Nowy świat cz.1

Wybaczcie, ale w dzisiejszym rozdziale dużo wyjaśnień, kto kim jest, dlaczego, skąd się wziął ect. Postać Saitou Ito jest przeze mnie wymyślona, tak samo jego historia - nie jest wzorowana na żadnym życiorysie, więc proszę się niczego nie doszukiwać. Podkreślę także, że ta historia początkowo może wydawać się nierealna i nielogiczna, ale wszystko systematycznie będę wyjaśniać. Pierwsza część może nie jest jakoś nie wiadomo, jak ciekawa, jednak proszę się nie zniechęcać ;_;


Chciałam podkreślić, że w tym opowiadaniu wzoruję się głównie na książkach: (tradycyjnie) „Bezsenność w Tokio” M. Bruczkowskiego, „Japońskie wachlarze – powroty” J. Bator oraz w mniejszym stopniu „W Japonii, czyli w domu” R. Ottawa oraz mapą Tokio, która zajęła honorowe miejsce na mojej ścianie zaraz obok gigantycznego, tradycyjnego wachlarza z orłem w locie i obrazka z przysłowiem zapisanym w hiraganie <3

„Nowy świat” cz.1

Jestem.
Jest godzina czwarta w nocy, a ja po przejażdżce trzema z kolei taksówkami (Japonia to jeden z niewielu krajów, gdzie często to pasażer, a nie kierowca musi wiedzieć, gdzie znajduje się punkt docelowy podróży) w końcu dotarłem pod adres, gdzie powinien mieścić się hotel, w którym wynająłem pokój. No tak, powinien… Problem w tym, że go nie ma. Obecnie w tym miejscu znajduje się biuro rachunkowe na pierwszym piętrze, a na parterze sklep z tofu.
Nie, nie pomyliłem adresów.
Naprawdę!
Zapytacie w takim razie, jakim cudem jest to możliwe? Przecież hotele od tak sobie nie pojawiają się i znikają jak, wedle rasistowskiego powiedzenia, murzyn na pasach.
Fakt, to prawda
Europejska prawda.
Ale nie japońska.
Japońska prawda jest taka, że w ciągu kilku dni jakiś budynek może zniknąć, jakiś się pojawić, nie wspominając już o tym, że jego przeznaczenie i instytucje, które miały w nim swoją siedzibę zdążą się zmienić pięć miliardów razy. Co prawda z hotelami bywa to różnie, gdyż wiadomo, że te pięcio- czy czterogwiazdkowe rządzą się innymi prawami. Te trzygwiazdkowe… cóż bywa z nimi różnie, a to głównie dlatego, że różni są ich właściciele. Jak ktoś ma zamiłowania do hazardu to i trójgwiazdkowy hotel może zniknąć w przeciągu kilku dni, ale jeśli ktoś jest rozważny to hotel może sobie stać i stać w tym samym miejscu zachowując swoje pierwotne przeznaczenie i charakter. Gorzej było z tymi przybytkami niższymi rangą: hotele dwu- czy jednogwiazdkowe, hostele, motele, pensjonaty… Bywa i tak, że jak ktoś ma dość sprzątania cudzych wymiocin z mat tatami czy prania zabrudzonych spermą prześcieradeł to zamyka pensjonat i koniec. W końcu, najczęściej, wynajmuje on pokoje we własnym domu, więc taki interes niekoniecznie może mu być na rękę, szczególnie jeśli lubi porządek, ciszę i spokój. Z resztą przybytków często bywało tak, że nie przynosiły zbyt wysokich dochodów, więc po prostu nie opłacało się ich prowadzić; czasem przynosiły wręcz straty, dlatego zadłużeni właściciele oddawali budynek w ręce banku, od którego następnie budynek zostawał odkupiony przez miasto i wydzierżawiany.
Zdawałem sobie sprawę, że takie rzeczy się zdarzały. Ileż to razy czytałem o tym, że jakiś śmiały podróżnik przyjechał do Japonii, a hotelu już nie było… Właśnie – ale jest różnica wiedzieć o czymś z książki, a wiedzieć coś z własnego doświadczenia. Szczerze powiedziawszy to nawet nie podejrzewałem, że cokolwiek podobnego mogłoby mi się przydarzyć. Naiwnie liczyłem, że kiedy tylko się tu pojawię Tokio radośnie wyciągnie do mnie ramiona i przytuli do swojego nigdy nie przestającego tętnić życiem serca.
Przeliczyłem się.
Włączyłem telefon, który jak do tej pory wciąż leżał na dnie mojego bagażu podręcznego. Zignorowałem nieodebrane połączenia i wiadomości od martwiących się czy w ogóle jeszcze żyję rodziców i połączyłem się z Internetem. Sprawdziłem pocztę. I co? Oczywiście czekała na mnie nieprzeczytana wiadomość z pyszniącym się pogrubionym tematem, który brzmiał: „Przepraszamy za nieudogodnienia”. W krótkim e-mailu właścicielka hotelu poinformowała mnie, że moje pieniądze zostały mi zwrócone, gdyż pobyt został anulowany ze względu na zamknięcie lokalu. Moją szczególną uwagę przykuła data – biorąc poprawkę na różnicę w czasie, wiadomość została wysłana prawie półtora dnia temu. Problem w tym, że nie mogłem jej odczytać, gdyż w tym czasie byłem w samolocie.
Zdziwieni, że w półtora dnia można urządzić sklep z tofu i biuro rachunkowe? W takim razie zdziwi was jeszcze wiele innych rzeczy, gdyż Japonia naprawdę potrafi zaskoczyć zagraniczną gadzinę (gadzin – moje umyślne przekształcenie japońskiego słowa „gaijin” oznaczającego obcokrajowca od aut.). Jest to dowodem na to, że chcieć, to móc – wystarczy trochę popracować nad organizacją. Dalej nieprzekonani? W takim razie przyjrzyjcie się uważniej temu podświetlanemu logo „Tofu World”, które niemalże się ze mnie naśmiewało.
Westchnąłem ciężko. Stolica Kraju Kwitnącej Wiśni rzuciła mi pierwsze wyzwanie. Czy je pokonam?
Szczerze powiedziawszy nie bardzo się zmartwiłem. Poprawiłem torbę na ramieniu, chwyciłem mocniej uchwyty dwóch walizek z całym moim dobytkiem i ruszyłem z powrotem w stronę ulicy głównej. Potrzebowałem jakiegoś taniego lokum, ale z kolei nie hotelu kapsułowego, bo jednak nie zmieszczę się do tego trumno-podobnego-pokoju razem z walizkami, a wolę nie zostawiać tego wszystkiego na widoku. Ponad to nie widziało mi się, żeby mieszkać w jakimś sześcio- czy dwunastoosobowym pokoju, bo z tego, co się naczytałem w takich miejscach sypiali głównie Koreańczycy i Chińczycy, robotnicy, którzy zostali oddelegowani przez swoją firmę w do Japonii lub po prostu szukali tu szczęścia i możliwości lepszego zarobku; rzecz jasna nie chciałem stać się tym drugim, dlatego wolałem nie ryzykować. Tani pokój (bo w końcu znalezienie mieszkania nie zajmie mi dwóch godzin, a trochę więcej, więc nie wiem, ile czasu będę musiał spędzić w hotelu, no a oczywiście moje zasoby pieniężne są ograniczone), nie kapsuła, jednoosobowy. Chyba nie miałem zbyt wielu wymagań prawda?
Otóż okazało się, że moje wymagania są zbyt wygórowane. Przekonała mnie o tym złośliwość rzeczy martwych, kiedy ktoś przepychał się przez tłum ludzi w stronę zejścia do tunelu metra i popchnął mnie. Straciłem równowagę, a reszty dopełniła krzywa płyta chodnikowa i walizka, która mnie przeciążyła. Upadłem, jednak znając moje zakichane szczęście nie mogłem po prostu otrzepać się i wstać jakby nigdy nic. Skręciłem kostkę… a bynajmniej tak mi się wydawało, gdyż cały staw mi spuchł, a z czasem zaczął nawet sinieć. Oczywiście moje możliwości chodzenia zostały znacznie ograniczone, gdyż bolało jak cholera – nieważne czy chodziłem na palcach, pięcie, całej stopie, skakałem na jednej nodze czy siedziałem nieruchomi pod pokrytą białymi kafelkami ścianą stacji metra. Wciąż bolało.
W dodatku się rozpadało, a ja skryłem się na tej stacji metra, żeby chociaż nie przemoknąć do suchej nitki. Siedziałem naburmuszony na jednej z walizek i próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie. Chodzić nie mogę, nie wiem, na której stacji metra miałbym wysiąść, żeby dostać się do szpitala (chociaż od stacji do szpitala i tak musiałbym iść piechotą, więc ta opcja odpadała), a taksówkarz zapewne nie wiedziałby, gdzie jest szpital, bo sam nie potrafiłem mu podać trasy. Żebym chociaż miał przy sobie mapę miasta…
Byłem zmęczony i głodny… no dobra, przyznam też, że byłem wściekły. Na siebie, na tego przepychającego się gościa, na wystającą płytę chodnikową i tę babkę, której niespodziewanie zachciało się zamknąć hotel. Szlag by to wszystko trafił!... bo mnie już trafił.
Westchnąłem po raz kolejny i zastanowiłem się czy przypadkiem próbując udowodnić rodzicom, jaki to ja nie jestem zaradny i w ogóle potrafię odnaleźć się w każdej sytuacji, rzeczywiście ich paplanina się ziści. Może to miejsce jakoś samoistnie próbuje mnie do siebie zniechęcić, odstraszyć, dać mi znać, że nie pasuję tutaj?
Użalałbym się nad sobą dłużej, gdyby nie chłopak, który zaczął mi się przyglądać. Miał farbowane na ciemny blond włosy i wyglądał na nieco młodszego ode mnie. Krążył wokół mnie niczym zaciekawiony szczeniak, aż w końcu przemógł się i przykucnął naprzeciw mnie.
- Mówisz po japońsku? – zapytał łamaną angielszczyzną.
- Tak – odpowiedziałem w jego rodowitym języku.
- Uf, całe szczęście! – wyszczerzył się, prezentując mi w całej krasie swoje krzywe uzębienie. – Wiesz, u mnie to kiepsko z językami obcymi…
- Doprawdy? – żachnąłem. Byłem w fatalnym humorze i nie miałem ochoty na rozmowy o, mówiąc kolokwialnie, dupie maryny… Pewnie chciał się trochę podszkolić angielskiego widząc gadzina; nieraz słyszałem o tym, że Japończycy często zaczepiają obcokrajowców tylko po to, żeby zamienić z nimi kilka krótkich zdań po angielsku dla treningu języka obcego.
- No – przytaknął, nie zważając na moją kwaśną minę i wzrok mówiący: „Gdybym miał przy sobie coś ostrego, zapewne byłbyś już martwy”. – W ogóle cienko mi idzie z nauką. Nie lubię się uczyć. W sumie w sporcie też nie jestem zbyt dobry… Ani rysować nie umiem… Nie mam też jakiegoś wybitnego głosu…
- Rozumiem, że przyszedłeś mnie o tym poinformować? – syknąłem, przerywając jego monolog.
- Nie – zaśmiał się i uniósł ręce w obronnym geście. – Właściwie to… przyszedłem zapytać czy jesteś bezdomny… - spiorunowałem go wzrokiem, jednak na niego to znów nie podziałało. – W sensie, że nie masz się, gdzie zatrzymać – sprostował, a uśmiech nie spełzał mu z twarzy. Matko, czy on jest jakiś ułomny? Czy naprawdę nie docierają do niego te wszystkie niewerbalne znaki, jakie do niego wysyłałem? Mój przekaz był jednoznaczny: „Wypierdalaj!”.
- Może… - burknąłem.
- Ha, tak myślałem! – wykrzyknął triumfalnie. – A pieniądze masz?
Po tym pytaniu w mojej głowie pojawiło się ostrzeżenie i rozległ się alarm. To z pewnością jakiś złodziej! Kto inny zaczepiałby nieznajomego gadzina, który nikomu nie wadząc po prostu sobie siedzi pod ścianą?
- A co cię to interesuje? – warknąłem.
- Ej, spokojnie – znów przyjął pozycję obronną. – Nie chcę cię okraść. Mam dla ciebie propozycję – zaoferował. Oho, jakiś alfons się znalazł… Pewnie zaproponuje mi nocleg, a kiedy będę spał wstrzyknie mi coś albo doda narkotyki do jedzenia i zrobi ze mnie kolejną ze swoich dziwek… - Mieszkam niedaleko stąd. Wynajmuję mieszkanie, jednak czynsz jest trochę za wysoki. Mój… no cóż, opiekun, pomaga mi i dokłada się do opłaty, jednak nie chcę, żeby wykładał za mnie pieniądze do końca swoich dni… albo moich… - zaśmiał się nerwowo. – Szukam współlokatora. Może być nawet na tydzień czy dwa… Wiesz, ustalimy jakąś rozsądną cenę za noc i będziemy kwita. Będziesz miał oddzielną sypialnię, tylko łazienkę i kuchnię będziemy mieć wspólną; co ty na to?
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? – podniosłem nonszalancko jedną brew.

***

Nie żartował. Przekonałem się o tym, kiedy chłopak pomógł mi dokuśtykać do swojego mieszkania i zabrać ze sobą moje bagaże. Owy chłopak nazywał się Saitou Ito i był nieślubnym, najstarszym dzieckiem niedoszłego muzyka, obecnie wykładowcy w wyższej szkole bankowości w Kioto. Saitou opowiadał mi o swoją historię przez całą drogę, która wydłużyła się ze względu na mój stan; łatwo z tego wywnioskować, że i jego opowieść była długa.
Jego ojciec grał w jednym z zespołów, które wydały jeden niezły singiel, by zaraz potem zakończyć swoją działalność. W czasie tych złotych pięciu minut zespołu muzycy szaleli na całego, co oczywiście oznaczało alkohol i podrywanie panienek. W wyniku sumy tych wybuchowych składników i odjęcia najważniejszego elementu, to znaczy zabezpieczeń, powstał blondyn. Młody pan Ito przeżywający rozkwit swojej kariery nawet nie myślał o babraniu się w brudnych pieluchach i zakładaniu rodziny, dlatego propozycję ugodową matki Saitou, która brzmiała w telegraficznym skrócie tak: ożenisz się ze mną i wychowasz tego bachora albo spotkamy się w sądzie, odrzucił. Oczywiście zakończyło się to sprawą sądową. Pan Ito płacił regularnie alimenty, a nawet przesyłał większe sumy pieniędzy, gdyż zżerały go wyrzuty sumienia. Kiedy zespół się rozpadł, znalazł sobie jakieś bardziej przyziemne zajęcie i został ekonomem. Poznał inną kobietę, z którą się ożenił. Kiedy Saitou miał dwa lata jego ojciec dowiedział się, że matka dziecka wcale nie wydaje pieniędzy, które od niego dostawała, na chłopca, a na własne zachcianki. Znów wstąpili na drogę sądowniczą. Blondyn został odebrany matce i po dziś dzień jest pod opieką ojca. Wszystko byłoby pięknie, ładnie, gdyby nie to, że macocha chłopca nie znosiła go – głównie dlatego, że w czasie, w którym pojawił się on w jej domu, ona sama była w ciąży i obawiała się, że pan Ito będzie zwracał więcej uwagi na Saitou niż na jej dzieci. Blondyn doczekał się trójki przybranego rodzeństwa – o dwa lata młodszych bliźniaków o imieniu Ren i Rin oraz o siedem lat młodszej siostry Reiko. Chłopak wychowywał się w otoczeniu toksycznego gangu „3xR” czternaście lat. Kiedy w końcu osiągnął lat szesnaście i przyszedł czas na wybór szkoły średniej, Saitou zdeklarował, że chce się wyprowadzić i zamieszkać w stolicy. Jego ojciec nawet nie protestował, gdyż zdawał sobie z zaistniałej sytuacji od dawna, jednak nie miał na nią żadnego wpływu. Główną promotorką, która podsycała nienawiść „3xR” do Saitou była oczywiście ich matka. Pan Ito odnowił kontakty z przyjacielem z zespołu, byłym wokalistą i gitarzystą, z którym znał się jeszcze z lat szkolnych, dokładniej to z konserwatorium muzycznego. Owy przyjaciel mieszkał w Tokio i to on pomagał Saitou, jednak chłopak miał dość „pasożytowania” na mężczyźnie, jak to sam określił.
Blok, w którym mieszkał chłopak mieścił się nie w centrum Shinbuy’i, w której obecnie się znaleźliśmy, ale na samym obrzeżu. Zgadywałem, że dzięki temu czynsz był dużo niższy niż w środku tej tak rozpoznawalnej dzielnicy, choć sam uważałem, że jeśli chciał zmniejszyć czynsz to wystarczyło się przeprowadzić na Kamitada, szczególnie w okolice cmentarza, gdzie mieszkania ponoć był, potocznie mówiąc, tańsze od barszczu. Nie komentowałem jednak. Ponoć szkoła, do której chodził blondyn mieściła się w pobliżu, więc zapewne po prostu nie chciało mu się dojeżdżać metrem taki kawał drogi. Zwykłe wygodnictwo.
Dokładniej mówiąc to blok mieścił się po wschodniej stronie Hachiman-dori, a mówiąc jeszcze dokładniej to odrobinę dalej, nieco w głębi buszu betonowych budynków, gdyż przy głównych ulicach przede wszystkim mieściły się restauracje, biura, gabinety kosmetyczne, lekarskie ect., a nie budynki mieszkalne.
W końcu udało nam się dojść do celu. Wtarabaniliśmy się do winy (o dzięki ci Buddo za to, że ona tu była!) i wjechaliśmy na siódme piętro. Saitou pociągnął mnie w ciemny korytarz, a następnie przystanął pod drugimi drzwiami po lewej. Szukał kluczy po kieszeniach, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a chłopak został przyciągnięty do siebie przez wyższego o półtorej głowy mężczyznę o półdługich ciemnych włosach i oczach, z których raziły gromy.
- Gdzieś ty był?! – ryknął mężczyzna, wciągając chłopaka do środka. Niepewnie podreptałem za nim. – Nie odbierasz telefonów i nawet nie raczysz drzwi zamknąć na klucz, kiedy wychodzisz z mieszkania! Saitou, czy ty naprawdę chcesz, żeby ktoś cię kiedyś okradł?! – puścił go w końcu. Nieco przestraszony blondyn wygładził bluzkę na torsie, za którą złapał go mężczyzna. – A to kto? – łypnął na mnie podejrzliwie. – Walizki…? – syknął. – No nie! Znów znalazłeś sobie jakiegoś współlokatora od siedmiu boleści?!
- Ale, Daisuke, tym razem to naprawdę co innego! – ripostował młodszy. – Alex jest inny! Hotel, w którym wynajął pokój został zamknięty i… - zamilkł pod naciskiem miażdżącego spojrzenia bruneta.
- Jaki to niby był hotel? – zapytał mnie. Jego głos był lodowaty. Miałem wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni. Przełknąłem głośno ślinę, po czym drżącą ręką wyjąłem złożoną na cztery kartkę z kieszeni, na której zapisany miałem adres hotelu i jego nazwę. – Ach, ten… Cóż, masz szczęście, że o tym słyszałem – warknął.
- Alex ma skręconą kostkę – dodał blondyn.
Daisuke spojrzał na mnie i zwrócił uwagę na moją lewą podkurczoną nogę, którą starałem się odciążyć. Bez zbędnej delikatności przerzucił sobie moją rękę przez ramiona, a następnie złapał mnie pod kolanami i plecami, i zaniósł mnie do salonu niczym pannę młodą. Byłem tak zszokowany, że nawet się nie opierałem czy odezwałem.
Mężczyzna posadził mnie na dwuosobowej kanapie naprzeciw płaskiego telewizora zawieszonego na ścianie. Saitou zajął miejsce na fotelu po mojej lewej, a brunet usiadł obok mnie. Posłał mi kolejne nieprzyjemne spojrzenie (to chyba jego hobby), po czym w końcu odezwał się władczo:
- Rozbieraj się – powiedział po angielsku.
- Co?! – wrzasnąłem po japońsku, aby uświadomić mu, że nie ma potrzeby, aby mówić do mnie w innym języku.
- Och, znasz japoński. Świetnie – odezwał się bez żadnych emocji w głosie. – A teraz rozbierz się i, dobrze ci radzę, nie każ mi się powtarzać, nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, bo może się to dla ciebie źle skończyć – ostrzegł.
- Nie ma mowy! Nie rozbiorę się! – to jakiś zboczeniec czy co? W co ja się znów wpakowałem?!
- Rozbierz się albo wyrzucę cię na bruk… przez okno – warknął. – Nie żartuję – z jego miny mogłem wywnioskować, że nie jest mu do śmiechu, więc… serio, nie kłamał.
Przełknąłem głośno ślinę i niepewnie wyjąłem ręce z rękawów, by następnie ściągnąć bluzkę przez głowę. Czułem się cholernie skrępowany. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać, co on mi zrobi… Zgwałci? Pobije? Wyrzuci przez okno? W dodatku przyglądał mi się uważnie, co jeszcze bardziej mnie krępowało.
Kiedy górna część mojej garderoby wylądowała na oparciu sofy Daisuke złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął moją rękę do siebie. Uważnie przyglądał się mojemu przedramieniu. Powtórzył czynności przy drugiej ręce. Sprawdzał wrażenie, jakby szukał czegoś na moim ciele. Nie dotykał mnie w sposób, który mógłby sugerować, że chce mnie wykorzystać seksualnie. Po prostu trzymał mnie za nadgarstki. Pobieżnie obejrzał moją szyję i brzuch, po czym puścił moje ręce i wydał kolejną komendę:
- Ściągnij spodnie.
Spojrzałem spanikowany na Saitou, który starał mi się nie przyglądać. Zarumieniony kiwnął głową, dając mi znak, żebym to zrobił. Zdawał się być nieco zażenowany zaistniałą sytuacją, zupełnie tak, jakby zaplanował to wszystko sobie inaczej…
Z ociąganiem ściągnąłem także dolną część garderoby. Jedynym, na czym tym razem skupił się mężczyzna było miejsce pod kolanami. Kiwnął do siebie głową, jakby będąc usatysfakcjonowany. Myślałem, że to już koniec, jednak przeliczyłem się… znowu.
- Rozsuń nogi – nakazał.
- Co?! – odsunąłem się od niego na tyle, na ile mogłem. – Przepraszam bardzo, ale nie zamierzam tu robić za jakąś zabawkę! Możesz zapomnieć, że cokolwiek takiego zrobię!
- Ostrzegałem cię… - warknął.
- Mam to gdzieś! – przerwałem mu. – Nie pozwolę się obłapiać i nie będę się rozbierał przed nieznajomym! – zaprotestowałem. Dopiero po chwili dotarła do mnie myśl, że i tak siedziałem już przed nim w samej bieliźnie, jednak moja duma kazała mi pominąć ten mało istotny fakt. Sięgnąłem z powrotem po spodnie.
- Narkomani wbijają sobie igły w różne miejsca. Nie tylko w przedramiona, niektórzy pod kolanami, jeszcze inni w pachwiny, żeby nie było widać śladów – wyjaśnił. – Muszę sprawdzić czy w rzeczywistości jesteś taki święty, jak uważa Saitou – dodał.
- Zapomnij, że kiedykolwiek rozsunę przed tobą nogi! – prychnąłem niczym rozjuszony kot. W ekspresowym tempie naciągnąłem na siebie spodnie, a następnie bluzkę.
- W takim razie na pewno nie zagrzejesz tutaj miejsca. Saitou jest pod moją opieką i nie pozwolę, żeby pod jednym dachem mieszkał z nim ktoś, kto jest dla mnie względnie podejrzany. Nie znam cię. W dodatku jesteś obcokrajowcem; po was nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać – przewrócił oczyma. – Skąd mam mieć pewność, że nie podpalisz mieszkania, bo będziesz miał akurat taki kaprys? Albo nie urządzisz sobie tu palarni opium czy czegoś w tym rodzaju?
- Nie obchodzi mnie to! – zerwałem się gwałtownie na nogi, czego oczywiście zaraz pożałowałem. Kuśtykając zacząłem kierować się w stronę przedpokoju, gdzie zostały moje walizki. – Nie ma szans, że zostanę tu ani chwili dłużej!
- Daisuke – zaczął twardo Ito. – Daj spokój. Przecież nie znalazłeś żadnych śladów po nakłuciach, więc po co drążyć temat? Zresztą… Przyznaj, że postąpiłeś zbyt pochopnie. Postaw się na miejscu Alexa. Jest tu po raz pierwszy, pierwszy dzień i nie ma już dachu nad głową, a kiedy ktoś mu proponuje uczciwy układ, pojawiasz się ty, każąc mu się rozbierać, przy czym nawet nic nie wyjaśniłeś! – słusznie zauważył. – Odpowiedz szczerze, czy on ci wygląda na jakiegoś narkomana albo alkoholika? To chłopak, któremu dziś wyjątkowo nie dopisywało szczęście – szybko wstał i zatrzymał mnie. – Nie odchodź. Wyjaśnijmy sobie wszystko – odezwał się błagalnym tonem.
- To wciąż nie zmienia kwestii, że nic o nim nie wiemy – rzucił sucho brunet.
- Opowiedz coś o sobie, choćby po to, żeby Dai się odczepił, a będziesz miał, gdzie spać. Obiecuję – zachęcał mnie blondyn.
Westchnąłem zrezygnowany. W takim stanie daleko nie zaszedłbym i doskonale o tym wiedziałem. Ito pomógł mi dojść do fotela, na którym on uprzednio siedział. Nie musiałem mu nawet dawać żadnych znaków, że nie chcę ponownie znaleźć się blisko mężczyzny.
Opowiedziałem wszystko od początku. Kim jestem, co tu robię, czego chcę… Musiałem pokazać paszport, gdyż Daisuke wciąż pozostawał względem wszystkiego, co mówiłem, sceptyczny. Z jednej strony rozumiałem jego obawy; jego podopieczny sprowadził do mieszkania pierwszego lepszego gościa, którego spotkał na ulicy, co nie było zbyt normalne. Fakt, zarówno jak i poukładanym chłopcem mogłem być także wariantem, złodziejem czy kimkolwiek innym, grunt, że kimś z rodowodem spod ciemnej gwiazdy. Obawiał się o Saitou, co mu się chwaliło, widać, że po prostu się o niego martwił, jednak tak jak ja w pewnym stopniu próbowałem zrozumieć jego, tak i on mógłby zrozumieć mnie i moją obecną sytuację, która nie malowała się różowo.
Kiedy skończyłem mówić Daisuke po prostu wstał i na chwilę wyszedł z pomieszczenia. Blondyn rzucił kilka uwag, typu: „Nie wiedziałem, że chcesz tu zostać na stałe. Myślałem, że jesteś tylko turystą… Chociaż z drugiej strony to jeszcze lepiej!”. Oczywiście przez całą drogę do jego mieszkania to on nawijał, przez co ja zdążyłem się jedynie przedstawić.
Po owej chwili brunet wrócił z woreczkiem z kostkami lodu w ręku. Ułożył kilka ozdobnych poduch na podłodze, a następnie ostrożnie położył na tej wieży moją nogę. Następnie podwinął nogawkę i przyłożył zimny okład na moim opuchniętym stawie. Czując kojący chłód ledwo powstrzymałem się od jęknięcia ulgi. Mężczyzna znów zajął miejsce na kanapie. Założył nogę na nogę i przybrał zamyślony wyraz twarzy. Spoglądał na mnie co i rusz, jednak już nie tak nieprzychylnie. W końcu westchnął i dał za wygraną.
- Zostaniesz tutaj na noc – Saitou już chciał wyskoczyć w powietrze ze szczęścia, jednak pohamował się i zamarł w „kaczej” pozycji, kiedy Daisuke dokończył zdanie – jednak warunkiem jest to, że ja też. Muszę cię trochę poobserwować – mruknął, po czym spojrzał na zegarek na swoim przegubie. – Dochodzi już szósta. W takim razie, co powiecie na śniadanie? – zaproponował, a jego wyraz twarzy złagodniał, przez co w jednej chwili zdawał się odmłodnieć o kilka lat, a i przybyło mu uroku i stał się w moich oczach o wiele przystojniejszy.

***

Po obfitym śniadaniu Daisuke zaniósł mnie do mojego tymczasowego pokoju, a uprzednio pokazał także łazienkę, która mieściła się dokładnie naprzeciwko. Mój dobytek został zatachany przez Saitou. Obydwu im podziękowałem, po czym zostałem sam.
Wyciągnąłem z walizki czyste ubrania, które dziś miały mi służyć za piżamę. O własnych siłach dostałem się do łazienki, gdzie wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby. Kiedy wróciłem do pokoju od razu położyłem się na łóżku. Przez moment wpatrywałem się w biały sufit, by następnie przyjrzeć się pomieszczeniu. Pokój był dość obszerny, jak i samo w sobie mieszkanie (podobnych rozmiarów mieszkanie mieściło się w moim rodzinnym mieście, jednak tamto dzieliłem wraz z rodzicami, starszą siostrą i psem, przez co panował „lekki” ścisk). Ściany miały przyjemny odcień, coś pomiędzy granatem a ciemnym niebieskim, podczas gdy sufit, tak jak już wspomniałem, był biały. Podłoga była wyłożona ciemnymi drewnianymi panelami. Na lewo od wejścia mieściło się dwuosobowe łóżko z białą narzutą i błękitną pościelą. Po obu jego stronach mieściły się standardowo szafki nocne wykonane z ciemnego drewna podobnego kolorystycznie do tego, z którego została zrobiona podłoga. Naprzeciw drzwi mieściło się duże okno, w tej chwili zasłonięte już przez ciężkie granatowe zasłony. Pod oknem stało puste biurko przeciętnych rozmiarów. Na kolejnej ścianie, naprzeciw łóżka… nie. W sumie to ta ściana była sama w sobie jednym wielkim regałem na książki. Długie półki zostały zamontowane od sufitu do podłogi. Z boku stała przesuwana drabina na kółkach, aby móc dosięgnąć książek stojących na najwyższych półkach. Ostatnim meblem w tym pokoju była szafa. Znajdowała się ona tuż przy drzwiach i była wbudowana w ścianę. W jej odbijających światło przesuwanych drzwiach o chabrowym kolorze można było się przejrzeć.
Już przysypiałem, kiedy niespodziewanie dobiegła mnie fortepianowa muzyka. Początkowo wmawiałem sobie, że przesłyszałem się, jednak z czasem zrozumiałem, że ktoś naprawdę gra na instrumencie. Zaspany, kierowany instynktem i ciekawością wstałem i opierając się dłonią o ścianę, kuśtykając dotarłem do ostatnich drzwi w korytarzu. Uchyliłem je i przez moment przyglądałem się, jak Daisuke wygrywa jakąś melodię. Ku mojemu rozczarowaniu grał jedynie na pianinie, a nie fortepianie, przez co nie wyglądał tak majestatycznie, jak w moich wyobrażeniach, jednak nie wybrzydzałem.
Kiedy mężczyzna zorientował się, że jest obserwowany spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem i gestem dłoni przywołał mnie do siebie. W tym momencie odzyskałem rezon. Chciałem się wycofać, jednak on nie zamierzał mi na to pozwolić.
- Nie gryzę – odezwał się.
- Ale grozisz, że wyrzucisz za okno – przypomniałem.
- To było tylko głupie gadanie – machnął lekceważąco ręką, jednocześnie przestając grać. – Naprawdę w to uwierzyłeś?
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem, czego mógłbym się po tobie spodziewać – prychnąłem i założyłem ręce na piersi, opierając się ramieniem o framugę drzwi. – Chciałeś upewnić się, że nie jestem jakimś postrzeleńcem… A skąd ja mam mieć pewność, że ty jesteś normalny? Szczerze powiedziawszy to nie zrobiłeś na mnie dobrego pierwszego wrażenia – powiedziałem zgodnie z prawdą. Brunet zaśmiał się pod nosem.
- Chodź tu. Usiądź. Nie powinieneś zbyt długo stać, bo noga będzie cię boleć jeszcze bardziej – wiedziałem, że miał racje. Nie chciałem znów znaleźć się tak blisko niego, ale rozmowa jeszcze nie dobiegła końca, a prawdę mówiąc, chciałem dowiedzieć się, co powie lub zrobi w odpowiedzi na moją ciętą ripostę. Usiadłem obok niego na stołku przy pianinie.
Przez moment panowała cisza. Daisuke poprawiał nuty na pięciolinii.
- Przepraszam – odezwał się w końcu. – Zachowałem się wobec ciebie bardzo niestosownie. Wybacz, ale dopiero co zakończyła się awantura z poprzednim współlokatorem, który okazał się dialerem rozprowadzającym ecstasy  i amfetaminę. Było naprawdę nieciekawie… - westchnął ciężko. – Między innymi dlatego jestem taki przewrażliwiony na tym punkcie. Nie chcę, żeby coś stało się Saitou. To roztrzepany i niepoważny dzieciak, ale w gruncie rzeczy jest dobry. Wiem, dlaczego tak bardzo stara się znaleźć sobie współlokatora i wiele razy próbowałem mu wyjaśnić, że to bezsens, ale on jest uparty jak osioł. Jest strasznie ufny i to go może kiedyś zgubić – ponownie westchnął, a ja pokiwałem głową na znak, że rozumiem. – Mam nadzieję, że ty nie będziesz kolejnym rozczarowaniem – uśmiechnął się pod nosem.
- Przecież i tak zostaję tu tylko na jedną noc – wzruszyłem ramionami.
- A nie chciałbyś na dłużej? – zaproponował. – Jakbyś nie wzbudzał żadnych podejrzeń i nie byłoby z tobą żadnych problemów, to w sumie dlaczego nie? Ty miałbyś dach nad głową, a ja spokój od kolejnych współlokatorów z piekła rodem… - nie odpowiedziałem, jednak moje myślenie było wymowne. – Aż tak cię moją osobą zniechęciłem?
- Tak jak mówiłem, nie zrobiłeś na mnie dobrego pierwszego wrażenia… - bąknąłem.
- Mną nie musisz się przejmować. Wpadam tu tylko od czasu do czasu, żeby sprawdzić czy Saitou nie wysadził kuchni albo coś… Nie mieszkam z nim. Mam mieszkanie na Tsukiji; to dzielnica tuż nad Zatoką.
- Aaa… - mruknąłem mało inteligentnie. – Na razie jestem na „nie”. Wolałbym mieć własne mieszkanie, ale jeszcze zobaczę, jak z tym wyjdzie. Najpierw muszę spotkać się z moim sponsą i znaleźć jakąś pracę.
- Myślisz, że tak od razu znajdziesz robotę? Z dnia na dzień? – dopytywał.
- No nie…
- A więc widzisz; przez jakiś czas i tak jesteś skazany na towarzystwo Saitou. Zresztą… zdaje mi się, że cię polubił, więc się tak szybko od ciebie nie odczepi – uśmiechnął się cwaniacko.
Znów zapadła cisza. Brunet poprawił długopisem kilka kolejnych nut, żeby były lepiej widoczne.
- Komponujesz? – zapytałem po chwili.
- Tak.
- Wciąż siedzisz w branży muzycznej w przeciwieństwie do ojca Saitou? – dociekałem.
- O, wiedzę, że zdążył opowiedzieć ci już całą historię – zdziwił się. – Nieczęsto o tym mówi… - dodał ciszej. – Odpowiadając na twoje pytanie: tak, wciąż siedzę w branży muzycznej. Mówiłeś, że interesujesz się Japonią, kulturą i tak dalej… muzyki japońskie też słuchasz? – zaciekawił się.
- Wyłącznie! – powiedziałem z dumą i zaśmiałem się. – Uwielbiam j-rocka!
- Tak? To świetnie! – uśmiechnął się. – W takim razie może mnie kojarzysz? W sumie nawet ci się nie przedstawiłem. Nazywam się Daisuke Ochida* – wyciągnął do mnie dłoń, a ja poczułem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
W mojej głowie pojawił się tylko jedno pytanie: Jakim, kurwa, cudem go nie poznałem?! Teraz, kiedy już podał mi swoje nazwisko wszystko wydało się być takie oczywiste…


*wokalista The Suds i Kagerou

8 komentarzy:

  1. Podoba mi się dokładność tego opowiadania, to, że starasz się utrzymywać na faktach z książek. Przeczytałam książkę ,,Biała gejsza", tam było dużo o życiu w Japonii, a najbardziej hostessy. Podoba mi się też humor tego opowiadania i nie wiem czy ktoś by zachował się tak jak Daisuke względem Alexa, chociaż w ,,Białej gejszy" też czytałam o dziwnym zachowaniu jednego Japończyka do cudzoziemek. Nie zmienia to faktu, że chciało mi się śmiać, jak kazał się rozebrać Alexowi, nie dziwie się jego myślom, bo sama to przez chwilę pomyślałam. Daisuke jest troskliwy dla Saitou, jakie do słodkie, ale trochę z tym przesadza, chodź po zachowaniu tego chłopaka to się nie dziwie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Surprise xD
    Czekam na resztę, bo na prawdę mnie tym rozdziałem zaciekawiłaś :D aż jestem ciekawa kreacji kolejnych postaci i z kim będziesz shippować xD

    OdpowiedzUsuń
  3. "Dialerem"? To to się nie pisze inaczej? XD
    Tyle czasu mi zabrało przeczytanie tego.. ale nie żałuję. Akcja robi się ciekawa. W sumie do końca zastanawiałam się, o jakiego Daisuke może chodzić.
    Ta historia Ito przywodzi mi na myśl Kopciuszka. Oby tylko kapcia nie zgubił xD czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy rozdział AAAAAAA!!!!!!!!
    Ciesze się jest super.
    Na początku myślałam że chodzi ci o Daisuke Andou.
    Sorry że tak późno komentuje ale nie miałam dojścia do kompa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak na razie, Kochanie, podoba mi się ta powoli rozkwitająca historia. Zauważyłam, że jesteś jakimś sadystą względem Alexa. Toż to złe. :>

    PS W końcu mój komentarz OTRZYMAŁ MOŻLIWOŚĆ ZAŁADOWANIA SIĘ, A NAWET NIE ZNIKNĄŁ PO DODANIU. Trzeba korzystać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niee, zleciałam z krzesła, jak kazał mu się rozbierać xDD
    Już myślałam, że do czegoś dojdzieee... :v
    Jestem ciekawa czy Saitou buja się w Alexie.. Byłoby ciekawie.. ^^
    A propos do tej 2 i 3 części "Nowego Świata", to nadal leje z tego, że zaproponowali mu rolę w filmie erotycznym xDDD
    Podsunę ci pomysł, aby Alex się zgodził i na planie spotkał Aoi'a i Uruhę, którzy dorabiają sobie na boku grając w filmach +18 xDDD
    Ale to twoje opowiadanie, więc się zamknę ><
    Pozdrowienia i weny życzę <l33 ~

    OdpowiedzUsuń
  7. Troszkę nudne nie mogę się doczekać aż zacznie się cokolwiek dziać

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak mi się spodobało, że sprawdziłam, jak wygląda Daisuke dopiero po skończeniu tego rozdziału. (◎_◎;) Śmiechłam, kiedy kazał mu się rozbierać. Myślałam, że go zgwałci w ramach czynszu. xd

    OdpowiedzUsuń