"Nowy Świat" cz.3 - z dedykacją dla Marii Hosu

       Na początku chciałam podziękować Marii Hosu za tak motywujący komentarz. Wybacz, że te podziękowania pojawiają się dopiero tak późno, jednak starałam się napisać jakąś notkę specjalną dla Ciebie - niestety, nie wyszło... Zrodziło się kilka dziwnych tworów, jednak wątpię, żeby którykolwiek kiedykolwiek został przeze mnie dokończony, gdyż nie jestem z nich zadowolona. Wszystko, co napisałaś jest prawdą. Czytam każdy komentarz pojawiający się pod każdą notką; nawet pod tymi najstarszymi i każdy z nich jest dla mnie motywacją, nawet te, które zawierają samą krytykę (uzasadnioną, oczywiście), bo w końcu nie o to chodzi, żeby tylko słodzić i chwalić, kiedy tak naprawdę nie ma za co. Twoje słowa trafiły do mnie w stu procentach, gdyż są odwzorowaniem moich myśli; całkowicie się z tobą zgadzam i dziękuję jeszcze raz za takie wsparcie mojego kapryśnego Wena. Co prawda Wen jest płodny jak zawsze, jednak ostatnio ukierunkował się na jakieś makabryczne historie, rozlew krwi i apokalipsę, dlatego pisanie yaoi idzie mi jak krew z nosa (zawsze mam tak, kiedy przychodzi lato). Poza tym pisanie w okresie wakacji idzie mi słabo, bo w końcu ładna pogoda skłania raczej do wyjścia ze znajomymi niż do siedzenia w czterech ścianach z komputerem (niestety pisać ręcznie nie lubię, bo piszę za dużo i za wolno, przez co wiele myśli mi ucieka. Poza tym nie lubię przepisywać gotowej pracy na komputer, bo i tak wtedy zmieniam fabułę opowiadania, przez co moja praca wygląda zupełnie inaczej). Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało to mam urwanie głowy ze szkołami, bo rekrutacja do szkół średnich w Polsce jest absurdalna i przyprawia mnie o ból głowy. Niemniej nie zapomniałam o Tobie, dlatego teraz dedykuję Ci tę właśnie część mojego opowiadania autorskiego, która, mam nadzieję, poprawi Ci trochę humor :)
       Bez dalszych wstępów - Endżoj!


„Nowy świat” cz. 3
Przez długi czas jeszcze wpatrywałem się w tłum, w którym tak niedawno zniknął Hiro. Nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Wokalista Nocturnal Bloodlust wydał mi się być nieco roztrzepany, zakręcony… jednak bardzo pozytywny. Był przyjemną odmianą po niezmiennym widoku wiecznie nadąsanego Daisuke.
Co to ja miałem… a! Miałem szukać mieszkania! – przypomniałem sobie z trudem. – Za łatwo daję się rozproszyć… Jeśli za każdym razem będę się ślinić na widok przystojnego, umięśnionego Japończyka i zapominać przy nim o bożym świecie niedługo skończę pod mostem! Nawet Saitou straci w końcu do mnie cierpliwość, kiedy przestanę płacić swoją część czynszu…
Jedno z biur nieruchomości mieściło się właśnie na Takeshita-dori, więc nie musiałem daleko szukać. Zafrasowany stanąłem przed pokaźną witryną i zacząłem czytać przyklejone do szyby oferty. Mimo iż byłem w niedogodnej sytuacji, żeby nie powiedzieć za sprawą, w moim mniemaniu, nieco niestabilnego emocjonalnie Daiego, podbramkową, byłem dość wybredny. Owszem, zgadzam się z tym, że tradycyjne japońskie domy ze „ścianami” (tak, „ścianami”, a nie ścianami, gdyż w gruncie rzeczy przecież jest ona rzeczą, którą bez problemu można zamienić na drzwi, przestawić lub całkowicie usunąć) z papieru są świetne; ale tylko na zdjęciach. Nie widziało mi się, żeby mieszkać w miejscu, w którym słyszałbym, co ogląda za ścianą mój sąsiad. A jak będzie oglądał jakieś porno? Albo, o zgrozo, coś w rodzaju familiady? I będzie miał dekoder z nagrywarką?! Ludzie, wyobrażacie to sobie?! Japońska familiada oglądana przez szanownego sąsiada o drugiej w nocy, czyli w chwili, kiedy ja chcę spać – a żeby już całkowicie zniszczyć mój umysł będzie oglądał po dwadzieścia razy ten sam odcinek… O mój ty smutku i niekończący się żalu! Nigdy w życiu!
No dobra, mam nadzieję, że odpowiednio podkreśliłem fakt, że ściany te w żadnym razie nie zagłuszają odgłosów, co jest dość niekomfortowe. Może trochę przesadziłem z wyolbrzymianiem tego problemu (jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że będę miał normalnych sąsiadów), jednak pozostaje problem nawet takich zwykłych czynności. Nasypywanie kawy. Przytoczony przykład wydaje się być absurdalny? Przyzwyczajajcie się; Japonia jest ich pełna! Ale dobra, wracając do głównego wątku: a co jeśli mój sąsiad tudzież sąsiadka będzie pracować w… dajmy na to, Yokohamie (bo przecież co za problem pojechać do pracy pociągiem? Tu są najszybsze koleje świata, dzięki czemu ludzie dojeżdżają na studia do Tokio spod Osaki i jeszcze tego samego dnia wracają do swojego miejsca zamieszkania!) i będzie wstawać godzinę wcześniej ode mnie? Cichutko wstaje, ubiera się, myje i… nasypuje kawy do kubka, bo w końcu czynność ta jest najnormalniejsza w świecie i za to nie zamyka się ludzi w pierdlu. Tylko problem w tym, że sypiam, przysłowiowo, jak mysz pod miotłą, a więc jeśli nie będę miał kaca giganta lub na kącie nieprzespanych z rzędu czterdziestu ośmiu godzin, to mnie obudzi. I będę z nim/nią codziennie wstawał. O piątej.
Takiego wała!
Więc apato (czyli właśnie ten tradycyjny japoński dom; słowo pochodzące od angielskiego apartament) odpada. Chcę mieszkać w mansionie (murowany budynek) i kropka. Pomijając problem ścian z papieru mansion ma jeszcze tę dogodność, że posiada łazienkę. Własną.
Dziwi was, dlaczego aż tak bardzo podkreśliłem słowo WŁASNĄ? Otóż dlatego, że jest to luksus. W apato najczęściej znajduje się jedynie toaleta choć bywa i tak, że nawet jej nie ma w mieszkaniu i jest jedna wspólna na kilka mieszkań. Powiało nieco PRL’em, co? To nie koniec. Jakby tego było mało, to jedynie toaleta jest wyposażeniem obowiązkowym (już pal licho czy wspólna, czy prywatna). Dobrze, więc co z prysznicem? No tu zaczynają się schody. Najczęściej z tych schodów właśnie trzeba zejść, żeby wyjść ze stacji, w której wynajmuje się lokum i udać się do natrysków publicznych. Nie, nie mam na myśli łaźni. Łaźnia to zupełnie co innego. Natryski publiczne pełnią rolę podobną do toalet publicznych. Nie! No nie chodziło mi o to, że idzie się tam, aby wykonać potrzebę fizjologiczną! Litości, nie to miałem na myśli! Chodzi o to, że może skorzystać z nich każdy. Wyglądają one zazwyczaj tak, że są to najzwyczajniej w świecie rzędem ustawione kabiny zamykane od wewnątrz. Mają tam półeczkę, gdzie można zostawić swoje rzeczy no i… właściwie to już wsio. Koniec rewelacji. Wrzucasz drobne do maszyny i zaczyna lecieć woda.
Co do wielkości mieszkania nie miałem wymogów. Wierzyłem, że gdybym się postarał, to mógłbym zmieścić się nawet na jednej macie (1,6m2), choć z tego co zdążyłem się już rozeznać to takich małych mieszkań nikt nie oferował. Właściwie to dobrze. Wiadomo, że im większe mieszkanie tym lepiej, ale pozostawała jeszcze kwestia tego, abym mógł się za nie wypłacić. Najmniejsze miało 4,5 maty (7,4m2), jednak problem polegał na tym, że mieściło się na dalekich peryferiach miasta. Wolałbym coś w centrum – może dzięki temu przynajmniej nie gubiłbym się za każdym razem podczas dojazdu i powrotu z pracy…
No i najważniejsze – czynsz. Owe mieszkanko na peryferiach miasta kosztowałoby mnie miesięcznie… chwila, aż trzydzieści dziewięć tysięcy jenów (ok. 1170zł licząc według obecnego kursu jena od aut.)?! Za takie małe mieszkanie i to w dodatku tak daleko od centrum?! Ktoś może powiedziałby, że nie jest to tragedią, jednak jeśli wliczyć w to reikin (bezzwrotna opłata – nikt właściwie nie wie za co, ale jest), tu akurat wynosząca wysokość dwóch czynszów, shikikin (opłata w wysokości czynszu pobierana na „drobne naprawy” w razie uszkodzenia mieszkania. Zazwyczaj oddawana jest podczas wyprowadzki, jednak niecała, gdyż właściciel zawsze potrąca co nie co. Najgorzej, jeśli zachce mu się wymieniać tatami, gdyż są one bardzo drogie… zazwyczaj w takiej sytuacji trzeba jeszcze dopłacić na odchodnym…) oraz prowizję dla agenta nieruchomości, czyli opłatę która nigdy nie jest uwzględniona w takich ofertach; liczmy, że wyniesie ona kwotę blisko jednego czynszu… Czyli gdybym chciał się tu wprowadzić od ręki potrzebowałbym… chwila, z matmy zawsze byłem słaby… jeden czynsz, dwa, jeszcze jeden i agent… Potrzebowałbym stu dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy jenów (5850zł)! Za siedem i pół metra kwadratowego?! Kogoś tu chyba zdrowo porypało…
Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało to zostawały tzw. „wymagania specjalne”, które ja zwykle zwałem wołać „fetyszami”. Dlaczego? Ot dlatego, że nie każdy je miał. Przy jednych ofertach wymagań była cała lista, przy innych nie było ich wcale. Przy mieszkaniu,  na które akurat zwróciłem uwagę były dwa: lokatorem najlepiej żeby był student, a do tego Japończyk. No tak, niechęć do gadzinów znów się ujawniła… Z niezadowoleniem uświadomiłem sobie, że nie jestem ani studentem, ani, tym bardziej, Japończykiem, więc nawet gdybym był tak rozrzutny i głupi, żeby wydać tyle pieniędzy na tak małe mieszkanko (a uwzględnić trzeba, że jeszcze musiałbym zainwestować w metro! Rzecz jasna wątpię, żebym znalazł mieszkanie, z którego do pracy miałbym kilka metrów i mógłbym chodzić piechotą, jednak zawsze to taniej jechać np. z Ikebukuro do Ueno niż niemalże z Nizy [Niza – miejscowość pod Tokio od aut.]). Z prychnięciem pogardy skupiłem się na innych ofertach i… musze przyznać, że szczęka mi opadła. Ceny były coraz wyższe (co prawda mieszkania proporcjonalnie również stawały się coraz większe, jednak co mi po tym, kiedy nie miałem na nie pieniędzy?!). Teraz już rozumiem, dlaczego Ito chciał sobie znaleźć współlokatora…
O wilku mowa – w momencie, kiedy pomyślałem o chłopaku, rozdzwonił się mój telefon.
- Słuchaj, Alex! Mam rewelacyjne wieści! – wykrzyknął nawet się nie witając.
- Daisuke stał się normalny? W końcu zaczął brać psychotropy? – zapytałem z nadzieją.
- Nie – odpowiedział nieco burkliwie. – Daj spokój, nie jest taki zły – wywróciłem oczyma. Przeszło mi przez myśl, że może dla niego w rzeczywistości może nie był najgorszy, bo w końcu to nie jemu kazał się rozbierać ani naprzemiennie nie traktuje go jak intruza, by zaraz potem przygarnąć do serca niczym miłosierny Jezus… - Wiem, że go niezbyt trawisz, bo…
- Do rzeczy – warknąłem. Naprawdę nie lubiłem rozwlekać się na temat Ochidy.
- Dobra, dobra, już! Najpierw pytanie kontrolne; stoisz czy siedzisz?
- Stoję, bo co? – burknąłem.
- To lepiej usiać, bo zaraz się przewrócisz! – zrobił teatralną przerwę. – Znalazłem ci robotę!
- Serio? – zdziwiłem się. – A… Ale jak? Gdzie? – dopytywałem.
- Właściwie to nie ja tylko mój kolega. Oferował mnie tę pracę, ale jak zwykle Daisuke się nie zgodził. Wtedy wpadłem na pomysł, żebyś to ty zajął to miejsce zamiast mnie; co ty na to?
- Ale co to w ogóle za robota? – dociekałem. – Saitou, jeżeli to jest coś, do czego nie mam predyspozycji to nie zostanę przyjęty. Pamiętaj, że ja mam wykształcenie informatyczne, więc nie każ mi tańczyć w balecie…
- No… Właściwie to ja nie wiem, co to za robota – przyznał zakłopotany.
- Jak to nie wiesz? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- No bo jak ten kolega do mnie zadzwonił to ja miałem lekcje i nie mogłem gadać… Udawałem, że mi się w głowie kręci, więc zostałem wysłany do pielęgniarki, ale zamiast to jej gabinetu poszedłem do łazienki i zadzwoniłem do Daiego. On jak tylko usłyszał o jakiejkolwiek robocie to się wściekł i powiedział, że mam się skupić na szkole i zacząć poprawiać oceny, bo inaczej skończę marnie… - mruknął z przekąsem. – W każdym razie to on mi zaproponował, żeby zadzwonić do ciebie z tą propozycją. Widzisz, Daisuke nie jest taki zły, jak myślisz! – próbował go wybielić w moich oczach. Nie ukrywam, zdziwiłem się tym aktem niemalże troski ze strony Ochidy i byłem wdzięczny, że pomyślał o mnie zanim kazał odrzucić Ito propozycję pracy…
- A nie możesz pogadać jeszcze raz z tym twoim kolegą i wywiedzieć się, o co chodzi dokładnie albo dać mi na niego namiary? – zaproponowałem.
- Nie odbiera. Już próbowałem się do niego dodzwonić. Ale problem jest w tym, że to jest robota na już! – wykrzyknął. – Rozmowę kwalifikacyjną masz za… czterdzieści minut.
- Co?! – wrzasnąłem zszokowany, aż kilka osób stojących obok mnie popatrzyło w moją stronę nieprzychylnie.
- No wiem, że to trochę takie nie teges…
- Jakie nie „teges”? – warknąłem, po czym westchnąłem. – Saitou, czy ty w ogóle byłeś kiedyś na rozmowie kwalifikacyjnej? Do tego trzeba się przygotować i to solidnie! Poza tym ja nawet nie złożyłem swojego CV… ci ludzie w ogóle nie wiedzą o moim istnieniu! Myślisz, że co? Wejdę sobie od tak do gabinetu jakiegoś prezesa, przedstawię się i powiem, że byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś łaskawie mnie tu zatrudnił? – zapytałem sarkastycznie.
- Możesz powiedzieć, że przyszedłeś zamiast mnie. Powiedz, że jesteś od Ito i tyle; powinni wiedzieć, o co chodzi. Wytłumacz, że CV doniesiesz później albo co… – brnął dalej.
- No, już to widzę… - prychnąłem.
- To twój wybór. Zrobisz jak chcesz; pójdziesz albo nie. Co ci szkodzi spróbować? Wyślę ci adres sms’em – obiecał i rozłączył się.
Przez moment w napięciu wpatrywałem się w ekran telefonu. Po chwili rzeczywiście przyszedł sms. Zostało mi trzydzieści sześć minut. Zagryzłem wargi. Cholera! Albo zrobię z siebie idiotę, albo mi się uda!
Pędem ruszyłem do najbliższej stacji metra. Dzięki mieszczącej się tam mapie zorientowałem się, że na szczęście nie jestem daleko od celu. Musiałem pokonać jedynie dwa przystanki kolejką nadziemną JR, a następnie jeden przystanek metrem. Szczęście mi dopisywało. Gorzej nieco było, kiedy już wyszedłem prawie u celu i nie wiedziałem, co dalej. Nie wziąłem ze sobą mapy z domu, a i tak wątpiłem, żeby pomogła mi ona w czymś, bo potrzebowałem znaleźć konkretny numer budynku. Tak, niestety budynki w Japonii nie są numerowane z logiczną zasadą pasażu (po jednej stronie po kolei budynki z liczbą parzystą, po drugiej z nieparzystą) czy zasadą prawo-lweo (po jednej stronie budynek numer jeden, a naprzeciw budynek numer dwa ect.), a zgodnie z datą ich powstania, co znaczy, że budynek z numerem jeden jest najstarszy, drugi cieszy się drugim najstarszym wiekiem i tak dalej… problem w tym, że budynek numer jeden mógł mieścić się na jednym końcu ulicy, a drugi na drugim końcu. Obecnie wiedziałem, że mam szukać gdzieś w pobliżu Yakusuni-dori, ale w gruncie rzeczy mało mi to mówiło. W akcie desperacji doskoczyłem do dozorcy, który pieczołowicie mokrą szczotą czyścił chodnik. Starszy pan spojrzał na mnie wystraszony i w pierwszym odruchu na widok gaijina chciał się wycofać, ale kiedy wytłumaczyłem mu, o co chodzi, uspokoił się. Wyciągnął z kieszeni szczegółowy plan tego obszaru i zaczęło się poszukiwanie nieszczęsnego numerka 226. Trwało to długo, ale w końcu udało się – a kiedy już się udało to niemalże padliśmy sobie w objęcia, ściskając się i obcałowując (jestem gejem, ale w tym momencie bez podtekstów proszę) oraz składając sobie wieczyste przysięgi, że nadamy swoim wnukom nawzajem nasze imiona w wyrazie nieskończonych podziękować (czy musicie się czepiać? Tak jestem gejem i prawdopodobnie [jeśli znów nie zmienię orientacji lub nie adoptuję dziecka] to nie będę miał wnuków, ale czy nie można by tego przemilczeć?). Budynek, którego szukałem mieścił się za zakrętem. Wpadłem tam jak burza. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zostało mi jeszcze siedem minut.
Złożyłem dość nieskładne wyjaśnienia recepcjonistce, aby nie wyszło jak w istocie tragicznie maluje się ta sprawa, a ja przyszedłem tu „z marszu”, kompletnie nieprzygotowany. Kobieta bez zbędnych komentarzy skinęła głową i uśmiechając się zachęcająco zaprowadziła mnie do gabinetu dyrektora. Zostałem usadzony na skórzanej kanapie naprzeciw masywnego biurka, za którym siedział siwiejący już mężczyzna o wesołym spojrzeniu. Przyjrzał mi się uważnie, po czym pokiwał głową, jakby z uznaniem, co, nie powiem, wpędziło mnie nieco w zakłopotanie. Niby powinno mnie podbudować, jednak dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak jestem zestresowany.
- Saitou Ito, tak? Jou rzeczywiście zawsze dobrze wybiera… - mruknął do siebie drugie zdanie znacznie ciszej.
- Z całym szacunkiem – odezwałem się drżącym głosem – ale jestem w zastępstwie za Saitou. On… nie może przyjąć tej pracy ze względu na swojego opiekuna – wyjaśniłem.
- Ach, rozumiem… - znów pokiwał głową. – Wiem, że to dość kontrowersyjne zajęcie, więc opiekun Ito mógł się niezgodzie. W końcu dzieciak nie był nawet pełnoletni… - znów zaczął mnie uważnie lustrować. – No nic; nie będziemy za nim płakać – zaśmiał się. – Dobrze, że ty jesteś. Właśnie, jak się nazywasz?
- Alexander Wright.
- Och, obcokrajowiec… - mruknął. Czyżbym już znalazł się na straconej pozycji? – Proszę chwilę poczekać – poprosił. Zmrużył oczy i ostatni raz rzucił mi badające spojrzenie. Chyba stracił już sokoli wzrok, skoro z tej odległości nie mógł dostrzec, że nie przypominam Azjaty. W każdym razie dyrektor… tak na dobrą sprawę, sam nie wiem jeszcze czego, podniósł słuchawkę telefonu i wybrał jakiś numer. – Przyślij Fumi, potrzebuję tłumacza – i z powrotem odłożył ją na miejsce.
- Z całym szacunkiem, ale znam japoński – ośmieliłem się podkreślić… jakby jeszcze nie zauważył.
- Proszę chwilę poczekać – powtórzył, ignorując moje słowa. Pokiwał przy tym głową, jakby chciał przyznać mi w ten sposób rację, jednak mimo wszystko wezwał tłumacza, bo… bo tak. Najwyraźniej był zacietrzewiony w przekonaniu, że on wie lepiej; no i w zasadzie można było powiedzieć, że miał rację, bo szefowie zawsze mają rację… ponoć… a bynajmniej wypada się zgodzić, żeby nie stracić stanowiska…
Po chwili rozległo się ciche pukanie, a zaraz potem do gabinetu weszła… owa Fumi. Spodziewałem się kobiety w jakiejś garsonce, żakiecie… Taką elegancką panią tłumacz, (gdyż taki obraz w mojej głowie o tłumaczkach wykreowały amerykańskie filmy) podczas gdy w rzeczywistości do pokoju weszła dziewczyna o tlenionych, niemalże białych włosach, opiętej bluzce z głębokim dekoltem, idealnie okrągłym, sztucznym biustem oraz czymś na biodrach, co graniczyło pomiędzy szerokim skórzanym pasem a mini-spódniczką. Do tego białe kozaki na obcasach (ludzie, przecież jest lato)… Na pierwszy rzut oka wyglądała, jak… kurtyzana.
Fumi usiadła obok mnie i wlepiła we mnie spojrzenie wielkich oczu o długich, ciężkich od tuszu rzęsach. Uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła dłoń, by następnie pociągnąć za jedno z pasm moich włosów. Zakręciła je sobie na palcu.
- Natural? – zdziwiła się. – Kawaii! – pisnęła. – I want play with you in your first film! – krzyknęła entuzjastycznie.
Film? – to słowo odbiło mi się w głowie. To znaczy, że jestem w studiu filmowym? Nie mogłem w to uwierzyć… Gdzie ten Saitou mnie posłał?
- Rozumiem po japońsku – powtórzyłem.
- O – przekrzywiła głowę. – To jeszcze lepiej! – uśmiechnęła się szeroko. – Papa! – zawołała do dyrektora, który właśnie szukał czegoś w komputerze. To jej ojciec? Nie, niemożliwe… są zupełnie do siebie niepodobni. Więc niby dlaczego tak poufale, niemalże pieszczotliwie nazwała swojego pracodawcę? – Mogę z nim zagrać?
- Zobaczymy – mruknął mężczyzna kończąc stukanie w klawiaturę. – Formalnie jeszcze tutaj nie pracuje. Ale zacznijmy od podstaw… pełnoletni?
- Tak – odpowiedziałem.
- Jakieś doświadczenie w tej branży?
- Ee… - zająknąłem się.
- To nic – machnęła ręką dziewczyna. – W końcu to jest naturalne! Nie ma osoby, która by tego nie potrafiła robić!
- Od kiedy mógłbyś zacząć?
- Od… zaraz – wzruszyłem ramionami.
- Maru! – blondynka przesunęła dłoń po moim udzie. Spojrzałem na nią zdziwiony. – Jaki chętny! – zaniemówiłem.
- To świetnie! – ucieszył się dyrektor. – Właśnie zostałem poinformowany, że Akihito nie może wystąpić. Jest chory; przyniósł zwolnienie od lekarza – zacmokał niezadowolony. Wydrukował dwie strony, po czym podał je mnie. – Tu masz scenariusz. Najprostszy z najprostszych; parę zdań powiesz na początku, a reszta to już wiadomo co… - machnął ręką. – Zastąpisz go. Nagrywamy jutro; w tym budynku.
- Chwileczkę… - ściągnąłem brwi, przesuwając wzrokiem po kolejnych wersach naprawdę ubogich kwestii. – Co to ma być? Film erotyczny?! – byłem zszokowany do granic możliwości.

***

- Saitou! – wydarłem się od progu.
- I jak poszła rozmowa? – zaciekawiony nastolatek wychylił się zza drzwi lodówki.
- Szykuj się na śmierć!… - zgrzytnąłem zębami ze złości. Jednym skokiem pokonałem dzielącą nas odległość. Skręcona kostka już dawno przestała mi dokuczać; byłem tak wściekły, że aż przestałem odczuwać ból. Chwyciłem go za gardło i przyszpiliłem do kuchennego blatu. Sam nie wiem, skąd wzięło się we mnie tyle siły. – Zatłukę cię!
- C-Co się stało? – wydusił z siebie chłopak, próbując odsunąć moją zaciskającą się dłoń od swojego gardła. Zaciekawiony Daisuke, który siedział w salonie (który z kolei bezpośrednio połączony był z kuchnią) rzucił nam spojrzenie znad czytanej gazety.
- Czy ty w ogóle wiesz, gdzie mnie wysłałeś?! – darłem się dalej.
- Nie… - przyznał cicho.
- Do studia filmowego!
- O! – w końcu udało mu się uwolnić. Stanął w bezpiecznej odległości ode mnie. – Będziesz grać w dramach? – aż zabłyszczały mu oczy.
- Do studia filmów erotycznych! – z mojego gardła wydobyło się coś na skraju wrzasku i żałosnego jęku.
Zapadła niezręczna cisza, podczas której ja ciężko dyszałem próbując się uspokoić i nie popełnić morderstwa. Saitou wpatrywał się we mnie jak w kosmitę, a Dai… Ochida najbezczelniej w świecie roześmiał się. Śmiał się głośno i długo; aż się zgiął w pół i nie mógł złapać oddechu.
- S… Serio? – wychrypiał, ocierając łzy śmiechu, które spłynęły po jego twarzy. – Nieźle cię urządził! – śmiał się dalej. Zmierzyłem go nienawistnym spojrzeniem. – Może przynajmniej nauczysz się nie ufać więcej temu bęcwałowi – prychnął. Ito zmierzył go zbolałym spojrzeniem.
- Ponoć to był twój pomysł, abym poszedł na tę rozmowę kwalifikacyjną w ciemno! – aż kipiałem ze złości.
- Mój? – wskazał na siebie. – Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cię tam wysłać! – pokręcił z niedowierzaniem głową. Przeniosłem morderczy wzrok z powrotem na Saitou. Okłamał mnie, skurczybyk… - Nieważne, co by ci oferował – wskazał brodą na swojego podopiecznego – nigdy się na to nie zgadzaj, bo to zawsze skończy się to dla ciebie nieszczęściem albo upokorzeniem… albo jednym i drugim – wzruszył ramionami. Ito zrobił kwaśną minę.
Prychnąłem rozruszony, po czym skierowałem się do swojego pokoju. Trzasnąłem drzwiami i opadłem na łóżko. Z salonu wciąż dobiegał mnie śmiech Daisuke.
- Nie musiałeś go jeszcze dobijać… - burknął blondyn siadając na fotelu naprzeciw Ochidy.
- Ma nauczkę – odparł beztrosko brunet. – Był głupi, skoro postanowił bezgranicznie ci zaufać i wpakować się w takie gówno na ślepo – wrócił go czytania gazety. – Ty masz talent do pakowania się w kłopoty; ile razy powtarzałem ci, żebyś przestał wciągać w nie też innych?
- Chciałem mu pomóc!
- Chcesz po prostu, żeby tu został – odparł spokojnie muzyk. Nastolatek podniósł się z siedzenia i już miał się skierować w stronę pokoju nowego współlokatora, jednak zatrzymał go głos Daiego. – Daj mu spokój. Niech opadnie w nim złość – pouczył podopiecznego. Młodszy zatrząsł się z hamowanej furii, ledwo nad sobą panując.
- Ty też mógłbyś chociaż spróbować jakoś mu pomóc! – warknął. – Przecież go polubiłeś; widzę to!
- W istocie… Nie jest taki zły… - mruknął wymijająco. – Pomogę mu w swoim czasie i swoim zakresie.
- On jest z wykształcenia informatykiem… - odezwał się już spokojniej Saitou.
- Wiem.
- Niby skąd?
- Grzebałem w jego rzeczach – odparł bezwstydnie brunet.
- Co?
- Znalazłem w jego laptopie CV, życiorys i inne ciekawe pliki… - uśmiechnął się pod nosem szatańsko. – Taki niby z niego informatyk, a nawet hasła nie ma…
- No nie… - nastolatkowi opadły ręce. – Proszę cię, powiedz, że chociaż zrobiłeś to w dyskretny sposób, tak, że nie widać, że cokolwiek zostało ruszone ze swojego miejsca…
- Absolutnie – zapewnił muzyk uśmiechając się przy tym niczym sam szatan. W tym właśnie momencie drzwi z powrotem z hukiem, tym razem, otworzyły się.
- Daisuke! – w stronę wokalisty poleciała jedna z kul. Ochida zręcznie się uchylił, przez co kula z hukiem wylądowała na podłodze. – Jeszcze raz dotkniesz się do moich rzeczy, a posiekam cię na drobny banan!

6 komentarzy:

  1. Hahaaha, dobre. Poprawiłaś mi tym humor po kolokwium :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę dobra notka.... Pisz dalej, czekam! Dziękuję, że mimo wszystko chce ci się tak wysilać dla nas, nawet jeśli nie lubisz pisać w lato!

    OdpowiedzUsuń
  3. Yesu! Czemu przerwałaś w takim momencie?! Buuuuu ;c Btw strasznie ciekawie to piszesz. Nigdy jeszcze nie dowiedziałam się tylu ciekawostek o japonii czytając opowiadanie yaoi XDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem zadowolona, że zauważyłaś go <l3 I jestem zaskoczona, że dedykujesz to dla mnie ;o
    Wiesz, mam taki zwyczaj, że czytam tylko to, co DiAURY i the GazettE (a główniej to Aoihy i Keity) dotyczy, a inne j-rockowe yaoi omijam szerokim łukiem, ale dla ciebie zrobię wyjątek i zacznę czytać "Nowy Świat" i już przeczytałam epilog, który jest bardzo ciekawy, ale skomentuję go może jutro.
    Wybacz, że nie dotrzymałam obietnicy i nie skomentowałam wszystkich yaoisów, jakie tutaj przeczytałam, ale zaraz po napisaniu komentarza pod "Vampire Depression" musiałam podnosić się z historii i przyrody, w dodatku jeszcze ważne przedstawienia, śpiewanie Conchity i GazettE "Cassis" i jakoś tak wyszło ;___;
    Może w wakacje nadrobię, bo nie zaprzeczę, uwielbiam powracać do twoich starych Aoihowych one shootów i serii, np. te twoje "Stereotypy" <l3. Zainteresowałaś mnie "Nowym Światem", więc chyba jeszcze dziś skończę go czytać. Mam nadzieję, że Alex spotka Aoi'a i Uruszkę ^^ Byłoby fajnie, ale ja tam już się nie odzywam :|
    Pozdrawiam i ściskam mocno <l3 i dziękuję ;* ~

    OdpowiedzUsuń
  5. O_o
    ...
    Drobny banan!
    Idę spać i rano pomyślę nad konstruktywnym komentarze. Dobranoc

    OdpowiedzUsuń
  6. Ekhem... Z elokwencją... BUAHAHAHA xD

    OdpowiedzUsuń