Opowiadanie z Kamijo (Versailles) - Rozdział II

Wciąż jeszcze nie wymyśliłam żadnej porządnej nazwy dla tego opowiadania ^^'' Muszę się w końcu nad tym zastanowić >.< Mam nadzieję, że ktoś się tym jeszcze zainteresuje, bo muszę przyznać, że w ostatnim czasie całkiem nieźle pisze mi się tego ficka (nie żebym postronnie odkryła też, że jak się nie głodzę to mam więcej energii i mój również lepiej pracuje, więc pisanie W OGÓLE jakoś z powrotem zaczęło mi iść ^^'' poza tym wydzielają się też endorfiny, więc może moja sięgająca w ostatnich dniach zenitu depresja trochę zelżała C'': )
Mam nadzieję, że wciąż są tu jacyś fani fantasy! ♥ Liczę na wasze wsparcie w komentarzach! ♥♥♥


Rozdział II

Ilia przełknęła gumowy kawałek suchej kiełbasy, którą dostała w ramach podziękowania od rzeźnika z wioski za pomoc z puchnącymi stawami. Oblizała się i pokiwała z uznaniem głową dla umiejętności i wyrobów starego masarza. Spuściła wzrok i spojrzała na karzełkowatego smoka, który wpatrywał się w nią błagalnie, a ślina gęsto ciekła mu z pyska.
- Nie dla psa kiełbasa – burknęła do pupila, którego ślepia niemal się zaszkliły.
Cóż, może i lubiła tego małego gada, ale nie oznaczało to, że zamierzała marnować takie rarytasy i karmić nimi zwierzęta. Jeszcze zaraz oburzone kury gotowe zacząć stukać jej w okna, gdyby dowiedziały się o niesprawiedliwości, która miała miejsce w niedostępnych dla nich czterech ścianach i o faworyzowaniu przygłupiego smoka…
Jej rozmyślania przerwało walenie do drzwi. Zawinęła mięso w pergamin i położyła na półce za ścianą szkła alchemicznego, które ostrzegłoby ją trzaskiem, gdyby pupil zaczął dobierać się do tego, co nie było dla niego przeznaczone. Obróciła się na pięcie i z furkotem sukni odemknęła odrzwia.
- Czego tam? – burknęła bez zainteresowania.
Przed nią stał młody chłopaczek, chłystek z rozoraną mordą. Nie wyglądało jednak na to, żeby się bił. Bardziej prawdopodobnym było, że próbował walczyć z młodzieńczymi wypryskami na własną rękę albo, co gorsza, matka z babką i całym wianuszkiem „uczonych” koleżanek dopadły go, radząc, co zrobić, żeby mieć piękną i gładką skórę.
- Pomóż! – jęknął żałośnie. – Ojciec głowę mi suszy, że to już najwyższy czas, żebym żonę sobie znalazł, bo nie ma kto obejściem się opiekować, a mnie z taką gębą żadna nie chce! – niemal chlipnął. Bezceremonialnie z miejsca wyciągnął otwartą dłoń, na której leżała pojedyncza, srebrna moneta.
- Znowu żeś z ojca sakwy podprowadził? – zgadywała z krzywym uśmiechem. – Aj, oberwie ci się za to, oberwie… - mruknęła, gdyż znała ojca dzieciaka, którym był zwalisty chłop, który wiecznie szukał zwady i pierwszy wyciągał pięści. – Ale niech będzie – machnęła lekceważąco ręką, zgarnęła zapłatę i sprawdziła ją między zębami. Wyglądała jak prawdziwa. Metaliczny posmak utwierdził ją w tym przekonaniu. Sięgnęła po jeden ze specyfików z regału, które przygotowywała na zapas, gdyż wiedziała, że te akurat zawsze zejdą. – Dwa razy dziennie smaruj – pouczyła młodzieniaszka zanim wręczyła mu słoiczek z żółtawą substancją. – Jak smarujesz, to miodu nie pij i ostrych przypraw unikaj – poinstruowała. – Jak po tygodniu nie będzie poprawy, to przyjdź jeszcze raz. Wtedy będziem myśleć dalej – obiecała.
Roztrzęsiony chłopaczek skinął głową i kompulsywnie zacisnął palce na słoiczku. Zawrócił i bez słowa podziękowania ruszył w drogę powrotną. Ukrył zakup w głębokiej kieszeni i zwiesił niekształtną głowę między chuderlawymi ramionami. Pewnie mentalnie już przygotowywał się na wymierzenie kary przez ojca, który wpadnie w furię, kiedy odkryje, że nie będzie miał, za co balować w karczmie dzisiejszego wieczoru – a na krzywy ryj przecież nikt mu już nic nie da, bo wiadomo było, że awanturnik nie spłacał długów. Wiedźma westchnęła ciężko, opierając się ramieniem o framugę drzwi i obserwując, jak młodzian powoli brnie przez rozmokły śnieg i błoto do domu. Szkoda dzieciaka…
W końcu wzruszyła ramionami i wróciła do środka. Siadła na wysłużonym, zdezelowanym zydlu i podparła głowę na brodzie. Co by tu zrobić? Bo prawdą było, że od dłuższego czasu nudziło jej się niemiłosiernie. Była zima, a więc nie mogła zająć się pracami w ogrodzie. W zimę też rzadko kto ją odwiedzał, a jak już nawet, to zazwyczaj ograniczał się do prozaicznej prośby. Sporządzenie prostego smarowidła czy napitku wedle tych samych receptur, których używała od lat, nie zajmowało jej więcej niż pół godziny. A teraz i tak już przygotowała się zawczasu, toteż regał ze specyfikami na zapas prezentował się całkiem przyzwoicie. W jego arsenał wchodziła: maść na trądzik, na ból pleców czy głowy, pachnidło na cieknący nos, syrop na bolące gardło i kaszel, roztwór na rozwolnienie i problemy trawienne… Czego mogłaby jeszcze potrzebować? Na razie nic nie przychodziło jej do głowy.
Zwierzęta w zagrodzie były już nakarmione. Obiad ugotowany. W chacie sprzątała już trzy razy, żeby tylko się czymś zająć. W końcu stwierdziła jednak, że lepiej będzie jak zostawi wszystko tak, jak jest, gdyż jej porządki kończyły się tym, że potem nie mogła znaleźć różnych bibelotów i drobnych przedmiotów, gdyż zwyczajnie nie mogła spamiętać, gdzie je przeniosła ze swoich wieloletnich, stałych miejsc. To z kolei niezmiernie ją irytowało. Wszystkie księgi z zaklęciami znała już na pamięć. Będąc zabezpieczoną finansowo dzięki wampirzemu arystokracie, który zawitał do niej już dobre kilka miesięcy temu, nie musiała fatygować się, żeby wywoływać żadnej katastrofy w wiosce, żeby się wzbogacić. Na targu była już w tym tygodniu dwukrotnie, a częściej pokazywać się nie wypadało, żeby nikt nie zwietrzył, że wiedźma niespodziewanie się wzbogaciła. Poza tym tam i tak sprzedawali sam szmelc. Natchniony kaznodzieja wciąż latał za nią z posrebrzanymi krzyżykami, ale już nawet nie zwracała na niego uwagi. Upierdliwy klecha uporczywie trzymał się swojej niezachwianej wiary, jednak czarownicę w ostatnim czasie jakoś mało to obchodziło. Nie zamierzała niepotrzebnie tracić na niego nerwów. Zwyczajnie nie był tego wart. Poza tym słyszała, że niedawno i tak nabawił się poważnego zapalenia płuc przez to latanie za nią po mrozie z misą z wodą święconą i żadne specyfiki wiejskich bab, a nawet medyka z miasta nie pomagały, więc pewnie niedługo już zwróci się do niej z pokorną prośbą o pomoc.
Więc właściwie było cicho i spokojnie. Wszystko szło ku dobremu, choć kobieta musiała przyznać, że było zwyczajnie nudno. I choć nie chciała się do tego sama przed sobą przyznać, to z czasem, siedząc w zamknięciu niczym księżniczka w podupadającej wierzy, zaczynała czuć potrzebę czyjejś obecności. Coraz częściej wracała myślami do osoby Kamijo, który spędził u niej kilka dni. Musiała przyznać, że nie był znowu aż taki uciążliwy. Nie żarł za dużo, nie chrapał, nie ruszał specyfików… Odnosił się do niej grzecznie i z wdzięcznością. Ale przede wszystkim, mając go przy sobie, miała do kogo otworzyć gębę. Teraz głównie gadała do smoka, ale ileż można było biadolić do karzełka, który niezależnie od tego, jakby chciał, nie mógł odpowiedzieć? Od czasu do czasu zamieniła też kilka słów z którymś z wieśniaków. Głównie dawała im tylko instrukcje, jak używać specyfików, tak jak przed chwilą. Ludzie spieszyli się i nie chcieli zatrzymywać się u niej na zbyt długo, gdyż wciąż było zimno i każdy chciał się ogrzać przy palenisku w domu. Nie mogła ich za to winić. Zresztą… o czym mogłaby z nimi rozmawiać? Wszak nie dało się ukryć, że nie miała zbyt wielu wspólnych tematów z prostym chłopstwem…
Z tego wszystkiego, a już w szczególności z doskwierającej samotności, ubrała się cieplej i wyszła z chaty, uprzednio pouczając gada, żeby nikogo nie wpuszczał. Ten z początku był obrażony, jednak ostatecznie zachęcony wizją kawałka kiełbasy, staną na posterunku w pobliżu drzwi.
Ilia ruszyła w las, przedzierając się przez zaspy śniegu, które rozpuszczały się w niechętnie rosnącej temperaturze. Mokra plucha szybko przemoczyła materiał jej sukni, który naciągnął wodą aż do połowy wysokości jej łydek. Wiatr nie był nazbyt zimny, jednak wciąż mocny, przeszywający, przez co czarownicy szybko zrobiło się zimno i zaczęła niemal dygotać. Mimo to dziarsko brnęła przed siebie po grząskim, rozmokłym podłożu w kierunku zarośniętego stawu. Wśród gnijących szuwar ganiały rusałki, a ich wysokie śmiechy brzmiały jak dźwięk dzwoneczków. W pobliżu kręciły się także strzygi zajęte jakąś niezobowiązującą rozmową. Na brzegu plackiem leżały wiecznie smętne topielce, które jęczały potępieńczo. Wszyscy oni zwrócili uwagę na przybycie kobiety, jednak nie przejęli się nim zbytnio. Trójka rusałek pomachała jej szybko w geście przywitania, mignęła gołymi tyłkami i zaraz zanurkowała w brunatnej wodzie pełnej gnijących szczątków organicznych i unoszących się nań resztek lodu. Wiedźma zastanowiła się, jak tym maluchom mogło nie być zimno, mimo iż latały przez cały rok nago. To dopiero była zagadka… Strzygi z kolei nadal nie przerwały rozmowy i wymieniały się swoimi mądrościami i spostrzeżeniami, podczas gdy topielce jak zwykle zaczęły biadolić o tym, jakie to wielkie nieszczęście spotkało je w życiu i za jakie grzechy. Nim ta zdążyła dojść do brzegu jeziorka, z jego dnia wzbił się muł i piach, a chwilę potem z jego toni wychynął zgrzybiały staruch przyozdobiony w zielone i brązowe koronki glonów i szuwar. Uśmiechnął się prezentując swoje niepełne, pożółkłe, w niektórych miejscach już nawet sczerniałe uzębienie, kiedy łypnął jednym rybim okiem przysnutym starczym bielmem na czarownicę. Drugiego dawno już nie miał. Ponoć stracił je w jakiejś walce. A przynajmniej tak twierdził.
- No proszę, kogo to do nas dziś przywiało? – dotarł do brzegu i zasiadł na płyciźnie, machając na przywitanie dłonią, której palce były złączone siną błoną pławną, a jej skóra w niektórych miejscach pokryta była łuskami. – Co to się stało, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością? – zaskrzeczał. Przestraszone topielce pisnęły krótko i czym prędzej odpłynęły, chowając się w głębinach.
- Nudzę się – przyznała. – Nie masz tam może jakiś ciekawych plotek, Wodniku? – zainteresowała się. – Już mi zbrzydło siedzenie w chacie. Muszę z kimś pogadać – siadła na zimnym, śliskim kamieniu nieopodal.
- Jak ci samej źle tam, to czemu nie zostaniesz jedną z moich żon? – zapytał, szczerząc się jeszcze szerzej. – Wtedy nie byłabyś już samotna.
- Wciąż nie przekonuje mnie wizja zostania topielicą – prychnęła. – Wybacz – przewróciła oczyma. – Więc jak? Zasłyszałeś coś tam z nurtem rzeki? – zniecierpliwiła się.
- Póki co nic się nie dzieje – staruch wzruszył kościstym wieszakiem ramion. – Zima jest, więc co ma się dziać? – rozłożył bezradnie ręce. – Ludzie z miasta zatruwają tylko rzeki! – skrzywił się, ściągając gniewnie brwi. – Wylewają do nich ścieki i odpadki z fabryk! – aż się zatrząsł ze złości. – Moja najstarsza córka ostatnio przez to nabawiła się obstrukcji, bo wciąż pływa do tego durnego rybaka z miasta – prychnął z pogardą.
- A ten wciąż nie zorientował się, że coś jest nie tak, skoro ona cały czas siedzi w wodzie? – zdziwiła się wiedźma.
- A ja wiem? – Wodnik machnął lekceważąco ręką. – Pewnie przygłup jakiś. Tłumaczę jej, że jej związek z tym człowiekiem nie przetrwa, ale ta się uparła i koniec. Nie przemówisz do rozumu! – pokręcił z politowaniem głową.
- Co zrobisz? Zakochała się dziewucha. Nic na to nie poradzisz – wzruszyła ramionami.
- Próbowałem znaleźć jej innego kandydata na męża, ale żaden jej nie odpowiadał… - przyznał.
- I odpowiadać jej nie będzie, skoro zakochała się w rybaku – skwitowała.
Nagle jednak wpadła na pomysł, żeby zeswatać ze sobą córkę Wodnika i pryszczatego małolata z wioski… Koniec końców to wciąż był człowiek, jednak staruch z jeziora byłby znacznie szczęśliwszy, gdyby jego córa pozostawała bliżej domu. Poza tym oni oboje byli tacy urodziwi, że pasowali do siebie niemal kropka w kropkę. Albo raczej kropla w kroplę. Musiała zastanowić się nad tym planem. Jak już to wszystko na spokojnie przemyśli, może powie o swoim pomyśle Wodnikowi…
Wtem zerwał się wicher. Porywisty podmuch zaczął kołować, jakby tworząc wir lub niewielką trąbę powietrzną. Ilia osłoniła ręką oczy, chroniąc się przed wzbitymi w powietrze drobinami z ziemi. Tak samo niespodziewanie jak wicher się zerwał, tak samo w mgnieniu oka niespodziewanie również ustał.
- Jeśli szukasz plotek, moja miła, to lepiej zapytać o nie kogoś, kto ma na wszystko widok z góry. Wszak z góry zawsze wszystko lepiej widać! – z miejsca rozpoznała ten głęboki, uwodzący głos.
Opuściła ramię, którym się zasłaniała i spojrzała na postawnego mężczyznę o złotej skórze i oczach oraz antracytowych, krótkich włosach i takowych też skrzydłach. Jego muskularne ciało wręcz lśniło refleksami, jakby rozpełzały się po nim drobniutkie wyładowania elektryczne.
- Latawiec… - mruknęła zdziwiona. – A ciebie co tu tak nagle przywiało, co? – zdumiała się. Wszak Syn Wiatru nieczęsto gościł w tych stronach.
- Wieść o tym, że moja luba czuje się samotna i szuka towarzystwa – uśmiechnął się pięknie i sięgnął jej dłoni, składając na nim czuły pocałunek.
- Żadna tam ze mnie twoja luba – prychnęła z pogardą.
Fakt, że uległa mu kilka razy jeszcze nie robił z niej jego kobiety. Ot po prostu zdarzyło jej się kilka razy zapomnieć i ulec brunetowi. Nigdy jednak nie żałowała później swojej chwili słabości. Głównie dlatego, że prawdopodobnie jako jedna z nielicznych nigdy nie liczyła na nic więcej. Złote Dziecko Wiatru wszak znane było ze swojej rozwiązłości i upodobania do zmieniania partnerek. Tam gdzie zagonił go jeden czy drugi powiew wiatru, tam znajdywał sobie następną kochanicę. Nierzadko zdarzało mu się też znaczyć swoją trasę bękartami będącymi dziwną krzyżówką człowieka i demona. Koniec końców jedno, czego z pewnością nie mogła mu odmówić to zdolność czarowania. Syn Wiatru może słabo znał się na zaklęciach, ale potrafił okręcić sobie wokół palca niemal każdą dziewuchę. Poza tym był też przystojny. Jeszcze do niedawna powiedziałaby, że ten był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego do tej pory spotkała, jednak teraz nie była już tego znowu aż taka pewna. W końcu musiała przyznać, że Kamijo też był niczego sobie… Charakteryzował się zupełnie inną urodą, będąc niemalże w totalnej opozycji ze swoją bladą cerą, kryształowo niebieskimi oczami i złotymi włosami, jednak wciąż niezaprzeczalnie miał w sobie coś ponętnego i nieprzeciętnie atrakcyjnego.
- Nie bądź taka oziębła, moja miła! – Latawiec uśmiechnął się zawadiacko. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że czas naszej rozłąki i pora roku zmieniły twoje serce w bryłę lodu?
- A gdzie tam! – machnęła ręką, z rozmachem odchylając się do tyłu, przez co mało nie spadła z kamienia, na którym siedziała. – Żeby cokolwiek mogło zamienić moje serce w bryłę lodu czy co tam jeszcze, to najpierw musiałabym je w ogóle mieć, nie? – zarechotała paskudnie.
- Nie bądź dla siebie taka surowa, moja luba – posłał jej głębokie spojrzenie. Wyczuwając, że temat ten może obrócić się na jego niekorzyść, postanowił go zmienić. – Ponoć byłaś żądna wieści ze świata czy może tylko się przesłyszałem? – zapytał zaczepnie.
- Zasłyszałeś coś ciekawego ostatnio? – zainteresowała się.
- Ano – skinął głową. – Ponoć stary Ferus w końcu kopnął swoim szatańskim kopytem w kalendarz – wyznał.
- Znowu? – zapytała z niedowierzaniem wiedźma.
- Tym razem na pewno – oświadczył pewnie skrzydlaty gość. – Wyprzedają w mieście jego rupiecie – kontynuował, widząc nieprzekonaną minę kobiety. – Ponoć żadne z jego dzieci nie odziedziczyło po nim talentu do magii, więc te teraz pozbywają się jego rzeczy – wyjaśnił.
Ilia potarła brodę w geście zamyślenia. Ferus był chyba najstarszym magiem, jakiego kiedykolwiek spotkała. Uściślając, był on czarnoksiężnikiem, który miał znacznie gorzej na pieńku z kościołem niżby ona z upierdliwym, lokalnym klechą. W ostatnich latach musiał się nawet ukrywać, gdyż „w imię świętej wojny dobra ze złem” za jego głowę została wyznaczona spora nagroda. Nie przyznawała się do tego otwarcie, ale prawdą było, że poniekąd ten stary szarlatan zyskał jej uznanie. Swego czasu był nawet jej nauczycielem, więc odczuwała śladowe przejawy sentymentu, które wwiercały jej się w dno serca, którego, jak się zarzekała, ponoć nie posiadała.
A może by się tak wybrać na tę wyprzedasz klamotów starego czarnoksiężnika? W końcu pieniądze wampira wciąż leżały skitrane głęboko pod stertą szmat i szorstkich koców. Można było zrobić z nich użytek. Na wiejskim targu handlowano głównie śmieciami po zawyżonych cenach, a na takiej wyprzedaży własności maga wyższej klasy mogła znaleźć przecież coś przydatnego lub wartościowego. Zresztą i tak nie miała przecież nic lepszego do roboty, a w samym mieście nie była już od lat. Może wycieczka dobrze by jej zrobiła?

***

- Nie rozumiem, dlaczego wybrałaś tę przegniłą łajbę na swój środek transportu… - nafukany Latawiec zmrużył gniewnie oczy, wbijając urażone spojrzenie w kobietę. – Przecież mogłaś lecieć ze mną ponad chmurami… - burknął.
- A ponad chmurami jak jest? – odezwała się równie naburmuszona wiedźma.
- Pięknie – odparł pewnie brunet.
- Zimno – argumentowała czarownica. – A ja nie jestem przystosowana do podobnych temperatur – założyła ręce na piersi.
- Ależ pani, przecież byłabyś blisko, mógłbym cię ogrzać…
- Cichaj już lepiej! – zirytowała się. – Widać już zachodnią bramę! Zaraz będziemy na miejscu! – ucięła temat, nie pozwalając skończyć swojemu towarzyszowi, który przybrał jedynie jeszcze kwaśniejszą minę.
Syn Wiatru zaproponował, że dla zaoszczędzenia czasu i zbędnych wydatków, może polecieć z Ilią w jedną stronę do miasta. Jako że skąpstwo i brak zamiłowania do marnowania czasu leżały w naturze kobiety, pomysł ten wydawał się całkiem niegłupi, jednak tej nie widziało się spędzić kilka godzin w przymusowych objęciach złotego golema. Nie podobało jej się też to, że w tym czasie byłaby zdana tylko i wyłącznie na niego i jego dobrą wolę, gdyż choć na magii znała się całkiem nieźle, to przecież żadne zaklęcie nie pozwalało jej swobodnie fruwać po niebie. Ponad to nie wątpiła, że gdyby przystała na propozycję Latawca, ten wypominałby jej to w przyszłości niejednokrotnie, a szła nawet o zakład, że mógłby się to stać jeden z jego ulubionych tematów. Dwójka zaczęła sprzeczać się na ten temat nad brzegiem jeziorka, jednak całe szczęście w paradę wszedł im Wodnik, który zaproponował optymalne rozwiązanie – wygrzebał z szuwar starą łódkę rybacką i poprosił swoją najstarszą córkę, która i tak pływała regularnie do miasta, żeby zobaczyć się ze swoim lubym, żeby przy okazji pociągnęła starą łajbę aż do fabrycznej bramy zachodniej, której nikt nie pilnował. W tej części miasta głównie znajdywały się zakłady i składowiska złomu, to tutaj fabryki wylewały swoje nieczystości do rzeki. Z racji powalającego fetoru chemikaliów i butwiejących, gnijących resztek organicznych strażnicy omijali tę bramę, dzięki czemu wiedźma mogła oszczędzić sobie nieprzyjemnego procesu legitymacji i przeszukania, któremu poddać musieli się wszyscy, którzy wkraczali w murowane progi miasta, a nie byli jego oryginalnymi mieszkańcami.
Przepłynęli pod ceglanym dziąsłem łuku bramy, z którego sterczały ostre pręty. Z nich z kolei spływały pojedyncze krople, przez całość przypominała wielki pysk jakiegoś pokracznego stwora z zębiskami ociekającymi cuchnącą śliną. Rynnami i rynsztokami, wartkimi i cienkimi strumyczkami do wody spływały szarobure nieczystości, z których niektóre pieniły się intensywnie. Bestia najwyraźniej miała także wściekliznę, skoro z gęby toczyła jej się piana…
W powietrzu unosił się ciężki, węglowy dym, dało czuć się zapach rozgrzanego żelaza. Ludzie wciąż nawoływali się i pokrzykiwali do siebie, od czasu do czasu rechocząc paskudnie. Z oddali dochodziły odgłosy kucia metalu i terkot przeróżnych maszyn stojących w ciasnych rzędach przy taśmach produkcyjnych. Złote Dziecko Wiatru skrzywiło się jak chyba jeszcze nigdy. Z miejsca pożałował, iż wpadł na pomysł całej tej wycieczki do miasta. W końcu nie znosił go jak żadnego innego miejsca na ziemi. Było tu głośno i brudno. Ani skrawka zielonej trawy, pojedynczego drzewka. Niczego, z czego można byłoby czerpać siłę życia. Ludzie byli tu jeszcze głupsi od tych, którzy mieszkali na peryferiach, gdyż dumni mieszczanie już dawno zapomnieli o lokalnych bóstwach, a nawet i większych bożkach, którym byli winni oddawać cześć i chwałę. Popadli w samozachwyt ze względu na te brudne kupy złomu, które szumnie nazywali „innowacjami” i „przełomem w nauce”. Uważali, że żyli w świetlanych czasach rozwoju przemysłowego, jednak, o zgrozo, nie mieli nawet pojęcia, w jakim przyszło im tkwić ciemnogrodzie… Pyszne durnie. Dziewki w wioskach już przygotowywały się do Czarodzielnicy, już wymyślały, w co się przystroją, jakie wianki zaplotą, jakie ofiary złożą, a ci tu nic. Zero szacunku dla bytów wyższych, które zdefiniowały rację ich istnienia, nauczyły ich podstawowych zdolności i wykarmiły z własnej ręki. Oto, co psie dostajesz za swoją wierną służbę…
Najstarsza córa Wodnika podpłynęła do betonowego koryta, w którym została uwięziona obrzydliwa, lepka woda. Burta łódki grzmotnęła o przeszkodę, a wiedźma z miejsca, jak na komendę wyskoczyła z niej, zupełnie jakby obawiała się, że stara łajba mogła zatonąć w każdej chwili. Kobieta bez chwili zwłoki ruszyła raźnym krokiem pomiędzy magazynami, zupełnie nie zwracając uwagi na dość mało urodziwego chłopaczka w białym, zakrwawionym fartuchu, który stał przy pobliskim, stalowym stole i niedbale filetował ryby, wyrzucając ich zbędne części do wody. Ten jednak z miejsca zauważył nowoprzybyłych i czym prędzej podbiegł do krawędzi koryta, żeby przywitać się ze swoją ukochaną. Złotoskóry brunet w tym czasie wolno gramolił się na ląd, pozostając znacznie w tyle ze czarownicą, jednak wciąż uważnie ją obserwując, żeby nie stracić jej z pola widzenia.
Ilia miała dobrą pamięć, a jeszcze lepszą orientację w terenie. Rzadko kiedy zdarzało jej się zgubić. Dlatego właśnie, pomimo że nie gościła w mieście już dłuższy czas, dobrze pamiętała drogę z zachodniej bramy do dziedzińca Zwiędłego Maku, gdzie mieściło się laboratorium starego Ferusa i gdzie niegdyś pobierała u niego lekcje. Swego czasu przemierzała tę drogę tak często, że nawet teraz, po upływie wielu lat, wciąż mogła ją pokonać właściwie z zamkniętymi oczami.
Nazwa dziedzińca wzięła się od krzywej wieży z białego kamienia, która niebezpiecznie nachylała się nad deptakiem. Intensywnie czerwone dachówki mocno kontrastowały z bielą ścian, przez co faktycznie z daleka mogło wydawać się, iż dach konstrukcji przypominał zwiędnięte, złożone płatki maku. Na szczycie owej wieży mieściła się pracownia maga.
Teraz jednak wszystkie jego klamoty zostały wyrzucone na bruk przed budynek. Wzdłuż ulicy ciągnęły się rzędy krzywych i kulawych, garbatych i słabowatych stołów zastawionych wszelkiej maści dziwnościami i obrzydlistwami. Najwyraźniej Latawiec miał rację. Żadne z dzieci szarlatana nie odziedziczyło po nim zapału do magicznych dziedzin, przez co teraz te, po jego śmierci, chciały pozbyć się wadzących rupieci i przy okazji, w miarę możliwości, wzbogacić się na tym.
Wśród tego wszystkiego kręciła się cała chmara narodu – a wśród niego z kolei oprócz ludzi znajdowali się także inni mieszkańcy okolicznych krain. Każdy liczył na jakieś ciekawe znalezisko. Nawet panie z dobrych domów, które przechadzały się w pobliżu z wysoko zadartymi głowami i nosami zmarszczonymi w wyrazie zniesmaczenia, uważnie lustrowały wystawione produkty, zdając sobie sprawę, że niektóre z nich mogły okazać się wartościowe dla pewnych strategicznych osób lub nawet dla nich samych.
Złotoskóry golem widział przed sobą w większej mierze stertę rupieci zgrzybiałego starca. Notatnik z podniszczonymi stronicami spisany w obcym języku. Zasuszona, papuaska główka. Przeróżne naczynia, probówki, kolby, słoiki i flaszki, w których wciąż znajdywały się resztki kolorowych substancji, o ile tym, którzy wynosili na ulice skarby starego czarnoksiężnika, udało się nie wylać ich zawartości. Gnijące resztki jakiejś bliżej niezidentyfikowanej rośliny w szklanej doniczce. Zegarek z jedną wskazówką. Zestaw igieł różnej długości i grubości. Słowem, nic, czym mógłby się zainteresować.
Zupełnie inaczej było z czarownicą. Kobieta przegrzebywała sterty śmieci i co i rusz wygrzebywała z nich coś nowego. Na niektóre przedmioty spoglądała sentymentalnie, na inne jakby z odrazą lub wstrętem, jakby te przypominały jej o czymś niekoniecznie przyjemnym. Niektóre zwyczajnie ją interesowały i fascynowały. W końcu nawet ona, będąc przez pewien czas uczennicą Ferusa, nie miała nigdy dotąd takiej wspaniałej możliwości dokładnego przeszukania zbiorów nauczyciela.
Ni stąd, ni z owąd nagle wyciągnęła zza pazuchy obszerną, płócienną torbę, do której zaczęła wrzucać przedmioty, które mogły okazać jej się przydatne. Szybko zapełniła ową torbę i widząc, że więcej się już do niej nie zmieści, wcisnęła ją w ręce Latawca, a sama zaczęła napełniać drugą. Proces ten powtórzył się kilkakrotnie, przez co w efekcie Syn Wiatru w krótkim czasie zaczął bardziej przypominać syna tragarza.
Mężczyzna wzdychał jedynie co jakiś czas, dając w ten sposób upust swojej rosnącej irytacji i znudzeniu. Nie mógł jednak otwarcie zacząć narzekać, gdyż koniec końców wyprawa do miasta była przecież jego pomysłem. Ponad to takim zachowaniem mógłby jedynie rozwścieczyć wiedźmę, a tego przecież nie chciał. Ta i tak z jakiś względów w ostatnim czasie wyjątkowo od niego stroniła. Zazwyczaj pałała większym entuzjazmem na widok jego osoby. Coś musiało się zmienić od czasu jego ostatniej wizyty w wiedźmiej wiosce – pytanie tylko pozostawało, co też się stało i dlaczego nie został on poinformowany o tym w czas. W końcu nie bez powodu układał się z Wodnikiem, żeby ten i wszyscy jego wodni podwładni mieli oko na jego wybrankę… dobra, jedną z wybranek… ale przynajmniej taką, do której wracał!... co jakiś czas, jak mu pasowało i jak był w dobrym humorze…
Ilia rozejrzała się po niemałym tłumie gnieżdżącym się przy wystawionych na sprzedaż własnościach Ferusa, który teraz pewnie przewracał się z tego powodu w grobie, szukając kogoś, z kim mogłaby zacząć się targować. W końcu zamierzała kupić tyle, że należała jej się porządna zniżka!
- Marge! – zawołała niską blondynkę z włosami splecionymi w mocny warkocz, który sięgał jej niemal do kolan. Z miejsca poznała krzyżówkę skrzata leśnego i człowieka, jedno z nieślubnych dzieci jej byłego nauczyciela.
- No proszę, nawet ciebie przywiało z tej twojej dziury, żeby rozgrzebywać własności wciąż jeszcze nieostygłego w trumnie trupa? – zakpił pokurcz.
- Grunt, że to nie ja próbuję na tych własnościach zrobić biznes – wzruszyła obojętnie ramionami, zupełnie nieprzejęta obelgą. – A pochodzić mogę i z dziupli, grunt, że mam dokąd wrócić – rozłożyła ręce, po czym wsparła je na biodrach. Marge wywróciła oczyma, prychając pod nosem.
- Ciebie to nigdy nie da się przegadać… - pokręciła głową z niedowierzaniem. – Nadawałabyś się bardziej do miasta – stwierdziła w końcu. – Zadbałabyś trochę o siebie, ubrała się lepiej i mogłabyś się tu odnaleźć. Zarabiałabyś też bardziej przyzwoicie, a nie jak w tej twojej dziurze zabitej dechami… - fuknęła.
- Może zarabiałabym więcej, ale musiałabym też więcej płacić za utrzymanie – zauważyła. – Więc koniec końców wróciłabym do punku wyjścia – stwierdziła obojętnie. Poirytowane mruknięcie za plecami przypomniało jej jednak, że nie przyszła tutaj rozprawiać o głupotach. – Dobra, starczy tego! – machnęła ręką, ucinając temat. – Ty mnie lepiej powiedz złociuchna, ile ci jestem krewna za wywóz tych śmieci – wskazała za siebie na obładowanego tobołkami towarzysza. – No, choć muszę przyznać, że pomysł to wy mieliście przedni. Nie dość, że się wzbogacicie na rzeczach, jak to określiłaś, „wciąż nieostygłego” starego, to jeszcze w dodatku ludzie sami wywiozą wam te śmieci i zapłacą za to, więc wy nie musicie się o nic martwić – zaśmiała się. – Założę się, że to był twój pomysł. Zawsze miałaś żyłkę do biznesu – parsknęła.
- Nie uważam, żebym musiała czuć do tego szmelcu jakiś sentyment. To był fatalny ojciec… - burknęła pod nosem, wbijając spojrzenie w ulicę wyłożoną kocimi łbami.
- Zdaję sobie z tego sprawę… - przyznała szczerze.
Ferus był zafascynowany własnymi eksperymentami i wynalazkami, przez co słabo kontaktował z otaczającą go rzeczywistością. Był jednym z najlepszych magów i konstruktorów w okolicy, jednak przy tym tragicznym nauczycielem i prawdopodobnie jeszcze gorszym ojcem. Wykazywał się niesamowitą cierpliwością do maszyn czy zaklęć, które nie chciały działać zgodnie z założonym planem, potrafił spędzać całe miesiące na ich udoskonalaniu i z uporem maniaka powtarzał, że: „im więcej serca włożysz w projekt, tym więcej miłości otrzymasz z powrotem od tworu”. Dla równowagi jednak nie miał tego serca ani krzty dla podmiotów ożywionych. Wpadał w furię, kiedy jego uczennica popełniła chociażby jeden, malutki błąd przy recytacji inkantacji długiej na dobre kilkanaście stron, bił po łapach długą linijką aż do krwi, kiedy ta odstawiła jakiś przedmiot w miejsce inne niż to, które było dla niego przeznaczone, darł się w niebogłosy i raził skumulowanymi piorunami, kiedy zamieniła metronom w tasiemca uzbrojonego zamiast  w nieuzbrojonego. Nie miał cierpliwości do pracy z ludźmi, dlatego lubił zamykać się w swojej samotni na szczycie wieży malowniczo ochrzczonej mianem Zwiędłego Maku. Kobieta mogła tylko zgadywać, jak surowym rodzicem mógł być Ferus, kiedy był tak wymagającym nauczycielem. Z pewnością niełatwo przyszedł mu do zrozumienia fakt, że żadne z jego dzieci nie przejawiało właściwie żadnego talentu w kierunku magii. W takim wypadku Ilia domyślała się, że kiedy owy fakt w końcu już do niego trafiał, ten niemal całkowicie wycofywał się z życia dziecka, zostawiając je samo sobie. Tak, to było bardzo prawdopodobne. I bardzo w jego stylu. Mina jednej z najmłodszych z jego córek była tego wspaniałym dowodem.
- To ile mnie policzysz? – zapytała, przywołując blondynkę do rzeczywistości, gdyż kolejne mruknięcie za jej plecami było już wyraźnie bardziej poirytowane.
- Naprawdę chcesz to wszystko zabrać? – zdumiała się. – No… - przeciągnęła. – Trochę tu tego nazbierałaś… To pewnie będzie z dobre… dwie złote monety i dziesięć srebrnych – rzuciła cenę.
- No klękajcie narody! – zawołała oburzona wiedźma. – Za taką cenę to ja bym mogła ubrać się jak można i zjeść obiad z samym księciem! – prychnęła. – Mowy nie ma!
- Sama wiesz, ile to jest warte…
- Ale ty nie wiesz – czarownica uśmiechnęła się pobłażliwie. Na drobniutkiej, pyzatej buzi Marge odmalowało się zmieszanie. Dziewczyna w istocie nie miała zielonego pojęcia o wartości artefaktów magicznych, które leżały sobie tutaj na ulicy jak zwykłe śmieci. – A to daje mi przewagę. Nie jesteś w stanie wmówić mi, że coś ma daną wartość, jeśli w istocie nie wiesz, ile to jest warte – zauważyła. Blondynka ściągnęła gniewnie brwi i zacisnęła usta. – Dam osiem srebrnych monet i nie więcej! – zaparła się.
- Już nie pogrywaj sobie ze mną! Nawet ja wiem, że te rupiecie są więcej warte! Dwie złote monety i pięć srebrnych, i ani grosza mniej! Znaj dobroć mej łaski, policzę ci mniej ze względu na dawną znajomość – fuknęła.
- Patrzcie ją, drodzy państwo, dobrodziejka się znalazła! – Ilia przewróciła oczyma. – Osiem srebrnych monet i nie dam nic więcej! Wiem, za co płacę, bo wiem, co sama wybierałam! Nie będę przepłacać za rzeczy codziennego użytku! – założyła ręce na piersi. Marge wytrzeszczyła na nią oczy. – A coś ty taka zdziwiona? Myślałaś, że faktycznie masz tu jakieś cuda-wianki na kiju, żeby za byle co rzucać takie ceny? Ferus nie był głupi! Na wierzchu, czyli tam, gdzie posprzątaliście, trzymał tylko podstawowe odczynniki i przedmioty, którymi każdy potrafiłby się posługiwać! To dlatego ciągną tutaj takie tłumy! Prawdziwie wartościowe rzeczy przebiegły, szczwany lis zawsze chował po kątach, w skrytkach, wywoził ciemną nocą w odludne miejsca i stawiał ochronne bariery, żeby nikt się do nich nie dobrał pod jego nieobecność! – wyjaśniła. – Dlatego powtarzam ci, osiem srebrnych monet i nie więcej! – upierała się przy swoim.
- A ty wiesz, gdzie ojciec chował te wartościowe rzeczy? – oczy blondynki błysnęły chciwie.
- A pewno, że wiem. W końcu sama je z nim zakopywałam, murowałam w ścianach, owijałam w przekleństwa i zaklęcia ochronne – prychnęła.
- Pokaż mi, gdzie one są, a dam ci to wszystko – wskazała na obładowanego Latawca – za darmo! – obiecała. Wiedźma pokręciła głową w niezgodzie. – Co, sama chcesz się do nich dobrać?! – zawyła piskliwym głosem dziewczyna.
- Im więcej osób wie o lokalizacji tych przedmiotów, tym gorzej – znów zaczęła tłumaczyć.  – Nie dlatego, że ktoś się do nich dobierze, ale dlatego, że zaczną dziać się nieszczęścia. Zaczną wyłazić demony ochronne, ludzie zaczną chorować, ziemia spłynie krwią złodziejaszków o lepkich rączkach… - westchnęła ciężko. – Więc lepiej, żeby to była tajemnica. A ja sama też się do tego nie dobiorę, bo choć pomagałam ustawiać pułapki i wiem, jak one działają, to wciąż nie mogę ich złamać – rozłożyła bezradnie ręce. – Bo do tego trzeba krwi Ferusa w żywym ciele z bijącym sercem i znać odpowiednie obrzędy do zdjęcia bariery – zakończyła.
- We mnie płynie jego krew, a ty pewnie znasz te obrzędy, prawda? Możemy podzielić się zyskami! – argumentowała młodsza.
- W tobie płynie jego krew zmieszana z juchą leśnego skrzata – wypomniała jej. Ludzie dookoła zaczęli się gapić, przez co zawstydzona Marge skuliła się w sobie. Wszak skrzaty leśne były istotami, które nie cieszyły się zbytnim respektem… - Więc to na nic – machnęła ręką. – Trzeba byłoby nam zmartwychwstania twojego ojca, żeby dobrać się do jego najcenniejszych wynalazków – przewróciła oczyma. – Dobra, my se tu gadu, gadu, a mój tragarz ledwo stoi już na nogach – sama zauważyła, że był to już najwyższy czas, aby sprowadzić tę rozmowę do puenty. – Więc osiem srebrnych moment, tak? – upewniła się.
- W żadnym razie! – młoda znów zaczęła się awanturować. W jej oczach pobłyskiwało coś na kształt urazy. Najwidoczniej nie spodobał jej się fakt, iż czarownica wyjawiła wszystkim dookoła jej pochodzenie i mogła odebrać to jako obelgę lub kpinę, nawet jeśli czarownica nie mogła mieć przecież pojęcia, że ta taiła tę informację przed światem. – Dwie złote monety i dziesięć srebrnych!
- Było pięć! – zauważyła kobieta.
- Podbiłam z powrotem cenę! A co, zabronisz mi?! – prychnęła rozgniewana Marge.
Prawda była jednak taka, że w torbach dzierżonych przez Syna Wiatru znajdowało się znacznie więcej niżby tylko przyrządy codziennego użytku średnio utalentowanego maga. Niemniej, nawet te pośledniej klasy przedmioty zyskiwały na znaczeniu, kiedy trafiały w ręce, które potrafiły się nimi obsługiwać – czyli na przykład ręce Ili. Wiedźma specjalnie starała się drastycznie zaniżyć wartość towaru w oczach sprzedających. Właściwie to sama uważała, że w sumie jej zakupy były nawet warte więcej niż cenę rzuconą przez blondynkę, ale ta ponownie nie zamierzała jej o tym mówić. Gdyby targowała się z magiem, który miałby świadomość tego, co sprzedaje, byłaby nawet zgodna zapłacić więcej, a bo i przecież zawartość sakiewki podarowanej przez wampira pozwalała jej na to, jednak nie zamierzała przepuścić okazji do zaoszczędzenia tam, gdzie tylko ona się pojawiała. Zwyczajnie wychodziła z niej wrodzona skąpość. Poza tym wiedźma aż za dobrze zdawała sobie sprawę, że pieniądze dobrze tylko się wydawało, a znacznie ciężej zarabiało. Nie podejrzewała, żeby w najbliższym czasie, ani właściwie to żadnym innym, miała jeszcze to szczęście spotkać kogoś tak hojnego, a nawet odrobinę lekkomyślnego jak Kamijo, toteż wolała nie porywać się na rozrzutność.
- Jak przekupy na targu… - usłyszała kwaśny komentarz. Na dźwięk znajomego głosu gwałtownie odwróciła się, żeby stanąć twarzą w twarz z wamiprzą panią w wybielającym makijażu. – Jak się wkracza między wrony, to i trzeba krakać jak i one – rzuciła wyniośle. – Nie wiedziałaś o tym? Bądź zatem łaskawa nie wnosić swoich brudnych, wiejskich obyczajów do cywilizowanego miasta i chociaż udawaj, że potrafisz się jakoś zachować – skarciła ją.
- A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać, hę? – w kobiecie z miejsca się zagotowało. – Może i nie jestem z miasta, ale to nie oznacza, że jestem gorsza. Poza tym, jeśli już nazywasz kogoś brudnym, to lepiej wpierw zerknij na siebie – prychnęła wściekle. – Bo ja nie muszę maskować swojego odoru drogimi perfumami ani zakrywać się wapnem, bo miski z wodą akurat się nie boję – fuknęła. – Nie wspominając już o tym, że nie mam w zwyczaju lądować twarzą w błocie w przeciwieństwie do innych – wypomniała jej, na co pani z wyższego stanu aż zadrżała ze złości, a ceglaste wypieki zaczęły przebijać przez niemal idealnie biały makijaż.
- Ty!… - syknęła wściekle, jednak zaraz zmieniła ton głosu, zauważając przebijającego się przez tłum ukochanego. – Och, Kamijo! – przytknęła zewnętrzną część dłoni w teatralnym geście do czoła, niemal omdlewając w ramionach mężczyzny. – Wyszłam do tej kobiety z czystą chęcią pomocy, a ona zaczęła mi wypominać upokorzenie, którego i tak zaznałam z jej winy! – jęknęła.
- Mówiłam już, że to nie była moja sprawka – wiedźma obstawała przy swoim. – Jak ktoś jest sierotą i ma dwie lewe nogi, to ja już nawet jego szczęściu pomagać nie muszę – fuknęła.
- Czy ty słyszysz, kochany, jak ta prostaczka się do mnie odzywa?! – zawołała oburzona pani przystrojona jak zwykle w futra i koronki. – Zrób coś z tym! Przecież tutaj to ty jesteś panem!
Ilia drgnęła na te słowa. Nie stwierdzały one w precyzyjny sposób, jaki urząd Kamijo piastował i jakim „panem” był w istocie, jednak to brzmiało już wystarczająco niebezpiecznie. Bądź co bądź czarownica nie chciała przysparzać sobie kłopotów, a przecież mogło okazać się, że już porwała się na kilka bezczelnych słów zbyt szybko, przez co kara mogła być nieunikniona…
Rzuciła niepewne spojrzenie złotowłosemu wampirowi, który wciąż asekuracyjnie podtrzymywał swoją lubą. Ten również spojrzał na swoją niegdysiejszą dobrodziejkę. Całe szczęście w jego spojrzeniu nie mogła znaleźć urazy ani złości, a zamiast tego zdroworozsądkowe podejście i sprawiedliwy osąd.
- Trzeba ci przyznać, moja miła, że twoja „czysta chęć pomocy” również pozostawia wiele do życzenia – zauważył. – Nie dziw się, że przed tobą kiełkuje drzewko niezgody, jeśli sama je tam zasadziłaś – dał jej upomnienie, na co Ilia jedynie zamrugała kilkakrotnie w niedowierzaniu.
Ten cały arystokrata wydawał jej się coraz dziwniejszy. Zbyt wiele było w nim zdrowego rozsądku, zbyt mało pychy. Wszyscy możni zawsze wykorzystywali swoje statusy i majątek do dyrygowania innymi, ustalania własnych praw i w razie potrzeby omijania ich, do zrzucania winny na osoby postronne… Robili to z wielką chęcią, właściwie zawsze, kiedy tylko zdarzyła się ku temu okazja. Chronili swoich bliskich i samych siebie, definiując przy tym nowe znaczenie słowa „prawda”. Umiejętnie lawirowali wśród kłamstw i naciąganych faktów, niejednokrotnie pastwiąc się nad słabszymi. Ten jednak jakby zaprzeczał temu wszystkiemu swoją postawą i działaniami. Nie dawał się mamić. W jakiś sposób wydawało się, że mocno ukochał prawdę, przez co trzymał się jej niczym ostatniej deski ratunku. Nie był przy tym wyniosły i zadowalał się najbardziej podstawowymi dobrami, które jedynie zaspokajały jego potrzeby. Był uprzejmy i grzeczny. Zupełnie nie pasował do obrazu wampira, który został wykreowany w głowie czarownicy wraz z upływem czasu i zasłyszanymi plotkami.
- Witaj pani – uśmiechnął się delikatnie na widok kobiety i skłonił się w powitaniu, sięgając przy tym jej dłoni i składając pocałunek na jej grzbiecie. – Cóż za szczęście widzieć cię ponownie; w dodatku w pełni sił i zdrową – pogłębił uśmiech, a wiedźma zaniemówiła. Intensywnie myślała nad jakąś wredną lub zgryźliwą odpowiedzią, jednak w jej głowie zionęła przerażająca pustka. – Czyżby jakieś problemy z dobiciem targu? – zapytał, przerywając niezręczną chwilę ciszy.
- Ano nie zgadzamy się trochę co do ceny… - przyznała, kiwając głową na Marge, która w jednej chwili zapomniała o roszczeniu jakichkolwiek uraz do wiedźmy; a był to oczywiście moment, w którym na horyzoncie pojawił się Kamijo. Pół-człowiek, pół-skrzat wpatrywał się w bladolicego arystokratę jak w najszczerszy cud. No tak. W ten właśnie sposób reagowała znaczna większość kobiet na widok wampirów…
- Pozwól mi zatem zapytać, o jaką kwotę się rozchodzi. Może będę mógł ją dla ciebie pokryć – zaproponował.
- A niby dlaczego miałbyś to zrobić? – zdziwiła się kobieta.
- Za twą dobroć, którą okazałaś mi…
- Już mi się wystarczająco odwdzięczyłeś – machnęła ręką, przerywając mu. – A nawet bardziej niż było to stosowne – zauważyła.
- Ależ skąd! Zaledwie zwróciłem ci za koszty, których byłem powodem – wykłócał się.
- Dobrze wiesz, że nie narobiłeś mi żadnej szkody, a już tym bardziej nie byłeś mi tyle winien – założyła ręce na piersi. – Nie przyjmę zatem żadnej pomocy od ciebie, bo potem to ja będę ci jeszcze coś winna…
- Po prostu przyjmij pomocną dłoń w potrzebie, dobrze? – uśmiechnął się niczym samo marzenie. – Więc ile wynosiła suma? – zapytał pokurcza.
- Dobrze, już dobrze, zapłacę, ile trzeba! – zastopowała złotowłosego, który już sięgał do kieszeni po sakiewkę. – Masz tu, ile chciałaś i niech cię piekło pochłonie wraz z twoim uroczym ojczulkiem! – sapnęła ciężko, wciskając w rękę Marge monety. Z chęcią jeszcze by się potargowała i w ostateczności zapewne dopięłaby swego, jednak nie chciała ryzykować zaciągnięciem sobie długu wdzięczności u, najwyraźniej, lokalnego dobroczyńcy. – Latawiec, wracamy! – zarządziła, a w odpowiedzi usłyszała tylko westchnienie pełne ulgi.
- Skoro dysponowałaś jednak odpowiednią kwotą, pani, to w czym tkwił problem? – dopytywał Kamijo, pionizując swoją ukochaną i podążając za Ilią, która ruszyła z miejsca sprężystym krokiem.
- W tym, że nie wszyscy mogą pozwolić sobie, żeby szastać kasą na prawo i lewo, a jeszcze więcej ludzi chce cię oszukać i zmusić do zapłacenia majątku za jakiś szmelc, więc targować się należy, a nawet trzeba! – warknęła.
Zaraz zdała sobie jednak sprawę z tego, że ten zapewne przywykł do kupowania dóbr w eleganckich sklepach możnych kupców, gdzie z narzuconą ceną się nie dyskutowało, dlatego dla niego sam termin „targowania się” mógł brzmieć obco i niezrozumiale.
- Rozumiem… Wybacz zatem, pani, że nie okazałem się być przydatny…
- A idź ty w cholerę, i niech ciebie piekło też pochłonie… - burknęła pod nosem. Wampir zdawał się usłyszeć ten przytyk, jednak nie skomentował.
- Pozwól zatem, pani, zadośćuczynić mi mój błąd i uczcić nasze ponowne spotkanie wspólną kolacją – zaproponował, stając kobiecie na drodze i blokując jej przejście, gdyż ta z każdą chwilą jedynie przyspieszała kroku, chcąc jak najszybciej oddalić się od potencjalnych kłopotów.
Pech jednak chciał, że ta nie zorientowała się w czas i wylądowała twarzą w torsie wampira. Zaskoczona z miejsca chciała odskoczyć, jednak silne ręce, które zamknęły ją w asekuracyjnym uścisku, nie pozwoliły jej na to. Ilia podniosła spojrzenie na przystoją twarz złotowłosego, który obdarzył ją kolejnym z serii swoich powalających uśmiechów. W tym momencie do akcji wkroczył póki co mrukliwy i poirytowany Latawiec, który aż do chwili obecnej nie chciał mieszać się w nieswoje sprawy, żeby dodatkowo nie pogorszyć sytuacji.
- Z tymi łapami to może z daleka, co? – warknął, z miejsca zrzucając wszystkie tobołki, którymi był obładowany i przyskakując do wampira.
- A przepraszam, kimże jest twój towarzysz, pani? Zdaje się, że jeszcze nie mieliśmy przyjemności się poznać… - warknął nisko, specjalnie adresując swoje słowa do czarownicy, a nie do głównego zainteresowanego, ostentacyjnie go ignorując.
Wiedźma tymczasem zajęta była czymś znacznie poważniejszym niż męskie przepychanki. Słysząc tylko ten charakterystyczny dźwięk, rzuciła się na kolana i z trwogą podniosła materiał jednej z toreb. Zajrzała do środka, tylko po to, żeby przekonać się, że jej najczarniejsze scenariusze się ziściły…
- Latawiec, ty bezmózgi karaluchu, zaduszę cię! – wrzasnęła, biorąc w ręce smętnie skorupy. – Zobacz, coś narobił, przygłupie! Mój talerz runiczny! – zawyła. – Rozbiłeś go, barani łbie! – zatrzęsła się ze złości i już wzięła zamach, żeby cisnąć jeden z ostro zakończonych części ceramiki w stronę Syna Wiatru, jednak w ostatniej chwili opamiętała się. Tak długo jak wciąż miała wszystkie kawałki, mogła przynajmniej spróbować go ponownie skleić…
Złotoskóry golem zatrzymał się w miejscu, z rezygnacją stwierdzając, że ostatecznie i tak zdenerwował wiedźmę, więc jego wszelkie poprzednie trudy i wysiłki zachowania spokoju poszły na marne. To się dopiero nazywa sprawiedliwość… Ty tu próbujesz być miły i pomocny, a ostatecznie i tak tylko ci się za to obrywa…
W czasie, w którym Złote Dziecko Wiatru rościło sobie pretensje do świata, „pan pomocny-jak-cholera”, jak to Syn Wiatru ochrzcił w myślach Kamijo, doskoczył w dwóch susach do kobiety i przykucnął tuż za nią, kładąc jej rękę w pocieszającym geście na ramieniu. To tylko dodatkowo zirytowało bruneta, w którym wręcz aż zawrzało. To, że jego wierność pozostawiała może całkiem sporo do życzenia, nie oznaczało, że ktoś inny mógł przystawiać się do jego lubej!... no, jednej z jego lubych…
- Odsuń się! – warknął, odpychając złotowłosego. – Kim ty w ogóle jesteś, że tak spoufalasz się z moją czarownicą, co? – fuknął.
Zachowanie wampira zdradzało, że ta dwójka w ostatnim czasie musiała się bliżej poznać – to znaczy w okresie, w którym Latawca nie był na miejscu. Brunet nigdy wcześniej nie słyszał, żeby wiedźma zadawała się z możnymi i miała w dodatku wśród nich jakiś przyjaciół… chociaż właściwie to licho ją tam wie, bo ta baba bywała mocno pokręcona i miała swoje tajemnice, o których nie zwykła głośno rozprawiać. Niemniej jednak zachowanie bladolicego arystokraty wciąż pozostawało mocno podejrzane. Syn Wiatru miał silne przeczucie, że to właśnie zawarcie znajomości z Kamijo tak bardzo zmieniło podejście kobiety i sprawiło, że ta stała się względem niego niemal oschła. Samo to już podejrzenie wystarczyło złotoskóremu golemowi, żeby zacząć pałać szczerą niechęcią do teatralnej postaci wampira. Z chęcią z miejsca powyrywałby mu te przydługie kły… tak chociażby przezornie, nawet jeśli ten w istocie nie miał nic wspólnego ze zmianą nastawienia czarownicy względem niego. Bo miło by było przecież dać upust swojej szalejącej niczym zimowa wichura złości, prawda?
- Co za szkoda… - mruknął arystokrata. – Tak się jednak składa, moja pani, że znam dobrego konserwatora zabytków, który zajmuje się także naprawianiem wartościowych, porcelanowych antyków. Może on mógłby się tym zająć? – zaproponował.
- Ach, nie! – zaoponowała szybko wiedźma. – To magiczny artefakt! Tu nie potrzeba historyka a maga! Kiedy talerz się rozbił, cała jego magiczna moc uleciała! Sama będę musiała zająć się jego naprawą… o ile ta w ogóle jest jeszcze możliwa – posłała miażdżące spojrzenie swojemu towarzyszowi.
- Ejże! – Latawiec nie robiąc sobie nic z bazyliszkowego wzroku Ili, szturchnął wampira, który zdążył już ponownie stanąć na wyprostowanych nogach. – Nie ignoruj mnie! Zadałem ci pytanie! – warknął ostrzegawczo, zaciskając wielkie dłonie w pięści.
- Zostaw go! – oburzyła się kobieta. – Nie dość już napsułeś? – syknęła. – Nie widzisz, że to możny? Więc zwracaj się, jak należy, bo jak ten – wskazała na złotowłosego – wezwie straż, to w trymiga zaraz wyniosą nas stąd na kopach! Tego właśnie chcesz?!
- Spokojnie, pani, żadne straże nie będą wzywane. Zapewniam, że… - zaczął arystokrata uspakajającym tonem, jednak nie było dane mu skończyć.
- Ach, więc tobie to wolno zwracać się do wszystkich i wszystkiego, jak ci się tylko żywnie podoba, ale ja to już mam uważać, tak?! – naburmuszył się złotoskóry golem. – Wybacz, ale ty akurat jesteś ostatnią osobą, która mogłaby mi dawać lekcje dobrego wychowania!
- Lekcje dobrego wychowania?! – prychnęła wiedźma. – Ciebie już nikt nie wychowa! Pojawiasz się i znikasz, jak ci się podoba i jak wiatr zawieje! A jak już nawet pojawisz się od wielkiego dzwona, to jak ten wicher poprzewracasz wszystko, narobisz harmideru i znów zawijasz manatki! Zupełnie nie można na ciebie liczyć! – wytknęła mu. Syn Wiatru w odpowiedzi roześmiał się paskudnie.
- Wybacz zatem, że taka moja natura! – fuknął, po czym w istocie zawinął się wokół własnej osi i zniknął w wirze dudniącego ogłuszająco wiatru, który zmusił stojących w pobliżu do osłonienia twarzy rękoma.
- No i pięknie… - burknęła czarownica. – Z nim to tak zawsze… - sapnęła ciężko.
I tak oto została ze swoimi bagażami sama. Zrezygnowana sięgnęła po trzy najbliższe worki i zaczęła zarzucać je sobie na ramiona i plecy. W końcu jakoś musiała to wszystko przenieść do zachodniej bramy…
W chwili, kiedy sięgała już po czwartą torbę, wampir ubiegł ją i sam zarzucił ją sobie na ramię. Zgiął się pod jej ciężarem, jednak próbował udawać, że to nic wielkiego. Zaraz potem sięgnął po następny tobołek, który narzucił na drugie ramię dla równowagi.
- Co ty robisz? – zdziwiła się Ilia.
- Nie mogę przecież pozwolić, żeby drobna niewiasta zmuszona była nosić takie ciężary – odparł, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie.
- Ach, daj spokój! – machnęła ręką, próbując go zastopować. – Jak ma się gospodarstwo do obrobienia, to i do dźwigania można się przyzwyczaić! Zostaw to, bo jeszcze się połamiesz pod tymi ciężarami, przez co twoja rodzina niechybnie będzie próbowała mnie ukatrupić – zaśmiała się niewesoło. – Sama sobie z tym poradzę.
- Nie policzę sobie za pomoc, jeśli o to się martwisz, moja pani – odparł złotowłosy. Znał już czarownicę na tyle dobrze, że był w stanie domyślić się jej obaw. – Wszak nie wszystko jest dla profitu – zauważył.
- Ta? – zaskrzeczała wiedźma. – A ja bym się kłóciła – zaśmiała się. – W takim razie, gdzie ty żyjesz, kochanieńki? Może i ja przeniosę się do twojego wspaniałego świata, gdzie nie wszystko jest robione dla pieniędzy? – parsknęła, po czym ostatecznie jednak ruszyła przed siebie, pozwalając wampirowi podążać za sobą.
W końcu jasno stwierdził, że nie policzy sobie za pomoc, prawda? Więc czemu miałaby sobie w takiej sytuacji nie ułatwić nieco życia i wysłużyć się dobrodusznym arystokratą? „Dobroduszny arystokrata” – jakże to zabawnie brzmi! Niemal jak zestawienie dwóch antonimów!…
Dziwiła się tylko, że Kamijo sam dźwigał pozostałe torby, a nie wysługiwał się swoimi pachołkami. Bo takowych z pewnością miał. Co do tego nie miała złudzeń. Bo nawet jeśli on sprawiał wrażenie osoby, która była przeciwna wysługiwaniu się innymi, to jego dama w koronkach i futrze z pewnością już nie.
Mimo iż tak jak powiedziała, Ilia nie była delikatną kobietką, gdyż praca w gospodarstwie sprawiła, że była znacznie silniejsza niżby pani w wybielającym makijażu, po zaledwie kilku krokach sama poczuła, że jej łupy ważą niemało. Zachwiała się na śliskim bruku, jednak w porę odzyskała równowagę. Odwróciła się przez ramię i rzuciła kontrolne spojrzenie złotowłosemu, który tachał na plecach znacznie więcej. Szedł wolno i zgięty, jednak dziarsko brnął przed siebie. Ilia musiała przyznać, że arystokrata, choć smukły i wysoki, to z pewnością nie był cherlawy. No, chociaż jakby się tak zastanowić to przecież wspominał coś tam o polowaniach, na które z lubością się tak wybierał, więc nie mógł znowu być aż taki słabowaty… Nie mógł oczywiście równać się także z postawnym Latawcem, jednak nie w tym przecież rzecz. Jego postawa sprawiła, iż kobieta zaczęła spoglądać na niego niemal z podziwem – głównie dlatego, że tak bardzo odcinał się i nie pasował do grupy społecznej, z której pochodził. Zaczynała go nawet lubić. Wiedziała jednak, że był to moment, w którym należało być bardzo ostrożnym, gdyż niektórzy tylko właśnie na to czekali, a potem zmieniali się drastycznie, ujawniając swoje zepsute wnętrza i próbując wyciągnąć z ciebie jak najwięcej korzyści. Z tej właśnie racji wciąż postanowiła nie pokazywać mu w zbyt otwarty sposób, jak dobrze o nim myślała.
Kiedy wreszcie dotarli do zachodniej bramy, wampir zrzucił z siebie wszystkie tobołki i odetchnął z ulgą, prostując się z trudem. Otarł perlące się czoło wierzchem dłoni i poprawił swój kosztowny strój, który teraz był cały zakurzony i pognieciony. Ten jednak nie wydawał przejmować się tym zbytnio. Doprawdy, gdyby jeszcze nie ta przystojna facjata i delikatne dłonie to pasowałby lepiej na chłopa niżby na możnego…
Wampir rozejrzał się dookoła z ciekawością i niesmakiem wypisanym na twarzy jednocześnie. Kobieta była pewna, że ten nigdy wcześniej nie zawitał w te części miasta. W zasadzie nie było się czemu dziwić. Zachodnie dzielnice wcale nie były piękne i urokliwie. A tym bardziej pachnące. Tylko skończony idiota mógłby wybrać się tu na spacer z własnej woli. To zdecydowanie nie było miejsce odpowiednie dla osoby z jego rodowodem.
Rybak i córa Wodnika pomogli załadować im wszystkie tobołki na wątpliwie wyglądającą łódkę. Kamijo również wyglądał, jakby miał obiekcje co do jej stanu, jednak nie odezwał się na ten temat ani słowem.
- Dziękuję – wydusiła w końcu wiedźma, a słowo to przeszło jej wyjątkowo ciężko przez gardło. Nie dziękowała nikomu od tak dawna, że niemal już zapomniała, jak to się robi.
- Ależ nie ma za co, moja pani – złotowłosy zgiął się we wdzięcznym ukłonie, jednak podniósł się już ciężko, ledwo powstrzymując się od chwytania za nadwyrężone plecy. Czarownica zachichotała na ten widok.
- No właśnie widzę, że nie ma za co – parsknęła. – Jakbyśmy byli bliżej mojej chałupy, to dałabym ci jakiś specyfik na ten ból pleców, ale tak to jestem tu z pustą ręką – rozłożyła bezradnie ręce.
- Same twoje dobre intencje są dla mnie niczym lekarstwo, moja pani – uśmiechnął się pięknie w odpowiedzi.
- Oczywiście… - przewróciła oczyma. – Dobre słowo nie leczy bólów – upierała się przy swoim.
- Nie zabawisz zatem na dłużej w mieście, pani? – zapytał, zmieniając temat.
- Ano nie bardzo – przyznała.
- Kiedy w takim razie planujesz zawitać ponownie do miasta? – zainteresował się.
- Pewnie nieprędko… - mruknęła w zadumie. – Nie urządzam sobie podobnych wycieczek zbyt często. W końcu ktoś musi pilnować obejścia – rozłożyła ręce.
- Co za szkoda – westchnął. – Miałem nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję się spotkać, moja pani – posłał jej kolejny uśmiech, który był niczym pierwszy promień słońca na porannym, szarym niebie. Muszę przyznać, że miałem też nadzieję, żeby pokazać ci nieco bardziej urokliwe zakątki miasta niż ten tutaj… - zatoczył dłonią koło. – Może wtedy polubiłabyś miasto bardziej i odwiedzałabyś je częściej.
- Wątpliwe… - mruknęła z przekąsem. – Jeśli jednak tak bardzo zależy ci na spotkaniu, to zawsze możesz zawitać do mnie – zaśmiała się pod nosem. – Jakbyś był w pobliżu na polowaniu czy co tam… - machnęła ręką. – Jakbyś był też w jakiś boleściach, to też nie wahaj się do mnie zajrzeć – poleciła, gramoląc się z powrotem do łajby. – Poza tym w moich okolicach w ostatnim czasie pokazuje się całkiem sporo dorodnych jeleni, jeśli byłbyś zainteresowany łowiectwem – dodała.
- Dziękuję za informację. Z pewnością wezmę to pod uwagę, planując następną wyprawę – obiecał.
- No, Serina! – zakrzyknęła do córy Wodnika. – Musim się zbierać, bo zanim dopłyniemy do naszej wiochy, to nas prawie noc zastanie, a twój tatko zacznie ostatnie włosy z głowy rwać! – zaśmiała się. Dziewczyna niechętnie przytaknęła i zaczęła żarliwie żegnać się ze swoim ukochanym. – Dobrze było cię znów widzieć, darmozjadzie! – zaśmiała się. – Bywaj zdrów i do następnego! – pomachała do złotowłosego stojącego na brzegu, kiedy Serina ruszyła przed siebie, ciągnąc za sobą starą łódź rybacką.

- Spotkać cię ponownie pani to czyta przyjemność! Bywaj zdrowa! – pożegnał się z ciepłym uśmiechem na bladych ustach, który z jakiejś racji nie mógł wypaść z myśli czarownicy przez całą drogę powrotną, przez co ta tuliła go w sercu, szczerząc się do siebie pod nosem. Do wioski, pomimo awantury z Latawcem i późnej pory, dotarła w wyśmienitym humorze.

13 komentarzy:

  1. "Mam nadzieję, że wciąż są tu jacyś fani fantasy! ♥" Ba ¯\_ツ_/¯

    Jak miło nareszcie przeczytać coś o wampirach, które nie iskrzą się niczym kula dyskotekowa ^‿^
    W sumie to czasem zastanawiam się po kij właściwie było im to świecenie się. Ani to jakoś szczególnie ładne, ani przydatne, zwłaszcza podczas polowań: wątpię by zwierzę, którego chce się pozbawić całej ilości krwi z organizmu nie zauważyło, że w jego kierunku biegnie iskrzący się Kalen (błąd zamierzony).

    Ale wracając, podziwiam, że udaje ci się zachować styl wypowiedzi bohaterów, tak jak powinien on brzmieć w tamtym okresie.
    Podoba mi się również to, że Ila mimo, że jest czarownicą to nie jest w stanie ciągle wysługiwać się magią. Bo jednak gdyby tak było, to w końcu takie życie "na łatwiznę" stałoby się w końcu nudne.

    Z ciekawości zapytam (być może było to wymienione w I części a mi umknęło). Ile lat ma główna bohaterka?

    No i standardowo: Dobranoc! ʢ◉ᴥ◉ʡ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie nikt się świecić nie będzie, o to się nie martw x''D
      Cieszę się, że podoba ci się styl wypowiedzi bohaterów, bo szczerze powiedziawszy mam trochę ubawu, kiedy zapisuje wszystko właśnie tak, a nie inaczej xp Chociaż szczerze powiedziawszy to czuję, że po prostu dałam głośno wypowiedzieć się mojemu "wewnętrznemu głosowi", który z jakiejś racji preferuje wysławianie się właśnie w takim stylu x'p (tak, coś mi się zdaje, że ja to bym się odnalazła w podobnych czasach jak i Kamijo - znaczy, że przydałoby mi się cofnąć w czasie ^^'')
      Nie było zdradzone, ile główna bohaterka ma lat (kobiet o wiek się nie pyta!). Napomknęłam tylko, iż Kamijo może być od niej starszy o dobre kilka stuleci... ^^'' Ilia, przynajmniej póki co, nie chce zdradzić, ile ma wiosen xp

      ~Kita-pon

      Usuń
  2. Jak już komentuję, to jedziemy hurtem...
    Pisz, pisz.. Bardzo przyjemnie się to czyta. Zadziwiające jest to, że w miarę czytania Twojej fantastyki, jestem coraz bardziej otwarty na ten gatunek. Chociaż wampirów w innym wydaniu nie jestem w stanie znieść, szczególnie tych błyszczących w słońcu...
    Ja chcę takiego smoka *-* Cudowne stworzonko *-* Mój pies ma mnie w dupie, kiedy mówię mu, żeby nie wpuszczał obcych na podwórko... Patrzy się na mnie jak na idiotę.
    Dobra, powiem, że początkowo Kamijo zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, ale teraz (NADAL GO LUBIĘ, ŻEBY NIE BYŁO) mam z lekka wrażenie, że trochę gra takiego dobrodusznego i sprawiedliwego. Skąd taki wniosek? Już wyjaśniam. Otóż ignorowanie kogoś w tak dosadny sposób, jak robił to Kamijo w stosunku do Latawca, na pewno nie mieści się w geście dobrego wychowania i trochę przeczy temu, co chce pokazać Ilii.
    Coś jeszcze chciałem napisać, ale nie mogę sobie przypomnieć, co to takiego było :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtarzam - U MNIE NIKT SIĘ NIE ŚWIECI I ŚWIECIĆ SIĘ NIE BĘDZIE XDDD
      Nawet nie wiesz, jak niesamowicie miło czyta się coś podobnego ♥ Cieszę się, że ze względu na moje wypociny zaczynasz przekonywać się do fantastyki - bo to naprawdę fajny gatunek literacki, tylko jeszcze trzeba znaleźć dobrego autora (mogę polecić kilku, gdybyś był zainteresowany C: )
      Chcesz przygłupiego, karzełkowatego smoka z kikutem zamiast prawego skrzydła, który nie panuje nad ślinotokiem, próbuje szczekać, udając psa i zawsze domaga się żarcia? x''p - dobra, przyjęłam zamówienie xDDD
      Cóż, nie mogę ci zdradzić, jaki jest Kamijo naprawdę - głównie dlatego, że punkt kulminacyjny tego opowiadania wciąż jest w fazie roboczej, więc nie zdecydowałam czy zrobię z niego poszkodowaną sierotkę Marysię, czy czarnego charaktera x''D

      ~Kita-pon

      Usuń
  3. Mój pies ślinotoku nie ma, ale za to udaje kota. I też cały czas żebra o jedzenie. Więc tak, chcę takiego smoka, może nie miałby mnie w dupie :P
    Błagam, tylko nie rób z niego poszkodowanej sierotki... zniosę wszystko, ale to... to byłby cios poniżej pasa... (no to mnie zraniłaś Kita, zraniłaś wręcz na wskroś - takiego komentarza będziesz mogła wtedy wyczekiwać).
    Wiesz, narazie (czy na razie? Nigdy nie wiem, jak to się pisze) chyba nie jestem jeszcze gotów, na fantastykę w większej dawce... Puki co trawię Tylko Ciebie i Sapkowskiego.
    W ogóle jak będzie z kontynuacją tego? Będziesz to publikować tutaj, na blogu?

    P.S. sorki, że z anonima

    ~ten sam pan co wyżej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, sama nie lubię takich sierotek Marysiek, więc to naprawdę mało prawdopodobny scenariusz x''p Nie obawiaj się, sama lubię Kamijo, więc nie chcę zrobić z jego postaci kogoś... żałosnego? ^^''
      Wow, czuję się wyróżniona! Jestem tak jakby w pierwszej dwójce fantastyki dla kogoś ♥ O matko, co za komplement ♥♥♥
      Kontynuacja raczej będzie (oczywiście nie wiek kiedy), gdyż sama wciągnęłam się w to opowiadanie, dobrze mi się je pisze, a Ilia tak boleśnie przypomina mnie, że aż czułabym się wina gdybym od tak po prostu ją porzuciła x''D Opowiadanie to (nad którego nazwą wciąż myślę) publikuję póki co tutaj na blogu i na wattpadzie (chociaż mój wattpad to absolutne cmentarzysko T^T). Zastanawiałam się nad możliwością założenia oddzielnego bloga, ale nie wiem czy byłby dobry pomysł - raz, zapewne byłoby to takiesame cmentarzysko jak mój wattpad, które tylko zajmuje przestrzeń w internecie i dwa, wtedy wydawałoby się, że publikuję tutaj jeszcze rzedziej, ewentualnie trzy, mogłabym wkręcić się trochę bardziej w opowiadanie z Kamijo i zaniedbać Tainted Wordl (jakbym już tego nie zrobiła ^^'' No ale co poradzisz? Wena, głodówka i Wkurw nie wybierają =.='')
      Ale żeś się uaktywnił komentarzowo! Normalnie jestem z ciebie dumna! xp

      ~Kita-pon

      Usuń
    2. Och och... ^-^ Pokutuję tak długie (sama wiesz, od kiedy śledzę Tainted World) milczenie .-. ... Stąd wynika moja wzmożona aktywność.
      Jakbym był złośliwy, to napisałbym, żebyś się nie martwiła, to czasowe :P Ale nie jestem! (jasne...) Z resztą wiesz, co mi w sumie szkodzi podbić Ci troszkę statystyki? :P
      Robiąc z tego wampira sierotę, wyrządziłabyś mu największą z możliwych krzywd ;-; Cieszę się, że to mało prawdopodobny scenariusz... Gdybyś coś takiego zrobiła całe opowiadanie stałoby się strasznie szablonowe... Wiesz, uboga dziewczyna napotyka bogatego, pięknego i uroczego księcia na pieprzonym białym rumaku, książę się w niej zakochuje, latają jednorożce i motylki, ale gdy jego rodzina się o tym dowiaduje, postanawia uniemożliwić mu spotkania z ukochaną. Dodatkowo, oczywiście cała jego rodzina to zimna i wredna arystokracja, a on jeden jedyny sprawiedliwy, dobrotliwy. TEGO JEST, KUŹWA, WSZĘDZIE PEŁNO! W S Z Ę D Z I E!

      Usuń
    3. Tak, nabijanie statystyk brzmi jak dobry plan xD No ale właściwie to ja właśnie po to zaczęłam ludziskom odpowiadać na komentarze, żeby pod postami wywiązywała się chociażby jakaś mini-rozmowa, więc cieszę się, że z kimś w końcu udało nawiązać mi się jakiś kontakt ♥
      To nie jest czasowe. Wszystko zależy od mojego wolnego czasu i ilości jedzenia, którą jem ^^'' A jako że ścisła dieta mnie obowiązuje to jakość moich prac nie powala, a sama praca idzie mi jak krew z nosa ;_;
      Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Czegoś takiego to już bym nie przeżyła! No zluzuj trochę! Takimi gniotami to mi nie zarzucaj, bo aż mi się płakać chce! T^T Nawet mi przez myśl nie przeszedł tak paskudny scenariusz! x.x Poza tym nie da się ukryć, że Ilia ze swoim uroczym charakterkiem sama w sobie do niego nie pasuje >.<'' Robiąc z Kamijo sierotę miałam bardziej na myśli zrobienie z niego głównego poszkodowanego w opowiadaniu, ale nie, spokojnie - tym iście obrzydliwym opisem fabuły, którą lepiej skleciłaby nawet moja pięcioletnia siostra skutecznie odwiodłeś mnie od tego pomysłu. Kamijo będzie normalnym bohaterem. Mam ostatnio na niego niezłą fazę i dobrze pisze mi się to opowiadanie, i mimo że nie mam na nie jakoś bardzo sklarowanego pomysłu, to muszę przyznać, że jak po prostu lecę linijka za linijką to ten sam jakoś przychodzi (przypominają się wspaniałe, stare czasy x''D). Nie jestem jeszcze pewna co do samej akcji kulminacyjnej, ale możesz być też pewny, że romans sam w sobie nie będzie tu motywem przewodnim, bo jak wiadomo u mnie dzieje się sto milionów rzeczy ważnych, a romans jest tylko na dokładkę x''p Nie lubię takich typowych romansów w fantasy, gdzie dwójka bohaterów zwyczajnie wzdycha do siebie wzajemnie i to tyle, dlatego wolałabym bardziej utrzymać to opowiadanie w kategorii "przygodowe" i po prostu wmieszać do tego trochę romansu - co nie oznacza, że koniec będzie szablonowo tęczowy i będziemy mogli wszyscy szczęśliwie obsypywać komputery ryżem >.<'' Moja wizja zakłada nieco inny przebieg akcji x''D

      ~Kita-pon

      Usuń
  4. 10 komentarzy i będzie kolejny wpis...mam nadzieję, że z "Księciem z bajki" albo innym one shotem z udziałem chłopaków z Nokubury ;)
    Kita sorki, że tak męczę xD

    -kinia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale moje komentarze się nie liczą >.<'' Poza tym tworzenie idzie mi jak krew z nosa, a testy za pasem, więc no... możesz zacząć uskuteczniać medytację, bo trochę mi to jeszcze pewnie zejdzie ^^''

      ~Kita-pon

      Usuń
    2. teraz to mnie unieszczęśliwiłaś ot co :) no trudno poczekam jeszcze i poćwiczę mą cierpliwość mam nadzieję, że nie będzie to trwało w nieskończoność jak czekanie na termin do jakiegoś lekarza-specjalisty :):)

      - kinia

      Usuń
  5. Kiedy następne opowiadanie????
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem ciekawa jak będzie się miała motoryzacja za 30-40 lat. Już przed 2000 rokiem wróżyło się teorie na temat bezobsługowych pojazdów, poruszających się z punktu A do punktu B bez udziału kierowcy :-) Miało się to nijak do rzeczywistosci. Teraz oprócz designu producenty prześcigają się w coraz mniejszym "teoretycznym" spalaniu auta, oraz w maksymalizacji różnych niepotrzebnych systemów przez które nierzadko trzeba odwiedzać autoryzowane serwisy. Wydaje mi się że motoryzacja porusza się trochę nie tą drogą którą naprawdę powinna... Wyniki spalania często fałszowane itp. :-(

    OdpowiedzUsuń