Przerywnik "artystyczny" do "Nowego Świata"

Ha, na całe wasze nieszczęście znów się wzięłam za rysowanie xD Wiem, wiem wychodzi mi to kiepsko, ale nie mogłam się powstrzymać. Wiem również, że słabo widać, bo mimo iż zdjęcia były robione tym razem lustrzanką a nie telefonem to mimo wszystko są to tylko zdjęcia kartki =.='' Dodam jeszcze, że macie przerąbane, bo przymierzam się do kupna tableta do rysowania (od kilku miesięcy jak sójka za morze, ale ciii...). Co prawda nie myślę, żebym wrzucała tu często jakieś swoje prace, gdyż... bo nie i tyle. 


Jak zapewne widać nie jest to cały rysunek, tylko wycięta część, bo... bo dalej był Daisuke, ale jednak stwierdziłam, że wam nie pokażę jak go narysowałam, bo... zdaje mi się, że nie każdemu to mogłoby przypaść do gustu. Huh...
Wiem, że ciężko się po mnie rozczytać, dlatego przepiszę to, co zostało umieszczone na rysunku: "Ptaszki śpiewają, słonko świeci... A za jakie grzechy ja muszę się użerać z tym stetryczałym dziadygą?" (oczywiście "mówiąc" to Alex ma namyśli Ochidę) - między innymi te słowa, choć nieco w innym szyku, są wstępem do one-shota z paringiem Koichi x Meto (Mejibray), do którego przymierzam się od dłuższego czasu, jednak ciężko jest mi pojąć logikę perkusisty... nawet jeśli to ja zrobiłam z niego dziwaka... Jego postać żyje własnym życiem nie tylko w dokumencie Worda, ale także w mojej głowie...





Pewien anonim zapytał mnie na asku, jak wyobrażam sobie postać Alexandra. Cóż, ciężko było mi na to pytanie odpowiedzieć z tej racji, że opisywałam jego wygląd już w prologu. W każdym razie w mojej głowie wygląda on mniej więcej tak (chodzi o ten większy rysunek po lewej na górze).
Ta, sama jestem zdziwiona tym jak bardzo zniewieściałego go rysuję...
Na dole po lewej (postać odwrócona plecami) znajduje się Saitou Ito. Dlaczego stoi plecami? Bo tak. W ręce trzyma książkę z jakże popularnym i lubianym przez yaoistki tytułem: "Jak rozpoznać geja?".
Na dole po prawej znajduje się Akihito Tsubaki, przyjaciel Saitou. Od niego wyszła inicjatywa przyjęcia oferty pracy bez uprzedniego sprawdzenia nawet, co to za robota, przez co Alex przypadkiem trafił do studia filmów erotycznych... Dlaczego stoi tyłem? Bo tak.
To takie zdesperowane, kudłate coś wgłębi rysunku to oczywiście nasz główny bohater - Alex Wright. Dlaczego jest taki załamany - o tym mówi napis po boku: "Alex: chwilowo wersja: "na Samarę" z powodu depresji napędzonej przez Ito i Tsubakiego, jednak głównie przez to, że się nie uczesał. Obawia się ich kolejnej pomocy."
Napis koło tego "głównego" rysunku na górze po prawej: "Pytanie na dziś od japońskiej młodzieży [miałam na myśli Saitou i Akihito używając słowa młodzież] (i gadzina) [w sensie Alexa]: Jak żyć (panie premierze)?





Na koniec macie jeszcze (póki co) niezwiązanego z tematem tego opowiadania Setsu z Xepher (w końcu nikt nie powiedział, że nie może pojawić się w "Nowym Świecie". Kto wie czy go tam nie wcisnę, jeśli mój wen sobie tak zażyczy?). Wstawiam go... bo tak. Bo twierdzę, że mi wyszedł, mimo iż zostało mi nad nim jeszcze dużo pracy.

Closer to Ideal cz.8

Powiem wam coś zadziwiającego - ta część mi się podoba, mimo iż sama do końca już nie pamiętam poprzednich xD Ale znając mnie zaraz mi się coś odwidzi i już się będzie nie podobać, więc warto uwiecznić ten niespotykany moment, kiedy chyba pierwszy raz w życiu jestem zadowolona z mojej pracy ;p



Closer to Ideal cz.8

Nie wiem czy utraciłem zdolność logicznego myślenia w wyniku cofania się w rozwoju mojej szanownej osoby, czy też na drodze doboru naturalnego najzwyczajniej w świecie przez własną głupotę miała niedługo nadejść moja zguba… Nie potrafiłem określić, dlaczego dałem wywlec się z mojego „bezpiecznego pola”, którym było moje mieszkanie, do domu Zero. Kolejnym, jeszcze bardziej zadziwiającym faktem było to, że siedziałem naprzeciw niego już drugą godzinę i nie drgnąłem przy tym ani o milimetr, przez co krew od jakiegoś czasu nie dopływała do mojej lewej nogi. Ślęcząc tu sączyłem już trzecie piwo, podczas gdy Shimizu wypił ode mnie dwa razy więcej i panował nad swoim słowotokiem również dwa razy lepiej niż ja – to znaczy milczał niczym zaklęty, kiedy ja od czasu do czasu jakimiś uwagami nie na miejscu próbowałem zmusić go, żeby się odezwał; jakkolwiek.
Atmosfera była ciężka, żeby nie powiedzieć, że czułem jej szanowne siedzisko na własnym karku, którym mnie przygniatała. Michi przewiercał mnie ostrym spojrzeniem spod przymrużonych powiek, przez co czułem się bardzo nie na miejscu, nie wspominając już o tym, że kilkakrotnie w mojej głowie pojawiła się przemożna chęć ucieczki. Przeszło mi przez myśl, że ten niby dość szeroki, jak na stół, kawałek polerowanego drewna może okazać się zbyt małym dystansem, kiedy basista rzuci się na mnie z rządzą mordu. Z tego powodu nie zdążę zareagować, co skończy się moją tragiczną śmiercią lub przynajmniej poważnymi obrażeniami.
Przez te dwie godziny przez mój umysł przewinęło się wiele myśli – w tym tak niepokojące jak te, które głośno i wyraźnie dawały mi do zrozumienia, że Zero nie jest już dla mnie zerem. Nie jest już jednym z tak wielu irytujących bytów, które stworzył bóg/bogowie (niepotrzebne skreślić) tylko po to, żeby mnie denerwować, cieniem w kącie sali, który pobrzękuje na basie – zdałem sobie sprawę, że zaakceptowałem jego istnienie; mało tego!, wszelkie moje rozmyślenia były przesiąknięte jego osobą, on sam rozkosznie rozciągał się w moim umyśle zajmując jego coraz większą powierzchnię, aż w końcu stał się dla mnie czymś w rodzaju absolutu, który towarzyszył mi na każdym kroku – podczas mycia zębów, czytania książki, szukania kolejnych sposobów na to, w jak artystyczny i niekonwencjonalny sposób mógłbym pozbawić go życia…
Zrozumiałem, że wszelkie złorzeczenia, które kierowałem pod jego adresem były jedynie „zasłoną dymną”, wygodnym kłamstwem, za którym mogłem ukryć się przed własnymi myślami i nie dopuścić ich do siebie; szczególnie tych niewygodnych.
Uciekałem przed samym sobą – czy jestem aż tak żałosny? Czy właśnie w tym momencie sięgnąłem dna?
Westchnąłem ciężko i spuściłem wzrok na swoje dłonie, które trzymałem na kolanach. Shimizu jakby na to właśnie czekał; w tym momencie nachylił się nad stołem, chwycił mnie za przód bluzki i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie od razu namiętnie i gorąco. Wykorzystał to, iż byłem zszokowany do granic możliwości, przez co uchyliłem usta, do których on wsunął język. Biernie czekałem, aż to wszystko się skończy…
- Zacznij w końcu odtrącać od siebie to, czego nie chcesz – warknął nieprzyjemnie, wciąż nie puszczając mojej koszulki. – Dlaczego wiecznie pakujesz się w to, co ci nie odpowiada? Robisz sobie wszystko na przekór, jakby na złość… - pokręcił głową i skrzywił się jeszcze bardziej. – Nie chcesz, abym to kontynuował ani, tym bardziej, posunął się dalej, prawda? – podniósł nonszalancko jedną brew. – Wiec pokaż mi, że choć raz potrafisz dojść do porozumienia sam ze sobą i wybrać tę odpowiednią opcję – uśmiechnął się nieprzyjemnie, po czym znów złączył nasze usta.
To miała być kolejna terapia wstrząsowa? Idioto, kiedy ty się nauczysz, że na mnie takie rzeczy nie działają…?
Kilka kolejnych pocałunków było mniej agresywnych. Gorące wargi muzyka muskały moje, co wywoływało u mnie dreszcze. W końcu basista chyba zniecierpliwił się brakiem reakcji z mojej strony, dlatego popchnął mnie do tyłu, a sam szybko przesunął się po blacie stołu, by następnie zawisnąć nade mną i wznowić salwę pocałunków. Kiedy przesunął językiem po moich ustach, ledwo powstrzymałem się od jęknięcia. Napierał na mnie całym ciężarem ciała, jednak to nie było nieprzyjemne uczucie. Nasze ciała dzieliły zaledwie dwa materiały cienkich, letnich t-shirtów. Czułem, jak jego serce szybko bije; moje, jakby instynktownie, dostosowało się do tego rytmu.
Wreszcie oddałem pieszczotę. Rozchyliłem wargi w zapraszającym geście. Nasze języki splotły się na pograniczu naszych ust. Zalewały mnie kolejne fale gorąca, a coraz silniejsze dreszcze podniecenia targały moim ciałem.
Michi odsunął się ode mnie, kiedy zabrakło nam obu tchu. Przez moment miałem wrażenie, że robi się naprawdę przyjemnie… dopóki nie wymierzył mi siarczystego policzka.
- Co ty, do kurwy nędzy, wyczyniasz, idioto?! – wrzasnął. – Przecież mnie nienawidzisz! Tyle razy mi to powtarzałeś i dawałeś do zrozumienia, więc dlaczego teraz…
- Zamknij się! – przerwałem mu. – Robię to, na co miałem ochotę od dawna! – zrzuciłem go z siebie, a następnie sam usadowiłem się na jego biodrach. Nachyliłem się nad szatynem i pocałowałem go. Chciałem pogłębić pieszczotę, jednak ten mnie odepchnął.
- Przecież…
- Kazałem ci się zamknąć! – ściągnąłem groźnie brwi. – Kocham cię!
- Co? – Michi otworzył szerzej oczy w zdumieniu.
- Oj, daj spokój… Doskonale wiesz, że jestem powalony… - zaśmiałem się. – Nie wnikaj.
- Ale… Ta twoja wcześniejsza reakcja, kiedy tylko powiedziałem, że cię…
- Nie wnikaj – znów mu przerwałem. – Nie teraz.
Znów zmieniliśmy pozycję – znów on był nade mną. Nasze wargi ponownie złączyły się w pocałunku. Shimizu leniwie przesuwał ustami po moich wargach, a ja nie pozostawałem mu dłużny. Objąłem go za szyję i wplotłem palce w jego włosy. Chłopak opierał się na łokciach po obu moich stronach; przeniósł ciężar ciała na prawą rękę, aby lewą móc przysunąć do mojej twarzy i zacząć gładzić kciukiem mój policzek.
- Yoshida… - zaczął ponownie, kiedy odsunęliśmy się od siebie na odległość kilku milimetrów, aby zaczerpnąć tchu.
- Nic nie mów, błagam cię… - szepnąłem. – Po tym będziesz mógł mnie wyśmiać i robić wszystko, co ci się tylko zamarzy, ale, proszę cię, nie odzywaj się teraz…
- Nie będę siedział cicho – wywindował się do siadu.
Usiadł na moich biodrach, przez co jednocześnie przyszpilił mnie do podłogi, jakby wyczuwając, że gdyby tylko mnie puścił, jak zwykle w jego obecności, w takich chwilach, spłoszyłbym się i uciekł, schowałbym się za tą przeklętą maską nonszalanckiego złośnika, z którym nijak nie można dojść do porozumienia… sam nie potrafiłem nawet tego dokonać…
- Pro…
- Nie proś, tylko posłuchaj mnie – palcem wskazującym raz po raz uderzał w mój mostek. – Nie jesteś powalony… tylko zwyczajnie gdzieś się zagubiłeś…
- Oj, daj spokój – przewróciłem oczyma, przerywając mu. – Znów włączył ci się tryb wszechwiedzącego pana psychologa? – prychnąłem. Szatyn w jednej chwili przeniósł dłoń z mojego torsu na gardło, na którym zacisnął palce; co prawda mogłem oddychać, jednak nieco mi to utrudnił.
- A tobie znów się włączył tryb „closer to ideal”? – również prychnął. – Yoshida, do cholery, kiedy przestaniesz się przede mną chować? – ciągnął cierpliwie. – Przecież doskonale wiesz, że mogę ci pomóc… ale pamiętaj, że ja również mam swoje granice wytrzymałości – spojrzał na mnie znacząco. – Właściwie rzecz biorąc, to ja także gdzieś się pogubiłem… - westchnął. – Szczerze powiedziawszy to w moim życiu nigdy nie wydarzyła się żadna straszliwa tragedia; nie doświadczyłem śmierci czy odejścia nikogo bliskiego, nie miałem problemów z ludźmi… ale mój problem polega na tym, że to właśnie ta monotonia mojego życia wpędziła mnie… w depresję? Nie, nie nazwałbym tego tak… Raczej w stan, w którym szukam dziury w całym, żeby poczuć cokolwiek; choćby niepohamowaną złość. Dlaczego? Dlatego, że w moim życiu nie dzieje się absolutnie nic; żadnych skrajnych doświadczeń, z których mógłbym wyciągnąć coś refleksyjnego, poczuć, że żyję, a nie jestem jedynie kukłą, marionetką… żadnej głębokiej więzi; wszystko od tak przychodziło i od tak znikało; aż w końcu pojawiłeś się ty; tak bardzo kontrowersyjny i skrajny, że aż ciężko to sobie wyobrazić; tak bardzo kolorowy i krzykliwy na tle mojej nawet nie czarno-białej, a jednolicie szarej rzeczywistości; odcinałeś się od niej tak bardzo, że aż raziłeś po oczach – zaśmiał się niewesoło pod nosem. – Ale to wszystko okazało się maską; bardzo ładnie malowaną, misterną, ale sztuczną maską. To, co wydawało się na pierwszy rzut oka w tobie eksplozją kolorów, okazało się czarnym wirem nieszczęścia; bo taka jest prawda, jesteś nieszczęśliwy, ale boisz się tego sam przed sobą przyznać. Starasz się wyprzeć ze świadomości fakt, że udało mi się dojrzeć w tobie coś, co próbowałeś w sobie żywcem pogrzebać… Przeszkadzam ci i jednocześnie paradoksalnie jestem dla ciebie jedynym, który może przynieść ci ukojenie; wiesz o tym. Jesteśmy niczym ogień i woda, jesteśmy od siebie tak różni, ale w jakiś pokręcony sposób możemy się do siebie dopasować, dotrzeć się; tylko na litość boską, przestań się przede mną w końcu zasłaniać! – patrzyłem na niego oczami szeroko otwartymi w zdziwieniu. – Sam przy tobie niedługo do reszty postradam zmysły! – jęknął. – Jestem w tobie tak cholernie zakochany, że wszystko to, co dotyczy twojej osoby, odbija się też na mnie… - spuścił głowę, a długie pasma włosów zakryły jego twarz. Uśmiechnął się delikatnie. – „Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest (…)”… ale pamiętaj o tym, że ja sam ze sobą mam się nie najlepiej. Nie uważasz, że i tak już wiele ci wybaczyłem? – spojrzał na mnie łagodnie. – Proszę cię, abyś ty też postarał się spojrzeć na mnie nieco łaskawiej… bo nie ukrywam, że mnie również przydałaby się pomoc – kolejne słowa cedził z coraz większym trudem. – Skoro już mi się tak na szczere wywody zebrało, to powiem jeszcze, że tak naprawdę to bliżej mi do skoczka narciarskiego niż do psychologa; w życiu przeczytałem może z jedną książkę o psychologii i o socjologii w marketingu – zaśmiał się pod nosem. – Okłamałem cię, gdyż myślałem, że dzięki temu inaczej na mnie spojrzysz i może to pomoże ci się w końcu na mnie otworzyć… Nie zauważyłeś, jak wiele kosztowało mnie to, aby przemóc się i otworzyć się na ciebie? Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie próbowałem na siłę zjednoczyć się z ludźmi, ale celowo ich unikałem, dlatego wykonanie pierwszego kroku w twoją stronę było dla mnie tak trudne… Fakt, zjebałem doszczętnie akcję i z Osamu, i z kłamstwem, którym się wciąż zasłaniałem, powtarzając sobie uparcie niczym mantrę, że „tak będzie dla ciebie lepiej”… jednak zrozumiałem w końcu, że tak naprawdę, mimo iż staram ci się pomóc, to wciąż powtarzam ten sam błąd, co ty; nie odsłaniam swojej twarzy. Dlaczego? Dlatego, że tak jest łatwiej. Wygodniej jest stać za murem kłamstwa, które chroni nas przed wszelkimi atakami życia – westchnął. – Obaj jesteśmy tylko ludźmi, więc mamy prawo gubić się i popełniać błędy; to nas w niczym od siebie nie różni. Tym, co tworzy przepaść między nami jest to, że inicjatywa wypływa tylko z mojej strony. Ty nie chcesz się ze mną związać, nie chcesz pomóc zarówno sobie, jak i mnie lub po prostu nie wiesz, co zrobić i stoisz jak to dziecko we mgle, czekając na samoistny rozwój wydarzeń – ponownie nachylił się nade mną. – Yoshi, każdy ma swoje problemy i każdemu czasem trzeba pomóc – ostatni raz musnął moje usta.

***

„(…) Rozpadasz się w moich ramionach; to takie okrutne (…),
Koniec mojego płaczu; zabrakło mi łez,
Ciemność oświetla mnie; brak nadziei by żyć (…),
Koszmar o niekończącym się wydźwięku (…),
Bezcelowe myśli całkowicie znikają; odkąd jestem sam, mówię Ci…
Sen… Marzenie bez przebudzenia (…).
Płytki, lamentujący, zadręczony…
Modlitwa, o którą prosiłem wznosi się do nieba; chciałbym teraz uwierzyć… głos na końcu ciemności.
Dlatego żyję dalej, obejmując własne rany,
Światło blednie, dlatego chcę zmierzać w stronę Twego krzyku, dopóki dany nam czas, płomień życia, nie zblednie.”
(D’espairsRay – „Screen”)

„(…) Moje słowa bez serca Cię torturowały,
Sądzę, że boli Cię to do teraz.
I nawet w głębi bólu, faktem jest, że nadal możesz ukrywać nieznaną mi twarz, prawda?
Bez poczucia Twojego bólu.
Robiłem to, tolerując Twoją samotność w ciemności (…).
(…) obawiam się, że stracę Cię, kiedy zatopisz się w pustce.
Czuję Twoje istnienie aż do bólu.
Twój uśmiech wydawał mi się złamany… To to, co zobaczyłem pierwsze (…).
Pokaż mi słabość, którą w sobie nosisz,
Nie płacz, nie będziemy już sami;
My, którzy razem śnimy.
Chodźmy spełniać nasze bolesne oczekiwania w białą, pierwszą zamieć tego sezonu.”
(D’espairsRay – „Yami ni Furu Kiseki”)

„Wykrzycz swoje czyste uczucia i uwolnij się od sprzeczności!
Jeśli zniszczysz siebie, zobaczysz nową przyszłość.
Chcę wierzyć, że nawet z poszarpanymi skrzydłami, lecąc pod wiatr, mogę dojść na koniec świata (…).
Wykorzystaj ten moment.”
(D’espairsRay – „Brillant”)

„W ciemności nocy, kiedy płaczesz i nie możesz spać, jak ptak zamknięty w klatce (…),
Ból w klatce piersiowej ponownie wzrasta;
Bo to jest tylko bolesne; bolesne jest to, że rankiem nie świata.
Przerażające żebranie do niebios, codzienne życie dążące do końca (…).
Teraz żyjesz umiejętnie (…).
Co zostało utracone?
Nawet jeśli myślisz, że to ważne, to już przepadło.
Mając jeszcze w pamięci, w sercu, to zabrudzenie barwione w rzeczywistości przez odległy świat (…),
Spojrzenie na nieistotne cechy przepełnione w sąsiedztwie z kłamstwem.”
(Rentrer en Soi – „Protoplasm”)

„Moje serce pełne jest przelewających się uczuć,
„Żegnaj…” (…),
Dałeś spokój mojemu niekończącemu się smutkowi.
Tonę w tej ciemności, której nie da się utrzymać w tajemnicy.
Wzdycham głęboko, wepchnięty w mrok.
Nieustający deszcz…
Samotnie idę do przodu, z siłą, bez celu.
To bolesne, kiedy odnajdują Cię moje drążące myśli (…).
Zmieszane z deszczem moje uczucia rozpadają się (…).
Żegnaj…
Nie ma Cię na mapie przyszłości.
Chociaż idę przed siebie, nie zapomnę cudu spotkania Ciebie.
Odbijając moje splątane myśli niebo płakało.
Powstrzymuję się.
Chciałem być z Tobą na zawsze.”
(D’espairsRay – „Squall”)

„Moja zmrożona psychika zaczyna topnieć (…).
Błędne koło się nie kończy.
Zniszcz mnie. Złam mnie.
Proszę, zabij mnie swoją piękną dłonią.
Zniszcz mnie. Złam mnie.
Zanim ja zniszczę Twój umysł.
Zniszcz mnie. Złam mnie.
Proszę, zabij mnie swoją piękną dłonią.
Zniszcz mnie. Złam mnie.
Zanim ja zabrudzę Twój umysł.
Zawsze pragnę zapomnieć.
Zawsze nie ma miejsce by uciec.”
(The GazettE – „Break me”)

„Całe dni w bólu (…),
Oddaj mi swoje pieprzenie i lament.”
(D’espairsRay – „Forbidden”)

„Nie ma już bogów, do których moglibyśmy się zwrócić.
Stoimy tu i teraz.
Czujemy się bezsilni
Nie jest to czymś, co powinienem nienawidzić.
Nie ma też niczego, co powinienem nienawidzić (…).
Chcę zapłakać
Lepiej jest zapłakać, bo wtedy będzie czekał na mnie tylko uśmiech (…).
Moje serce wie, co znaczy miłość i sentyment.
Temperatura rośnie, a mój głos niknie.
Wszyscy wypalamy to samo życie.”
(Matenrou Opera – „Helios”)

„Przełykam łzy, zagubiony na morzu.
Gdzie odeszła miłość?
Czy kiedykolwiek ją dostanę?
Znasz całkowity smak grzechu,
Słodko topniejący w Twoich ustach jak czekolada.
Chwila przyjemności.
Jesteś spełniony, jednak wszystkie sny kiedyś umierają.
Czy to będzie moim przeznaczeniem?”
(HYDE – „The Cape of Storms”)

- Do cholery jasnej! – wrzasnąłem poirytowany. – Czy w tym pieprzonym radiu muszą nadawać akurat TAKIE piosenki?! – westchnąłem cierpiętniczo.
Byłem całkowicie pewien, że to jakaś tajna zmowa niebios przeciwko mnie… Wszystko, absolutnie wszystko nie pozwalało mi zapomnieć w ostatnich dniach o tym, co powiedział mi Zero. Najbardziej jednak dotykał mnie fakt, że miał rację; a ja już dawno temu zdałem sobie z tego sprawę.

„Szargaj bólem i zniszcz go!
Uciekaj!
Uwolnij mnie!
Wreszcie wolny!
Uciekaj!
Kto jest oszustem?
Uwolnij mnie! Ach… (…)
Bilet do piekła jest w moich rękach.
Bóg mnie zabije. (…)
Uciekaj… Uwolnij mnie! Nasze ideały…
Uciekaj… Kto jest oszustem?
Nie dbam o to czy mój idealny świat jest barwiony.”
(D’espairsRay- „Trickster”)

No dlaczego – ja się pytam dlaczego musiałem napisać takie dołujące teksty? I kto w ogóle zezwolił na puszczanie czegoś takiego w radiu? No przecież moje teksty są takie dołujące… Dlaczego nie mogłem zająć się pisaniem czegoś w rodzaju: „stokrotka rosła polna (…)”, a zamiast tego szukałem refleksji poruszających serce słuchaczy w bólu i odrazie?
Kurde, chyba jestem w tym mimo wszystko naprawdę dobry, gdyż w tym momencie moje własne pracy przemówiły do mnie, jednocześnie bezpardonowo depcząc po mnie. To wszystko, co już zdążyłem napisać tak świetnie oddawało sytuację, która miała miejsce dopiero teraz… Przeszło mi przez myśl, że teksty moich piosenek wiedzą więcej ode mnie – możliwe, że ja sam już wcześniej również doszedłem do wniosku, że z Michim jest coś nie tak, ale jednocześnie w jakiś chory sposób odpowiadało mi, że on również nie ma najrówniej pod sufitem. Niestety potrafiłem przelać to tylko podświadomie na papier, gdyż świadomość zabraniała mi w ogóle myśleć o nim, uparcie wmawiając mi, że jest jedynie irytującym bytem, który gdzieś tam pobrzdękuje na basie w najbardziej zacienionym kącie sceny.
A przecież tak nie było.
Shimizu odgrywał w moim życiu ważną rolę – nie mogłem się już dłużej bronić przed tą myślą.
Pozostaje tylko jedno pytanie; dlaczego ostatnimi czasy w radiu puszczają na okrągło piosenki mojego zespołu? Nie to, żebym nie cieszył się z rosnącej popularności czy coś… jednak jest to nieco podejrzane zjawisko. W tym musiała maczać palce Rada Złych (czyt. Karyu, Tsukasa oraz Zero)…
Jaki jest plan Rady Złych?
Zły.
A więc oczywiście zaistniały fakt musi przynajmniej w jakimś stopniu odnosić się do mojej szanownej osoby, a to mnie niepokoiło…
Kierowany instynktem sięgnąłem po kurzącego się na stoliku laptopa i włączyłem go. Włączyłem oficjalną stronę D’espairsRay, jednak nic nowego się na niej nie pojawiło. Może jestem po prostu przewrażliwiony?... Dla pewności postanowiłem sprawdzić jeszcze twittera Karyu, gdyż jeśli mogłem wyciągnąć jakąkolwiek wiadomość tajne łamane przez poufne to właśnie ta strona była idealnym źródłem informacji.
Matsumura zazwyczaj zaśmiecał swój profil pierdołami i wpisami, które często nie miały żadnego przekazu, dlatego zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem KILKUDNIOWĄ przerwę między ostatnimi postami – pierwszy z nich sprzed półtora tygodnia dotyczył informacji o zawieszeniu działalności zespołu na czas nieokreślony…
…drugi, sprzed dwudziestu godzin komunikował o rozwiązaniu grupy z powodu problemów zdrowotnych wokalisty i niemożności dalszego wykonywania swojego zawodu.
Zszokowany zamrugałem kilkakrotnie.
A więc Shimizu ma długi język… no proszę, tego się po nim nie spodziewałem…


"Nowy Świat" cz.3 - z dedykacją dla Marii Hosu

       Na początku chciałam podziękować Marii Hosu za tak motywujący komentarz. Wybacz, że te podziękowania pojawiają się dopiero tak późno, jednak starałam się napisać jakąś notkę specjalną dla Ciebie - niestety, nie wyszło... Zrodziło się kilka dziwnych tworów, jednak wątpię, żeby którykolwiek kiedykolwiek został przeze mnie dokończony, gdyż nie jestem z nich zadowolona. Wszystko, co napisałaś jest prawdą. Czytam każdy komentarz pojawiający się pod każdą notką; nawet pod tymi najstarszymi i każdy z nich jest dla mnie motywacją, nawet te, które zawierają samą krytykę (uzasadnioną, oczywiście), bo w końcu nie o to chodzi, żeby tylko słodzić i chwalić, kiedy tak naprawdę nie ma za co. Twoje słowa trafiły do mnie w stu procentach, gdyż są odwzorowaniem moich myśli; całkowicie się z tobą zgadzam i dziękuję jeszcze raz za takie wsparcie mojego kapryśnego Wena. Co prawda Wen jest płodny jak zawsze, jednak ostatnio ukierunkował się na jakieś makabryczne historie, rozlew krwi i apokalipsę, dlatego pisanie yaoi idzie mi jak krew z nosa (zawsze mam tak, kiedy przychodzi lato). Poza tym pisanie w okresie wakacji idzie mi słabo, bo w końcu ładna pogoda skłania raczej do wyjścia ze znajomymi niż do siedzenia w czterech ścianach z komputerem (niestety pisać ręcznie nie lubię, bo piszę za dużo i za wolno, przez co wiele myśli mi ucieka. Poza tym nie lubię przepisywać gotowej pracy na komputer, bo i tak wtedy zmieniam fabułę opowiadania, przez co moja praca wygląda zupełnie inaczej). Jakby tego wszystkiego jeszcze było mało to mam urwanie głowy ze szkołami, bo rekrutacja do szkół średnich w Polsce jest absurdalna i przyprawia mnie o ból głowy. Niemniej nie zapomniałam o Tobie, dlatego teraz dedykuję Ci tę właśnie część mojego opowiadania autorskiego, która, mam nadzieję, poprawi Ci trochę humor :)
       Bez dalszych wstępów - Endżoj!


„Nowy świat” cz. 3
Przez długi czas jeszcze wpatrywałem się w tłum, w którym tak niedawno zniknął Hiro. Nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Wokalista Nocturnal Bloodlust wydał mi się być nieco roztrzepany, zakręcony… jednak bardzo pozytywny. Był przyjemną odmianą po niezmiennym widoku wiecznie nadąsanego Daisuke.
Co to ja miałem… a! Miałem szukać mieszkania! – przypomniałem sobie z trudem. – Za łatwo daję się rozproszyć… Jeśli za każdym razem będę się ślinić na widok przystojnego, umięśnionego Japończyka i zapominać przy nim o bożym świecie niedługo skończę pod mostem! Nawet Saitou straci w końcu do mnie cierpliwość, kiedy przestanę płacić swoją część czynszu…
Jedno z biur nieruchomości mieściło się właśnie na Takeshita-dori, więc nie musiałem daleko szukać. Zafrasowany stanąłem przed pokaźną witryną i zacząłem czytać przyklejone do szyby oferty. Mimo iż byłem w niedogodnej sytuacji, żeby nie powiedzieć za sprawą, w moim mniemaniu, nieco niestabilnego emocjonalnie Daiego, podbramkową, byłem dość wybredny. Owszem, zgadzam się z tym, że tradycyjne japońskie domy ze „ścianami” (tak, „ścianami”, a nie ścianami, gdyż w gruncie rzeczy przecież jest ona rzeczą, którą bez problemu można zamienić na drzwi, przestawić lub całkowicie usunąć) z papieru są świetne; ale tylko na zdjęciach. Nie widziało mi się, żeby mieszkać w miejscu, w którym słyszałbym, co ogląda za ścianą mój sąsiad. A jak będzie oglądał jakieś porno? Albo, o zgrozo, coś w rodzaju familiady? I będzie miał dekoder z nagrywarką?! Ludzie, wyobrażacie to sobie?! Japońska familiada oglądana przez szanownego sąsiada o drugiej w nocy, czyli w chwili, kiedy ja chcę spać – a żeby już całkowicie zniszczyć mój umysł będzie oglądał po dwadzieścia razy ten sam odcinek… O mój ty smutku i niekończący się żalu! Nigdy w życiu!
No dobra, mam nadzieję, że odpowiednio podkreśliłem fakt, że ściany te w żadnym razie nie zagłuszają odgłosów, co jest dość niekomfortowe. Może trochę przesadziłem z wyolbrzymianiem tego problemu (jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że będę miał normalnych sąsiadów), jednak pozostaje problem nawet takich zwykłych czynności. Nasypywanie kawy. Przytoczony przykład wydaje się być absurdalny? Przyzwyczajajcie się; Japonia jest ich pełna! Ale dobra, wracając do głównego wątku: a co jeśli mój sąsiad tudzież sąsiadka będzie pracować w… dajmy na to, Yokohamie (bo przecież co za problem pojechać do pracy pociągiem? Tu są najszybsze koleje świata, dzięki czemu ludzie dojeżdżają na studia do Tokio spod Osaki i jeszcze tego samego dnia wracają do swojego miejsca zamieszkania!) i będzie wstawać godzinę wcześniej ode mnie? Cichutko wstaje, ubiera się, myje i… nasypuje kawy do kubka, bo w końcu czynność ta jest najnormalniejsza w świecie i za to nie zamyka się ludzi w pierdlu. Tylko problem w tym, że sypiam, przysłowiowo, jak mysz pod miotłą, a więc jeśli nie będę miał kaca giganta lub na kącie nieprzespanych z rzędu czterdziestu ośmiu godzin, to mnie obudzi. I będę z nim/nią codziennie wstawał. O piątej.
Takiego wała!
Więc apato (czyli właśnie ten tradycyjny japoński dom; słowo pochodzące od angielskiego apartament) odpada. Chcę mieszkać w mansionie (murowany budynek) i kropka. Pomijając problem ścian z papieru mansion ma jeszcze tę dogodność, że posiada łazienkę. Własną.
Dziwi was, dlaczego aż tak bardzo podkreśliłem słowo WŁASNĄ? Otóż dlatego, że jest to luksus. W apato najczęściej znajduje się jedynie toaleta choć bywa i tak, że nawet jej nie ma w mieszkaniu i jest jedna wspólna na kilka mieszkań. Powiało nieco PRL’em, co? To nie koniec. Jakby tego było mało, to jedynie toaleta jest wyposażeniem obowiązkowym (już pal licho czy wspólna, czy prywatna). Dobrze, więc co z prysznicem? No tu zaczynają się schody. Najczęściej z tych schodów właśnie trzeba zejść, żeby wyjść ze stacji, w której wynajmuje się lokum i udać się do natrysków publicznych. Nie, nie mam na myśli łaźni. Łaźnia to zupełnie co innego. Natryski publiczne pełnią rolę podobną do toalet publicznych. Nie! No nie chodziło mi o to, że idzie się tam, aby wykonać potrzebę fizjologiczną! Litości, nie to miałem na myśli! Chodzi o to, że może skorzystać z nich każdy. Wyglądają one zazwyczaj tak, że są to najzwyczajniej w świecie rzędem ustawione kabiny zamykane od wewnątrz. Mają tam półeczkę, gdzie można zostawić swoje rzeczy no i… właściwie to już wsio. Koniec rewelacji. Wrzucasz drobne do maszyny i zaczyna lecieć woda.
Co do wielkości mieszkania nie miałem wymogów. Wierzyłem, że gdybym się postarał, to mógłbym zmieścić się nawet na jednej macie (1,6m2), choć z tego co zdążyłem się już rozeznać to takich małych mieszkań nikt nie oferował. Właściwie to dobrze. Wiadomo, że im większe mieszkanie tym lepiej, ale pozostawała jeszcze kwestia tego, abym mógł się za nie wypłacić. Najmniejsze miało 4,5 maty (7,4m2), jednak problem polegał na tym, że mieściło się na dalekich peryferiach miasta. Wolałbym coś w centrum – może dzięki temu przynajmniej nie gubiłbym się za każdym razem podczas dojazdu i powrotu z pracy…
No i najważniejsze – czynsz. Owe mieszkanko na peryferiach miasta kosztowałoby mnie miesięcznie… chwila, aż trzydzieści dziewięć tysięcy jenów (ok. 1170zł licząc według obecnego kursu jena od aut.)?! Za takie małe mieszkanie i to w dodatku tak daleko od centrum?! Ktoś może powiedziałby, że nie jest to tragedią, jednak jeśli wliczyć w to reikin (bezzwrotna opłata – nikt właściwie nie wie za co, ale jest), tu akurat wynosząca wysokość dwóch czynszów, shikikin (opłata w wysokości czynszu pobierana na „drobne naprawy” w razie uszkodzenia mieszkania. Zazwyczaj oddawana jest podczas wyprowadzki, jednak niecała, gdyż właściciel zawsze potrąca co nie co. Najgorzej, jeśli zachce mu się wymieniać tatami, gdyż są one bardzo drogie… zazwyczaj w takiej sytuacji trzeba jeszcze dopłacić na odchodnym…) oraz prowizję dla agenta nieruchomości, czyli opłatę która nigdy nie jest uwzględniona w takich ofertach; liczmy, że wyniesie ona kwotę blisko jednego czynszu… Czyli gdybym chciał się tu wprowadzić od ręki potrzebowałbym… chwila, z matmy zawsze byłem słaby… jeden czynsz, dwa, jeszcze jeden i agent… Potrzebowałbym stu dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy jenów (5850zł)! Za siedem i pół metra kwadratowego?! Kogoś tu chyba zdrowo porypało…
Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało to zostawały tzw. „wymagania specjalne”, które ja zwykle zwałem wołać „fetyszami”. Dlaczego? Ot dlatego, że nie każdy je miał. Przy jednych ofertach wymagań była cała lista, przy innych nie było ich wcale. Przy mieszkaniu,  na które akurat zwróciłem uwagę były dwa: lokatorem najlepiej żeby był student, a do tego Japończyk. No tak, niechęć do gadzinów znów się ujawniła… Z niezadowoleniem uświadomiłem sobie, że nie jestem ani studentem, ani, tym bardziej, Japończykiem, więc nawet gdybym był tak rozrzutny i głupi, żeby wydać tyle pieniędzy na tak małe mieszkanko (a uwzględnić trzeba, że jeszcze musiałbym zainwestować w metro! Rzecz jasna wątpię, żebym znalazł mieszkanie, z którego do pracy miałbym kilka metrów i mógłbym chodzić piechotą, jednak zawsze to taniej jechać np. z Ikebukuro do Ueno niż niemalże z Nizy [Niza – miejscowość pod Tokio od aut.]). Z prychnięciem pogardy skupiłem się na innych ofertach i… musze przyznać, że szczęka mi opadła. Ceny były coraz wyższe (co prawda mieszkania proporcjonalnie również stawały się coraz większe, jednak co mi po tym, kiedy nie miałem na nie pieniędzy?!). Teraz już rozumiem, dlaczego Ito chciał sobie znaleźć współlokatora…
O wilku mowa – w momencie, kiedy pomyślałem o chłopaku, rozdzwonił się mój telefon.
- Słuchaj, Alex! Mam rewelacyjne wieści! – wykrzyknął nawet się nie witając.
- Daisuke stał się normalny? W końcu zaczął brać psychotropy? – zapytałem z nadzieją.
- Nie – odpowiedział nieco burkliwie. – Daj spokój, nie jest taki zły – wywróciłem oczyma. Przeszło mi przez myśl, że może dla niego w rzeczywistości może nie był najgorszy, bo w końcu to nie jemu kazał się rozbierać ani naprzemiennie nie traktuje go jak intruza, by zaraz potem przygarnąć do serca niczym miłosierny Jezus… - Wiem, że go niezbyt trawisz, bo…
- Do rzeczy – warknąłem. Naprawdę nie lubiłem rozwlekać się na temat Ochidy.
- Dobra, dobra, już! Najpierw pytanie kontrolne; stoisz czy siedzisz?
- Stoję, bo co? – burknąłem.
- To lepiej usiać, bo zaraz się przewrócisz! – zrobił teatralną przerwę. – Znalazłem ci robotę!
- Serio? – zdziwiłem się. – A… Ale jak? Gdzie? – dopytywałem.
- Właściwie to nie ja tylko mój kolega. Oferował mnie tę pracę, ale jak zwykle Daisuke się nie zgodził. Wtedy wpadłem na pomysł, żebyś to ty zajął to miejsce zamiast mnie; co ty na to?
- Ale co to w ogóle za robota? – dociekałem. – Saitou, jeżeli to jest coś, do czego nie mam predyspozycji to nie zostanę przyjęty. Pamiętaj, że ja mam wykształcenie informatyczne, więc nie każ mi tańczyć w balecie…
- No… Właściwie to ja nie wiem, co to za robota – przyznał zakłopotany.
- Jak to nie wiesz? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- No bo jak ten kolega do mnie zadzwonił to ja miałem lekcje i nie mogłem gadać… Udawałem, że mi się w głowie kręci, więc zostałem wysłany do pielęgniarki, ale zamiast to jej gabinetu poszedłem do łazienki i zadzwoniłem do Daiego. On jak tylko usłyszał o jakiejkolwiek robocie to się wściekł i powiedział, że mam się skupić na szkole i zacząć poprawiać oceny, bo inaczej skończę marnie… - mruknął z przekąsem. – W każdym razie to on mi zaproponował, żeby zadzwonić do ciebie z tą propozycją. Widzisz, Daisuke nie jest taki zły, jak myślisz! – próbował go wybielić w moich oczach. Nie ukrywam, zdziwiłem się tym aktem niemalże troski ze strony Ochidy i byłem wdzięczny, że pomyślał o mnie zanim kazał odrzucić Ito propozycję pracy…
- A nie możesz pogadać jeszcze raz z tym twoim kolegą i wywiedzieć się, o co chodzi dokładnie albo dać mi na niego namiary? – zaproponowałem.
- Nie odbiera. Już próbowałem się do niego dodzwonić. Ale problem jest w tym, że to jest robota na już! – wykrzyknął. – Rozmowę kwalifikacyjną masz za… czterdzieści minut.
- Co?! – wrzasnąłem zszokowany, aż kilka osób stojących obok mnie popatrzyło w moją stronę nieprzychylnie.
- No wiem, że to trochę takie nie teges…
- Jakie nie „teges”? – warknąłem, po czym westchnąłem. – Saitou, czy ty w ogóle byłeś kiedyś na rozmowie kwalifikacyjnej? Do tego trzeba się przygotować i to solidnie! Poza tym ja nawet nie złożyłem swojego CV… ci ludzie w ogóle nie wiedzą o moim istnieniu! Myślisz, że co? Wejdę sobie od tak do gabinetu jakiegoś prezesa, przedstawię się i powiem, że byłoby mi bardzo miło, gdyby ktoś łaskawie mnie tu zatrudnił? – zapytałem sarkastycznie.
- Możesz powiedzieć, że przyszedłeś zamiast mnie. Powiedz, że jesteś od Ito i tyle; powinni wiedzieć, o co chodzi. Wytłumacz, że CV doniesiesz później albo co… – brnął dalej.
- No, już to widzę… - prychnąłem.
- To twój wybór. Zrobisz jak chcesz; pójdziesz albo nie. Co ci szkodzi spróbować? Wyślę ci adres sms’em – obiecał i rozłączył się.
Przez moment w napięciu wpatrywałem się w ekran telefonu. Po chwili rzeczywiście przyszedł sms. Zostało mi trzydzieści sześć minut. Zagryzłem wargi. Cholera! Albo zrobię z siebie idiotę, albo mi się uda!
Pędem ruszyłem do najbliższej stacji metra. Dzięki mieszczącej się tam mapie zorientowałem się, że na szczęście nie jestem daleko od celu. Musiałem pokonać jedynie dwa przystanki kolejką nadziemną JR, a następnie jeden przystanek metrem. Szczęście mi dopisywało. Gorzej nieco było, kiedy już wyszedłem prawie u celu i nie wiedziałem, co dalej. Nie wziąłem ze sobą mapy z domu, a i tak wątpiłem, żeby pomogła mi ona w czymś, bo potrzebowałem znaleźć konkretny numer budynku. Tak, niestety budynki w Japonii nie są numerowane z logiczną zasadą pasażu (po jednej stronie po kolei budynki z liczbą parzystą, po drugiej z nieparzystą) czy zasadą prawo-lweo (po jednej stronie budynek numer jeden, a naprzeciw budynek numer dwa ect.), a zgodnie z datą ich powstania, co znaczy, że budynek z numerem jeden jest najstarszy, drugi cieszy się drugim najstarszym wiekiem i tak dalej… problem w tym, że budynek numer jeden mógł mieścić się na jednym końcu ulicy, a drugi na drugim końcu. Obecnie wiedziałem, że mam szukać gdzieś w pobliżu Yakusuni-dori, ale w gruncie rzeczy mało mi to mówiło. W akcie desperacji doskoczyłem do dozorcy, który pieczołowicie mokrą szczotą czyścił chodnik. Starszy pan spojrzał na mnie wystraszony i w pierwszym odruchu na widok gaijina chciał się wycofać, ale kiedy wytłumaczyłem mu, o co chodzi, uspokoił się. Wyciągnął z kieszeni szczegółowy plan tego obszaru i zaczęło się poszukiwanie nieszczęsnego numerka 226. Trwało to długo, ale w końcu udało się – a kiedy już się udało to niemalże padliśmy sobie w objęcia, ściskając się i obcałowując (jestem gejem, ale w tym momencie bez podtekstów proszę) oraz składając sobie wieczyste przysięgi, że nadamy swoim wnukom nawzajem nasze imiona w wyrazie nieskończonych podziękować (czy musicie się czepiać? Tak jestem gejem i prawdopodobnie [jeśli znów nie zmienię orientacji lub nie adoptuję dziecka] to nie będę miał wnuków, ale czy nie można by tego przemilczeć?). Budynek, którego szukałem mieścił się za zakrętem. Wpadłem tam jak burza. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zostało mi jeszcze siedem minut.
Złożyłem dość nieskładne wyjaśnienia recepcjonistce, aby nie wyszło jak w istocie tragicznie maluje się ta sprawa, a ja przyszedłem tu „z marszu”, kompletnie nieprzygotowany. Kobieta bez zbędnych komentarzy skinęła głową i uśmiechając się zachęcająco zaprowadziła mnie do gabinetu dyrektora. Zostałem usadzony na skórzanej kanapie naprzeciw masywnego biurka, za którym siedział siwiejący już mężczyzna o wesołym spojrzeniu. Przyjrzał mi się uważnie, po czym pokiwał głową, jakby z uznaniem, co, nie powiem, wpędziło mnie nieco w zakłopotanie. Niby powinno mnie podbudować, jednak dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak jestem zestresowany.
- Saitou Ito, tak? Jou rzeczywiście zawsze dobrze wybiera… - mruknął do siebie drugie zdanie znacznie ciszej.
- Z całym szacunkiem – odezwałem się drżącym głosem – ale jestem w zastępstwie za Saitou. On… nie może przyjąć tej pracy ze względu na swojego opiekuna – wyjaśniłem.
- Ach, rozumiem… - znów pokiwał głową. – Wiem, że to dość kontrowersyjne zajęcie, więc opiekun Ito mógł się niezgodzie. W końcu dzieciak nie był nawet pełnoletni… - znów zaczął mnie uważnie lustrować. – No nic; nie będziemy za nim płakać – zaśmiał się. – Dobrze, że ty jesteś. Właśnie, jak się nazywasz?
- Alexander Wright.
- Och, obcokrajowiec… - mruknął. Czyżbym już znalazł się na straconej pozycji? – Proszę chwilę poczekać – poprosił. Zmrużył oczy i ostatni raz rzucił mi badające spojrzenie. Chyba stracił już sokoli wzrok, skoro z tej odległości nie mógł dostrzec, że nie przypominam Azjaty. W każdym razie dyrektor… tak na dobrą sprawę, sam nie wiem jeszcze czego, podniósł słuchawkę telefonu i wybrał jakiś numer. – Przyślij Fumi, potrzebuję tłumacza – i z powrotem odłożył ją na miejsce.
- Z całym szacunkiem, ale znam japoński – ośmieliłem się podkreślić… jakby jeszcze nie zauważył.
- Proszę chwilę poczekać – powtórzył, ignorując moje słowa. Pokiwał przy tym głową, jakby chciał przyznać mi w ten sposób rację, jednak mimo wszystko wezwał tłumacza, bo… bo tak. Najwyraźniej był zacietrzewiony w przekonaniu, że on wie lepiej; no i w zasadzie można było powiedzieć, że miał rację, bo szefowie zawsze mają rację… ponoć… a bynajmniej wypada się zgodzić, żeby nie stracić stanowiska…
Po chwili rozległo się ciche pukanie, a zaraz potem do gabinetu weszła… owa Fumi. Spodziewałem się kobiety w jakiejś garsonce, żakiecie… Taką elegancką panią tłumacz, (gdyż taki obraz w mojej głowie o tłumaczkach wykreowały amerykańskie filmy) podczas gdy w rzeczywistości do pokoju weszła dziewczyna o tlenionych, niemalże białych włosach, opiętej bluzce z głębokim dekoltem, idealnie okrągłym, sztucznym biustem oraz czymś na biodrach, co graniczyło pomiędzy szerokim skórzanym pasem a mini-spódniczką. Do tego białe kozaki na obcasach (ludzie, przecież jest lato)… Na pierwszy rzut oka wyglądała, jak… kurtyzana.
Fumi usiadła obok mnie i wlepiła we mnie spojrzenie wielkich oczu o długich, ciężkich od tuszu rzęsach. Uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła dłoń, by następnie pociągnąć za jedno z pasm moich włosów. Zakręciła je sobie na palcu.
- Natural? – zdziwiła się. – Kawaii! – pisnęła. – I want play with you in your first film! – krzyknęła entuzjastycznie.
Film? – to słowo odbiło mi się w głowie. To znaczy, że jestem w studiu filmowym? Nie mogłem w to uwierzyć… Gdzie ten Saitou mnie posłał?
- Rozumiem po japońsku – powtórzyłem.
- O – przekrzywiła głowę. – To jeszcze lepiej! – uśmiechnęła się szeroko. – Papa! – zawołała do dyrektora, który właśnie szukał czegoś w komputerze. To jej ojciec? Nie, niemożliwe… są zupełnie do siebie niepodobni. Więc niby dlaczego tak poufale, niemalże pieszczotliwie nazwała swojego pracodawcę? – Mogę z nim zagrać?
- Zobaczymy – mruknął mężczyzna kończąc stukanie w klawiaturę. – Formalnie jeszcze tutaj nie pracuje. Ale zacznijmy od podstaw… pełnoletni?
- Tak – odpowiedziałem.
- Jakieś doświadczenie w tej branży?
- Ee… - zająknąłem się.
- To nic – machnęła ręką dziewczyna. – W końcu to jest naturalne! Nie ma osoby, która by tego nie potrafiła robić!
- Od kiedy mógłbyś zacząć?
- Od… zaraz – wzruszyłem ramionami.
- Maru! – blondynka przesunęła dłoń po moim udzie. Spojrzałem na nią zdziwiony. – Jaki chętny! – zaniemówiłem.
- To świetnie! – ucieszył się dyrektor. – Właśnie zostałem poinformowany, że Akihito nie może wystąpić. Jest chory; przyniósł zwolnienie od lekarza – zacmokał niezadowolony. Wydrukował dwie strony, po czym podał je mnie. – Tu masz scenariusz. Najprostszy z najprostszych; parę zdań powiesz na początku, a reszta to już wiadomo co… - machnął ręką. – Zastąpisz go. Nagrywamy jutro; w tym budynku.
- Chwileczkę… - ściągnąłem brwi, przesuwając wzrokiem po kolejnych wersach naprawdę ubogich kwestii. – Co to ma być? Film erotyczny?! – byłem zszokowany do granic możliwości.

***

- Saitou! – wydarłem się od progu.
- I jak poszła rozmowa? – zaciekawiony nastolatek wychylił się zza drzwi lodówki.
- Szykuj się na śmierć!… - zgrzytnąłem zębami ze złości. Jednym skokiem pokonałem dzielącą nas odległość. Skręcona kostka już dawno przestała mi dokuczać; byłem tak wściekły, że aż przestałem odczuwać ból. Chwyciłem go za gardło i przyszpiliłem do kuchennego blatu. Sam nie wiem, skąd wzięło się we mnie tyle siły. – Zatłukę cię!
- C-Co się stało? – wydusił z siebie chłopak, próbując odsunąć moją zaciskającą się dłoń od swojego gardła. Zaciekawiony Daisuke, który siedział w salonie (który z kolei bezpośrednio połączony był z kuchnią) rzucił nam spojrzenie znad czytanej gazety.
- Czy ty w ogóle wiesz, gdzie mnie wysłałeś?! – darłem się dalej.
- Nie… - przyznał cicho.
- Do studia filmowego!
- O! – w końcu udało mu się uwolnić. Stanął w bezpiecznej odległości ode mnie. – Będziesz grać w dramach? – aż zabłyszczały mu oczy.
- Do studia filmów erotycznych! – z mojego gardła wydobyło się coś na skraju wrzasku i żałosnego jęku.
Zapadła niezręczna cisza, podczas której ja ciężko dyszałem próbując się uspokoić i nie popełnić morderstwa. Saitou wpatrywał się we mnie jak w kosmitę, a Dai… Ochida najbezczelniej w świecie roześmiał się. Śmiał się głośno i długo; aż się zgiął w pół i nie mógł złapać oddechu.
- S… Serio? – wychrypiał, ocierając łzy śmiechu, które spłynęły po jego twarzy. – Nieźle cię urządził! – śmiał się dalej. Zmierzyłem go nienawistnym spojrzeniem. – Może przynajmniej nauczysz się nie ufać więcej temu bęcwałowi – prychnął. Ito zmierzył go zbolałym spojrzeniem.
- Ponoć to był twój pomysł, abym poszedł na tę rozmowę kwalifikacyjną w ciemno! – aż kipiałem ze złości.
- Mój? – wskazał na siebie. – Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby cię tam wysłać! – pokręcił z niedowierzaniem głową. Przeniosłem morderczy wzrok z powrotem na Saitou. Okłamał mnie, skurczybyk… - Nieważne, co by ci oferował – wskazał brodą na swojego podopiecznego – nigdy się na to nie zgadzaj, bo to zawsze skończy się to dla ciebie nieszczęściem albo upokorzeniem… albo jednym i drugim – wzruszył ramionami. Ito zrobił kwaśną minę.
Prychnąłem rozruszony, po czym skierowałem się do swojego pokoju. Trzasnąłem drzwiami i opadłem na łóżko. Z salonu wciąż dobiegał mnie śmiech Daisuke.
- Nie musiałeś go jeszcze dobijać… - burknął blondyn siadając na fotelu naprzeciw Ochidy.
- Ma nauczkę – odparł beztrosko brunet. – Był głupi, skoro postanowił bezgranicznie ci zaufać i wpakować się w takie gówno na ślepo – wrócił go czytania gazety. – Ty masz talent do pakowania się w kłopoty; ile razy powtarzałem ci, żebyś przestał wciągać w nie też innych?
- Chciałem mu pomóc!
- Chcesz po prostu, żeby tu został – odparł spokojnie muzyk. Nastolatek podniósł się z siedzenia i już miał się skierować w stronę pokoju nowego współlokatora, jednak zatrzymał go głos Daiego. – Daj mu spokój. Niech opadnie w nim złość – pouczył podopiecznego. Młodszy zatrząsł się z hamowanej furii, ledwo nad sobą panując.
- Ty też mógłbyś chociaż spróbować jakoś mu pomóc! – warknął. – Przecież go polubiłeś; widzę to!
- W istocie… Nie jest taki zły… - mruknął wymijająco. – Pomogę mu w swoim czasie i swoim zakresie.
- On jest z wykształcenia informatykiem… - odezwał się już spokojniej Saitou.
- Wiem.
- Niby skąd?
- Grzebałem w jego rzeczach – odparł bezwstydnie brunet.
- Co?
- Znalazłem w jego laptopie CV, życiorys i inne ciekawe pliki… - uśmiechnął się pod nosem szatańsko. – Taki niby z niego informatyk, a nawet hasła nie ma…
- No nie… - nastolatkowi opadły ręce. – Proszę cię, powiedz, że chociaż zrobiłeś to w dyskretny sposób, tak, że nie widać, że cokolwiek zostało ruszone ze swojego miejsca…
- Absolutnie – zapewnił muzyk uśmiechając się przy tym niczym sam szatan. W tym właśnie momencie drzwi z powrotem z hukiem, tym razem, otworzyły się.
- Daisuke! – w stronę wokalisty poleciała jedna z kul. Ochida zręcznie się uchylił, przez co kula z hukiem wylądowała na podłodze. – Jeszcze raz dotkniesz się do moich rzeczy, a posiekam cię na drobny banan!