Dziś zanudzę was trochę medycyną...
Wiem, jestem taka "oryginalna"... aż żal mi samej siebie (/.-)''
Gomene...
Mam dla was
w zanadrzu jeszcze: oneshoota Kanda x Allen (D.gray-man), oneshoota Nezumi x
Shion (No.6), część drugą "Horror a'la Hizumi", część drugą oneshoota
"Perfekcyjny" Tsuzuku x MiA (Mejibray), część piątą "Closer to
Ideal" oraz pierwszą część kolejnej serii x D'Ray (choć nie wiem czy
powinnam ją publikować, bo mam zaczętych tyle serii... x.x)
W każdym
razie... co sobie życzycie? A może macie
zamówienia specjalne na jakieś paringi? ostatnio rozmyślam nad napisaniem
kolejnego oneshoota z Matenrou Opera lub Lynch., ale nie mam jeszcze pomysłu.
Co o tym sądzicie?
MONSTERS
CZ.12
Do czasu
następnego etapu konkursu Karyu trzymał mnie, przysłowiowo, na muszce. Za
cholerę nie dał mi nawet chwili spokoju. Wciąż ślęczał nade mną i pilnował,
abym tym razem wyrobił się na czas z napisaniem tekstów piosenek. Średnio co
trzydzieści minut zaglądał mi przez ramię na zeszyt, w którym pisałem i rzucał
któreś z utartych pytań: „Skończyłeś już?”, „Jak ci idzie?”, „Może mógłbyś się
pospieszyć, panie poeto?”, „Długo jeszcze będziemy czekać na twoje wypociny?”.
Docinki
słowne były wkurzające, mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, jednak
najgorszy był nadzór jaki mi nałożył. Łaził za mną krok w krok dosłownie
wszędzie! Rudzielec był niezadowolony, kiedy opuszczałem nasz pokój hotelowy,
więc za wszelką cenę próbował mnie tam zatrzymać, jednak nie zawsze mu się to
udawało – w końcu ja również musiałem jeść i schodzić na posiłki do restauracji
lub zwyczajnie chciałem się przejść, gdyż po dłuższym czasie nawet bogato
zdobiona hotelowa tapeta o kolorze brzoskwiniowym przyprawiała mnie o mdłości,
a tyłek zaczynał mnie boleć od nieustannego siedzenia na łóżku. Kiedy stało się
już to „nieszczęście”, a lider musiał w końcu wywlec się z pokoju zaraz za mną
dopiero wtedy rozpoczynał się prawdziwy Armagedon. Nie dość, że zasypywał mnie
w krótkich odstępach czasowych wciąż tymi samymi pytaniami to w dodatku uczepił
się mnie, jak rzep psiego ogona. W dodatku za każdym razem robił mi awanturę,
kiedy tylko odłożyłem zeszyt na bok. Gdy wychodziłem zeszyt był pierwszą
rzeczą, jaką bezpardonowo wciskał mi w ręce, abym, broń Boże, go nie zapomniał
ze sobą wziąć!
Karyu zaczął
przeszkadzać nie tylko mi, ale także Zero. Shimizu denerwował się, kiedy Tyczka
odsuwał go ode mnie na siłę, twierdząc, że marnuję swój czas na „kizianie się”
zamiast na coś kreatywnego; co rzecz jasna jednoznacznie oznaczało, że mam znów
zająć się pisaniem.
- No,
starczy tej rozpusty. Jeszcze będziecie mieć czas na przytulanie się i
całowanie – machnął ręką gitarzysta, stając pomiędzy mną a basistą. – Hizu,
czas do roboty – spojrzał na mnie dość groźnie. Chyba wciąż nie wybaczył mi
poprzedniej improwizacji.
- Jak Boga
kocham, zaraz zrobię ci krzywdę… - warknął Michi na najwyższego z naszej
trójki.
- Zero, nie
obnażaj tak zębów, spoglądając na mnie w
ten dziwny sposób, bo wyglądasz jak dzikie zwierzę – mruknął znudzony
rudzielec.
- Do
cholery, to jest mój chłopak! – zbulwersował się szatyn. Na potwierdzenie
swoich słów przyciągnął mnie do siebie i mocno objął w pasie. – Nie będziesz
wyliczał, ile możemy spędzić wspólnie czasu.
- Ja tylko
dbam o to, aby twój chłopak – w tym momencie wywrócił oczyma – znów nie dał
plamy – prychnął. Shimizu przez chwilę milczał mierząc się wzrokiem z
Matsumurą, po czym wybuchnął jeszcze głośniej niż poprzednio, kiedy Yoshitaka
zamierzał złapać mnie za ramię i odciągnąć od szatyna.
- Łapy
precz! – wrzasnął. – Nie wiem, co ty kombinujesz, ale nie oddam ci go!
Razem z
liderem popatrzyliśmy na basistę, jak na człowieka niespełna rozumu. Matsumura
zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „Ty to tak na poważnie?”, a ja
odchrząknąłem znacząco, przypominając dwóm obecnym, że ja również tutaj jestem.
- Zero,
chyba nieco się zapędziłeś… - odezwałem się cicho.
- A ja wiem,
jakie mu chodzą kosmate myśli po tym rudym łbie?! – oburzył się mój ukochany.
- Wiesz…
Mimo wszystko myślę, że to nie tak jak myślisz – kontynuowałem. – Karyu, jesteś
świetnym liderem i naprawdę należy ci się jakaś nagroda za to nadzorowanie
mnie, ale zrozum, że tak na zawołanie nic nie wymyślę. W dodatku te twoje
ciągłe pytania i docinki rozpraszają mnie. No i w istocie Zero ma rację, nie
możesz ograniczać nam naszego wspólnego czasu…
- Ty i ryby
głosu nie mają – warknął rudzielec. – Raz nawaliłeś, wystarczy. Odsuń się Zero,
a ty, panie poeta, siadaj na dupie i zacznij w końcu pisać, bo czas ucieka!
- Nie ma
mowy! – Michi mocniej mnie do siebie przycisnął. – Nie będziesz traktował go
jak jakiegoś niewolnika! Nie będziesz mu rozkazywał, a tym bardziej już ja go
nie zostawię w spokoju!
Znów
zmierzyli się spojrzeniami. Gdyby wzrok mógł zabijać, obaj padliby martwi.
Zapadła niespodziewana cisza, która wydała mi się być niemalże nienaturalną,
gdyż jeszcze chwilę temu darli się na siebie nawzajem. Matsumura sapnął
wściekle, Shimizu zgrzytnął zębami, a Tsukasa ziewnął rozdzierająco i
przewrócił kolejną stronę książki, którą aktualnie czytał. Perkusista zdawał
się być niczym niewzruszony i miał nas w głębokim poszanowaniu. Przewrócił się
z pleców na brzuch i przeczesał palcami włosy, odgarniając przydługie kosmyki,
które wpadały mu do oczu. To się nazywa „zamknąć się w swoim świecie”.
- Siad –
warknął Karyu, kierując ten rozkaz do mnie.
- Stój –
odpowiedział równie nieprzyjemnie Michi.
Kolejna
chwila ciężkiej ciszy wypełniona gromami, jakimi traktowali się lider i basista
oraz ziewaniem Ooty. Przez chwilę stałem jak słup soli nie wiedząc jak się
zachować, jednak oprzytomniałem w chwili, kiedy obaj otwierali usta, aby wydać
mi sprzeczne względem siebie komendy.
- Zamknąć
się! Obaj! – wrzasnąłem. – Do cholery, nie jestem jakimś pieprzonym psem, żeby
tak się do mnie zwracać! – oburzyłem się. – Michi, cieszę się, że o mnie dbasz,
ale to już podchodzi pod nadopiekuńczość. Cieszę się również, że się mną
interesujesz i ci na mnie zależy, dlatego stałeś się zazdrosny, ale naprawdę
dałeś porwać się swojej fantazji. Karyu jedynie wypełnia swoje obowiązki, jako
lider zespołu, jednak również nieco zbyt nadgorliwie – obrzuciłem lodowatym
spojrzeniem gitarzystę. – Jeśli chcesz, żebym coś napisał to musisz mi dać
wolną rękę! Nie jestem robotem! Nie mam przycisku „napisz piosenkę” ani opcji
„drukuj” czy coś w tym stylu… Rozumiem, ostatnio nawaliłem i masz podstawy, aby
obawiać się, że i tym razem nie pójdzie mi lepiej, ale jeśli mam coś napisać to
nie możesz wciąż zaglądać mi przez ramię i mnie popędzać, jasne? – westchnąłem,
po czym wywinąłem się z objęć Zero i chwyciłem zeszyt, który leżał na łóżku.
Bez słowa skierowałem się do drzwi. Zanim jeszcze przekroczyłem ich próg Tsu
rzucił mi na pożegnanie:
- Bye, bye!
– i pomachał mi, po czym wrócił do swojej przerwanej lektury.
Uśmiechnąłem
się słabo pod nosem, po czym wyszedłem. Cicho zamykając za sobą drzwi i
pozostawiając lidera oraz basistę w bezbrzeżnym zdziwieniu.
***
Nie wiem
jakim cudem, ale udało mi się zawędrować pod zupełnie inny hotel. Cholera,
chyba pomyliłem drogi... W sumie to chyba na pewno pomyliłem drogi… Rozejrzałem
się dookoła, jednak nic z otoczenia nie wydało mi się być znajome. Przekląłem w
myślach, ale postanowiłem nie panikować. Wziąłem głębszy oddech i przysiadłem
na najbliższej ławeczce, aby dokładnie zastanowić się, gdzie popełniłem błąd,
wybierając drogę powrotną, kiedy nagle ktoś mnie zaczepił. Poczułem delikatny
dotyk na ramieniu, a zaraz potem ów osoba, która mnie zaczepiła, przysiadła
się.
- Hiroshi,
musimy poważnie porozmawiać…
- Mama? –
zdziwiłem się widząc moją rodzicielkę. – Co ty tu robisz?
- Przyjechałam,
aby sprawdzić, jak mój syn sobie radzi – uśmiechnęła się, jednak nie był to
zbyt wesoły uśmiech. – I… Przy okazji chciałabym z tobą coś wyjaśnić…
- Co
takiego?
- Ulica to
nie jest dobre miejsce na takie rozmowy…
Pociągnęła
mnie za rękę, czym nakazała mi podążać za sobą. Przeszliśmy przez ulicę, a
następnie udaliśmy się do małej kafejki, w której było niewiele osób. Moja mama
wybrała ustronny stolik w rogu lokalu. Zasiedliśmy na głębokich, granatowych
fotelach. Matka oparła smukłe dłonie o kościstych palcach na kremowym blacie
małego stolika. Podeszła do nas kelnerka, u której złożyliśmy zamówienie na dwa
espresso.
- W sumie…
Nie wiem od czego zacząć – wbiła wzrok w cukiernicę, która stała na środku
stolika. – Chciałam ci już dawno o tym powiedzieć, jednak… Bałam się twojej
reakcji…
- Reakcji na
co? – drążyłem temat.
- W końcu
uznałam, że jeśli nie będzie to koniczne to nie wyjawię ci tego nigdy, gdyż
uważałam, że i tak przeszedłeś już w życiu przez wiele… jednak od pewnego
czasu, dokładnie to odkąd wróciłeś z Japonii, zachowywałeś się dość dziwnie…
Wypytywałeś mnie o jakiegoś Shimizu Michi, jednak ja nikogo takiego nie znam…
Nie wiem czy to twój dawny kolega, nauczyciel czy ktoś zupełnie inny, bo… nie
było mnie przy tobie w tamtych czasach…
- W tamtych
czasach? – powtórzyłem nic z tego nie rozumiejąc. – Czyli… dokładnie kiedy?
- Hiroshi,
ja… nie znałam cię przed wypadkiem samochodowym, przez który doznałeś amnezji,
a bynajmniej nie znałam cię tak jak teraz. Nasze relacje nie opierały się na
płaszczyźnie syn-matka.
- Co…? –
spojrzałem na kobietę tak, jakby kaktus wyrósł jej na środku czoła. – Ale mamo…
- No właśnie
nie jestem pewna czy powinieneś nazywać mnie
„mamą”… - westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Uwierz, że dla mnie to
też jest bardzo trudne… Zawsze traktowałam cię jak syna, więc twoje zachowanie
naprawdę dało mi do myślenia, dlatego zaczęłam zastanawiać się czy… czy będąc w
Japonii nie spotkałeś jej…
- Jakiej
znowu „jej’? – totalnie zgłupiałem.
- Twojej
prawdziwej matki. Prawda jest taka, że cię adoptowałam. Byłam przyjaciółką
twojej matki i zawsze zazdrościłam jej tak utalentowanego i mądrego syna. Ja…
ja nie mogę mieć dzieci, mimo iż bardzo tego pragnęłam. Traktowałam cię jak
własnego syna. Często zostawałeś pod moją opieką po śmierci twojego ojca, kiedy
twoja matka nie mogła się tobą zająć, jednak… Trzy miesiące przed twoim
wypadkiem u twojej matki stwierdzono chorobę prionową – jego przyczyną jest
zmutowana postać prionu (kodowanego genetycznie czynnika białkowego od aut.).
Choroba prionowa przyjmuje przeróżne postacie: począwszy od Kuru (choroba
głównie dotycząca mieszkańców Ameryki Południowej i Afryki, gdzie w praktykach
religijnych podczas pogrzebu zmarłego zjadało się jego mózg. Tak, dosłownie zjadało.
Spożycie mózgu zainfekowanego prowadziło do tego, że kolejny kanibal również
się zarażał i tak to popadło w błędne koło od aut.) po śmiertelną bezsenność
rodzinną (bardzo rzadka i nieuleczalna choroba przekazywana genetycznie.
Przyczyną są mutacje w genie PRNP. Śmierć następuje w czasie 7-36 miesięcy.
Objawy są takie jak przy zaawansowanej bezsenności: napady paniki, demencja,
odizolowanie się od społeczeństwa, utrata wagi, często towarzyszy temu również
choroby psychiczne, które spowodowane są przez bezsenność i napady lękowe od
aut). U twojej matki dopatrzono się zespołu
Gerstmanna-Strauslera-Scheinkera (GSS), który objawia postępującym otępieniem
oraz ataksją, gąbczastymi
zwyrodnieniami w korze, móżdżku i jądrach podkorowych, zaburzeniami równowagi
oraz kłopotami z koordynacją, a także problemami z pamięcią. Choroba rozwijała
się u niej latami, ale objawiła się w poważnym stadium. Na początku objawy były niegroźne, ale
z czasem nasilały się i twoja matka obawiała się, że wkrótce może nie być już w
stanie opiekować się tobą; a nawet może stać się dla ciebie ciężarem. W tym
samym czasie ja dostałam propozycję przeniesienia się do Ameryki, co wiązało
się z lepszą płacą, podczas gdy ze względu na stan zdrowia twoja matka została
zwolniona. Dostawała rentę dla inwalidów, jednak to nie były pieniądze, za
które mogłaby utrzymać standard życia do jakiego cię przyzwyczaiła. Wkrótce
potem nastąpił twój wypadek, a utrata pamięci, brzydko mówiąc, była dla ciebie
szansą na powrót do normalnego życia. Twoja matka zrzekła się praw
rodzicielskich i przekazała mi je. Stałam się twoim opiekunem prawnym i
zabrałam cię ze sobą do Ameryki, gdzie starałam się dać ci wszystko, co tylko
mogłam. Co prawda umowa między mną, a twoją matką była taka, że miałam
powiedzieć ci prawdę, jednak… było mi cię szkoda. Hiroshi, proszę zrozum mnie;
jedynie próbowałam cię chronić. Tak jak już mówiłam, wiele przeszedłeś w życiu,
więc nie chciałam cię „dobijać” prawdą…
- Ja…
Tkwiłem w kłamstwie… przez tyle lat? – otworzyłem szerzej oczy w bezbrzeżnym
zdziwieniu.
- Chciałam
dla ciebie jak najlepiej! Zresztą… tak bardzo chciałam mieć syna… Zawsze
chciałam mieć synka… - po jej policzkach spłynęły łzy. – po wyjeździe do Ameryki
straciłam kontakt z twoją matką. Możliwe, że już nie żyje…
- Więc
dlatego że chciałaś mieć bachora, postanowiłaś podszywać się pod moją matkę?! –
wrzasnąłem, gwałtownie wstając od stołu.
- Dałam ci
wszystko, co mogłam…
- Okłamałaś
mnie! Okłamywałaś mnie przez tyle lat! Okłamałaś mnie i moją matkę, rzekomo
twoją przyjaciółkę!
- Ty… więc
ty jednak się z nią nie widziałeś…- chlipnęła.
- Gdybyś o
tym wiedziała pozwoliłabyś mi dalej trwać w kłamstwie?! – zapytałem, mimo iż
już znałem odpowiedź.
- Tak –
szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Zerwałem się
z miejsca, jak oparzony i wybiegłem z kafejki. Po moich policzkach spłynęły
gorzkie łzy. Przez tyle lat żyłem w kłamstwie! Zwracałem się „mamo” do zupełnie
obcej mi kobiety, z którą nie miałem żadnych więzów krwi; do kłamczyni!
Oszukała mnie i moją prawdziwą matkę… Nie zamierzała mi nigdy wyjawić prawdy…
To dlatego zawsze miałem problem z dokumentami, ścigały mnie nieścisłości z
formalnościami… Zwyczajnie nie byłem świadom tego… Teoria „spisku” pierwszego,
która zakładała, że moja matka wywiozła mnie ze względu na Michiego, który
zmienił moją orientację seksualną to przy tym naprawdę nic… Dopiero teraz
zrozumiałem, co to znaczy zrobić komuś „wodę z mózgu”.
Ta kobieta,
która podawała się za moją matkę, najzwyczajniej w świecie przywłaszczyła mnie
sobie, a jako usprawiedliwienie podała to, ze nie może mieć dzieci, a bardzo
tego chciała?! Do cholery, czy to jakaś kiepska telenowela?!
Parłem
naprzód, idąc szybkim krokiem, nie zważając na to dokąd tak naprawdę zmierzam.
Przeciskałem się między ludźmi, a moje myśli skotłowały się i splątały jak
nigdy dotąd. Z moich oczu wylewały się kolejne łzy. Byłem zmęczony; zmęczony
psychicznie. Ile jeszcze będę musiał przejść zanim w końcu będę mógł chwilę
odpocząć; mieć chwilę spokoju?
Szedłem tuż
przy ścianach budynków, niekiedy nawet ocierałem się ramieniem o szyby witryn
sklepowych. Nagle poczułem mocne szarpnięcie za ramię, które ściągnęło mnie w
jedną z bocznych uliczek. Następnie czyjaś ręka zakryła mi usta.
- Tylko mi tu
nie piszcz jak jakaś spanikowana panienka – rozpoznałem ten kpiący głos,
jednak… teraz było w nim trochę więcej… współczucia niż cynizmu? Odepchnąłem
kościstą dłoń od ust i odwróciłem się spoglądając na rudzielca.
- Śledziłeś
mnie? – zapytałem cicho.
- Nie
schlebiaj sobie – powiedział niby niezbyt miło, jednak jego mina wcale nie
wskazywała na to, że się ze mną droczy czy mnie wyśmiewa. W jego oczach mogłem
znaleźć niewypowiedziany żal.
- Ty…
Słyszałeś to wszystko? – zapytałem z lekkim przestrachem.
- Tak -
odpowiedział bez skrupułów.
- Ale… jak?
- Nie trudno
cię znaleźć… Dość… Rzucasz się w oczy – wzruszył ramionami i pociągnął mnie za
rękę w przeciwnym kierunku niż ten, w którym zmierzałem. – Wystarczyło, że
zapytałem kilka osób czy cię widziało i zaraz wskazali mi kierunek, w którym
się udałeś. Przechodząc ulicą zauważyłem cię z jakąś kobietą w kafejce, więc
usiadłem niedaleko i pozwoliłem sobie podsłuchać waszą rozmowę… Wybiegłem zaraz
za tobą i wyprzedziłem cię, a następnie tutaj ściągnąłem, aby… - zaciął się.
-
Powiedzieć, że idę nie w tą stronę?
- Zostańmy
przy tej wygodnej wersji – uśmiechnął się kwaśno.
- Dlaczego
podsłuchiwałeś?! – uderzyłem go w ramię, wypowiadając te słowa z wyrzutem.
- Szczerze?
Byłem ciekawy, co to za kobieta…
Resztę drogi
przebyliśmy w ciszy. Karyu wciąż trzymał mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą.
Przystanęliśmy dopiero przed wejściem do hotelu. Wtedy właśnie zrównałem krok z
Karyu i spojrzałem na niego śmiertelnie poważnie.
- Nie mów
nic o tym, co słyszałeś Michiemu.
- Nie
chcesz, aby się o tym dowiedział? – zdziwił się. – Dlaczego?
- Mam dość
tego, że Michi dzieli ze mną wszelkie problemy. Zarzucam go moimi sprawami… I
tak już mi wystarczająco pomógł, a ja wystarczająco go zmartwiłem i wylałem
wystarczająco dużo łez w jego koszulkę. Chcę, żeby miał choć raz… wolne od
nieswoich problemów
- Jak…
litościwie – prychnął. – Jesteś głupi – uderzył mnie z otwartej dłoni w głowę.
– Ale uszanuję twoją decyzję, mimo iż myślałem, że zaraz po powrocie do hotelu
rzucisz się na Zero i wszystko mu opowiesz.
- To nie
jest sprawa, w której Shimizu mógłby mi pomóc. Są pewne sprawy, które należy
zakończyć samemu – powiedziałem ostro.
- Czy mi się
tylko zdaje, czy ty masz jakiś plan? – Matsumura podniósł jedną brew.
- Powiedzmy.
Ten plan obejmuje to, że masz siedzieć z gębą na kłódkę, jasne?
- Jak
słońce, mój panie i władco – ukłonił się, kpiąc ze mnie.
- Świetnie –
puściłem mimo uszu jego zniewagę. – Jako zespół musimy zająć się konkursem.
Teraz to jest najważniejsze.
- Czy twój
genialny plan obejmuje także to, że zamierzasz udawać, że nic się nie stało i
wmieszając się w wir codziennych zajęć, będziesz próbował o tym najzwyczajniej
w świecie zapomnieć?
- Nie twój
interes. Ty masz po prostu siedzieć cicho – warknąłem, choć nie wiem skąd nagle
wziął się we mnie ten gniew. Tyle emocji i odczuć się teraz we mnie kotłowało…
- Tylko
ostrzegam, ale uwierz mi, że to nie jest rzecz, o której będziesz mógł
kiedykolwiek zapomnieć…
- Zamiast
bawić się w psychologa może już lepiej zaczniesz mnie pilnować, abym napisał
piosenkę, co? – prychnąłem w końcu decydując się by przekroczyć próg hotelu.
- Rozgryzłem
cię! – wykrzyknął triumfalnie.
- Chciałbyś
– wywróciłem oczyma i skierowałem się w stronę wind.
***
Po kolejnych
dwóch godzinach, zjedzonym litrowym sorbecie czekoladowym i pół litrze sorbetu
cytrynowego skończyłem w końcu piosenkę. Walczyłem z odruchem wymiotnym, gdyż jeszcze w
życiu chyba nie zjadłem tyle na raz, ale powiedzmy, że dzięki temu czułem się
nieco lepiej. Tak, postanowiłem zjeść ten stres. Doskonale zdawałem sobie
sprawę, że to rozwiązanie na dłuższą metę w istocie nie jest żadnym
rozwiązaniem, ale cóż… obecnie myślałem jak przeżyć „teraz”, ten moment.
Aby
odgrodzić się od pozostałych wyszedłem na balkon. Kilka samotnych łez jeszcze
spłynęło po mojej twarzy, jednak nie poddałem się szlochowi. Było ciężko, ale
ostatecznie przelałem swoje myśli na papier, co również w nieznacznym stopniu
mi pomogło. Miałem wrażenie, że w obecnych czasach słowo „prawda” straciło
swoją wartość. Czułem się źle z myślą, którą podsunął mi Zero; że moja matka
wykorzystała moją amnezję, aby odsunąć nas od siebie. Wtedy czułem się
oszukany, ale teraz? Nie umiem nawet sprecyzować, jak się czułem… Okazało się,
że moja matka to tak naprawdę nie moja matka! Kiedy w końcu dowiedziałem się
prawdy myśl, że moja prawdziwa matka lub ta kobieta, która podawała się przez
tyle lat za moją matkę mogłaby mnie wywieźć z Japonii do Ameryki ze względu na
mój homoseksualny związek z Shimizu wydawała mi się wręcz głupia i błaha. Michi
był przekonany przez wiele lat, że to przez niego opuściłem swoją ojczyznę
nawet nie wiedząc o tym; ale to było wytłumaczenie, które on sam sobie znalazł.
Nic nie zostało mu wyjaśnione, po prostu nagle zniknąłem z jego życia, więc
patrząc z jego punktu widzenia to rzeczywiście było jedyne wyjaśnienie, jakie
nasuwa się na myśl, jednak teraz kiedy wszystko przeanalizowałem, doszedłem do
wniosku, że ani moja prawdziwa matka, ani ta obca mi kobieta nie brały go pod
uwagę. Nasz młodzieńczy związek był dla nich może nieco niewygodnym, ale w
istocie nic nieznaczącym epizodem – to tak jakbym zobaczył człowieka z
podobizną Boba Marleya na bluzce; nie lubię reagge, ale to, że ten dany
człowiek słucha tego gatunku muzyki nie ma żadnego wpływu na moje myślenie,
poglądy, zachowanie… życie.
Piosenka,
którą napisałem nosiła nazwę „Trickster” (ang. oszust od aut.). Patrzyłem z
wysokością balkonu na przewijających się niczym film na szpuli ludzi na
chodniku i krzywiłem się. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż ich nie znam, to już
ich nie lubię. Ot tak po prostu. Nie ufałem im, a co ważniejsze nawet nie
chciałem spróbować. Straciłem wiarę w ludzi.
Ta kobieta
chciała mnie chronić, a tak naprawdę wyrządziła mi jeszcze większą krzywdę.
Gdyby o wszystkim powiedziała mi wcześniej… może bym to zaakceptował. Może
nauczyłbym się z tym żyć. Może przyswoiłbym to na swój sposób… Zrozumiałbym, że
matka, prawdziwa matka była chora i niezdolna do opiekowania się mną; chcąc
mojego dobra oddała mnie pod opiekę przyjaciółki, która zapewniła mi rozwój,
dach nad głową i spełniała większość moich zachcianek. Może podświadomie
tęskniłbym za prawdziwą rodzicielką, może snułbym wyobrażenia, jak mogłoby
wyglądać nasze życie gdyby mnie nie oddała… ale uważam, że w końcu i tak
doszedłbym do wniosku, że oddanie własnego dziecka pod cudzą opiekę z pewnością
nie przyszło jej łatwo, a zrobiła to wszystko, bo mnie kochała. Teraz ta myśl
do mnie nie docierała. Nie wiem czy to dlatego, że negatywne emocje stanowiły w
mojej głowie pewien mur, przez który nie mogła się przebić ów myśl czy to
dlatego, że nie chciałem wierzyć… w nic. Ani w Boga, ani w lepsze jutro, a tym
bardziej w takie wytłumaczenie, mimo iż było ono logiczne – jednak logiczne
wydawało się dopiero wtedy, kiedy przeprowadziło się zimna kalkulację nad tą
sprawą, a ja jeszcze nie potrafiłem przeprowadzić ów kalkulacji. Zbyt wiele
gorących myśli i uczuć przelewało się we mnie – były tak gorące, że nawet
półtora litra lodów i temperatura piętnastu stopni powietrza nie zdołały ich
ostudzić.
Złapałem
klasycznego doła.
Czułem się nie
dość, że oszukany przez tą kobietę to w dodatku porzucony przez matkę. Ot,
kiedy natrafiła się okazja zostałem przekazany z rąk do rąk – a bynajmniej ja
widziałem tak czarno tą sytuację w danej chwili.
Byłem tak
pochłonięty myślami, że nawet nie zauważyłem, kiedy Zero wślizgnął się na
balkon i usiadł obok mnie, obejmując jedną ręką. Spojrzałem na niego przelotem,
a on uśmiechnął się delikatnie, pięknie, tak jak to miał w zwyczaju.
-
Przepraszam za tamto – szepnął w moje włosy, a następnie je ucałował.
- Mhm… -
mruknąłem mało wyraźnie.
- Wciąż
jesteś zły? – objął mnie ciaśniej.
- Nie,
tylko, na litość Boską, nie ściskaj mnie tak mocno! – odepchnąłem jego rękę od
siebie. Szatyn poluzował uścisk i spojrzał ponad moim ramieniem na opakowania
po sorbetach, które stały za mną.
- Zjadłeś to
wszystko w tak krótkim czasie? – zdziwił się.
- Mhm…
- I jeszcze
nie zwymiotowałeś? Podziwiam cię… - zaśmiał się.
- Spokojnie,
chyba zaraz właśnie się zrzygam – przytknąłem sobie dłoń do ust. Niezrażony
moimi słowami chłopak i tak jeszcze bardziej przysunął się do mnie i ułożył
moją głowę na swoim barku.
- Nie
wiedziałem, że masz taki pociąg do słodyczy.
- Szczerze
powiedziawszy to ja też nie… - oparłem się o niego wygodnie, a Michi sięgnął
mojej dłoni i splótł nasze palce.
Więcej już
nie powiedział nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Odetchnąłem głęboko i
ścisnąłem delikatnie jego rękę. Co jak co, ale w niego wiary nie straciłem.
Basista był indywiduą, która wypracowała sobie moje zaufanie.
Po dość
długiej chwili milczenia dotarła do mnie pewna myśl, przez którą aż poderwałem
się z miejsca – po takich przeżyciach i z takim nastawieniem idealnie pasowałem
do „Monsters”… Tylko problem polegał na tym, że „Monsters” już nie ma. Teraz
jest „D’espairsRay” – dobra, jest ta desperacja, ale gdzie ten promień? (ang.
ray – promień)
MONSTEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEERSSSSSSSS <333333333333333333333333
OdpowiedzUsuńAle fajnie, ale fajnie, ale fajnie *skacze po pokoju*
Ekhm ok, już uspokajam się
No, więc jak zawsze genialne *.* strasznie mi się podoba(moje ulubione opko <33)mam nadzieję, że na następną część nie będę czekała, aż tak długo. Szczerze mówiąc na początku, właściwie nic nie zrozumiałam z tych opisów chorób =.=" Dopiero po głębszej analizie się połapałam o co c'mon (Móóóóóóózgiiiiiii buhhahah to mi się najbardziej podobało ^.^) Najbardziej rozwalił mnie Tsu (może dlatego, że ja też mam swój własny świat i czasem nic do mnie nie dochodzi?) na tym jego "Bye Bye" leżałam pod biurkiem buhahahha. No i Karyu który łaził za Hizem (biedny) genialne xp. To teraz jeszcze bardziej się namieszało >.<" no i ta jego matka która nie jest jego matką (tylko mnie się to skojarzyło z jakąś telenowelą >.<")ciekawie się zrobiło (już wcześniej było ciekawie tylko teraz jest jeszcze bardziej ciekawie i ten no, NO!)Mmmmm sooooooorbet czekoladowy mniaaaaam *.* osobiście to zamiast cytrynowego wzięłabym bananowy albo miętowy xp.
"- Ty i ryby głosu nie mają – warknął rudzielec..." (nie byłabym sobą gdybym czeguś nie zacytowała xp) Skoro Hiz i ryby głosu nie mają to to oznacza że Karyu też głosu nie ma (w końcu karp ne?)xp
Weny życzę :D
A zapomniałam ja chcem "Closer to Ideal" potem może być "Horror a'la Hizumi"/"Perfekcyjny" (wszystko mi jedno które oba fajne ^.^)
UsuńOch! No nareszcie się doczekałam na kolejną część! Karyu się dziwnie zachowuje, nie lubię go... Hizumi też jest głupi, bo Michi go kocha i powinien mu powiedzieć co się stało.
OdpowiedzUsuńO, kolejna część. Jak miło :3 Karyu jest okropny.. Tak męczyć człowieka. Wyrzuciłabym go z pokoju i to najlepiej przez balkon. Jestem ciekawa, czy dobrze lata xD I tak właściwie to Zero przecież nie ma być o co zazdrosny skoro lider-sama ma Tsukasę. I właśnie, tu dochodzimy (y.. >.>) do miejsca, gdzie mam obiekcje. Otóż mało mi perkusisty ostatnio w tej serii.. Na początku było go trochę więcej (ha! czyli takiej sklerozy nie mam) i bardziej miał wyeksponowany charakter narcyza i tego mi właśnie brakuje ;_; A to mi się przypomniało tak w kontekście Tsuśkowego "Bye, bye!". Tak, wiem, piszę od rzeczy xD
OdpowiedzUsuńTak ogólnie, to rozdział był wciągający i czekam na jeszcze, choć patrząc na to wszystko, co wymieniałaś na początku posta, pewnie będzie nieprędko.
O Operze już było, więc może lynch? Uwielbiam Hazukiego <3 Tylko jakoś (jeśli ewentualnie z nim byłby pairing) nie widzę go z kimkolwiek z zespołu. Może z Yusuke, jeśli już >.>
Closer to Ideal!
OdpowiedzUsuńWoah, super rozdział *.* tylko ty tak umiesz xD !
Powiem, że tego się nie spodziewałam...
taionnoakarigazette.blogspot.com
Kurczę, ale się cieszę, że wreszcie jest nowa część! Jak zwykle świetny. Ta seria jest moim zdecydowanym faworytem, jeśli chodzi o Twoją twórczość. Podoba mi się cała koncepcja tego..opowiadania. Mimo że ma już 12 części, to mam nadzieję, że będzie ich jeszcze dużo xD Kocham.
OdpowiedzUsuńA co do następnej notki - Closer to ideal *.*
Ale dawno tego nie bylo. Ten rozdzial byl boski!! ;)
OdpowiedzUsuńIta historia z ta matka ciekawe jak to sie dalej potoczy.
~Mayumi
Jak dawno tego nie było. Na reszcie jest kolejna część <3 Wow, to już dwunasta, naprawdę nie wiem, kiedy minęły wszystkie poprzednie, tak się rozwinęło to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę szkoda mi Hizumiego. To takie typowe, że matka okłamuje swoje dziecko przez wiele lat, potem tłumacząc, że to dla jego dobra, a on nie chce uwierzyć i krzyczy "okłamałaś mnie!". To taki znany i powielany scenariusz. Jednak mimo wszystko szkoda mi Hizumiego. Bardzo oryginalny pomysł miałaś na to, by "oprawić" ten cały motyw w zupełnie inny sposób. Podoba mi się, że najpierw kazałaś wszystkim czytelnikom myśleć, matka Hizumiego zabrała go ze względu na Shimuzu - tak samo jak myślał sam Hiroshi cały czas. A tu nagle dowiadujemy się, że prawdziwa matka naszego głównego bohatera jest ciężko chora i że Yoshida nie znał jej wcześniej.
Jak ja doskonale rozumiem Hizu, kiedy się zbulwersował i mówił " Jeśli chcesz, żebym coś napisał to musisz mi dać wolną rękę! Nie jestem robotem! Nie mam przycisku „napisz piosenkę” ani opcji „drukuj” czy coś w tym stylu… " - tak, pisanie pod presją nie jest pisaniem i można się zrazić, a przynajmniej wtedy na pewno nie wyjdzie tak, jakby się pisało na spokojnie. Jak ja go rozumiem i jak mi się to strasznie spodobało! <3
A ja chcę Closer to Ideal (czekaj, jakby to wymówił Hizumi...? :D), albo Kandę i Allena, bo wiesz, że polubiłam to anime. Horror o Hizumim tez może być, oczywiście, no i nowa seria, czemu nie? Zawsze jestem ciekawa, co tam wymyślisz. Mejibray nie chcę, bo nie lubię, ale tak w ogóle... DRUGA CZĘŚĆ ONESHOTA? Posłuchaj jeszcze raz - druga część ONESHOTA. DDDDDDDDD: Oneshot to oneshot i jest jeden, nie? xD
Ej, czekaj, ty to wszystko już masz? D: I kiedy ty to piszesz, skąd tyle weny... chyba ci kiedyś ukradnę trochę >,<
Im więcej d'espa tym lepiej, Kita ♥
OdpowiedzUsuńEch idealnie wstrzeliłaś się z ty rozdziałem ♥ Akurat w chwili, gdy prześladuje mnie na każdym kroku TRICKTeR...
A tak szczerze? Nie wiem, co więcej napisać. Zaskoczył mnie taki zwrot akcji. Skomplikowałaś wszystko jeszcze bardziej w chwili, gdy już myślałam, że zaczniesz całą historię porządkować i prowadzić ku końcowi w spokojny, niemal biesiadny spokój z Karyu gnębiącym Hizumiego za jego brak weny itd... A tu bam - niespodziewajka. W dodatku dość smutna...
Cóż, jestem ciekawa jak to dalej pociągniesz i czekam na Closer to Ideal :)
Nieźle się Karyu uwziął na Hizumiego. To prawda, nikt nie jest wstanie napisać coś na siłę. Można to zrobić, ale to nie będzie wcale nic dobrego ani genialnego. Jak Karyu i Zero zaczęli się kłócić i mówić ,,Siad", ,,Stój", to pomyślałam sobie ,,Co on pies, że tak się do niego zwracają? Hizumi powinien coś na ten temat powiedzieć" i jak się okazało powiedział. Nieźle mu się cały czas życie zwala. Mała szansa, że zaakceptowałby w jakiś sposób informację, że kobieta, którą uważał za matkę, wcale nią nie jest, jakby dowiedział się o niej wcześniej. Taka rzecz wcale nie jest prosta to zaakceptowania. Prawdopodobnie zachowałby się, jak teraz, ale pewnie żyłby z tą osobą pod dachem, bo nie miałby innego wyboru, gdyby nie chłopacy i jakoś wtedy na pewno by się pogodził. Bo nawet, jakby to było wcześniej i znał ich to pewnie by się wyprowadził od tej kobiety. Jak dla mnie nie pasowało te porównanie z bluzką z Bobem Marleyem i muzyką Regge, której się nie słucha.
OdpowiedzUsuńOMNOMNOM
OdpowiedzUsuńSuper rozdizał i to jeszcze moje ukochane monsters. Cudeńko. Jejciu, jak ja kocham ff z despairsray I zero w tym opowiadaniu.... Awww...
I jeszcze Hizu piesek,
to jest najlepsze :3 wybacz ze wcześniej nie komntowalam ale całość to najlepsze opo jakie czytałam na tym blogu. Czekam oczywiście na więcej.
OdpowiedzUsuńjejku jejku jejku z każdą częścią mam większy niedosyt *-* Nie mogę się doczekać ciągu dalszego <3
OdpowiedzUsuń