Tytuł: „Long, long time ago” - Official yaoi diary cz.2
Paring: Mitsuki (Delacroix) x KON (CelL)
Gatunek: obyczajowe romansidło,
mam nadzieję, że nie wyjdzie smutne
Typ: mini-seria cz.2/3
Beta: -
Delacroix
CelL
Mitsuki – wokalista KON – wokalista
Saya – gitarzysta NAO -
gitarzysta
Rei – basista
SIN - gitarzysta
Tomo – perkusista YUKI-
basista
(perkusista jako tako nie należy do zespołu; nie widnieje nawet na zdjęciach grupowych, dlatego go pomijam)
Przez
długi czas sprawa z Kon (dziwnie to brzmiało, kiedy odmieniałam ten pseudonim
przez przypadki np. „Przez długi czas sprawa z Konem (…)”, dlatego zdecydowałam
pominąć naszą kochaną, ojczystą deklinację od aut.) nie dawała mi spokoju.
Punktem zaczepienia były dla mnie jego słowa: „Zawsze cię podziwiałem, nawet w szkole”. Pytanie tylko, jakiej? Co
prawda nie zmieniałem szkół wraz z kolejnymi semestrami, ale powiedział, że
nasze spotkanie było już tak dawno… Więc kiedy mogliśmy się spotkać? W szkole
podstawowej? Gimnazjum? Liceum? Studiach?, tak, tak wyobraźcie sobie, że byłem
na studiach. Caluśkie dwa semestry; potem udało nam się wybić i zostałem
muzykiem „pełnoetatowym”, że tak powiem…
Po
przeprowadzeniu eliminacji drogą dedukcji postawiłem na dwie szkoły – gimnazjum
bądź liceum. Studia za późno; podstawówka za wcześnie – właśnie tak proste było moje myślenie.
Wyciągnąłem
stare albumy, które kurzyły się na dnie jednej z szaf w mojej sypialni. Sam
zdumiałem się, ile radości przyniosło mi oglądanie zdjęć i przez chwilę
zastanawiałem się czy dla poprawy nastroju nie zrobić sobie takiej wystawki,
jak w mieszkaniu u Kon na parapecie, ale jako żem jest leniwy cieć malinowy
(teksty menagera wymiatają) [haha, nie menagera, bo moje xD od aut.] to nie
chciało mi się tego robić; za dużo zachodu. W każdym razie odnalazłem w końcu fotografie,
które mnie interesowały – zdjęcia
klasowe. Chyba nikt w szkole ich nie lubi, jednak teraz były naprawdę pomocne.
Przyglądałem się uważnie każdej z twarzy na zdjęciu z trzech lat gimnazjum i
liceum, liczyłem uczniów aby upewnić się czy na pewno wszyscy byli obecni
podczas zdjęć, jednak wszystko się zgadzało, a żaden z nich nie przypominał czerwonowłosego.
Chociaż w sumie… Ciężko było mi wyobrazić sobie, jak wokalista mógł wyglądać w
latach szkolnych, gdyż podczas tego niedługiego czasu, kiedy miałem okazję
przyjrzeć mu się, miał wykonany pełen makijaż, kolorowe soczewki i farbowane
włosy – w szkole żadna z tych rzeczy nie była dopuszczalna, więc mógł się
zmienić, jednak… czy aby na pewno? Wciąż dręczyło mnie to, że ten chłopak może
być zwykłym oszustem. Już nie raz wielu próbowało mnie sobie zjednać, aby
zyskać jakieś chody w wytwórni, jednak ja byłem nieugięty. Nie działały na mnie
prośby, słodkie słówka, płacze, groźby czy przekupstwo – no, na zapłatę w
naturze kilka razy dałem się nabrać, ale skończyło się tylko na szybkim numerku
w toalecie. Nikomu nigdy nie udostępniłem drogi do sławy „na skróty” czy „po
znajomości”. Raziło i gorszyło mnie coś podobnego…
Zazwyczaj
łatwo było dostrzec, że ktoś zwyczajnie próbuje mnie podejść, gdyż kłamstwa i
obietnice, którymi się posługiwali początkujący muzycy były łatwe do
przejrzenia; ich motywy były banalne. A co jeśli Kon posunął się nieco dalej?
Przypadkiem na siebie wpadliśmy, rozpoznał mnie i postanowił wykorzystać
sytuację – widział dokąd pobiegłem, mieszkał w pobliżu, znał okolicę –
wyprzedził mnie i pomógł w ucieczce przed fanami, a potem na szybko sklecił
historyjkę o tym, że się znamy, ale ja go nie pamiętam, zrobił smutną minkę i
na koniec postawił wisienkę na torcie; żebym poczuł się dobity, pokazał bliznę.
Może ta blizna nie miała nic wspólnego ze mną; może kiedyś ktoś go napadł albo
jakoś nieszczęśliwie upadł po pijaku… kto go tam wie?
Najgorsza
w tym wszystkim była niepewność, bo jeśli w rzeczywistości był oszustem, to
okazałby się świetnym aktorem – ja... naprawdę poczułem się w jakiś
niewytłumaczalny sposób związany z tym chłopakiem... a może to jakaś sztuczka?
Uległem jakiejś sugestii?
Nie
podał mi swojego prawdziwego imienia, więc, prawdę mówiąc, byłem bezradny.
Gdybym dysponował choćby jego nazwiskiem mógłbym przecież zadzwonić do szkoły,
do której uczęszczałem i zapytać się czy kiedykolwiek ktoś taki chodził tam w
tym samym przedziale czasowym, co ja; a tak, co mogłem zrobić? Nic…
Wciąż
pogrążony we własnych myślach poszedłem na próbę. Miałem szczęście, gdyż
dzisiaj Saya się spóźniał, a więc zyskałem chwilę na uporządkowanie myśli.
Przez czas, w którym Rei stroił gitarę, Tomo rozstawiał bębny, a ostatni z
muzyków wciąż pozostawał nieobecny, poszukiwałem informacji na temat Kon w internecie.
Byłem pewien, że miał zespół, jednak nic o nim nie znalazłem. Nie wiedziałem
nawet jaką nazwę nosi się jego grupa – wiedziałem tylko, jak wyglądają i jak
teoretycznie nazywa się ich wokalista. Żebym chociaż tytuł jakiejś piosenki
znał!... Ech…
-
Mitsuki, znów się obijasz? – zawisł nade mną menager.
Nasz
menager to Soichiro Koruba – wysoki mężczyzna o postawie kija od miotły oraz
kościstych dłoniach, ale za to bardzo boleśnie bijących niewinnych wokalistów,
takich jak ja. Soichiro był już po czterdziestce i często zwykł mówić, że to
przez nas tak szybko siwieje – w istocie, tuż przy skroniach oraz nad czołem z
czasem pojawiało się coraz więcej włosów przyprószonych siwizną. Mimo to nie
wyglądał staro. Jego twarz nie była poznaczona głębokimi zmarszczkami, a
spojrzenie było drapieżne niczym u młodego człowieka, który chce zdobywać
świat, więc nie wyglądał źle. Jego oblicze zazwyczaj miało dość surowy wyraz,
choć Koruba sam w sobie nie był jakim gburem; jedynie cenił dokładność i
punktualność, a jako że nie posiadałem nadmiaru tych cech, to właśnie z tego
powodu byłem tak często ganiony.
Menager
poprawił kwadratowe okulary w czarnych oprawkach na nosie i usiadł koło mnie na
kanapie. Rzucił okiem na hasło, które wpisałem w wyszukiwarce i wyniki poniżej.
- Ja
się nigdy nie obijam – prychnąłem.
- Teraz
też pracujesz? – zaśmiał się pod nosem.
- No
ba! Szukam takiego jednego zespołu, ale nie wiem, jak on się nazywa…
- A
wiesz o nim cokolwiek innego? Jakieś single, członkowie zespołu albo coś? –
dopytywał.
-
Wokalistą jest Kon. Singli nie znam, ale wiem, że mieli taki krwisty image.
Wiesz, cali ubrani na biało i jakby zakrwawieni – próbowałem jak najkrócej i
najbardziej zrozumiale streścić ubiór zespołu chłopaka. – O! I wszyscy mieli
taki sam kolor włosów; czerwone! To jakiś początkujący zespół…
- Niech
będzie, że poszukam ich dla ciebie, ale w zamian ty musisz w końcu wziąć się do
roboty – ponownie wstał i spojrzał na mnie z góry.
- A co
ja mam niby robić, skoro Sayi nie ma? – spojrzałem na niego jak na idiotę.
-
Napisz coś w końcu – rzucił mi notatnik i długopis ze stołu, który znajdował
się przed sofą. – Myślisz, że cały czas będziecie mogli opierać się na sukcesie
singla „Mugen Kairou” (swoją drogą fantastyczna piosenka! od aut.)?
W
odpowiedzi jedynie prychnąłem. Przez aferę z czerwonowłosym nie miałem weny.
Nie mogłem myśleć o niczym innym, jak o nim…
***
- O
dobry Buddo… - jęknąłem. – Nareszcie koniec… - mruknąłem do siebie wychodząc z
sali.
- Coś
ty taki dzisiaj rozkojarzony, co Mitsuki? – zapytał Saya.
-
Skończylibyśmy wcześniej, gdybyśmy nie musieli powtarzać za każdym razem, kiedy
ty myliłeś tekst albo za późno wszedłeś w rytm – Rei spojrzał na mnie karcąco.
-
Dobra, macie racje; moja wina – przyłożyłem rękę do serca w akcie skruchy. –
Możecie mnie zlinczować.
- Jakoś
nie mam ochoty – odparł beznamiętnie perkusista.
- Moje
szczęście? – bardziej zapytałem niż stwierdziłem.
- Nie,
ręce mnie bolą od całodziennego nawalania po perkusji – minął mnie w drzwiach.
– To na razie! Muszę trochę odpocząć, jeśli następna próba ma wyglądać tak samo
przez Mitsukiego…
- No
ej, przecież przeprosiłem! – zbulwersowałem się.
- Przyznaj
się, co ci tak zaprzątnęło głowę, co? – dociekał gitarzysta z diabelskim
uśmieszkiem.
- Jest
taka pewna sprawa, która nie daje mi spokoju… i muszę ją rozwiązać sam –
zreflektowałem się szybko zanim zdążyłem powiedzieć o słowo za dużo, widząc, że
gitarzysta już szykuje się do „pomocy”.
-
Mitsuki! – z korytarza dobiegł mnie głos menagera. – Znalazłem ten zespół, który
cię interesował – w tym momencie byłem pewien, że oczy zaświeciły mi się niczym
dwie małe pochodnie. W trybie natychmiastowym dopadłem Soichiro, by pociągnąć
go w stronę jego gabinetu. Mężczyzna odwrócił ekran komputera w moją stronę. Na
monitorze widniało zdjęcie zespołu. Od razu rozpoznałem Kon, który stał na
środku w wyzywającej pozie. – Zespół nazywa się CelL i, rzeczywiście, działa od
niedawna.
- To
on… - mruknąłem do siebie. – Masz o nich więcej informacji?
-
Jedynie imiona pozostałych muzyków i tytuły singli. Nie ma żadnych informacji
odnoście członków zespołu; kompletnie nic.
-
Szlag! – krzyknąłem poirytowany.
-
Chciałeś dowiedzieć się czegoś konkretnego?
- Chcę
znać jego tożsamość – wymierzyłem palcem w wokalistę, który patrzył na mnie
wciąż w ten sam wyzywając sposób, jednak teraz wydawało mi się, że odnajdywałem
w nim pewną dozę drwiny… - Chwila… - nagle mnie olśniło. – Chwila! A wiesz
może, gdzie mają mieć następny występ?
Koruba
wzruszył ramionami, po czym zasiadł za biurkiem. Przez moment stukał w
klawiaturę, przeglądał strony, aż w końcu znalazł to, o co go prosiłem.
-
Następny piątek. Klub „Noroi” (jap. klątwa – jakże mrocznie xD wiem od aut.) w
Tomigaya niedaleko Uniwersytetu Tōkai – rzucił. – Wejściówka 1500¥ (45zł w
obecnym kursie walut, ale bierzcie poprawkę na to, że obecnie kurs jena
podskoczył o 50% od aut.). Zarezerwować ci bilet? – uśmiechnął się drapieżnie.
- Nie.
-
Zamierzasz wbić się tam jako gość specjalny? – popatrzył na mnie z powątpiewaniem.
– Wielki Mitsuki promuje nieznany nikomu zespół? To byłaby dla nich dobra
reklama – jego spojrzenie stało się jadowite. - Jeśli to zrobisz, urwę ci jaja
i…
- Nie,
mam inny plan – zdusiłem jego tyradę w zalążku. – Nie chcę w ogóle iść na koncert.
Chcę tylko zamienić parę słów z muzykami – oświadczyłem spokojnie. – Dzięki za
pomoc, Koruba-san – uśmiechnąłem się do niego promiennie. – Jestem twoim
dłużnikiem – gdyby był młodszy i nie miał żony oraz dwójki dzieci
prawdopodobnie cmoknąłbym go w policzek. – Jak w ogóle ich znalazłeś dysponując
tak małym zasobem informacji? – zaciekawiłem się.
-
Mitsuki, siedzę w tej branży prawie trzydzieści lat – zaśmiał się. – Umiem
szukać i mam swoje znajomości – uśmiechnął się przebiegle.
- To
znaczy, że niedługo stuknie ci pięćdziesiątka?! – wykrzyknąłem.
-
Zdziwiony?
-
Kurna, trzeba ci jakieś urodziny zorganizować… - mruknąłem.
-
Dzięki, że mnie uprzedzasz – ponownie się zaśmiał.
- Cii…
- syknąłem na niego i posłałem mu spojrzenie z jasnym przekazem: „Ty o niczym,
kurwa, nie wiesz, czaisz?”.
***
Klub
„Noroi” nie był jakiś okazały ani w środku, ani na zewnątrz. Przyjechałem
przedwcześnie, aż półtorej godziny, gdyż chciałem mieć pewność, że zdążę przed
muzykami; niemniej, siedzenie na schodkach prowadzących do tylnego wejścia dla
personelu było cholernie nudne. W trakcie zdążyłem szybko skoczyć po drinka,
żeby umilić sobie czekanie, jednak okazało się to złym pomysłem – zamówiłem
shota, który nosił dumną nazwę „blue revolution”, przez co rzeczywiście miałem
wrażenie, że w moim żołądku rozgrywa się jakaś rewolucja… Obawiałem się, że
mogło to się skończyć tak jak za dawnych czasów, a więc kolorowym pawiem na
asfalcie, jednak teraz przecież mi nie wypadało. W końcu byłem sławny – jeśli
miałem już rzygać to pod jakimś drogim klubem i w towarzystwie sławnych
znajomych, a nie pod podrzędną knajpą i w dodatku sam, skrzętnie ukrywający
swoją tożsamość. Nie daj Buddo jeszcze trafię na jakiegoś paparazzi…
W
chwili, kiedy miałem wrażenie, że mój tyłek zaczyna już zespalać się z
betonowym schodkiem w jednolitą całość, doszły mnie odgłosy nadchodzącej grupy
chłopców. Szczęście mi najwyraźniej sprzyjało, gdyż szło ich jedynie trzech, a
w dodatku wśród nich nie zauważyłem wokalisty. Zwolnili kroku, kiedy tylko mnie
spostrzegli i przybrali niepewne miny. Wstałem, otrzepałem tyłek z
niewidzialnego kurzu i podszedłem do trzy czwarte CelL.
- Cześć
– przywitałem się luźno. – Wybaczcie, że przeszkadzam w przygotowaniach do
występu, ale mam jedno bardzo ważne pytanie – muzycy popatrzyli po sobie
nietęgo. Możliwe, że w panującym półmroku nie poznali mnie. – Interesuje mnie
prawdziwe nazwisko waszego wokalisty.
- Jeśli
będzie chciał, to sam ci powie, jak się nazywa – odparł najwyższy z grupy.
- Problem
w tym, że nieco się… pokłóciliśmy… - westchnąłem.
- Po co
ci jego nazwisko? – zapytał szorstko najniższy. – Chcesz w coś wrobić Kon? –
łypnął na mnie złowrogo.
- W nic
nie chcę go wrabiać – wywróciłem oczyma. – Chcę jedynie sprawdzić czy
uczęszczał do tej samej szkoły, co ja, jednak do tego potrzebuję jego prawdziwego
nazwiska – wyznałem prawdę.
- Nie,
Kon nie chodził do szkoły dla ćwierćinteligentów, jeśli o to pytasz – burknął
ten najbardziej gburowaty.
- Słabe
kłamstewko – wzruszył ramionami najwyższy. – Mógłbyś się choćby postarać trochę
bardziej, żebyśmy zechcieli ci uwierzyć.
Bez
słowa pożegnania minęli mnie i weszli po schodkach prowadzących do tylnego
wejścia. Jeden z nich już sięgał klamki, kiedy rozległo się wołanie:
- Nao! Sin!
Yuki! – zza zakrętu wyleciał zdyszany wokalista.
Momentalnie
odskoczyłem w tył kryjąc się w najgęstszych cieniach, aby mnie nie dostrzegł;
pomińmy ten małoistotny fakt, że znalazłem się między workami ze śmieciami
okalającymi kontener, do którego te się już nie mieściły. Skryłem się za śmietnikiem.
Za ten nieziemski smród i odruch wymiotny oraz dodatkowe pobudzenie rewolucji w
moim żołądu zamierzałem policzyć się z czerwonowłosym później. – Sorry za
spóźnienie – dopadł pozostałych członków grupy. – Nie mogłem wcześniej wyjść z
pracy – wydyszał.
- Wcale
się nie spóźniłeś – uspokoił go wysoki.
- Sami
dopiero przyjechaliśmy – dodał gbur.
- Jakiś
gość o ciebie wypytywał.
- Co?
Niby kto? – zdziwił się wokalista.
- Nie
wiem. Ciemno było, a ten w dodatku zakapturzony jak jakiś asasyn czy coś no i
nosił maseczkę – wzruszył bezradnie ramionami średniego wzrostu chłopak.
Weszli
do środka. Nie poznali mnie, wiec jest dobrze. Gdyby mnie rozpoznali i donieśli
o pojawieniu się nadmiernie ciekawskiego Mitsukiego z Delacroix Kon, mój plan
ległby w gruzach. Nie chciałem, żeby chłopak wiedział o tym, że próbuję
dowiedzieć się czegoś na jego temat. Jeśli jest oszustem, mógłby jakoś
wykorzystać moje zainteresowanie jego osobą na swoją korzyść; choćby donosząc o
tym gazetom lub ciągnąc swoją farsę z „zapomnianym przyjacielem” dalej, widząc,
że połknąłem haczyk.
Wylazłem
ze śmieci. Odetchnąłem głębiej świeżym powietrzem. Poczułem kwas w gardle,
jednak udało mi się stłumić odruch wymiotny i nie zwrócić mojej wątpliwej
treści żołądkowej. Poczekałem jeszcze kilka chwil, dopóki z budynku nie
rozległy się odgłosy przytłumionej muzyki. Wtedy byłem już pewien, że zajęli
się koncertem lub przynajmniej próbą generalną do niego. Niezauważony
wślizgnąłem się do budynku i przemknąłem do miejsca, w którym muzycy zostawili
swoje prywatne rzeczy – nie musiałem szukać długo, gdyż zaplecze składało się
tylko z jednego, choć dość obszernego pomieszczenia. Znajdowała się tutaj
rozpadająca się sofa przykryta kocem w kolorową kratkę podziurawionym przez żar
niedopałków papierosów, obdrapany stolik oraz kilka prostych szafek BHP z
odpadającą turkusową farbą. Przez wywietrzniki w górnej części drzwiczek mogłem
zorientować się w których szafkach znajdują się ubrania, a w których nie.
Otworzyłem pierwszą z nich, która była zajęta – oczywiście była zamknięta,
jednak miałem doświadczenie w walkach z takimi szafkami. Sam nieraz zostawiałem
rzeczy w takowych i doskonale wiedziałem, że ich zamki miały to do siebie, że
lubiły się zacinać; w takim wypadku, aby otworzyć metalowego złośnika należało
odgiąć górną krawędź drzwiczek, a dolną docisnąć nogą i mocno szarpnąć
(sprawdzony sposób z gimbazy xD od aut.). Rozległ się szczęk metalu, jednak
nikogo to nie skłoniło do odwiedzenia zaplecza. Skoro CelL nie miało jeszcze
podpisanego kontraktu z żadną z wytwórni, to z pewnością nie mieli jeszcze
sztabu fryzjerów i wizażystów oraz ekipy technicznej, a więc właściwie nie
miał, kto tu przyjść. Pospiesznie zacząłem przeglądać prywatne rzeczy jednego z
muzyków. W końcu trafiłem na indeks z uczelni ze zdjęciem; szlag! To nie ten!
To ten gbur! Zabrałem się za drugą szafkę w ten sam sposób. Znów rozległ się
jęk metalu, jednak tym razem nie przejąłem się tym zbytnio. Przeszukałem torbę
drugiego z muzyków, aż w końcu znalazłem portfel, a w nim dowód osobisty.
-
Shirai Takano… (jest to oczywiście zmyślone imię; w rzeczywistości personalia
KON’a nie są ujawnione od aut.) - mruknąłem do siebie, po czym
usatysfakcjonowany zwycięstwem czym prędzej opuściłem klub „Noroi”.
***
- Dzień
dobry – przywitałem się grzecznościowo. - Czy dodzwoniłem się do sekretariatu Liceum
nr 3 w Imaichi (Imaichi to miasto położone na północ od Tokio o 164 kilometry
od aut.)?
- Tak –
przytaknęła kobieta po drugiej stronie linii.
- Przepraszam,
że dzwonię z tak nietypową sprawą, jednak muszę zdobyć pewne potwierdzenie.
Widzi pani, jestem byłym uczniem tej szkoły i chciałbym się dowiedzieć czy w
latach, w których do niej uczęszczałem chodził do tej palcówki także niejaki
Shirai Takano. Czy jest taka możliwość, abym uzyskał taką informację?
-
Shirai Takano, zgadza się? – upewniła się sekretarka.
- Tak –
przytaknąłem.
- Pana
godność?
-
Mitsuki Tsukada (nazwisko Mitsukiego również jest zmyślone ze względu na to, że
jego personalia również nie zostały ujawnione od aut.) – przedstawiłem się.
- W
jakich latach uczęszczał pan do tej szkoły?
-
2005-2008 (akcja opowiadania toczy się w roku dzisiejszym, a więc 2014. Skoro
Mitsuki skończył liceum w 2008 to wychodzi na to, że od tego czasu minęło sześć
lat, więc wszystkie jego dane są wciąż przechowywane w szkole. Jednocześnie
świadczy to o tym, że w chwili obecnej Mitsuki ma dwadzieścia cztery lata –
jest to wiek zmyślony przeze mnie. Jego wiek również nie został ujawniony od
aut.).
-
Zobaczę, co da się zrobić w tej sprawie i z pewnością jeszcze dziś otrzyma pan
informację zwrotną – obiecała.
-
Dziękuję bardzo. Do usłyszenia – rozłączyłem się.
Podobną
rozmowę odbyłem raz jeszcze podczas rozmowy z sekretarką z gimnazjum, do
którego uczęszczałem. Tak jak kobiety obiecały, odpowiedzi dostałem jeszcze
tego samego dnia – i były one negatywne w obu przypadkach. Nikt o takim
nazwisku nie uczył się w tych samych latach, co ja w tych samych szkołach.
Dlaczego więc powiedział, że podziwiał mnie już w szkole? Kłamał… Był oszustem.
…
Ale czy
aby na pewno?
W końcu się doczekałam! <3
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej mnie ciekawi to opowiadanie, a także historyjka Kon'a. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni i będzie mój upragniony happy end!. <3
Dużo weny! :33
Nie sądziłam, że doczekam się rozdziału szybciej. Ale to miło:).
OdpowiedzUsuńBardzo polubiłam to opowiadanie. Zespół CeLL bardzo przypadło mi do gustu. Coraz bardziej mnie też ciekawi. Czy KON rzeczywiście zmyśla, czy może kryje się za tym jakaś inna historia? Nie wiem, ale bardzo szybko chciałabym cię dowiedzieć:).
Pozdrawiam i życzę dużo weny
RenaX