Ogłoszenia parafialne, linki i zmiany

No dobrze… Dziś trochę inaczej niż zawsze, bo bez opowiadania, ale za to z bardzo istotnymi informacjami i kilkoma pytaniami.
To jak? Dobra czy zła wiadomość najpierw?
Zacznę mimo wszystko od dobrej, żeby tak nie smutać (na przekór tradycjom tego bloga xD).
Pierwszą dobrą informacją jest to, że wybieram się na koncert DIO 10 kwietnia w Londynie. Mam nadzieję, że to mnie jakoś zmotywuje do dalszego działania i pisania w tematyce j-rocka, gdyż w ostatnim czasie w mojej głowie świecą pustki, a ja zajęłam się pisaniem nieco innych tworów. Szanowny Wen zmienny jest, ale nie oznacza to przecież, że nie można czasem od niego czegoś wymagać, prawda?
Odnośnie tej sprawy mam kilka pytań. Nie chwaliłam się tym wyjazdem wcześniej, gdyż obawiałam się, że coś może w trakcie nie wypalić, ale teraz myślę, że data koncertu jest na tyle blisko, iż w końcu mogę się zapytać: Czy ktoś wybiera się do Londynu na ten koncert? Wiem, że DIO zagra też we Wrocławiu, więc teoretycznie lepiej kopsnąć się do innego, polskiego miasta niżby do innego kraju, ale cóż… może akurat ktoś z was tam się wybiera, dzięki czemu moglibyśmy się spotkać? ^^
Rzeczą do przewidzenia jest, że po koncercie zapewne będę przez pewien czas „fazować” na Mikaru. I w tym momencie pojawia się kolejne pytanie: Czy ktoś wciąż jest zainteresowany tym, abym pisała to opowiadanie reader x Mikaru lub po prostu jakaś wykreowana (wspólnymi siłami) postać żeńska x Mikaru? Oczywiście nasz Misiu występowałby w roli wampirka (bo do nikogo innego nie pasują one tak jak do niego C;). Jeśli ktoś jest za, to proszę o jakikolwiek odzew w komentarzu i informację, za którą wersją opowiadania się opowiadacie (który rodzaj paringu).
Drugą dobrą (mam nadzieję) informacją jest to, że tutaj oto macie link (klik) do oficjalnej grupy bloga. Wiem, że Tsu i Lilien próbowały prowadzić fanpage poświecony mojej „twórczości”, ale z czasem umarło to śmiercią naturalną. Niemniej, nie myślcie sobie, że stałam się pyszna czy coś w tym rodzaju, gdyż chciałabym, żeby ta strona na facebooku jedynie usprawniła naszą komunikację. Wiem, że niektórzy nie mają kont na bloggerze lub nie lubią pisać maili, żeby się z kimś skontaktować, toteż tutaj pojawia się trzecie rozwiązanie, gdyż niemal wszyscy zapewne mamy konta na facebooku. Oczywiście, mój adres mailowy dalej działa, wiec jeżeli ktoś życzy sobie się skontaktować, to zachęcam
No to teraz czas na tę z kolei trochę mniej przyjemną część. Z powodu mojego braku weny do pisania yaoi oraz wyczerpujących się zapasów napisanych w epoce kamienia łupanego, muszę odejść od metody publikowania co tydzień nowego opowiadania. Wrócę do starej, chaotycznej metody wrzucania notek, kiedy uda mi się coś naskrobać. Z tego powodu uważam, że fanpage może być przydatną rzeczą, gdyż za jego pomocą mogłabym dawać wam znać, kiedy już coś pojawi się na blogu lub wrzucać jakieś zapytania, które ułatwiłyby mi pracę.
Zachęcam do dołączenia do grupy i udzielania się, zadawania pytań i przede wszystkim nie wstydzenia się personaliów!

Tymczasem wesołych świąt, robaczki! ~(^-^~)~(^-^)~(~^-^)~

"Puchaty oneshoot" Yuuki (ex. Lycaon) x Karma (AvelCain)

Tytuł: „Puchaty one-shot”
Paring: Karma (AvelCain) x Yuuki (Lycaon)
Typ: one-shot
Gatunek: puchate
Beta: -
Ostrzeżenia: wywody roztrzęsionej nastolatki, wulgaryzmy (nienagminne, ale zdarzają się)

- Yuuki-sempai, mogę zostać dziś u ciebie na noc? – zapytałem bez ogródek. Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony.
- A… - zająknął się. – Niby dlaczego? – ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Jest już późno – wskazałem wymownie na czarne niebo malujące się za niezasłoniętym oknem. – Poza tym jak rodzice zobaczą mnie w takim stanie – specjalnie nieco „podkolorowałem” mój stan, udając bardziej pijanego niż w rzeczywistości byłem. Cóż, szczerze powiedziawszy to byłem zaledwie lekko wcięty, ale naprawdę nie miałem ochoty wracać do domu – to mnie zabiją! – jęknąłem. – No i w dodatku to jeszcze tak daleko… - zacząłem się żalić.
- Karma, coś ostatnio często u mnie nocujesz… - zauważył starszy.
- Wyrzucisz przyjaciela na bruk? – spojrzałem na niego przerażony. – Oddam ci za te wszystkie noclegi, tylko mnie nie wyrzucaj! – pisnąłem.
- Spokojnie, nie wyrzucę – położył mi rękę na ramieniu w uspakajającym geście. – Po prostu obawiam się, że twoi rodzice mogą mieć do mnie pretensje o to, że ich syn tak często nie wraca do domu, nocując u obcego faceta, którego nawet na oczy nie wiedzieli – wyjaśnił. – Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy, ale nie chcę też, żebyś przez takie zachowanie miał jakieś problemy w domu.
- Nie będę, nie będę… - mruknąłem pod nosem.
Znałem się z Yuukim już dość długo – parę lat… ile dokładnie? Właściwie to sam nie wiem… Ciężko określić, szczególnie w moim obecnym stanie; bo choć w rzeczywistości nie byłem pijany, to w mojej głowie zdążyła już rozlać się przyjemna pustka o chmielowym zapachu prztykana nutą aromatu śliwkowego wina, która nieco obniżała sprawność przekazywania informacji między moimi synapsami w mózgu. Nie umiałem dokładnie określić, ile się znaliśmy, ale wiedziałem za to, że przez te wszystkie lata znajomości Yuuki był moim najlepszym i zarazem jednym przyjacielem.
Blondyn był wokalistą w rockowym zespole Lycaon. Kiedy się poznaliśmy, dopiero zaczynali działalność, mocno tkwiąc w stylu viusal-kei, jednak teraz ciężko było ich określić jednym słowem. Byli niezależni, oryginalni, awangardowi… Yuuki też taki był, choć na pierwszy rzut oka mógł się taki nie wydawać. W życiu prywatnym raczej nie przypominał tej „scenicznej bestii” znanej z okładek gazet i koncertów. Nawet teraz w za dużym czarnym swetrze i szarych rurkach wyglądał tak zwyczajnie, właściwie można powiedzieć, że niczym się nie wyróżniał… a jednak było w nim coś magnetycznego, co nie pozwalało mi opuścić jego boku, kazało mi przy nim nieustannie trwać. Niemniej w tej swojej „zwykłości” był dziwnie inny od naprawdę zwykłych i nudnych mężczyzn, których zwykłem spotykać na swojej drodze; wspaniały, tajemniczy i pociągający.
Właściwie mogłoby się wydawać, że wokalista był… cóż, dość nijaki. Cichy, uprzejmy, nieciekawy. Miał szczupłą twarz, bardzo jasną cerę, niemal białe, farbowane włosy i zwykł skromnie się ubierać. Był szczupły i dość niski. Muzyk w życiu prywatnym nie lubował się w skąpych strojach, ba!, mało tego, często chodził w za dużych ubraniach, tak jak teraz, przez co cudem było dostrzec jakąkolwiek część odsłoniętego ciała (pomijając twarz, choć i ją dość często zakrywał maseczkami), choćby miałyby to być tylko dłonie. Nie krzyczał tak jak na scenie, mówił cicho i spokojnie, właściwie do tego stopnia, że nieraz musiałem wytężyć słuch, żeby dosłyszeć, co mruczał pod nosem. Był wstydliwy i nieśmiały, ułożony, metodyczny, stronił od alkoholu… Zawsze dziwiło mnie to, jak ten chłopak potrafił być skrajny. Jego sceniczne „alter ego” ociekające seksapilem, mające w zwyczaju eksponować niemalże intymne części ciała, drzeć się na scenie, dopóki nie zedrze gardła i bawić się na imprezach aż do białego rana, nie żałując sobie przy tym napojów wysokoprocentowych tak bardzo różniło się od tej „prawdziwej” osobowości muzyka, który na co dzień w żaden sposób nie przypominał swojej „drugiej połówki”.
Ach, mój słodki, pełen sprzeczności Yuuki…
Ups, powiedziałem „mój”? Ależ się wydałem! I to w dodatku w tak banalny sposób!
Blondyn był ode mnie starszy o siedem lat, choć często słyszałem, że z naszej dwójki to ja wyglądam na tego starszego. Zdziwiło mnie, kiedy usłyszałem, że jest najstarszy z całego zespołu (taka prawda od aut.). Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że pomimo różnicy wieku tak dobrze się dogadywaliśmy, mimo iż ja wciąż byłem uczniem szkoły średniej, a więc, w ogólnym pojęciu większości znajomych wokalisty, dzieciakiem – no i może właśnie to była przyczyna mojego problemu. Jak na dzieciaka przystało, obdarzyłem starszego mężczyznę swoim szczeniackim uczuciem. Z początku to nie było takie oczywiste – lubiłem go, szanowałem, ufałem – aż w końcu przekroczyłem tę granicę przyzwoitości, zacząłem przyłapywać się na tym, że myślę i spoglądam na niego w sposób, który w żadnym razie nie kwalifikuje się do tego, w jaki sposób myśli się i spogląda na przyjaciela. Od tamtego momentu Yuuki towarzyszył mi niemal bez przerwy. Zaprzątał moje myśli o poranku, zjawiał się przed oczami, kiedy czytałem lub komponowałem popołudniu, nocą odwiedzał mnie we snach, szepcząc niepokojące, czułe słowa… Wiedziałem, że nie powinienem myśleć o nim w ten sposób, że powinienem wybić go sobie z głowy.
Ale nie umiałem.
Zacząłem łaknąć jego bliskości, uwagi, ciepła… Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie byłem dla niego atrakcyjnym partnerem – nie mogłem mu zaoferować nic, czego mógłby oczekiwać po osobie, z którą chciałby stworzyć związek. Pewnie Yuuki wolałby mieć przy sobie kogoś spokojniejszego, bardziej ułożonego i stabilnego ode mnie – od burzy hormonów i nadpobudliwości od zbyt dużej ilości napojów energetycznych. Zdawałem sobie sprawę także z tego, że byłem dla niego uciążliwy z tym ciągłym zabieganiem o jego uwagę. Było to szczeniackie zachowanie, ale nie mogłem się powstrzymać. Chciałem sprawić, żebym stał się całym światem dla niego, tak jak i on stał się dla mnie. Coraz częściej zauważałem, jak często wzdychał znudzony lub poirytowany moim zachowaniem, jednak nie potrafiłem odpuścić. Wciąż tak desperacko próbowałem, wiedząc, że i tak z góry jestem skazany na porażkę. Niemniej serce pękłoby mi chyba z żalu do samego siebie, gdybym dowiedział się, że blondyn w końcu sobie kogoś znalazł, przy czym ja nawet nie próbowałem w jakikolwiek sposób zainteresować go swoją osobą, dać sobie szansy… choćby naprawdę nikłej, bliskiej zeru.
Muzyk pomógł dźwignąć mi się z kanapy, przerzucając sobie moją rękę przez ramiona i obejmując mnie w pasie. Lubiłem ten jego gorący dotyk, który, miałem wrażenie, że zostawiał wręcz ślady na moim ciele. Pragnąłem go wciąż więcej i więcej. Nie mogłem się oprzeć, dlatego wykorzystywałem niemalże każdą najmniejszą okazję, żeby go dotknąć i żeby zostać dotkniętym.
Wokalista zawlókł mnie do swojej sypialni, kładąc na łóżku. Pomógł mi pozbyć się spodni i koszuli, które wchodziły w skład mojego mundurka. Z chorą fascynacją przyglądałem się, jak rozpina guziki mojej koszuli, czując narastające we mnie podniecenie. Och, ileż bym dał za to, żeby zrobił to w nieco innym celu niż ułożenie mnie do snu… niczym małego dziecka.
Dobra, potrzebuję jakiejś uwarunkowanej motywacji do działania; jeszcze raz muszę spróbować go zdobyć. Nie odpuszczę tak łatwo. Spokojnie, Karma, wdech i wydech. Jesteś mistrzem podrywu, niezależnie od tego jak banalnie to brzmi. Połowa twojej szkoły wzdycha do twoich roznegliżowanych zdjęć, które zostały ci zrobione podczas przebierania się w szatni na zajęcia wychowania fizycznego, a to coś znaczy; szczególnie, jeśli uwzględni się, że uczęszczałem do męskiej szkoły. Spokojnie, dasz radę. Nie bądź infantylny, daj sytuacji rozwinąć się samej sobie.
Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić czy wybełkotać, Yuuki przykrył mnie kołdrą, a sam bez słowa ruszył do łazienki.
No, pięknie! Pięknie, idioto, syczałem na siebie w myślach. Tylko pogratulować! Mistrz dupa z ciebie, chłopie, nie żaden Casanova. Wypierdoliłeś się na twarz w oczach przyjaciela koncertowo! Nie dość, że blondyn myśli, że się nawaliłem, to jeszcze wręcz wymusiłem na nim, żeby mnie przenocował, przez co on przez resztę nocy będzie musiał znosić mój kwaśny, alkoholowy oddech. Cudnie!
Leżąc tak, póki co, samotnie w łóżku muzyka, nawet podczas jego nieobecności, zachowywałem niewzruszoną minę o chłodnym, obojętnym wyrazie, choć w duszy czułem, jak wrzało we mnie. Czułem coś na kształt erupcji wulkanu – wulkanu wściekłości… na samego siebie.

***

Wpatrywałem się w jasnowłosego, który leżał odwrócony do mnie plecami. Wsłuchiwałem się w jego równy oddech, przyglądałem pasmom włosów rozrzuconych w nieładzie na poduszce. Widziałem drobne ramię, okryte materiałem szarego, prostego t-shirtu, spod którego wyglądał niewielki fragment bladej skóry. Tak bardzo chciałem go w tej chwili objąć, chociaż dotknąć…
Chwila, właściwie to, co mi szkodzi? W końcu śpi, więc i tak się nie zorientuje!
Przysunąłem się do chłopaka. Przeczesałem palcami jego włosy, okręcając ich końce wokół palca wskazującego. Naprawdę… ile bym dał, żebym mógł robić to bezkarnie także i wtedy, kiedy Yuuki… no cóż, byłby przytomny?
Wokalista Lycaon westchnął przez sen i przesunął się nieco dalej ode mnie, przez co jego włosy wysunęły mi się spomiędzy palców. Szarpnął się, jakby w rzeczywistości wiedział, co robię… Cholera, to znaczy, że on jednak nie śpi?!
Dla potwierdzenia mojej teorii powtórzyłem wcześniejszą czynność jeszcze kilka razy, przy czym efekt był zawsze taki sam – muzyk odsuwał się ode mnie coraz dalej, aż w końcu znalazł się niemal na samej krawędzi materaca.
- Zostaw… – mruknął sennie, odtrącając moją rękę, którą gładziłem go po głowie.
- Yuuki… - szepnąłem, uparcie się do niego przysuwając.
Jest zaspany, nierozbudzony, dryfuje gdzieś na pograniczu jawy i snu – może to właśnie jest moja szansa, żeby zrobić coś więcej? Może całowanie z moim pozostawiającym w tej chwili wiele do życzenia oddechem, nie byłoby najlepszym pomysłem, jednak czy nie mógłbym go przynajmniej do siebie przyciągnąć? Nieważne, że pewnie rano z tego i tak nic nie będzie pamiętał, że pomyśli, iż tuliłem się do niego przez sen po pijaku i sam nie byłem świadom swoich czynów; nieważne. Takimi małymi kroczkami mogłem go w końcu do siebie przyciągnąć. Może z czasem obejmowanie się podczas snu stałoby się dla nas rutyną, rzeczą oczywistą – wtedy mógłbym znów postąpić nieco dalej. Moja taktyka tycich kroczków, które w rezultacie miały doprowadzić nas do utworzenia związku, może nie była najszybsza, ale musiałem przyznać, że chyba miała największe powodzenie realizacji w porównaniu do innych planów, które udało mi się obmyślić wcześniej. Co więcej wydawała mi się być zaskakująco sensowna i logiczna, choć możliwe, że w chwili obecnej nie znaczyło to zbyt wiele, gdyż chmielno-śliwkowa mgła wciąż rozkosznie rozciągała się w całym moim umyśle, paraliżując go nieco.
- Yuuk, – szepnąłem znowu – Yuuki… - delikatnie próbowałem przyciągnąć go do siebie.
- Zostaw… - burknął tym razem głośniej, jednak postanowiłem nie zniechęcać się tym.
- Yuuki, odwróć się do mnie – poprosiłem.
- Zostaw… - powtarzał uparcie niczym mantrę.
- Yuuki, proszę…
- No co? – warknął na wpół rozeźlony, na wpół wciąż zaspany. – Czego chcesz, Karma? – odwrócił się do mnie przodem, eksperymentalnie otwierając jedno oko i taksując mnie nim zabójczym spojrzeniem.
Cóż, skłamałbym, gdybym powiedział, że tak to właśnie wyglądało w moich wyobrażeniach…. Właściwie to miałem nadzieję, że wokalista wciąż będzie znajdywał się bardziej po stronie słodkiej krainy Morfeusza i nieświadomy tego, co robi, po prostu się do mnie przytuli, a tu się okazało, że on chce ze mną prowadzić jakąś konwersację, będąc święcie przekonanym, że mam mu coś do powiedzenia… Cholera…
- Po co mnie budzisz? – przykrył się szczelnie kołdrą. – No? Uzyskam dziś odpowiedź? – mruczał dość niewyraźnie, gdyż w większości słowa, które wypowiadał były tłumione przez poduszkę. – Poznam powód, dla którego musiałeś mnie obudzić w środku nocy?
Myśl Karma, myśl! Jeszcze nie wszystko stracone! Z pewnością uda ci się znaleźć jakąś błyskotliwą odpowiedź; jakoś z tego wybrniesz!
…prawda?
- Jestem gejem – palnąłem pod wpływem stresu, nim zdążyłem pomyśleć o jakiejkolwiek innej odpowiedzi.
- Doprawdy? – mruknął mój mało zainteresowany przyjaciel, aby następnie przekręcić się na drugi bok i z powrotem zasnąć.

***

Kiedy się obudziłem, Yuukiego już nie było w łóżku. Orientując się, że jestem w nim sam, poczułem się nieco dziwnie… Dopadł mnie swego rodzaju stres. Pewnie jasnowłosy nie chciał leżeć w jednym łóżku z homoseksualistą… Nieważne, że to było jego łóżko. Cóż, ja spałem, więc za bardzo nie miał jak mnie wyrzucić, dlatego sam się wcześniej zmył. Co prawda ktoś powiedziałby, że mógłby mnie przecież bezceremonialnie wypchnąć za krawędź materaca, gdyby naprawdę się mnie brzydził, ale zapewne tego nie zrobił ze względu na przyjaźń, jaka nas łączyła… tak, dobrze, że użyłem czasu przeszłego. Ciekaw jestem czy mimo iż nie wyznałem mu swojego uczucia, a jedynie przyznałem się do swojej odmiennej orientacji seksualnej, dalej będzie chciał przynajmniej utrzymywać ze mną kontakty?
W końcu wygramoliłem się z pościeli, choć muszę przyznać, że przyszło mi to z trudem. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem w głąb mieszkania, w poszukiwaniu jego właściciela. Obszedłem całe lokum kilka razy… ale jego w nim nie było.
Pięknie, po prostu pięknie, mistrzu dupa! Było trzymać gębę na kłódkę! Teraz muzyk tak się przestraszył, że nawet uciekł z własnego mieszkania! Pewnie zorganizował jakąś „krypto” ucieczkę, wychodząc, dajmy na to, pod pretekstem: „Papierosy mi się skończyły.”, a tak naprawdę liczył na to, że jak już wróci, to nie zastanie mnie w swoim domu.
Pogrążając się tak w coraz bardziej dołujących rozmyślaniach, wróciłem z powrotem do sypialni i usiadłem na łóżku. Zgarnąłem poduszkę, na której spadł chłopak i zaciągnąłem się jego słabym zapachem, którym wciąż była przesiąknięta. Tak dobrze znałem wszystkie produkty, które składały się na ten zapach – ten szampon, perfumy, balsam do ciała, krem do twarzy, mentolowe papierosy… Yuuki nie lubił zmian; nawet tych drobnych, dlatego wciąż pachniał niemal identycznie jak wtedy, kiedy dopiero się poznaliśmy. Znałem też bardzo dobrze mix tych wszystkich pachnących kosmetyków w odpowiednich proporcjach, które składały się na charakterystyczną woń wokalisty – w końcu wykorzystywałem niemal każdy moment, żeby tylko ją poczuć.
Yuuki nie lubi zmian… no właśnie…
- Kurwa! – usłyszałem wrzask dochodzący z przedpokoju. – Chcesz zginąć?!
Zwabiony rumorem wyszedłem z pomieszczenia. W przedpokoju białowłosy obwieszony zakupami balansował na jednej nodze, aby nie nadepnąć na swojego kota, który właśnie wlazł mu pod nogi, zapewne domagając się śniadania i uwagi właściciela. Szczęśliwie jednak udało mu się zachować pion i równowagę.
- Och, Karma… - zwrócił na mnie uwagę, kiedy już odsunął kota nogą i mógł swobodnie przejść. – Wybacz za te krzyki… Obudziłem cię? – zafrasował się.
- Nie, już nie spałem – odparłem.
Muzyk skinął głową i bez słowa przeszedł do kuchni. Wziął się za przygotowywanie posiłku. Pomagałem mu w tym tyle, na ile mogłem, a więc ograniczyłem się do rozstawienia talerzy i podawania przypraw, o które prosił, choć i w tym zdarzało mi się wciąż mylić. Wolałem nie popisywać się swoimi zdolnościami kulinarnymi, których w gruncie rzeczy nie posiadałem, zostawiając tę czarną magię, zwaną potocznie gotowaniem, przyjacielowi. Yuuki, musiałem przyznać, gotował całkiem nieźle.
- Wcześnie wstałeś – zauważył, rzucając to stwierdzenie chyba tylko po to, aby wywiązała się między nami jakaś rozmowa. – Myślałem, że po wczorajszej akcji będziesz spał co najmniej do południa – posłał mi ciepły uśmiech; wymuszony, aczkolwiek wciąż uprzejmy.
Wokalista starał się zachowywać normalnie, ale bez problemu mogłem zauważyć to, jak bardzo był spięty. Spostrzegłem także, że nieco sposępniał, kiedy w odpowiedzi jedynie skinąłem głową, nie odzywając się przy tym, gdyż tak naprawdę nie wiedziałem nawet, co mógłbym powiedzieć.
W końcu zasiedliśmy do stołu. Jedliśmy w ciszy, każdy uporczywie wpatrując się w swój talerz. Jedzenie było dobre, ale nie umiałem się nim rozkoszować, kiedy miałem tak ściśnięte gardło, że ledwo potrafiłem przełykać pojedyncze kęsy. Jasnowłosy też miał podobne problemy, jak łatwo zauważyłem. Wiercił się w miejscu i wyraźnie coś go trapiło, nie dawało spokoju… a ja nawet wiedziałem co. Obawiałem się, że właśnie obmyślał plan jak w delikatny sposób powiedzieć mi, że nie chce się już ze mną więcej widywać…
- Karma, – zaczął dość niepewnie – jeśli chodzi o to, co powiedziałeś w nocy… - spiąłem się, przez co krewetka niemal stanęła mi w poprzek w przełyku, odcinając dostęp powietrza do płuc. – Ja cię całkowicie akceptuję takim, jaki jesteś i cię rozumiem – uśmiechnął się delikatnie. – Nie wiem czy powiedziałeś to pod wpływem alkoholu, czy zaufałeś mi do takiego stopnia, aby powiedzieć o swoim sekrecie – spojrzałem na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. – No bo po twoim zachowaniu mogę stwierdzić, że raczej nie obnosisz się z tym. Bardzo boisz się odrzucenia, jak widzę – odłożył pałeczki. – Ale nawet jeśli chlapnąłeś o swojej orientacji przez przypadek, to wiedz, że nie przeszkadza mi to i możesz na mnie liczyć w każdej sytuacji – kontynuował. – Możesz mi mówić o wszystkim, o czym tylko chcesz; w każdym problemie spróbuję ci pomóc, nawet jeśli będzie to właśnie problem sercowy – przebierał niespokojnie palcami po własnych kolanach. – Ostatnio chodziłeś dość przybity, a ja nie potrafiłem zgadnąć, co ci dolega; teraz już chyba się domyślam… Skoro stwierdziłeś już, że interesują cię wyłącznie chłopcy, pomimo że jesteś wciąż dość młody, dedukuję, że masz kogoś, kogo obdarzyłeś uczuciem, ale nie bardzo wiesz, co z tym zrobić dalej, prawda? – nagle odetchnąłem z wielką ulgą.
- Tak, dokładnie tak – przyznałem, uśmiechając się pod nosem. – Zupełnie tak, jakbyś czytał mi w myślach.
- Jestem twoim przyjacielem – rozłożył ręce. – No, więc opowiedz mi o nim. Może razem uda nam się coś wymyślić.
Opowiedzieć o nim? Mina momentalnie mi zrzędła. On był święcie przekonany, że jest dla mnie tylko przyjacielem! Nie domyślał się, że zakochałem się właśnie w nim! Co miałem mu w takiej sytuacji powiedzieć? Poza tym, patrząc na jego speszenie, mniemałem, że jednak rozmowa na takie tematy nie jest dla niego czystą przyjemnością, a raczej smutnym obowiązkiem, do jakiego zapewne poczuł powinność jako mój przyjaciel. Cholera!
- A właściwie… jakiej ty jesteś orientacji? – wypaliłem, odwlekając moją odpowiedź.
Wtem zadzwonił mój telefon. Wyjąłem wibrujące urządzenie z kieszeni i odebrałem połączenie, byle tylko dać sobie trochę więcej czasu na znalezienie jakiejś odpowiedzi. Niestety, głośna melodia wydobywająca się z komórki zagłuszyła słowa wokalisty, które same w sobie przecież były wypowiadane tak cicho. Widziałem jedynie ruch jego warg i to, jak kiwa głową, odpowiadając na moje pytanie, a zaraz potem w głośniku rozległ się głos osoby po drugiej stronie linii:
- Karma, znowu nie wróciłeś do domu! – na powitanie usłyszałem wrzask mojej rodzicielki.
- Wybacz, mamo – zacząłem potulnie. – Zapomniałem uprzedzić, że będę nocował u przyjaciela.
- Znowu u tego Yuukiego? – dopytywała. W odpowiedzi mruknąłem twierdząco. – Karma… - westchnęła ciężko. – Nie to, żebym miała coś przeciwko twojej przyjaźni z tym mężczyzną, ale… czy nie powinieneś zacząć częściej umawiać się z kobietami? Wiesz, z boku te wasze zażyłe korelacje mogą wyglądać troszkę… niezdrowo, że tak się wyrażę… Poza tym masz już te osiemnaście lat, a wciąż obracasz się jedynie w męskim towarzystwie. Nie myślałeś kiedyś o tym, żeby znaleźć sobie jakąś dziewczynę?
„Mógłbym przebrać Yuukiego za dziewczynę, pewnie byście się nawet nie połapali… Poza tym on sam jest tak piękny, że z pewnością nigdy nawet nie udałoby mi się znaleźć ładniejszej dziewczyny od niego.” – przeszło mi przez myśl, ale w gruncie rzeczy nie wspomniałem o tym ani słowem.
- Dobrze, zastanowię się nas tym – mruknąłem wymijająco. – Wrócę przed dwudziestą, na razie! – i nim moja matka zdążyła cokolwiek dodać, rozłączyłem się.
- Więc jednak miałem rację – spojrzałem na jasnowłosego, który uśmiechał się kącikami ust. – Nie powiedziałeś o tym nikomu innemu; nawet rodzicom – zauważył.
- No cóż… tak… - przyznałem.
Nie byłem zdziwiony tym, że słyszał moją rozmowę z matką. W końcu siedział niedaleko, a ja miałem dość głośno rozregulowaną głośność podczas połączenia. Ponad to chłopak miał dobry słuch; szczególnie, kiedy bawił się w „gumowe ucho”, tak jak teraz, nasłuchując rzeczy, które mogą go zainteresować.
Dziwnym trafem odnotowałem zadowolenie muzyka z faktu, że był jedynym, któremu zwierzyłem się z mojego „sekretu”, jak to nazwał. Wyglądał na ukontentowanego z tego faktu. Cieszyło go to? Może to oznaczało, że nie był znowu nastawiony do mnie aż tak na „anty”, jak to sobie wyobraziłem? Może jedynie potrzebował chwili czasu, aby przetrawić tę wiadomość o mojej odmiennej orientacji i w rzeczywistości zamierza mnie wspierać?
Myśląc o tym wszystkim w ten sposób, poczułem jakieś dziwne pokrzepienie. Zaakceptował mnie, obiecał pomóc, nie odtrącił… Cóż, no to czas teraz na prawdziwą próbę. Czy nie odtrąci mnie również, kiedy wyznam mu, że to właśnie w nim się zakochałem? Nie było sensu w tym, abym ukrywał tego dłużej, gdyż w ten sposób jedynie przedłużałem swoje męczarnie. Już chyba sto razy bardziej wolałbym usłyszeć z jego ust „nie” niż wciąż trwać w niepewności. W końcu chciałem dowiedzieć się, na czym stoję. Postanowiłem dać sobie ostatnią szansę.
- No więc jak? Kim jest ten twój wybranek serca? – dociekał.
„Teraz albo nigdy! Przynajmniej tego nie spieprz!” – powtarzałem w myślach.
Wstałem od stołu i podszedłem do chłopaka. Chwyciłem go za przód koszulki i zmusiłem, aby wstał, a następnie pocałowałem go w usta. Białowłosy zamarł w moich ramionach, osłupiał. Wykorzystałem ten moment i zacząłem cofać się w tył, ciągnąc go za sobą w stronę salonu, który, całe szczęśnie, mieścił się niedaleko. Pchnąłem go na sofę, a następnie sam usadowiłem się na jego biodrach i ponownie złączyłem nasze usta. Powoli przesuwałem nimi po jego miękkich wargach, smakując ich. Wokalista nie opierał się, ale także nie odpowiadał na moje zaczepki, kiedy przesuwałem po jego ustach językiem lub ciągnąłem delikatnie za jego dolną wargę. Niczym sparaliżowany po prostu leżał pode mną bez ruchu, podczas gdy ja wisiałem nad nim, bezskutecznie próbując go do siebie przekonać.
Wreszcie coś drgnęło w nim – nie powiem, jednak żebym znalazł w tym korzyści dla siebie. Jasnowłosy jakby w końcu ocknął się z szoku i chwycił poduszkę, która leżała obok niego, by chwilę potem zacząć mnie nią okładać i odskoczyć ode mnie niczym oparzony.
- Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął przerażony.
Ta, jak widać jego tolerancja jednak miała swoje granice…
- Żartujesz sobie ze mnie?! – darł się.
- Nie żartuję – odpowiedziałem spokojnie. – Miałeś rację, mam kogoś, kogo obdarowałem uczuciem… i jesteś nim właśnie ty – rozłożyłem bezradnie ręce. – Zakochałem się w tobie, Yuuki – spojrzałem na niego niczym zbity pies. – Wiem, że dla ciebie pewnie jestem tylko zwykłym dzieciakiem, ale zrozum, że ja naprawdę…
- Nie wierzę! – przerwał mi. – To ja przez cały ten cholerny czas powstrzymywałem się, żeby się na ciebie nie rzucić, bo przecież wyszedłbym na jakiegoś zboczeńca, który woli młodszych, bo przecież niemożliwym jest, żebyś interesował się chłopcami… aż w końcu dowiedziałem się, że jesteś homoseksualistą i masz kogoś na oku! Myślałem, że wybrałeś sobie kogoś ze swojego przedziału wiekowego, a ty…! – zająknął się.
- Chwila… Chcesz powiedzieć, że ty też…?
W jednej chwili doskoczył do mnie i namiętnie mnie pocałował.
- Oczywiście, że ja ciebie też kocham! – wykrzyknął, obejmując mnie ciasno za szyję. – Cholera, gdybym wiedział, że nie przeszkadza ci różnica wieku między nami, już dawno byłbyś mój! – zaśmiał się, a następnie ponownie złączył nasze usta.

Tak, kto by się spodziewał takiego zakończenia, co? Jak widać niespodzianki od losu nie zawsze muszą być nieprzyjemne…

Oneshoot "Stare lalki, nowe lalki" (Karma [AvelCain] x Yuuki [ex. Lycaon])

Tytuł: „Stare lalki, nowe lalki”
Paring: Yuuki (Lycaon) x Karma (AvelCain)
Gatunek: lemon (?)
Typ: oneshoot
Beta: -

Wiedziałem, że nie jestem jedynym… Cóż, trudno się dziwić, w końcu niemal całe studio huczało od plotek, kiedy Yuuki coś zrobił. Wystarczyło, żeby tylko spojrzał na kogoś, a do tego zostawała już dopisana cała historia i filozofia, domniemania i niemal konspiracyjne spiski. Był bardzo sławny, jednak w naszym kręgu nie miało to zbytnio znaczenia. Znaczy… oczywiście, nawet nasze towarzystwo dzieliło się na „divy” i początkujących muzyków, jednak to nie sławie scenicznej wokalista Lycaon zawdzięczał takie zainteresowanie. Powodem tego była po prostu jego uroda. Był drobny, przystojny, biseksualny – dlatego właśnie wzdychały do niego obie płcie.
No, więc teraz już wiecie, w czym nie byłem jedyny, prawda? Nieważne, jakbym się nie zarzekał, iż jest to nieprawdą, nie mogłem zmienić rzeczywistości, w której szatyn podobał mi się. Zadurzyłem się w nim… jak wiele innych osób zresztą.
Stanąłem pod salą, w której swoje próby przeprowadzał Rikaon i odetchnąłem głęboko. Stresowałem się, ale w końcu zdecydowałem, żeby zrobić coś z obecną sytuacją. Nie mogłem już dłużej pozostawać biernym, udając, że nic się nie dzieje – bo działo się wiele; w moim sercu.
Niepewnie uchyliłem drzwi. Zamierzałem od razu przeprosić za najście i zlokalizować mojego rozmówcę, jednak zamarłem w pół ruchu, kiedy tylko w szparze powstałej między drzwiami a framugą zobaczyłem dwie postacie. Był to nikt inny jak Yuuki oraz jakiś inny muzyk, którego nie znałem. Byli sami, co naprowadziło mnie na myśl, że odbywają prywatną rozmowę. Postanowiłem nie przeszkadzać i poczekać na swoją kolej. Niemniej, stojąc pod drzwiami, można rzec, że mimowolnie podsłuchiwałem. Nie chciałem być niegrzeczny, jednak nie zamierzałem także stracić swojej szansy. Chciałem zrobić to właśnie dzisiaj – zdobyć się na rozmowę ze starszym wokalistą. Zbyt długo nosiłem się z tym zamiarem. Dziś postawiłem wszystko na jedną kartę; albo teraz, albo nigdy. Dlatego właśnie nie chciałem się wycofywać.
- Yuuki… - usłyszałem ciężkie westchnięcie. – Myślę, że to już nie ma sensu… Chyba jest to dobry moment na to, aby się rozstać…
- Rzucasz mnie? – szatyn uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Na to wygląda... – odparł bez ogródek drugi.
Bądź co bądź chyba jednak wychodziło na to, że zostałem zmuszony, aby ponownie odłożyć moje plany w czasie. Nie było sensu w tym, aby wyznawać mu swoje uczucia w chwili, kiedy właśnie rozstał się z kimś innym… i to w dodatku jeszcze w tak bezprecedensowy i bezuczuciowy sposób. Drugi muzyk po prostu odrzucił go niczym rzecz. To z pewnością musiało wywrzeć na nim ogromne wrażenie. Przez kolejne kilka tygodni pewnie będzie kipiał złością lub smutkiem, toteż lepiej byłoby, gdybym nie wchodził mu w drogę.
- Dobrze – o dziwo mój obiekt westchnień zgodził się bez żadnych sprzeciwów.
Zdziwiony aż z powrotem obróciłem się w jego stronę, gdyż już zamierzałem odejść spod drzwi, kierując się swoją drogą. Osłupiały wpatrywałem się w ową szczelinę między drzwiami a framugą, nie mogąc dokładnie zrozumieć, co się między nimi stało. Nawet jeśli ich relacje popadły w ruinę, to dlaczego zachowywali się wobec siebie tak ozięble i oschle? Czy to czasem nie było podejrzane? A może po prostu obaj dadzą upust swoim emocjom dopiero na osobności, kiedy ten drugi nie będzie tego widział?
Były już chłopak Yuukiego skinął mu głową i wyszedł bez słowa. Obrzucił mnie nieprzyjaznym spojrzeniem, po czym skierował się ciemnym korytarzem przed siebie. Ja wciąż stałem niczym wmurowany w podłogę, patrząc za nim niewidzącym wzrokiem.
- Chciałeś czegoś? – nagle przede mną jakby wyrósł spod ziemi wokalista Lycaon.
- Ja… - zająknąłem się. – Ja… Um… Nie… - podrapałem się nerwowo po karku. – Tylko przechodziłem i… i tak jakoś… Um… Głupio wyszło… Przepraszam… - zgiąłem się w przepraszającym ukłonie.
- Pewien jesteś? – spojrzał na mnie zupełnie tak, jakby już mnie rozgryzł i dobrze wiedział, po co tu przyszedłem. – Jakby co to, to, co stało się przed chwilą zupełnie mnie nie ruszyło. To i tak było nieuniknione – wzruszył szczupłymi ramionami.
- Och, doprawdy? – zaśmiałem się nerwowo, choć może śmiech w tej chwili nie był najlepszym wyjściem, gdyż przecież w istocie nie stało się nic śmiesznego.
- Doprawdy – przytaknął.
- Nie no, serio… ja tylko przechodziłem – dukałem nieskładnie. – Zresztą… nie znamy się nawet i w ogóle… - mruknąłem wymijająco.
Taka była prawda – nie znaliśmy się prawie wcale. Ja znałem Yuukiego głównie z plotek, sesji zdjęciowych ukazywanych w magazynach czy muzycznych video. Do tej pory nie miałem nawet okazji porozmawiać z nim twarzą w twarz. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to, co do niego czułem było pustym pożądaniem fizycznym, jednak naprawdę chciałem to zmienić. Chciałem go poznać lepiej; no i oczywiście chciałem, żeby on poznał mnie. Bo w gruncie rzeczy on zapewne nie wiedział o mnie nic. Wciąż nie byłem jakoś bardzo znanym wokalistą, a mój zespół właśnie przeżywał kryzys, gdyż odeszli od niego dwaj członkowie, więc nie było za ciekawie…
- Znam cię – cały czas przemawiał tym wypranym z wszelkich emocji głosem. – Jesteś Karma z AvelCain. Twoim „znakiem rozpoznawczym” jest lalka o imieniu Seiko. Twój zespół powstał na początku 2013 roku. Gracie ostrą muzykę, w każdym razie z pewnością lubujecie się w cięższych tonach niż moja grupa. Właśnie straciłeś perkusistę i gitarzystę, więc dziwię się, że w tym czasie miłostki ci w głowie, a nie desperackie próby ratowania AvelCain – spojrzał na mnie spod rzęs.
Cholera, mentalista czy jak?!
- I nie, nie czytam ci w myślach – uśmiechnął się blado.
- Jak nie, to…?! – zdołałem tylko tyle z siebie wydusić.
- Pamiętaj, że Sou grał kiedyś w moim zespole – rozłożył ręce.
- Racja… - mruknąłem. – Ale… Jak właściwie domyśliłeś się, że przyszedłem tutaj, żeby… - urwałem, gdyż powód, dla którego znalazłem się pod salą Lycaon nie chciał mi przejść głośno przez gardło.
- Jak wszyscy – wzruszył ramionami.
- „Jak wszyscy”? – powtórzyłem zdziwiony.
- Dokładnie – wywrócił oczyma. – Niemniej byłeś pierwszy – znów posłał mi ten oszczędny uśmiech. – Nie myśl, że nie umiem doceniać refleksu i wyczucia czasu – poklepał mnie po ramieniu. – Więc jeśli dalej jesteś zainteresowany, możemy być razem – spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ja… - aż zachłysnąłem się powietrzem z wrażenia. – Ta… Tak… Chcę… - dukałem.
- W takim razie postanowione – skwitował, po czym złapał mnie za przód koszuli i przyciągnął do siebie. Pocałował mnie krótko w usta, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku do tego, w którym skierował się jego były. – Kończę dziś o osiemnastej – odwrócił się przez ramię. – Potem jestem wolny – poinformował. – Chcesz iść na pierwszą randkę? – zaproponował otwarcie. Wytrzeszczyłem oczy. Byłem tak zszokowany, iż odjęło mi mowę. Jedyne, na co w tej chwili mogłem się zdobyć to zdawkowe kiwnięcie głową. – Dobrze – skinął. – W takim razie spotkajmy się o osiemnastej w głównym hollu – pomachał mi na pożegnanie, po czym zniknął w cieniach korytarza.
Nie mogłem uwierzyć w to, co się właśnie stało. Serce waliło mi jak młotem, a myśli kotłowały, przez co nie mogłem ułożyć nawet jednego spójnego zdania w głowie. Nogi miałem jak z waty, a usta wciąż mrowiły mnie po pocałunku. Miałem wrażenie, że zaraz zemdleję…
No po prostu nie mogę w to uwierzyć!...

***

Koniec próby został ustalony na godzinę dziewiętnastą, toteż musiałem poprosić dzisiaj chłopców, abyśmy skończyli wcześniej. Zen i Kaede, domyślając się powodu, dla którego chcę wyjść szybciej, pogratulowali mi, klepiąc przy tym po przyjacielsku po plecach i uśmiechając się figlarnie. Doprawdy, co za ludzie…
Już na pierwszy rzut oka Yuuki wydał mi się być bardzo władczy. Nie pytał, o której ja kończę pracę – po prostu dał mi wybór: albo idę, albo nie; albo dostosuję się do jego warunków, albo nic z tego nie będzie. Niemniej nie chciałem wyliczać jego wad już na samym początku naszej znajomości. Bądź co bądź nie po to przecież dzisiaj rano przyszedłem do niego.
Z początku nie mogłem rozgryźć jego zachowania, jednak z czasem wszystko stawało się bardziej klarowne. Teza zakładająca, że obaj kochankowie, którzy właśnie się rozeszli, nie chcieli okazywać sobie nawzajem swoich słabości, wydawała mi się być bardzo realna. Co więcej wkrótce także zalazłem wyjaśnienie dla tego, czemu wokalista Lycaon zgodził się być w związku z właściwie nieznajomą osobą – bo przecież to, iż wiedział co nieco o mojej działalności nie było jednoznaczne z tym, iż widział, jaką byłem osobą. Uznałem, że w ten sposób mógł chcieć zademonstrować swojemu byłemu, iż nie cierpi po rozstaniu z nim lub po prostu chciał szybko znaleźć sobie „zamiennik”. Nie dawać sobie czasu na łzy i rozpamiętywanie, zapychanie się lodami i czekoladą, tylko od razu zaangażować się w coś nowego, nawet jeśli miałaby być to głupota. Koniec końców, nawet jeśli nam nie wyjdzie, nie powinien tego roztrząsać tak bardzo jak rozstanie z ukochaną sobą – ja byłem tylko narwańcem, który po prostu pojawił się w dobrym miejscu o dobrej porze. Byłem „zapychaczem”; zabawką, szmacianą lalką, która została przygarnięta od biedy, żeby później zostać po prostu odrzuconą.
Niemniej nie oznaczało to, że nie zamierzałem się postarać.
- Jesteś punktualny – usłyszałem za sobą. – To dobrze o tobie świadczy – skinął mi głową.
- Ach… dziękuję – wydusiłem z siebie, choć nie wiedziałem czy była to właściwa odpowiedź. – Jest jakieś konkretne miejsce, do którego chciałbyś pójść? – zapytałem.
- Nie – odparł zdecydowanie. – Chcę się po prostu przejść – oświadczył.
Zgodziłem się, gdyż nie miałem żadnych innych planów. Dziś byłem naprawdę zabiegany, toteż nie miałem nawet chwili spokoju, żeby pomyśleć o tym, gdzie moglibyśmy spędzić naszą pierwszą randkę.
Wyszliśmy razem ze studia. Otworzyłem przed nim szklane drzwi budynku, za co dostałem podziękowanie w postaci skinienia głową. Zorientowałem się, że Yuuki był dość minimalistyczną postacią, jeśli chodziło o wyrażanie uczuć i emocji. Większość spraw załatwiał przez kiwnięcie głową.
Wyszliśmy na deptak Takeshita. Wbiliśmy się w tłum ludzi. Moją uwagę przykuło płaczące dziecko w wózku, toteż na moment oderwałem wzrok od szatyna. W tej właśnie chwili ten złapał mnie za rękę, ciągnąc w przeciwnym kierunku. Splótł nasze palce razem, krocząc przed siebie w marszowym tempie.
- Czy… Um… Czy to dobrze tak okazywać to… tak od razu? – zapytałem nieskładnie, wskazując na nasze dłonie (chciałam tutaj oddać trochę realiów japońskiej codzienności – wiecie, wstydliwość etc. od aut.).
- A dlaczego nie? – spojrzał na mnie przelotnie. – Darujmy sobie te pierwsze niezręczne kroki – mocniej zacisnął palce na moich. – To zaoszczędzi nam masy kłopotów.
- Skoro tak twierdzisz… - mruknąłem.
Przez dobrą godzinę chodziliśmy po deptaku w tą i z powrotem. Przewijaliśmy się między chmarą ludzi, którzy krzyczeli, piszczeli i wydawali z siebie jeszcze całą masę innych, bardzo głośnych odgłosów. Na ulicy panowała kakofonia, nie dało się w spokoju porozmawiać. Przed sklepami stały wystawy z ubraniami czy to innym towarem, które oferowały te przybytki, z tej racji, że te nie mieściły się już w samym budynku. Z tego też powodu powierzchnia, na której mogliby kotłować się ludzie była zmniejszona, przez co co chwila ktoś na kogoś wpadał, potrącał ramieniem i przepraszał. Na dłuższą metę było to dość irytujące, ale nie chciałem nic mówić. Szatyn zdawał się nie mieć nic przeciwko temu. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w barwny tłum, ślizgając się spojrzeniem po migających twarzach.
- Znasz Sokratesa? – zapytał po dłuższym czasie.
- Chodzi ci o tego filozofa? – wolałem się upewnić, żeby nie wyszło na to, że mówi po postu o jednym ze swoich znajomych, któremu przypadło takież przezwisko.
- Tak – przytaknął. – Wiesz, że Sokrates miał w zwyczaju chodzić w środku dnia po agorze z lampą naftową w ręku? Zaczepiał przy tym przechodniów, mówiąc, że szuka prawdziwego człowieka oraz oświetlając przy tym twarz każdego z napotykanych. Ciekawe, prawda? – zerknął na mnie.
- W istocie… - mruknąłem, będąc bardziej skupionym na wymijaniu przechodniów z Takeshita-dōri niżby z greckiej agory.

***

- Nie jesteś ze mną szczęśliwy, prawda? – zapytałem po dłuższym czasie.
- To znaczy, że chcesz ze mną zerwać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie powiedziałem nic podobnego – zaprzeczyłem. – A ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie – zauważyłem.
- Ty również nie odpowiedziałeś na moje – odparł tym samym. – Nie zapytałem czy POWIEDZIAŁEŚ, że chcesz ze mną zerwać a czy CHCESZ ze mną zerwać – zaznaczył. – Ludzie często nie mówią wprost o tym, czego chcą – wzruszył ramionami. – Niemniej, jeśli chcesz odejść, nie będę cię zatrzymywać.
- To znaczy, że ci na mnie nie zależy? – dopytywałem.
- Niekoniecznie – odparł zwięźle.
- Niekoniecznie ci na mnie zależy czy niekoniecznie miałeś na myśli to, co ja? – drążyłem, próbując uzyskać jakąś konkretną odpowiedź. Yuuki westchnął.
- Jeśli ta rozmowa miała mi zasugerować, że powinienem dawać z siebie więcej, bo w przeciwnym razie mogę cię stracić, to wiedz, że nie masz co liczyć na poprawę z mojej strony – uciekł spojrzeniem gdzieś w bok.
- Dlatego, że ci na mnie nie zależy? – powtórzyłem.
- Dokładnie! – zirytowany wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – Nie zależy mi na nikim!
- „Na nikim”? – powtórzyłem. – Jak to możliwe? – wciąż mówiłem spokojnie. – Z pewnością znalazłby się ktoś, kto jest ci bliski…
- Nieprawda! – zaprzeczył ostro. – Nie mam nikogo takiego i nie chcę tego zmieniać – uspokoił się nieco. – Przywiązywanie się do ludzi jest bezsensowne… Nie chcę się angażować – prychnął. – Więc skoro już znasz mój punkt widzenia, to możesz wyjść – mruknął znacznie ciszej, spoglądając na mnie spod rzęs i czekając aż podniosę się z białej kanapy narożnej w jego salonie.
Ja jednak nie zamierzałem się stamtąd ruszać.
- A co jeśli ja chcę się angażować? – zapytałem. – Co jeśli mi zależy?
- Prędzej czy później i tak przestanie ci zależeć… - burknął. – Wtedy zostawisz mnie jak wszyscy inni – ponownie wzruszył ramionami. – Jeśli jeszcze ci się nie znudziłem, możesz zostać; a kiedy będziesz miał mnie już dość, po prostu wyjdź. Nie musisz się tłumaczyć – podciągnął nogi pod klatkę piersiową i objął je ramionami.
- Jesteś dla siebie bardzo surowy – zauważyłem. – Dlaczego się tak zachowujesz? Czy to przez to, że ktoś w przeszłości bardzo cię zranił? – dociekałem.
- Po prostu w pewnym momencie mojego życia zdałem sobie sprawę, że wszyscy ludzie są tacy sami; aroganccy, próżni i płytcy. Traktują innego człowieka przedmiotowo, żeby potem go porzucić jak starą lalkę – fuknął.
- A zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybyś właśnie zaczął się angażować?
- To bezsensu – wywrócił oczyma. – Kiedy się angażujesz, odrzucenie boli. Cierpisz wtedy w samotności, rozpamiętując stare błędy, próbujesz znaleźć dla nich rozwiązanie. Starasz się ułożyć jakiś plan, żeby to jeszcze uratować… ale tak naprawdę już jest po zawodach. Ludzie z czasem po prostu się nudzą i szukają innej zabawki, innej lalki – przygryzł dolną wargę.
- Mimo iż masz tak złe zdanie o ogóle ludzkości, to zdaje mi się, że boisz się samotności. Z tego właśnie względu zgadzasz się trwać w takich związkach, jaki tworzysz teraz ze mną – domniemałem.
- Po prostu szukam „drugiego ciała” – rozłożył ręce. – Nie lubię spać samemu, bo marzną mi wtedy dłonie i stopy.
- Możesz tak mówić, jednak wydaje mi się, że powoli zaczynam cię rozumieć – spojrzałem na niego wymownie. – Przyjmujesz każdą „ofertę” bycia w związku, dlatego że w istocie wciąż czujesz się samotny. Wmawiasz sobie, że ciepło, jakie daje ci po prostu ciało drugiej osoby jest tym, co ci wystarcza, ale w rzeczywistości jest inaczej. Tak naprawdę pewnie śnisz po nocach o tym, że znajdziesz w końcu tego kogoś naprawdę ci bliskiego, w kim będziesz mógł się ponownie zakochać. Niemniej wciąż boisz się otworzyć i trwasz w swoim błędnym kole. Jeśli będziesz łaskaw posłuchać mnie jeszcze przez chwilę – zaznaczyłem, widząc, że chłopak traci cierpliwość – to pozwolę sobie dać ci jedną radę – odczekałem moment, a kiedy mi nie przerwał, kontynuowałem. – Jeśli naprawdę chcesz znaleźć kogoś ci bliskiego, to nie możesz wciąż udawać nieporuszonego. Życie składa się z prób i błędów, na których się uczymy. Niektóre są bolesne, ale w gruncie rzeczy to te właśnie są najbardziej pouczające.
- I co? – prychnął już naprawdę rozeźlony. – Myślisz, że teraz jakoś diametralnie się zmienię, biorąc sobie twoje słowa do serca?
- Niekoniecznie – wzruszyłem ramionami. – Po prostu pomyślałem, że dobrze byłoby przedstawić ci mój punkt widzenia, skoro ty zdążyłeś już przedstawić mi swój – wyjaśniłem spokojnie. – Poza tym – sięgnąłem po Seiko, która siedziała na oparciu sofy – nie jestem osobą, która szybko się nudzi – poprawiłem mojej małej towarzyszce sukienkę. – Lubię też stare lalki – pogładziłem ją po główce. – Zawsze wydawały mi się mieć więcej duszy niż te nowe. Wiem, że te stare często są poniszczone, ale mnie to nie przeszkadza. W większości przypadków wciąż można je naprawić, doprowadzając je ponownie do stanu świetności… - uśmiechnąłem się przyjaźnie do „mojego chłopaka”. - …prawda?
Yuuki spojrzał na mnie zszokowany, wytrzeszczając na mnie oczy w niedowierzaniu.
- Więc… - szatyn zająknął się. – Pomimo to… zostaniesz ze mną? – zapytał niepewnie. W odpowiedzi skinąłem mu głową.
- Będę dla ciebie „drugim ciałem” tak długo, jak będzie trzeba – przysunąłem się do niego znacznie. – Będę cierpliwie czekał, aż w końcu zaczniesz odpowiadać na moje uczucie – powiedziałem poważnie, po czym sięgnąłem jego ust, jednocześnie obejmując go w pasie. Chłopak oddał pocałunek, tym samym obejmując mnie za szyję. Jedną dłoń oparł na moim policzku, przesuwając po nim zimnymi opuszkami palców. – Poczekam, aż twoje dłonie staną się ciepłe – zaśmiałem się, na co wokalista odpowiedział mi bladym uśmiechem.
- Czas cię zweryfikuje – mruknął, wyplątując się z moich objęć.
- Możesz spać spokojnie – zapewniłem. – Cały czas tu będę – uśmiechnąłem się do jego odchodzącej sylwetki.
- Taką mam nadzieję… - szepnął pod nosem, czego zapewne nie miałem usłyszeć. Jednak wbrew jego woli to krótkie, a jakże podnoszące na duchu zdanie i tak dotarło do moich uszu, przez co uśmiechnąłem się szerzej.

Bo stare lalki też mogą jeszcze dać wiele radości…

Oneshoot "Inkub" (postacie autorskie)

Tytuł: "Inkub"
Paring: postacie autorskie (imion nie chcę zdradzać na wstępie)
Typ: oneshoot
Gatunek: fantasy, yaoi
Beta: -

Też masz czasem takie wrażenie, że coś stoi za tobą w ciemności i się na ciebie gapi? Obserwuje, upewniając czy śpisz, czy jesteś po prostu tak zdjęty strachem, że nie możesz ruszyć się z miejsca. Przesuwa się bezszelestnie, krążąc po twojej sypialni. Zmienia swoje kształty, raz pojawiając się w przeciwnym kącie pokoju, raz wręcz dysząc ci w kark.
Albo stoi w progu niedomkniętych drzwi łazienki i przygląda się twojej wieczornej toalecie. Nie odwraca speszony wzroku, kiedy rozbierasz się, szykując do kąpieli. W końcu kiedy poirytowany jego bezwstydnością i bezczelnością trzaskasz nieproszonemu gościowi drzwiami przed nosem (zakładając, że ma nos), ten, robiąc ci na złość, uchyla je sobie raz jeszcze. Patrzy.
Albo kroczy za tobą, kiedy wracasz późną porą do domu. Raz depcze ci niemal po piętach, raz krąży gdzieś daleko. Czasem się za tobą wlecze, czasem cię wyprzedza i wyskakuje jak diabeł z pudełka zza ściany następnego budynku, przyprawiając cię przy tym niemal o zawał serca. Nigdy jednak się nie tłumaczy, nie przeprasza; po prostu znika w strugach jasnego światła reflektorów samochodu, który właśnie nadjeżdża z przeciwka.
I tyle, co go widziałeś.
Nie widzisz go dokładnie, czasem nie widzisz wcale, ale wiesz, że tam jest.
Obserwuje.
Gapi się.
Jak zwykle.
Jak zawsze.
Nieraz bywa nieszkodliwy po prostu kręcąc się z boku i od czasu do czasu zaglądając ci przez ramię, kiedy pracujesz na komputerze, czasem jednak potrafi napędzić ci stracha. Bywają też momenty, kiedy irytuje cię, potrącając kubek, który przecież nie spadł sam z siebie czy przekładając rzeczy ze swoich stałych miejsc – bo niby miałbyś uwierzyć, że położyłeś wczoraj te klucze zupełnie gdzie indziej niż ci się wydawało? Wolne żarty… Przecież doskonale jesteś świadomy tego, co robisz; podobnie jak i on.
Ty pewnie nie spotykasz się ze swoimi koszmarami zbyt często, co? Może czasem po obejrzeniu naprawdę mocnego horroru wydaje ci się, że jego cień przesuwający się po ścianie jest jakiś bardziej mroczny, naładowany złą energią… ale to nic wielkiego. Zamykasz oczy, wkładasz słuchawki do uszu, odwracasz się na drugi bok i śpisz – problem rozwiązany.
Nie mogę powiedzieć, żebym robił inaczej. W końcu to niezawodna metoda; nawet dla mnie, dla osoby, która właściwie od zawsze widuje takie rzeczy.
Kiedy notorycznie spotyka się rzeczy, które jak do tej pory cię przerażały, z czasem oswajasz się ze strachem i przestajesz się bać. Bierzesz ten „straszny element” za jedną z części składowych swojej codzienności i przestajesz się nim przejmować – tak było właśnie ze mną.
Nie próbuję ci teraz wmówić, że jestem jakiś super odważny; bo nie jestem. Nie powiem też, że lubię się bać. Jestem po prostu zwykłym nastolatkiem, który, jak to ładnie określają inni, ma bujną wyobraźnię.
Choć może to po części też jest prawda. Jak każdy nastolatek w tym wieku miałem sny dotyczące… no cóż… sami się domyślacie czego, nie?
Przebudziłem się, mając dziwne wrażenie, że ktoś krąży po moim pokoju. Cholera, znowu… Westchnąłem ciężko, zagrzebując się w pościeli po samą szyję i mocno zaciskając oczy, próbując ponownie odpłynąć do krainy snów. Na zewnętrz wciąż było ciemno, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że przydało by się jeszcze trochę zdrzemnąć. Uczucie niepokoju nie mijało jednak z czasem. Wyraźnie słyszałem ostrożnie stawiane kroki. To już nie był jeden z tych niezidentyfikowanych, bezpodstawnych i prawdopodobnie bezkształtnych strachów, które zwykły za mną chodzić. Coś było inaczej niż zwykle, coś było nie tak… mocno nie tak…
Oprócz mnie jedyną osobą w domu była tylko mama. Wątpiłem jednak, żeby rodzicielce nagle zebrało się na nocne spacery po moim pokoju lub zaczęła lunatykować. Nim zdążyłem się jednak namyślić nad tym dłużej, poczułem jak materac załamuje się pod czyimś ciężarem, a ja lekko zsuwam się w jego stronę. Przełknąłem głośno ślinę. Serce zaczęło swój dziki maraton w mojej klatce piersiowej – byłem niemal pewien, że intruz moógł usłyszeć, jak te bije się jak szalone w obręczy żeber. Mimo iż byłem zdjęty strachem, chciałem wiedzieć, z czym miałem do czynienia. Zamierzałem odwrócić się, jednak nim zdążyłem to zrobić, przed moją twarzą wylądowała blada dłoń o rozczapierzonych palcach, na której nieproszony gość najwyraźniej się oparł. Zawisł nade mną. Czułem jego ciepły oddech owiewający moje ucho oraz szyję. Zadrżałem, skupiając się na, póki co, jedynej części nocnego przybysza, którą mogłem dostrzec. Jego palce były szczupłe, długie, zwieńczone długimi paznokciami. Ścięgna były wyraźnie zaznaczone, podobnie jak i niemal wystające kości w nadgarstku. Po budowie dłoni mogłem wnioskować, że nie miałem do czynienia z jakimś umięśnionym oprychem. Co prawda sam nie byłem typem, który często gościł na siłowni, jednak ten fakt nieco mnie uspokoił. Skóra, na którą padał srebrny promień księżycowego światła, wyglądała na bladą wręcz alabastrową; ale co najważniejsze w tym wszystkim zorientowałem się, że owa dłoń należy z pewnością do mężczyzny.
Poczułem, że osoba nachyla się nade mną jeszcze mocniej. Przezornie zamknąłem oczy, udając, że śpię – sam nie wiedziałem czy naiwnie myślałem, że dzięki temu nieproszony gość straci mną zainteresowanie, czy po prostu bałem się spojrzeć mu w twarz.
Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu, gładząc je. Spiąłem się, jednak postanowiłem wciąż się nie zdradzać. Dotyk był delikatny. Raczej nie nakierowywał na to, iż osoba siedząca za mną zamierzała mnie skrzywdzić. Zimne palce zsunęły się z materiału koszulki, która robiła mi za piżamę, badając moją skórę. Zacisnąłem zęby z nerwów. Nawet nie wiedziałem, co myśleć, co robić. Błagałem niemo, aby ta dziwna sytuacja w końcu się skończyła, a nocny przybysz stracił zainteresowanie przez mój brak reakcji – tak przynajmniej tłumaczyłem to sobie po fakcie. Właściwie to sam nie jestem pewien, jak można wytłumaczyć moją bierną postawę. Normalny człowiek przecież zerwałby się z miejsca, zaczął krzyczeć, bronić… cokolwiek! A ja potrafiłem jedynie leżeć jak kłoda w łóżku, czekając na samoistny rozwój wydarzeń. W jakiś dziwny sposób byłem sparaliżowany strachem i zawstydzeniem do tego stopnia, iż nie mogłem się ruszyć.
- Nie bój się – usłyszałem niski, wibrujący głos tuż przy uchu, za którym jego właściciel zaraz złożył czuły pocałunek. – Nie zrobię ci krzywdy.
Jego głos był… dziwny. Brzmiał zupełnie tak, jakby ktoś przepuścił go przez jakiś syntezator. Brzmiał tak… nieludzko… Gdybym miał to porównać do czegoś, co znam, to powiedziałbym, że przypominał mi głos, jaki można usłyszeć, kiedy rozmawia się z kimś przez Internet, podczas gdy druga osoba siedzi dość daleko od mikrofonu o bardzo słabej jakości. Dosłownie w jego tonie słychać było jakieś trzaski i szumy, można było też doszukać się pogłosu… Nie umiałem tego wytłumaczyć sobie w żaden logiczny sposób. Jego głos… przerywał nieco – tak, było to najbardziej odpowiednie określenie, jakie mogłem w tej chwili znaleźć. Mówiąc wprost, w wypowiadanych przez niego słowach pojawiały się małe przerwy, zupełnie tak jak wtedy, kiedy rozmawia się z kimś przez telefon, mając słaby zasięg i najlepiej jeszcze podczas jazdy jakimś pojazdem. Pojedyncze głoski jakby zostały przez to usunięte z jego wypowiedzi. Utrudniało to zrozumienie sensu całego zdania, jednak nie powodowało też, że był on w pełni niezrozumiałym bełkotem.
Jego dłoń wędrowała po moim ciele. Gładził mnie po ręku, aby następnie przenieść się na brzuch. Wsunął zimne palce pod moją koszulkę. Jego dotyk nabierał coraz bardziej erotycznego wydźwięku. Spiąłem się jeszcze bardziej, przełykając ślinę z trudem.
Nieproszony gość ułożył się za mną. Czułem jego ciało za własnymi plecami. Odgarnął moje półdługie włosy z karku, aby móc ucałować to miejsce. Jego ręka przesunęła się na moje podbrzusze. Wciągnąłem ze świstem powietrze. Masował mnie w tym miejscu samymi opuszkami palców, które wykonywały koliste ruchy. Wbrew wszelkiej logice, czułem, że powoli zaczynam się podniecać.
Dotknął mojej męskości przez materiał bokserek. Zagryzłem dolną wagę, aby nie wydać z siebie żadnego zdradzieckiego jęku. Wciąż leżałem nieruchomo, niczym sparaliżowany, oczekując w niecierpliwości jego kolejnych posunięć. W jakiś chory sposób podobało mi się to. Pozwalałem, aby robił ze mną, co tylko mu się żywnie podobało.
Jego ruchy przyspieszały, tym samym odbierając mi jasność myślenia. Przestało mnie interesować, kim on właściwie jest, skąd wziął się w mojej sypialni, dlaczego to robi… Jego płeć nie przeszkadzała mi wcale, gdyż już dawno temu odkryłem, iż interesowali mnie chłopcy. Zatracałem się w tej słodkiej rozkoszy, którą mi sprawiał, przestając przejmować się czymkolwiek. Pierwsze ciche westchnięcia zaczęły wydobywać się z moich ust, co było powodem jego krótkiego chichotu. Zaślepiony pustą chęcią zaspokojenia potrzeb, odchyliłem głowę na jego bark. Zamknąłem oczy, aby smakować tę chwilę przyjemności jeszcze dobitniej.
To stało się jednocześnie – jego dłoń wpełzła pod materiał mojej bielizny oraz jego usta przywarły do moich. Miał miękkie, słodkie wargi… dosłownie słodkie. Smakował czymś pysznym, słodkim… zakazanym? Nie wiem, skąd w mojej głowie pojawił się taki epitet, ale wydał mi się w tej chwili być bardzo odpowiednim określeniem. Jęknąłem wprost te cudowne usta, kiedy ujął mocniej moją męskość w dłoni, przyspieszając tempo pieszczoty. Zamglonym wzrokiem widziałem tylko jego szeroki uśmiech o dziwnie niepokojącym wyrazie, w którym prezentował białe, proste zęby o dość nietypowym kształcie – były one stosunkowo wąskie, a długie. Nie ludzkie, ale też nie zwierzęce… dziwne.
Nie rozmyślałem jednak nad tym w tej chwili. Za bardzo skupiony byłem na jego szybkich ruchach dłoni. Dodatkowo zaabsorbował mnie także pasjonującym, głębokim pocałunkiem, zupełnie tak jakby obawiał się, że jeśli tego nie zrobi, nagle wróci mi trzeźwość myślenia i go odtrącę. Poczułem jego język, rozchylający moje wargi. Z trudem starałem się oddawać pocałunki, jednocześnie nie mogąc powstrzymać się od zdradzieckich jęków. Mocniej wtuliłem się w jego ciało, pragnąc w tej chwili ciepła drugiej osoby. Przecież tak niewiele brakowało… jeszcze chwila…
Nie myliłem się. Jeszcze moment takich intensywnych pieszczot i doszedłem wprost w jego zaciśniętą dłoń. Moje mięśnie zesztywniały, a spomiędzy ust wydobył się przeciągły jęk zadowolenia. Wyczerpany opadłem na materac, dysząc ciężko. Mężczyzna ucałował mnie raz jeszcze, lecz tym razem dość krótko, choć czule. Zaraz potem podniósł się z posłania.
- Zobaczymy się jeszcze – obiecał.
Odwróciłem się w jego stronę, aby móc chociaż ujrzeć jego twarz, jednak jego nie było już w pomieszczeniu. Zostałem sam na sam z egipskimi ciemnościami mojej sypialni  i nierównym oddechem.

Obudziłem się, jakby instynktownie rozglądając za tamtym mężczyzną. Nic jednak nie udało mi się dostrzec, gdyż wciąż było ciemno. Wyciągnąłem telefon spod poduszki, orientując się, iż była dopiero trzecia. Matko, litości… zostały mi jeszcze cztery godziny snu.
Byłem wyczerpany. Przypominając sobie to wszystko, ponownie się zarumieniłem. Wywindowałem się do pozycji siedzącej i potarłem twarz dłońmi. Cholera… co to miało być? Sen erotyczny? Póki co nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie zdarzyło…
Sięgnąłem pod kołdrę, domyślając się, iż znajdę tam „rezultaty” owego snu, jednak ku mojemu zdziwieniu nie czekała mnie żadna mokra niespodzianka. Co więcej nie byłem nawet podniecony… Co to miało być? Pierwsze objawy impotencji? We śnie dochodzę, a na żywo nie? Chodź z drugiej strony może nawet to dobrze… przynajmniej mniej do sprzątania.
Opadłem z powrotem na poduszkę. Westchnąłem ciężko. Powieki mi ciążyły, jednak wiedziałem, że już nie zasnę. Byłem zbyt roztrzęsiony.
Cóż, w takim razie nie pozostawało mi nic innego, jak czekanie na nadejście świtu…

***

- Leo! Wstawaj! – usłyszałem głos z oddali. Niechętnie otworzyłem oczy, aby zaraz po tym zostać oślepionym przez promienie słoneczne. – Znów się spóźnisz do szkoły! – krzyczała mama, stojąc w progu pokoju z naręczem prania w ręku. – Nie nastawiłeś budzika?
- Nastawiłem… - mruknąłem, sięgając znów po urządzenie pod poduszką. Zegar elektroniczny wskazywał jednak wciąż godzinę trzecią. A to co miało znaczyć? Dziadostwo się zepsuło?
Z bólem serca wygrzebałem się z nagrzanej pościeli. Stanąłem na rozchwianych nogach i ziewnąłem rozdzierająco. Przeciągnąłem się, przy czym mało nie wylądowałem twarzą na podłodze. Wciąż czułem jakąś dziwną słabość w okolicy podbrzusza…
Założyłem mundurek i doprowadziłem się do ładu. Rozczesałem moje brązowe włosy, które sięgały mi już nieco za linię obojczyków. Chwyciłem moją torbę z książkami i ruszyłem po schodach w dół, kierując się do kuchni.
Nieprzytomny, z głową w chmurach wstawiłem wodę na kawę. Nie miałem ochoty jeść. Byłem zbyt zajęty analizowaniem mojego ostatniego snu. Był taki realistyczny… i przyjemny… nigdy nie podejrzewałbym, że sen może sprawić tyle rozkoszy…
Zalałem wrzątkiem kawę rozpuszczalną i oparłem się o kuchenny blat. Odruchowo podniosłem do ust kubek z wciąż gorącym napojem, kiedy mój wzrok nagle wylądował na zegarze cyfrowym wbudowanym w piekarnik. Miałem dziesięć minut do rozpoczęcia lekcji! Z tego wszystkiego aż oparzyłem się kawą, która w efekcie tego wszystkiego wylądowała na podłodze, kiedy ją wyplułem. Nie dbając o to czy kubek zbije się, czy też nie, cisnąłem go wraz z jego całą zawartością do zlewu, wybiegając niczym rażony piorunem do przedpokoju i w ekspresowym tempie zakładając buty. Wypadłem z domu z trzaskiem drzwi, biegnąc co sił w nogach na przystanek autobusowy.
Oczywiście mimo mojego pośpiechu i tak się spóźniłem. Nie było to moje pierwsze spóźnienie, a co więcej spóźniłem się właśnie na zajęcia z moim wychowawcą. Starszy mężczyzna stojący pod tablicą, spojrzał na mnie gniewnie, kiedy dysząc ciężko wpadłem do klasy, bełkocząc pod nosem nieskładne przeprosiny. W efekcie moje zachowanie poskutkowało tym, iż musiałem za karę zostać po lekcjach. Dostałem dyspozycje, nakazujące mi zgłoszenie się po skończeniu planowych zajęć do biblioteki.
Świetnie, po prostu świetnie…

***

To nie tak, że nie lubiłem szkoły. Traktowałem ją, jako zło konieczne, toteż nie zdarzało mi się jakoś często na nią narzekać – niemniej tym razem naprawdę miałem na co. Owym powodem, który mnie do tego zmusił był fakt, iż na zajęciach humanistycznych omawialiśmy erotyki. Same w sobie wiersze może nie były jakieś najgorsze, gdyż tak mało wrażliwa istota jak ja nie potrafiła zrozumieć tych „górnolotnych” metafor, toteż opisy krzaków, jakoś niespecjalnie powodowały wzwód w moich spodniach. Od samych dzieł dużo gorsze były opisy, wyjaśniające tak prostolinijnym troglodytom siedzącym w swoich jaskiniach z padem od konsoli w ręku przez większość swojego życia, czyli potocznie mówiąc większości uczniów, co właściwie autor miał na myśli. No te opisy to akurat na mnie działały… w sensie brzmiały jak dokładny opis pornosa, więc trudno było żebym po takiej lekturze wciąż nie wiedział, o co w tym wszystkim chodziło. Niemniej to też nie było podniecające… raczej niesmaczne i zawstydzające; ale cóż… tematyka dość mocno nawiązywała do mojego pamiętnego snu, co nie dawało mi spokoju i sprawiało, że byłem z lekka skonfundowany…
Znudzony tą bezsensowną gadaniną nauczyciela, położyłem się na ławce. Miałem to szczęście zajmować przedostatnią ławkę przy oknie, toteż skupiłem się na widoku za nim. Na boisku biegali uczniowie młodszych klas, wylewając z siebie siódme poty, aby sprostać wyzwaniom, które postawił im wuefista. Trochę dalej stały ławki, na których zasiadali ci szczęśliwcy, którzy mogli pochwalić się zwolnieniem z wychowania fizycznego lub po prostu mieli okienko i chcąc się nacieszyć wciąż dopisującą pogodą, wyszli na dwór, aby zjeść drugie śniadanie.
Nic nadzwyczajnego.
Powieki zaczęły mi ciążyć. Nie wyspałem się dzisiejszej nocy przez ten dziwny sen… Westchnąłem ciężko, nie marząc o niczym innym, jak o opuszczeniu sali lekcyjnej. Poirytowany spojrzałem na zegarek cyfrowy wiszący nad tablicą, uświadamiając sobie, iż przede mną jeszcze trzydzieści minut katorgi. O ludzie… Niebiosa nie mają dzisiaj dla mnie litości…
Wtem dostrzegłem, że zegar cofnął się o minutę. Zdziwiony tą anomalią, rozejrzałem się po klasie, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Jeszcze raz skupiłem uwagę na czasomierzu, jednak w tym momencie ten oszalał już zupełnie! Cyfry zaczęły się cofać jak szalone, aż w końcu wyświetlacz zatrzymał się na godzinie trzeciej rano. Uniosłem wysoko brwi w geście zdumienia. Odruchowo sięgnąłem po telefon, który spoczywał w mojej kieszeni i spojrzałem na jego wyświetlacz tak, aby pedagog się nie zorientował.
Trzecia.
Cholera, co się dzieje?! Wszystkie zegary powariowały? Jakieś pole magnetyczne czy jak? Bieguny ziemi się odwracają, zwiastując katastrofę?
A co w tym wszystkim najdziwniejsze nikomu oprócz mnie nie drgnęła nawet powieka. Uczniowie wciąż siedzieli znudzeni na swoich miejscach; jedni notując, inni tylko bazgroląc po marginesach. Chciałem się z powrotem podnieść do pozycji siedzącej… jednak nagle poczułem ciężar na karku, który mi to uniemożliwiał. Miałem wrażenie, jakby ktoś się nade mną nachylał, przytrzymując za ramiona i tym samym dociskając do blatu ławki. Nie mogłem się ruszyć – nawet przekręcić głowy, żeby sprawdzić, kto stał za moimi plecami.
Nie powiem, przestraszyłem się w pierwszej chwili. Wpierw myślałem, że ktoś chciał wyciąć mi żart, myśląc, że zasnąłem, jednak nic nie wskazywało na to. Klasa mnie ignorowała. Nastolatki nie przerywali swoich czynności, podobnie jak nauczyciel, który nieustannie uskuteczniał swój bezsensowny wywód na temat wyższości poezji nad innymi gatunkami literackimi.
- Nie bój się – usłyszałem szept i ciepły oddech, który owiewał mi ucho. – To tylko ja.
Nie trzeba było powtarzać mi tego dwa razy. Z miejsca poznałem ten dziwny głos. To znowu on – mężczyzna z mojego snu.
Mój oddech przyspieszył. Histerycznie próbowałem znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla tej sytuacji. Skąd on tu się wziął? Dlaczego pojawił się w momencie, kiedy nie śpię?... Cóż, w tym momencie odpowiedź sama cisnęła się na usta – wychodziło na to, że to jednak nie był tylko sen. Na tę myśl spłonąłem rumieńcem. Niemniej nie wyjaśniało to wciąż, dlaczego nikt nie zauważył intruza i nie zareagował. W końcu bądź co bądź znajdywaliśmy się w szkole, gdzie obcy ludzie nie mieli wstępu – próg budynku mogli przekroczyć jedynie uczniowie, nauczyciele oraz inni pracownicy szkoły; pozwalał na to imienny identyfikator z chipem. Co więcej, jakim cudem znalazł się w klasie? Kiedy wszedł? Nie słyszałem, żeby drzwi się otwierały… No i dlaczego, do cholery, nikt nie reagował, udając, że wszystko jest w porządku?!
- Jesteś spięty – osoba stojąca za mną odezwała się raz jeszcze, powodując, że chaos w mojej głowie stawał się jeszcze trudniejszy do okiełznania. – Rozluźnij się – polecił.
Jego słowa w tej chwili wydały mi się być tak absurdalne, iż miałem ochotę wybuchnąć mu w twarz gromkim śmiechem – o ile mógłbym się odwrócić, rzecz jasna. Poczułem, jak jego dłonie zaczynają przesuwać się po moich barkach, palce uciskać z wyczuciem, jakby w delikatnym masażu. Chwilę potem dołączyły do tego usta, które sunęły z karku w kierunku szyi. Kiedy nieznajomy nachylił się mocniej, po moim ramieniu spłynęła kaskada jego czarnych, długich włosów. Przesuwał wargi coraz niżej, a ja usilnie starałem się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, gdyż w mojej głowie pojawiła się jakaś nieuzasadniona obawa, iż jeśli zacznę wzdychać, ktoś w klasie może w końcu zwrócić na nas uwagę. Językiem przesunął po mojej grdyce, na co wzdrygnąłem się – sam nie wiem jednak czy przyczyną tego było jakieś pozytywne uczucie, czy też nie. Znów nie mogłem się przed nim bronić, czułem się bezsilny; z początku także przestraszony, jednak jego pocałunki, dotyk zdawał się mnie w jakiś nielogiczny sposób uspokajać. Zatracałem się w tym i zapominałem o niedorzeczności sytuacji, w której się znalazłem. Kiedy mężczyzna dotarł w okolice mojego prawego obojczyka, poczułem na skórze jego zęby.
Dzwonek.
Nagle – niczym prawdziwy dzwon – rozbrzmiał dzwonek oświadczający koniec lekcji. Ktoś klepnął mnie po plecach, kierując się do wyjścia.
- Wstawaj Leo!- usłyszałem roześmiany głos.
Wyrwany ze snu poderwałem się niczym oparzony z ławki. Wciąż dygocząc po wyimaginowanych przeżyciach, które pamiętałem z tak chorą dokładnością, rozejrzałem się skołowany po klasie.
- No proszę, szanowny panicz Leo raczył się obudzić – syknął humanista. – Widzę, że bardzo zaciekawiła cię poezja, prawda chłopcze? – uśmiechnął się do mnie jadowicie. – Z tegoż oto właśnie powodu oczekuję, że na jutro napiszesz wspaniały referat dotyczący twórczości jednego z omawianych przez nas dzisiaj poetów i wygłosisz go przed klasą – skinął mi głową w geście pożegnania, po czym chwycił dziennik, pusty już kubek po kawie i również wyszedł z sali.
Wciąż zanurzony w wirze własnych myśli, nie przyswoiłem nawet tego, co powiedział do mnie pedagog. Po prostu czym prędzej spakowałem swoje rzeczy i wybiegłem z pomieszczenia.
Cholera, co się ze mną dzieje…?

Dopiero lekcja fizyki (a więc ostatnia lekcja na dziś według planu) wymusiła na mnie racjonalne myślenie. Wtedy dopiero zrozumiałem, jaką karę nałożył na mnie humanista… Uświadamiając to sobie, zakląłem w myślach, przygryzając mocniej długopis oraz jednocześnie próbując uporać się z tymi przeklętymi całkami…

***

Do domu wracałem powoli, niespiesznie. Jakoś nie miałem ochoty rzucić wszystkiego i ochoczo zabrać się za pisanie referatu. Szedłem ze słuchawkami w uszach, wsłuchując się w kolejne takty oraz zagłębiając się w coraz węższe uliczki mojego miasta.
Nie mieszkałem daleko od szkoły, jednak mój dom stał przy takiej „ukrytej” drodze – „ukrytej”, bo w istocie skrywała się ona wśród gąszczu innych osiedlowych dróżek przecinających szare blokowisko. Zamieszkiwałem na końcu jednej z takowych, która była ślepą uliczką. Kierowałem się tylko znanymi sobie skrótami między budynkami. Z czasem, kiedy oddalałem się od głównej ulicy, robiło się coraz ciszej, spokojniej, a w moim widnokręgu pojawiało się coraz mniej ludzi, aż w końcu zostałem sam. Stałem na wyłożonej betonowymi płytami drodze między dwoma budynkami. Nie widziałem żadnej żywej duszy w okolicy – nie oznaczało to jednak, że czułem się, jakbym był sam; wręcz przeciwnie. Znów odniosłem to nieprzyjemne wrażenie, że ktoś się na mnie gapi, obserwuje z ukrycia. Często miewałem takie przeczucia, właściwie to już od dziecka, toteż próbowałem się tym nie przejmować, jednak tym razem było ono naprawdę doskwierające i niemalże krępujące. Zatrzymałem się i zacząłem rozglądać. Wyjąłem jedną słuchawkę i…
Cholera! Mało nie dostałem zawału na stojąco! W tym samym właśnie momencie kierowca auta, które właśnie wjechało w uliczkę, na której środku sobie jakby nigdy nic stałem, trąbnął na mnie, nie mogąc przejechać. Momentalnie uskoczyłem na pobocze. Mężczyzna przejeżdżając obok mnie, popatrzył się na mnie srogo, pukając się palcem w czoło. Nieźle…
Dziś już zaspałem, zasnąłem na lekcji, musiałem zostać po lekcjach, zostałem ukarany karną pracą domową oraz mało nie zostałem rozjechany przez samochód – no i jeszcze te dziwne sny… To ewidentnie nie był mój dzień…
Bez większych rewelacji pokonałem dalszą drogę do domu. Wszedłem do kuchni, witając się zdawkowo z mamą.
- Nareszcie jesteś, Leo! – kobieta uśmiechnęła się do mnie. Ona zawsze tryskała radością… jak to w ogóle było możliwie? W odpowiedzi posłałem jej tylko umęczone spojrzenie. – Chwila, co to jest?... – zatrzymała mnie, kiedy chciałem wyminąć ją i skierować się do swojego pokoju. Rozchyliła kołnierzyk mojej koszuli i przesunęła opuszkami palców po okolicy obojczyka. – Coś cię ugryzło?
Wzruszyłem ramionami, bez większego zainteresowania kierując się do łazienki. Spojrzałem w lustro, przyglądając się wskazanemu przez rodzicielkę miejscu.
- Jak…? – wydusiłem z siebie w szoku.
Otóż na mojej szyi widniało nic innego jak… malinka. Jakim cudem?! Przecież nie mam nikogo, z nikim też się nie obściskiwałem, nie pozwalałem się całkować… Chwila, moment, wróć…! Nagle przypomniałem sobie sen, którym zostałem uraczony podczas lekcji w szkole. Ten mężczyzna… on… pamiętam, wyraźnie czułem wtedy jego zęby na skórze… ale jak to możliwe? Przecież to był tylko sen! A może…
Nie. To był sen. Koniec. Kropka.

Po obiedzie usiadłem do lekcji. Niestety nie garnąłem się do nich jakoś przesadnie. Włączyłem laptopa, w celu pozyskania informacji przydatnych do napisania referatu, jednak kiedy tylko strona z wyszukiwarką internetową załadowała się, straciłem cały zapał. Tylko po to, aby odwlec w czasie nieprzyjemną robotę, sprawdziłem kilka kont na różnych portalach społecznościowych. Nie korzystałem z nich zbyt często. Nie zarywałem nocy, nawalając w klawiaturę, prowadząc pasjonujące rozmowy na chatach. Można powiedzieć, że nie było to w moim stylu, nie podobało mi się to i nie widziałem w tym nic pociągającego – niemniej nie dało się też ukryć, że w gruncie rzeczy byłem odludkiem.
Nie miałem zbyt wielu znajomych. Byłem kiepski w utrzymywaniu bliższych relacji, toteż prędzej czy później wszystkich sprowadzałem do jednego mianownika „dalekiego znajomego”. Nie miałem w zwyczaju gonić za nowinkami technologicznymi, nie obchodziło mnie za bardzo, jaki miałem komputer czy telefon. Nie lubiłem robić sobie zdjęć. Unikałem głośnych miejsc. Lubiłem zaszyć się w pokoju z dobrą książką i kubkiem herbaty. Znacznie bardziej niż na klawiaturze, wolałem pisać ręcznie. Można było zatem powiedzieć, że pomimo mojego młodego wieku byłem staroświecki. Czasem naprawdę myślałem, że powinienem urodzić się w innej epoce, że tak bardzo tu nie pasuję, nie umiem się odnaleźć… Nigdy jednak nie mówiłem o tym głośno. Byłem raczej tym typem osoby, która pozostawia swoje przemyślenia tylko i wyłącznie dla siebie, a nie dzieli się nimi z resztą świata poprzez łącze internetowe.
Wtem coś mnie tknęło. Przypomniało mi się, jak kiedyś czytałem o tym, że ludzie występujący w naszych snach nie są kreaturami wytworzonymi przez naszą wyobraźnię. Ponoć ludzki mózg był niezdolny do stworzenia nowej twarzy od zera. To, jak wyobrażaliśmy sobie postacie z książek czy bohaterów naszych snów, było zlepkiem tego, jak wyglądały osoby, które znamy, było rozmazanym, zniekształconym wspomnieniem twarzy przechodniów. Zacząłem zastanawiać się, skąd wziął się mój „senny prześladowca”. Co prawda nie widziałem jego twarzy, ale… czy to możliwe, abym tak naprawdę śnił o kimś konkretnym? Długie, ciemne włosy, szczupła postura, dłonie o długich palcach… Czy moja podświadomość zdradzała mi coraz więcej szczegółów, które mogłoby mi pomóc w dokładnym, personalnym rozpoznaniu tej osoby? Zdziwiony i jednocześnie zainteresowany własnymi rozmyślaniami, włączyłem listę znajomych na portalu społecznościowym. Przyglądałem się zdjęciom profilowym, licząc, że w końcu mnie olśni, lecz nic podobnego się nie stało. Nikt w jakimś wyróżniającym się stopniu nie pasował do moich wyobrażeń. Więc wychodziło na to, że osoba z mojego snu była po prostu przystojnym nieznajomym, którego spotkałem kiedyś na ulicy? Ładny widok zachował się w mojej pamięci, jednak ze względu na upływający czas i prawdopodobnie szybkie mignięcie jego twarzy w tłumie, nie umiałem dokładnie sobie przypomnieć tego, jak wyglądał – dlatego właśnie skupiłem się na prostszych do przypomnienia detalach takich jak kolor i długość włosów czy pojedyncza dłoń wystająca z kieszeni, która mogła zwrócić moją uwagę w nieznajomym. Nie rozmawialiśmy, więc nie mogłem domyślić się, jak brzmiał oryginalny głos postaci, która teraz nawiedzała mnie w snach. Z tego też powodu w moich uszach jej głos brzmiał dziwnie i nienaturalnie. Może mój rodzony perfekcjonizm nie pozwalał mi wypłynąć na szerokie wody wyobraźni, dlatego wolałem nie idealizować tej osoby, pozostawiając pewne niewiadome pod znakiem zapytania; nie dorabiać do tego swojej filozofii. Jak zwykle chciałem, żeby wszystko było idealnie odwzorowane tak, jak to wyglądało w rzeczywistości, więc postanowiłem zostawić pewne aspekty na temat, których miałem zbyt mało informacji.
Westchnąłem ciężko. Miałem wrażenie, że to wszystko zaczyna mnie przerastać. Może to tylko i wyłącznie moja wyobraźnia, jednak nie da się ukryć, że wzbudzała we mnie porządną dozę niepokoju. Głowa zaczęła mnie od tego boleć. Czy to jest normalne, że ludziom w moim wieku przytrafiają się takie rzeczy?
A może po prostu powinienem dać temu spokój. Jeśli przestanę o tym myśleć, możliwe, że podobna sytuacja z nieproszonym gościem z głębi mojej podświadomości więcej się nie powtórzy. Bądź co bądź to było tylko moje wyobrażenie – im więcej o tym rozmyślałem, tym bardziej sprawiałem, że rosło ono w siłę. Powinienem uspokoić się i skupić na swoich obowiązkach, gdyż w przeciwnym razie zapewne będę częściej karany dodatkowymi pracami domowymi. Nie raz, nie dwa coś irracjonalnego wzbudzało mój strach; a wszystko za sprawą mojej wybujałem wyobraźni i dolewania oliwy do ognia. Sam roztrząsałem własne, urojone mary, zadręczając się nimi – bezcelowo i bezsensownie, rzecz jasna. Powinienem o tym zapomnieć. Ponoć wiek dorastania rządził się własnymi prawami, toteż…
Zmęczony potarłem twarz dłońmi. Zamknąłem wszystkie okna przeglądarki internetowej i podniosłem się z obrotowego krzesła z zamiarem przygotowania sobie herbaty przed rozpoczęciem katorżniczej roboty. Ledwo jednak zdążyłem się podnieść, znów zostałem usadzony na krześle – dosłownie zostałem usadzony; nie usiadłem z powrotem z własnej woli!
Czułem ciepło bijące od drugiej osoby. To, na czym zostałem usadzony czy to, o co się opierałem z pewnością nie przypominało swoją fakturą materiału krzesła. Czułem za sobą naprzemiennie unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, która ściśle przylegała do moich pleców. Dostrzegłem także tak dobrze mi już znane szczupłe dłonie, które splotły się na moim brzuchu, obejmując mnie. Poczułem gorące usta muskające moją szyję. Momentalnie zalała mnie fala żaru, a na policzkach wykwitły rumieńce. Zaskoczony, w odruchu samoobrony, próbowałem się wyrwać, jednak uścisk szczupłych dłoni był zbyt silny, abym mógł mu się przeciwstawić.
- To… ty?... – wydusiłem z siebie.
- Spodziewałeś się kogoś innego? – w odpowiedzi usłyszałem ten dziwaczny, roześmiany, jakby przerywany i pełen szumów głos.
- N-nie… - odparłem w jakimś dziwnym poczuciu powinności usprawiedliwienia się.
Tym razem nie oponowałem, nie stawiałem się. Pozwalałem na to, aby zimne opuszki palców ślizgały się pod moją koszulką, aby miękkie usta znaczyły moją skórę. Zagryzałem wargi, aby żaden jęk czy westchnienie nie wydostało się spomiędzy nich. Mimo iż było to w pewien sposób przyjemne, próbowałem to ignorować. Powtarzałem sobie do upadłego, że to jedynie kolejny sen, moja wyobraźnia, nad którą mogę zapanować. Próbowałem przekonać sam siebie, iż jeśli uda mi się uspokoić i odzyskać nad sobą kontrolę, wszystko wróci do normalności.
Brunet nie narzekał, jednak w jakiś niejasny sposób mogłem wyczuć jego zaskoczenie zmianą mojego zachowania. Zdawało się, że chciał sprawdzić, na jak wiele może sobie pozwolić, gdzie znajduje się moja granica wytrzymałości, gdyż jego posunięcia z czasem stawały się coraz bardziej niecierpliwe. Jedna z jego dłoni zsunęła się na moje krocze, masując je przez materiał spodni. Odchyliłem głowę na jego bark, zagryzając wargi aż do krwi, aby powstrzymać się od odgłosów, które mogłoby go usatysfakcjonować. Nie udało mi się jednak zapanować nad oddechem, który znacznie przyspieszył. Wciąż starałem się oddychać przez nos, jednak moja klatka piersiowa unosiła się w dużo szybszym tempie.
- W co ty sobie pogrywasz? – zaśmiał mi się do ucha, owiewając je gorącym oddechem.
Próbowałem zająć swoje myśli czymś innym, jednak nie było to proste – tym bardziej, że ruchy jego palców przybierały na sile i szybkości. Starałem się myśleć o szkole, domu, sprawach codziennych… niestety obecność tego mężczyzny była zbyt przytłaczająca, abym mógł się na tym skupić. Jego zapach, ciepło, sama świadomość jego obecności – wszystkie te rzeczy działały na mnie niczym czynniki dezorientujące. W chwili, w której się pojawiał, przestawałem jasno myśleć, stawałem się uległy. Jedynymi dwoma myślami, które figurowały w moim umyśle podczas naszego spotkania było to, jak jest mi dobrze oraz on sam.
Nagle zdałem sobie sprawę, jak często o nim myślałem. W dodatku długowłosy wydawał się być niesamowicie realną postacią w moich myślach. Czytałem wiele książek, toteż często zdarzało mi się układać swoje własne scenariusze przed zaśnięciem, zastanawiać się nad losami nieistniejących postaci… z tej właśnie racji wiedziałem, że rozmyślania o fikcyjnych postaciach są raczej ulotne, lekkie i nie miałem w zwyczaju przywiązywać do nich jakiejś większej uwagi. Inaczej było, kiedy rozmyślałem o kimś, kogo znałem w rzeczywistym świecie; o znajomych z klasy, mamie czy nauczycielach… Uświadomiłem sobie, że ten mój „nieproszony gość” figurował w moim umyśle jako fizyczna osoba. Moja podświadomość uznała go za realną osobę, mimo iż przecież taki nie był…
- To nie jest sen – mruknął mi do ucha, rozpinając guzik moich spodni.
- C-co?... –wydusiłem z siebie.
- Przestań wmawiać sobie, że jestem wytworem twojej wyobraźni – przesunął językiem po krawędzi mojego ucha, na co zadrżałem w jego objęciach. – Bo nim nie jestem.
Przesunął jednym palcem po całej długości mojej erekcji wciąż kryjącej się pod materiałem bokserek. Na moment zapomniałem o samokontroli, przez co spomiędzy moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Byłem pewny, że był to powód, dla którego na twarzy bruneta za moimi plecami pojawił się zwycięski uśmiech.
- K-kim… je… jesteś? – wydukałem, kiedy masował żołądź mojego penisa, sprawiając mi tym samym wiele przyjemności.
- Nie zawracaj tym sobie głowy. To nie jest istotne – odparł szybko.
- W takim razie… Ach! – jęknąłem, kiedy ujął moją męskość w dłoń i zaczął mnie onanizować. – Jak masz… na imię? – mimo dość patowego położenia, w którym się znajdywałem, próbowałem się czegoś o nim dowiedzieć.
- Jak mam na imię? – zaśmiał się. – Cóż… Nazywam się…
- Leo! – usłyszałem kobiecy krzyk nad moją głową. – Leo, obudź się! – matka szarpnęła mnie za ramię, wyrywając ze snu i tym samym podrywając z biurka, na którym usnąłem. – Jest trzecia w nocy, a u ciebie dalej pali się światło! – zganiła mnie. Spojrzałem na nią skołowany, przecierając pięściami oczy. – Znowu przesiadujesz przed komputerem po nocach – westchnęła z dezaprobatą. – No, już, idź się wykąp i do łóżka, bo rano będzie powtórka z dzisiejszego poranka i nie wstaniesz na czas – spojrzała na mnie surowo.
W odpowiedzi jedynie skinąłem jej głową, nie chcąc się kłócić. Usta miałem zlepione, zaschnięte, a gardło wyschnięte na wiór; męczyło mnie ogromne pragnienie. Z trudem dźwignąłem się na nogi, po czym skierowałem do łazienki.
Odkręcając już kurek z ciepłą wodą, uświadomiłem sobie, że była to jak dotąd najdłuższa rozmowa, jaką udało mi się przeprowadzić z moim pojawiającym się z nikąd… gwałcicielem? Czy mogłem go określić takim mianem? W sumie… jakby nie patrzeć… słabo mu się opierałem. Co więcej czerpałem przyjemność z jego poczynań, ale z drugiej strony wciąż robił to wbrew mojej woli, więc…
- Cholera! – wrzasnąłem, opierając rozgrzane czoło o zimne kafelki.
Przez to, że rodzicielka mnie obudziła, nie poznałem jego imienia…

***

W ostatnim czasie miałem coraz większe problemy ze skupieniem się. Nie słuchając nauczyciela, rysowałem w zeszycie różne ujęcia dłoni, która tak często dotykała mnie w ostatnim czasie. Byłem tak zaabsorbowany swoim zajęciem, iż nawet nie zauważyłem, kiedy lekcja zleciała i po raz kolejny dzisiejszego dnia rozbrzmiał dzwonek. Uczniowie nie czekając na przyzwolenie geografa, podnieśli się z głośnym szuraniem ze swoich krzeseł i zaczęli pakować swoje książki. Jakby nigdy nic poszedłem w ich ślady.
- Przygotowałeś się do wygłoszenia referatu? – zapytał Urehara, przechodząc obok mojej ławki.
Nie kumplowałem się z tym chłopakiem. To nie tak, że się nie lubiliśmy… można było powiedzieć, iż po prostu wzajemnie ignorowaliśmy swoją obecność w tej klasie. Rozmawialiśmy, kiedy musieliśmy, a więc kiedy zmuszeni byliśmy pracować w grupie. Oprócz tego nie rozmawialiśmy dużo. Zdarzało się, że nawet nie mówiliśmy sobie „cześć” na korytarzu – teraz jednak wyglądało na to, iż chłopak chciał się zdrzemnąć podczas lekcji, gdyż zapewne nie interesowali go poeci. W sumie to i podobnie jak i mnie… Monotonne paplanie zestresowanego ucznia wpływało usypiająco na pozostałych. Zgadywałem, że chciał się tylko utwierdzić w tym, iż bez większych przeszkód będzie mógł odpłynąć myślami gdzieś daleko podczas lekcji języka japońskiego.
Dla mnie jednak następna godzina lekcyjna nie malowała się tak sielankowo. Powód, dla którego miałem podczas niej prawdopodobnie zostać pozbawiony głowy był jeden; zapomniałem na śmierć o tym nieszczęsnym referacie. Jak zwykle mój nieproszony gość zjawił się w najmniej odpowiednim momencie, przez co traciłem dla niego głowę… a teraz naprawdę zaczynałem poważnie się bać, iż mogłem ją stracić w dokładnym tego słowa znaczeniu za sprawą humanisty.
Przerwa była zbyt krótka, aby przygotować się do wygłoszenia referatu – tym bardziej, kiedy pedagog oczekiwał po mnie solidnej pracy, którą mógłbym zrekompensować mu swoje „niewybaczalne” zachowanie. Ucieczka z lekcji, jak zdawałem sobie sprawę, mogłaby jedynie jeszcze bardziej pogorszyć moją sytuację. W takim wypadku nie zostało mi nic innego, jak cierpliwe zniesienie wrzasków nauczyciela i nie reagowanie na wyzywanie od nierobów. Cóż, choć trzeba było przyznać, że w ostatnim czasie nie garnąłem się jakoś do pracy…
Po sprawdzeniu listy obecności, filolog japoński spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem. Na moje nieszczęśnie nie był jednak na tyle błyskotliwym człowiekiem, aby domyślić się po moim umęczonym wyrazie twarzy, że prawdopodobnie coś poszło nie tak… a jedyną rzeczą, która w obecnym wypadku mogła pójść nie tak było to, iż z jakiś przyczyn nie odrobiłem karnego zadania domowego.
Humanista niemalże siłą wypchnął mnie na środek sali, mimo iż w dość dyskretny i podprogowy sposób próbowałem dać mu do zrozumienia, że nie miałem, co wygłaszać. Mimo moich usilnych protestów i zarzekania się, że naprawdę nie ma takiej potrzeby, abym sterczał na środku klasy, ten nie odpuścił, wystawiając mnie na ostrzał spojrzeń pozostałych uczniów.
- A ty tak bez żadnych notatek? – zauważył pedagog.
Westchnąłem ciężko. W końcu zaczynało mu coś świtać w tym siwym czerepie – szkoda jednak, że tak późno… Niemniej, już chciałem przyznać otwarcie, iż nie przygotowałem się do dzisiejszego wystąpienia, kiedy nagle poczułem jak ktoś obejmuje mnie jedną ręką na wysokości pasa. Druga dłoń osoby stojącej za mną zawędrowała aż na wysokość mojej twarzy, przykładając mi palec wskazujący do ust w uciszającym geście.
- Pomogę ci – rozpoznałem ten charakterystyczny głos. – Po prostu powtarzaj za mną.
Tym razem pomimo obecności bruneta czas nie zatrzymał się, tak jak miało to w zwyczaju dziać się wcześniej. Stałem tak skrępowany na środku sali – po części skrępowany przez własne nerwy, po części przez oplatające mnie ręce – i powtarzałem słowo po słowie za moim dziwnym towarzyszem. Ten z kolei miał już ułożoną całą mowę; i to nie byle jaką dodam. Wyszukane słownictwo, szczegółowe informacje, tytuły, nazwiska, daty, nazwy miejscowości, nazwy dzieł i ich opisy, podsumowanie dorobków twórczości poszczególnych poetów… aż w pewnym momencie zacząłem się cieszyć, że sam nie odrobiłem tej pracy domowej, gdyż mnie samemu nigdy zapewne nie udałoby się ułożyć tak dobrego referatu.
Kiedy mężczyzna za mną zamilkł, niepewnie rozejrzałem się po klasie. Nauczyciel był w ciężkim szoku. Poczułem, jak uścisk, w którym trwałem, poluzował się. Obejrzałem się za siebie, licząc na to, że tym razem może chociaż mignie mi jego twarz przed oczami, jednak okazałem się nie być wystarczająco szybki. Kiedy spojrzałem za siebie, dojrzałem jedynie czarną, kredową tablicę, na której został zapisany jedynie temat lekcji.
Wciąż oszołomiony humanista poklepał mnie po plecach, kierując się w stronę biurka.
- Nie można było tak od razu? – uśmiechnął się półgębkiem.
Wskazał mi ponownie moją ławkę, tym samym pozwalając mi zająć swoje miejsce. Nigdy nie byłem typem mówcy. Nie lubiłem występować publicznie, gdyż w gruncie rzeczy nie czułem, jakbym miał coś ważnego do przekazania jakiejś znacznej liczbie osób. Przemawianie przed innymi stresowało mnie, jednak teraz znów byłem tak skupiony na moim brunecie, iż nawet nie zastanawiałem się nad dyskomfortem, jaki powodują u mnie wystąpienia. Zdałem sobie sprawę, że czując ciepło jego ciała za plecami, jego gorący oddech na policzku oraz słysząc ten specyficzny głos, którym szeptał mi wprost do ucha, nie zastanawiałem się nad niczym innym. Skupiłem się na wiernym powtarzaniu jego słów oraz przyjemnym poczuciu bezpieczeństwa, jakie dawała mi świadomość trwania w jego objęciach.
Jak on na mnie wpływał… to było niesamowite… i chore! Nie mogłem się z tym oswoić…
Przez resztę lekcji znów jedynie wpatrywałem się w okno…

***

Liczyłem na to, że będziemy mieli okazję porozmawiać w domu, ale mężczyzna nie pojawiał się. W końcu zdecydowałem się sam jakoś go przywołać… i słowo „jakoś” jest tu jak najbardziej adekwatne. Moja mama została po godzinach w pracy, więc próbowałem przywołać go mówiąc głośno. Potem próbowałem czegoś w rodzaju telepatii, gdyż starałem się mówić do niego w myślach. W akcie desperacji nawet otworzyłem szafę, choć sam nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem. Może zakorzeniony we mnie za dzieciaka przesąd, że wszystkie potwory siedzą właśnie w szafie skłonił mnie do tego. Chociaż… jakby popatrzeć z innej strony, on nie był potworem… Bądź co bądź okazał się być bardzo pomocny… kimkolwiek by w istocie nie był.
Czekałem na niego w łóżku, rozmyślałem o nim przed zaśnięciem, aby móc spotkać go we śnie, jednak tym razem nic się nie wydarzyło. Tak bardzo chciałem porozmawiać z nim raz jeszcze… podziękować za pomoc… usłyszeć ten magnetyczny głos, od którego już się uzależniłem… poczuć na swoim ciele gorące dłonie i miękkie usta…
Całą noc nie mogłem z tego powodu zasnąć. Poirytowany tym faktem, wyciągnąłem telefon spod poduszki. Wyświetlacz poinformował mnie, iż była godzina trzecia – znów. Tym razem jednak urządzenie działało prawidłowo, o czym poinformowała mnie zaraz zmieniająca się cyferka, która uwzględniała upływ minut. Westchnąłem cierpiętniczo. Dlaczego akurat teraz, kiedy chciałem się z nim spotkać, on nie przychodził? Kiedy marzyłem o chwili spokoju, błagałem w myślach, aby dał mi chwilę wytchnienia, ten jak na złość wyskakiwał jak diabeł z pudełka, rozbijając mój cały dzienny plan.  A może… Może to był taki jego plan działania? Może, kiedy przestałem się już opierać, przestałem także go interesować?
Nie, to irracjonalne… jak cała ta sytuacja zresztą!
Wyjaśnienie było jednak proste i jednoznaczne – byłem zwykłym czubkiem; tyle w temacie.

***

Minęło kilka dni. Mama w ostatnim czasie dostawała dużo nocnych zmian, toteż coraz więcej wieczorów spędzałem samotnie. Dziś było podobnie. Znudzony i w jakiś dziwny sposób zdemotywowany zrobiłem sobie herbatę w ramach kolacji, gdyż nie chciało mi się gotować. Pech jednak chciał, że potknąłem się o fałdę zmarszczonego dywanu w salonie, kiedy kierowałem się z gorącym naparem w stronę schodów. Rozlałem część zawartości kubka. Sapnąłem wściekle, odstawiając naczynie na ławę przed telewizorem i wracając się po ścierkę do kuchni, aby wytrzeć podłogę. Podniosłem rąbek dywanu, gdyż ten mi przeszkadzał w sprzątaniu, kiedy… nagle coś zwróciło moją uwagę. Zainteresowany podniosłem dywan, orientując się, że na podłodze jest coś narysowane. Czarny, regularny, misterny znak zamknięty w okręgu, przez co przypominał nieco mandalę. Nie przypominałem sobie jednak, żebym widział podobną ozdobę wcześniej. Skąd to się, do ciężkiej cholery, wzięło w takim miejscu? W dodatku pod dywanem… wyglądało, jakby ktoś chciał ukryć ten znak… Ale niby kto? Mama? To niedorzeczne… Ja sam aż do tej pory nic o tym nie wiedziałem, więc znajdywałem się poza gronem podejrzanych.
Ostatnią osobą, która przychodziła mi na myśl był mój wyimaginowany brunet… ale przecież on był jedynie wytworem mojej chorej psychiki! Cholera, chyba czas skończyć z czytaniem kryminałów, ot co! Zaczynałem od tego wszystkiego wariować! Jeszcze chwila i wywiozą mnie stąd w białym kaftanie!
Rozdrażniony moim własnym myśleniem i zachowaniem, zabrałem się za wycieranie plamy, obiecując sobie, że zapytam mamę o tę anomalię, kiedy ta rano wróci z pracy. Czując jednak jak wciąż buzuje we mnie gniew, wykonywałem zamaszyste ruchy, przez co naruszyłem czarny znak, przerywając go.
Niemal w tym samym momencie, w którym zorientowałem się, co zrobiłem, poczułem przytłaczający ciężar na plecach, przez który przewróciłem się, lądując twarzą na podłodze. Momentalnie poczułem na karku tak dobrze znane mi, gorące usta, których nie mogłem pomylić z żadnymi innymi.
- Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – usłyszałem ten charakterystyczny głos.
- To ty! – zawołałem na wpół spanikowany, na współ rozradowany… jakbym miał jeszcze z czego się cieszyć. Próbowałem przekręcić się pod mężczyzną, aby w końcu zobaczyć jego twarz, jednak ten szybko unieruchomił mnie, dociskając moją głowę do podłogi. – Chcę cię zobaczyć! – jasno wyraziłem swoje żądanie. – Chcę wiedzieć kim jesteś, znać twoje imię! Chcę wiedzieć, czemu cię nie było przez te wszystkie dni!
Kiedy już wypowiedziałem te słowa, nagle jakby przeraziłem się. Miałem kilka dni spokoju od moich halucynacji… Kilka dni z życia normalnego człowieka. Jednak teraz on ostatecznie wrócił. Rozmawiałem z moim wyimaginowanym towarzyszem, czując jego ciężar na swoich biodrach oraz silną dłoń, która nie pozwalała mi się ruszać. Czytałem kiedyś, że ludzie zdolni są do czucia, na przykład, nogi, którą stracili, tylko ze względu na to, że wyobrażają sobie, że wciąż ją mają. Siła oraz chęć wiary sprawiała czasami, że czuli także bodźce zewnętrzne, których tak naprawdę nie generowało otoczenie. Nieświadomie samookaleczali się, będąc przy tym święcie przekonanymi, że krzywdę zrobił im ktoś inny. To ponoć już wyższe stadium choroby umysłowej. Może to był już najwyższy czas, abym zaciągnął pomocy specjalisty?
- W życiu nie zawsze dostajemy tego, czego chcemy, czyż nie? – usłyszałem melodyjną odpowiedź. Brunet zdawał się wyśmienicie bawić.
Znieruchomiałem. Zagryzłem wewnętrzną stronę policzka, nie wiedząc, co się ze mną dzieje. A może ja to wszystko sobie zmyśliłem? Może wszystko to, co mnie otacza było wykreowanym przeze mnie światem, a ja tak naprawdę, no nie wiem, leżę w śpiączce? Jak miałem odróżnić, co jest prawdą, a co kłamstwem? Jakie kryteria miałem przyjąć i czym się kierować, kiedy w chwili obecnej byłem już tak skołowany i zagubiony, że nie wiedziałem, w co wierzyć? Równie dobrze wszystko mogło być ułudą! A może… może ja w ogóle nie żyję? Może to nie jest życie, a… coś innego? Może to mężczyzna siedzący na mnie okrakiem wymyślił sobie mnie, a nie ja jego?
- Proszę… - wydusiłem z siebie z trudem, będąc bliskim łez. – Chcę tylko wiedzieć, że jesteś prawdziwy… - szepnąłem.
Wesołe nucenie ucichło nad moją głową. Zdawało się, że moje słowa trafiły do mężczyzny. Ten przez chwilę wahał się, jednak ostatecznie podniósł się odrobinę, pozwalając mi tym samym obrócić się pod nim. To był pierwszy raz, kiedy mogłem na niego spojrzeć.
Tak jak już mogłem zauważyć, miał długie, czarne włosy, które sięgały mu mniej więcej połowy długości klatki piersiowej. Był szczupły, ale nie wątły. W dodatku dało czuć się od niego jakąś aurę buzującej siły fizycznej, przez co doskonale zdawałem sobie sprawę, że jedno z jego szczupłych ramion bez problemu mogłoby mnie podnieść. Miał ostre rysy twarzy, mocno zarysowane kości policzkowe. Cerę miał bladą, wręcz alabastrową, ale zarazem nie pergaminową; idealną, niepoznaczoną żadnymi niedoskonałościami takimi jak naczynka czy blizny. Usta miał pełne, choć bardzo blade, prawie w ogóle nie odznaczające się kolorem na tej bezbarwnej twarzy. Rozciągnięte były w delikatnym, choć zadziornym uśmieszku, przez co cały grymas jego twarzy nabierał przebiegłego wyrazu. Nos był szczupły, lekko zadarty. Jednak najbardziej zwracającym uwagę elementem były jego oczy – ogromne, niemalże idealnie okrągłe, okraszone gęstymi i ciemnymi wachlarzami rzęs. Nie byłoby w tym jeszcze nic dziwnego, gdyby nie to, że całe jego oczy były czarne. Tęczówek nie dało rozróżnić się od źrenicy, a białek nie było widać wcale. Na środku oka, tam gdzie normalnie powinna znajdować się źrenica, figurowała jedynie malutka biała kropka niewiększa od główki szpilki. Była ona widoczna tylko dzięki kontrastowi, jaki stanowiły te dwa przeciwstawne kolory.
Był idealny, wręcz perfekcyjny. Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknego człowieka. Wszystko w nim wydawało się być dokładnie przemyślane i zaplanowane tak, aby cieszyło ludzkie oko – zupełnie tak, jakby był projektem, a nie człowiekiem. Jego uroda przewyższała nawet moje najbardziej górnolotne marzenia i wyobrażenia. Z drugiej strony jednak spoglądanie na taki żywy ideał wprawiało mnie w dyskomfort, gdyż w porównaniu do niego ja miałem swoje wady – które dodatkowo zdawały się urosnąć w moim własnym odczuciu, sprawiając, że czułem się dużo gorszy.
- Moje imię to Neah – przedstawił się wreszcie.
W tym momencie poczułem, jak coś we mnie pękło. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i przesunąłem opuszkami palców po jego delikatnej skórze. Do oczu napłynęły mi łzy, których już nie mogłem powstrzymać.
On był prawdziwy! Niezależnie od tego, co mogliby mi powiedzieć teraz inni, on był prawdziwy! Mogłem go dotknąć, zobaczyć! Był prawdziwy, ponieważ chciałem wierzyć, że taki był! Pokrzepiony tą myślą, odsunąłem od siebie te nieprzyjemne, wcześniejsze rozmyślania, w których dopatrywałem się u siebie choroby psychicznej. Nie zwariowałem! On był tu naprawdę!
Neah nachylił się nade mną, obejmując czule. Cudownie było móc w końcu oddać uścisk. Oplotłem ramionami jego szyję, chowając twarz w jej zagłębieniu oraz wdychając jego charakterystyczną woń. Jego zapach był trudny do zidentyfikowania, jednak czułem w nim jakąś wyraźną, ostrą, jakby mroźną nutę, która działała na mnie wręcz elektryzująco.
- Kim… kim jesteś? – zapytałem raz jeszcze. – Skąd się wziąłeś w moim domu? Co się stało wtedy w klasie? Czemu nikt oprócz mnie cię wtedy nie zauważył? – już chciałem pytać o kolejne interesujące mnie rzeczy, ale brunet zatkał mi dłonią usta.
- Masz ci los… Odpowiesz na jedno pytanie, dostaniesz następnych dwadzieścia… - jęknął.
- Odpowiedz! – zażądałem.
Mężczyzna spojrzał na mnie rozbawiony. Przez chwilę zdawało się, iż w rzeczywistości coś powie, ale w ostateczności jedynie nachylił się i pocałował mnie raz jeszcze. Szykował się do zejścia ze mnie, jednak tym razem naprawdę miałem dość. Zamierzałem w końcu wziąć sprawę w swoje ręce i uzyskać odpowiedzi, których tak bardzo pragnąłem. Przewaliłem bruneta na plecy, sam siadając na nim okrakiem i dociskając go do podłogi. Spojrzałem na niego twardo, posyłając mu tym samym nieme żądanie, aby zaczął w końcu mówić. Neah wyglądał na zdziwionego. Z pewnością nie spodziewał się, że odważę się na coś podobnego, gdyż jak dotąd byłem mu bardzo uległy i posłuszny. Niestety jego szok nie trwał długo. Grymas zdradzający zaskoczenie szybko został zastąpiony przez przewrotny uśmieszek. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, po czym jednym sprawnym ruchem odrzucił moje przedramię, które dociskałem do jego gardła, aby się nie ruszał. Długie palce zacisnęły się mocno na moim nadgarstku, znacząc go czerwonymi śladami. Syknąłem z bólu. Nim zdążyłem się obejrzeć, brunet wywindował się do siadu. Chwycił mnie za przód koszulki i wstając, jednocześnie podniósł mnie jedną ręką. Poczułem, że tracę grunt pod nogami, a materiał ubrania napina się, zaciskając wokół mojego gardła, przez co ciężko było mi oddychać. Na jego twarzy niby wciąż figurował krzywy uśmiech, jednak widziałem po nim, że nie było mu już do śmiechu. Zdenerwowałem go.
- A może sam w końcu włączyłbyś myślenie, hm? – spojrzał na mnie krzywo. – Ktoś nie chce mnie w tym domu; z pewnością nie jesteś to ty… więc kto jeszcze został? – pokręciłem głową w akcie protestu, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że moja matka mogła mieć coś wspólnego z całą tą chorą sprawą. – Pentagramy same z siebie nie biorą się w ludzkich domach, wiesz? – prychnął rozdrażniony, po czym puścił mnie, popychając na kanapę. Uderzyłem się porządnie o podłokietnik w głowę, przez co zawyłem z bólu. Z trudem wywindowałem się do pozycji siedzącej, aby spojrzeć na bruneta, który stał z założonymi rękami i najwidoczniej czekał aż zacznę łączyć fakty, tym samym odnajdując odpowiedzi na własne pytania.
- Pentagramy? – powtórzyłem zszokowany. Neah przewrócił oczyma, krzywiąc się.
- Skojarz słowo „pentagram” z czymś – fuknął. – Nie uwierzę, jeśli powiesz mi, że nigdy nie słyszałeś o tym w telewizji ani nie czytałeś o tym w jednej ze swoich książek – sapnął ciężko. – I jak? Świta już coś? – spojrzał na mnie pobłażliwie.
- Ale… - zająknąłem się. – Jak?... Przecież pentagramy… - tylko tyle udało mi się z siebie wydusić. Nie mogłem tego wszystkiego ogarnąć.
- Jasne, masz rację, przeciętny człowiek nie zna się na pentagramach i ma mylne o nich pojęcie – wzruszył ramionami. – Nie zmienia to jednak faktu, że poprawnie identyfikujecie je z pewnymi istotami – rozłożył ręce. – Ale tak dla jasności: pentagram nie zawsze działa jak wrota, które otwierają drogę. Odpowiedni pentagram może też zamknąć pewne ścieżki – rzucił, po czym odwrócił się do mnie tyłem, uznając rozmowę za zakończoną.
- Chwila, moment! – rzuciłem się za nim. – Próbujesz mi wmówić, że jesteś demonem? – spojrzałem na niego jak na wariata. – I co z tym wszystkim ma wspólnego moja matka? Chcesz powiedzieć, że kobieta, która mnie urodziła i z którą mieszkam pod jednym dachem para się jakimiś czarnomagicznymi obrzędami? – złapałem go za ramię.
Mężczyzna odwrócił się przez ramię i spojrzał na mnie zza kurtyny ciemnych włosów. Przez moment wpatrywał się we mnie beznamiętnie, po czym powoli przymknął powieki. W chwili, kiedy to zrobił, zapadła ciemność. Przez moment otaczał mnie niczym niezmącony mrok, przez co spanikowałem. Nie wiedziałem, co znów się ze mną działo. Moje serce zaczęło bić szybciej. Wszystko to jednak trwało nie dłużej niż mrugnięcie oka, gdyż chwilę potem obudziłem się we własnym łóżku. Zdyszany momentalnie podniosłem się do siadu. Przeczesałem palcami mokre od potu włosy, próbując uspokoić oddech. Roztrzęsionymi dłońmi sięgnąłem pod poduszkę, szukając telefonu. Zegarek cyfrowy poinformował mnie, iż była godzina trzecia w nocy – znowu.
Cholera…
Pozostawało teraz tylko pytanie czy to wszystko przypadkiem nie było snem, moim urojeniem… Czy tak bardzo znów chciałem spotkać tego mężczyznę, że mój mózg zaczął generować o nim tak realistyczne sny?
Ale przecież nie pamiętałem, żebym się kładł do łóżka. Co więcej wciąż byłem w zwykłych, codziennych ubraniach a nie w piżamie.
Aby przekonać się, co było prawdą, a co nie pozostawało mi jedno wyjście – sprawdzić to na własnej skórze. Szybko wygrzebałem się z łóżka i zbiegłem po schodach do salonu. Włączyłem światło i… cóż, więcej chyba nie trzeba mi było. Na podłodze dywan wciąż był odsunięty pod ścianę, a na środku jasnej podłogi widniał ciemny malunek.
Czy powinienem porozmawiać o tym z mamą?
Ostatecznie zdecydowałem się jednak ułożyć dywan na jego poprzednim miejscu. Nie naprawiłem pentagramu, zostawiając go przerwanym. Wiedziałem, że dzięki temu Neah znów będzie mógł mnie odwiedzić… Czy cieszyłem się z tego? A może raczej obawiałem się tego? Sam do końca nie byłem pewien…
Uprzątnąłem salon rychło w czas. Akurat w momencie, kiedy się wyprostowałem, klucz w zamku przekręcił się, a w progu drzwi wejściowych stanęła moja rodzicielka. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona, podobnie jak i ja na nią.
- Leo, jeszcze nie śpisz? – zapytała.
- Zaschło mi w gardle – skłamałem. – Zasnąłem nad książkami – wytłumaczyłem się pod naciskiem jej pytającego spojrzenia, które odnosiło się do mojego pogniecionego ubrania. – A ty czemu wróciłaś tak późno? – zainteresowałem się.
- Musiałam zajść do sklepu – matka zamknęła za sobą drzwi, na moment odwracając się do mnie tyłem. Niemniej odniosłem dziwne wrażenie, że zrobiła to głównie dlatego, iż nie chciała, abym widział jej twarz. Możliwe, że mógłbym wtedy zbyt szybko dostrzec, że kłamie.
- O trzeciej w nocy? – dociekałem. – Co kupuje się o trzeciej w nocy? – podszedłem do niej i bez pardonu wyrwałem jej reklamówkę, którą ściskała w ręku. – Świeczki? – zdziwiłem się.
- Była przecena – kobieta uśmiechnęła się sztucznie, wzruszając ramionami i udając, że nic się nie stało, zupełnie tak, jakby była to normalna rzecz. – Powinieneś się już położyć, Leo – odebrała ode mnie swoją własność. – Jest już naprawdę późno – minęła mnie, kierując się do jadalni, gdzie na stole zostawiła zakupy. – Dobranoc, synku – uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Dobranoc… mamo… - mruknąłem nieprzekonany, po czym powoli powlokłem się po schodach na górę do swojego pokoju.

***

Następnego dnia obudziłem się dopiero w południe. Całe szczęście była już sobota, toteż mogłem pozwolić sobie na takie słodkie lenistwo. Jeszcze przez długą chwilę po przebudzeniu leżałem w łóżku, dochodząc do siebie. W ostatnim czasie mało sypiałem, a w dodatku w mojej głowie panował istny chaos, co zbierało teraz swoje żniwa w postaci zmęczenia. Niemniej niepokojąca cisza, która panowała w domu wzbudzała we mnie zbyt wiele podejrzeń, żebym mógł po prostu bezczynnie leżeć. W końcu dźwignąłem się z materaca i zszedłem na parter. Zorientowałem się, że dom był pusty – znowu byłem sam. Na stole w jadalni znalazłem kartkę z informacją, że moja rodzicielka znów wyszła do pracy i wróci dopiero późnym wieczorem. Nigdy wcześniej nie poddawałem jej słów wątpliwościom. Nie miałem ku temu żadnych powodów, jednak… teraz zaczynałem się zastanawiać czy moja matka przypadkiem nie zasłaniała się pracą, podczas gdy swój czas przeznaczała na coś innego. W ostatnim czasie coś dużo zdarzało jej się brać nadgodzin… Nigdy wcześniej nie przykładała się AŻ tak pieczołowicie do wykonywanej pracy. Na pierwszym miejscu zawsze stawiała dom i rodzinę… aż do teraz.
Plasnąłem drzwiami lodówki, za którymi nagle zmaterializował się Neah. Ze strachu aż podskoczyłem w miejscu.
- Mógłbyś tak łaskawie przestać pojawiać się znikąd? – spojrzałem na niego z przyganą. – Dostanę zawału serca przez ciebie! – wycelowałem w niego oskarżycielsko palcem wskazującym.
- Mógłbym – zgodził się, na co ja odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jeden problem z głowy… - Nie rób takiej miny – zaśmiał się. – Potwierdziłem jedynie, że jest to dla mnie możliwe do wykonania zadanie, a nie że będę stosował się do twojego żądania – prychnął. – Nie rozmawiałeś z nią wczoraj – zauważył, zmieniając temat. Orientując się, do czego dążył, spuściłem głowę, zagryzając jednocześnie wargi. – Ale zaczynasz mi wierzyć… - odezwał się łagodniej. – To dobrze – uśmiechnął się już nie tak krzywo jak wczoraj.
- Dlaczego nie możesz mi po prostu odpowiedzieć na moje pytania wprost? – spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Wprost? – demon podniósł nonszalancko jedną brew. – Uwierz mi, zrobiłbym to, gdybym znał interesujące cię odpowiedzi – rozłożył bezradnie ręce.
- Chwila… Chcesz mi powiedzieć, że ty też tego nie wiesz? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
- Skąd mam wiedzieć, dlaczego twoja matka para się okultyzmem i to w dodatku potrafi się nim umiejętnie posługiwać? – wzruszył szczupłymi ramionami. – Prześladuję ciebie a nie ją – wyszczerzył się ohydnie. – To jasne, że chce cię chronić, ale skąd ma wiedzę, jak to robić, tego nie mam pojęcia – wzruszył ramionami raz jeszcze.
- „Chronić”? – powtórzyłem po nim. – To znaczy, że… chcesz mnie skrzywdzić? – wydukałem z trudem.
- Czy nie miałem wystarczająco wiele okazji, aby to zrobić? – spojrzał na mnie znudzony. – Gdybym chciał to zrobić, zrobiłbym to już dawno – przewrócił oczyma.
- Więc… właściwie czego ty ode mnie chcesz? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, spoglądając na niego niepewnie. – Czemu wybrałeś właśnie mnie? – dociekałem.
- Czego chcę? – mruknął brunet, siadając na blacie stołu i zakładając nogę na nogę. Przyłożył palec do brody w geście zamyślenia. – Rozrywki – wyszczerzył się promiennie, prezentując mi cały garnitur swoich spiczastych zębów. – Ale odkąd zdradziłem ci swoje imię i pokazałem ci się, zrobiłeś się nudny – zaczął narzekać. – Dużo więcej ubawu miałem, kiedy bałeś się mnie – zachichotał złośliwie. – A czemu właśnie ty? – wzruszył ramionami. – Bez żadnego konkretnego powodu – machnął lekceważąco ręką. – Można powiedzieć, że byłeś pod ręką czy coś… - przewrócił oczyma. – Zawiedziony? – uśmiechnął się paskudnie, spoglądając na mnie spod rzęs. – Myślałeś sobie, że jesteś jakiś wyjątkowy? – zarechotał.
- Nie… - przyznałem zgodnie z prawdą. – W gruncie rzeczy… nic sobie nie myślałem – rozłożyłem ręce, a mężczyźnie zrzędła mina. Prychnął niezadowolony.
- Nie jesteś już zabawny – sapnął.
- A ty masz dziwne poczucie humoru – skwitowałem.
Zauważyłem, że odkąd ujrzałem go po raz pierwszy, przestałem się go bać. No dobra, może nie tak do końca, ale… w większej mierze. Z jakiś dziwnych przyczyn nie wywierało na mnie wrażenia to, iż właśnie stał przede mną demon, a więc jakaś postać nadnaturalna. Możliwe, iż było to spowodowane tym, że wciąż nie mogło to do mnie trafić, że wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Niemniej czułem się dużo raźniej, kiedy mogłem stanąć z nim w końcu twarzą w twarz, kiedy wiedziałem, z czym miałem do czynienia. Niezależnie od tego czy Neah w istocie był demonem, czy jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni, w jakiś sposób czułem się pokrzepiony, kiedy mogłem oglądać jego znudzone i skwaszone oblicze.
- Co się stanie, kiedy już się mną znudzisz? – zadałem kolejne pytanie. – Odejdziesz w pokoju? – liczyłem na pozytywną odpowiedź.
- Ja tak – wziął głęboki oddech.
- Co to ma niby oznaczać? – spojrzałem na niego z niezrozumieniem.
- Dokładnie to, co powiedziałeś; że jak się znudzę, to odejdę – niemal położył się na stole. – A ty umrzesz – mruknął beznamiętnie.
- Co proszę?! – stanąłem jak wryty, zamierając w pół ruchu, przez co rozsypałem herbatę, którą zamierzałem sobie zaparzyć. Wytrzeszczyłem na niego oczy, oczekując rozwinięcia tej myśli.
- Tak to już jest, że ludzie jako istoty słabe przywiązują się do istot wyższych, jakimi są demony – wyjaśnił oschle. – Uzależniacie się – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Pragniecie coraz więcej uwagi, przez co z czasem stajecie się uciążliwi. Wtedy demon się zwija, a człowiek popełnia samobójstwo.
- Ale to chyba nie wygląda tak w każdym przypadku? – spojrzałem na niego nieco przestraszony.
- W dziesięciu na dziesięć – posłał mi krzywy uśmiech. – Powiedz, nie zdarzyło ci się nigdy za mną zatęsknić? Pomyśleć, że miło by było, gdybym znów cię odwiedził? – spojrzał na mnie jednoznacznie.
- Nie… - mruknąłem słabo.
- Takimi tanimi kłamstwami mnie nie nakarmisz – zaśmiał się. – Już jesteś w mojej władzy – posłał mi ostatnie głębokie spojrzenie, po czym tak samo niespodziewanie jak się pojawił, tak samo też i zniknął, zostawiając mnie samego.

***

- Mamo? – zapytałem. – Możemy porozmawiać?
- Oczywiście, synku – odparła bez zająknięcia, jednak nie odwróciła się do mnie przodem. Wciąż mieszała coś w garnku, poświęcając temu całą swoją uwagę. – O czym tylko zechcesz – dodała. – Coś cię trapi, słonko?
- Wiem, że się starałaś… - westchnąłem. – Ale nie jestem ślepy. Widzę, co robisz – odezwałem się dość niejasno, pijąc do wiadomego tematu. Nie umiałem jednak za bardzo ubrać w słowa tego, co miałem w głowie.
- O czym ty mówisz…?
- Och, nie udawaj już dłużej! – zirytowałem się. – Chcę, żebyś mi to wyjaśniła, bo on mnie cały czas zwodzi i się mną bawi! Już nic z tego nie rozumiem! – podniosłem głos. Kobieta w końcu odwróciła się do mnie przodem, opierając przy tym biodrem o kant szafki. Westchnęła ciężko.
- A więc chodzi o niego, tak? – upewniła się, na co ja skinąłem głową.
- Skąd o nim wiesz? – wbiłem w nią spojrzenie rządne wyjaśnień. Nim jednak rodzicielka zdążyła wyartykułować choćby pojedynczą monosylabę, mnie olśniło. – Ty… Ty też wcześniej spotkałaś kogoś podobnego do niego, tak? – spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Nie było żadnego innego wyjaśnienia. Skąd niby mogłaby wiedzieć o demonach, gdyby wcześniej żadnego z nich nigdy by nie spotkała? – Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś?! – spojrzałem na nią ze złością.
- Bo chciałam cię chronić! – matka wyłączyła gaz pod garnkiem i podeszła do mnie. – Im mniej wiesz na ten temat, im dalej się od niego trzymasz, tym lepiej dla ciebie! – wykrzyknęła. – Och, Leo… - zagryzła wargi, po czym objęła mnie, przytulając mocno. – Miałam nadzieję, że chociaż ciebie to ominie…
- Ale tak właściwie dlaczego? – wyrwałem się z jej uścisku, chcąc spojrzeć jej w twarz. – Co jest w tym takiego złego? Co jest w nim takiego złego? – dociekałem.
- Leo, to demon! – rodzicielka znów się uniosła. – Sam powiedziałeś, że on cię zwodzi i bawi się tobą! One wszystkie takie właśnie są! Krzywdzą ludzi, a potem zostawiają ich samym sobie…
- Ale on mi pomaga… - zauważyłem, przerywając jej. – Czasem jest wkurzający, ale raczej nieszkodliwy – wzruszyłem ramionami. – Zdarza się, że nawet nieco przydatny – dodałem, wspominając akcję, która miała miejsce na pamiętnej godzinie języka japońskiego.
- O czym ty mówisz, dziecko? – kobieta ściągnęła brwi, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. – Musisz się od niego odciąć! Demony nigdy nie przynoszą żadnych profitów! – trwała uparcie przy swoim.
- Ale on naprawdę nie jest AŻ taki zły, jak myślisz – ja z kolei próbowałem wyperswadować na niej swoje racje. – To taki… znajomy – wzruszyłem ramionami. – O ile znajomi pojawiają się znikąd, przyprawiając cię przy tym o zawał serca… - mruknąłem kwaśno bardziej do siebie niżby do matki.
- Dziecko drogie, czy ty patrzysz na demona, jak na swojego przyjaciela? – kobieta zbladła.
- Znajomego – poprawiłem ja.
- Leo, otrząśnij się! – rodzicielka szarpnęła mnie za ramię. – Z innymi ludźmi chodzisz do szkoły, znasz ich imiona, są blisko ciebie, kiedy ich potrzebujesz, a…
- Ale o to właśnie chodzi, że znam jego imię, on chodzi za mną do szkoły i to on… - zawahałem się. – On jako jedyny jest zawsze blisko – odezwałem się już nieco ciszej. – Inni ludzie mnie ignorują, a on jest inny… - wyznałem.
- Oczywiście, że jest inny; bo to demon! – oburzyła się matka. – Moment, Leo, czy ty powiedziałeś, że znasz jego imię? – zdziwiła się.
- Tak – przytaknąłem. – Jego imię to… - wtem szczupła dłoń o długich palcach zakryła mi usta, przez co nie mogłem dokończyć zdania.
- Informacje tajne przez poufne zostaw dla siebie – zaśmiał się brunet, który pozwolił mi oprzeć się o swoją klatkę piersiową. – Mój błąd, nie poinformowałem cię o tym rychło w czas, ale wiedz, że mojego imienia możesz używać tylko i wyłącznie, kiedy jesteśmy sami lub w sytuacjach kryzysowych – wyjaśnił.
- „Kryzysowych”? – powtórzyłem, odpychając sobie jego rękę od ust. Demon jedynie machnął lekceważącą dłonią, nie mając zamiaru rozwijać tego wątku.
- Przejdziemy się? – zaproponował.
W tym momencie spojrzałem na moją matkę. Sytuacja była nieco podobna do tej w klasie. Kobieta wróciła do gotowania obiadu, zupełnie nie zwracając uwagi na mnie czy Neah. Ponownie zajęła się swoimi sprawami, jakby nasza rozmowa przed chwilą nigdy się nie wydarzyła. Zegarek na ścianie wariował. Jego wskazówki kręciły się jak oszalałe, jednak rodzicielce to nie przeszkadzało. Zdawała się nie widzieć również i tego.
Niepewnie przystanąłem na propozycję demona. Wspólnie wyszliśmy z domu. Myślałem, że na podwórzu wszyscy będą nas podobnie ignorować, jednak okazało się, że na zewnątrz było całkowicie pusto. Żadnych ludzi, samochodów, autobusów… cisza jak makiem zasiadł.
Mój towarzysz skierował się szybkim krokiem w wąskie uliczki między blokami, przez co musiałem biec, aby go dogonić. Kiedy mi się to udało, mężczyzna nieco zwolnił i objął mnie po przyjacielsku, przerzucając mi rękę przez ramiona. W jakiś niezrozumiały dla mnie sposób ten gest zawstydził mnie nieco, jednak ostatecznie również go objąłem, z tą różnicą, że na wysokości pasa, gdyż był za wysoki, abym mógł sięgnąć jego ramion bez wspinania się na palce.
- Zdaje się, że twoja matka ma jakieś złe wspomnienia z demonami – rzucił dość luźno.
- Tak, na to wygląda… - przytaknąłem.
- Wiesz… Chciałbym jednak sprostować jedną rzecz, żebyś nie zraził się do mnie za bardzo, słuchając słów matki – spojrzał na mnie poważnie.
- Dlaczego? – wtrąciłem. – Czy nie powiedziałeś przypadkiem, że już jestem w twojej władzy? – wytknąłem mu. – W takim razie nie powinno mieć dla mnie znaczenia, co powiedziała moja matka ani co ty teraz powiesz, gdyż nie mogę się zrazić do czegoś, od czego już jestem uzależniony, prawda? – demon wytrzeszczył na mnie oczy.
- Więc nie chcesz poznać odpowiedzi na nurtujące cię pytania? – zdziwił się. – Wcześniej gotów byłeś niemalże mnie pobić za nie, a teraz… odpuszczasz? – podniósł pytająco jedną brew.
- A jaki jest sens w poznawaniu odpowiedzi, kiedy i tak nie mogę nic zmienić dzięki zdobytej w ten sposób wiedzy? – wzruszyłem ramionami. – Jestem zależny od ciebie, czyż nie tak? – spojrzałem na niego bez wyrazu.
- No proszę, czyżby ktoś tu się załamał? – prychnął. Doszliśmy na punkt widokowy. Brunet usiadł na barierce odgradzającej nas od przepaści, a ja oparłem się o nią rękami, na których następnie ułożyłem głowę. Neah pogładził mnie po głowie. – Powiem ci coś, co może cię trochę rozweselić – rzucił. – Pamiętasz, jak zapytałeś mnie, dlaczego cię wybrałem spośród wszystkich ludzi?
- Pamiętam – przyznałem. – Powiedziałeś, że to był przypadkowy wybór…
- Racja; bo dla mnie był to przypadek – skinął głową, jakby zgadzając się z własnymi słowami. – Ale dla ciebie już nie.
- Co przez to rozumiesz? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- To nie ja cię wybrałem tylko ty mnie – uśmiechnął się. – Mówi się, że każdy człowiek ma swoje demony… Niektórzy jednak są tacy, że nie potrafią dogadać się z własną rasą, dlatego wybierają sobie inne towarzystwo – zaśmiał się. – Jestem tu, bo to ty mnie chciałeś, ty mnie przywołałeś i ty mnie potrzebowałeś – sprostował. – Jestem tu dla ciebie.
- Jak mogę być pewny, że znów mnie nie zwodzisz, że nie kłamiesz? – spojrzałem na niego niepewnie. Mężczyzna wzruszył ramionami, chichocząc pod nosem. Nachylił się nade mną, po czym złożył na moich ustach gorący pocałunek.
- Nie wiem – parsknął śmiechem. – Wymyśl sobie jakiś dowód mojej prawdomówności – wyszczerzył się, na co tym razem odpowiedziałem mu tym samym.
Kto by pomyślał… mój prywatny demon…
Brunet zeskoczył z barierki, po czym przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, na który odpowiedziałem z pasją. Objąłem go za szyję, a moja jedna ręka zanurzyła się w jego włosach, podczas gdy on ściskał mnie tak mocno, iż niemal nie mogłem nabrać tchu.
- Więc jak? Znalazłeś już jakiś dowód? – zaśmiał się, kiedy odsunęliśmy się od siebie na moment, gdyż musiałem już zaczerpnąć powietrza.
- Myślę, że jestem na dobrym tropie – również odpowiedziałem ze śmiechem. Tym razem to jednak ja zainicjowałem pocałunek.


THE END