Opowiadanie Halloweenowe "Chłopak z sąsiedztwa" (Mikaru [DIO, Black Line, G.L.A.M.S.] x reader)

Bo do nikogo bardziej nie pasują wampiry niż do Mikaru - nawet jeśli nie jestem ich zwolenniczką...

Słowem wstępu:
Tak, wiem, Halloween jeszcze nie ma, ale możecie uznać ten twór za swoiste preludium. 31 października zamierzam opublikować grę - trochę inną niż do tej pory. Niemniej nie obiecuję, że będzie ona jakoś w stu procentach pasjonująca, bo w ostatnim czasie jakoś tworzę same kity... (przypadek? Nie sądzę - zbieżność z moim nickiem...) Zaczęłam pisać maga-shota, ale jak na razie udało mi się jedynie stworzyć 17 stron czystego gówna... Serio, jeszcze nigdy w życiu chyba nie napisałam takiego bezsensownego, niekończącego się zlepku słów, który w dodatku jest kompletnie bez charakteru, jakiś takiś rozmemłany i rozciapciany... (naprawdę, adekwatne epitety)
Niemniej coś tam próbuję... Ale nie będę się nad tym zbyt długo rozwodzić. Więcej informacji zamieszczę w ogłoszeniach parafialnych po Halloween - przedstawię kilka nowych pomysłów i oddam je pod wasz osąd.
Bez dalszego przeciągania:


Opowiadanie Halloweenowe

Tytuł: „Chłopak z sąsiedztwa”
Paring: Mikaru (DIO, Black Line, G.L.A.M.S.) x reader
Typ: opowiadanie Halloweenowe
Gatunek: romans, fantasy
Beta: -
Ostrzeżenia: „dziwna” narracja – inna niż zawsze; poza tym infantylność fabuły (lub jej brak) bije po oczach, za co bardzo przepraszam =.=’’ Tekst nie zawiera żadnej wartości literackiej – ot takie ścierwo do poczytania na kibelku lub u cioci na imieninach… x.x’’ Swoją drogą, jeśli zamierzacie czytać to w toalecie, to polecam raczej wybrać ten tekst w chwili borykania się z obstrukcją ze względu na jego długość. Jak zwykle w ostatnim czasie starałam się upchnąć nadmiar pomysłów w krótkim tekście T_T Osobiście uważam, że może nie byłaby to znowu taka tragedia, gdybym rozwinęła to do formy opowiadania publikowanego w częściach… ;_; Niemniej endżoj… (?)

Utrzymywanie dobrych kontaktów z sąsiadami czasem nie wychodzi na zdrowie – szczególnie, kiedy twoi rodzice wysługują się właśnie tobą, swoim jedynym dzieckiem do tegoż okropnego zadania. Nieraz już wypełniałaś drobne przysługi dla starszej sąsiadki w zamian za soczystego buziaka, który znaczył krwistoczerwoną szminką twój policzek, psując tak pieczołowicie i w pocie czoła rano wykonywany makijaż – w pocie czoła, bo przecież niełatwo jest zjeść śniadanie, rozczesać włosy, spakować książki do plecaka i wykonać makijaż jednocześnie, prawda? No właśnie; a ona to wszystko psuła…
Ale nie warto zbyt długo rozwodzić się na temat przeszłości. Tym razem zostałaś jednak poproszona (czyt. była to ukryta groźba, gdyż inaczej mogłabyś pożegnać się z kieszonkowym), aby zająć się małym wnuczkiem starszej pani, który odwiedzał ją na Halloween. Brzdąc, rzecz jasna, chciał zbierać cukierki, jednak babcia nie domagała na tyle, aby móc po nocy chodzić sobie w tą i z powrotem po osiedlu, toteż właśnie ty zostałaś oddelegowana do tego zadania.
Umówiłaś się z koleżankami, które posiadały młodsze rodzeństwo, aby towarzyszyły ci podczas „zabawy w domokrążcę”. Razem zgodziłyście się, że dzieciaki w grupie będą miały więcej frajdy, przez co zajmą się nieco sobą. Dzięki temu z kolei wy, idąc na końcu tego niekoniecznie dla wszystkich zabawnego „pochodu”, będziecie mogły przez chwilę w spokoju porozmawiać.
Sama postanowiłaś się nie przebierać, jednak postawiłaś na upiorny makijaż. W końcu było Halloween, prawda? I nie, nie był on upiorny ze względu na tragiczne wykonanie w pośpiechu. Używając farb do twarzy, wybieliłaś sobie jej część poniżej kości jarzmowych, którą następnie umiejętnie ucharakteryzowałaś w taki sposób, aby przypominała trupią czaszkę. Dzięki temu uzyskałaś efekt, który imitował maskę zasłaniającą większą część twarzy. Górę – to znaczy oczy oraz czoło – pozostawiłaś nietknięte farbą, pozostawiając w tych miejscach zwyczajny makijaż, jaki zwykłaś nosić w dni powszednie.
Gotowa do wyjścia rzuciłaś zdawkowe „Wychodzę!” rodzicom i odebrałaś malucha żądnego cukrów prostych. Spotkałaś się ze znajomymi w umówionym miejscu i razem ruszyliście w mrok nocy… choć może po głębszym zastanowieniu niekoniecznie nocy, gdyż przecież było zaledwie parę minut po dziewiętnastej. Bądź co bądź miałyście pod swoją opieką dzieci, toteż nie mogłyście przeginać z godziną. Modląc się w duchu, aby ten wieczór nie był tak okropny, jak to sobie wyobraziłaś, zajęłaś się rozmową o zwykłych, szkolnych sprawach.
Całe szczęście twoje modły zostały wysłuchane i czas zleciał szybko. Nie obyło się oczywiście bez kilku wywrotek w wykonaniu dzieci, zdartych dłoni czy porwanych rajstop, ale słuszna dawka słodyczy niwelowała każdy ból i uciszała płacz. Nim zdążyłaś się zorientować, koleżanki oświadczyły, że muszą wracać do domu, więc pożegnałyście się i ruszyłyście w drogę powrotną. Pech (a może raczej rodzice) chciał, że mieszkałaś najdalej ze wszystkich swoich znajomych, toteż miałaś kawałek drogi powrotnej do pokonania. Spoglądałaś roześmiana na rozbieganego malca w stroju diabełka, podjadając od czasu do czasu słodycze z torby. Zamyśliłaś się na moment, a ze słodkiego letargu wyrwał cię dziecięcy głos:
- [twoje imię], chodźmy jeszcze tam! Tam jeszcze nie zbieraliśmy cukierków! – zapiszczał z radości mały diabełek, wskazując palcem alejkę, której w istocie jeszcze nie odwiedziliście. – Proszę, proszę, zgódź się!
Wyciągnęłaś telefon z kieszeni, orientując się, że dopiero co wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Nie było jeszcze tak późno, a poza tym byłaś już blisko domu. To zaledwie sąsiednia przecznica. W dodatku ślepa i krótka uliczka, więc obejście jej nie powinno zabrać wam wiele czasu.
- Dobrze, chodźmy – zgodziłaś się bez przesadnego entuzjazmu w głosie.
Chodziliście wspólnie od drzwi do drzwi, aż w końcu stanęliście przed domem, który stał u szczytu uliczki, zwieńczając jej zakończenie oraz będąc tym samym waszym ostatnim punktem docelowym. Z tego co się orientowałaś ktoś nowy się tutaj wprowadził, ale nie miałaś jeszcze okazji poznać nowego sąsiada (starsza pani była wystarczająco absorbująca). Zapukałaś do drzwi, mając nadzieję, że w ich progu nie stanie kolejny upierdliwy emeryt czy rencista.
Ku twojemu zaskoczeniu otworzył ci wysoki, młody mężczyzna o długich jasnobrązowych włosach przetykanych blond pasmami, które sięgały mu do połowy torsu. Jego włosy były asymetrycznie ścięte – nie wszystkie były jednej długości, przez co te krótsze odbijały się od jego głowy, tworząc wokół niej coś na kształt korony. Miał jasną, idealną, niepoznaczoną bliznami czy przebarwieniami cerę. Cechował się osobliwą urodą o ostrych rysach twarzy – twoją uwagę w szczególności zwróciły wydatne kości policzkowe, które były mocno opięte przez skórę. Z tegoż powodu wyglądał jakby cały czas oczekiwał czegoś w napięciu. Delikatnie zadzierał podbródek do góry, co zdradzało jego pewność siebie, może nawet nonszalancję. Jego jasne oczy w ciemnej oprawie długich i gęstych rzęs zdawały się być wręcz hipnotyzujące – przez ten kontrast wydawało się, iż jego spojrzenie było jeszcze intensywniejsze i jeszcze bardziej przeszywające.  Nos miał o dość szerokiej podstawie, ale wciąż zgrabny i niewielki. Zmarszczył go śmiesznie na twój widok. Usta miał ładnie wykrojone, kształtne  - a pod ich lewym kącikiem lśniła srebrna kulka kolczyka.
Był dobrze zbudowany, co mogłaś bezbłędnie ocenić nawet pomimo tego, że nosił luźną, białą koszulę. Nie umknęło twojej uwadze, jak materiał opinał się na jego ramionach, a płaski, wyćwiczony brzuch sam rzucał się w oczy.
- Słucham – odezwał się głębokim, niskim głosem, od którego przeszły cię dreszcze.
- Cukierek albo psikus! – zawołał radośnie wnuk twojej sąsiadki.
Mężczyzna zdziwiony oderwał od ciebie wzrok, spuszczając go na dziecko plączące mu się pod nogami, które, jak się zdawało, w pierwszym momencie po prostu przegapił. Nowy właściciel domu zafrasowany podrapał się po karku.
- Niestety nie jestem przygotowany na odwiedziny dzieci… Zapomniałem o tym całym Halloween… - mruknął pod nosem, a mały diabełek w jednej chwili przybrał płaczliwy wyraz twarzy.
- Oj, no okaż trochę serca – prychnęłaś niezadowolona. – Chyba nie doprowadzisz dziecka do płaczu? – spojrzałaś na niego wymownie.
Szatyn posłał ci spojrzenie z ukosa. Po jego postawie oraz bijącej od niego pewności siebie wnioskowałaś, że nie przywykł do podobnego tonu, którym go potraktowałaś. To nie zwiastowało dobrego rozpoczęcia znajomości, jednak w tym momencie bardziej istotnym dla ciebie faktem było to, że gdybyś przyprowadziła zapłakanego malca do domu, mogłoby się to w konsekwencji skończyć dla ciebie nawet gorzej niż gdybyś nie zabrała go na Halloween wcale. A weź tu wytłumacz, że mały rozpłakał się nie z twojej winy, a jakiegoś buca, który poskąpił mu paru zakamuflowanych na dnie szuflady na „czarną godzinę” cukierków.
- Może coś jednak się znajdzie… - syknął, zaciskając zęby i przesuwając się na bok, ustępując wam miejsca.
Niepewnie, trzymając chłopca za spoconą rączkę, wkroczyłaś w odmęty nieznanego domostwa. Kiedy tylko przekroczyłaś próg, zauważyłaś, że dom wewnątrz zdawał się być o wiele większy niż na zewnątrz – ta różnica w pozornych wymiarach zrobiła na tobie niemałe wrażenie. Uznałaś jednak, że to zasługa dobrego architekta, kiwając dla niego z uznaniem głową, gdy kierowałaś się za właścicielem domu do kuchni.
Faktem, który nie umknął twojej uwadze i wydał ci się dość dziwny, było to, iż pomimo tego, że mężczyzna rzekomo dopiero niedawno się wprowadził, zdążył się już całkiem nieźle urządzić. Nie wyglądało na to, jakby brakowało mu mebli czy jakiegokolwiek innego wyposażenia domowego. Wszystko tu wyglądało na… niezbyt nowe, szczerze powiedziawszy. Nie oznaczało to jednak, że odniosłaś wrażenie, jakoby szatyn odziedziczył meble po dziadku czy starszej ciotce. W tym domu po prostu dało wyczuć się… zastój czasu. Nie umiałaś tego inaczej wytłumaczyć. Każdy przedmiot zdawał się mieć swoje wyznaczone, niemal odwieczne miejsce, z którego nieczęsto był podrywany. Kurz pokrywający blat komody czy półki w regale raczej nakierowywał na myśl, że jest tu już raczej stałym rezydentem niż dopiero co wprowadzającym się lokatorem. Niemniej nie wygłosiłaś swoich pokręconych myśli na głos, dając prowadzić się właścicielowi domu.
Zatrzymaliście się w obszernej kuchni. Mężczyzna zaczął przeszukiwać torby i kartony, które zalegały na stole jadalnianym. Przerzucał i odrzucał niepotrzebne przedmioty, mrucząc coś przy tym do siebie pod nosem. Maluch z miną na kwintę wpatrywał się w niego szklistymi oczami, na których dnie malowała się nadzieja na kolejną porcję łakoci.
W końcu udało się. Szatyn wydobył różowe pudełko w białe kropki, przewiązane na czubku wstęgą, do której została przypięta niewielka karteczka. Podał ci je bez słowa z kwaśnym wyrazem twarzy, a drugie, niemal identyczne, twojemu podopiecznemu. Zaciekawiona otworzyłaś wieczko pudełka, aby przekonać się, co jest w środku.
- Przecież to ręcznie robione czekoladki! – zawołałaś. Spojrzałaś na dołączoną karteczkę, gdzie został umieszczony wykaligrafowany napis. – „Dla Mikaru”? – przeczytałaś na głos. – Ktoś poświęcił swój czas, włożył w to serce i postarał się, aby zrobić ci przyjemność, a ty od tak oddajesz te czekoladki byle komu? – ściągnęłaś gniewnie brwi.
- Jeśli nazywasz sama siebie „byle kim”, to tak, masz rację – uśmiechnął się cierpko. – Zresztą i tak nie zamierzałem ich jeść – wzruszył ramionami. – Swoją drogą… nie jesteś już trochę za stara, żeby przebierać się na Halloween? – wytknął ci, będąc poirytowanym tym, iż ty zdążyłaś zwrócić mu uwagę już dwukrotnie.
- To tylko makijaż – burknęłaś w odpowiedzi, odwracając się na pięcie i kierując do drzwi. – Co się mówi? – szturchnęłaś chłopca, który zdążył już dopaść zawartość różowego pudełka.
- Dziękuję! – zawołał radośnie mały diabełek. – Do widzenia! Dobranoc! – pomachał nowemu lokatorowi stojącemu w progu domu rączką, po której spływała roztopiona czekolada.
- Dobranoc – odwróciłaś się przez ramię, aby zobaczyć jak szatyn w geście pożegnania jedynie skinął ci głową i zamknął z powrotem drzwi. Usłyszałaś charakterystyczny dźwięk przekręcanego klucza w zamku.
Obrzuciłaś jeszcze raz spojrzeniem pudełko czekoladek. Zwróciłaś szczególną uwagę na metkę z jego imieniem. „Niewdzięczny z niego typ…” – przeszło ci przez myśl… jednak zaraz zorientowałaś się, że ty też przecież dostałaś oddzielny prezent. Złapałaś się na myśli, że nie powinnaś go przyjmować, gdyż w gruncie rzeczy w istocie jesteś za stara, żeby zbierać słodycze w Halloween i w tym roku poszłaś tylko i wyłącznie jako opiekun. Powinnaś była zaoponować w czas, jednak nie zorientowałaś się w owy czas. Czy nie wyszłaś przez to na pazerną? W takim wypadku nie powinnaś osądzać i jego pod kątem tego, co zrobił… jednak bądź co bądź dostałaś czekoladki, a zawsze jest to powód do radości niżby do smutku. Zadowolona z tego, że ty też wyniosłaś z tego wieczoru jakieś profity, wróciłaś do domu.
Odprowadziłaś chłopca do jego babci i wróciłaś do swojego mieszkania. Oświadczyłaś rodzicom swój powrót głośnym „Jestem!”, a na pytanie o to, jak było, odparłaś jak zwykle zdawkowo „Dobrze”, żeby zaraz potem zniknąć za drzwiami swojego pokoju. Odetchnęłaś z ulgą, odstawiając pakunek z biurko. Zmyłaś makijaż i wzięłaś szybki prysznic. Już w piżamie i w turbanie z ręcznika na głowie usiadłaś przed komputerem. Włączyłaś piosenkę, na którą miałaś dziś ochotę i zaczęłaś przeglądać swoje ulubione strony, zajadając słodycze.
- Mm… Dobre… - mruknęłaś spoglądając na wyroby czekoladowe. W oczy znów rzuciła ci się karteczka i napis na niej: „Dla Mikaru”.
A więc twój nowy sąsiad to Mikaru…

***

Następnego dnia czekała cię szkoła. Zaczynałaś dość późno lekcje, jednak nie oznaczało to, że nie mogłaś nie zaspać. Aby zdążyć na czas postanowiłaś poświęcić śniadanie, gdyż niestety była to jedyna rzecz, którą mogłaś pominąć – walka z niesfornymi włosami czy zadaniem domowym z matematyki była ważniejsza. Obiecałaś sobie, że w ramach prowizorycznego śniadania kupisz sobie coś po drodze. Całe szczęście nie mieszkałaś zbyt daleko od szkoły, toteż kiedy się pospieszyłaś, mogłaś tam dotrzeć w dziesięć minut. Orientując się, że dzięki twojemu skrajnemu pośpiechowi wciąż zostało ci w zapasie pięć minut do dzwonka, wstąpiłaś do pobliskiego sklepu. Przemierzałaś kolejne alejki ze słuchawkami w uszach, poszukując czegoś, na co mogłabyś mieć w tej chwili ochotę. Utrzymywałaś przy tym nieustannie tempo żołnierskiego marszu, gdyż bądź co bądź nie mogłaś nacieszyć się nadmiarem czasu wolnego.
Wtem pojawił się on – rogalik nadziewany czekoladą, który wyglądał całkiem smacznie. Już miałaś sięgnąć po swoją zdobycz, kiedy nagle wpadłaś na kogoś z impetem, aby następnie wylądować na podłodze.
- Uch… - wydusiłaś z siebie, wyciągając jednocześnie jedną słuchawkę z ucha. – Przepraszam… - mruknęłaś, podnosząc wzrok na swoją przeszkodę.
- No proszę, czyż to nie moja krnąbrna sąsiadka? – Mikaru sarknął nad twoją głową. Niemniej jego cyniczne słowa nie przeszkodziły mu w tym, aby wyciągnąć w twoim kierunku rękę w geście pomocy. – Zaspałaś? – zgadywał, oceniając cię po wyglądzie. W odpowiedzi potraktowałaś go jedynie miażdżącym spojrzeniem, choć z wielką chęcią całkiem możliwe, że miałaś ochotę, aby twoja pięść zmiażdżyła jego nos. Wkurzający był z niego typ… Nie zapowiadało się na to, jakoby mielibyście w najbliższym czasie paść sobie wzajemnie w objęcia w wyrazie sympatii i uwielbienia. – Cóż… Właśnie dlatego nie powinno się jeść słodyczy na wieczór; glukoza uderza do krwi i człowiek śpi jak zabity – wzruszył ramionami, windując cię jednocześnie do pozycji stojącej; bo wbrew wszystkiemu skorzystałaś z jego pomocy. Właściwie dlaczego miałabyś tego nie zrobić? Niech się w końcu do czegoś przyda…
Bez słowa odwróciłaś się na pięcie i zamierzałaś odmaszerować, zażenowana całą tą sytuacją. Na tę chwilę zapomniałaś nawet o głodzie. Ten facet nie wyglądał na kogoś, kto szybko zapomina o cudzych potknięciach – spodziewałaś się, że jeszcze wielokrotnie będzie ci wypominał tę sytuację, toteż zamierzałaś jak najszybciej zakończyć to nieplanowane spotkanie, aby nic więcej nie poszło już nie tak; aby nie miał się z czego naśmiewać. Jego cyniczny półuśmieszek nie wróżył nic dobrego…
- Z tego, co mi się wydawało, sięgałaś właśnie po to – przerzucił ci rękę przez ramię, podając rogalika zapakowanego w papierową torbę.
- Dzięki – wymamrotałaś, kierując się w stronę kas.
Po dokonaniu płatności, zorientowałaś się, że przy wejściu do sklepu stoją twoje koleżanki. Uśmiechnęłaś się do nich i pomachałaś, kierując się w ich stronę oraz jednocześnie wgryzając się w swoje słodkie śniadanie. Nim zdążyłaś wydusić z siebie jakiekolwiek powitania z pełnymi ustami, jedna z twoich znajomych odezwała się:
- Znasz Mikaru?! – posłała ci zbolałe spojrzenie.
- Znam? – zdziwiłaś się. – Nie znam… - odpowiedziałaś, przełykając kęs ciasta francuskiego. – To po prostu mój sąsiad – wzruszyłaś ramionami. – Wprowadził się niedawno i…
- Pokażesz mi gdzie mieszka?! – przerwała ci ta sama dziewczyna.
- Ty… - zająknęłaś się. – Lubisz go, prawda? – starałaś się zabrzmieć neutralnie, choć, jak podejrzewałaś, zapewne nie udało ci się nie skrzywić na te słowa.
- No… ja… ee… - dukała twoja rozmówczyni. – No tak… - przyznała w końcu z wielkim rumieńcem na twarzy. – Nawet dałam mu własnoręcznie zrobione czekoladki! I przyjął je! – wyznała w nagłym napadzie odwagi. Widać było, że była dumna, z tego co zrobiła. Znając ją, pewnie długo nosiła się z tym zamiarem, więc przełamanie się, w jej przypadku w istocie było to prawdziwym powodem do dumy.
- Niech zgadnę… - westchnęłaś. – Zapakowałaś je w różowe pudełko w białe kropki, zawinęłaś wstążką zawiązaną w kokardę z przyczepioną karteczką z jego imieniem? – spojrzałaś na nią zażenowana.
- No… tak… - przytaknęła. – Ale właściwie skąd ty o tym wiesz? – zdziwiła się.
- Nieważne – machnęłaś lekceważąco ręką. – Ej… Właściwie mogłabyś mi upiec coś na urodziny? – zapytałaś znienacka. W sumie… dobre były te czekoladki… Nawet nie podejrzewałaś, że jedna z twoich koleżanek może mieć takie zdolności jeśli chodzi o wyroby cukiernicze… Oczywiście nie zamierzałaś łamać jej serca i wyznawać bolesnej prawdy, że w gruncie rzeczy to do ciebie trafiły czekoladki, ale nie oznaczało to, że nie zjadłabyś jeszcze jednej porcji.
- Jasne… - zgodziła się niepewnie, spoglądając na ciebie z rezerwą. Ty natomiast w tym samym czasie podążałaś spojrzeniem za mężczyzną, który właśnie wyszedł ze sklepu, wyjął paczkę papierosów i wsunął jednego między wargi. Machnął do ciebie ręką w oschłym i minimalistycznym geście pożegnania, po czym odwrócił się i ruszył w swoją stronę. W tym samym czasie usłyszałaś dzwonek szkolny, świadczący o tym, iż zajęcia właśnie się rozpoczęły.
- Cholera… - mruknęłaś pod nosem, czym prędzej biegnąc w stronę szkoły i chowając swoje niedokończone śniadanie do torby.

***

Dochodziła szósta. O tej porze ulice wciąż były dość wyludnione, gdzieniegdzie tylko przewinęła się jakaś jednostka goniąca po bułki do sklepu czy poranną gazetę; a wśród tej nielicznej grupy tkwiłaś ty - zdyszana, zmarznięta, z roztrzepanymi włosami, torbą, z której wystawały książki, rozpiętą kurtką i niedbale zarzuconym szalikiem pod szyją – goniąca na złamanie karku do domu.
Wieczorem poszłaś do koleżanki, aby wspólnie z nią przygotować ten przeklęty projekt do szkoły. Jednak nieszczęśliwie zmęczona pracą usnęłaś i obudziłaś się dopiero nad ranem – a przecież obiecałaś, że wrócisz przed dwudziestą trzecią! Spodziewałaś się, że tym razem taki wybryk nie ujdzie ci na sucho… szczególnie, kiedy zapewne mama zdążyła już wypłakać sobie oczy, a ojciec postawić w gotowości całe sąsiedztwo i tylko cud odwiódł ich jeszcze od pomysłu dzwonienia na policję. W każdym razie miałaś nadzieję, że jeszcze nie zadzwonili na policję…
Zdecydowałaś się skrócić sobie drogę i pójść przez park. Myślałaś, że o tej porze będzie tu całkiem pusto, toteż zdziwiło cię, jak wielu ludzi zdecydowało się wyjść na spacer z psem przed udaniem się do pracy. Obrzucałaś każdego napotkanego czworonoga nieprzyjaznym spojrzeniem, uświadamiając sobie, jak kłopotliwe są to zwierzęta. W duchu dziękowałaś mamie, że zgodziła się tylko na rybki – ich przynajmniej nie trzeba było wyprowadzać…
Poranek był zimny. Zatoki bolały cię od wdychania mroźnego powietrza, które torturowało twój układ oddechowy, ale także twarz, która zarumieniła się od niego. Rzadka mgła wciąż unosiła się nad ziemią, która zdawała się okręcać wokół starych, sękatych drzew. Ich liście zdążyły już zmienić barwy, mieniąc się teraz wszystkimi kolorami ciepłej palety barw. Owe suche liście leżące pod twoimi nogami szeleściły jakby w proteście, kiedy stąpałaś po nich w szybkim kroku. Widok zaprawdę nostalgiczny i chwytający za serce – z pewnością pokontemplowałabyś nad nim dłużej, gdyby nie ten drobny fakt, iż gonił cię czas, a ponad to, jakby wszystkiego tego było mało, droga wiodła pod górę. Ostatniej nocy postawiłaś jednak na szyk i elegancję niżby na wygodę, przez co teraz wspinałaś się w botkach po stromym zboczu. Czułaś jak podbicia twoich stóp kategorycznie protestują, stając w płomieniach rwącego bólu.
W myślach już układałaś plan, co należało zrobić – czy najpierw wskoczyć pod prysznic, czy zacząć się tłumaczyć? I jak skrócić tyradę przewrażliwionych rodziców do minimum? W końcu był środek tygodnia, a ty musiałaś się oporządzić i biec do szkoły.
Znowu.
Pewnie znowu spóźniona.
Westchnęłaś ciężko, starając się utrzymywać szybkie, marszowe tempo, mimo iż nogi odmawiały ci posłuszeństwa i poruszały się coraz wolniej wbrew twojej woli. Nagle stanęłaś jak wryta, wyrwana z rozmyślań głośnym warczeniem.
Z gęstwiny nieopodal drogi, którą się kierowałaś, wychylił się wielki, czarny, ociekający śliną psi pysk. Małe, groźne, przekrwione oczy spojrzały na ciebie wyzywająco, a potężne szczęki kłapnęły głośno, kiedy psisko zaczęło na ciebie szczekać, jeżąc sierść na karku.
Cudnie.
Po prostu lepiej być nie mogło…
Powoli, ostrożnie, uważając, aby nie stracić równowagi ze względu na kąt nachylenia podłoża, zaczęłaś się cofać. Nie miałaś dokąd uciec, a i nie widziałaś w pobliżu nikogo, kogo mogłabyś poprosić o pomoc. Co więcej eleganckie buty nie nadawały się do popisowych ucieczek wśród drzew. Nigdy nie byłaś typem Usaina Bolta, toteż poważnie wątpiłaś czy udałoby ci się uciec przed zwierzęciem nawet w najlepszych butach sportowych. Nie chciałaś krzyczeć, gdyż podejrzewałaś, że to mogłoby tylko sprowokować psa do ataku. Zresztą i tak nie wierzyłaś, że ktoś zdążyłby przybiec na czas, aby ci pomóc, gdybyś narobiła hałasu – no i na sam koniec warto dodać, że czułaś jak zbiera ci się gula w gardle ze strachu, która uniemożliwia ci nawet przełknięcie śliny, a co dopiero darcie się w niebogłosy.
Czworonóg nie miał jednak takich dylematów jak ty. Zniecierpliwiony całą tą sytuacją, nie czekając na żadną prowokację z twojej strony, po prostu ruszył biegiem przed siebie. Zmrożona strachem jedyne, co mogłaś w tej chwili zrobić, to zamknąć oczy.
Wtem nagle poczułaś, jak coś podrywa cię do góry, a chwilę potem dało się słyszeć skowyt zwierzęcia. Niepewnie otworzyłaś oczy, orientując się, że ktoś wziął cię na ręce, a pies leżał teraz na boku nieopodal krzewów, z których ówcześnie się wydostał, w pozie, która wskazywała na to, jakby coś go odepchnęło.
Spojrzałaś na swojego wybawcę. Zdziwiona odnotowałaś, że był nim nikt inny jak Mikaru. Byłaś tak zszokowana, że aż niezdolna wydusić z siebie nawet pojedynczej monosylaby. W obecnej chwili mogłaś jedynie wpatrywać się w niego oczami wielkimi niczym spodki wchodzące w zastawę uciążliwej, starszej sąsiadki.
- Och, tu jesteś psino! – spomiędzy drzew wyłonił się jakiś mężczyzna.
- „Psino”? – prychnął szatyn, marszcząc groźnie brwi. – Ta twoja „psina” zaatakowała tę dziewczynę i mało jej nie ugryzła! – huknął. – To nie jest jakiś tam malutki piesek; powinieneś go pilnować, imbecylu! – chłopak w końcu postawił cię na wciąż drżące ze strachu nogi. Dla bezpieczeństwa chwyciłaś się jego rękawa, aby nie upaść. – Jeśli bierzesz pod opiekę niebezpiecznego psa, to bądź też gotów wziąć za niego odpowiedzialność! Zainwestuj w jakąś smycz i kaganiec, a nie pozwalasz temu bydlęciu latać, gdzie mu się podoba! To nie jest twoja prywatna posesja! – sapnął poirytowany.
Właściciel psa zbladł po nagłym napadzie złości twojego nowego sąsiada. Zbesztany, skulił się jakby w sobie. Złapał psa za obrożę i pociągnął go w swoją stronę.
- Przepraszam… - wydusił z siebie cicho, po czym odszedł wraz ze swoim pupilem w zupełnie inną stronę niż wasza dwójka.
- Dzięki… - wysiliłaś się jedynie na skromne podziękowanie, wciąż analizując całe zajście.
- Nie ma sprawy – odparł nonszalancko, wyciągając paczkę papierosów i odpalając jednego.
- Ale… - zająknęłaś się. – Właściwie jak ty tu… Byłeś gdzieś w pobliżu? – zapytałaś w końcu.
- Mniej więcej – odparł wymijająco.
- Co robisz o tej porze w parku? – zaciekawiłaś się. – Z tego, co mi się wydaje to raczej nie masz psa – przypomniałaś sobie, że w jego domu nie zauważyłaś śladów obecności żadnego zwierzęcia; żadnej miski, kojca czy w końcu jakiś zabawek, śladów sierści…
- Bo nie mam – wzruszył ramionami. – Wyszedłem się przejść na spacer.
- O piątej nad ranem? – popatrzyłaś na niego z niedowierzaniem.
- A dlaczego by nie? – rozłożył ręce. – Choć szczerze powiedziawszy myślałem, że nie zastanę tu takiego tłoku… - westchnął. – Swoją drogą mógłbym zapytać cię o to samo; co robisz o piątej nad ranem w parku? – uśmiechnął się krzywo. – Wracasz z imprezy?
- A wyglądam na taką, co właśnie wraca z imprezy? – wskazałaś wymownie na swoją torbę, z której wystawały pomoce naukowe.
- Cóż… Jeśli mam być szczery, to nie wyglądasz na wypoczętą ani rześką czy w końcu nawet odświeżoną… toteż tak, wyglądasz na taką, która wczoraj trochę zbyt długo balowała – skwitował kwaśno.
- Jasne, i zabrałam na tę ową „imprezę” – na to słowo przewróciłaś oczyma – przykładowe arkusze maturalne i repetytorium z matmy, żeby zajmować się planimetrią, kombinatoryką, geometrią na płaszczyźnie kartezjańskiej czy w końcu stereometrią popijając jednocześnie przy tym drinki z palemką, a co! – prychnęłaś. – Razem z koleżanką pracowałam nad projektem do późna – wytłumaczyłaś się.
- Pewnie – przytaknął, a szelmowski uśmiech wciąż nie chciał spełznąć mu z twarzy. – Takie tłumaczenia zachowaj dla rodziców – zaśmiał się pod nosem. – „Zabezpieczenie” w postaci książek, żeby potem móc bronić się argumentem, typu: „No przecież my się tylko uczyłyśmy!” – próbował cię parodiować – to klasyk, ale całkiem skuteczny – ukazał zęby w głębokim uśmiechu.
Już chciałaś mu odpowiedzieć, zacząć się wykłócać i tłumaczyć, ale uznałaś, że to bez sensu. Ten facet w końcu był dla ciebie z grubsza nieznajomym… Owszem, przed chwilą ci pomógł, jednak to nie zmieniało faktu, że wciąż był obcym, który nijak nie musiał ingerować w twoje życie prywatne. I tak już wystarczająco zmarnowałaś swojego cennego czasu na tego typa.
- Nieważne – odwróciłaś się na pięcie, wznawiając swoją drogę powrotną do domu. – Myśl, co chcesz – fuknęłaś. W odpowiedzi usłyszałaś za sobą tłumiony śmiech. Nie zdążyłaś zrobić nawet kilku kroków, kiedy do twoich uszu dotarł znajomy dźwięk kroczenia. – Czemu za mną idziesz?! – zirytowałaś się, odwracając jednocześnie przez ramię, aby na niego spojrzeć.
- Idę do domu – wzruszył ramionami. Kąciki ust drgały mu w wyrazie hamowanego uśmiechu. Widać miał niezły ubaw… w przeciwieństwie do ciebie. Twój nowy sąsiad zaczynał ci działać na nerwy…
- Akurat w tym czasie co ja? – wywróciłaś oczyma. – Czyż nie przyszedłeś tutaj sobie pospacerować? – wytknęłaś mu.
- Już skończyłem – odparł lakonicznie.
- Wiesz… mógłbyś chociaż wybrać inną drogę – zmrużyłaś groźnie oczy, taksując go nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Och, rozumiem… to teraz tak się dziękuje za pomoc damie w opałach? – skrzywił się.
- Co?... Przecież już podziękowałam! – zgrzytnęłaś zębami. – To, że mi pomogłeś, nie upoważnia cię do łażenia za mną!
- Nie łażę za tobą – zmarszczył nos w ten śmieszny, charakterystyczny dla siebie sposób. – Po prostu mieszkam w sąsiedztwie, więc to chyba oczywiste, że wybieramy zbieżne drogi – podniósł jedną brew w wyrazie nonszalancji. – Poza tym przestań się już boczyć i awanturować – skarcił cię. – I przyspiesz trochę – nagle jakimś cudem wyminął cię. – Nie zamierzam zwalniać tylko ze względu na twoje niewygodne buty – ruszył przed siebie sprężystym krokiem, w istocie nie czekając na ciebie.

***

Właśnie czekałaś na autobus, który spóźniał się już ponad dziesięć minut. Postanowiłaś zrobić małe zakupy, jednak niestety w trakcie twojego pobytu w centrum handlowym nieprzychylnym siłom natury nagle zachciało się padać. Stałaś więc na tym obskurnym przystanku zaśmieconym przez opakowania po jedzeniu na wynos z pobliskiej restauracji fast foodu i czekałaś. W dodatku jakby tego wszystkiego było mało, twoi rodzice pojechali spotkać się ze znajomymi, toteż nie mogłaś po nich zadzwonić i dzisiejszą noc miałaś spędzić sama. Byłaś przemokniętą, zmarznięta i głodna – a kiedy pomyślałaś, że w domu jeszcze nie ma nic gotowego i będziesz musiała przyrządzić obiad (a może już właściwie kolację, gdyż była już późna pora) od zera, nie mogłaś powstrzymać się od zrobienia kwaśnej miny.
Wtem na zatoczce dla autobusów zatrzymał się samochód – dobrze znane ci auto. Przyciemniana szyba od strony kierowcy opadła, ukazując za kierownicą nikogo innego jak Mikaru.
- Podwieźć cię? – zapytał. – Zapowiada się na niezłą ulewę…
- Coś często w ostatnim czasie się spotykamy, nie? – zauważyłaś dość kwaśno, choć wcale nie miałaś zamiaru, aby twój ton zabrzmiał AŻ tak krytycznie. – Jeszcze trochę i pomyślę, że mnie śledzisz – uśmiechnęłaś się krzywo.
- Jasne, bo ja nie mam nic lepszego do roboty – zaśmiał się. – To jak? Wsiadasz?
Obrzuciłaś spojrzeniem jezdnię. Niestety, autobusu wciąż nie było ani widu, ani słuchu, toteż wychodziło na to, iż jedynym racjonalnym rozwiązaniem, które ci pozostało, było skorzystanie z propozycji szatyna. Niekoniecznie za nim przepadałaś, ale z dwojga złego wolałaś już chyba jego towarzystwo niż kwitnięcie na deszczu w oczekiwaniu na spóźniającą się komunikację miejską.
- Dobra… - westchnęłaś w końcu, prowizorycznie narzucając na głowę i tak już mokry kaptur bluzy, obiegając auto dookoła i zajmując miejsce pasażera z przodu. – Znów muszę ci dziękować, co? – spojrzałaś na jego profil.
- Wiesz, możesz nie dziękować – wzruszył ramionami – ale wtedy nie będę ci też pomagał. Wybór należy do ciebie – odparł obojętnie.
- Daj spokój, przecież nie mówiłam poważnie – sprostowałaś, widząc, że w jakiś sposób twoje słowa go dotknęły. – Przecież wiesz, że jestem ci wdzięczna za pomoc – zauważyłaś, że po tych słowach jego kąciki ust lekko drgnęły.
Jechaliście w ciszy. Od czasu do czasu spoglądałaś na chłopaka, na jego skupione na drodze oczy, na jego rękę, która instynktownie odnajdywała drążek zmiany biegów. Uświadomiłaś sobie… że jakby tak się nad tym głębiej zastanowić, to Mikaru wcale nie był aż taki zły. Nie no, owszem, był arogancki i miał dość specyficzne poczucie humoru, ale w gruncie rzeczy nie był szkodliwy – nawet przeciwnie, pomocny. Często na siebie przypadkiem wpadaliście, a przy każdym waszym spotkaniu wywiązywała się mini-kłótnia, która w sumie… kłótnią do końca nie była. Można to było nazwać taką przepychanką słowną z wyraźną nutą cynizmu. Cóż… po chwili rozmyślania nad tym zrozumiałaś, że brakowałoby ci tego, gdyby ta drobna część twojej codzienności nagle zniknęła. W sumie to było nawet… zabawne.
Szatyn był zupełnie inny od reszty twoich znajomych. Czasem bywał wręcz bezczelny, rzadko mówił coś wprost i nawet komplementu nie potrafił wyrazić bez krzty jadu. Zdecydowanie nie był typem człowieka, z którym mogłabyś porozmawiać o swoich problemach (gdyż zapewne po prostu by cię wyśmiał), ale w jakiś niezrozumiały sposób nawet go lubiłaś. Uświadomiłaś sobie, iż całkiem możliwe było to, że próbowałaś sobie wmówić, że nie przepadasz za jego towarzystwem. Podejrzewałaś, że cały sekret tego, co cię w nim przyciągało leżał w tym, że był tak zupełnie innych od reszty ludzi, których znałaś. Rozmowa z nim była pewnym sposobem na rozładowanie stresu, dzięki czemu mniej piekliłaś się w domu czy w szkole.
No i… Mikaru był całkiem przystojny…
Nie, stop! Twoje myśli zaczęły zbaczać na złe tory! Całe szczęście w tym samym czasie samochód zatrzymał się, gdyż właśnie dojechaliście pod dom chłopaka. Potrząsnęłaś głową, odrzucając od siebie zbędne myśli.
- Wejdziesz do środka? – zaproponował. – Jesteś całkiem przemoczona - zauważył.
- Nie, dzięki – odgarnęłaś mokre włosy, które wpadały ci do oczu. – Raczej będę się zbierać do domu. Moich rodziców nie ma i zanim się jeszcze ze wszystkim oporządzę, to minie trochę czasu i…
- Skoro nie ma twoich rodziców, to tym bardziej nie masz powodu, aby się spieszyć – wszedł ci w słowo.
Spojrzałaś na niego zdziwiona. Nie wiedziałaś, jak masz odczytać tę wypowiedź. Czyżby nalegał, abyś spędziła z nim jeszcze trochę czasu? Zszokowana tą myślą, skierowałaś się za nim do jego domu, nawet nie bardzo będąc świadomą tego, co robisz. Prawdopodobnie uległaś sile sugestii…
Po przekroczeniu progu domu, od razu poczułaś jak otula cię ciepłe powietrze, przez co aż zadrżałaś z przyjemności, jednocześnie dobitniej czując jak bardzo przemarzłaś. To utwierdziło cię w przekonaniu, iż jednak dobrze zrobiłaś, decydując się na wstąpienie do Mikaru.
- Głodna? – zapytał.
- Bardzo – odparłaś, ściągając buty w przedpokoju.
Mężczyzna ruszył do kuchni, a ty zostałaś w hallu, rozglądając się. Wcześniej nie miałaś okazji przyjrzeć się dokładniej jego azylowi. Skierowałaś się w przeciwnym kierunku do szatyna, trafiając do obszernego salonu. To, co cię zdziwiło to, to że nie było tu telewizora. Na środku pomieszczenia stała sofa w staroświeckim stylu oraz dwa fotele, między którymi została ustawiona niska ława. Na niej z kolei zalegała pusta już filiżanka po kawie. Pod twoimi nogami rozciągał się czerwony dywan przetykany złotą nicią, która układała się w fikuśne wzory. Pod ścianą stała obszerna biblioteczka, zapełniona opasłymi tomiszczami o pięknie zdobionych grzbietach. Obok niej znajdywało się ciężkie, masywne biurko wykonane z ciemnego drewna, zawalone różnymi papierami i kolejnymi książkami. Stała na niej również lampa o kloszu zdobionym kolorowymi szkiełkami.
- Proszę – za twoimi plecami nagle pojawił się właściciel przybytku, przyprawiając cię przy tym niemal o zawał serca. Odwróciłaś się powoli w jego kierunku, przyjmując kubek z gorącą herbatą. – Dam ci jakieś suche ubrania i ręcznik – oświadczył, wycofując się do hallu, a następnie kierując swoje kroki na schody. Wiedziona instynktem podążyłaś za nim.
Ze zdziwieniem odkryłaś, co ci wcześniej umknęło, że schody nie były tak jak w większości domów drewniane, a kamienne. Zastanawiałaś się, ileż też mogło kosztować ich wykonanie…
Znalazłaś się na piętrze. Podążając za szatynem, weszłaś do sypialni. W centralnej części pokoju mieściło się ogromne łoże zasłane bordową, atłasową pościelą. Po jego obu stronach stały szafki nocne. Jedna z nich była widocznie używana, gdyż na jej blacie również zalegały jakieś papiery i książki, oraz lampka, podczas gdy druga pozostawała pusta, zbierając jedynie kurz. Mikaru podszedł do dużej szafy wnękowej, której przesuwane, ciemne drzwi ukazywały jego odbicie w swojej polerowanej tafli i rozsunął je.
- Możesz się tu przebrać – oznajmił, podając ci rzeczy na zmianę i ręcznik; tak jak zapowiedział wcześniej. – Mokre ubrania rozwieś w łazience. Będę czekał na ciebie w kuchni – zakomunikował i wyszedł, zostawiając cię samą oraz przymykając drzwi, abyś czuła się swobodniej podczas przebierania.
Zrzuciłaś z siebie przemoknięte łachy i względnie osuszyłaś ciało, naciągając na siebie użyczone ubrania. Chłopak dał ci jeden ze swoich t-shirtów, który, rzecz jasna, był na ciebie za duży, przez co sięgał ci do połowy uda oraz dresy, które podobnie jak i koszulka nie pasowały ci rozmiarowo. Orientując się, że spodnie nie mają paska ściągającego, przez co nie mogłaś ich zwężyć, doszłaś do wniosku, że będą cały czas z ciebie spadać i będziesz skazana na nieustanne poprawianie ich lub trzymanie w ręku nadmiaru materiału, co jednak ci się nie uśmiechało. W końcu zdecydowałaś się z nich zrezygnować, uznając, iż koszulka jest na tyle długa, że właściwie mogłaby ci robić za koszulę nocną i zakrywa to, co zakrywać powinna, toteż nie musiałaś użerać się z innymi częściami garderoby.
Zebrałaś swoje mokre rzeczy i rozwiesiłaś je w łazience na grzejniku na ręczniki. Pozwoliłaś sobie użyczyć szczotkę do włosów, ujarzmiając niesforne, wciąż wilgotne kosmyki. Po tym wszystkim wróciłaś na dół do właściciela domu, który właśnie nakładał coś smakowicie pachnącego na talerze.
- Pomóc ci? – zapytałaś, stając za jego plecami.
- Weź sztućce – polecił. – Pierwsza szuflada od góry – poinstruował cię, chwytając pierwszy talerz i przenosząc go ostrożnie na stół, tak, aby jego zawartość przypadkiem nie wylądowała na podłodze. – No proszę… - rzucił zaczepnym tonem, obrzucając cię spojrzeniem. Nie musiał mówić nic więcej; doskonale wiedziałaś już, o co mu chodziło. Dobrze, że przynajmniej powstrzymał się od gwizdnięcia, gdyż inaczej mogłoby to skończyć się dla niego źle.
- Spodnie były za luźne w pasie – odparłaś niewzruszona, zajmując jedno z miejsc przy stole.
- Może to i lepiej – zaśmiał się. Pod naciskiem twojego miażdżącego spojrzenia roześmiał się tylko jeszcze głośniej. Zamilkł jednak dość szybko, kiedy tylko zasiadł wraz z tobą do stołu. Skusiłaś się na pierwszy kęs, orientując się szybko, że chłopak był naprawdę niezłym kucharzem. Z lekkim zdziwieniem zauważyłaś też, że szatyn zamiast zająć się swoim posiłkiem, wpatruje się w ciebie intensywnie.
- Naprawdę pyszne – pochwaliłaś jego kuchnię, będąc pewną, że oczekuje uwielbienia z twojej strony. Niemniej tym razem rzeczywiście w pełni na nie zasłużył.
- Cieszę się, że ci smakuje – uśmiechnął się i w końcu skupił się na zawartości swojego talerza. – Miło czasem wspólnie z kimś zjeść… - mruknął.
Niby była to tylko luźna uwaga, która w gruncie rzeczy nie wyrażała niczego specjalnego, jednak od razu wyłapałaś w niej tę tęskną nutę. Zdałaś sobie sprawę, że mieszkanie w pojedynkę w tak wielkim domu mogło potęgować uczucie samotności, toteż właśnie dla tego powodu nawet wspólny obiad, który wydaje się przecież niczym specjalnym, był powodem do radości dla kogoś takiego jak Mikaru.
Czyżby był samotny? Może to właśnie dlatego tak bardzo nie chciał, abyś już odchodziła, zaczepiał cię, prowokował… Chciał otworzyć do kogoś usta, porozmawiać, pośmiać się, gdyż w końcu kiedy wracał do domu, nie miał ku temu możliwości. Może dlatego nawet przywiózł cię od razu pod swój dom, a nie wysadził pod twoim blokiem; bądź co bądź było to blisko, ale jednak lało jak z cebra, a parę kroków w takiej ulewie robiło znaczną różnicę. Może… może od początku to zaplanował?...
A może po prostu zbyt dużo myślisz?
- Jednak nie smakuje? – zagadnął, widząc, że przestałaś jeść.
- Nie, nie o to chodzi – otrząsnęłaś się z letargu. – Właściwie… nic o tobie nie wiem… - uświadomiłaś sobie. – Kim ty jesteś? – zapytałaś. Na to pytanie spojrzał na ciebie zdziwiony, marszcząc brwi w niezrozumieniu. – Z zawodu, rzecz jasna – sprostowałaś.
- Ach… o to ci chodzi – uśmiechnął się, a na jego twarzy odmalował się wyraz ulgi. – Jestem… - zaciął się – pisarzem – odparł w końcu, jednak ta odpowiedź była tak niepewna, iż wzbudziła u ciebie podejrzliwość.
- Doprawdy? W takim razie może pokażesz mi jakąś swoją książkę? – drążyłaś temat.
- Raczej nie… - mruknął, wbijając spojrzenie w talerz.
- Dlaczego? – nie ustępowałaś. – Co właściwie piszesz? Powieści?
- Właściwie… - zająknął się. – Nie do końca… - wyglądał jakby na bieżąco szukał jakiejś wymówki. – Piszę teksty piosenek – dodał w końcu. – Więc tak praktycznie to jestem bardziej tekściarzem. Jako pisarz jestem tylko amatorem – wyznał w końcu.
- Och, rozumiem… - pokiwałaś głową. – I jako tekściarza i pisarza-amatora stać cię na taki dom? – wbiłaś w niego przeszywające spojrzenie.
- Insynuujesz mi coś? – podniósł jedną brew.
- Nie, ależ skąd – uniosłaś ręce w obronnym geście. – Jedynie mówię, że wybrałeś sobie całkiem niezłe lokum i ładnie się tu urządziłeś – uśmiechnęłaś się pięknie.
- Ach tak… - mruknął. – W takim razie dziękuję…
Przez chwilę kontynuowaliście posiłek w ciszy.
- Kręcisz – odezwałaś się w końcu, nie mogąc wytrzymać tego napięcia. – Nie jesteś tekściarzem ani pisarzem, prawda? – spojrzałaś na niego wyczekująco. – Czy to aż taka wielka tajemnica, że nie możesz mi powiedzieć, czym się tak naprawdę zajmujesz?
- Nie wiem, o czym mówisz – próbował się wymigać. – Powiedziałem ci przecież, że jestem tekściarzem. Po co miałbym kłamać; w dodatku przed tobą? – uśmiechnął się pobłażliwie. – Z tego, co mi wiadomo, to nie jesteś żadnym poborcą podatkowym czy kimś w tym rodzaju, więc nie mam żadnego powodu, aby cię oszukiwać – odłożył sztućce z brzdękiem po skończonym posiłku.
- Oczywiście… - zgodziłaś się, choć w gruncie rzeczy i tak wiedziałaś swoje.
Pomogłaś chłopakowi posprzątać po obiedzie. W ramach deseru zostałaś uraczona kubkiem gorącej czekolady z bitą śmietaną, na której widok uśmiech sam zagościł na twojej twarzy, a ręce bez udziału twojej woli wyciągnęły się po słodkości.
- Rozpieszczasz mnie – zaśmiałaś się.
- Idź do salonu. Zaraz do ciebie dołączę – odparł z uśmiechem.
Zrobiłaś, jak kazał. Usiadłaś na sofie, podkulając nogi pod brodę i rozkoszując się słodkim napojem. W tym momencie dopadło cię całe zmęczenie. Mikaru krzątał się wciąż po kuchni, co mogłaś wywnioskować po odgłosach. Zajęło mu to trochę czasu – w każdym razie na tyle, że zdążyłaś w owym czasie dopić swoją czekoladę i ułożyć się wygodnie na kanapie. Powieki zaczęły strasznie ci ciążyć… obiecałaś sobie, że przymkniesz oczy tylko na moment…
- No proszę… - usłyszałaś nad głową ciche westchnięcie, a potem ręce wsuwające się pod twoje plecy i ugięte kolana. Zostałaś poderwana ze swojego ciepłego miejsca, co wyrwało cię z niespokojnej drzemki. Odruchowo chroniąc się przed upadkiem próbowałaś zacisnąć na czymś ręce, aż w końcu te znalazły na czymś oparcie. Otworzyłaś zaspane oczy, chcąc zorientować się, co się właściwie z tobą dzieje. – Cii, spokojnie – usłyszałaś uspakajający głos chłopaka – zaniosę cię do łóżka – wyjaśnił. Słysząc te słowa, rozluźniłaś się, pozwalając swojej ręce bezwładnie zsunąć się po piersi chłopaka, na której jeszcze chwilę temu kurczowo się zaciskała. Czując błogie ciepło bijące od jego ciała, ponownie zamknęłaś oczy w poczuciu bezpieczeństwa i tym razem zasnęłaś już snem sprawiedliwego.

***

Siedziałaś na ławce na korytarzu ze słuchawkami wciśniętymi w uszy. Jak się okazało jeden z nauczycieli był chory, toteż twojej klasie odwołano ostatnią lekcję, jednak ciebie nie upoważniało to do pójścia do domu. W ramach kary za notoryczne spóźnienia, która zdarzały ci się w ostatnim czasie, musiałaś zostać po lekcjach.
Westchnęłaś ciężko. Nie irytowałaś się ani wizją bezproduktywnego czekania czterdziestu pięciu minut ani karnych prac, które zapewne będą polegały na układaniu książek w bibliotece czy przygotowaniu gazetki tematycznej. W normalnej sytuacji zapewne przeklinałabyś już na czym świat stoi, jednak – no właśnie – nie znajdywałaś się w normalnej sytuacji.
Byłaś zbyt zajęta myślami dotyczącymi innego problemu, toteż dlatego sprawy szkolne schodziły na dalszy plan. Oczywiście przedmiotem twoich rozmyślań był nikt inny jak Mikaru. Odkąd tylko wypadłaś niczym rażona piorunem z jego domu, biegiem wpadając do własnego mieszkania, do którego, notabene, udało ci się dotrzeć zaledwie chwilę przed rodzicami, nie mogłaś przestać myśleć o wydarzeniach poprzedniego wieczora. Oczywiście do niczego między wami nie doszło! Co to, to nie!... po prostu… zauważyłaś, jak ten chłopak się zmieniał; jak powoli otwierał się na ciebie. Wasza relacja, która z początku opierała się jedynie na serii przypadkowych spotkań, stawała się coraz silniejsza, stabilniejsza. Przestaliście być dla siebie nic nieznaczącymi osobami trzecimi, nieznajomymi… ale kim w takim razie byliście dla siebie nawzajem w tej chwili? Przyjaciółmi? Nie, to za duże słowo… Znajomymi? To z kolei trochę za mało… Kolegami? No też nie tak do końca… szczególnie, kiedy uwzględniło się, że uczucia, jakie zaczęłaś do niego żywić, prawdopodobnie nie dało się już skwalifikować jako te stricte należące do strefy przyjacielskiej.
Przyłapywałaś się na tym, iż w ostatnim czasie zdarzało ci się „ciut” za daleko wybiegać wyobraźnią, jeśli chodziło o szatyna. Ale co zrobić? Wasze stosunki ostatnio znacznie się polepszyły, a ponad to on naprawdę był przystojny… i taki… charyzmatyczny? To chyba pasujące słowo. W każdym razie było coś takiego w tym jego aroganckim zachowaniu, co przyznałaś ze zgrozą, podobało ci się coraz bardziej.
Sytuację dodatkowo utrudniał fakt, że wciąż miałaś na sobie jego koszulkę. W pośpiechu rano zgarnęłaś z łazienki jedynie spodnie i bluzę, gnając do domu na złamanie karku. Oficjalna wersja brzmiała, iż szykując się ponownie do swojej „ulubionej” instytucji publicznej nie miałaś czasu jej zmienić, jednak jak było naprawdę, wiedziałaś tylko ty. Gniotłaś w dłoniach materiał dolnej krawędzi bluzki, wpatrując się w niego tak, jakby to on był winny całemu temu zamieszaniu, które powstało w twojej głowie. Widok i świadomość, że wciąż masz na sobie ubranie, które należało do chłopaka przypominało ci o świeżości i intensywności wydarzeń ostatniego dnia – zupełnie tak, jakby wciąż się rozgrywały w obecnej chwili…
Czy to była miłość? Nie, zdecydowanie nie. To chociaż może zauroczenie albo zwyczajnie pociągał cię fizycznie? Tak, to już chyba prędzej to drugie…
Wymierzyłaś sobie mentalnego policzka za podobne myślenie. Do cholery, przecież jeszcze nie tak dawno temu wyśmiałaś swoją koleżankę za domniemane uczucia, jakie żywiła względem twojego nowego sąsiada, a teraz sama dokładnie powtarzałaś jej błąd. Niemniej, co w tym wszystkim najgorsze, obiecałaś jej przecież pomóc w zdobyciu serca tego chłopaka… mężczyzny, który teraz podobał się także tobie… Ale obiecałaś, do cholery! Co teraz zrobisz?! Złamiesz dane słowo, łamiąc przy tym serce jednej ze swoich koleżanek z klasy, która na ciebie liczyła w tych trudnych dla niej chwilach, zawiedziesz ją i stracisz jej zaufanie, próbując zdobyć Mikaru dla siebie czy przełkniesz dumę, schowasz własne uczucia i zachowasz się jak przyjaciółka?
Cóż, odpowiedź była tylko jedna…
- [twoje imię] – ktoś szturchnął cię w ramię, wyrywając z zamyślenia. Wyjęłaś słuchawki z uszu, orientując się, że przed tobą właśnie stoi twoja konkurentka do serca szatyna. – Proszę – wetknęła ci w ręce różowe pudełko w białe kropki, przewiązane wstęgą, do której z kolei przymocowana została mała karteczka. Z daleka poznałaś to wykaligrafowane pismo układające się w napis: „Dla [twoje imię]”. – To dla ciebie; czekoladki, o które prosiłaś – przysiadła się do ciebie.
- Och… dziękuję – mruknęłaś wpatrując się w podarunek. Nagle jakoś straciłaś apetyt nawet na słodycze…
- A więc… - zaczęła zestresowana dziewczyna. – Wiesz… odnośnie Mikaru… - dukała.
- Możesz na mnie liczyć – uśmiechnęłaś się sztucznie, czując przy tym, jakby ktoś dźgnął cię nożem tuż pod serce.

***

- Oj, zgódź się, no! – jęknęłaś, wpatrując się znudzona w sąsiada, u którego spędzałaś coraz więcej czasu.
- Kiedy nie chcę; zrozum to w końcu, uparta kobieto! – fuknął obrażony, iż śmiesz go nagabywać do zrobienia czegoś, co absolutnie mu się nie widziało.
- Och, mógłbyś zrobić jej tę przyjemność, wiesz? – wywróciłaś oczyma. – W końcu to tylko jedna impreza; nie dramatyzuj – założyłaś nogę na nogę i skrzyżowałaś ręce na piersi.
- Nie dramatyzuj? – żachnął. – Najpierw będzie jedna impreza, potem jedno wyjście do parku, jedna kolacja i tak dalej… ja już znam te transakcje wiązane! – upierał się przy swoim. – A potem tylko jeden ślub… - burknął pod nosem.
- Nie rozpędzaj się już, co? Nikt ci nie każe się żenić – sapnęłaś ciężko.
- Jasne; JESZCZE nie – zaznaczył dobitnie. – Zrozum… - westchnął żałośnie. – Nie chcę dawać jej jakiś złudzeń szansy na „happy end”, okej? – cmoknął niezadowolony. – Teraz chcesz, żebym dał jej palec, a ona potem wróci po całą rękę – skrzywił się. – Niech sobie wybierze jakiś inny obiekt westchnień; wyperswaduj to na niej! – jęknął. – Dziewczyny w waszym wieku zakochują się i odkochują z prędkością dźwięku! – zdesperowany wyrzucił ręce w powietrze.
Te słowa wywarły na tobie niemałe wrażenie…
- Ach tak? – zdziwiona spojrzałaś na swojego rozmówcę.
- A nie? – wywrócił oczyma. – Za parę dni zapomni o mnie i znajdzie sobie kogoś innego – wzruszył ramionami.
- Dobrze – podniosłaś się ze swojego siedzenia. – Przekażę twoją wiadomość – odparłaś chłodno, kierując się do wyjścia.
- No nie… - jęknął. – Nie mów, że się teraz obraziłaś? – prychnął. – Cholera, [twoje imię], może nie zabrzmiało to najmilej, ale nie oszukujmy się, taka jest prawda – w jednej chwili zjawił się przed tobą; mimo iż zadawałaś się z nim już całkiem długo to wciąż nie mogłaś przyzwyczaić się do tego, jak ten człowiek potrafił pojawiać się nagle dosłownie znikąd. – Lubię cię, ale jesteś tylko dzieckiem – w tym momencie w jego głosie nie mogłaś doszukać się żadnej sarkastycznej nutki, nawet gdybyś bardzo tego chciała. Był całkowicie poważny. – Jasne, rozumiem, chciałaś być dobrą koleżanką i pomóc swojej znajomej w problemach sercowych, ale przyjmij do wiadomości, że ja nie mam ochoty się w to bawić – westchnął ciężko. – Jestem trochę starszy od ciebie i…
- Och, no jasne, pewnie! – fuknęłaś, odsuwając się od niego. – Jak masz te dwadzieścia parę lat to już cię w zupełności uprawnia do strzelania mi takich moralizatorskich gadek, nie? – zacisnęłaś szczęki ze złości. – Przepraszam, szanowny „panie starszy” – zdobyłaś się na szyderczy sarkazm – ale może powiesz mi, jak to jest wiedzieć wszystko o życiu, będąc zaledwie kilka lat starszym ode mnie samej, hm? – potraktowałaś go przeszywającym spojrzeniem.
- Nie mam dwudziestu paru lat – oświadczył ze spokojem.
Wtem trafiło to do ciebie z siłą pędzącej ciężarówki – nie wiedziałaś o nim nic. Mikaru był po prostu gościem z sąsiedztwa, z którym twoje drogi przypadkiem zaczęły się schodzić coraz częściej; niemniej nie oznaczało to, że poznałaś go dzięki temu jakoś lepiej. Oczywiście, zauważyłaś pewne nawyki w jego zachowaniu, jego upodobania, wiedziałaś, co lubi, a co nie… jednak wciąż nie zmieniało to faktu, że pozostawał dla ciebie wielką niewiadomą. Do tej pory zaślepiona swoim własnym zauroczeniem oraz chęcią pomocy koleżance nie przeszkadzało ci to – teraz jednak boleśnie to wszystko sobie uświadomiłaś.
Do tej pory nie wiedziałaś, czym się w istocie zajmował. Skąd pochodził? Kiedy miał urodziny? Ile miał lat? Jego wygląd sugerował, że nie przekroczył dwudziestu pięciu lat, ale przecież owy wygląd to nie wszystko – szczególnie w dzisiejszych czasach. Jego wypowiedź świadczyła o tym, że z pewnością był starszy niż zakładałaś. Poza tym… uch, w tym właśnie momencie zdałaś sobie sprawę z tego, jaka byłaś naiwna i głupia! Jakim cudem ten facet mógł mieć ledwo ponad dwudziestkę na karku i wystarczająco pieniędzy na taki samochód i na ogromny dom, w którym w dodatku zamieszkał sam… Co więcej nigdy nie wspomniał ani słowem o swojej pracy. Kiedy tylko zapukałaś do jego drzwi, od razu otwierał – zawsze był na miejscu. Nie zrywał się bladym świtem do pracy tak jak twój ojciec, nie wracał późnymi wieczorami po nadgodzinach jak twoja mama.
Kim on właściwie był?
Nagle zirytowana do granic możliwości po prostu wyminęłaś go i wyszłaś z trzaskiem drzwi, biegiem puszczając się w kierunku własnego domu. I ty głupia myślałaś, że ktoś taki jak on odpowie na twoje uczucia? Wszystkie te sygnały, poprzez które, jak ci się zdawało, dawał ci do zrozumienia, że chce się do ciebie zbliżyć… Ach, cholera! To znów była tylko twoja wybujała wyobraźnia i nic więcej! Jak zwykle oczekiwałaś zbyt wiele i teraz znów się zawiodłaś…
Tak wiele razy powtarzałaś sobie, że musisz w końcu wyrosnąć ze swojego wyimaginowanego świata, gdzie wspaniały książę spotyka w końcu swoją równie wspaniałą księżniczkę i razem odjeżdżają na koniu szczęśliwi ku zachodowi słońca – i w tym momencie zaczynają lecieć napisy końcowe… niestety życie to nie bajka… Jednak z drugiej strony tak ciężko jest przyswoić brutalną rzeczywistość w całości taką, jaką jest naprawdę… szczególnie tak wciąż młodej osobie jak ty.
Zastanawiałaś się, kim dla niego byłaś. Po co w ogóle się z tobą zadawał, skoro, jak teraz wnioskowałaś, dzieliła was dość duża różnica wiekowa? Ty uważałaś go za kolegę, kompana, skryty obiekt westchnień… dla którego wręcz wypruwałaś sobie żyły przy każdym waszym spotkaniu, aby nijak się z tym nie zdradzić i pozostać w roli swatki, która właściwie jest obojętna, co do obu swatanych stron. Cały twój wysiłek poszedł na marne, gdyż w gruncie rzeczy okazałaś się być… zabawką? Nawet nie wiedziałaś, co o tym myśleć, niczego nie byłaś w tej chwili pewna…
Wpadłaś do swojego pokoju i bez słowa zatrzasnęłaś się w nim. Rzuciłaś się na łóżko, wyszukując pod poduszką słuchawki i wciskając je do uszu – w końcu muzyka leczyła wszystkie dolegliwości, prawda?

***

Postanowiłaś, że nie będziesz przejmować się tym dupkiem. Nie zepsuje ci humoru, nie będziesz się przez niego zadręczać i płakać w poduszkę – co to, to nie! Zadzwoniłaś do swojej nieszczęśliwie zakochanej koleżanki, oświadczając, że to ty dotrzymasz jej towarzystwa na imprezie. Postanowiłaś zapomnieć o Mikaru najszybciej jak się da…
Możliwe, że z chęci zrobienia mu na przekór, aby pokazać mu, że potrafisz być dorosła (nawet jeśli on nie mógł tego zobaczyć) wyszykowałaś się na dzisiejszy wieczór inaczej niż zwykle. Założyłaś elegancką sukienkę, którą jak dotąd uważałaś, za nieco zbyt krótką, wysokie buty na obcasie, włosy ułożyłaś w fantazyjnej fryzurze, a całość dopełnił ciemny, wyzywający makijaż oczu oraz krwistoczerwone usta – gotowa zgarnęłaś płaszcz z wieszaka i wymknęłaś się z domu, nim rodzice zdążyli zobaczyć jak wyglądasz. Cóż… mogliby mieć pewne obiekcje, co do twojego stroju… szczególnie jeśli chodziło o te wystające w kuszącym geście podwiązki…
W końcu dotarłaś do umówionego miejsca. Weszłaś do sali, w której dudniła głośna muzyka, a powietrze było gęste od dymu powstałego od suchego lodu. Kolorowe światła biegały po ścianach. Ścisnęłaś mocniej w dłoni niewielką torebkę, dopasowaną kolorystycznie do sukienki. To miał być twój wieczór, jednak nie oznaczało to, że zamierzałaś stracić wszystkie pieniądze na rzecz jakiegoś kieszonkowca.
Rozglądałaś się w tłumie okupującym stoliki i parkiet w poszukiwaniu swojej znajomej. Niemniej kiedy już ją znalazłaś wzrokiem, doszłaś szybko do wniosku, że o wiele lepiej byłoby, gdyby do tego nie doszło… bowiem jak widać nie tylko kobiety zmienne są i lubią zaskakiwać. Ku twojemu zdziwieniu i przede wszystkim ogromnemu niezadowoleniu dostrzegłaś swoją koleżankę z klasy siedzącą przy jednym ze stolików w towarzystwie nikogo innego jak twojego sąsiada.
Jak widać dzisiejszego dnia szczęście cię opuściło i wszystko miało pójść nie tak, gdyż chłopak oczywiście musiał cię zauważyć. Kątem oka dostrzegłaś, jak podniósł się z siedzenia, kiedy tylko stanęłaś na środku sali. Chcąc uniknąć konfrontacji i niepotrzebnej rozmowy, która i tak do niczego by nie doprowadziła, postanowiłaś zniknąć w tłumie. Wbiłaś się w żywą ścianę tańczących imprezowiczów, próbując wśród nich zgubić natręta.
Dotarłaś do baru. Usiadłaś na wysokim stołku, opierając ręce na wypolerowanym blacie. Zastanawiałaś się, co teraz zrobić… Niczym prawdziwy taran przerwać randkę tych dwojga i wyjawić całą prawdę koleżance, powtórzyć wszystko to, co powiedział ci chłopak czy nie pokazywać im się na oczy, pozwalając trwać znajomej w słodkiej niewiedzy i ułudzie chwilowego szczęścia, które szybko pryśnie? Jeśli zdecydowałabyś się na tę drugą opcję, czy potrafiłabyś jej potem spojrzeć w oczy, kiedy Mikaru w końcu ją odrzuci? – bo zrobi to z pewnością i to zapewne całkiem niedługo. Może powinnaś wrócić do domu? A może po prostu przestać przejmować się czymkolwiek i zacząć bawić na własną rękę? Albo może przysiąść do nich i udawać jakby nigdy nic, że wszystko jest w porządku? Tyle możliwości, a żadna z tych dróg nie wydawała ci się być słuszna…
Wtem barman postawił przed tobą szklankę z alkoholem. Zdziwiona spojrzałaś na niego, już szykując się do wyjaśnień, iż przecież niczego nie zamawiałaś, kiedy ten bez słowa wskazał ci mężczyznę siedzącego po drugiej stronie baru. Twój „sponsor” uniósł swoją własną szklankę w geście toastu, spoglądając na ciebie wyczekująco. Przez moment wahałaś się, jednak w końcu skinęłaś mu głową w podziękowaniu i upiłaś łyk napoju, będąc pewną tego, że później będziesz tego żałować – ale bądź co bądź żyje się raz i w tym życiu trzeba spróbować wszystkiego, prawda? Od czasu do czasu należy też popełnić jakiś błąd…
Po kolejnych kilku łykach mężczyzna, który postawił ci drinka, przysiadł się do ciebie, kiedy tylko zwolniło się miejsce.
- Hej – przywitał się zwięźle, nachylając się nad tobą, abyś mogła go usłyszeć. Odpowiedziałaś mu tym samym. – Jesteś tu sama? – zapytał.
- Nie – odparłaś, czując, że święcą się kłopoty.
- Och… - mężczyzna wyraźnie stracił zainteresowanie.
- Z koleżanką – dodałaś szybko.
- Ach, więc to tak – zaśmiał się, nagle na nowo odzyskują imprezowy humor. – Już myślałem, że zaraz pojawi się tu twój książę – zaśmiał się.
- Książę tym razem ma wolne… - mruknęłaś bardziej do siebie niż do niego.
Czas mijał szybko, wesoło. W nowym towarzystwie szybko odzyskiwałaś dobry nastrój. Rozmawiałaś, śmiałaś się, poznawałaś nowego znajomego coraz lepiej; zdarzyło wam się nawet raz wyjść na parkiet, mimo iż z początku byłaś nieco oporna co do tego pomysłu. Powoli zapominałaś o Mikaru.
W pewnym momencie twój towarzysz zaproponował ci wyjście na zewnątrz, aby złapać trochę oddechu. Zgodziłaś się. Uznałaś, że przyda ci się trochę przewietrzyć, gdyż byłaś już cała zgrzana od tego zaduchu panującego w sali.
A więc wyszliście – tylnym wyjściem, które pokazał ci twój nowy znajomy, gdyż przy głównym wciąż stała kolejka tych, którzy chcieli wejść do środka, ale przed tym musieli zapłacić i zostać „zaobrączkowani” papierową bransoletką. Stanęliście na tyłach budynku. Nie była to najbardziej malownicza sceneria, jaką mogłabyś sobie wyobrazić, gdyż znajdywały się tu głównie śmietniki, jednak nie narzekałaś. Poczułaś przyjemne smaganie zimnego podmuchu na odsłoniętych ramionach. Twój towarzysz wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Gestem ręki zaproponował ci używkę, jednak odmówiłaś, kręcąc głową.
- A więc… [twoje imię], często tu przychodzisz? – zaciekawił się. Kiedy w końcu nie musiał ci krzyczeć do ucha, mogłaś zauważyć, że miał dość niski, lekko zachrypnięty głos.
- Nie, jestem tu po raz pierwszy – przyznałaś. – Chwila… Nie podawałam ci mojego imienia… Skąd wiesz, jak się nazywam? – ściągnęłaś brwi w geście zaniepokojenia.
- Czy to ważne? – zaraz znalazł się za twoimi plecami dokładnie w taki sam sposób, w jaki robił to szatyn. - W końcu szczęśliwie cię znalazłem… czy coś innego w tej chwili ma znaczenie? – nachylił się nad tobą, przez co odniosłaś wrażenie, jakby chciał pocałować cię w szyję.
Chciał.
Nie zdążył.
Bowiem pierwsza wylądowała pięść na jego twarzy.
I bynajmniej nie należała ona do ciebie.
Zszokowana odwróciłaś się przodem do cichego napastnika, który jednym ciosem potrafił odrzucić twojego amanta na kilka metrów.
- Lepiej się od niej odwal! – warknął wściekły.
- Mikaru?! – krzyknęłaś zdziwiona. – Co ty tutaj robisz?!
- Mógłbym zapytać cię dokładnie o to samo! – wrzasnął na ciebie. – Szukałem cię już wszędzie! – sapnął ciężko. – Ale teraz już przynajmniej wiem, dlaczego tak trudno było mi cię znaleźć… - burknął pod nosem, spoglądając zawistnie na chłopaka, który gramolił się z ziemi. – Co ty sobie myślałaś przychodząc tutaj sama?! I to w dodatku w takim stroju!
- A ty co sobie myślałeś bijąc obcych ludzi?! – chciałaś ruszyć w kierunku swojego nowego znajomego i pomóc mu, jednak szatyn mocno złapał cię za ramię, uniemożliwiając odejście od niego. – Puszczaj! – zirytowałaś się.
- Ani mi się śni! Nawet nie wiesz, z kim się zadajesz! – potrząsnął tobą.
- Z kimś dużo lepszym od ciebie! – odparowałaś bez pomyślunku.
- Co proszę? – nagle drastycznie zniżył głos, marszcząc przy tym w ten charakterystyczny dla niego sposób nos.
- To, co słyszałeś! – huknęłaś. – Umówiłam się tutaj z koleżanką, ale kiedy zobaczyłam cię razem z nią, odeszłam! – próbowałaś się od niego uwolnić. – Mimo tego, że tak bardzo zarzekałeś się, że nie chcesz się z nią umówić, a teraz stoisz tu przede mną, to wciąż ja mam tu opinię osoby, która zmienia zdanie z prędkością dźwięku, prawda?! – do oczu zaczęły napływać ci łzy, nad którymi rozpaczliwie próbowałaś zapanować. – Dla niego przynajmniej – wskazałaś na nowopoznanego - nie jestem zwykłym pośmiewiskiem!
- „Pośmiewiskiem”? – chłopak zdziwił się nie na żarty. – O czym ty znowu pleciesz?! – spojrzał na ciebie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. – Ale w jednej kwestii masz rację, dla niego nie jesteś żadnym pośmiewiskiem ani niczym podobnym… tylko pożywieniem! – wrzasnął, na co ty stanęłaś jak wryta.
- Słucham? – uniosłaś wysoko brwi w geście zdumienia. – Wszystko z tobą w porządku? – spojrzałaś na niego jak na osobę niedomagającą umysłowo. – Słyszysz sam siebie? „Pożywieniem”? – powtórzyłaś z niedowierzaniem.
- Cóż… - odezwał się w końcu poszkodowany, który zdążył się już wywindować do pozycji stojącej. – Wiedziałem, że „książę” w końcu się zjawi, ale doprawdy… mógłbyś pojawić się trochę później, wiesz?– zaśmiał się złowróżbnie. – Zbyt mocno była przesiąknięte twoim zapachem, żebym mógł uwierzyć w to, że już straciłeś nią zainteresowanie – uśmiechnął się drapieżnie, ukazując w owym uśmiechu długie kły. – Całe szczęście przygotowałem się na takową ewentualność, gdybyś nie wykazał się zbyt dobrym wyczuciem czasu – za jego plecami z ciemności wyłoniło się kilku innych mężczyzn. – No, Mikaru, to powiedz nam wszystkim teraz, co jest takiego wyjątkowego w naszej uroczej [twoje imię], że postanowiłeś trzymać ją tak blisko siebie, hm? W dodatku żywą – podparł się pod boki. – Jej krew jest aż tak uzależniająca, że mimo wszystko postanowiłeś jej nie zabijać, aby żywić się z niej dłużej? – oczy lśniły mu dziko, a głos drżał z podniecenia.
- Znasz go? – szepnęłaś cofając się, aż w końcu uderzyłaś plecami o klatkę piersiową chłopaka.
- Nie, ale on najwyraźniej zna mnie… - mruknął również przyciszonym głosem.
- O czym on w ogóle mówi? – zaczęłaś z lekka panikować, gdyż grupa zbliżała się do was, otaczając was ciasnym kręgiem.
- To nie czas ani miejsce na podobne wyjaśnienia – syknął szatyn.
- Och, nie, drogi Mikaru, to wręcz idealna pora na wyjaśnienia – twój niedawny towarzysz zaśmiał się, a w jego głosie wręcz zabrzmiał obłęd. – Powiedz jej, co przed nią ukrywałeś; jakim jesteś potworem… jakimi my jesteśmy potworami! – zarechotał. – Przyznaj się!
- Mikaru… - jęknęłaś, nie wiedząc, co jest grane.
- Najpierw załatwię tego po lewej – szepnął ci do ucha. – W tym czasie masz uciekać. Biegnij i nie odwracaj się do siebie. Kieruj się w stronę głównej ulicy, gdzie będzie dużo ludzi i światła; zrozumiałaś? – w odpowiedzi tylko pokiwałaś głową, głośno przełykając ślinę.
Wszystko stało się błyskawicznie. Szatyn poruszył się tak szybko, iż nawet tego nie zauważyłaś, kiedy rzucił się na jednego z oprychów. Kiedy zorientowałaś się, co się dnieje, ruszyłaś biegiem w stronę ciasnej uliczki zastawionej wielkimi kontenerami z workami śmieci. Na jej końcu widziałaś światło latarni ulicznej. Jednak zdążyłaś zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy poczułaś, że kolejny podejrzany typ cię złapał – niestety uciekanie w szpilkach było jeszcze trudniejsze niż wspinanie się w botkach pod górę. Nie zamierzałaś się jednak poddawać ani czekać bezczynnie aż twój obecny, jedyny sprzymierzeniec zrobi wszystko za ciebie. Schyliłaś głowę i chwyciłaś za klapę od śmietnika, otwierając ją energicznym ruchem. W twarz buchnął ci odór rozkładających się resztek jedzenia, jednak to nie było w tej chwili istotne. Metalowa klapa posłużyła ci za broń, gdyż uderzyłaś nią napastnika w głowę, nie szczędząc przy tym sił. Dzięki tobie czoło mężczyzny znaczyła teraz długa, równa, krwawa pręga, a on sam osunął się na ziemię nieprzytomny. Niewiele myśląc, zrzuciłaś buty i na boso ruszyłaś dalej. Puściłaś z powrotem klapę, pozwalając jej opaść na swoje miejsce, przy czym narobiłaś niemało hałasu, gdyż nikt nie konserwował śmietników, toteż zawiasy kontenera skrzypiały okropnie. To zwróciło uwagę pozostałych. Kolejny ruszył w pościg za tobą. Szybko przecisnęłaś się między dwoma śmietnikami i używając całej swojej siły zsunęłaś je ze sobą, uniemożliwiając przejście kolejnemu oprychowi, jednak jak się okazało tym razem twoje wysiłki były daremne. Mężczyzna bez problemu wskoczył na śmietniki, biegnąc po nich w twoim kierunku. Nie mogąc znaleźć innego rozwiązania, po prostu zaczęłaś uciekać. Nierówne podłoże, drobne kamienie, może nawet odłamki szkła torturowały twoje stopy, jednak nie zatrzymywałaś się. Przeszło ci przez myśl, że te typy dysponują jakimiś nadnaturalnymi zdolnościami, gdyż nie było możliwe, żeby zwykły człowiek poruszał się tak szybko. Nie minęła chwila, a już czułaś na karku oddech jednoosobowej pogoni. Kiedy już myślałaś, że cię złapie, usłyszałaś za sobą zduszony jęk i kilka głuchych odgłosów ciosów. Chciałaś się odwrócić, aby zobaczyć, co się stało, jednak postanowiłaś zastosować się do poleceń Mikaru i po prostu uciekać jak najdalej.
Huk.
Rozległ się głośny, przeszywający, głuchy huk, od którego przeszły cię dreszcze. Z pewnością nie wróżyło to nic dobrego. Znów walczyłaś z chęcią odwrócenia się, jednak tym razem byłaś zbyt przerażona, aby stanąć oko w oko z tym, co próbowałaś zostawić za sobą.
Kolejne kilkadziesiąt metrów i już byłaś na głównej ulicy. Wybiegłaś z ciemnej uliczki, dysząc ciężko. Ludzie, którzy stali przy wejściu do klubu czy to wciąż w kolejce, czy to po prostu dlatego, że wyszli na moment, aby porozmawiać w spokoju lub zapalić papierosa, spojrzeli na ciebie zdziwieni. Cóż, zdawałaś sobie sprawę, że nie widywali czegoś podobnego zbyt często – jeszcze chwilę temu eleganckiej imprezowiczki, a teraz dziewczyny w opłakanym stanie w podartych rajstopach, bez butów, z krwawiącymi stopami, ze zniszczoną fryzurą, z której w gruncie rzeczy nie zostało zbyt wiele, ze świecącą się twarzą od potu… Rozejrzałaś się panicznie, próbując zdecydować się, w którym kierunku powinnaś uciekać dalej. Nim jednak zdążyłaś się ruszyć przed tobą zatrzymał się znajomy samochód. Drzwi od strony pasażera otworzyły się.
- Wsiadaj! Szybko! – krzyknął mężczyzna.
Posłuchałaś. Ledwo klapnęłaś na siedzenie, Mikaru już ruszył z piskiem opon. Widziałaś przez szybę, jak pobici mężczyźni podnoszą się, wszczynając pościg raz jeszcze.
Już chciałaś dać upust słowotokowi, wypytać, co to wszystko miało znaczyć, jednak nagle wszystkie słowa utknęły ci w gardle, kiedy zobaczyłaś, w jakim stanie był twój wybawca. Krew obficie sączyła się z jego nosa, rozciętego łuku brwiowego oraz dolnej wargi.  Okolice lewego oka zdążyły już opuchnąć, przez co wnioskowałaś, że skończy się to ładną śliwą. Co więcej nie tylko na twarzy, ale na wszystkich odsłoniętych partiach ciała – szyi, przedramionach – widniały otarcia i głębsze lub płytsze rany. Jego włosy były potargane, mokre od potu. Jego ubranie było podarte, pobrudzone, skrwawione. Cóż, dziwnym by było gdybyś zastała go w lepszym stanie; w końcu walczył przeciwko kilku przeciwnikom na raz.
A to wszystko przez twoją głupotę – pomyślałaś, przez co mało się nie rozpłakałaś.
- P… Przepraszam… - udało ci się tylko wydusić, usilnie próbując zapanować nad łzami, które rozmazywały ci widok.
Odpowiedziało ci tylko ciężkie westchnięcie. Przez resztę drogi żadne z was nie odezwało się już ani razu. Ciszę jedynie przerywało twoje ciche pochlipywanie i ciąganie nosem.
W końcu jednak dojechaliście; droga kiedyś musiała się skończyć, choć wolałabyś, żeby potrwała jeszcze trochę dłużej, dając ci czas na uspokojenie się. Chłopak zaparkował oczywiście pod swoim domem. Wysiadł z auta, trzaskając drzwiami, przez co aż podskoczyłaś na fotelu. Ostrożnie otworzyłaś te po swojej stronie, nim jednak zdążyłaś postawić poranioną stopę na wybrukowanym podjeździe, szatyn wziął cię na ręce. Jęknął przy tym ciężko i skrzywił się. Chciałaś zaoponować, poprosić, aby postawił cię na ziemi – nie chciałaś, aby dodatkowo się przemęczał, gdyż był w już wystarczająco opłakanym stanie. Nie ośmieliłaś się jednak odezwać pod naciskiem jego miażdżącego spojrzenia. Mikaru zaniósł cię do domu i zatrzymał się w hallu, jedną ręką przekręcając wszystkie zamki w drzwiach. Wniósł cię od razu po schodach, co w obecnym położeniu nie było dla niego łatwym zadaniem; mogłaś to wywnioskować choćby po kropli potu spływającej po jego skroni czy napiętych ścięgnach na szyi. Wciąż jednak milczałaś…
Zaniósł cię do łazienki, sadzając na brzegu wanny. Odetchnął głęboko, ponownie prostując się. Otworzył jedną z szafek, wyjmując z niej bandaże i środki do dezynfekcji.
- Opatrzę ci stopy – zakomunikował, ówcześnie myjąc ręce. Woda spływająca do brodzika zabarwiła się na czerwono-brązowy kolor.
- Ale to tobą trzeba zająć się najpierw! – wykrzyknęłaś w końcu, za co zostałaś potraktowana lodowatym spojrzeniem.
- Ty już się dzisiaj wykazałaś – syknął. – Dlatego właśnie teraz zrobimy po mojemu – zastrzegł, klękając przed tobą z trudem i ujmując jedną z twoich pokaleczonych nóg.
Bolało, kiedy przemywał rany, jednak starałaś się tego po sobie nie okazywać. Odwróciłaś wzrok, nie chcąc patrzeć na całe to „pobojowisko”. Krew spływała z twoich nóg, tworząc na kafelkach niewielką, szkarłatną plamę. Niemniej nie była to jedyna substancja, która po nich spływała – drugą była biała piana, która wytworzyła się w kontakcie wody utlenionej z zabrudzonymi skaleczeniami. Wszystko to zmieszało się na podłodze w szaro-brunatną plamę, na której powierzchni wciąż pękały drobne pęcherzyki i bąbelki owej piany.
Na koniec chłopak owinął twoje stopy jałowymi opatrunkami i bandażem elastycznym. Po tym wszystkim ponownie wziął cię na ręce i oświadczył władczo:
- Ani waż się teraz chodzić – warknął. – Siedź choć raz na tyłku i się nie ruszaj – spojrzał na ciebie ostrzegawczo. Usadził cię na łóżku i podszedł do szafy. Wyjął z niej dwa komplety czystych ubrań, z czego jeden rzucił tobie. – Przebierz się – polecił i zniknął za niedomkniętymi drzwiami łazienki.
Wykonałaś to, co ci kazał – w końcu nie miałaś nic przeciwko ciuchom znacznie wygodniejszym niż przykrótka kiecka. Odrzuciłaś od siebie swój elegancki strój. W tym samym momencie zorientowałaś się, że na łóżku leży także twoja torebka; a byłaś niemal pewna, że ją zgubiłaś… właściwie to byłaś w stu procentach pewna, że nie miałaś jej ze sobą, kiedy wybiegłaś na główną ulicę i wsiadłaś do auta. W takim razie wychodziło na to, że to Mikaru musiał ją dla ciebie wziąć. Doprawdy… że też i o tym pomyślał… Co za człowiek…
Wyjęłaś telefon z torebki i wysłałaś krótką wiadomość do mamy, że nocujesz dzisiaj u koleżanki, z którą się spotkałaś. Cóż… może i nie lubiłaś kłamać, ale tego akurat wymagała w tej chwili sytuacja. Nie mogłaś wrócić w tak opłakanym stanie do domu ani powiedzieć prawdy, że nocujesz u chłopaka w sąsiedztwie i spędzisz z nim (swoją drogą nie pierwszą) noc sam na sam, gdyż w takowym wypadku za kilka chwil spodziewałabyś się zobaczyć w progu drzwi ojca z siekierą w dłoni, gotowego bronić swojej księżniczki przed wszystkim co złe. Taa… szkoda, że nie mógł cię tak ochoczo bronić pod klubem, nie?
Usłyszałaś ciche przekleństwo dochodzące zza łazienkowych drzwi. Zaniepokojona tym mimo pokaleczonych stóp, stanęłaś na nogi, starając poruszać się jak najdelikatniej, aby sprawić sobie jak najmniej bólu, jak tylko było to możliwe.
- Wszystko w porządku? – zapytałaś kontrolnie; cichutko, gdyż strach i stres niezmiennie trzymały nad tobą górę, przez co nie tylko wciąż czułaś uciążliwą gulę w gardle, ale także trzęsły ci się dłonie.
Zaniepokojona, nie usłyszawszy odpowiedzi, pozwoliłaś sobie uchylić odrobinę mocniej drzwi. Zajrzałaś przez szparę, aby ujrzeć roznegliżowanego do pasa szatyna, który właśnie odrzucał do zlewu kolejną zakrwawioną gazę. Czując na sobie spojrzenie dwóch ciekawskich oczu, odwrócił się w twoją stronę, marszcząc przy tym gniewnie brwi. Dzięki temu, że stanął teraz do ciebie przodem, mogłaś w pełni podziwiać całkiem niepłytką na pierwszy rzut oka ranę, która ciągnęła się ukośnie przez jego brzuch. Nie wyglądało to na zadrapanie – zdawało się być dużo poważniejsze; uznałaś, że musiała być to rana cięta. W takim razie oznaczało to, że wasi napastnicy dysponowali większym arsenałem broni niżby tylko gołe pięści. Mieli noże? Nie zauważyłaś tego… W każdym razie miałaś tę przyjemność widzieć się z nimi dużo krócej niż Mikaru, toteż może zwyczajnie nie miałaś okazji się o tym przekonać. Zdałaś sobie sprawę, w jak patowej sytuacji znajdywał się szatyn, kiedy zmuszony był do walki z kilkoma oprychami na raz, którzy w dodatku byli uzbrojeni w… coś; obstawiałaś noże, ale nie miałaś stuprocentowej pewności. Co więcej on sam nie posiadał nic, czym mógłby się bronić… a może jednak miał coś przy sobie? W końcu rozprawił się z nimi bardzo szybko, a jeśli weźmiemy poprawkę na ilość przeciwników do ilości czasu, jaką im „poświęcił”, można było z czystym sumieniem stwierdzić, iż załatwił ich w tempie ekspresowym.
- Mówiłem ci, żebyś się nie ruszała! Czy to naprawdę takie trudne do wykonania?! – zirytował się.
- Jesteś ranny! – wykrzyknęłaś, ignorując jego słowa.
- Nic mi nie będzie… - wywrócił oczyma, odwracając się do ciebie na powrót tyłem.
- Nie wymiguj się! – wymierzyłaś w niego oskarżycielsko palcem, powoli stawiając niepewne, rozchwiane kroki w jego kierunku. – A co jeśli trzeba będzie założyć szwy? Powinieneś pojechać do szpitala! – złapałaś go mocno za przedramię. – Czemu od razu tam nie pojechałeś?! Czemu nie powiedziałeś o tej ranie! – cała drżałaś z nerwów. Nie mogłaś znieść myśli, że przez ciebie mogło mu się stać coś poważnego. – Ale teraz już jest za późno… - westchnęłaś. – Nie możesz prowadzić w takim stanie – pokręciłaś głową. – Powinniśmy zadzwonić na pogotowie i…
- Nic mi nie będzie – przerwał ci. – Uspokój się, dobrze? – zaczął łagodniej, widząc, że krzykiem nic tu nie zdziała. – Nie umieram, nic się nie dzieje – uśmiechnął się krzywo, gładząc cię po rozczochranych włosach. – Ja… jestem trochę inny niż ty, więc moje rany szybciej się goją… - wyznał z trudem.
- Nie wygłupiaj się!... – znów chciałaś podnieść głos, jednak w porę się uspokoiłaś, przypominając sobie słowa chłopaka z klubu. – Co? – spojrzałaś zdziwiona na swojego towarzysza. – Co masz przez to na myśli? – ściągnęłaś brwi w niezrozumieniu. – I o czym mówił wcześniej ten gość? – spojrzałaś na niego żądna wyjaśnień. – O co mu chodziło z tymi „bestiami” i „żywieniem się”?
- To… - zafrasował się i zmieszany podrapał po karku w nerwowym geście – …trudne do wyjaśnienia komuś takiemu jak ty… - wydusił w końcu.
- Ach tak… - mruknęłaś. – Jasne, pewnie taki dzieciak jak ja tego nie zrozumie, co? – tym razem próbowałaś pohamować się, aby nie wybuchnąć gniewem.
- [twoje imię],  proszę cię, to nie czas i miejsce na takie kłótnie… - westchnął, oplatając się bandażem dookoła tułowia.
- A właśnie, że to, do cholery, bardzo odpowiedni czas i miejsce! – huknęłaś, tracąc w jednej chwili kontrolę nad sobą. Cóż, przydałoby ci się popracować nad silną wolą tak na przyszłość… Ale swoją drogą w tej chwili erupcja wulkanu złości była wręcz wskazana. Nie dasz mu się przecież znowu spławić. Tym razem nie zostaniesz potraktowana jak dzieciak w podstawówki. – Jeśli nie teraz, to kiedy?! – szatyn spojrzał na ciebie zdziwiony, orientując się, że tym razem przekroczył granicę… a może to raczej ty przekroczyłaś już granicę, przez co musiałaś wyrzucić z siebie wszystko to, co siedziało ci w głowie. – Zaatakowały mnie jakieś szemrane typy ze względu na to, że się z tobą zadawałam, ty zostałeś ranny, ja też nie wyszłam bez szwanku; jeśli to nie jest czas na wyjaśnienia, to kiedy on nadejdzie?! Wtedy, kiedy oni znów się pojawią, a ciebie akurat szczęśliwie nie będzie pod ręką czy kiedy rana będzie na tyle głęboka, że już nie będziesz mógł się ruszać?! Do cholery, nic o tobie nie wiem, a już mam przez ciebie kłopoty! Czy ty jesteś jakimś mafiozo?! – zacisnęłaś szczęki ze złości aż do bólu. Właściciel domu spoglądał na ciebie oniemiały przez moment, jednak w końcu westchnął ciężko.
- Masz rację, to moja wina… - odwrócił wzrok. – Nie powinienem był cię do siebie dopuszczać… Teraz jest już za późno; kłopoty będą tylko stopniowo narastać – zagryzł dolną wargę.
- Dlaczego? – dociekałaś. – Czego oni ode mnie w ogóle chcą?! Przecież nic o tobie nie wiem, nic nie mogę im powiedzieć! Kim ty właściwie jesteś, co?! – tak bardzo chciałaś w końcu usłyszeć jasną i klarowną odpowiedź na to ostatnie pytanie, które cię dręczyło.
- Tu nie chodzi o to, co wiesz… Tu raczej chodzi o… o twoje ludzkie atrybuty – widać starał się rozważnie dobierać słowa.
- Co proszę? – uniosłaś brwi w geście zdziwienia.
- Nieważne – pokręcił głową. – Nie musisz tego rozumieć – wciąż uciekał gdzieś spojrzeniem. – Postaram się, aby nigdy więcej nikt podobny nie wszedł ci w drogę, okej? – nie czekając na twoją odpowiedź kontynuował. – Więc nie zamartwiaj się już tym; spróbuj się uspokoić i po prostu o tym zapomnieć…
- Nie! – zaoponowałaś ostro. – O niczym nie będę zapominać! Chcę, abyś mi to wytłumaczył; po tym co się stało, chyba mam prawo do tego, aby poznać prawdę, nie?!
- [twoje imię]… - jęknął, próbując cię wyminąć.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam! – szarpnęłaś go za ramię, zatrzymując w miejscu.
- Nie irytuj mnie… - spojrzał na ciebie ostrzegawczo.
- A myślisz, że mnie to teraz obchodzi czy jesteś zirytowany, czy nie?! – prychnęłaś z pogardą. – Odpowiedz na moje pytania!
W wyrazie złości Mikaru zmarszczył nos w ten charakterystyczny dla niego sposób i obnażył zęby, których kły nagle wydały ci się być nienaturalnie długie i ostre.
- Proszę, masz odpowiedź! – wyszarpnął się z twojego uścisku. – Teraz jesteś zadowolona?! – fuknął. – Nie jestem człowiekiem… - odezwał się znacznie ciszej, jakby poruszanie tego tematu było dla niego bolesne. – Przesiadując u mnie, przesiąknęłaś zapachem nieumarłego. Dla innych podobnych do mnie to łatwe do wyczucia; to właśnie z tego powodu stałaś się ich punktem zainteresowania. Większość nie-ludzi żywi się w jakiś sposób żywymi… i najczęściej po posiłku zabija ich. Zapach nieumarłego, który się wokół ciebie roztacza wskazuje na to, że ktoś darował ci życie. Ci, którzy cię zaatakowali w klubie chcieli pewnie wiedzieć, co jest powodem pozostawienia cię przy życiu; spodziewali się czegoś niezwykłego po tobie… a nawet jeśli nie, to przynajmniej zdawali sobie sprawę, że jeśli twoje ludzkie atrybuty, takie jak na przykład krew, nie posiadają żadnych nadzwyczajnych właściwości, to jesteś dla kogoś cenna. Nieumarły przywiązany czy, o zgrozo, zakochany w człowieku to najgorsze zestawienie, jakie można sobie wyobrazić; dla obojga, człowieka i… tej drugiej postaci… - zmieszał się. – Wychodząc z założenia, że jesteś komuś bliska, doszli do wniosku, że pozbywając się ciebie w pewien sposób zyskują przewagę nad nieumałym, który pozwolił ci się ostać przy życiu… - wbił spojrzenie w podłogę.
Wpatrywałaś się w niego zszokowana. Czekałaś aż znów podniesie na ciebie wzrok i wykrzyknie coś w stylu: „Ale dałaś się nabrać! Zmyśliłem to na poczekaniu!”, jednak nic podobnego się nie dało. Zapadła ciężka, grobowa cisza, a atmosferę między waszą dwójką można było kroić nożem.
…albo siekierą, jak kto woli. Twój tata zdecydowanie wolałby siekierę.
- Dlatego właśnie nie chciałem ci o niczym mówić – zaśmiał się niewesoło. – Chciałem uniknąć takiej sytuacji – westchnął. – Ale… mimo wszystko… przepraszam – wykrztusił. – Nie wiedziałem, że to już zaszło tak daleko… w przeciwnym razie nigdy bym do tego nie dopuścił – spojrzał na ciebie ze skruchą. – Wiem, że niedowierzasz… ale właściwie nie musisz mi wierzyć. Możesz uznać mnie za wariata albo idiotę, jak ci wygodniej – rozłożył bezradnie ręce. – Wraz z jutrzejszym porankiem zniknę z twojego życia, żeby nie ściągać na ciebie już więcej niebezpieczeństw – obiecał.
- Nie, Mikaru, zaczekaj… - ruszyłaś w jego stronę małymi kroczkami.
- Mówiłem ci, żebyś nie chodziła – uśmiechnął się krzywo i po raz wtóry tego dnia wziął cię na ręce.
Właśnie byłaś niesiona do łóżka przez wampira – istotę pijącą ludzką krew, która w istocie nie okazała się być wcale wrażliwa na światło dzienne, nie błyszczała się w promieniach słońca, nie uciekała przed czosnkiem (co mogłaś wywnioskować chociażby po tym, iż używał go w kuchni), nie obawiała się osikowego kołka czy srebra (gdyż w końcu nosił srebrne kolczyki) i w końcu nie był zimny niczym trup.
- Właściwie… jak to jest z tym… um… co jesz? – odezwałaś się nieśmiało. – W końcu jedliśmy razem obiad… normalny – podkreśliłaś.
- Jasne – przyznał. – Jadam też „normalne”, jak to określiłaś, rzeczy tak jak ludzie; w końcu ciężko byłoby wyżyć, żywiąc się tylko i wyłącznie płynem, nie? – spojrzał na ciebie z lekka rozbawiony, choć w większej mierze także zasmucony. – Krew… zapewnia coś w rodzaju siły witalnej – próbował wytłumaczyć ci to w jakiś przystępny dla ludzkiego umysłu sposób. – Działa na takich jak ja dość pobudzająco… mniej więcej jak kawa na ludzi – znalazł adekwatne porównanie.
- Um… - mruknęłaś ze zrozumieniem. Szatyn posadził cię z powrotem na brzegu materaca i wyprostował się. – Znowu krwawisz – zauważyłaś zaniepokojona. – Widzisz, mówiłam ci, żebyś się nie przeciążał! Mogę chodzić sama, a ty cały czas… - przyłożył ci palec do ust, uciszając.
- Spokojnie… - próbował się uśmiechnąć, jednak nietrudno było zauważyć, że było mu ciężko.
Wampir klapnął ciężko na łóżko, nie mając już dłużej sił utrzymywać się w pozycji stojącej. Był wykończony. Nic dziwnego – walka w końcu nie należała do łatwych. Ponad to był ranny i potrzebował odpoczynku, a nie dodatkowego treningu w postaci noszenia cię na rękach… Mikaru położył się na plecach i przymknął oczy, oddychając głęboko. Z rosnącym niepokojem przyglądałaś się, jak czerwony kwiat wykwitający na białym bandażu powoli rozrasta się. Chłopak odruchowo dotykał delikatnie dłonią obolałego miejsca.
- To nie wygląda dobrze – znów zaczęłaś panikować. – Może jednak należałoby zadzwonić na pogotowie i…
- Uspokój się – znów ci przerwał. – Nic mi nie będzie… - mruknął głębokim głosem.
Wtem cię olśniło!
Działa pobudzająco, dodaje sił i energii, tak?
- Mikaru… - nachyliłaś się nad nim. Właściciel domu otworzył leniwie oczy, spoglądając na ciebie umęczonym wzorkiem. – W takim razie… może… jeśli dzięki temu poczułbyś się lepiej… um… - dukałaś nieskładnie. Jakoś odczuwałaś dziwny dyskomfort na myśl o zaproponowaniu mu tego wprost. Wampir ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Chwila… co ty mi właściwie proponujesz? – przekrzywił ciekawsko głowę. – Chcesz, żebym się z ciebie napił? – w odpowiedzi niemrawo jedynie skinęłaś głową. – Nawet nie ma takiej opcji! – odepchnął cię gwałtownym ruchem, tak, że wylądowałaś na poduszkach. – Wtedy już całkiem wydałbym na ciebie wyrok śmierci! Póki z ciebie nie piłem, mój zapach po pewnym czasie ulotni się; do tego czasu będę cię pilnował. Jeśli jednak ugryzłbym cię, takie akcje jak dzisiaj stałyby się dla ciebie normą… chociaż w zasadzie to nie; bo nie potrafiłabyś się przed nimi obronić! Pewnie przy następnej okazji ktoś pozbawiłby cię ostatniego tchu! – poderwał się do pozycji siedzącej, czego zaraz pożałował, o czym świadczył grymas bólu, który odmalował się na jego twarzy. – Poza tym nie po to przez tyle czasu próbowałem oduczyć się pić z ludzi, żebyś teraz to wszystko zniszczyła! – sapnął poirytowany; niemniej chyba bardziej na siebie niż na ciebie.
- Nie pijesz krwi? – zdziwiłaś się.
- Nie! – krzyknął. – Mam już dość życia jako seryjny morderca! Jeśli ja kogoś nie zabiję po tym, jak się nim pożywię, to zrobi to ktoś inny, myśląc, że dzięki temu może zyskać nade mną przewagę! Takie są zasady w moim świecie! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji.
Mikaru krwawił coraz mocniej. Widocznie z każdą chwilą opadał z sił, słabł. Jego spojrzenie stało się nieostre, oczy zaszły delikatną mgłą, zbladł, a jego mięśnie drgały nawet przy takim wysiłku, jaki musiał włożyć w to, aby utrzymać się w siadzie.
- Wy, ludzie, zawsze tacy jesteście… - prychnął z pogardą. – Naczytacie się i naoglądacie jakiś idiotycznych historii o wampirach rodem ze „Zmierzchu” i potem zaczynają się temu podobne gadki: „Napij się, przecież to tylko kilka kropel!” – przewrócił oczyma. – Nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, na co nieświadomie mogłabyś się pisać, decydując się na taki głupi krok…
W końcu poddał się i położył. Przymknął oczy. Przez dłuższą chwilę trwaliście w ciszy. Czułaś się przygnębiona, zdezorientowana i w jakiś dziwny sposób także zażenowana. Czy w oczach szatyna wyszłaś właśnie na jedną z tych rozemocjonowanych nastolatek, które gotowe by były zrobić dla niego wiele, tylko dlatego, że jest wampirem – żeby móc powiedzieć, że „mój chłopak” to nieumarły… w zasadzie istota nadprzyrodzona? Żeby poczuć się jak jedna z głównych bohaterek z powieści dla młodzieży? A przecież chciałaś mu tylko pomóc… Cóż, miał rację, że nie wiedziałaś, na co się pisałaś; bo w gruncie rzeczy, skąd niby miałaś to wiedzieć? Byłaś człowiekiem, który jeszcze parę chwil temu był święcie przekonany, że na tym świecie nie ma podobnych istot – byłaś twardo stąpającym po ziemi realistą. Zachodziłaś w głowę, dlaczego ten cholerny niewdzięcznik wciąż cię tylko obraża, zamiast powiedzieć, co mogłabyś dla niego zrobić, żeby poczuł się lepiej? Dlaczego wciąż traktował cię jak małe, nierozumne dziecko? No i w końcu dlaczego wciąż cię ratował z opresji, narażając się przy tym samemu na niebezpieczeństwo?! – kiedy zadałaś sobie te ostatnie pytanie, do oczu napłynęły ci łzy.
Przyjrzałaś się uważniej chłopakowi. Przez krótką chwilę myślałaś, że zasnął, jednak szybko uświadomiłaś sobie, że jego oddech był zbyt nierówny i niespokojny – poza tym brał dość rzadko wdech, co cię zmartwiło. Niespokojna nachyliłaś się nad nim, sprawdzając jego puls – w pierwszej chwili, w istocie przypominając sobie wszystkie powieści i filmy fantasy, zastanawiałaś się czy wyczujesz cokolwiek z racji jego domniemanej, różniącej się od twojej anatomii, jednak ku twojej uciesze wyczułaś tętno… Może lekarzem nie byłaś i nie dysponowałaś odpowiednim sprzętem medycznym, aby stwierdzić z pewnością, ale… czy właśnie to tętno nie zwalniało? Możliwe, że to tylko twoje urojenie, wzmożone niepokojem i przeczuciem, że coś jest nie tak, że z wampirem jest coraz gorzej, jednak… tym razem wystraszyłaś się już nie na żarty.
- Mikaru… Mikaru! – potrząsnęłaś nim, jednak jedyną odpowiedzią, jaką udało ci się z niego wydusić był niewyraźny pomruk.
Cholera, czy jemu zebrało się na bardzo „śmieszne” żarty?! Bo on żartuje… prawda? To jakaś forma kary? Może nauczki? Odgryzienia się za wcześniejsze docinki i nieposłuszeństwo? Chciał cię odstraszyć – zmusić, żebyś z krzykiem wybiegła z jego domu i więcej nie wracała? Tak, z pewnością któraś z tych teorii musiała być prawdziwa…
Niemniej nieważne, jak bardzo starałaś się w to wierzyć, gdzieś w oddali twojej świadomości odzywał się głos racjonalnego myślenia, które podpowiadało ci, że to nie są żadne żarty. Rana, tak samo jak i krwawe wykwity na bandażach były prawdziwe – czułaś krwawy, metaliczny zapach unoszący się w powietrzu. Tracił przytomność. Został pobity; możliwe, że ktoś uderzył go w głowę (i biorąc poprawkę na prędkość, i siłę, jaką dysponują wampiry, domniemałaś, że uderzenie było naprawdę dotkliwe) i walczył z mroczkami, i uczuciem słabości już od dłuższego czasu, ale jak zwykle nie chciał nic dać po sobie poznać, nie dał ci się niczym zająć. Standardowo wciąż chciał wykonać każdą pracę sam, wszystko zrobić po swojemu, przeforsowując się przy tym.
Zaczęłaś panikować. Możliwe, że w stresie grubo przesadzałaś – może mężczyzna potrzebował jedynie odrobiny snu, aby zregenerować siły – ale ciebie dodatkowo zżerały wyrzuty sumienia, że to przez ciebie jest teraz w takim stanie. Może nic mu nie było, a może właśnie balansował na cienkiej granicy… właściwie to czego? Skoro był nieumarłym, to raczej nie życia i śmierci, nie? W każdym razie nie umiałaś stwierdzić z całą pewnością, co się z nim działo. W końcu nie byłaś wykwalifikowanym lekarzem, a w dodatku nie znałaś się na anatomii istot nadprzyrodzonych, która tak samo jak mogła być bardzo zbieżna do ludzkiej, tak samo mogła być zupełnie inna. Może wampiry niemal przestają oddychać, kiedy śpią? Może to jest normalne?...
Nie zamierzałaś jednak ryzykować takimi stwierdzeniami. Roztrzęsiona z nerwów, przerażona wizją tego, że mogłabyś mieć kogoś na sumieniu, nagle zrozumiałaś, dlaczego szatyn przestał pić krew. Gdyby w tej chwili chłopak zmarł, obwiniałabyś się za jego śmierć – zapewne nie potrafiłabyś sobie tego wybaczyć do końca swojego własnego życia, nawet jeśli nie byłaś jego bezpośrednim mordercą, nie zadałaś mu zabójczej rany czy nie potraktowałaś trucizną; a przecież to tylko jedna osoba. Jak on musiał się czuć, ciągnąc za sobą widmo ludzi, których umyślenie lub też nie pozbawił ostatniego tchu, aby samemu przeżyć? Dźwigał na barkach ogromne brzemię…
Nie wiedziałaś, na co się piszesz – oczywiście, w końcu nikt ci tego nie wytłumaczył, nie przedstawił w jasny sposób… ale co innego mogłaś zrobić? Siedzieć bezczynnie z boku i patrzeć? W takim wypadku wolałaś zdecydować się na jakikolwiek ruch, nawet jeśli miał być on kompletną głupotą i nie wiedziałaś, jakie przyniesie on ze sobą skutki.
Nachyliłaś się nad nim, ujmując jego twarz w dłonie. Przesunęłaś kciukiem po jego ustach.
- Mikaru… - szepnęłaś, owiewając jego policzek ciepłym oddechem. – Mikaru… nie walcz już ze sobą dłużej – uśmiechnęłaś się delikatnie, mimo iż ten nie mógł tego zobaczyć, gdyż wciąż miał zamknięte oczy. – Po prostu się napij… - nachyliłaś się jeszcze mocniej, tak, iż niemal jego usta dotykały twojej szyi, zupełnie tak jakbyś chciała wymusić na nim pocałunek w tym miejscu.
Poczułaś, jak jego wargi rozchylają się. Językiem przesunął po wrażliwej w tym miejscu skórze, przez co przeszły cię dreszcze. W końcu poczułaś także, jak na wilgotnym wciąż śladzie zatrzymuje się coś ostrego – wampirze kły. W jednej chwili wbiły się w twoje ciało, powodując ból – ogromny ból! Spomiędzy twoich ust wydał się tylko zduszony pisk, gdyż w porę zdążyłaś zagryźć wargi, żeby nie krzyknąć. Skrzywiłaś się, obiecując sobie, że to wytrzymasz; w końcu to dla jego dobra. Czułaś jak ciepła strużka krwi spływa po twojej szyi na jego policzek, jak łapczywie pije. Wkrótce poczułaś także ręce, które objęły cię ciasno, aby następnie przewalić na plecy, nie odrywając się od ciebie ani na moment. Szatyn zawisł nad tobą, kontynuując posilanie się. Jego dłonie zaczęły błądzić po twoim ciele. Próbowałaś je z siebie zepchnąć, ale on był zbyt natarczywy, zbyt silny.
- Wystarczy… - mruknęłaś, czując, że teraz to z kolei tobie robi się słabo. Oparłaś dłonie na jego nagim torsie, próbując go odepchnąć, ale ten ani myślał się ruszyć. – Wystarczy! – krzyknęłaś, ale to również na niego nie podziałało.
Mikaru… w jakiś dziwny sposób rósł w siłę. Nie umiałaś tego logicznie wytłumaczyć, ale nagle jego postać wydała ci się być wręcz mocarna – zdawał się być kimś, z kim nie mogłaś się mierzyć, z kim nie miałaś szans. Niemniej nie oznaczało to, że przynajmniej nie spróbowałaś. Wierciłaś się pod nim, kręcąc głową, kopiąc i odpychając go, ale z marnym rezultatem. Kręcenie się sprawiało tylko, że ból był bardziej przeszywający, toteż w końcu zdecydowałaś się dać za wygraną. Pozwoliłaś bezwładnie zsunąć się dłoni z jego karku, aby ta następnie miękko upadła na materac. Zamknęłaś powieki, które zaczęły ci ciążyć, oddając się przyjemnej i spokojnej czerni.

***

Obudziłaś się skołowana, obolała i przede wszystkim słaba. Ciało było ociężałe, kończyny jakby wykonane z ołowiu, głowa była pusta, a co najgorsze w tym wszystkim szyja pulsowała niemal dzikim bólem, kiedy zmusiłaś się choćby do najmniejszego ruchu, który wymagał jej udziału.
Co się właściwie wczoraj stało?...
Usłyszałaś trzask. Zauważyłaś, że to właściciel domu wszedł do sypialni z balkonu z wciąż tlącym się niedopałkiem między wargami. No tak! Wystarczył tylko jego widok, żebyś zaraz przypomniała sobie, co miało miejsce wczorajszej nocy.
Chłopak podszedł do łóżka, na którym leżałaś, szybkim, sprężystym krokiem. Nie wyglądał na takiego, co by dopiero kilka godzin wcześniej wyglądał, jakby właśnie żegnał się z naszym okrutnym padołem łez. Jego spojrzenie było czujne, bystre, ciało napięte, jakby gotowe do ataku lub błyskawicznej obrony, gdyby tego wymagała sytuacja.
- Idiotka… - skwitował, stojąc nad twoją głową.
- Też się cieszę, że cię widzę – odparłaś słabym głosem.
Wciąż byłaś senna i z ochotą z powrotem zagrzebałabyś się w pościeli, oddając w przyjemne objęcia Morfeusza, jednak zdawałaś sobie sprawę, że nie jest to najlepszy pomysł – przynajmniej na razie. Zmusiłaś się do nadludzkiego wysiłku, wywindowania się do pozycji siedzącej. Nadszedł najwyższy czas, aby zbierać się do domu i zniknąć mu z oczu. Powoli przesuwając się w kierunku przeciwnej krawędzi łóżka do tej, przy której stał wampir, układałaś sobie w głowie cały plan dnia, może nawet wybiegając nieco w przyszłość. Zamierzałaś wrócić do domu i położyć się już we własnym łóżku. Rodzice pewnie uznają, że wczoraj trochę wypiłaś i masz kaca; potraktują cię karcącym spojrzeniem, a potem, kiedy już wydobrzejesz, uraczą cię jakże porywającym wykładem na temat szkodliwości alkoholu. Niemniej to wciąż było lepsze od znoszenia obecności szatyna. Nagle z jakiś dziwnych i niejasnych powodów zapragnęłaś zapaść się pod ziemię lub uciec pod naciskiem jego spojrzenia. Obiecałaś sobie, że w przyszłości będziesz unikać Mikaru, a jeśli już w jakimś niefortunnym wypadku uda wam się na siebie wpaść, na przykład, w osiedlowym sklepie, odwrócisz wzrok, udając, że go nie widzisz lub nie znasz. Wybijesz z głowy koleżance miłostki do tego gościa, przedstawiając jej kogoś innego. W sumie ten chłopak z IIIc nie był najgorszy… nawet przystojny… mogliby się dogadać. Nawet nadający się materiał – stwierdziłaś z uznaniem, próbując zająć swoje myśli czymkolwiek, co nie miało związku z ostatnimi wydarzeniami.
- Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz? – zagrzmiał niczym nadopiekuńczy rodzic.
- Do domu – odpowiedziałaś oschle i już chciałaś dźwignąć się na nogi, jednak nim zdążyłaś się wyprostować, ponownie wylądowałaś na materacu jak długa, pchnięta przez właściciela domu, który wyrósł przed tobą niczym spod ziemi, pojawiając się przed tobą jeszcze szybciej niż miał to w zwyczaju robić wcześniej.
- Wrócisz do domu, kiedy ja o tym zadecyduję – powiedział poważnie. – Nie pozwolę ci wyjść w takim stanie.
- Nie będę czekać na twoje łaskawe pozwolenie – zbuntowałaś się.
- Właśnie, że będziesz – warknął, wymierzając w ciebie oskarżycielsko palcem. – Przez twoją głupotę, teraz twoje życie leży w moich rękach; za dużo zawaliłaś, żeby móc teraz się boczyć, kręcić noskiem i kwękać, że nie chcesz! – podniósł głos. – Nie pozwolę ci wyjść półprzytomnej, żebyś stała się idealną pożywką dla innych wampirów! – huknął. – Bo teraz już nie ma wyjścia! Ugryzłem cię, piłem twoją krew, przez co przesiąknęłaś moim zapachem, który już się nie ulotni! Od tego momentu przez resztę swojego życia będziesz się ciągle znajdywała w niebezpieczeństwie, czując oddech śmierci na karku; a w dodatku w tym wszystkim będziesz zdana tylko i wyłącznie na mnie! – sapnął ciężko. Naburmuszyłaś się. – Ja… - zająknął się, spuszczając z tonu, gdyż zauważył, że krzykiem nic nie wskóra. – Zrozum… - westchnął. – Chciałem zwrócić ci normalne życie… - odwrócić wzrok. – Pokręcić się w twojej okolicy, nie zbliżając się przy tym do ciebie za bardzo, poczekać, aż będziesz bezpieczna i zniknąć z twojego życia, żeby w nie nie ingerować, żeby go nie niszczyć… a teraz ty sama skazałaś się na moje dozgonne towarzystwo! – załamał ręce. – To dokładne przeciwieństwo tego, czego chciałem dla ciebie! Naprawdę, ostatnią rzeczą na świecie, której pragnąłem było wciągnięcie cię do świata nieumarłych… Chciałem, żebyś była zwykłą nastolatką, cieszącą się swoim zwykłym, ludzkim życiem, a nie wiecznie zmrożoną strachem dziewczynką kulącą się za moimi plecami… - zagryzł dolną wargę. – To będzie cię ograniczać… ja będę cię ograniczać… - ponownie westchnął. – Gdziekolwiek nie pójdziesz, ja będę musiał kroczyć za tobą niczym cień; nie będziesz miała nawet życia prywatnego, gdyż będę musiał je infiltrować. Będę musiał sprawdzać każdego twojego znajomego, twojego chłopaka; kim on sam jest, z kim się spotyka… możliwe, że i on, i twoja rodzina mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie przez to wszystko, gdyż jeśli moi wrogowie dojdą do wniosku, że bezpośrednie ataki na ciebie nie będą miały sensu, to zabiorą się za twoich bliskich, aby cię zranić, złamać i…
- Dobra, dobra, rozumiem! – przerwałaś mu. – Jest ci to wybitnie nie na rękę, czaję! – zirytowałaś się. – Nie musisz ukrywać się za ładnymi słówkami, już wszystko rozumiem! To ja będę cię tu ograniczać, ciągnąć za sobą, a tobie nie widzi się życie wiernego pieska przy moim boku – założyłaś ręce na piersi. – Rozumiem – zagryzłaś wewnętrzną stronę policzka. – Ale nie bój się, niczego od ciebie nie wymagam… - ponownie wstałaś.
- Słucham? – zdziwił się. – Beze mnie nie przeżyjesz ani dnia! Czy ty siebie w ogóle słyszysz, dziewczyno?!
- Nie chcę być dla ciebie jeszcze większym problemem niż stałam się obecnie – uśmiechnęłaś się przesłodko, sztucznie, hamując łzy. Podeszłaś do drzwi szafy, na których zawieszony został wieszak wraz z twoją sukienką. Sięgnęłaś do po nią, jednak w tym samym momencie, kiedy twoje palce zacisnęły się na aksamitnym materiale, palce chłopaka objęły twój przegub.
- Postradałaś rozum?! – wrzasnął.
- No wybacz – zaśmiałaś się, choć wcale nie było ci do śmiechu. – Wciąż tylko słyszę, jakim jestem bezsilnym bachorem, jakim jestem dla ciebie ciężarem i problemem, więc nie dziwię się, że nie chcesz mnie u swojego boku! – trzęsłaś się ze złości i tłumionych emocji; niestety kiedyś trzeba było je z siebie wyrzucić. Ten moment właśnie nadszedł. Pierwsze łzy zaczęły spływać po twoich policzkach. – Wypominasz mi, że nic nie wiem, że robię głupoty, nazywasz mnie idiotką; a skąd, do cholery, mam wiedzieć, co robić, skąd mam mieć o czymkolwiek pojęcie, skoro niczego mi nie tłumaczysz?! Jasne, prościej jest po prostu dać sytuacji rozwinąć się samej sobie, poczekać aż znów zrobię coś nie tak, a potem jak zwykle pojawić się znikąd jako super bohater i uratować mnie z opresji, jednocześnie licząc na moją dozgonną wdzięczność, nie?! Po co cokolwiek mówić, wyjaśniać, pokazywać, uczyć, prawda?! – czułaś jak na twojej twarzy łzy wręcz wypalały sobie tory, znacząc je piekącymi śladami.
Mikaru spoglądał na ciebie zszokowany. Jak do tej pory nie widziałaś nigdy, aby jakaś reakcja tak widocznie odmalowała się na jego twarzy. Wpatrywał się w ciebie tak, jakby dopiero co zobaczył cię po raz pierwszy. Między wami zapanowała uciążliwa cisza, przerywana jedynie twoim cichym pochlipywaniem.
- Rozumiem – odezwał się w końcu. – Wiedz, jednak że moje zachowanie było czymś umotywowane. Nie wyjaśniałem ci zbyt dużo, gdyż im więcej wiesz o świecie nieumarłych, tym bardziej się w nim zatracasz, zagłębiasz, aż w końcu nie będziesz potrafiła go odróżnić od świata ludzi i gdzieś się w nim zagubisz; a ja tego nie chcę. Nie chcę, żebyś mieszała się do rzeczy, o których nigdy nie powinnaś mieć nawet pojęcia! Po prostu chcę cię od tego uchronić…
- To jak niby mam się przed czymkolwiek bronić, kiedy nie wiem nawet, co jest moim przeciwnikiem, co jest dobre, a co złe?! – zgrzytnęłaś zębami.
- Przed niczym się nie uchronisz! – odpowiedział również krzykiem. – Nie jesteś w stanie sama się bronić… - wziął uspakajający oddech, podczas gdy ty potraktowałaś go urażonym spojrzeniem. – Nie dasz rady. Do tego potrzebujesz mnie – wzruszył ramionami. – No już… nie patrz na mnie takim wzrokiem… - uśmiechnął się krzywo. - Wiem, że pewnie liczyłaś choćby na cień podziękowania z mojej strony za to, co zrobiłaś, ale… musisz pojąć, że to było naprawdę głupie – przybrał znów ten swój mentorski ton, który tak cię irytował. – Niepotrzebnie się na to wszystko skazałaś. Mnie wystarczyłyby dwa dni snu i byłbym w niemal identycznym stanie jak teraz – rozłożył ręce. – Znaczy… jasne, w pewnym sensie jest to też moja wina, bo w końcu zacząłem z ciebie pić, ale przyjmij do wiadomości, że wampiry nie są takie jak ludzie… My… mamy mocniejsze instynkty. Od tylu lat byłem na głodzie… - westchnął. – To tak jakbyś położyła przed głodnym psem kawałek mięsa; myślisz, że się nie rzuci? Póki było ono jeszcze zapakowane i nieotwarte, w tym wypadku zamknięte w twoim ciele, jakoś mogłem się oprzeć, ale wczorajszej nocy podstawiłaś mi to wszystko pod sam nos; jak miałem się powstrzymać? – skrzywił się.
- Dzięki za porównanie mnie do kawałka mięsa – prychnęłaś.
- Tym właśnie jesteś dla innych wampirów – wyznał bez ogródek. Drgnęłaś na tę wypowiedź; ta uwaga dotknęła cię… nawet mocniej niż byś mogła się spodziewać.
- A dla ciebie… - niemal szepnęłaś, nagle zgaszona, czując się kompletnie pokonana. Wbiłaś wzrok w podłogę. – Dla ciebie kim jestem? – nie odpowiedział. Czekałaś długo, ale szatyn nie zamierzał udzielić nawet wymijającej odpowiedzi na to pytanie. – Czy to, co wczoraj zrobiłam… - zaczęłaś inny temat, widząc, że i tak nic z niego nie wyciągniesz. – Naprawdę było takie bezsensowne?
- Cóż… - wampir wziął głębszy wdech, podchodząc do ciebie i obejmując czule. – Mogę powiedzieć, że nie tak do końca, jeśli to choć trochę poprawi ci humor – zdziwiona podniosłaś wzrok na niego. Chłopak jednak jedynie posłał ci słaby uśmiech, nie zamierzając rozwijać dalej tego tematu. Zdałaś sobie sprawę, że całkiem tajemniczy gość z tego nieumarłego… - Będę cię chronił – oznajmił. – Więc nie płacz już – otarł wierzchem dłoni twoje łzy. – Chodź, zrobię ci jakieś śniadanie – zaproponował, obejmując cię w pasie i prowadząc do kuchni.
Usiadłaś przy stole, obserwując poczynania gospodarza domu. Przyglądałaś się jego odwróconej sylwetce z jakąś dziwną nostalgią, jakby zaraz miał zniknąć raz na zawsze z twojego życia, a nie dopiero co zakomunikował, że zostanie z tobą na zawsze… Może to sprawka tego, iż doskonale zdawałaś sobie sprawę z tego, że on nie ma na to najmniejszej ochoty i robi to tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku? Czułaś się winna, że przywiązałaś go do siebie wbrew jego własnej woli… Przynajmniej tak to sobie właśnie tłumaczyłaś i tak wyglądała ta sytuacja z twojego punktu widzenia.
Mikaru postawił przed tobą szklankę soku pomarańczowego.
- Musisz uzupełnić płyny – zabrzmiał niczym lekarz.
Skinęłaś mu głową, nie odpowiadając. Wpatrywałaś się w wypolerowane sztućce, które ci podał. Przyglądałaś się swojemu zdeformowanemu odbiciu w widelcu, szczególną uwagę poświęcając zapłakanym, opuchniętym i zaczerwienionym oczom – doprawdy, cudownie…
Chwilę potem przed tobą wylądował także talerz z wcześniej zapowiedzianym śniadaniem.
- Ty nie jesz? – zdziwiłaś się.
- Nie chcę psuć sobie smaku – szatyn próbował powstrzymać uśmiech cisnący się na usta, jednak z marnym rezultatem.
- Doprawdy? – fuknęłaś. – Krew dla wampirów jest czymś podobnym jak wino dla ludzi? – zaciekawiłaś się.
- Można tak powiedzieć – przytaknął. – Choć w tym wypadku nie oznacza to, że im starsza krew tym lepsza – szybki grymas przebiegł przez jego twarz; mogłabyś to równie dobrze uznać za momentalny skurcz mięśni twarzy, gdyby nie zmarszczył w ten charakterystyczny dla siebie sposób nosa, co świadczyło o jego niezadowoleniu. – Można nawet uznać, że krew ma coś w rodzaju kompozycji smakowej; każda krew smakuje trochę inaczej. Krew nałogowca, osoby chorej czy w końcu zdrowego człowieka znacznie się od siebie różnią. No i poza tym dużo zależy też od grupy krwi – wyznał.
- Jaka jest twoja ulubiona grupa krwi? – dociekałaś.
- _Rh_ [twoja grupa krwi] – odparł z jednoznacznym uśmieszkiem.
- Naprawdę, zaskakujący zbieg okoliczności – mruknęłaś, orientując się, że mówi o twojej grupie krwi.
- Prawda? – zaśmiał się krótko. – Jedz – polecił. – Bo ci wystygnie.
Niemrawo ruszyłaś zawartość talerza widelcem. Nie chodziło o to, że wampir przygotował ci coś, czego nie lubiłaś lub nie wyglądało to wystarczająco apetycznie. Zwyczajnie nie miałaś ochoty na jedzenie po tym wszystkim, przez co musiałaś przejść…
- Rozchmurz się – ponownie odezwał się właściciel domu. – Jeśli to chociaż trochę pomoże ci odzyskać dobry humor, to powiem ci, że nie jesteś dla mnie zwykłym ochłapem mięsa – niemal szepnął, wsuwając papierosa między wargi.
Zdziwiona tym wyznaniem podniosłaś głowę, aby ujrzeć jak chłopak właśnie podnosił się z krzesła, kierując się na taras, aby zapalić. Uśmiechnęłaś się pod nosem.
- Dziwak… - skwitowałaś.
- Przyzwyczajaj się – odwrócił się przodem w progu drzwi balkonowych. – Spędzisz z tym dziwakiem resztę życia – wydmuchnął obłok szarego dymu. – To prawie jak małżeństwo, co? Takie małżeństwo na śmierć i życie… - pokiwałaś głową.
Cóż, miał rację…
- Moje życie leży w twoich rękach. Dbaj o nie – odezwałaś się, aby następnie w pełni skupić się na posiłku.

***

- Aż nie mogę uwierzyć, że jesteś razem z Mikaru! – zaszczebiotała jedna z twoich koleżanek, kiedy razem kierowałyście się do wyjścia ze szkoły.
- Nie jestem z nim – zaoponowałaś.
- Jak to nie? – odezwała się druga. – Nie oszukasz nas! W końcu przyjeżdża po ciebie do szkoły od dwóch miesięcy i niemal cały czas spędzacie wspólnie! – wykrzyknęła.
- I kręci się też często wieczorami pod twoim blokiem – dodała ta, która kiedyś darzyła wampira uczuciem. Całe szczęście szatyn pod tym względem miał akurat rację i dziewczyna szybko znalazła sobie nowy obiekt westchnień; chłopaka z IIIc, którego jej przestawiłaś.
- Serio? – zdziwiłaś się. – No tego to nie wiedziałam…
Pożegnałaś się ze znajomymi i wsiadłaś do samochodu, który w istocie czekał na ciebie codziennie pod szkołą. Przywitałaś się zdawkowo z kierowcą, który poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie.
- Właśnie dowiedziałam się, że lubisz bawić się w stalkera – rzuciłaś.
- Co proszę? – zapytał bez większego zainteresowania, wyjeżdżając z parceli szkoły.
- Ponoć po nocach często kręcisz się pod moim blokiem; moi znajomi mi powiedzieli – wyjaśniłaś.
- Ach… No tak, zdarza mi się – zaśmiał się pod nosem.
- Dlaczego to robisz? Przecież powiedziałeś, że w domu jestem bezpieczna! – sapnęłaś. – Nie musisz dosłownie chodzić za mną krok w krok, wiesz?
- Jesteś bezpieczna w domu, bo cały czas mam na ciebie oko – wzruszył ramionami. – Byłoby prościej, gdybyś się do mnie przeprowadziła, ale nie chcesz się na to zgodzić – spojrzał na ciebie kątem oka, czekając aż zmienią się światła na skrzyżowaniu. – Poza tym lubię cię podglądać – wyznał otwarcie.
- Słucham?! – spojrzałaś na niego zszokowana.
- To, co słyszałaś – zaśmiał się. – Lubię cię podglądać, kiedy się przebierasz, rozbierasz, kremujesz po kąpieli… - wyliczał, chichocząc pod nosem. – Całe szczęście nie masz w zwyczaju zasłaniania okien, kiedy to robisz – uśmiechnął się szelmowsko.
- Kłamiesz! – zarzuciłaś mu. – Przecież mieszkam na czwartym piętrze! Nie byłbyś w stanie tego zobaczyć! – zaprotestowałaś.
- Mam dobry wzrok – odparł niezrażony. – Na dowód tego mogę powiedzieć, że najbardziej podoba mi się ten czarny koronkowy stanik z kokardką pomiędzy piersiami – wyszczerzył się szeroko, ukazując w uśmiech długie kły; przy tobie od pewnego czasu przestał się hamować i ujawniał swoją prawdziwą formę. – Wyglądasz w nim seksownie.
Na to stwierdzenie zarumieniłaś się obficie, obiecując sobie, że od tej pory będziesz siedziała w pokoju TYLKO I WYŁĄCZNIE przy zasłoniętych oknach. Chłopak widząc twoją reakcję zaśmiał się. Chcąc odwrócić jego uwagę od tego żenującego tematu, postanowiłaś skierować waszą rozmowę na inne tory, zadając przy tym pytanie, które od dłuższego czasu kolebało ci się po głowie:
- Mikaru… dlaczego właściwie zdecydowałeś się mną opiekować? – zapytałaś. – W końcu to nie jest twój obowiązek, nikt nie każe ci tego robić ani cię za to nie wynagradza… Znaczy… To nie tak, że mi się to nie podoba czy coś! – zaznaczyłaś szybko. – Ale… po prostu zastanawiam się dlaczego… Przecież tamtej nocy, kiedy piłeś ze mnie po raz pierwszy…
- Wtedy… - przerwał ci. – Wtedy, kiedy straciłaś przytomność, bałem się, że posunąłem się za daleko… - wyznał. – Naprawdę się bałem… - cały jego dobry humor nagle prysł i jego oblicze przybrało posępny wyraz. – Poza tym… - zaparkował na podjeździe przed swoim domem – powiedziałem ci, że nie jesteś dla mnie zwykłym ochłapem mięsa, prawda? – na powrót uśmiechnął się, a ty w końcu zrozumiałaś znaczenie tych słów.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedziałaś mu tym samym gestem, po czym oboje wysiedliście z auta i razem, jak zwykle obejmując się niczym zakochana para, weszliście do domu nieumarłego.
Tym razem może na coś więcej niż obiad…

Może?

The End

?

5 komentarzy:

  1. Ojeju to było kochane ❤ Można było sie wczuć i w ogóle uwielbiam takie opowiadania. Kita-san~ podziwiam Cie że ty tak "we wszystkie strony świata" umiesz pisać ^u^ Bo ja jak pisze to albo wychodzi mi coś smutnego albo jakieś niewiadomo co.
    Nie umiem pisać komentarzy, ale wiedz że z niecierpliwością czekam na Twój powrót na bloga~
    Pozdrawiam i życze dużo dużo i jeszcze więcej weny ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DLACZEGO ON JEJ NIE POCAŁOWAŁ??!!!!?!

      Normalnie się popłakałam z bólu, to było cudowne!! ♥ AAAAA, też chcę takiego Mikaru!!!!
      Napisałabym coś więcej, ale z powodu cierpienia, które mi zadałaś mój mózg totalnie przestał działać ;cc weny życzę!!

      Usuń
  2. (Pominę fakt, że do zostania tomboy'em zostało mi tylko podcięcie włosów i że czułam się dość dziwnie, czytając to... XD)
    Doczekałam się! *-* Yune dorosła, jest już cierpliwym człekiem!... no dobrze, nie. XD
    Takie długie... czytałam na dwa razy, bo za pierwszym było już dość późno... ^^"
    Chcę takiego Mikaru, plz *^* (co z tego, że mentalnie sama jestem wampirem. XD) Te kłótnie takie prawdziwe... XDDDDD
    W sumie... nie wiem, co jeszcze napisać. Znaczy, wiem, ale jest tego za dużo... :| Nie chcę komentować bezsensownym zlepkiem słów ^^"
    ~Yune
    By the way... zdążyłam Cię już poinformować o tym, że zmieniłam z Yuna.miko na Yune (nie kojarzyć z tG, błagam...)? Skleroza nie boli... ^^"

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam to niesamowite opowiadanie kilka godzin. Nie umiem wyrazić swojego zachwytu. Chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak się cieszę że coś się tutaj pojawiło, nawet nie wiesz jak poprawiło mi to humor szczególnie że siedze w szpitalu. Kłótnie były genialne i cudowne. Uwielbiam :3 Takim domem i Mikaru sama bym nie pogardziła XD Chodź musze przyznać że od początku miałam takie dziwne uczucie że czytam coś co istoty ludzkie czesto tworzą. Czyli jest wampir, jest dziewczyna i tu on nie chce wprowadzać jej do swojego swiata bo to niebezpieczne, ona natomiast chce i naciska na to a jednocześnie płacze i czesto jest jak taka typowa rozchwiana dziewczyna co sama sobie nie poradzi, pozytywne jest w niej to że umie się kłócić, mieć swoje zdanie i nie zwiała przerażona jak się o wszystkim dowiedziała. Sama nie wiem jakie mam odczucia wobec tego, jestem rozdarta pomiędzy tym że mi się podobało a tym że to już trochę oklepane i zbyt częste jest aby wzbudzić większe emocje.

    OdpowiedzUsuń