Teoretycznie miał być mega-shot, ale nie wiem, co z tego wyszło... Chyba po prostu takie dłuższe opowiadanie, w szczególności, że ma zaledwie 40 stron w wordzie (a poprzednie moje mega-shoty miały ponad 70). Pisane razem z Aoi Konoe.
Głównie to ja nakreśliłam pomysł (w ogóle uparłam się na taką temtykę - Kita tyran-despota), więc nie wiem czy się spodoba, no ale... mimo wszystko endżoj!
Tytuł: Angeldust
Autorzy: Aoi Konoe i Kita
Paring: Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ: mega-shot
Gatunek: horror, science-fiction, fantasy
Zero odchylił się na krześle
obrotowym i odrzucił akta na biurko, po czym splótł dłonie na brzuchu i
uśmiechnął się kpiąco.
- Zdaje się, że to nie sprawa dla panienek – zakpił, spoglądając w
stronę Hizumiego, którego aktualnie najbardziej interesował rozkręcony
długopis.
- Właśnie dlatego dziwię się, że wyznaczyli cię do tego –
odpowiedział również mało przyjemnie. – Do tej pory zastanawiam się, kogo
musiałeś przekupić, żeby zostać śledczym… W dodatku stać na tak wysokim
szczeblu, aby dawali ci sprawy związane z masowymi morderstwami – spojrzał na
niego z pobłażaniem.
- Ja jestem po prostu dobry w tym, co robię w przeciwieństwie do
ciebie – prychnął i wyjął z kieszeni paczkę papierosów, po czym wsunął jednego
między wargi i odpalił. Dmuchnął dymem prosto w twarz chłopaka siedzącego po
drugiej stronie biurka, wiedząc, jak tamten tego nienawidził. – Dobra, ale
zostawmy te uprzejmości na później – zarządził. – Skoro mam już z tobą
pracować, niedołęgo, to nie chcę tracić dodatkowego czasu na użeranie się z
tobą i słuchanie twojego szczekania – machnął ręką w lekceważącym geście. –
Ustalmy, co wiemy.
- Pięć ofiar. Zabójstwa nastąpiły w parku Ueno, Asakusie lub stacji
Shinbuya, czyli w bardzo zatłoczonych miejscach, jednak mimo to żadna kamera
ani przechodzień nie zauważył niczego podejrzanego. To musi być jakiś
psychopata, gdyż… – wskazał na teczkę. – Sam zresztą widziałeś te zdjęcia.
Totalna masakra; nie umiem tego inaczej określić – pokręcił głową.
Shimizu wszystkie informacje notował na tablicy, na której również
zawiesił mapę, gdzie zaznaczył punkty, które oznaczały miejsca dokonania
przestępstwa.
- Ofiarą byli tak samo mężczyźni jak i kobiety, więc raczej wątpię,
żeby chodziło tu o rozżaloną żonę, czy męża, który wpadł na genialny pomysł
zarżnięcia kochanków drugiej połówki – wywrócił oczyma. – Zabójstw zawsze
dokonywano w nocy, między godziną pierwszą a trzecią nad ranem… - chłopak
zamyślił się.
- Uważasz, że mamy do czynienia z psychopatą, który tworzy jakiś
wzór? Godzinami, w które popełniono morderstwa, miejscami i samymi ofiarami
chce nam coś przekazać?
- Naoglądałeś się za dużo Sherlocka Holmesa – wyśmiał go Michi. –
Ogranicz wizyty w wypożyczalni płyt wideo, co? – prychnął, na co Hizumi założył
ręce na piersi i naburmuszył się. W ostatniej klasie liceum miał go już dość,
na studiach sam ledwo powstrzymywał się od zamordowania Shimizu, a teraz musiał
jeszcze się z nim użerać w pracy. Że też musiał zostać przydzielony do tej
sprawy… nie; stop. Sprawa bardzo mu odpowiadała, lubił takie łamigłówki. Tylko
dlaczego Zero musiał też się tym zajmować?
- Nie nauczyłeś się, że na samym początku nie można odrzucać żadnej
teorii? – zganił go Yoshida, zakładając nogę na nogę. – Na razie wzór tworzy
krzywą otwartą. Założę się, że to jeszcze nie koniec – powiedział pewnie.
- Czasami myślę, że ty powinieneś grać w filmach, a nie siedzieć na
komendzie – Zero był dziś nad wyraz kąśliwy. – Czy ofiary coś łączyło?
- Zdaje mi się, że nie, ale trzeba byłoby to dokładniej
przestudiować – odpowiedział chłodno Hiroshi.
- W takim razie przejrzyj to dokładnie – podsunął teczkę z aktami
pod nos wspólnikowi, po czym zdjął swój płaszcz z wieszaka i założył go.
- A ty gdzie? – fuknął Hizumi. – Znów się z kimś umówiłeś? –
zapytał, a cynizm opływał jego wypowiedź z każdej strony.
- Taki los – zaśmiał się Zero i wzruszył ramionami. – Nie moja wina,
że jestem rozrywany przez PANIE – zaznaczył i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Yoshida wywrócił oczyma. Shimizu jak zwykle musiał podkreślić to, że
interesował się tylko i wyłącznie płcią piękną. Zgadywał, że szatyn będzie mu
wypominał do końca życia ten incydent z liceum, kiedy to Zero dowiedział się o
tym, że Hiroshi zadurzył się w nim – oczywiście teraz już mu przeszło!
Zrozumiał jaki był głupi! Michi pokazał mu się z najgorszej strony, a Hizu nie
dość, że stracił nim zainteresowanie, to zaczął go nie znosić.
Brunet westchnął ciężko i otworzył ponownie teczkę. Rozłożył akta
dotyczące ofiar obok siebie i zaczął je dokładnie studiować, zapisując
informacje na tablicy.
Pierwszą z ofiar był: Mamoru Hashimoto, lat 32, wdowiec, bezdzietny,
inżynier budowlany. Został zamordowany w parku Ueno o godzinie 01:32. Uduszono
go, a następnie zmasakrowano jego zwłoki – klatka piersiowa rozerwana, jakby
ktoś próbował wyrwać mu serce, ale w połowie „zabiegu” rozmyślił się. Nogi
wyglądały jakby zostały odrąbane siekierą na wysokości kolan.
Drugą ofiarą była: Kumi Ito, lat 18, niezamężna, bezdzietna,
uczennica szkoły fryzjerskiej. Została zamordowana w Asakusie o godzinie 03:11.
Wyrwano jej kręgosłup.
Trzecią ofiarą była: Yui Arai, lat 40, zamężna, posiadająca dwójkę
dzieci –córkę; Noriko Okamoto i syna; Reiji Arai, nauczycielka w prywatnej szkole
muzycznej, pianistka. Została zamordowana w Asakusie o godzinie 01:49. Została
przywiązana za ręce do sufitu, dotkliwe pobita, a następnie oskalpowana.
Znaleziono ją w damskiej toalecie – sprzątaczka zgłosiła, że coś jest nie tak,
kiedy zobaczyła, że drzwi prowadzące do łazienki zostały zabarykadowane.
Czwartą ofiarą był: Kaito Endo, lat 64, wdowiec, posiadający jedno
dziecko – córkę; WakakoFukuda, inwalida – jeździł na wózku z powodu niedowładu
nóg. Został zamordowany na stacji Shinbuya o godzinie 02:02. Został zatłuczony
własnym wózkiem inwalidzkim. Miał rozbitą czaszkę, uszkodzony kręgosłup oraz
wyłupane oczy.
Piątą ofiarą była: Chie Nakamura, lat 21, zaręczona z IsaoAoki,
bezdzietna, kelnerka. Została zamordowana w parku Ueno o godzinie 2:26. Prawdopodobnie
została utopiona, jednak nie zostało to jeszcze potwierdzone, gdyż znaleziono
ją w parku, a w jej płucach zalegała
woda. Jako jedyna z ofiar była molestowana seksualnie. Już po śmierci skóra z
jej twarzy została zerwana.
Hizumi przyjrzał się tym wszystkim informacją jeszcze raz i potarł
skronie. Upił kolejny łyk kawy i odszedł dwa kroki w tył, licząc, że z daleka
dostrzeże może jakiś wzór… a może Zero jednak miał rację – może ostatnio
przesadził z tymi filmami wideo?
***
Michi wszedł do gabinetu i spojrzał na Yoshidę, który leżał na
biurku i do góry nogami wpatrywał się przekrwionymi oczyma w tablicę, która
została gęsto zapisana jego drobnym druczkiem.
- Nie mów, że siedziałeś tu całą noc… - westchnął nowoprzybyły.
- Mogę to napisać – prychnął Hiroshi, po czym ziewnął rozdzierająco.
- Znalazłeś coś przynajmniej?
- Tak; że to, ni chuja, nie ma ze sobą żadnego związku. To muszą być
przypadkowe ofiary.
- Czyli twój „krąg idealny” nie wypalił? – zaśmiał się okropnie szatyn.
Uwielbiał męczyć partnera… w śledztwie, rzecz jasna! Byli partnerami w
śledztwie! Tylko i wyłącznie! Shimizu pomyślał o sytuacji sprzed kilku, a nawet
można by już powiedzieć, kilkunastu lat i wzdrygnął się. Jak on niby miałby być
z Hiroshim? Prędzej zrobiłby sobie krzywdę…
- Czy ty się w końcu zamkniesz? – warknął Hizu. – Nie dość, że ja
pracuję, kiedy ty szlajasz się po burdelach i świetnie się bawisz, to jeszcze
nie potrafisz wykrzesać ni krzty szacunku dla mojego poświęcenia! – zdenerwował
się starszy.
- Jesteś pracoholikiem – Zero wzruszył ramionami i zasiadł na swoim
stałym miejscu. – Zresztą… czy ja ci zabraniam szlajać się po burdelach? Jak
masz ochotę to odwiedź „koleżanki”. Ja akurat umawiam się z kobietami na
poziomie – uśmiechnął się z wyższością, po czym zwalił chłopaka z biurka, przez
co ten wylądował na podłodze.
- Pożałujesz… - syknął brunet, powoli podnosząc się na nogi i sycząc
z bólu.
- Już żałuję, że cię poznałem – fuknął bezlitośnie, po czym
przejrzał szybko zapiski na tablicy. – W takim razie dziś zajmiemy się wywiadem
z rodzinami ofiar… - mruknął i wstał, ponownie kierując się do wyjścia. – Może
pojadę sam, co? Ty odstraszasz ludzi, będąc w takim stanie…
- Czy ty nie rozumiesz prostego polecenia „zamknij się”? – warknął
Hizumi, szybko zakładając kurtkę i powstrzymując się od kolejnego ziewnięcia. –
To, że zostaliśmy zmuszeni do współpracy nie oznacza, że mam wysłuchiwać tego
jak zwalasz na mnie swoje kompleksy i wyżywasz się na mnie, rekompensując sobie
w ten sposób niepowodzenia życiowe… których notabene było wiele… - powiedział i
wyszedł, nie czekając na współpracownika.
Zero przez chwilę stał w osłupieniu, po czym uśmiechnął się nikle i
pobiegł za Hizumim. Ten dzień zapowiadał się ciekawie…
Hizumi
na pierwszy ogień postanowił wziąć narzeczonego Chie Nakamury. Z tego, co
zdążył się dowiedzieć podczas bezsennej nocy, pracował jako informatyk w małej
firmie elektronicznej, która dopiero co weszła na rynek. Liczył na to, że dowie
się czegoś użytecznego choć z doświadczenia wiedział, że nie będzie łatwo. Lecz
była jedna rzecz, która nie dawała mu spokoju.
-
Dwa morderstwa w parku Ueno, dwa w Asakusie i jedno w Shinbuya. Nie wydaje ci
się to trochę podejrzane? – spytał siedzącego obok niego na miejscu pasażera
Zero. – Co te ofiary robiły tam nocą?
-
Wybrały się na spacer – prychnął tamten w odpowiedzi. – Skąd mam to wiedzieć?
Przecież właśnie w tym celu jedziemy przesłuchać ludzi, którzy je znali.
Hiroshi
zacisnął mocniej palce na kierownicy. Stłumił w sobie chęć gwałtownego
zahamowania i wyrzucenia Michiego z samochodu, bo mimo całej swojej niechęci,
drugi detektyw mógł być całkiem przydatny.
-
Nie będziesz palić w moim aucie – zastrzegł, gdy zobaczył, że Zero wyciąga
paczkę papierosów i zapalniczkę. – Jak wysiądziemy to będziesz mógł do woli
niszczyć sobie zdrowie, a nie moją tapicerkę.
Zatrzymali
się na parkingu przed dwoma wysokimi wieżowcami i wysiedli z samochodu.
-
Skąd wiesz, że Isao Aoki będzie akurat w pracy? – zapytał Zero idąc za Hizumim w
stronę jednego z budynków.
-
Przeczucie – odparł krótko Hiroshi, niczego nie wyjaśniając.
-
Powiedz mi jeszcze, że masz szósty zmysł lub wrodzoną intuicję – sarkazm w tych
słowach był aż nadto widoczny.
-
Gdybyś się bardziej przykładał do śledztwa to byś wiedział, dlaczego mam
podstawy by tak uważać! Jeśli nie masz ochoty pomagać, to mi nie przeszkadzaj –
zdenerwowany Hizumi przyspieszył kroku zostawiając za sobą drugiego mężczyznę.
Otworzył
szklane drzwi i wszedł do budynku, kierując się od razu w stronę informacji.
Zauważył przez ramię, że Zero szedł za nim wolnym krokiem. Bóg jeden raczył
wiedzieć, jak bardzo chciał się od niego uwolnić. Jak mógł być kiedyś taki
głupi i zadurzyć się w kimś takim?
-
Przepraszam, gdzie się mieści biuro firmy HighTechnology? – spytał starszą
panią stojącą za blatem.
-
Trzecie piętro, pokój numer 25.
-
Nadal uważam, że przyjechaliśmy tu na darmo – oznajmił Zero, gdy Hizu
podziękował kobiecie i poszedł w stronę windy.
- To
samo byś powiedział gdybyśmy pojechali do jego domu – Hiroshi wszedł do środka
i nacisnął guzik z odpowiednim numerem piętra. – Dlatego z łaski swojej, nie
odzywaj się, jeśli nie masz nic mądrego do powiedzenia.
Zero
uśmiechnął się krzywo. Ta osoba, którą stał się po tylu latach Hizumi,
stanowczo różniła się od tej z czasów liceum. Podświadomie zadawał sobie
pytanie, czy się do tego aby nie przyczynił, mimo że znał na to odpowiedź. Cóż,
pomyślał Michi, nie trzeba było zostawać pedałem.
Wysiedli
na odpowiednim piętrze i poszli wzdłuż korytarza aż dotarli do drzwi z
numerkiem 25. Hizumi zapukał lekko do drzwi i na ciche ‘proszę’ obaj detektywi
weszli do środka.
- W
czym mogę pomóc? – spytał mężczyzna siedzący za biurkiem; krótkie włosy,
okulary na nosie i koszula w kratkę nadawały mu wygląd typowego nerda.
-
Przyszliśmy do pana Aokiego – Zero wysunął się przed Hiroshiego. – Zastaliśmy
go może?
-
Tak, to ja.
-
Jesteśmy z policji. Detektyw Shimizui, detektyw Yoshida z wydziału zabójstw –
przedstawił ich Hizumi wyciągając swoją oznakę. – Przyszliśmy zadać panu parę
pytań odnośnie pańskiej narzeczonej.
- Czy
coś się stało? – Isao natychmiast się zaniepokoił.
-
Tak, i właśnie dlatego potrzebna nam pańska pomoc – powiedział Zero rozglądając
się po pokoju.
-
Bardzo mi przykro, że muszę przekazywać panu tą wieść, lecz Chie Nakamura
została zamordowana zeszłej nocy – Hizumi poczuł się niezręcznie; nienawidził
takich sytuacji.
- O
Boże… - mężczyzna zakrył dłońmi twarz i zaczął płakać zanosząc się głośnym
szlochem, na co detektywi odwrócili wzrok.
Widząc,
że Zero otwiera usta by coś powiedzieć, Hiroshi szybko kopnął go w kostkę
nakazując tym samym milczenie.
-
Daj mu chwilę wytchnienia – szepnął. – To, że ty nie masz serca nie znaczy, że
innego nie posiadają.
Michi
skrzywił się nieznacznie, lecz nic nie odpowiedział czekając cierpliwie jak
Isao powstrzyma ten nagły wulkan emocji. Obszedł naokoło pokój, ale gdy nie
dostrzegł nic ciekawego, stanął przy oknie i wyjrzał na zewnątrz.
- Co
robiła wczoraj wieczorem? – spytał Hizumi, kiedy mężczyzna się uspokoił.
Odpowiedziała
mu cisza, w czasie której można było usłyszeć bicie własnego serca. Detektyw
westchnął ciężko. Czemu ludzie musieli wszystko utrudniać? Przecież w ten
sposób nic nie osiągną.
- Te
informacje będą bardzo pomocne w śledztwie – spróbował znowu, lecz i tym razem
nie otrzymał odpowiedzi.
- Do
cholery jasnej! – warknął zniecierpliwiony Zero. – Chcemy złapać mordercę
twojej narzeczonej. Odpowiedz nam!
-
Z..z tego co wiem, nigdzie wczoraj nie wychodziła – odparł w końcu Isao
roztrzęsionym głosem.
-
Ktoś do niej dzwonił lub przyszedł?
-
Nie…Chociaż chwila, był jeden telefon, ale nie wiem od kogo.
Detektywi
zadali jeszcze parę pytań i zrobili notatki. Nie zdołali wydusić z Aokiego nic
więcej, dlatego pożegnali go i wyszli z biura.
- Jesteś
podłą mendą bez serca – Hizumi naskoczył na Zero, gdy tylko znaleźli się na
korytarzu. – Nie widziałeś, że przechodził załamanie nerwowe?
-
Nie jestem psychologiem – odparł spokojnie Michi, patrząc na drugiego mężczyznę. – Moim zadaniem jest złapanie mordercy, nieważne
jakim kosztem. Dlatego ty się nie nadajesz do tej roboty – uśmiechnął się
ironicznie. – Lepiej z niej zrezygnuj.
-
Pierdol się – odparł grzecznie Hiroshi i poszedł przed siebie.
***
Ich praca w terenie zakończyła się dopiero późnym wieczorem.
Przesłuchania nie okazały się iść tak sprawnie, jakby sobie tego życzyli. Obaj
detektywi, alew szczególności Zero, przyzwyczaili się do rozmowy z zabójcami i
domniemanymi zbrodniarzami, z którymi wymiana zdań była krótka, a czasem
niemalże chamska, przepełniona psychologicznymi zagraniami – te stosował dziś
Yoshida, jednak Michi zdawał się nie mieć cierpliwości do kolejnych
zalewających się potokami łez osób, dlatego, po którejś z kolei reprymendzie od
Hizu, po prostu stanął z boku i notował co ważniejsze informacje, podczas gdy
samą rozmowę prowadził brunet.
- Gówno się dowiedzieliśmy – burknął Zero, opadając ciężko na swoje
wysłużone krzesło w gabinecie.
- A co? Może mieliśmy nie pojechać do tych osób i czekać aż oni sami
się do nas pofatygują? – prychnął. – Tak, jeśli poczekamy jeszcze trochę z
pewnością i sam zabójca przyjdzie na posterunek i przyznawszy się do winy,
poprosi, aby go skuć i wsadzić do pierdla na dożywocie – przewrócił oczyma.
- Boże… Ja słowo, ty pięćdziesiąt! Powiedziałem tylko, że nic
istotnego nikt nam nie powiedział, więc można uznać, że nadal stoimy w miejscu…
- No nie tak do końca… Przynajmniej znaleźliśmy kilka wspólnych
cech, które zawsze łączyły wszystkie ofiary i ich rodziny – zauważył
optymistycznie Hizumi; zawsze potrafił znaleźć światełko w tunelu w
przeciwieństwie do Zero, który światła nie widział nawet, kiedy skierowało się
na niego reflektor. Dla Shimizu sukcesem było dopiero rozwiązanie sprawy;
dopiero wtedy pozwalał sobie na nikły uśmiech.
- Taa… Wiemy, że w przeddzień śmierci ofiar zawsze ktoś do nich
dzwonił – szatyn założył nogi na biurko.
- Ponad to dowiedzieliśmy się, że każda z ofiar należała do rodziny
katolickiej i to w dodatku bardzo wierzącej. Same ofiary były bardzo aktywne w
parafiach, do których przynależały i…
- No błagam cię! – Michi wybuchnął śmiechem, przerywając koledze. –
Skończ z tymi filmami! – mało nie popłakał się ze śmiechu. – W jakim ty świecie
żyjesz? Myślisz, że tu każdy należy do jakiejś sekty albo udaje Kubę
Rozpruwacza?
- Nie – odpowiedział zimno Hiroshi, któremu za nic nie było do
śmiechu. – Ale w przeciwieństwie do ciebie, ja nie ignoruję żadnych informacji.
Naprawdę, nie wiem jak z takim podejściem stałeś się detektywem o tak dobrej
opinii… - pokręcił głową i założył ręce na piersi, co było znakiem, że został
urażony. Zero uśmiechnął się krzywo. – Jest również trzecia informacja: nikt z
rodziny nie wiedział o tajemniczym, nocnym wymknięciu się ofiary, z czego
wnioskuję, że mogło chodzić o narkotyki albo inne używki – wzruszył ramionami.
- Młodzież i narkotyki, to jeszcze ma sens… Myślisz, że
czterdziestoletnia pianistka i sześćdziesięciocztero-letni inwalida ćpali? –
spojrzał na niego z politowaniem.
- Powiedziałem także: „inne używki”. Może inwalida był zdesperowany
i uzależnił się od alkoholu? A pianistka wypalała dwie paczki fajek dziennie? -
wzruszył ramionami. – Nie wiadomo. Trzeba sprawdzić. Poza tym kwestia religii
też nie jest zamknięta i również należałoby wywiedzieć się na ten temat czegoś
więcej…
- No Agata Christi, jak nic! – parsknął Shimizu. – Wiesz, ja też
lubię czytać dobre kryminały, choć spotykam się z nimi na co dzień, ale ja żyję
w realnym świecie, a ty… Ty weź się lecz człowieku… - puknął się palcem w
czoło, pokazując Hizu, że jest nienormalny. – To, że ty interesujesz się
mistycyzmem nie oznacza, że inni też, wiesz? Myślisz, że seryjny morderca
patrzy, kto w niedzielę idzie do kościoła, a kto nie? I może jeszcze, kto
wpuszcza Jechowych, a kto udaje pijanego, żeby ich odstraszyć? – zakpił.
Hizumiego zaskoczył fakt, że Michi po tylu latach nadal pamiętał,
czym fascynował się w liceum… i do dziś. Fakt, Yoshida lubił zagłębić się w
świat religii, który był dla niego jedną wielką, interesującą niewiadomą.
Zgłębiał ją samotnie, choć czasem korzystał z wiedzy i materiałów brata, który
został zakonnikiem oraz zaprzyjaźnionego księdza, którego poznał przez brata.
- Myśl, co chcesz – Hiroshi był dziś nadzwyczaj oschły. – I tak to
sprawdzę, i tak – powiedział obojętnie i zgarnął zeszyt szatyna, po czym zaczął
go przeglądać. – No, idź już – warknął po chwili.
- Niby gdzie? – zdziwił się Zero.
- Dziś z nikim się nie umówiłeś? - cynizm sączył się z jego
wypowiedzi. – No nie wierzę…
- Nie, dzisiaj z nikim się nie umówiłem – potwierdził Shimizu,
zgrzytając zębami. Jak widać, Yoshida też potrafił się odgryźć. – I co ci do
tego?
- Nic mi do tego – burknął, zakładając nogę na nogę i ponownie
wracając do zapisków.
- Wybacz, nie umawiam się z pedałami – zaśmiał się dźwięcznie i
okropnie. – Wiem, że byś chciał – wystawił mu język. Hizumi zachłysnął się
powietrzem.
- No chyba żartujesz! – krzyknął oburzony. – Wypraszam sobie,
ćwierćinteligencie! Ja natomiast nie umawiam się z niedorozwiniętymi formami
życia!
- A kiedyś…
- Kiedyś byłem młody i głupi… i nie znałem cię – szybko odparował
brunet. – Teraz cię znam i wiem, że prędzej skoczyłbym z mostu niż gdziekolwiek
bym z tobą wyszedł – prychnął. – A sugerowałem ci wyjście, dlatego, że skoro
masz krytykować to, iż znajduję kolejne informacje do potwierdzenia, to chyba
lepiej byłoby gdybyś już sobie poszedł, co? Ja zająłbym się sprawą, a ty
zebrałbyś oklaski – wywrócił oczyma. – Poza tym… kiedy cię nie ma, lepiej mi
się pracuje – uśmiechnął się kwaśno.
- Znów będziesz siedział tu całą noc? Już jedną zarwałeś, więc…
- A co ci do tego?! – fuknął wściekle.
- Niby… nic – wzruszył ramionami, jednak widząc oblicze Hizu,
stwierdził, że dziś trochę przeholował. Nie chciał znowu AŻ tak rozwścieczyć
bruneta, który teraz wręcz trząsł się z nerwów, które nim szargały. – Jak
chcesz sobie tu siedzieć kolejną noc… to siebie siedź – powiedział obojętnie,
mimo że trochę bał się o Yoshidę. Druga bezsenna noc, spędzona nad tonami
makulatury dotyczącej sprawy na pewno odbije swoje piętno na nim, pomyślał
współczująco Zero, jednak nie mógł w żaden sposób okazać tego współczucia, bo
jeszcze Hiroshi mógłby sobie coś pomyśleć; i co wtedy by było?! Dodatkowo Michi
odczuwał wyrzuty sumienia ze względu na to, że on spędzał czas na randkowaniu i
spokojnie się wysypiał, a Hizumi tu ślęczał i się męczył. – Spróbuję poszukać
czegoś na własną rękę – mruknął cicho, wziął swój płaszcz i wyszedł, cicho
zamykając za sobą drzwi. Po chwili coś w nie uderzyło – chyba brunet wyładował
swoją złość, rozbijając kubek o drzwi, którym z pewnością wolałby cisnąć w
współpracownika.
***
Zero jak zwykle przyszedł punktualnie do pracy. Wdrapał się po
schodach na drugie piętro i wszedł do gabinetu, gdzie zastał… śpiącego Yoshidę.
Chłopak usnął otoczony murem pustych kubków po kawie na niewygodnym, twardym
krześle. W dodatku spał w mało wygodnej pozycji – półleżał na biurku,
jednocześnie siedząc na krześle, które było niebezpiecznie przechylone do
przodu. Michi stwierdził, że jeszcze chwila, a Hiroshi może spaść, a do tego,
znając tą siermięgę, przewidywał, że brunet przy tym mógłby sobie coś zrobić.
Westchnął ciężko i pokręcił głową z politowaniem, wywracając oczyma. Mimo
wszystko musiał przyznać, że ten widok był rozczulający.
Podszedł do kolegi i delikatnie wsunął ręce pod jego kolana i
wygięte w łuk plecy. Shimizu zgadywał, że kiedy tylko chłopak się obudzi,
będzie narzekał, że wszystko go boli. Michi wziął go na ręce i ostrożnie
przeniósł go na o niebo wygodniejszy, głęboki fotel, na którym przynajmniej
można było się rozłożyć. Sam szatyn nieraz na nim sypiał, kiedy był tak mocno
zaaferowany jakąś sprawą, że nie wracał do domu. Powoli ułożył kolegę na
plecach, po czym poprawił mu wygniecioną, popielatą koszulę, która odsłoniła mu
dolne partie brzucha. W tym momencie Hizumi szarpnął się i otworzył oczy.
Odtrącił rękę Zero i spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Co ty robisz? – wybełkotał sennie.
-
Nie pomyśl sobie tylko nie wiadomo czego – mruknął Michi prostując się szybko.
– Zasnąłeś przy biurku więc cię przeniosłem.
-
Mogłeś mnie obudzić – odparł już bardziej przytomnie Hiroshi przecierając oczy.
– Która godzina?
-
Dziewiąta. Ile ty w ogóle spałeś? – spytał Zero widząc cienie na twarzy
drugiego detektywa, które kontrastowały z bladą cerą.
-
Jakieś dwie godziny, może trzy... Przyniesiesz mi kawę? – Hizumi spojrzał z
nadzieją, lecz zaraz sobie przypomniał z kim ma do czynienia i powiedział
szybko: - Sam pójdę.
Michi
pokręcił z politowaniem głową i podszedł do tablicy, na której były zdjęcia
ofiar, miejsc zbrodni i ewentualnych podejrzanych. W przeciwieństwie do
Hiroshiego, nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli, że te morderstwa mogły
być na tle religijnym. Wiarę w Boga uważał za moment słabości i zabobon; czemu
miałby żyć w ciemności? Usiadł na krześle i zaczął głęboko myśleć. Co mogło
łączyć ofiary oprócz wiary? Co takiego pominął? Ten telefon…Kto do nich dzwonił?
-
Dasz radę zdobyć bilingi rozmów? – spytał Hizumiego, gdy ten wrócił trzymając
kubek z kawą w ręce.
-
Nie będzie z tym najmniejszego problemu – zabrzmiała twierdząca odpowiedź. –
Poza tym myślę, że powinniśmy pójść w nocy na miejsca zbrodni – oświadczył
Hiroshi, upijając trochę napoju.
-
Jak na to wpadłeś geniuszu? –sarknął Zero, który już taką opcję wcześniej
rozważał.
Yoshida
spojrzał szeroko otwartymi oczami na mężczyznę, zdziwiony jego nagłą zmianą
zachowania i zacisnął usta w cienką linię. Powinny być jakieś limity tej
niekończącej się złośliwości w stosunku do jego osoby.
-
Albo będziesz pracować ze mną albo sam się zajmiesz wszystkim – ostrzegł,
kładąc nacisk na każde słowo tego zdania; w końcu nie będzie ciągle znosić
zmian nastroju Zero.
- Naprawdę
– Michi uśmiechnął się szeroko siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. –
Wydawało mi się, że bardzo ci zależy na tej sprawie.
-
Ale bardziej na moim zdrowiu psychicznym – warknął nieprzyjemnie Hiroshi. –
Martwię się, że przy tobie cofnę się w rozwoju i zacznę reprezentować twój
poziom inteligencji.
-
Który na chwilę obecną i tak jest wyższy od twojego – odparował drugi
mężczyzna. – O ile pamiętam, to wcale nie ja siedziałem w szkole podczas
wakacji bo miałem braki w nauce.
Hizumi
aż zachłysnął się powietrzem. Czy to jego wina, że często chorował?
-
Idę stąd – warknął zły. – Nie będę tu siedział i wysłuchiwał ciągłej krytyki –
z tymi słowami zatrzasnął głośno za sobą drzwi.
Zero
wpatrywał się chwilę w miejsce, gdzie przed paroma sekundami stał Hiroshi, a
potem westchnął ciężko i wyciągnął telefon.
-
Hizumi, wracaj tu – powiedział spokojnie, gdy po drugiej stronie usłyszał „moshi,
moshi”.
-
Nie póki… Skąd masz mój numer telefonu?! – krzyknął zaskoczony detektyw do
słuchawki, ogłuszając prawie Michiego.
-
Znalazłem w papierach – odparł Zero bawiąc się kosmykiem swoich włosów. –
Słuchaj, w tym mieście grasuje jakiś seryjny morderca, w każdym razie wszystko
wskazuje na to, że mamy do czynienia z jedną osobą, więc nie zachowuj się jak
dziecko!
Odpowiedziała
mu już tylko cisza. Zerknął na wyświetlacz i zobaczył, że Hizumi się rozłączył.
-
Pięknie – walnął pięścią w oparcie kanapy; za nic by się nie przyznał, że
nawalił.
Głośny
sygnał powiadomił o przysłanym sms’ie. Nie spodziewał się, że to coś ważnego,
więc zdziwił się widząc wiadomość od Yoshidy. „Dziś o 21 przy bramie parku
Ueno.”
Zero stał w oknie i przyglądał się, jak Hizumi odchodził w stronę
ulicy. Z takiej odległości wyglądał wręcz groteskowo – chudy, przygarbiony,
ledwo trzymający się na nogach o własnych siłach – jednak Shimizu wcale nie
było z tego powodu do śmiechu. W jakiś niezrozumiały dla niego sposób martwił
się o współpracownika; może czuł wyrzuty z tego powodu, że to właśnie przez
niego Yoshida miał na karku nieprzespane dwie noce i wyglądał jak swój własny
cień, a może on sam po prostu dziwaczał.
Nie chciał urazić bruneta znowu AŻ tak mocno… Wiedział, że do
najprzyjemniejszych typów człowieka nie należał, jednak żeby zaraz oburzać się
znowu aż tak? To chyba była przesada! W końcu nie byli już dziećmi! Prychnął,
jednak zaraz znów coś ścisnęło go za serce…
No dobra, mógł podarować sobie kilka uwag, ale z pewnością nie
przyznałby się do tego głośno, a już tym bardziej przed Hiroshim. Postanowił,
że na kolejnym spotkaniu z chłopakiem, postara się być wobec niego obojętny…
mimo że wiedział, iż to nie będzie proste.
Strasznie przeszkadzała mu świadomość, że Hizumi był homoseksualistą
– był konsekwentny, gody zaufania, pracowity i sumienny; był świetnym
detektywem i materiałem na męża oraz ojca – więc dlaczego nim nie został? Dla
Michiego było to nie do pojęcia… Słowo „gej” kojarzyło mu się z niskim
chłopaczkiem z tlenionymi włoskami, który bardziej przypominał dziewczynkę niż
chłopca, lubował się w różowym kolorze i uwielbiał hello kitty –Yoshida
natomiast był totalnym zaprzeczeniem tego wyobrażenia. Był inteligentny, śmiało
można powiedzieć, że nieco zagadkowy i tajemniczy, a w dodatku jako kolory
upodobał sobie czerń i wszelkie odcienie szarości. Ale najgorsze w tym
wszystkim było to, że mogliby zostać najlepszymi przyjaciółmi, że Shimizu miał
cholerną ochotę zaprosić go na piwo po pracy; gdyby tylko brunet nie
interesował się tą samą płcią.
Poza tym Zero miał „traumę” – zgadywał, że myśl o tym, iż Hiroshi
kiedyś się w nim zakochał będzie prześladować go do końca życia. Po prostu nie
mógł tego zapomnieć… i mu tego wybaczyć…
***
- Wystawił mnie, skurwysyn – warknął, czekając już dłuższy czas pod
bramą na Hizumiego. – Pewnie w ten sposób chciał się odgryźć… - pociągnął
nosem, przestępując z nogi na nogę i próbując się ogrzać, stojąc w przeciągu.
Lodowate bicze północno-wschodniego wiatru smagały go niemiłosiernie.
Wtem jego telefon zaczął wibrować. Wyjął urządzenie z kieszeni i
przeczytał sms’a, którego właśnie dostał. „Gdzie jesteś? Obiecałeś dziś do mnie
przyjść!” – nieznany nadawca. Zero nawet nie musiał zastanawiać się nad tym,
kto to napisał: Yuiko, kobieta, z którą ostatnio umówił się na randkę. Jak
zwykle mu nie wyszło… „Jak zwykle” oznaczało, że ona zainteresowała się nim,
natomiast on nie miał zamiaru widzieć jej już nigdy więcej. Z każdym kolejnym
spotkaniem z jakąkolwiek kobietą, tracił nadzieję, że kiedyś znajdzie tą
jedyną…
Nie odpisał.
Uznał, że skoro Yoshida nie przyszedł, to będzie musiał zacząć
poszukiwania na własną rękę. Park Ueno był ogromny, więc zapewne zajmie mu to
masę czasu…
Ruszył dziarskim krokiem przed siebie. Odkąd wiadomość o dziwnych
morderstwach trafiła do mediów Asakusa, stacja Shinbuya oraz park Ueno odwiedzało
niewiele osób – szaleńcy, a w mniemaniu Michiego idioci, szukający mocnych
wrażeń, zdesperowani ludzie pragnący śmierci, jednak na tyle słabi, że nie
potrafili popełnić samobójstwa oraz neandertalczycy, którzy nie oglądali
telewizji, nie słuchali radia ani nie mieli dostępu do Internetu – Shimizu
wątpił, czy w obecnych czasach rzeczywiście istniał ten trzeci typ ludzi w
stolicy jednego z najlepiej rozwiniętych krajów na świecie, ale postanowił
zastanowić się nad tym kiedy indziej.
Zboczył ze ścieżki, która była oświetlona latarniami i zaczął krążyć
po bezdrożach. Wyjął z kieszeni latarkę i włączył ją. Oświetlał sobie nią
drogę, jednocześnie szukając jakiś poszlak, które ktoś mógł pominąć w wąskim
snopie białego światła.
- Nie, wcale nie widać, że jesteś detektywem szukającym jakiegoś
tropu – usłyszał za sobą głos, na którego dźwięk aż podskoczył. Odwrócił się
gwałtownie.
- Matko! Wystraszyłeś mnie! – warknął na bruneta, który był ledwo
dostrzegalny w ciemnościach. – Myślałem, że mnie wystawiłeś!
- A nawet jeśli tak bym zrobił, to co z tego? – wzruszył ramionami.
– Tylko ty masz prawo być dla mnie chamski? – prychnął. – Zresztą… Nie będziemy
szukać żadnych poszlak, bęcwale – wyrwał mu latarkę z ręki i wyłączył ją, po
czym schował do kieszeni własnej kurtki. – Myślisz, że coś tu znajdziesz? Raz: jest
noc i gówno widzisz. Dwa: był już tu „batalion” policyjny, który przeszukał
każdy skrawek ziemi i zakątek. Trzy: wariaci, którzy uważają morderstwa za
niezłą zabawę i szukają mocnych wrażeń już byli tu przed tobą i nawet jeśli
nasz oddział czegoś nie zgarnął, to zrobili to oni – pouczył współpracownika,
patrząc na niego z politowaniem.
- W takim razie, po co mnie tu zaciągnąłeś?
- Będziemy potencjalnymi ofiarami – oznajmił Hiroshi jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
- Co? – zdziwił się szatyn.
- Głuchy jesteś? – Yoshida wywrócił oczyma. – Będziemy kręcić się po
parku, udając przechodniów. W ten sposób staniemy się potencjalnymi ofiarami.
Jeżeli dopisze nam szczęście, ten psychopata zaatakuje nas.
- Jeżeli będziemy mieć szczęście? – Zero spojrzał zszokowany na
ciemnowłosego. – Hizu, czy ty się dobrze czujesz? Słyszysz, co mówisz?
- Oczywiście, że tak. Jeśli morderca nas zaatakuje to będziemy mieć
szczęście, gdyż istnieje pięćdziesiąt procent szans, że go złapiemy albo
przynajmniej dowiemy się z kim mamy do czynienia – dowiemy się, jakiej postury
jest napastnik, ewentualnie jakiego jest koloru skóry, płci, zobaczymy jakich
narzędzi używa… - wymieniał.
- A wiesz, że istnieje także dziewięćdziesiąt procent szans na to,
że zginiesz? – spojrzał na niego jak na idiotę.
- Nie wiem, jak ty, ale ja zdałem kurs samoobrony – wytknął mu
język. – Poza tym… nie zmuszam cię do tego. Możesz iść do domu się wyspać albo
na kolejną randkę – powiedział niby obojętnie, jednak w jego głosie słychać
było nutę irytacji. Hiroshi zawrócił i wrócił na oświetloną alejkę parku. – Sam
mogę się tu pokręcić…
- I zarwać kolejną noc albo zginąć? – fuknął Michi, doganiając go. –
Co to, to nie! Nie pozwolę ci! Yoshida, to głupi pomysł! Wracaj do domu!
- Nie ma mowy – burknął brunet i ruszył przed siebie. – Jeśli już
zamierzasz zostać to trzymaj się z dala ode mnie.
- Niby dlaczego? Naprawdę AŻ tak chcesz zginąć? Ty też zaliczasz się
do tych wariatów, którzy są oszołomami na punkcie śmierci?!
- Nie – odwrócił się na chwilę i przelotnie spojrzał na szatyna. –Po
prostu istnieje większa szansa na to, że któryś z nas zostanie zaatakowany,
jeśli się rozdzielimy – powiedział to tak, jakby mówił o zeszłorocznym śniegu.
– Spacerując razem stanowimy trudniejszy cel. Zresztą wszystkie ofiary jak
dotąd wychodziły na te dziwne spotkania samotnie, nikogo postronnego nie
informując o tym.
- Nie pozwolę ci… - Shimizu złapał chłopaka za ramię, mocno wbijając
w nie długie palce. Zdawało się , że Hizumi w ogóle nie zareagował na to.
- To ty sobie nie pozwalaj, a ja w końcu wezmę się do roboty –
brunet wyrwał się z uścisku drugiego detektywa.
- Wiesz, że jeśli nawet ten psychopata gdzieś się tutaj kręci to
zapewne nas słyszał? – próbował jakoś demotywować go.
- Może tak, może nie – Yoshida wydawał się przejść jakąś
metamorfozę. Był oziębły i bardzo nieprzyjemny. – Przekonam się tego, jeśli
mnie zaatakuje lub nie. Jeśli tego nie zrobi, możliwe jest także, że aktualnie znajduje
się w innym miejscu. Zamierzam jutro odwiedzić Asakusę, a pojutrze stację
Shinbuya.
- Chyba nogami do przodu! – Zero wyrzucił ręce w powietrze. – Czy ty
nie rozumiesz, że narażasz własne życie?
- Najwyraźniej – wzruszył ramionami i odszedł szybkim krokiem. Michi
przez chwilę stał otępiały w miejscu, aż w końcu ruszył się i pobiegł za brunetem.
- Czekaj! Idę z tobą! Nie pozwolę ci zginąć samemu!
„Nie
pozwolę ci zginąć samemu!” - Idąc ciemnymi alejkami Zero pluł sobie w twarz, że
nie poszedł do domu, kiedy jeszcze miał ku temu okazję. Po co poszedł za
Hizumim? Chodzili już po tym parku od godziny i nie natrafili na nikogo
podejrzanego, co wzmagało tylko frustrację Michiego.
Z
kolei Hiroshi wydawał się być wobec tego faktu niewzruszony. Szedł spokojnie z
rękoma w kieszeni i od czasu do czasu pogwizdując sobie pod nosem. Zupełnie
jakby nie bał się faktu, że gdzieś w tych ciemnościach może czaić się morderca
gotowy rzucić się na swoją następną potencjalną ofiarę.
- To
nie ma sensu! – oświadczył Zero, stając na środku alejki.
-
Masz rację – odparł Hizumi nagle czymś podekscytowany. – Mówiłem ci już na
początku, że powinniśmy się rozdzielić.
Zanim
Michi zdążył coś powiedzieć, drugi mężczyzna ruszył szybko przed siebie i
zniknął między drzewami zostawiając detektywa samego.
-
Hizumi, Hizu! – zawołał za Hiroshim. – Na Boga, to wcale nie jest śmieszne!
Odpowiedziała
mu głucha cisza. Rozejrzał się wokół siebie, ale zobaczył tylko zniekształcone
cienie drzew przypominające fantastyczne istoty, o których słyszał w bajkach.
Nagle
coś zaszeleściło liśćmi i wiatr zadął głucho. Latarnie zaczęły migotać
nienaturalnie by chwilę później zgasnąć z trzaskiem. Zero obejrzał się szybko
za siebie i wydało mu się, że zobaczył ciemny kształt przemykający alejką w
jego stronę.
-
Hizumi? – spytał, zaczynając odczuwać panikę. – To naprawdę nie jest śmieszne...
Kształt
zatrzymał się na chwilę, a później zaczął rosnąć w oczach i przybliżać się z
większą prędkością. Michi chciał się cofnąć, lecz nogi odmówiły mu
posłuszeństwa nie chcąc się ruszyć. Coś pędziło w jego kierunku i było coraz
bliżej i bliżej…
-
Zero?
-
Kurwa! –wrzasnął Michi czując jak serce wyrywa mu się z piersi. – Nie strasz
mnie tak! Czy ciebie popierdoliło by zakradać się do mnie w ciemnościach?!
-
Jakich ciemnościach? – Hizumi spojrzał na Zero jak na idiotę. – Przecież cała
droga jest oświetlona – wskazał na latarnie, które dawały ostre światło.
-
Ale… przecież zgasły! – Shimizu wykonał nieokreślony ruch ręką. – Przestały
świecić! Zresztą, co ci strzeliło do głowy, żeby przemykać się w moją stronę
jak pierdolony ninja?! Sądziłeś, że to będzie śmieszne? Chciałeś się odegrać?
- To
nie ja! Wcale nie myślałem…
-
Właśnie! Tu jest twój problem. Ty nie myślisz! – warknął Zero nie dając dojść
Hizumiemu do głosu. – Zajmujemy się poważną sprawą, morderca jest nadal na
wolności, a ty uważasz to za świetną zabawę! Powinieneś zostać komikiem a nie
detektywem. Dla świata byłoby lepiej. Jeśli ci nie zależy na zakończeniu
śledztwa to powinieneś odejść od tej sprawy! Jesteś naprawdę bezużyteczny.
- Wiesz
co Zero? Pierdol się – powiedział spokojnie Yoshida. – Nie martw się, już
więcej mnie nie zobaczysz.
Obrócił
się na pięcie i poszedł w sobie tylko znanym kierunku, zostawiając drugiego
detektywa samego w środku parku.
***
Hizumi
wrócił do domu zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami i padł na łóżko jak kłoda,
nawet się nie przebierając. Jednak mimo wycieńczenia nie potrafił zasnąć;
przewracał się z boku na bok, a sen wcale nie przychodził. Otworzył oczy i
zauważył świecącą na czerwono lampkę telefonu stacjonarnego, co oznaczało
wiadomość głosową. Zaciekawiony, wstał i podszedł do urządzenia by odsłuchać
nagrania.
-
Hiroshi? Heh, znowu cię nie ma... Wybacz, że wcześniej nie zadzwoniłem, ale nie
miałem czasu. Ojciec przełożony nałożył na mnie parę nowych obowiązków i aż do
dzisiaj nie miałem wolnej chwili dla siebie. Co tam u ciebie? Jak sobie
radzisz? Odwiedzasz czasem rodziców? Chciałbym do nich pojechać, ale nie mogę
sobie na to teraz pozwolić. Jest zbyt wiele rzeczy do zrobienia, a zbyt mało
czasu. Dzwonię też, żeby cię ostrzec. Nie wiem jeszcze przed czym, lecz mam
wrażenie, że stanie się coś niedobrego. Uważaj na siebie. O, muszę już kończyć,
wołają mnie. Trzymaj się i odzwoń do mnie jak będziesz mógł. Na razie!
Hiroki..
Hizumi uśmiechnął się lekko na same wspomnienie o starszym bracie. Było
stanowczo zbyt późno, żeby do niego oddzwonić więc obiecał sobie, że zrobi to w
dzień. Podszedł do łóżka i położył się na nim by po chwili zasnąć snem
sprawiedliwego.
***
Zaraz
po tym jak Hizumi odszedł, Zero stał przez parę minut na środku alejki
zastanawiając się nad tym, co pominął. Drugi detektyw wyglądał na zranionego
osądem Michiego, więc to może jednak nie był on. Tylko kto to w takim razie
był? I co ze światłami?
Zero
przetarł dłonią twarz i ruszył z miejsca w stronę bramy parku. Jedyne o czym
teraz marzył to miękkie łóżko, w którym mógłby się położyć i zasnąć. Nad całą
tą sprawą mógłby się pomartwić jutro, a właściwie to dzisiaj tyle, że w dzień.
Wyszedł
poza bramę i skierował się w stronę parkingu, na którym zaparkował swoje auto.
Wygrzebał szybko kluczyki z kieszeni spodni i otworzył drzwi od strony
kierowcy. Już miał wejść do środka, gdy ogarnęło go uczucie, że jest
obserwowany. Odwrócił się szybko, lecz poza grupką nastolatków wracających
najprawdopodobniej z karaoke, nie zauważył nikogo.
-
Popadam w paranoję – mruknął do siebie i wsiadł do samochodu.
Włączył
silnik i ruszył z parkingu uważając by w nic nie wjechać. Jadąc do domu,
zatrzymał się chyba na wszystkich skrzyżowaniach, jakie tylko miał po drodze.
Tak, stanowczo dzisiaj nie był jego szczęśliwy dzień.
***
Hizumiego
obudziło głośne dzwonienie jego telefonu. Chciał je zignorować, ale dźwięk był
tak irytujący, że sturlał się w końcu z łóżka i podszedł do krzesła by
wyciągnąć komórkę z kieszeni kurtki.
-
Słucham – warknął do słuchawki.
-
Detektyw Yoshida?
-
Tak. Z kim mam przyjemność?
-
Isao Aoki.
Hiroshi,
nie będąc jeszcze do końca wybudzonym, nie potrafił skojarzyć, kto to taki.
Isao Aoki, Isao Aoki…
-
Narzeczony Chie Nakamury – dodała po chwili osoba po drugiej stronie. – Wiadomo
już coś o sprawcy?
-
Niestety nie – odparł Hizumi zadając sobie pytanie, czemu jednak ludzie
korzystają z wizytówek, które im daje. – Zresztą nie prowadzę już tego
śledztwa.
- To
kto się teraz nim zajmuje?
-
Detektyw, który był ze mną u pana w biurze. Shimizu Michi – Yoshida powiedział
to nazwisko tak, jakby było czymś nieprzyjemnym.
- I
myśli pan, że sobie poradzi? – spytał zaniepokojony Isao.
-
Najprawdopodobniej tak.
- A
nie mógłby pan wrócić do tej sprawy?
-
Wydaje mnie się, że raczej nie – Hizumi zaczynał być zmęczony tą rozmową.
-
Mógłby pan pracować dla mnie. Zapłacę panu.
-
Naprawdę uważam, że nie jestem tu potrzebny.
-
Osiemset jenów za godzinę.
-
Nie sądzę, żeby…
-
Dziewięćset za godzinę. I nie ważne jak długo.
-
Zgoda.
***
Zero wszedł do gabinetu, będąc już przyzwyczajonym do widoku
śpiącego na biurku lub obstawiającego się murem pustych kubków po kawie
Hizumiego, dlatego jakież było jego zdziwienie, kiedy nie zastał Yoshidy w
pomieszczeniu. W pierwszym momencie zamrugał kilkakrotnie i przetarł oczy,
myśląc, że może to coś pomoże. Następnie zaczął rozglądać się po biurze, głupio
licząc, że po prostu nie zauważył Hiroshiego. Zajrzał do łazienki, a nawet pod
biurko, myśląc, że brunet padł z przepracowania, jednak w żadnym z tych miejsc
go nie znalazł. Opadł na swoje stałe miejsce i zapalił papierosa. Dziwnie się
czuł bez drugiego detektywa… tak… tak pusto? Nie chciał się do tego przyznać
nawet sam przed sobą, ale cóż… co prawda to prawda. Brakowało mu Hizu.
Bez względu na swoje wewnętrzne rozterki, przystąpił do pracy. Paląc
papierosa, nerwowo podrygując nogą i bębniąc palcami o blat biurka przeglądał
notatki, których nie zabrał Yoshida. Po jakiś dwudziestu minutach wpadł w furię
i zrzucił wszystko z blatu na podłogę, ledwo powstrzymując się od krzyku.
Następnie wyprostował się i z niedowierzaniem spojrzał na pobojowisko, które
sam urządził.
- Coś się ze mną dzieje…? - mruknął cicho pod nosem, nie mogąc
zrozumieć, co wywołało u niego ten chwilowy napad złości… albo co gorsza, nie
chcąc zrozumieć, co go wywołało… Przykucnął i zaczął zbierać porozrzucane
papiery. – Pewnie jest zmęczony i chce odpocząć… albo po prostu zaspał i się
spóźni – mamrotał.
Kiedy stos akt, które już pozbierał, był całkiem pokaźny, znów coś w
nim wybuchło. Uderzył pięścią w podłogę, po czym siadł na niej i wyjął z
kieszeni paczkę papierosów, wsuwając kolejnego z nich między wargi. Następnie
wyłowił również telefon z kieszeni i wybrał numer Hiroshiego.
Pierwszy sygnał.
Drugi…
Trzeci…
- Cholera – warknął, wiedząc, że Hizu nie odbierze.
***
A Hizumiemu było to na rękę. Stwierdził, że nie ma co się użerać z
policją, wciskać tam gdzie go nie chcą, kiedy może zająć się tym, gdzie jego
pomoc naprawdę jest potrzebna. Obiecał sobie, że wraz z odebraniem ostatniej
pensji i pierwszym dniem nowego miesiąca, rzuci wypowiedzenie przełożonemu i
zacznie pracować na prywatne zlecenia. Bardzo mu się to podobało – zero
krytyki, zero ćwierćinteligentów, z którymi miałby pracować… no i co
najważniejsze, zero Zero; Hizumi zaśmiał się, uznając, że dziwnie to brzmi.
Bardzo cieszył się na myśl o tym, że już nie będzie musiał współpracować z Shimizu.
Jako prywatny detektyw nie musiał zrywać się bladym świtem do
roboty; nie. Tym razem się wyspał. Stoczył się z łóżka dopiero po godzinie
jedenastej, a przechodząc korytarzem, gdzie wisiało lustro, z sypialni do
kuchni, przeglądając się w nim, stwierdził, że z uśmiechem na ustach i odrobinę
mniejszymi cieniami pod oczami wygląda jak zupełnie inna osoba, której od tak
dawna nie widział.
Po wypiciu kawy przypomniało mu się, że miał oddzwonić do brata.
Wrócił do sypialni i zgarnął telefon domowy, po czym wybrał odpowiedni numer.
Po tradycyjnym przekierowaniu i kilku wyćwiczonych, kurtuazyjnych słówkach jakie
zamienił z jakimś innym zakonnikiem, usłyszał głos brata.
- Yoshida?
- Tak to ja – uśmiechnął się pod nosem. – Cieszę się, że
zadzwoniłeś, jednak…
- Wiem, wiem. Byłeś zajęty i nie mogłeś odebrać. Doskonale o tym
wiem, Yoshi, i nie mam o to do ciebie żalu – niemal usłyszał jak Hiroki
uśmiecha się delikatnie i kiwa głową. – Skoro nie masz czasu odebrać telefonu,
to zgaduję, że do rodziców również nie zaglądałeś – zaśmiał się serdecznie.
Odpowiedziała mu głucha cisza. – Kiedy ostatni raz u nich byłeś, Yoshi?
- Na Boże Narodzenie… - powiedział niepewnie młodszy z braci. – Dwa
lata temu… - dodał znacznie ciszej.
- Ach! Zawsze utrzymywałem, że ta praca cię wykańcza! – zmartwił
się. – Powinieneś odpocząć!
- Ale kiedy? Cały czas mnożą się jakieś nierozwiązane sprawy, w
których musiałem brać udział… ale to już nieważne… koniec z tym. Chcę otworzyć
własny biznes.
- Cena za bycie najlepszym, co braciszku? Myślę, że to dobry pomysł.
Jesteś już naprawdę znany i uważam, że nadal nie będziesz narzekał na nudę,
jednak przynajmniej sam będziesz mógł sobie wyznaczać godziny pracy. A… Ale
chciałem o czymś jeszcze ci wspomnieć…
- O czym? – zaniepokoił się, słysząc, że brat nagle stracił humor i
spoważniał.
- To… To nie jest rozmowa na telefon, ale powiem ci, że dotyczy
mojego przeczucia… Naprawdę coś się święci. Coraz więcej dziwnych przypadków ma
miejsce w moim otoczeniu, wiem, że w twoim też, mimo że za żadne skarby świata
nie przyznasz się do tego. Ech, nigdy nie mówiłeś mi, kiedy miałeś kłopoty… -
westchnął. – Moglibyśmy się spotkać?
- Hm… Wiesz, chyba zrobię sobie dzisiaj wolne, bo potrzebuję chociaż
jednego dnia, żeby dojść do siebie i dalej ciągnąć to śledztwo… Możemy spotkać
się w takim razie właśnie dzisiaj?
- Wieczorem?
- Dobrze. Może być u księdza Aizawy? Chciałbym mu jeszcze zadać
kilka pytań, a poza tym przeszukać papiery, które posiada, gdyż mogłyby mi
pomóc w dochodzeniu…
- Yoshida! Przecież miałeś zrobić sobie dzisiaj wolne! – Hiroki
westchnął ciężko. -Pracoholik… Niech będzie. Spotkajmy się po godzinie
dziewiętnastej, po mszy.
***
Zero cały dzień przesiedział dzisiaj w swoim gabinecie, ślęcząc nad
robotą papierkową, którą jak dotąd zajmował się Hiroshi. Był wściekły, a
jednocześnie padnięty – musiał odnotować każde słowo, dwuznaczne, jednoznaczne
spojrzenie podejrzanego i światka, zapisać o nich każdą informację, łącznie z
tym ile razy w danym dniu ktoś był w toalecie!... a bynajmniej tak zdawało się
Michiemu.
Na domiar złego, zepsuł mu się samochód i musiał wracać na pieszo do
domu. Szurał nogami po chodniku, nie mając ani siły, ani ochoty ich podnosić.
Dopadło go to straszne uczucie poczucia winy za to, że to właśnie przez niego
brunet rzucił sprawę. Chciał go przeprosić i błagać, żeby wrócił… ale jak miał to
zrobić i się nie zbłaźnić?
Westchnął ciężko i kopnął jakiś drobny kamyk, który nawinął mu się
pod nogi. Zatrzymał się na chwilę, obserwując jak kamyk znika między źdźbłami
trawy zielonego trawnika. Spojrzał na budynek, przed którym się zatrzymał.
Kościół. Zerknął na zegarek na swoim przegubie. Było grubo po dziewiętnastej,
prawie dwudziesta.
- Czy upadłem aż tak nisko? – zapytał nie dowierzając sam siebie i
popchnął jedno z wielkich skrzydeł wrót prowadzących do wnętrza świątyni.
***
O
osiemnastej Hizumi przyszykował się do wyjścia i wyszedł z domu zamykając za
sobą drzwi na klucz. Nie widział sensu w jechaniu do kościoła samochodem skoro
znajdował się całkiem blisko, a chciał chwilę pospacerować przed spotkaniem.
Poza tym nie było tam, gdzie zaparkować.
Tak
naprawdę wcale nie chciał iść do księdza Aizawy dlatego, że musiał mu zadać
pytania. Ksiądz nawet nie miał nic wspólnego ze śledztwem! Po prostu dzisiaj…
Dzisiaj poczuł wewnętrzną chęć wyspowiadania się ze swoich grzechów. Te
morderstwa w ostatnich dniach dały mu wiele do myślenia. Nigdy nie przestał
wierzyć w Boga, lecz ostatnimi czasy ta wiara osłabła. Może wynikało to z
okrucieństwa w jaki sposób ci ludzie zostali pozbawieni życia lub z tego, że na
jego drodze znowu pojawił się Zero. Skłamałby mówiąc, że nic do niego nie
czuje. Michi był jego pierwszą poważną miłością. Na jego widok nadal odczuwał
to dziwne łaskotanie w żołądku mimo upływu lat. Ale by się to tego nie
przyznał. Po co niszczyć sobie życie przez jednego palanta, który w dodatku
jest homofobem?
-
Hiroshi!
Hizumi
westchnął ciężko. Ledwo wyszedł z domu, a już go ktoś dopadł. Człowiek nie może
mieć nawet jednego spokojnego dnia. Obrócił się szybko z zamiarem spławienia
tej osoby, ale jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył przed sobą Hirokiego.
-
Hiro? Co ty tutaj robisz? – zapytał zdziwiony Hizumi. - Przecież mieliśmy się
spotkać gdzie indziej.
-
Wiem, ale sprawy się pokomplikowały. Mamy zaledwie dziesięć minut na rozmowę –
odparł natychmiast Hiroki.
-
Coś się stało? – Hiroshi zaniepokoił się teraz nie na żarty. Odkąd pamiętał,
jego brat rzadko kiedy bywał tak poważny.
-
Ostatnio w moim otoczeniu zaczęły się dziać.. dziwne rzeczy. Zginęła ostatnio
święta relikwia, parę Pism Świętych, pojawiły się dziwne napisy na murach
kościoła.
-
Może mają w tym udział sataniści – zasugerował Hizumi, drapiąc się po policzku;
ta sprawa coraz mniej mu się podobała. A jeśli coś groziło jego bratu?
-
Nie ma nawet takiej opcji – Hiroki pokręcił przecząco głową. – Te napisy były
po łacinie i mówiły o nowym stworzeniu Księgi Rodzaju. O napisaniu jej na nowo
i o odrzuceniu szatana. Sataniści są zaś za wiarą w diabła i w to, co ze sobą
przynosi. Poza tym… Ludzie zaczęli znikać. Głównie mnisi oraz parę głęboko wierzących
katolików.
Hizumi
patrzył szeroko otwartymi oczami na brata. Jeszcze nigdy w jego karierze coś
takiego nie miało miejsca. Pojedyncze zabójstwa, drobne kradzieże,
zorganizowane szajki przestępcze tak, ale nigdy masowe zaginięcia ludzi! Może
ta sprawa była związana w jakiś sposób z mordami, nad którymi pracował. Za tym
na pewno musiało kryć się coś grubszego.
-
Czy po tych ludziach został jakiś ślad? Ktoś coś widział? – zapytał od razu.
Wszystkie szczegóły były ważne.
-
Właśnie to w tym wszystkim jest najgorsze – Hiroki wyglądał na przybitego. –
Rozpłynęli się jak kamfora. Policja nic nie znalazła, kompletnie. Nawet
odcisków palców.
- To
niemożliwe! – krzyknął detektyw. – Nie ma zbrodni doskonałej, musieli coś
pominąć.
-
Nie Hizu, byli bardzo dokładni – poinformował go Hiroki swoim grobowym tonem. –
Ja... Ja chyba w obliczu tych wszystkich wydarzeń tracę wiarę. Nigdy bym nie
pomyślał, że coś będzie w stanie wpłynąć na moje relacje z Bogiem, ale... Ale
czytałem o sprawie morderstw w Ueno oraz pozostałych miejscach i przyszło mi do
głowy myśl. Dlaczego Bóg pozwala na te bestialstwa? W czym ci ludzie zawinili?
Poza tym to wszystko, co się u nas dzieje… Rozumiesz mnie Hizumi?
-
Rozumiem – potwierdził Hiroshi klepiąc brata po plecach. – Chyba przechodzę
przez to samo, co ty. Nie martw się; zajmę się tą sprawą tak szybko, jak tylko
będę mógł.
-
Dziękuję ci – w tym momencie odezwała się komórka Hirokiego. – Muszę już iść.
Powinienem później wpaść na chwilę do księdza Aizawy. Uważaj na siebie.
- Ty
również.
***
To
było takie dziwne uczucie. Znaleźć się w kościele po raz pierwszy od ponad
dziesięciu lat. Miał wrażenie, że zupełnie nie pasuje do tego miejsca i że
znalazł się tu przypadkiem, co wcale nie mijało się z prawdą.
Było
pusto, tylko przy ołtarzu stał jakiś ksiądz. Zero uklęknął, przeżegnał się,
wstał i usiadł w pierwszej ławce z brzegu. Tak, to stanowczo nie było miejsce
dla niego. Kolorowe witraże, obrazy przedstawiające ukrzyżowanie i mękę pańską,
wielki krzyż…Michi patrzył na to wszystko z jakąś wewnętrzną bojaźnią. Co tu
robił? Po co tu przyszedł?
-
Chyba wariuję – mruknął pod nosem. – Szukać odpowiedzi w kościele, dobre sobie.
-
Możesz w nim znaleźć więcej niż myślisz – powiedział ktoś, kto właśnie
przysiadł się do Zero.
Detektyw
uniósł głowę i zobaczył tego samego księdza, który stał wcześniej koło ołtarza.
- Czego
pan ode mnie chce? – zapytał szorstko, specjalnie nie tytułując mężczyzny per
„ksiądz”.
-
Zwykła rozmowa na razie wystarczy – zaśmiał się kapłan. – Aizawa Aki –
przedstawił się i wyciągnął rękę w stronę Zero.
-
Shimizu Michi – odparł mężczyzna i uścisnął dłoń księdza.
-
Więc co cię tu sprowadza?
-
Szczerze mówiąc sam nie wiem – odparł Michi. – Nie jestem osobą wierzącą, a
jednak tu przyszedłem.
-
Może potrzebna ci pomoc – zasugerował Aizawa.
-
Nie sądzę – Zero uśmiechnął się kącikiem ust. – Jeśli już to kogoś, z kim mogę
porozmawiać. Heh, nie sądziłem, że będę kiedyś tak zdesperowany.
-
Nie ma nic złego w rozmowie – powiedział ksiądz, wyciągając przed siebie nogi.
Zapadła
między nimi cisza, podczas której Michi zerkał co chwila na witraż
przedstawiający anioła dzierżącego w ręku miecz i zstępującego na hordę
demonów. Coś w tej scenie sprawiało, że przechodziły go ciarki po plecach.
-
Skąd tyle nieprawości na świecie? – przerwał
w końcu milczenie.
-
Nieprawość bierze się z ludzkich serc, które są pod wpływem szatana. Gdyby
wszyscy byli dobrzy, nie byłoby jej – rzekł kapłan.
- W
takim razie po co istnieją ludzie? Przynoszą ze sobą tylko zło.
-
Pomyśl, o ile ten świat miałby mniej kolorów, gdyby ich nie było. Nie wszyscy
są źli, nie ma ludzi złych z natury. Są tylko ci, którzy zbaczają ze ścieżki
dobra.
-
Księże Aizawo – przerwała im siostra zakonna. – Jest nam ksiądz potrzebny.
-
Musimy kończyć naszą rozmowę – kapłan uśmiechnął się do Zero. – Mam nadzieję,
że ci trochę pomogła – wstał i ruszył w stronę drzwi do zakrystii.
-
Proszę księdza! – zawołał za nim Michi. – Mogę przyjść tu jutro o tej samej
porze?
-
Zawsze synu. Zawsze.
***
O godzinie dziewiętnastej trzydzieści, nieco spóźniony, Hizumi
stanął przed furtką prowadzącą na posesję plebanii księdza Aizawy, która
bezpośrednio łączyła się z kościołem. Świątynia mieściła się na parterze,
podczas gdy mieszkanie księdza na piętrze. Yoshida bez krępacji wszedł na
podwórze, a następnie wspiął się po schodkach na pierwsze piętro i zapukał do
drzwi. Po chwili otworzyła mu siostra zakonna, którą dobrze już znał. Wpuściła
go do środka i zaprowadziła do salonu, gdzie usiadł na wysłużonej, skrzypiącej
sofie. Siostra powiedziała, iż ksiądz wciąż jest w świątyni i obiecała go
zawołać. Dość długą chwilę czekał, jednak według jej obietnicy, Aizawa niebawem
zjawił się w drzwiach.
- Hiroshi! – wykrzyknął uradowany. – Co cię do mnie sprowadza? –
uśmiechnął się ciepło.
- Chciałem porozmawiać… wyspowiadać się i znaleźć kilka odpowiedzi
na pytania… No i może przy okazji pocieszenia, a raczej utwierdzenia w wierze…
- westchnął ciężko.
- Tracisz wiarę? – zapytał, siadając na krześle naprzeciw gościa.
- Tak… Tak mi się wydaje… Mój brat podobnie…
- Hiroki? Przecież on jest bratem zakonnym! – ksiądz potarł brodę w
geście zamyślenia. – Ale każdy przechodzi przez swój kryzys wiary… Dlaczego
zaczynasz wątpić?
- Razem z bratem nie możemy pojąć pewnych kwestii…
- Wiary nie można przyjąć na rozum. Wiara to wiara; potrzeba serca.
Jeśli za bardzo będziesz spoglądał przez pryzmat nauki z katolika staniesz się
naukowcem – podsumował.
- Nie o to chodzi – Hizu pokręcił głową. – Chodzi o te morderstwa z
Parku Ueno, Asakusy i Stacji Shibuya… Z pewnością ksiądz o tym słyszał –
mężczyzna przyprószony siwizną pokiwał głową. – Pracowałem nad tą sprawą dla
policji, ale z powodu… powodów osobistych – poprawił się zaraz – musiałem
zrezygnować i teraz pracuję na prywatne zlecenie. Wciąż nad tą samą sprawą… Nie
mogę pojąć tego bestialstwa… Poza tym brat mówił mi, że w jego klasztorze ktoś
kradnie Pisma Święte, wypisuje po łacinie bluźniercze przypowieści o ponownym
napisaniu Księgi Rodzaju, znikają tam ludzie… A właśnie, gdzie jest, do
cholery, Hiroki? – Hiroshi zaniepokoił się. – Już godzinę temu powinien tu być!
- Może musiał załatwić jakieś sprawy odnośnie zakonu? W końcu jest
bratem przełożonym i musi dopilnowywać wszelkich spraw, które trzeba załatwić
„ze światem zewnętrznym”, że się tak wyrażę… - ksiądz próbował usprawiedliwić
nieobecnego brata Hizumiego. –A wracając do twojej niepewności… Ludzie są tylko
narzędziami w rękach Boga lub szatana. Tuż przed twoim przyjściem rozmawiałem z
mężczyzną, który również nie mógł pojąć, dlaczego Bóg pozwala na takie okrucieństwa;
odpowiedź jest prosta: bo to nie Jego sprawka. Te bestialskie czyny to efekt
działania szatana, który pokierował podatnymi na jego wpływy ludziom. Ludzie
potrafią wybierać i sami decydują czy chcą służyć Bogu, czy diabłu…- w tym
momencie rozdzwonił się telefon detektywa.
Czarnowłosy skinieniem przeprosił Aizawę, wstał i opuścił salon.
Wyszedł z plebanii na schody, którymi tutaj wszedł. Usiadł na drugim najwyższym
stopniu i przytknął aparat do ucha.
- Moshi, moshi…
***
Zero zatrzymał się w pół kroku, kiedy nagle zorientował się, co jest
nie tak. Nie miał przy sobie telefonu! Przeszukał wszystkie kieszenie w
spodniach, jednak urządzenia nie znalazł. „Przecież w biurze wkładałem go do
kieszeni… - pomyślał. – Musiał wypaść mi w kościele!”. Niezbyt zachwycony wizją
wracania do świątyni, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył szybkim
krokiem w drogę powrotną. Naprawdę nie uśmiechało mu się tam z powrotem iść;
był zmęczony i chciał odpocząć w domu, po tej serii nieszczęść, która go dziś
nawiedziła, jednak bez telefonu to jak bez ręki. Znając życie to właśnie teraz,
kiedy nie miał przy sobie komórki, próbowało się dodzwonić do niego najwięcej
osób w tym jego przełożony… Złośliwość losu…
Po kilkunastu minutach znów stanął przed kościołem. Wszedł do środka
i podszedł do ławki, w której poprzednio siedział. Schylił się i dojrzał swój
czarny telefon. Wyciągnął go spod klęcznika i przeklinając płytkie kieszenie w
spodniach, tym razem cały czas trzymał go w ręce.
- Zapomniał pan czegoś? – nagle dobiegł go kobiecy głos. Shimizu
podniósł się z podłogi, otrzepując spodnie i spojrzał na siostrę zakonną, która
wcześniej zawołała księdza, z którym rozmawiał, tym samym, kończąc jego
audiencję u niego.
- Tak, telefonu – pokazał jej swoją zgubę. W tym momencie wpadł na
pewien pomysł. – Czy mógłbym spotkać się jeszcze z księdzem Aizawą?
- Niestety jest to niemożliwe. Ksiądz przyjmuje gości –
odpowiedziała kurtuazyjnie.
- Nie obchodzi mnie to. Chcę się z nim zobaczyć i zadać jeszcze
kilka pytań – Zero przypomniała się teoria Hizumiego, w której jego były
wspólnik zakładał, iż cała ta sprawa może być powiązana z religią. Przyszło mu
do głowy, że mógłby wypytać się księdza jak wytłumaczyć choćby to, że
zamordowani zostali głęboko wierzący katolicy; czyli teoretycznie, najbardziej
zagorzali słudzy Boga. Niespodziewanie przeszło mu przez myśl, że Yoshida
również pochodził z takiej rodziny, dlatego był grzecznym, dobrze wychowanym
chłopakiem, który bezustannie dążył do sukcesu… Podobno jego brat został
zakonnikiem… Czyżby bał się, że Hiroshi może stracić życie? W dodatku pracował
nad tą sprawą, więc zabójcy mieliby dobry motyw…
- Tłumaczę panu, że jest to niemożli…
- A ja mówię, że mnie to nie obchodzi – syknął, przerywając kobiecie
w nagłym przypływie złości. Myśl, że Yoshida mógłby zginąć jakoś napełniła go
strachem. Może i docinali dobie, nie byli najlepszymi przyjaciółmi… ale
wspólnie pracowali nad jedną sprawą i znali się od lat… I mimo że Michi nie
akceptował tego, że Hizu jest innej orientacji, co od lat tworzyło między nimi
mur nie do przeskoczenia, zdawał sobie sprawę, że gdyby tego chłopaka zabrakło,
odczułby wielką stratę. – Chcę się z nim widzieć. Teraz – zaznaczył.
***
- Pan Yoshida Hiroshi? – zapytał ktoś po drugiej stronie linii.
- Tak. Kto mówi?
- Akira Tomoyuki. Jestem zastępcą pana brata w klasztorze. Hiroki
deklarował, że wróci około godziny dwudziestej, jednak wciąż go nie ma. Nie
mamy z nim kontaktu. Czy wie pan może, gdzie on jest?
- Nie, nie wiem – Hiroshi zmarszczył brwi. – Hiroki nie odbiera
telefonów?
- Niestety nie…
Dalszą część wypowiedzi zagłuszył krzyk dochodzący z wnętrza
plebanii. Yoshida nie namyślając się długo, rozłączył się i wbiegł z powrotem do
mieszkania księdza. Skierował się do salonu, gdzie znalazł zmasakrowane ciało
Aizawy. Ksiądz leżał krzyżem na podłodze i został rozcięty od gardła po dolne
partie brzucha. Nie było to precyzyjne cięcie wykonane ostrym narzędziem –
wyglądało to tak, jakby coś rozszarpał jego gardło, klatkę piersiową i brzuch
pazurami… jakby zrobiło to dzikie zwierze.
Stanął jak wryty w podłogę w progu drzwi. Po chwili ocknął się i
postąpił krok do przodu, a wtedy coś jakby zleciało z futryny… ale jednocześnie
nie zleciało… Nagle przed nim pojawiła się twarz mordercy, w którego oczach był
wypisany obłęd. Szaleniec uśmiechał się, ukazując nienaturalnie ostre zęby.
Usta i ich okolice były umorusane krwią przez co wydał się być kanibalem…? Morderca
nie wiadomo w jaki sposób zwisał do góry nogami z futryny drzwi, a jego twarz
dzieliły zaledwie milimetry od twarzy Hiroshiego.
- Witaj – odezwał się szaleniec, a jego oddech był w istocie fetorem
rozkładającego się mięsa i siarki.
Serce Yoshidy waliło jak oszalałe, mózg wydawał setki tysięcy
poleceń, jednak żaden z mięśni nie wykonał ich. Stanął oko w oko z czystym
obłędem. Otworzył usta, jednak nie wydobył się spomiędzy nich żaden dźwięk –
detektyw nie zdążył nic powiedzieć, gdyż został z wielką siłą uderzony w głowę
i stracił przytomność. Szaleniec z wielką zwinnością i gracją zeskoczył z
futryny i stanął na nogach, a następnie zarzucił sobie na bark ciało
Hiroshiego. Już chciał odejść, jednak wpadł na pomysł, że dobrze byłoby
zostawić jakąś wiadomość… Uśmiechnął się obłędnie i jeszcze raz wrócił się do
ciała księdza Aizawy.
***
Nagle Shimizu usłyszał krzyk. Nie zwracając już uwagę na oporną
siostrą zakonną przeszedł do zakrystii, skąd była tylko jedna droga – w górę,
schodami. Michi właśnie z góry usłyszał krzyk dlatego też tam się skierował.
Rozejrzał się i uświadomił sobie, że musi znajdować się na plebanii. Stojąc
przy schodach miał idealny widok na salon, gdzie dostrzegł ciało. Podbiegł do
niego, jednak nawet nie sprawił pulsu, orientując się, że ofiara nie żyje. Był
nią ten sam ksiądz, z którym niedawno rozmawiał. Jego uwagę przykuł napis na
ścianie wykonany krwią, jak się zdawało detektywowi, zmarłego:
„AOKIGAHARA.
Podziemne wejście. Znajdziesz bez problemu, jeśli chcesz
go uratować.”
(Aokigahara to las położony u stóp góry Fuji. Na jego terenie
miejsce miało ponad 500 potwierdzonych samobójstw od roku 1950. Nazywany
"idealnym miejscem by umrzeć”. Znajduje się tam około 200 jaskiń, na które
łatwo natrafić i tym łatwiej się tam zgubić. Ponad to mieszczą się tam złoża
magnetycznego żelaza, przez co nie działają tam kompasy ani GPS’y od aut. Kita)
Zero przez chwilę zastanawiał się, kim może być „ten”, którego
chciałby uratować… a może ta wiadomość nie była przeznaczona dla niego? Mimo
wszystko wyjął telefon i wybrał numer Hizumiego by się upewnić, że…
- Abonament jest czasowo niedostępny – poinformowała go przesadnie
słodkim głosikiem nagrana kobieta.
- Nie no, kurwa, Hiroshi, nie żartuj sobie ze mnie w takiej chwili…
- szepnął, nagle blednąc i przybierając kolor kartki papieru.
Odwrócił
się i zobaczył siostrę zakonną, która patrzyła przerażona na zmasakrowane ciało
księdza leżące na podłodze wśród wciąż nieskrzepniętej krwi.
-
Trzeba zadzwonić na policję – powiedział do niej chowając swoje prawdziwe
emocje za maską opanowania. – Proszę pani! – krzyknął na nią, gdy siostra w
ogóle się nie poruszyła.
-
To... To jest straszne... Kto mógł coś takiego zrobić? – spytała zszokowana
kobieta przykładając rękę do twarzy.
-
Psychopata i szaleniec – odparł Zero, lekko zniecierpliwiony brakiem reakcji na
swoją komendę. – Siostro, trzeba zadzwonić na policję – wyartykułował jej, a
zakonnica w końcu ocknęła się z szoku i ruszyła się z miejsca. – Chwila! –
zawołał jeszcze za nią. – Kto był z księdzem Aizawą?
-
Niejaki Yoshida Hiroshi – odparła zakonnica i pobiegła na dół.
Nie,
nie, nie! To nie miało być tak! Dlaczego on?
Shimizu
dostrzegł na podłodze obok księdza coś srebrnego. Były to kluczyki do
samochodu. Detektyw wiedział, że nie powinien, ale stracił by dużo cennego
czasu na czekanie na policję lub na dostanie się do swojego auta, a trzeba
ratować Hiroshiego!
-
Kurwa, dlaczego ze wszystkich osób porwano właśnie ciebie, Hizumi? – Zero
złapał kluczyki od auta i wybiegł z pokoju, a następnie przez drzwi na
podwórze.
Stał
tam tylko jeden samochód, który jak mniemał Michi, należał właśnie do księdza.
Nie liczyło się w tej chwili, że jest stare i lekko zardzewiałe, ważne, że
jeździło. Na policję nie było co liczyć; przyjechałaby po jakimś czasie,
zadawałaby pytania i dopiero po zapoznaniu się z sytuacją zostałyby podjęte
odpowiednie środki. W tym czasie Hizumi mógłby być już martwy, o ile już nie
wąchał kwiatków od spodu. Na samą myśl Zero skrzywił się nieznacznie. Wskoczył
szybko na miejsce kierowcy i odpalił silnik.
-
Błagam Hizu, żyj. Jeśli to przeżyjesz to obiecuję zmienić do ciebie moje
nastawienie!
Shimizu
nie patrzył już na Hiroshiego w kategorii irytującego geja, który kiedyś coś do
niego czuł. Teraz Yoshida stał się dla niego ważną osobą, którą trzeba było
uratować za wszelką cenę i nic innego się nie liczyło. Nawet nie chciał
dopuścić do siebie myśli, że Hizumi może już nie żyć. Zresztą... Ten psychopata
zostawił wiadomość, która sugerowała, że nie chce go aż tak szybko zabić, więc
była szansa. Szansa, którą należało jak najszybciej wykorzystać i nie
zastanawiać się nad konsekwencjami.
Inną
poszlaką wskazującą na to, że Hizumi żyje, było miejsce jakie zostało
wymienione w wiadomości – Aokigahara (droga przejazdu samochodem z Tokio od
góry Fuji waha się od 140 do 180 km [tak w przybliżeniu], a średni czas to
dwie godziny biorąc pod uwagę jazdę z maksymalną dopuszczalną prędkością, porę
dnia i natężenie ruchu dop. aut. Aoi). Tylko czemu akurat tam został zabrany
Yoshida? I czy w ogóle tam był? Może ten krwawy napis na ścianie miał na celu
zbicie Michiego z tropu? Detektyw zatrząsł się na samą myśl, lecz mimo to w
jego umyśle pojawiły się różne obrazy, jeden gorszy od drugiego, a wszystkie
dotyczyły jednej rzeczy – śmierci Hizumiego. Dlaczego w takiej chwili nawet
własny mózg nie chciał z nim współpracować?
Zero
przeklął pod nosem i z piskiem opon wyjechał przez bramę na jezdnię. Na było
dużego ruchu o tej porze, więc wdepnął gaz aż do deski, modląc się, by być na
czas. Teraz cała nadzieja była w tym, że zdąży i że auto nie rozsypie się
podczas pokonywania ostrego zakrętu, bo coś w nim trzeszczało złowrogo.Tak,
auto księdza nie było pierwszej młodości.
Przejechanie
wszystkich skrzyżowań na czerwonym świetle i nie wywołanie przy tym kolizji
graniczyło z cudem, lecz Zero się to udało. Pewnie te parę fotoradarów, które
mijał po drodze pędząc 150 kilometrów na godzinę, zdążyło mu zrobić ładne
zdjęcia, lecz nie przejmował się tym. Ważniejszy w tej chwili był Hizumi i jego
życie.
Wyjechał
w końcu z Tokio i wjechał na drogę prowadzącą do góry Fuji. W głowie
przypominał sobie mapę okolicy i zaczął myśleć jak dostać się szybko na miejsce
omijając płatne odcinki trasy. Kto wpadł na pomysł pobierania opłat za
przejazd? Zero z chęcią zamordowałby tą osobę, która w tej chwili utrudniła mu
życie.
Po
półtorej godzinie był już prawie u celu. Minął właśnie tabliczkę informującą,
że znalazł się na terenie Aokigahary, więc teraz pozostało już tylko znaleźć
odpowiednią jaskinię. Przejechał jeszcze parędziesiąt metrów i zaparkował auto
na poboczu. Sprawdził czy ma pistolet w kaburze i telefon w kieszeni; obie
rzeczy były na swoim miejscu. Lecz nagle go coś tknęło. To dlatego morderca
wybrał to miejsce! Jego telefon był tutaj kompletnie bezużyteczny. Dlaczego nie
wezwał pomocy zanim dojechał na miejsce? Wymierzył sobie mentalnego policzka za
własną głupotę i wysiadł z samochodu.
Dookoła
było nienaturalnie cicho. Las był tak gęsty, że zewsząd otaczały go egipskie
ciemności. Tak, jasne. Bez światła nie przedrze się przez te gąszcze. Wsiadł do
samochodu jeszcze raz i zajrzał do schowka. Liczył na to, że jakimś szczęśliwym
trafem znajdzie coś przydatnego. I chyba rzeczywiście szczęście się do niego
uśmiechnęło, bo znalazł małą latarkę, która w dodatku działała.
Wszedł
między drzewa oświetlając sobie drogę. I nagle tknęło go, że nie wie dokąd ma
iść. W Aokigaharze były chyba z setki jaskiń!
-
Kurwa – zaklął pod nosem na złośliwość tego świata. – Nie mógł wybrać jakiejś
opuszczonej fabryki?
Z
tego, co sobie przypominał, musiał być w okolicy największej jaskini lawowej.
Może to właśnie tam Hizumi został zabrany? Zaczął iść przed siebie licząc na
to, że się nie zgubi i dotrze cało na miejsce. Cisza… Wszędzie towarzyszyła mu
przeraźliwa cisza i na domiar złego było strasznie duszno. Nagle usłyszał
przeraźliwy krzyk.
***
Hizumi
ocknął się czując pulsujący ból z tyłu szyi. Otworzył powoli oczy i pierwsze co
rzuciło mu się w oczy to to, że znajdował się w jaskini. Dużej, mrocznej,
jaskini ze stalaktytami.
-
Gdzie ja jestem? – spytał sam siebie rozglądając się dookoła.
I
nagle sobie przypomniał. Telefon, ksiądz, dużo krwi, morderca... Został
pozbawiony przytomności i porwany! Chciał szybko wstać z ziemi, na której leżał
w dość niewygodnej pozycji, lecz uniemożliwiły mu to więzy; jego ręce i nogi
były skrępowane. Czy to znaczyło, że był zdany na łaskę szaleńca? Wewnętrzna
intuicja podpowiadała Hizumiemu, że ten morderca nie był człowiekiem. Był zbyt...
nieludzki, zbyt zwinny i szybki. Poza tym ten oddech... (nie mogę powstrzymać
się od komentarza, że w takim razie w mojej klasie również jest jeden
nie-człowiek xD od aut. Kita)
Nagły
szelest zwrócił jego uwagę. Yoshida wstrzymał oddech nasłuchując, lecz nic
więcej nie usłyszał. Po prawej stronie jaskini było nikłe światło, ale detektyw
nie widział skąd się wydobywało, bo grota rozszerzała się. Przetoczył się na
brzuch i zaczął ostrożnie czołgać w tamtym kierunku. Wiedział, że nie powinien,
że tam może znajdować się morderca, ale coś ciągnęło go w stronę światła.
Uważając na to, by nie narobić za dużo hałasu, posuwał się kawałek po
kawałeczku do przodu. Jego biała koszula pewnie nabrała innego koloru, ale to
nie było w tej chwili ważne.Czołgał się wzdłuż ściany jaskini i zatrzymał się
dopiero w miejscu, gdzie widać było wnętrze groty.
-
Nie, to nie może być prawda… – szepnął przerażony Hizumi widząc swojego brata,
mocno poturbowanego na ziemi, leżącego koło starej lampy naftowej.
- A
może jednak jest? – odezwał się głos gdzieś za detektywem.
Hiroshi
szybko obrócił głowę momentalnie żałując swojego posunięcia. Spod długich, czarnych
włosów patrzyły na niego równie czarne oczy, w których odbijał się blask lampy.
Usta mężczyzny rozciągnięte były grymasie mogącym uchodzić za uśmiech, ukazując
przy tym ostre zęby.
-
Czego od nas chcesz? Co z nami zrobisz? – Yoshida nie był w stanie ukryć
drżącego głosu.
- To
wyłącznie zależy od ciebie…
***
Zero
biegł, ile sił w nogach w stronę, z której dobiegł krzyk. Potykał się co chwila
o gałęzie lub kamienie, ale nadal dążył wytrwale do celu. Zatrzymał się dopiero
zdyszany przed wejściem do sporych rozmiarów jaskini. I wtedy właśnie wysiadła
mu latarka. Błagam, niech to będzie tutaj, pomyślał i wszedł w ciemność…
***
Hizumi pożałował, że na przysposobieniu obronnym nigdy nie było mowy,
jak bronić się przed psychopatami, którzy zaskakująco mało mają związane z
człowiekiem; w dodatku, kiedy jest się skrępowanym przez tegoż psychopatę i
leży na dnie jaskini z nieprzytomnym bratem do uratowania.
- To wszystko zależy od ciebie… - jego głos bardziej przypominał coś
na granicy syku węża i warczenia psa niż ludzkiej mowy (ach, ten niemiecki
akcent xD Od aut. Kita). Jego twarz wciąż była umorusana zakrzepłą już krwią…
niestety nie jego własną. Szaleniec odwrócił się tyłem do detektywa, który byłby
to zapewne wykorzystał; gdyby tylko miał jak, gdyby tylko nie był tak
sparaliżowany strachem i nie był związany. W momencie, kiedy oprawca obrócił
się rozbłysły czerwone, słabe światła. Yoshida zmrużył oczy i zamrugał
gwałtownie nagle orientując się, że jaskinia, w której się znajdowali była tak
naprawdę salą wykutą w skale. Korytarz, który do niej prowadził był naturalny,
wyżłobiony przez setki lat przez wodę, przez co niepozorne wejście zdawało się
być jedynie zwykłą jaskinią, podczas gdy głęboko w podziemi mieściło się
właśnie to miejsce; miejsce, które Hiroshi nazwał w myślach przedsionkiem
piekła – i dużo się nie pomylił…
- Kochasz brata i chcesz go uratować, prawda? – zapytał morderca, a
Hizumi od razu zrozumiał, o co tak naprawdę mu chodziło.
- Nie pomogę ci w żaden sposób, nawet jeśli będziesz mnie
szantażował życiem brata…
- Nie? – upewnił się, rozkładając ręce i będąc wciąż odwrócony
tyłem.
- Nie – warknął porwany.
- W takim razie… - psychopata doskoczył do swojej ofiary i chwycił
ją za gardło, zaciskając na niej palce. Detektyw chciał krzyknąć, jednak z jego
ust wydobyło się jedynie stłumione westchnienie…
***
Shimizu podziękował sobie, że nie chodził na spowiedź, bo gdyby miał
odpokutować za wszystkie przekleństwa, które opuściły jego usta wyłącznie
dzisiaj, musiałby leżeć krzyżem w kościele do końca swoich dni. Korytarz
jaskini, do której wszedł, był śliski od wilgoci i bardzo stromy. Zero nieraz
poślizgnął się czy potknął o jakiś nowopowstający stalagmit – kilka z nich
porządnie uszkodził, za co zapewne w normalnych okolicznościach mógłby
spodziewać się procesu wytoczonego przed Green Peace, ale cóż… to nie była
normalna okoliczność. Bo ile razy dziennie zdarza się, że facet, którego nie
znosisz za orientację seksualną nagle odchodzi przez ciebie z roboty, a ty
zaraz po tym zaczynasz za nim tęsknić; a jakbyś miał mało problemów to potem
porywają go, a ty kradniesz auto księdza-nieboszczyka i jedziesz w ciemno
ratować go, pakując się do miejsc, których w swoich książkach nie opisał nawet
Edgar Allan Poe?
Michi miał wiele obaw, tysiące myśli kotłowało się w jego głowie,
jednak uparcie schodził w dół, nie poddając się. Im niżej się znajdywał, tym
wyraźniej widział słabe światełko na dnie jaskini… a zaraz potem oślepiła go
fala czerwonego światła – i dałby sobie rękę uciąć, że miało ono coś nie z tego
świata. Do cholery, w której jaskini nieprzeznaczonej do zwiedzania dla
turystów jest instalacja elektryczna? No właśnie… Więc skąd to światło?
Psychopata miał na zbyciu czerwone diody, które tu ze sobą przytargał razem z
uprowadzonym? Jakoś mało realistyczny ten scenariusz…
Dzięki czerwonemu światłu, widział nieco lepiej to, co znajdowało
się pod jego nogami… i przez chwilę jednak pożałował, że to widzi… a potem
ruszył dalej. Podszedł najbliżej jak tylko mógł. Zorientował się, że grota, do
której Hizumi został uprowadzony została wykuta przez człowieka… a może to była
robota tego psychopaty? Jego włosy były długie i czarne; takiego samego koloru
były przepastne oczy, które zdawały się nie mieć źrenic – albo odwrotnie,
tęczówek. Jego twarz przypominała nieco zwierzęcą, wilczą; szczupła, z ostrymi
rysami, aż nadto uwydatnionymi kościami policzkowymi, wąskimi ustami umazanymi
krwią, które skrywały nieludzko ostre i połyskujące zęby. Był wątłej postury, jednak
Shimizu doskonale zdawał sobie sprawę, że do ułomków nie należał i ma potężną
krzepę, co również nie wydało mu się być na miejscu. Poza tym był tak szybki,
zwinny… a raczej: za szybki i za zwinny jak na osobę o takiej budowie… jak na
człowieka…
Przypomniały mu się stare legendy, jakimi nastolatki straszyli się
nawzajem, kiedy i on był jednym z nich – niezależnie od jego woli umysł zalały
opisy demonów z różnych kręgów, diabłów, upadłych aniołów, Nefilów (w dalszej
części wyjaśnienie, co to są Nefilim od aut. Kita) To było nieco niepokojące…
Zero nigdy nie był przesądny. Był realistą do szpiku kości i wierzył tylko w
to, co widział – więc to, że wygląd tego mordercy przypominał mu stwory, jakimi
lubiła postraszyć Inkwizycja nie pocieszała go. Było naprawdę źle…
Michi poprzysiągł sobie, że bez względu na to czym w istocie, jest
ten szaleniec – i tak go złapie i wyswobodzi Hizu z jego szponiastych łap.
Detektyw oparł się o ścianę, dochodząc do wniosku, że nie jest ona
skałą, a… betonem. Była sztuczna. Wychylił się, aby ocenić sytuację i rozeznać
się w terenie, jednocześnie uważając na to, aby nie zostać zauważonym przez
przeciwnika.
Po jego prawej stronie pod kolejną sztuczną ścianą zauważył
nieprzytomnego brata Yoshidy. Krawędzie sali, łączące podłoże i sztuczne ściany
emanowały ciemnoczerwonym światłem… Zaczął zastanawiać się, jakie do cholery
prawa fizyki i chemii musiały zostać tu złamane, aby te spojenia zaczęły
świecić, kiedy nagle… morderca, którego wciąż obserwował kątem oka, zniknął z
pola jego widzenia. Shimizu rozejrzał się dyskretnie po pieczarze, w
poszukiwaniu… kiedy nagle poczuł odór rozkładających się ciał i gorący oddech
na karku.
- Spójrz lepiej tam - długi,
szponiasty palec wskazał widok, który wstrząsnął mężczyzną.
Oto jego nieprzytomny przyjaciel w poszarpanych ubraniach został
przybity do krzyża. Z jego nadgarstków, w które zostały wbite długie gwoździe
(niewielu wie, że nawet w przypadku Jezusa gwoździe zostały wbite właśnie w
nadgarstki a nie dłonie, gdyż kości, a raczej kostki, które się tam znajdują są
za słabe, aby utrzymać ciężar człowieka, przez co dłonie przybitego do krzyża
zostałyby rozerwane, a jego ciało spadłoby z krzyża od aut. Kita) ciekła
obficie krew. Michi z niepokojem pomyślał, że jego główne tętnice mogły zostać
przebite lub choćby naruszone, co powodowało tak wielki krwotok… Jego stopy
również zostały przybite, jednak to było świadectwem czystego bestialstwa wobec
Hiroshiego, gdyż te gwoździe w żaden sposób go nie podtrzymywały na koślawym
krzyżu. Zero zdawał sobie sprawę, że osoba ukrzyżowana najczęściej ginie przez
uduszenie, gdyż w takiej pozycji zaczerpnięcie tchu jest niemal niemożliwe – a
klatka piersiowa Hizumiego nie unosiła się; w jego głowie pojawiła się obawa,
że przybył za późno.
- Więc jak? Ty będziesz bardziej skory do współpracy?
- Ty
skurwielu! – teraz Zero pozwolił już całkowicie opanować się emocjom. Próbował
uderzyć pięścią w głowę tego szaleńca, lecz mężczyzna był szybszy i złapał
detektywa za obydwa nadgarstki. – Dlaczego mu to zrobiłeś?! Czym ci zawinił?
-
Tsktsk niedobra zabawka. Jeśli nie zrobisz tego, co ci powiem, zginiecie tu
wszyscy – morderca wyszczerzył się w nędznej parodii uśmiechu. – A on? – tu
wskazał na Hizumiego. – On nie chciał współpracować. Też tak możesz skończyć..
-
Kim jesteś? Czego od nas chcesz? –warknął Michi próbując wyrwać ręce.
-
Powinieneś słuchać swojego przyjaciela, kiedy miałeś ku temu okazję – mężczyzna
pochylił się i szepnął mu do ucha. – Wy ludzie jesteście tacy interesujący,
tacy niedoskonali…
-
Przecież sam jesteś człowiekiem! – Zero miał teraz prawie pewność, że facet
przed nim powinien zostać zamknięty w pokoju bez klamek. – Widziałem już takie
przypadki jak ty...
Shimizu
jęknął z bólu, gdy uścisk na nadgarstkach został wzmocniony. Czuł jak dłonie mu
drętwieją; dopływ krwi został odcięty.
-
Jesteś tego pewien? – czarne oczy błysnęły niebezpiecznie, a za plecami
zmaterializowały się znikąd dwie pary czarnych skrzydeł. – Jesteś pewien, że
widziałeś już kogoś podobnego do mnie?
-
Czym…Czym jesteś? – zapytał Zero nie wierząc własnym oczom.
Mężczyzna
puścił jego ręce i ukłonił się przed nim uśmiechając przy tym szyderczo.
-
Gabriel, jeden z siedmiu najważniejszych archaniołów (Gabriel lub inaczej
Dżibril, jest przedstawiany w islamie
jako mężczyzna o czterech skrzydłach dop. aut. Aoi).
- To
niemożliwe! Gabriel jest posłańcem, opiekunem raju. Jest dobry! – krzyknął Zero
nie dając wiary słowom szaleńca.
-
Wiesz o mnie całkiem sporo jak na ateistę – odparł archanioł. – Szkoda tylko,
że i tak niedługo zginiesz.
- Co
chcesz z nami zrobić?
-
Och, to proste. Napiszę od nowa Księgę Rodzaju. Oczyszczę ten świat z
wszelkiego brudu jakim są ludzie i stworzę ich na nowo. Bóg jest dla was za
dobry... Wystarczy na łożu śmierci przyznać się do grzechów i szczerze za nie
żałować, i Raj stoi dla was otworem... Plugawe, nędzne robaki, które nie znają
prawdziwej miłości, za to sieją dookoła zniszczenie i spustoszenie. Zwracacie
się do Najwyższego tylko wtedy, gdy macie poważny problem. Nie zasługujecie na
miano dzieci bożych – syknął wściekle Gabriel. – Widzisz ten krąg na ziemi? –
spytał detektywa, który patrzył na niego przerażony. – To wrota do piekieł. Gdy
uwolnię wszystkie upadłe anioły i demony, ten świat przestanie istnieć. Na jego
zgliszczach zbuduję nową, idealną cywilizację! Tyle, że z nowym Bogiem. Stwórca
jest dla was zbyt pobłażliwy, zbyt miłosierny.. Inaczej niż dla nas, aniołów.
Ktoś taki nie znajdzie miejsca w moim świecie!
-
Jesteś chory psychicznie... – Shimizu nie wierzył w to, co właśnie usłyszał. –
Więc po co ci jest Hizumi i jego brat?
-
Jest jeden haczyk. Żeby otworzyć wrota, potrzebny jest Nefilim – potomek anioła
i człowieka. Do tego potrzebowałem Yoshidy. Niestety nie chciał współpracować,
więc stał się zbyteczny. Oby jego brat był mądrzejszy.
-
Świr – syknął Zero. – Nie wierzę w twoje ani jedno słowo! I w dodatku skąd
znasz nazwisko Hizumiego?
-
Jesteś jak niewierny Tomasz – jaskinia rozbrzmiała zimnym śmiechem Gabriela. –
„Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w
miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę” – zacytował
fragment Nowego Testamentu. – Ale uwierzysz tak samo jak on, gdy zobaczysz na
własne oczy prawdę stworzenia.
Gabriel
odszedł od Zero i podszedł do krzyża, na którym wisiał przybity Hizumi. Wpatrywał
się chwilę w niego, a później obrócił się do Michiego.
- Trudno, żebym nie wiedział, jak nazywają się moi synowie – Gabriel
wydał z siebie odgłos, który był czarną groteską śmiechu.
- Synowie? – Michi prychnął, jak zwykle będąc pewnym siebie.
Dobra, może skurwiel miał skrzydła, może potrafił w jakiś magiczny
sposób doprowadzić prąd do sztucznej komory jaskini, może nawet potrafił ją wykuć…
może wykonał najbrutalniejsze morderstwa, jakie Zero miał okazję widzieć w
całej swojej karierze detektywa, może lubił taplać się w cudzej krwi i był
psychopatą… ale to nie zwalniało Shimizu z traktowania go, jak zwykłego
kryminalisty. Nie mógł pozwolić sobie na utratę zimnej krwi. Musiał uratować
przyjaciela i jego brata, jednak nie wiedział jak – nie raz spotkał się już z
mordercą, jednak żaden z nich jak dotąd nie miał skrzydeł! Cholera, to było
naprawdę niepokojące zjawisko… A jeśli… jeśli to coś naprawdę nie jest
człowiekiem? Czy detektyw igrał z mocami podziemia?
Chcąc zyskać trochę czasu na obmyślenie planu, postawił na
najstarszą i najprostszą metodę, jaką znał – rozmowę.
- Dlaczego uważasz, że ci dwaj to twoi synowie? – zapytał, lekko
drżącym głosem. Resztkami sił powstrzymywał się od kolejnego wybuchu emocji.
- Nie twój interes – warknął, gładząc Hizu po odsłoniętym boku ciała
i drapiąc jego skórę aż do krwi. – Jesteś zwykłym człowiekiem – zachichotał – Nie
muszę ci się z niczego tłumaczyć… Zresztą i tak już nasłuchałeś się wiele.
Powiem co coś więcej jeśli będę miał na to ochotę – uśmiechnął się drapieżnie,
odwracając w stronę szatyna.
- Skoro i tak planujesz nas wszystkich zabić to nie chcę umrzeć
nieświadomy tego, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie – założył ręce na
piersi, opierając się o ścianę plecami. Oddychał głęboko, aby się uspokoić. Chciał wyglądać na
co najmniej znużonego, aby przeciwnik nie mógł wykorzystać jego strachu przeciw
niemu samemu.
Gabriel momentalnie znalazł się przy detektywie, kładąc dłoń na jego
torsie. Położył ją płasko, zdawało się, że ledwo go dotknął, jednak tym ruchem
niemal pozbawił Shimizu tchu. Nacisk był niewyobrażalnie mocny; Michi czuł
wszystkie nierówności betonowej ściany, które wbijały mu się w plecy. Sięgnął
do palców anioła, próbując je rozluźnić – bezskutecznie.
- Jesteś tak arogancki, że gdybyś był upadłym, włączyłbym cię do
mojego nowego świata – zaśmiał się dźwięcznie. – Wyczułbym twój strach z
odległości kilkunastu kilometrów! – zarechotał. – Udajesz takiego pewnego
siebie, podczas gdy z chęcią byś stąd uciekł… ale nie masz dokąd. Zniszczenie
dotknie całego świata… choć z drugiej strony słodka niewiedza o nadchodzącym
końcu świata byłaby zapewne zbawcza dla twoich zszarganych nerwów. Może piłbyś
właśnie kawę, gdyby zaczął się koniec; a ty nawet nie wiedziałbyś, co się stało
i kiedy twoje i siedmiu miliardów podobnym tobie ludziom życie zostało odebrane
– ukazał ostre zęby w czymś, co mogło być uśmiechem, ale nie musiało. – Jesteś
tylko zabawką, człowiekiem… żyjesz krótko, a twoja egzystencja nic nie wnosi –
wywrócił oczyma, puszczając chłopaka i ponownie wracając do ukrzyżowanego
Yoshidy. – On jest Nefilim – dotknął swojego „syna”.
- Kim jest?
- Nie kim, a raczej czym. Stworzeniem „pomiędzy”. Nefilim nie są
ludźmi i nigdy się nimi nie staną. Nefilimowie zrodzeni z żądzy zemsty upadłych
aniołów i człowieczej krwi… Powstali tylko po to, aby doprowadzić ten świat do
zagłady – wyjaśnił archanioł. – Są… „instytucją wykonawczą” – zaśmiał się. – Są
kluczem do wrót.
Zero na razie nie chciał wnikać co to za wrota, gdyż w jego głowie
już wcześniej zrodziło się pytanie, które chciał zadać, jednak nie ośmielił
przerwać się mordercy.
- Zrodzeni z żądzy zemsty upadłych aniołów… - powtórzył cicho pod
nosem. – Ale ty nie jesteś upadły; jesteś archaniołem, czyż nie? Jesteś aniołem
zmartwychwstania, zwiastowania, miłosierdzia, objawienia, zemsty i śmierci…
(informacje potwierdzone przez Kościół Katolicki od aut. Kita).
- Zaskakujące jak dużo wiesz… Myślałem, że jesteś głupszy –
uśmiechnął się półgębkiem. – Byłem aniołem i pełniłem te funkcje, które wymieniłeś…
ale już tego nie robię…
- Dlaczego?
- Zostałem wrzucony z nieba. Niedługo po wygnaniu Adama i Ewy z Raju
Bóg zaczął interesować się tylko ludźmi. Mimo iż popełnili grzech wciąż był dla
nich pobłażliwy; i tak jest do dziś – skrzywił się. – Zaabsorbowały go twory
niewierne, unoszące się pychą, nieposłuszne, ułomne… stworzone później… -
warknął.
- Później? Później niż co?
- Pierwszym tworem Boga byliśmy my – aniołowie. Byliśmy wierni,
przez całe swoje nieśmiertelne życie wysławialiśmy imię Boga, jednak ten
odwrócił się od nas by zająć się wami… To… zabolało. Przestał się nami
interesować, a jakby tego było mało, kazał nam usługiwać ludziom. Miarka się
przebrała; podniosłem bunt. Gabriel to moje drugie imię – moje pierwsze imię to
Lucyfer. Jestem pierwszym aniołem, którego stworzył Bóg. Jestem pierwszym
tworem, który stworzył. Przede mną był tylko On. Byłem najbardziej umiłowanym
aniołem; dopóki nie pojawiliście się wy, ludzie. Istoty tak niedoskonałe,
proste i naiwne… - z jego gardła zaczął wydobywać się charkot, a nie mowa. – A
mimo to On wolał was… Wybuchła woja w niebie, którą przegrałem z moimi
sprzymierzeńcami. Niektórzy aniołowie, te dupolizy, które nie odważyły się
sprzeciwić, pozostali w niebie i to oni walczyli z moją armią. Po przegranej
zostaliśmy wygnani z nieba; i tak oto staliśmy się upadłymi. Ludzie nadali mi
jeszcze wiele innych imion: Belzebub, szatan, diabeł, demon…
- Nienawidzisz ludzi?
- Nienawidzisz to mało powiedziane… - jego oczy błysnęły dziko. –
Dlatego postanowiłem was unicestwić. Za pomocą któregoś z Nefilim, których
stworzyłem otworzę wrota i uwolnię z Tartaru pozostałych upadłych; a wtedy
rozpocznie się Armagedon. Zniszczymy ten świat, a na jego zgliszczach zbudujemy
nowy – uśmiechnął się obłędnie. – Napiszemy Księgę Rodzaju od nowa i nie
pozwolimy, aby coś takiego jak ludzie ponowie powstało… Stworzymy swoje własne
twory, zdetronizujemy Boga, który nie jest ani sprawiedliwy, ani miłosierny…A pomogą mi w tym synowie, których
spłodziłem właśnie na tą chwilę. Będą częścią mojego dzieła! Ich poświęcenie
nie pójdzie na marne.
-
Boże... – szepnął przerażony Zero.
-
Bóg ci teraz nie pomożeAle koniec tych bajdurzeń –
machnął ręką, ucinając temat. – Czas ucieka, a moim poplecznicy domagają się
wolności – uśmiechnął się niebezpiecznie. – Słyszysz jak skandują?
- Nie – przyznał szczerze Shimizu. Bo taka była prawda; oprócz
swojego nierównomiernego, świszczącego oddechu i głosu Gabriela nie słyszał
nic.
- Ech, durny człowiek… - mruknął znudzony, po czym wciąż nie
odchodząc od Yoshidy, wskazał w kierunku Hirokiego. – Przyprowadź go i ułóż w
kręgu – rozkazał.
Detektyw za żadne skarby tego świata nie chciał pomagać upadłemu,
ale nie mógł się sprzeciwić. Gdyby to zrobił, przewidywał, że zostałby zabity,
co wiązało się z tym, że szanse na uratowanie kogokolwiek czy Hizumiego, czy
jego brata, nie wspominając już o zapobiegnięciu Armagedonu, przestałyby w
ogóle istnieć. Zero podszedł do zakonnika, który nie był tak wątłej postury jak
jego brat. No niestety… Złapał go za barki, a następnie po prostu przeciągnął
do kręgu, według rozkazu, jaki dostał.
Gabriel podszedł do wciąż nieprzytomnego mężczyzny i jednym z
długich szponów rozciął swój palec, a następnie swoją, o dziwo, czarną posoką
nakreślił na czole, ustach i piersi Hirokiego krzyż. Zakonnik przebudził się, a
jego oczy były takie same jak upadłego – nieludzkie i przepastne.
- Synu… Już czas – syknął archanioł.
Michi z niedowierzaniem obserwował, jak mężczyzna podnosi się, a
następnie zaczyna wypowiadać szeptem jakieś słowa, których szatyn nie był w
stanie ani dosłyszeć, ani zrozumieć. Nagle wszystko się zatrzęsło, a na
ścianach powstały wyraźne pęknięcia. Shimizu przewrócił się i uderzył głową o
podłoże. Czerwony blask zaczął emanować z wielkiego okręgu, w którym stał
Hiroki. Mdłe światło rozmazywało jego postać, a Zero zdawało się, że co i rusz
zamiast brata Yoshidy widzi tam nieludzkie stworzenie, wlepiające w niego
ślepia wyrażające żądze krwi. W powietrzu uniósł się fetor siarki i zgnilizny.
Detektyw ledwo stłumił odruch wymiotny i krzywiąc się, wstał. Przez chwilę
analizował próbując znaleźć jeszcze jakieś inne wyjście. „Przecież jego również
da się jakoś ocalić…” – myślał gorączkowo, jednak kiedy coś przypominające
gigantyczny ogon z kolcami długości ludzkiego przedramienia, który wydostał się
z kręgu, mało go nie dosiągł, stwierdził, że nawet jeśli jest inne wyjście, to nie
ma na nie czasu. Nie myśląc wiele sięgnął po kaburę, wiszącą u jego paska
spodni i wyciągnął z niej pistolet. Wycelował w głowę Hirokiego, w myślach
błagając o wybaczenie za to posunięcie, kiedy nagle…
- NAWET SIĘ NIE WAŻ! – rozwścieczony archanioł rzucił się w jego
stronę.
Szatyn został powalony na ziemię. Pistolet, który trzymał w dłoni,
został mu odebrany, a sama ręka została boleśnie wykręcona. Detektyw próbował
kopnięciem zrzucić z siebie przeciwnika, jednak ten był zbyt zwinny i złapał
nogę Shimizu, a następnie rzucił nim o ziemię jak szmacianą lalką. Michiego
zamroczyło. Pieczarę wypełniły dzikie ryki, krzyki i piski nie z tego świata.
Kolejne szponiaste dłonie, skrzydła, ogony zaczęły wydobywać się z kręgu, a
postać Hirokiego była coraz trudniejsza do dostrzeżenia. Zdawało się jakby… po
prostu znikał.
- „Gdy Pan nadejdzie w ogniu i rozpocznie się sąd… Jego miecz
spadnie na głowy grzeszników” (cytat z Biblii od aut. Kita) – nagle rozległ się
tak dobrze znany głos. Jednocześnie tak dobrze znany, a jakiś nierealny… do
tego stopnia, że Zero aż nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. - „I głos Boga
przeciął płomienie.” „A gdy Bóg ręką swą wskazał, przywieźli oni ze sobą chaos i
zniszczenie, i wszelkie stworzenie wymarło” (cytat z Biblii od aut. Kita) –
niespodziewanie obok archanioła pojawił się Hiroshi. Zdezorientowany Shimizu
spojrzał na krzyż, na którym pozostały jedynie gwoździe. Jak Hizumi zdołał się
wyswobodzić, nie wyjmując gwoździ oraz kiedy odzyskał przytomność Michi nie
potrafił powiedzieć… oprócz tego nie umiał także wyjaśnić, dlaczego jego
przyjaciel przemawiał tak wzniosłym, obcym dla siebie tonem, cytując Pismo
Święte.
Rozjuszony anioł rzucił się w stronę czarnowłosego, zamierzając go
uderzyć, jednak nie udało mu się to. Yoshida uchylił się zręcznie przed ciosem,
a następnie sam wymierzył uderzenie przeciwnikowi, przez co ten znalazł się na
ziemi. Shimizu nie mógł wyjść z podziwu dla drugiego detektywa… a jednocześnie
ogarnął go strach, że stało się z nim coś niedobrego, czego nie będzie można
już odwołać. Dopiero teraz zrozumiał jak bardzo Hiroshi jest mu bliski i jak
bardzo go potrzebuje. Zaczął się modlić o to, aby to wszystko już się
skończyło… ale nie Armagedonem.
-„Nie toczymy bowiem walki przeciwko ciału, lecz przeciwko
zwierzchnościom, przeciwko władzom ciemności, przeciwko pierwiastkom duchowym
Zła na Wyżynach Niebieskich. Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą,
abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zniszczywszy wszystko.
Stańcie więc i przepasawszy biodra wasze prawdą i oblókłszy pancerz, którym
jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość niesienia dobrej nowiny o
pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie
zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego. Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha.
To jest słowo Boże. Amen” – Hizumi nachylił się nad upadłym, wręcz wypluwając
kolejne słowa. - „O synu Diabelski, pełny zdrady i przewrotności! Czyż nie
zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich?” (część egzorcyzmu od aut.
Kita) – następnie przyłożył mu dłoń do twarzy, siląc się na kolejne słowa. - „Teraz
dotknie cię ręka Pańska i przez pewien czas nie będziesz widział słońca.
Będziesz niewidomy. Amen.” (część dalsza egzorcyzmu od aut. Kita)
Gabriel wrzasnął jakby coś go poparzyło – a następnie spod palców
czarnowłosego zaczął unosić się biały dym. Światło emanujące z kręgu zaczęło
słabnąć, a ryki stały się bardziej żałosne. Na powrót postać Hirokiego zaczęła
być lepiej dostrzegalna, jakby z powrotem zaczął się materializować. Anioł
rzucał się, próbując odsunąć od Yoshidy, jednak ten był nieugięty. Spojrzał na Shimizu,
dla którego te zajście było nie do pojęcia.
- Zastrzel go. Inaczej krąg się nie zamknie – powiedział już
naturalnym dla siebie głosem, choć nieco przygnębionym.
Zero nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Walcząc z
obezwładniającym bólem w prawej ręce dosiągł swojego pistoletu i ponownie
wymierzył lufą w głowę zakonnika. Michi chodził na strzelnicę w każdy czwartek
i był świetnym strzelcem – nie spudłował. Jeden strzał wystarczył by pozbawić
życia brata Hizumiego. Mężczyzna padł martwy, światło kręgu zniknęło całkowicie
tak samo jak demony, które próbowały przecisnąć się do świata ludzi. Po upadłym
archaniele został jedynie popiół.
- „Wszystko pochodzi od Boga
i zostaje przez Niego wezwane” (cytat z Biblii od aut. Kita) – wyszeptał
Hiroshi, stając na równych nogach. Zero również dźwignął się z ziemi i podszedł
do przyjaciela. Położył mu rękę na ramieniu, a wtedy tamten zemdlał. Szatyn
złapał go w ostatniej chwili, uchroniwszy przed upadkiem. Czekała go teraz
kolejna podróż przez korytarz jaskiniw ciemnościachku powierzchni – tym razem z
balastem w postaci nieprzytomnego Yoshidy.
Hizumi
nie wyglądał najlepiej. Z ran po gwoździach ciekła krew tworząc szkarłatne
plamy na i tak już brudnej,i podartej koszuli. Mężczyzna był tak blady, że Zero
bał się go dotykać w obawie, że jeszcze pogorszy jego stan. Jednak trzeba było stąd
uciekać. Nikt nie wiedział czy było już bezpiecznie, a detektyw wolał nie
ryzykować. Ręka go bolała jak cholera, a dłonie miał poranione od upadku, ale
nie mógł tak zostawić Hiroshiego; plus ciągnięcie go po ziemi odpadało.
Spojrzał
na swoje prawe przedramię i skrzywił się widząc głęboką ranę ciągnącą się od
nadgarstka aż po łokieć. Nie wyglądało to za dobrze, ale nie krwawiło za mocno.
Jakimś dziwnym trafem, tętnica nie została uszkodzona. Jakim cudem? Tego Zero
nie wiedział, ale w duchu dziękował Bogu, bo inaczej byłyby kiepsko; nawet bardzo.
Hizumi też najwyraźniej miał całe tętnice, ale ilość ran jak i to, że wisiał na
krzyżu przez długi okres czasu, nie przedstawiała sytuacji w jasnych barwach, a
raczej w postaci czarnej dziury.
Podejmując
się heroicznego wysiłku, wziął nieprzytomnego mężczyznę na ręce zaciskając przy
tym z bólu zęby. Zachwiał się lekko, ale złapał równowagę i zaczął ostrożnie
iść do wyjścia. Potknął się parę razy o kamienie, ale udało mu się nie wywrócić
i szedł wytrwale dalej. Odetchnął z ulgą dopiero, gdy wyszedł z tej przeklętej
jaskini, co w tych ciemnościach nie było takie łatwe. Ale teraz czekało go
trudniejsze zadanie – wydostanie się z lasu, a nie miał przy sobie latarki.Pewnie
wypadła mu na dole, poza tym i tak nie miałby jak sobie przyświecać. Musiałaby
mu wyrosnąć dodatkowa ręka, co było teoretycznie niemożliwe.
Poprawił
sobie Hizumiego na rękach i ruszył przed siebie. Miał nadzieję, że dobrze
zapamiętał drogę, choć wtedy miał latarkę i biegł, nie zwracając do końca uwagi
na otoczenie.
-
Cholera! – czemu nawet, gdy zagrożenie zostało zlikwidowane, musiało być tak
trudno?
Ufając
swojej intuicji, szedł między drzewami tak szybko, jak pozwalał mu na to balast
w postaci nieprzytomnego Hizumiego. Na czole pojawiły się kropelki potu, a ból
stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, lecz wytrwale szedł do przodu. Życie
Hiroshiego wisiało na cieniutkim włosku i Zero musiał się spieszyć. Nie
wybaczyłby sobie, gdyby zawalił sprawę.
Cudem
udało mu się wyjść z lasu blisko miejsca, gdzie zaparkował. Podszedł do auta,
położył ostrożnie Hizumiego na trawie i otworzył drzwi, by następnie umieścić
bezwładne ciało na tylnym siedzeniu. Sam usiadł na miejscu kierowcy i już po
chwili jechał drogą powrotną tak szybko jak tylko się dało. To był wyścig z
czasem, którego nie należało przegrać, ponieważ najbliższy szpital znajdował
się w Tokio, a konkretniej na jego peryferiach.
Zerkał
co chwila na Hizumiego, który nie dawał najmniejszego znaku życia. Nie, to nie
mogło się tak skończyć!
-
Hizu, nie rób mi tego – zaczął mruczeć pod nosem.
Zacisnął
mocniej dłonie na kierownicy i momentalnie wydał z siebie syk. To nie był dobry
pomysł, teraz ręka rwała go jeszcze mocniej, o ile to było możliwe.Skrawki
porwanego materiału nasączonego krwią przylepiły się do rany podrażniając ją, a
to nie było najmilsze doświadczenie.
Po
ponad godzinie zajechał pod szpital w mieście. Wypadł z auta, podniósł
ostrożnie Hizumiego i wszedł szybko do budynku.
-
Niech mi ktoś pomoże! – krzyknął zrozpaczony.
Podbiegł
do niego pielęgniarz, wołając od razu paru ludzi z personelu medycznego.
-
Ratujcie go – zdążył jeszcze powiedzieć, zanim pochłonęła go ciemność i osunął
się na podłogę.
***
Biało.
Wszędzie było biało. Gdzie trafił? Obraz przestał być zamazany i Zero
spostrzegł, że był w szpitalu. Leżał w pustej sali na jednym z czterech łóżek,
podłączony do kroplówki i z zabandażowaną prawą ręką. Fuknął cicho, niezbyt
zadowolony ze swojego położenia. Nie było szczytem jego marzeń wylądowanie w
szpitalu z powodu… Właściwie dlaczego się tu znalazł? I przypomniał sobie ostatnie
wydarzenia: Gabriela, Hirokiego i Hiroshiego wiszącego na krzyżu.
-
Hizumi! – usiadł natychmiast, ale zaraz tego pożałował, czując ból w ręce.
-
Radziłbym uważać na szwy – powiedział podstarzały, siwy lekarz, który właśnie
wszedł do sali, by sprawdzić swojego pacjenta.
-
Szwy? – spytał niezrozumiale Zero.
-
Rana na pańskim przedramieniu wymagała natychmiastowego odkażenia i zszycia.
Niech się pan cieszy, że nie wdało się żadne zakażenie, bo nie wiem, co pan z
tą ręką robił, ale wyciągnęliśmy ładną, kilkucentymetrową drzazgę.
- Co
z mężczyzną, którego tu przywiozłem?! – Michi całkowicie zignorował informację
o stanie swojego zdrowia, bardziej zaniepokojony tym, co się stało z Hizumim.
-
Nie bardzo wiem o kogo chodzi…
-
Yoshida Hiroshi. Co z nim?
-
Ach, pan Yoshida – westchnął lekarz, ściągając okulary i pocierając nasadę
nosa. – Jest pan może z rodziny?
Ten
mężczyzna zaczynał powoli irytować Zero, a irytacja i Shimizu nigdy nie szły ze
sobą w parze. Detektyw narażał dla tego kretyna, znaczy Hiroshiego, życie!
Chyba miał prawo wiedzieć w jakim jest stanie! Po tym wszystkim przez co razem
przeszli, zdanie Zero o Hizumim zmieniło się przynajmniej o sto dwadzieścia
stopni i teraz nie dałby go nikomu skrzywdzić.
-
Czy ja wyglądam na jego ojca? A może lepiej, na jego matkę? – warknął Michi,
zyskując tym samym od lekarza spojrzenie pełne dezaprobaty dla jego zachowania.
– Był moim partnerem w śledztwie. Mogę chyba wiedzieć, co z nim jest!
„Partnerem”…
To słowo zaczęło nabierać innego znaczenia w głowie Zero. Nie bardzo wiedział
kiedy i jak zaczął postrzegać drugiego detektywa w innych kategoriach, ale w
gruncie rzeczy nie czuł się z tym źle.
-
Pacjent nie miał innych urazów wewnętrznych lub zewnętrznych niż rany na rękach
i nogach, nie licząc nielicznych otarć. Żyje, ale cudem, bo stracił dużo krwi.
Jednak…
-
Jednak? – Zero stanowczo nie podobało się to słowo; niosło ze sobą jakąś grozę.
-
Zapadł w śpiączkę – odparł starszy człowiek.
Jasne.
Zawsze coś musiało się spieprzyć. Bo dla pewnych rzeczy po prostu nie istniało
szczęśliwe zakończenie, gdzie główni bohaterowie odjeżdżali w stronę
zachodzącego słońca. Zero uśmiechnął się ponuro do własnych pesymistycznych
myśli. Jaki, według niego, powinien być koniec tej historii?
-
Proszę mnie do niego zabrać.
***
-
Hizu…
Michi
ujął dłoń Yoshidy i spojrzał na bladą twarz mężczyzny leżącego na szpitalnym
łóżku. Coś ścisnęło jego serce na ten widok. Dlaczego Hizumi musiał się tu
znaleźć? Dlaczego to wszystko spotkało właśnie ich? Czy to po prostu nie był
tylko zły sen, z którego zaraz się obudzą i zaczną się ponownie ze sobą kłócić?
Zero chciałby w to wierzyć, ale ból w przedramieniu nie pozwalał na poddanie
się tej wizji.
-
Nie powinieneś się tu znaleźć – powiedział cicho Shimizu i złożył delikatny
pocałunek na bezwładnej dłoni. – Gdybyś tylko wtedy zrezygnował całkiem z tego
śledztwa… Może to by cię w jakiś sposób uchroniło. Może nie spotkałoby cię to,
co teraz…
Nie
dostał żadnej odpowiedzi, ale coś mówiło Zero, że Hizumi go słyszy i wolał się
trzymać tej myśli. Zawsze, nieważne jak beznadziejna byłaby sytuacja, zawsze
istniał choć cień szansy na to, że będzie lepiej. I gdy człowiek tracił tą
odrobinę nadziei, jaką posiadał, szansa znikała.
-
Przepraszam – Michi odgarnął włosy z twarzy Hiroshiego. – Przepraszam,
dlatego.. Wróć do mnie, dla mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć… -
głos Zero powoli się łamał. Może jednak nie był tak silny, za jakiego się miał.
Ale
oczy Hizumiego się nie otworzyły. Nie nastąpił też żaden ruch. Była tylko
cisza…
***
Jakiś
czas później Zero wyszedł ze szpitala. Przesłuchania, raporty… Detektyw
powiedział, że morderca z Tokio został pogrzebany w wybuchu w jaskini. Nikt by
mu nie uwierzył, gdyby wyznał prawdę. Zresztą Shimizu chciał, żeby cała sprawa
została już na dobre zakończona, by mógł wrócić do swojego życia. Ale ono nie
było już takie jak kiedyś.
Prawie
codziennie przychodził odwiedzić Hizumiego, który nadal był w śpiączce. Stan
Yoshidy nie ulegał zmianie, ale Zero ciągle wierzył, że niedługo detektyw się
zbudzi. Nikt inny nie przychodził do Hiroshiego, co było dziwne. Nie miał
żadnej rodziny, znajomych? A może po prostu nie wiedzieli, że znajduje się w
szpitalu. W każdym razie coś tu nie pasowało i należało się dowiedzieć, co to
było.
- Kurwa… - zaklął Zero, rozprostowując zdrętwiałe palce.
Tony papierów na jego biurku jak na złość nie chciały się zmniejszać
tylko wciąż rosły. W dodatku musiał trzy razy opowiedzieć całą historię, jaką
przeszedł z Hizumim; rzecz jasna nie wspomniał o upadłych aniołach, Nefilim,
wiszącym na krzyży Hiroshim ani egzorcyzmach, jakie prawił chłopak, więc
przekłamana wersja była znacznie krótsza od rzeczywistej, ale to nie zmienia
faktu, że powtarzać w kółko jedno i to samo to nie jest przyjemne zajęcie.
Pierwsze zeznanie musiał złożyć bezzwłocznie i nie miał nic do tego; rozumiał,
że takie są wymagania i kropka. Drugi raz musiał powtórzyć wszystko, bo jakiś
debil nie włączył dyktafonu i jego zeznanie się nie nagrało – w dodatku nikt
nie był na tyle mobilny i pełny zapału, żeby to spisać. Zgrzytał wtedy zębami i
krzywił się, uderzając palcami o blat stołu mieszczący się w sali przesłuchań.
Trzeci raz musiał zeznawać w obecności psychologa - nie wiedział dlaczego, ale
taki dostał rozkaz. Po kolejnym powtórzeniu się Michi dostał wrażenia deja vu,
ale kiedy lekarz zaczął przeprowadzać badania, Shimizu zdał sobie sprawę, że
jednak nie wszystko się powtarza i pomaluśku, drobnymi kroczkami znów zaczyna
brnąć w przyszłość.
Psychiatra wydał orzeczenie, że Zero wciąż może wykonywać swoją
pracę. Przez chwilę pomyślał, że zapewne te badania były zlecone przez jego
szefa w akcie troski czy aby na pewno jeden z najlepszych śledczych nie dostał
urazu lub traumy w wyniku bezpośredniego spotkania z seryjnym mordercą, jednak
zaraz doszedł do wniosku, że to z pewnością nie była troska – ten stary piernik
martwił się tylko o kasę i chciał wiedzieć czy musi dać szatynowi całą pensję,
czy tylko jej część i odesłać mężczyznę na wcześniejszą emeryturę policyjną.
Michi stwierdził, że to jeszcze nie czas na obijanie się i pierdzenie w
drewniane bujane krzesło na ganku jakiegoś domu starości. Miał jeszcze dużo do
zrobienia.
Wreszcie skończył – na dziś rzecz jasna. Jutro zabierze się za
materiały, jakie w końcu będzie można rzucić mediom, które usiłowały niemalże
zjeść wydział śledczy. Westchnął, przeciągając się. Wyszedł ze swojego
gabinetu, a następnie z posterunku policji w ostatnich dniach. Zorientował się,
że od pewnego czasu nie był już u Hizumiego i zrobiło mu się głupio… Spojrzał
na zegarek na swoim przegubie i niestety doszedł do wniosku, że o godzinie
dwudziestej już go nie wpuszczą na salę, gdzie leżał Yoshida. Skrzywił brzydko
usta, kierując się do samochodu.
Ruch na drodze był duży. Shimizu stał od pół godziny w korku
poruszając się tempem galopującego żółwia, ale nie przeszkadzało mu to. Sam
uznał to za dziwne, gdyż znany był z charakteru choleryka, na którego
najbardziej drażniąco działało marnowanie czasu lub czekanie, co w sumie w jego
opinii równało się sobie wzajemnie. Był tak pogrążony w myślach, że nie
obchodziło go to, co działo się dookoła. Ziewnął rozdzierająco, poprawiając się
na fotelu i oparł rękę na drzwiach auta, a następnie głowę na zaciśniętej w
pięść dłoni.
- Oj, Hizu… jeśli moje myśli nie zmienią torów swoich biegów to
jeśli tylko się obudzisz, zabiorę cię na kolację – mruknął pod nosem. – Choćby
i do szpitalnej stołówki…
Kiedyś zapewne zganiłby się za takie rozmyślanie, ale w obecnej
chwili… ta wizja naprawdę mu się podobała. Z chęcią poszedłby z Yoshidą coś
zjeść… Zresztą… Zacznijmy od tego, że Zero w ogóle chciał zobaczyć Hiroshiego.
Tęsknił za nim? Głośno pewnie nigdy by się do tego nie przyznał, ale w głębi
serca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sprawa dotycząca tych dziwnych
morderstw, za którymi stał Gabriel naprawdę zbliżyła ich do siebie… a raczej
włączyła tryb opiekuńczości u Michiego. Shimizu nigdy zbytnio o nikogo nie
dbał, co potwierdzało choćby puste akwarium, w którym pływały już chyba same
szkielety rybek, których nie karmił. Zajmował się pracą lub nauką i jakoś nie
czuł potrzeby zmiany tego – aż do teraz. To właśnie teraz zdał sobie sprawę z
kruchości innych; ale wcale to nie oznaczało, że szatyn zaraz założy na siebie
niebieski lateksowy strój, a na to czerwone gacie i pelerynę, i będzie ratował
wszystkich tych, których tylko da się jakoś uratować. Nie. Po prostu zrozumiał,
że ludzie nie są z kamienia – bardziej przypominają porcelanę; teoretycznie
twarda, ładna z zewnątrz… ale wystarczy mocniej uderzyć, a zaraz można ją
ukruszyć, nie wspominając nawet o tym, że rozbić całkowicie. Shimizu zrozumiał
dlaczego ludzie nawzajem się ochraniają – próbują nie dopuścić do rozbicia czy
choćby ukruszenia drugiej osoby… szczególnie tej ważnej dla nich osoby…
Człowieka można zranić słowami zarówno jak i czynami – jednak ludzie
tak samo jak ochraniają się nawzajem, tak samo ranią się… ale Hizumiego nie
zranił człowiek. Zranił go upadły – dosłownie i w przenośni; skrzywdził go,
przybił do krzyża, upuścił wiele krwi, zabił mu brata, o czym Yoshida dowie
się, gdy się obudzi – to będzie dla niego kolejna dawka bólu. To oznaczało, że
Hiroshiego mogą zranić nie tylko ludzie, ale także inne byty… On sam w sumie
nie był człowiekiem, tak jak powiedział Lucyfer, brunet był Nefilim – pół
człowiekiem, pół aniołem. Teoretycznie ta wiadomość u zwykłego śmiertelnika
powinna wywołać strach, jednak Zero go nie odczuł. Miał świadomość, że Hizu był
częścią jego życia już od… dwudziestu lat? Pierwszy raz spotkali się w szkole
policyjnej… tak, to będzie gdzieś z dwadzieścia lat. Mimo iż przez te wszystkie
lata nie widywali się regularnie ani, co ważniejsze, nie przepadali za sobą
zbytnio to tak długi okres znajomości do czegoś zobowiązywał. Michi spróbował
wymazać z pamięci Hiroshiego, jednak nie udało mu się to – ba! Nawet tego nie
chciał! Ich znajomość była jaka była i może zostawiała wiele do życzenia,
jednak szatyn był z niej dumny i nie chciał tracić wspomnień z nią związanych.
Prawdę mówiąc próbując zapomnieć o Yoshidzie Zero poczuł jeszcze większą
tęsknotę za chłopakiem. Ten tryb troski, który w końcu, po trzydziestu pięciu
latach życia, uaktywnił się u niego nakazywał mu chronić Hizumiego – jakiś
wewnętrzny głos podpowiadał mu, że Yoshida jest jeszcze bardziej kruchy niż
wszyscy inni; właśnie dlatego musi się nim zaopiekować i mu pomóc; ocalić swoje
wspomnienia, ich znajomość i siebie samego – bo jakby nie patrzeć brunet był
częścią jego życia, co składało się również na to, że był częścią jego samego.
Przez chwilę wahał się na skrzyżowaniu, jednak w końcu podjął
decyzję i skręcił w prawo – w prawo, mimo iż żeby dojechać do swojego
mieszkania musiałby skręcić w lewo dopiero na następnym rondzie. Z pewną
nostalgią stwierdził, że dawno już go tu nie było. Pokręcił głową, rozglądając
się.
- No… zmieniło się tutaj – potarł brodę w geście czegoś, co mogło
być uznaniem, ale nie musiało.
Michi pamiętał tą dzielnicę jeszcze jako zlepek małych, najwyżej
trój-piętrowych bloków, a raczej bloczków. Ta dzielnica niegdyś była osobnym,
małym miasteczkiem, które „pochłonęło” Tokio, włączając je do siebie jako
kolejną z dzielnic. Hiroshi mieszkał tu niegdyś w dwupokojowym mieszkanku z
cieknącym dachem i odłażącą tapetą od ścian wciąż jeszcze jako uczniak szkoły
policyjnej. Mieszkało tutaj dużo uczniów ze względu na to, że mieszkania, mimo
iż w opłakanym stanie, były tanie i przeciętnego licealistę pracującego w
kafejce stać było na czynsz. Zero nieraz pozwolił sobie pogrzebać w aktach
chłopaka, skąd wiedział, że ten wciąż tu mieszkał, jednak nie w „piętrowym
szałasie”, jak to zwykł nazywać takie budynki Michi, a na nowoczesnym osiedlu,
gdzie bloki były zbudowane w większości ze szkła. Detektyw odnalazł budynek z
właściwym numerem, a następnie zaparkował w pobliżu na krawężniku. Wszedł do
środka i wjechał na szóste piętro windą. Stanął przed drzwiami z numerem 46 i
wyciągnął klucze z kieszeni. Skąd je miał? Otóż ze szpitala. Shimizu odebrał
wszystkie rzeczy Hizumiego ze szpitala – podarte i zakrwawione ubrania już
wcześniej zostały wyrzucone przez pielęgniarki, ale telefon, portfel oraz
klucze zostały przekazane szatynowi ze względu na to, że był jedynym, który
doglądał Hiroshiego. Hiroki został zabity, ojciec detektywa zmarł, a matka
jeździła na wózku inwalidzkim i nie była w stanie odwiedzić syna. Już wcześniej
tu był i odłożył portfel do szuflady komody, która stała w przedpokoju i zabrał
ze sobą czyste ubrania dla nieprzytomnego, gdyż szatyn wiedział z własnego
doświadczenia, że szpitalne piżamy nie są zbyt wygodnym strojem, szczególnie
kiedy idziesz z gołym tyłkiem zatłoczonym korytarzem, zmierzając do łazienki.
Telefon zostawił przy Yoshidzie, myśląc, że kiedy się obudzi matka zapewne
będzie chciała do niego zadzwonić – Zero nawet przez chwilę nie dopuszczał do
siebie myśli, że Hiroshi mógłby się nie obudzić, umrzeć…
Wszedł do środka i ze zdziwieniem stwierdził, że światło w sypialni
jest włączone. Zdawało mu się, że wyłączył wszędzie światła po swojej ostatniej
wizycie w tym mieszkaniu, jednak pomyślał, że o tym akurat musiał zapomnieć –
„Zapewne nieźle już wygląda rachunek za prąd” – pomyślał dość pesymistycznie,
obiecując sobie, że w ramach zadośćuczynienia zapłaci go za bruneta.
Wszedł do sypialni i usiadł na łóżku. Przyciągnął do siebie poduszkę
chcąc poczuć choćby zapach chłopaka. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest on
jeszcze bardziej intensywny niż przedtem. Zdziwiło go to, ale uznał, że to
jedynie jego wyobraźnia. Położył się i na chwilę przymknął oczy… by zaraz
wyskoczyć z łóżka jak oparzony. Usłyszał szum wody! I tym razem z pewnością to
nie była jego wyobraźnia! Może to złodziej? Wiadomo, że opryszkowie muszą być
sprytni i być dobrymi obserwatorami. Zapewne ktoś dostrzegł, że właściciela od
dłuższego czasu nie ma w domu, więc okradzenie mieszkania nie byłoby problemem
– to wyjaśniałoby włączone światło w sypialni; ktoś tu czegoś szukał, jednak
wszystko było na swoim miejscu, nie było nic porozrzucane. Czyżby to był jakiś
profesjonalista, który nie zostawiał po sobie śladów? Wszystko upozorował tak,
aby kiedy właściciel wróci nie zorientował się nawet, że coś zostało
skradzione? Ale do cholery… czy ci złodzieje są już do tego stopnia bezczelni,
żeby korzystać z cudzej łazienki?!
Zero skradając się na palcach podszedł do drzwi łazienki i przytknął
do nich ucho. Ewidentnie słyszał szum wody z prysznica. Nacisnął klamkę i cicho
wszedł do środka, na wszelki wypadek kładąc dłoń na broni, którą miał przypiętą
do paska. Kuźwa, no ktoś naprawdę brał prysznic! Drzwi kabiny prysznicowej były
wykonane z przezroczystego szkła, jednak były tak zaparowane, że Shimizu nie
mógł dostrzec jak wygląda włamywacz.
- Ładnie to tak… - zaczął, ale nie skończył, kiedy nagle słychać
było tylko głośny huk.
- Kurwa! – osoba kąpiąca się, która najwidoczniej poślizgnęła się,
zaklęła. Michi od razu poznał ten głos.
- Hizumi! Co ty tu, do cholery, robisz?! – wrzasnął zszokowany
szatyn.
- A co ty robisz w mojej łazience, kiedy biorę prysznic?! I czemu,
kurwa, mnie straszysz?! Przez ciebie się poślizgnąłem! – stęknął, wstając. –
Jeśli dalej tam jesteś i zamierzasz tam być to bądź choćby na tyle przydatny,
żeby rzucić mi ręcznik, bo nie zamierzam z gołą dupą przed tobą latać –
warknął.
Shimizu przez chwilę zastanawiał się czy nie podroczyć się z
brunetem albo czy nawet nie podejrzeć go, ale w końcu spasował. Chwycił
pierwszy lepszy, biały, miły w dotyku ręcznik, który wisiał na kaloryferze na
ścianie. Yoshida rozsunął drzwi kabiny i cudem się za nimi ukrywając wystawił
rękę i chwycił ręcznik, po czym obwiązał się nim w pasie i wyszedł. Sięgnął po
drugi ręcznik zza pleców Zero, którym wytarł włosy.
- Więc dowiem się, co robisz w mojej łazience? – zapytał
przesłodzonym głosikiem.
Chwila namysłu Michiego: „Kurwa, jaki mam podać powód pojawienia się
w jego mieszkaniu? Bo raczej nie powiem, ż przyjechałem tu, żeby poczuć jego
zapach i powspominać… Ja pierdolę, ale to brzmi… Istnie tekst z „Mody na
sukces”!”.
- Przyjechałem wziąć ci kolejne ubrania, a kiedy wszedłem zobaczyłem
włączone światło w sypialni, i usłyszałem szum wody, i…
- I pomyślałeś, że ktoś się włamał? – reszty Hiroshi się domyślił.
Szatyn potwierdził kiwnięciem głowy. – Ech, niech będzie, że ci wierzę –
machnął ręką i schylił się (jednak nic nie było widać – stety lub niestety),
wkładając brudne ubrania, walające się po podłodze, do pralki. Michi rozpoznał,
że to te szare spodnie i biała bluzka, które przywiózł chłopakowi do szpitala.
- A ty co tu robisz? – zapytał zdziwiony detektyw, który nadal nie
mógł uwierzyć, że postać przed nim jest prawdziwa.
- Mieszkam, wiesz? – uśmiechnął się kpiąco. – Świadczy o tym choćby
moje nazwisko na karteczce przy domofonie pod numerem 46.
- Ale… Kiedy się obudziłeś? Kto cię tu przywiózł i jak wszedłeś do
mieszkania, skoro ja miałem twoje klucze? – młodszy zasypał pytaniami
starszego.
- Obudziłem się dwa dni temu i w trybie natychmiastowym zostałem
wypisany ze względu na pracę. Znaczy… wymigałem się pracą i powrzeszczałem
trochę na ordynatora i ta-dam! – klasnął w dłonie. – Wypisali mnie. Następnie
zadzwoniłem do mojego zaufanego kolegi, który miał zapasowy komplet kluczy do
mojego mieszkania. Ten odwiózł mnie tutaj i otworzył drzwi – wyjaśnił,
rozczesując włosy.
- A dlaczego nie zadzwoniłeś po mnie?
- Po ciebie? – Yoshida aż obrócił się w stronę rozmówcę i zrobił
dziwną minę. – Nie żartuj! – prychnął. – A właśnie… - mruknął. – Oddawaj moje
klucze i więcej ich sobie nie przywłaszczaj – Michi posłusznie oddał własność,
która nie należała do niego. – A teraz wypad, bo chcę się ubrać! – wypchnął
wciąż zszokowanego Zero za drzwi.
Mimo
tego, jak Hizumi go potraktował, Michi poczuł niewyobrażalną ulgę, jakby ktoś
zabrał z jego serca ogromny ciężar, który dusił go i tłamsił od środka. Hiroshi
nie leżał już w śpiączce… Był tu, w swoim własnym mieszkaniu i zachowywał się
tak jak zwykle, jakby nic nie uległo zmianie.
Zero obrócił się od drzwi i poszedł do kuchni.
Powinien być na tyle mądry, żeby wynieść się stąd jak najszybciej, skoro
Yoshida najwyraźniej nie cieszył się z tego, że go widzi, ale coś go tu
trzymało. W jednej szafeczce znalazł pudełko herbaty, więc postawił czajnik na
gaz i czekał, aż woda się zagotuje. Wyciągnął jeszcze dwa kubki i usiadł na
krześle przy stole, rozglądając się po całym pomieszczeniu.
-
Widzę, że czujesz się jak u siebie – rzucił Hizumi, gdy tylko wszedł do kuchni.
– Co ty jeszcze tu robisz? Nie masz kogo nękać?
Hiroshi
usiał po drugiej stronie stołu i zapalił papierosa, rzucając zapalniczkę na
stół razem z w połowie pustą paczką fajek. Zero, pod wpływem jego spojrzenia,
nie czuł się komfortowo; przyprawiało go o ciarki. Poza tym w tym spojrzeniu
był jakiś smutek i gniew, a Michi czuł się winny.
-
Martwię się o ciebie – przyznał.
-
Tak, jasne. Myślisz, że ci w to uwierzę?
-
Hizu, wiem, że byłem kretynem, ale…
- Jesteś
nadal – przerwał Hiroshi, najwyraźniej nie mając zamiaru słuchać Zero.
-
…ale naprawdę mi na tobie zależy! Wybacz mi! Wybacz, że cię tak traktowałem,
wybacz, że cię odrzuciłem, wybacz, że zabiłem ci brata… - Shimizu stracił nad
sobą panowanie i teraz wszelkie emocje, które w sobie tłumił znalazły ujście.
-
Och, więc dręczą cię po prostu wyrzuty sumienia, tak? – warknął Hiroshi, gasząc
na wpół wypalonego papierosa w popielniczce.
-
Hizu… - jęknął załamany Zero i wstał z krzesła, gasząc przy okazji palnik pod
gwiżdżącym czajnikiem.
Mężczyzna
uklęknął przed Yoshidą i złapał go za bosą stopę, otrzymując zdziwione
spojrzenie od Hizumiego. Mimo tego, nie było żadnej innej reakcji, jakby był
zbyt zszokowany tym, co się przed nim działo. Zero obejrzał dokładnie czerwoną
bliznę na nodze kolegi, jedną z czterech. Widząc ją, Michi przypominał sobie
wszystko, co ich spotkało i aż ciarki przeszły go po plecach na myśl, że mogło
być jeszcze gorzej. Puścił stopę Hizumiego i złapał go za dłoń.
-
Ej! – fuknął zdenerwowany Hiroshi. – Co ty wyprawiasz?
-
Wybacz Hizu – Zero przycisnął lekko swoje usta do blizny na ręce Yoshidy. – Nie
powinienem się zachowywać jak ostatni skurwysyn, nie powinienem cię odrzucać,
nie powinienem…zabijać Hirokiego… Powinienem cię chronić.
-
Chronić? – Hizumi wyrwał swoją słoń z uścisku Zero. – Nie pomieszało ci się
przypadkiem w głowie? – sięgnął po kolejnego papierosa, którego zapalił i
zaciągnął się głęboko. – Co do Hirokiego…To nie twoja wina. Nie było innego
sposobu – uśmiechnął się smutno – skąd mogłeś wiedzieć. Nawet ja nie
podejrzewałem, że kiedyś zostanę postawiony w takiej sytuacji.
Zero
poczuł się trochę lepiej wiedząc, że Hiroshi nie żywi do niego urazy za
zabójstwo brata. Podchodząc do tego racjonalnie, przecież sam Hizumi powiedział
wtedy, żeby strzelił.
-
Kiedy wrócisz do pracy? – spytał Michi po chwili milczenia.
-
Mam trzytygodniowe zwolnienie. Czemu cię to interesuje?
Hizumi
znowu budował wokół siebie mur, którym odgradzał się od Zero. Znowu wracali do
punktu wyjścia, gdzie jeden nie chciał znać drugiego, z tym, że teraz Shimizu
wcale na to zgodzić się nie chciał. Detektyw pamiętał, co powiedział
nieprzytomnemu Hiroshiemu w szpitalu. „Przepraszam, dlatego.. Wróć do mnie, dla
mnie. Obiecuję ci, że będzie lepiej, tylko wróć…” Jak mogło być lepiej, skoro
Hizumi wcale tego nie ułatwiał?
-
Wiele się zmieniło przez te parę tygodni – odparł Michi, unikając wzroku
mężczyzny. – Zacząłem postrzegać pewne sprawy inaczej.
- To
znaczy? – naciskał Hizumi.
-
Moje uczucia co do ciebie wyewoluowały w zgoła coś innego – przyznał niechętnie
Shimizu.
-
Tak, jasne. Nie wiem czy pamiętasz, ale na początku byłeś dla mnie miły. Wtedy,
w szkole… Ale potem dowiedziałeś się, że mi się podobasz i wszystko się
zmieniło. Liczysz na to, że jeśli przyznam, że żywię do ciebie jeszcze jakieś
uczucie, będziesz miał jeszcze większy powód do mieszania mnie z błotem?
-
Twoje podejrzenia są nielogiczne!
- To
TY jesteś nielogiczny – Hizumi wrzucił niedopałek do popielniczki i wstał
szybko, nie chcąc już mieć do czynienia z Zero – albo twoja logika jest
cholernie popierdolona. Myślisz, że polecę na twoje słowa? Nie jestem taki
głupi!
- O czym ty teraz, do cholery, mówisz, Yoshida? – Shimizu ściągnął
brwi w niezrozumieniu i stanął na równych nogach przed brunetem. – Przecież nie
wyznałem ci miłości tylko powiedziałem, że zacząłem spoglądać na ciebie nieco…
inaczej.
- A… - Hizumi otworzył usta, ale nie wypowiedział ani słowa.
W jego głowie zionęła niewyobrażalna pustka. No tak, przecież Zero
wcale nie wyznał mu miłości. Przyznał tylko, że już go tak nie nienawidzi. Czy
tym nagłym wybuchem emocji Hiroshi zdradził, że mimo wszystko jakiś malutki
płomień, może zalewie iskierka uczucia do szatyna, której wciąż nie potrafił
zgasić, dogorywała w nim? I co ważniejsze – zdradził się przed Michim czy przed
samym sobą? Po latach narzucania sobie myśli, że już nic nie czuje do drugiego
detektywa nagle do głosu nieformalnie dobrała się jego podświadomość?... A może
zwyczajnie szukał dziury w całym i próbował znaleźć coś, czego nie ma; tak jak
podczas śledztwa?
- Martwiłem i wciąż się o ciebie martwię – mruknął mężczyzna stojący
nad Yoshidą, który wyciągnął mu papierosa z ust i dwoma machami sam go dopalił
do końca, a następnie zgasił w popielniczce.
- Ej… - Hizumi ponownie zaprotestował, jednak tym razem zrobił to
jakoś bez przekonania. Wyszło mu to sztucznie, nienaturalnie.
- Ty nie palisz – poinformował go młodszy. – Ledwo wyszedłeś ze
szpitala i pierwsze za co chwytasz to fajki? Proszę cię… Czy ty chociaż coś
jadłeś po przyjeździe do domu?
- Co ty się mną tak interesujesz? – Yoshida wciąż się bronił i
uparcie stawiał fundamenty ów muru. – Matką moją zostałeś?
- Nie, ale niecodziennie i nie wszystkich porywają upadli aniołowie,
wiesz? To mnie „nieco” niepokoi. Boję się, że coś takiego może się powtórzyć;
brakuje świrów na tym świecie? Jest ich więcej niż myślisz, a jakby tego było
mało to okazało się, że w innych światach, wymiarach czy jak to tam ładnie
nazwać, też szaleńców nie brakuje. Dzisiaj Gabriel, a jutro kto…? Obawiam się,
że ktoś może znów cię zaatakować – jak nie upadły czy jakiś demon to narkoman z
nożem albo satanista, któremu koty w klatkach się skończyły, a że w
super-markecie sprzedają tylko starą i w dodatku mrożoną krew to postanowił zaatakować
jakiegoś przechodnia, którym będziesz akurat ty, żeby zdobyć trochę świeżej
posoki dla swojego pana ciemności…
- To brzmiało co najmniej źle… - skrzywił się Hizumi. – W
super-markecie naprawdę sprzedają mrożoną krew? – zdziwił się.
- Nie… Znaczy nie wiem; może gdzieś tam sprzedają – wzruszył
ramionami. – Kto to tam wie? Może są jakieś markety dla czarownic i tym
podobnych…
- Zero… Rozpędziłeś się trochę; upadli, demony, sataniści i
czarownice… Chyba powinieneś przestać oglądać amerykańskie filmy, bo tu zaraz
jeszcze w twojej historii błyszczący wampir o imieniu Edward wpadnie przez
okno… - westchnął cierpiętniczo.
- A niech se wpada – Mich machnął lekceważąco ręką. – Tylko niech to
rozbite szkło sam po sobie zbiera. Niech nie myśli, że będzie bezkarnie wybijał
okna, a ja będę po nim sprzątał i z szufelką za nim ganiał – prychnął.
- Ta rozmowa zeszła na dziwne tory… - brunet pokręcił głową z
niedowierzaniem. Z niedowierzaniem dla tego, że ta rozmowa trwa tak długo i
mimo iż była pokręcona to była niemalże przyjazna i lekka, a nie naszpikowana
obrazami i docinkami, tak jak te wszystkie poprzednie, które prowadzili w
przeszłości.
- Masz rację – zgodził się detektyw i przysiadł na blacie stołu.
Położył rękę na głowie Hizumiego i zaczął go delikatnie gładzić, bawiąc się
jego przydługimi kosmykami włosów. – Co nie zmienia faktu, że…
- …się martwisz – dokończył Hiroshi, wywracając oczyma i delikatnie
odtrącając od siebie rękę Shimizu. – Nie zmienia to także faktu, że ja ci nie
wierzę. Zrozum, przez tyle lat mieszałeś mnie z błotem, rywalizowaliśmy ze
sobą, więc nie myśl, że po kilku „martwiłem się” uwierzę w każde twoje słowo.
Już nie tak łatwo mnie omamić.
- Wiem, Yoshi-chan, wiem… - Zero uśmiechnął się pod nosem w błogim
wyrazie. – Nawet nie liczyłem na to, że tak na „dzień dobry” wszystko mi
wybaczysz, ale po prostu chciałem, żebyś wiedział, że moje nastawienie do
ciebie zmieniło się. W końcu chyba cię zrozumiałem i nie znalazłem niczego
złego w twoim postępowaniu – pogładził rozmówcę po policzku. – Na razie chcę,
aby ta informacja po prostu do ciebie dotarła. Chcę byś wiedział, że nie masz
już we mnie wroga, aniołku – szatyn uśmiechnął się szerzej, jeszcze raz
pogładził Yoshidę po głowie, po czym zsunął się ze stołu. – Nie będę ci
przeszkadzał. Pójdę już – oznajmił i skierował się do wyjścia. Został
zatrzymany przez właściciela mieszkania niemalże w samym progu drzwi.
- Jak mnie nazwałeś? – zapytał Hiroshi z przejęciem.
- Yoshi-chan – odpowiedział chłopak.
- Nie, nie, później…
- Nazwałem cię aniołkiem… - nie dokończył nawet zdania, gdyż Hizumi zwinął szybko dłoń w pięść i
przywalił mu z całej siły w twarz. Zero jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu,
ale nie oddał, jakby to pewnie zrobiłby kiedyś. To było całkowicie zasłużone.
Podniósł dłoń do twarzy i dotknął okolic oka, które robiło się powoli
opuchnięte. Bolało.
- Odpierdoliło ci?! – wrzasnął Hizumi.
- A czy to nie ja powinienem zadać to pytanie? – mruknął
zdegustowany Zero.
- Nie irytuj mnie! Mam dość wszystkich aniołów, demonów, upadłych i
wszelkich podobnych bytów! – prychnął i obrócił się na pięcie, ponownie
wchodząc do kuchni. Opadł ciężko na krzesło i drżącymi rękoma wyjął kolejnego
papierosa. Także i tego zganił Shimizu, który poszedł za brunetem.
Michi oparł się jedną ręką o blat stołu, a drugą o oparcie krzesła.
Zawisł nad starszym, redukując odległość ich twarzy do zaledwie kilku
centymetrów.
- Ale to prawda. I ty o tym dobrze wiesz – szepnął, jakby bał się,
że zbyt donośny głos mógłby zranić Yoshidę.
- Dobrze ci radzę, nie irytuj mnie, bo jeszcze zdążysz zająć moje
miejsce w szpitalu… - syknął wściekły.
- Mimo iż byłeś nieprzytomny, kiedy Gabriel mi o tym mówił, a w
dodatku byłeś przybity do krzyża to doskonale wiesz… kim jesteś.
- Co się tak zawahałeś? Chciałeś powiedzieć „czym jesteś”? – fuknął
i odepchnął od siebie mężczyznę, spoglądając na niego groźnie. – Ty się o mnie
nie martwisz – stwierdził. – Ty się po prostu boisz! Chcesz naprawić nasze
stosunki, myśląc, że jeśli w moich oczach ponownie zyskasz rangę „tego okej” to
nic ci nie zrobię! – zaśmiał się paskudnie. – Za jakiego potwora mnie masz?!
- Nie jesteś potworem… - Hizumi wstał i w dwóch krokach podszedł do
chłopaka, który siedział wciąż na podłodze. Zero zamilkł oczekując kolejnego
ciosu w twarz, jednak ten nie nadszedł. Centymetr przed jego policzkiem Hiroshi
zatrzymał dłoń. Poruszył palcami nie dotykając skóry Michiego, po czym z
powrotem szybko zawinął się i usiadł na krześle w kuchni.
- Jestem potworem. W połowie, ale jestem… - mruknął cichutko Hizumi,
podkulając nogi pod brodę i tym razem zapalając papierosa.
- Nie pleć bzdur. Nie boję się ciebie – Zero przysunął się do niego
i uklęknął przed nim. Kiedy Hizu był tak zgarbiony ich twarze były na jednej
wysokości, mimo iż Yoshida oparł głowę na kolanach i patrzył w bok, uparcie
próbując nie zerkać na szatyna. Shimizu uśmiechnął się pod nosem i przeczesał
palcami włosy bruneta. – Nie jesteś żadnym potworem… aniołku – zmusił
Hiroshiego, aby ten w końcu spojrzał na niego. Chwycił jego twarz w dłonie i
przysunął się jeszcze bardziej, następnie kosztując jego ust.
Pocałunek był niepewny i krótki. Był zaledwie dwukrotnym muśnięciem
warg. Zapewne trwałby dłużej, gdyby Hizumi się nie odsunął. Yoshida zagryzł
usta, a następnie je oblizał i ponownie zaciągnął papierosem, patrząc gdzieś
ponad ramieniem Michiego. Wydmuchując szary obłok dymu, powiedział:
- Powinieneś
już iść – Hizumi wskazał ręką drzwi. – I zostaw klucze.
- Już ci je przecież oddałem. Do zobaczenia… mam nadzieję… - odparł
Zero i wyszedł.
W
głosie Yoshidy brzmiał jakiś smutek. Zero znowu zrobił coś głupiego… Hizu miał
rację – on był nielogiczny. Nie powinien tego robić, ale Hiroshi mu nie
wierzył, więc co innego mu pozostało?
Zero
minął dużym łukiem grupkę meneli siedzących na ławce i poszedł do swojego auta.
Był zły. Zły na siebie, na Hizumiego oraz na tą całą pokręconą sytuację.
Właściwie, trochę inaczej wyobrażał sobie to, co się stanie po obudzeniu się
Yoshidy ze śpiączki. Może nie spodziewał się wybuchu radości, ale liczył na
jakąś akceptację, przychylność. A teraz Hizumi pewnie nie chciał go widzieć.
Minął
miesiąc. Najbardziej długie i nudne trzydzieści dni w życiu Shimizu, jakie
tylko można było sobie wyobrazić. Detektyw był zawalony papierkową robotą bardziej
niż kiedykolwiek, bo jak na złość nikt nie chciał go przydzielić do żadnej
akcji. Nie chciał spędzić reszty swojego życia za biurkiem! Już od paru dni
widywał Hizumiego, ale ilekroć chciał do niego podejść i porozmawiać, ten
wynajdywał tysiące powodów, dla których był potrzebny gdzie indziej. Hiroshi po
prostu go unikał na wszelkie możliwe sposoby.
Było
już ciemno, gdy skończył pracę. Wyszedł na dwór i opatulił się szczelniej
kurtką, gdy zawiał mocniej wiatr. Dzisiejszy dzień był nadzwyczaj spokojny i nic
nie zmąciło tej wszechobecnej nudy, co skutkowało u Zero wzmożoną sennością,
dlatego przetarł oczy, gdy zobaczył na parkingu Hizumiego. Powinien już dawno
być w domu, więc co tu jeszcze robił?
-
Durny gracie! Oddam cię na złom! – warknął Hiroshi i kopnął z całej siły w
oponę, a raczej to było jego zamiarem, bo trafił w kołpak i krzyknął z bólu,
łapiąc się za stopę.
-
Pomóc ci w czymś? – spytał usłużnie Zero, gdy podszedł do Hiroshiego.
-
Nie, idź stąd!
Michi
wzruszył ramionami i skierował się w stronę swojego wozu. Jeśli Hizumi nie
chciał pomocy, to Zero przecież nie będzie mu właził w tyłek. Też miał swoją
dumę i wiedział, kiedy należy odpuścić.
-
Czekaj… Pożycz mi pieniądze na taksówkę. Samochód mi się popsuł.
-
Nie mam przy sobie portfela – powiedział zgodnie z prawdą Michi. – Mogę cię
podwieźć – zaproponował po chwili.
-
Dzięki, o łaskawco – prychnął Hizumi. – Już wolę iść na piechotę.
- W
takim razie życzę powodzenia. Może dojdziesz za jakieś dwie godziny.
Otwierając
drzwi swojego samochodu, Zero zauważył kątem oka, jak Hizumi rusza się w końcu
z miejsca i staje po stronie pasażera. Michi wsiadł do wozu i otworzył mu
drzwi.
-
Więc jednak się zdecydowałeś – stwierdził.
Dziwnie
było znowu znaleźć się tak blisko Hizumiego po tak długim czasie. Już na pierwszy
rzut oka można było dostrzec, że mężczyzna zmarniał – zbladł, schudł, a pod
jego oczami pokazały się sińce. Widać było, że coś gnębiło detektywa.
-
Przepraszam… - Zero odezwał się pierwszy, gdy byli w połowie drogi do
mieszkania Hizumiego.
- Za
co?
- Za
wszystko.
-
Już to przerabialiśmy – Hizumi spojrzał na Michiego. – Zapomnij. Nie ma, o czym
mówić.
-
Nieprawda, jest. Unikasz mnie.
-
Zero… Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Niczego nie zmienisz, nie cofniesz,
nie poprawisz. Nie ma sensu rozpatrywać tego co było, kiedy należy patrzeć w
przyszłość.
W
głębi duszy Michi wiedział, że Hiroshi ma rację, lecz widział w jego
rozumowaniu lukę. Owszem, czasu nie można było cofnąć, ale można było zmienić
pewne rzeczy i Zero do tego dążył.
-
Dzięki za podwiezienie – powiedział Hizumi, gdy Shimizu zatrzymał się przed
domem policjanta.
-
Hizu, powiedz mi prawdę. Dlaczego mnie unikałeś? – Michi złapał Hiroshiego za
nadgarstek, gdy ten chciał otworzyć drzwi.
-
Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć… Obudziłeś we mnie uczucia, o których
istnieniu zapomniałem. A nie powinno tak być, bo nie potrzebuję cudzej litości
– Hizumi zaśmiał się gorzko.
-
Kocham cię – powiedział dobitnie Zero. – To wcale nie litość. Nawet nie wiesz
co czułem, gdy zobaczyłem cię przybitego do krzyża, a później nagle zapadłeś w
śpiączkę. Gdy zostałeś porwany przez Gabriela, od razu za tobą poleciałem, a
przecież mogłem czekać na wsparcie! Odwiedzałem cię w szpitalu! Czy naprawdę
sądzisz, że to litość?
Hizumi
chciał odpowiedzieć coś zjadliwego, ale miał pustkę w głowie. Bardzo chciał
wierzyć w słowa Zero, ale ciągle pozostawały wątpliwości, które nie chciały go
opuścić.
- To
najgorsze wyznanie miłosne, jakie kiedykolwiek słyszałem – powiedział w końcu
po długiej ciszy.
Zero
odetchnął z ulgą i puścił nadgarstek Hizumiego. Położył dłoń na policzku
mężczyzny i zbliżył do niego swoją twarz. Hiroshi przymknął instynktownie oczy
czując usta Michiego na swoich, które poruszały się leniwie, nadając powolny
rytm ich pocałunkowi. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy potrzeba
zaczerpnięcia powietrza stałą się zbyt wielka i nie dało się jej zignorować.
Zero starł kciukiem strużkę śliny cieknącą Hizumiemu po brodzie i uśmiechnął
się lekko.
-
Cieszę się, że żyjesz – rzekł poważnie.
-
Bóg nad nami czuwał – odparł Hizumi z właściwą dla siebie wiarą.
I
Zero coś mówiło, że w słowach Hiroshiego zawarta jest prawda. Mimo, że na
początku odrzucał Jego istnienie, po spotkaniu z Gabrielem zaczął przyjmować,
do wiadomości, że istnieje świat aniołów i diabłów, który był dotychczas przed
nim ukryty.
- Za
to mu dziękuję. Nie chciałbym ciebie stracić – wyznał szczerze Zero.
- I
nie straciłeś – Hiroshi uśmiechnął się do detektywa i wyszedł z samochodu. – Do
jutra, Michi.
-
Dobranoc, Hiroshi.
Gdy
Zero odjeżdżał, chyba nigdy nie czuł się szczęśliwszy. Po tylu cierpieniach
nareszcie nadszedł czas na rozpoczęcie czegoś nowego. Czegoś, co mogło mieć
przyszłość. W to pragnął wierzyć Michi i nawet nie zakładał innej opcji.
Nareszcie dorósł do tego, by zaakceptować Hizumiego takim, jakim jest, choć
potrzeba było do tego niezrównoważonego psychopaty. Hiroshi dał mu szansę i
Zero nie miał zamiaru jej zmarnować. Bo należało na nowo pokochać ten świat i
siebie nawzajem.
"Hello" I'm Just feeling to
the last scene...
"Hello"
I'm just falling with you...
"Hello"
I want to love this world...
Koniec