mini-seria "Long, long time ago" - official yaoi diary cz.1 Mitsuki (Delcaroix) x KON (CelL)

Ło masz, jaki długi tytuł... Chyba najdłuższy jak do tej pory na tym blogu.. ^^''

Tak, tak wiem, miały być "Monstersy" i co? I żopa, że tak zabłysnę znajomością języków obcych. Czy to się na mnie jakoś uwzięło? ;_; Nie mogę napisać tej piętnastej części, bo wszystko wydaj mi się być takie infantylne i trywialne...
Ale macie coś innego na pocieszenie :) Oczywiście zespołów nie znacie, ale polecam poszukać - są to dopiero początkujące grupy (Delacroix wydali tydzień temu dopiero swój pierwszy album, a CelL funkcjonują dopiero od czerwca 2012 roku), ale naprawdę warto. Szczególnie Delacroix, które mnie urzekło :D

Co do samego opka - jest mocno przerysowane, szczególnie jeśli chodzi o popularność muzyków, a już w szczególności szczególności sławy Mitsukiego, ale to wszystko na potrzeby ficzka.

Dla zapoznania z twórczością, szczególnie Delacroix, polecam piosenkę Mugen Kairou ♥ Zakochałam się w niej :*

Kita-pon mistrz photoshopa xD Jest to oryginalny baner z bloga Mitsukiego, ale jak to zobaczyłam, to po prostu nie mogłam się powstrzymać xp Musiałam to przerobić C:
Tytuł: „Long, long time ago” - Official yaoi diary cz.1
Paring: Mitsuki (Delacroix) x KON (CelL)
Gatunek: obyczajowe romansidło, mam nadzieję, że nie wyjdzie smutne
Typ: mini-seria cz.1/3 – napisałam wszystkie trzy części jednego dnia :D Już dawno nie miałam takiego wena C: Tak w ogóle to zdecydowałam się jedynie na mini-serię, ponieważ mam tak wiele niedokończonych serii, że sama już się w tym nieco gubię =.='' No i jestem pewna, że to opko przeczyta naprawdę mało osób, o ile ktokolwiek porwie się na czytanie o zespołach, o których nigdy wcześniej nie słyszał
Beta: -


Delacroix                                              CelL 
Mitsuki – wokalista                              KON – wokalista
Saya – gitarzysta                                   NAO - gitarzysta
Rei – basista                                           SIN - gitarzysta
Tomo – perkusista                                YUKI- basista
(perkusista jako tako nie należy do zespołu; nie widnieje nawet na zdjęciach grupowych, dlatego go pomijam)
Zawsze zastanawiałem się, jak to się dzieje, że w życiu niektórych muzyków nadchodzi taki moment, w którym, zdawałoby się, w jednej chwili stają się kimś zupełnie innym, obcym. Zastanawiałem się, jak to się stało ze mną…
W poprzednich dwóch zespołach, w których grałem zanim dołączyłem do Delacroix, wciąż niezmiennie dawałem z siebie wszystko, podobnie jak moi zmieniający się towarzysze, dlatego nie potrafię określić, co tak naprawdę przyniosło nam sławę. Nasze zaangażowanie wciąż było na takim samym wysokim poziomie; staraliśmy się jak umieliśmy. Może z czasem po prostu doszlifowaliśmy swoje umiejętności? Może… Jednak to nie powinno zmieniać tego, kim byliśmy… a zmieniło.
Patrząc na to z dystansu czasu naprawdę mam wrażenie, jakbyśmy się stali sławni w jeden dzień. Tyle wrażeń, sprzecznych emocji, radości oraz niepewności, czasem nawet strachu… to wszystko stanowiło gęstą, nieprzebytą mgłę, która osiadła na moich wspomnieniach; nie mogłem się przez nią przebić. Jedna z wytwórni przyjęła nasze demo, dostrzegła w nas potencjał, a potem wszystko jakby samoistnie poszło do przodu. Pstryknięcie palcami i z nieznanego nikomu muzykowi zmieniającego zespoły, przysłowiowo, jak rękawiczki, stałem się Mitsukim z Delacroix – sławnym wokalistą, do którego zdjęć fanki wzdychają i uśmiechają się błogo, o którego autograf fani niemalże się biją, o którym piszą opowiadania erotyczne w internecie… W jednej chwili zniknęło wszystko, co „niepotrzebne”. Stałem się niedostępny dla starych znajomych, z którymi, wydawałoby się, że jeszcze tak niedawno chodziłem na imprezy lub po prostu odwiedzaliśmy się nawzajem, żeby pogadać i utrzymać znajomość. Ci ludzie zniknęli. Sława, pieniądze, nowy telefon, nowy numer telefonu, nowy komputer, nowy e-mail, nowe miasto, nowe mieszkanie… wszystko nowe. Ale czy nowe zawsze oznacza lepsze? Już nie byłem ich znajomym. Byłem sławnym muzykiem, na którego mogli jedynie popatrzeć na plakatach. Stałem się dla nich kimś nieosiągalnym.
Często zastanawiałem się, jak moi starzy znajomi o mnie teraz myślą; czy uważają mnie za snoba, skoro potrafiłem poświęcić naszą znajomość dla kariery? Odwróciłem się od nich, by zamknąć w szczelnym towarzystwie sław, do którego przecież tak ciężko się wbić. Pamiętam jak dziś, kiedy po raz pierwszy zostaliśmy zaproszeni jako zespół na wernisaż organizowany przez naszą wytwórnię. Byłem zszokowany ilością sławnych muzyków na jednym metrze kwadratowym. Byłem zachwycony, niemalże ogłupiały. Chciałem poznać każdego. Z każdym wymienić uścisk dłoni.
Niestety, mój zachwyt nie trwał długo. Po pewnym czasie, kiedy ja również zostałem już „na stałe” wyniesiony do rangi sław, a obecność na takich przyjęciach stała się raczej nudnym obowiązkiem niż dobrą zabawą, przejrzałem na oczy. Nowych zespołów czy też solistów szybko przybywało. Na każdym ze spotkań widziałem rozemocjonowanych, na dobrą sprawę, wciąż nastolatków, którzy zachłysnęli się wodą sodową własnego sukcesu. Nie mogłem uwierzyć, że jeszcze niedawno też się tak zachowywałem. Teraz to mnie proszono o uścisk dłoni. Wzdychałem ciężko z politowaniem dla własnej głupoty i głupoty tych, którzy jeszcze przyjdą, aby się ze mną przywitać.
Z czasem dostrzegałem coraz więcej minusów bycia sławnym i rozpoznawalnym; irytowało mnie to, że nie mogłem wyjść nawet do sklepu osiedlowego z odsłoniętą twarzą. Byłem rozpoznawany nawet bez tony gładzi szpachlowej na twarzy, wyzywającej miny, opinających, połyskujących ubrań stroju scenicznego i z maseczką na twarzy. Fani ganiali mnie po całej stolicy w tę i z powrotem. Chcieli robić sobie ze mną zdjęcia, chcieli, abym rozdawał autografy; podpisywał się nie tylko na kartkach, bluzkach, ale także nagich ciałach… A ja przecież tylko chciałem kupić mleko do kawy! Czasem mam wrażenie, że dopadł mnie "ludowstręt"… Uwielbiam moich fanów i jestem im wdzięczny, ale czasem tak bardzo utrudniają mi życie w nawet tak błahych kwestiach jak wyjście do sklepu, że budziły się we mnie rzeźnickie zapędy.
Czasami mam ochotę rzucić to wszystko i iść w pizdu szukać chujów na pałkach.
...
Nie wiem, gdzie to jest ani czego mam dokładnie szukać, ale nasz menager zawsze mówi, kiedy się wścieknie. W każdym razie zwinę kompas, wezmę atlas geograficzny oraz atlas roślin czy grzybów i jestem gotowy; idę w pizdu szukać tych chujów na pałkach. Mam nadzieję, że zbyt dużo ludzi po drodze nie spotkam – nawet jeśli, to niech przynajmniej oni mnie nie rozpoznają…
Odkąd stałem się sławny stałem się kimś w rodzaju… „nadczłowieka”?... To chyba dobre określenie. Wiele rzeczy mi nie wypadało – jak na przykład publicznie zademonstrować skutki libacji alkoholowej, a więc puścić tęczowego pawia na środku chodnika; kiedyś mogłem to zrobić, teraz nie… No dobra, nie rzygałem nigdy na środku chodnika. Byłem kulturalny i wolałem rzygać pod ścianą – głównie dlatego, że przy okazji mogłem się wtedy wesprzeć na owej ścianie, ale to nieważne. Sam fakt, że byłem ograniczony w jakiś sposób, powodował u mnie wrażenie, jakbym się dusił.
Ale to nie wszystko; nie mogłem robić także innych, wydawałoby się, tak spontanicznych i prostych rzeczy, jak choćby spotkać się zawsze z tym, kim chciałem i gdzie chciałem; moje życie głównie kręciło się wokół wcześniej umówionych spotkań, wywiadów, nagrań i sesji zdjęciowych. Musiałem uważać na paparazzi, żeby nie wywołać skandalu… Nie wypadało mi jadać w przydrożnych kramach tylko w renomowanych restauracjach. Nie wypadało mi także kupować ubrań w małych butikach, które niegdyś tak ukochałem za oryginalność sprzedawanych tam strojów, a jedynie w markowych sklepach, w których na pierwszy rzut oka wszystkie ubrania wydawały mi się takie same i bez wyrazu. Nie wypadało mi jeździć starą, rozklekotaną toyotą corrolą, którą jeszcze nie tak dawno temu nazywaliśmy „autem zespołowym”. Wcześniej nikogo z nas nie było stać na to, aby samodzielnie utrzymać samochód, dlatego dzieliliśmy wydatki na ubezpieczenie, paliwo oraz naprawy na pięcioro, co się mniej więcej równało temu, że auto miało w gruncie rzeczy pięciu właścicieli na raz. Było wspólne, trzeba było wcześniej uprzedzić członków z zespołu, kiedy chciało się gdzieś jechać samemu, co chwila trzeba było je naprawiać… ale miało swój urok i za to, ile z nami przeżyło traktowałem je niczym własne dziecko, dlatego niemalże ze łzami w oczach zamieniłem je na nowego lexusa, którego dostałem jako zapłatę za wystąpienie w reklamie tejże marki.
Wiele rzeczy mi nie wypadało, a jeszcze więcej po prostu nie było wolno. Czułem się przez to ograniczony, skrępowany… ale tylko ja jeden. Reszta zespołu nie miała takich problemów. Muzycy upajali się luksusami i najwyraźniej byli zadowoleni, podczas gdy ja tęskniłem do mojego starego, anonimowego życia… za czasami, kiedy naprawdę czułem, że żyję.

Szedłem szybkim, energicznym krokiem przez kolejne wąskie uliczki. Kaptur nasunięty miałem na same oczy, a głowę spuszczoną, tak, że widziałem tylko czubki swoich butów. Dla pewności założyłem również maseczkę, bez której nie ruszałem się ostatnio z domu. Znów wybierałem się po to przeklęte mleko – tak, od trzech dni nie udało mi się dotrzeć do sklepu, gdyż po drodze zawsze ktoś mnie rozpoznawał i zaczynał się istny maraton z przeszkodami, pościg za uciekającym idolem. Niestety, nie mogłem obyć się bez tego cholernego mleka, gdyż nie znosiłem czarnej kawy. Była dla mnie za mocna. Mleko. Mleko i do domu. Obecnie tylko tyle było mi potrzebne do szczęścia.
Szedłem przed siebie głównie na oślep, kierując się pamięcią, dlatego nie zauważyłem nawet, kiedy wpadłem na kogoś z impetem. Obaj wylądowaliśmy na chodniku, przy czym ja jeszcze porządnie grzmotnąłem głową o beton, aż mi przed oczyma pociemniało; pech chciał, że przy tym kaptur zsunął mi się z głowy. Trzymając się za obolałą potylicę ostrożnie wywindowałem się do siadu, aby spojrzeć na osobę, na którą wpadłem.
- Przepraszam… - wydusiłem z siebie.
Podniosłem wzrok na chłopaka, który siedział przede mną. Miał długie czerwone włosy, które spływały pofalowanymi kaskadami po jego drobne ramiona okryte materiałem czarnej bluzki z nadrukiem logo mojego zespołu. Patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Miał duże, migdałowe oczy, których prawdziwy kolor skrywały soczewki w kolorze pomiędzy fluorescencyjną zielenią a jaskrawą żółcią. Delikatny makijaż podkreślał jego urodę. Ciemne cienie sprawiały wrażenie, jakby jego oczy były jeszcze większe. Długa grzywka zakrywała jego prawą stronę twarzy, podczas gdy lewy bok miał wygolony.
- Mi… Mitsuki…? – wydukał.
Ledwo zdążył wypowiedzieć moje imię, a dookoła zbiegło się stado gapiów. Mimo iż wciąż miałem na sobie maseczkę, momentalnie zostałem rozpoznany. Rozległy się ogłuszające piski fanek, które były dla mnie niczym alarm lub wystrzał ogłaszający rozpoczęcie biegu. W jednej chwili zerwałem się na nogi i ruszyłem przed siebie. Ból głowy był nieznośny i sprawiał, że od czasu do czasu świat kołysał mi się przed oczyma, ale nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek. Im dalej biegłem tym więcej ludzi dołączało się do pościgu. Kluczyłem między coraz ciaśniejszymi uliczkami. Miałem nadzieję, że zbita grupa podzieli się na kilka „oddziałów”, z czego przynajmniej parę z nich uda mi się zgubić, jednak nic z tego. Odwróciłem się, aby spostrzec, że dystans między mną a fanami w zastraszającym tempie wciąż maleje. W tym samym momencie ktoś złapał mnie za rękę i wciągnął do najbliższego zaułka. Byłem zaskoczony, z pewnością krzyknąłbym ze zdumienia, gdyby nie szczupła dłoń o długich palcach zakończonych również długimi paznokciami pomalowanymi naprzemiennie na czarno i czerwono nie zakryła mi ust. Było to jak scena z filmów, która zawsze wydawała mi się być infantylna i nierealna – główny bohater został wciągnięty w boczną uliczkę, podczas gdy tabun ludzi biegnie w pościgu za nim dalej.
- Nie bój się – usłyszałem cichy szept tuż przy uchu. – Nie zrobię ci krzywdy.
Opierałem się plecami o klatkę piersiową mojego wybawiciela. Kiedy ten mnie puścił, obróciłem się, aby spojrzeć mu w twarz, jednak ten odwrócił się do mnie tyłem i zaczął iść w kierunku muru, który kończył ślepy zaułek.
- To ty… - mruknąłem, poznając te długie czerwone włosy.
- To ja – odwrócił się i uśmiechnął przyjaźnie, po czym wskoczył na śmietnik, by następnie podskoczyć i zatrzymać się w kucki na szczytowej krawędzi muru. – Chodź. Zaraz się kapną, że zwiałeś gdzieś indziej – przywołał mnie gestem ręki, po czym zeskoczył po drugiej stronie.
Niechętnie poszedłem w jego ślady. Skacząc czułem się jeszcze gorzej. Krew uderzała mi do głowy i głucho dudniła w skroniach niemalże rozsadzając je od środka. O ile czerwonowłosy zwinnie zeskoczył z muru po drugiej stronie, o tyle ja spadłem z niego niemalże bezwładnie. Ciężko dyszałem próbując uspokoić dziko tłukące się serce w klatce piersiowej niczym ptak w klatce. Chłopak widzą to podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Następnie przełożył sobie moją rękę przez barki i objął mnie w pasie.
- Co ci jest? – zapytał nieco zlękniony.
- Uderzyłem się w głowę przy naszym zderzeniu – wyznałem.
- Może…
- Nic mi nie jest – zaoponowałem nim zdążył dokończyć zdanie. Domyślałem się, że zapewne chciał mi zaproponować wizytę w szpitalu, jednak wolałem nie ryzykować; jeszcze jedno zwolnienie lekarskie i możliwe, że menager kopniakiem pośle mnie w pizdu… gdziekolwiek ono by się nie znajdowało… - Gdzie idziemy? – zapytałem.
- Mieszkam niedaleko.
W istocie, dom czerwonowosego nie był daleko. Doszliśmy pod żółto-niebieski blok, przed którym znajdował się idealnie utrzymany mały ogródek z miniaturową fontanną. Niski żywopłot, który sięgał mi jedynie do połowy łydki obsypany był białymi kwiatami. Czerwona kostka brukowa, którą była wyłożona krótka dróżka prowadząca od furty z domofonem do drzwi budynku była dokładnie zamieciona i czystsza, zdawałoby się, niż podłoga w moim mieszkaniu.
Mój wybawiciel mieszkał na siódmym piętrze. Jego mieszkanie było niewielkie, obecnie rzekłbym, że miniaturowe, mimo iż niegdyś sam mieszkałem w niewiele większym. Do korytarza wchodziło się bezpośrednio przed drzwi frontowe. Nie wiem, jakiego koloru były ściany w owym korytarzu, gdyż najzwyczajniej w świecie nie było ich widać – wszystkie były zasłonięte przed długi rząd drewnianych szaf z przesuwanymi drzwiami o jednolitym odcieniu jasnego brązu. Dalej zauważyłem, że szafy ustępują równie wysokim od sufitu do podłogi regałom, których wszystkie półki były zastawione opasłymi tomiszczami książek bądź pokaźnymi kolekcjami płyt ułożonymi, co mnie zdziwiło, alfabetycznie. Mimo iż znajdował się tu ogrom rzeczy upchnięty na zaskakująco małej powierzchni, wyglądało na to, że z łatwością można było odszukać w tym artystycznym nieładzie potrzebne w danej chwili przedmioty, gdyż w tym szaleństwie była jakaś metoda. Płyty powciskane były między kolejne książki, jednak w tym pozornym nieładzie wyglądało na to, że wszystko ma swoje wytyczone, określone miejsce i nie ma prawa go opuścić, póki właściciel mieszkania tak nie zdecyduje.
Po prawej stronie mieściły się drzwi prowadzące do sypialni, jednak tej nie dane było mi zobaczyć. W szparze między niedomkniętymi drzwiami a framugą dostrzegłem jedynie część dużego, dwuosobowego łóżka, a dalej zostałem już poprowadzony do innego pomieszczenia. Naprzeciw sypialni mieściło się wejście do salonu, który był bezpośrednio połączony z niewielką kuchnią. W kuchni dominowały metaliczne kolory, a to ze względu na metalowy blat, srebrną lodówkę, zmywarkę, okap oraz piekarnik, czyli wszystko to, co zajmowało najwięcej miejsca. Przed blatem mieścił się wysoki murowany barek, który wyglądał jakby został pomalowany wapnem; dziwne, ale oryginalne. Przed nim zostały ustawione trzy wysokie krzesła wykonane z ciemnego drewna, które komponowały się kolorystycznie z podłoga wyłożoną kafelkami w kolorze espresso. Dalej był salon; jasny i przytulny. Niewielka narożna kanapa w mlecznym kolorze stała na białym dywanie o długim włosiu. Przed nią niski stolik do kawy, również wykonany z ciemnego drewna. Pod przeciwną ścianą do tej, pod którą znajdywała się sofa, mieściła się niska, ale za to długa szafka, nad którą wisiał płaski telewizor. Na blacie leżały stosy filmów DVD. Mimo wszystko tym, co najbardziej przykuło moją uwagę były parapety – zaścielone kolorowymi ramkami, w które były oprawione zdjęcia.
Chłopak usadził mnie na kanapie i wrócił do kuchni. Wykorzystując jego chwilową nieobecność odwróciłem się i przyjrzałem zdjęciom stojącym w pierwszym rzędzie. Przedstawiały one nieznane mi osoby; zapewne rodzinę bądź przyjaciół mojego wybawcy. W kolejnych rzędach stały zdjęcia z koncertów. Czerwonowłosy stał tam razem z trzema innymi chłopcami, który mieli identyczny kolor włosów jak on. Cała czwóra ubrana była w białe, asymetryczne, jakby porwane stroje ubrudzone czerwoną substancją, która miała imitować krew. Na dalszych zdjęciach ubiory te powtarzały się, przez co doszedłem do wniosku, że musi to być jakiś swego rodzaju image… Najbardziej zainteresowała mnie fotografia, na której chłopak na tle różnokolorowych świateł siedział na wysokim stołku przy statywie z mikrofonem i najwyraźniej śpiewał. Znajdował się na scenie, a za nim rozpoznałem rozmazane nieco sylwetki tych samych trzech chłopców, co na poprzednich zdjęciach. Był muzykiem? Miał zespół? W dodatku był wokalistą?... O masz, teraz normalnie, co drugi to muzyk…
- Proszę – położył mi dłoń na ramieniu, czym oderwał mnie od oglądania zdjęć. Przyjąłem od niego kieliszek, który do połowy został wypełniony wodą oraz dwie białe tabletki, na które spojrzałem nieco podejrzliwie. – To przeciwbólowe – wyjaśnił widząc moją nietęgą minę. Bądź co bądź nie znałem go i kto wie, co zamierzał mi wcisnąć?
Mimo wszystko nie gderałem długo. Połknąłem tabletki, gdyż ból głowy nie pozwalał mi myśleć, a co za tym idzie, moje obawy zostały przyćmione przez tępy, pulsujący ból, który rozsadzał mi czaszkę.
- Dziękuję – oddałem mu puste naczynie, które czerwonowłosy poszedł napełnić jeszcze raz. Kiedy wrócił i ponownie podał mi kieliszek z wodą ująłem jego dłoń. – Naprawdę dziękuję… za to, że mi pomogłeś – z trudem wymuszałem z siebie kolejne słowa.
Matko, jak ja już dawno za nic nikomu nie musiałem dziękować… Nie powiem, przyszło mi to z trudem. Czyżbym stał się arogancki? Możliwe… Mimo wszystko w tej chwili poczułem się, jakbym powoli wracał do świata, w którym żyje się naprawdę – w świecie, w którym bez zbędnych ustaleń terminów możesz wpaść do przyjaciela, który pomoże ci w każdym problemie; nawet jeśli miałby przy tym uciekać razem z tobą przed tabunem fanów.
- Nie ma za co – uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł obok mnie. – Jak się czujesz?
- Jakby ktoś mi przypierdzielił patelnią w łeb – wyznałem i zaśmiałem się niewesoło pod nosem.
- Widzę, że twoje życie jest niebezpieczne – zachichotał pod nosem.
- Można tak powiedzieć… - mruknąłem z przekąsem. – Ja widzę z kolei, że ty też próbujesz sił w muzyce – wskazałem za siebie na parapet zasłany zdjęciami.
- Zgadza się – przytaknął. – To dzięki tobie.
- Dzięki mnie? – zdziwiłem się. – Nie rozumiem… Widzę też, że jesteś moim fanem, ale… - wskazałem na jego bluzkę.
- Jasne – uśmiechnął się. – Jestem fanem. Jak zawsze – zaśmiał się perliście, a ja coraz mniej rozumiałem z tego, co do mnie mówił.
- „Jak zawsze’? – zacytowałem jego słowa i spojrzałem na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.
- No tak – kiwnął głową. – Zawsze cię podziwiałem, nawet w szkole. To przez ciebie zacząłem interesować się muzyką, a przede wszystkim rockiem, którego nigdy wcześniej nie słuchałem – miał minę jakby mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie, a ja wciąż go nie rozumiałem.
- Chwila, chwila… - podniosłem ręce jakby w obronnym geście. – Zacznijmy od początku. W ogóle to… jak się nazywasz? – zapytałem i właśnie w tym momencie uśmiech z ust czerwonowłosego zniknął. Uniósł rękę do góry i wskazał na zdjęcia, jakby dawał mi do zrozumienia, że tam mam szukać odpowiedzi, jednak zaraz z powrotem zacisnął palce i pokręcił głową.
- Myślałem, że jeśli oglądałeś te zdjęcia to… - zaciął się. – Ech, nieważne… - westchnął ciężko.
- To co? – dociekałem. – Wytłumacz mi, bo nie rozumiem ani słowa – mój wybawca zwiesił głowę i uśmiechnął się do siebie smutno, po czym ponownie na mnie spojrzał, jakby nieśmiało.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? – pociągnął za materiał bluzki odsłaniając brzydką okrągłą, jednak jakby poszarpaną bliznę tuż nad prawym obojczykiem.
- Wybacz, nic mi to nie mówi – rozłożyłem bezradnie ręce.
- Nie, to ja przepraszam – utkwił wzrok w tapicerce kanapy, którą nerwowo drapał niczym kot. – Byłem głupi myśląc, że po tylu latach wciąż będziesz mnie pamiętał… W końcu nie byłem dla ciebie nikim ważnym – wzruszył ramionami. – Mocno przerysowałem sobie tę sytuację…
- Poczekaj – położyłem dłoń na jego kolanie. – Opowiedz mi o sobie. Może przypomni mi się… Wiesz, ostatnio tak dużo nowych ludzi poznaję, że ciężko mi spamiętać imiona i twarze – próbowałem jakoś się wytłumaczyć. – Jak się nazywasz? – ponowiłem pytanie.
- Teraz mówią na mnie Kon – przedstawił się i spojrzał na mnie znów w ten sam sposób, z tym samym przyjaznym uśmiechem, jednak nie umknęło mi, że tym razem był on wymuszony.
- A wcześniej? – dopytywałem.
- To nieistotne – pokręcił głową. – Skoro mnie nie pamiętasz, to trudno – wzruszył ramionami i chyba chciał wyjść na obojętnego, jednak widziałem, że to go dotknęło. – Między nami zaistniał tylko jeden incydent… - podniosłem znacząco jedną brew, na co Kon zaśmiał się nerwowo. – Nie, nie mam na myśli seksu – pokręcił głową.
- Więc co? Powiedz mi, wyjaśnij. Chcę wiedzieć.
- Wiesz… Zawsze miałem skłonności do snucia jakiś historii typu „przyjechał książę na białym rumaku”… – zachichotał nerwowo. – Jak zwykle wszystko przerysowałem. To nie ma znaczenia. Wystąpiłem w twoim życiu tylko raz i nie odegrałem żadnej ważnej roli w nim, więc nie musisz się mną przejmować. To normalne, że nieznaczące osoby zapomina się z czasem… - wziął głębszy oddech.
- Kon…
- Spokojnie. Niczego od ciebie nie chcę – uśmiechnął się nieszczerze. – Możesz dalej żyć tak, jakbym nie istniał na tym świecie.
Jego słowa tak mnie zdumiały, że na moment, aż zapomniałem oddychać. Poczułem się dziwnie. Jakby w jakiś niewytłumaczalny sposób tymi słowami wydarł cząstkę mnie, którą kiedyś mi ofiarował, a ja jak ten ostatni ignorant zapomniałem o nim. Tak mnie zmieniła sława? Czy może zawsze taki byłem? A może on tylko udaje? Chce coś ugrać na mojej litości? Wkręcić się do tego towarzystwa sław za moim pośrednictwem, co miałbym dla niego zrobić w ramach zadośćuczynienia za zapomnienie go? Dlaczego nie chce tak otwarcie ze mną porozmawiać? Co to był niby za incydent, podczas którego się poznaliśmy i co ma wspólnego z tym jego blizna?
Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi z jego strony…

6 komentarzy:

  1. To bylo boskie <3 znam tylko Cell ale ten drugi zespol tez fajny. Postacie bardzo fajnie wykrowane a Kon jest uroczy jal jest taki smutny i zaklopotany <3 mam nadzieje, ze bedzie Happy End bo sa cudni. I, ze sie wszystko wyjasni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, świetne <3 Już nie mogę doczekać się następnej części *-* Uwielbiam Delacroix, a Mugen Kairou to przez jakiś czas był nawet mój dzwonek :D Cell niestety nie znam, ale zaraz poszukam jakiś ich piosenek ;)
    Jejku, Kon jest uroczy <3 Już go lubię :D Tylko co to za blizna? I co takiego się stało, gdy się spotkali? Mam nadzieję, że skoro napisałaś już wszystkie 3 części, szybko pojawi się kolejna, bo zżera mnie ciekawość ^^ "
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak bardzo czekam na Monsetrs, eh. ;=; No cóż, za to mogę Ci wybaczyć. :3 W niewielkiej ilości opowiadań spotkałam się z opisanymi minusami bycia muzykiem i 'uciekaniem' przed fanami, za co masz u mnie plus! :D Paring również niespotykany- jeszcze lepiej! Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się szybko, bo strasznie mnie zaciekawiłaś. xD
    A co do zespołów.. dotychczas znałam tylko Cell, jednak zaraz lecę słuchać Delacroix, mam nadzieję, że chłopaki niezawiodą moich oczekiwań. xD
    Wodospadów weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Akurat zespół CELL znam, bardzo lubię. Delacroix też kojarzę, choć nie przesłuchałam dokładniej. Teraz się za to zabiorę:).

    Opowiadanie zapowiada się nieźle. Mam już dość czytania o tych wszystkich znanych zespołach, więc z chęcią przeczytam dalsze części.

    Kon jest w tym opowiadaniu taki słodki, aż zaniemówiłam. Jestem bardzo ciekawa, co stanie się dalej, o co chodzi z tą blizną.

    Pozdrawiam
    Rena X

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapowiada się ciekawie. Chociaż trochę steptycznie podeszłam do tych pościgów tłumu >.> nie wiem co więcej napisać.. nawet wen na komentarze ucieka

    OdpowiedzUsuń