Bo do nikogo bardziej nie pasują wampiry niż do Mikaru - nawet jeśli nie jestem ich zwolenniczką...
Słowem wstępu:
Tak, wiem, Halloween jeszcze nie ma, ale możecie uznać ten twór za swoiste preludium. 31 października zamierzam opublikować grę - trochę inną niż do tej pory. Niemniej nie obiecuję, że będzie ona jakoś w stu procentach pasjonująca, bo w ostatnim czasie jakoś tworzę same kity... (przypadek? Nie sądzę - zbieżność z moim nickiem...) Zaczęłam pisać maga-shota, ale jak na razie udało mi się jedynie stworzyć 17 stron czystego gówna... Serio, jeszcze nigdy w życiu chyba nie napisałam takiego bezsensownego, niekończącego się zlepku słów, który w dodatku jest kompletnie bez charakteru, jakiś takiś rozmemłany i rozciapciany... (naprawdę, adekwatne epitety)
Niemniej coś tam próbuję... Ale nie będę się nad tym zbyt długo rozwodzić. Więcej informacji zamieszczę w ogłoszeniach parafialnych po Halloween - przedstawię kilka nowych pomysłów i oddam je pod wasz osąd.
Bez dalszego przeciągania:
Opowiadanie Halloweenowe
Tytuł: „Chłopak z sąsiedztwa”
Paring: Mikaru (DIO, Black Line, G.L.A.M.S.)
x reader
Typ: opowiadanie
Halloweenowe
Gatunek: romans,
fantasy
Beta: -
Ostrzeżenia: „dziwna”
narracja – inna niż zawsze; poza tym infantylność fabuły (lub jej brak) bije po
oczach, za co bardzo przepraszam =.=’’ Tekst
nie zawiera żadnej wartości literackiej – ot takie ścierwo do poczytania na
kibelku lub u cioci na imieninach… x.x’’ Swoją drogą, jeśli zamierzacie czytać to w toalecie, to polecam raczej wybrać ten tekst w chwili borykania się z obstrukcją ze względu na jego długość. Jak zwykle w ostatnim czasie starałam
się upchnąć nadmiar pomysłów w krótkim tekście T_T Osobiście uważam, że może
nie byłaby to znowu taka tragedia, gdybym rozwinęła to do formy opowiadania
publikowanego w częściach… ;_; Niemniej endżoj… (?)
Utrzymywanie dobrych kontaktów z sąsiadami czasem
nie wychodzi na zdrowie – szczególnie, kiedy twoi rodzice wysługują się właśnie
tobą, swoim jedynym dzieckiem do tegoż okropnego zadania. Nieraz już wypełniałaś
drobne przysługi dla starszej sąsiadki w zamian za soczystego buziaka, który
znaczył krwistoczerwoną szminką twój policzek, psując tak pieczołowicie i w
pocie czoła rano wykonywany makijaż – w pocie czoła, bo przecież niełatwo jest
zjeść śniadanie, rozczesać włosy, spakować książki do plecaka i wykonać makijaż
jednocześnie, prawda? No właśnie; a ona to wszystko psuła…
Ale nie warto zbyt długo rozwodzić się na temat
przeszłości. Tym razem zostałaś jednak poproszona (czyt. była to ukryta groźba,
gdyż inaczej mogłabyś pożegnać się z kieszonkowym), aby zająć się małym
wnuczkiem starszej pani, który odwiedzał ją na Halloween. Brzdąc, rzecz jasna,
chciał zbierać cukierki, jednak babcia nie domagała na tyle, aby móc po nocy
chodzić sobie w tą i z powrotem po osiedlu, toteż właśnie ty zostałaś
oddelegowana do tego zadania.
Umówiłaś się z koleżankami, które posiadały młodsze
rodzeństwo, aby towarzyszyły ci podczas „zabawy w domokrążcę”. Razem
zgodziłyście się, że dzieciaki w grupie będą miały więcej frajdy, przez co
zajmą się nieco sobą. Dzięki temu z kolei wy, idąc na końcu tego niekoniecznie
dla wszystkich zabawnego „pochodu”, będziecie mogły przez chwilę w spokoju
porozmawiać.
Sama postanowiłaś się nie przebierać, jednak
postawiłaś na upiorny makijaż. W końcu było Halloween, prawda? I nie, nie był
on upiorny ze względu na tragiczne wykonanie w pośpiechu. Używając farb do
twarzy, wybieliłaś sobie jej część poniżej kości jarzmowych, którą następnie
umiejętnie ucharakteryzowałaś w taki sposób, aby przypominała trupią czaszkę.
Dzięki temu uzyskałaś efekt, który imitował maskę zasłaniającą większą część
twarzy. Górę – to znaczy oczy oraz czoło – pozostawiłaś nietknięte farbą,
pozostawiając w tych miejscach zwyczajny makijaż, jaki zwykłaś nosić w dni
powszednie.
Gotowa do wyjścia rzuciłaś zdawkowe „Wychodzę!”
rodzicom i odebrałaś malucha żądnego cukrów prostych. Spotkałaś się ze
znajomymi w umówionym miejscu i razem ruszyliście w mrok nocy… choć może po
głębszym zastanowieniu niekoniecznie nocy, gdyż przecież było zaledwie parę
minut po dziewiętnastej. Bądź co bądź miałyście pod swoją opieką dzieci, toteż
nie mogłyście przeginać z godziną. Modląc się w duchu, aby ten wieczór nie był
tak okropny, jak to sobie wyobraziłaś, zajęłaś się rozmową o zwykłych,
szkolnych sprawach.
Całe szczęście twoje modły zostały wysłuchane i
czas zleciał szybko. Nie obyło się oczywiście bez kilku wywrotek w wykonaniu
dzieci, zdartych dłoni czy porwanych rajstop, ale słuszna dawka słodyczy
niwelowała każdy ból i uciszała płacz. Nim zdążyłaś się zorientować, koleżanki
oświadczyły, że muszą wracać do domu, więc pożegnałyście się i ruszyłyście w
drogę powrotną. Pech (a może raczej rodzice) chciał, że mieszkałaś najdalej ze
wszystkich swoich znajomych, toteż miałaś kawałek drogi powrotnej do pokonania.
Spoglądałaś roześmiana na rozbieganego malca w stroju diabełka, podjadając od
czasu do czasu słodycze z torby. Zamyśliłaś się na moment, a ze słodkiego
letargu wyrwał cię dziecięcy głos:
- [twoje imię], chodźmy jeszcze tam! Tam jeszcze
nie zbieraliśmy cukierków! – zapiszczał z radości mały diabełek, wskazując
palcem alejkę, której w istocie jeszcze nie odwiedziliście. – Proszę, proszę,
zgódź się!
Wyciągnęłaś telefon z kieszeni, orientując się, że
dopiero co wybiła godzina dwudziesta pierwsza. Nie było jeszcze tak późno, a
poza tym byłaś już blisko domu. To zaledwie sąsiednia przecznica. W dodatku
ślepa i krótka uliczka, więc obejście jej nie powinno zabrać wam wiele czasu.
- Dobrze, chodźmy – zgodziłaś się bez przesadnego
entuzjazmu w głosie.
Chodziliście wspólnie od drzwi do drzwi, aż w końcu
stanęliście przed domem, który stał u szczytu uliczki, zwieńczając jej
zakończenie oraz będąc tym samym waszym ostatnim punktem docelowym. Z tego co
się orientowałaś ktoś nowy się tutaj wprowadził, ale nie miałaś jeszcze okazji
poznać nowego sąsiada (starsza pani była wystarczająco absorbująca). Zapukałaś
do drzwi, mając nadzieję, że w ich progu nie stanie kolejny upierdliwy emeryt
czy rencista.
Ku twojemu zaskoczeniu otworzył ci wysoki, młody
mężczyzna o długich jasnobrązowych włosach przetykanych blond pasmami, które
sięgały mu do połowy torsu. Jego włosy były asymetrycznie ścięte – nie wszystkie
były jednej długości, przez co te krótsze odbijały się od jego głowy, tworząc
wokół niej coś na kształt korony. Miał jasną, idealną, niepoznaczoną bliznami
czy przebarwieniami cerę. Cechował się osobliwą urodą o ostrych rysach twarzy –
twoją uwagę w szczególności zwróciły wydatne kości policzkowe, które były mocno
opięte przez skórę. Z tegoż powodu wyglądał jakby cały czas oczekiwał czegoś w
napięciu. Delikatnie zadzierał podbródek do góry, co zdradzało jego pewność
siebie, może nawet nonszalancję. Jego jasne oczy w ciemnej oprawie długich i
gęstych rzęs zdawały się być wręcz hipnotyzujące – przez ten kontrast wydawało
się, iż jego spojrzenie było jeszcze intensywniejsze i jeszcze bardziej
przeszywające. Nos miał o dość szerokiej
podstawie, ale wciąż zgrabny i niewielki. Zmarszczył go śmiesznie na twój
widok. Usta miał ładnie wykrojone, kształtne
- a pod ich lewym kącikiem lśniła srebrna kulka kolczyka.
Był dobrze zbudowany, co mogłaś bezbłędnie ocenić
nawet pomimo tego, że nosił luźną, białą koszulę. Nie umknęło twojej uwadze,
jak materiał opinał się na jego ramionach, a płaski, wyćwiczony brzuch sam
rzucał się w oczy.
- Słucham – odezwał się głębokim, niskim głosem, od
którego przeszły cię dreszcze.
- Cukierek albo psikus! – zawołał radośnie wnuk
twojej sąsiadki.
Mężczyzna zdziwiony oderwał od ciebie wzrok,
spuszczając go na dziecko plączące mu się pod nogami, które, jak się zdawało, w
pierwszym momencie po prostu przegapił. Nowy właściciel domu zafrasowany
podrapał się po karku.
- Niestety nie jestem przygotowany na odwiedziny
dzieci… Zapomniałem o tym całym Halloween… - mruknął pod nosem, a mały diabełek
w jednej chwili przybrał płaczliwy wyraz twarzy.
- Oj, no okaż trochę serca – prychnęłaś
niezadowolona. – Chyba nie doprowadzisz dziecka do płaczu? – spojrzałaś na
niego wymownie.
Szatyn posłał ci spojrzenie z ukosa. Po jego
postawie oraz bijącej od niego pewności siebie wnioskowałaś, że nie przywykł do
podobnego tonu, którym go potraktowałaś. To nie zwiastowało dobrego rozpoczęcia
znajomości, jednak w tym momencie bardziej istotnym dla ciebie faktem było to,
że gdybyś przyprowadziła zapłakanego malca do domu, mogłoby się to w
konsekwencji skończyć dla ciebie nawet gorzej niż gdybyś nie zabrała go na
Halloween wcale. A weź tu wytłumacz, że mały rozpłakał się nie z twojej winy, a
jakiegoś buca, który poskąpił mu paru zakamuflowanych na dnie szuflady na
„czarną godzinę” cukierków.
- Może coś jednak się znajdzie… - syknął,
zaciskając zęby i przesuwając się na bok, ustępując wam miejsca.
Niepewnie, trzymając chłopca za spoconą rączkę,
wkroczyłaś w odmęty nieznanego domostwa. Kiedy tylko przekroczyłaś próg,
zauważyłaś, że dom wewnątrz zdawał się być o wiele większy niż na zewnątrz – ta
różnica w pozornych wymiarach zrobiła na tobie niemałe wrażenie. Uznałaś
jednak, że to zasługa dobrego architekta, kiwając dla niego z uznaniem głową,
gdy kierowałaś się za właścicielem domu do kuchni.
Faktem, który nie umknął twojej uwadze i wydał ci
się dość dziwny, było to, iż pomimo tego, że mężczyzna rzekomo dopiero niedawno
się wprowadził, zdążył się już całkiem nieźle urządzić. Nie wyglądało na to,
jakby brakowało mu mebli czy jakiegokolwiek innego wyposażenia domowego.
Wszystko tu wyglądało na… niezbyt nowe, szczerze powiedziawszy. Nie oznaczało
to jednak, że odniosłaś wrażenie, jakoby szatyn odziedziczył meble po dziadku
czy starszej ciotce. W tym domu po prostu dało wyczuć się… zastój czasu. Nie
umiałaś tego inaczej wytłumaczyć. Każdy przedmiot zdawał się mieć swoje
wyznaczone, niemal odwieczne miejsce, z którego nieczęsto był podrywany. Kurz
pokrywający blat komody czy półki w regale raczej nakierowywał na myśl, że jest
tu już raczej stałym rezydentem niż dopiero co wprowadzającym się lokatorem.
Niemniej nie wygłosiłaś swoich pokręconych myśli na głos, dając prowadzić się
właścicielowi domu.
Zatrzymaliście się w obszernej kuchni. Mężczyzna
zaczął przeszukiwać torby i kartony, które zalegały na stole jadalnianym.
Przerzucał i odrzucał niepotrzebne przedmioty, mrucząc coś przy tym do siebie
pod nosem. Maluch z miną na kwintę wpatrywał się w niego szklistymi oczami, na
których dnie malowała się nadzieja na kolejną porcję łakoci.
W końcu udało się. Szatyn wydobył różowe pudełko w
białe kropki, przewiązane na czubku wstęgą, do której została przypięta
niewielka karteczka. Podał ci je bez słowa z kwaśnym wyrazem twarzy, a drugie,
niemal identyczne, twojemu podopiecznemu. Zaciekawiona otworzyłaś wieczko
pudełka, aby przekonać się, co jest w środku.
- Przecież to ręcznie robione czekoladki! –
zawołałaś. Spojrzałaś na dołączoną karteczkę, gdzie został umieszczony
wykaligrafowany napis. – „Dla Mikaru”? – przeczytałaś na głos. – Ktoś poświęcił
swój czas, włożył w to serce i postarał się, aby zrobić ci przyjemność, a ty od
tak oddajesz te czekoladki byle komu? – ściągnęłaś gniewnie brwi.
- Jeśli nazywasz sama siebie „byle kim”, to tak,
masz rację – uśmiechnął się cierpko. – Zresztą i tak nie zamierzałem ich jeść –
wzruszył ramionami. – Swoją drogą… nie jesteś już trochę za stara, żeby
przebierać się na Halloween? – wytknął ci, będąc poirytowanym tym, iż ty
zdążyłaś zwrócić mu uwagę już dwukrotnie.
- To tylko makijaż – burknęłaś w odpowiedzi,
odwracając się na pięcie i kierując do drzwi. – Co się mówi? – szturchnęłaś
chłopca, który zdążył już dopaść zawartość różowego pudełka.
- Dziękuję! – zawołał radośnie mały diabełek. – Do widzenia!
Dobranoc! – pomachał nowemu lokatorowi stojącemu w progu domu rączką, po której
spływała roztopiona czekolada.
- Dobranoc – odwróciłaś się przez ramię, aby
zobaczyć jak szatyn w geście pożegnania jedynie skinął ci głową i zamknął z
powrotem drzwi. Usłyszałaś charakterystyczny dźwięk przekręcanego klucza w
zamku.
Obrzuciłaś jeszcze raz spojrzeniem pudełko
czekoladek. Zwróciłaś szczególną uwagę na metkę z jego imieniem. „Niewdzięczny
z niego typ…” – przeszło ci przez myśl… jednak zaraz zorientowałaś się, że ty
też przecież dostałaś oddzielny prezent. Złapałaś się na myśli, że nie powinnaś
go przyjmować, gdyż w gruncie rzeczy w istocie jesteś za stara, żeby zbierać
słodycze w Halloween i w tym roku poszłaś tylko i wyłącznie jako opiekun. Powinnaś
była zaoponować w czas, jednak nie zorientowałaś się w owy czas. Czy nie
wyszłaś przez to na pazerną? W takim wypadku nie powinnaś osądzać i jego pod
kątem tego, co zrobił… jednak bądź co bądź dostałaś czekoladki, a zawsze jest
to powód do radości niżby do smutku. Zadowolona z tego, że ty też wyniosłaś z
tego wieczoru jakieś profity, wróciłaś do domu.
Odprowadziłaś chłopca do jego babci i wróciłaś do
swojego mieszkania. Oświadczyłaś rodzicom swój powrót głośnym „Jestem!”, a na
pytanie o to, jak było, odparłaś jak zwykle zdawkowo „Dobrze”, żeby zaraz potem
zniknąć za drzwiami swojego pokoju. Odetchnęłaś z ulgą, odstawiając pakunek z
biurko. Zmyłaś makijaż i wzięłaś szybki prysznic. Już w piżamie i w turbanie z
ręcznika na głowie usiadłaś przed komputerem. Włączyłaś piosenkę, na którą
miałaś dziś ochotę i zaczęłaś przeglądać swoje ulubione strony, zajadając
słodycze.
- Mm… Dobre… - mruknęłaś spoglądając na wyroby
czekoladowe. W oczy znów rzuciła ci się karteczka i napis na niej: „Dla
Mikaru”.
A więc twój nowy sąsiad to Mikaru…
***
Następnego dnia czekała cię szkoła. Zaczynałaś dość
późno lekcje, jednak nie oznaczało to, że nie mogłaś nie zaspać. Aby zdążyć na
czas postanowiłaś poświęcić śniadanie, gdyż niestety była to jedyna rzecz,
którą mogłaś pominąć – walka z niesfornymi włosami czy zadaniem domowym z
matematyki była ważniejsza. Obiecałaś sobie, że w ramach prowizorycznego
śniadania kupisz sobie coś po drodze. Całe szczęście nie mieszkałaś zbyt daleko
od szkoły, toteż kiedy się pospieszyłaś, mogłaś tam dotrzeć w dziesięć minut.
Orientując się, że dzięki twojemu skrajnemu pośpiechowi wciąż zostało ci w
zapasie pięć minut do dzwonka, wstąpiłaś do pobliskiego sklepu. Przemierzałaś
kolejne alejki ze słuchawkami w uszach, poszukując czegoś, na co mogłabyś mieć
w tej chwili ochotę. Utrzymywałaś przy tym nieustannie tempo żołnierskiego
marszu, gdyż bądź co bądź nie mogłaś nacieszyć się nadmiarem czasu wolnego.
Wtem pojawił się on – rogalik nadziewany czekoladą,
który wyglądał całkiem smacznie. Już miałaś sięgnąć po swoją zdobycz, kiedy
nagle wpadłaś na kogoś z impetem, aby następnie wylądować na podłodze.
- Uch… - wydusiłaś z siebie, wyciągając
jednocześnie jedną słuchawkę z ucha. – Przepraszam… - mruknęłaś, podnosząc
wzrok na swoją przeszkodę.
- No proszę, czyż to nie moja krnąbrna sąsiadka? –
Mikaru sarknął nad twoją głową. Niemniej jego cyniczne słowa nie przeszkodziły
mu w tym, aby wyciągnąć w twoim kierunku rękę w geście pomocy. – Zaspałaś? –
zgadywał, oceniając cię po wyglądzie. W odpowiedzi potraktowałaś go jedynie
miażdżącym spojrzeniem, choć z wielką chęcią całkiem możliwe, że miałaś ochotę,
aby twoja pięść zmiażdżyła jego nos. Wkurzający był z niego typ… Nie
zapowiadało się na to, jakoby mielibyście w najbliższym czasie paść sobie wzajemnie
w objęcia w wyrazie sympatii i uwielbienia. – Cóż… Właśnie dlatego nie powinno
się jeść słodyczy na wieczór; glukoza uderza do krwi i człowiek śpi jak zabity
– wzruszył ramionami, windując cię jednocześnie do pozycji stojącej; bo wbrew
wszystkiemu skorzystałaś z jego pomocy. Właściwie dlaczego miałabyś tego nie
zrobić? Niech się w końcu do czegoś przyda…
Bez słowa odwróciłaś się na pięcie i zamierzałaś
odmaszerować, zażenowana całą tą sytuacją. Na tę chwilę zapomniałaś nawet o
głodzie. Ten facet nie wyglądał na kogoś, kto szybko zapomina o cudzych
potknięciach – spodziewałaś się, że jeszcze wielokrotnie będzie ci wypominał tę
sytuację, toteż zamierzałaś jak najszybciej zakończyć to nieplanowane
spotkanie, aby nic więcej nie poszło już nie tak; aby nie miał się z czego
naśmiewać. Jego cyniczny półuśmieszek nie wróżył nic dobrego…
- Z tego, co mi się wydawało, sięgałaś właśnie po
to – przerzucił ci rękę przez ramię, podając rogalika zapakowanego w papierową
torbę.
- Dzięki – wymamrotałaś, kierując się w stronę kas.
Po dokonaniu płatności, zorientowałaś się, że przy
wejściu do sklepu stoją twoje koleżanki. Uśmiechnęłaś się do nich i pomachałaś,
kierując się w ich stronę oraz jednocześnie wgryzając się w swoje słodkie
śniadanie. Nim zdążyłaś wydusić z siebie jakiekolwiek powitania z pełnymi
ustami, jedna z twoich znajomych odezwała się:
- Znasz Mikaru?! – posłała ci zbolałe spojrzenie.
- Znam? – zdziwiłaś się. – Nie znam… -
odpowiedziałaś, przełykając kęs ciasta francuskiego. – To po prostu mój sąsiad
– wzruszyłaś ramionami. – Wprowadził się niedawno i…
- Pokażesz mi gdzie mieszka?! – przerwała ci ta sama
dziewczyna.
- Ty… - zająknęłaś się. – Lubisz go, prawda? –
starałaś się zabrzmieć neutralnie, choć, jak podejrzewałaś, zapewne nie udało
ci się nie skrzywić na te słowa.
- No… ja… ee… - dukała twoja rozmówczyni. – No tak…
- przyznała w końcu z wielkim rumieńcem na twarzy. – Nawet dałam mu
własnoręcznie zrobione czekoladki! I przyjął je! – wyznała w nagłym napadzie
odwagi. Widać było, że była dumna, z tego co zrobiła. Znając ją, pewnie długo
nosiła się z tym zamiarem, więc przełamanie się, w jej przypadku w istocie było
to prawdziwym powodem do dumy.
- Niech zgadnę… - westchnęłaś. – Zapakowałaś je w
różowe pudełko w białe kropki, zawinęłaś wstążką zawiązaną w kokardę z
przyczepioną karteczką z jego imieniem? – spojrzałaś na nią zażenowana.
- No… tak… - przytaknęła. – Ale właściwie skąd ty o
tym wiesz? – zdziwiła się.
- Nieważne – machnęłaś lekceważąco ręką. – Ej…
Właściwie mogłabyś mi upiec coś na urodziny? – zapytałaś znienacka. W sumie…
dobre były te czekoladki… Nawet nie podejrzewałaś, że jedna z twoich koleżanek
może mieć takie zdolności jeśli chodzi o wyroby cukiernicze… Oczywiście nie
zamierzałaś łamać jej serca i wyznawać bolesnej prawdy, że w gruncie rzeczy to
do ciebie trafiły czekoladki, ale nie oznaczało to, że nie zjadłabyś jeszcze
jednej porcji.
- Jasne… - zgodziła się niepewnie, spoglądając na
ciebie z rezerwą. Ty natomiast w tym samym czasie podążałaś spojrzeniem za
mężczyzną, który właśnie wyszedł ze sklepu, wyjął paczkę papierosów i wsunął
jednego między wargi. Machnął do ciebie ręką w oschłym i minimalistycznym
geście pożegnania, po czym odwrócił się i ruszył w swoją stronę. W tym samym
czasie usłyszałaś dzwonek szkolny, świadczący o tym, iż zajęcia właśnie się
rozpoczęły.
- Cholera… - mruknęłaś pod nosem, czym prędzej
biegnąc w stronę szkoły i chowając swoje niedokończone śniadanie do torby.
***
Dochodziła szósta. O tej porze ulice wciąż były
dość wyludnione, gdzieniegdzie tylko przewinęła się jakaś jednostka goniąca po
bułki do sklepu czy poranną gazetę; a wśród tej nielicznej grupy tkwiłaś ty -
zdyszana, zmarznięta, z roztrzepanymi włosami, torbą, z której wystawały
książki, rozpiętą kurtką i niedbale zarzuconym szalikiem pod szyją – goniąca na
złamanie karku do domu.
Wieczorem poszłaś do koleżanki, aby wspólnie z nią
przygotować ten przeklęty projekt do szkoły. Jednak nieszczęśliwie zmęczona
pracą usnęłaś i obudziłaś się dopiero nad ranem – a przecież obiecałaś, że
wrócisz przed dwudziestą trzecią! Spodziewałaś się, że tym razem taki wybryk
nie ujdzie ci na sucho… szczególnie, kiedy zapewne mama zdążyła już wypłakać
sobie oczy, a ojciec postawić w gotowości całe sąsiedztwo i tylko cud odwiódł
ich jeszcze od pomysłu dzwonienia na policję. W każdym razie miałaś nadzieję,
że jeszcze nie zadzwonili na policję…
Zdecydowałaś się skrócić sobie drogę i pójść przez
park. Myślałaś, że o tej porze będzie tu całkiem pusto, toteż zdziwiło cię, jak
wielu ludzi zdecydowało się wyjść na spacer z psem przed udaniem się do pracy.
Obrzucałaś każdego napotkanego czworonoga nieprzyjaznym spojrzeniem,
uświadamiając sobie, jak kłopotliwe są to zwierzęta. W duchu dziękowałaś mamie,
że zgodziła się tylko na rybki – ich przynajmniej nie trzeba było wyprowadzać…
Poranek był zimny. Zatoki bolały cię od wdychania
mroźnego powietrza, które torturowało twój układ oddechowy, ale także twarz,
która zarumieniła się od niego. Rzadka mgła wciąż unosiła się nad ziemią, która
zdawała się okręcać wokół starych, sękatych drzew. Ich liście zdążyły już
zmienić barwy, mieniąc się teraz wszystkimi kolorami ciepłej palety barw. Owe
suche liście leżące pod twoimi nogami szeleściły jakby w proteście, kiedy
stąpałaś po nich w szybkim kroku. Widok zaprawdę nostalgiczny i chwytający za
serce – z pewnością pokontemplowałabyś nad nim dłużej, gdyby nie ten drobny
fakt, iż gonił cię czas, a ponad to, jakby wszystkiego tego było mało, droga
wiodła pod górę. Ostatniej nocy postawiłaś jednak na szyk i elegancję niżby na
wygodę, przez co teraz wspinałaś się w botkach po stromym zboczu. Czułaś jak
podbicia twoich stóp kategorycznie protestują, stając w płomieniach rwącego
bólu.
W myślach już układałaś plan, co należało zrobić –
czy najpierw wskoczyć pod prysznic, czy zacząć się tłumaczyć? I jak skrócić
tyradę przewrażliwionych rodziców do minimum? W końcu był środek tygodnia, a ty
musiałaś się oporządzić i biec do szkoły.
Znowu.
Pewnie znowu spóźniona.
Westchnęłaś ciężko, starając się utrzymywać szybkie,
marszowe tempo, mimo iż nogi odmawiały ci posłuszeństwa i poruszały się coraz
wolniej wbrew twojej woli. Nagle stanęłaś jak wryta, wyrwana z rozmyślań głośnym
warczeniem.
Z gęstwiny nieopodal drogi, którą się kierowałaś,
wychylił się wielki, czarny, ociekający śliną psi pysk. Małe, groźne,
przekrwione oczy spojrzały na ciebie wyzywająco, a potężne szczęki kłapnęły
głośno, kiedy psisko zaczęło na ciebie szczekać, jeżąc sierść na karku.
Cudnie.
Po prostu lepiej być nie mogło…
Powoli, ostrożnie, uważając, aby nie stracić
równowagi ze względu na kąt nachylenia podłoża, zaczęłaś się cofać. Nie miałaś
dokąd uciec, a i nie widziałaś w pobliżu nikogo, kogo mogłabyś poprosić o
pomoc. Co więcej eleganckie buty nie nadawały się do popisowych ucieczek wśród
drzew. Nigdy nie byłaś typem Usaina Bolta, toteż poważnie wątpiłaś czy udałoby
ci się uciec przed zwierzęciem nawet w najlepszych butach sportowych. Nie
chciałaś krzyczeć, gdyż podejrzewałaś, że to mogłoby tylko sprowokować psa do
ataku. Zresztą i tak nie wierzyłaś, że ktoś zdążyłby przybiec na czas, aby ci
pomóc, gdybyś narobiła hałasu – no i na sam koniec warto dodać, że czułaś jak
zbiera ci się gula w gardle ze strachu, która uniemożliwia ci nawet
przełknięcie śliny, a co dopiero darcie się w niebogłosy.
Czworonóg nie miał jednak takich dylematów jak ty.
Zniecierpliwiony całą tą sytuacją, nie czekając na żadną prowokację z twojej
strony, po prostu ruszył biegiem przed siebie. Zmrożona strachem jedyne, co
mogłaś w tej chwili zrobić, to zamknąć oczy.
Wtem nagle poczułaś, jak coś podrywa cię do góry, a
chwilę potem dało się słyszeć skowyt zwierzęcia. Niepewnie otworzyłaś oczy,
orientując się, że ktoś wziął cię na ręce, a pies leżał teraz na boku nieopodal
krzewów, z których ówcześnie się wydostał, w pozie, która wskazywała na to,
jakby coś go odepchnęło.
Spojrzałaś na swojego wybawcę. Zdziwiona
odnotowałaś, że był nim nikt inny jak Mikaru. Byłaś tak zszokowana, że aż
niezdolna wydusić z siebie nawet pojedynczej monosylaby. W obecnej chwili
mogłaś jedynie wpatrywać się w niego oczami wielkimi niczym spodki wchodzące w
zastawę uciążliwej, starszej sąsiadki.
- Och, tu jesteś psino! – spomiędzy drzew wyłonił
się jakiś mężczyzna.
- „Psino”? – prychnął szatyn, marszcząc groźnie
brwi. – Ta twoja „psina” zaatakowała tę dziewczynę i mało jej nie ugryzła! –
huknął. – To nie jest jakiś tam malutki piesek; powinieneś go pilnować,
imbecylu! – chłopak w końcu postawił cię na wciąż drżące ze strachu nogi. Dla
bezpieczeństwa chwyciłaś się jego rękawa, aby nie upaść. – Jeśli bierzesz pod
opiekę niebezpiecznego psa, to bądź też gotów wziąć za niego odpowiedzialność!
Zainwestuj w jakąś smycz i kaganiec, a nie pozwalasz temu bydlęciu latać, gdzie
mu się podoba! To nie jest twoja prywatna posesja! – sapnął poirytowany.
Właściciel psa zbladł po nagłym napadzie złości
twojego nowego sąsiada. Zbesztany, skulił się jakby w sobie. Złapał psa za
obrożę i pociągnął go w swoją stronę.
- Przepraszam… - wydusił z siebie cicho, po czym
odszedł wraz ze swoim pupilem w zupełnie inną stronę niż wasza dwójka.
- Dzięki… - wysiliłaś się jedynie na skromne
podziękowanie, wciąż analizując całe zajście.
- Nie ma sprawy – odparł nonszalancko, wyciągając
paczkę papierosów i odpalając jednego.
- Ale… - zająknęłaś się. – Właściwie jak ty tu…
Byłeś gdzieś w pobliżu? – zapytałaś w końcu.
- Mniej więcej – odparł wymijająco.
- Co robisz o tej porze w parku? – zaciekawiłaś
się. – Z tego, co mi się wydaje to raczej nie masz psa – przypomniałaś sobie,
że w jego domu nie zauważyłaś śladów obecności żadnego zwierzęcia; żadnej
miski, kojca czy w końcu jakiś zabawek, śladów sierści…
- Bo nie mam – wzruszył ramionami. – Wyszedłem się
przejść na spacer.
- O piątej nad ranem? – popatrzyłaś na niego z
niedowierzaniem.
- A dlaczego by nie? – rozłożył ręce. – Choć
szczerze powiedziawszy myślałem, że nie zastanę tu takiego tłoku… - westchnął.
– Swoją drogą mógłbym zapytać cię o to samo; co robisz o piątej nad ranem w
parku? – uśmiechnął się krzywo. – Wracasz z imprezy?
- A wyglądam na taką, co właśnie wraca z imprezy? –
wskazałaś wymownie na swoją torbę, z której wystawały pomoce naukowe.
- Cóż… Jeśli mam być szczery, to nie wyglądasz na
wypoczętą ani rześką czy w końcu nawet odświeżoną… toteż tak, wyglądasz na
taką, która wczoraj trochę zbyt długo balowała – skwitował kwaśno.
- Jasne, i zabrałam na tę ową „imprezę” – na to
słowo przewróciłaś oczyma – przykładowe arkusze maturalne i repetytorium z
matmy, żeby zajmować się planimetrią, kombinatoryką, geometrią na płaszczyźnie
kartezjańskiej czy w końcu stereometrią popijając jednocześnie przy tym drinki
z palemką, a co! – prychnęłaś. – Razem z koleżanką pracowałam nad projektem do
późna – wytłumaczyłaś się.
- Pewnie – przytaknął, a szelmowski uśmiech wciąż
nie chciał spełznąć mu z twarzy. – Takie tłumaczenia zachowaj dla rodziców –
zaśmiał się pod nosem. – „Zabezpieczenie” w postaci książek, żeby potem móc
bronić się argumentem, typu: „No przecież my się tylko uczyłyśmy!” – próbował
cię parodiować – to klasyk, ale całkiem skuteczny – ukazał zęby w głębokim
uśmiechu.
Już chciałaś mu odpowiedzieć, zacząć się wykłócać i
tłumaczyć, ale uznałaś, że to bez sensu. Ten facet w końcu był dla ciebie z
grubsza nieznajomym… Owszem, przed chwilą ci pomógł, jednak to nie zmieniało
faktu, że wciąż był obcym, który nijak nie musiał ingerować w twoje życie
prywatne. I tak już wystarczająco zmarnowałaś swojego cennego czasu na tego
typa.
- Nieważne – odwróciłaś się na pięcie, wznawiając
swoją drogę powrotną do domu. – Myśl, co chcesz – fuknęłaś. W odpowiedzi
usłyszałaś za sobą tłumiony śmiech. Nie zdążyłaś zrobić nawet kilku kroków,
kiedy do twoich uszu dotarł znajomy dźwięk kroczenia. – Czemu za mną idziesz?!
– zirytowałaś się, odwracając jednocześnie przez ramię, aby na niego spojrzeć.
- Idę do domu – wzruszył ramionami. Kąciki ust
drgały mu w wyrazie hamowanego uśmiechu. Widać miał niezły ubaw… w
przeciwieństwie do ciebie. Twój nowy sąsiad zaczynał ci działać na nerwy…
- Akurat w tym czasie co ja? – wywróciłaś oczyma. –
Czyż nie przyszedłeś tutaj sobie pospacerować? – wytknęłaś mu.
- Już skończyłem – odparł lakonicznie.
- Wiesz… mógłbyś chociaż wybrać inną drogę – zmrużyłaś
groźnie oczy, taksując go nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Och, rozumiem… to teraz tak się dziękuje za pomoc
damie w opałach? – skrzywił się.
- Co?... Przecież już podziękowałam! – zgrzytnęłaś
zębami. – To, że mi pomogłeś, nie upoważnia cię do łażenia za mną!
- Nie łażę za tobą – zmarszczył nos w ten śmieszny,
charakterystyczny dla siebie sposób. – Po prostu mieszkam w sąsiedztwie, więc
to chyba oczywiste, że wybieramy zbieżne drogi – podniósł jedną brew w wyrazie
nonszalancji. – Poza tym przestań się już boczyć i awanturować – skarcił cię. –
I przyspiesz trochę – nagle jakimś cudem wyminął cię. – Nie zamierzam zwalniać
tylko ze względu na twoje niewygodne buty – ruszył przed siebie sprężystym
krokiem, w istocie nie czekając na ciebie.
***
Właśnie czekałaś na autobus, który spóźniał się już
ponad dziesięć minut. Postanowiłaś zrobić małe zakupy, jednak niestety w
trakcie twojego pobytu w centrum handlowym nieprzychylnym siłom natury nagle
zachciało się padać. Stałaś więc na tym obskurnym przystanku zaśmieconym przez
opakowania po jedzeniu na wynos z pobliskiej restauracji fast foodu i czekałaś.
W dodatku jakby tego wszystkiego było mało, twoi rodzice pojechali spotkać się
ze znajomymi, toteż nie mogłaś po nich zadzwonić i dzisiejszą noc miałaś
spędzić sama. Byłaś przemokniętą, zmarznięta i głodna – a kiedy pomyślałaś, że
w domu jeszcze nie ma nic gotowego i będziesz musiała przyrządzić obiad (a może
już właściwie kolację, gdyż była już późna pora) od zera, nie mogłaś
powstrzymać się od zrobienia kwaśnej miny.
Wtem na zatoczce dla autobusów zatrzymał się
samochód – dobrze znane ci auto. Przyciemniana szyba od strony kierowcy opadła,
ukazując za kierownicą nikogo innego jak Mikaru.
- Podwieźć cię? – zapytał. – Zapowiada się na
niezłą ulewę…
- Coś często w ostatnim czasie się spotykamy, nie?
– zauważyłaś dość kwaśno, choć wcale nie miałaś zamiaru, aby twój ton zabrzmiał
AŻ tak krytycznie. – Jeszcze trochę i pomyślę, że mnie śledzisz – uśmiechnęłaś
się krzywo.
- Jasne, bo ja nie mam nic lepszego do roboty – zaśmiał
się. – To jak? Wsiadasz?
Obrzuciłaś spojrzeniem jezdnię. Niestety, autobusu
wciąż nie było ani widu, ani słuchu, toteż wychodziło na to, iż jedynym
racjonalnym rozwiązaniem, które ci pozostało, było skorzystanie z propozycji
szatyna. Niekoniecznie za nim przepadałaś, ale z dwojga złego wolałaś już chyba
jego towarzystwo niż kwitnięcie na deszczu w oczekiwaniu na spóźniającą się
komunikację miejską.
- Dobra… - westchnęłaś w końcu, prowizorycznie
narzucając na głowę i tak już mokry kaptur bluzy, obiegając auto dookoła i
zajmując miejsce pasażera z przodu. – Znów muszę ci dziękować, co? – spojrzałaś
na jego profil.
- Wiesz, możesz nie dziękować – wzruszył ramionami
– ale wtedy nie będę ci też pomagał. Wybór należy do ciebie – odparł obojętnie.
- Daj spokój, przecież nie mówiłam poważnie –
sprostowałaś, widząc, że w jakiś sposób twoje słowa go dotknęły. – Przecież
wiesz, że jestem ci wdzięczna za pomoc – zauważyłaś, że po tych słowach jego
kąciki ust lekko drgnęły.
Jechaliście w ciszy. Od czasu do czasu spoglądałaś na
chłopaka, na jego skupione na drodze oczy, na jego rękę, która instynktownie
odnajdywała drążek zmiany biegów. Uświadomiłaś sobie… że jakby tak się nad tym
głębiej zastanowić, to Mikaru wcale nie był aż taki zły. Nie no, owszem, był
arogancki i miał dość specyficzne poczucie humoru, ale w gruncie rzeczy nie był
szkodliwy – nawet przeciwnie, pomocny. Często na siebie przypadkiem wpadaliście,
a przy każdym waszym spotkaniu wywiązywała się mini-kłótnia, która w sumie…
kłótnią do końca nie była. Można to było nazwać taką przepychanką słowną z
wyraźną nutą cynizmu. Cóż… po chwili rozmyślania nad tym zrozumiałaś, że
brakowałoby ci tego, gdyby ta drobna część twojej codzienności nagle zniknęła.
W sumie to było nawet… zabawne.
Szatyn był zupełnie inny od reszty twoich
znajomych. Czasem bywał wręcz bezczelny, rzadko mówił coś wprost i nawet
komplementu nie potrafił wyrazić bez krzty jadu. Zdecydowanie nie był typem
człowieka, z którym mogłabyś porozmawiać o swoich problemach (gdyż zapewne po
prostu by cię wyśmiał), ale w jakiś niezrozumiały sposób nawet go lubiłaś.
Uświadomiłaś sobie, iż całkiem możliwe było to, że próbowałaś sobie wmówić, że
nie przepadasz za jego towarzystwem. Podejrzewałaś, że cały sekret tego, co cię
w nim przyciągało leżał w tym, że był tak zupełnie innych od reszty ludzi,
których znałaś. Rozmowa z nim była pewnym sposobem na rozładowanie stresu,
dzięki czemu mniej piekliłaś się w domu czy w szkole.
No i… Mikaru był całkiem przystojny…
Nie, stop! Twoje myśli zaczęły zbaczać na złe tory!
Całe szczęście w tym samym czasie samochód zatrzymał się, gdyż właśnie
dojechaliście pod dom chłopaka. Potrząsnęłaś głową, odrzucając od siebie zbędne
myśli.
- Wejdziesz do środka? – zaproponował. – Jesteś
całkiem przemoczona - zauważył.
- Nie, dzięki – odgarnęłaś mokre włosy, które
wpadały ci do oczu. – Raczej będę się zbierać do domu. Moich rodziców nie ma i
zanim się jeszcze ze wszystkim oporządzę, to minie trochę czasu i…
- Skoro nie ma twoich rodziców, to tym bardziej nie
masz powodu, aby się spieszyć – wszedł ci w słowo.
Spojrzałaś na niego zdziwiona. Nie wiedziałaś, jak
masz odczytać tę wypowiedź. Czyżby nalegał, abyś spędziła z nim jeszcze trochę
czasu? Zszokowana tą myślą, skierowałaś się za nim do jego domu, nawet nie
bardzo będąc świadomą tego, co robisz. Prawdopodobnie uległaś sile sugestii…
Po przekroczeniu progu domu, od razu poczułaś jak
otula cię ciepłe powietrze, przez co aż zadrżałaś z przyjemności, jednocześnie
dobitniej czując jak bardzo przemarzłaś. To utwierdziło cię w przekonaniu, iż jednak
dobrze zrobiłaś, decydując się na wstąpienie do Mikaru.
- Głodna? – zapytał.
- Bardzo – odparłaś, ściągając buty w przedpokoju.
Mężczyzna ruszył do kuchni, a ty zostałaś w hallu,
rozglądając się. Wcześniej nie miałaś okazji przyjrzeć się dokładniej jego
azylowi. Skierowałaś się w przeciwnym kierunku do szatyna, trafiając do
obszernego salonu. To, co cię zdziwiło to, to że nie było tu telewizora. Na
środku pomieszczenia stała sofa w staroświeckim stylu oraz dwa fotele, między
którymi została ustawiona niska ława. Na niej z kolei zalegała pusta już filiżanka
po kawie. Pod twoimi nogami rozciągał się czerwony dywan przetykany złotą
nicią, która układała się w fikuśne wzory. Pod ścianą stała obszerna
biblioteczka, zapełniona opasłymi tomiszczami o pięknie zdobionych grzbietach.
Obok niej znajdywało się ciężkie, masywne biurko wykonane z ciemnego drewna,
zawalone różnymi papierami i kolejnymi książkami. Stała na niej również lampa o
kloszu zdobionym kolorowymi szkiełkami.
- Proszę – za twoimi plecami nagle pojawił się
właściciel przybytku, przyprawiając cię przy tym niemal o zawał serca.
Odwróciłaś się powoli w jego kierunku, przyjmując kubek z gorącą herbatą. – Dam
ci jakieś suche ubrania i ręcznik – oświadczył, wycofując się do hallu, a
następnie kierując swoje kroki na schody. Wiedziona instynktem podążyłaś za
nim.
Ze zdziwieniem odkryłaś, co ci wcześniej umknęło,
że schody nie były tak jak w większości domów drewniane, a kamienne.
Zastanawiałaś się, ileż też mogło kosztować ich wykonanie…
Znalazłaś się na piętrze. Podążając za szatynem,
weszłaś do sypialni. W centralnej części pokoju mieściło się ogromne łoże
zasłane bordową, atłasową pościelą. Po jego obu stronach stały szafki nocne.
Jedna z nich była widocznie używana, gdyż na jej blacie również zalegały jakieś
papiery i książki, oraz lampka, podczas gdy druga pozostawała pusta, zbierając
jedynie kurz. Mikaru podszedł do dużej szafy wnękowej, której przesuwane,
ciemne drzwi ukazywały jego odbicie w swojej polerowanej tafli i rozsunął je.
- Możesz się tu przebrać – oznajmił, podając ci
rzeczy na zmianę i ręcznik; tak jak zapowiedział wcześniej. – Mokre ubrania
rozwieś w łazience. Będę czekał na ciebie w kuchni – zakomunikował i wyszedł,
zostawiając cię samą oraz przymykając drzwi, abyś czuła się swobodniej podczas
przebierania.
Zrzuciłaś z siebie przemoknięte łachy i względnie
osuszyłaś ciało, naciągając na siebie użyczone ubrania. Chłopak dał ci jeden ze
swoich t-shirtów, który, rzecz jasna, był na ciebie za duży, przez co sięgał ci
do połowy uda oraz dresy, które podobnie jak i koszulka nie pasowały ci
rozmiarowo. Orientując się, że spodnie nie mają paska ściągającego, przez co
nie mogłaś ich zwężyć, doszłaś do wniosku, że będą cały czas z ciebie spadać i
będziesz skazana na nieustanne poprawianie ich lub trzymanie w ręku nadmiaru
materiału, co jednak ci się nie uśmiechało. W końcu zdecydowałaś się z nich
zrezygnować, uznając, iż koszulka jest na tyle długa, że właściwie mogłaby ci
robić za koszulę nocną i zakrywa to, co zakrywać powinna, toteż nie musiałaś
użerać się z innymi częściami garderoby.
Zebrałaś swoje mokre rzeczy i rozwiesiłaś je w
łazience na grzejniku na ręczniki. Pozwoliłaś sobie użyczyć szczotkę do włosów,
ujarzmiając niesforne, wciąż wilgotne kosmyki. Po tym wszystkim wróciłaś na dół
do właściciela domu, który właśnie nakładał coś smakowicie pachnącego na
talerze.
- Pomóc ci? – zapytałaś, stając za jego plecami.
- Weź sztućce – polecił. – Pierwsza szuflada od
góry – poinstruował cię, chwytając pierwszy talerz i przenosząc go ostrożnie na
stół, tak, aby jego zawartość przypadkiem nie wylądowała na podłodze. – No
proszę… - rzucił zaczepnym tonem, obrzucając cię spojrzeniem. Nie musiał mówić
nic więcej; doskonale wiedziałaś już, o co mu chodziło. Dobrze, że przynajmniej
powstrzymał się od gwizdnięcia, gdyż inaczej mogłoby to skończyć się dla niego
źle.
- Spodnie były za luźne w pasie – odparłaś
niewzruszona, zajmując jedno z miejsc przy stole.
- Może to i lepiej – zaśmiał się. Pod naciskiem
twojego miażdżącego spojrzenia roześmiał się tylko jeszcze głośniej. Zamilkł
jednak dość szybko, kiedy tylko zasiadł wraz z tobą do stołu. Skusiłaś się na
pierwszy kęs, orientując się szybko, że chłopak był naprawdę niezłym kucharzem.
Z lekkim zdziwieniem zauważyłaś też, że szatyn zamiast zająć się swoim
posiłkiem, wpatruje się w ciebie intensywnie.
- Naprawdę pyszne – pochwaliłaś jego kuchnię, będąc
pewną, że oczekuje uwielbienia z twojej strony. Niemniej tym razem rzeczywiście
w pełni na nie zasłużył.
- Cieszę się, że ci smakuje – uśmiechnął się i w
końcu skupił się na zawartości swojego talerza. – Miło czasem wspólnie z kimś
zjeść… - mruknął.
Niby była to tylko luźna uwaga, która w gruncie
rzeczy nie wyrażała niczego specjalnego, jednak od razu wyłapałaś w niej tę tęskną
nutę. Zdałaś sobie sprawę, że mieszkanie w pojedynkę w tak wielkim domu mogło
potęgować uczucie samotności, toteż właśnie dla tego powodu nawet wspólny
obiad, który wydaje się przecież niczym specjalnym, był powodem do radości dla
kogoś takiego jak Mikaru.
Czyżby był samotny? Może to właśnie dlatego tak
bardzo nie chciał, abyś już odchodziła, zaczepiał cię, prowokował… Chciał
otworzyć do kogoś usta, porozmawiać, pośmiać się, gdyż w końcu kiedy wracał do
domu, nie miał ku temu możliwości. Może dlatego nawet przywiózł cię od razu pod
swój dom, a nie wysadził pod twoim blokiem; bądź co bądź było to blisko, ale
jednak lało jak z cebra, a parę kroków w takiej ulewie robiło znaczną różnicę.
Może… może od początku to zaplanował?...
A może po prostu zbyt dużo myślisz?
- Jednak nie smakuje? – zagadnął, widząc, że
przestałaś jeść.
- Nie, nie o to chodzi – otrząsnęłaś się z letargu.
– Właściwie… nic o tobie nie wiem… - uświadomiłaś sobie. – Kim ty jesteś? –
zapytałaś. Na to pytanie spojrzał na ciebie zdziwiony, marszcząc brwi w
niezrozumieniu. – Z zawodu, rzecz jasna – sprostowałaś.
- Ach… o to ci chodzi – uśmiechnął się, a na jego
twarzy odmalował się wyraz ulgi. – Jestem… - zaciął się – pisarzem – odparł w
końcu, jednak ta odpowiedź była tak niepewna, iż wzbudziła u ciebie
podejrzliwość.
- Doprawdy? W takim razie może pokażesz mi jakąś
swoją książkę? – drążyłaś temat.
- Raczej nie… - mruknął, wbijając spojrzenie w
talerz.
- Dlaczego? – nie ustępowałaś. – Co właściwie
piszesz? Powieści?
- Właściwie… - zająknął się. – Nie do końca… -
wyglądał jakby na bieżąco szukał jakiejś wymówki. – Piszę teksty piosenek –
dodał w końcu. – Więc tak praktycznie to jestem bardziej tekściarzem. Jako
pisarz jestem tylko amatorem – wyznał w końcu.
- Och, rozumiem… - pokiwałaś głową. – I jako tekściarza
i pisarza-amatora stać cię na taki dom? – wbiłaś w niego przeszywające
spojrzenie.
- Insynuujesz mi coś? – podniósł jedną brew.
- Nie, ależ skąd – uniosłaś ręce w obronnym geście.
– Jedynie mówię, że wybrałeś sobie całkiem niezłe lokum i ładnie się tu
urządziłeś – uśmiechnęłaś się pięknie.
- Ach tak… - mruknął. – W takim razie dziękuję…
Przez chwilę kontynuowaliście posiłek w ciszy.
- Kręcisz – odezwałaś się w końcu, nie mogąc
wytrzymać tego napięcia. – Nie jesteś tekściarzem ani pisarzem, prawda? –
spojrzałaś na niego wyczekująco. – Czy to aż taka wielka tajemnica, że nie
możesz mi powiedzieć, czym się tak naprawdę zajmujesz?
- Nie wiem, o czym mówisz – próbował się wymigać. –
Powiedziałem ci przecież, że jestem tekściarzem. Po co miałbym kłamać; w
dodatku przed tobą? – uśmiechnął się pobłażliwie. – Z tego, co mi wiadomo, to
nie jesteś żadnym poborcą podatkowym czy kimś w tym rodzaju, więc nie mam
żadnego powodu, aby cię oszukiwać – odłożył sztućce z brzdękiem po skończonym
posiłku.
- Oczywiście… - zgodziłaś się, choć w gruncie
rzeczy i tak wiedziałaś swoje.
Pomogłaś chłopakowi posprzątać po obiedzie. W
ramach deseru zostałaś uraczona kubkiem gorącej czekolady z bitą śmietaną, na
której widok uśmiech sam zagościł na twojej twarzy, a ręce bez udziału twojej
woli wyciągnęły się po słodkości.
- Rozpieszczasz mnie – zaśmiałaś się.
- Idź do salonu. Zaraz do ciebie dołączę – odparł z
uśmiechem.
Zrobiłaś, jak kazał. Usiadłaś na sofie, podkulając
nogi pod brodę i rozkoszując się słodkim napojem. W tym momencie dopadło cię
całe zmęczenie. Mikaru krzątał się wciąż po kuchni, co mogłaś wywnioskować po
odgłosach. Zajęło mu to trochę czasu – w każdym razie na tyle, że zdążyłaś w
owym czasie dopić swoją czekoladę i ułożyć się wygodnie na kanapie. Powieki
zaczęły strasznie ci ciążyć… obiecałaś sobie, że przymkniesz oczy tylko na
moment…
- No proszę… - usłyszałaś nad głową ciche
westchnięcie, a potem ręce wsuwające się pod twoje plecy i ugięte kolana.
Zostałaś poderwana ze swojego ciepłego miejsca, co wyrwało cię z niespokojnej
drzemki. Odruchowo chroniąc się przed upadkiem próbowałaś zacisnąć na czymś
ręce, aż w końcu te znalazły na czymś oparcie. Otworzyłaś zaspane oczy, chcąc
zorientować się, co się właściwie z tobą dzieje. – Cii, spokojnie – usłyszałaś
uspakajający głos chłopaka – zaniosę cię do łóżka – wyjaśnił. Słysząc te słowa,
rozluźniłaś się, pozwalając swojej ręce bezwładnie zsunąć się po piersi
chłopaka, na której jeszcze chwilę temu kurczowo się zaciskała. Czując błogie
ciepło bijące od jego ciała, ponownie zamknęłaś oczy w poczuciu bezpieczeństwa
i tym razem zasnęłaś już snem sprawiedliwego.
***
Siedziałaś na ławce na korytarzu ze słuchawkami
wciśniętymi w uszy. Jak się okazało jeden z nauczycieli był chory, toteż twojej
klasie odwołano ostatnią lekcję, jednak ciebie nie upoważniało to do pójścia do
domu. W ramach kary za notoryczne spóźnienia, która zdarzały ci się w ostatnim
czasie, musiałaś zostać po lekcjach.
Westchnęłaś ciężko. Nie irytowałaś się ani wizją
bezproduktywnego czekania czterdziestu pięciu minut ani karnych prac, które
zapewne będą polegały na układaniu książek w bibliotece czy przygotowaniu
gazetki tematycznej. W normalnej sytuacji zapewne przeklinałabyś już na czym
świat stoi, jednak – no właśnie – nie znajdywałaś się w normalnej sytuacji.
Byłaś zbyt zajęta myślami dotyczącymi innego
problemu, toteż dlatego sprawy szkolne schodziły na dalszy plan. Oczywiście
przedmiotem twoich rozmyślań był nikt inny jak Mikaru. Odkąd tylko wypadłaś
niczym rażona piorunem z jego domu, biegiem wpadając do własnego mieszkania, do
którego, notabene, udało ci się dotrzeć zaledwie chwilę przed rodzicami, nie
mogłaś przestać myśleć o wydarzeniach poprzedniego wieczora. Oczywiście do
niczego między wami nie doszło! Co to, to nie!... po prostu… zauważyłaś, jak
ten chłopak się zmieniał; jak powoli otwierał się na ciebie. Wasza relacja,
która z początku opierała się jedynie na serii przypadkowych spotkań, stawała
się coraz silniejsza, stabilniejsza. Przestaliście być dla siebie nic
nieznaczącymi osobami trzecimi, nieznajomymi… ale kim w takim razie byliście
dla siebie nawzajem w tej chwili? Przyjaciółmi? Nie, to za duże słowo…
Znajomymi? To z kolei trochę za mało… Kolegami? No też nie tak do końca…
szczególnie, kiedy uwzględniło się, że uczucia, jakie zaczęłaś do niego żywić,
prawdopodobnie nie dało się już skwalifikować jako te stricte należące do
strefy przyjacielskiej.
Przyłapywałaś się na tym, iż w ostatnim czasie
zdarzało ci się „ciut” za daleko wybiegać wyobraźnią, jeśli chodziło o szatyna.
Ale co zrobić? Wasze stosunki ostatnio znacznie się polepszyły, a ponad to on
naprawdę był przystojny… i taki… charyzmatyczny? To chyba pasujące słowo. W
każdym razie było coś takiego w tym jego aroganckim zachowaniu, co przyznałaś
ze zgrozą, podobało ci się coraz bardziej.
Sytuację dodatkowo utrudniał fakt, że wciąż miałaś
na sobie jego koszulkę. W pośpiechu rano zgarnęłaś z łazienki jedynie spodnie i
bluzę, gnając do domu na złamanie karku. Oficjalna wersja brzmiała, iż szykując
się ponownie do swojej „ulubionej” instytucji publicznej nie miałaś czasu jej
zmienić, jednak jak było naprawdę, wiedziałaś tylko ty. Gniotłaś w dłoniach
materiał dolnej krawędzi bluzki, wpatrując się w niego tak, jakby to on był
winny całemu temu zamieszaniu, które powstało w twojej głowie. Widok i
świadomość, że wciąż masz na sobie ubranie, które należało do chłopaka
przypominało ci o świeżości i intensywności wydarzeń ostatniego dnia – zupełnie
tak, jakby wciąż się rozgrywały w obecnej chwili…
Czy to była miłość? Nie, zdecydowanie nie. To
chociaż może zauroczenie albo zwyczajnie pociągał cię fizycznie? Tak, to już
chyba prędzej to drugie…
Wymierzyłaś sobie mentalnego policzka za podobne
myślenie. Do cholery, przecież jeszcze nie tak dawno temu wyśmiałaś swoją
koleżankę za domniemane uczucia, jakie żywiła względem twojego nowego sąsiada,
a teraz sama dokładnie powtarzałaś jej błąd. Niemniej, co w tym wszystkim
najgorsze, obiecałaś jej przecież pomóc w zdobyciu serca tego chłopaka…
mężczyzny, który teraz podobał się także tobie… Ale obiecałaś, do cholery! Co
teraz zrobisz?! Złamiesz dane słowo, łamiąc przy tym serce jednej ze swoich
koleżanek z klasy, która na ciebie liczyła w tych trudnych dla niej chwilach,
zawiedziesz ją i stracisz jej zaufanie, próbując zdobyć Mikaru dla siebie czy
przełkniesz dumę, schowasz własne uczucia i zachowasz się jak przyjaciółka?
Cóż, odpowiedź była tylko jedna…
- [twoje imię] – ktoś szturchnął cię w ramię,
wyrywając z zamyślenia. Wyjęłaś słuchawki z uszu, orientując się, że przed tobą
właśnie stoi twoja konkurentka do serca szatyna. – Proszę – wetknęła ci w ręce
różowe pudełko w białe kropki, przewiązane wstęgą, do której z kolei
przymocowana została mała karteczka. Z daleka poznałaś to wykaligrafowane pismo
układające się w napis: „Dla [twoje imię]”. – To dla ciebie; czekoladki, o
które prosiłaś – przysiadła się do ciebie.
- Och… dziękuję – mruknęłaś wpatrując się w
podarunek. Nagle jakoś straciłaś apetyt nawet na słodycze…
- A więc… - zaczęła zestresowana dziewczyna. –
Wiesz… odnośnie Mikaru… - dukała.
- Możesz na mnie liczyć – uśmiechnęłaś się
sztucznie, czując przy tym, jakby ktoś dźgnął cię nożem tuż pod serce.
***
- Oj, zgódź się, no! – jęknęłaś, wpatrując się
znudzona w sąsiada, u którego spędzałaś coraz więcej czasu.
- Kiedy nie chcę; zrozum to w końcu, uparta kobieto!
– fuknął obrażony, iż śmiesz go nagabywać do zrobienia czegoś, co absolutnie mu
się nie widziało.
- Och, mógłbyś zrobić jej tę przyjemność, wiesz? –
wywróciłaś oczyma. – W końcu to tylko jedna impreza; nie dramatyzuj – założyłaś
nogę na nogę i skrzyżowałaś ręce na piersi.
- Nie dramatyzuj? – żachnął. – Najpierw będzie
jedna impreza, potem jedno wyjście do parku, jedna kolacja i tak dalej… ja już
znam te transakcje wiązane! – upierał się przy swoim. – A potem tylko jeden
ślub… - burknął pod nosem.
- Nie rozpędzaj się już, co? Nikt ci nie każe się
żenić – sapnęłaś ciężko.
- Jasne; JESZCZE nie – zaznaczył dobitnie. –
Zrozum… - westchnął żałośnie. – Nie chcę dawać jej jakiś złudzeń szansy na „happy
end”, okej? – cmoknął niezadowolony. – Teraz chcesz, żebym dał jej palec, a ona
potem wróci po całą rękę – skrzywił się. – Niech sobie wybierze jakiś inny
obiekt westchnień; wyperswaduj to na niej! – jęknął. – Dziewczyny w waszym
wieku zakochują się i odkochują z prędkością dźwięku! – zdesperowany wyrzucił
ręce w powietrze.
Te słowa wywarły na tobie niemałe wrażenie…
- Ach tak? – zdziwiona spojrzałaś na swojego
rozmówcę.
- A nie? – wywrócił oczyma. – Za parę dni zapomni o
mnie i znajdzie sobie kogoś innego – wzruszył ramionami.
- Dobrze – podniosłaś się ze swojego siedzenia. –
Przekażę twoją wiadomość – odparłaś chłodno, kierując się do wyjścia.
- No nie… - jęknął. – Nie mów, że się teraz
obraziłaś? – prychnął. – Cholera, [twoje imię], może nie zabrzmiało to
najmilej, ale nie oszukujmy się, taka jest prawda – w jednej chwili zjawił się
przed tobą; mimo iż zadawałaś się z nim już całkiem długo to wciąż nie mogłaś
przyzwyczaić się do tego, jak ten człowiek potrafił pojawiać się nagle
dosłownie znikąd. – Lubię cię, ale jesteś tylko dzieckiem – w tym momencie w
jego głosie nie mogłaś doszukać się żadnej sarkastycznej nutki, nawet gdybyś
bardzo tego chciała. Był całkowicie poważny. – Jasne, rozumiem, chciałaś być
dobrą koleżanką i pomóc swojej znajomej w problemach sercowych, ale przyjmij do
wiadomości, że ja nie mam ochoty się w to bawić – westchnął ciężko. – Jestem
trochę starszy od ciebie i…
- Och, no jasne, pewnie! – fuknęłaś, odsuwając się
od niego. – Jak masz te dwadzieścia parę lat to już cię w zupełności uprawnia
do strzelania mi takich moralizatorskich gadek, nie? – zacisnęłaś szczęki ze
złości. – Przepraszam, szanowny „panie starszy” – zdobyłaś się na szyderczy
sarkazm – ale może powiesz mi, jak to jest wiedzieć wszystko o życiu, będąc
zaledwie kilka lat starszym ode mnie samej, hm? – potraktowałaś go przeszywającym
spojrzeniem.
- Nie mam dwudziestu paru lat – oświadczył ze
spokojem.
Wtem trafiło to do ciebie z siłą pędzącej
ciężarówki – nie wiedziałaś o nim nic. Mikaru był po prostu gościem z
sąsiedztwa, z którym twoje drogi przypadkiem zaczęły się schodzić coraz
częściej; niemniej nie oznaczało to, że poznałaś go dzięki temu jakoś lepiej.
Oczywiście, zauważyłaś pewne nawyki w jego zachowaniu, jego upodobania,
wiedziałaś, co lubi, a co nie… jednak wciąż nie zmieniało to faktu, że
pozostawał dla ciebie wielką niewiadomą. Do tej pory zaślepiona swoim własnym
zauroczeniem oraz chęcią pomocy koleżance nie przeszkadzało ci to – teraz
jednak boleśnie to wszystko sobie uświadomiłaś.
Do tej pory nie wiedziałaś, czym się w istocie
zajmował. Skąd pochodził? Kiedy miał urodziny? Ile miał lat? Jego wygląd
sugerował, że nie przekroczył dwudziestu pięciu lat, ale przecież owy wygląd to
nie wszystko – szczególnie w dzisiejszych czasach. Jego wypowiedź świadczyła o
tym, że z pewnością był starszy niż zakładałaś. Poza tym… uch, w tym właśnie
momencie zdałaś sobie sprawę z tego, jaka byłaś naiwna i głupia! Jakim cudem
ten facet mógł mieć ledwo ponad dwudziestkę na karku i wystarczająco pieniędzy
na taki samochód i na ogromny dom, w którym w dodatku zamieszkał sam… Co więcej
nigdy nie wspomniał ani słowem o swojej pracy. Kiedy tylko zapukałaś do jego
drzwi, od razu otwierał – zawsze był na miejscu. Nie zrywał się bladym świtem
do pracy tak jak twój ojciec, nie wracał późnymi wieczorami po nadgodzinach jak
twoja mama.
Kim on właściwie był?
Nagle zirytowana do granic możliwości po prostu
wyminęłaś go i wyszłaś z trzaskiem drzwi, biegiem puszczając się w kierunku
własnego domu. I ty głupia myślałaś, że ktoś taki jak on odpowie na twoje
uczucia? Wszystkie te sygnały, poprzez które, jak ci się zdawało, dawał ci do
zrozumienia, że chce się do ciebie zbliżyć… Ach, cholera! To znów była tylko
twoja wybujała wyobraźnia i nic więcej! Jak zwykle oczekiwałaś zbyt wiele i
teraz znów się zawiodłaś…
Tak wiele razy powtarzałaś sobie, że musisz w końcu
wyrosnąć ze swojego wyimaginowanego świata, gdzie wspaniały książę spotyka w
końcu swoją równie wspaniałą księżniczkę i razem odjeżdżają na koniu szczęśliwi
ku zachodowi słońca – i w tym momencie zaczynają lecieć napisy końcowe…
niestety życie to nie bajka… Jednak z drugiej strony tak ciężko jest przyswoić
brutalną rzeczywistość w całości taką, jaką jest naprawdę… szczególnie tak
wciąż młodej osobie jak ty.
Zastanawiałaś się, kim dla niego byłaś. Po co w
ogóle się z tobą zadawał, skoro, jak teraz wnioskowałaś, dzieliła was dość duża
różnica wiekowa? Ty uważałaś go za kolegę, kompana, skryty obiekt westchnień…
dla którego wręcz wypruwałaś sobie żyły przy każdym waszym spotkaniu, aby nijak
się z tym nie zdradzić i pozostać w roli swatki, która właściwie jest obojętna,
co do obu swatanych stron. Cały twój wysiłek poszedł na marne, gdyż w gruncie
rzeczy okazałaś się być… zabawką? Nawet nie wiedziałaś, co o tym myśleć,
niczego nie byłaś w tej chwili pewna…
Wpadłaś do swojego pokoju i bez słowa zatrzasnęłaś
się w nim. Rzuciłaś się na łóżko, wyszukując pod poduszką słuchawki i wciskając
je do uszu – w końcu muzyka leczyła wszystkie dolegliwości, prawda?
***
Postanowiłaś, że nie będziesz przejmować się tym
dupkiem. Nie zepsuje ci humoru, nie będziesz się przez niego zadręczać i płakać
w poduszkę – co to, to nie! Zadzwoniłaś do swojej nieszczęśliwie zakochanej
koleżanki, oświadczając, że to ty dotrzymasz jej towarzystwa na imprezie.
Postanowiłaś zapomnieć o Mikaru najszybciej jak się da…
Możliwe, że z chęci zrobienia mu na przekór, aby
pokazać mu, że potrafisz być dorosła (nawet jeśli on nie mógł tego zobaczyć)
wyszykowałaś się na dzisiejszy wieczór inaczej niż zwykle. Założyłaś elegancką
sukienkę, którą jak dotąd uważałaś, za nieco zbyt krótką, wysokie buty na
obcasie, włosy ułożyłaś w fantazyjnej fryzurze, a całość dopełnił ciemny,
wyzywający makijaż oczu oraz krwistoczerwone usta – gotowa zgarnęłaś płaszcz z
wieszaka i wymknęłaś się z domu, nim rodzice zdążyli zobaczyć jak wyglądasz.
Cóż… mogliby mieć pewne obiekcje, co do twojego stroju… szczególnie jeśli
chodziło o te wystające w kuszącym geście podwiązki…
W końcu dotarłaś do umówionego miejsca. Weszłaś do
sali, w której dudniła głośna muzyka, a powietrze było gęste od dymu powstałego
od suchego lodu. Kolorowe światła biegały po ścianach. Ścisnęłaś mocniej w
dłoni niewielką torebkę, dopasowaną kolorystycznie do sukienki. To miał być
twój wieczór, jednak nie oznaczało to, że zamierzałaś stracić wszystkie
pieniądze na rzecz jakiegoś kieszonkowca.
Rozglądałaś się w tłumie okupującym stoliki i
parkiet w poszukiwaniu swojej znajomej. Niemniej kiedy już ją znalazłaś
wzrokiem, doszłaś szybko do wniosku, że o wiele lepiej byłoby, gdyby do tego
nie doszło… bowiem jak widać nie tylko kobiety zmienne są i lubią zaskakiwać.
Ku twojemu zdziwieniu i przede wszystkim ogromnemu niezadowoleniu dostrzegłaś
swoją koleżankę z klasy siedzącą przy jednym ze stolików w towarzystwie nikogo
innego jak twojego sąsiada.
Jak widać dzisiejszego dnia szczęście cię opuściło
i wszystko miało pójść nie tak, gdyż chłopak oczywiście musiał cię zauważyć.
Kątem oka dostrzegłaś, jak podniósł się z siedzenia, kiedy tylko stanęłaś na
środku sali. Chcąc uniknąć konfrontacji i niepotrzebnej rozmowy, która i tak do
niczego by nie doprowadziła, postanowiłaś zniknąć w tłumie. Wbiłaś się w żywą
ścianę tańczących imprezowiczów, próbując wśród nich zgubić natręta.
Dotarłaś do baru. Usiadłaś na wysokim stołku, opierając
ręce na wypolerowanym blacie. Zastanawiałaś się, co teraz zrobić… Niczym
prawdziwy taran przerwać randkę tych dwojga i wyjawić całą prawdę koleżance,
powtórzyć wszystko to, co powiedział ci chłopak czy nie pokazywać im się na
oczy, pozwalając trwać znajomej w słodkiej niewiedzy i ułudzie chwilowego
szczęścia, które szybko pryśnie? Jeśli zdecydowałabyś się na tę drugą opcję,
czy potrafiłabyś jej potem spojrzeć w oczy, kiedy Mikaru w końcu ją odrzuci? –
bo zrobi to z pewnością i to zapewne całkiem niedługo. Może powinnaś wrócić do
domu? A może po prostu przestać przejmować się czymkolwiek i zacząć bawić na
własną rękę? Albo może przysiąść do nich i udawać jakby nigdy nic, że wszystko
jest w porządku? Tyle możliwości, a żadna z tych dróg nie wydawała ci się być
słuszna…
Wtem barman postawił przed tobą szklankę z
alkoholem. Zdziwiona spojrzałaś na niego, już szykując się do wyjaśnień, iż
przecież niczego nie zamawiałaś, kiedy ten bez słowa wskazał ci mężczyznę
siedzącego po drugiej stronie baru. Twój „sponsor” uniósł swoją własną szklankę
w geście toastu, spoglądając na ciebie wyczekująco. Przez moment wahałaś się,
jednak w końcu skinęłaś mu głową w podziękowaniu i upiłaś łyk napoju, będąc
pewną tego, że później będziesz tego żałować – ale bądź co bądź żyje się raz i
w tym życiu trzeba spróbować wszystkiego, prawda? Od czasu do czasu należy też
popełnić jakiś błąd…
Po kolejnych kilku łykach mężczyzna, który postawił
ci drinka, przysiadł się do ciebie, kiedy tylko zwolniło się miejsce.
- Hej – przywitał się zwięźle, nachylając się nad
tobą, abyś mogła go usłyszeć. Odpowiedziałaś mu tym samym. – Jesteś tu sama? –
zapytał.
- Nie – odparłaś, czując, że święcą się kłopoty.
- Och… - mężczyzna wyraźnie stracił
zainteresowanie.
- Z koleżanką – dodałaś szybko.
- Ach, więc to tak – zaśmiał się, nagle na nowo
odzyskują imprezowy humor. – Już myślałem, że zaraz pojawi się tu twój książę –
zaśmiał się.
- Książę tym razem ma wolne… - mruknęłaś bardziej
do siebie niż do niego.
Czas mijał szybko, wesoło. W nowym towarzystwie
szybko odzyskiwałaś dobry nastrój. Rozmawiałaś, śmiałaś się, poznawałaś nowego
znajomego coraz lepiej; zdarzyło wam się nawet raz wyjść na parkiet, mimo iż z
początku byłaś nieco oporna co do tego pomysłu. Powoli zapominałaś o Mikaru.
W pewnym momencie twój towarzysz zaproponował ci
wyjście na zewnątrz, aby złapać trochę oddechu. Zgodziłaś się. Uznałaś, że
przyda ci się trochę przewietrzyć, gdyż byłaś już cała zgrzana od tego zaduchu
panującego w sali.
A więc wyszliście – tylnym wyjściem, które pokazał
ci twój nowy znajomy, gdyż przy głównym wciąż stała kolejka tych, którzy
chcieli wejść do środka, ale przed tym musieli zapłacić i zostać
„zaobrączkowani” papierową bransoletką. Stanęliście na tyłach budynku. Nie była
to najbardziej malownicza sceneria, jaką mogłabyś sobie wyobrazić, gdyż
znajdywały się tu głównie śmietniki, jednak nie narzekałaś. Poczułaś przyjemne
smaganie zimnego podmuchu na odsłoniętych ramionach. Twój towarzysz wyjął
paczkę papierosów i zapalił jednego. Gestem ręki zaproponował ci używkę, jednak
odmówiłaś, kręcąc głową.
- A więc… [twoje imię], często tu przychodzisz? –
zaciekawił się. Kiedy w końcu nie musiał ci krzyczeć do ucha, mogłaś zauważyć,
że miał dość niski, lekko zachrypnięty głos.
- Nie, jestem tu po raz pierwszy – przyznałaś. –
Chwila… Nie podawałam ci mojego imienia… Skąd wiesz, jak się nazywam? –
ściągnęłaś brwi w geście zaniepokojenia.
- Czy to ważne? – zaraz znalazł się za twoimi
plecami dokładnie w taki sam sposób, w jaki robił to szatyn. - W końcu
szczęśliwie cię znalazłem… czy coś innego w tej chwili ma znaczenie? – nachylił
się nad tobą, przez co odniosłaś wrażenie, jakby chciał pocałować cię w szyję.
Chciał.
Nie zdążył.
Bowiem pierwsza wylądowała pięść na jego twarzy.
I bynajmniej nie należała ona do ciebie.
Zszokowana odwróciłaś się przodem do cichego
napastnika, który jednym ciosem potrafił odrzucić twojego amanta na kilka
metrów.
- Lepiej się od niej odwal! – warknął wściekły.
- Mikaru?! – krzyknęłaś zdziwiona. – Co ty tutaj
robisz?!
- Mógłbym zapytać cię dokładnie o to samo! –
wrzasnął na ciebie. – Szukałem cię już wszędzie! – sapnął ciężko. – Ale teraz
już przynajmniej wiem, dlaczego tak trudno było mi cię znaleźć… - burknął pod
nosem, spoglądając zawistnie na chłopaka, który gramolił się z ziemi. – Co ty
sobie myślałaś przychodząc tutaj sama?! I to w dodatku w takim stroju!
- A ty co sobie myślałeś bijąc obcych ludzi?! –
chciałaś ruszyć w kierunku swojego nowego znajomego i pomóc mu, jednak szatyn
mocno złapał cię za ramię, uniemożliwiając odejście od niego. – Puszczaj! –
zirytowałaś się.
- Ani mi się śni! Nawet nie wiesz, z kim się
zadajesz! – potrząsnął tobą.
- Z kimś dużo lepszym od ciebie! – odparowałaś bez
pomyślunku.
- Co proszę? – nagle drastycznie zniżył głos,
marszcząc przy tym w ten charakterystyczny dla niego sposób nos.
- To, co słyszałeś! – huknęłaś. – Umówiłam się
tutaj z koleżanką, ale kiedy zobaczyłam cię razem z nią, odeszłam! – próbowałaś
się od niego uwolnić. – Mimo tego, że tak bardzo zarzekałeś się, że nie chcesz
się z nią umówić, a teraz stoisz tu przede mną, to wciąż ja mam tu opinię
osoby, która zmienia zdanie z prędkością dźwięku, prawda?! – do oczu zaczęły
napływać ci łzy, nad którymi rozpaczliwie próbowałaś zapanować. – Dla niego
przynajmniej – wskazałaś na nowopoznanego - nie jestem zwykłym pośmiewiskiem!
- „Pośmiewiskiem”? – chłopak zdziwił się nie na
żarty. – O czym ty znowu pleciesz?! – spojrzał na ciebie z niezrozumieniem
wypisanym na twarzy. – Ale w jednej kwestii masz rację, dla niego nie jesteś
żadnym pośmiewiskiem ani niczym podobnym… tylko pożywieniem! – wrzasnął, na co
ty stanęłaś jak wryta.
- Słucham? – uniosłaś wysoko brwi w geście
zdumienia. – Wszystko z tobą w porządku? – spojrzałaś na niego jak na osobę
niedomagającą umysłowo. – Słyszysz sam siebie? „Pożywieniem”? – powtórzyłaś z
niedowierzaniem.
- Cóż… - odezwał się w końcu poszkodowany, który
zdążył się już wywindować do pozycji stojącej. – Wiedziałem, że „książę” w
końcu się zjawi, ale doprawdy… mógłbyś pojawić się trochę później, wiesz?–
zaśmiał się złowróżbnie. – Zbyt mocno była przesiąknięte twoim zapachem, żebym
mógł uwierzyć w to, że już straciłeś nią zainteresowanie – uśmiechnął się
drapieżnie, ukazując w owym uśmiechu długie kły. – Całe szczęście przygotowałem
się na takową ewentualność, gdybyś nie wykazał się zbyt dobrym wyczuciem czasu
– za jego plecami z ciemności wyłoniło się kilku innych mężczyzn. – No, Mikaru,
to powiedz nam wszystkim teraz, co jest takiego wyjątkowego w naszej uroczej [twoje
imię], że postanowiłeś trzymać ją tak blisko siebie, hm? W dodatku żywą – podparł
się pod boki. – Jej krew jest aż tak uzależniająca, że mimo wszystko
postanowiłeś jej nie zabijać, aby żywić się z niej dłużej? – oczy lśniły mu
dziko, a głos drżał z podniecenia.
- Znasz go? – szepnęłaś cofając się, aż w końcu
uderzyłaś plecami o klatkę piersiową chłopaka.
- Nie, ale on najwyraźniej zna mnie… - mruknął
również przyciszonym głosem.
- O czym on w ogóle mówi? – zaczęłaś z lekka
panikować, gdyż grupa zbliżała się do was, otaczając was ciasnym kręgiem.
- To nie czas ani miejsce na podobne wyjaśnienia –
syknął szatyn.
- Och, nie, drogi Mikaru, to wręcz idealna pora na
wyjaśnienia – twój niedawny towarzysz zaśmiał się, a w jego głosie wręcz
zabrzmiał obłęd. – Powiedz jej, co przed nią ukrywałeś; jakim jesteś potworem…
jakimi my jesteśmy potworami! – zarechotał. – Przyznaj się!
- Mikaru… - jęknęłaś, nie wiedząc, co jest grane.
- Najpierw załatwię tego po lewej – szepnął ci do
ucha. – W tym czasie masz uciekać. Biegnij i nie odwracaj się do siebie. Kieruj
się w stronę głównej ulicy, gdzie będzie dużo ludzi i światła; zrozumiałaś? – w
odpowiedzi tylko pokiwałaś głową, głośno przełykając ślinę.
Wszystko stało się błyskawicznie. Szatyn poruszył
się tak szybko, iż nawet tego nie zauważyłaś, kiedy rzucił się na jednego z
oprychów. Kiedy zorientowałaś się, co się dnieje, ruszyłaś biegiem w stronę
ciasnej uliczki zastawionej wielkimi kontenerami z workami śmieci. Na jej końcu
widziałaś światło latarni ulicznej. Jednak zdążyłaś zrobić zaledwie kilka
kroków, kiedy poczułaś, że kolejny podejrzany typ cię złapał – niestety
uciekanie w szpilkach było jeszcze trudniejsze niż wspinanie się w botkach pod
górę. Nie zamierzałaś się jednak poddawać ani czekać bezczynnie aż twój obecny,
jedyny sprzymierzeniec zrobi wszystko za ciebie. Schyliłaś głowę i chwyciłaś za
klapę od śmietnika, otwierając ją energicznym ruchem. W twarz buchnął ci odór
rozkładających się resztek jedzenia, jednak to nie było w tej chwili istotne.
Metalowa klapa posłużyła ci za broń, gdyż uderzyłaś nią napastnika w głowę, nie
szczędząc przy tym sił. Dzięki tobie czoło mężczyzny znaczyła teraz długa,
równa, krwawa pręga, a on sam osunął się na ziemię nieprzytomny. Niewiele
myśląc, zrzuciłaś buty i na boso ruszyłaś dalej. Puściłaś z powrotem klapę,
pozwalając jej opaść na swoje miejsce, przy czym narobiłaś niemało hałasu, gdyż
nikt nie konserwował śmietników, toteż zawiasy kontenera skrzypiały okropnie.
To zwróciło uwagę pozostałych. Kolejny ruszył w pościg za tobą. Szybko
przecisnęłaś się między dwoma śmietnikami i używając całej swojej siły zsunęłaś
je ze sobą, uniemożliwiając przejście kolejnemu oprychowi, jednak jak się
okazało tym razem twoje wysiłki były daremne. Mężczyzna bez problemu wskoczył
na śmietniki, biegnąc po nich w twoim kierunku. Nie mogąc znaleźć innego
rozwiązania, po prostu zaczęłaś uciekać. Nierówne podłoże, drobne kamienie,
może nawet odłamki szkła torturowały twoje stopy, jednak nie zatrzymywałaś się.
Przeszło ci przez myśl, że te typy dysponują jakimiś nadnaturalnymi
zdolnościami, gdyż nie było możliwe, żeby zwykły człowiek poruszał się tak
szybko. Nie minęła chwila, a już czułaś na karku oddech jednoosobowej pogoni.
Kiedy już myślałaś, że cię złapie, usłyszałaś za sobą zduszony jęk i kilka
głuchych odgłosów ciosów. Chciałaś się odwrócić, aby zobaczyć, co się stało,
jednak postanowiłaś zastosować się do poleceń Mikaru i po prostu uciekać jak
najdalej.
Huk.
Rozległ się głośny, przeszywający, głuchy huk, od
którego przeszły cię dreszcze. Z pewnością nie wróżyło to nic dobrego. Znów
walczyłaś z chęcią odwrócenia się, jednak tym razem byłaś zbyt przerażona, aby
stanąć oko w oko z tym, co próbowałaś zostawić za sobą.
Kolejne kilkadziesiąt metrów i już byłaś na głównej
ulicy. Wybiegłaś z ciemnej uliczki, dysząc ciężko. Ludzie, którzy stali przy
wejściu do klubu czy to wciąż w kolejce, czy to po prostu dlatego, że wyszli na
moment, aby porozmawiać w spokoju lub zapalić papierosa, spojrzeli na ciebie
zdziwieni. Cóż, zdawałaś sobie sprawę, że nie widywali czegoś podobnego zbyt
często – jeszcze chwilę temu eleganckiej imprezowiczki, a teraz dziewczyny w
opłakanym stanie w podartych rajstopach, bez butów, z krwawiącymi stopami, ze
zniszczoną fryzurą, z której w gruncie rzeczy nie zostało zbyt wiele, ze
świecącą się twarzą od potu… Rozejrzałaś się panicznie, próbując zdecydować
się, w którym kierunku powinnaś uciekać dalej. Nim jednak zdążyłaś się ruszyć
przed tobą zatrzymał się znajomy samochód. Drzwi od strony pasażera otworzyły
się.
- Wsiadaj! Szybko! – krzyknął mężczyzna.
Posłuchałaś. Ledwo klapnęłaś na siedzenie, Mikaru
już ruszył z piskiem opon. Widziałaś przez szybę, jak pobici mężczyźni podnoszą
się, wszczynając pościg raz jeszcze.
Już chciałaś dać upust słowotokowi, wypytać, co to
wszystko miało znaczyć, jednak nagle wszystkie słowa utknęły ci w gardle, kiedy
zobaczyłaś, w jakim stanie był twój wybawca. Krew obficie sączyła się z jego
nosa, rozciętego łuku brwiowego oraz dolnej wargi. Okolice lewego oka zdążyły już opuchnąć,
przez co wnioskowałaś, że skończy się to ładną śliwą. Co więcej nie tylko na
twarzy, ale na wszystkich odsłoniętych partiach ciała – szyi, przedramionach –
widniały otarcia i głębsze lub płytsze rany. Jego włosy były potargane, mokre
od potu. Jego ubranie było podarte, pobrudzone, skrwawione. Cóż, dziwnym by
było gdybyś zastała go w lepszym stanie; w końcu walczył przeciwko kilku
przeciwnikom na raz.
A to wszystko przez twoją głupotę – pomyślałaś,
przez co mało się nie rozpłakałaś.
- P… Przepraszam… - udało ci się tylko wydusić,
usilnie próbując zapanować nad łzami, które rozmazywały ci widok.
Odpowiedziało ci tylko ciężkie westchnięcie. Przez
resztę drogi żadne z was nie odezwało się już ani razu. Ciszę jedynie
przerywało twoje ciche pochlipywanie i ciąganie nosem.
W końcu jednak dojechaliście; droga kiedyś musiała
się skończyć, choć wolałabyś, żeby potrwała jeszcze trochę dłużej, dając ci
czas na uspokojenie się. Chłopak zaparkował oczywiście pod swoim domem. Wysiadł
z auta, trzaskając drzwiami, przez co aż podskoczyłaś na fotelu. Ostrożnie
otworzyłaś te po swojej stronie, nim jednak zdążyłaś postawić poranioną stopę
na wybrukowanym podjeździe, szatyn wziął cię na ręce. Jęknął przy tym ciężko i
skrzywił się. Chciałaś zaoponować, poprosić, aby postawił cię na ziemi – nie
chciałaś, aby dodatkowo się przemęczał, gdyż był w już wystarczająco opłakanym
stanie. Nie ośmieliłaś się jednak odezwać pod naciskiem jego miażdżącego
spojrzenia. Mikaru zaniósł cię do domu i zatrzymał się w hallu, jedną ręką
przekręcając wszystkie zamki w drzwiach. Wniósł cię od razu po schodach, co w
obecnym położeniu nie było dla niego łatwym zadaniem; mogłaś to wywnioskować
choćby po kropli potu spływającej po jego skroni czy napiętych ścięgnach na
szyi. Wciąż jednak milczałaś…
Zaniósł cię do łazienki, sadzając na brzegu wanny.
Odetchnął głęboko, ponownie prostując się. Otworzył jedną z szafek, wyjmując z
niej bandaże i środki do dezynfekcji.
- Opatrzę ci stopy – zakomunikował, ówcześnie myjąc
ręce. Woda spływająca do brodzika zabarwiła się na czerwono-brązowy kolor.
- Ale to tobą trzeba zająć się najpierw! –
wykrzyknęłaś w końcu, za co zostałaś potraktowana lodowatym spojrzeniem.
- Ty już się dzisiaj wykazałaś – syknął. – Dlatego
właśnie teraz zrobimy po mojemu – zastrzegł, klękając przed tobą z trudem i
ujmując jedną z twoich pokaleczonych nóg.
Bolało, kiedy przemywał rany, jednak starałaś się tego
po sobie nie okazywać. Odwróciłaś wzrok, nie chcąc patrzeć na całe to
„pobojowisko”. Krew spływała z twoich nóg, tworząc na kafelkach niewielką,
szkarłatną plamę. Niemniej nie była to jedyna substancja, która po nich
spływała – drugą była biała piana, która wytworzyła się w kontakcie wody
utlenionej z zabrudzonymi skaleczeniami. Wszystko to zmieszało się na podłodze
w szaro-brunatną plamę, na której powierzchni wciąż pękały drobne pęcherzyki i
bąbelki owej piany.
Na koniec chłopak owinął twoje stopy jałowymi
opatrunkami i bandażem elastycznym. Po tym wszystkim ponownie wziął cię na ręce
i oświadczył władczo:
- Ani waż się teraz chodzić – warknął. – Siedź choć
raz na tyłku i się nie ruszaj – spojrzał na ciebie ostrzegawczo. Usadził cię na
łóżku i podszedł do szafy. Wyjął z niej dwa komplety czystych ubrań, z czego
jeden rzucił tobie. – Przebierz się – polecił i zniknął za niedomkniętymi
drzwiami łazienki.
Wykonałaś to, co ci kazał – w końcu nie miałaś nic
przeciwko ciuchom znacznie wygodniejszym niż przykrótka kiecka. Odrzuciłaś od
siebie swój elegancki strój. W tym samym momencie zorientowałaś się, że na
łóżku leży także twoja torebka; a byłaś niemal pewna, że ją zgubiłaś… właściwie
to byłaś w stu procentach pewna, że nie miałaś jej ze sobą, kiedy wybiegłaś na
główną ulicę i wsiadłaś do auta. W takim razie wychodziło na to, że to Mikaru
musiał ją dla ciebie wziąć. Doprawdy… że też i o tym pomyślał… Co za człowiek…
Wyjęłaś telefon z torebki i wysłałaś krótką
wiadomość do mamy, że nocujesz dzisiaj u koleżanki, z którą się spotkałaś. Cóż…
może i nie lubiłaś kłamać, ale tego akurat wymagała w tej chwili sytuacja. Nie
mogłaś wrócić w tak opłakanym stanie do domu ani powiedzieć prawdy, że nocujesz
u chłopaka w sąsiedztwie i spędzisz z nim (swoją drogą nie pierwszą) noc sam na
sam, gdyż w takowym wypadku za kilka chwil spodziewałabyś się zobaczyć w progu
drzwi ojca z siekierą w dłoni, gotowego bronić swojej księżniczki przed
wszystkim co złe. Taa… szkoda, że nie mógł cię tak ochoczo bronić pod klubem,
nie?
Usłyszałaś ciche przekleństwo dochodzące zza
łazienkowych drzwi. Zaniepokojona tym mimo pokaleczonych stóp, stanęłaś na
nogi, starając poruszać się jak najdelikatniej, aby sprawić sobie jak najmniej
bólu, jak tylko było to możliwe.
- Wszystko w porządku? – zapytałaś kontrolnie; cichutko,
gdyż strach i stres niezmiennie trzymały nad tobą górę, przez co nie tylko
wciąż czułaś uciążliwą gulę w gardle, ale także trzęsły ci się dłonie.
Zaniepokojona, nie usłyszawszy odpowiedzi,
pozwoliłaś sobie uchylić odrobinę mocniej drzwi. Zajrzałaś przez szparę, aby
ujrzeć roznegliżowanego do pasa szatyna, który właśnie odrzucał do zlewu
kolejną zakrwawioną gazę. Czując na sobie spojrzenie dwóch ciekawskich oczu,
odwrócił się w twoją stronę, marszcząc przy tym gniewnie brwi. Dzięki temu, że
stanął teraz do ciebie przodem, mogłaś w pełni podziwiać całkiem niepłytką na
pierwszy rzut oka ranę, która ciągnęła się ukośnie przez jego brzuch. Nie
wyglądało to na zadrapanie – zdawało się być dużo poważniejsze; uznałaś, że
musiała być to rana cięta. W takim razie oznaczało to, że wasi napastnicy
dysponowali większym arsenałem broni niżby tylko gołe pięści. Mieli noże? Nie
zauważyłaś tego… W każdym razie miałaś tę przyjemność widzieć się z nimi dużo
krócej niż Mikaru, toteż może zwyczajnie nie miałaś okazji się o tym przekonać.
Zdałaś sobie sprawę, w jak patowej sytuacji znajdywał się szatyn, kiedy
zmuszony był do walki z kilkoma oprychami na raz, którzy w dodatku byli
uzbrojeni w… coś; obstawiałaś noże, ale nie miałaś stuprocentowej pewności. Co
więcej on sam nie posiadał nic, czym mógłby się bronić… a może jednak miał coś
przy sobie? W końcu rozprawił się z nimi bardzo szybko, a jeśli weźmiemy
poprawkę na ilość przeciwników do ilości czasu, jaką im „poświęcił”, można było
z czystym sumieniem stwierdzić, iż załatwił ich w tempie ekspresowym.
- Mówiłem ci, żebyś się nie ruszała! Czy to
naprawdę takie trudne do wykonania?! – zirytował się.
- Jesteś ranny! – wykrzyknęłaś, ignorując jego
słowa.
- Nic mi nie będzie… - wywrócił oczyma, odwracając
się do ciebie na powrót tyłem.
- Nie wymiguj się! – wymierzyłaś w niego
oskarżycielsko palcem, powoli stawiając niepewne, rozchwiane kroki w jego
kierunku. – A co jeśli trzeba będzie założyć szwy? Powinieneś pojechać do
szpitala! – złapałaś go mocno za przedramię. – Czemu od razu tam nie
pojechałeś?! Czemu nie powiedziałeś o tej ranie! – cała drżałaś z nerwów. Nie
mogłaś znieść myśli, że przez ciebie mogło mu się stać coś poważnego. – Ale
teraz już jest za późno… - westchnęłaś. – Nie możesz prowadzić w takim stanie –
pokręciłaś głową. – Powinniśmy zadzwonić na pogotowie i…
- Nic mi nie będzie – przerwał ci. – Uspokój się,
dobrze? – zaczął łagodniej, widząc, że krzykiem nic tu nie zdziała. – Nie
umieram, nic się nie dzieje – uśmiechnął się krzywo, gładząc cię po rozczochranych
włosach. – Ja… jestem trochę inny niż ty, więc moje rany szybciej się goją… -
wyznał z trudem.
- Nie wygłupiaj się!... – znów chciałaś podnieść
głos, jednak w porę się uspokoiłaś, przypominając sobie słowa chłopaka z klubu.
– Co? – spojrzałaś zdziwiona na swojego towarzysza. – Co masz przez to na
myśli? – ściągnęłaś brwi w niezrozumieniu. – I o czym mówił wcześniej ten gość?
– spojrzałaś na niego żądna wyjaśnień. – O co mu chodziło z tymi „bestiami” i
„żywieniem się”?
- To… - zafrasował się i zmieszany podrapał po
karku w nerwowym geście – …trudne do wyjaśnienia komuś takiemu jak ty… -
wydusił w końcu.
- Ach tak… - mruknęłaś. – Jasne, pewnie taki
dzieciak jak ja tego nie zrozumie, co? – tym razem próbowałaś pohamować się,
aby nie wybuchnąć gniewem.
- [twoje imię], proszę cię, to nie czas i miejsce na takie
kłótnie… - westchnął, oplatając się bandażem dookoła tułowia.
- A właśnie, że to, do cholery, bardzo odpowiedni
czas i miejsce! – huknęłaś, tracąc w jednej chwili kontrolę nad sobą. Cóż, przydałoby
ci się popracować nad silną wolą tak na przyszłość… Ale swoją drogą w tej
chwili erupcja wulkanu złości była wręcz wskazana. Nie dasz mu się przecież
znowu spławić. Tym razem nie zostaniesz potraktowana jak dzieciak w
podstawówki. – Jeśli nie teraz, to kiedy?! – szatyn spojrzał na ciebie
zdziwiony, orientując się, że tym razem przekroczył granicę… a może to raczej
ty przekroczyłaś już granicę, przez co musiałaś wyrzucić z siebie wszystko to,
co siedziało ci w głowie. – Zaatakowały mnie jakieś szemrane typy ze względu na
to, że się z tobą zadawałam, ty zostałeś ranny, ja też nie wyszłam bez szwanku;
jeśli to nie jest czas na wyjaśnienia, to kiedy on nadejdzie?! Wtedy, kiedy oni
znów się pojawią, a ciebie akurat szczęśliwie nie będzie pod ręką czy kiedy
rana będzie na tyle głęboka, że już nie będziesz mógł się ruszać?! Do cholery,
nic o tobie nie wiem, a już mam przez ciebie kłopoty! Czy ty jesteś jakimś
mafiozo?! – zacisnęłaś szczęki ze złości aż do bólu. Właściciel domu spoglądał
na ciebie oniemiały przez moment, jednak w końcu westchnął ciężko.
- Masz rację, to moja wina… - odwrócił wzrok. – Nie
powinienem był cię do siebie dopuszczać… Teraz jest już za późno; kłopoty będą
tylko stopniowo narastać – zagryzł dolną wargę.
- Dlaczego? – dociekałaś. – Czego oni ode mnie w
ogóle chcą?! Przecież nic o tobie nie wiem, nic nie mogę im powiedzieć! Kim ty
właściwie jesteś, co?! – tak bardzo chciałaś w końcu usłyszeć jasną i klarowną
odpowiedź na to ostatnie pytanie, które cię dręczyło.
- Tu nie chodzi o to, co wiesz… Tu raczej chodzi o…
o twoje ludzkie atrybuty – widać starał się rozważnie dobierać słowa.
- Co proszę? – uniosłaś brwi w geście zdziwienia.
- Nieważne – pokręcił głową. – Nie musisz tego
rozumieć – wciąż uciekał gdzieś spojrzeniem. – Postaram się, aby nigdy więcej
nikt podobny nie wszedł ci w drogę, okej? – nie czekając na twoją odpowiedź
kontynuował. – Więc nie zamartwiaj się już tym; spróbuj się uspokoić i po
prostu o tym zapomnieć…
- Nie! – zaoponowałaś ostro. – O niczym nie będę
zapominać! Chcę, abyś mi to wytłumaczył; po tym co się stało, chyba mam prawo
do tego, aby poznać prawdę, nie?!
- [twoje imię]… - jęknął, próbując cię wyminąć.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam! – szarpnęłaś go za
ramię, zatrzymując w miejscu.
- Nie irytuj mnie… - spojrzał na ciebie
ostrzegawczo.
- A myślisz, że mnie to teraz obchodzi czy jesteś
zirytowany, czy nie?! – prychnęłaś z pogardą. – Odpowiedz na moje pytania!
W wyrazie złości Mikaru zmarszczył nos w ten
charakterystyczny dla niego sposób i obnażył zęby, których kły nagle wydały ci
się być nienaturalnie długie i ostre.
- Proszę, masz odpowiedź! – wyszarpnął się z
twojego uścisku. – Teraz jesteś zadowolona?! – fuknął. – Nie jestem
człowiekiem… - odezwał się znacznie ciszej, jakby poruszanie tego tematu było
dla niego bolesne. – Przesiadując u mnie, przesiąknęłaś zapachem nieumarłego.
Dla innych podobnych do mnie to łatwe do wyczucia; to właśnie z tego powodu
stałaś się ich punktem zainteresowania. Większość nie-ludzi żywi się w jakiś
sposób żywymi… i najczęściej po posiłku zabija ich. Zapach nieumarłego, który
się wokół ciebie roztacza wskazuje na to, że ktoś darował ci życie. Ci, którzy
cię zaatakowali w klubie chcieli pewnie wiedzieć, co jest powodem pozostawienia
cię przy życiu; spodziewali się czegoś niezwykłego po tobie… a nawet jeśli nie,
to przynajmniej zdawali sobie sprawę, że jeśli twoje ludzkie atrybuty, takie
jak na przykład krew, nie posiadają żadnych nadzwyczajnych właściwości, to jesteś
dla kogoś cenna. Nieumarły przywiązany czy, o zgrozo, zakochany w człowieku to
najgorsze zestawienie, jakie można sobie wyobrazić; dla obojga, człowieka i…
tej drugiej postaci… - zmieszał się. – Wychodząc z założenia, że jesteś komuś
bliska, doszli do wniosku, że pozbywając się ciebie w pewien sposób zyskują
przewagę nad nieumałym, który pozwolił ci się ostać przy życiu… - wbił
spojrzenie w podłogę.
Wpatrywałaś się w niego zszokowana. Czekałaś aż
znów podniesie na ciebie wzrok i wykrzyknie coś w stylu: „Ale dałaś się nabrać!
Zmyśliłem to na poczekaniu!”, jednak nic podobnego się nie dało. Zapadła
ciężka, grobowa cisza, a atmosferę między waszą dwójką można było kroić nożem.
…albo siekierą, jak kto woli. Twój tata
zdecydowanie wolałby siekierę.
- Dlatego właśnie nie chciałem ci o niczym mówić –
zaśmiał się niewesoło. – Chciałem uniknąć takiej sytuacji – westchnął. – Ale…
mimo wszystko… przepraszam – wykrztusił. – Nie wiedziałem, że to już zaszło tak
daleko… w przeciwnym razie nigdy bym do tego nie dopuścił – spojrzał na ciebie
ze skruchą. – Wiem, że niedowierzasz… ale właściwie nie musisz mi wierzyć.
Możesz uznać mnie za wariata albo idiotę, jak ci wygodniej – rozłożył bezradnie
ręce. – Wraz z jutrzejszym porankiem zniknę z twojego życia, żeby nie ściągać
na ciebie już więcej niebezpieczeństw – obiecał.
- Nie, Mikaru, zaczekaj… - ruszyłaś w jego stronę
małymi kroczkami.
- Mówiłem ci, żebyś nie chodziła – uśmiechnął się
krzywo i po raz wtóry tego dnia wziął cię na ręce.
Właśnie byłaś niesiona do łóżka przez wampira –
istotę pijącą ludzką krew, która w istocie nie okazała się być wcale wrażliwa
na światło dzienne, nie błyszczała się w promieniach słońca, nie uciekała przed
czosnkiem (co mogłaś wywnioskować chociażby po tym, iż używał go w kuchni), nie
obawiała się osikowego kołka czy srebra (gdyż w końcu nosił srebrne kolczyki) i
w końcu nie był zimny niczym trup.
- Właściwie… jak to jest z tym… um… co jesz? –
odezwałaś się nieśmiało. – W końcu jedliśmy razem obiad… normalny –
podkreśliłaś.
- Jasne – przyznał. – Jadam też „normalne”, jak to
określiłaś, rzeczy tak jak ludzie; w końcu ciężko byłoby wyżyć, żywiąc się
tylko i wyłącznie płynem, nie? – spojrzał na ciebie z lekka rozbawiony, choć w
większej mierze także zasmucony. – Krew… zapewnia coś w rodzaju siły witalnej –
próbował wytłumaczyć ci to w jakiś przystępny dla ludzkiego umysłu sposób. –
Działa na takich jak ja dość pobudzająco… mniej więcej jak kawa na ludzi –
znalazł adekwatne porównanie.
- Um… - mruknęłaś ze zrozumieniem. Szatyn posadził
cię z powrotem na brzegu materaca i wyprostował się. – Znowu krwawisz –
zauważyłaś zaniepokojona. – Widzisz, mówiłam ci, żebyś się nie przeciążał! Mogę
chodzić sama, a ty cały czas… - przyłożył ci palec do ust, uciszając.
- Spokojnie… - próbował się uśmiechnąć, jednak nietrudno
było zauważyć, że było mu ciężko.
Wampir klapnął ciężko na łóżko, nie mając już
dłużej sił utrzymywać się w pozycji stojącej. Był wykończony. Nic dziwnego –
walka w końcu nie należała do łatwych. Ponad to był ranny i potrzebował
odpoczynku, a nie dodatkowego treningu w postaci noszenia cię na rękach… Mikaru
położył się na plecach i przymknął oczy, oddychając głęboko. Z rosnącym
niepokojem przyglądałaś się, jak czerwony kwiat wykwitający na białym bandażu
powoli rozrasta się. Chłopak odruchowo dotykał delikatnie dłonią obolałego
miejsca.
- To nie wygląda dobrze – znów zaczęłaś panikować.
– Może jednak należałoby zadzwonić na pogotowie i…
- Uspokój się – znów ci przerwał. – Nic mi nie
będzie… - mruknął głębokim głosem.
Wtem cię olśniło!
Działa pobudzająco, dodaje sił i energii, tak?
- Mikaru… - nachyliłaś się nad nim. Właściciel domu
otworzył leniwie oczy, spoglądając na ciebie umęczonym wzorkiem. – W takim
razie… może… jeśli dzięki temu poczułbyś się lepiej… um… - dukałaś nieskładnie.
Jakoś odczuwałaś dziwny dyskomfort na myśl o zaproponowaniu mu tego wprost.
Wampir ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Chwila… co ty mi właściwie proponujesz? –
przekrzywił ciekawsko głowę. – Chcesz, żebym się z ciebie napił? – w odpowiedzi
niemrawo jedynie skinęłaś głową. – Nawet nie ma takiej opcji! – odepchnął cię
gwałtownym ruchem, tak, że wylądowałaś na poduszkach. – Wtedy już całkiem
wydałbym na ciebie wyrok śmierci! Póki z ciebie nie piłem, mój zapach po pewnym
czasie ulotni się; do tego czasu będę cię pilnował. Jeśli jednak ugryzłbym cię,
takie akcje jak dzisiaj stałyby się dla ciebie normą… chociaż w zasadzie to
nie; bo nie potrafiłabyś się przed nimi obronić! Pewnie przy następnej okazji
ktoś pozbawiłby cię ostatniego tchu! – poderwał się do pozycji siedzącej, czego
zaraz pożałował, o czym świadczył grymas bólu, który odmalował się na jego
twarzy. – Poza tym nie po to przez tyle czasu próbowałem oduczyć się pić z
ludzi, żebyś teraz to wszystko zniszczyła! – sapnął poirytowany; niemniej chyba
bardziej na siebie niż na ciebie.
- Nie pijesz krwi? – zdziwiłaś się.
- Nie! – krzyknął. – Mam już dość życia jako
seryjny morderca! Jeśli ja kogoś nie zabiję po tym, jak się nim pożywię, to
zrobi to ktoś inny, myśląc, że dzięki temu może zyskać nade mną przewagę! Takie
są zasady w moim świecie! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji.
Mikaru krwawił coraz mocniej. Widocznie z każdą
chwilą opadał z sił, słabł. Jego spojrzenie stało się nieostre, oczy zaszły
delikatną mgłą, zbladł, a jego mięśnie drgały nawet przy takim wysiłku, jaki
musiał włożyć w to, aby utrzymać się w siadzie.
- Wy, ludzie, zawsze tacy jesteście… - prychnął z
pogardą. – Naczytacie się i naoglądacie jakiś idiotycznych historii o wampirach
rodem ze „Zmierzchu” i potem zaczynają się temu podobne gadki: „Napij się,
przecież to tylko kilka kropel!” – przewrócił oczyma. – Nawet nie jesteś sobie
w stanie wyobrazić, na co nieświadomie mogłabyś się pisać, decydując się na
taki głupi krok…
W końcu poddał się i położył. Przymknął oczy. Przez
dłuższą chwilę trwaliście w ciszy. Czułaś się przygnębiona, zdezorientowana i w
jakiś dziwny sposób także zażenowana. Czy w oczach szatyna wyszłaś właśnie na
jedną z tych rozemocjonowanych nastolatek, które gotowe by były zrobić dla
niego wiele, tylko dlatego, że jest wampirem – żeby móc powiedzieć, że „mój
chłopak” to nieumarły… w zasadzie istota nadprzyrodzona? Żeby poczuć się jak
jedna z głównych bohaterek z powieści dla młodzieży? A przecież chciałaś mu
tylko pomóc… Cóż, miał rację, że nie wiedziałaś, na co się pisałaś; bo w
gruncie rzeczy, skąd niby miałaś to wiedzieć? Byłaś człowiekiem, który jeszcze
parę chwil temu był święcie przekonany, że na tym świecie nie ma podobnych
istot – byłaś twardo stąpającym po ziemi realistą. Zachodziłaś w głowę,
dlaczego ten cholerny niewdzięcznik wciąż cię tylko obraża, zamiast powiedzieć,
co mogłabyś dla niego zrobić, żeby poczuł się lepiej? Dlaczego wciąż traktował
cię jak małe, nierozumne dziecko? No i w końcu dlaczego wciąż cię ratował z
opresji, narażając się przy tym samemu na niebezpieczeństwo?! – kiedy zadałaś
sobie te ostatnie pytanie, do oczu napłynęły ci łzy.
Przyjrzałaś się uważniej chłopakowi. Przez krótką
chwilę myślałaś, że zasnął, jednak szybko uświadomiłaś sobie, że jego oddech
był zbyt nierówny i niespokojny – poza tym brał dość rzadko wdech, co cię
zmartwiło. Niespokojna nachyliłaś się nad nim, sprawdzając jego puls – w
pierwszej chwili, w istocie przypominając sobie wszystkie powieści i filmy
fantasy, zastanawiałaś się czy wyczujesz cokolwiek z racji jego domniemanej,
różniącej się od twojej anatomii, jednak ku twojej uciesze wyczułaś tętno… Może
lekarzem nie byłaś i nie dysponowałaś odpowiednim sprzętem medycznym, aby
stwierdzić z pewnością, ale… czy właśnie to tętno nie zwalniało? Możliwe, że to
tylko twoje urojenie, wzmożone niepokojem i przeczuciem, że coś jest nie tak,
że z wampirem jest coraz gorzej, jednak… tym razem wystraszyłaś się już nie na
żarty.
- Mikaru… Mikaru! – potrząsnęłaś nim, jednak jedyną
odpowiedzią, jaką udało ci się z niego wydusić był niewyraźny pomruk.
Cholera, czy jemu zebrało się na bardzo „śmieszne”
żarty?! Bo on żartuje… prawda? To jakaś forma kary? Może nauczki? Odgryzienia
się za wcześniejsze docinki i nieposłuszeństwo? Chciał cię odstraszyć – zmusić,
żebyś z krzykiem wybiegła z jego domu i więcej nie wracała? Tak, z pewnością
któraś z tych teorii musiała być prawdziwa…
Niemniej nieważne, jak bardzo starałaś się w to
wierzyć, gdzieś w oddali twojej świadomości odzywał się głos racjonalnego
myślenia, które podpowiadało ci, że to nie są żadne żarty. Rana, tak samo jak i
krwawe wykwity na bandażach były prawdziwe – czułaś krwawy, metaliczny zapach
unoszący się w powietrzu. Tracił przytomność. Został pobity; możliwe, że ktoś
uderzył go w głowę (i biorąc poprawkę na prędkość, i siłę, jaką dysponują
wampiry, domniemałaś, że uderzenie było naprawdę dotkliwe) i walczył z
mroczkami, i uczuciem słabości już od dłuższego czasu, ale jak zwykle nie
chciał nic dać po sobie poznać, nie dał ci się niczym zająć. Standardowo wciąż
chciał wykonać każdą pracę sam, wszystko zrobić po swojemu, przeforsowując się
przy tym.
Zaczęłaś panikować. Możliwe, że w stresie grubo
przesadzałaś – może mężczyzna potrzebował jedynie odrobiny snu, aby
zregenerować siły – ale ciebie dodatkowo zżerały wyrzuty sumienia, że to przez
ciebie jest teraz w takim stanie. Może nic mu nie było, a może właśnie
balansował na cienkiej granicy… właściwie to czego? Skoro był nieumarłym, to
raczej nie życia i śmierci, nie? W każdym razie nie umiałaś stwierdzić z całą
pewnością, co się z nim działo. W końcu nie byłaś wykwalifikowanym lekarzem, a
w dodatku nie znałaś się na anatomii istot nadprzyrodzonych, która tak samo jak
mogła być bardzo zbieżna do ludzkiej, tak samo mogła być zupełnie inna. Może
wampiry niemal przestają oddychać, kiedy śpią? Może to jest normalne?...
Nie zamierzałaś jednak ryzykować takimi
stwierdzeniami. Roztrzęsiona z nerwów, przerażona wizją tego, że mogłabyś mieć
kogoś na sumieniu, nagle zrozumiałaś, dlaczego szatyn przestał pić krew. Gdyby
w tej chwili chłopak zmarł, obwiniałabyś się za jego śmierć – zapewne nie
potrafiłabyś sobie tego wybaczyć do końca swojego własnego życia, nawet jeśli
nie byłaś jego bezpośrednim mordercą, nie zadałaś mu zabójczej rany czy nie
potraktowałaś trucizną; a przecież to tylko jedna osoba. Jak on musiał się
czuć, ciągnąc za sobą widmo ludzi, których umyślenie lub też nie pozbawił
ostatniego tchu, aby samemu przeżyć? Dźwigał na barkach ogromne brzemię…
Nie wiedziałaś, na co się piszesz – oczywiście, w
końcu nikt ci tego nie wytłumaczył, nie przedstawił w jasny sposób… ale co
innego mogłaś zrobić? Siedzieć bezczynnie z boku i patrzeć? W takim wypadku
wolałaś zdecydować się na jakikolwiek ruch, nawet jeśli miał być on kompletną
głupotą i nie wiedziałaś, jakie przyniesie on ze sobą skutki.
Nachyliłaś się nad nim, ujmując jego twarz w
dłonie. Przesunęłaś kciukiem po jego ustach.
- Mikaru… - szepnęłaś, owiewając jego policzek
ciepłym oddechem. – Mikaru… nie walcz już ze sobą dłużej – uśmiechnęłaś się
delikatnie, mimo iż ten nie mógł tego zobaczyć, gdyż wciąż miał zamknięte oczy.
– Po prostu się napij… - nachyliłaś się jeszcze mocniej, tak, iż niemal jego
usta dotykały twojej szyi, zupełnie tak jakbyś chciała wymusić na nim pocałunek
w tym miejscu.
Poczułaś, jak jego wargi rozchylają się. Językiem
przesunął po wrażliwej w tym miejscu skórze, przez co przeszły cię dreszcze. W
końcu poczułaś także, jak na wilgotnym wciąż śladzie zatrzymuje się coś ostrego
– wampirze kły. W jednej chwili wbiły się w twoje ciało, powodując ból –
ogromny ból! Spomiędzy twoich ust wydał się tylko zduszony pisk, gdyż w porę
zdążyłaś zagryźć wargi, żeby nie krzyknąć. Skrzywiłaś się, obiecując sobie, że
to wytrzymasz; w końcu to dla jego dobra. Czułaś jak ciepła strużka krwi spływa
po twojej szyi na jego policzek, jak łapczywie pije. Wkrótce poczułaś także
ręce, które objęły cię ciasno, aby następnie przewalić na plecy, nie odrywając
się od ciebie ani na moment. Szatyn zawisł nad tobą, kontynuując posilanie się.
Jego dłonie zaczęły błądzić po twoim ciele. Próbowałaś je z siebie zepchnąć,
ale on był zbyt natarczywy, zbyt silny.
- Wystarczy… - mruknęłaś, czując, że teraz to z
kolei tobie robi się słabo. Oparłaś dłonie na jego nagim torsie, próbując go
odepchnąć, ale ten ani myślał się ruszyć. – Wystarczy! – krzyknęłaś, ale to
również na niego nie podziałało.
Mikaru… w jakiś dziwny sposób rósł w siłę. Nie
umiałaś tego logicznie wytłumaczyć, ale nagle jego postać wydała ci się być
wręcz mocarna – zdawał się być kimś, z kim nie mogłaś się mierzyć, z kim nie
miałaś szans. Niemniej nie oznaczało to, że przynajmniej nie spróbowałaś.
Wierciłaś się pod nim, kręcąc głową, kopiąc i odpychając go, ale z marnym
rezultatem. Kręcenie się sprawiało tylko, że ból był bardziej przeszywający,
toteż w końcu zdecydowałaś się dać za wygraną. Pozwoliłaś bezwładnie zsunąć się
dłoni z jego karku, aby ta następnie miękko upadła na materac. Zamknęłaś
powieki, które zaczęły ci ciążyć, oddając się przyjemnej i spokojnej czerni.
***
Obudziłaś się skołowana, obolała i przede wszystkim
słaba. Ciało było ociężałe, kończyny jakby wykonane z ołowiu, głowa była pusta,
a co najgorsze w tym wszystkim szyja pulsowała niemal dzikim bólem, kiedy
zmusiłaś się choćby do najmniejszego ruchu, który wymagał jej udziału.
Co się właściwie wczoraj stało?...
Usłyszałaś trzask. Zauważyłaś, że to właściciel
domu wszedł do sypialni z balkonu z wciąż tlącym się niedopałkiem między
wargami. No tak! Wystarczył tylko jego widok, żebyś zaraz przypomniała sobie,
co miało miejsce wczorajszej nocy.
Chłopak podszedł do łóżka, na którym leżałaś,
szybkim, sprężystym krokiem. Nie wyglądał na takiego, co by dopiero kilka
godzin wcześniej wyglądał, jakby właśnie żegnał się z naszym okrutnym padołem
łez. Jego spojrzenie było czujne, bystre, ciało napięte, jakby gotowe do ataku
lub błyskawicznej obrony, gdyby tego wymagała sytuacja.
- Idiotka… - skwitował, stojąc nad twoją głową.
- Też się cieszę, że cię widzę – odparłaś słabym
głosem.
Wciąż byłaś senna i z ochotą z powrotem
zagrzebałabyś się w pościeli, oddając w przyjemne objęcia Morfeusza, jednak
zdawałaś sobie sprawę, że nie jest to najlepszy pomysł – przynajmniej na razie.
Zmusiłaś się do nadludzkiego wysiłku, wywindowania się do pozycji siedzącej.
Nadszedł najwyższy czas, aby zbierać się do domu i zniknąć mu z oczu. Powoli
przesuwając się w kierunku przeciwnej krawędzi łóżka do tej, przy której stał
wampir, układałaś sobie w głowie cały plan dnia, może nawet wybiegając nieco w
przyszłość. Zamierzałaś wrócić do domu i położyć się już we własnym łóżku.
Rodzice pewnie uznają, że wczoraj trochę wypiłaś i masz kaca; potraktują cię
karcącym spojrzeniem, a potem, kiedy już wydobrzejesz, uraczą cię jakże
porywającym wykładem na temat szkodliwości alkoholu. Niemniej to wciąż było
lepsze od znoszenia obecności szatyna. Nagle z jakiś dziwnych i niejasnych
powodów zapragnęłaś zapaść się pod ziemię lub uciec pod naciskiem jego
spojrzenia. Obiecałaś sobie, że w przyszłości będziesz unikać Mikaru, a jeśli
już w jakimś niefortunnym wypadku uda wam się na siebie wpaść, na przykład, w
osiedlowym sklepie, odwrócisz wzrok, udając, że go nie widzisz lub nie znasz.
Wybijesz z głowy koleżance miłostki do tego gościa, przedstawiając jej kogoś
innego. W sumie ten chłopak z IIIc nie był najgorszy… nawet przystojny… mogliby
się dogadać. Nawet nadający się materiał – stwierdziłaś z uznaniem, próbując
zająć swoje myśli czymkolwiek, co nie miało związku z ostatnimi wydarzeniami.
- Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz? – zagrzmiał
niczym nadopiekuńczy rodzic.
- Do domu – odpowiedziałaś oschle i już chciałaś
dźwignąć się na nogi, jednak nim zdążyłaś się wyprostować, ponownie wylądowałaś
na materacu jak długa, pchnięta przez właściciela domu, który wyrósł przed tobą
niczym spod ziemi, pojawiając się przed tobą jeszcze szybciej niż miał to w
zwyczaju robić wcześniej.
- Wrócisz do domu, kiedy ja o tym zadecyduję –
powiedział poważnie. – Nie pozwolę ci wyjść w takim stanie.
- Nie będę czekać na twoje łaskawe pozwolenie –
zbuntowałaś się.
- Właśnie, że będziesz – warknął, wymierzając w
ciebie oskarżycielsko palcem. – Przez twoją głupotę, teraz twoje życie leży w
moich rękach; za dużo zawaliłaś, żeby móc teraz się boczyć, kręcić noskiem i
kwękać, że nie chcesz! – podniósł głos. – Nie pozwolę ci wyjść półprzytomnej,
żebyś stała się idealną pożywką dla innych wampirów! – huknął. – Bo teraz już
nie ma wyjścia! Ugryzłem cię, piłem twoją krew, przez co przesiąknęłaś moim
zapachem, który już się nie ulotni! Od tego momentu przez resztę swojego życia
będziesz się ciągle znajdywała w niebezpieczeństwie, czując oddech śmierci na
karku; a w dodatku w tym wszystkim będziesz zdana tylko i wyłącznie na mnie! –
sapnął ciężko. Naburmuszyłaś się. – Ja… - zająknął się, spuszczając z tonu,
gdyż zauważył, że krzykiem nic nie wskóra. – Zrozum… - westchnął. – Chciałem
zwrócić ci normalne życie… - odwrócić wzrok. – Pokręcić się w twojej okolicy,
nie zbliżając się przy tym do ciebie za bardzo, poczekać, aż będziesz bezpieczna
i zniknąć z twojego życia, żeby w nie nie ingerować, żeby go nie niszczyć… a
teraz ty sama skazałaś się na moje dozgonne towarzystwo! – załamał ręce. – To
dokładne przeciwieństwo tego, czego chciałem dla ciebie! Naprawdę, ostatnią
rzeczą na świecie, której pragnąłem było wciągnięcie cię do świata nieumarłych…
Chciałem, żebyś była zwykłą nastolatką, cieszącą się swoim zwykłym, ludzkim
życiem, a nie wiecznie zmrożoną strachem dziewczynką kulącą się za moimi
plecami… - zagryzł dolną wargę. – To będzie cię ograniczać… ja będę cię
ograniczać… - ponownie westchnął. – Gdziekolwiek nie pójdziesz, ja będę musiał
kroczyć za tobą niczym cień; nie będziesz miała nawet życia prywatnego, gdyż
będę musiał je infiltrować. Będę musiał sprawdzać każdego twojego znajomego, twojego
chłopaka; kim on sam jest, z kim się spotyka… możliwe, że i on, i twoja rodzina
mogą znaleźć się w niebezpieczeństwie przez to wszystko, gdyż jeśli moi
wrogowie dojdą do wniosku, że bezpośrednie ataki na ciebie nie będą miały
sensu, to zabiorą się za twoich bliskich, aby cię zranić, złamać i…
- Dobra, dobra, rozumiem! – przerwałaś mu. – Jest
ci to wybitnie nie na rękę, czaję! – zirytowałaś się. – Nie musisz ukrywać się
za ładnymi słówkami, już wszystko rozumiem! To ja będę cię tu ograniczać,
ciągnąć za sobą, a tobie nie widzi się życie wiernego pieska przy moim boku –
założyłaś ręce na piersi. – Rozumiem – zagryzłaś wewnętrzną stronę policzka. –
Ale nie bój się, niczego od ciebie nie wymagam… - ponownie wstałaś.
- Słucham? – zdziwił się. – Beze mnie nie
przeżyjesz ani dnia! Czy ty siebie w ogóle słyszysz, dziewczyno?!
- Nie chcę być dla ciebie jeszcze większym
problemem niż stałam się obecnie – uśmiechnęłaś się przesłodko, sztucznie,
hamując łzy. Podeszłaś do drzwi szafy, na których zawieszony został wieszak
wraz z twoją sukienką. Sięgnęłaś do po nią, jednak w tym samym momencie, kiedy
twoje palce zacisnęły się na aksamitnym materiale, palce chłopaka objęły twój
przegub.
- Postradałaś rozum?! – wrzasnął.
- No wybacz – zaśmiałaś się, choć wcale nie było ci
do śmiechu. – Wciąż tylko słyszę, jakim jestem bezsilnym bachorem, jakim jestem
dla ciebie ciężarem i problemem, więc nie dziwię się, że nie chcesz mnie u
swojego boku! – trzęsłaś się ze złości i tłumionych emocji; niestety kiedyś
trzeba było je z siebie wyrzucić. Ten moment właśnie nadszedł. Pierwsze łzy
zaczęły spływać po twoich policzkach. – Wypominasz mi, że nic nie wiem, że
robię głupoty, nazywasz mnie idiotką; a skąd, do cholery, mam wiedzieć, co robić,
skąd mam mieć o czymkolwiek pojęcie, skoro niczego mi nie tłumaczysz?! Jasne,
prościej jest po prostu dać sytuacji rozwinąć się samej sobie, poczekać aż znów
zrobię coś nie tak, a potem jak zwykle pojawić się znikąd jako super bohater i
uratować mnie z opresji, jednocześnie licząc na moją dozgonną wdzięczność,
nie?! Po co cokolwiek mówić, wyjaśniać, pokazywać, uczyć, prawda?! – czułaś jak
na twojej twarzy łzy wręcz wypalały sobie tory, znacząc je piekącymi śladami.
Mikaru spoglądał na ciebie zszokowany. Jak do tej
pory nie widziałaś nigdy, aby jakaś reakcja tak widocznie odmalowała się na
jego twarzy. Wpatrywał się w ciebie tak, jakby dopiero co zobaczył cię po raz
pierwszy. Między wami zapanowała uciążliwa cisza, przerywana jedynie twoim
cichym pochlipywaniem.
- Rozumiem – odezwał się w końcu. – Wiedz, jednak
że moje zachowanie było czymś umotywowane. Nie wyjaśniałem ci zbyt dużo, gdyż
im więcej wiesz o świecie nieumarłych, tym bardziej się w nim zatracasz,
zagłębiasz, aż w końcu nie będziesz potrafiła go odróżnić od świata ludzi i
gdzieś się w nim zagubisz; a ja tego nie chcę. Nie chcę, żebyś mieszała się do
rzeczy, o których nigdy nie powinnaś mieć nawet pojęcia! Po prostu chcę cię od
tego uchronić…
- To jak niby mam się przed czymkolwiek bronić,
kiedy nie wiem nawet, co jest moim przeciwnikiem, co jest dobre, a co złe?! –
zgrzytnęłaś zębami.
- Przed niczym się nie uchronisz! – odpowiedział
również krzykiem. – Nie jesteś w stanie sama się bronić… - wziął uspakajający
oddech, podczas gdy ty potraktowałaś go urażonym spojrzeniem. – Nie dasz rady.
Do tego potrzebujesz mnie – wzruszył ramionami. – No już… nie patrz na mnie
takim wzrokiem… - uśmiechnął się krzywo. - Wiem, że pewnie liczyłaś choćby na
cień podziękowania z mojej strony za to, co zrobiłaś, ale… musisz pojąć, że to
było naprawdę głupie – przybrał znów ten swój mentorski ton, który tak cię
irytował. – Niepotrzebnie się na to wszystko skazałaś. Mnie wystarczyłyby dwa
dni snu i byłbym w niemal identycznym stanie jak teraz – rozłożył ręce. –
Znaczy… jasne, w pewnym sensie jest to też moja wina, bo w końcu zacząłem z
ciebie pić, ale przyjmij do wiadomości, że wampiry nie są takie jak ludzie… My…
mamy mocniejsze instynkty. Od tylu lat byłem na głodzie… - westchnął. – To tak
jakbyś położyła przed głodnym psem kawałek mięsa; myślisz, że się nie rzuci?
Póki było ono jeszcze zapakowane i nieotwarte, w tym wypadku zamknięte w twoim
ciele, jakoś mogłem się oprzeć, ale wczorajszej nocy podstawiłaś mi to wszystko
pod sam nos; jak miałem się powstrzymać? – skrzywił się.
- Dzięki za porównanie mnie do kawałka mięsa –
prychnęłaś.
- Tym właśnie jesteś dla innych wampirów – wyznał
bez ogródek. Drgnęłaś na tę wypowiedź; ta uwaga dotknęła cię… nawet mocniej niż
byś mogła się spodziewać.
- A dla ciebie… - niemal szepnęłaś, nagle zgaszona,
czując się kompletnie pokonana. Wbiłaś wzrok w podłogę. – Dla ciebie kim
jestem? – nie odpowiedział. Czekałaś długo, ale szatyn nie zamierzał udzielić
nawet wymijającej odpowiedzi na to pytanie. – Czy to, co wczoraj zrobiłam… -
zaczęłaś inny temat, widząc, że i tak nic z niego nie wyciągniesz. – Naprawdę
było takie bezsensowne?
- Cóż… - wampir wziął głębszy wdech, podchodząc do
ciebie i obejmując czule. – Mogę powiedzieć, że nie tak do końca, jeśli to choć
trochę poprawi ci humor – zdziwiona podniosłaś wzrok na niego. Chłopak jednak
jedynie posłał ci słaby uśmiech, nie zamierzając rozwijać dalej tego tematu.
Zdałaś sobie sprawę, że całkiem tajemniczy gość z tego nieumarłego… - Będę cię
chronił – oznajmił. – Więc nie płacz już – otarł wierzchem dłoni twoje łzy. –
Chodź, zrobię ci jakieś śniadanie – zaproponował, obejmując cię w pasie i
prowadząc do kuchni.
Usiadłaś przy stole, obserwując poczynania
gospodarza domu. Przyglądałaś się jego odwróconej sylwetce z jakąś dziwną
nostalgią, jakby zaraz miał zniknąć raz na zawsze z twojego życia, a nie
dopiero co zakomunikował, że zostanie z tobą na zawsze… Może to sprawka tego,
iż doskonale zdawałaś sobie sprawę z tego, że on nie ma na to najmniejszej
ochoty i robi to tylko i wyłącznie z poczucia obowiązku? Czułaś się winna, że
przywiązałaś go do siebie wbrew jego własnej woli… Przynajmniej tak to sobie
właśnie tłumaczyłaś i tak wyglądała ta sytuacja z twojego punktu widzenia.
Mikaru postawił przed tobą szklankę soku
pomarańczowego.
- Musisz uzupełnić płyny – zabrzmiał niczym lekarz.
Skinęłaś mu głową, nie odpowiadając. Wpatrywałaś
się w wypolerowane sztućce, które ci podał. Przyglądałaś się swojemu
zdeformowanemu odbiciu w widelcu, szczególną uwagę poświęcając zapłakanym,
opuchniętym i zaczerwienionym oczom – doprawdy, cudownie…
Chwilę potem przed tobą wylądował także talerz z
wcześniej zapowiedzianym śniadaniem.
- Ty nie jesz? – zdziwiłaś się.
- Nie chcę psuć sobie smaku – szatyn próbował
powstrzymać uśmiech cisnący się na usta, jednak z marnym rezultatem.
- Doprawdy? – fuknęłaś. – Krew dla wampirów jest
czymś podobnym jak wino dla ludzi? – zaciekawiłaś się.
- Można tak powiedzieć – przytaknął. – Choć w tym
wypadku nie oznacza to, że im starsza krew tym lepsza – szybki grymas przebiegł
przez jego twarz; mogłabyś to równie dobrze uznać za momentalny skurcz mięśni
twarzy, gdyby nie zmarszczył w ten charakterystyczny dla siebie sposób nosa, co
świadczyło o jego niezadowoleniu. – Można nawet uznać, że krew ma coś w rodzaju
kompozycji smakowej; każda krew smakuje trochę inaczej. Krew nałogowca, osoby
chorej czy w końcu zdrowego człowieka znacznie się od siebie różnią. No i poza
tym dużo zależy też od grupy krwi – wyznał.
- Jaka jest twoja ulubiona grupa krwi? –
dociekałaś.
- _Rh_ [twoja grupa krwi] – odparł z jednoznacznym
uśmieszkiem.
- Naprawdę, zaskakujący zbieg okoliczności –
mruknęłaś, orientując się, że mówi o twojej grupie krwi.
- Prawda? – zaśmiał się krótko. – Jedz – polecił. –
Bo ci wystygnie.
Niemrawo ruszyłaś zawartość talerza widelcem. Nie
chodziło o to, że wampir przygotował ci coś, czego nie lubiłaś lub nie
wyglądało to wystarczająco apetycznie. Zwyczajnie nie miałaś ochoty na jedzenie
po tym wszystkim, przez co musiałaś przejść…
- Rozchmurz się – ponownie odezwał się właściciel
domu. – Jeśli to chociaż trochę pomoże ci odzyskać dobry humor, to powiem ci,
że nie jesteś dla mnie zwykłym ochłapem mięsa – niemal szepnął, wsuwając
papierosa między wargi.
Zdziwiona tym wyznaniem podniosłaś głowę, aby
ujrzeć jak chłopak właśnie podnosił się z krzesła, kierując się na taras, aby
zapalić. Uśmiechnęłaś się pod nosem.
- Dziwak… - skwitowałaś.
- Przyzwyczajaj się – odwrócił się przodem w progu
drzwi balkonowych. – Spędzisz z tym dziwakiem resztę życia – wydmuchnął obłok
szarego dymu. – To prawie jak małżeństwo, co? Takie małżeństwo na śmierć i
życie… - pokiwałaś głową.
Cóż, miał rację…
- Moje życie leży w twoich rękach. Dbaj o nie –
odezwałaś się, aby następnie w pełni skupić się na posiłku.
***
- Aż nie mogę uwierzyć, że jesteś razem z Mikaru! –
zaszczebiotała jedna z twoich koleżanek, kiedy razem kierowałyście się do
wyjścia ze szkoły.
- Nie jestem z nim – zaoponowałaś.
- Jak to nie? – odezwała się druga. – Nie oszukasz
nas! W końcu przyjeżdża po ciebie do szkoły od dwóch miesięcy i niemal cały
czas spędzacie wspólnie! – wykrzyknęła.
- I kręci się też często wieczorami pod twoim
blokiem – dodała ta, która kiedyś darzyła wampira uczuciem. Całe szczęście
szatyn pod tym względem miał akurat rację i dziewczyna szybko znalazła sobie
nowy obiekt westchnień; chłopaka z IIIc, którego jej przestawiłaś.
- Serio? – zdziwiłaś się. – No tego to nie wiedziałam…
Pożegnałaś się ze znajomymi i wsiadłaś do
samochodu, który w istocie czekał na ciebie codziennie pod szkołą. Przywitałaś
się zdawkowo z kierowcą, który poprawił okulary przeciwsłoneczne na nosie.
- Właśnie dowiedziałam się, że lubisz bawić się w
stalkera – rzuciłaś.
- Co proszę? – zapytał bez większego
zainteresowania, wyjeżdżając z parceli szkoły.
- Ponoć po nocach często kręcisz się pod moim
blokiem; moi znajomi mi powiedzieli – wyjaśniłaś.
- Ach… No tak, zdarza mi się – zaśmiał się pod
nosem.
- Dlaczego to robisz? Przecież powiedziałeś, że w
domu jestem bezpieczna! – sapnęłaś. – Nie musisz dosłownie chodzić za mną krok
w krok, wiesz?
- Jesteś bezpieczna w domu, bo cały czas mam na
ciebie oko – wzruszył ramionami. – Byłoby prościej, gdybyś się do mnie
przeprowadziła, ale nie chcesz się na to zgodzić – spojrzał na ciebie kątem
oka, czekając aż zmienią się światła na skrzyżowaniu. – Poza tym lubię cię
podglądać – wyznał otwarcie.
- Słucham?! – spojrzałaś na niego zszokowana.
- To, co słyszałaś – zaśmiał się. – Lubię cię
podglądać, kiedy się przebierasz, rozbierasz, kremujesz po kąpieli… - wyliczał,
chichocząc pod nosem. – Całe szczęście nie masz w zwyczaju zasłaniania okien,
kiedy to robisz – uśmiechnął się szelmowsko.
- Kłamiesz! – zarzuciłaś mu. – Przecież mieszkam na
czwartym piętrze! Nie byłbyś w stanie tego zobaczyć! – zaprotestowałaś.
- Mam dobry wzrok – odparł niezrażony. – Na dowód tego
mogę powiedzieć, że najbardziej podoba mi się ten czarny koronkowy stanik z
kokardką pomiędzy piersiami – wyszczerzył się szeroko, ukazując w uśmiech
długie kły; przy tobie od pewnego czasu przestał się hamować i ujawniał swoją
prawdziwą formę. – Wyglądasz w nim seksownie.
Na to stwierdzenie zarumieniłaś się obficie,
obiecując sobie, że od tej pory będziesz siedziała w pokoju TYLKO I WYŁĄCZNIE
przy zasłoniętych oknach. Chłopak widząc twoją reakcję zaśmiał się. Chcąc
odwrócić jego uwagę od tego żenującego tematu, postanowiłaś skierować waszą
rozmowę na inne tory, zadając przy tym pytanie, które od dłuższego czasu kolebało
ci się po głowie:
- Mikaru… dlaczego właściwie zdecydowałeś się mną
opiekować? – zapytałaś. – W końcu to nie jest twój obowiązek, nikt nie każe ci
tego robić ani cię za to nie wynagradza… Znaczy… To nie tak, że mi się to nie
podoba czy coś! – zaznaczyłaś szybko. – Ale… po prostu zastanawiam się
dlaczego… Przecież tamtej nocy, kiedy piłeś ze mnie po raz pierwszy…
- Wtedy… - przerwał ci. – Wtedy, kiedy straciłaś
przytomność, bałem się, że posunąłem się za daleko… - wyznał. – Naprawdę się
bałem… - cały jego dobry humor nagle prysł i jego oblicze przybrało posępny
wyraz. – Poza tym… - zaparkował na podjeździe przed swoim domem – powiedziałem
ci, że nie jesteś dla mnie zwykłym ochłapem mięsa, prawda? – na powrót
uśmiechnął się, a ty w końcu zrozumiałaś znaczenie tych słów.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedziałaś mu tym samym
gestem, po czym oboje wysiedliście z auta i razem, jak zwykle obejmując się
niczym zakochana para, weszliście do domu nieumarłego.
Tym razem może na coś więcej niż obiad…
Może?
The End
?
Ojeju to było kochane ❤ Można było sie wczuć i w ogóle uwielbiam takie opowiadania. Kita-san~ podziwiam Cie że ty tak "we wszystkie strony świata" umiesz pisać ^u^ Bo ja jak pisze to albo wychodzi mi coś smutnego albo jakieś niewiadomo co.
OdpowiedzUsuńNie umiem pisać komentarzy, ale wiedz że z niecierpliwością czekam na Twój powrót na bloga~
Pozdrawiam i życze dużo dużo i jeszcze więcej weny ❤
DLACZEGO ON JEJ NIE POCAŁOWAŁ??!!!!?!
UsuńNormalnie się popłakałam z bólu, to było cudowne!! ♥ AAAAA, też chcę takiego Mikaru!!!!
Napisałabym coś więcej, ale z powodu cierpienia, które mi zadałaś mój mózg totalnie przestał działać ;cc weny życzę!!
(Pominę fakt, że do zostania tomboy'em zostało mi tylko podcięcie włosów i że czułam się dość dziwnie, czytając to... XD)
OdpowiedzUsuńDoczekałam się! *-* Yune dorosła, jest już cierpliwym człekiem!... no dobrze, nie. XD
Takie długie... czytałam na dwa razy, bo za pierwszym było już dość późno... ^^"
Chcę takiego Mikaru, plz *^* (co z tego, że mentalnie sama jestem wampirem. XD) Te kłótnie takie prawdziwe... XDDDDD
W sumie... nie wiem, co jeszcze napisać. Znaczy, wiem, ale jest tego za dużo... :| Nie chcę komentować bezsensownym zlepkiem słów ^^"
~Yune
By the way... zdążyłam Cię już poinformować o tym, że zmieniłam z Yuna.miko na Yune (nie kojarzyć z tG, błagam...)? Skleroza nie boli... ^^"
Czytałam to niesamowite opowiadanie kilka godzin. Nie umiem wyrazić swojego zachwytu. Chcę więcej!
OdpowiedzUsuńJak się cieszę że coś się tutaj pojawiło, nawet nie wiesz jak poprawiło mi to humor szczególnie że siedze w szpitalu. Kłótnie były genialne i cudowne. Uwielbiam :3 Takim domem i Mikaru sama bym nie pogardziła XD Chodź musze przyznać że od początku miałam takie dziwne uczucie że czytam coś co istoty ludzkie czesto tworzą. Czyli jest wampir, jest dziewczyna i tu on nie chce wprowadzać jej do swojego swiata bo to niebezpieczne, ona natomiast chce i naciska na to a jednocześnie płacze i czesto jest jak taka typowa rozchwiana dziewczyna co sama sobie nie poradzi, pozytywne jest w niej to że umie się kłócić, mieć swoje zdanie i nie zwiała przerażona jak się o wszystkim dowiedziała. Sama nie wiem jakie mam odczucia wobec tego, jestem rozdarta pomiędzy tym że mi się podobało a tym że to już trochę oklepane i zbyt częste jest aby wzbudzić większe emocje.
OdpowiedzUsuń