OBOWIĄZKOWO PRZECZYTAJ PRZED ROZPOCZĘCIEM
CZĘŚCI WŁAŚCIWEJ:
Boże,
hańba mi! Spalić mnie na stosie, skazać na łamanie kości kołem… Jak ja tak
mogłam? Jak?! Tyle czasu od ostatniej części „Monsters”! Faktem jest, że przez
ten czas zastanawiałam się od czasu do czasu nad tą serią, jednak nie miałam
żadnego konkretnego pomysłu, a wolałam nie pisać z przymusu, bo wtedy rozdział
wyszedłby pożal-się-boże… Nie, wcale się nie tłumaczę, nie! Chciałam jedynie
sama przeprosić za ten karygodny czyn, którego się dopuściłam – bo zawsze karcę
autorów, którzy wstawiają części opowiadań raz na kilka miesięcy, bo potem
czytelnicy nic nie pamiętają.
Aby
odświeżyć sobie pamięć przeczytałam część czternastą i szczerze powiedziawszy
nie wiem dlaczego, ale pod koniec zaczęłam płakać i to chyba to zmusiło mnie do
napisania takiego długiego wywodu. Czuję się potwornie, że na tak długi czas
uśmierciłam tę historię, jednak wskrzeszę ją! Obiecuję!
KONIEC CZĘŚCI OBOWIĄZKOWEJ.
„Monsters” cz.15
Moje ciało
stopniowo robiło się coraz cięższe, jednak wciąż miałem dobry nastrój. Ostatni
raz zaciągnąłem się zapachem ukochanego i z uśmiechem na ustach zdawałoby się,
że zamknąłem oczy tylko na chwilkę…
Kiedy otworzyłem oczy… cóż, nie było zbyt wielkiej różnicy
niż wtedy, kiedy miałem je zamknięte. Przez moment leżałem i próbowałem
zrozumieć, co się stało i dlaczego tak słabo widzę. Ponad to nie rozpoznawałem
miejsca, w którym się znajdowałem. Pamiętam spotkanie z Aimer, ale wtedy
spotkaliśmy się niemal nad samą zatoką, a potem przyszedł Zero i… właśnie Zero!
Poczułem
ciepły oddech na karku i w tej chwili wszystko jakby nabrało sensu.
Najwidoczniej musiałem stracić przytomność. Obudziłem się dopiero w środku
nocy, o czym uświadomił mnie cyfrowy zegarek stojący na szafce nocnej.
Obróciłem się delikatnie w objęciach kochanka i spojrzałem na jego śliczną
twarz. W miękkim, nikłym świetle dochodzącym jedynie spomiędzy wąskiej szpary
między zasłonami wyglądał tak spokojnie… Przesunąłem kciukiem po jego policzku,
po czym złożyłem na nim delikatny pocałunek i wyswobodziłem się z jego objęć.
Chłopak mruknął coś przez sen. Ściągnął brwi, przez co miałem wrażenie, iż jej
niezadowolony z tego, że go opuściłem. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl i
przeczesałem palcami jego włosy w czułym geście. Szatyn natychmiast uspokoił
się, odetchnął głęboko, a jego mina znów zdradzała jedynie stoicki spokój.
Wstałem
dość chwiejnie i wyszedłem z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.
Zazwyczaj
słowo „pobudka” kojarzy się z czymś nieprzyjemnym, jednak jeśli to błogie
uczucie bezpieczeństwa, ciepła i rozleniwienia ma towarzyszyć mi podczas
każdego przebudzenia, to mogę się nawet porwać się na tak masochistyczny krok,
jakim jest zezwolenie na kilkunastokrotne budzenie mnie w środku nocy tylko po
to, aby poczuć się właśnie tak jak w tej chwili; w tej wspaniałej chwili.
Przeciągnąłem
się, mając wciąż zamknięte oczy i mruknąłem sennie pod nosem. Światło dzienne
usilnie próbowało wedrzeć się pod moje powieki i choć wiedziałem, że widok,
jaki zastanę po ich rozchyleniu będzie cudowny, to słodkie lenistwo było
silniejsze i kazało mi jeszcze chwilkę poleżeć.
- Dzień
dobry, śpiący królewiczu – usłyszałem nad sobą miękki głos ukochanego.
Rozanielony
mruknąłem raz jeszcze, po czym instynktownie zadarłem głowę do góry.
Oczekiwałem pocałunku, który został złożony na moich ustach chwilę później.
Niestety, nie był to jakiś długi, pasjonujący pocałunek, a jedynie zwykły
całus, niemniej, przyjemny. Oblizałem dolną wargę, po czym ją zagryzłem i
uśmiechnąłem się do siebie, by dopiero po tym w końcu otworzyć oczy. Początkowo
mrużyłem je, gdyż panująca w sypialni jasność oślepiła mnie, jednak od razu
rozpoznałem tuż przed sobą ten delikatny uśmieszek, za którym Zero zawsze
skrywał swoje prawdziwe uczucia.
- Dzień
dobry – odpowiedziałem zachrypniętym od snu głosem, po czym za karę
uszczypnąłem go w policzek tak mocno, aż został na nim czerwony ślad, a chłopak
jęknął żałośnie.
- Za co
to?! – naburmuszył się.
- Za
ten uśmiech… Nie znoszę go…
- Nie
lubisz, kiedy się uśmiecham? – zdziwił się.
- Nie w
ten sposób – w ramach rekompensaty pogładziłem go po policzku, który przed
chwilą zmaltretowałem. – Znów się martwisz, a ja nie rozumiem dlaczego.
Przecież jestem z tobą, nigdzie ci nie ucieknę, mamy zespół, jako-tako
ustabilizowaną sytuację finansową, mieszkanie… czego ty byś jeszcze
chciał? - spojrzałem na niego
wyzywająco.
- Żebyś
przestał mi mdleć w ramionach – spojrzał na mnie ganiąco. – To już nie pierwszy
raz, Yoshi-chan – znów uśmiechnął się w ten sposób, za co ponownie go
uszczypnąłem. – Au! – zawył.
- Nic
mi nie jest – wywindowałem się do siadu. – Biorąc pod uwagę, w jak krótkim
czasie moje życie zostało wywrócone do góry nogami to i tak musisz przyznać, że
trzymałem się całkiem nieźle… pod względem fizycznym… - dodałem znacząco.
- Taa…
- mruknął. – Mam nadzieję, że więcej takich stanów depresyjnych i desperackich
zachowań nie będę miał nieprzyjemności doświadczyć z twojej strony – znów
chciał się uśmiechnąć, jednak zaraz przybrał neutralny wyraz twarzy, kiedy
tylko zauważył, że podnoszę dłoń do jego twarzy.
- Ech…
- westchnąłem ciężko. Usiadłem do Shimizu plecami w siadzie skrzyżnym, podczas
gdy on leżąc na boku i podpierając głowę na ręku wbijał nieprzyjemne spojrzenie
w mój kark, co czułem jako lodowate dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. –
Czy ty zawsze musisz wszystko skopać? – spojrzałem na niego z wyrzutem. – Taki
ładny, romantyczny poranek… a ty? A ty jak zawsze od rana tylko marudzisz… - wywróciłem
oczyma.
-
Martwię się o ciebie – również podniósł się do siadu i objął mnie od tyłu. –
Czy to źle, że chcę dla ciebie jak najlepiej? – ułożył głowę na moim ramieniu.
-
Oczywiście, że dobrze – odchyliłem głowę na jego bark. – Ale czy musimy dbając
o siebie być wiecznie smutni? Po tych wszystkich łzach i wrzaskach chyba
przyszedł w końcu czas na uśmiech, co? – próbowałem dostrzec jego twarz, jednak
skutecznie skrywał się za zasłoną z włosów. – Ale taki… normalny… Wiesz, w
sensie nie ten twój wymuszony… - zaznaczyłem. Michi podniósł głowę i spojrzał
mi w oczy.
- W
takim razie postaram się, aby mój uśmiech już nigdy nie wydawał ci się złamany*
– w głębokim uśmiechu wyszczerzył zęby.
- No
nie! – zmierzyłem go ostrym spojrzeniem i przybrałem obrażoną minę. – Czytałeś
moje teksty! – odpowiedział mi jedynie wzruszeniem ramion, po czym jeszcze raz
sięgnął moich ust.
- Było
nie wychodzić w środku nocy i nie gryzmolić albo przynajmniej nie zostawiać
notatek na środku stołu – wytknął mi język.
Basista
usadził mnie między swoimi nogami. Oparłem się o jego tors, a głowę odchyliłem
na jego bark. Całowaliśmy się niespiesznie. Szatyn jedną ręką odszukał w
pościeli moją dłoń, na której ją zaciskałem. Drugą gładził moją wyciągniętą
szyję, co sprawiało, że od czasu do czasu z mojego gardła wydobywały się
głębokie mruknięcia aprobaty. Ja natomiast drugą wolną dłoń położyłem na jego
udzie i powoli nią przesuwałem, co chłopakowi widocznie odpowiadało, bo
uśmiechał się nawet podczas pocałunków.
Rozkoszując
się ustami ukochanego zatracałem się w ich smaku i przestawałem myśleć
racjonalnie. Obróciłem się w objęciach Zero przodem do niego, aby następnie
popchnąć go na poduszki i zawisnąć nad nim. Opierałem dłonie na wysokości jego
skroni po obu stronach jego głowy i mierzyłem go spojrzeniem spod
półprzymkniętych powiek. Delikatny uśmiech figurował na moich ustach, co
nadawało mojej minie cwaniackiego wyrazu. Powoli ugiąłem ręce w łokciach,
kładąc się na nim. Ułożyłem się na szatynie, przygniatając go własnym ciężarem.
Shimizu nie protestował, co bardzo mnie cieszyło, bo przyjemnie było poczuć, że
między naszymi niemalże nagimi ciałami, osłoniętymi jedynie bielizną (Michi
musiał mnie najwyraźniej rozebrać do snu), nie było żadnej wolnej przestrzeni.
Jego gorąca, delikatna skóra przyjemnie pieściła moją samym swoim dotykiem,
świadomością, że bezpośrednio przylega do mojej. Ująłem jego twarz w dłonie i
ponownie złączyłem nasze wargi. Basista zaplótł dłonie na moich lędźwiach,
jednak nie pozostały tam długo, gdyż zaraz zsunęły się w dół. Szatyn zaczął
ugniatać moje pośladki, a ja mruknąłem wprost w jego rozchylone usta, okazując
w ten sposób moje zadowolenie. Delikatnie pociągnąłem zębami za jego dolną
wargę, by zaraz potem pozwolić mu przejąć kontrolę nad pocałunkiem i spleść
nasze języki w erotycznym tańcu. Shimizu przesunął palcem (wciąż przez materiał
bokserek) po mojej kości ogonowej, przez co przeszły mnie przyjemne dreszcze.
Wygiąłem się niczym kot, na co mój ukochany zachichotał.
-
Przyjemnie było, prawda? – Michi spojrzał na mnie znacząco.
Chciałem
od razu mu odpowiedzieć, ale nie pozwolił mi na to mój wciąż przyspieszony
oddech, nad którym nie mogłem zapanować. Ciężko dyszałem, uparcie próbując
zapanować nad sobą. Muzyk również oddychał ciężko, jednak nie aż tak jak ja.
Uśmiechał się szeroko; widocznie był z siebie zadowolony.
Przyjemnie?
Też mi coś!… Szczerze to ledwo czułem nogi… No i kręgosłup mnie napieprzał…
- Ja… -
wziąłem głęboki wdech. – Ja cię… zamorduję… - syknąłem. – Tylko zaśnij… Tylko
zaśnij… - warknąłem ciszej do siebie.
- Oj
daj spokój, Hizu – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Trochę ruchu jeszcze nikomu
nie zaszkodziło.
-
Ruchu? – spojrzałem na niego jak na idiotę. – Toć przecież ty urządziłeś mi
maraton z przeszkodami! – odgarnąłem z czoła mokre od potu włosy.
Wreszcie
udało mi się zsunąć buty. Kopnięciem posłałem je pod ścianę, uprzednio jeszcze
mierząc je nienawistnym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby to one były źródłem
wszelkiego zła, a nie Michi. Tak, mój kochany chłopak w ramach troski o moje
samopoczucie postanowił zadbać o moje zdrowie, a więc od dziś miałem się zdrowo
i regularnie odżywiać oraz zacząć się ruszać, bo obiecał mi, że jeśli następnym
razem zemdleję, to nie będzie tachał mnie taki kawał drogi do domu (nawet jeśli
by się to zdarzyło to i tak wiedziałem, że przyniósłby mnie choćby i paręnaście
kilometrów, jeśli byłaby taka potrzeba, ale cii… Musiałem dać mu się wygadać i
poudawać przez chwilę, jakiż to jestem przejęty jego okrucieństwem i
bezdusznością względem mojej szanownej osoby).
-
Piękny poranek, miło, przyjemnie… - mruczałem pod nosem. – Ty naprawdę
potrafisz wszystko skopać, wiesz? – fuknąłem. – Czy ten dzień nie mógł być
przyjemny, aż do samego wieczora? – spojrzałem na niego z wyrzutem. –
Moglibyśmy przecież zostać w domu i… - podszedłem do niego i dotknąłem palcem
wskazującym jego mostka, robiąc przy tym zalotną minę. - …i może zrobić przy
okazji coś niecenzuralnego? – oblizałem lubieżnie usta. Shimizu złapał mnie za
nadgarstek i odpowiedział mi podobnym uśmiechem.
- Teraz
możemy zrobić coś niecenzuralnego – chciał mnie pocałować, jednak ja szybko się
od niego odsunąłem, wyrywając rękę z jego uścisku.
- Ha,
ha; nieśmieszne – burknąłem.
- Co
znowu? – podniósł jedną brew. Na jego twarzy malowało się niezrozumienie.
- Teraz
to sobie możesz pomarzyć – wytknąłem mu język.
-
Obraziłeś się? – wywrócił oczyma.
-
Jestem zmęczony – założyłem ręce na piersi. – A ja nie wyobrażam sobie, żeby…
hm… jakby to nazwać?... nasz drugi pierwszy raz miał być szybkim numerkiem –
spojrzałem na niego karcąco.
- „Drugi
pierwszy raz”? – roześmiał się. – Fajna nazwa – oparł się ramieniem o ścianę. –
Chociaż jakby nie patrzeć, cieszę się, że będę miał okazję drugi raz cię
rozdziewiczyć – przesunął językiem po zębach w wulgarnym geście, a ja w tym
momencie się speszyłem. Zarumieniłem się i wyminąłem go, kierując się do
łazienki.
Szczerze
powiedziawszy, to tą gadaniną jedynie chciałem mu… hm… narobić smaku na własną
osobę i jednocześnie sprawić, że mógłby jedynie obejść się tym smakiem? Coś w
ten deseń… Mam nadzieję, że jeśli jeszcze kiedykolwiek wpadnie na tak durny
pomysł, aby wyciągnąć mnie na biegi, jogging czy jakimkolwiek innym, diabelskim
słowem to określi, jeszcze jedno takie zagranie wystarczy. Najpierw trochę
ułudy, obietnica seksu, a potem i tak wykręcę się stałą wymówką, że to on jest
tym złym i niedobrym człowiekiem, który chciał mnie zmusić do uprawiania
sportu, za co strzelę focha na pięć minut, Zero zrozumie, że z przyjemności
nici i poprzestaniemy na pocałunkach. Taa… plan spanikowanej dziewicy, która jednocześnie
chce stracić swoje dziewictwo, ale się boi. Zresztą… ze mną to już w ogóle była
zakręcona sprawa, bo przecież „dziewicą” byłem jedynie w sensie psychicznym,
gdyż w sensie fizycznym już dawno temu kochaliśmy się z Michim… jednak ja przez
amnezję nie pamiętam tego – a od tamtej pory nie oddawałem się nikomu… Kuźwa, o
czym ja w ogóle myślę? Zresztą… mniejsza o to…
Zrzuciłem
z siebie przepocone ubrania. Zimne kafelki przyjemnie chłodziły moje stopy;
dodatkowym luksusem stała się lodowata woda, którą odkręciłem, kiedy już
wszedłem pod prysznic. Oparłem się plecami o ścianę i pozwoliłem, aby woda
spływała po mojej rozgrzanej twarzy i dalej po niemniej gorącym ciele.
Zamknąłem oczy i ledwo powstrzymałem się od westchnienia ulgi. Ta, biegi
naprawdę nie są moją dziedziną sportu…
Ogłuszony
szumem wody, która oprócz oczu zalewała mi także uszy, nie usłyszałem, kiedy
drzwi do łazienki zostały otwarte. Zorientowałem się, że Shimizu wszedł
dopiero, kiedy odczułem, że woda przyjmuje jeszcze niższą temperaturę, tym
razem zbyt niską jak dla mnie. Zakręciłem wodę i przez mleczne szkło kabiny
prysznicowej dostrzegłem rozmazaną postać basisty, który paradował bez koszulki
w samych dresach, nachylającą się nad umywalką. Przez to, że odkręcił wodę, ta,
w której ja się kąpałem stała się zbyt zimna, jednak nie to zmartwiło mnie
najbardziej.
-
Michi? – odezwałem się łagodnie. – Mogę się dowiedzieć, co ty robisz, kochanie?
- Myję
twarz – odparł, nie rozumiejąc mojego pytania właściwego.
- A
mogę się dowiedzieć, dlaczego właśnie teraz?
- A
ileż można czekać, aż skończysz się kąpać? – byłem pewny, że przewrócił oczyma.
Westchnąłem.
- Rzuć
mi ręcznik – poprosiłem.
- Sam
go sobie weź – odpowiedział niewzruszony. – Co ja służący jestem, czy jak?
-
Michi… - westchnąłem tym razem łagodniej.
Chłopak
zastygł w bezruchu. Byłem pewien, że wpatruje się we mnie przez
nieprzezroczyste szkło, a jego nachalne spojrzenie, które jakby chciało mnie
siłą wyciągnąć zza dzielącej nas przeszkody, peszyło mnie.
- Aa… -
mruknął. – Rozumiem.
- Co „rozumiesz”?
– zapytałem, sięgając jedocześnie po ręcznik, który przerzucił przez górną
krawędź drzwi kabiny prysznicowej.
-
Rozumiem, że moja cnotka nic się nie zmieniła – zachichotał. – Szczerze
powiedziawszy, to zastanawiałem się, skąd nagle u ciebie tyle wulgarności…
Teraz rozumiem; obiecywałeś mi gruszki na wierzbie! Tymi kuszącymi gadkami
chciałeś mnie odciągnąć od pomysłu treningów, zrobić nadzieję na chwilę
przyjemności, a potem jakoś zgrabnie się od tego wywinąć, prawda? – uśmiechnął
się cwaniacko pod nosem.
Bez
słowa owinąłem się ręcznikiem w pasie i wyszedłem spod prysznica. Zero taksował
mnie rozbawionym spojrzeniem, podczas gdy ja, choć wściekle próbowałem temu
zaprzeczyć, czułem, że się rumienię. Kiedy chciałem po prostu koło niego szybko
przemknąć, ten objął mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął, więżąc w
swoich objęciach. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się ciepło, niewymuszenie; w
ten sposób, który kochałem najbardziej i który, niemniej, teraz mnie peszył.
-
Jesteś słodki, wiesz? – cmoknął mnie w policzek. – Ale pamiętaj, że przede mną
nie musisz się niczego wstydzić – przeczesał palcami moje mokre włosy.
- Wiem…
- mruknąłem cicho pod nosem.
Shimizu
znów chciał coś powiedzieć, ale zagłuszył go dzwonek jego własnego telefonu,
który zaczął dziko wibrować w stojącej wodzie na umywalce. Ekran rozświetlił
się, ukazując zdjęcie rudzielca w głupiej pozycji z jeszcze głupszą miną, kiedy
ewidentnie nie był w stanie trzeźwości, a nad nim widniały duże białe znaki
układające się w jego przezwisko: „Karyu”. Tego, czego zawsze odmawiałem
Matsumurze było wyczucie czasu, gdyż chłopak miał tę wkurzającą tendencję do
pojawiania się lub dzwonienia w najbardziej nieodpowiednim momencie – teraz
niemniej rzewnie mu dziękowałem i układałem pieśni pochwalne pod jego adresem w
duchu za to, że nie dał się dłużej pastwić Zero nade mną.
- Jeśli
nie masz dobrego powodu by dzwoni… - zaczął groźnie szatyn, jednak nagle urwał
w połowie słowa. – Co? Teraz?! – uniósł wysoko brwi. – Zaraz będziemy! –
wykrzyknął i rozłączył się. – Hizu, no co tak stoisz! Ubieraj się! Jedziemy w
tej chwili do studia! – ponaglał mnie.
- Dalej
nie mogę w to uwierzyć… - powtarzał z uporem Yoshitaka, pochylając się nad
swoim kuflem z piwem i wpatrując się w nie tak intensywnie, jakby zaraz miał w
nim znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
-
Powtarzasz to już siedemdziesiąty drugi raz podczas tej godziny – mruknąłem
jakoś dziwnie wyprany z wszelkich emocji.
-
Serio?! Liczyłeś to?! – odezwał się Tsu „nieco” za głośno tuż przy moich uchu,
przez co mało nie dostałem zawału, a mój słuch został trwale przytępiony. Nasz
perkusista „nieco” już za dużo wypił, dlatego miał „nieco” problemów z
intonacją… „nieco”…
- Tak,
serio – wywróciłem oczyma i odepchnąłem Tsukasę od siebie, zrzucając go na
ramię gitarzysty. – Zero… - jęknąłem. – Odezwij się, proszę – przysunąłem się
do niego bliżej i ująłem pod rękę. – Odkąd wyszliśmy ze studia słowem się nie
odezwałeś… - spojrzałem na niego nieco zmartwiony.
Michi
wyglądał jakby był w ciężkim szoku. Basista wciąż trzymał wysoko uniesione brwi
i miał szeroko otwarte oczy, jakby jego twarz zastygła w wiecznym wyrazie
bezbrzeżnego zdziwienia. Od dłuższego czasu stukał paznokciami w ściankę pustej
już szklanki, na której dnie pozostała jedynie kolorowa „kałuża” po drinku,
którego w siebie wlał.
-
Yoshi… - odezwał się drżącym głosem. – Ja też wciąż nie mogę uwierzyć, że
podpisaliśmy kontrakt z Delicious Deli Records… Wiesz… zdaje mi się, że jesteś
w najlepszym stanie z naszej czwórki, toteż mam do ciebie prośbę, skarbie… -
spojrzał na mnie prosząco. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zwitek pieniędzy.
– Proszę, pójdź do baru i weź nam coś mocnego… albo nie. Weź od razu całą
butelkę whisky. Najlepszą i najdroższą jaką mają. Cena teraz nie gra roli.
Nieważne, że zapłacimy dużo więcej niż w sklepie – uprzedził, zanim zdążyłem
się odezwać i wtrącić, że to zbędne marnowanie pieniędzy. – Trzeba to oblać
czymś dobrym… Ale cholera… Za nic to wciąż nie może do mnie dotrzeć… - mruknął
ciszej do siebie.
Spojrzałem
na ukochanego niepewnie, ale przyjąłem pieniądze i spełniłem jego prośbę – bo
cóż innego mogłem zrobić?
kilka lat później
-
Pamiętacie, jak podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt? – zagadnął rudzielec.
- To
było dziwne… - mruknął Zero.
- Racja
– przytaknąłem. – Z początku nasze oblewanie tego wyglądało jak stypa –
zaśmiałem się na to wspomnienie. – Dopiero po kilku głębszych poszliśmy w
„tango” – zaśmiałem się głośniej i klepnąłem basistę w ramię.
- To
nasze „tango” trochę później nas kosztowało – przypomniał Karyu. – Trochę nas…
poniosło z tej radości – próbował stłumić uśmiech.
Wypominaliśmy
jeden drugiemu, co w ten wieczór odwaliliśmy śmiejąc się z siebie nawzajem i
docinając. Jedynym, który milczał niczym zaklęty był Kenji, który jedynie
uśmiechał się nikle pod nosem i przenosił zdezorientowane spojrzenie po
wszystkich muzykach po kolei, co oczywiście nie umknęło mojej uwadze.
-
Tsuśku – zagadnąłem – nic z tego nie pamiętasz?
- Noo…
- przeciągnął. – Tak jakby… - przyznał z oporem, na co Matsumura wybuchnął
gromkim śmiechem.
- Boś
zaczął świętować wcześniej niż nasza trójka – spojrzał z politowaniem na
kochanka. – Kilka lat temu to myśmy cię holowali pijanego do łóżka, to teraz w
ramach rekompensaty my się spijemy, a ty będziesz się nami zajmował! – klasnął
w dłonie i zaśmiał się jeszcze głośniej.
- Co?!
– oczy perkusisty zrobiły się wielkie niczym spodki od filiżanek. – To nie
fair! Trzech na jednego?! – wydawał się być przerażony myślą sprawowania opieki
nad trzema nachlanymi facetami.
-
Sprawiedliwości musi stać się zadość! – zawołał entuzjastycznie Shimizu i
uniósł szklankę z alkoholem w górę, a ja z Yoshitaką zawtórowaliśmy mu.
- Nie
ma mowy! Ej no, chłopaki… - jęknął Oota, którego sprzeciw został ostentacyjnie
zignorowany.
-
Pomyślelibyście, że kiedyś zdobędziemy taką sławę? Sword Records to już nasza
trzecia wytwórnia… - odezwałem się na wpół rozmarzony, na wpół zanurzony we
wspomnieniach.
- Tyle
wytwórni… a ile to już kontraktów? – zaśmiał się Matsumura.
- Kto
by to liczył? – szatyn wzruszył ramionami. Przysunął się do mnie i cmoknął mnie
w policzek. – Grunt, że mamy siebie i nasze D’espairsRay! – zakrzyknął.
- Za
D’espairsRay! – wznieśliśmy wspólnie toast.
*dokładnie
to chodziło mi o fragment: „Twój uśmiech
wydawał się złamany… To to, co zobaczyłem pierwsze…”, który pochodzi z
piosenki „Yami ni furu kiseki”.
(po
tak długim oczekiwaniu na ostatnią część)
THE
END
KOLEJNA LEKTURA OBOWIĄZKOWA:
To
teraz jeszcze walne PS.’a:
;_;
Tak,
płakusiam sobie, bo D’espów już nie ma; no właściwie to niby są, ale tylko w
sercach fanów, Hizumiego, Karyu i Tsuśka, a Zero-zdrajca opowiedział się za
TMH4N’S, za co ma wpierdol. Uwielbiałam Zero, dlatego kiedy przeczytałam, że na
pytanie czy jest za reaktywacją D’espairsRay odpowiedział, iż jest tak
„niekoniecznie”, gdyż woli skupić się na obecnym zespole, miałam ochotę iść z
buta do Tokio, znaleźć go (nie wiem jakim cudem, tego mój genialny plan już nie
przewidywał) i spalić mu mieszkanie, a najlepiej od razu zaszantażować go, ale
cóż… mogę sobie o tym tylko pisać, myśleć, ewentualnie pogadać o tym ze ścianą
(tak, rozmawiam z przedmiotami nieożywionymi) no i przede wszystkim mieć
nadzieję, że kiedyś może zrobią jakąś reaktywację, chociażby na jeden występ…
Długo się zastanawiałam nad tą „blokadą”, która mnie dopadła jeśli chodzi o to
opowiadanie, ale w końcu doszłam do wniosku, że to chyba wina tej wypowiedzi
Zero. Strasznie się wtedy do niego uprzedziłam, a jak łatwo się domyślić ciężko
jest pisać o kimś, kto jest jednym z głównych bohaterów, a jednocześnie patrzy
się na niego nieco krzywo. Z tegoż samego powodu, jak pewnie zauważyłyście, od
dłuższego czasu nie pisałam już nic z D’espami, ale to jeszcze może się
zmienić, gdyż D’espairsRay to mój ukochany zespół (jeśli chodzi o yaoi też).
Idę
płakusiać dalej.
Skończyłam
„Monstersy”… Moje życie straciło sens ;_;
Idę
pociąć się masłem… (/.-)’’
KONIEC KOŃCÓW.
OSTATNIE POŻEGNANIE Z „MONSTERS”.