołom... - zaciskał mocno szczęki, jakby hamował złość lub łzy... lub jedno i drugie.

***

      - Szybciej! - wrzasnąłem. – AAAACH~! Nnn! OCH~! Właśnie tu! - wbijałem paznokcie w jego plecy. Przyciągałem go do siebie, aby poczuć jego obecność jeszcze dobitniej. - Tsuzuku, zabiję cię, jeśli teraz przestaniesz! - krzyknąłem, wiedząc, że chłopak lubił bawić się w maksymalnie długie opóźnianie orgazmu kochanka.
      - Nie zamierzam... - wysapał owiewając moją szyję gorącym oddechem, po czym znów przylgnął do niej ustami, znacząc ją czerwonymi śladami.
       Jęczałem i wiłem się pod nim z rozkoszy. Jeszcze nigdy w życiu nie było mi tak dobrze. Ledwo potrafiłem nabrać tchu spękanymi, zeschniętymi ustami. Gardło miałem zdarte od całonocnych wrzasków, a płuca paliły mnie wręcz żywym ogniem, jednak było mi dobrze. Cholernie dobrze. Brunet przyspieszył we mnie ruchy, przez co wyciągałem coraz wyższe dźwięki. Tej nocy doszedłem już dwa razy i naprawdę niewiele brakowało mi do osiągnięcia po raz trzeci spełnienia. Jego dłoń na moim członku poruszała się zgodnie z jego mocnymi pchnięciami we mnie. Raz za razem uderzał w mój czuły punkt. Wrzasnąłem jeszcze głośniej, kiedy pozwolił mi kolejny raz dojść - pobrudziłem przy tym nasze brzuchy. Muzyk również osiągnął spełnienie; nie wytrzymał i doszedł we mnie.
      - Przepraszam... - wydyszał, opadając na miejsce obok mnie.
   - Nie przepraszaj - przysunąłem się do niego. - Byłeś wspaniały - pocałowałem go namiętnie.
      - Ty... również... - wydusił z siebie między kolejnymi pocałunkami.

***

Leżałem z głową ułożoną na kolanach Tsuzuku, który siedział wyprostowany na ogrodowej huśtawce i od czasu do czasu nas bujał. Obaj wpatrzeni byliśmy w niebo, na którym pięknie zachodziło słońce barwiąc nieboskłon na pomarańczowo i żółto. Niebo nad nami przypominało nieco płynne złoto. Brunet gładził mnie opuszkami palców po szyi, co było bardzo przyjemne. Mimo wspaniałych okoliczności przyrodniczych oraz niewinnej przyjemności, którą sprawiał mi mój kochanek, wcale nie czułem się dobrze.
- Jaki dzisiaj kolor ma niebo, Ryoga? – wokalista Mejibray odezwał się niespodziewanie. – Czy dzisiaj też ma jakiś wyjątkowy kolor?
- Tak.
- Jaki? – dopytywał.
- Chujowy – wypaliłem grubiańsko.
Tsuzu jedynie westchnął i nie odpowiedział już, jednak chwilę potem zrobił to za niego jego telefon. Urządzenie odezwało się piskliwą melodyjką, przy czym mało mnie nie ogłuszyło, gdyż muzyk trzymał je w kieszeni spodni, a więc tuż przy moim uchu. Zerwałem się jak oparzony do siadu. Tsuzuku spojrzał na mnie przepraszająco, po czym skierował się w stronę domu, aby móc spokojnie porozmawiać. Tym razem to ja westchnąłem - ciężko.
- Przepraszam, że przeszkadzam… - dobiegł mnie nieśmiały głos zza moich pleców. Odwróciłem się, żeby spojrzeć na ogrodnika, który najwidoczniej nie do końca wiedział, jak ma się zachować. – Może to nie moja sprawa, ale… ale mam jedno pytanie…
- Wal.
- Bo ja… Ja myślałem, że pan i pan Tsuzuku jesteście przyjaciółmi, a teraz wydaje mi się, że wasze relacje… znaczy mnie nic do tego! – podniósł ręce w obronnym geście. – Nie mam nic do tego!
- Po prostu mnie przerżnął i tyle – wzruszyłem ramionami. – Radzę ci zmienić pracę, jeśli nie chcesz, aby ciebie także przeleciał w niedługim czasie – powiedziałem beznamiętnie. Chłopak spojrzał na mnie przestraszony i czym prędzej zniknął wśród zarośli, kiedy dojrzał, że Tsuzu znów kieruje się w moją stronę.
Bez słowa usiadł, a ja znów ułożyłem głowę na jego kolanach. Tym razem głaskał mnie po głowie, czule wplatając palce w moje włosy i bawiąc się nimi.

***

- Aach~! Mocniej! – wrzeszczałem, kiedy kochanek raz za razem wchodził we mnie, zdawałoby się, coraz głębiej. – Nnn! Tsuzuku! – jęczałem wyciągając coraz wyższe tonacje.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy… - szepnął mi na ucho, po czym przygryzł je.
- Rżnij mnie! – zażądałem.
- Wedle życzenia… - uśmiechnął się sadystycznie. Jego pchnięcia były jeszcze mocniejsze i szybsze. Czułem ból, a przy tym również nieopisaną przyjemność. – Tak dobrze? – upewnił się.
- Taa…ak!… - wydusiłem z siebie między kolejnymi krzykami.

***

Miałem wrócić do domu już po pierwszym dniu, jednak jakoś tak wyszło, że zostałem u, obecnie, mojego kochanka na dziesięć dni. W zasadzie sam nie wiem dlaczego – może spodobały mi się to conocne orgie?
Nosiłem ubrania Tsuzuku; były na mnie dobre z tej racji, że nosiliśmy ten sam rozmiar. Aktualnie leżałem na ogrodowej huśtawce w krótkich jeansowych spodenkach, które nie sięgały mi nawet połowy uda oraz białej bokserce i flanelowej koszuli w kratkę. Owszem, chciałem nieco skusić wokalistę, odsłaniając moje najatrakcyjniejsze partie ciała, to znaczy nogami; w końcu nie wiadomo, jak długo będę go jeszcze pociągał…
Dziś całą huśtawkę miałem dla siebie. Leżałem z założonymi rękami pod głową i bujałem się jedną nogą. Pogoda nie sprzyjała. Niebo zasnuło się popielatymi, ciężkimi chmurami i nie wyglądało na to, żeby miało się rozpogodzić. Wiał przeszywający wiatr, który wzbijał w powietrze co słabsze płatki kwiatów i zmuszał delikatne gałązki krzewów do ukorzenia się przed jego potęgą. Jak zwykle przyglądałem się maratonowi chmur. Mimo zimna, które doskwierało mi już od dłuższego czasu, nie zamierzałem się stąd ruszać.
Dlaczego?
Dobre pytanie…
Byłem naprawdę zdziwiony, kiedy przyszedł Tsuzu; w dodatku z grubym kocem i kubkiem zielonej herbaty, którą wcisnął w moje zmarznięte dłonie. Przykrył mnie szczelnie, a sam przykucnął przy huśtawce opierając jedynie dłonie na jej krawędzi.
- Może wrócisz do domu? – zaproponował.
- Nie – odpowiedziałem twardo.
- Zaraz będzie padać.
- Trudno.
- Rozchorujesz się.
- Trudno.
Brunet westchnął – od pewnego czasu robił to coraz częściej… i ciężej.
- Kochasz mnie, prawda? – zapytał otwarcie.
- Zamknij się – burknąłem i odwróciłem się do niego plecami.
- To dlatego tyle ze mną wytrzymałeś; dlatego tak uparcie chciałeś się do mnie zbliżyć i utrzymać naszą przyjaźń, która, gdyby nie twoje karkołomne starania, w warunkach naturalnych nigdy nie miałaby prawa istnieć – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – To dlatego, że mnie kochasz, prawda?
- Jak Buddę kocham, zaraz ci strzelę… - warknąłem.
- Powiedz to – zażądał.
- Nie!
- Powiedz to!
Uderzyłem go w twarz. Na jego prawym policzku odcisnęło się pięć moich palców.
- Kochasz mnie, ale nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że ja nie umiem odwzajemnić twojego uczucia, mimo iż bardzo się staram. Rozkochałeś mnie w sobie, Ryoga… problem leży we mnie. Już dawno temu powinieneś był dać sobie ze mną spokój i być szczęśliwy z kimś innym.
Między nami zapanowała cisza, którą po długiej chwili dopiero grzmot nadchodzącej gdzieś z oddali burzy odważył się przerwać.
- A ty mnie kochasz? – zapytałem cicho.
- Ryoga… - westchnął. – Ja… Ja nie umiem… Moje życie emocjonalne praktycznie nie istnieje, więc… - zająknął się. - Przecież wiesz, jak bardzo bym tego chciał…
- Więc nie pokazuj mi się na oczy, dopóki mnie nie pokochasz – nasze spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę. Podniosłem się do siadu, po czym zająłem się piciem herbaty i absolutnie go zignorowałem.
Tsuzuku przysiadł na krawędzi huśtawki. Przez długi czas siedzieliśmy razem w ciszy, wpatrując się w niebo. W końcu zaczęło mrzeć, a potem rozpętała się prawdziwa burza; jednak my, wciąż niezmienni i statyczni, trwaliśmy na swoich miejscach. Byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Nawałnica była bardzo gwałtowna; deszcz zacinał tak mocno, że krople, które rozbijały się na mojej skórze sprawiały mi ból.
Miałem wrażenie, że mijają wieki.
Cała wieczność.
Aż dziw, że jeszcze tego dożyłem; że moje ciało nie rozsypało się w drobny pył.
Aż wreszcie…
Poczułem lodowatą dłoń bruneta zamykającą się na mojej.
Niemożliwe? Naprawdę?!
Ze zdziwieniem spojrzałem na niego, a on uśmiechnął się delikatnie. Rozszerzyłem oczy w bezbrzeżnym zdumieniu i przez chwilę nie wiedziałem, co mam zrobić. Tyle uczuć i emocji przelewało się we mnie, tworząc w moim umyśle mieszanki, których nie potrafiłem nazwać, których, byłem pewien, nie czułem nigdy wcześniej. Tak szybko jak się pojawiały, tak szybko także spływały wraz z pierwszym w tym sezonie tak ulewnym, letnim deszczem. W końcu rzuciłem się na niego i mocno przytuliłem.
W jednej chwili burza ustała.
Czas zamarzł i pękł niczym delikatne i kruche szkło.
Zegary znów zaczęły cicho tykać.
Chmury szybko rozwiewał wiatr, robiąc miejsce dla bezkresnego błękitu.
- Nie uważasz, że niebo dzisiaj jest bardziej błękitne niż kiedykolwiek wcześniej? – zapytał Tsuzu, a ja zacząłem się śmiać.

Po policzkach popłynęły mi łzy radości. 

4 komentarze:

  1. Ostatnio dodajesz tylko notki z zespołami, o których nie czytam, ale że to ty, to tym razem spróbowałam i... Nie zawiodłam się. To było specyficzne, ale miało w sobie to coś, co sprawia, że chcę czytać twoje opowiadania. Tą lekkość pisania, w której nie ma sztuczności. Czekam ze zniecierpliwieniem na ostatni rozdział 'monsters', a zwłaszcza na kolejny 'nowego świata'. Życzę ci weny i dziękuję za to opowiadane.

    OdpowiedzUsuń
  2. To było urocze <3 Miałam taakiego banan na twarzy jak to czytałam. A tsuzu taki domyślny. Chciałabym spotkać takiego domyślnego faceta. Może on wiedziałby czego chcę, kiedy ja nie wiem O-o? Mniejszaaa...

    Nie mam weny na jakiś ultra długi komentarz więc pozwól, że przynajmniej zaznaczę swoją obecność czymś krótkim

    I nie, tekst nie jest dziwny... Możesz brać swoją standardową dawkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam to wczoraj, ale nie miałam jak skomentować. Więc... To jest świetne. Piękne. Cudowne. Nie wiem, co brałaś, ale jeśli przestaniesz to będę bardzo niezadowolona, bo to wyszło po prostu genialnie :D Udało Ci się przekonać mnie to tego paringu a to jest spory wyczyn .-. Bardzo podoba mi się jak ukazałaś Tsuzuku, bo to jest 100% tego, jak ja go widzę. I Ryoga. Ta dwójka tutaj po prostu mnie urzekła, dziękuję ♥
    I z niecierpliwością czekam na piąty rozdział aoiszki ;u;
    Weny~ (:

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, ich związek rzeczywiście jest nieco skomplikowany i nie bardzo go rozumiem. Być może niedokładnie przeczytałam, albo tak miało być. A przeczytałam z ciekawości (jak dawno nie czytałam ff o.o), żeby zobaczyć, czemu nazywasz ten tekst skomplikowanym. Trochę się dziwię Tsuzuku, że taki jest. Albo Ryodze, że takiego go akceptuje, łotewa.
    Ale błagam, nie nadużywaj imienia Buddy.

    OdpowiedzUsuń