Oneshot "Let me go to hell" (Ricko x Sena [Jiluka])

No robaczki, w końcu udało mi się przeprowadzić (choć wciąż brakuje mi paru znaczących mebli - jak na przykład szafy ^^''), więc wracam do życia... mniej więcej x''D Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w końcu mam porządny intetnet, a więc powinnam nie mieć już problemów z publikowaniem... o ile oczywiście za sprawą dobrego dostępu do sieci nie stanę się leniwa i między kursem inżynierii, informatyki i 12 godzin ZEGAROWYCH matmy tygodniowo nie skończę jedynie na wieczornym oglądaniu "Naruto" x''p Życzcie mi, żeby tak się nie stało C'':
Wybaczcie mi tę przerwę w publikowaniu, ale serio, dałabym sobie rękę uciąć, że w zeszły wtorek już publikowałam tego shota >.< Najwyraźniej jedynie mi się to przyśniło ;_;

Pozwolę sobie jeszcze tylko napomknąć, że w ostatnim czasie wzięłam się za pisanie jakiś dramatów i niemal angstów, mimo iż wcale nie depresuję ani nic podobnego... nie wiem, skąd mi się to wzięło x.x

Dobra, bez dalszych wstępów: 

Tytuł: „Let me go to hell”
Paring: Sena x Ricko (Jiluka)
Typ: oneshoot
Gatunek: obyczajowe, dramat (?)
Beta: -

Ricko uparcie torturował własne usta, gryząc dolną wargę. Marszczył przy tym gniewnie brwi i nos, przez co wyglądał, jakby dopiero co zjadł coś naprawdę paskudnego. Wątpiłem jednak, żeby ten w ogóle chociażby myślał w danej chwili o jedzeniu. Wokalista był pochłonięty przez swój własny świat, dlatego tak przyziemne rzeczy jak głód już go nie obchodziły, a może nawet nie dotykały. Siedział w studiu, na podłodze przed niską ławą już od bladego świtu i próbował napisać nowy tekst. Po jego minie mogłem jednak wywnioskować, że coś mu nie szło.
W końcu blondyn zirytował się, wyrwał kartkę z notesu, zgniótł ją i wrzucił do kosza na śmieci, z którego wystawał już papierowy Mount Everest. Sapnął ciężko i pochylił się nad stołem, opierając łokcie na blacie. Jego czoło niemal dotykało polerowanego drewna. Tkwił w takiej pozycji przez kilka dobrych minut, aż w końcu nagle zerwał się na równe nogi. Podbiegł do śmietnika i wysypał całą jego zawartość na podłogę. Całe szczęście nasza „zespołowa kultura i zasady” nie pozwalały nam na wrzucanie odpadków organicznych do kubła w sali, dlatego obyło się bez nieprzyjemnego widoku rozkładających się resztek jedzenia czy poślizgu na skórce od banana i teatralnym orle. Cóż, to głównie ze względu na dość dziwne i ekscentryczne zachowanie Ricko stwierdziliśmy, iż wszelkie inne śmieci niż makulatura czy pojemniki należy wyrzucać do kosza na korytarzu. Wokalista co jakiś czas powtarzał cały ten rytuał, a jakoś chętnych do sprzątania resztek z podłogi brakowało…
Chłopak usiadł wśród morza zgniecionych kartek i zaczął je rozwijać, poszukując tej szczególnej, która akurat w tym momencie nie wydała mu się znowu aż taka zła, a co za tym idzie, nie zasługiwała na zakończenie swojego żywota w kuble na śmieci. Rozwijał kolejne kartki i szybko przesuwał spojrzeniem po ich zawartości. Orientując się, iż nie jest to tekst, którego szukał, z powrotem go zgniatał i odrzucał za siebie. I tak aż do momentu, kiedy znalazł zapiski, o których nagle zmienił zdanie.
W już nieco lepszym humorze wstał z podłogi ze zmaltretowaną kartką w ręce i wrócił na swoje poprzednie miejsce przy ławie. Wygładził pognieciony papier i jeszcze raz przeczytał zapisany na nim tekst. Tym razem śledził każdy wyraz, znak i literę z osobna, bardzo dokładnie, wręcz z chorobliwą pieczołowitością. Zacisnął szczęki i zgrzytnął zębami. Kiedy skończył czytać z powrotem zgniótł kartkę i wrzucił ją do kosza. Tym razem jego czoło zderzyło się już z blatem. Po pomieszczeniu rozniósł się głuchy odgłos uderzenia i kolejne, ciężkie westchnięcie.
- Idę po kawę – oświadczył po dłużej chwili, podnosząc się z miejsca i kierując w stronę wyjścia.
Przysypiający z nudów Zyean skinął mu głową, podczas gdy Boogie nie raczył nawet oderwać spojrzenia od swojego telefonu. Basista był zbyt zajęty pielęgnowaniem swojej wirtualnej farmy, żeby zwrócić uwagę na drugiego członka zespołu.
Perkusista podniósł się z miejsca i wrzucił do śmietnika porozrzucane przez wokalistę papiery. Kiedy skończył, przeciągnął się i ziewnął. W tym momencie zacząłem zastanawiać się po cholerę my tu właściwie siedzimy…
- Idę do domu – rzucił Zyean. – Nie ma sensu, żebyśmy ślęczeli Ricko nad głową – zauważył, zupełnie jakby czytał w moich myślach. – Pod presją i tak niczego nie wymyśli. Dajmy mu trochę czasu – zaproponował. – Poza tym ja jestem śpiący i głodny – poskarżył się.
- Dobra, to ja też idę – brunet oderwał spojrzenie od telefonu. – Idziemy coś zjeść? – zapytał drugiego muzyka, na co ten się zgodził. – Sena, idziesz z nami? – zainteresował się.
W odpowiedzi jedynie machnąłem na niego ręką, pozwalając im iść beze mnie. Przesiadłem się na kanapę, przed którą jeszcze nie tak dawno tego siedział wokalista. Chłopcy wyszli, a ja rzuciłem spojrzeniem na notatki walające się po blacie. Urwane zdania, pojedyncze myśli, nieskładne sentencje…
Wszystko pełne bólu i złości.
Ricko czasami miewał chwile, kiedy wręcz produkował taśmowo teksty piosenek, pisał linie melodyczne i od razu chciał tym wszystkim podzielić się ze światem, wskoczyć na scenę i wykrzyczeć to, o czym nigdy nie mówił. Bo blondyn był z natury dość małomównym człowiekiem. Nawet podczas nagrywania komentarzy do naszego nowego PV czy wiadomości do fanów o nadchodzącej trasie głównie musiałem mówić ja. Wokalista zdecydowanie wolał obserwować wszystko z boku i wyciągać własne wnioski, którymi niechętnie dzielił się z innymi. Dziś jednak widocznie dopadł go „zastój artystyczny”, gdyż układanie tekstu do już gotowych linii melodycznych szło mu jak krew z nosa… Chociaż może znowu niekoniecznie… No jakby nie patrzeć, Ricko wciąż pisał. Od rana stworzył mnóstwo tekstów, ale wszystkie odrzucał. Nigdy nie rozmawiałem z nim o tym wprost, ale nie wydawało mi się, żeby dręczącym go w tej chwili problemem była niemożność napisania czegoś składnego. To też nie tak, że chłopak próbował być jakiś super ambitny i po prostu nie zadawalały go jego własne prace, gdyż nie były wystarczająco wzniosłe czy co tam jeszcze… Z tego, co udało mi się zaobserwować, to w takich chwilach jak ta on po prostu bał się lub nie chciał pokazać innym tego, co myśli i czuje. Niezależnie od tego, jak bardzo komercyjnym gruntem stał się rynek muzyczny, osoba, która pisze piosenki, zawsze w jakiś sposób przedstawia swój punkt widzenia i tok myślenia. Nie da się AŻ tak do końca pisać o niczym. Sam temat tekstu i motyw przewodni już dużo mówią o jego twórcy. A Ricko raz chciał to wszystko z siebie wyrzucić, a innym razem wyglądało jakby wręcz chciał się schować, ukryć wszystkie swoje emocje i uczucia, nie pokazywać i nie dzielić się nimi z nikim. Starał się wyobcować, wycofać.
A ja byłem ciekaw dlaczego.
Kiedy chłopak nie wracał już przez dłużą chwilę postanowiłem go poszukać. Zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając rozgardiasz wokalisty w nienaruszonym stanie. Jego samego znalazłem w pobliskiej kafeterii. Siedział przy jednym z mniejszych, wciśniętych w kąt stolików ze zwieszoną głową nad kubkiem kawy. Czubek jego nosa dzieliły zaledwie milimetry od gorącej, czarnej powierzchni napoju. Wyglądał przez to, jakby połączył aromaterapię i inhalacje w jednym. Bez pytania dosiadłem się do niego.
- Co jest? – zagadnąłem.
- A co ma być? – oburknął, podnosząc na mnie wzrok. Dopiero w tej chwili spostrzegłem, że pisał. Na niemal samej krawędzi stołu leżała chusteczka drobno pokryta zapiskami. Bez słowa ostrzeżenia wyrwałem mu ją i zacząłem rozszyfrowywać niewyraźne wersy. – Ej! – fuknął obruszony, ale nie zwróciłem na niego najmniejszej uwagi.

„Days that I was standing in the death
Let me go to hell
Deep down… Deep dark…
You don’t remember what I am at all
I will never forget what you are
DIE
Damn it… Death or lie
Break it… Blood it…
I know what you want to say
You know what I am saying
I am the worse person who knows who you are
CRY
Let me go to hell”*

Nie wszystko udało mi się odczytać, jednak już tylko tyle wystarczyło, żeby przekonać się, że blondyn znów był pełen złości i bólu. Nim zdążyłem się obejrzeć, chłopak odebrał mi swoją własność i potraktował mnie spojrzeniem spod byka.
- Znasz takie magiczne słowo jak „proszę”? – prychnął rozjuszony.
- Jakbym poprosił, to przecież i tak byś mi tego nie pokazał – wzruszyłem ramionami. – Już cię trochę znam, Ricko – uśmiechnąłem się oszczędnie. – Wiem, że to nie jest ten czas, w którym piszesz, aby pokazać coś innym, ale robisz to po to, żeby po prostu dać jakiekolwiek ujście swoim emocjom i jakoś sobie z nimi poradzić – wyjaśniłem. Wokalista popatrzył na mnie zszokowany, jednak szybko ukrył swoją prawdziwą ekspresję pod maską obojętności.
- Nie wiem, o czym mówisz… - mruknął, gniotąc i chowając zapisaną chusteczkę do kieszeni.
- Wiesz… - zacząłem nieco nieskładnie. – Zdaję sobie sprawę, że nie znamy się jakoś bardzo długo, bo poznaliśmy się dopiero podczas zakładania zespołu, ale pomimo tego mogę łatwo zauważyć, że ty nie próbujesz się asymilować tak jak reszta – postawiłem sprawę jasno. – Chciałbym wiedzieć dlaczego – wbiłem w niego nieustępliwe spojrzenie. – Po prostu nie odpowiadamy ci jako przyjaciele czy problem leży gdzieś indziej? – dociekałem.
- Co? – wydusił z siebie z trudem. Już ponownie chciał zaprzeczyć, że nie rozumie, o co mi chodzi, jednak moja jednoznaczna mina uświadomiła mu, iż było to bezcelowe, gdyż i tak nie zamierzałem się na to nabrać. – To nie ma nic wspólnego z wami… - odpowiedział w końcu.
- No właśnie jakby nie patrzeć ma – ripostowałem. – Całkiem sporo. W końcu jesteśmy twoimi najbliższymi współpracownikami, osobami, z którymi spędzasz mnóstwo czasu – zauważyłem.
- A to oznacza, że powinienem wam się zwierzać z każdego jednego mojego problemu? – sarknął, przewracając oczyma.
- Może niekoniecznie – rozłożyłem bezradnie ręce. – Ale miło by było, gdybyś przynajmniej nie uciekał w popłochu na nasz widok – uśmiechnąłem się cierpko.
- Przecież nie uciekam – argumentował jak dziecko.
- No nie, wcale – parsknąłem. – Raz gonisz na scenę jak szalony, wymijając nas i zostawiając nas w tyle, a raz pchasz nas przed siebie i kryjesz się za naszymi plecami, a jak nikt nie widzi, to robisz w tył zwrot i dajesz nogę – założyłem ręce na piersi. – Co jest z tobą albo z nami nie tak? – zapytałem otwarcie.
Chłopak przez chwilę milczał. Mogłem założyć się, że nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią, gdyż ją doskonale znał, jednak zwyczajnie nie chciał się nią ze mną podzielić. Lustrował mnie uważnie, zastanawiając się, jakie były moje prawdziwe intencje i powód, dla którego nagle postanowiłem się nim zainteresować. Ricko bywał bardzo podejrzliwym typem. W jego świecie ludzie nie obdarzali się zainteresowaniem „od tak”. Dla niego wszystko musiało mieć swoją przyczynę – czasem niewidoczną na pierwszy rzut oka, a więc ukrytą.
- Postanowiłeś zacieśnić więzi w zespole? – zapytał z lekką kpiną.
- Nie – uśmiechnąłem się paskudnie. – Dostrzegłem twój wewnętrzny ból i postanowiłem okazać ci nieco dobrego serca, aby potem wysłuchać twojej wzruszającej historii życia i w przyszłości móc cię w ten sposób szantażować – zgrzytnąłem zębami. – Takie wytłumaczenie bardziej ci odpowiada? – przewróciłem oczyma.
- Jest bardziej realistyczne – skwitował, uśmiechając się pod nosem.
- Nie żyjesz w serialu kryminalnym, wiesz? – sapnąłem. Czasami jego podejrzliwość mnie irytowała. – Zluzuj trochę, co? Nie musisz się zaraz tak odgradzać od wszystkich betonowym murem wysokim na pięć metrów i grubym na kolejne trzy… z drutem kolczastym – dodałem po namyśle. – Dlaczego jesteś taki nieufny? – drążyłem.
- Czy właśnie nie odpowiedziałeś na swoje poprzednie pytanie? – uniósł nonszalancko jedną brew. – Nie asymiluję się z ludźmi i próbuję się od nich odgrodzić, bo jestem nieufny – jego spojrzenie stało się chłodniejsze.
- Przyznałeś się? – zdziwiłem się.
- Wyobraź sobie, że mam świadomość tego, co robię – odparł zimno.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że celowo stałeś się samotny? – niedowierzałem.
- Sena! – warknął już nieźle rozeźlony. – Przestań – potraktował mnie miażdżącym spojrzeniem, jednak ja się nie ugiąłem. – To, co ty nazywasz samotnością jest dla mnie normalne. Nie asymiluję się z innymi, bo tego nie chcę i nie lubię – zacisnął szczęki. – Zaakceptuj to w końcu, że jesteśmy innymi typami ludzi. Nie przekabacisz mnie na siłę na swoją stronę i nie zrobisz ze mnie swojego klona. Uszanuj to, że różni ludzie lubią i nie lubią różnych rzeczy – skrzywił się nieznacznie.
Przez dłuższą chwilę szukałem słów, które mogłyby ułożyć się w jakąś spójną odpowiedź na jego mowę. Po raz pierwszy, odkąd tylko, jak to uważał wokalista, zacząłem go „nękać”, odpowiedział tak bezpośrednio na moje pytanie. Ponad to poniekąd przyznał się, że nie lubi zespołowego towarzystwa… W końcu udało mi się wyciągnąć z niego jakiś konkret.
W czasie, kiedy ja wciąż szukałem słów, blondyn wstał ze swojego miejsca i zgarnął swoją kawę. Szykował się do wyjścia.
- Więc… - zacząłem szybko, póki jeszcze nie odszedł. – Więc tak jak ja lubię lody czekoladowe, to ty lubisz się pieklić? – chłopak zatrzymał się przy moim krześle, spoglądając na mnie z góry. – Tak jak ja lubię koty, ty lubisz dusić w sobie emocje i lubisz ból towarzyszący temu, że nie możesz się nikomu z niczego zwierzyć? – mówiłem, nie patrząc na niego. – Czego ty się tak panicznie boisz? Przed czym uciekasz? – złapałem go za nadgarstek, w końcu przenosząc na niego wzrok.
Muzyk nie odpowiedział. Oblizał tylko spierzchnięte usta i znów je przygryzł, jednak nie wydobył z siebie nawet pojedynczego dźwięku. Wyrwał dłoń z mojego uścisku i ruszył przed siebie, zostawiając mnie samego w tyle.
Jak zawsze.
Na odchodne usłyszałem tylko radosny trel dzwonka przy drzwiach informujący o ich otwarciu. Sapnąłem ciężko, opierając głowę na ręce. Metoda małych kroczków się nie sprawdzała…
- Czy zechciałby pan złożyć już zamówienie? – zapytała kelnerka, która zatrzymała się przy moim stoliku.
- Jasne – burknąłem. – Poproszę sens życia – uśmiechnąłem się krzywo. – Dla mojego kolegi z podwójnym szczęściem – parsknąłem na własne słowa. Dziewczyna obrzuciła niepewnym spojrzeniem drugie, puste siedzisko. Czyżby pomyślała, że mam jakiś urojonych przyjaciół? – Już wyszedł – sprostowałem. – No to chyba ja też jednak będę się już zbierał… - mruknąłem, wstając, zauważywszy, że kelnerkę wcale nie rozbawiły moje słowa tak jak mnie. – Chociaż w sumie mógłbym mu wziąć na wynos… - odezwałem się już do siebie.

***

Poprawiłem torbę na ramieniu i upewniłem się, że stoję przed odpowiednimi drzwiami, które wskazywał mi adres na kartce zapisany przez perkusistę. Nigdy wcześniej jeszcze tu nie byłem… Nagle zdałem sobie sprawę, że to nieco dziwne, że mimo iż gramy razem już ponad rok to ja wciąż jeszcze ani razu nie odwiedziłem wokalisty w jego mieszkaniu. Mało tego, aż do dziś nawet nie wiedziałem, gdzie mieszkał! W sumie Boogie też nie wiedział… Tylko Zyean z jakiś względów znał adres zamieszkania Ricko… Czyżby to dowodziło tego, że długowłosy muzyk odwiedzał już wcześniej naszego samotnika w jego pustelni? Czyżby Ricko trzymał się nieco bliżej perkusisty niżby reszty zespołu? Może on wcale nie był znowu aż tak wyalienowany, jak mi się wydawało… Może po prostu nie byłem osobą, do której chciał się zbliżyć… Tolerował mnie jako gitarzystę, ale nie miał ochoty się ze mną bratać bardziej niż było to konieczne…
W jednej chwili zwątpiłem w naprędce sklecony plan. Zawahałem się. Moja wyciągnięta ręka zamarła w powietrzu, a ja sam zasępiłem się, jeszcze raz analizując całą sytuację. Może…
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi brzmiący niczym sam budzik szatana. Ze strachu aż podskoczyłem w miejscu, zaskoczony orientując się, że moja ręka samoistnie znalazła się na przycisku dzwonka. Zrządzenie losu? Interwencja sił wyższych? Czy po prostu opadająca ręka, która zmęczyła się bezczynnym wiszeniem w powietrzu?
Spiąłem się, jednak nie zamierzałem dać tego po sobie poznać. Przełknąłem z trudem dokładnie w momencie, kiedy usłyszałem odgłos przekręcanego klucza w drzwiach. Po chwili w ich progu stanął przede mną właściciel mieszkania. O dziwo nie skrzywił się nawet na mój widok. Nie odezwał się jednak ani słowem. Jak zwykle tylko lustrował mnie badawczym spojrzeniem, żeby zawiesić je na dłużej na moim niewielkim bagażu.
- Cześć – przywitałem się. – Widzisz… Wiem, że zwalam ci się na głowę i w ogóle, ale sąsiad z góry zalał mi mieszkanie i…
- Szkoda, że nie uwzględniłeś jeszcze w tej fascynującej historii Świętego Mikołaja, który zbombardował twój blok i wróżek, które próbowały go odbudować, ale nie udało im się, bo chomiki w kółkach strajkują ze względu na za wysokie ceny karmy – uśmiechnął się cynicznie. – Przecież wiem, że kłamiesz – wzruszył ramionami, a następnie oparł się jednym z nich o framugę drzwi. – Gdyby faktycznie zalało ci mieszkanie, to najpierw poszedłbyś do Zyeana, bo z nim dogadujesz się najlepiej – wyliczał na palcach. – Gdyby jednak nasz kochany perkusista z jakiś powodów nie mógłby cię przyjąć pod swój dach, poszedłbyś do Boogiego – oświadczył pewny swojego. – Jego rodzice są bogaci i kupili mu całkiem spory apartament, więc pewnie nie byłoby problemu, żebyś tam został – kontynuował swój wywód. – Ostatecznie jeszcze zostają ci także inni znajomi i krewni, którzy nie grają w zespole – założył ręce na piersi. – Założę się, że plasuję się na samym szarym końcu listy osób, pod którymi drzwiami mógłbyś się pojawić błagając o nocleg – odezwał się obojętnie. – A jakoś ciężko mi uwierzyć, żeby wszyscy sprzeniewierzyli się przeciwko tobie i wszelkie inne opcje zawiodły, żebyś faktycznie potrzebował akurat mojej pomocy – uśmiechnął się zwycięsko, będąc pewnym, że zrobił na mnie wrażenie swoją niebanalną dedukcją.
- Dobra, przyznaj się, Zyean uprzedził cię, że wziąłem od niego twój adres – przewróciłem oczyma.
- Ech, no i zepsułeś mi takie fajne wejście… - westchnął ciężko.
- W porządku Sherlocku, to jak? Będziemy tu tak kwitnąć na korytarzu czy jednak pozwolisz mi wejść? – poprawiłem ciążącą mi coraz bardziej torbę na ramieniu. Blondyn nie odpowiedział i ponownie wbił we mnie przeszywające spojrzenie. – Chciałem się po prostu spotkać, okej? – prychnąłem. – Wymyśliłem jakiś błahy powód, żeby się do ciebie wkręcić, bo przecież doskonale wiedziałem, że w normalnej sytuacji nie zaprosiłbyś mnie w spontanicznym geście na herbatę – skrzywiłem się nieznacznie. – Nie chcę się wprowadzić tylko pogadać – sprostowałem.
- Znowu? – fuknął. – Dziś się jeszcze nie nagadałeś? Coś dzisiaj masz niesamowicie długi monolog do wygłoszenia – ironizował. – Jeszcze się nie nauczyłeś, że rozmowa ze mną do niczego nie prowadzi?
- Jak widać wolno się uczę – zaśmiałem się. – Więc jak będzie? – zapytałem z nadzieją. Powoli zaczynało mi się już robić zimno od tego przeciągu…
Ricko zastanawiał się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie przesunął się w drzwiach, pozwalając mi wejść do mieszkania.
- Dalej będziesz naciskał, prawda? – upewnił się, na co ja jedynie wyszczerzyłem się jednoznacznie. Chłopak westchnął cierpiętniczo. – Serio wolno się uczysz… - mruknął pod nosem.
- Skoro tak ci to przeszkadza, to dlaczego wpuściłeś mnie do własnego domu? – zainteresowałem się.
- Bo jesteś uparty jak wół i gdybym tego nie zrobił, to pewnie siedziałbyś na klatce schodowej i wył tak długo, aż w końcu osiągnąłbyś to, po co tu przyszedłeś – przewrócił oczyma. – Poza tym zaczyna już robić się zimno i ciemno… - zauważył.
- No nie gadaj! – z wrażenia aż zatrzymałem się w miejscu. – Jak tak to unikasz mnie niemal jak ognia, a jak tak to martwisz się, żebym nie zmarzł? – spojrzałem na niego zaskoczony. – Weź jeszcze powiedz, że ci na mnie zależy, to chyba się wzruszę – zironizowałem.
- Ano zależy – o dziwo przytaknął. – Wyobraź sobie, że zależy mi na całkiem sporej liczbie osób. Może to dowodzi tego, że nie jestem jednak aż takim dupkiem bez serca, za jakiego mnie masz? – łypnął na mnie nieprzychylnie, prowadząc mnie do salonu.
- Skoro zależy ci na ludziach, to dlaczego się z nimi nie asymilujesz, nie rozmawiasz, uciekasz? – dociekałem. – Zależy ci na nich, ale im nie ufasz, tak? To dlatego z nikim nie rozmawiasz o swoich problemach? – zgadywałem.
- Nie – zaprzeczył nadzwyczaj spokojnie. – Nie rozmawiam z nimi na podobne tematy właśnie ze względu na to, że mi na nich zależy – wyjaśnił dość szorstko.
- Nie rozumiem… - przyznałem. Nie widziałem w tym zachowaniu niczego logicznego.
- Chcę zatrzymać przy sobie osoby, na których mi zależy – zasiadł na sofie, wskazując mi miejsce obok siebie. – Gdybym rozmawiał z nimi o tym wszystkim, z pewnością nie zostałby już przy mnie nikt – stwierdził dość mało optymistycznie.
- Ale kiedy milczysz ludzie myślą, że ich ignorujesz lub próbujesz się od nich odsunąć, więc także odchodzą – wytknąłem mu.
- Ale robią to wolniej – wzruszył ramionami. Zdumiony tą odpowiedzią kilkakrotnie zaledwie otworzyłem i zamknąłem usta, zanim zdołałem wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Więc… - zająknąłem się. – Więc ukrywasz się przed tymi, na których ci zależy, żeby zatrzymać ich przy sobie? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem. – Przecież przez to wychodzi na to, że bliskie ci osoby zupełnie cię nie znają! – zauważyłem.
- Może nie muszą… - burknął wyraźnie poirytowany tym, dokąd zmierzała ta rozmowa.
- A co z osobami, na których ci nie zależy? – nie odpuszczałem. – Tym pokazujesz już swoją prawdziwą twarz? Czy po prostu tak z „zasady” dusisz wszystko w sobie? – nie mogłem uwierzyć, że dorosły facet mógł myśleć w tak śmieszny sposób…
- Skończ – warknął.
- W ten sposób zmierzasz donikąd! – wytknąłem mu. – Nie można wiecznie się ukrywać i okłamywać innych oraz samych siebie! To toksyczne! Czasem trzeba zaufać komuś innemu i zrzucić z siebie to, co…
- Przymknij się w końcu! – wokalista nagle poderwał się z miejsca, przerywając mi. – Pieprzysz jakieś dyrdymały, jak natchniony filozof – fuknął rozeźlony. – Przestań się wymądrzać – spojrzał na mnie ostro. – Masz jakieś swoje przekonania i prawdy, w które chcesz wierzyć; i dobrze, wierz w nie sobie! – prychnął. – Ale nie każ przestawiać mi się na twój tok myślenia – założył ręce na piersi. – Każdy człowiek ma swoje przekonania i poglądy. Uszanuj to – jego mina stała się jeszcze sroższa. – Nawet jeśli w obecnej chwili wydaje ci się, że jestem skończonym kretynem i nie mam racji, to przynajmniej postaraj się to uszanować i pozwól mi być tym, kim chcę być – przewrócił oczyma. – Swoimi niekończącymi się, moralizatorskimi gadkami nie zmienisz mnie – nieco spuścił z tonu. – Po prostu spróbuj w końcu przyjąć do wiadomości, że jestem inny niż ty – westchnął ciężko. – Mam inny bagaż doświadczeń i inne przemyślenia. Jestem po prostu innym człowiekiem niż ty, Sena – rozłożył ręce, jakby chciał podkreślić, że mówił o czymś oczywistym… a przecież w istocie mogło okazać się, że nie do końca tak było.
- Więc co? – wykonałem nieokreślony ruch ramionami. – Mam od tak po prostu zignorować to, co właśnie się o tobie dowiedziałem i pozwolić ci uparcie dążyć do autodestrukcji? – spojrzałem na niego jak na osobą niedomagającą umysłowo. – Wyniszczysz się! – zaoponowałem.
- A może takie jest właśnie moje życzenie? – sapnął. – Pomyślałeś kiedyś, że nie zawsze musi być wszystko tak, jak ty tego chcesz? – pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Przecież chcę ci pomóc!
- Ale ja nie chcę twojej pomocy! – krzyknął. Przez chwilę między nami panowała cisza. – Nie pomożesz komuś, kto nie chce lub nie może zaakceptować twojej pomocy – odezwał się już znacznie ciszej, niemal szeptem.
- Więc mam się poddać? – zapytałem z niedowierzaniem. Chłopak w odpowiedzi jedynie skinął mi głową.
Nagle w złości poderwałem się na własne nogi i wyszedłem z mieszania muzyka, nie bacząc już nawet na to, że wcześniej miałem tak ogromny problem, żeby się do niego dostać. Drzwi plasnęły za mną głośno. Kiedy wypadłem na klatkę schodową z torbą na ramieniu, dyszałem ciężko. Czułem nieznośny ucisk w klatce piersiowej. Zagryzłem wargi, kiedy obraz przede mną zaczął rozmazywać się za sprawą napływających mi do oczu łez. Wziąłem głęboki wdech drżącymi ustami, żeby nieco się uspokoić. Na próżno. Pierwsza łza i tak potoczyła się po moim policzku. Paliła niczym kwas.
Bo to bolało – cholernie bolało to, że ktoś mi bliski, ktoś, kto był na wyciągnięcie ręki, ktoś, komu ja sam nie byłem obojętny… nie chciał po prostu chwycić się tej ręki, którą do niego wyciągałem. Bolała mnie świadomość, że mój przyjaciel nie był pokrzywdzony przez zrządzenie losu czy innego człowieka, ale okaleczał sam siebie. Bo nie miał wiary. Ani w siebie, ani w innych. Bo nie potrafił zaufać. Ani sobie, ani nikomu innemu.
Bo tego nie chciał.
Zastanawiałem się, przez co musiał przejść w życiu, jakie zdarzenie zmieniło go w takiego człowieka, jakim był teraz. Do cholery, co mogło zgasić w nim wszelką nadzieję?! Co było tak cholernie traumatyczne i bolesne, że nie chciał więcej wrócić do świata ludzi i wolał się od nich odizolować, nawet jeśli przynosiło mu to jedynie kolejne fale nieustającego bólu?!
Przypomniałem sobie jeden z wersów niedokończonej piosenki blondyna:

„Let me go to hell…”

Piekło nie było miejscem wyimaginowanym. Ono istniało naprawdę. I mieściło się tutaj. Dokładnie to za moimi plecami. Oddzielały mnie od niego zaledwie drzwi mieszkania Ricko.
Ludzie sami potrafili zgotować sobie piekło.
A niektórzy w dodatku zamykali się w nim na własne życzenie, będąc zbyt przerażonym wizją życia wśród ludzi. Woleli trwać wśród swoich własnych demonów. Sami zsyłali na siebie karę.
I to bolało.
Cholernie bolało.
Bo niezależnie od tego, jak bardzo chciałem mu pomóc, to nie byłem w stanie tego zrobić. Naciskając mogłem jedynie pogorszyć sytuację. A tego przecież nie chciałem…
Boli.
Świadomość, że bliska ci osoba idzie na dno bez walki i oporu, boli.
Boli nawet bardziej od faktu, że ciągnie cię za sobą.
Bo kto myśli o sobie, kiedy twoja ukochana osoba idzie dobrowolnie na samo dno piekła? W takiej sytuacji po prostu chcesz jej przynajmniej towarzyszyć. Bo nic innego nie jesteś już w stanie zrobić. Chcesz przynajmniej przy niej być. I cierpieć. Tak jak ona. By w końcu zostać zniszczonym przez ból. Dla tej bliskiej osoby. Dla tej ukochanej osoby. Nawet jeśli dla niej to nie jest nic wielkiego, gdyż na wszystko jest już zobojętniała. Albo nawet jeśli nie dostrzega cię przy swoim boku…
Nawet jeśli twoja ukochana osoba jest kompletnym ślepcem…



*tekst pochodzi z piosenki Jiluka – „Zone”

Mini-seria "Pan i sługa" cz.2 (Kai x Nihit [Killaneth])

Kolejna przeprowadzka C'': Yay, kto się cieszy na myśl o szorowaniu ścian papierem ściernym, malowaniu, kładzeniu podłóg, przenoszeniu rzeczy, rozkręcaniu mebli etc.? ^^'' Moje plecy zaczęły mnie już boleć na zapas T^T

FILOZOFICZNE ROZMYŚLENIA NA TEMAT CZASU:
...ALBO I NIEKONIECZNIE X''D...
W KAŻDYM RAZIE PRZECZYTAJ, BO MOŻE SIĘ TO OKAZAĆ DLA CIEBIE PRZYDATNE C;
W związku z rozpoczynającym się (dla mnie dopiero jutro) nowym rokiem szkolnym (ponoć będę miała więcej godzin niż przeciętny nauczyciel x''p) oraz kolejną zmianą adresu nie wiem, jak wyjdzie z regularnością dodawanych notek (/.-)'' Nie chcę wcale straszyć czy zapeszać, bo przyznam szczerze, że wraz z nadejściem września Wen wrócił z wakacji i pisze mi się całkiem dobrze, całkiem sporo C: Niemniej, jako że spodobała wam się poniższa seria, zdecydowałam się rozszerzyć zakończenie i napisać część trzecią :D Ta ostatnia jest jeszcze w fazie tworzenia, a jako że, jak wspomniałam, z czasem może być teraz u mnie różnie (a nawet jak się on już pojawi to zapewne wykorzystam go na padnięcie na twarz i zaśnięcie ^^''), więc może być lekka obsuwa - pisząc to, mam na myśli, że następnym wpisem może niekoniecznie być "Pan i sługa". Nie drżyjcie jednak ze strachu zawczasu, gdyż muszę się pochwalić, że udało mi się napisać kilka innych, całkiem fajnych prac, z których również w miarę jestem zadowolona, więc jakoś przeżyjemy - bo chwilę, żeby zrobić "kopiuj-wklej" i coś opublikować to raczej już znajdę xp

Wiem, dziwnie się wyrażam... x''D Sama to zauważyłam... Po prostu jestem dziwnym człowiekiem x''p

Tymczasem, endżoj:

Tytuł: „Pan i sługa”
Tytuł alternatywny: „Król i demon”
Paring: Kai x Nihit (Killaneth) [gościnnie występuje Mia z Mejibray]
Typ: mini-seria
Część: 2/3
Gatunek: fantasy
Beta: -

 (…) Zazwyczaj para królewska posyłała jedno ze swoich dzieci odpowiedniej płci na obcy dwór, gdzie miało odbyć się ustawiane małżeństwo. (…) Mój starszy brat, Mia, dwa tygodnie temu został właśnie posłany na obcy dwór, co było równoznaczne z tym, że miałem się już z nim nigdy więcej nie zobaczyć. Przyjąłem tę wiadomość straszliwie źle. (…) Brat był jedynym członkiem rodziny, z którym czułem rodzinną więź. (…) Nawet się ze mną nie pożegnał. (…) Z jednej strony rozumiałem jego pobudki. Nie chciał mi nic mówić, gdyż wiedział, że będę odciągał go od tego pomysłu, że będę rozpaczał, a w ostateczności mogę nawet porwać się na coś głupiego. (…)
 (…) Zaczynałem dopiero przysypiać, kiedy nagle w mojej komnacie rozbłysło światło. (…) W powietrzu dało się wyczuć swąd palonego drewna. (…)
– Szlag by to! Idioto, mówiłem ci, żebyś nie kład sigili w takich miejscach! – usłyszałem oburzony głos (…).
- Kim jesteś? – zapytałem w końcu. – Jesteś przyjacielem Mii?
- No… - przeciągnął. – Chyba można tak powiedzieć – wzruszył ramionami. (…) - Spójrz na mnie jeszcze raz i powiedz głośno pierwsze słowo, które przychodzi ci do głowy (…).
A prawdą było, że pierwszym słowem, które przychodziło mi na myśl było „demon”. (…)
- Twoje imię? (…)
- Kai – przedstawił się (…).
- Czy istnieje jakaś szansa na to, że się dogadamy? – zapytałem z nadzieją. (…) – Narobię głupstw, a ty zabawisz się moim kosztem i dostaniesz wszystko, czego będziesz chciał w zamian za kilka odpowiedzi! Czy to nie jest korzystny układ? (…)
-  Więc ostatecznie w zamian za moją pomoc pozwalasz mi się wykorzystać w dowolny sposób? – uśmiechnął się szeroko. (…) - Świetnie (…). W takim razie zgadzam się na taki układ – wyciągnął w moją stronę zimną, bladą dłoń o długich palcach, z których każdy jeden zwieńczony był czarnym, długim i ostrym pazurem. – Umowa stoi? – upewnił się. Z wahaniem uścisnąłem jego rękę i skinąłem mu głową.
Będę tego żałował…
Z pewnością będę tego żałował… jak cholera.


- Więc… - zająknąłem się, nie mogąc nawet sklecić składnego zdania. Głos nagle uwiązł mi w gardle, rozbolała mnie głowa. Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem…
- Mówiłem, że najpewniej cię to zaboli – Kai wzruszył ramionami i wgryzł się w zielone jabłko o niemal tak intensywnej barwie jak jego oczy. – Ostrzegałem – mruknął, odwracając ode mnie wzrok i wyglądając przez okno.
Oto właśnie dowiedziałem się, że mój ukochany, starszy brat wiedział o słabości naszej rodziny już od dawna i nic mi o tym nie powiedział. Dorastał w przekonaniu, że to on obejmie władzę w naszej ojczyznie, podczas gdy ja zostanę wysłany na obcy dwór. Z tej racji traktował mnie pobłażliwie, spoglądał na mnie z góry. Otaczał mnie fałszywą opieką, abym miał w pamięci jak najwięcej dobrych wspomnień z jego osobą. Dzięki temu Mia chciał zagwarantować sobie płynny przesył informacji przez granicę. Jako dobry, młodszy braciszek miałem mu o wszystkim mówić. Miałem tęsknić za utraconymi, wspaniałymi czasami i być jego łącznikiem z obcym dworem. Miałem powtarzać jego słowa jak papuga obcym monarchom i liczyć, że ci w swej dobroci nie skarzą mnie na ścięcie. Mia planował dość agresywną politykę zagraniczną, która miała umocnić pozycję naszego kraju. Niemniej, nie zamierzał sam płacić za swoje decyzje. On w końcu miał bezpiecznie siedzieć w zamku. Osobą, która w razie niepowodzenia jego planów lub złego humoru innych władców miała pożegnać się z tym pięknym padołem łez, byłem ja.
Byłem narzędziem – a raczej miałem być narzędziem. Wytrenowanym kundlem, który grzecznie wykonuje polecenia swojego pana, nawet jeśli ten wydaje tak absurdalne rozkazy, jak pogryzienie sąsiada. Za podobny czyn ktoś jednak musiał zapłacić. Odpowiedzialność w tym momencie spadała tylko na moje barki. Właściciel psa miał bezradnie wzruszyć ramionami, tłumacząc się, że nie ma pojęcia, jak doszło do czegoś podobnego. W odpowiedzi na grzeczne wykonanie komendy miałem zostać tylko skopany, a potem w dodatku jeszcze potulnie wrócić do właściciela i wbić w niego szczenięce, pełne miłości spojrzenie. Mój ty dobroczyńco…
Informacja o wieku oraz preferencjach księżniczki z sąsiedniego kraju, którą poślubił mój brat również była znana wszystkim innym dużo wcześniej. Jak zwykle dowiedziałem się wszystkiego na końcu. Mia załamał się na wieść, że plany uległy zmianie i to on miał opuścić nasz rodzinny pałac. Małżeństwo zostało zaaranżowane już dawno temu. Brat usilnie starał się coś temu zaradzić. Szukał wszelkich możliwości, które pozwoliłyby mu odmienić swój los. Poszukiwał wśród przepisów prawnych, które z jakiejś racji mogłyby unieważnić małżeństwo lub wymusić zmianę pana młodego na moją osobę – na próżno. Próbował przekupstwa i oszustw, ale w ten sposób również niewiele zdziałał. W końcu zdesperowany zajął się magią, a w ostateczności nawet jej ciemniejszą odmianą. Według demona Mia próbował niemal wszystkiego – od zawrócenia czasu począwszy, przez zmianę swojego przeznaczenia i na zamianie nas osobowościami skończywszy. Nic jednak nie dało wymiernych rezultatów.
Nie mogłem uwierzyć, że osoba, z którą byłem tak blisko i dla której w istocie byłem gotów zrobić wszystko, oszukała i zdradziła mnie. Jakby tego było mało, była także gotowa poświęcić moją pozycję, zdrowie, a nawet i życie dla własnych celów i wygód! To ci dopiero wzorowy brat! Brunet nie omieszkał wspomnieć, że niektóre z przeprowadzanych przez Mię rytuałów były niebezpiecznie dla niego samego, a już w szczególności dla mnie. Próba zamienienia nas osobowościami mogła zrobić ze mnie warzywo albo mnie zabić. Odwrócenie przeznaczenia brata mogło doprowadzić do poważnych zmian w historii, przez co obecna rzeczywistość, jaką znałem, mogła już nigdy nie mieć miejsca i ulec totalnej zmianie. Mogłem się nawet nie urodzić… Mia wiedział o tym wszystkim i nie przejmował się tym. Nie dbał o mnie ani już nawet o siebie. Zawładnęła nim rządza władzy. Otumaniły go bogactwa i puste tytuły, dla których gotów był zbrukać swoje ręce krwią.
Teraz niejako przynajmniej już rozumiałem, dlaczego Kai pytał mnie, co mogę zaoferować mu w zamian za jego pomoc bezpośrednio od siebie. Chciał w ten sposób sprawdzić czy byłem tak samo pochłonięty przez szaleństwo jak brat. Mnie jednak udało się zachować zdrowy rozsądek… a przynajmniej taką miałem nadzieję…
Zagryzłem wewnętrzną stronę policzka aż do krwi. Ból pomagał chwilowo utrzymać łzy na wodzy. Nie chciałem płakać w obecności demona i odkrywać przed nim swoje kolejne słabości. Nie chciałem także wierzyć w jego słowa. Nie chciałem, żeby mój jedyny i ukochany brat okazał się być bezlitosnym dupkiem, który zamienił całe moje życie w teatrzyk cieni… Że też on wytrwał tyle lat w kłamstwie, że też się nie złamał…
Nic jednak nie przeczyło wersji wydarzeń przedstawionej przez bruneta. Co więcej, po usłyszeniu tej historii z jego ust wszystko jakby nabierało sensu. Dlaczego Mia był dla mnie zawsze taki dobry? Dlaczego inne rodzeństwa, a nawet kuzynostwa w rodzinach królewskich wybijały się wzajemnie w wyścigu o władzę? Dlaczego tylko my byliśmy inni i wyjątkowi? Dlaczego dotychczas żyłem w bajce? Wszystko stało się logiczne… Wcale nie byliśmy wyjątkowi, a ja nie żyłem w bajce. Po prostu nie byłem świadom toczącej się między nami wojny, gdyż żyłem w kłamstwie.
Co za idiota ze mnie! Że też nie połapałem się wcześniej!
- Cóż… Masz teraz już tylko dwa wyjścia – Kai zasiadł za stołem i przysunął sobie srebrną tacę z imbrykiem pełnym świeżo zaparzonej herbaty i ciasteczkami. – Możesz dalej pluć sobie w brodę i wyzywać się od tej mniej rozgarniętej części ludzkości albo przejść ponad tym – nalał sobie herbaty do filiżanki i zaczął jeść.
- Jasne, nie krępuj się – przewróciłem oczyma.
Teoretycznie była to moja przerwa na herbatę, a więc zarówno herbata jak i ciasteczka były moje, jednak nie zamierzałem teraz wykłócać się o to z demonem. Bardziej niż sam fakt, iż zajadał się właśnie moimi ulubionymi słodyczami przeszkadzała mi jego nie nosząca śladu skruchy postawa. Nie byłem przyzwyczajony do tego, żeby ktoś w mojej obecności zachowywał się tak frywolnie, a w dodatku nie okazywał mi ani odrobiny szacunku. Nawet rozmawiając z Mią musiałem pamiętać o kulturze i zasadach dobrego wychowania, nie mogłem sobie pozwolić na bycie spontanicznym… Brunet jednak nie miał takich problemów i nic sobie z tego nie robił.
- Herbatki? – zapytał przesłodzonym głosikiem. Nabijał się ze mnie. Ze mnie! Z księcia! Kto to widział, żeby odnosić się w ten sposób do spadkobiercy tronu?... w tej chwili w dodatku już jedynego?...
- Nie, dziękuję – burknąłem. Ukryłem twarz w dłoniach i potarłem ją nimi w zmęczonym geście. W głowie mi się to wszystko nie mieściło… - Co rozumiesz pod pojęciem „przejść ponad tym”? – dociekałem.
- Śmiem twierdzić, że Mia nie siedzi na tyłku bezczynnie i nie ociera łez mankietem rękawa tak jak ty – odezwał się z pełnymi ustami. – To szczwany lis – uśmiechnął się paskudnie. – Pewnie już próbuje wyrobić sobie jakieś chody na tym drugim dworze. Szuka popleczników, gra i kłamie tak, żeby przypodobać się osobom dzierżącym władzę i autorytet – wyjaśnił. – W końcu w tym jest najlepszy, nie? – sięgnął po kolejne ciastko. – Wszystkim zapewnie wmawia co innego, ale robi to z taką gracją i ostrożnością, że niełatwo jest się połapać – zanurzył ciastko w herbacie. – Znając go, pewnie dąży do objęcia faktycznej władzy na obcym dworze. On się nie podda. To nie w jego stylu – oświadczył pewny. – Będzie zdobywał kolejne kontakty i używał ludzi do własnych celów, a potem ich eliminował, kiedy nie będą mu już potrzebni – wrzucił do niewielkiej filiżanki cztery kostki cukru, które wystawały ponad taflę herbaty. Próbował rozgnieść je łyżeczką i rozmieszać napar, jednak szło mu to opornie. – W ten bestialski sposób utoruje sobie drogę do tronu. Będzie rządził twardą ręką i sprawował władzę opierającą się na strachu, przemocy i terrorze – rozlał trochę herbaty na blat. – Upss… - chwycił za chusteczkę. – Temu chłopakowi naprawdę daleko do anioła – prychnął. – Jego wygląd jest zwodniczy – uśmiechnął się zagadkowo.
- I co ja mam z tym zrobić? – zapytałem załamany.
- To samo, co on tylko tutaj – wzruszył ramionami. – Umocnij swoją pozycję. Kiedy Mia obejmie już władzę z pewnością przypomni sobie o bracie, którego nienawidzi za sam fakt istnienia – upił łyk przesłodzonego naparu. – Będzie próbował cię wygryźć lub po prostu zniszczyć… Chyba nawet obstawałbym bardziej za tym drugim – dodał po chwili. – Dysponując dużo większą siłą militarną niż ty z pewnością nie zawaha się najechać na twoje królestwo. Pokona cię i zajmie twoje miejsce, przyłączając waszą ojczyznę do ziem pod swoim panowaniem – wyjaśnił.
- Czy on naprawdę jest aż tak nieobliczalny, żeby najechać własną ojczyznę?! – wykrzyknąłem z niedowierzaniem.
- Kochany, to dopiero początek – demon machnął lekceważąco ręką. – No, ale wracając do twojego pytania… Ty masz to szczęście, że niejako tron już tylko na ciebie czeka. Nie musisz o niego walczyć, więc wystarczy, żebyś posadził na nim swoje szanowne siedzenie. Ty nie jesteś zwolennikiem terroru. Twoi ludzie to wiedzą; nie tylko służba, ale i reszta społeczeństwa. W przeciwieństwie do ciebie nawet zwykli mieszczanie i chłopi wiedzieli, że Mia wcale nie jest miły i kochany. Bali się go jak i zarówno czasów jego panowania. Ty nie wzbudzasz trwogi. Z waszej dwójki to ty jesteś ten dobry. Masz ich poparcie. Nie musisz ich zastraszać ani używać siły, żeby ci się podporządkowali – zauważył.
- Mam „od tak” zostać królem? – wytrzeszczyłem na niego oczy. – Przecież ja nic nie wiem o zarządzaniu państwem! Nigdy nie pchałem się do polityki! – zaoponowałem. – To Mia miał rządzić, a ja… - urwałem.
- Miałeś stać w jego cieniu – dokończył za mnie. – Serio nigdy ci to nie przeszkadzało? Nie wyobrażałeś sobie samego siebie na tronie? – niedowierzał. W odpowiedzi jedynie pokręciłem przecząco głową. – Nieźle cię wytresował… - mruknął ciszej, jednak i tak usłyszałem ten złośliwy komentarz. W rewanżu obrzuciłem towarzysza nieprzyjaznym spojrzeniem.
Mia nie pożegnał się ze mną nie dlatego, że bał się łez i lamentu. On po prostu nie chciał mnie widzieć. Uważał, że to wszystko moja wina. Gdyby mnie nie było, nie mógłby wyjechać na obcy dwór. Jako jedyny spadkobierca musiałby zostać na miejscu. Niczego mi nie mówił nie dlatego, że się o mnie martwił i nie chciał mnie zranić, ale knuł przeciwko mnie. Nie mogłem się z tym pogodzić…
Wtem rozległo się pukanie, a chwilę potem drzwi stanęły otworem. W ich progu pojawił się jeden z mężczyzn należący do służby.
- Książę, król i królowa chcieliby cię widzie… - urwał, spoglądając zszokowany na Kaia, który jakby nigdy nic chrupał właśnie ostatnie ciastko.
- Co? – burknął brunet. Po minie służącego widziałem, że już chciał wołać straż, jednak uciszyłem go gestem dłoni.
- Spokojnie – odezwałem się, zanim ten zdążył cokolwiek zrobić. – To mój gość – wyjaśniłem.
- Nikt nie anonsował się w odwiedzinach… - zauważył mężczyzna.
- To mój prywatny gość – upierałem się. – Mówiłeś, że król i królowa chcą mnie widzieć? – postanowiłem zmienić temat. Sługa skinął głową. – Zjawię się w sali tronowej za kilka minut – oświadczyłem i podniosłem się z siedziska. Mężczyzna zgiął się w głębokim ukłonie i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Ale miał głupią czapkę… - skwitował brunet.
– Kai – odezwałem się, sprawiając, że demon ponownie skupił na mnie uwagę. – Potrzebuję twojej pomocy – powiedziałem poważnie.
- W czym znowu? – zdziwił się. – I co tym razem za to dostanę? – wyszczerzył się przebiegle.
- Chciałbym, żebyś został moim oficjalnym doradcą – postawiłem sprawę jasno. – Wiesz dużo więcej ode mnie i znasz się lepiej na polityce. Chciałbym, żebyś mi doradzał i mnie uczył – spojrzałem na niego z niemą prośbą.
- Oj, głupi ty jesteś, mały Ni, oj głupi… - parsknął, odchylając się na krześle, tak, że tylko dwie tylne nogi dotykały podłogi. – Dopiero co wyszedłeś z łapsk jednego manipulatora, a już chcesz się na własne życzenie oddać drugiemu? – zaśmiał się pod nosem. – Nie masz chociażby nawet cienia dowodu na to, że powiedziałem ci prawdę. Skąd wiesz, że nie zmyśliłem całej tej historyjki? Zaprzepaścisz wszystkie szczęśliwe lata spędzone z bratem na rzecz jakiejś opowiastki nieznajomego? – prychnął. – Czy ty naprawdę chcesz być do końca swojego marnego życia kukiełką w rękach lalkarza? Nie umiesz myśleć samodzielnie? Chcesz być marionetkowym królem w dodatku we władaniu demona? – spojrzał na mnie ostro. – Rozumiem, że widmo odpowiedzialności, które na ciebie spadnie, może cię przerażać, ale żeby zaraz decydować się na tak idiotyczne posunięcie? – rzucił mi spojrzenie pełne przygany.
- Nie wiem, dlaczego tak naprawdę obserwowałeś Mię i nie liczę na to, że powiesz mi to właśnie teraz – odezwałem się spokojnie, pomimo tylu krytycznych słów, których musiałem wysłuchać. – Widzę jednak z pewnością jedno; nie znosisz mojego brata. Pałasz do niego czystą niechęcią – wytknąłem mu. – W jakiś sposób otworzył się przed tobą. Znasz jego słabości, które przede mną ukrywał – byłem stanowczy i nieugięty. – Tak jak powiedziałeś, Mia będzie eliminował kolejnych ludzi, którzy staną mu na drodze lub tych, których wykorzysta i którzy nie będą mu już dłużej do niczego potrzebni… jednak wyeliminowanie demona jest raczej ponad jego siły, zgodzisz się ze mną? – upewniłem się. – Masz zdolności, o których zwykli ludzie mogą tylko pomarzyć! Jesteś jedyną osobą, która może mu teraz poważnie zaszkodzić! – zauważyłem
- Jestem twoją kartą przetargową, dzięki której możesz pokonać brata… - mruknął. Niechętnie mu przytaknąłem. Nie chciałem tego tak ujmować… - Cóż, masz rację, że mając po swojej stronie demona zyskasz dużą przewagę nad Mią… - brunet wstał z krzesła. – Zaczynasz kombinować w dobrym kierunku, dzieciaku, ale nie tędy droga… - rzucił oschle, zamierzając bezceremonialnie wyjść.
- Kai, stój! Potrzebuję cię! – zastąpiłem mu drogę. – Nie mam pojęcia ani o prowadzeniu wojen, ani o własnym bracie! Potrzebuję twojej pomocy! – krzyknąłem desperacko. – Tym razem mam, co ci zaoferować w zamian! – złapałem go za ramię, kiedy próbował mnie wyminąć. Zainteresowany przystanął.
- Prosisz mnie o naprawdę wiele – założył ręce na piersi, lustrując mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Nie wycofałem się jednak. – Tym razem lepiej się postaraj. Potrzebuję czegoś więcej niż niewyraźnego przywileju żądania „czegoś” w razie potrzeby – przewrócił oczyma.
- Wszystko, co będzie należało do mnie, będzie należeć także do ciebie… – odezwałem się zdławionym głosem. Odwaga szybko ze mnie uleciała.
- Chwila!... Chcesz powiedzieć, że zamierzasz całkowicie oddać się w moje ręce? – demon wyglądał na zszokowanego. – Będziesz opętany! – wyrzucił ręce w powietrze. – Opętany przeze mnie! – podkreślił. – Będę mógł robić, co mi się będzie żywnie podobało! – puknął mnie palcem w czoło. – Pomyślałeś o tym chociaż przez chwilę? – ściągnął groźnie brwi. – Albo jesteś tak przerażony, że odjęło ci zdolność logicznego myślenia, albo…
- …albo nie chcę zginąć z ręki brata i nie zamierzam pozwolić mu zniszczyć naszego kraju – przerwałem mu, kończąc za niego zdanie. Byłem pewien, że w moich oczach lśniła determinacja.
Kai przyjrzał mi się jeszcze raz, jakby szukał w mojej postawie dowodu na to, że kłamię. W końcu jednak tylko spuścił głowę i westchnął ciężko.

***

Rozmowa z rodzicami potwierdziła wersję zdarzeń bruneta. Mia w istocie był okrutnikiem… Nawet matka z ojcem obawiali się, że kierowany furią prędzej czy później najedzie własną ojczyznę. Chcieli mnie o tym uprzedzić…
Przyznali także, że lud świadom był tego, jakim człowiekiem był starszy z synów pary królewskiej. Ponoć nikt nie pałał do niego uwielbieniem i miłością. W istocie wychodziło na to, że tylko ja przez te wszystkie lata pozostawałem ślepy na jego prawdziwą osobowość…
Jeśli Mia w istocie dorwie się do realnej władzy w sąsiednim państwie, to nie mamy z nim żadnych szans. Nie mieliśmy wystarczającej ilości wojska. Całe nasze społeczeństwo nie było tak liczne jak wroga armia! Wynikało to oczywiście z dysproporcji w wielkości terytoriów… Mia znał wszystkie nasze sekrety, poufne informacje… Nie mogliśmy podpisywać z nim paktów, obiecując mu przy tym gruszki na wierzbie. Znał nasze możliwości. Jeśli nawet zgodziłby się na wstrzymanie działań wojennych, to z pewnością postawiłby nam takie warunki utrzymania pokoju, że ludzie w naszym kraju cierpieliby głód i niedostatek. Nie mogliśmy na to pozwolić…
Król z królową już załamywali ręce, jednak w tym momencie przedstawiłem im rozwiązanie problemu, na które sam wpadłem. Wszystko dokładnie im wytłumaczyłem. Nie byli z tego powodu zadowoleni, jednak ostatecznie zgodzili się, uznając, że znajdujemy się w sytuacji podbramkowej. Jak powszechnie wiadomo, tonący brzytwy się chwyta, a para królewska, której korona już prawie spada z głowy, oddaje jedno ze swoich dzieci pod patronat demona, żeby móc prowadzić wojnę z drugim.
Rozmowy skończyły się dopiero późnym wieczorem. Kiedy w końcu wyszedłem z sali tronowej byłem już wykończony. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Nie marzyłem już o niczym innym, jak o położeniu się do łóżka.
Wszedłem do własnej komnaty i zapaliłem tylko tyle świec, żeby nie przewrócić się o meble skrywające się pod kocem ciemności. Nachyliłem się nad misą z wodą stojącą na toaletce, aby obmyć twarz. Spojrzałem we własne, zmęczone, ociekające wodą odbicie.
- Jak poszły negocjacje? – Kai nagle pojawił się znikąd, przyprawiając mnie niemal o zawał serca. Podskoczyłem jak oparzony.
- Dobrze – mruknąłem, uspokajając się. – Zresztą niepotrzebnie pytasz. Przecież wiem, że stałeś za ścianą i podsłuchiwałeś – uśmiechnąłem się niemrawo i wytarłem twarz ręcznikiem. Brunet również uśmiechnął się samymi kącikami ust w odpowiedzi. – Dlaczego tak właściwie nie polubiłeś Mii? – zapytałem po chwili.
- Ludzie tacy jak on sieją zamęt i chaos w świecie… Zabierają mi robotę – uśmiechnął się sztucznie. – Przez nich nie mam, co robić – usiadł na krawędzi łóżka. – W takim wypadku poczuwam się do odpowiedzialności odciążenia tego świata od twojego braciszka i jemu podobnych – założył nogę na nogę.
- Przecież sam mogłeś się go pozbyć. Zapewne miałeś ku temu wiele okazji – zauważyłem. – Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej? – dopytywałem.
- Właściwie to chciałem nastawić cię przeciwko niemu – rozłożył ręce. – Chciałem, żebyś to ty go pokonał. To by go bardziej dotknęło. Upokorzenie odcisnęłoby na nim swoje piętno – wyjaśnił. Przez dłuższą chwilę analizowałem jego słowa.
- Jakim magiem jest Mia? – zapytałem znienacka.
- Słucham? – demon zdziwił się tak nagłą zmianą tematu. – Ach… - mruknął. – Obawiam się, że całkiem niezłym jak na człowieka – skrzywił się nieznacznie. Nawet sama istota nadprzyrodzona przyznała, że mój brat był dobrym magiem… W takim razie jak daleko sięgały jego umiejętności? – Nie bój się, nie zaszkodzi ci za sprawą magii – uspokoił mnie. – Obejmę cię moją ochroną. Wyczuję, jeśli będzie chciał cię w jakiś sposób skrzywdzić. Będę cię chronił – obiecał.
- Tak jak wcześniej? – zapytałem niepewnie. Kai spojrzał na mnie wręcz spłoszony. – Sam przyznałeś, że Mia jest niezły, jeśli chodzi o magię… Jeśli nawet ty tak uważasz, to nie myślę, żeby mógł po prostu spartolić jakiś rytuał „od tak sobie” – przyjrzałem mu się uważniej. – Wszystko, czego próbował było bezskuteczne, bo… to ty mu uniemożliwiałeś działanie… to dlatego go „odwiedzałeś”… prawda? – upewniłem się. Demon przymknął na moment powieki i pogłębił delikatny uśmiech, który błąkał się po jego ustach. Ostatecznie w końcu skinął mi głową.
- Jesteś całkiem bystry… - mruknął. Drgnąłem. Nie byłem przyzwyczajony do słuchania komplementów z jego strony.
- D-dziękuję… - wydusiłem z siebie z trudem.
- Połóż się już – wstał. – Nie będę ci już więcej zawracał dziś głowy. Przyjdę jutro. Wtedy, jeśli się nie rozmyślisz, przeprowadzimy rytuał wiążący – wskazał na mnie i na siebie. – Dziś jest już za późno. Poza tym jesteś zmęczony, a potrzebuję twojej uwagi i skupienia – podszedł do mnie. Stanął tak blisko, że czułem jego gorący oddech na policzku. Jego oczy wręcz żarzyły się w ciemności. – Radzę ci jeszcze raz zastanowić się czy chcesz się oddać w moje ręce. Potem nie będzie już odwrotu. Będziesz na mnie skazany  - był zadziwiająco poważny.
Zachowywał się inaczej; zupełnie jak nie on. Nie przypominał już tego wszystko lekceważącego, nieco niezdarnego demona o specyficznym poczuciu humoru. Po tej zmianie mogłem wywnioskować, że podchodził do sprawy bardzo poważnie.
W odpowiedzi skinąłem mu głową.
- Dobranoc… - pożegnałem się. - …i dziękuję… - dodałem ciszej.
Brunet odwrócił się przez ramię i rzucił mi ostatnie spojrzenie, po czym bez słowa wyszedł z mojej komnaty.

***

- To pieczęć wiążąca – wyjaśnił Kai, wskazując na czarny malunek na mojej klatce piersiowej między połami rozpiętej, białej koszuli. – Dzięki niej będziesz pod moją kontrolą – wstał z klęczek i otrzepał ręce.
- Czemu ten pentagram jest inny? – zapytałem, rozglądając się po nakreślonych czarną kredą, misternych znakach dookoła mnie.
Właśnie stałem w środku pentagramu, mimo iż przecież jeszcze nie tak dawno temu sam demon zabronił mi tego. Starałem się nie ruszać, żeby nie zetrzeć żadnych, kreślonych w pocie czoła mojego towarzysza symboli.
- Bo służy czemu innemu – sprostował. – Tamten – wskazał na pobliski, tak bardzo różny pentagram wypalony w drewnianym parkiecie – służy do transportu, a ten jest rytualny – rozejrzał się w poszukiwaniu opasłej, czarnej księgi w grubej, tłoczonej w białe wzory okładce, którą przyniósł dziś ze sobą. – To długa inkantacja, więc trochę to zajmie – uprzedził. – Nie powinno jednak boleć – uspokoił mnie i położył tuż przed pentagramem okrągły, kamienny dysk.
Dysk ten jednak znacznie różnił się od sigili, z którymi już nieco zdążyłem się zapoznać. Kamienna tablica była o wiele większa od demonicznej pieczęci, a więc miała średnicę równą mniej więcej mojemu przedramieniu. Jej powierzchnia nie była idealnie równa, ale wypukła, przez co przypominała kroplę deszczu na szybie. Gęsto pokrywały ją dziwne symbole, które zostały głęboko wyryte w kamieniu i układały się w spiralę.
- A to, co to jest? – zapytałem.
- Talerz spirytystyczny – odparł niemrawo. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. – Na razie się tym nie przejmuj, okej? – westchnął. – Po prostu zdaj się na mnie. Jak wszystko pójdzie dobrze i zajdzie taka potrzeba, to kiedyś ci to wszystko wytłumaczę – obiecał. – Więc teraz stój i się nie ruszaj, jasne? – upewnił się. Przytaknąłem. – I nie odzywaj się. Muszę się skupić – burknął.
Kai zaczął przemawiać w języku, którego nie znałem i którego z pewnością nie byłem nawet w stanie powtórzyć. Jego głos stał się niższy, bardziej zachrypnięty. Mrucząc pod nosem niezrozumiałe dla mnie wersety, wodził palcami po wypukłych symbolach na talerzu spirytystycznym. Wyglądało to tak, jakby jego opuszki samoistnie odnajdywały odpowiednie znaki… albo przynajmniej chciałem wierzyć, że te były odpowiednie…
Pentagram rozbłysnął słabym, fioletowym blaskiem. Przełknąłem z trudem. Z niezrozumiałych powodów ufałem demonowi, ale i tak się bałem. Powietrze wokół mnie zaczęło gęstnieć. Oddychałem z trudem. Brunet recytował coraz szybciej. Cały czas kucał nad kamiennym talerzem, jednak, o zgrozo, zauważyłem, że coś chyba poszło nie tak. Kai jakby skulił się w sobie i zadrżał z bólu, jednak nie przestawał wypluwać z siebie ciągu niejasnych dla mnie słów. Już chciałem się ruszyć, dotknąć jego ramienia i zapytać czy wszystko w porządku – w końcu był na wyciągnięcie ręki! – jednak przypomniałem sobie jego nakazy i umęczone spojrzenie. Ja, w przeciwieństwie do Mii, byłem beznadziejny, jeśli chodziło o magię. Nie miałem o niej zielonego pojęcia. Faktycznie, lepiej było zostawić wszystko zawodowcowi i nie wtrącać się.
Między nami powstało coś na kształt półprzezroczystej, niematerialnej ściany, która była lekko zabarwiona na fioletowo. Pentagram został zamknięty przez falującą i drżącą błonę, w której zostałem uwięziony. Przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Moje serce przyspieszyło. Starałem się oddychać równo i głęboko, żeby się nieco uspokoić, jednak to nie było takie proste.
Demon już całkiem schrypł, tak, że już nie wiedziałem czy w ogóle przemawia w jakimkolwiek języku, czy po prostu już tylko bezsensownie jęczy i chrypi, wydając z siebie przypadkowe dźwięki. Znów zadrżał i tym razem padł już na kolana. Zgiął się, jakby ktoś kopnął go w brzuch. Tym razem już zdecydowanie zaczął jęczeć z bólu. Przestraszyłem się nie na żarty, mimo iż mnie nic nie bolało. Brunet obiecywał, że wszystko powinno pójść bezboleśnie. Oczywiście cieszyłem się, że nie cierpiałem, ale jakoś nie cieszył mnie już tak widok pokładającego się z bólu mojego towarzysza. Nie chciałem, żeby stała mu się krzywda. Spanikowałem. Nawet jeśli rytuał ten dla mnie pozostawał bezbolesny, to demon powinien poinformować mnie, że dla niego on już taki nie będzie. Teraz już nie wiedziałem czy tak właśnie miało to wszystko wyglądać, czy coś było nie tak…
Kai krzyknął krótko i wtem… jego postać została okryta wielkim, czarnym skrzydłem. Nawet mając rozmazany widok za sprawą tej dziwnej bariery, mogłem z całą pewnością stwierdzić, że było to skrzydło. Tak, skrzydło i nic innego. Zamurowało mnie. Widziałem nawet niewyraźne kontury pojedynczych piór…
Demon podniósł się na równe nogi z wysiłkiem. Upuścił księgę na podłogę i dalej najprawdopodobniej mamrocząc już z pamięci, przekroczył linię pentagramu. Nim zdążyłem mu się chociażby przyjrzeć, złapał mnie za dolną szczękę i otworzył mi usta. W następnej już chwili przywierał do nich swoimi. Nie całował mnie jednak. Miałem wrażenie, jakby wyciągał coś ze mnie przez gardło i jednocześnie w drugą stronę coś we mnie wpychał. Nie było to bolesne, ale z pewnością nie należało to również do przyjemnych doznań. Łzy stanęły mi w oczach, gdyż miałem wrażenie, jakbym się krztusił. Momentalnie poczułem się zmęczony – do tego stopnia, że aż ugięły się pode mną nogi. Chwyciłem wyższego ode mnie bruneta za ramiona i uwiesiłem się na nim, żeby nie upaść.
Nie wiedziałem, jak długo to wszystko trwało. Miałem wrażenie, jakbym na chwilę odleciał gdzieś myślami albo nawet zemdlał, bo w mojej pamięci powstała niewielka luka. Następną rzeczą, którą już pamiętałem, był moment, kiedy Kai odsunął się ode mnie i wszystko z miejsca ustało. Bariera okalająca pentagram opadła i zniknęła, podobnie jak i fioletowe, mdłe światło. Obaj, dysząc ciężko, upadliśmy z hukiem na podłogę.
Z niepokojem spojrzałem na towarzysza. Demon wręcz charczał z wysiłku. Położył się na podłodze i regulował ciężki oddech. Z jego pleców wciąż sterczało wielkie, czarne skrzydło, którym okrył się niczym prowizorycznym kocem. Niepewnie przysunąłem się do niego i położyłem dłoń na jego ramieniu. Chwilę potem jednak przesunąłem ją na jego czoło. Był rozpalony. Jego policzki płonęły jak w wysokiej gorączce. Na szyi wystąpiły mu z wysiłku ciemne, niemal czarne żyły.
- W porządku… - mruknął.
Nie mogłem wydusić z siebie słowa. Miałem wrażenie jakbym miał zdarte gardło i wepchnięty kij od szczotki do przełyku. Jedynie potrafiłem skinąć mu głową.
Obrzuciłem go uważnym spojrzeniem raz jeszcze. Tym razem zauważyłem, że spod czarnego skrzydła wystaje także drugie, dużo mniejsze i białe. Oba kładły się na jego lewy bok ciała, zupełnie tak jakby jedno z nich zostało przetrącone. Mniejsze, białe skrzydło wyglądało jak usychający kikut.
- Musiałem przybrać pełną formę, żeby przeprowadzić rytuał – wyjaśnił. Znów kiwnąłem mu głową.
- Nie mówiłeś, że masz skrzydła… - wypomniałem mu. – Czy ty… - zająknąłem się.
- Nie, nie mogę latać – uśmiechnął się, domyślając się, o co chcę zapytać. – Takie atrakcje są zarezerwowane wyłącznie dla aniołków. Ja jestem potępieńcem. Zabrali mi całą frajdę – zaśmiał się, choć w tej chwili jego śmiech przypominał suchy kaszel. – Chodź tu – przywołał mnie gestem ręki. Posłusznie przysunąłem się jeszcze bliżej. Brunet sięgnął mojej koszuli i pociągnął za jej materiał, obrzucając spojrzeniem wymalowaną na moim torsie pieczęć. – Będziesz musiał to ukrywać – zaznaczył. – To znak naszej umowy.
Przytaknąłem i zmęczony opadłem na pierś bruneta, który przygarnął mnie do siebie i objął jedną ręką w pasie. Okrył mnie też czarnym skrzydłem, jakby chciał mnie przed czymś ochronić lub obawiał się, że zmarznę. Przymknąłem na moment powieki, wsłuchując się w jego głucho dudniące serce, które powoli już się uspokajało. O dziwo czułem się zaskakująco dobrze w jego ramionach…

***

Mijały godziny, dni, tygodnie… wszystko to spędzone na umacnianiu naszej pozycji politycznej, wojska oraz prób utworzenia koalicji z sąsiadem zza drugiej granicy, z dworem, gdzie, całe szczęście, Mia nie zdążył jeszcze postawić nogi. Całymi dniami przesiadywałem z Kaim w pałacowej bibliotece. Wspólnie wymyślaliśmy taktyki, opracowywaliśmy strategie, przygotowywaliśmy się na wszelkie ewentualności, aby nie pozwolić mojemu bratu nad atak z zaskoczenia. Spisywaliśmy pomysły, pisaliśmy oficjalne listy, kreśliliśmy mapy, umawialiśmy się na oficjalne audiencje… na których ostatecznie jednak pojawiałem się zawsze sam. Co dziwne demon nie garnął się ochoczo do ogłaszania światu, iż niejako ma on ogromny wpływ na politykę mojego państwa. Usunął się w cień. Zarządzał wszystkim z ukrycia, pozwalając myśleć osobom postronnym, że to ja jestem młodym i sprytnym władcą dzierżącym władzę. Tak naprawdę to on rozdawał karty. Ja miałem dużo mniej do powiedzenia, jednak nie mogłem narzekać jakoby brunet korzystał nagminnie z tego przywileju. Nie pastwił się nade mną, nie wypominał mi mojej niższej pozycji, nie wywyższał się, nie żądał uwielbienia… był pomocny. Z jakiś względów zacząłem myśleć, że zależy mu na wygraniu tej sprawy tak samo mocno jak i mnie… o ile nawet nie bardziej. Z tej racji z kolei domyślałem się, że między demonem a moim bratem musiało dojść do jakiegoś spięcia, co Kai rozpatrywał w kategorii uszczerbku na własnym honorze. Nie mówił o tym, ale to dało się wyczuć. Nie dopytywałem jednak. Nie chciałem go rozzłościć ani tym bardziej rozproszyć, kiedy tak bardzo starał się, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Co dziwne, wszystko szło gładko. Właściwie to jak po maśle.
W przypływie szczerości podsyconej nieco zbyt dużą ilością wina stary król sąsiedniego państwa wyznał mi nawet, że przyjął z ulgą wiadomość o tym, że to jednak ja obejmę tron, a nie mój brat. Wyznał, że nie chciałby się użerać z Mią, a byłoby to nieuniknione, gdyby władza skupiła się w jego ręku. Byłem zdziwiony słowami siwiejącego już monarchy, ale znalazłem w nich też jakąś otuchę. Znaczyło to, że miałem jakieś szanse na to, aby uzyskać jego wsparcie, kiedy przyjdzie postawić mi się bratu.
Wciąż nie objąłem oficjalnie władzy, gdyż koronacja jeszcze się nie obyła, ale zarówno w kraju jak i za granicą wszyscy zgodnie uznali mnie za prawowitego władcę… albo przynajmniej tak twierdził brunet, który krążył po bliższych i dalszych ziemiach, czasem zabierając mnie ze sobą i tym samym niesamowicie skrócając nasz czas podróży. Dzięki poruszaniu się za pomocą pentagramów nie musieliśmy spędzać całych dni, a może i tygodni w karecie. To było ważne, bo w końcu nie mieliśmy nadmiaru wolnego czasu. Dzięki temu wszystko szło szybko i sprawnie.
Moi rodzice próbowali nas wspierać swoimi pomysłami i doświadczeniem, jednak nie byli zbyt pomocni. Zazwyczaj rzucali pomysły nie w czas, a więc wtedy, kiedy ja z Kaim już dawno zdążyliśmy o tym pomyśleć i wprowadzić plan w życie lub odrzucić go, stwierdzając, że jednak nie jest to najlepsze wyjście. Poza tym nie ukrywałem, że nie za bardzo chciałem zdawać się na ich mądrości. Byli słabi. Popełnili w życiu wiele błędów. Powielali błędy przodków zamiast ich unikać lub z nimi walczyć. Ja chciałem być inny. Mogłem być silny. W końcu miałem przy sobie prawdopodobnie najlepszego, demonicznego doradcę i ochroniarza w jednym. Nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji.
Fioletowe światło zgasło. Mnóstwo papierów zalegających na stole poderwało się w powietrze za sprawą podmuchu towarzyszącemu przejściu przez pentagram. W sąsiednim królestwie pogoda nie dopisywała…
Właśnie dopiero co wróciliśmy z kolejnej audiencji. Byłem wykończony całą tą szopką, negocjacjami i kurtuazyjnymi rozmowami. W tym momencie niesamowicie doceniałem to, że z Kaim mogłem rozmawiać swobodnie. Nie musiałem silić się na żadne grzeczności. Kiedyś irytował mnie jego sposób wysławiania się i brak choćby śladowych oznak szacunku względem mojej osoby, jednak obecnie dzięki temu mogłem się nieco zrelaksować. Przynajmniej przy nim jednym mogłem być sobą. Poza tym obalenie sztucznie wniesionej ściany grzeczności i kurtuazji pozwoliło nam się do siebie zbliżyć. Zapatrywałem się na niego jak na prawdziwego przyjaciela.
- Wiesz, co zrobię, jak to wszystko już się skończy? – zapytał brunet, odsuwając sobie krzesło i opadając na nie ciężko. Nie czekał na moją odpowiedź i od razu kontynuował. – Upiję się do nieprzytomności… - sapnął ciężko.
- A ja ci będę polewał – zaśmiałem i dosiadłem się. Brunet spojrzał na mnie zdziwiony.
- Serio? – niedowierzał.
- Należy ci się – przytaknąłem. – Ciężko pracujesz. Bez ciebie nigdy bym tyle nie zdziałał – oparłem się o stół i przeczesałem palcem zmierzwione, zroszone przez panującą w sąsiednim królestwie burzę włosy. Demon zamrugał kilkakrotnie zbity z tropu, jednak chwilę potem uśmiechnął się niemal błogo.
- Szybko się zmieniłeś z zadufanego księcia w całkiem dobrego dzieciaka – pogładził mnie po głowie. – Może będą z ciebie ludzie… - zaśmiał się. – Dobra, zbieraj się do spania – zarządził. – Rano powtórka z rozrywki, więc oczekuję, że będziesz w pełni sprawny fizycznie i umysłowo. Wyśpij się – polecił.
- Jasne… - mruknąłem i podniosłem się z siedziska. Przeciągnąłem się i ziewnąłem.
- Serio, nie mogę uwierzyć… - mruknął. Spojrzałem na niego z niemym pytaniem. – Zrobiłem z ciebie normalnego dzieciaka! – klasnął uradowany w dłonie. – Nawet zacząłeś się zachowywać jak człowiek! – parsknął. – Od dziś powinieneś mi mówić „cudotwórco” – zachichotał.
- Sam zauważyłem, że mnie zmieniłeś… - przyznałem nieco niechętnie. – Ale chyba nie było ze mną znowu AŻ tak źle, co? – szturchnąłem go w ramię biodrem i jeszcze na chwilę oparłem się o kant blatu. Byłem tak zmęczony, że nawet nie chciało mi się iść do mojej komnaty.
- Nie no… AŻ tak źle to chyba nie było… - przyznał. – W końcu daleko ci było do Mii – wzruszył ramionami. – Zawsze dobry był z ciebie dzieciak, ale wcześniej byłeś bardziej rozpuszczony i arogancki – wyszczerzył się. – Teraz zdaje się, że trochę dorosłeś… - powiedział jakby… z uznaniem? – No, my tu gadu-gadu, a czas leci! – popchnął mnie w kierunku wyjścia. – Idź już spać, bo ja też chciałbym jeszcze dzisiaj zmrużyć oko…
- Już idę, idę – mruknąłem. Już nawet przestało mi przeszkadzać, że traktował mnie jak duże dziecko. W sumie w porównaniu z nim… faktycznie byłem niedouczonym dzieciakiem. – Dobrano… - urwałem. – A, właśnie – zatrzymałem się już przy drzwiach, odwracając do rozmówcy przodem.
- Czego znowu? – burknął zmęczony.
- Tak właściwie to, gdzie ty znikasz na noc? – zapytałem. – Gdzie śpisz? Wracasz do domu?
- Nie – pokręcił głową. – Skakanie między wymiarami jest męczące – przyznał. – Poza tym już samo przemieszczanie są po Ziemi przy pomocy pentagramu z tobą w roli pasażera jest dla mnie wyczerpujące – potarł zaspane oczy. – W dodatku urządzamy sobie takich skoków przynajmniej kilka dziennie… Nie wiem czy nawet miałbym teraz wystarczająco dużo energii, żeby przejść z wymiaru ludzkiego do mojego – wyjaśnił.
- Więc gdzie zostajesz na noc? – dopytywałem.
- Zatrzymałem się na jakiś czas w gospodzie w mieście, żeby być bliżej ciebie – wzruszył ramionami i podniósł się z miejsca. – Spokojnie! – uniósł dłonie w obronnym geście. – Maskuję się ze swoim wyglądem, więc nikt nie wie, że jestem demonem, a już tym bardziej, że ci pomagam! – uspokoił mnie, zapewne widząc panikę w moich oczach. – Wszyscy myślą, że jestem zwykłym przejezdnym – machnął lekceważąco ręką. - Będę się już zbierał – oznajmił.
- Zaczekaj – podszedłem do niego. – Nie musisz przecież spać w gospodzie. Ukrywanie się i codzienne spacery z miasta do pałacu też pewnie dają ci się we znaki – zauważyłem. – Zostań tutaj – zaproponowałem. – W pałacu możesz być sobą. Nie musisz się ukrywać – uśmiechnąłem się delikatnie na zachętę. – No i jakby nie patrzeć będziesz też bliżej mnie, więc będzie ci mnie łatwiej chronić – próbowałem przemówić mu do rozsądku, gdyż nie wyglądał na przekonanego.
- W sumie… faktycznie… Byłoby miło, gdybym nie musiał rozszerzać pola ochronnego do rozmiarów Jeziora Płomieni, żeby obejmowało również ciebie, kiedy ja jestem w mieście… - mruknął. – Pewien jednak jesteś, że chcesz, abym z tobą został? – upewnił się.
- Oczywiście – przytaknąłem. – Każę służbie przygotować dla ciebie pokój i…
- Niepotrzebnie – przerwał mi. – Będę spać w twoim – oznajmił z trudnym do zinterpretowania uśmieszkiem.
- Co? – zdziwiłem się. – Ale to… nietaktowne… - zauważyłem nieco speszony.
- Możliwe – wzruszył ramionami. – Ja jednak nie dbam o takie rzeczy – rozłożył bezradnie ręce. – Poza tym wtedy będę mógł zminimalizować pole, więc w końcu może uda mi się trochę odpocząć – mruknął. Wiedział, że już mnie kupił, że zyskał sobie moją sympatię i że się o niego martwiłem. Podpuszczał mnie…
- Ale…
- Ostatnim razem pozwoliłeś mi zażądać od siebie czegokolwiek w dowolnym czasie, pamiętasz? – wypomniał mi z szarlatańskim uśmiechem. Niechętnie skinąłem mu głową. – No właśnie – jego uśmiech dodatkowo pogłębił się.
- Chcesz zmarnować ten przywilej na coś tak błahego? – zdziwiłem się.
- „Błahego”? – powtórzył z niedowierzaniem. – Skarbie, należysz do mnie – położył mi rękę na ramieniu. – A więc to oznacza, że musisz wykonywać moje rozkazy czy tego chcesz, czy też nie – błysnął zębami w uśmiechu. – Jest to też równoznaczne z tym, że twoja poprzednia nagroda za moją pomoc absolutnie straciła dla mnie wartość w świetle nowej – ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia mi śmiechem prosto w twarz na widok mojej miny. – Użyłem tego argumentu tak tylko „proforma” – zachichotał.
- Mhm… - udało mi się wydusić z siebie tylko mruknięcie.
Przeszliśmy do mojej komnaty. Brunet co chwila chichotał pod nosem, starając się nie parsknąć głośno śmiechem. Ja szedłem na współ speszony i na wpół zażenowany. Dobrze, że przynajmniej już jakiś czas temu odprawiłem służbę, dlatego ta mi nie pomagała przy wieczornej i porannej toalecie, bo gdyby zobaczyli nas razem w moim pokoju… Uch, aż nie chciałem o tym myśleć! W każdym razie z pewnością przestaliby już uważać, że Kai był jedynie moim „prywatnym gościem”, jak to zazwyczaj go tłumaczyłem. Albo przynajmniej mogli to opacznie zrozumieć…
Przed snem tylko obmyłem twarz i przebrałem się w strój do spania. Było zdecydowanie zbyt późno na grzanie wody i kąpiel. Obiecałem sobie, że wstanę z samego rana, żeby zrelaksować się chociażby przez chwilę w gorącej wannie… no i oczywiście, żeby się odświeżyć i jakoś prezentować przed kolejnymi autorytetami, z którymi czekały mnie sztywne rozmowy pełne kłamstw i oszustw.
Ułożyłem się już do snu. Przesunąłem się na jedną ze stron łóżka, żeby zrobić miejsce dla demona. Teraz to już nie byłem taki pewien, co do swojej poprzedniej decyzji… Może lepiej było siedzieć cicho? W sumie Kai nie użalał się nad tym, że musiał sypiać w gospodzie… Chociaż z drugiej strony nie użalał się w ogóle na nic, jednak powiększające się cienie oraz opuchlizna pod jego oczami, a także niezdrowa bladość cery wskazywały na to, że był naprawdę wyczerpany. Nie mogłem być już więcej takim samolubnym dupkiem. Nie chciałem upodobnić się do brata. Dobra, znaleźliśmy się w dość niezręcznej sytuacji, ale w końcu to nic takiego. Kai to tylko Kai… a przynajmniej tak chciałem sobie wmówić…
Usłyszałem za sobą ciche kroki i szelest ściąganego ubrania. Z jakiś niezrozumiałych dla mnie powodów moje serce zabiło mocniej, a w gardle pojawiła się nieznośna gula, która utrudniała mi przełykanie. Mocno zacisnąłem oczy i wtuliłem twarz w poduszkę, chcąc jak najszybciej zasnąć i nie myśleć o niczym dziwnym. A teraz niestety miałem bardzo dużo dziwnych myśli w głowie, o które wcześniej bym się nie posądzał…
Poczułem, jak materac ugina się pod ciężarem mężczyzny. Brunet szybko wsunął się pod przykrycie i, ku mojemu zdziwieniu, przysunął się do mnie. Właściwie to nawet objął mnie od tyłu z racji, że leżałem odwrócony do niego plecami. Oparł czoło o mój kark.
- Dobranoc… - szepnął i dałbym sobie rękę uciąć, że przez krótką chwilę czułem jego usta na odsłoniętym ramieniu.
Kai zacisnął palce na materiale mojego ubrania. Nie miałem, jak mu się wyrwać ani odsunąć. Co gorsza, nie minęła chwila, a poczułem na szyi jego ciepły oddech. Był głęboki i miarowy. Demon z pewnością z miejsca zasnął. To tylko dowodziło tego, jak bardzo musiał być zmęczony.
Obrzuciłem spojrzeniem jego dłoń. Nagie przedramię. Zdjął górną część garderoby. Odwróciłem się w jego objęciach na tyle, na ile mogłem. Kątem oka w ciemności mogłem dostrzec jeszcze tylko również odsłonięte ramię. Nie było mowy o pomyłce. Właśnie leżał przy mnie półnagi demon. Cudownie.
Jak na złość mojej koszuli nocnej zachciało się podwijać, przez co czułem bezpośredni dotyk gorącej skóry bruneta na własnej. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze. Kai obejmował mnie ciasno, był tak blisko… Nie mogłem przez to logicznie myśleć! Mój oddech spłycił się, serce jeszcze przyspieszyło. Zagryzłem wargi.
Wiedziałem, że jeszcze gorzko pożałuję tego bratania się z demonem…

***

Rano, jak zwykle dzięki niezasłanianiu okien, obudziłem się wraz z brzaskiem słońca. Po odgłosach niosących się echem po pałacowych korytarzach mogłem wywnioskować, że nie tylko ja już wstałem. Służba zapewne już przygotowywała śniadanie.
Kai jednak spał snem sprawiedliwego. Całe szczęście przez noc jego uścisk nieco zelżał, przez co udało mi się wyswobodzić z jego objęć na tyle delikatnie, żeby go nie obudzić. Po cichu wyszedłem z komnaty i przywołałem do siebie jednego ze służących, nakazując mu nagrzać wodę na kąpiel.
Po pewnym czasie siedziałem już w wannie gorącej wody. Temperatura sprawiła, że ponownie stałem się śpiący. Nie wyspałem się. Co prawda brunet nie stwarzał kłopotów w nocy, jednak potrzebowałem po prostu więcej czasu dla siebie. Niestety, tego nie miałem w zapasie. Musiałem jeszcze się przygotować. Przecież dzisiaj znów czekają mnie „urocze” wernisaże…
Rozparłem się w wannie i odchyliłem głowę do tyłu, przymykając na moment powieki. Zachodziłem w głowę, jak kiedyś mogłem znosić podobne życie i cieszyć się z tego. W przeszłości nie mogłem doczekać się balów i innych spotkań towarzyskich. Lubiłem rozmawiać o muzyce i sztuce ze znanymi politykami. Komentowałem najnowsze sztuki wystawiane na deskach teatru z konsulami. Zachwycałem się miłosnymi poematami z innymi członkami rodzin królewskich. No tak, teraz już rozumiałem… Kiedyś lubiłem podobne spędowiska, bo w gruncie rzeczy nie robiłem na nich nic. Prowadziłem nic nieznaczące rozmowy, grałem na fortepianie, jadłem i piłem… niemal jak świnia w chlewie. Jedyną rzeczą, która odróżniała mnie od najprzeciętniejszego w świecie świniaka był fakt, iż potrafiłem zachować się kulturalnie, zasłaniałem się sztywnymi formułkami grzecznościowymi, kiwałem głową oraz unosiłem kieliszek z winem w geście toastu. Dla mnie to była zabawa. Teraz jednak nie byłem już zwykłym, rozpuszczonym dzieciakiem i nie wypadało mi się bawić. Teraz to była praca.
Wtem drzwi do łazienki otworzyły się. Drgnąłem wystraszony, gdyż nagły dźwięk wyrwał mnie z wiru myśli. Zdziwiony obróciłem się przez ramię w każdej chwili gotów zganić kogoś ze służby, kto ośmielił się mi przeszkadzać. Przecież wyraźnie zaznaczyłem, że nie życzyłem sobie żadnej pomocy!
Zamarłem jednak w chwili, kiedy zdałem sobie sprawę, że nieproszonym gościem wcale nie był nikt ze służby. Do pomieszczenia bezceremonialnie wszedł Kai, zamykając za sobą drzwi. Demon wciąż paradował półnagi. Chodził na boso, a ubrany był tylko w czarne spodnie, które i tak były rozpięte i zsuwały się z jego wąskich bioder. Brunet ziewnął rozdzierająco i przeciągnął się, zakładając ręce za głowę. Wydawał się być zupełnie nieskrępowany.
- Kai! – krzyknąłem. – Co ty tu robisz? – ściągnąłem groźnie brwi.
- Pomagam ci obalić brata? – odezwał się niewyraźnie, wciąż będąc zaspanym. – No chyba taka była między nami umowa, nie? – mruknął i potarł pięścią jedno z intensywnie zielonych ślepi.
- Nie o to pytam! – zirytowałem się.
- Aa… - przeciągnął. – Chodzi ci tak bardziej dobitnie? – uśmiechnął się głupkowato. – To stoję i oddycham – wzruszył ramionami. – Mrugam też… W sumie to robię całkiem dużo. Przeprowadzam procesy trawienne i w ogóle… a propos, kiedy śniadanie? – podrapał się po policzku.
Czasami naprawdę miałem ochotę tak porządnie trzasnąć go w łeb… Jak zwykle musiał się ze mną droczyć! Co za typ!
- Wyjdź stąd – syknąłem.
- Sam nie pogardziłbym kąpielą – założył ręce na piersi.
- Więc każę ją przygotować dla ciebie, kiedy sam skończę – westchnąłem ciężko.
- Nie będę tyle czekał – upierał się przy swoim.
- Dobra, już wychodzę – obiecałem. – Zaraz zwolnię ci łazienkę. Ale najpierw ty musisz stąd wyjść, żebym ja mógł wyjść z wanny – burknąłem.
- Nie będę tyle czekał – powtórzył. – Poza tym szkoda zachodu z szykowaniem drugiej kąpieli – uśmiechnął się cwaniacko. – Wiem, że jesteś rozpuszczonym księciem, ale szanuj pracę innych – pogroził mi palcem i podszedł do krawędzi wanny.
- Co ty…?! – urwałem i zamarłem z uchylonymi ustami z wrażenia, kiedy demon zrzucił z siebie ostatnią część ubrania i wskoczył do wody, siadając naprzeciw mnie.
- Dołączam się do kąpieli – uśmiechnął się półgębkiem. – Przeszkadza ci to? – nie wytrzymał i parsknął śmiechem. – Twoja mina jest bezcenna! – zarechotał. Poczułem, że się czerwienię.
- Robisz to specjalnie – syknąłem, zaciskając gniewnie usta. – Wieczorem było to samo! – zmrużyłem groźnie oczy.
- Oczywiście, że tak – przyznał się bezwstydnie.
- Po co to robisz? – burknąłem.
- Bawię się tobą – zaśmiał się. – Nie zapominaj, że należysz do mnie – wyszczerzył się zwycięsko. – Mam prawo robić z tobą, co mi się podoba. Sam się na to zgodziłeś – przysunął się, przez co moje serce zabiło szybciej. Instynktownie próbowałem się odsunąć, jednak budowa wanny nie pozwalała mi na to. – Spokojnie, nie spinaj się tak – jego uśmiech nabrał nieco bardziej przyjaznego wyrazu. – Widziałem już wielu ludzi – wzruszył ramionami i chwycił mnie za dłoń, którą ukrywałem pod taflą wody. Przyciągnął mnie do siebie. Czułem, że zaczerwieniłem się jeszcze mocniej. – Przy mnie nie masz, czego się wstydzić – uśmiechnął się delikatnie, po czym obrócił mnie do siebie tyłem.
Wylądowałem między jego nogami. Moje szczęki samoistnie zacisnęły się. Kai ułożył się za mną wygodnie, odchylając się. Przesuwał dłońmi po bokach mojego ciała. Z czasem jego dotyk zsunął się na moje plecy, na okolice lędźwi, które masował owalnymi ruchami. W końcu przesunął palcami wzdłuż mojego kręgosłupa aż do karku, przez co przeszły mnie, o zgrozo, przyjemne dreszcze. Zaczął z wyczuciem masować moje barki. Powoli zacząłem się rozluźniać. Pozwoliłem sobie nawet oprzeć się plecami o jego tors i odchylić głowę na jego ramię. Uśmiech demona pogłębił się. Kiedy przysunąłem się do niego, jego dłonie zawędrowały na mój tors. Jedną ręką sunął po mojej klatce piersiowej i brzuchu, a drugą uniósł mój podbródek do góry, aby ułatwić sobie dostęp do mojej szyi, na której złożył kilka drobnych pocałunków. Westchnąłem z rozkoszy, którą mi sprawiał.
- Widzisz? Czy tak nie jest lepiej? – wymruczał mi do ucha, którego krawędź następnie polizał.
W niekontrolowanym odruchu zgodziłem się z nim, wydając z siebie głęboki pomruk aprobaty. Brunet zaczął gładzić mnie po ugiętych w kolanach nogach. Kiedy przesuwał dłońmi po moich udach, a już w szczególności kiedy zbliżał się do krocza, wyginałem się z rosnącego podniecenia i wydawałem z siebie więcej niekontrolowanych dźwięków. Kai chichotał tuż przy moim uchu, obserwując mnie uważnie. Cały czas składał także drobne pocałunki to na mojej szyi, to na karku lub na ramionach… Było mi niewyobrażalnie dobrze.
W chwili, kiedy już reagowałem cichymi jękami na jego kolejne posunięcia, a jego dłoń prawie sięgnęła mojego krocza, rozległo się pukanie do drzwi.
- Wybacz mi, książę, że przeszkadzam, ale… Czy potrzebuje panicz pomocy przy kąpieli? – zapytał jeden ze sług.
Z jednej strony kląłem, na czym świat stoi, że akurat teraz słudze zebrało się na udzielanie pomocy w wannie, gdyż chciałem, żeby demon nie przestawał. Z drugiej jednak byłem mu wdzięczny za to, że nam przerwał, gdyż dzięki temu odzyskałem nieco jasności umysłu.
- Nie, nie potrzebuję – odparłem wciąż drżącym, lekko zachrypniętym głosem. – Sam sobie poradzę – dodałem, spoglądając w te hipnotyzujące, zielone ślepia.
- Jasne… - parsknął brunet i przesunął dłońmi po moim torsie jeszcze raz, po czym cmoknął mnie przelotnie w policzek. – Nie poradziłbyś sobie beze mnie – odezwał się pewny siebie. – W żadnym aspekcie – prychnął.
Jedynie przewróciłem oczyma na jego słowa. Wziąłem głębszy oddech, aby się uspokoić i wstałem, a następnie wyszedłem z ciepłej wody. Od razu chwyciłem za ręcznik i zakryłem się. Za sobą usłyszałem plusk wody. Mój kusiciel poszedł w moje ślady.

***

- A więc udało ci się podpisać tę umowę… - mruknął Kai, przesuwając wzrokiem po treści dokumentu. – Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się tego – uśmiechnął się do mnie z podziwem. – Chyba jednak jesteś lepszym dyplomatą niż mogłem początkowo przypuszczać – skinął mi głową.
Odpowiedziałem mu tym samym gestem. W efekcie udało nam się ustabilizować sytuację z krajami ościennymi, a nawet podpisać z nimi traktaty rozejmowe. Co więcej, państwa przygraniczne zgodziły się utrudnić przepływ dóbr i obywateli na dwór, na który został wysłany Mia. Nieoficjalnie właśnie nałożyliśmy na niego sankcje. Kiedy obecne władze będą próbowały wyjaśnić powód podjęcia takich, a nie innych decyzji z pewnością dojdzie do konfliktu i wojny. Całe szczęśnie byliśmy na to przygotowani i zawczasu zawarliśmy sojusz. Było trzech na jednego. Mia nie miał szans. Nawet gdyby teraz miał przy sobie innego demona, nie mógłby nic z tym zrobić. Nawet gdyby sam się nim stał…
Mój towarzysz odłożył dokumenty. Posłał mi długie spojrzenie spod rzęs, opierając przy tym głowę na dłoni zaciśniętej w pięść. Prowokował mnie. Od rana, od tej pamiętnej, wspólnej kąpieli między nami panowało napięcie. Wystarczył jeden nieostrożny ruch i wszystko diabli by wzięli… chociaż w sumie, jeśli miałem być dokładny, to jeden już wszystko zagarnął im sprzed nosa. I właśnie bezczelnie siedział naprzeciwko mnie, uśmiechając się do mnie wymownie.
- Teraz możemy być trochę spokojniejsi – odezwałem się w końcu. – Przygotowania zostały zakończone. Teraz pozostaje nam nic innego, jak czekanie na ruch wroga – starałem się przemawiać obojętnie, jednak na dnie mojego głosu wciąż wibrowały emocje. Nawet nie łudziłem się, że brunet mógł ich nie zauważyć.
- To prawda… - mruknął, podnosząc się z siedzenia. – Nam obydwu przyda się teraz chwila wytchnienia przed nadchodzącą wojną – zbliżył się do mnie. – Masz świadomość, że głównie to ty będziesz jej przewodził? – wypomniał mi.
- My – poprawiłem go. – My będziemy jej przewodzić – nie wytrzymałem i oparłem dłonie na blacie stołu, prostując się tuż przed nim. Nasze twarze dzieliły od siebie zaledwie milimetry.
Zawładnęło mną pożądanie. Wszelkie inne słowa były zbędne. Wsparty na blacie stanąłem na palcach, żeby sięgnąć ust demona. Nie obchodziło mnie teraz, że to, co robiłem, było złe. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, o tym, co nas łączyło i do czego między nami doszło, zostałbym potępiony. Oddałem się demonowi. Spiskowałem z nim i wykorzystywałem jego moce przeciwko własnemu bratu. Zamierzałem rozpętać wojnę. I na sam koniec chciałem oddać się innemu mężczyźnie. Tym razem chciałem mu się oddać dosłownie.
Kai odpowiedział bezzwłocznie na mój pocałunek i od razu przejął nad nim kontrolę. Był agresywny i niecierpliwy. Złapał mnie na wysokości bioder i posadził na stole, a następnie pchnął do tyłu, tak, że położyłem się na nim. Zawisł nade mną, opierając się po obu stronach mojej głowy oraz jednocześnie odcinając mi wszelkie drogi ucieczki. Spojrzał mi w oczy, uśmiechając się figlarnie.
- Mogę zrobić z tobą, co zechcę – zachichotał.
Chwilę potem już obsypywał pocałunkami moją szyję. W odpowiedzi jedynie mruknąłem, zgadzając się z nim. Instynktownie objąłem go ramionami za szyję. Brunet złapał moją prawą nogę tuż pod kolanem i założył ją sobie na biodro. Przesuwał dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda. Czułem jak wraz ze wzrostem pożądania traciłem zdolność jasnego myślenia. Traciłem wszelkie zdolności myślenia i analizy. Nie przeszkadzało mi to jednak. W pełni oddawałem się tej rozkoszy i pragnąłem więcej. Przymknąłem powieki i wyginałem się w stronę demona, prosząc o jego dotyk, zapach, smak… Jego usta przesuwały się po mojej skórze, znacząc wykwitami gorąca moją szyję, ramiona oraz klatkę piersiową. Po pewnym czasie wróciły jednak do moich warg, ponownie całując je namiętnie. W tym czasie ja zsunąłem jedną rękę z jego karku na brzuch. Wsunąłem dłoń pod materiał jego ubrania, dotykając gorącej skóry. Drżałem z podniecenia. Drugą ręką wciąż go obejmowałem, przyciągałem do siebie, jakbym obawiał się, że gdy go puszczę, ten odejdzie lub zniknie. Wiedziałem jednak, że tak się nie stanie. W tej chwili Kai za bardzo mnie pożądał – niemalże tak samo mocno jak ja jego.
Pomimo targającego nami pożądania i podniecenia jego pocałunki nie były już takie chaotyczne. Tym razem całował mnie spokojniej, z wyczuciem i pasją. Smakował moich warg, przesuwał językiem po ustach, w które następnie go wsunął. Wzdychałem i pojękiwałem z rozkoszy i zniecierpliwienia, jednak wszystkie te dźwięki tonęły w jego ustach.
- Pewien jesteś, że tego chcesz? Potem nie będzie już odwrotu – uprzedził, szepcząc i dysząc z podniecenia wprost w moje wargi.
- Jak widzisz rzadko, kiedy cofam swoje decyzje – uśmiechnąłem się i pocałowałem go raz jeszcze.

I jakby się tak nad tym wszystkim zastanowić… to kto tu tak naprawdę był tym złym?