Z dedykacją dla Kizu, która jest chyba największą fanką tego opowiadania :D
Szczerze to jestem zdziwiona,. że ktoś to przeczytał, a nawet skomentował; ale rzecz jasna pozytywnie!
Mam nadzieję, że wyjaśnienia się nie domyślałyście xD
Tytuł: „Long, long time ago” - Official yaoi diary
cz.3 dla Kizu ♥
Paring: Mitsuki (Delacroix) x KON (CelL)
Gatunek:
obyczajowe romansidło, mam nadzieję, że nie wyjdzie smutne
Typ:
mini-seria cz.3/3 END
Beta:
-
Delacroix
CelL
Mitsuki –
wokalista KON – wokalista
Saya –
gitarzysta
NAO - gitarzysta
Rei –
basista
SIN - gitarzysta
Tomo – perkusista YUKI-
basista
(perkusista jako tako nie należy do
zespołu; nie widnieje nawet na zdjęciach grupowych, dlatego go pomijam)
Nikt o takim nazwisku nie
uczył się w tych samych latach co ja w tych samych szkołach. Dlaczego więc
powiedział, że podziwiał mnie już w szkole? Kłamał… Był oszustem.
…
Ale czy aby na pewno?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie
byłem rozczarowany. Może naprawdę uległem sugestii? Kiedy w swoim mieszkaniu
odsłonił przede mną tą bliznę, spojrzał na mnie tym smutnym wzrokiem… czułem
się naprawdę, jakby wyrwał z mojego serca bardzo ważną część, którą niegdyś mi
ofiarował – ale on był tylko zwykłym kłamcą. Dobrym aktorem, ale nic poza tym.
Tak jak inni po prostu chciał mnie wykorzystać; to właśnie dlatego sławni muszą
trzymać się ze sławnymi – takie niepisane prawo – żeby unikać ciągłego i
nieustannego wykorzystywania przez ludzi, którzy jak zwykle szukają drogi „na
skróty”, chcą załatwiać wszystko „po znajomości”…
Sam nie wiem dlaczego, ale wpisałem jego
imię w wyszukiwarce internetowej; może dlatego, że nie miałem, co robić i z
nudów surfowałem po internecie, a może dlatego, że notebook po prostu leżał w
zasięgu mojej ręki…
„Shirai Takano” – powtarzałem w myślach
jak mantrę.
Enter.
Oprócz kilku sławnych osób noszących to samo
nazwisko lub imię oraz linków do kilkunastu profilów na facebooka w wynikach
wyszukiwania wyświetlił mi się link do archiwalnego artykułu z gazety. Nie
myśląc wiele kliknąłem właśnie na niego. Przeczytałem krótką notatkę:
„2.
maj 2008r.
Tragiczny wypadek w Zespole
Szkół nr 3 w Imaichi (gimnazjum oraz liceum). Uczeń klasy 3-1 (to po naszemu jakby oznacza klasa IIIa.
W Japonii raczej używa się systemu „numerowania” klas tego samego rocznika niż
nadawanie im poszczególnych liter z alfabetu od aut.) gimnazjum został ranny podczas
rutynowego treningu klubu łuczniczego. Shirai Takano był na tyle zdolny, że
pozwolono mu ćwiczyć z bardziej zaawansowaną grupą z liceum. Jako najmłodszy
został, aby posprzątać po skończonych zajęciach, kiedy wszyscy już wyszli (zawsze
tak jest, że pierwszoroczniaki w Japonii sprzątają po zajęciach dodatkowych od
aut.), gdy niespodziewanie został
trafiony strzałą. Został ugodzony w szyję; grot minął aortę jedynie o kilka
milimetrów – mimo to chłopiec z pewnością wykrwawiłby się, gdyby nie bohaterska
postawa jego starszego o trzy lata kolegi, Mitsukiego Tsukady, z klasy 3-3 z
liceum, który na całe szczęście wrócił się do sali treningowej i wezwał pomoc.
Sprawca nie został ujęty.”
Ze zdziwienia, aż otworzyłem usta i przez
długą chwilę otępiały wpatrywałem się w monitor. Ja… ja tego zupełnie nie
pamiętałem… A może zwyczajnie nie chciałem? Wyparłem te wspomnienia?
To dlatego Kon pamiętał o mnie przez te
wszystkie lata? Bez chwili zastanowienia poznał mnie na ulicy, obserwował jak
rozwija się mój zespół… pomógł mi w potrzebie… Byłem dla niego tak ważny, ponieważ
uratowałem mu życie?...
Przełknąłem głośno ślinę i opadłem ciężko
na kanapę. Odchyliłem głowę na oparcie i zamknąłem oczy. Teraz wszystko się
zgadzało. Obie sekretarki odpowiedziały na moje pytanie przecząco – ponieważ z
tej racji, że byłem od niego starszy o trzy lata on chodził wciąż do szkoły
podstawowej, kiedy ja już uczęszczałem do gimnazjum i tak samo było liceum –
kiedy ja skończyłem ostatnią klasę on dopiero rozpoczął w nim naukę.
Wziąłem głębszy oddech.
2008 rok.
Drugi maj.
Zajęcia klubu łuczniczego.
Dzień jak co dzień.
Wróciłem się do sali treningowej po
skończonych zajęciach.
Po co?
No tak… zapomniałem mojej yotsugake
(rękawica okrywająca cztery palce wykorzystywana w łucznictwie od aut.).
Cichy jęk; jakby ktoś nie mógł nabrać
tchu.
Odwracam się w stronę, z której dochodzi.
Pierwsze, co wiedzę to krew.
Duża plama jasnoczerwonej krwi, a w niej
skąpane tego samego koloru włosy chłopaka.
Shirai zawsze był buntownikiem. Nie
stosował się do regulaminu. Farbował włosy.
Załzawione oczy zdradzające przerażenie.
Rozchylone nieco spierzchnięte usta
wykrzywione jakby w niemym krzyku.
Pojedyncza łza spływająca po jego
policzku.
Wyciąga w moją stronę otwartą dłoń, jakby
chciał błagać mnie o ratunek.
Strzała.
Ten okropny widok strzały utkwionej w
jego szyi…
Otworzyłem oczy i łapczywie zaczerpnąłem
tchu, jakbym wstrzymywał oddech od bardzo dawna. Ze zdziwieniem stwierdziłem,
że płaczę… Ogłupiony własną reakcją powoli podniosłem rękę do mokrych
policzków, aby otrzeć je wierzchem dłoni. Przełykając ślinę miałem wrażenie, że
w istocie przełykam kamień sporych rozmiarów. Moje serce biło wolno; zbyt
wolno…
Momentalnie zerwałem się z miejsca i
wybiegłem z domu nawet nie zamykając za sobą drzwi. Wypadłem na ulicę tym razem
nie próbując się ukryć. Nie myślałem o tym, że ktoś może mnie rozpoznać. Po
prostu gnałem na złamanie karku kierowany pamięcią. Nie wiedziałem jak dotrzeć
do osiedla Kon „tradycyjną” drogą, dlatego też musiałem ponownie kluczyć między
wąskimi, nienazwanymi uliczkami, a następnie pokonać mur w ślepym zaułku. Tym
razem poszło mi nadzwyczaj sprawnie. Dopadłem do furty i ją również
przeskoczyłem nie bawiąc się w dzwonienie domofonem, tym bardziej, że nie
wiedziałem, jaki numer ma mieszkanie czerwonowłosego. Szczęście mi sprzyjało,
gdyż w momencie, w którym dopadłem drzwi do budynku wychodziła z niego właśnie
starsza pani z pieskiem. Zdążyłem je złapać, nim te się zatrzasnęły i wpadłem
do windy niczym zawodnik do mety; w wielkim stylu, z poślizgiem. Siódme piętro.
Ostatnie mieszkanie w korytarzu po lewej. Stanąłem przed drewnianymi drzwiami z
połyskującym w ciemności złotym numerkiem i wziąłem głęboki oddech. Mocno
zapukałem. Minęła chwila nim usłyszałem niespieszne kroki, dźwięk odsuwanej
zasuwy i w końcu drzwi stanęły przede mną otworem.
- Mitsuki? – Kon zdawał się być zdziwiony
do granic możliwości.
Chciałem wykrzyczeć w tym momencie
wszystkie swoje skotłowane myśli, jednak odebrało mi mowę, kiedy go w końcu
zobaczyłem. Czarne dresy i obcisła, również czarna bokserka – niby tak prosty
ubiór, a wyglądał w tym tak dobrze. Wciąż wilgotne włosy i ręcznik przerzucony
przez ramiona wskazywały na to, że niedawno wziął kąpiel. Nie miał wykonanego
makijażu ani założonych soczewek, przez co mogłem dostrzec jego prawdziwe tęczówki,
które były niemalże czarne i ciężko było je odróżnić od nienaturalnie
rozszerzonych w zdziwieniu źrenic. Długą grzywkę, która wcześniej zasłaniała mu
połowę twarzy, spiął spinką.
- Shirai… - zacząłem niepewnie. Mój głos
załamał się. Czerwonowłosy odsunął się z przejścia i wpuścił mnie do środka. –
Shirai… - powtórzyłem. – Tak… Tak bardzo cię przepraszam… - czułem, że do oczu
znów napływają mi łzy. – Teraz wszystko już rozumiem… Byłem takim imbecylem!
Tchórzem! Arogantem! Tak wiele razy próbowałeś się do mnie zbliżyć, a ja… a ja
cię odtrącałem, ignorowałem cię, bo… bo się bałem… Bałem się tych wspomnień,
które w końcu zrzuciłem do podświadomości i wyparłem się ich… Mimo wszystko ty
wciąż… wciąż mnie podziwiałeś, obserwowałeś, choćby z daleka… A ja cię tylko
raniłem… - nie myśląc wiele przytuliłem go do siebie z impetem. Ukryłem twarz w
jego pachnących włosach. – Tak bardzo cię przepraszam… - szepnąłem mu do ucha.
Poczułem jak chłopak również mnie
obejmuje i kładzie głowę na moim ramieniu.
- Jak mogę być na ciebie zły? Przecież
uratowałeś mi życie – wplątał dłoń w moje włosy i delikatnie gładził mnie po karku.
Byłem pewien, że uśmiecha się. – Tak bardzo próbowałem się do ciebie upodobnić…
Chciałem, abyś zwrócił na mnie uwagę, chciałem ci się przypodobać, ale nigdy
nie chciałem wzbudzić w tobie poczucia winy. Nie zrobiłeś nic źle.
- Jak to nie? Shirai… - odsunął się ode
mnie i przyłożył mi palec do ust kręcąc głową, czym dał mi znak, że mam się nie
odzywać.
Poprowadził mnie do salonu i tak jak przy
naszym pierwszym spotkaniu usadził na kanapie. Sięgnął po jedno ze zdjęć z
parapetu, które stało najbliżej okna i podał mi je.
Przedstawiało ono całą naszą grupę
łuczniczą. Fotografia została zrobiona tuż po rozpoczęciu nowego roku
szkolnego, mojego ostatniego roku w liceum, a więc zarazem miesiąc przed
wypadkiem Takano (przypominam, że rok szkolny w Japonii rozpoczyna się w
kwietniu od aut.). Staliśmy obok siebie. Obaj uśmiechnięci i wpatrzeni w
obiektyw. Niewymuszeni. Szczęśliwi. Żyjący naprawdę.
- Myślałem, że kiedy zobaczyłeś to
zdjęcie, to zrozumiałeś, kim jestem… - odezwał się.
- Nie zauważyłem tego zdjęcia – wyznałem.
– A może nawet nie chciałem? Byłem takim egoistą… - chciałem ponownie zacząć go
przepraszać, ale on uciszył mnie delikatnym uśmiechem. – Wybaczysz mi kiedyś?
- Nie jestem zły.
- A powinieneś.
- Nie powinienem – pogłębił uśmiech. –
Kocham cię – szepnął, przysuwając się do mnie. – Zawsze cię kochałem. To
dlatego nie mogę się na ciebie wściekać – chciał wstać, jednak nie pozwoliłem
mu na to.
- Przecież minęło tyle czasu… a ty… wciąż
o mnie pamiętałeś, nie przestałeś się mną interesować… - nie mogłem w to
uwierzyć.
- Nie przestaje się kochać, jeśli robi
się to dobrze – uśmiechnął się do mnie ciepło.
Złapałem go za rękę i zmusiłem, aby z
powrotem usiadł; tym razem znacznie bliżej mnie. Nasze uda się stykały,
podobnie jak nasze ramiona. Tylko nasze twarze znajdowały się w minimalnej
odległości od siebie. Spoglądałem w jego bezdenne oczy i upajałem się ich
ciepłym spojrzeniem. Położyłem dłoń na jego kolanie, by następnie przesunąć ją
w górę na biodro chłopaka. Nachyliłem się nad nim i niechętnie zacząłem
przymykać powieki. Nie chciałem tracić widoku jego pięknej twarzy sprzed oczu,
jednak nie potrafiłem całować się z otwartymi.
Na początku jedynie musnąłem jego usta.
Złożyłem na nich kilka motylich pocałunków. Nie czując oporów z jego strony
zacząłem całować go nieco bardziej zdecydowanie. Nasze wargi spotykały się w
krótkich, lecz czułych całusach. Kon objął mnie za szyję, ciągnąc w swoją
stronę. Złapałem go w pasie i podniosłem, sadzając na swoich kolanach, aby nam
obu było wygodniej. Jego usta były słodkie i gorące; idealne. W końcu polizałem
jego dolną wargę, a on w odpowiedzi rozchylił je zapraszająco. Skorzystałem z
chęcią i wsunąłem język do jego ust. Czerwonowłosego przeszły dreszcze
podniecenia. Jego jęk zatonął w moich ustach. Całowaliśmy się gorąco i
namiętnie. Przesuwałem dłońmi po jego plecach, kiedy niespodziewanie Shirai sam
zsunął moje ręce na swój tyłek. Uśmiechnąłem się nie przestając go całować.
Odsunęliśmy się od siebie dopiero w momencie, kiedy zabrakło nam tchu.
- Kocham cię – szepnął jeszcze raz.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem, po czym
złapałem jego dolną wargę zębami i delikatnie za nią pociągnąłem. – Jesteś ode
mnie o trzy lata młodszy, prawda? – upewniłem się.
- Tak – przytaknął. – Przeszkadza ci to?
– zmartwił się.
- Nie – zaśmiałem się. – Oczywiście, że
nie.
- Więc o co chodzi? – dopytywał.
- Masz skończone dwadzieścia jeden lat,
tak?
- Tak. Ale o co ci cho…
- Teraz przynajmniej mam pewność, że
skoro jesteś już pełnoletni, to nikt nie zarzuci mi pedofilii – zaśmiałem się,
po czym położyłem go na kanapie, a sam zawisłem nad nim.
- No wiesz co… - uśmiechnął się
wyzywająco.
Przylgnąłem ustami do jego szyi.
Całowałem ją dokładnie, nie pomijając najmniejszego skrawa skóry. Pieściłem go
wargami, językiem oraz od czasu do czasu zębami, o czym świadczyły drobne
czerwone ślady. Wokalista mruczał z przyjemności i przeczesywał palcami moje
włosy. Odchylał głowę do tyłu eksponując szyję jeszcze bardziej i ułatwiając mi
do siebie dostęp.
Kiedy doszedłem do blizny spiął się
nieco. Jego palce zacisnęły się na moim karku, jednak nie sprawił mi tym bólu.
Zatoczyłem językiem koło wokół wrażliwego miejsca, po czym czule je ucałowałem.
Kon rozluźnił się na powrót i znów zaczął mruczeć z aprobatą. Potarłem nosem o
jego szyję, przesuwając po całej jej długości, przy czym zaciągałem się jego
zapachem. Powróciłem do jego ust, które gorąco ucałowałem.
- Uratuj mnie… - szepnąłem mu na ucho, po
czym polizałem jego krawędź.
- To przecież ty uratowałeś mnie… Nie
rozumiem – spojrzał na mnie niemo prosząc, abym rozwinął tę myśl.
- Naucz mnie znów żyć, dobrze? – posłałem
mu proszące spojrzenie.
Czerwonowłosy zamrugał kilkakrotnie dalej
nie rozumiejąc dokładnie, o co mi chodzi. Był dopiero początkującym muzykiem,
nie był jeszcze zepsuty przez to sławne towarzystwo, więc logicznym było, że
nie rozumiał…
- Zrobię, co tylko zechcesz – uśmiechnął
się i ponownie złączył nasze usta.
Całowaliśmy się jeszcze przez długą chwilę,
po czym podciągnąłem jego bluzkę i odsłoniłem jego płaski brzuch oraz tors.
Skupiłem się na jego prawym sutku. Zatoczyłem wokół niego koło, by zaraz potem
zacząć go drażnić. Takano wydał z siebie cichy jęk i wziął głęboki oddech.
Prężył się pode mną i pomrukiwał coraz głośniej. Chłopak delikatnie masował
moje barki.
- Shirai… - oderwałem się na moment od
jego ciała. – A co… co się stało z tym, kto wtedy do ciebie strzelił? – zadałem
pytanie, które zaczęło mnie dręczyć od dłuższego czasu.
- Co? – czerwonowłosy wydawał się jakby
wyrwany z amoku. Był niezadowolony z tego, że przerwałem pieszczotę. – Ach… Nie
wiem. Nigdy go nie złapano, mimo iż sprawę prowadziła policja. W zasadzie nigdy
nie interesowało mnie to, kto to zrobił ani dlaczego. Ja wyjaśniłem to sobie
tak, że to był po prostu przypadek… Może Kupidyn nie trafił albo co…? –
wzruszył ramionami. Zdziwiło mnie to, jak łatwo o tym mówił. – Wolałem skupić
się na tobie niż na sprawcy – wyznał.
Odpowiedziałem mu ciepłym uśmiechem, po
czym musnąłem jego usta i ponownie wróciłem do pieszczenia jego ciała, które w
końcu czekało na mnie przez sześć długich lat…