Tytuł: "Inkub"
Paring: postacie autorskie (imion nie chcę zdradzać na wstępie)
Typ: oneshoot
Gatunek: fantasy, yaoi
Beta: -
Też masz czasem takie wrażenie, że coś stoi za tobą
w ciemności i się na ciebie gapi? Obserwuje, upewniając czy śpisz, czy jesteś
po prostu tak zdjęty strachem, że nie możesz ruszyć się z miejsca. Przesuwa się
bezszelestnie, krążąc po twojej sypialni. Zmienia swoje kształty, raz
pojawiając się w przeciwnym kącie pokoju, raz wręcz dysząc ci w kark.
Albo stoi w progu niedomkniętych drzwi łazienki i
przygląda się twojej wieczornej toalecie. Nie odwraca speszony wzroku, kiedy
rozbierasz się, szykując do kąpieli. W końcu kiedy poirytowany jego
bezwstydnością i bezczelnością trzaskasz nieproszonemu gościowi drzwiami przed
nosem (zakładając, że ma nos), ten, robiąc ci na złość, uchyla je sobie raz
jeszcze. Patrzy.
Albo kroczy za tobą, kiedy wracasz późną porą do
domu. Raz depcze ci niemal po piętach, raz krąży gdzieś daleko. Czasem się za
tobą wlecze, czasem cię wyprzedza i wyskakuje jak diabeł z pudełka zza ściany
następnego budynku, przyprawiając cię przy tym niemal o zawał serca. Nigdy
jednak się nie tłumaczy, nie przeprasza; po prostu znika w strugach jasnego
światła reflektorów samochodu, który właśnie nadjeżdża z przeciwka.
I tyle, co go widziałeś.
Nie widzisz go dokładnie, czasem nie widzisz wcale,
ale wiesz, że tam jest.
Obserwuje.
Gapi się.
Jak zwykle.
Jak zawsze.
Nieraz bywa nieszkodliwy po prostu kręcąc się z
boku i od czasu do czasu zaglądając ci przez ramię, kiedy pracujesz na komputerze,
czasem jednak potrafi napędzić ci stracha. Bywają też momenty, kiedy irytuje
cię, potrącając kubek, który przecież nie spadł sam z siebie czy przekładając
rzeczy ze swoich stałych miejsc – bo niby miałbyś uwierzyć, że położyłeś
wczoraj te klucze zupełnie gdzie indziej niż ci się wydawało? Wolne żarty…
Przecież doskonale jesteś świadomy tego, co robisz; podobnie jak i on.
Ty pewnie nie spotykasz się ze swoimi koszmarami
zbyt często, co? Może czasem po obejrzeniu naprawdę mocnego horroru wydaje ci
się, że jego cień przesuwający się po ścianie jest jakiś bardziej mroczny,
naładowany złą energią… ale to nic wielkiego. Zamykasz oczy, wkładasz słuchawki
do uszu, odwracasz się na drugi bok i śpisz – problem rozwiązany.
Nie mogę powiedzieć, żebym robił inaczej. W końcu
to niezawodna metoda; nawet dla mnie, dla osoby, która właściwie od zawsze
widuje takie rzeczy.
Kiedy notorycznie spotyka się rzeczy, które jak do
tej pory cię przerażały, z czasem oswajasz się ze strachem i przestajesz się
bać. Bierzesz ten „straszny element” za jedną z części składowych swojej
codzienności i przestajesz się nim przejmować – tak było właśnie ze mną.
Nie próbuję ci teraz wmówić, że jestem jakiś super
odważny; bo nie jestem. Nie powiem też, że lubię się bać. Jestem po prostu
zwykłym nastolatkiem, który, jak to ładnie określają inni, ma bujną wyobraźnię.
Choć może to po części też jest prawda. Jak każdy
nastolatek w tym wieku miałem sny dotyczące… no cóż… sami się domyślacie czego,
nie?
Przebudziłem się, mając dziwne wrażenie, że ktoś
krąży po moim pokoju. Cholera, znowu… Westchnąłem ciężko, zagrzebując się w
pościeli po samą szyję i mocno zaciskając oczy, próbując ponownie odpłynąć do
krainy snów. Na zewnętrz wciąż było ciemno, co utwierdziło mnie w przekonaniu,
że przydało by się jeszcze trochę zdrzemnąć. Uczucie niepokoju nie mijało
jednak z czasem. Wyraźnie słyszałem ostrożnie stawiane kroki. To już nie był
jeden z tych niezidentyfikowanych, bezpodstawnych i prawdopodobnie
bezkształtnych strachów, które zwykły za mną chodzić. Coś było inaczej niż
zwykle, coś było nie tak… mocno nie tak…
Oprócz mnie jedyną osobą w domu była tylko mama.
Wątpiłem jednak, żeby rodzicielce nagle zebrało się na nocne spacery po moim
pokoju lub zaczęła lunatykować. Nim zdążyłem się jednak namyślić nad tym dłużej,
poczułem jak materac załamuje się pod czyimś ciężarem, a ja lekko zsuwam się w
jego stronę. Przełknąłem głośno ślinę. Serce zaczęło swój dziki maraton w mojej
klatce piersiowej – byłem niemal pewien, że intruz moógł usłyszeć, jak te bije
się jak szalone w obręczy żeber. Mimo iż byłem zdjęty strachem, chciałem
wiedzieć, z czym miałem do czynienia. Zamierzałem odwrócić się, jednak nim
zdążyłem to zrobić, przed moją twarzą wylądowała blada dłoń o rozczapierzonych
palcach, na której nieproszony gość najwyraźniej się oparł. Zawisł nade mną.
Czułem jego ciepły oddech owiewający moje ucho oraz szyję. Zadrżałem, skupiając
się na, póki co, jedynej części nocnego przybysza, którą mogłem dostrzec. Jego
palce były szczupłe, długie, zwieńczone długimi paznokciami. Ścięgna były
wyraźnie zaznaczone, podobnie jak i niemal wystające kości w nadgarstku. Po
budowie dłoni mogłem wnioskować, że nie miałem do czynienia z jakimś
umięśnionym oprychem. Co prawda sam nie byłem typem, który często gościł na
siłowni, jednak ten fakt nieco mnie uspokoił. Skóra, na którą padał srebrny
promień księżycowego światła, wyglądała na bladą wręcz alabastrową; ale co
najważniejsze w tym wszystkim zorientowałem się, że owa dłoń należy z pewnością
do mężczyzny.
Poczułem, że osoba nachyla się nade mną jeszcze
mocniej. Przezornie zamknąłem oczy, udając, że śpię – sam nie wiedziałem czy
naiwnie myślałem, że dzięki temu nieproszony gość straci mną zainteresowanie,
czy po prostu bałem się spojrzeć mu w twarz.
Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu, gładząc je.
Spiąłem się, jednak postanowiłem wciąż się nie zdradzać. Dotyk był delikatny. Raczej
nie nakierowywał na to, iż osoba siedząca za mną zamierzała mnie skrzywdzić.
Zimne palce zsunęły się z materiału koszulki, która robiła mi za piżamę,
badając moją skórę. Zacisnąłem zęby z nerwów. Nawet nie wiedziałem, co myśleć,
co robić. Błagałem niemo, aby ta dziwna sytuacja w końcu się skończyła, a nocny
przybysz stracił zainteresowanie przez mój brak reakcji – tak przynajmniej
tłumaczyłem to sobie po fakcie. Właściwie to sam nie jestem pewien, jak można
wytłumaczyć moją bierną postawę. Normalny człowiek przecież zerwałby się z
miejsca, zaczął krzyczeć, bronić… cokolwiek! A ja potrafiłem jedynie leżeć jak
kłoda w łóżku, czekając na samoistny rozwój wydarzeń. W jakiś dziwny sposób byłem
sparaliżowany strachem i zawstydzeniem do tego stopnia, iż nie mogłem się
ruszyć.
- Nie bój się
– usłyszałem niski, wibrujący głos tuż przy uchu, za którym jego właściciel
zaraz złożył czuły pocałunek. – Nie
zrobię ci krzywdy.
Jego głos był… dziwny. Brzmiał zupełnie tak, jakby
ktoś przepuścił go przez jakiś syntezator. Brzmiał tak… nieludzko… Gdybym miał
to porównać do czegoś, co znam, to powiedziałbym, że przypominał mi głos, jaki
można usłyszeć, kiedy rozmawia się z kimś przez Internet, podczas gdy druga
osoba siedzi dość daleko od mikrofonu o bardzo słabej jakości. Dosłownie w jego
tonie słychać było jakieś trzaski i szumy, można było też doszukać się pogłosu…
Nie umiałem tego wytłumaczyć sobie w żaden logiczny sposób. Jego głos…
przerywał nieco – tak, było to najbardziej odpowiednie określenie, jakie mogłem
w tej chwili znaleźć. Mówiąc wprost, w wypowiadanych przez niego słowach
pojawiały się małe przerwy, zupełnie tak jak wtedy, kiedy rozmawia się z kimś
przez telefon, mając słaby zasięg i najlepiej jeszcze podczas jazdy jakimś
pojazdem. Pojedyncze głoski jakby zostały przez to usunięte z jego wypowiedzi.
Utrudniało to zrozumienie sensu całego zdania, jednak nie powodowało też, że
był on w pełni niezrozumiałym bełkotem.
Jego dłoń wędrowała po moim ciele. Gładził mnie po
ręku, aby następnie przenieść się na brzuch. Wsunął zimne palce pod moją
koszulkę. Jego dotyk nabierał coraz bardziej erotycznego wydźwięku. Spiąłem się
jeszcze bardziej, przełykając ślinę z trudem.
Nieproszony gość ułożył się za mną. Czułem jego
ciało za własnymi plecami. Odgarnął moje półdługie włosy z karku, aby móc
ucałować to miejsce. Jego ręka przesunęła się na moje podbrzusze. Wciągnąłem ze
świstem powietrze. Masował mnie w tym miejscu samymi opuszkami palców, które
wykonywały koliste ruchy. Wbrew wszelkiej logice, czułem, że powoli zaczynam
się podniecać.
Dotknął mojej męskości przez materiał bokserek.
Zagryzłem dolną wagę, aby nie wydać z siebie żadnego zdradzieckiego jęku. Wciąż
leżałem nieruchomo, niczym sparaliżowany, oczekując w niecierpliwości jego
kolejnych posunięć. W jakiś chory sposób podobało mi się to. Pozwalałem, aby
robił ze mną, co tylko mu się żywnie podobało.
Jego ruchy przyspieszały, tym samym odbierając mi
jasność myślenia. Przestało mnie interesować, kim on właściwie jest, skąd wziął
się w mojej sypialni, dlaczego to robi… Jego płeć nie przeszkadzała mi wcale,
gdyż już dawno temu odkryłem, iż interesowali mnie chłopcy. Zatracałem się w
tej słodkiej rozkoszy, którą mi sprawiał, przestając przejmować się
czymkolwiek. Pierwsze ciche westchnięcia zaczęły wydobywać się z moich ust, co
było powodem jego krótkiego chichotu. Zaślepiony pustą chęcią zaspokojenia
potrzeb, odchyliłem głowę na jego bark. Zamknąłem oczy, aby smakować tę chwilę
przyjemności jeszcze dobitniej.
To stało się jednocześnie – jego dłoń wpełzła pod
materiał mojej bielizny oraz jego usta przywarły do moich. Miał miękkie,
słodkie wargi… dosłownie słodkie. Smakował czymś pysznym, słodkim… zakazanym?
Nie wiem, skąd w mojej głowie pojawił się taki epitet, ale wydał mi się w tej
chwili być bardzo odpowiednim określeniem. Jęknąłem wprost te cudowne usta,
kiedy ujął mocniej moją męskość w dłoni, przyspieszając tempo pieszczoty.
Zamglonym wzrokiem widziałem tylko jego szeroki uśmiech o dziwnie niepokojącym
wyrazie, w którym prezentował białe, proste zęby o dość nietypowym kształcie –
były one stosunkowo wąskie, a długie. Nie ludzkie, ale też nie zwierzęce…
dziwne.
Nie rozmyślałem jednak nad tym w tej chwili. Za
bardzo skupiony byłem na jego szybkich ruchach dłoni. Dodatkowo zaabsorbował
mnie także pasjonującym, głębokim pocałunkiem, zupełnie tak jakby obawiał się,
że jeśli tego nie zrobi, nagle wróci mi trzeźwość myślenia i go odtrącę.
Poczułem jego język, rozchylający moje wargi. Z trudem starałem się oddawać
pocałunki, jednocześnie nie mogąc powstrzymać się od zdradzieckich jęków. Mocniej
wtuliłem się w jego ciało, pragnąc w tej chwili ciepła drugiej osoby. Przecież
tak niewiele brakowało… jeszcze chwila…
Nie myliłem się. Jeszcze moment takich intensywnych
pieszczot i doszedłem wprost w jego zaciśniętą dłoń. Moje mięśnie zesztywniały,
a spomiędzy ust wydobył się przeciągły jęk zadowolenia. Wyczerpany opadłem na
materac, dysząc ciężko. Mężczyzna ucałował mnie raz jeszcze, lecz tym razem dość
krótko, choć czule. Zaraz potem podniósł się z posłania.
- Zobaczymy
się jeszcze – obiecał.
Odwróciłem się w jego stronę, aby móc chociaż
ujrzeć jego twarz, jednak jego nie było już w pomieszczeniu. Zostałem sam na
sam z egipskimi ciemnościami mojej sypialni
i nierównym oddechem.
Obudziłem się, jakby instynktownie rozglądając za
tamtym mężczyzną. Nic jednak nie udało mi się dostrzec, gdyż wciąż było ciemno.
Wyciągnąłem telefon spod poduszki, orientując się, iż była dopiero trzecia.
Matko, litości… zostały mi jeszcze cztery godziny snu.
Byłem wyczerpany. Przypominając sobie to wszystko,
ponownie się zarumieniłem. Wywindowałem się do pozycji siedzącej i potarłem
twarz dłońmi. Cholera… co to miało być? Sen erotyczny? Póki co nigdy wcześniej
nic podobnego mi się nie zdarzyło…
Sięgnąłem pod kołdrę, domyślając się, iż znajdę tam
„rezultaty” owego snu, jednak ku mojemu zdziwieniu nie czekała mnie żadna mokra
niespodzianka. Co więcej nie byłem nawet podniecony… Co to miało być? Pierwsze
objawy impotencji? We śnie dochodzę, a na żywo nie? Chodź z drugiej strony może
nawet to dobrze… przynajmniej mniej do sprzątania.
Opadłem z powrotem na poduszkę. Westchnąłem ciężko.
Powieki mi ciążyły, jednak wiedziałem, że już nie zasnę. Byłem zbyt
roztrzęsiony.
Cóż, w takim razie nie pozostawało mi nic innego,
jak czekanie na nadejście świtu…
***
- Leo! Wstawaj! – usłyszałem głos z oddali.
Niechętnie otworzyłem oczy, aby zaraz po tym zostać oślepionym przez promienie
słoneczne. – Znów się spóźnisz do szkoły! – krzyczała mama, stojąc w progu
pokoju z naręczem prania w ręku. – Nie nastawiłeś budzika?
- Nastawiłem… - mruknąłem, sięgając znów po
urządzenie pod poduszką. Zegar elektroniczny wskazywał jednak wciąż godzinę
trzecią. A to co miało znaczyć? Dziadostwo się zepsuło?
Z bólem serca wygrzebałem się z nagrzanej pościeli.
Stanąłem na rozchwianych nogach i ziewnąłem rozdzierająco. Przeciągnąłem się, przy
czym mało nie wylądowałem twarzą na podłodze. Wciąż czułem jakąś dziwną słabość
w okolicy podbrzusza…
Założyłem mundurek i doprowadziłem się do ładu.
Rozczesałem moje brązowe włosy, które sięgały mi już nieco za linię obojczyków.
Chwyciłem moją torbę z książkami i ruszyłem po schodach w dół, kierując się do
kuchni.
Nieprzytomny, z głową w chmurach wstawiłem wodę na
kawę. Nie miałem ochoty jeść. Byłem zbyt zajęty analizowaniem mojego ostatniego
snu. Był taki realistyczny… i przyjemny… nigdy nie podejrzewałbym, że sen może
sprawić tyle rozkoszy…
Zalałem wrzątkiem kawę rozpuszczalną i oparłem się
o kuchenny blat. Odruchowo podniosłem do ust kubek z wciąż gorącym napojem,
kiedy mój wzrok nagle wylądował na zegarze cyfrowym wbudowanym w piekarnik.
Miałem dziesięć minut do rozpoczęcia lekcji! Z tego wszystkiego aż oparzyłem
się kawą, która w efekcie tego wszystkiego wylądowała na podłodze, kiedy ją
wyplułem. Nie dbając o to czy kubek zbije się, czy też nie, cisnąłem go wraz z
jego całą zawartością do zlewu, wybiegając niczym rażony piorunem do
przedpokoju i w ekspresowym tempie zakładając buty. Wypadłem z domu z trzaskiem
drzwi, biegnąc co sił w nogach na przystanek autobusowy.
Oczywiście mimo mojego pośpiechu i tak się
spóźniłem. Nie było to moje pierwsze spóźnienie, a co więcej spóźniłem się
właśnie na zajęcia z moim wychowawcą. Starszy mężczyzna stojący pod tablicą,
spojrzał na mnie gniewnie, kiedy dysząc ciężko wpadłem do klasy, bełkocząc pod
nosem nieskładne przeprosiny. W efekcie moje zachowanie poskutkowało tym, iż
musiałem za karę zostać po lekcjach. Dostałem dyspozycje, nakazujące mi
zgłoszenie się po skończeniu planowych zajęć do biblioteki.
Świetnie, po prostu świetnie…
***
To nie tak, że nie lubiłem szkoły. Traktowałem ją,
jako zło konieczne, toteż nie zdarzało mi się jakoś często na nią narzekać –
niemniej tym razem naprawdę miałem na co. Owym powodem, który mnie do tego zmusił
był fakt, iż na zajęciach humanistycznych omawialiśmy erotyki. Same w sobie
wiersze może nie były jakieś najgorsze, gdyż tak mało wrażliwa istota jak ja
nie potrafiła zrozumieć tych „górnolotnych” metafor, toteż opisy krzaków, jakoś
niespecjalnie powodowały wzwód w moich spodniach. Od samych dzieł dużo gorsze
były opisy, wyjaśniające tak prostolinijnym troglodytom siedzącym w swoich
jaskiniach z padem od konsoli w ręku przez większość swojego życia, czyli
potocznie mówiąc większości uczniów, co właściwie autor miał na myśli. No te
opisy to akurat na mnie działały… w sensie brzmiały jak dokładny opis pornosa,
więc trudno było żebym po takiej lekturze wciąż nie wiedział, o co w tym
wszystkim chodziło. Niemniej to też nie było podniecające… raczej niesmaczne i
zawstydzające; ale cóż… tematyka dość mocno nawiązywała do mojego pamiętnego
snu, co nie dawało mi spokoju i sprawiało, że byłem z lekka skonfundowany…
Znudzony tą bezsensowną gadaniną nauczyciela,
położyłem się na ławce. Miałem to szczęście zajmować przedostatnią ławkę przy
oknie, toteż skupiłem się na widoku za nim. Na boisku biegali uczniowie
młodszych klas, wylewając z siebie siódme poty, aby sprostać wyzwaniom, które
postawił im wuefista. Trochę dalej stały ławki, na których zasiadali ci szczęśliwcy,
którzy mogli pochwalić się zwolnieniem z wychowania fizycznego lub po prostu
mieli okienko i chcąc się nacieszyć wciąż dopisującą pogodą, wyszli na dwór,
aby zjeść drugie śniadanie.
Nic nadzwyczajnego.
Powieki zaczęły mi ciążyć. Nie wyspałem się dzisiejszej
nocy przez ten dziwny sen… Westchnąłem ciężko, nie marząc o niczym innym, jak o
opuszczeniu sali lekcyjnej. Poirytowany spojrzałem na zegarek cyfrowy wiszący
nad tablicą, uświadamiając sobie, iż przede mną jeszcze trzydzieści minut
katorgi. O ludzie… Niebiosa nie mają dzisiaj dla mnie litości…
Wtem dostrzegłem, że zegar cofnął się o minutę.
Zdziwiony tą anomalią, rozejrzałem się po klasie, jednak nikt nie zwrócił na to
uwagi. Jeszcze raz skupiłem uwagę na czasomierzu, jednak w tym momencie ten
oszalał już zupełnie! Cyfry zaczęły się cofać jak szalone, aż w końcu
wyświetlacz zatrzymał się na godzinie trzeciej rano. Uniosłem wysoko brwi w
geście zdumienia. Odruchowo sięgnąłem po telefon, który spoczywał w mojej
kieszeni i spojrzałem na jego wyświetlacz tak, aby pedagog się nie zorientował.
Trzecia.
Cholera, co się dzieje?! Wszystkie zegary
powariowały? Jakieś pole magnetyczne czy jak? Bieguny ziemi się odwracają,
zwiastując katastrofę?
A co w tym wszystkim najdziwniejsze nikomu oprócz
mnie nie drgnęła nawet powieka. Uczniowie wciąż siedzieli znudzeni na swoich
miejscach; jedni notując, inni tylko bazgroląc po marginesach. Chciałem się z
powrotem podnieść do pozycji siedzącej… jednak nagle poczułem ciężar na karku,
który mi to uniemożliwiał. Miałem wrażenie, jakby ktoś się nade mną nachylał,
przytrzymując za ramiona i tym samym dociskając do blatu ławki. Nie mogłem się
ruszyć – nawet przekręcić głowy, żeby sprawdzić, kto stał za moimi plecami.
Nie powiem, przestraszyłem się w pierwszej chwili.
Wpierw myślałem, że ktoś chciał wyciąć mi żart, myśląc, że zasnąłem, jednak nic
nie wskazywało na to. Klasa mnie ignorowała. Nastolatki nie przerywali swoich
czynności, podobnie jak nauczyciel, który nieustannie uskuteczniał swój
bezsensowny wywód na temat wyższości poezji nad innymi gatunkami literackimi.
- Nie bój się
– usłyszałem szept i ciepły oddech, który owiewał mi ucho. – To tylko ja.
Nie trzeba było powtarzać mi tego dwa razy. Z
miejsca poznałem ten dziwny głos. To znowu on
– mężczyzna z mojego snu.
Mój oddech przyspieszył. Histerycznie próbowałem
znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla tej sytuacji. Skąd on tu się wziął?
Dlaczego pojawił się w momencie, kiedy nie śpię?... Cóż, w tym momencie
odpowiedź sama cisnęła się na usta – wychodziło na to, że to jednak nie był
tylko sen. Na tę myśl spłonąłem rumieńcem. Niemniej nie wyjaśniało to wciąż,
dlaczego nikt nie zauważył intruza i nie zareagował. W końcu bądź co bądź
znajdywaliśmy się w szkole, gdzie obcy ludzie nie mieli wstępu – próg budynku
mogli przekroczyć jedynie uczniowie, nauczyciele oraz inni pracownicy szkoły;
pozwalał na to imienny identyfikator z chipem. Co więcej, jakim cudem znalazł
się w klasie? Kiedy wszedł? Nie słyszałem, żeby drzwi się otwierały… No i
dlaczego, do cholery, nikt nie reagował, udając, że wszystko jest w porządku?!
- Jesteś
spięty – osoba stojąca za mną odezwała się raz jeszcze, powodując, że chaos
w mojej głowie stawał się jeszcze trudniejszy do okiełznania. – Rozluźnij się – polecił.
Jego słowa w tej chwili wydały mi się być tak
absurdalne, iż miałem ochotę wybuchnąć mu w twarz gromkim śmiechem – o ile
mógłbym się odwrócić, rzecz jasna. Poczułem, jak jego dłonie zaczynają
przesuwać się po moich barkach, palce uciskać z wyczuciem, jakby w delikatnym
masażu. Chwilę potem dołączyły do tego usta, które sunęły z karku w kierunku
szyi. Kiedy nieznajomy nachylił się mocniej, po moim ramieniu spłynęła kaskada
jego czarnych, długich włosów. Przesuwał wargi coraz niżej, a ja usilnie
starałem się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, gdyż w mojej głowie pojawiła
się jakaś nieuzasadniona obawa, iż jeśli zacznę wzdychać, ktoś w klasie może w
końcu zwrócić na nas uwagę. Językiem przesunął po mojej grdyce, na co
wzdrygnąłem się – sam nie wiem jednak czy przyczyną tego było jakieś pozytywne
uczucie, czy też nie. Znów nie mogłem się przed nim bronić, czułem się
bezsilny; z początku także przestraszony, jednak jego pocałunki, dotyk zdawał
się mnie w jakiś nielogiczny sposób uspokajać. Zatracałem się w tym i
zapominałem o niedorzeczności sytuacji, w której się znalazłem. Kiedy mężczyzna
dotarł w okolice mojego prawego obojczyka, poczułem na skórze jego zęby.
Dzwonek.
Nagle – niczym prawdziwy dzwon – rozbrzmiał dzwonek
oświadczający koniec lekcji. Ktoś klepnął mnie po plecach, kierując się do
wyjścia.
- Wstawaj Leo!- usłyszałem roześmiany głos.
Wyrwany ze snu poderwałem się niczym oparzony z
ławki. Wciąż dygocząc po wyimaginowanych przeżyciach, które pamiętałem z tak
chorą dokładnością, rozejrzałem się skołowany po klasie.
- No proszę, szanowny panicz Leo raczył się obudzić
– syknął humanista. – Widzę, że bardzo zaciekawiła cię poezja, prawda chłopcze?
– uśmiechnął się do mnie jadowicie. – Z tegoż oto właśnie powodu oczekuję, że
na jutro napiszesz wspaniały referat dotyczący twórczości jednego z omawianych
przez nas dzisiaj poetów i wygłosisz go przed klasą – skinął mi głową w geście
pożegnania, po czym chwycił dziennik, pusty już kubek po kawie i również
wyszedł z sali.
Wciąż zanurzony w wirze własnych myśli, nie
przyswoiłem nawet tego, co powiedział do mnie pedagog. Po prostu czym prędzej
spakowałem swoje rzeczy i wybiegłem z pomieszczenia.
Cholera, co się ze mną dzieje…?
Dopiero lekcja fizyki (a więc ostatnia lekcja na
dziś według planu) wymusiła na mnie racjonalne myślenie. Wtedy dopiero
zrozumiałem, jaką karę nałożył na mnie humanista… Uświadamiając to sobie,
zakląłem w myślach, przygryzając mocniej długopis oraz jednocześnie próbując
uporać się z tymi przeklętymi całkami…
***
Do domu wracałem powoli, niespiesznie. Jakoś nie
miałem ochoty rzucić wszystkiego i ochoczo zabrać się za pisanie referatu.
Szedłem ze słuchawkami w uszach, wsłuchując się w kolejne takty oraz
zagłębiając się w coraz węższe uliczki mojego miasta.
Nie mieszkałem daleko od szkoły, jednak mój dom
stał przy takiej „ukrytej” drodze – „ukrytej”, bo w istocie skrywała się ona
wśród gąszczu innych osiedlowych dróżek przecinających szare blokowisko.
Zamieszkiwałem na końcu jednej z takowych, która była ślepą uliczką. Kierowałem
się tylko znanymi sobie skrótami między budynkami. Z czasem, kiedy oddalałem
się od głównej ulicy, robiło się coraz ciszej, spokojniej, a w moim widnokręgu
pojawiało się coraz mniej ludzi, aż w końcu zostałem sam. Stałem na wyłożonej
betonowymi płytami drodze między dwoma budynkami. Nie widziałem żadnej żywej
duszy w okolicy – nie oznaczało to jednak, że czułem się, jakbym był sam; wręcz
przeciwnie. Znów odniosłem to nieprzyjemne wrażenie, że ktoś się na mnie gapi,
obserwuje z ukrycia. Często miewałem takie przeczucia, właściwie to już od
dziecka, toteż próbowałem się tym nie przejmować, jednak tym razem było ono
naprawdę doskwierające i niemalże krępujące. Zatrzymałem się i zacząłem
rozglądać. Wyjąłem jedną słuchawkę i…
Cholera! Mało nie dostałem zawału na stojąco! W tym
samym właśnie momencie kierowca auta, które właśnie wjechało w uliczkę, na
której środku sobie jakby nigdy nic stałem, trąbnął na mnie, nie mogąc
przejechać. Momentalnie uskoczyłem na pobocze. Mężczyzna przejeżdżając obok
mnie, popatrzył się na mnie srogo, pukając się palcem w czoło. Nieźle…
Dziś już zaspałem, zasnąłem na lekcji, musiałem
zostać po lekcjach, zostałem ukarany karną pracą domową oraz mało nie zostałem
rozjechany przez samochód – no i jeszcze te dziwne sny… To ewidentnie nie był
mój dzień…
Bez większych rewelacji pokonałem dalszą drogę do
domu. Wszedłem do kuchni, witając się zdawkowo z mamą.
- Nareszcie jesteś, Leo! – kobieta uśmiechnęła się
do mnie. Ona zawsze tryskała radością… jak to w ogóle było możliwie? W
odpowiedzi posłałem jej tylko umęczone spojrzenie. – Chwila, co to jest?... –
zatrzymała mnie, kiedy chciałem wyminąć ją i skierować się do swojego pokoju.
Rozchyliła kołnierzyk mojej koszuli i przesunęła opuszkami palców po okolicy
obojczyka. – Coś cię ugryzło?
Wzruszyłem ramionami, bez większego zainteresowania
kierując się do łazienki. Spojrzałem w lustro, przyglądając się wskazanemu
przez rodzicielkę miejscu.
- Jak…? – wydusiłem z siebie w szoku.
Otóż na mojej szyi widniało nic innego jak…
malinka. Jakim cudem?! Przecież nie mam nikogo, z nikim też się nie
obściskiwałem, nie pozwalałem się całkować… Chwila, moment, wróć…! Nagle
przypomniałem sobie sen, którym zostałem uraczony podczas lekcji w szkole. Ten
mężczyzna… on… pamiętam, wyraźnie czułem wtedy jego zęby na skórze… ale jak to
możliwe? Przecież to był tylko sen! A może…
Nie. To był sen. Koniec. Kropka.
Po obiedzie usiadłem do lekcji. Niestety nie
garnąłem się do nich jakoś przesadnie. Włączyłem laptopa, w celu pozyskania
informacji przydatnych do napisania referatu, jednak kiedy tylko strona z
wyszukiwarką internetową załadowała się, straciłem cały zapał. Tylko po to, aby
odwlec w czasie nieprzyjemną robotę, sprawdziłem kilka kont na różnych portalach
społecznościowych. Nie korzystałem z nich zbyt często. Nie zarywałem nocy,
nawalając w klawiaturę, prowadząc pasjonujące rozmowy na chatach. Można
powiedzieć, że nie było to w moim stylu, nie podobało mi się to i nie widziałem
w tym nic pociągającego – niemniej nie dało się też ukryć, że w gruncie rzeczy
byłem odludkiem.
Nie miałem zbyt wielu znajomych. Byłem kiepski w
utrzymywaniu bliższych relacji, toteż prędzej czy później wszystkich
sprowadzałem do jednego mianownika „dalekiego znajomego”. Nie miałem w zwyczaju
gonić za nowinkami technologicznymi, nie obchodziło mnie za bardzo, jaki miałem
komputer czy telefon. Nie lubiłem robić sobie zdjęć. Unikałem głośnych miejsc.
Lubiłem zaszyć się w pokoju z dobrą książką i kubkiem herbaty. Znacznie
bardziej niż na klawiaturze, wolałem pisać ręcznie. Można było zatem powiedzieć,
że pomimo mojego młodego wieku byłem staroświecki. Czasem naprawdę myślałem, że
powinienem urodzić się w innej epoce, że tak bardzo tu nie pasuję, nie umiem
się odnaleźć… Nigdy jednak nie mówiłem o tym głośno. Byłem raczej tym typem
osoby, która pozostawia swoje przemyślenia tylko i wyłącznie dla siebie, a nie
dzieli się nimi z resztą świata poprzez łącze internetowe.
Wtem coś mnie tknęło. Przypomniało mi się, jak
kiedyś czytałem o tym, że ludzie występujący w naszych snach nie są kreaturami
wytworzonymi przez naszą wyobraźnię. Ponoć ludzki mózg był niezdolny do
stworzenia nowej twarzy od zera. To, jak wyobrażaliśmy sobie postacie z książek
czy bohaterów naszych snów, było zlepkiem tego, jak wyglądały osoby, które
znamy, było rozmazanym, zniekształconym wspomnieniem twarzy przechodniów.
Zacząłem zastanawiać się, skąd wziął się mój „senny prześladowca”. Co prawda
nie widziałem jego twarzy, ale… czy to możliwe, abym tak naprawdę śnił o kimś
konkretnym? Długie, ciemne włosy, szczupła postura, dłonie o długich palcach…
Czy moja podświadomość zdradzała mi coraz więcej szczegółów, które mogłoby mi
pomóc w dokładnym, personalnym rozpoznaniu tej osoby? Zdziwiony i jednocześnie
zainteresowany własnymi rozmyślaniami, włączyłem listę znajomych na portalu
społecznościowym. Przyglądałem się zdjęciom profilowym, licząc, że w końcu mnie
olśni, lecz nic podobnego się nie stało. Nikt w jakimś wyróżniającym się
stopniu nie pasował do moich wyobrażeń. Więc wychodziło na to, że osoba z
mojego snu była po prostu przystojnym nieznajomym, którego spotkałem kiedyś na
ulicy? Ładny widok zachował się w mojej pamięci, jednak ze względu na
upływający czas i prawdopodobnie szybkie mignięcie jego twarzy w tłumie, nie
umiałem dokładnie sobie przypomnieć tego, jak wyglądał – dlatego właśnie
skupiłem się na prostszych do przypomnienia detalach takich jak kolor i długość
włosów czy pojedyncza dłoń wystająca z kieszeni, która mogła zwrócić moją uwagę
w nieznajomym. Nie rozmawialiśmy, więc nie mogłem domyślić się, jak brzmiał
oryginalny głos postaci, która teraz nawiedzała mnie w snach. Z tego też powodu
w moich uszach jej głos brzmiał dziwnie i nienaturalnie. Może mój rodzony
perfekcjonizm nie pozwalał mi wypłynąć na szerokie wody wyobraźni, dlatego
wolałem nie idealizować tej osoby, pozostawiając pewne niewiadome pod znakiem
zapytania; nie dorabiać do tego swojej filozofii. Jak zwykle chciałem, żeby
wszystko było idealnie odwzorowane tak, jak to wyglądało w rzeczywistości, więc
postanowiłem zostawić pewne aspekty na temat, których miałem zbyt mało
informacji.
Westchnąłem ciężko. Miałem wrażenie, że to wszystko
zaczyna mnie przerastać. Może to tylko i wyłącznie moja wyobraźnia, jednak nie
da się ukryć, że wzbudzała we mnie porządną dozę niepokoju. Głowa zaczęła mnie
od tego boleć. Czy to jest normalne, że ludziom w moim wieku przytrafiają się
takie rzeczy?
A może po prostu powinienem dać temu spokój. Jeśli
przestanę o tym myśleć, możliwe, że podobna sytuacja z nieproszonym gościem z
głębi mojej podświadomości więcej się nie powtórzy. Bądź co bądź to było tylko
moje wyobrażenie – im więcej o tym rozmyślałem, tym bardziej sprawiałem, że
rosło ono w siłę. Powinienem uspokoić się i skupić na swoich obowiązkach, gdyż
w przeciwnym razie zapewne będę częściej karany dodatkowymi pracami domowymi.
Nie raz, nie dwa coś irracjonalnego wzbudzało mój strach; a wszystko za sprawą
mojej wybujałem wyobraźni i dolewania oliwy do ognia. Sam roztrząsałem własne,
urojone mary, zadręczając się nimi – bezcelowo i bezsensownie, rzecz jasna.
Powinienem o tym zapomnieć. Ponoć wiek dorastania rządził się własnymi prawami,
toteż…
Zmęczony potarłem twarz dłońmi. Zamknąłem wszystkie
okna przeglądarki internetowej i podniosłem się z obrotowego krzesła z zamiarem
przygotowania sobie herbaty przed rozpoczęciem katorżniczej roboty. Ledwo
jednak zdążyłem się podnieść, znów zostałem usadzony na krześle – dosłownie
zostałem usadzony; nie usiadłem z powrotem z własnej woli!
Czułem ciepło bijące od drugiej osoby. To, na czym zostałem
usadzony czy to, o co się opierałem z pewnością nie przypominało swoją fakturą
materiału krzesła. Czułem za sobą naprzemiennie unoszącą się i opadającą klatkę
piersiową, która ściśle przylegała do moich pleców. Dostrzegłem także tak
dobrze mi już znane szczupłe dłonie, które splotły się na moim brzuchu,
obejmując mnie. Poczułem gorące usta muskające moją szyję. Momentalnie zalała
mnie fala żaru, a na policzkach wykwitły rumieńce. Zaskoczony, w odruchu
samoobrony, próbowałem się wyrwać, jednak uścisk szczupłych dłoni był zbyt
silny, abym mógł mu się przeciwstawić.
- To… ty?... – wydusiłem z siebie.
- Spodziewałeś
się kogoś innego? – w odpowiedzi usłyszałem ten dziwaczny, roześmiany,
jakby przerywany i pełen szumów głos.
- N-nie… - odparłem w jakimś dziwnym poczuciu
powinności usprawiedliwienia się.
Tym razem nie oponowałem, nie stawiałem się.
Pozwalałem na to, aby zimne opuszki palców ślizgały się pod moją koszulką, aby
miękkie usta znaczyły moją skórę. Zagryzałem wargi, aby żaden jęk czy
westchnienie nie wydostało się spomiędzy nich. Mimo iż było to w pewien sposób
przyjemne, próbowałem to ignorować. Powtarzałem sobie do upadłego, że to
jedynie kolejny sen, moja wyobraźnia, nad którą mogę zapanować. Próbowałem
przekonać sam siebie, iż jeśli uda mi się uspokoić i odzyskać nad sobą
kontrolę, wszystko wróci do normalności.
Brunet nie narzekał, jednak w jakiś niejasny sposób
mogłem wyczuć jego zaskoczenie zmianą mojego zachowania. Zdawało się, że chciał
sprawdzić, na jak wiele może sobie pozwolić, gdzie znajduje się moja granica
wytrzymałości, gdyż jego posunięcia z czasem stawały się coraz bardziej
niecierpliwe. Jedna z jego dłoni zsunęła się na moje krocze, masując je przez
materiał spodni. Odchyliłem głowę na jego bark, zagryzając wargi aż do krwi,
aby powstrzymać się od odgłosów, które mogłoby go usatysfakcjonować. Nie udało
mi się jednak zapanować nad oddechem, który znacznie przyspieszył. Wciąż
starałem się oddychać przez nos, jednak moja klatka piersiowa unosiła się w
dużo szybszym tempie.
- W co ty sobie
pogrywasz? – zaśmiał mi się do ucha, owiewając je gorącym oddechem.
Próbowałem zająć swoje myśli czymś innym, jednak
nie było to proste – tym bardziej, że ruchy jego palców przybierały na sile i
szybkości. Starałem się myśleć o szkole, domu, sprawach codziennych… niestety
obecność tego mężczyzny była zbyt przytłaczająca, abym mógł się na tym skupić.
Jego zapach, ciepło, sama świadomość jego obecności – wszystkie te rzeczy
działały na mnie niczym czynniki dezorientujące. W chwili, w której się pojawiał,
przestawałem jasno myśleć, stawałem się uległy. Jedynymi dwoma myślami, które
figurowały w moim umyśle podczas naszego spotkania było to, jak jest mi dobrze
oraz on sam.
Nagle zdałem sobie sprawę, jak często o nim
myślałem. W dodatku długowłosy wydawał się być niesamowicie realną postacią w
moich myślach. Czytałem wiele książek, toteż często zdarzało mi się układać
swoje własne scenariusze przed zaśnięciem, zastanawiać się nad losami
nieistniejących postaci… z tej właśnie racji wiedziałem, że rozmyślania o
fikcyjnych postaciach są raczej ulotne, lekkie i nie miałem w zwyczaju
przywiązywać do nich jakiejś większej uwagi. Inaczej było, kiedy rozmyślałem o
kimś, kogo znałem w rzeczywistym świecie; o znajomych z klasy, mamie czy
nauczycielach… Uświadomiłem sobie, że ten mój „nieproszony gość” figurował w
moim umyśle jako fizyczna osoba. Moja podświadomość uznała go za realną osobę,
mimo iż przecież taki nie był…
- To nie jest
sen – mruknął mi do ucha, rozpinając guzik moich spodni.
- C-co?... –wydusiłem z siebie.
- Przestań
wmawiać sobie, że jestem wytworem twojej wyobraźni – przesunął językiem po
krawędzi mojego ucha, na co zadrżałem w jego objęciach. – Bo nim nie jestem.
Przesunął jednym palcem po całej długości mojej
erekcji wciąż kryjącej się pod materiałem bokserek. Na moment zapomniałem o
samokontroli, przez co spomiędzy moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Byłem
pewny, że był to powód, dla którego na twarzy bruneta za moimi plecami pojawił
się zwycięski uśmiech.
- K-kim… je… jesteś? – wydukałem, kiedy masował
żołądź mojego penisa, sprawiając mi tym samym wiele przyjemności.
- Nie
zawracaj tym sobie głowy. To nie jest istotne – odparł szybko.
- W takim razie… Ach! – jęknąłem, kiedy ujął moją
męskość w dłoń i zaczął mnie onanizować. – Jak masz… na imię? – mimo dość
patowego położenia, w którym się znajdywałem, próbowałem się czegoś o nim
dowiedzieć.
- Jak mam na
imię? – zaśmiał się. – Cóż… Nazywam
się…
- Leo! – usłyszałem kobiecy krzyk nad moją głową. –
Leo, obudź się! – matka szarpnęła mnie za ramię, wyrywając ze snu i tym samym
podrywając z biurka, na którym usnąłem. – Jest trzecia w nocy, a u ciebie dalej
pali się światło! – zganiła mnie. Spojrzałem na nią skołowany, przecierając
pięściami oczy. – Znowu przesiadujesz przed komputerem po nocach – westchnęła z
dezaprobatą. – No, już, idź się wykąp i do łóżka, bo rano będzie powtórka z
dzisiejszego poranka i nie wstaniesz na czas – spojrzała na mnie surowo.
W odpowiedzi jedynie skinąłem jej głową, nie chcąc
się kłócić. Usta miałem zlepione, zaschnięte, a gardło wyschnięte na wiór;
męczyło mnie ogromne pragnienie. Z trudem dźwignąłem się na nogi, po czym
skierowałem do łazienki.
Odkręcając już kurek z ciepłą wodą, uświadomiłem
sobie, że była to jak dotąd najdłuższa rozmowa, jaką udało mi się przeprowadzić
z moim pojawiającym się z nikąd… gwałcicielem? Czy mogłem go określić takim
mianem? W sumie… jakby nie patrzeć… słabo mu się opierałem. Co więcej czerpałem
przyjemność z jego poczynań, ale z drugiej strony wciąż robił to wbrew mojej
woli, więc…
- Cholera! – wrzasnąłem, opierając rozgrzane czoło
o zimne kafelki.
Przez to, że rodzicielka mnie obudziła, nie
poznałem jego imienia…
***
W ostatnim czasie miałem coraz większe problemy ze
skupieniem się. Nie słuchając nauczyciela, rysowałem w zeszycie różne ujęcia dłoni,
która tak często dotykała mnie w ostatnim czasie. Byłem tak zaabsorbowany swoim
zajęciem, iż nawet nie zauważyłem, kiedy lekcja zleciała i po raz kolejny
dzisiejszego dnia rozbrzmiał dzwonek. Uczniowie nie czekając na przyzwolenie
geografa, podnieśli się z głośnym szuraniem ze swoich krzeseł i zaczęli pakować
swoje książki. Jakby nigdy nic poszedłem w ich ślady.
- Przygotowałeś się do wygłoszenia referatu? –
zapytał Urehara, przechodząc obok mojej ławki.
Nie kumplowałem się z tym chłopakiem. To nie tak,
że się nie lubiliśmy… można było powiedzieć, iż po prostu wzajemnie
ignorowaliśmy swoją obecność w tej klasie. Rozmawialiśmy, kiedy musieliśmy, a
więc kiedy zmuszeni byliśmy pracować w grupie. Oprócz tego nie rozmawialiśmy
dużo. Zdarzało się, że nawet nie mówiliśmy sobie „cześć” na korytarzu – teraz
jednak wyglądało na to, iż chłopak chciał się zdrzemnąć podczas lekcji, gdyż
zapewne nie interesowali go poeci. W sumie to i podobnie jak i mnie… Monotonne
paplanie zestresowanego ucznia wpływało usypiająco na pozostałych. Zgadywałem,
że chciał się tylko utwierdzić w tym, iż bez większych przeszkód będzie mógł
odpłynąć myślami gdzieś daleko podczas lekcji języka japońskiego.
Dla mnie jednak następna godzina lekcyjna nie
malowała się tak sielankowo. Powód, dla którego miałem podczas niej
prawdopodobnie zostać pozbawiony głowy był jeden; zapomniałem na śmierć o tym
nieszczęsnym referacie. Jak zwykle mój nieproszony gość zjawił się w najmniej
odpowiednim momencie, przez co traciłem dla niego głowę… a teraz naprawdę
zaczynałem poważnie się bać, iż mogłem ją stracić w dokładnym tego słowa
znaczeniu za sprawą humanisty.
Przerwa była zbyt krótka, aby przygotować się do
wygłoszenia referatu – tym bardziej, kiedy pedagog oczekiwał po mnie solidnej
pracy, którą mógłbym zrekompensować mu swoje „niewybaczalne” zachowanie.
Ucieczka z lekcji, jak zdawałem sobie sprawę, mogłaby jedynie jeszcze bardziej
pogorszyć moją sytuację. W takim wypadku nie zostało mi nic innego, jak
cierpliwe zniesienie wrzasków nauczyciela i nie reagowanie na wyzywanie od
nierobów. Cóż, choć trzeba było przyznać, że w ostatnim czasie nie garnąłem się
jakoś do pracy…
Po sprawdzeniu listy obecności, filolog japoński
spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem. Na moje nieszczęśnie nie był jednak na
tyle błyskotliwym człowiekiem, aby domyślić się po moim umęczonym wyrazie
twarzy, że prawdopodobnie coś poszło nie tak… a jedyną rzeczą, która w obecnym
wypadku mogła pójść nie tak było to, iż z jakiś przyczyn nie odrobiłem karnego
zadania domowego.
Humanista niemalże siłą wypchnął mnie na środek
sali, mimo iż w dość dyskretny i podprogowy sposób próbowałem dać mu do
zrozumienia, że nie miałem, co wygłaszać. Mimo moich usilnych protestów i
zarzekania się, że naprawdę nie ma takiej potrzeby, abym sterczał na środku klasy,
ten nie odpuścił, wystawiając mnie na ostrzał spojrzeń pozostałych uczniów.
- A ty tak bez żadnych notatek? – zauważył pedagog.
Westchnąłem ciężko. W końcu zaczynało mu coś świtać
w tym siwym czerepie – szkoda jednak, że tak późno… Niemniej, już chciałem
przyznać otwarcie, iż nie przygotowałem się do dzisiejszego wystąpienia, kiedy
nagle poczułem jak ktoś obejmuje mnie jedną ręką na wysokości pasa. Druga dłoń
osoby stojącej za mną zawędrowała aż na wysokość mojej twarzy, przykładając mi
palec wskazujący do ust w uciszającym geście.
- Pomogę ci –
rozpoznałem ten charakterystyczny głos. – Po
prostu powtarzaj za mną.
Tym razem pomimo obecności bruneta czas nie
zatrzymał się, tak jak miało to w zwyczaju dziać się wcześniej. Stałem tak
skrępowany na środku sali – po części skrępowany przez własne nerwy, po części
przez oplatające mnie ręce – i powtarzałem słowo po słowie za moim dziwnym
towarzyszem. Ten z kolei miał już ułożoną całą mowę; i to nie byle jaką dodam.
Wyszukane słownictwo, szczegółowe informacje, tytuły, nazwiska, daty, nazwy
miejscowości, nazwy dzieł i ich opisy, podsumowanie dorobków twórczości
poszczególnych poetów… aż w pewnym momencie zacząłem się cieszyć, że sam nie
odrobiłem tej pracy domowej, gdyż mnie samemu nigdy zapewne nie udałoby się ułożyć
tak dobrego referatu.
Kiedy mężczyzna za mną zamilkł, niepewnie
rozejrzałem się po klasie. Nauczyciel był w ciężkim szoku. Poczułem, jak
uścisk, w którym trwałem, poluzował się. Obejrzałem się za siebie, licząc na
to, że tym razem może chociaż mignie mi jego twarz przed oczami, jednak
okazałem się nie być wystarczająco szybki. Kiedy spojrzałem za siebie,
dojrzałem jedynie czarną, kredową tablicę, na której został zapisany jedynie
temat lekcji.
Wciąż oszołomiony humanista poklepał mnie po
plecach, kierując się w stronę biurka.
- Nie można było tak od razu? – uśmiechnął się
półgębkiem.
Wskazał mi ponownie moją ławkę, tym samym
pozwalając mi zająć swoje miejsce. Nigdy nie byłem typem mówcy. Nie lubiłem
występować publicznie, gdyż w gruncie rzeczy nie czułem, jakbym miał coś
ważnego do przekazania jakiejś znacznej liczbie osób. Przemawianie przed innymi
stresowało mnie, jednak teraz znów byłem tak skupiony na moim brunecie, iż
nawet nie zastanawiałem się nad dyskomfortem, jaki powodują u mnie wystąpienia.
Zdałem sobie sprawę, że czując ciepło jego ciała za plecami, jego gorący oddech
na policzku oraz słysząc ten specyficzny głos, którym szeptał mi wprost do
ucha, nie zastanawiałem się nad niczym innym. Skupiłem się na wiernym
powtarzaniu jego słów oraz przyjemnym poczuciu bezpieczeństwa, jakie dawała mi
świadomość trwania w jego objęciach.
Jak on na mnie wpływał… to było niesamowite… i
chore! Nie mogłem się z tym oswoić…
Przez resztę lekcji znów jedynie wpatrywałem się w
okno…
***
Liczyłem na to, że będziemy mieli okazję
porozmawiać w domu, ale mężczyzna nie pojawiał się. W końcu zdecydowałem się
sam jakoś go przywołać… i słowo „jakoś” jest tu jak najbardziej adekwatne. Moja
mama została po godzinach w pracy, więc próbowałem przywołać go mówiąc głośno.
Potem próbowałem czegoś w rodzaju telepatii, gdyż starałem się mówić do niego w
myślach. W akcie desperacji nawet otworzyłem szafę, choć sam nie wiedziałem,
dlaczego to zrobiłem. Może zakorzeniony we mnie za dzieciaka przesąd, że
wszystkie potwory siedzą właśnie w szafie skłonił mnie do tego. Chociaż… jakby
popatrzeć z innej strony, on nie był potworem… Bądź co bądź okazał się być
bardzo pomocny… kimkolwiek by w istocie nie był.
Czekałem na niego w łóżku, rozmyślałem o nim przed
zaśnięciem, aby móc spotkać go we śnie, jednak tym razem nic się nie wydarzyło.
Tak bardzo chciałem porozmawiać z nim raz jeszcze… podziękować za pomoc…
usłyszeć ten magnetyczny głos, od którego już się uzależniłem… poczuć na swoim
ciele gorące dłonie i miękkie usta…
Całą noc nie mogłem z tego powodu zasnąć.
Poirytowany tym faktem, wyciągnąłem telefon spod poduszki. Wyświetlacz
poinformował mnie, iż była godzina trzecia – znów. Tym razem jednak urządzenie
działało prawidłowo, o czym poinformowała mnie zaraz zmieniająca się cyferka,
która uwzględniała upływ minut. Westchnąłem cierpiętniczo. Dlaczego akurat
teraz, kiedy chciałem się z nim spotkać, on nie przychodził? Kiedy marzyłem o
chwili spokoju, błagałem w myślach, aby dał mi chwilę wytchnienia, ten jak na
złość wyskakiwał jak diabeł z pudełka, rozbijając mój cały dzienny plan. A może… Może to był taki jego plan działania?
Może, kiedy przestałem się już opierać, przestałem także go interesować?
Nie, to irracjonalne… jak cała ta sytuacja zresztą!
Wyjaśnienie było jednak proste i jednoznaczne –
byłem zwykłym czubkiem; tyle w temacie.
***
Minęło kilka dni. Mama w ostatnim czasie dostawała
dużo nocnych zmian, toteż coraz więcej wieczorów spędzałem samotnie. Dziś było
podobnie. Znudzony i w jakiś dziwny sposób zdemotywowany zrobiłem sobie herbatę
w ramach kolacji, gdyż nie chciało mi się gotować. Pech jednak chciał, że
potknąłem się o fałdę zmarszczonego dywanu w salonie, kiedy kierowałem się z
gorącym naparem w stronę schodów. Rozlałem część zawartości kubka. Sapnąłem
wściekle, odstawiając naczynie na ławę przed telewizorem i wracając się po
ścierkę do kuchni, aby wytrzeć podłogę. Podniosłem rąbek dywanu, gdyż ten mi
przeszkadzał w sprzątaniu, kiedy… nagle coś zwróciło moją uwagę. Zainteresowany
podniosłem dywan, orientując się, że na podłodze jest coś narysowane. Czarny,
regularny, misterny znak zamknięty w okręgu, przez co przypominał nieco
mandalę. Nie przypominałem sobie jednak, żebym widział podobną ozdobę
wcześniej. Skąd to się, do ciężkiej cholery, wzięło w takim miejscu? W dodatku
pod dywanem… wyglądało, jakby ktoś chciał ukryć ten znak… Ale niby kto? Mama?
To niedorzeczne… Ja sam aż do tej pory nic o tym nie wiedziałem, więc
znajdywałem się poza gronem podejrzanych.
Ostatnią osobą, która przychodziła mi na myśl był
mój wyimaginowany brunet… ale przecież on był jedynie wytworem mojej chorej
psychiki! Cholera, chyba czas skończyć z czytaniem kryminałów, ot co!
Zaczynałem od tego wszystkiego wariować! Jeszcze chwila i wywiozą mnie stąd w
białym kaftanie!
Rozdrażniony moim własnym myśleniem i zachowaniem,
zabrałem się za wycieranie plamy, obiecując sobie, że zapytam mamę o tę
anomalię, kiedy ta rano wróci z pracy. Czując jednak jak wciąż buzuje we mnie
gniew, wykonywałem zamaszyste ruchy, przez co naruszyłem czarny znak,
przerywając go.
Niemal w tym samym momencie, w którym zorientowałem
się, co zrobiłem, poczułem przytłaczający ciężar na plecach, przez który
przewróciłem się, lądując twarzą na podłodze. Momentalnie poczułem na karku tak
dobrze znane mi, gorące usta, których nie mogłem pomylić z żadnymi innymi.
- Dawno się
nie widzieliśmy, prawda? – usłyszałem ten charakterystyczny głos.
- To ty! – zawołałem na wpół spanikowany, na współ
rozradowany… jakbym miał jeszcze z czego się cieszyć. Próbowałem przekręcić się
pod mężczyzną, aby w końcu zobaczyć jego twarz, jednak ten szybko unieruchomił
mnie, dociskając moją głowę do podłogi. – Chcę cię zobaczyć! – jasno wyraziłem
swoje żądanie. – Chcę wiedzieć kim jesteś, znać twoje imię! Chcę wiedzieć,
czemu cię nie było przez te wszystkie dni!
Kiedy już wypowiedziałem te słowa, nagle jakby
przeraziłem się. Miałem kilka dni spokoju od moich halucynacji… Kilka dni z
życia normalnego człowieka. Jednak teraz on ostatecznie wrócił. Rozmawiałem z
moim wyimaginowanym towarzyszem, czując jego ciężar na swoich biodrach oraz
silną dłoń, która nie pozwalała mi się ruszać. Czytałem kiedyś, że ludzie
zdolni są do czucia, na przykład, nogi, którą stracili, tylko ze względu na to,
że wyobrażają sobie, że wciąż ją mają. Siła oraz chęć wiary sprawiała czasami,
że czuli także bodźce zewnętrzne, których tak naprawdę nie generowało
otoczenie. Nieświadomie samookaleczali się, będąc przy tym święcie
przekonanymi, że krzywdę zrobił im ktoś inny. To ponoć już wyższe stadium
choroby umysłowej. Może to był już najwyższy czas, abym zaciągnął pomocy
specjalisty?
- W życiu nie
zawsze dostajemy tego, czego chcemy, czyż nie? – usłyszałem melodyjną
odpowiedź. Brunet zdawał się wyśmienicie bawić.
Znieruchomiałem. Zagryzłem wewnętrzną stronę
policzka, nie wiedząc, co się ze mną dzieje. A może ja to wszystko sobie
zmyśliłem? Może wszystko to, co mnie otacza było wykreowanym przeze mnie
światem, a ja tak naprawdę, no nie wiem, leżę w śpiączce? Jak miałem odróżnić,
co jest prawdą, a co kłamstwem? Jakie kryteria miałem przyjąć i czym się
kierować, kiedy w chwili obecnej byłem już tak skołowany i zagubiony, że nie
wiedziałem, w co wierzyć? Równie dobrze wszystko mogło być ułudą! A może… może
ja w ogóle nie żyję? Może to nie jest życie, a… coś innego? Może to mężczyzna
siedzący na mnie okrakiem wymyślił sobie mnie, a nie ja jego?
- Proszę… - wydusiłem z siebie z trudem, będąc
bliskim łez. – Chcę tylko wiedzieć, że jesteś prawdziwy… - szepnąłem.
Wesołe nucenie ucichło nad moją głową. Zdawało się,
że moje słowa trafiły do mężczyzny. Ten przez chwilę wahał się, jednak
ostatecznie podniósł się odrobinę, pozwalając mi tym samym obrócić się pod nim.
To był pierwszy raz, kiedy mogłem na niego spojrzeć.
Tak jak już mogłem zauważyć, miał długie, czarne
włosy, które sięgały mu mniej więcej połowy długości klatki piersiowej. Był
szczupły, ale nie wątły. W dodatku dało czuć się od niego jakąś aurę buzującej
siły fizycznej, przez co doskonale zdawałem sobie sprawę, że jedno z jego
szczupłych ramion bez problemu mogłoby mnie podnieść. Miał ostre rysy twarzy,
mocno zarysowane kości policzkowe. Cerę miał bladą, wręcz alabastrową, ale
zarazem nie pergaminową; idealną, niepoznaczoną żadnymi niedoskonałościami
takimi jak naczynka czy blizny. Usta miał pełne, choć bardzo blade, prawie w ogóle
nie odznaczające się kolorem na tej bezbarwnej twarzy. Rozciągnięte były w
delikatnym, choć zadziornym uśmieszku, przez co cały grymas jego twarzy
nabierał przebiegłego wyrazu. Nos był szczupły, lekko zadarty. Jednak
najbardziej zwracającym uwagę elementem były jego oczy – ogromne, niemalże
idealnie okrągłe, okraszone gęstymi i ciemnymi wachlarzami rzęs. Nie byłoby w
tym jeszcze nic dziwnego, gdyby nie to, że całe jego oczy były czarne. Tęczówek
nie dało rozróżnić się od źrenicy, a białek nie było widać wcale. Na środku
oka, tam gdzie normalnie powinna znajdować się źrenica, figurowała jedynie
malutka biała kropka niewiększa od główki szpilki. Była ona widoczna tylko
dzięki kontrastowi, jaki stanowiły te dwa przeciwstawne kolory.
Był idealny, wręcz perfekcyjny. Nigdy wcześniej nie
widziałem tak pięknego człowieka. Wszystko w nim wydawało się być dokładnie
przemyślane i zaplanowane tak, aby cieszyło ludzkie oko – zupełnie tak, jakby
był projektem, a nie człowiekiem. Jego uroda przewyższała nawet moje najbardziej
górnolotne marzenia i wyobrażenia. Z drugiej strony jednak spoglądanie na taki
żywy ideał wprawiało mnie w dyskomfort, gdyż w porównaniu do niego ja miałem
swoje wady – które dodatkowo zdawały się urosnąć w moim własnym odczuciu,
sprawiając, że czułem się dużo gorszy.
- Moje imię
to Neah – przedstawił się wreszcie.
W tym momencie poczułem, jak coś we mnie pękło.
Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i przesunąłem opuszkami palców po jego
delikatnej skórze. Do oczu napłynęły mi łzy, których już nie mogłem powstrzymać.
On był prawdziwy! Niezależnie od tego, co mogliby
mi powiedzieć teraz inni, on był prawdziwy! Mogłem go dotknąć, zobaczyć! Był
prawdziwy, ponieważ chciałem wierzyć, że taki był! Pokrzepiony tą myślą,
odsunąłem od siebie te nieprzyjemne, wcześniejsze rozmyślania, w których
dopatrywałem się u siebie choroby psychicznej. Nie zwariowałem! On był tu
naprawdę!
Neah nachylił się nade mną, obejmując czule.
Cudownie było móc w końcu oddać uścisk. Oplotłem ramionami jego szyję, chowając
twarz w jej zagłębieniu oraz wdychając jego charakterystyczną woń. Jego zapach
był trudny do zidentyfikowania, jednak czułem w nim jakąś wyraźną, ostrą, jakby
mroźną nutę, która działała na mnie wręcz elektryzująco.
- Kim… kim jesteś? – zapytałem raz jeszcze. – Skąd
się wziąłeś w moim domu? Co się stało wtedy w klasie? Czemu nikt oprócz mnie
cię wtedy nie zauważył? – już chciałem pytać o kolejne interesujące mnie
rzeczy, ale brunet zatkał mi dłonią usta.
- Masz ci
los… Odpowiesz na jedno pytanie, dostaniesz następnych dwadzieścia… - jęknął.
- Odpowiedz! – zażądałem.
Mężczyzna spojrzał na mnie rozbawiony. Przez chwilę
zdawało się, iż w rzeczywistości coś powie, ale w ostateczności jedynie
nachylił się i pocałował mnie raz jeszcze. Szykował się do zejścia ze mnie,
jednak tym razem naprawdę miałem dość. Zamierzałem w końcu wziąć sprawę w swoje
ręce i uzyskać odpowiedzi, których tak bardzo pragnąłem. Przewaliłem bruneta na
plecy, sam siadając na nim okrakiem i dociskając go do podłogi. Spojrzałem na
niego twardo, posyłając mu tym samym nieme żądanie, aby zaczął w końcu mówić.
Neah wyglądał na zdziwionego. Z pewnością nie spodziewał się, że odważę się na
coś podobnego, gdyż jak dotąd byłem mu bardzo uległy i posłuszny. Niestety jego
szok nie trwał długo. Grymas zdradzający zaskoczenie szybko został zastąpiony
przez przewrotny uśmieszek. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, po czym jednym
sprawnym ruchem odrzucił moje przedramię, które dociskałem do jego gardła, aby
się nie ruszał. Długie palce zacisnęły się mocno na moim nadgarstku, znacząc go
czerwonymi śladami. Syknąłem z bólu. Nim zdążyłem się obejrzeć, brunet
wywindował się do siadu. Chwycił mnie za przód koszulki i wstając, jednocześnie
podniósł mnie jedną ręką. Poczułem, że tracę grunt pod nogami, a materiał
ubrania napina się, zaciskając wokół mojego gardła, przez co ciężko było mi
oddychać. Na jego twarzy niby wciąż figurował krzywy uśmiech, jednak widziałem
po nim, że nie było mu już do śmiechu. Zdenerwowałem go.
- A może sam
w końcu włączyłbyś myślenie, hm? – spojrzał na mnie krzywo. – Ktoś nie chce mnie w tym domu; z pewnością
nie jesteś to ty… więc kto jeszcze został? – pokręciłem głową w akcie
protestu, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nie mogłem przyjąć do wiadomości,
że moja matka mogła mieć coś wspólnego z całą tą chorą sprawą. – Pentagramy same z siebie nie biorą się w
ludzkich domach, wiesz? – prychnął rozdrażniony, po czym puścił mnie,
popychając na kanapę. Uderzyłem się porządnie o podłokietnik w głowę, przez co
zawyłem z bólu. Z trudem wywindowałem się do pozycji siedzącej, aby spojrzeć na
bruneta, który stał z założonymi rękami i najwidoczniej czekał aż zacznę łączyć
fakty, tym samym odnajdując odpowiedzi na własne pytania.
- Pentagramy? – powtórzyłem zszokowany. Neah
przewrócił oczyma, krzywiąc się.
- Skojarz
słowo „pentagram” z czymś – fuknął. – Nie
uwierzę, jeśli powiesz mi, że nigdy nie słyszałeś o tym w telewizji ani nie
czytałeś o tym w jednej ze swoich książek – sapnął ciężko. – I jak? Świta już coś? – spojrzał na mnie
pobłażliwie.
- Ale… - zająknąłem się. – Jak?... Przecież
pentagramy… - tylko tyle udało mi się z siebie wydusić. Nie mogłem tego
wszystkiego ogarnąć.
- Jasne, masz
rację, przeciętny człowiek nie zna się na pentagramach i ma mylne o nich
pojęcie – wzruszył ramionami. – Nie
zmienia to jednak faktu, że poprawnie identyfikujecie je z pewnymi istotami – rozłożył
ręce. – Ale tak dla jasności: pentagram
nie zawsze działa jak wrota, które otwierają drogę. Odpowiedni pentagram może
też zamknąć pewne ścieżki – rzucił, po czym odwrócił się do mnie tyłem,
uznając rozmowę za zakończoną.
- Chwila, moment! – rzuciłem się za nim. –
Próbujesz mi wmówić, że jesteś demonem? – spojrzałem na niego jak na wariata. –
I co z tym wszystkim ma wspólnego moja matka? Chcesz powiedzieć, że kobieta,
która mnie urodziła i z którą mieszkam pod jednym dachem para się jakimiś
czarnomagicznymi obrzędami? – złapałem go za ramię.
Mężczyzna odwrócił się przez ramię i spojrzał na
mnie zza kurtyny ciemnych włosów. Przez moment wpatrywał się we mnie
beznamiętnie, po czym powoli przymknął powieki. W chwili, kiedy to zrobił,
zapadła ciemność. Przez moment otaczał mnie niczym niezmącony mrok, przez co
spanikowałem. Nie wiedziałem, co znów się ze mną działo. Moje serce zaczęło bić
szybciej. Wszystko to jednak trwało nie dłużej niż mrugnięcie oka, gdyż chwilę
potem obudziłem się we własnym łóżku. Zdyszany momentalnie podniosłem się do
siadu. Przeczesałem palcami mokre od potu włosy, próbując uspokoić oddech.
Roztrzęsionymi dłońmi sięgnąłem pod poduszkę, szukając telefonu. Zegarek
cyfrowy poinformował mnie, iż była godzina trzecia w nocy – znowu.
Cholera…
Pozostawało teraz tylko pytanie czy to wszystko
przypadkiem nie było snem, moim urojeniem… Czy tak bardzo znów chciałem spotkać
tego mężczyznę, że mój mózg zaczął generować o nim tak realistyczne sny?
Ale przecież nie pamiętałem, żebym się kładł do
łóżka. Co więcej wciąż byłem w zwykłych, codziennych ubraniach a nie w piżamie.
Aby przekonać się, co było prawdą, a co nie
pozostawało mi jedno wyjście – sprawdzić to na własnej skórze. Szybko
wygrzebałem się z łóżka i zbiegłem po schodach do salonu. Włączyłem światło i…
cóż, więcej chyba nie trzeba mi było. Na podłodze dywan wciąż był odsunięty pod
ścianę, a na środku jasnej podłogi widniał ciemny malunek.
Czy powinienem porozmawiać o tym z mamą?
Ostatecznie zdecydowałem się jednak ułożyć dywan na
jego poprzednim miejscu. Nie naprawiłem pentagramu, zostawiając go przerwanym.
Wiedziałem, że dzięki temu Neah znów będzie mógł mnie odwiedzić… Czy cieszyłem
się z tego? A może raczej obawiałem się tego? Sam do końca nie byłem pewien…
Uprzątnąłem salon rychło w czas. Akurat w momencie,
kiedy się wyprostowałem, klucz w zamku przekręcił się, a w progu drzwi
wejściowych stanęła moja rodzicielka. Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona,
podobnie jak i ja na nią.
- Leo, jeszcze nie śpisz? – zapytała.
- Zaschło mi w gardle – skłamałem. – Zasnąłem nad
książkami – wytłumaczyłem się pod naciskiem jej pytającego spojrzenia, które
odnosiło się do mojego pogniecionego ubrania. – A ty czemu wróciłaś tak późno?
– zainteresowałem się.
- Musiałam zajść do sklepu – matka zamknęła za sobą
drzwi, na moment odwracając się do mnie tyłem. Niemniej odniosłem dziwne
wrażenie, że zrobiła to głównie dlatego, iż nie chciała, abym widział jej
twarz. Możliwe, że mógłbym wtedy zbyt szybko dostrzec, że kłamie.
- O trzeciej w nocy? – dociekałem. – Co kupuje się
o trzeciej w nocy? – podszedłem do niej i bez pardonu wyrwałem jej reklamówkę,
którą ściskała w ręku. – Świeczki? – zdziwiłem się.
- Była przecena – kobieta uśmiechnęła się
sztucznie, wzruszając ramionami i udając, że nic się nie stało, zupełnie tak,
jakby była to normalna rzecz. – Powinieneś się już położyć, Leo – odebrała ode
mnie swoją własność. – Jest już naprawdę późno – minęła mnie, kierując się do
jadalni, gdzie na stole zostawiła zakupy. – Dobranoc, synku – uśmiechnęła się
do mnie ciepło.
- Dobranoc… mamo… - mruknąłem nieprzekonany, po
czym powoli powlokłem się po schodach na górę do swojego pokoju.
***
Następnego dnia obudziłem się dopiero w południe.
Całe szczęście była już sobota, toteż mogłem pozwolić sobie na takie słodkie
lenistwo. Jeszcze przez długą chwilę po przebudzeniu leżałem w łóżku, dochodząc
do siebie. W ostatnim czasie mało sypiałem, a w dodatku w mojej głowie panował
istny chaos, co zbierało teraz swoje żniwa w postaci zmęczenia. Niemniej
niepokojąca cisza, która panowała w domu wzbudzała we mnie zbyt wiele
podejrzeń, żebym mógł po prostu bezczynnie leżeć. W końcu dźwignąłem się z
materaca i zszedłem na parter. Zorientowałem się, że dom był pusty – znowu
byłem sam. Na stole w jadalni znalazłem kartkę z informacją, że moja
rodzicielka znów wyszła do pracy i wróci dopiero późnym wieczorem. Nigdy
wcześniej nie poddawałem jej słów wątpliwościom. Nie miałem ku temu żadnych
powodów, jednak… teraz zaczynałem się zastanawiać czy moja matka przypadkiem
nie zasłaniała się pracą, podczas gdy swój czas przeznaczała na coś innego. W
ostatnim czasie coś dużo zdarzało jej się brać nadgodzin… Nigdy wcześniej nie
przykładała się AŻ tak pieczołowicie do wykonywanej pracy. Na pierwszym miejscu
zawsze stawiała dom i rodzinę… aż do teraz.
Plasnąłem drzwiami lodówki, za którymi nagle
zmaterializował się Neah. Ze strachu aż podskoczyłem w miejscu.
- Mógłbyś tak łaskawie przestać pojawiać się
znikąd? – spojrzałem na niego z przyganą. – Dostanę zawału serca przez ciebie!
– wycelowałem w niego oskarżycielsko palcem wskazującym.
- Mógłbym
– zgodził się, na co ja odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jeden problem z głowy…
- Nie rób takiej miny – zaśmiał się. – Potwierdziłem
jedynie, że jest to dla mnie możliwe do wykonania zadanie, a nie że będę
stosował się do twojego żądania – prychnął. – Nie rozmawiałeś z nią wczoraj – zauważył, zmieniając temat.
Orientując się, do czego dążył, spuściłem głowę, zagryzając jednocześnie wargi.
– Ale zaczynasz mi wierzyć… - odezwał
się łagodniej. – To dobrze –
uśmiechnął się już nie tak krzywo jak wczoraj.
- Dlaczego nie możesz mi po prostu odpowiedzieć na
moje pytania wprost? – spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Wprost? – demon
podniósł nonszalancko jedną brew. – Uwierz
mi, zrobiłbym to, gdybym znał interesujące cię odpowiedzi – rozłożył
bezradnie ręce.
- Chwila… Chcesz mi powiedzieć, że ty też tego nie
wiesz? – spojrzałem na niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
- Skąd mam
wiedzieć, dlaczego twoja matka para się okultyzmem i to w dodatku potrafi się
nim umiejętnie posługiwać? – wzruszył szczupłymi ramionami. – Prześladuję ciebie a nie ją – wyszczerzył
się ohydnie. – To jasne, że chce cię
chronić, ale skąd ma wiedzę, jak to robić, tego nie mam pojęcia – wzruszył
ramionami raz jeszcze.
- „Chronić”? – powtórzyłem po nim. – To znaczy, że…
chcesz mnie skrzywdzić? – wydukałem z trudem.
- Czy nie
miałem wystarczająco wiele okazji, aby to zrobić? – spojrzał na mnie
znudzony. – Gdybym chciał to zrobić,
zrobiłbym to już dawno – przewrócił oczyma.
- Więc… właściwie czego ty ode mnie chcesz? –
ściągnąłem brwi w niezrozumieniu, spoglądając na niego niepewnie. – Czemu
wybrałeś właśnie mnie? – dociekałem.
- Czego chcę?
– mruknął brunet, siadając na blacie stołu i zakładając nogę na nogę.
Przyłożył palec do brody w geście zamyślenia. – Rozrywki – wyszczerzył się promiennie, prezentując mi cały garnitur
swoich spiczastych zębów. – Ale odkąd
zdradziłem ci swoje imię i pokazałem ci się, zrobiłeś się nudny – zaczął
narzekać. – Dużo więcej ubawu miałem,
kiedy bałeś się mnie – zachichotał złośliwie. – A czemu właśnie ty? – wzruszył ramionami. – Bez żadnego konkretnego powodu – machnął lekceważąco ręką. – Można powiedzieć, że byłeś pod ręką czy coś…
- przewrócił oczyma. – Zawiedziony? –
uśmiechnął się paskudnie, spoglądając na mnie spod rzęs. – Myślałeś sobie, że jesteś jakiś wyjątkowy? –
zarechotał.
- Nie… - przyznałem zgodnie z prawdą. – W gruncie
rzeczy… nic sobie nie myślałem – rozłożyłem ręce, a mężczyźnie zrzędła mina.
Prychnął niezadowolony.
- Nie jesteś
już zabawny – sapnął.
- A ty masz dziwne poczucie humoru – skwitowałem.
Zauważyłem, że odkąd ujrzałem go po raz pierwszy,
przestałem się go bać. No dobra, może nie tak do końca, ale… w większej mierze.
Z jakiś dziwnych przyczyn nie wywierało na mnie wrażenia to, iż właśnie stał
przede mną demon, a więc jakaś postać nadnaturalna. Możliwe, iż było to
spowodowane tym, że wciąż nie mogło to do mnie trafić, że wciąż nie mogłem w to
uwierzyć. Niemniej czułem się dużo raźniej, kiedy mogłem stanąć z nim w końcu
twarzą w twarz, kiedy wiedziałem, z czym miałem do czynienia. Niezależnie od
tego czy Neah w istocie był demonem, czy jedynie wytworem mojej chorej wyobraźni,
w jakiś sposób czułem się pokrzepiony, kiedy mogłem oglądać jego znudzone i
skwaszone oblicze.
- Co się stanie, kiedy już się mną znudzisz? –
zadałem kolejne pytanie. – Odejdziesz w pokoju? – liczyłem na pozytywną
odpowiedź.
- Ja tak – wziął
głęboki oddech.
- Co to ma niby oznaczać? – spojrzałem na niego z
niezrozumieniem.
- Dokładnie
to, co powiedziałeś; że jak się znudzę, to odejdę – niemal położył się na
stole. – A ty umrzesz – mruknął
beznamiętnie.
- Co proszę?! – stanąłem jak wryty, zamierając w
pół ruchu, przez co rozsypałem herbatę, którą zamierzałem sobie zaparzyć.
Wytrzeszczyłem na niego oczy, oczekując rozwinięcia tej myśli.
- Tak to już
jest, że ludzie jako istoty słabe przywiązują się do istot wyższych, jakimi są
demony – wyjaśnił oschle. – Uzależniacie
się – uśmiechnął się samymi kącikami ust. – Pragniecie coraz więcej uwagi, przez co z czasem stajecie się
uciążliwi. Wtedy demon się zwija, a człowiek popełnia samobójstwo.
- Ale to chyba nie wygląda tak w każdym przypadku?
– spojrzałem na niego nieco przestraszony.
- W
dziesięciu na dziesięć – posłał mi krzywy uśmiech. – Powiedz, nie zdarzyło ci się nigdy za mną zatęsknić? Pomyśleć, że miło
by było, gdybym znów cię odwiedził? – spojrzał na mnie jednoznacznie.
- Nie… - mruknąłem słabo.
- Takimi
tanimi kłamstwami mnie nie nakarmisz – zaśmiał się. – Już jesteś w mojej władzy – posłał mi ostatnie głębokie spojrzenie,
po czym tak samo niespodziewanie jak się pojawił, tak samo też i zniknął,
zostawiając mnie samego.
***
- Mamo? – zapytałem. – Możemy porozmawiać?
- Oczywiście, synku – odparła bez zająknięcia,
jednak nie odwróciła się do mnie przodem. Wciąż mieszała coś w garnku,
poświęcając temu całą swoją uwagę. – O czym tylko zechcesz – dodała. – Coś cię
trapi, słonko?
- Wiem, że się starałaś… - westchnąłem. – Ale nie
jestem ślepy. Widzę, co robisz – odezwałem się dość niejasno, pijąc do
wiadomego tematu. Nie umiałem jednak za bardzo ubrać w słowa tego, co miałem w
głowie.
- O czym ty mówisz…?
- Och, nie udawaj już dłużej! – zirytowałem się. –
Chcę, żebyś mi to wyjaśniła, bo on mnie cały czas zwodzi i się mną bawi! Już
nic z tego nie rozumiem! – podniosłem głos. Kobieta w końcu odwróciła się do
mnie przodem, opierając przy tym biodrem o kant szafki. Westchnęła ciężko.
- A więc chodzi o niego, tak? – upewniła się, na co ja skinąłem głową.
- Skąd o nim
wiesz? – wbiłem w nią spojrzenie rządne wyjaśnień. Nim jednak rodzicielka
zdążyła wyartykułować choćby pojedynczą monosylabę, mnie olśniło. – Ty… Ty też
wcześniej spotkałaś kogoś podobnego do niego,
tak? – spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Nie było żadnego innego
wyjaśnienia. Skąd niby mogłaby wiedzieć o demonach, gdyby wcześniej żadnego z
nich nigdy by nie spotkała? – Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś?! –
spojrzałem na nią ze złością.
- Bo chciałam cię chronić! – matka wyłączyła gaz
pod garnkiem i podeszła do mnie. – Im mniej wiesz na ten temat, im dalej się od
niego trzymasz, tym lepiej dla
ciebie! – wykrzyknęła. – Och, Leo… - zagryzła wargi, po czym objęła mnie,
przytulając mocno. – Miałam nadzieję, że chociaż ciebie to ominie…
- Ale tak właściwie dlaczego? – wyrwałem się z jej
uścisku, chcąc spojrzeć jej w twarz. – Co jest w tym takiego złego? Co jest w nim takiego złego? – dociekałem.
- Leo, to demon! – rodzicielka znów się uniosła. –
Sam powiedziałeś, że on cię zwodzi i
bawi się tobą! One wszystkie takie właśnie są! Krzywdzą ludzi, a potem
zostawiają ich samym sobie…
- Ale on
mi pomaga… - zauważyłem, przerywając jej. – Czasem jest wkurzający, ale raczej
nieszkodliwy – wzruszyłem ramionami. – Zdarza się, że nawet nieco przydatny –
dodałem, wspominając akcję, która miała miejsce na pamiętnej godzinie języka
japońskiego.
- O czym ty mówisz, dziecko? – kobieta ściągnęła
brwi, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. – Musisz się od niego odciąć! Demony nigdy nie przynoszą
żadnych profitów! – trwała uparcie przy swoim.
- Ale on
naprawdę nie jest AŻ taki zły, jak myślisz – ja z kolei próbowałem
wyperswadować na niej swoje racje. – To taki… znajomy – wzruszyłem ramionami. –
O ile znajomi pojawiają się znikąd, przyprawiając cię przy tym o zawał serca… -
mruknąłem kwaśno bardziej do siebie niżby do matki.
- Dziecko drogie, czy ty patrzysz na demona, jak na
swojego przyjaciela? – kobieta zbladła.
- Znajomego – poprawiłem ja.
- Leo, otrząśnij się! – rodzicielka szarpnęła mnie
za ramię. – Z innymi ludźmi chodzisz do szkoły, znasz ich imiona, są blisko
ciebie, kiedy ich potrzebujesz, a…
- Ale o to właśnie chodzi, że znam jego imię, on chodzi za mną do szkoły i to on…
- zawahałem się. – On jako jedyny
jest zawsze blisko – odezwałem się już nieco ciszej. – Inni ludzie mnie
ignorują, a on jest inny… - wyznałem.
- Oczywiście, że jest inny; bo to demon! – oburzyła
się matka. – Moment, Leo, czy ty powiedziałeś, że znasz jego imię? – zdziwiła się.
- Tak – przytaknąłem. – Jego imię to… - wtem szczupła dłoń o długich palcach zakryła mi
usta, przez co nie mogłem dokończyć zdania.
- Informacje
tajne przez poufne zostaw dla siebie – zaśmiał się brunet, który pozwolił
mi oprzeć się o swoją klatkę piersiową. – Mój
błąd, nie poinformowałem cię o tym rychło w czas, ale wiedz, że mojego imienia
możesz używać tylko i wyłącznie, kiedy jesteśmy sami lub w sytuacjach
kryzysowych – wyjaśnił.
- „Kryzysowych”? – powtórzyłem, odpychając sobie
jego rękę od ust. Demon jedynie machnął lekceważącą dłonią, nie mając zamiaru
rozwijać tego wątku.
- Przejdziemy
się? – zaproponował.
W tym momencie spojrzałem na moją matkę. Sytuacja
była nieco podobna do tej w klasie. Kobieta wróciła do gotowania obiadu,
zupełnie nie zwracając uwagi na mnie czy Neah. Ponownie zajęła się swoimi
sprawami, jakby nasza rozmowa przed chwilą nigdy się nie wydarzyła. Zegarek na
ścianie wariował. Jego wskazówki kręciły się jak oszalałe, jednak rodzicielce
to nie przeszkadzało. Zdawała się nie widzieć również i tego.
Niepewnie przystanąłem na propozycję demona.
Wspólnie wyszliśmy z domu. Myślałem, że na podwórzu wszyscy będą nas podobnie
ignorować, jednak okazało się, że na zewnątrz było całkowicie pusto. Żadnych
ludzi, samochodów, autobusów… cisza jak makiem zasiadł.
Mój towarzysz skierował się szybkim krokiem w
wąskie uliczki między blokami, przez co musiałem biec, aby go dogonić. Kiedy mi
się to udało, mężczyzna nieco zwolnił i objął mnie po przyjacielsku,
przerzucając mi rękę przez ramiona. W jakiś niezrozumiały dla mnie sposób ten
gest zawstydził mnie nieco, jednak ostatecznie również go objąłem, z tą
różnicą, że na wysokości pasa, gdyż był za wysoki, abym mógł sięgnąć jego
ramion bez wspinania się na palce.
- Zdaje się,
że twoja matka ma jakieś złe wspomnienia z demonami – rzucił dość luźno.
- Tak, na to wygląda… - przytaknąłem.
- Wiesz…
Chciałbym jednak sprostować jedną rzecz, żebyś nie zraził się do mnie za
bardzo, słuchając słów matki – spojrzał na mnie poważnie.
- Dlaczego? – wtrąciłem. – Czy nie powiedziałeś
przypadkiem, że już jestem w twojej władzy? – wytknąłem mu. – W takim razie nie
powinno mieć dla mnie znaczenia, co powiedziała moja matka ani co ty teraz
powiesz, gdyż nie mogę się zrazić do czegoś, od czego już jestem uzależniony,
prawda? – demon wytrzeszczył na mnie oczy.
- Więc nie
chcesz poznać odpowiedzi na nurtujące cię pytania? – zdziwił się. – Wcześniej gotów byłeś niemalże mnie pobić za
nie, a teraz… odpuszczasz? – podniósł pytająco jedną brew.
- A jaki jest sens w poznawaniu odpowiedzi, kiedy i
tak nie mogę nic zmienić dzięki zdobytej w ten sposób wiedzy? – wzruszyłem
ramionami. – Jestem zależny od ciebie, czyż nie tak? – spojrzałem na niego bez
wyrazu.
- No proszę,
czyżby ktoś tu się załamał? – prychnął. Doszliśmy na punkt widokowy. Brunet
usiadł na barierce odgradzającej nas od przepaści, a ja oparłem się o nią
rękami, na których następnie ułożyłem głowę. Neah pogładził mnie po głowie. – Powiem ci coś, co może cię trochę rozweselić
– rzucił. – Pamiętasz, jak zapytałeś
mnie, dlaczego cię wybrałem spośród wszystkich ludzi?
- Pamiętam – przyznałem. – Powiedziałeś, że to był
przypadkowy wybór…
- Racja; bo
dla mnie był to przypadek – skinął głową, jakby zgadzając się z własnymi
słowami. – Ale dla ciebie już nie.
- Co przez to rozumiesz? – ściągnąłem brwi w
niezrozumieniu.
- To nie ja
cię wybrałem tylko ty mnie – uśmiechnął się. – Mówi się, że każdy człowiek ma swoje demony… Niektórzy jednak są tacy,
że nie potrafią dogadać się z własną rasą, dlatego wybierają sobie inne
towarzystwo – zaśmiał się. – Jestem
tu, bo to ty mnie chciałeś, ty mnie przywołałeś i ty mnie potrzebowałeś – sprostował.
– Jestem tu dla ciebie.
- Jak mogę być pewny, że znów mnie nie zwodzisz, że
nie kłamiesz? – spojrzałem na niego niepewnie. Mężczyzna wzruszył ramionami,
chichocząc pod nosem. Nachylił się nade mną, po czym złożył na moich ustach
gorący pocałunek.
- Nie wiem –
parsknął śmiechem. – Wymyśl sobie jakiś
dowód mojej prawdomówności – wyszczerzył się, na co tym razem
odpowiedziałem mu tym samym.
Kto by pomyślał… mój prywatny demon…
Brunet zeskoczył z barierki, po czym przyciągnął
mnie do siebie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku, na który
odpowiedziałem z pasją. Objąłem go za szyję, a moja jedna ręka zanurzyła się w
jego włosach, podczas gdy on ściskał mnie tak mocno, iż niemal nie mogłem
nabrać tchu.
- Więc jak?
Znalazłeś już jakiś dowód? – zaśmiał się, kiedy odsunęliśmy się od siebie
na moment, gdyż musiałem już zaczerpnąć powietrza.
- Myślę, że jestem na dobrym tropie – również
odpowiedziałem ze śmiechem. Tym razem to jednak ja zainicjowałem pocałunek.
THE END