Zgodnie z "zamówieniem" paring Tsuzuku x Koichi - właściwie to napisałam tego shota zanim jeszcze otrzymałam prośbę, żeby naskrobać coś z tym paringiem, toteż traktuję to jako "zamówienie" w cudzysłowie; bo w gruncie rzeczy to był trochę zbieg okoliczności, ale mogę już zapowiedzieć, że ze względu na to, co zadziało się podczas ostatniego koncertu Meji prawdopodobnie (jakieś 99.9%) napiszę coś więcej z tym paringiem w najbliższym czasie C:
Tymczasem mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu ten pseudo świąteczny, pesudo noworoczny shot (w tym roku naprawdę jakoś nie czuję ani świąt, ani zbliżającego się Nowego Roku, więc nie udało mi się urodzić nic stricte w tych klimatach =.=).
Tytuł: "Niebooki"
Paring: Tsuzuku x Koichi (Mejibray), Tsuzuku x Ryoga (RAZOR, ex BORN)
Typ: oneshot
Gatunek: angst (?)
Beta: -
Właśnie wracałem do domu - choć może powinienem powiedzieć raczej, dopiero wracałem do domu. Było już ciemno, jednak zapadnięcie zmierzchu nie było zbyt dobry wyznacznikiem czasu i tej porze roku. Skrzący się w świetle latarni ulicznych śnieg skrzypiał pod moimi butami, które zdecydowanie nie nadawały się na zimowe eskapady. Po południu umówiłem się na grę w squasha z Tsuzuku, toteż zmuszony byłem założyć sportowe obuwie. Niestety, moja torba nie była wystarczająco obszerna, aby pomieścić wszystkie moje niezbędne rzeczy oraz dodatkową parę butów. Z tejże racji zmuszony byłem chodzić w butach halowych po oblodzonym chodniku, co wcale nie było łatwym zadaniem. Podeszwy ślizgały się, nie mogąc znaleźć przyczepności, przez co raz miałem już tę nieprzyjemność wywinąć teatralnego orła i porządnie obić sobie tyłek. Z tej racji z kolei szedłem, jakby ktoś wbił mi kij od szczotki w ów tyłek, a każdy kolejny krok był nieznośnie bolesny.
Jak widać, szczęście się mnie dzisiaj wyjątkowo nie trzymało. Ale to jeszcze nie koniec wszystkiego. Nie byłem żadnym wielkim fanem sportu i wcale nie byłem dobry w tej dziedzinie, jednak zgodziłem się towarzyszyć Tsu tylko i wyłącznie dlatego, że to właśnie on mnie o to poprosił. Ponoć Ryoga rozchorował się i leżał z temperaturą w łóżku, więc ten musiał znaleźć sobie chwilowe zastępstwo na cotygodniową partyjkę squasha. Z jednej strony cieszyłem się, że miałem szansę pobyć z nim trochę dłużej, że pomyślał, żeby zapytać mnie jako pierwszego, ale z drugiej strony bolała mnie świadomość, że byłem tylko zastępstwem. Jednorazowym. Zapychaczem. Zapchajdziurą. Poza tym niemal dwugodzinnemu spotkaniu, którego głównym celem było nawalanie piłką w ścianę, wiele brakowało do romantycznego nastroju i wydźwięku randki, o której po nocach śniłem i której wyidealizowane scenariusze układałem sobie w głowie tuż przed pójściem spać. Tak jak już wspomniałem, nie byłem wielkim fanem sportu, a więc wylewanie z siebie siódmych potów latając za piłką jak jakiś pies było dla mnie co najmniej średnią zabawą, ale starałem się, naprawdę starałem się nie dać tego po sobie poznać i sprawić, aby mój towarzysz mógł spędzić ze mną jak najlepszy czas.
Ponad tym wszystkim górowała jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju. Ryoga był przyjacielem Tsuzuku - takim najbliższym, od serca, któremu latasz po zakupy, kiedy ten się rozchoruje, gotujesz magiczną zupkę, która miała momentalnie postawić go na nogi i u którego zostajesz na noc, aby upewnić się, że ten nie przekręci się podczas twojej nieobecności, zupełnie nie przejmując się zarazkami i wirusami, które ten rozsiewał wokół siebie w ilościach hurtowych oraz wysokim ryzykiem zarażenia się. To, jak blisko ci dwaj byli ze sobą, nie dawało mi spokoju. Tsu, po obrzuceniu szybkim spojrzeniem wiadomości w przerwie w grze, obwieścił mi zdawkowo, że musimy odpuścić sobie ostatni set, gdyż ten właśnie musi lecieć do tego cholernego sklepu, żeby później ugotować tę cholerną zupkę cholernemu, zakichanemu Ryodzę, który, cholera, był na tyle absorbujący, nawet wtedy kiedy nie był obecny w towarzystwie osobiście, że zawsze musiał skupiać na sobie uwagę chłopaka - jak nie swoim niekończącym się gadulstwem, to smsami. Serio, szło dostać wścieku na stojąco, jednak, o dziwo, Tsuzuku wcale się nie denerwował. Uważał to za normalne. A ja byłem zazdrosny. Pieruńsko i nieludzko zazdrosny, bo będąc wiecznie zaaferowanym tym, co zrobił lub powiedział Ryoga, Tsu zdawał się nie dostrzegać poza nim świata. Właściwie to chyba powinienem cieszyć się, że w takim wypadku zostałem przynajmniej sklasyfikowany przez bruneta jako "znajomy", że ten w ogóle zauważył fakt mojej egzystencji na tym świecie, jednak niezależnie od tego, jak mocno próbowałem przekonać się do myśli, iż takie nastawienie było właściwe... wciąż byłem zazdrosny. Bolała mnie świadomość, że Ryoga był "przyjacielem", podczas gdy ja nie byłem nikim więcej niż tylko "znajomym". Jakąś rozpoznawalną, wyglądającą znajomo twarzą w tłumie. W sumie nikim ważnym. On był ważniejszy. Stał wyżej ode mnie w hierarchii bruneta. Bolała mnie myśl, że zapewne ten nawet nie zauważyłby, gdybym zniknął z jego życia, podczas gdy szczególnie w ostatnim czasie znaczna część mojego kręciła się wokół jego osoby. Z początku myślałem, że to tylko zauroczenie, że to przejdzie, że minie... ale nie. Nie przechodziło. Nie mijało. I rosło w siłę. Broniłem się przed tym uczuciem rękami i nogami, ale w końcu pojąłem, że zakochałem się. I to na dobre.
Dlaczego zakochałem się w Tsuzuku? Nie miałem bladego pojęcia. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Ale miłość ponoć nie była logiczna, prawda? Nie było na nią żadnego matematycznego, chemicznego czy fizycznego wzoru, który dałoby się udowodnić przy użyciu odpowiednich stałych i zmiennych. To po prostu się działo. Od tak, samo z siebie. Niejako wbrew mojej woli, a i owszem. Bo przecież moje życie byłoby dużo łatwiejsze, gdybym zakochał się w kimś innym albo gdybym zwyczajnie nie zakochał się wcale. Och, o ileż mogłoby być ono łatwiejsze! Ale stało się. Bum!, i gotowe. I nic nie mogłem na to poradzić. Mogłem co najwyżej zaakceptować moje wyniszczające mnie uczucie.
Westchnąłem ciężko. Byłem zmęczony, obolały po treningu, po wywrotce, a do tego głodny. Głód sprawił, że zapragnąłem opuścić siłownię najszybciej, jak to było tylko możliwe, toteż postanowiłem wziąć prysznic już w domu. To był, oczywiście, błąd. Lodowate łapska wścibskiego wiatru wsuwały się pod poły mojej kurtki i gładziły moją rozgrzaną, spoconą skórę, przez co szybko zrobiło mi się zimno do tego stopnia, że aż zacząłem dygotać. Wisienką na torcie okazał się być wypadek na drodze w pobliżu centrum, przez co cały ruch drogowy został sparaliżowany i autobus, którym zazwyczaj wracałem do domu, nie kursował. Musiałem zatem wracać na piechotę po tym przeklętym, oblodzonym chodniku. Jak to się skończyło, zdążyłem już wspomnieć, toteż nie będę się więcej powtarzał, bo na samo wspomnienie upadku obity tyłek bolał mnie tylko jeszcze bardziej...
Z trudem wdrapałem się na wzniesienie, na którym mieszkałem. Zziajany przystanąłem na moment, żeby wyrównać oddech, opierając się o rosnące w pobliżu, pojedyncze drzewo. Podniosłem spojrzenie na ciemny, rozgwieżdżony firmament nieba. Musiałem przyznać, że potrafiłem docenić piękno zimy, ale znacznie bardziej wolałem kontemplować je zza okna ciepłego mieszkania z kubkiem herbaty w ręku niżby stojąc w mroźnych objęciach tego lodowego piękna. Tym razem jednak nawet pomimo doskwierającej mi, niskiej temperatury nie mogłem narzekać. Pejzaż nocnego nieba przysłonięty białym kłębem pary mojego własnego, zmrożonego oddechu był zachwycająco piękny. Wydawało się, jakby gwiazdy tańczyły, poruszając się z gracją, wirując w piruetach na ciemnym kocu nocy, co było naprawdę niespotykanym zjawiskiem... albo zwyczajnie to mnie już mieszało się w oczach ze zmęczenia...
Wtem ktoś niespodziewanie wychylił się zza drzewa, o które się wsparłem. Nieznajomy, który póki co pozostawał dla mnie jedynie niewyraźnym, rozmytym cieniem o zlewających się, falujących kształtach, stracił równowagę, kiedy postawił nogę na śliskiej nawierzchni. W ostatniej chwili w odruchu, który miał uratować go przed upadkiem, chwycił mnie za ramię, przez co w ostateczności obaj wylądowaliśmy na chodniku. Zawyłem boleśnie, kiedy moje szanowne siedzenie poznało się z twardą nawierzchnią po raz drugi tego samego dnia.
- Cholera jasna, co ty wyrabiasz?! - wrzasnąłem na chłopaka, który miał tę dziwną fantazję, aby pojawiać się znikąd i przewracać bogu ducha winnych ludzi w środku nocy pod ich własnym blokiem. - Odbiło ci?! - wydarłem się, marszcząc przy tym gniewnie brwi.
- Wybacz, nie zrobiłem tego celowo - usprawiedliwił się.
- No jeszcze tylko tego by brakowało! - prychnąłem. - Wyobraź sobie, że tyle to sam potrafię się domyśleć! - krzyczałem na niego, mimo iż doskonale zdawałem sobie sprawę, że właściwie wcale nie miałem ku temu żadnego dobrego powodu. Od po prostu dałem upust wszelkim negatywnym emocjom, które skumulowały się we mnie dzisiejszego dnia, a on miał to nieszczęście stać się moją ofiarą. - Tylko spróbowałbyś zrobić to celowo, a zbierałbyś zęby ze śniegu... - burknąłem, jednocześnie ostrożnie próbując z powrotem wywindować się do pozycji stojącej, usilnie ignorując fakt, że moje nogi rozjeżdżały się na lodzie.
- Ej, spokojnie... - zaoponował niewysoki brunet, który zdążył już dźwignąć się na równe nogi. - Nie irytuj się tak - rzucił mi krzywe, urażone spojrzenie.
Oj, no patrzcie go, księżniczka wzięła i się pogniewała... Jeszcze brakowało, żeby ostentacyjnie wygiął usta w podkówkę i rozpłakał mi się tu jak mała dziewczynka.
Czy tylko na mnie zwroty typu: "nie denerwuj się", "uspokój się" i tym podobne działały jak płachta na byka, kiedy byłem już zdenerwowany? Serio, to tak, jak mówić do ognia, żeby zgasł. No, już, gaśnij, bo ja tak powiedziałem. Bo ja tak chcę. Jak mówić do słońca, że ma zajść i ten dzień ma się już skończyć, bo mam go dosyć. No, dawaj, kończymy imprezę. Niech nadejdzie już noc, a po nim świt i niech rozpocznie się nowy, lepszy dzień.
Dobre sobie... Ty se mów, a ja zdrów...
Nie dało się ukryć, że to był wybitnie nie mój dzień i właściwie to miałem już wszystkich i wszystkiego po dziurki w nosie. Zacisnąłem zgrabiałe z zimna dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się, żeby nie przywalić gościowi wyskakującemu jak diabeł z pudełka.
- Masz dla mnie jeszcze jakieś złote rady albo myśli? - parsknąłem. - Jeszcze coś, czym chciałbyś się ze mną podzielić? - obrzuciłem go nieprzyjaznym spojrzeniem. - Nie mógłbyś po prostu wymamrotać "przepraszam" i zniknąć mi z oczu? - założyłem ręce na piersi.
- Przecież przeprosiłem - zauważył.
- Więc teraz bądź łaskaw oddalić się w trybie natychmiastowym - warknąłem.
- Coś ty taki nerwowy? - cmoknął z niezadowoleniem. - Wkurzasz mnie - przyjął zaciętą minę. - Za karę spełnię twoje cztery życzenia - oświadczył całkowicie poważnie, a mnie na moment odjęło mowę.
- Co? - spojrzałem na niego jak na kretyna. - Czy ty się dobrze czujesz? - parsknąłem. - Uderzyłeś się głową o krawężnik podczas upadku? - pokręciłem głową z niedowierzaniem. - Słyszysz sam siebie? "Za karę" spełnisz moje życzenia? - sarknąłem. - Od kiedy niby życzenia spełniane są "za karę"? - posłałem mu spojrzenie pełne politowania. - Z tego, co mi wiadomo, na dzieciach wymusza się posłuszeństwo przez cały rok, żeby spełnić ich tylko jedno życzenie na święta, a ty "za karę" spełnisz moje cztery? - zaśmiałem się krótko, choć w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu. - Nie uważasz, że to się ani trochę kupy nie trzyma?
- Jesteś bezczelny - syknął i zbliżył się do mnie. Kiedy stanął w snopie światła rzucanym przez latarnię dostrzegłem, że jego oczy były idealnie czarne i migotały w nich roztańczone gwiazdy, jakby te były dwoma miniaturkami tego, co znajdywało się nad naszymi głowami. - Niech będzie zatem. Naprawdę mnie zdenerwowałeś. Spełnię pięć twoich życzeń - oznajmił niezrażony moimi wcześniejszymi słowami.
- Idź się lecz - machnąłem na niego lekceważąco ręką i odwróciłem się na pięcie, mając zamiar odejść.
I tak niepotrzebnie zmarnowałem już wystarczająco dużo czasu na tego pajaca. Lepiej było, żebym wszedł do środka, bo jeszcze trochę i skończę jak ten zakichany Ryoga... z podobnie cieknącym nosem i bolącym gardłem.
- O nie, mój drogi Koichi - niski brunet zawołał mnie po imieniu, przez co ponownie odwróciłem się i spojrzałem na niego zaskoczony. Nie przypominało mi się, żebym mu się przedstawiał. - Zdenerwowałeś mnie. Nie pozwolę ci teraz od tak sobie odejść. Wypowiesz życzenia, które ja spełnię - uparł się. - Ale niech będzie, że dam ci trochę czasu. Wróć tu jutro. Będę czekał. Lepiej, żebyś sam przyszedł z listą rzeczy, o które chcesz poprosić, bo inaczej dopiszę ci szóste życzenie - "zagroził". - Dobrze się zastanów, co chciałbyś otrzymać, a ja ci to dam i będę oglądał późniejszy rozwój sytuacji - oznajmił.
Niczym wmurowany w podłoże stałem i gapiłem się na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Tym razem to nieznajomy odwrócił się do mnie plecami i w końcu zastosował się do mojego polecenia, odchodząc, zostawiając mnie samego, tak, jak sobie tego życzyłem. Nie pojmowałem jego toku myślenia i wszystko dobitnie wskazywało na to, że nie chciałem zmienić tego stanu rzeczy. Kiedy ocknąłem się z letargu, westchnąłem raz jeszcze, po czym w końcu ruszyłem do domu, postanawiając zapomnieć o całej tej dziwacznej sytuacji.
- Dziwak... - skwitowałem pod nosem.
***
Po obfitej kolacji oraz gorącym prysznicu od razu poczułem się lepiej. Byłem już zmęczony, jednak postanowiłem jeszcze na moment usiąść do laptopa, aby sprawdzić, co słychać w wielkim świecie. Idąc tak z tą moją herbatą, o której wcześniej, stojąc na zimnicy, zacząłem wręcz fantazjować, zastanawiałem się nad tym, co miało miejsce pod moim blokiem. Zrobiło mi się trochę głupio, że tak wydarłem się na tego chłopaka... w gruncie rzeczy bez powodu. Poślizgnął się i przewrócił się. No zdarza się. Mnie też się zdarzyło i jakoś nikt nie robił z tego wielkiego zagadnienia, choć prawdą też było, że ja przynajmniej nikogo ze sobą nie pociągnąłem. Niemniej, przeprosił. Przyznał, że zrobił to nieumyślnie i tyle powinno mi wystarczyć. Nie powinienem był drążyć tematu na siłę. Faktycznie musiałem wyjść w jego oczach na jakiegoś buca, który tylko szuka zwady...
Przypomniały mi się jego oczy. Zastanawiałem się czy w istocie były takie niezwykłe, jak mi się wydawało, czy była to po prostu wina słabego oświetlenia i mroku wieczoru, który nas zastał. Ta bardziej racjonalna część mojego umysłu podpowiadała mi, że zapewne coś mi się przywidziało, jednak obraz jego oczu zapisał się w mojej pamięci tak dokładnie, z taką precyzją i szczegółami, że aż ciężko było go negować. Wiedziony jakimś impulsem, tak jak zwykle, kiedy nie znałem na jakieś pytanie odpowiedzi, zwróciłem się z nim do wyszukiwarki internetowej. Wpisywałem różne, przypadkowe hasła, które nasunęły mi się na myśl i kojarzyły mi się z niecodziennym nieznajomym. W końcu znalazłem opis istoty, która wydawała mi się być podejrzanie podobna do gościa wyskakującego znienacka zza drzew na moim osiedlu.
"Niebooki - przybywa po zmroku, gdy gwiazdy zaczynają tańczyć na niebie wiedziony czyjąś tęsknotą, wabiony przez niespełnione marzenia. Spełni każde życzenie, ponoć może dać wszystko; w zamian wystarczy zapłacić mu jedynie własnym pragnieniem. Mówiono, że kiedyś był smokiem, ale teraz już tylko spełnia życzenia. Jeśli jest łaskawy: trzy, jeśli jest zły: cztery, jeśli jest okrutny: pięć. Ponoć jeszcze nikt nie zdołał złożyć mu sześciu życzeń."
Nie powiem, ciekawa bajeczka, jednak jakoś jej nie kupowałem. Nigdy wcześniej nie słyszałem też o takim zabobonie, jakim był ten cały Niebooki. Zadziwiająco wiele pokrywało się z definicją znalezioną w wyszukiwarce z tym, co mówił oraz jak prezentował i zachowywał się niewysoki, postrzelony brunet, jednak nie byłem naiwny. Wspominał o spełnianiu życzeń i zwiększał ich liczbę wraz z tym, jak denerwował się coraz bardziej. Przestrzegał przed tym, żebym lepiej sam do niego przyszedł, gdyż w przeciwnym wypadku ten spełni aż sześć moich marzeń. To niby się zgadzało i brzmiało jakoś podobnie, ale... wciąż bezsensownie. Poza tym koniec końców wszyscy mieliśmy dostęp do internetu, prawda? Coś nie chciało mi się wierzyć, żebym spotkał jakąś istotę nadprzyrodzoną, która w dodatku kiedyś była smokiem, pod własnym blokiem. Bo niby jakim cudem? Z jakiej racji? Że niby ja miałbym przyciągnąć go swoimi niespełnionymi marzeniami i tęsknotą? Bo w końcu oprócz nas nikogo w pobliżu nie było, kiedy na siebie wpadliśmy...
Postanowiłem dać tej sprawie spokój, jednak mimo wszystko stworzyłem krótką listę życzeń, którą spisałem na przypadkowej kartce, która nawinęła mi się pod rękę. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. Może zwyczajnie chciałem oczyścić umysł, w którym tak wiele się kłębiło, dając upust skołtunionym myślom, chcąc przelać je na papier? Może. Może nie. Nie wiedziałem. Nie przejmowałem się tym jednak zbytnio. Zawsze byłem typem niepoprawnego marzyciela, dlatego właściwie takie zachowanie z mojej strony nie było dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem. Czasami zdarzało mi się robić jakieś dziwne, pozornie bezsensowne rzeczy, które jednak w jakiś niezrozumiały sposób przynosiły mi choć odrobinę ukojenia i spokoju ducha. Tym razem zapewne nie miało być inaczej. Nie przejmując się tym zatem zbyt przesadnie wyłączyłem laptopa, światło, a następnie położyłem się wreszcie do łóżka.
To był długi i męczący dzień, dlatego nareszcie nadszedł czas, żeby go zakończyć. W chwili obecnej nie pozostawało mi już nic innego, jak tkanie własnych snów i pokładanie nadziei w tym, że następny dzień będzie choć trochę lepszy od poprzedniego.
***
Właśnie wracałem z pracy do domu. Znów było już ciemno, choć nie było aż tak późno jak wczoraj. Z jakiejś racji pomyślałem, że spisanie pięciu życzeń na kartce poprawi mi humor i pozwoli mi pozbyć się nadmiaru negatywnych myśli, jednak stało się dokładnie odwrotnie. Przez to, że zapisałem je na papierze, zacząłem myśleć o nich jeszcze więcej, non-stop i bez końca. Nie dawało mi spokoju to, jak te były odległe i nierealne. Starałem się, jak mogłem, żeby zamienić swoje sny w rzeczywistość, jednak moje próby zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Rozmyślania o moich powtarzających się w kółko porażkach bolały chyba nawet bardziej od samych upadków. Rozdrapywałem stare rany nie pozwalając im się zagoić. W takim wypadku przeszło mi przez myśl, że naprawdę byłoby miło, gdyby pojawił się na mojej drodze ktoś, kto "od tak" mógłby spełnić kilka moich marzeń w zamian za samo pragnienie. Tym akurat mogłem się podzielić bez problemu. Bo pragnąłem bardzo mocno.
Tak, zgadza się, zainteresowanie Tsuzuku było jedną z tych rzeczy, bez której nie potrafiłem się obejść i o którą desperacko zabiegałem - póki co bezowocnie. Wiem, jestem przewidywalny do bólu. Ale co mogłem na to poradzić?
Szedłem z ciężką od zbędnych myśli głową nisko zwieszoną między ramionami. Wpatrywałem się w ten sam oblodzony chodnik, starając się wybierać trasę w taki sposób, aby możliwie jak najczęściej kroczyć po szarych przebłyskach płyt chodnikowych spod srebrnej w świetle księżyca tafli lodu lub po śniegu, na którym moje, tym razem już nieco bardziej odpowiednie buty, mogły złapać chociażby jakieś śladowe ilości przyczepność. Poświęcałem tej czynności całą moją uwagę, ignorując świat dookoła, krocząc ze słuchawkami wciśniętymi w uszy.
Wtem ktoś złapał mnie za łokieć, który ciasno przyciskałem do własnego boku, żeby możliwie zachować jak najwięcej ciepła. Zatrzymałem się i niechętnie wyjąłem dłoń z nagrzanej kieszeni, wyjmując jedną słuchawkę z ucha.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz - "Niebooki" uśmiechnął się oszczędnie na mój widok. - A więc? - podparł się po boki. - Jakie są twoje życzenia? Masz ich aż pięć do wykorzystania - przypomniał.
- Daj mi spokój - prychnąłem, przewracając oczyma.
Serio, jakiś nawiedzony gość z niego... Lepiej było trzymać się od niego z daleka. Chociażby tak przezornie. Z wariatami nigdy nic nie wiadomo.
- Nie wykręcisz mi się, Koichi - zastąpił mi drogę. - Zamieniam się w słuch - naciskał.
- A co ty niby mógłbyś mi dać, co? - pozostawałem nieprzekonany i niechętny. - I niby jakim cudem?
- Mogę dać ci wszystko, czego zechcesz. Wszystko - podkreślił dobitnie. - Po prostu wypowiedz to, co ciśnie ci się na usta, a ja dam ci odpowiedź - wzruszył ramionami.
- Odpowiedź? - mruknąłem. - To powiedz mi w takim razie czy Tsuzuku jest zainteresowany Ryogą? - palnąłem, dobrze wiedząc, że ten zapewne nie miał zielonego pojęcia, o kim w ogóle mówiłem.
- To twoje pierwsze życzenie? - zdziwił się. - Chcesz po prostu wiedzieć, co dzieje się w sercu Tsuzuku? - upewnił się, na co ja bez zbędnego namysłu skinąłem mu głową. Przecież i tak nie było możliwości, żeby ten dał mi prawdziwą odpowiedź. - Zgadza się. Tsuzuku jest zakochany w Ryodze - odparł.
Jego słowa w jakiś sposób zakuły mnie w serce. Niby byłem przekonany o tym, że ten się zgrywa, że zmyśla, a ponad to ja sam zadałem pytanie w taki sposób, że mógł tylko odpowiedzieć "tak" lub "nie", więc w żaden sposób nie udowodnił mi swoich nadludzkich zdolności, jednak... samo słuchanie o tym, że brunet mógł podkochiwać się w swoim przyjacielu i to z tego powodu tak o niego dbał, bolało i nie dawało mi spokoju.
- Widzę, że prowadzisz bezpieczną grę - zauważył chłopak jakby z uznaniem. - Cóż, proszenie o wiedzę jest dość rozsądne i niesie ze sobą dużo mniej ryzyka niż proszenie o podjęcie konkretnych akcji. Niemniej, sama wiedza także potrafi krzywdzić, prawda? - przekrzywił głowę niczym wielkie ptaszysko, przyglądając mi się ciekawsko i oceniając moją reakcję.
Zacisnąłem szczęki ze złości, podobnie jak i dłonie w pięści.
- Są parą? Ryoga odwzajemnia jego uczucie? Jest go świadom? - zapytałem szybko, choć w sumie nie miałem pojęcia, dlaczego postanowiłem kontynuować tę bezsensowną rozmowę. Najwyraźniej emocje wzięły nade mną górę.
- Nie, nie są razem. Ryoga powoli domyśla się, co czuje do niego Tsuzuku, jednak konsekwentnie próbuje pozostać ślepy na jego uczucie, tak jak i on pozostanie niewzruszony na twoje - odezwał się spokojnie, a ja poczułem się, jakby strzelił mnie zdechłą rybą po twarzy.
Skąd niby mógł wiedzieć, że zakochałem się w Tsu?... Cóż, chociaż może jakby tak dokładniej przeanalizować moje słowa i reakcje, to nie było to znowu aż tak trudne do odgadnięcia... a przynajmniej tak próbowałem sobie wmówić.
- Więc Tsuzuku wie? I specjalnie mnie ignoruje? - mój głos niekontrolowanie zadrżał.
- Lubi cię i byłeś mu bliski, ale tylko i wyłącznie jako kolega. Umyślnie zaczął cię unikać, kiedy domyślił się, że obdarzyłeś go uczuciem. Zaczął od ciebie stronić głównie ze względu na to, co sam czuje do Ryogi. Postanowił skupić się na uczuciu żywionym do niego niżby do ciebie - wyjaśnił.
- Więc postawił go ponad mną... - mruknąłem do siebie, ponownie spuszczając wzrok na chodnik.
Zagryzłem dolną wargę. Byłem wściekły i rozżalony jednocześnie. A to dupek! Cholerny dupek, w którym musiałem się zakochać...
- Czy oni zostaną wkrótce parą? - wymamrotałem pod nosem niemrawo.
- Jeśli wszystko będzie dalej zmierzać w takim kierunku, jak dotychczas, to tak, zgadza się - odpowiedział, po czym westchnął ciężko i założył ręce na piersi. - Naprawdę zamierzasz zadawać mi tylko pytania? Zmarnowałeś już cztery życzenia - zauważył. - Myślałem, że będę miał więcej ubawu z ciebie, a ty, ku mojemu rozczarowaniu, okazałeś się bardzo racjonalnie myślącym człowiekiem, który unika niebezpieczeństw... - skrzywił się nieznacznie.
Nie miałem pojęcia, dlaczego w jednej chwili przestałem podważać jego słowa. Było w nim coś takiego, że po prostu chciałem mu wierzyć. A może to zwyczajnie wina samego tematu w sobie. Moje najgorsze przypuszczenia zostały potwierdzone przez osobą trzecią, więc nie mogłem już dłużej łudzić się, że w tym wszystkim wciąż kryła się dla mnie jakaś szansa. Byłem na straconej pozycji. Co prawda wciąż istniała możliwość, że ten kłamał jak z nut, jednak ja nie brałem na nią już poprawki. Odpłynąłem do swojego własnego, małego światka rozmyślań. Brunet kontynuował, ale ja go nie słuchałem.
- Zamień nas miejscami - odezwałem się w końcu, przerywając jego przeciągający się wywód. - Mnie i Ryogę. Chcę, żeby to we mnie Tsuzuku się kochał. Chcę też, żeby Ryoga kochał się w Tsuzuku, ale żeby ten umyślnie go ignorował. Chcę, żeby ten doświadczył tego, co ja teraz - wyrzuciłem z siebie potok słów.
W pierwszej chwili Niebooki spojrzał na mnie zaskoczony i jedynie zamrugał kilkakrotnie swoimi nieludzkimi oczami, w których odbijało się nocne niebo z tańczącymi konstelacjami gwiazd i całymi, odległymi galaktykami. W końcu jednak uśmiechnął się krzywo i skłonił prześmiewczo.
- Do usług - zaśmiał się głucho. - Na to właśnie czekałem... Ludzie to jednak bez wyjątku pazerni idioci - skwitował, chichocząc pod nosem. - Zanim jednak spełnię twoje ostatnie życzenie, pozwolisz, że odbiorę swoją zapłatę? - zbliżył się do mnie. - Odbiorę ci twoje pragnienie - dotknął mojej klatki piersiowej otwartą dłonią.
Chciałem zapytać, co to tak dokładnie miało znaczyć, ale już w następnej chwili świat zawirował mi przed oczami i zawinął się w czarnym szalu nocy, w którym postanowił zniknąć niczym biały królik w cylindrze magika.
***
Obudził mnie dźwięk dochodzący z mojego telefonu, informujący mnie o nowej wiadomości. Niechętnie rozlepiłem powieki i sięgnąłem po urządzenie. No jasne. Znowu Tsuzuku. Ten gość w ostatnim czasie nie da mi się nawet wyspać...
Westchnąłem ciężko i odpisałem na poranne przywitanie. Żeby ten mógł jeszcze pisać do mnie o tak pieruńsko i nieprzyzwoicie wczesnej porze z jakimś dobrym powodem - ale nie, ten chciał się tylko przywitać. Przewróciłem oczyma. Ogólnie nie był z niego zły gość, ale powoli zaczynał mi działać na nerwy. Zacząłem zastanawiać się, dokąd ta nasza znajomość w ogóle zmierzała, gdyż nie dało się przeoczyć, że brunet zmienił swoje nastawienie względem mojej osoby... Odnosiłem wrażenie, jakby ten zaczął się mną interesować w wymiarze wykraczającym poza przyjacielskie zainteresowanie, jednak próbowałem wmówić sobie, że to tylko mi się wydaje i że zapewne źle interpretuję całą sytuację.
Wygrzebałem się z nagrzanego łóżka i obijając się o ściany mojego miniaturowego mieszkanka, jakimś cudem dotarłem do łazienki. Wykonałem poranną toaletę, ubrałem się i wyszedłem na spotkanie z Tsu, który czekał już na mnie w pobliskiej kawiarni. Wstąpiłem do lokalu, w którym serwowano jedną z najlepszych kaw, jaką miałem okazję kosztować i zaciągnąłem się przyjemnym, ciężkim zapachem świeżo mielonych ziaren. Skierowałem się do kontuaru, zamawiając dla siebie napój oraz jednocześnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu przyjaciela. Ten ulokował się przy stoliku przy oknie, jednak nie był sam. Towarzyszył mu Ryoga, który jak zwykle wpatrywał się w niego maślanymi oczami. Jego zauroczenie chłopakiem było więcej niż tylko oczywiste i wszyscy nasi znajomi, uwzględniając w tym także samego Tsuzuku, zdawali sobie sprawę z jego uczucia. Brunet pozostawał jednak niewzruszony i nie robił sobie nic z miłosnych wysiłków Ryogi. Ignorował go. Nawet teraz znudzonym spojrzeniem wpatrywał się ślepo w sufit, zupełnie nie zwracając uwagi na to, o czym towarzyszący chłopak do niego świergotał, desperacko próbując zainteresować go jakąś historią. Aż mi się przykro robiło, kiedy przyglądałem się z boku tej scence wyborowej. Szczerze powiedziawszy to żałowałem, że Tsu zadurzył się we mnie, a nie w Ryodze, gdyż wydawało mi się, że ten mógł dać mu prawdziwe szczęście. W końcu tak wytrwale i bez wytchnienia o niego zabiegał. Zależało mu jak jasna cholera. A ja? Co ze mną? Ja chciałem pozostać z nim wyłącznie na stopie przyjacielskiej, ot co.
- Dobry - mruknąłem, dosiadając się.
- Ach, Koichi, nareszcie jesteś - ucieszył się brunet.
Z miejsca ożywił się i przeniósł spojrzenie na mnie z szarego, nudnego sufitu. Uśmiechnął się delikatnie i nachylił się nad stołem, aby zredukować między nami odległość. Niby mimochodem nasze dłonie zetknęły się ze sobą, kiedy każdy z nas trzymał w objęciach własny kubek z kawą.
- Cześć, Koichi... - mruknął niezbyt zadowolony z mojego pojawienia się Ryoga.
Cóż, właściwie nie mogłem go winić. Przemawiały przez niego uczucia, nad którymi nie mógł zapanować. Był zakochany w Tsuzuku po uszy, ale ten z jakiejś racji interesował się bardziej moją osobą, przez co Ryoga rozpatrywał mnie w kategoriach potencjalnego zagrożenia. W jednej chwili zdawało się, jakby chłopcy zamienili się humorami. Mrukliwy i znudzony Tsu rozpromienił się, a gadatliwy Ryoga ucichł i wbił martwe spojrzenie w czarną taflę swojego napoju.
Dlaczego nasze pragnienia nie mogły się ze sobą pokrywać? Dlaczego jeden z nas nie mógł pragnąć tego, czego chciał drugi? Przez to, że byliśmy tak do siebie niedopasowani, tkwiliśmy w błędnym kole, w którym żaden z nas nie mógł zaznać prawdziwego szczęścia.
Upiłem łyk gorącej kawy. W tym momencie koło naszego stolika przeszedł niewysoki brunet, który zatrzymał się i położył mi rękę na ramieniu. Zdziwiony spojrzałem na niego pytająco. Nie wydawało mi się, żebyśmy spotkali się wcześniej...
- Widzisz, Koichi - westchnął - spełniłem twoje wszystkie pięć życzeń, a ty wciąż nie jesteś szczęśliwy - odezwał się. - W zamian zapłaciłeś mi jedynie swoim pragnieniem. Z pozoru mogłaby się to wydawać śmiesznie niska cena, ale to właśnie ów pragnienie sprawia, że marzenie jest tym, czego pożądamy, co sprawia nam radość. Kiedy tracimy czymś zainteresowanie, odwracamy się i szukamy czegoś innego godnego uwagi. Tak też było w twoim wypadku. Spełniłem twoje życzenia, ale jako że oddałeś mi swoje pragnienie, w gruncie rzeczy wszystko to, co ci dałem stało się dla ciebie bezwartościowe, gdyż nie pożądasz tego już ani trochę. To dlatego właśnie wszyscy ludzie, którzy proszą mnie o konkretne akcje są gruncie rzeczy smutnymi, skończonymi, pazernymi idiotami - skwitował. - Jeśli poszukujesz prawdziwego szczęścia, sam powinieneś podjąć odpowiednie działania, aby je znaleźć i zatrzymać, a nie biernie czekać, aż ktoś inny odwali całą brudną robotę za ciebie - pouczył mnie.
- Znasz go? - Tsuzuku spojrzał na mnie mocno zaniepokojony, po czym zlustrował nieznajomego od stóp do głów z jakimś dystansem, może nawet uprzedzeniem.
- Nie wydaje mi się... - odparłem zakłopotany. - Chyba mnie pan z kimś pomylił... - starałem się zabrzmieć grzecznie. Chłopak pokręcił z politowaniem głową, po czym zabrał rękę z mojego ramienia i odwrócił się na pięcie.
- Do rychłego! - rzucił przez ramię, po czym odszedł w swoim kierunku, ponownie zostawiając nas samych.
- O czym on bredził? - zainteresował się Ryoga.
- Bladego pojęcia nie mam - wzruszyłem ramionami. - Pewnie jakiś dziwak... - machnąłem lekceważąco ręką.
Dziwak czy też nie, musiałem przyznać, że mimo wszystko mogłem doszukać się jakiegoś głębszego sensu w jego słowach i to mnie z jakieś niezrozumiałej racji niepokoiło...
Przeczytałam to już wczoraj ale ponieważ byłam pod wpływem dobroczynnych działań czekolady nie skomentowałam bo napisałabym głupoty >~<...Biedny Koi nie wiedział w co się wpakował. Czemu to takie niesprawiedliwe?Jak on mógł się nie "wkapnąć" że za spełnienie marzenia o miłości Tsu do niego Niebooki pozbawi go tego pragnienia? Ptzecież on go ostrzegał, że to zrobi.Z kolei Tsu to też dupek bo ignorował Koi'ego, który sobie żyły wypruwał by ten go pokochał. I to w dodatku olewał go dla Ryogi ( chyba mam kolejny powód by nie lubić RyuksaXD ) Za karę uśmiercę jednego i drugiego w moim opko (`¬´) he he... W każdym razie Opko boskie<3 A tak a'propos natknęłam się na opowiadanie o DeG "Cholerne pierogi"- padam i nie wstaję XD Kyo i lepienie pierogów o piątej rano + Toshiya i to pluszowe zakończenie = nieopanowany śmiech fangirla XD <3
OdpowiedzUsuńNie nienawidź Ryogi - Ryoga fajny jest ♥ Nie chciałam tym opowiadaniem wzmóc twojej niechęci do niego ^^'' I proszę, nie uśmiercaj nikogo w swoich opowiadaniach (nie lubię, kiedy główni bohaterowie umierają T_T) W końcu święta są, nie? Bądźmy dla siebie nawzajem mili, a nie rzucajny się swobie wzajemnie z nożami do gardeł ^^''
UsuńTak, pamiętam, że sama nieźle się uśmiałam, kiedy pisałam to opowiadanie xD Było ono bliskie mojemu serduszku ze względu na uczucie, jakim darzę pierogi, jednak w tym roku będą to pierwsze święta bez pierogów dla mnie T_T (wymagania dietetyczne potrafią być czasem straszne ;_;)
Dziękuję pięknie za komentarz i za przeczytanie ♥
~Kita-pon
Postaram się polubić Ryogę ( chociaż będzie to trudne. Nie wiem czemu go tak nie lubię, może mamy te same charaktery?) I wcale nie wzmogłaś opkiem mojej niechęci do tego ktosia.(XD) Ponieważ mam jutro dzień offline a jest wigilia to życzę Ci wesołych świąt!
UsuńCieszę się, że przynajmniej spróbujesz C: Ja polubiłam Ryogę czytając z nim Q&A, jeśli to może jakoś pomóc ^^''
UsuńO nie, szkoda, że to dla ciebie offline day, bo możesz opinąć moje świateczne opowiadanie T_T Niemniej, dziękuję pięknie za życzenia i zwracam je z nawiązką ♥
~Kita-pon