Miałam się z tym jeszcze wstrzymać i nie publikować tego shota, żeby później nie wyjść z tekstów (w sensie, żebym cały czas miała coś w zapasie), ale w końcu stwierdziłam, że jak wciaż będę tak czekać, to sprawa się przedawni i będzie musztarda po obiedzie, no i tego... tak być w końcu nie może, nie? ^^''
Cóż, tytuł jest chyba wystarczająco wymowny i nie muszę dodawać nic więcej - no może z wyjątkiem tego, że cała ta "otoczka" dispanbu Yuusai jest moim wymysłem, a więc w gruncie rzeczy podejrzewam, że Riku nie miał z tym nic wspólnego (chociaż kto wie - dopatrywanie się spisków leży w mojej naturze C'': ), a i sam Riku w istocie odszedł ze składu Zin ze względu na leczoną depresję - ja jednak jestem bez serca i nie dość, że chłopak i tak miał już doła, to ja jeszcze zrobiłam z niego czarnego charaktera (~spoiler!~ ^^'')
Tekst pisany z punktu widzenia Orochiego.
Tytuł: “Toksyczna miłość”
Paring: Amane x Riku (ex Yuusai, ex Zin)
Typ: oneshot
Gatunek: lemon (?)
Beta: -
- Tym wokalistom to się w dupie poprzewracało i tyle! - warknął rozeźlony Yoshi, prychając oraz zakładając ręce na piersi.
Słowa gitarzysty zawisły w powietrzu niczym smród stęchlizny. W gruncie rzeczy nikt nie mógł zacząć krzyczeć, że nie ma racji, gdyż jego frustracja była zrozumiała. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i rozżaleni. Z drugiej strony jednak nikt nie mógł przyznać mu racji. Bo w końcu rozchodziło się o Amane. O naszego Amane i nikogo innego. Wszyscy znaliśmy go zbyt dobrze, żeby zwyczajnie założyć, że księżniczka obraziła się, tupnęła nogą i postanowiła zwinąć manatki. To nie było w jego stylu…
Graliśmy z Amane nieprzerwanie od 2012 roku, a prywatnie znaliśmy się jeszcze dłużej. Dobry był z niego chłopak. Pogodny, pomocny, empatyczny. Przejmował się wieloma rzeczami, może nawet czasem zbyt wieloma, przez co wiecznie był zabiegany, zawsze brakło mu na coś czasu - ale przede wszystkim brakło mu czasu na to, żeby w końcu siąść na chwilę na tyłku i odpocząć, złapać oddech. Amane zdecydowanie nie był typem osoby, która łatwo się poddawała lub która cechowała się słomianym zapałem. Zawsze doprowadzał swoje projekty do końca. Przykładem tego mogło być odejście Riku, kiedy wciąż jeszcze działaliśmy pod nazwą Zin. My wszyscy załamaliśmy ręce, zaczęliśmy lamentować, będąc przekonanymi, że bez wokalisty dalej nie pociągniemy, jednak Amane rychło w czas przejął inicjatywę i chwycił nas stanowczo za karki. Oświadczył wszem i wobec, że nic tu się nie będzie kończyć bez jego przyzwolenia i że to on zostanie nowym wokalistą. W końcu mogliśmy poradzić sobie z jednym gitarzystą, ale bez osoby przy mikrofonie daleko byśmy nie zaszli. Z tego właśnie względu Luy zmienił pozycję w zespole, a jakiś czas później wyszedł z pomysłem zmiany nazwy zespołu z Zin na Yuusai. Sam także zmienił pseudonim na Amane, gdyż chciał odciąć się od poprzedniego wizerunku - zarówno całej grupy, w której przez dłuższy czas to właśnie Riku pełnił rolę frontmana jak i swojego własnego. Fani kojarzyli Luya jako gitarzystę, dlatego ten wykreował sobie nowy image, stworzył nową postać, jaką był Amane, charyzmatyczny wokalista Yuusai.
Wszystko szło dobrze. Oczywiście do czasu - bo inaczej przecież nie musielibyśmy zaprzestawać działalności jako Yuusai, prawda? Ano właśnie… Cały problem polegał na tym, że niezależnie od tego, jak bardzo staraliśmy odciąć się od Zin, widmo poprzedniej formacji kładło się na naszej teraźniejszości gęstym cieniem. Mało tego, ów cień przybierał formę człowieka - formę Riku, będąc dokładnym.
Były wokalista miał skłonności depresyjne i to raczej on miał większe zadatki na księżniczkę na ziarnku grochu niżby Amane. Riku sam z siebie postanowił opuścić naszą grupę, tłumacząc, że czuje się tu bezużyteczny. Koniec końców został zdiagnozowany z depresją i zrobił z tego główny powód swojego odejścia. Niezależnie od tego jednak, co zostało napisane w karcie pacjenta Riku ani ja, ani Saku, ani Yoshi nie podejrzewaliśmy, aby były wokalista robił cokolwiek innego niż udawał. On był zwyczajnie takim pasożytem, który wymagał ciągłego uwielbienia, podziwu i pochwał. Cóż, może i dostałby nawet to, o co tak usilnie zabiegał, gdyby tylko jeszcze na to zasłużył. Niestety jednak, Riku był typem, który nie miał w zwyczaju robić zbyt wiele. Nie komponował prawie wcale, teksty piosenek głównie pisał mu Amane, choć ten i tak próbował je sobie przywłaszczyć. Często spóźniał się na próby czy nagrania lub w ogóle na nie nie przychodził, zdawkowo informując któregoś z nas smsem, że się źle czuje, że zapomniał o wizycie u dentysty albo coś w tym rodzaju… Wszyscy mieliśmy go po dziurki w nosie, ale żyliśmy w złudnym przekonaniu, że przecież musimy to wszystko znosić, bo to przecież wokalista - najbardziej rozpoznawalna osoba w zespole, nasz frontman, na którym skupia się kamera podczas kręcenia teledysków i który stoi najbliżej krawędzi sceny podczas występów. Z jakiejś racji, bardzo głupiej racji wydawało nam się, że niesamowicie łatwo było wymienić perkusistę, który nawalał po garach gdzieś w cieniu sceny lub basistę czy gitarzystę, który brzdąkał coś tam na swojej gitarze w kącie pokoju. Ale przecież nie wokalistę! Na litość wszystkich bożków shinto, nie wokalistę! Wokalista był naszą wizytówką, której zmiana z pewnością wiele by nas kosztowała. Tak właśnie nam się wydawało. Teraz, kiedy tak się nad tym zastanawiam i spoglądam na to z dystansu czasu, wychodzi mi na to, że to właśnie Riku musiał nas jakoś podpuścić i wbić nam te bujdy do głowy, choć wciąż nie miałem zielonego pojęcia, jak udało mu się czegoś podobnego dokonać.
Z czasem atmosfera w zespole stawała się tylko coraz bardziej napięta, coraz częściej dochodziło do spięć, a w rezultacie nawet do poważniejszych kłótni. Riku, widząc, że sprawy nie idą po jego myśli, zaczął nas straszyć swoim odejściem jako ultimatum. Chciał wymusić na nas posłuszeństwo. I w gruncie rzeczy w większości przypadków to właśnie on był górą. Mogliśmy kłócić się z nim, wypominać mu błędy i momenty, w których jego zachowanie niewiele różniło się od sprzedania kopniaka w krocze indywidualnie każdemu z członków zespołu, ale tylko do czasu. Wszystko to ustawało i z miejsca traciło znaczenie, kiedy ten zaczynał zaciskać gniewnie szczęki, odwracał wzrok, zakładał ręce na piersi i urażonym tonem proponował, żebyśmy “wymienili go na lepszy model”, skoro było nam z nim tak źle. Ten argument zazwyczaj ucinał wszelkie dyskusje, kończył wszelkie spory i pozwalał robić różowowłosemu to, co mu się tylko żywnie podobało.
Nieźle nas wytresował, nie?
Wbił nam do głowy, że to wokalista jest właśnie tą niezastąpioną podstawą, podwaliną zespołu, której nie dało się podmienić na żadną inną. To tak jak z domem. Możesz zmienić dachówkę, okna, drzwi, zmienić kolor ścian, a nawet wyburzyć ścianki działowe i postawić je od nowa, ale jeśli z jakiejś racji zamarzyło ci się wymieniać fundamenty to… to cóż, prawdopodobnie jesteś idiotą. Ryzyko zawalenia się konstrukcji podczas przeprowadzania takiej operacji było niewyobrażalnie wysokie - szczególnie, jeśli za robotę zabierali się amatorzy, za jakich wówczas się mieliśmy. Tylko prawdziwi profesjonaliści mogli podjąć się podobnego ryzyka, jednak żaden z nich nie był głupi, toteż każdy z nich wystrzegał się podobnych prac. Logiczne, prawda?
Gówno prawda. Nie było w tym ani krzty prawdy. Bujda na resorach i tyle w temacie. Całe szczęście Luy czy też, jak kto woli, Amane miał łeb na karku i widząc, że Riku wciąż tylko pogarsza naszą sytuację jako zespołu, postanowił pozwolić mu odejść. Przekonał nas, że to nie koniec świata, a nawet jeśli, to wciąż są inne planety nadające się do zamieszkania w tym Wszechświecie, więc nie ma, co płakać nad rozlanym mlekiem. Muszę przyznać, że to był piękny czas. Pozbycie się balastu w postaci poprzedniego wokalisty przyniosło wszystkim wielką ulgę. Osobiście poczułem się, jakbym znów mógł swobodnie oddychać pełną piersią. Ponownie zacząłem chodzić do pracy pełen entuzjazmu i zapału. Mój umysł otworzył się na nowo, toteż komponowanie przychodziło mi łatwiej, praca szła szybko i gładko, a ponad to bezkonfliktowo. Przez chwilę żyliśmy w naszej pięknej, drżącej i ulotnej mrzonce.
Czystą przyjemnością było też oglądanie szatyna w tamtych czasach. Nosił się dumnie, wyprostowany, żywiołowy, kipiący nowymi pomysłami. Czysta inspiracja i wena zamknięta w ludzkim ciele, obciągnięta ludzką skórą. Tak go właśnie wtedy widziałem.
Życie jednak to nie bajka i sielanka szybko się skończyła. Głównie z tego powodu, że Amane wciąż był w związku z Riku. Tak, dokładnie. Nasz obecny wokalista był w związku z poprzednim i to już od ładnych paru lat. To właśnie z tej racji różowowłosy często próbował przywłaszczyć sobie efekty pracy Luya; dlatego właśnie ten zazwyczaj nie wtrącał się i nie zabierał głosu w konfliktach wykwitających między mną, Saku i Yoshim a Riku niczym kwiaty na wiosnę. To znaczy w liczbie mnogiej. Dużej liczbie. Takiej, do której nawet ciężko zliczyć…
Przełom nastąpił, kiedy Amane widocznie miał już naprawdę dość swojego chłopaka i nie mógł dłużej patrzeć na to, jak ten niszczy jego marzenia, których ucieleśnieniem na tym padole łez był właśnie jego zespół. Luy od zawsze pragnął tworzyć muzykę, która była jego pasją i nie mógł pozwolić, aby jego kochanek dłużej go stopował w tej kwestii, aby zabierał mu całą tę radość, która płynęła z zajmowania się tym, co kochał. To było jak prawdziwy cud. Ten cichy i uległy chłopak w końcu się przebudził i postanowił zawalczyć o swoje, a przy tym nie zapomniał także o swoich wiernych towarzyszach broni… tudzież instrumentów. Pamiętam, że byłem wtedy pod wielkim wrażeniem jego nagłej i tak drastycznej zmiany. Zacząłem go podziwiać. Amane stał się dla mnie osobą, za którą chciałem podążać - i nie byłem w tym odosobniony. Szatyn okazał się być wspaniałym liderem grupy oraz dużo lepszym frontmanem niż Riku, toteż Yoshi i Saku również zdecydowali się ruszyć jego śladem.
W tamtym czasie myślałem, że wszystko będzie szło już tylko ku lepszemu. Któregoś razu, kiedy poszliśmy do baru po pracy, palnąłem nawet, że Amane nie powinien przejmować się byłym wokalistą i zapomnieć o nim, bo szybko znajdzie sobie kogoś dużo lepszego na jego miejsce. Do dziś pamiętam, jak Luy zakrztusił się wtedy właśnie pitym piwem i spojrzał na mnie jak na kosmitę. Dopiero po paru chwilach przyznał cicho, że wciąż nie zerwał z różowowłosym.
W tamtej chwili to ja miałem ochotę chwycić szatyna za kark i walić jego durnym łbem o kant blatu, tak długo, aż wybiłbym mu w końcu ten durny pomysł zadawania się z tą pijawką. Minęło już kilka tygodni od odejścia tego pasożyta z naszego składu, a my dopiero dowiedzieliśmy się o tym, że Luy wciąż się z nim umawiał. Cudownie. Wręcz pięknie. Nawet nie chciałem zgadywać, jakie piekło na ziemi ten chłopak musiał przeżywać każdego dnia po powrocie do domu, kiedy Riku wyżywał się na nim, dając upust swojej frustracji i poczuciu krzywdy. Bo przecież on był wiecznie pokrzywdzony… przez przyjaciół, rodzinę, Boga i partię…
Amane mieszkał z byłym wokalistą, co nie było żadną tajemnicą. Naiwnie jednak liczyłem, że po wyrzuceniu go z zespołu ten wyprowadził się. Skoro nie prosił żadnego z członków zespołu o pomoc, założyłem, że zatrzymał się u innych przyjaciół lub rodziny, a może nawet w konsekwencji zatrzymał mieszkanie dla siebie i wyrzucił z niego tego paskudnego robala. Tak się jednak nie stało. Moje wielkie nadzieje upadły, zderzając się z ziemią z wielkim hukiem.
Byłem rozczarowany postawą Luya, gdyż myślałem, że temu w końcu udało się odciąć od Riku, jednak historia jego drastycznej przemiany z cichej myszki w prawdziwego króla lwa brzmiała zbyt pięknie i zbyt abstrakcyjnie, żeby móc być prawdziwą. No… bo nie była ona prawdziwa we wszystkich aspektach. Najwyraźniej w tym samym czasie, kiedy my borykaliśmy się z problematycznym wokalistą, chłopcy mieli także pewne trudności w związku spowodowane zachowaniem różowowłosego, w efekcie czego nawet szatyn znany ze swojej cierpliwości świętego mógł w końcu mieć tego wszystkiego dość. Frustracja spowodowała u niego krótkotrwały przebłysk odwagi oraz logicznego myślenia. Co za szkoda, że ta flara nadziei tak szybko zgadła w ciemnościach przywiązania do jednej, w dodatku tak potwornie niewłaściwej dla niego osoby...
Przyjemnie było odciąć się od trucizny Riku. Życie nagle stało się piękniejsze i prostsze. Nie dla wszystkich jednak. Amane starał się, jak mógł, ale z czasem dało się zaobserwować, jak ten marniał w oczach. Dałbym sobie rękę uciąć, że były wokalista wciąż karmił go jakimiś kłamstwami, przez które temu zdarzało się przychodzić kompletnie zrezygnowanym do pracy, że ten robił mu awantury o nic, które kończyły się popisowym, wymuszonym płaczem ze strony tej przeklętej wszy oraz nieprzespaną nocą ze strony Luya, który został wykopany do salonu. Tam z kolei spędzał długie godziny, podczas których trawiony był przez wyrzuty sumienia. On już taki był. Obwiniał się za zło całego świata i starał się z nim walczyć, a kiedy rezultaty jego starań nie przynosiły oczekiwanych efektów ten chodził jak struty z głową zwieszoną nisko między ramionami i przepraszał, za co tylko się dało. Męczyło mnie oglądanie tego cyklicznie powtarzajacego się przedstawienia. Bo ileż można było?! Próbowałem przemówić Amane do rozsądku, podobnie jak i pozostali chłopcy, jednak nie udało nam się nic wskórać. Najwidoczniej jad tego pasożyta był silniejszy od naszych zdroworozsądkowych słów.
Nasz nowy wokalista męczył się w tym związku i był w nim niszczony. Byłem pewien, że byłby dużo szczęśliwszy będąc z kimś innym lub nawet będąc singlem. Byłby także… nie wiem, jak to określić… mniej zmartwiały? Bo czasem, jak przyszedł na próbę to wyglądał jak zwłoki, w które ktoś tchnął swego rodzaju śmieszną imitację życia - wyglądał, jak lalka w rękach lalkarza sterowana za pomocą niesamowicie długich sznurków, które ciągnęły się aż do oślizgłych, lepkich palców Riku. Szkoda mi go było, gdyż, tak jak już wspomniałem, dobry był z niego chłopak, jednak nie mogłem mu pomóc w żaden inny sposób niżby namawiając go do zakończenia tego toksycznego związku. Koniec końców kluczową decyzję oraz pewne drastyczne, wymagane środki to właśnie on musiał podjąć i wdrożyć w życie. Nie mogłem zrobić tego za niego, mimo iż czasami naprawdę miałem ochotę go w tym wyręczyć.
Wszystko to ciągnęło się tak aż do czasu zaginięcia Luya. Nie powiem, z początku nie przejęliśmy się tym za bardzo z chłopcami. Myśleliśmy, że ten może zabalował i zgubił telefon albo przydarzyło mu się coś równie trywialnego… Nie dało się też ukryć, że wciąż tliła się w nas czcza nadzieja na to, że może ten w końcu postawił się tej pijawce, że właśnie układa sobie od nowa życie, co może zająć mu trochę czasu. Dopiero po kilku dniach jego nieobecności oraz żadnej odpowiedzi zwrotnej na pierdyliard wysłanych smsów, maili oraz zostawionych wiadomości na automatycznej sekretarce zaczęliśmy obawiać się, że mogło stać się coś złego. W końcu w ostatnim czasie słyszało się trochę o zaginionych muzykach… Kto wie, może Japonia nie była już taka bezpieczna jak kiedyś? Może coś mu się stało? Próbowaliśmy zdobyć jakieś informacje na temat jego miejsca położenia lub stanu zdrowia, jednak stanęliśmy w martwym punkcie. W ostateczności dodzwoniliśmy się nawet do jego matki i starszego brata, jednak żadne z nich nie miało pojęcia, co działo się z Amane.
Aż wreszcie ten sam wrócił. Po niewyjaśnionej nieobecności ciągnącej się od października. Od tak wrócił i już. W pierwszej chwili miałem wielką ochotę przemeblować mu tę przystojną gębę, jednak wystarczyło jego jedno złamane spojrzenie, żebym zatrzymał się w pół kroku ze wzniesioną pięścią, którą chwilę później i tak opuściłem i rozluźniłem. Nawet się nie bronił. Zamierzał przyjąć cios, którym chciałem poczęstować go na “dzień dobry”. Sama jego pasywna postawa wskazywała na to, że coś tu było mocno nie tak…
Luy wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać i w istocie miał łzy w oczach. Chyba właśnie z tego względu we wszystkich nagle opadły wojownicze nastroje, rzuciliśmy pochodnie i widły w cholerę i zamiast nadziać go na pal postanowiliśmy go pocieszyć i wywiedzieć się, co tak naprawdę było przyczyną jego zniknięcia. Ten jednak uparcie milczał i tylko kręcił głową, niezależnie od tego, jak mocno naciskaliśmy. Właściwie to nasze starania zdawały się przynosić odwrotne rezultaty. Im mocniej naciskaliśmy, tym bardziej ten zamykał się w sobie.
Wydusił tylko, że musi odejść. Że nie jest już w stanie ani grać, ani śpiewać. Że chyba musi zająć się czymś innym, o ile w ogóle jest na tym świecie jakakolwiek rzecz, której ten potrafiłby nie spartolić.
Te słowa uderzyły we mnie, gdyż uważałem szatyna za przyjaciela. Widząc go tak załamanego, słuchając o tym, jak dokładnie ten przemyślał swoją decyzję, sam miałem ochotę rozpłakać się jak dziecko, a później mimo wszystko przywalić mu, żeby się otrząsnął.
Po wszystkim długo dyskutowałem na ten temat z Saku i Yoshim. Wychodziło na to, że chłopcy nie od razu zorientowali się, o co mogło w tym wszystkim chodzić i o co w tym wszystkim właśnie najprawdopodobniej chodziło, dlatego postanowiłem ich olśnić. Niby to Riku został zdiagnozowany z depresją, ale ta gnida tak naprawdę miała zwyczajnie spaczony charakter i tyle w temacie. Ten pasożyt zamiast borykać się ze swoją chorobą sam wpędził Amane w depresję, co łatwo można było odczytać z jego postawy oraz zachowania. A mimo to ten nie chciał go opuścić. Zarzekał się, że kocha rożowowłosego i vice versa. To się dopiero nazywa toksyczna miłość…
Miłość naprawdę potrafi zrobić z człowieka głupca...
Złamał go. Były wokalista zwyczajnie złamał Luya. Doszczętnie go zniszczył. Dopiął swego po latach starań. I co? Cieszył się z tego? Nie wiem. Właściwie to nawet nie chcę wiedzieć, bo nie spotykam się z tą pijawką i nie chcę widzieć jej na oczy - głównie dlatego, że nie mógłbym poręczyć za to czy przypadkiem nie zrobiłbym z nim tego, co robi się z robalami w normalnych sytuacjach: a więc zwyczajnie rozdeptałbym go. Była za to jedna inna rzecz, której byłem niemal aż za nadto pewien. Teraz Riku mógł już w pełni sterować szatynem tak, jak mu się podobało. Wpoił mu wraz ze swoim jadem przeświadczenie o byciu bezużytecznym i kompletnie pozbawionym talentu w jakiejkolwiek dziedzinie. Z tej racji z punktu widzenia szatyna wyglądało to tak, jakby “dobrodziej” Riku zlitował się nad “godnym pożałowania” Amane i zdecydował się poświęcić dla dobra ogółu ludzkości, zostając z nim w związku, aby nikt inny nie musiał się z nim męczyć. No bo przecież nikt inny nie był aż takim masochistą, żeby porwać się na coś podobnego, prawda?
Luy stał się marionetką w rękach złego lalkarza. Jego własna miłość go wykończyła. Zrobiła z niego trupa za życia.
I w takich właśnie momentach często pytałem siebie, gdzie jest sprawiedliwość na tym świecie? Czy żeby “zbilansować” te wszystkie nieszczęścia Amane, jakich ten doznał za sprawą byłego wokalisty, jego ciemiężyciel nie powinien… no nie wiem… wpaść pod autobus? Zostać pogryzionym przez stado dzikich psów i zejść z tego świata na wściekliznę? Cholera, dlaczego żyjemy w wielkim, cywilizowanym mieście, gdzie nie ma stad dzikich psów? No ale autobusy przecież mamy! Czemu jeden z nich nie może przejechać w końcu tę glizdę?
Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania - wyglądało zatem, że nasz świat wcale nie był sprawiedliwym miejscem…
Ostatecznie zdecydowaliśmy się zakończyć działalność jako Yuusai, Zin i jako jakikolwiek inny zespół, o którym ktoś mógł słyszeć. Yuusai bez Amane to nie byłoby już to samo. On akurat był tą podwaliną tej grupy, toteż nie mogliśmy kontynuować bez niego.
Co się teraz z nami stanie? Nie wiem. Ja, Saku i Yoshi wciąż trzymamy się razem i mamy dobre relacje, ale raczej wątpię, żebyśmy założyli wspólnie kolejny projekt. Pewnie nasze drogi rozejdą się, każdy z nas wstąpi do innego już istniejącego zespołu lub założy swój własny od podstaw. Co się stanie z Luyiem? W jego przypadku nawet ciężko snuć mi jakiekolwiek domysły. Nie mam najmniejszego pojęcia, co może się z nim stać. Mam nadzieję tylko, że nic złego, bo ten chłopak naprawdę wycierpiał już swoje w życiu. Było mi go szkoda, jednak zdawałem sobie sprawę, że nie mam, jak mu pomóc. Ten był już od dawna stracony i wybierając uczucie do Riku ponad wszystko inne dążył do własnej autodestrukcji. Bo z pasożytami nie da się zaprzyjaźnić. One kochają człowieka tylko dlatego, że mogą na nim żerować. Jesteśmy dla nich niczym więcej niż tylko bufetem, ale wydawało się, że szatyn tego nie rozumiał lub nie chciał zrozumieć.
- Myślicie, że jak mu wyślę kondolencje, to połapie się, o co mi chodzi? - zapytał Saku, podpierając głowę na dłoni zaciśniętej w pięść.
- Wątpię - odezwałem się z ciężkim westchnięciem. - Ten głupek jest tak zatruty, że nawet nie widzi, że umiera…
- Ej, a może by mu tak znaleźć kogoś innego? - zaproponował nagle ożywiony Yoshi, którego złość szybko przerodziła się w naglącą chęć pomocy.
- A nie próbowaliśmy już tego? - prychnąłem.
- Żeby to tylko raz… - przewrócił oczyma perkusista.
- To może któryś z nas zacząłby się z nim umawiać? Okej, czaję, to nie jest zbyt fair zagranie, ale lepsze niż pozostawienie go na pastwę Riku! - zawołał.
Westchnąłem raz jeszcze. Gitarzysta miał rację. Cały problem polegał jednak na tym, że Amane był już stracony i nikt nie mógł nic na to poradzić. Jedyną osobą, która mogłaby mu pomóc był on sam, jednak ten miał tak zatruty umysł przez tego pasożyta, że był przekonany, że przecież nic nie może zrobić. Że w gruncie rzeczy jest dobrze tak, jak jest.
Nawet jeśli nic nie było dobrze. Ani trochę.
Westchnąłem raz jeszcze.
Żegnaj, Amane. Będzie mi cię brakować.
Aż przykro się robi gdy uświadomi się sobie, że takie związku naprawdę funkcjonują.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię sposób w jaki opisujesz przeżywane emocje bohaterów ^^
Oj są takie związki i to nie tylko opierające się na miłości i to jest w tym wszystkim właśnie smutne T_T Ale cóż poradzić? Możemy tylko próbować wystrzegać się podobnych, toksycznych relacji z innymi (/.-)''
UsuńDziękuję pięknie za komentarz i za przeczytanie ♥
~Kita-pon
Miałam ten komentrz wstawić już wczoraj ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak... ale do rzeczy. Ale zołza z tej "pijawki Riku". Ten związek nie miał prawa się udać no cóż sama jeszcze miesiąc temu w takim byłam... ale w porę się opamiętałam. Kito jak Ty to robisz, że wszystko tak szybko dodajesz? Ja nad moim pierwszym opko pracuję już 4 dni!!! A końca nie widać (>.<) Chyba wyjdzie z tego tasiemiec...A Amane się w końcu znalazł czy nie?
OdpowiedzUsuńOj, przykro mi słyszeć (czytać), że tobie też taki związek się przytrafił x.x Tacy ludzie nazywają się "wampirami energetycznymi" >.< Całe szczęście udało ci się z niego wyjść ♥
UsuńCóż, myślę, że Wen nie sługa... na pewien, dość dłuższy czas wyszedł z trzaskiem drzwi i się nawet słowem nie odezwał, bo górowała na mnie głównie obsesja ćwiczeń i militariów, ale moja dusza niepoprawnego romantyka musi mieć jakąś drogę wyrażenia się, toteż po pewnym czasie wróciliśmy do siebie z Wenem x''p Ponad to myślę, że u mnie pogoda ma bardzo duże znaczenie - uwielbiam lato i wysokie temperatury, jednak te nie sprzyjają mojej "twórczości" x''D
Tasiemce są fajne, więc się nie martw! C:
Amane, a i owszem, znalazł się, ale zamiast zrobić wielki "come back" pozostali członkowie zespołu opublikowali wpisy, że ten oddał, co był im winien i że odchodzi z zespołu, toteż Yuusai robi disband T_T
~Kita-pon
Szkoda, że Yusai w tak "dramatyczny" sposób skończyli swoją działalność. Podobno Devize też robi disband a szkoda lubiłam ich. :C. Ale musisz przyznać, że jak po fochu Twojego Wena i po jakimś czasie wraca to wychodzą z tego cudeńka❤
UsuńW ostatnim czasie panuje swoista moda na disbandy i zaginionych muzyków - nie wiem, jak to wyjaśnić, bo nikt nigdy nie zagłębia się w szczegóły i zazwyczaj rozwlekają się tylko nad tym, jak to im przykro i sorry winnetou, ale zwijamy manatki i koniec imrezy (/.-)''
UsuńCóż, muszę przyznać, że Wena samego w sobie nie można tu za bardzo winić, a raczej masę nieciekawych sytuacji, w którym ostatnio miałam nieprzyjemność się znaleźć, przez co mój humor sięgał dna i w ogóle z chęcią to nie robiłabym nic innego tylko sidziała zawinięta w kocyk niczym smutne burito z kubkiem kakaro ^^'' Całe szczęście teraz, można powiedzieć, że zobaczyłam pewne "światełko w tunelu" (wciąż stosunkowo odległe, jednak sam fakt jego mglistego widma sprawia, że świat zdaje mi się być nieco lepszym miejscem) i z tej racji udało mi się podejść do pewnych spraw trochę inaczej, mam nadzieję, że nieco bardziej optymistycznie C: Staram się teraz myśleć i żyć w taki sposób, że jak rozsiewasz wokół siebie "good vibes" to prędzej czy później jakoś te do ciebie wrócą C:
Ależ ty mi słodzisz ♥ Dziękuję pięknie za wszystkie pochlebstwa - przytulam je do serducha i biorę jako paliwo do brania się do roboty x''p
~Kita-pon
Masz jeszcze tą sławetną listopadową chandrę, a może już grudniową, myślisz sobie: A wejdę na Kity bloga i poczytam jakieś opo na poprawę humoru. Widzisz nowy wpis, yay humor troszkę podreperowany! Czytasz, czytasz, czytasz, przeczytałaś i humor poszedł szukać wiatru w polu ;_; Mimo wszytsko shot jest naprawdę fajny, przez niego mam ochotę odszukać tą pijawkę i poszczuć swoim kotem, choć wiem, że to tylko fikcja xD
OdpowiedzUsuńJa jestem naprawdę pod wrażeniem szybkości dodawania wpisów, ja na przykład swój dalej piszę i końca nie widać, nawet nie doszłam do właściwego punktu, tylko opisuję świat xD Msm nadzieję skończyć to przed świętami xD
Pozdrowienia z ziemskiego piekła, gdzie pani Stenia wypatruje w lodówce Kaia.
Wybacz, ze nie wpasowalam sie w twoje wymagania, no ale Amane... lubilam goscia, no, i przykro mi sie zrobilo, kiedy dowiedzialam sie o jego zniknieciu i rozpadzie Yuusai ヽ(;へ;)ノ cos mi sie wydaje, ze za cala ta sprawa stoi cos przykrego i tak oto wiedziona swoim przeczuciem stworzylam ''pijawke'' Riku x.x''
UsuńStaram sie pisac tak czesto, jak moge i wlasciwie.. to wychodzi na to, ze w ostatnim czasie pisze codziennie (ง °Θ°)ว jakos tak wychodzi, ze codziennie mam cos ''do powiedzenia'' mojemu Wenowi, ktory zamienia moje slowa w opowiadania x''p
Parsknelam smiechem, jak przeczytalam o pani Steni w wiecznej gotowosci do powitania Kaia wychodzacego z lodowki x''DDDD az sie kawa oplulam (°口°๑) serio, jak to sobie wyobrazilam to omal nie spadlam z krzesla (^ワ^=)
Ja tradycyjnie w rewanzu sle pozdrowienia z kantyny, w ktorej nawet nie ma niczego, co moglabym zjesc ^^'' Ech, trudno byc zdrowym czlowiekiem w UK, gdzie panuje przekonanie, ze przecuez mozna codziennie opierniczac paczke ciastek, bo przeciez to weganskie ciastka (kij z tym,ze zrobione w 90% z cukru). Ech, a niestety moj problem zyciowy polega na tyn, ze jestem wiecznie glodna - a juz w specjalnlsci po silowni tak jak teraz (ーー;)
Jak nie uschne tu z glodu i nie zwine sie w precelek, to w nastepnym tygodniu tez zamkerzam cos opublikowac ✩°。 ⸜(* ॑ ॑* )⸝
~Kita-pon
Oj tam od razu wybacz, nie ma czego. Tak się złożyło, mówi się trudno xD Ja nie znałam, ale mi też zrobiło się przykro, choć nie powiem, że cała sprawa mnie nie pokoi. No bo nie ma żadnych dokładnych informacji, mówią tylko, że kontakt się urwał, no ale co? Nic więcej nie wiadomo ;_;
UsuńHah, teraz za każdym razem jak mnie widzi to informuje, że jeszcze nikt nie wyszedł z lodówki. Przez co klasa się na mnie dziwnie patrzy xD
Jesteś weganką? Szacun, ja nie potrafiłabym zrezygnować z tak wielu produktów i zastępować je innym bo jestem mega wybredna i w moim przypadku skończyłambym pewnie na pogotowiu przez niedożywienie xD
Słyszałaś o takim zespole jak DAMY? Niedawno ich odkryłam przez to, że Ricko wystawił fotkę z ich wokalistą Ryo xD
Pozdrowienia z ziemskiego piekła, gdzie pani Stenia wciąż wyczekuje Kaia z lodówki, a ja walczę z morderczymi roślinami i sobie ekspię xD
Pru, głupia komórka usunęła część komentarza dotyczącego Amane, więc dopisek xD
UsuńOprócz tego, że wrócił, tak to cisza z makiem. No wrócił, to doborze, jednak żadnego wytłumaczenia, ani nic. Tak jakby powtórzyła się sprawa z Rinem, brzmi to podejrzanie. Choć dla mnie cała sprwa śmierdzi z daleka.
Wiesz, z jednej strony to trochę zrozumiałe, że nie chcą ujawniać szczegółów odnośnie czyjegoś zniknięcia - no bo nie trudno się domyślić, że w życiu tej zaginionej osoby musiało coś się wydarzyć i zapewne nie było to nic innego, toteż taka osoba zapewne nie chciałaby rozwlekać się nad podobnymi sprawami w interecie. Z drugiej strony, jasne, niedopowiedzenia budują niepokój (i miejsce na fanfiction), dlatego póki co zwalmy całą winę na Riku... bo tak >.<'' Bo mnie się tak ubzdurało i jakoś wyszłam z takim scenariuszem x''p No, ale wracając jednak trochę do konkretnego wypadku Yuusai, to zadziwiło mnie zachowanie Amane, bo w sumie to nie był jakiś nowy zespół złożony ze "świeżaków", którym mogłaby uderzyć woda sodowa do głowy. chłopcy grali w jednym składzie jako Zin przez lata, a później jedynie zdecydowali się zmienić nazwę po odejściu Riko. Musieli znać się już trochę, więc takie nagłe wystawienie kompanów dupą do wiatru to cios poniżej pasa, fakt, ale takie zachowanie daje takze trochę do myślenia...
UsuńNo cóż, j-rocker też człowiek, nie? A nieszczęścia i wypadku chodzą po ludziach...
Już teraz rozumiem, dlaczego pałasz takimi ciepłymi uczuciami wobec pani Steni. Miód nie kobieta x'"D Aż zazdroszczę, że ja nie mam takiej woźnej w szkole x''p
Nie, nie jestem weganką i właśnie przez to wiele razy nasłuchałam się, że mimo tego, że zdałam egzaminy wojskowe, mam obsesję na punkcie siłowni i tak dalej, to nie jestem "fit". Nope. Bo nie jestem weganką, a paleo i wpierniczam mięsko przy każdym posiłku, bo wierzę, że Mana-sama taki właśnie ustanowił porządek na początku stworzenia świata i ja nie ośmielę mu się sprzeciwić x''D
Znam DAMY i obserwuję ich od czasu wydania ich pierwszego singla C: Są ciekawi, lubię ich, ale nie plasują się w mojej czołówce ulubionych zespołów. Ostatnio znów na nowo odkryłam potęgę D'espów, która pozwala mi nawet przebrnąć przez "sweaty shreder" (jak to nazywam moje treningi) i milion burprees. Ludzie dziwnie się na mnie gapią, kiedy śpiewam pod nosem i ćwiczę jednocześnie, ale to seio pomaga! I jak to było w "Angeldust": "With all of my pain (...) With all of your pain (...)" - yep, z całym moim bólem i poprzez ów ból w kolanach ^^''
A wracając jeszcze do Amane - z Toką z Vexent było podobmnie. Zawinął mandżu, oddał, co był winien i zrobiło się o nim nagle cicho. Niektórzy muzycy po prostu odchodzą jakimś cudem w cień i zapomnienie... choć naprawdę nie rozumiem, jak to działa. Podobnie stało się z Keim z DIO - serio, ja się pytam, jak tego tak charakterystycznego wielkoluda można nie poznać na ulicy? Co on robił po zawieszeniu działalności? Pracował w jakimś biurze? Serio, dajcie mi adres, a rozbiję mu pod biurkiem mini-obóz x''D (i prawdopodobnie będę mu dostarczać polski alkohol, bo ten ma słabość do Soplicy x''DDDD)
~Kita-pon