Dorośnij! cz.2


Wybaczcie, moje miłe, za taką zwłokę w czasie... Szczerze powiedziawszy to napisałam tę część już bardzo dawno temu, jednak nie wstawiałam, bo... no właśnie sama nie wiem dlaczego.
Jeśli czekacie na cokolwiek to proszę, piszcie do mnie na maila lub w komentarzach, gdyż bez żadnej motywacji z waszej strony możecie sobie nieco poczekać na niektóre opowiadania... To nie tak, że nie mam weny albo znów strzeliłam focha - co to to nie. Wyszło tak raczej... samoistnie. Prowadząc bloga już kolejny rok z rzędu zaobserwowałam, że mój okres "płodny" na pisanie yaoi to jesień/zima, podczas gdy na wiosnę odzywa się we mnie instynkt mordercy i wypisuję jedynie jakieś brutalne opowiastki, w których leją się tony czerwonej farby i ketchupu... no a w lato nic mi się nie chce; no chyba, że czytać wypociny kogoś innego. Taka kolej rzeczy, można by powiedzieć. Wraz z wiosną, kiedy wszystko budzi się do życia, ja mam ochotę to wszystko zamordować i chyba właśnie o tym będzie następny fick xD

Endżoj!
„Dorośnij!” cz.2


- Maya – zacząłem, a głos mi zadrżał – powiedz mi szczerze; chcesz wrócić do domu czy zostać ze mną? – zapytałem.

Chłopiec spojrzał na mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Przez moment stał jak wmurowany w podłoże, przez co, przyznam się otwarcie, zląkłem się. To naprawdę dziwne uczucie, kiedy chłopiec w wieku mniej więcej siedmiu-ośmiu lat stoi bez ruchu i gapi się na ciebie oczami wielkimi jak spodki i błyszczącymi niczym dwie szklane kulki. W końcu zamrugał, a zaraz potem przytulił się do moich nóg. Rozpaczliwie wczepił palce w moje jeansy, jakby ktoś chciał go siłą ode mnie odciągnąć i zaszlochał.
- Aiji! – zawył. – Ja cię tak bardzo przepraszam! Obiecuję, że już więcej nie będę robić kakao, tylko mnie nie zostawiaj!
Teraz z kolei zamurowało mnie. Zamrugałem kilkakrotnie totalnie zdezorientowany. Potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć myślenie dziecka, a kiedy już mi się to udało ledwo powstrzymałem się od uderzenia się otwartą dłonią w czoło – i to wcale nie z powodu kierunku, w którym wybiegły myśli malca, a mojej głupoty. Zapomniałem, że mini-Maya tak naprawdę nie wie, po co go tutaj przywiozłem. Powinienem był mu wszystko wcześniej wyjaśnić, żeby się nie bał. Teraz zapewne myślał, że już po raz drugi podczas niecałych dwudziestu czterech godzin, które był pod moją opieką, próbowałem się go pozbyć… no i po raz drugi doprowadziłem go do płaczu. Jestem fatalną niańką…
- Maya – odezwałem się delikatnie i odsunąłem od siebie blondynka, by móc przy nim kucnąć, a następnie przytulić go. Chłopiec ukrył twarz w zagłębieniu mojej szyi i pochlipywał od czasu do czasu – to nie ma nic wspólnego z twoim porannym urzędowaniem przy kuchence – uśmiechnąłem się, kiedy dziecko spojrzało na mnie zdziwione. – Polubiłem cię, ale prawda jest taka, że nie możesz u mnie zostać. Musisz wrócić do domu – starałem się mówić spokojnie, jednak głos co jakiś czas drżał mi zdradziecko.
- Ale ja nie wiem, gdzie on jest!
- Właśnie dlatego przyjechaliśmy na komisariat. Panowie policjanci na pewno pomogą nam go odnaleźć – próbowałem uśmiechnąć się zachęcająco, jednak z jego miny wyczytałem, że niekoniecznie mi się to udało.
- Nie chcę! – zacietrzewił się. – Nie chcę! Nie chcę! – tupnął ze złości nogą. – Chcę zostać z tobą, Aiji! – spojrzał na mnie błagalnie, a mnie zmiękło serce.
Gdzieś tam wgłębi mojego umysłu ta samolubna, niemyśląca racjonalnie część mnie skakała z radości z powodu, że mini-Maya chciał zostać ze mną, jednak tę radość tonizował racjonalizm i moralne wyrzuty sumienia. Oczami wyobraźni widziałem siebie, jako rodzica, któremu zaginęło dziecko… Prawdopodobnie oszalałbym z niepokoju! Ale… z drugiej strony, jeśli chłopiec nie chciał wracać do swojego domu to znaczyło, że działo się tam coś złego albo po prostu go nie miał i uciekł z sierocińca. I znów te same rozterki… Dlaczego czułem się do niego tak bardzo przywiązany?

***

Rzecz jasna nawet nie przekroczyliśmy progu komisariatu. Zawróciliśmy się do auta, a następnie dojechaliśmy do studia. Po krótkiej wymianie zdań z recepcjonistką, której imienia wciąż nie pamiętałem, dowiedziałem się, że Maya jeszcze się nie pojawił. Wciąż zamierzał bawić się w tę idiotyczną grę? Niech będzie i tak…
Spojrzałem na malucha, który siedział naprzeciw mnie i beztrosko bawił się frytkami niczym samochodzikami, które następnie zanurzał w ketchupie i kreślił nimi zmyślne czerwone wzory na talerzu. Przesiadywaliśmy w studyjnej kafejce, gdyż obaj zgłodnieliśmy z tej racji, że nie było czasu na przyrządzanie i zjedzenie śniadania. Nie byłem zwolennikiem fast-food’ów, ale cóż… powiedzmy, że był to taki jednorazowy wypadek. Uważałem, że dziecko należało karmić czymś bardziej wartościowym i odżywczym niż mięsem, które w istocie mięsem nie było i tym podobnymi rzeczami, jednak zrozumiałem, że to nie zawsze jest takie proste zadanie, jak mogłoby się wydawać. Fast food nie był drogi i jak sama nazwa wskazuje, nie czekało się na niego długo, dlatego będąc na mieście rodzice często faszerowali właśnie tym swoje dzieci – powoli zaczynałem widzieć w tym jakąś, może niezbyt mądrą, ale zawsze, logikę; było to po prostu wygodne. Po głębszym zastanowieniu doszedłem także do wniosku, że z opisów, jakie podał mi wokalista, jego matka była bardzo wygodnicka stąd chłopak miał takie, a nie inne nawyki żywieniowe… Postanowiłem, iż jeśli mam się jakkolwiek przyczynić do dalszego rozwoju i nauki mini-Mayi to z pewnością zacznę od wyeliminowania tego, co tak denerwowało mnie w prawdziwym Mayi, a co jednakowo nie było jego bezpośrednią winą, a błędnym wychowaniem.
Opierałem głowę na dłoni i nerwowo przygryzałem paznokieć, który w końcu pękł. Mini-Mayi powiedziałem, że odłożymy wizytę na komisariacie na później, a sam teraz próbowałem rozgryźć, co w moich ustach mogło znaczyć słowo „później”. Za dwie godziny? Dwa dni? Tygodnie? Nigdy?
Zastanawiało mnie również, co się stanie, kiedy sprawa zaginionego dziecka zostanie nagłośniona, jego zdjęcia pojawią się niemalże wszędzie i ktoś w końcu zauważy, że maluch był cały czas przy mnie. Zapewne wytoczą mi proces o utrudnianie śledztwa… a może nawet posądzą mnie o porwanie? Media zapewne jak zwykle przerysują sprawę i wyjdę na pedofila albo sadystę! Zamkną mnie w więzieniu? Byłem rozdarty… Nie chciałem mieć kłopotów, ale nie chciałem również oddawać malca. W co ja się wpakowałem?...
Poprawka: W co mnie Maya wpakował?!
Westchnąłem ciężko. Zapewne wynajdywałbym kolejne czarne scenariusze, gdyby ktoś nie dosiadł się do stolika, przy którym urzędowałem wraz z blondynkiem. Mini-Maya spojrzał nieufnie na recepcjonistkę, która postawiła przede mną papierowy kubek z kawą.
- Nie przeszkadzam? – uśmiechnęła się będąc pewną, że to pytanie jest jedynie pytaniem retorycznym.
Szczerze powiedziawszy to miałem ochotę warknąć: „Wypierdalaj!”, ale ostatkami sił powstrzymałem się i zmusiłem do uśmiechu. Serio, co w takich typowo „dziewczęcych” zachowaniach jest słodkiego czy pociągającego dla innych mężczyzn? Mnie tam to irytowało…
- Nie – odparłem głosem wypranym ze wszelkich emocji.
- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, że umówiliśmy się na kawę? – pogłębiła uśmiech.
„Och, oczywiście, że nie zapomniałem. Miałem to na liście najważniejszych rzeczy do zapamiętania razem z takimi sprawami, jak oddanie znalezionego dziecka na komisariat i włączenie racjonalnego myślenia, które od pewnego czasu szwankuje u mnie.” – przeszło mi przez myśl, jednak znów wypowiedziałem coś zupełnie innego:
- Oczywiście, że nie.
Chłopiec przysunął się do mnie wraz z krzesłem, nie odrywając wzroku od recepcjonistki. Po chwili zauważyłem, że zaczął pakować mi się na kolana.
- Co jest? – zapytałem malca, który już wygodnie umościł się na moich nogach, siedząc przodem do mnie, a tyłem do kobiety. Oparł głowę na moim torsie i objął mnie w taki sposób, jakby chciał pokazać, że należę jedynie do niego.
- Nie lubię jej – powiedział głośno, tak, że recepcjonistka z pewnością również to usłyszała. – Ona jest niedobra – burknął. – Chcę do domu.
Momentalnie rozpromieniłem się. Stłumiłem uśmiech i posłałem kobiecie przepraszające spojrzenie, po czym wstałem biorąc blondynka na ręce. Zostawiłem i tak przesłodzoną kawę na blacie stolika i skierowałem się w stronę wyjścia. Byłem pewien, że młody pokazał jej język, kiedy myślał, że nie patrzyłem.
Kiedy znaleźliśmy się już w głównym holu, z którego byłem pewien, że kobieta mnie nie usłyszy, roześmiałem się niemalże triumfalnie. Cmoknąłem chłopca w skroń, po czym postawiłem go na podłodze i wziąłem go za rękę.
- Uratowałeś mi życie, mały – pogłaskałem go po głowie uśmiechając się radośnie. Maluch odpowiedział mi równie promiennym uśmiechem, w którym pięknie zaprezentował brak górnej prawej jedynki. Zdziwiłem się. – Wypadł ci ząb – zauważyłem. Mini-Maya przesunął językiem po nagim dziąśle w miejscu, w którym powinien znajdować się siekacz. Spojrzał na mnie wystraszony, na co ja jedynie zachichotałem. – Spokojnie, wyrośnie ci nowy – zapewniłem.
Rozbawiła mnie myśl o tym, że najwyraźniej dzisiejszego wieczoru będę musiał zabawić się we wróżkę-zębuszkę.
Jako że Mayi nie było, to wychodziło na to, że nie miałem zbyt wiele do roboty w studiu. Wyszedłem wraz z chłopcem z budynku i skierowaliśmy się na parking. Zamierzałem wrócić do domu z maluchem, tak jak ten sobie tego życzył, jednak moją uwagę przykuł sklep z ubraniami i innymi artykułami dziecięcymi, który mieścił się dokładnie naprzeciwko. Obkupiłem w nim blondynka – w końcu nie mógł przez cały czas chodzić w tych za dużych ubraniach wokalisty! Oprócz ubranek na co dzień kupiłem mu także dwie piżamy, a po dłuższym zastanowieniu zdecydowałem się nawet na zakup tego nieszczęsnego fotelika samochodowego, co było jednoznaczne z tym, że użyty przeze mnie termin „później” naprawdę rozciągnie się w czasie…
Uparłem się, że mini-Maya musi wszystko przymierzyć, więc po niezliczonych przebierankach chłopiec był zmęczony i znudzony. Z wielką ulgą przyjął wiadomość o powrocie do domu. Już podczas jazdy powrotnej ziewał i przecierał piąstkami oczy, jednak tym razem udało mu się nie zasnąć. W mieszkaniu od razu przebrał się w piżamę, w czym oczywiście trochę mu pomogłem. Następnie chłopiec rozsiadł się wygodnie w salonie na kanapie z miseczką ryżu w dłoni i oglądał pierwszy lepszy odcinek anime, który mu włączyłem w telewizji. Wyglądał rozkosznie, kiedy był niemalże nieprzytomny ze zmęczenia w żółtej piżamce z pikatchu na bluzce i mniejszymi zwielokrotnionymi podobiznami pokemona na spodenkach z nosem niemalże w jedzeniu. Uśmiechnąłem się do siebie, przysiadając się do niego. Chłopiec oparł głowę o moje ramię, a po chwili podniósł na mnie wzrok.
- Ona już nie przyjdzie, prawda? – zapytał.
- Kto? – w pierwszej chwili nie zrozumiałem, o kogo mu chodziło.
- No ONA – zaznaczył.
- Ach… - domyśliłem się, że chodziło o recepcjonistkę. – Nie. Ona już nie przyjdzie – pogłaskałem go po plecach. Malec uśmiechnął się delikatnie.
- Nie zostawisz mnie i nie pójdziesz sobie z nią, prawda Aiji? – upewnił się.
- Ależ oczywiście, że nie. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zdziwiłem się. W odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
- Jesteś tylko mój, tak?
Zaciąłem się. Spoglądał na mnie tak rozbrajająco i szczerze… W jego dużych, błyszczących oczach widziałem potrzebę bliskości i zapewnienia o nim. Uśmiechnąłem się do niego ciepło i powoli skinąłem głową.
- Owszem. Jestem tylko twój – przytaknąłem.
Chłopiec uśmiechnął się błogo, po czym zamknął powieki, które od dłuższego czasu ciążyły mu. Rączka, w której trzymał miseczkę z ryżem przechyliła się, przez co kilka białych ziarenek rozsypało się. Wyjąłem z jego bezwładnej dłoni naczynie i odstawiłem je na stolik mieszczący się przed sofą. Wziąłem go na ręce, trzymając pod plecami i ugiętymi kolanami. Delikatnie i ostrożnie przeniosłem go do sypialni, gdzie ułożyłem go na łóżku i szczelnie przykryłem kołdrą.  Zasłoniłem okna, po czym wyszedłem. Nie zamknąłem za sobą drzwi, a jedynie je przymknąłem, aby w razie czego usłyszeć, gdyby zaczął płakać lub obudził się. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie – było ledwo po siedemnastej. Ech, jeśli teraz się wyśpi z pewnością później nie da mi spokoju w nocy… Westchnąłem.
Wróciłem do salonu i sam zacząłem oglądać anime, które aktualnie było nadawane. Po chwili przypomniało mi się o moim dzisiejszym zadaniu i zacząłem szukać po kieszeniach jakiś drobnych…

***

Nie jestem w stanie opisać tego, jak maluch się cieszył po znalezieniu kilku drobnych banknotów pod poduszką. Skakał po materacu i śmiał się w głos; stał się kłębkiem szczęścia, a ja czułem się wspaniale móc oglądać go w takim stanie.
Chłopiec wypytywał mnie o wróżkę-zębuszkę przez dobre półtorej godziny, jednak tym, co najbardziej zapadło mi w pamięci i rozbawiło mnie, było pytanie o jej stan majątkowy.
- A wróżka-zębuszka to musi być bogata, nie? – zagadnął.
- Dlaczego tak uważasz? Przecież nie dała ci jakiejś wielkiej fortuny…
- No niby tak, ale przecież dzieci na całym świecie jest mnóstwo! No i sam powiedziałeś, że każdy człowiek ma trzydzieści sześć zębów i kiedy jest mały to mu wypadają; to znaczy, że wróżka-zębuszka musi przyjść do każdego człowieka trzydzieści sześć razy w ciągu jego życia i dać mu pieniążki. Nawet jeśli wróżka nie daje jakiejś ogromnej fortuny, to jednak jeśli weźmie się pod uwagę to, ile jest dzieci na świecie i ilość razy, jakie musi odwiedzić każde z nich to wychodzi na to, że musiałaby być jakąś miliarderką! – wydedukował, a mnie opadła szczęka. Siedmioletnie dziecko właśnie strzeliło mi czysto ekonomiczny rachunek…
- Wiesz… Myślę, że na świecie jest więcej wróżek-zębuszek niż tylko jedna – odparłem wymijająco.
- To taka organizacja? Coś jak policja? Albo bardziej urząd skarbowy? – zdziwiło mnie, że w ogóle dziecko zna takie słownictwo, jak urząd skarbowy…
- Nie – mruknąłem zmieszany. Szczerze powiedziawszy to już nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć… - To raczej tak, że jedna wróżka przypada na jeden kraj – palnąłem.
- Tak? – zasępił się. – Ale to i tak musi być bogata – wzruszył ramionami. – No i szybka! – spojrzałem na niego wyczekująco, a blondynek zaraz kontynuował wypowiedź. – No bo przecież może się zdarzyć, że dwojgu dzieci wypadnie ząb w tym samym momencie albo chwilę później, prawda? A jak to jedno dziecko będzie na w Tokio, a drugie w Osace? – zainteresował się. – Aiji, co wtedy zrobi wróżka-zębuszka? - zasępiłem się. Przez dość długą chwilę milczałem, szukając jakiejś odpowiedzi, która ucięłaby temat. – Aiji? – ponaglał mnie mini-Maya.
- Wróżka-zębuszka pożyczyła sobie turbo-renifery od Świętego Mikołaja…
- A co zrobi Mikołaj, jak dziecku wypadzie ząb w Święta? – dociekał. – Zresztą reniferów w zaprzęgu Mikołaja było dwanaście, a krajów na świecie jest więcej, więc i wróżek jest więcej i…
- Maya – jęknąłem – proszę cię, skończ. Nie wiem, co zrobi ani wróżka-zębuszka, ani Święty Mikołaj w takich wypadkach – poddałem się. – Czy ja ci wyglądam na którekolwiek z nich?
- No nie…
- No widzisz – rozłożyłem ręce. – Nie wiem, co zrobi Mikołaj czy wróżka, ale wiem za to, co zrobię ja.
- Co? – zaciekawił się. – Mogę iść z tobą? – dodał od razu.
- Zrobię kolację – wyciągnąłem dłoń w jego stronę. – A ty mi pomożesz – uśmiechnąłem się, a mały odpowiedział mi tym samym.
Wdrażanie dziecka w tajniki gotowania zawsze uważałem za coś bardzo ważnego. Ponad to liczyłem, że w ten sposób odwiodę chłopca od śmieciowego żarcia. Niewykluczone także, że moje zabiegi w przyszłości poskutkują tym, iż mini-Maya nie stanie się nigdy taką ofermą w kuchni, jaką był prawdziwy Maya; a bynajmniej takie miałem nadzieje.

11 komentarzy:

  1. Ooooo! To taaaakie słodziutkie! Maya jest taki uroczy. Nawet jego imie jest słodziutkie *_* Chcę kontynuację jak najszybciej.
    //Yūko-san

    OdpowiedzUsuń
  2. Już zapomniałam o tym opowiadaniu, ale fajnie się czytało. Ja bym przeczytała sobie Horror a`la Hizumi. Albo też Vampire depression też mnie wciągnęło, albo Monsters. Z resztą wszystkie opowiadania są ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  3. O rajciu! Proszę o następną część jak najszybciej! To było cudne i rozkoszne! Aiji w roli tatusia. ^^. Mam nadzieję, że maya szybko dorośnie i sobie wszystko przypomni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie - rozdział dobry, choć w sumie trochę bezfabułowy - oczywiście wiem, że i takie są nieraz potrzebne. Mam skrytą nadzieję, że mały Maya nie będzie musiał dorastać, tylko zamieni się w normalnego Maję... Albo, że to w wcale nie będzie on... Czekam na kolejną notkę... i na Monsters!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebisty blog!!
    Wpadłam na niego przypadkiem, bo nie miałam już co czytać i jestem mile zaskoczona ilością opowiadań, które piszesz.
    Super!!
    Zapraszam Cię na, nowo otwartego, bloga http://gazetto-forbiddenlove.blogspot.com/
    Może się spodoba.
    Pozdrawiam i weny życzę :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej *-* urocze :3 lubię to jednak wolę opowiadanie gdzie jest Hyde <3 i ładnie proszę byś je dodała :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jasne.. nie stanie.. Coś mi się widzi, że w kuchni nastąpi poważna katastrofa na życzenie Aijiego. I wcale nie mam na myśli plagi karaluchów >.>

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale to fajne :D bardzo mi sie podoba jest takie inne, nietypowe. Nieczytalam czegos podobnego jeszcze... jest urocze :3 uwielbiam dzieci :D
    Zwlaszcza jak sa najedzone, spia i nic od ciebie nie chca...>>
    Czyli zyczenie Aijiego sie spelnilo i teraz bedzie musial wychowac sobie Maye... Hehe.
    Grnialnie ujelas tego dzieciaka... to wypytywanie o wszystko.. skad ja to znam * ma mlodszego brata ktory tez ciagle o cos pyta, a jak dostanie odp to pyta dalej...*
    Ciekawi mnie co dalej. Czy jak maya dorosnie to sobie przypomni, ze jest wokalistą? I wgl wszystko czy nie?

    Czekam na.kolejna czesc ^^
    Weny!
    xMidziak

    PS wybacz brak polskich znakow... Na dotykowej klawie strasznie nie wygodnie mi sie je wklepuje... :x

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejciu, jejciu to takie słodkie i urocze >u< No nie mogę się doczekać kontynuacji! ❤

    Pozdrawiam i życzę weny, Giotto~

    OdpowiedzUsuń
  10. Waaaa jakie to słodkie i wspaniałe...
    Kiedy kolejna notka?
    Pozdrawiam i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  11. kicia piszesz to jeszcze?:(

    OdpowiedzUsuń