Beta jeszcze mi tego nie odesłała,
ale po prostu nie mogę powstrzymać się od wstawienia tego tutaj, z racji tego,
że tego shota obiecałam Lilien już wieki temu i czuję się
niesłowna... Normalnie zżerają mnie wyrzuty sumienia, że tak długo zwlekam z
wstawieniem tego, mimo iż zakończyłam to już bardzo dawno temu...
Jak tylko Hoshii. przyśle mi już
sprawdzoną wersję poprawię wszystkie błędy.
A! Jeszcze jedno... To było pisane w
częściach, a nie tak na "jednym wydechu", jak mam w zwyczaju to
robić, dlatego nie wydaje mi się być to koniecznie spójne ani tym bardziej
fajne czy coś, więc... No zresztą... Ocena należy do was!
Endżoj!
Tytuł: „Idiota”
Paring: Sono x You (Matenrou Opera)
Typ: oneshoot
Gatunek ?
Beta: Hoshii. (chwilowo jeszcze nie,
ale będzie)
Westchnąłem
ciężko i mocniej wtuliłem się w poduszkę, próbując nie poddać się powoli
ogarniającemu mnie uczuciu, że coś jest nie tak. Mruknąłem pod nosem,
przekręcając się na drugi bok, jednak to owe „coś” nie dawało mi spokoju… W
końcu dałem za wygraną i otworzyłem oczy. Na „dzień dobry” oślepiło mnie jasne
światło (cholera, naprawdę nie wiedziałem, że światło może być tak jasne!), a
zaraz potem uderzył we mnie potworny ból głowy razem z odorem przetrawionego
alkoholu i tytoniu. Skrzywiłem się, a kiedy mój wzrok wyostrzył się,
dostrzegłem przed sobą beżowy owal w ciemnym obramowaniu…
- Długo się
budzisz… Weź już wstań, bo mi się nudzi! – do moich uszu z dużym opóźnieniem
trafił tak dobrze znany mi głos, który był dla mnie niczym kabel HD; ten głos
jakby wyrwał mnie z amoku, brutalnie sprowadzając do parteru rzeczywistości.
Beżowy owal okazał się być twarzą basisty, a ciemnym obramowaniem jego włosy.
Zamrugałem kilkakrotnie zanim dotarło do mnie, że…
- TY LEŻYSZ
W MOIM ŁÓŻKU!!! – wydarłem się na całe gardło, a następnie wykopałem You z
posłania, czego skutkiem było bliskie spotkanie trzeciego stopnia chłopaka z
podłogą.
- Do
cholery, to tak się teraz wita kochanków po upojnej nocy? – prychnął
śmiertelnie obrażony, spoglądając na mnie spod byka. Zachłysnąłem się
powietrzem, będąc zszokowanym.
- My…
znaczy… Wiesz…? – dukałem, uporczywie wbijając wzrok w kołdrę, której krawędź
skubałem nerwowo palcami.
- Czy się
przespaliśmy? – spojrzał na mnie z błyskiem w oczach. – Oczywiście! – szybko
ponownie znalazł się na łóżku i uklęknął obok mnie. – Nie pamiętasz? Kochaliśmy
się przez całą noc! – uśmiechnął się szeroko, po czym rzucił się na mnie,
przytulając do torsu. Zaciągnął się moim zapachem, a ja westchnąłem, na co on
szybko odskoczył, odpychając mnie. – Kurwa, stary, ale oddechem to ty możesz
zabić! Serio, i te plamy na twojej koszuli też nagietkami nie pachną… nawet nie
chcę wiedzieć, czym się ubrudziłeś – machnął ręką. – Idź weź prysznic, jeśli
nie chcesz szukać nowego basisty! – wskazał mi drzwi prowadzące do łazienki, a
jego mina przypominała mi wyraz twarzy matki karcącej dziecko za to, że nie
umyło zębów po kolacji.
Chwila,
chwila… koszula…
Spojrzałem
na siebie i ze zdziwieniem stwierdziłem, że jestem w pełni ubrany. Co prawda
moje czerwone rurki miały teraz kilka dziur, których wcześniej nie było, a
szara koszula śmierdziała nieprzeciętnie… jak i cały ja. Zdałem sobie sprawę,
że smród który uderzył we mnie po przebudzeniu pochodził ode mnie.
- Jezu, czy
mnie Yuu wrzucił do szamba? – ściągnąłem brwi, obrzucając wzrokiem
ciemnowłosego.
- Hm… Jeśli
mogę wyrazić swoje zdanie to myślę, że obrzucił cię nawozem do kwiatów i
zepsutym mięsem, a następnie pozwolił zwymiotować na ciebie małpie… - przyłożył
palec do brody.
You również
był kompletnie ubrany, jednak jego strój był świeży i pachnący (a jeżeli nie
pachnący to bynajmniej nie śmierdział na tyle, żeby przebić się przez mój
fetor). Jego fryzura była ułożona po mistrzowsku, a delikatny makijaż pasujący
do jego urody z pewnością nie został wykonany wczoraj, dzięki czemu nie
wyglądał jak panda (zapewne w porównaniu do mnie).
Wczoraj
oblewaliśmy pięciolecie naszego zespołu. Stroniłem od alkoholu, więc miałem
słabą głowę, przez co stałem się obiektem żartów Yuu. Nie wątpiłem, że to
właśnie to nasienie szatana spiło mnie i zostawiło na pastwę losu.
- Nie znowu
na taką pastwę losu… na pastwę mnie – zaśmiał się basista. Dopiero w tym
momencie zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to głośno. – Ale chyba nie było
tak źle, co? – puścił mi oczko i chciał mnie przytulić jednak zatrzymał się w
pół ruchu. – Ale najpierw idź weź prysznic, proszę… - skrzywił się i ponownie
wskazał mi łazienkę.
Po kolejnych
czterdziestu minutach, kiedy byłem już wykąpany i przebrany w czyste ubrania
bez zbędnych dziur niewiadomego pochodzenia i tajemniczych, śmierdzących plam,
zasiadłem do stołu w jadalni, gdzie czekało już na mnie śniadanie. Chwyciłem
pałeczki w dłoń i rzucając przelotne spojrzenia chłopakowi, przełykałem kolejne
kęsy.
- You-kun,
to co powiedziałeś było kłamstwem, prawda? – odezwałem się po chwili ciszy.
- Dlaczego
tak uważasz? – ułożył głowę na splecionych dłoniach, przyglądając się mi
uważnie.
- Bo nie
jestem idiotą – odpowiedziałem dość zgryźliwie.
- Nigdy tak
nie uważałem – uśmiechnął się słodko. – W przeciwieństwie do Yuu i reszty,
prawda? – spojrzał wymownie na swój telefon, który leżał na blacie stołu.
Nie myśląc
wiele wziąłem urządzenie, orientując się, że rozmowa została włączona na tryb
głośnomówiący.
- Mam dość
waszych głupawych żartów – odezwałem się. – Dla mnie to nie jest już śmieszne –
zgrzytnąłem zębami, a następnie rozłączyłem się. Cisnąłem komórką w
ciemnowłosego, który zręcznie ją złapał i wsunął do kieszeni.
Wstałem od
stołu i zamierzałem skierować się do sypialni, jednak basista zatrzymał mnie
stalowym uściskiem na nadgarstku.
- Oj nie
gniewaj się, Sono – uśmiechnął się do mnie przymilnie. – To nie był mój pomysł
– wzruszył ramionami.
- Ale mogłeś
nie brać w tym udziału, kretynie! – popukałem go palcem w czoło, prychając. –
Mogłeś mi powiedzieć zaraz po tym, jak się obudziłem, że to głupi żart!
- Nie mogłem.
- Mogłeś!
- Nie
mogłem; przegrałem w karty z Yuu, a on mnie do tego zmusił. Wybacz, Sono, ale
hazard nie jest moją mocną stroną… szczególnie poker – wywrócił oczyma,
wracając do wspomnień.
- Mam już
serdecznie dość Yuu! Dlaczego on chce zrobić ze mnie debila? Nudzi mu się? Na
ma innych znajomych do dręczenia? – westchnąłem cierpiętniczo. – A zresztą…
Zacznijmy od tego, co ty robisz w moim mieszkaniu?
- Wczoraj po
imprezie zapakowałem cię w taksówkę i miałem zamiar wysłać do domu, jednak
zorientowałem się, że ty nie byłeś już w stanie nawet przejść tych dwustu
metrów od samochodu do wejścia twojego bloku i od wejścia kolejnych stu metrów
do windy i dalej do mieszkania. Przewidywałem, że zaraz po wyjściu z samochodu
poszedłbyś w siną dal, a potem ktoś musiałby cię odebrać z wytrzeźwiałki,
dlatego wolałem pojechać z tobą. Ładnie utuliłem cię do snu, a następnie
wróciłem do siebie. Rano przyjechałem tutaj ponownie, aby zobaczyć jak się
czujesz i…
- …i
zrealizować durny pomysł Yuu – dokończyłem, spoglądając na niego wściekle.
- Oj już nie
przeżywaj tylko siadaj i dokończ śniadanie, bo zaraz jedziemy na próbę –
westchnął.
- No chyba
żartujesz! Jak niby w takim stanie mam śpiewać? – spojrzałem na niego z
politowaniem. Mój głos był zachrypnięty od za dużej ilości papierosów, przez co
brzmiałem co najmniej źle. Matko… próba? Chyba łeb mi pęknie…
- Nie ja
ustalam terminy prób ani imprez. Także nie ja kazałem ci tyle pić i palić –
wzruszył ramionami, a ja zasiadłem ponownie do stołu, wiedząc, że tej potyczki
nie wygram.
- Może ty nie,
ale Yuu…
- To było
się go nie słuchać – przerwał mi w pół słowa.
- Kiedy on
zawsze wymyśla jakieś podstępy! – krzyknąłem zrozpaczony.
- W takim
razie wynajmij sobie przyzwoitkę – usiadł na swoim poprzednim miejscu.
- Niby skąd
mam ją wytrzasnąć?
- Z wielką
chęcią następnym razem to ja cię popilnuję. Widzisz, wystarczyło zapytać
przyjaciela…
- Żeby to
zawsze było takie proste! – zbulwersowałem się. – Jak miałem zapytać cię o to?
Rzucić coś w rodzaju: „Hej. You, popilnujesz mnie na imprezie i dopilnujesz,
żeby Yuu mnie nie spił, bo ten bęcwał knuje coś przeciwko mnie?” – wywróciłem
oczyma.
- Na
przykład – wzruszył ramionami.
- I
zgodziłbyś się?
- Oczywiście.
- Jesteś
dziwny… - pokręciłem głową.
- Jestem
twoim przyjacielem – uśmiechnął się, a ja w końcu zająłem się jedzeniem. Długo
jednak nie wytrzymałem w tej uciążliwej dla mnie ciszy, gdyż pewna myśl
wzbudziła we mnie niepokój. Ponowie odezwałem się.
- Ne, You?
Ta historia była prawdziwa, tak? – upewniłem się.
- Jaka
historia? – spojrzał na mnie uważnie.
- No ta z
tym powrotem z imprezy… Tak naprawdę do niczego między nami nie doszło, mam
rację?
- Oczywiście.
- Czyli to
wszystko było żartem Yuu?
- Tak.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Na pewno?!
- Na pewno.
- Ale na
pewno?!
- Na pewno!
– krzyknął. – Sono, jeśli mówię ci, że się nie przespaliśmy to tak w istocie
jest. Bądź o to spokojny, dalej jesteś dziewicą – zaśmiał się, a ja cmoknąłem
niezadowolony.
Chwila ciszy.
- Ale na
pewno, na pewno do niczego nie doszło? – upewniłem się po raz ostatni.
- Na pewno,
na pewno – zaśmiał się, rozbawiony moją dziecinnością, a następnie potargał mi
włosy w miłym geście. – Zbierajmy się już do studia, bo zaraz chłopcy zaczną
wydzwaniać z pytaniem, gdzie jesteśmy – uciął rozmowę.
Pokiwałem
głową, zgadzając się z nim. Szybko dokończyłem posiłek, po czym wrzuciłem
brudne naczynia do zlewu. Nieprzyjemny brzdęk rozniósł się po całym mieszkaniu,
jednak ja nie zwróciłem na to uwagi. You jedynie wywrócił oczyma. Obaj
skierowaliśmy się do przedpokoju, gdzie założyliśmy buty i kurtki. Następnie
wyszliśmy na korytarz, a ja zamknąłem drzwi na klucz.
- Wiesz…
Myślę, że Yuu mnie nie lubi… - mruknąłem, kiedy staliśmy już w windzie. – Te
wszystkie jego żarciki, z pozoru nikomu nie wyrządzające szkody, są naprawdę
irytujące… I to już ciągnie się od dwóch miesięcy! Czy on uważa mnie za kretyna?
- Ja z kolei
uważam całkiem odwrotnie; myślę, że on się w tobie zakochał, jednak nie wie jak
to wyrazić ani co zrobić, więc ucieka się do metod dzieci z podstawówki.
Zapewne chce, żebyś zwrócił na niego uwagę – spojrzał na mnie, ciekawy mojej
reakcji.
- Daj spokój
– machnąłem ręką, ale kiedy zorientowałem się, że nie żartuje, zdziwiłem się. –
Ty to tak na poważnie…? Przecież gdyby się we mnie zakochał, nie kazałby
wmawiać innemu chłopakowi, że się z nim przespałem, nie?
- Nie wiem
jak on to sobie wyobraża… Zresztą nie wiem, czy to w ogóle prawda; ja tylko
głośno myślę – poklepał mnie po ramieniu. – W każdym razie zapytać nie
zaszkodzi – uśmiechnął się. – Wywiedz się, o co tak naprawdę chodzi…
- Przed
chwilą zarzekałeś się, że nie uważasz mnie za idiotę, a teraz ze mnie drwisz? –
prychnąłem. – Niby jak mam się wywiedzieć, o co mu tak naprawdę chodzi? Mam do
niego podejść, zaczepić i walnąć tekst typu: „Hej, Yuu, nie zakochałeś się może
we mnie? Bo You uświadomił mi, że twoje zachowanie przypomina zauroczonego
ucznia podstawówki”? Chyba zabiłby mnie śmiechem!
- A czemu od
razu tak kolokwialnie? – spojrzał na mnie z niezrozumieniem. – Ty to wszystko
tak prosto z mostu, jak chłop krowie na rowie… - wywrócił oczyma. – Nie możesz
po prostu podejść do niego i zapytać, dlaczego wciąż z ciebie żartuje? Powiedz,
że irytuje cię to i nie życzysz sobie takiego traktowania to może w końcu coś
zrozumie – wzruszył ramionami, pochmurniejąc. Założył ręce na piersi i wbił
wzrok w podłogę, niewerbalnie dając znać, że ten temat nie jest mu na rękę, a
to, co powiedział odnośnie domniemanych uczuć jakie Yuu kieruje pod moim
adresem było jego prywatnym rozmyślaniem, które wypowiedział przez przypadek na
głos.
Winda
zatrzymała się; wysiedliśmy na parkingu, kierując się w stronę samochodu
ciemnowłosego.
- You,
dlaczego tak zamilkłeś nagle? – zapytałem, zajmując miejsce pasażera.
- Zamyśliłem
się – mruknął pod nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Droga do
studia upłynęła nam w ciszy. Ruch na drodze nie był duży, dlatego dotarliśmy na
miejsce sprawnie i bez zbędnych rewelacji – basista jechał szybko; na tyle
szybko, że udało nam się dotrzeć jeszcze dwadzieścia minut przed czasem.
Odważyłem się ponownie odezwać, kiedy przekraczaliśmy próg budynku.
- Lubisz
Yuu? – zagadnąłem znienacka.
- Nie –
odpowiedział szczerze.
- Dlaczego?
– dociekałem.
- Bo
oszukuje.
- W kartach?
To dlatego z nim przegrałeś?
- Yuu
oszukuje nie tylko w kartach – odparł, kierując się w stronę schodów.
Wspięliśmy
się na drugie piętro, a w momencie, kiedy pokonałem ostatni schodek ledwo
powstrzymałem się od krzyknięcia zwycięsko: „Victoria!”. Zasapany oparłem się o
ścianę i zgiąłem w pół, opierając dłonie na udach. Dopiero po chwili zdałem
sobie sprawę, że…
- Po kiego
grzyba wspinaliśmy się po schodach, kiedy na głównym holu jest winda? –
spojrzałem wyczekująco na muzyka, który uśmiechnął się pod nosem i podał mi
styropianowy kubek z zimną wodą.
- Teraz
pobieżnie można mówić, że zaliczyłeś poranną gimnastykę. Poza tym chciałem
sprawdzić w jakiej jesteś formie; wyszły skutki wczorajszych papierosków, co? –
zaśmiał się, a ja prychnąłem.
- Piję i
palę od wielkiego dzwonu, więc daj mi święty spokój! – oburzyłem się. – Nie
każdy tak lubi sport, jak ty. Ktoś musi być leniwy, żeby ktoś inny mógł być
pracowity – wygłosiłem swoją „myśl filozoficzną”. – A że ja jestem tą leniwą
osobą to już nie moja wina… - wystawiłem mu język i niemalże dwoma łykami
opróżniłem kubeczek z napoju.
- To zapewne
wina twoich rodziców, że nie rozwinęli u ciebie zamiłowania do sportu? –
spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie. To
wina rządu – ironizowałem.
- Dobrze, że
chociaż to nie jest winą Yuu – machnął ręką, a ja zgniotłem styropian w dłoni i
wyrzuciłem go do śmietnika mieszczącego się nieopodal.
Razem
ruszyliśmy do naszej sali, gdzie odbywały się próby. W środku zastaliśmy Yuu
siedzącego na podłodze pod oknem, czytającego jakiś szmatławiec. Niestety nie
mieliśmy tu żadnej kanapy czy choćby foteli, nie wspominając już o stoliku,
który był istnym marzeniem – oprócz sprzętu muzycznego mieściło się tu jedynie
pięć niewygodnych jak cholera, plastikowych stołków, od których wszyscy woleli
już podłogę i dlatego to zawsze na niej siadaliśmy.
- O wilku
mowa… - wymamrotałem pod nosem.
- A tu
przyszedł niedźwiedź – zaśmiał się muzyk siedzący pod oknem, odkładając gazetę.
– Cześć You. Cześć ćwierćinteligencie – przywitał się rozbawiony, a ja
zgrzytnąłem zębami. – Jak tam po upojnej nocy?
- A
przypierdolił ci ktoś kiedyś? – warknąłem, zaciskając dłonie w pięści. – W
twarz? Krzesłem? – syknąłem, mrużąc wściekle oczy.
- Nie…
- Więc może
czas najwyższy na ten pierwszy raz – przerwałem mu.
- Hola, nie
denerwuj się znowu aż tak – podniósł ręce w obronnym geście, jednak ten
durnowaty uśmieszek wciąż nie chciał spełznąć z jego ust.
- Zabiję… -
ruszyłem po jeden ze złożonych stołków, który stał pod ścianą i już chciałem
użyć go jako broni, kiedy niespodziewanie powstrzymał mnie You.
- Daj
spokój. Szkoda stołka – mruknął, stając za mną i łapiąc mnie za ręce.
Westchnąłem cierpiętniczo, posłusznie odkładając przedmiot na swoje miejsce. –
Idę po coś do jedzenia. Nie zabij go – przechylając głowę, wskazał Yuu, a
następnie wyszedł z sali, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Nie wiem
dlaczego mnie tak nie lubicie – wzruszył ramionami muzyk.
- Nie znoszę
cię, bo robisz sobie ze mnie durne żarty i wkurwiasz mnie tym! – wyrzuciłem
ręce w powietrze.
- Ale ja właśnie
robię to po to, żeby cię zdenerwować! – zaśmiał się.
- Więc czego
głupio się pytasz, dlaczego cię nie lubię? Robisz mi na złość, a potem dziwisz
się, że chcę ci przypierdolić krzesłem… - warknąłem.
- Ale to
naprawdę zabawne! Lubię cię denerwować, bo tak śmiesznie na to reagujesz i
robisz z siebie kretyna – uśmiechnął się szerzej.
- CO?! –
wrzasnąłem.
- No nie
patrz tak na mnie z chęcią mordu – klasnął w dłonie. – Lubię robić z ciebie
idiotę, bo przez to jest śmieszniej w zespole – wzruszył ramionami.
- Szkoda, że
nikogo oprócz ciebie to nie bawi – prychnąłem śmiertelnie obrażony.
- Widzisz,
nawet teraz jesteś ofiarą – zachichotał. – Gdybyś nie był głupi nie dawałbyś mi
się zirytować; nie reagowałbyś na moje zaczepki. Swoją złością jedynie mnie
bawisz, dlatego wciąż z ciebie żartuję. Jeśli przestałbyś na mnie zwracać uwagę
zapewne znudziłbym się i przestałbym brnąć w to tak uparcie; a wiesz, że ja się
bardzo szybko nudzę – rozłożył ręce, jakby podkreślając, że wszystko co miał mi
do powiedzenia w tej sprawie, już powiedział. – Dobrze, ty nie znosisz mnie ze
względu na swoją bolesną głupotę, ale You?
-
Powiedział, że nie lubi cię za to, że oszukujesz; i przestań mnie w końcu
obrażać! Dobrze wiesz, że mam usposobienie choleryka, więc przestań to
wykorzystywać!
- Ale mnie
to bawi – wzruszył ramionami. – Co ja zrobię, że mam paskudny charakter? –
chwilę zamyślił się, aby zaraz potem kontynuować wypowiedź. – You myśli, że go
oszukałem…? Ach, jest tak samo zabawnym idiotą, jak ty! – klasnął w dłonie,
śmiejąc się w głos. – Doprawdy, będziecie do siebie pasować…
- Co? O czym
ty mówisz? – nic z tego nie rozumiałem.
- Ty jesteś
kretynem, a on zakochanym w kretynie! – parsknął śmiechem. – W sumie za te
żarty nie powinieneś być zły na mnie, a właśnie na You – gestykulował żywo
rękami. – Kiedyś, kiedyś, z jakieś dwa miesiące do tyłu, nasz kochany, ułomny
basista poprosił mnie o pomoc w zdobyciu twojego serca, Sono-chan! Pewnie
myślał, że dyskretnie wypytam cię o to, co o nim sądzisz i tak dalej… jednak ja
postanowiłem trochę z ciebie pożartować, licząc na to, że You stanie w twojej
obronie, a potem rzucicie się sobie w objęcia. On w istocie bronił cię i
pocieszał, jednak ty byłeś zbyt tępy, żeby zauważyć to, że on czuje do ciebie
coś więcej niż przyjaźń, a jego zachowanie wychodzi poza granice obowiązków
przyjaciela. Niestety You ma na twoim punkcie obsesję, delikatnie rzecz
ujmując, dlatego, kiedy ktoś choćby stanie za blisko ciebie zaraz robi się
zazdrosny, a gdy ty tylko się odwrócisz bierze tą osobę „na słówko”, a potem wygłasza
jej kazanie, jakiego niejeden klecha nie potrafiłby przebić – zachichotał pod
nosem. – Ja znalazłem pewne korzyści w tym układzie dla siebie; rozbawiałeś
mnie, dlatego, jak już wiesz, żartowałem sobie z ciebie i żartuję nadal.
Naprawdę cię lubię, Sono-chan, ale chęć podpuszczenia cię jest silniejsza ode
mnie – zaśmiał się. – Więc ja wciąż bawiłem się, a You musiał pomyśleć, że w
ten sposób próbuję cię poderwać – rozłożył ręce. – Ubzdurał to sobie,
oczywiście – podkreślił. – Doprawdy, dwa matoły z was… - prychnął. – Szczerze
to niepotrzebnie wtrącaliście osoby trzecie pomiędzy siebie; w tym wypadku w
postaci mojej skromnej osoby. Myślę, że dwaj idioci tacy jak wy, dogadaliby się
ze sobą bez najmniejszego problemu, jeśli tylko zdobylibyście się na szczerą
rozmowę.
- Zamknij
się! – krzyknął basista, który nie wiadomo jak ani kiedy zjawił się ponownie w
sali i tym razem to on wyskoczył z zamiarem przyłożenia Yuu złożonym stołkiem.
Byłoby mu się udało gdyby Ayame i Anzi, którzy również niewiadomo jakim cudem
znaleźli się w pomieszczeniu, nie zatrzymaliby go. Gitarzysta szybko wyrwał
basiście „broń”, odrzucając ją w przeciwległy kąt pokoju.
- Czy
wam do reszty odpierdoliło?! – wrzasnął klawiszowiec, patrząc na naszą trójkę
spod byka. – Yuu, jak ci się nudzi i chcesz się pośmiać to zapisz się do
wędrownej trupy cyrkowej, a wy, Sono i You… to napięcie między wami jest nie do
zniesienia! Niby jeden drugiemu pomaga i jest wszystko pięknie, ale to wy
jesteście przyczyną tego całego zamieszania; prześpijcie się w końcu ze sobą,
wyznajcie sobie miłość i niech wreszcie zapanuje spokój!
***
- Anzi!
Wypuść nas stąd! – jęknąłem żałośnie, waląc głową w drzwi kantorka, w którym
zostaliśmy uwięzieni razem z You.
- Nie ma
mowy! – odkrzyknął chłopak zza drzwi. – Macie w końcu dojść do jakiegoś
porozumienia! A tak w ogóle to weź się nie drzyj, bo Ayame śpi.
Yuu wszystko
zostało puszczone płazem, dlatego chłopak mógł pójść do domu, mimo moich
gorących sprzeciwów. Klawiszowiec i gitarzysta uważali, że problemem są moje
stosunki z basistą, dlatego „wspaniałomyślnie” zamknęli nas w składziku, gdzie
trzymaliśmy sprzęty muzyczne, zapasowe kable i różne elektroniczne maszyny
niewiadomego pochodzenia, a tym bardziej przeznaczenia. Anzi i Ayame pilnowali
nas na zmianę, abyśmy nie wyszli z naszej prowizorycznej celi przed
osiągnięciem porozumienia. Co prawda drzwi zamknęli na klucz, ale woleli nas tu
samych nie zostawiać, wiedząc, że zapewne udałoby nam się otworzyć zamek jakimś
drucikiem albo najnormalniej w świecie wyważylibyśmy drzwi.
- Ale Anzi!
– znów zacząłem lamentować. – Jest już po dwudziestej drugiej; ja chcę spać! I
tu jest zimno! W dodatku tu nie ma okna!
Tak, kiedyś
mieściło się tu niemalże pod samym sufitem małe, prostokątne okienko, ale
teraz go nie ma. Ktoś je, najbezczelniej w świecie, wyrwał i została po nim
tylko oprawa. Nikt nie wiedział, kto to zrobił ani dlaczego, ale jak okna nie
było od dwóch lat, tak wciąż go nie ma.
- Masz
problem – odpowiedział okrutnie mój „kat”.
- A! Tu coś
jest! – krzyknąłem przestraszony, kiedy to owe coś owinęło się wokół mojej
nogi. – Anzi! Ratuj!
- Jak dla
mnie to „coś” może cię nawet zeżreć – burknął, a ja zacząłem się szarpać,
jednak to tylko pogorszyło sytuację. To „coś” jeszcze mocniej zacisnęło się na
mojej łydce.
- To mi chce
zeżreć nogę! A… Czekaj… To tylko przedłużacz – machnąłem ręką i uspokojony,
wyplątałem się z czarnego kabla. You zachichotał siedząc pod przeciwną ścianą.
Składzik,
jak każdy może się domyślać, był mały i zawalony kartonami. Niektóre wieże
zbudowane z kartonowych pudeł groźnie przechylały się w jedną lub drugą stronę,
przez co wyglądały jakby zaraz miały się zawalić; w obawie, że zawartość tych
kartonów wyląduje na mojej głowie postanowiłem nie kusić losu i nie szwędać się
po tym „tekturowym blokowisku”, podczas gdy basista zwinnie przeciskał się
między nimi. Tak jak już mówiłem, było po godzinie dwudziestej drugiej, więc na
dworze było absolutnie ciemno – tak samo jak i tu. Ciemnowłosy co prawda
znalazł włącznik światła, jednak okazało się, że żarówka była zbita i byliśmy
skazani na siedzenie w ciemności. Jedynym źródłem światła była dziura, jaka
została po wyrwanym oknie, przez którą wdzierało się słabe, mdłe światło jednej
z latarni ulicznych – niestety światło padało głównie na sufit, więc tak
naprawdę nic nie dawało. You chyba z nudów zaczął szperać w szufladach starego
regału stojącego pod ścianą.
- Wątpię,
żebyś znalazł tam siekierę – mruknąłem.
- A na co mi
siekiera?
- Żeby
rozwalić te drzwi i zabić Anziego i Ayame – odpowiedziałem, kładąc się na
brudnej, betonowej podłodze. – Dlaczego my tu nigdy nie sprzątamy? Teraz musimy
siedzieć w syfie…
- Jak chcesz
to możesz zacząć sprzątać – rzucił drwiąco, wiedząc, że tego nie zrobię.
- Ale tak po
ciemku? – machnąłem ręką, wykręcając się.
- Spokojnie,
właśnie szukam żarówki. Przypomniało mi się, że kiedyś gdzieś ją tutaj
odkładałem… - westchnął, przetrząsając kolejną szufladę. – Mam! – krzyknął
uradowany.
- I co ci to
dało? Przecież nawet nie masz jak dostać się do tej cholernej lampy –
zauważyłem. – Nie ma tu żadnej drabiny czy coś…
- Wystarczy,
że ustawię kilka kartonów na sobie i...
- Przecież
one są niestabilne! – zaprotestowałem. – Spadniesz i zrobisz sobie krzywdę!
- Dlatego ty
będziesz mnie asekurował – jego białe zęby błysnęły w świetle latarni. Chłopak
nie czekając na moje przyzwolenie przesunął na środek pomieszczenia dwa wielkie
kartony. Ustawił je na sobie i wskoczył na górę. – Wstawaj, Sono! Podaj mi
jeszcze coś na czym mógłbym stanąć – poprosił, a ja przeklinając go w myślach,
niechętnie dźwignąłem się z podłogi.
Starałem się
wybierać dość duże pudła, które nie były zbytnio zniszczone. Chłopak wspinał
się na kolejne z nich, a gdy w końcu dosiągł lampy wykręcił to, co pozostało z
poprzedniej żarówki i wkręcił nową. Podszedłem do ściany i włączyłem światło,
które rozbłysnęło natychmiastowo oświetlając małe pomieszczenie.
- Matko, tu
jest jeszcze brudniej niż myślałem… Lepiej zgaszę światło… – zrobiłem tak jak
powiedziałem; zresztą od dłuższego czasu mrok mi już nie przeszkadzał. Mój
wzrok przyzwyczaił się, więc widziałem w ciemności całkiem nieźle. – You, złaź
stamtąd! – zawołałem basistę.
- No… żeby
to było takie proste – syknął, kiedy w coś się uderzył.
Z
narastającym niepokojem obserwowałem jak ciemnowłosy wciska stopy między
kolejne kartony, aby móc zejść. Jedno z pudeł ugięło się pod jego ciężarem,
przez co zachwiał się, jednak udało mu się odzyskać równowagę. Muszę
powiedzieć, że szło mu to całkiem nieźle. You schodził powoli i ostrożnie,
rozważając każdy krok.
- Chyba w
końcu przydało ci się na coś trenowanie wspinaczki – zaśmiałem się pod nosem.
- Co? –
odwrócił w moją stronę głowę.
- Mówię, że
w końcu przydało ci się… - nie dokończyłem, gdyż tym razem chłopak zleciał.
Przewidywałem,
że mógłby się nieźle poobijać, gdyby upadł na podłogę, dlatego wciąż krążyłem w
pobliżu wieży, po której schodził; całe szczęście, gdyż tylko dzięki temu udało
mi się go złapać… chociaż, to może złe określenie. Udało mi się jedynie zamortyzować
jego upadek, jako że basista spadł wprost na mnie. Runąłem do tyłu, przewalając
przy okazji kilka kartonów, które przygniotły ciemnowłosego, leżącego na mnie.
Chłopak zdążył osłonić dłońmi moją głowę, dlatego nie uderzyłem nią zbyt mocno
o beton.
- Ał… -
jęknęliśmy obaj w tym samym momencie.
Dopiero po
chwili zdałem sobie sprawę, że nasze twarze dzielą zaledwie milimetry.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Jego gorący oddech delikatnie muskał mój policzek;
było niemalże jak w filmie… ale to było życie, więc takiego epickiego
zakończenia być nie mogło. Chyba naprawdę jestem idiotą, jeśli liczyłem na to…
Basista westchnął z ulgą, po czym opadł na mój tors, oddychając rytmicznie i
głęboko.
- Po cholerę
zgasiłeś to światło? Przez ciebie nic nie widziałem! To twoja wina, że spadłem!
Zresztą… po co w ogóle je gasiłeś? Przecież wlazłem tam po to, żebyśmy nie
musieli siedzieć w ciemnościach, a ty zrobiłeś wszystko na przekór…
- A czy ja
kazałem ci tam włazić? – wzruszyłem ramionami, zrzucając go z siebie. – Boli… -
syknąłem.
- Co cię
boli? – zainteresował się.
- Plecy…
- Mocno się
uderzyłeś? – dociekał.
- Mhm… -
mruknąłem, próbując jakoś samemu rozmasować źródło bólu.
You wstał i
ponownie włączył światło, po czym usiadł za mną i podwinął moją koszulkę.
Wzdrygnąłem się, odsuwając od niego odrobinę.
- No nie bój
się. Nic ci nie zrobię – obiecał.
Wziąłem
głębszy oddech i pozwoliłem mu zdjąć z siebie bluzkę. Dziwnie się czułem, gdy
rozbierał mnie mój przyjaciel, który okazał się być we mnie zakochany. To nie
to, że byłem homofobem czy coś… Nie miałem nic do związków osób tej samej płci,
ale po prostu jeszcze nigdy nie byłem z mężczyzną, dlatego czułem się tak
dziwnie… Gdybym tylko mógł zaprzeczyć myśli, że ciemnowłosy mnie kocha;
zrobiłbym to – ale nie mogłem. Jego zachowanie wobec Yuu tuż przed próbą, która
się nie odbyła potwierdzało, że chłopak coś musiał do mnie czuć; coś więcej niż
przyjaźń. Basista przesunął palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, a następnie
delikatnie sunął dłońmi po moich łopatkach i barkach.
- Będziesz
miał siniaki – stwierdził, a następnie oparł się o ścianę i usadził mnie między
swoimi rozkraczonymi nogami. Przyciągnął mnie do siebie, zmuszając, abym oparł
głowę na jego torsie. On sam oparł brodę na mojej głowie i splótł palce na moim
podbrzuszu. Czułem się zaskakująco dobrze czując bijące od niego ciepło. – Masz
mi to za złe?
- Niby co
takiego?
- Moje
uczucia wobec ciebie – odpowiedział prosto z mostu. Odwróciłem głowę, aby móc
na niego spojrzeć.
- Nie, nie
mam ci tego za złe…
- Więc daj
mi szansę – przerwał mi, a ja otworzyłem usta ze zdziwienia. Wiedziałem, że ta
rozmowa kiedyś musi nastąpić, ale nie wiedziałem, że przebiegnie ona tak
ostentacyjnie. Ciemnowłosy czekał na moją odpowiedź, podczas gdy ja próbowałem
ułożyć myśli w głowie i ogarnąć chaos, jaki się w niej zrodził.
- Ja…
Znaczy… - dukałem.
You powoli
zaczął się do mnie przybliżać. Kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zachować,
co zrobić. Siedziałem sztywno w jego objęciach, dając mu sobą pokierować.
Chłopak musnął delikatnie moje wargi, dotykając delikatnie mojego torsu,
zahaczając o sutki. Westchnąłem wprost w jego usta, a on odsunął się minimalnie
i uśmiechnął do mnie miło. Nawet nie zamknąłem oczu podczas pocałunku…
- Więc? –
podniósł jedną brew, wyczekując odpowiedzi.
- Dam ci
szansę… mój idioto – nieśmiało go objąłem, po czym strzeliłem w potylicę z
otwartej dłoni. – Nie można było tak od razu, tylko musiałeś bawić się ze mną w
jakieś podchody? – fuknąłem.
- Mój słodki
Sono-chan – zaśmiał się i potargał mi włosy tak jak to miał w zwyczaju i
ucałował mnie w skroń, na co ja zarumieniłem się. – Jeszcze raz? – zapytał z
uśmieszkiem, jednak tym razem zrozumiałem o co mu chodzi. Pokiwałem głową,
zgadzając się.
Chłopak
ponownie nachylił się nade mną chcąc mnie pocałować, kiedy nagle…
- No w
końcu! Cholera, myślałem, że zgnijemy już w tym studiu! – jęknął Anzi, stojąc w
drzwiach.
- Zamknij
się! – zganił go Ayame. – Mówiłem ci, żebyś jeszcze poczekał to mielibyśmy
porno na żywo za darmo!
- Jakoś nie
chciałbym oglądać kolegów z zespołu w „akcji”. Zresztą, Ayame, czy ja cię nie
zaspokajam, że ty wciąż jesteś taki napalony? – ich głosy niosły się echem po
pustym budynku, kiedy odchodzili w stronę windy.
-
Oczywiście, że mnie nie zaspokajasz! Kto mi dzisiaj rano odmówił seksu?- niemal
zaczęli się kłócić, a ja z You popatrzyliśmy po sobie zdezorientowani.
- Oni tu
mają kamery? Skąd wiedzieli, w którym momencie wejść? – zdziwił się basista.
- Więc nas
podglądali?! Wiedzieli, co robiliśmy? – spanikowałem, jeszcze bardziej
rumieniąc się.
- Spokojnie,
Sono-chan – cmoknął mnie w policzek. – Wygląda na to, że nasz gitarzysta i
klawiszowiec również są razem – wzruszył ramionami i wstał, otrzepując tyłek, a
następnie podał mi rękę i pomógł wstać z podłogi. Podał mi koszulkę, którą na
siebie zarzuciłem.
Wyszliśmy ze
składziku, a następnie z sali udając się na korytarz. Okazało się, że czekał tu
na nas jeszcze jeden gość; mianowicie Yuu.
- Siedziałeś
cały czas na korytarzu? – zapytałem.
- Tak.
Chciałem zobaczyć jak nasze dwa, głupiutkie gołąbeczki razem wyglądają –
zaśmiał się.
- I jak się
prezentujemy? – basista nie dał się sprowokować, obejmując mnie jedną ręką w
pasie. Zawstydzony nieco wcisnąłem się w bok jego ciała.
- Ładnie…
choć nieco idiotycznie – zarechotał.
-
Zazdrościsz? – fuknąłem.
-
Oczywiście, że tak, Sono-chan – uśmiechnął się nieco inaczej niż poprzednio i
pocałował mnie w czoło, po czym odszedł, machając nam na pożegnanie. Stanąłem w
osłupieniu nie wiedząc za bardzo, jak ustosunkować się do tego, co stało się
przed chwilą.
- Więc… -
zacząłem, ale nie wiedziałem jak skończyć.
- Tak, Sono,
on naprawdę zakochał się w tobie; to dlatego tak z ciebie żartował, ale kiedy
poprosiłem go dwa miesiące temu o pomoc, zrozumiał, że nie ma szans na zdobycie
ciebie. Mimo iż sam był w tobie zakochany, nie odbił mi cię; Yuu to jednak
dobry przyjaciel – podsumował, splatając nasze dłonie i ciągnąc mnie w stronę
windy.
Nie znam Manterou Opera, ale może to źle i powinnam nadrobić zaległości? ==.==
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, jak napisałaś na przedmowie, że większość ficków piszesz za jednym zamachem, to się zdziwiłam. Ja tak nie potrafię, najwyżej ze 3 strony, dalej nie da rady xD więc podziwiam i cieszę się, że chociaż to napisałaś na raty, to takie małe pocieszenie dla mnie.
Ile tu było tekstów, które mnie rozwaliły, no po prostu MASA! Miałam niezły ubaw i bardzo mi się shot podobał. Ale muszę szczerze przyznać, że nie za bardzo kumam, o co w nim chodziło, ale mniejsza z tym xD
Było słodko :3
Zespołu nie znam.. Ale to taki szczegolik...To było słodziutkie <3
OdpowiedzUsuńWgl zadziwiasz mnie O_O Da sie pisać coś.. Etto "jednym tchem"? O_O
Szacun ja tak nie umiem._. do jednego opka podchodze ze dwanaście razy. zanim napisze a i tak wychodzi... No właśnie -_-
No mniejsza.
Opko mi sie podbalo ^^ Było takie uroczee <3
Uśmiałam sie xD
Ci dwaj co ich pilnowali maja NIESAMOWITE wyczucie czasu XD
Troszkę szkoda mi Yuu... Nie wiem czemu jakoś takoś.
Chcoiaz w jednym momencie pzrez chwile nie ogarniałam o co chodzi O_o Ale to szczegolik :D
Pisz dalej :3
Buziaki ślę, weny życzę i czekam na kolejne opka :3
~xMidziak
PS Jak tam Monstersy ;_;??
Uwielbiam paringi z matenrou opera. Awwwww =w=
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że napiszesz jeszcze jakieś opowiadanie z nimi,prooooooszę :3
Podobywuje mi się.Nie znam zespołu co prawda ale podobywuje (jest takie słowo wogule?) mi się. Uwielbiam moment w którym Sono chce przywalić Yuu stołkiem, a potem You mówi że szkoda stołka, aż mi się go żal zrobiło(Yuu nie stołka)bo nawet o stołek się bardziej martwią, niż o biednego Yuu. No i nie można zapomnieć o fragmencie w którym "coś" chcę pożreć nogę Sono, a potem okazuję się, że to przedłużacz =.=". Aż przypomniało mi się, jak byłam na wsi i łaziłam w nocy z bratem ciotecznym po lesie i nagle zaczęłam się drzeć, że "ktoś" mnie trzyma za spodnie, zaczęłam się szarpać, aż podarłam owe spodnie, a potem się okazało że tym "kimś" była gałąź o którą się zaczepiłam =.=". A teraz odnośnie końcówki słodko, fajnie, że się zeszli no i ta kłótnia genialne, ale znowu mi się szkoda zrobiło Yuu :/ (oj źle ze mną skoro się o ludziów martwię nawet jeżeli chodzi tylko o fick)
OdpowiedzUsuńTy wiesz że ja czekam Monstery i na Ideala i na Le Ciel w sumie też prawda?
Weny życzę (MONSTERS NOOOOOO!!!!)
To było takie słodkie i zabawne :D Nie znam tego zespołu, zobaczę sobie jak wyglądają i grają, ale to w dzień :D
OdpowiedzUsuńPs. nowy rozdział u mnie.
Baardzo lubię ten zespół, a szczególnie wokaliste i basiste ^.^
OdpowiedzUsuńCzekam na Monsters i to z Garą x)
Mam nadzieję, że napiszesz coś w miarę szybko, nawet one shoty, bo piszesz doskonale!
Zapraszam na:
taionnoakarigazette.blogspot.com
You miał dobre teksty, Yuu też. Przyjemnie się czytało. A Sano wyszedł na takiego słodkiego idiotę. Szczerze mówiąc nie potrafiłam go sobie wyobrazić jako idiotę z jego wyglądem. Jak dla mnie nie wygląda na taką ciotę. Na serio Yuu okazał się dobrym przyjacielem, choć sam był zakochany w Sano, to jednak pomógł You i ten nieuczciwie uznał, że Yuu go oszukał. Tekst z przypierdoleniem krzesłem jest genialny XD. To zamknięcie Sano i You w składziku też XD. Padłam, jak Sano zgasił światło w składziku, bo przeszkadzał mu straszny syf XD
OdpowiedzUsuńOk.. jest tyle rzeczy, które chciałam napisać, ale zrobię to jutro jak odzyskam laptopa.. Takie opowiadanie zasługuje na długi komentarz :) Na razie tylko stwierdzam, że bardzo mi się podobało. Jak można nie znać tego zespołu? O.o
OdpowiedzUsuńJa i moja głupota.. Nie ma to jak skończyć pisać komentarz i dać "cofnij" -_- Cóż, napiszę jeszcze raz.
UsuńZabiłaś mnie śmiechem xD Chyba nawet takie sformułowanie było w tym opowiadaniu. Czytało się szybko i przyjemnie, nawet nie zauważyłam, kiedy dobrnęłam do końca.. aż mi się przykro zrobiło. Raczej błędów nie widziałam, ale chcę zwrócić uwagę na dialogi. Były świetne! xD Najbardziej się śmiałam się z przedłużacza Sono, który chciał mu odgryźć nogę. To był epicki moment. Oczywiście, było ich więcej, ale ten najbardziej utkwił mi w pamięci, szczególnie, gdy tata przeszkadzał mi czytać ("zgaś to światło i idź spać!" .. taa..).
Jestem sceptyczna, jeśli chodzi o alpinizm po kartonach You. Bo ja to widzę tak:
karton -> tektura -> mało wytrzymałe -> utrzyma niewielki ciężar
A You jest facetem, który waży koło.. 60 kg? Może mniej a może więcej. W każdym razie nie dowierzam, że się pod nim pudła nie zapadły, a to dlatego, że sama kiedyś próbowałam i ledwo nogę postawiłam i runęłam jak długa >.>
Opowiadanie bardzo mi się podobało, w szczególności od momentu zamknięcia Sono i You w składziku xD Napisałabym, że chcę jeszcze, ale podejrzewam, że to koniec.
od 3 godzin pisze komenta XD spoko... równiez nie będzie długi >.> ale... JEJCIU DZIĘKUJE CI BARDZO... JESTEM TAKIM FEJMEM I W OGÓLE ŻE SZOK XD *szpan*
OdpowiedzUsuńpodobało mi się, ale czytałam to chwile temu i już nie wiem co napisać... fakt, że najbardziej lubie SanoxAyame ale SonoxYo też może być C: w sumie to tylko nie wyobrażam sobie yaoi z Yuu i Anzim... a Anzim to już w ogóle O.O nie wiem dlaczego >.>
O ja co ja znalazłam xD
UsuńLepsze odkrycie niż moje yaoi xD
Akurat słuchałam Matenrou Opera i zauważyłam, że masz ich w spisie zespołów, to nie mogłam nie przeczytać. Shocik absolutnie uroczy, lubię takie podchody w opowiadaniach, a jeszcze w połączeniu z Twoimi nie do końca przewidywalnymi zakończeniami to całkiem miód malina :3 nie spodziewałam się, że Yuu może być na serio zakochany, a tu taka niespodzianka! Mam nadzieję, że może kiedyś pojawi się coś z udziałem chłopaków z Matenrou :3
OdpowiedzUsuń*coś jeszcze
Usuń*coś jeszcze
Usuń