"Monsters" cz.15


OBOWIĄZKOWO PRZECZYTAJ PRZED ROZPOCZĘCIEM CZĘŚCI WŁAŚCIWEJ:
Boże, hańba mi! Spalić mnie na stosie, skazać na łamanie kości kołem… Jak ja tak mogłam? Jak?! Tyle czasu od ostatniej części „Monsters”! Faktem jest, że przez ten czas zastanawiałam się od czasu do czasu nad tą serią, jednak nie miałam żadnego konkretnego pomysłu, a wolałam nie pisać z przymusu, bo wtedy rozdział wyszedłby pożal-się-boże… Nie, wcale się nie tłumaczę, nie! Chciałam jedynie sama przeprosić za ten karygodny czyn, którego się dopuściłam – bo zawsze karcę autorów, którzy wstawiają części opowiadań raz na kilka miesięcy, bo potem czytelnicy nic nie pamiętają.
Aby odświeżyć sobie pamięć przeczytałam część czternastą i szczerze powiedziawszy nie wiem dlaczego, ale pod koniec zaczęłam płakać i to chyba to zmusiło mnie do napisania takiego długiego wywodu. Czuję się potwornie, że na tak długi czas uśmierciłam tę historię, jednak wskrzeszę ją! Obiecuję!
KONIEC CZĘŚCI OBOWIĄZKOWEJ.

„Monsters” cz.15



Moje ciało stopniowo robiło się coraz cięższe, jednak wciąż miałem dobry nastrój. Ostatni raz zaciągnąłem się zapachem ukochanego i z uśmiechem na ustach zdawałoby się, że zamknąłem oczy tylko na chwilkę…

            Kiedy otworzyłem oczy… cóż, nie było zbyt wielkiej różnicy niż wtedy, kiedy miałem je zamknięte. Przez moment leżałem i próbowałem zrozumieć, co się stało i dlaczego tak słabo widzę. Ponad to nie rozpoznawałem miejsca, w którym się znajdowałem. Pamiętam spotkanie z Aimer, ale wtedy spotkaliśmy się niemal nad samą zatoką, a potem przyszedł Zero i… właśnie Zero!
Poczułem ciepły oddech na karku i w tej chwili wszystko jakby nabrało sensu. Najwidoczniej musiałem stracić przytomność. Obudziłem się dopiero w środku nocy, o czym uświadomił mnie cyfrowy zegarek stojący na szafce nocnej. Obróciłem się delikatnie w objęciach kochanka i spojrzałem na jego śliczną twarz. W miękkim, nikłym świetle dochodzącym jedynie spomiędzy wąskiej szpary między zasłonami wyglądał tak spokojnie… Przesunąłem kciukiem po jego policzku, po czym złożyłem na nim delikatny pocałunek i wyswobodziłem się z jego objęć. Chłopak mruknął coś przez sen. Ściągnął brwi, przez co miałem wrażenie, iż jej niezadowolony z tego, że go opuściłem. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl i przeczesałem palcami jego włosy w czułym geście. Szatyn natychmiast uspokoił się, odetchnął głęboko, a jego mina znów zdradzała jedynie stoicki spokój.
Wstałem dość chwiejnie i wyszedłem z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.


Zazwyczaj słowo „pobudka” kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, jednak jeśli to błogie uczucie bezpieczeństwa, ciepła i rozleniwienia ma towarzyszyć mi podczas każdego przebudzenia, to mogę się nawet porwać się na tak masochistyczny krok, jakim jest zezwolenie na kilkunastokrotne budzenie mnie w środku nocy tylko po to, aby poczuć się właśnie tak jak w tej chwili; w tej wspaniałej chwili.
Przeciągnąłem się, mając wciąż zamknięte oczy i mruknąłem sennie pod nosem. Światło dzienne usilnie próbowało wedrzeć się pod moje powieki i choć wiedziałem, że widok, jaki zastanę po ich rozchyleniu będzie cudowny, to słodkie lenistwo było silniejsze i kazało mi jeszcze chwilkę poleżeć.
- Dzień dobry, śpiący królewiczu – usłyszałem nad sobą miękki głos ukochanego.
Rozanielony mruknąłem raz jeszcze, po czym instynktownie zadarłem głowę do góry. Oczekiwałem pocałunku, który został złożony na moich ustach chwilę później. Niestety, nie był to jakiś długi, pasjonujący pocałunek, a jedynie zwykły całus, niemniej, przyjemny. Oblizałem dolną wargę, po czym ją zagryzłem i uśmiechnąłem się do siebie, by dopiero po tym w końcu otworzyć oczy. Początkowo mrużyłem je, gdyż panująca w sypialni jasność oślepiła mnie, jednak od razu rozpoznałem tuż przed sobą ten delikatny uśmieszek, za którym Zero zawsze skrywał swoje prawdziwe uczucia.
- Dzień dobry – odpowiedziałem zachrypniętym od snu głosem, po czym za karę uszczypnąłem go w policzek tak mocno, aż został na nim czerwony ślad, a chłopak jęknął żałośnie.
- Za co to?! – naburmuszył się.
- Za ten uśmiech… Nie znoszę go…
- Nie lubisz, kiedy się uśmiecham? – zdziwił się.
- Nie w ten sposób – w ramach rekompensaty pogładziłem go po policzku, który przed chwilą zmaltretowałem. – Znów się martwisz, a ja nie rozumiem dlaczego. Przecież jestem z tobą, nigdzie ci nie ucieknę, mamy zespół, jako-tako ustabilizowaną sytuację finansową, mieszkanie… czego ty byś jeszcze chciał?  - spojrzałem na niego wyzywająco.
- Żebyś przestał mi mdleć w ramionach – spojrzał na mnie ganiąco. – To już nie pierwszy raz, Yoshi-chan – znów uśmiechnął się w ten sposób, za co ponownie go uszczypnąłem. – Au! – zawył.
- Nic mi nie jest – wywindowałem się do siadu. – Biorąc pod uwagę, w jak krótkim czasie moje życie zostało wywrócone do góry nogami to i tak musisz przyznać, że trzymałem się całkiem nieźle… pod względem fizycznym… - dodałem znacząco.
- Taa… - mruknął. – Mam nadzieję, że więcej takich stanów depresyjnych i desperackich zachowań nie będę miał nieprzyjemności doświadczyć z twojej strony – znów chciał się uśmiechnąć, jednak zaraz przybrał neutralny wyraz twarzy, kiedy tylko zauważył, że podnoszę dłoń do jego twarzy.
- Ech… - westchnąłem ciężko. Usiadłem do Shimizu plecami w siadzie skrzyżnym, podczas gdy on leżąc na boku i podpierając głowę na ręku wbijał nieprzyjemne spojrzenie w mój kark, co czułem jako lodowate dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. – Czy ty zawsze musisz wszystko skopać? – spojrzałem na niego z wyrzutem. – Taki ładny, romantyczny poranek… a ty? A ty jak zawsze od rana tylko marudzisz… - wywróciłem oczyma.
- Martwię się o ciebie – również podniósł się do siadu i objął mnie od tyłu. – Czy to źle, że chcę dla ciebie jak najlepiej? – ułożył głowę na moim ramieniu.
- Oczywiście, że dobrze – odchyliłem głowę na jego bark. – Ale czy musimy dbając o siebie być wiecznie smutni? Po tych wszystkich łzach i wrzaskach chyba przyszedł w końcu czas na uśmiech, co? – próbowałem dostrzec jego twarz, jednak skutecznie skrywał się za zasłoną z włosów. – Ale taki… normalny… Wiesz, w sensie nie ten twój wymuszony… - zaznaczyłem. Michi podniósł głowę i spojrzał mi w oczy.
- W takim razie postaram się, aby mój uśmiech już nigdy nie wydawał ci się złamany* – w głębokim uśmiechu wyszczerzył zęby.
- No nie! – zmierzyłem go ostrym spojrzeniem i przybrałem obrażoną minę. – Czytałeś moje teksty! – odpowiedział mi jedynie wzruszeniem ramion, po czym jeszcze raz sięgnął moich ust.
- Było nie wychodzić w środku nocy i nie gryzmolić albo przynajmniej nie zostawiać notatek na środku stołu – wytknął mi język.
Basista usadził mnie między swoimi nogami. Oparłem się o jego tors, a głowę odchyliłem na jego bark. Całowaliśmy się niespiesznie. Szatyn jedną ręką odszukał w pościeli moją dłoń, na której ją zaciskałem. Drugą gładził moją wyciągniętą szyję, co sprawiało, że od czasu do czasu z mojego gardła wydobywały się głębokie mruknięcia aprobaty. Ja natomiast drugą wolną dłoń położyłem na jego udzie i powoli nią przesuwałem, co chłopakowi widocznie odpowiadało, bo uśmiechał się nawet podczas pocałunków.
Rozkoszując się ustami ukochanego zatracałem się w ich smaku i przestawałem myśleć racjonalnie. Obróciłem się w objęciach Zero przodem do niego, aby następnie popchnąć go na poduszki i zawisnąć nad nim. Opierałem dłonie na wysokości jego skroni po obu stronach jego głowy i mierzyłem go spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek. Delikatny uśmiech figurował na moich ustach, co nadawało mojej minie cwaniackiego wyrazu. Powoli ugiąłem ręce w łokciach, kładąc się na nim. Ułożyłem się na szatynie, przygniatając go własnym ciężarem. Shimizu nie protestował, co bardzo mnie cieszyło, bo przyjemnie było poczuć, że między naszymi niemalże nagimi ciałami, osłoniętymi jedynie bielizną (Michi musiał mnie najwyraźniej rozebrać do snu), nie było żadnej wolnej przestrzeni. Jego gorąca, delikatna skóra przyjemnie pieściła moją samym swoim dotykiem, świadomością, że bezpośrednio przylega do mojej. Ująłem jego twarz w dłonie i ponownie złączyłem nasze wargi. Basista zaplótł dłonie na moich lędźwiach, jednak nie pozostały tam długo, gdyż zaraz zsunęły się w dół. Szatyn zaczął ugniatać moje pośladki, a ja mruknąłem wprost w jego rozchylone usta, okazując w ten sposób moje zadowolenie. Delikatnie pociągnąłem zębami za jego dolną wargę, by zaraz potem pozwolić mu przejąć kontrolę nad pocałunkiem i spleść nasze języki w erotycznym tańcu. Shimizu przesunął palcem (wciąż przez materiał bokserek) po mojej kości ogonowej, przez co przeszły mnie przyjemne dreszcze. Wygiąłem się niczym kot, na co mój ukochany zachichotał.


- Przyjemnie było, prawda? – Michi spojrzał na mnie znacząco.
Chciałem od razu mu odpowiedzieć, ale nie pozwolił mi na to mój wciąż przyspieszony oddech, nad którym nie mogłem zapanować. Ciężko dyszałem, uparcie próbując zapanować nad sobą. Muzyk również oddychał ciężko, jednak nie aż tak jak ja. Uśmiechał się szeroko; widocznie był z siebie zadowolony.
Przyjemnie? Też mi coś!… Szczerze to ledwo czułem nogi… No i kręgosłup mnie napieprzał…
- Ja… - wziąłem głęboki wdech. – Ja cię… zamorduję… - syknąłem. – Tylko zaśnij… Tylko zaśnij… - warknąłem ciszej do siebie.
- Oj daj spokój, Hizu – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Ruchu? – spojrzałem na niego jak na idiotę. – Toć przecież ty urządziłeś mi maraton z przeszkodami! – odgarnąłem z czoła mokre od potu włosy.
Wreszcie udało mi się zsunąć buty. Kopnięciem posłałem je pod ścianę, uprzednio jeszcze mierząc je nienawistnym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby to one były źródłem wszelkiego zła, a nie Michi. Tak, mój kochany chłopak w ramach troski o moje samopoczucie postanowił zadbać o moje zdrowie, a więc od dziś miałem się zdrowo i regularnie odżywiać oraz zacząć się ruszać, bo obiecał mi, że jeśli następnym razem zemdleję, to nie będzie tachał mnie taki kawał drogi do domu (nawet jeśli by się to zdarzyło to i tak wiedziałem, że przyniósłby mnie choćby i paręnaście kilometrów, jeśli byłaby taka potrzeba, ale cii… Musiałem dać mu się wygadać i poudawać przez chwilę, jakiż to jestem przejęty jego okrucieństwem i bezdusznością względem mojej szanownej osoby).
- Piękny poranek, miło, przyjemnie… - mruczałem pod nosem. – Ty naprawdę potrafisz wszystko skopać, wiesz? – fuknąłem. – Czy ten dzień nie mógł być przyjemny, aż do samego wieczora? – spojrzałem na niego z wyrzutem. – Moglibyśmy przecież zostać w domu i… - podszedłem do niego i dotknąłem palcem wskazującym jego mostka, robiąc przy tym zalotną minę. - …i może zrobić przy okazji coś niecenzuralnego? – oblizałem lubieżnie usta. Shimizu złapał mnie za nadgarstek i odpowiedział mi podobnym uśmiechem.
- Teraz możemy zrobić coś niecenzuralnego – chciał mnie pocałować, jednak ja szybko się od niego odsunąłem, wyrywając rękę z jego uścisku.
- Ha, ha; nieśmieszne – burknąłem.
- Co znowu? – podniósł jedną brew. Na jego twarzy malowało się niezrozumienie.
- Teraz to sobie możesz pomarzyć – wytknąłem mu język.
- Obraziłeś się? – wywrócił oczyma.
- Jestem zmęczony – założyłem ręce na piersi. – A ja nie wyobrażam sobie, żeby… hm… jakby to nazwać?... nasz drugi pierwszy raz miał być szybkim numerkiem – spojrzałem na niego karcąco.
- „Drugi pierwszy raz”? – roześmiał się. – Fajna nazwa – oparł się ramieniem o ścianę. – Chociaż jakby nie patrzeć, cieszę się, że będę miał okazję drugi raz cię rozdziewiczyć – przesunął językiem po zębach w wulgarnym geście, a ja w tym momencie się speszyłem. Zarumieniłem się i wyminąłem go, kierując się do łazienki.
Szczerze powiedziawszy, to tą gadaniną jedynie chciałem mu… hm… narobić smaku na własną osobę i jednocześnie sprawić, że mógłby jedynie obejść się tym smakiem? Coś w ten deseń… Mam nadzieję, że jeśli jeszcze kiedykolwiek wpadnie na tak durny pomysł, aby wyciągnąć mnie na biegi, jogging czy jakimkolwiek innym, diabelskim słowem to określi, jeszcze jedno takie zagranie wystarczy. Najpierw trochę ułudy, obietnica seksu, a potem i tak wykręcę się stałą wymówką, że to on jest tym złym i niedobrym człowiekiem, który chciał mnie zmusić do uprawiania sportu, za co strzelę focha na pięć minut, Zero zrozumie, że z przyjemności nici i poprzestaniemy na pocałunkach. Taa… plan spanikowanej dziewicy, która jednocześnie chce stracić swoje dziewictwo, ale się boi. Zresztą… ze mną to już w ogóle była zakręcona sprawa, bo przecież „dziewicą” byłem jedynie w sensie psychicznym, gdyż w sensie fizycznym już dawno temu kochaliśmy się z Michim… jednak ja przez amnezję nie pamiętam tego – a od tamtej pory nie oddawałem się nikomu… Kuźwa, o czym ja w ogóle myślę? Zresztą… mniejsza o to…
Zrzuciłem z siebie przepocone ubrania. Zimne kafelki przyjemnie chłodziły moje stopy; dodatkowym luksusem stała się lodowata woda, którą odkręciłem, kiedy już wszedłem pod prysznic. Oparłem się plecami o ścianę i pozwoliłem, aby woda spływała po mojej rozgrzanej twarzy i dalej po niemniej gorącym ciele. Zamknąłem oczy i ledwo powstrzymałem się od westchnienia ulgi. Ta, biegi naprawdę nie są moją dziedziną sportu…
Ogłuszony szumem wody, która oprócz oczu zalewała mi także uszy, nie usłyszałem, kiedy drzwi do łazienki zostały otwarte. Zorientowałem się, że Shimizu wszedł dopiero, kiedy odczułem, że woda przyjmuje jeszcze niższą temperaturę, tym razem zbyt niską jak dla mnie. Zakręciłem wodę i przez mleczne szkło kabiny prysznicowej dostrzegłem rozmazaną postać basisty, który paradował bez koszulki w samych dresach, nachylającą się nad umywalką. Przez to, że odkręcił wodę, ta, w której ja się kąpałem stała się zbyt zimna, jednak nie to zmartwiło mnie najbardziej.
- Michi? – odezwałem się łagodnie. – Mogę się dowiedzieć, co ty robisz, kochanie?
- Myję twarz – odparł, nie rozumiejąc mojego pytania właściwego.
- A mogę się dowiedzieć, dlaczego właśnie teraz?
- A ileż można czekać, aż skończysz się kąpać? – byłem pewny, że przewrócił oczyma. Westchnąłem.
- Rzuć mi ręcznik – poprosiłem.
- Sam go sobie weź – odpowiedział niewzruszony. – Co ja służący jestem, czy jak?
- Michi… - westchnąłem tym razem łagodniej.
Chłopak zastygł w bezruchu. Byłem pewien, że wpatruje się we mnie przez nieprzezroczyste szkło, a jego nachalne spojrzenie, które jakby chciało mnie siłą wyciągnąć zza dzielącej nas przeszkody, peszyło mnie.
- Aa… - mruknął. – Rozumiem.
- Co „rozumiesz”? – zapytałem, sięgając jedocześnie po ręcznik, który przerzucił przez górną krawędź drzwi kabiny prysznicowej.
- Rozumiem, że moja cnotka nic się nie zmieniła – zachichotał. – Szczerze powiedziawszy, to zastanawiałem się, skąd nagle u ciebie tyle wulgarności… Teraz rozumiem; obiecywałeś mi gruszki na wierzbie! Tymi kuszącymi gadkami chciałeś mnie odciągnąć od pomysłu treningów, zrobić nadzieję na chwilę przyjemności, a potem jakoś zgrabnie się od tego wywinąć, prawda? – uśmiechnął się cwaniacko pod nosem.
Bez słowa owinąłem się ręcznikiem w pasie i wyszedłem spod prysznica. Zero taksował mnie rozbawionym spojrzeniem, podczas gdy ja, choć wściekle próbowałem temu zaprzeczyć, czułem, że się rumienię. Kiedy chciałem po prostu koło niego szybko przemknąć, ten objął mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął, więżąc w swoich objęciach. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się ciepło, niewymuszenie; w ten sposób, który kochałem najbardziej i który, niemniej, teraz mnie peszył.
- Jesteś słodki, wiesz? – cmoknął mnie w policzek. – Ale pamiętaj, że przede mną nie musisz się niczego wstydzić – przeczesał palcami moje mokre włosy.
- Wiem… - mruknąłem cicho pod nosem.
Shimizu znów chciał coś powiedzieć, ale zagłuszył go dzwonek jego własnego telefonu, który zaczął dziko wibrować w stojącej wodzie na umywalce. Ekran rozświetlił się, ukazując zdjęcie rudzielca w głupiej pozycji z jeszcze głupszą miną, kiedy ewidentnie nie był w stanie trzeźwości, a nad nim widniały duże białe znaki układające się w jego przezwisko: „Karyu”. Tego, czego zawsze odmawiałem Matsumurze było wyczucie czasu, gdyż chłopak miał tę wkurzającą tendencję do pojawiania się lub dzwonienia w najbardziej nieodpowiednim momencie – teraz niemniej rzewnie mu dziękowałem i układałem pieśni pochwalne pod jego adresem w duchu za to, że nie dał się dłużej pastwić Zero nade mną.
- Jeśli nie masz dobrego powodu by dzwoni… - zaczął groźnie szatyn, jednak nagle urwał w połowie słowa. – Co? Teraz?! – uniósł wysoko brwi. – Zaraz będziemy! – wykrzyknął i rozłączył się. – Hizu, no co tak stoisz! Ubieraj się! Jedziemy w tej chwili do studia! – ponaglał mnie.


- Dalej nie mogę w to uwierzyć… - powtarzał z uporem Yoshitaka, pochylając się nad swoim kuflem z piwem i wpatrując się w nie tak intensywnie, jakby zaraz miał w nim znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
- Powtarzasz to już siedemdziesiąty drugi raz podczas tej godziny – mruknąłem jakoś dziwnie wyprany z wszelkich emocji.
- Serio?! Liczyłeś to?! – odezwał się Tsu „nieco” za głośno tuż przy moich uchu, przez co mało nie dostałem zawału, a mój słuch został trwale przytępiony. Nasz perkusista „nieco” już za dużo wypił, dlatego miał „nieco” problemów z intonacją… „nieco”…
- Tak, serio – wywróciłem oczyma i odepchnąłem Tsukasę od siebie, zrzucając go na ramię gitarzysty. – Zero… - jęknąłem. – Odezwij się, proszę – przysunąłem się do niego bliżej i ująłem pod rękę. – Odkąd wyszliśmy ze studia słowem się nie odezwałeś… - spojrzałem na niego nieco zmartwiony.
Michi wyglądał jakby był w ciężkim szoku. Basista wciąż trzymał wysoko uniesione brwi i miał szeroko otwarte oczy, jakby jego twarz zastygła w wiecznym wyrazie bezbrzeżnego zdziwienia. Od dłuższego czasu stukał paznokciami w ściankę pustej już szklanki, na której dnie pozostała jedynie kolorowa „kałuża” po drinku, którego w siebie wlał.
- Yoshi… - odezwał się drżącym głosem. – Ja też wciąż nie mogę uwierzyć, że podpisaliśmy kontrakt z Delicious Deli Records… Wiesz… zdaje mi się, że jesteś w najlepszym stanie z naszej czwórki, toteż mam do ciebie prośbę, skarbie… - spojrzał na mnie prosząco. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zwitek pieniędzy. – Proszę, pójdź do baru i weź nam coś mocnego… albo nie. Weź od razu całą butelkę whisky. Najlepszą i najdroższą jaką mają. Cena teraz nie gra roli. Nieważne, że zapłacimy dużo więcej niż w sklepie – uprzedził, zanim zdążyłem się odezwać i wtrącić, że to zbędne marnowanie pieniędzy. – Trzeba to oblać czymś dobrym… Ale cholera… Za nic to wciąż nie może do mnie dotrzeć… - mruknął ciszej do siebie.
Spojrzałem na ukochanego niepewnie, ale przyjąłem pieniądze i spełniłem jego prośbę – bo cóż innego mogłem zrobić?

kilka lat później

- Pamiętacie, jak podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt? – zagadnął rudzielec.
- To było dziwne… - mruknął Zero.
- Racja – przytaknąłem. – Z początku nasze oblewanie tego wyglądało jak stypa – zaśmiałem się na to wspomnienie. – Dopiero po kilku głębszych poszliśmy w „tango” – zaśmiałem się głośniej i klepnąłem basistę w ramię.
- To nasze „tango” trochę później nas kosztowało – przypomniał Karyu. – Trochę nas… poniosło z tej radości – próbował stłumić uśmiech.
Wypominaliśmy jeden drugiemu, co w ten wieczór odwaliliśmy śmiejąc się z siebie nawzajem i docinając. Jedynym, który milczał niczym zaklęty był Kenji, który jedynie uśmiechał się nikle pod nosem i przenosił zdezorientowane spojrzenie po wszystkich muzykach po kolei, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze.
- Tsuśku – zagadnąłem – nic z tego nie pamiętasz?
- Noo… - przeciągnął. – Tak jakby… - przyznał z oporem, na co Matsumura wybuchnął gromkim śmiechem.
- Boś zaczął świętować wcześniej niż nasza trójka – spojrzał z politowaniem na kochanka. – Kilka lat temu to myśmy cię holowali pijanego do łóżka, to teraz w ramach rekompensaty my się spijemy, a ty będziesz się nami zajmował! – klasnął w dłonie i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Co?! – oczy perkusisty zrobiły się wielkie niczym spodki od filiżanek. – To nie fair! Trzech na jednego?! – wydawał się być przerażony myślą sprawowania opieki nad trzema nachlanymi facetami.
- Sprawiedliwości musi stać się zadość! – zawołał entuzjastycznie Shimizu i uniósł szklankę z alkoholem w górę, a ja z Yoshitaką zawtórowaliśmy mu.
- Nie ma mowy! Ej no, chłopaki… - jęknął Oota, którego sprzeciw został ostentacyjnie zignorowany.
- Pomyślelibyście, że kiedyś zdobędziemy taką sławę? Sword Records to już nasza trzecia wytwórnia… - odezwałem się na wpół rozmarzony, na wpół zanurzony we wspomnieniach.
- Tyle wytwórni… a ile to już kontraktów? – zaśmiał się Matsumura.
- Kto by to liczył? – szatyn wzruszył ramionami. Przysunął się do mnie i cmoknął mnie w policzek. – Grunt, że mamy siebie i nasze D’espairsRay! – zakrzyknął.
- Za D’espairsRay! – wznieśliśmy wspólnie toast.

*dokładnie to chodziło mi o fragment: „Twój uśmiech wydawał się złamany… To to, co zobaczyłem pierwsze…”, który pochodzi z piosenki „Yami ni furu kiseki”.

(po tak długim oczekiwaniu na ostatnią część)
THE END


KOLEJNA LEKTURA OBOWIĄZKOWA:
To teraz jeszcze walne PS.’a:
;_;
Tak, płakusiam sobie, bo D’espów już nie ma; no właściwie to niby są, ale tylko w sercach fanów, Hizumiego, Karyu i Tsuśka, a Zero-zdrajca opowiedział się za TMH4N’S, za co ma wpierdol. Uwielbiałam Zero, dlatego kiedy przeczytałam, że na pytanie czy jest za reaktywacją D’espairsRay odpowiedział, iż jest tak „niekoniecznie”, gdyż woli skupić się na obecnym zespole, miałam ochotę iść z buta do Tokio, znaleźć go (nie wiem jakim cudem, tego mój genialny plan już nie przewidywał) i spalić mu mieszkanie, a najlepiej od razu zaszantażować go, ale cóż… mogę sobie o tym tylko pisać, myśleć, ewentualnie pogadać o tym ze ścianą (tak, rozmawiam z przedmiotami nieożywionymi) no i przede wszystkim mieć nadzieję, że kiedyś może zrobią jakąś reaktywację, chociażby na jeden występ… Długo się zastanawiałam nad tą „blokadą”, która mnie dopadła jeśli chodzi o to opowiadanie, ale w końcu doszłam do wniosku, że to chyba wina tej wypowiedzi Zero. Strasznie się wtedy do niego uprzedziłam, a jak łatwo się domyślić ciężko jest pisać o kimś, kto jest jednym z głównych bohaterów, a jednocześnie patrzy się na niego nieco krzywo. Z tegoż samego powodu, jak pewnie zauważyłyście, od dłuższego czasu nie pisałam już nic z D’espami, ale to jeszcze może się zmienić, gdyż D’espairsRay to mój ukochany zespół (jeśli chodzi o yaoi też).
Idę płakusiać dalej.
Skończyłam „Monstersy”… Moje życie straciło sens ;_;
Idę pociąć się masłem… (/.-)’’

KONIEC KOŃCÓW.

OSTATNIE POŻEGNANIE Z „MONSTERS”.

9 komentarzy:

  1. Zaraz przeczytam opowiadanie, ale co Zero powiedział?! Jak on mógł! Maifo jest złem ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy nie pamiętałam poprzedniej części... I jednocześnie zrobiło się trochę smutno, że to ostatnia. Dobrze, że zrobiłaś ją przyjemną ze szczęśliwym zakończeniem (pomijając rzeczywistość ;-; ). Jak mniemam, specjalnie napisałaś część o bieganiu w ten sposób xD

      Usuń
  2. Buuu ;____; szkoda, że ostatnia część. Rok minął i akurat ostania ;(
    Lecz może to dobrze, że tyle czasu minęło~~ dzięki temu nie rozpaczam tak bardzo.
    Ale opowiadanie jest jednym z moich ulubionych! ^.^ Rozdział też przyjemny na zakończenie.
    Tak tylko wspomnę, że teraz tylko Closer to Ideal xD nie licząc tego zwieszonego~~
    Bardzo lubię twoja opowiadania o D'espairsRay ^.^
    Powodzenia w dalszym pisaniu
    Pozdrawiam, Aya :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Koniec ;.; Dobry koniec *^* Taki optymistyczny w stosunku do rzeczywistości... Zero zdrajca... D:

    OdpowiedzUsuń
  4. To już koniec ;_;?
    Spodziewałam się... Fajerwerków szczerze powiedziawszy ^^""

    A Zero to czasem nie był pierwszy do tej reaktywacji? Gdzie ta lama to gadała xd?
    Taki kurna z niego kumpel, że zostawia Hizu na pastwę losu ._.?
    Dobra ja nie oceniam... Chociaż marzę, żeby kiedys pojechać na koncert Despów i mam nadzieję, że Zero"-chan" mi tego nie zepsuje. I zapewne nie ja jedna będę mieć o to do niego żal.
    Idę do Tokyo razem z Tobą :D!!

    Co do ficka... Wróciwszy. Nie spodziewałam się, że 15 czesc będzie ostatnią ;_; Tak się fajnie zaczeło dziać szczerze myślałam, ze pociągniesz to dalej. ._. Jeszcze zostały elementy takie... Nie dopowiedziane. (Np czemu Hizu zemdlał? skąd się wzięła tam ta laska...? Zero w końcu rozdziewiczył drugi raz Hizumiego :D?) No ale jak koniec to koniec, ne?
    Fajny był ten rozdział, ale mało go było. Był nieproporcjonalny w stosunku do długości oczekiwania :D
    Ale chce ci też pogratulować, bo nie zepsułaś tej końcówki, tak jak ja swojego całkiem niezłego (kiedyś...) ficka.
    Nadal czuć było klimat tych poprzednich części. I było trochę słodko, trochę zabawnie... :3

    Ale mało, no, mało, no ;_;
    Mogę liczyć na jakiś Bonusik kiedyś do tego :D?

    ściskam, Midziak

    OdpowiedzUsuń
  5. Awwwwww. :3
    Za takie zakończenie jestem skora wybaczyć Ci tak długą przerwę. :3
    Jak tak sobie teraz myślę to jedno z moich pierwszych opowiadań yaoi o Despach, aż się łezka kręci w oczku. *^*
    Rzeczywisty Zero wredna menda jeśli nie chce wrócić, jak coś z chęcią pojadę z Tobą do Tokyo, żeby go kopnąć w tyłek. (Swoją drogą cholernie zgrabny, i seksowny. Am.. Tak właśnie! ) Żeby go kopnąć, bo chce, żeby jeszcze kiedyś zagrali, moim marzeniem jest być na ich koncercie. *^*
    Świetny rozdział, weny życzę. :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniała część, zakończenie mnie nie zawiodło. Nie wiedziałam nawet o tym, że D'espairsRay się rozpadło. Szkoda, Zero taki zły. Dziękuję, za ten ostratni rodział, trochę smutno, że to już koniec. Pozostaje mi czekać na inne opowiadania na przykład na "Nowy Świat". Weny, zdrowia, czasu~

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziwiam cię jednak skończyłaś to opowiadanie, choć nam się wydawało, że nie będzie kontynuacji. Rzeczywiście szkoda, że to była ostatnia część ale te wcześniejsze były tak dawno, że dobrze zrobiłaś. Chętnie będziemy wracać wolnym czasem do tego opowiadania, gdyż każda część była wspaniale opisana. Dzięki ogromne za ujawnienie zakończenia.
    A co do Despów ... cóż oni też pozostawili równie wspaniałą twórczość jak i twoja.
    Nie napiszę, że to już koniec ich zespołu. Jeśli są myśli o reaktywacji to tym bardziej. Nie jeden band przechodził w Japonii przerwę w koncertach.

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie po raz któryś z kolei skończyłam Monsters, jedno z moich ulubionych opowiadań. Kurczę, kocham twórczość Despów, i kiedy zobaczyłam tańce Tsukasy jako piosenkarza enki i zdjęcia jego i Zero z THE MICRO HEAD 4N'S, zrobiło mi się jakoś tak strasznie smutno i serduszko zaczęło boleć. Nie lubię końców i nie chcę nawet myśleć o rozwiązaniu moich ukochanych zespołów...

    OdpowiedzUsuń