Opierniczam
się i nie mam wam nic więcej do powiedzenia x.x Jakoś w ostatnim czasie nie mam
ochoty na yaoi, więc wciąż czytam książki (pokaźny stos wciąż widnieje na mojej
szafce nocnej), oglądam anime i czytam mangi. W najbliższym czasie możecie się
spodziewać jakiegoś shot'a z Nezumim i Shionem z No.6.
Przez
kolejne kilka dni wciąż leżałem w łóżku, wracając do zdrowia. Yo-ka przychodził
codziennie i przypisywał mi zeszyty, a ja czytałem jego notatki. Muszę
przyznać, że spodziewałem się po nim zobaczyć w moich zeszytach jakieś szlaczki
podobne do pisma arabskiego, może ptaszki, oczy i słoneczka z egipskich
hieroglifów lub ewentualnie kropki i kreski z alfabetu Morse’a, jednak okazało
się, że miał naprawdę piękny charakter pisma. Bez trudu się rozczytałem,
notatki były rzetelne i wszystko było wyjaśnione, przysłowiowo, jak chłop
krowie na rowie.
- Chyba
nigdy w życiu tyle nie notowałem – zaśmiał się, kiedy przyszedł do mnie
któregoś z kolei dnia.
-
Przepraszam, że sprawiam ci taki kłopot – spuściłem głowę.
- Takanori –
zawołał mnie, więc ponownie podniosłem głowę, a on ujął mój podbródek w dwa
palce. – To żaden problem. Cieszę się, że mogę ci pomóc – uśmiechnął się i
wrócił do przepisywania.
Moje serce
biło nienaturalnie szybko. Wystraszył mnie. Cholernie mnie wystraszył; znowu –
tak, jak wtedy, kiedy przyszedł oddać mi torbę; myślałem, że chce mnie
pocałować. Spojrzałem niepewnie na chłopaka siedzącego przy biurku, który
właśnie przerysowywał schemat z biologii. Sam chwyciłem pierwszy lepszy zeszyt
i również zacząłem przepisywać, aby odsunąć od siebie niewygodne myśli.
- A
tak w ogóle… - mruknął po jakimś czasie. – To chyba powoli wracasz do zdrowia,
prawda?
- Tak.
Dzisiaj już chciałem iść do szkoły, ale pielęgniarka powiedziała, że dopiero od
poniedziałku mogę ponownie zacząć uczęszczać na zajęcia – odpowiedziałem chyba
jednym z najdłuższych zdań, jakie kiedykolwiek skierowałem pod jego adresem.
- Dobrze, że
dzisiaj cię nie puściła. Piątek to najcięższy dzień dla naszej klasy; uważam,
że to naprawdę niesprawiedliwe, że w ostatni dzień roboczy mamy aż osiem
lekcji! – pokręcił głową. – Ale ciesz się; ominęła cię kartkówka z chemii –
uśmiechnął się.
- Ech, wcale
się nie cieszę, bo zapewne na najbliższej lekcji nauczyciel mnie zapyta i, i
tak dostanę jedynkę, i tak… - westchnąłem.
- W takim
razie, jeśli masz problem z chemią, dlaczego nie poprosisz o pomoc w nauce? –
odłożył pióro i odchylił się na krześle, spoglądając na mnie ciekawsko.
- Prosiłem
już Kaia nie raz i nie dwa, ale nie chcę nadużywać naszej przyjaźni do takich
błahych spraw…
- Jak
będziesz miał test komisyjny z chemii, to też powiesz, że to „błaha sprawa”? –
podniósł jedną brew.
- No nie…
Ale… Nie uważam, że nauka to błaha sprawa, ale zdaję sobie sprawę, że Kai ma
ciekawsze zajęcia niż tłumaczenie chemii takiemu tłumokowi, jak mi. Nie chcę,
żeby pomyślał, iż uważam go za darmowego korepetytora, którego mogę
wykorzystywać, kiedy mi się podoba – przeczesałem palcami włosy.
- A czy w
tej szkole jedyny Kai rozumie chemię i tylko on jest cito w stanie wytłumaczyć?
Hm? Jest tutaj wielu innych uczniów dobrych z tego przedmiotu… - w tym momencie
przypomniałem sobie, jak Yo-ka odpowiadał ze mną pod tablicą… znaczy ja miałem
odpowiadać pod tablicą w ramach kary za spóźnienie, a po chwili dołączył do
mnie, bo stanął w mojej obronie. W sumie, nie można powiedzieć, że
odpowiadałem, gdyż nie odezwałem się ani razu. Blondyn pomylił się tylko w
jednym pytaniu i to ze względu na pośpiech, jednak ten stary belfer i tak
wyrzucił nas z klasy i postawił oceny niedostateczne. – Nie chcę się chwalić,
ale nieraz wygrywałem olimpiady z chemii, a jeśli nie zawsze, to przynajmniej
jestem laureatem – bawił się swoimi włosami, kręcąc jeden kosmyk na palcu.
- Więc…
Rozumiem. Pomożesz mi w zamian… właśnie: w zamian za co?
- Słucham? –
spojrzał na mnie zdziwiony.
- Za
przepisywanie zeszytów dałem ci moje słowo i możesz żądać ode mnie jednej,
dowolnej rzeczy. Więc czego chcesz w zamian za pomoc w nauce?
- Niczego –
chłopak zaśmiał się wracając do pracy. – To tak nie działa. Pomogę ci w zamian
za nic. To właśnie jest bezinteresownapomoc.
-
Więcdlaczego za przepisywanie zeszytów chciałeś moje słowo? – nie rozumiałem;
jak bezinteresowna pomoc, to chyba bezinteresowna, nie? A może to tylko taki
kaprys? Może dzisiaj mówi, że niczego nie będzie żądałw zamian, a jutro już
wymyśli sobie Bóg wie co?
- Bo… -
uśmiechnął się pod nosem. – Wszystko w swoim czasie – zachichotał.
- Coś
uknułeś – stwierdziłem. – Skłamałeś, kiedy mówiłeś, że jeszcze nie wiesz, czego
możesz ode mnie chcieć. Mogłem się tego spodziewać…
- Ej, nie
obrażaj się – przysunął się do mojego łóżka na krześle obrotowym. – Czujesz się
oszukany? Masz rację, wiem, o co chcę cię poprosić, ale jeszcze na to nieczas.
Obiecałem, że nie zmuszę cię do zabijania, gwałcenia ani brania udziału w
orgiach i zamierzam tej obietnicy dotrzymać. Nie bój się, nie ucierpisz na tym
– chciał pogłaskać mnie po głowie, jednak odtrąciłem jego dłoń. Uśmiech zniknął
z jego ust. – Przepraszam, jeśli w jakikolwiek sposób moje zachowanie cię
ubodło – spuścił głowę, a ja oddałem mu zeszyt, który właśnie skończyłem
przepisywać. – Będziesz się teraz na mnie boczył? Mam wyjść?
- Zostań,
jeśli chcesz – wzruszyłem ramionami. – I nie boczę się na ciebie, tylko próbuję
zgadnąć, czego mógłbyś ode mnie chcieć.
-
Powiedziałem, że na tym nie ucierpisz, więc…
- Nie mam
żadnych wpływów w tej szkole, a ty i tak nie potrzebujesz naciągania ocen, bo
uczysz się bardzo dobrze. Nie jestem bogaty, ani lubiany; zresztą, jakbyś
potrzebował, żeby ktoś załatwił ci coś po znajomości, zwróciłbyś się do swoich
znajomych, bo znasz pięć razy więcej osób niż ja… Nie, co ja gadam, przecież
zna cię cała szkoła! W sumie… znajomość ze mną nie daje ci żadnych korzyści, a
jedynie same minusy – dygasz z moją torbą z książkami, którą zostawiłem w
stołówce, bronisz mnie, pomagasz nadrabiać zaległości…
Blondyn bez
słowa przysunął się z powrotem do biurka i znów zaczął przepisywać, przesadnie
się garbiąc. Spochmurniał… Czyżbym go czymś uraził? Ech, nieważne… Zacząłem
zastanawiać się nad tym, co kiedyś powiedział mi Kai – czy to możliwe, żeby
TAKI chłopak się we mnie zakochał? Nie… Oczywiście, że nie! Jest wysportowany,
przystojny, bogaty, kocha się w nim połowa naszej męskiej szkoły, a druga
połowa jedynie go podziwia, ma świetne oceny, dużo znajomych… po co mu taki
ciężar jak ja? Czyli moje obawy były uzasadnione… Jednak chce mnie wykorzystać…
Tylko w jaki sposób? Najpierw zamierzał zdobyć moje zaufanie, a potem zrobić ze
mnie swojego kundelka i chłopca na posyłki? A może po prostu chciał się ze mnie
pośmiać?
Nagle Yo-ka
rzucił pióro, które odbiło się od blatu biurka i wylądowało na podłodze. Wstał
z krzesła i szybko do mnie podszedł, łapiąc mocno za ramiona. Wcisnął mnie w
poduszkę, równając nasze twarze i spoglądając mi prosto w oczy.
- Jeśli
myślisz, że chcę cię wykorzystać, to naprawdę grubo się mylisz! – powiedział
nieprzyjemnie, twardo. – Przestań w końcu myśleć o mnie jak o zagrożeniu! Chcę
ci po prostu pomóc, poznać cię… a ty mi w tym nie chcesz pomóc, dlatego uciekam
się do wszelkich sposobów; nawet takich, jakie ty nazywasz oszustwem! – puścił
mnie i ponownie usiadł na krześle. Podniósł pióro i wznowił przepisywanie.
Nie
wiedziałem jak się zachować… Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał, dlatego
byłem totalnie zaskoczony. Spoglądałem na niego przez chwilę, jednak starał się
to ignorować. Stwierdziłem, że nie mam nic mądrego do powiedzenia, więc również
zacząłem przepisywać notatki.
Po kolejnych
trzydziestu minutach, niczym niezmącona cisza panująca między nami, zaczęła mi
doskwierać. Zacząłem co i rusz rzucać mu krótkie, ukradkowe spojrzenia. Zdałem
sobie sprawę, że nie minęła nawet godzina, a ja już tęskniłem za jego głosem i
uśmiechem. Świadomość, że tu jest, ale nie odzywa się i nie uśmiecha, była dla
mnie bardzo nieprzyjemna; paradoksalna. Yo-ka = gadulstwo + uśmiech; takie
równanie powstało w mojej głowie, a w tym momencie zostało złamane. To tak
jakby ktoś na siłę próbował mi wmówić, że dwa plus dwa to pięć. To było takie…
nielogiczne, niemal głupie...
- Jeśli nie
chcesz tutaj siedzieć, to możesz wyjść – mruknąłem cicho. Nie chciałem, żeby
siedział tu na siłę i się męczył.
- Czy to
była delikatna sugestia, że mam wypierdalać? – uśmiechnął się jadowicie, co
mnie zabolało. Spojrzałem na niego wystraszony, a następnie spuściłem głowę w
pokorze.
-
Przepraszam… ja… - dukałem, a w moich oczach zaczęły gromadzić się łzy.
- Nie, to ja
przepraszam – westchnął i usiadł obok mnie, obejmując jedną ręką. – Poniosło
mnie… Przepraszam. Uwierz, że jesteś dla mnie bardzo ważny – uśmiechnął się
ciepło, a mi kamień spadł z serca. Ponownie poczułem się bezpiecznie przy jego
boku i – tak jak w parku – jego bliskość nie przeszkadzała mi. Oparłem głowę na
jego torsie, a chłopak objął mnie ciaśniej. – Zróbmy sobie przerwę od tego
przepisywania, co? – zaproponował.
- Dobry
pomysł – zgodziłem się.
- Tyle dni
leżysz w łóżku, przydałoby się przewietrzyć, nieprawdaż? – pogłaskał mnie po
głowie. – Przejdziemy się? – chwilę nad tym myślałem, jednak moja odpowiedź…
- Nie -
…była przecząca. Yo-ka westchnął zawiedziony.
- W takim
razie pójdę już. Robi się ciemno – wyjrzał przez okno i wstał. – Do zobaczenia
jutro – rzucił i wyszedł, zostawiając mi zeszyty.
Przez chwilę
siedziałem tak w ciszy i zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrze zrobiłem.
Dziś blondyn zachowywał się nieco inaczej niż zawsze… Czy zacząłem go irytować?
A może ma jakiś problem, o którym nie chce mówić? Zacząłem przebierać nogami i
przygryzać nerwowo wargi, aż w końcu nie wytrzymałem i szybko wyciągnąłem
jakieś ciuchy z szafy. Założyłem pierwsze lepsze rzeczy, które nawinęły mi się
pod rękę – trafiło na podarte jeansy i czarną bokserkę. Wypadłem z pokoju jak
burza jednocześnie czesząc włosy. Kiedy mniej więcej doprowadziłem niesforne
kosmyki do ładu schowałem składaną szczotkę z małym lusterkiem do tylnej
kieszeni spodni. Zacząłem rozglądać się po korytarzu, ale chłopaka nie było już
w pobliżu. Pobiegłem na główny hol, gdzie mieściły się czerwone kanapy,
telewizor oraz schody prowadzące na pierwsze i drugie piętro akademika. Z
oddali usłyszałem jego głos. Wbiegłem po schodach na drugie piętro, kierując
się za jego głosem. Stojąc u szczytu schodów zobaczyłem powoli oddalającą się
postać. Podbiegłem do niej i prawie złapałem ją za rękę. Cofnąłem dłoń w
ostatnim momencie.
- Więc
jednak czujesz się na tyle dobrze, żeby biegać? – dobiegł mnie głos blondyna z
lewej strony. Zobaczyłem jak Yo-ka opiera się o futrynę drzwi swojego pokoju.
Chłopak, którego chciałem zaczepić okazał się być jakimś innym
pierwszoroczniakiem, którego nie znałem.
- Jak
widzisz… - uśmiechnąłem się pod nosem. Odpowiedział mi tym samym gestem, po
czym ruchem ręki nakazał mi podążać za sobą.
- W takim
razie chodźmy…
***
Spacerowaliśmy
po parku w nie za wielkiej, ale także nie minimalnej odległości od siebie.
Yo-ka oddał mi swoją bluzę, gdyż zrobiło się już zimno, a ja wypadłem z pokoju
w samej podkoszulce. W jego, za dużej na mnie, sportowej bluzie, musiałem
wyglądać dość śmiesznie, ale nie przeszkadzało mi to. Podobało mi się, jak ta
bluza pachniała – chciałbym ją zachować, ale wiedziałem, że to niemożliwe.
- Więc kiedy
chciałbyś, żebym przyszedł i wytłumaczył ci chemię? – zapytał.
- Nie wiem…
Może być jutro?
- Jutro jest
impreza w szkole… Właśnie, miałem przekazać ci tą wiadomość! Chciałbyś może
pójść?
- Wiesz, że
ja… niezbyt lubię zatłoczone miejsca – wykręciłem się.
- A ze mną?
Poszedłbyś, gdybym obiecał ci, że będziesz tylko przy mnie?
- Przecież
to niemożliwe. Twoi koledzy nie dadzą ci spokoju… - wiatr delikatnie targał
naszymi włosami. Spacerując z tym chłopakiem po oświetlonejalejce wyłożonej
kostką brukową,między drzewami parku, czułem się… na swoim miejscu?
- O to się
nie martw. Już dam im powód, żeby nie zawracali nam głowy – uśmiechnął się
zachęcająco.
- Nawet
gdyby to było możliwe, nawet twoja bliskość nie zmieni tego, że wciąż będzie
tam dużo osób, co mnie krępuje…
- Też racja…
Ale… ale myślałem, że kiedy pójdziesz z przyjacielem, skupisz się głównie na
nim, ignorując otoczenie. Wiesz, ja tak właśnie robię, kiedy spotykam się z
tobą.
- Uważasz
mnie za przyjaciela? – zdziwiłem się.
- A ty mnie
nie?
- No wiesz…
W sumie to krótko się znamy…
- Tak, ale…
Nieważne – machnął ręką. – Więc pójdę sam. W takim razie mógłbym przyjść do
ciebie w niedzielę?
- Jasne.
Byłoby miło – uśmiechnąłem się delikatnie.
Nawet nie
zauważyłem, kiedy weszliśmy do akademika, a tym bardziej, kiedy doszliśmy pod
mój pokój. Zdumiony rozejrzałem się po korytarzu. Byłem tak skupiony na
chłopaku, że zignorowałem otoczenie… więc jednak też tak potrafię…
- W takim
razie do niedzieli – pomachał mi i odszedł w swoją stronę.
- Yo-ka!
Twoja bluza! – krzyknąłem, a on zareagował cichym śmiechem i machnięciem ręki.
- Zatrzymaj
ją! – odkrzyknął.
Więc jednak
niemożliwe czasem staje się możliwe… Dał mi bluzę, uświadomił, że potrafię
ignorować otoczenie skupiając się tylko i wyłącznie na nim… to znaczy, że
jesteśmy przyjaciółmi? Cholera…
Skoro
niemożliwe jest możliwe,to dlaczego by nie…?
Ech, raz
kozie śmierć; muszę spróbować!
Jeśli on
mnie nie złamie, nie zrobi tego nikt inny…
„Złam mnie,
Yo-ka – pomyślałem – bo mam już dość tej nieśmiałości. Mam dość czołgania się
na dnie mojej cholernej nieśmiałości.”*
*wers
piosenki „Without a Trace”
Geez, wreszcie się doczekałam czegoś z glitterowym księciem. Ok. A nie w temacie to nadal czekam z utęsknieniem na kontynuacje Liceum.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Aww! Pokochałam tę parę *w*
OdpowiedzUsuńOpowiadanie cudowne i ciekawie napisane < 3
Czekam na kolejną część ;D
Weny <3
Fajne ^.^
OdpowiedzUsuńWiem, ja piszę po prostu zabójczo długie komentarze xD
taionnoakarigazette.blogspot.com
//Yuuko-san
Słodkie i puchate. ^.^ Chociaż mam wrażenie, że jeszcze poczekamy na "przełamanie się" Rukiego.
OdpowiedzUsuńMimo tego że kocham Yo-kę i Ruksa, czekam na Liceum i Monsters. :)
Pozdrawiam i życzę Weny. :)
No, szkoda, że nie masz ochoty na yaoi, a ja tak liczyłam na twój komentarz... ;-; no trudno.
OdpowiedzUsuńRuki dobrze robi, że nie od razu we wszystko wierzy i że nie ufa tak Yo-ka (Yo-ce?... nie wiem, czy to się odmienia), zachowując zdrowy rozsądek. Ale wiem, że Yo-ka jest porządny, nie? I nic mu nie zrobi, ani nic nie knuje. Cóż, się okaże xD
Mimo wszystko, ja czekam u ciebie na Hizu x Zero, bo wiem, jak ich lubisz i ja też się za nimi stęskniłam! :D
Właściwie, to prawie zapomniałam o tym opowiadaniu i to, co się w nim działo. Ale w miarę czytania przypomniały mi się niektóre rzeczy. Podziwiam cierpliwość Yo-ki do Rukiego.. bo chyba musi mieć jej wielkie pokłady, żeby znosić pewne zachowania ;D I to chyba oczywiste, że Yo-ka wcale nie uważa Ruksa za przyjaciela, a za coś więcej xD
OdpowiedzUsuńWybacz, ale nie wiem, co więcej napisać, bo mi wena padła. Rozumiem twój brak ochoty na yaoi, u mnie też jakoś ta ochota zmalała. W każdym razie będę czekać na coś od Cb :)
Myślałam, że Yo-ka go pocałuje, jak przycisnął Rukiego do łóżka. Ruki się zmienia, trochę się obawia i analizuje wszystko, ale dobrze, że chce zmiany. Yo-ka naprawdę musi mieć dużo cierpliwości, żeby to znosić.
OdpowiedzUsuńOjeej, super! Juz sie balam, ze nie napiszesz kolejnej czesci... Ciesze sie, ze jednak jest :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;3
Jak zwykle fajne :) Każde część tego mi się bardzo podoba :)
OdpowiedzUsuń