miniaturka "Angel's tale" HYDE (L'Arc~en~Ciel, VAMPS) x ?

Tytuł: „Angel’s tale”
Paring: HYDE (L’Arc~en~Ciel, VAMPS) x ?
Typ: miniaturka
Gatunek: ?
Beta: -

„Ukryłem swoje uczucia przez Tobą
ponieważ dzielą Nas niebiosa.
Pragnąłem powiedzieć Ci
O tym czego pragnie moje serce.

Nie było sensu w tym, abyś słuchał moich miłosnych wyznań. Zapewne jedynie rozbawiłbym Cię tym… a może wręcz przeciwnie, zdenerwował? Może wydałbym Ci się żałosny?
Ech… Nie mam pojęcia.
Zawsze się wahałem i właśnie przez to nigdy nie powiedziałem Ci o tym, „czego pragnie moje serce”… lub raczej, kogo.
Między nami jest dystans, którego nigdy nie uda się Nam przekroczyć, dlatego postanowiłem milczeć, nawet jeśli oznaczało to dla mnie ból, z którym nie potrafię ani żyć, ani tym bardziej umrzeć.
Bałem odezwać się w Twojej obecności, gdyż Twój głos brzmiał niczym błogosławieństwo pośród wiecznej ciszy poranka; chciałem słuchać go do końca życia, jednak Ty również nie odzywałeś się często. Nie musieliśmy przecież rozmawiać, jednak za każdym razem pragnienie usłyszenia Twojego głosu było coraz silniejsze. Tego ostatniego razu, kiedy nie mogłem już sobie z nim poradzić, nie pojawiłeś się. Odszedłeś.
            Czy przeraziła cię moja zachłanność?

Gdybym tylko miał skrzydła,
Takie białe jak Twoje
Wzbiłbym się do nieba
I poszybował wprost do Ciebie.
Aniele”


Tak bardzo chciałbym odejść razem z Tobą z tego zniszczonego świata. Nie musiałbyś zabierać mnie do nieba; wystarczyłaby mi sama Twoja obecność, aby nawet to piekło, w którym żyję, już tak długo, stało się nagle czymś, za co mógłbym dziękować i błagać, by móc zostać tu z Tobą; na zawsze.

„Tak, podczas tych śnieżnych nocy
wspomnienia powracają.
Twój wieczny ogień 
znów płonie w tajemnicy.

Wspomnienia nigdy nie opuszczają mnie, jednak w te śnieżne noce stają się jeszcze bardziej wyraźne. Mam wrażenie, jakbym przeżywał nasze spotkania znów na nowo. Jest to dla mnie zarazem największym błogosławieństwem i przekleństwem, gdyż cieszę się Twoim widokiem, ale jednocześnie cierpię, kiedy znów uświadamiam sobie, że nie ma Cię przy mnie.
I nigdy nie będzie.
Mimo wszystko chcę wierzyć, że tak samo jak ja spoglądam tęsknie w górę, tak ty patrzysz w dół.
Czy to głupie?
Zapewne…
Chcę wierzyć, tak bardzo chcę wierzyć… gdyż nie zostało mi nic innego.

„Zawinięty w srebrny welon
Pod niebiosami, tak blady.
Drżałeś kiedy na Ciebie patrzyłem
W tą świętą noc.
Aniele.

Wyglądałeś wręcz chorobliwie… Czy to moja wina? Czy może to było jedynie moje własne odbicie, które zobaczyłem w Twoich oczach?
Zaskakujące, jak bardzo potrafi wyniszczyć tęsknota; bardziej niż jakakolwiek inna choroba…

„Miłość taka jak ta
Zdarza się raz w życiu.

Nawet jeśli jest niespełniona.
Nieodwzajemniona.

„Zatracam się w Twoim pięknie
Wciąż o Tobie śnie.

Wciąż nachodzą mnie sny o Naszym pierwszym spotkaniu, które wydawało się być, jakby wyrwane z szarej stagnacji czasu; zbyt idealne.
Pamiętam dokładnie, byłeś ubrany w białe szaty siedziałeś nad przepaścią, a za Twoimi plecami wstawało słońce otulając Cię ciepłym, złotym blaskiem. Biła od Ciebie tak silna aura, że ledwo powstrzymałem się, aby Ci się nie pokłonić. Byłeś taki majestatyczny, cudowny, nadzwyczajny… Piękny.
Głębokie wejrzenie Twoich bursztynowych oczu prześladuje mnie nawet na jawie. Czy to możliwe, żeby moja wiara była w jakikolwiek sposób uzasadniona? Czy to możliwe, że Ty naprawdę mnie obserwujesz, tak, jak ja Ciebie?

„Tu w głębi mojego serca
Pozostają wspomnienia
Które przechowuje w sekrecie
Bezpiecznie przed innymi.

„Oto Opowieść Anioła.




"Dorośnij" cz.1 Maya x Aiji (LM.C)

Jak boga kocham mam ochotę wyskoczyć przez okno i powiedzieć, że to wszystko pierdolę. Bo chyba tak będzie przez najbliższy czas. "Nie napiszę nic lepszego?" Trudno. Chyba czas skończyć w takim razie, póki znów nie sięgnęłam dna? Ha... jak niektóre komentarze, które miały być podbudowujące demotywują człowieka do potęgi entej... "Najlepsza notka od dłuższego czasu?" Super. Dobrze, że nie idę na humana, bo prawdopodobnie mój polonista zabiłby mnie - w końcu jeszcze trochę czasu zostało, w którym poniekąd mogę stać się jeszcze gorsza. 
Pierdolę, idę na bio-chem albo do artystycznego.
Albo, kuźwa, będę robić w grafice.
Nie lepiej nie.
Bo mnie, kurwa, ostatnio nic nie wychodzi...

Melancholia.
Melanocholia everywhere.


Teoretycznie do napisania tego czegoś natchnęło mnie to zdjęcie, bo jak byłam mała to też gryzłam stół. W salonie stała taka ława z czarnego drewna i ja obgryzałam ją dookoła, dlatego tam, gdzie powinny być kanty zostały wyżłobienia po moich zębach i takie jasne, rzucające się w oczy pasy. 
Nieważne.

Seria będzie kontynuowana na życzenie.
Jak nie to nie.
Idę spać.

A - ale zanim zasnę, to dodam jeszcze (dla tych, którzy nie czytają informacji, które ty piszę [czyli dla tych 99%]), że z tym komunikatem powyżej to tak na poważnie. Teraz zajmuję się grafiką, siedzę w photoshopie i rysuję. I mam wszystko w dupie. Ot co - autor też człowiek i może mieć doła; szczególnie, kiedy tak sobie poczyta o sobie. 94 obserwatorów, 15 różnych zespołów (i solistów), mnóstwo różnych paringów, ponad sto notek i co? Nie pasuje to trudno; ja już się nie umiem zmienić.
Jak to mówi moja koleżanka: sorry, że żyję. *śmiech dogorywającego człowieka*
Skoro już tak sobie przepraszam to jeszcze przeproszę za ten nowy szablon. Ostatnio uparłam się na Hyde (jeszcze sprawdzę kolejną notkę z nim, która będzie ostatnią przed tym moim "urlopem"), ale nawet mój photoshop nie jest wszechmogący i nie mogę na tyle powiększyć zdjęcia (ewentualnie dorobić brakujących części), żeby mimo wszystko nie przekraczało granicy 300kB. Zostanie tak, bo mimo wszystko uważam, że w szczególności to pierwsze zdjęcie odpowiada do tematyki. Ale mogę się mylić - tak jak względem moich umiejętności w pisaniu.
Dobra.
Koniec.
Sprawdzam miniaturkę z Hyde i robię sobie wolne.

Pozdrowienia z piekła



Tytuł: “Dorośnij!” cz.1
Paring: Maya x Aiji (LM.C)
Typ: seria (?) -> na życzenie
Gatunek: komedia (?)
Beta: -

- Wiesz, Maya – westchnąłem ciężko – zastanawiam się, czy kiedykolwiek wydoroślejesz… - upiłem kolejny łyk napoju, który przyniósł mi wokalista.
- Absolutnie nie – zaśmiał się i opadł na miejsce obok. – Bycie dorosłym to straszna nuda – wywrócił oczyma.
- Mówisz jakbyś miał pięć lat – prychnąłem. – W końcu sam już jesteś dorosły! – zauważyłem. – Przynajmniej w świetle prawa – poprawiłem się. – Łatwiej by było, gdybyś naprawdę był dzieckiem – mruknąłem ciszej.
- Dlaczego tak uważasz? – zaciekawił się.
- Jako dziecko nie miałbyś samochodu, więc nie stwarzałbyś zagrożenia na drodze, nie gotowałbyś, a przynajmniej nie próbował, więc w twoim mieszkaniu w końcu przestałby śmierdzieć spalenizną i… no właśnie, nie miałbyś własnego mieszkania tylko musiałbyś mieszkać z kimś, więc istnieje możliwość, że ten ów ktoś mógłby być na tyle genialny, żeby nauczyć cię czegoś pożytecznego i wychować na normalnego człowieka – spojrzałem na niego znacząco.
- Phi! – założył ręce na piersi i nogę na nogę. – Po prostu umiem się bawić i nie jestem tak cholernie nudny jak ty!
- Maya, nie oszukujmy się; miałeś dużo szczęścia w życiu. Masz pracę, która pozwala ci wciąż zachowywać się jak dzieciak – poniekąd tego oczekując od ciebie fanki – ale spójrz prawdzie w oczy; gdybyś piastował stanowisko w jakimś biurze za takie zachowanie wyleciałbyś z pracy na zbity pysk. Pracodawca uznałby cię za niepoważnego i nieodpowiedzialnego człowieka. Nawet przez myśl nie przeszłoby ci, żeby się tak zachowywać, gdybyś prowadził takie życie jak większość ludzi; gdybyś ze średnią krajową musiał zapłacić wszystkie rachunki, utrzymać samochód, rodzinę, dzieci wyprawić do szkoły… - wymieniałem na palcach. – Zgadzam się z tobą, że fajnie jest się bawić; Maya, ale co za dużo to niezdrowo. Jest czas na zabawę, ale musi być także czas na myślenie – puknąłem go palcem w czoło.
- Zrzędzisz – machnął lekceważąco ręką i zgarnął czekoladki ze stołu, które dostałem dziś od nowej sąsiadki… w sumie to sam nie wiem, za co. – Będziesz to jadł?
- Jestem uczulony na orzechy – przypomniałem mu.
- Mimo wszystko nic nie może się zmarnować! – zaśmiał się i wziął za jedzenie.

***

- Ani! – usłyszałem krzyk zza drzwi łazienki, do której wszedł wokalista jakieś dziesięć minut temu. Głos był nieco piskliwy, nosowy… jakby dziecięcy? – Ani! – powtórzył się krzyk.
Zdumiony wszedłem do pomieszczenia spodziewając się zobaczyć jakieś nieznane mi dziecko, które woła starszego brata, ale… zamiast tego, zobaczyłem dobrze znane mi dziecko, które woła starszego brata. Jakim cudem…?
- Maya? – zdumiony podszedłem do malca, który siedział na podłodze w o wiele za dużych ubraniach i uśmiechał się do mnie pogodnie. Zamachał ręką, jakby chciał się ze mną przywitać, a rękaw czarnej bluzki zakrywał jego drobną dłoń i wtórował ruchowi ręki.
- Ani! – wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Pomożesz mi? Ubrania, jakby… nagle zrobiły się za duże – wzruszył ramionami.
Chłopiec miał może z pięć, góra sześć lat i wyglądał jak mini wersja blondyna, który wszedł tu dziesięć minut wcześniej. Złapałem się za głowę, lustrując malucha od stóp do głów.
- To jakieś żarty? – czułem jak drga mi mięsień prawego policzka.
- Ani, strasznie zbladłeś! – krzyknęło dziecko. – Jesteś chory? – zapytał troskliwie chłopiec podnosząc się na nogi i niezdarnie brnąc do mnie w za dużych ubraniach. Mało się nie przewrócił depcząc po nogawkach, jednak na szczęście w porę udało mi się go złapać.
- Maya! – rozejrzałem się dookoła, wciąż trzymając malucha. – Gdzie ty się schowałeś? Myślisz, że to śmieszne?! – wydarłem się, a blondynek spojrzał na mnie wielkimi okrągłymi oczyma.
- Ja jestem Maya! – oburzył się. – Ani, co się z tobą dzieje?!
- Nie jestem twoim starszym bratem, więc mnie tak nie nazywaj – warknąłem będąc rozeźlonym.
Teraz to już przegiął! Na litość boską, Maya, naprawdę nie zna umiaru! Podrzucił do studyjnej łazienki jakieś dziecko, ucharakteryzował je, żeby przypominało jego samego, przebrał go w swoje za ubrania i myśli, że to jest zabawne?! Nie wiem, skąd on wytrzasnął tego dzieciaka – czy jest to ktoś z jego rodziny, czy może dziecko jakiejś jego znajomej – ale, co ja mam z nim zrobić?
- Więc, kim pan jest? – zapytał nieco przestraszony chłopiec, spoglądając na mnie z rezerwą.
- Nie jestem żaden „pan” – westchnąłem.
- Nie-brat, nie-pan… To niby kto? – spojrzał na mnie naburmuszony, a coś w tym spojrzeniu tak mi przypominało muzyka, iż przez moment naprawdę miałem wrażenie, iż to on stoi przede mną.
- Aiji. Mów mi po prostu Aiji – przedstawiłem się. – Dobra… A ty jak się nazywasz?
- No przecież Maya!
- A tak na serio? – podniosłem jedną brew.
- Maya! – upierał się.
- Nie wiem, co ci Maya naobiecywał, ale to nie jest śmieszne, jasne? – zmarszczyłem brwi. Blondynek ułożył usta w podkówkę. – Słuchaj… - zacząłem jeszcze raz. – Jak mi powiesz, jak się nazywasz to dostaniesz nagrodę, okej?
- Maya! – wykrzyknął znów radośnie. – Daj nagrodę! – wyciągnął w moją stronę pulchną rączkę.
No i masz babo placek… Co ja mam mu niby dać? Kostkę do gry na gitarze? Długopis? Plastikowy kubek? Przecież jesteśmy w studiu, tu nie ma nic, czym dziecko mogłoby się bawić. W dodatku Maya zażarł wszystkie czekoladki… Ech…
- Później. Odpowiesz mi jeszcze na parę pytań – chłopiec spojrzał na mnie podejrzliwie. – Gdzie jest twoja mama?
- Nie wiem – wzruszył ramionami.
- A tata?
- Nie wiem.
- A ktokolwiek inny z rodziny lub opiekunów?
- Nie wiem! – krzyknął.
- Jak wyglądają twoi rodzice?
- N-I-E W-I-E-M! – zirytował się; ja miałem ciśnienie już wystarczająco podniesione. Obiecałem sobie, że jak tylko zobaczę tego idiotę, prawdziwego Mayę, to własnoręcznie skręcę mu kark – i nie obchodzi mnie to, że pójdę za to do więzienia. Radość, którą będę czerpał z trzasku jego pierwszych kręgów szyjnych będzie nieopisana…
- Jak tu się znalazłeś?
- Nie pamiętam – usiadł na podłodze. – Chcę cukierka.
- Nie mam żadnych cukierków – wstałem z klęczek. – Gdzie są twoje ubrania?
- Tu – wskazał na ciuchy wokalisty. Zgrzytnąłem zębami.
„Dzień dobry, szanowny panie policjancie. Znalazłem w łazience w moim miejscu pracy osierocone dziecko, które przypomina do złudzenia mojego kolegę z zespołu i ma na sobie jego ubrania. Bachor nie chce mi nic powiedzieć odnośnie swoich rodziców ani tego, jak znalazł się w tym miejscu… Halo?... Halo! Pip-pip-pip…” – tak mniej więcej wyglądała w mojej głowie rozmowa z policjantem. Przecież nikt mi w to nie uwierzy! Pomyślą, że robię sobie jaja albo naćpałem się i mam jakieś halucynacje…
Zacząłem intensywnie myśleć, co zrobić z dzieckiem. Może po prostu wcisnę je komuś innemu? Nie mam kompletnie wprawy w zajmowaniu się dziećmi, więc zarówno i dla niego, i dla mnie byłoby lepiej, gdybym nie musiał się nim opiekować. W sumie… to nie taki znowu głupi pomysł… Uśmiechnąłem się do siebie szatańsko, po czym złapałem chłopca za spoconą rączkę i wyprowadziłem go z toalety. Rozejrzałem się czy na korytarzu nikogo nie ma, a kiedy byłem już tego pewien, pociągnąłem dzieciaka w stronę najbliższej sali. Przez uchylone drzwi widziałem przeskakujące cienie po ścianie, co utwierdziło mnie w tym, że ktoś musi być w środku. Usłyszałem przytłumioną rozmowę i grę na gitarze akustycznej. Przyklęknąłem koło chłopca i dałem mu instrukcje:
- Jesteś dobrym dzieckiem, prawda? – szepnąłem tak, aby osoby w pomieszczeniu nie mogły mnie dosłyszeć. – Więc bądź tak dobry i zapukaj do drzwi. Później wejdź do środka i zostań z tamtymi ludźmi. Na pewno się tobą zaopiekują – uśmiechnąłem się zachęcająco. Blondynek spojrzał na mnie niepewnie. – Mają tam cukierki – dodałem, przypominając sobie, że już wcześniej wspominał o słodyczach.
- Dobra – skinął entuzjastycznie głową.
„Ach, mój wspaniały dar przekonywania” – zaśmiałem się w myślach.
Wyprostowałem się i już chciałem odejść, kiedy dzieciak złapał mnie za krawędź bluzki.
- A ty gdzie idziesz, Aiji? – zaciekawił się. Cholera…
- Muszę spakować swoje rzeczy. Poczekaj z tamtymi ludźmi, niedługo przyjdę – skłamałem.
Chłopiec znów skinął głową i zapukał do drzwi, a ja czym prędzej zmyłem się z widoku. Wróciłem do swojej sali i próbowałem wymyślić adekwatną karę dla Mayi. Doprawdy, myślał, że będę bawić się w niańkę? Nie ze mną te numery! A może właśnie taki był jego zamysł – wziął dzieciaka pod pretekstem opieki nad nim, wcisnął mi go, a pod wieczór planował go odebrać i zgarnąć jeszcze za to kasę od rodziców bachora? Tak, to bardzo do niego podobne… Niedoczekanie! Nie będzie sią mną wysługiwać!
Zdenerwowała mnie myśl o tym, że mój przyjaciel mógłby mnie tak perfidnie wykorzystać, przy okazji wycinając jeszcze tak ohydny kawał. Co prawda nie miałem żadnych podstaw, żeby podejrzewać, iż chłopak w istocie zamierzał tak postąpić, jednak… Sam nie wiem. Byłem na niego tak wściekły, że w tym momencie logicznym dla mnie było to, aby przyjąć najczarniejszy scenariusz. Aż ręce drżały mi z nerwów! Do cholery, dziecko to przecież ogromna odpowiedzialność!
Chwila, chwila… Teraz już wszystko się zgadza. Zapewne podrzucił tu tego bachora w rewanżu za kazanie, które mu urządziłem. Chciał mi udowodnić, że sam nie jestem wystarczająco odpowiedzialny? Wolne żarty! Jestem bardzo odpowiedzialny, tylko… nie umiem opiekować się dziećmi. One nie lubią mnie i vice versa. Nie mam zamiaru zmieniać pieluch, wysłuchiwać nocnych recitalów płaczów i dorobić się oczu naokoło głowy. Fakt, może byłem nieco wygodnicki, jednak… Cholera, nie. To to samo, co robił Maya. Jemu po prostu było wygodnie chodzić na imprezy i udawać, że ma wiecznie te „naście” lat, tak samo jak mnie uciekać od zajmowania się cudzymi latoroślami (nie żebym spodziewał się własnych!)… Czy właśnie to wokalista chciał mi przekazać?
Kuźwa. Będę musiał go przeprosić.
Przydałoby się, żebyśmy nawzajem się przeprosili. On, za to, co mi zrobił, ja, za to, co mu powiedziałem. Więcej nie będę się już wtrącał w jego prywatne życie, obiecałem sobie.
Wyciągnąłem telefon z torby, która wciąż stała na plastikowym krześle, tam, gdzie ją zostawiłem i wybrałem numer Mayi. Dzwoniłem kilkakrotnie, ale on nie odbierał. Znów się we mnie zagotowało. Cholerny dupek! Mimo wszystko to on rzewniej będzie musiał mnie przepraszać…
Czekałem na niego jeszcze z jakąś godzinę, po czym w końcu westchnąłem zrezygnowany. Najwyraźniej nie zamierzał już zjawić się w pracy. Zebrałem swoje rzeczy, zarówno jak i przyjaciela. Bądź co bądź, wolałem nie zostawiać jego własności na noc w studiu; nie wiadomo, kto tu jeszcze będzie wchodził (sprzątaczka może uznać znalezisko za bonus do wypłaty – w końcu nie wszyscy są uczciwi), a poza tym nie chciałem potem mieć kolejnego powodu do kłótni z blondynem. Zarzuciłem sobie obie torby na ramię  i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Zjechałem windą na parter. Zamierzałem wyjść głównymi drzwiami i skierować się na parking do samochodu, jednak zatrzymało mnie coś. Dokładniej to dźwięk. Kiedy tylko drzwi windy rozsunęły się, a ja przekroczyłem jej próg, usłyszałem istną histerię. Lament, ryk i płacz – wszystkie te słowa razem wzięte wciąż nie potrafią oddać tego, co usłyszałem. Spojrzałem w stronę, skąd dobywał się owy dźwięk i mało nie padłem na podłogę, jak długi – i to nie wcale z powodu tego, co zobaczyłem, a z tego, co rzuciło się do moich nóg. Kiedy złapałem już równowagę spojrzałem na zapłakanego malca, który obejmował mnie na wysokości ud i przyciskał twarz bezpośrednio do boku mojego ciała. Zdumiony zamrugałem kilkakrotnie, po czym przeniosłem wzrok na dość liczną grupkę osób, która zebrała się wokół dwuosobowej kanapy, na jakiej jeszcze moment temu siedziało dziecko. Podeszła do mnie dziewczyna, która normalnie pełniła funkcję recepcjonistki, a na obecną chwilę, zdawało się, że jest główną pocieszycielkę chłopca.
- Aiji-san! – wykrzyknęła uradowana. – Wreszcie jesteś! To dziecko wypłakiwało sobie oczy od dobrej godziny! – wyrzuciła ręce w powietrze, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Wrzeszczało, że chce do ciebie, jednak nie dało ruszyć się z miejsca. Trzy osoby szukają cię po całym studiu!
- Ee… Aha – mruknąłem inteligentnie, nie mając nic na swoją obronę. Skłamałbym,  gdybym powiedział, że wcale mnie to nie ruszyło. Szczerze to poczułem się okropnie, że zostawiłem dzieciaka na pastwę… nawet nie wiem kogo. Nie mogąc wymyślić nic innego po prostu przytuliłem chłopca. Blondynek wczepił się we mnie jeszcze mocniej, jednak zdawało się, że zaczyna się uspokajać lub po prostu tracić siły. – No już, młody, spokojnie – wziąłem go na ręce. – Czemu płaczesz? Przecież powiedziałem, że niedługo przyjdę – próbowałem załagodzić sprawę.
- Bo… Bo… Bo tam był taki… taki straszny… pan – wychlipał.
- Jaki straszny pan? – dociekałem.
- No… No taki niski z tatuażami i… i kolczykami… i… i taką straszną twarzą… - powiedział cichutko, po czym znów rozryczał się na dobre.
Domyśliłem się, że chodzi mu o Kyo z Dir en Grey. Kurde, teraz to się nie dziwię, że się rozpłakał. Sam niekiedy się go bałem…
Z „radością” zauważyłem, że mam już absolutnie wygniecione spodnie oraz mokrą i zasmarkaną koszulkę – świetnie! Jak ja kocham dzieci…
Ech, nieważne…
Wyjrzałem przez szklane drzwi, orientując się, że jest już zacznie później niż zdawało mi się na początku. Zaczynało już się ściemniać. Westchnąłem ciężko. Najwyraźniej dzieciak będzie musiał spędzić u mnie jedną noc. Był wykończony i przestraszony; nie chciałem go jeszcze dobijać wizytą na posterunku policji. Zawiozę go tam jutro z samego rana.
- Aiji-san – odezwała się ponownie recepcjonistka, której imienia nawet nie znałem – czyje to jest dziecko?
- Nie wiem – wzruszyłem ramionami na tyle, na ile mogłem, wciąż trzymając malucha na rękach. – Maya mi go podrzucił. Jutro wyjaśnię całą tę sprawę; dziś ani ja, ani on – wskazałem brodą chłopca – nie mamy na to sił.
- Ach, więc ono nie jest twoje! – uradowała się. Niepewnie skinąłem głową. – W takim razie nie masz nikogo?
- No… nie – przyznałem dość niechętnie.
- Więc może… tak sobie pomyślałam, że… - zakłopotała się. Ojej, jakież to urocze… Kuźwa, tylko nie dla mnie! Kobieto, albo się wysławiasz, albo żegnam, bo ten dzieciak trochę waży, a w dodatku ciążą mi na ramieniu dwie torby! Łeb pęka mi  w szwach i jestem zjechany zarówno psychicznie jak i fizycznie, przysłowiowo, jak koń po westernie. Litości! – Może umówimy się kiedyś na kawę?... jeśli chcesz i masz na to czas, oczywiście… - dodała pospiesznie.
- Tak, jasne – odpowiedziałem, tylko po to, aby ją zbyć.
- Naprawdę? – ucieszyła się.
- Tak, tak – mruknąłem, po czym ruszyłem w końcu w stronę wyjścia.
Kiedy doszedłem do auta i sadzałem chłopca na miejscu pasażera, ten prawie już spał. Zapiąłem mu pas, po czym sam zająłem miejsce kierowcy. Nieco martwiłem się tym, iż nie mam żadnego fotelika czy czegoś w tym rodzaju dla niego, ale cóż… Nie będę zaopatrywał się w takie rzeczy na jednorazową podwózkę. Zamiast zbędnie wydawać pieniądze w błoto po prostu jechałem wolniej niż zwykle i nieco bardziej ostrożnie. Droga zajęła nam ledwo ponad dwadzieścia minut, za co szczerze dziękowałem za to wszystkiemu, czemu dziękować można, gdyż ruch na drodze był naprawdę znośny.
W mieszkaniu położyłem go do swojego łóżka. Dzieciak był już kompletnie nieprzytomny. Ściągnąłem z niego jedynie za duże spodnie, które niemal same z niego spadły, okryłem go kołdrą i wyszedłem z sypialni. Udałem się do kuchni, gdzie wyciągnąłem z barku butelkę whisky. Pociągnąłem spory łyk z gwintu. Skrzywiłem się, po czym ponownie zakręciłem butelkę i odstawiłem ją na miejsce.
Cholera…
Cholerny Maya!...
… i cholerny środek tygodnia, podczas którego nie mogę pić, bo przecież jutro muszę iść do pracy i prowadzić auto.
W końcu poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w moją prowizoryczną piżamę składającą się z bokserek i koszulki, po czym wróciłem do sypialni. Podniosłem z podłogi spodnie, które miał na sobie blondynek. Zamierzałem je złożyć i odłożyć na krzesło stojące pod ścianą, kiedy nagle z kieszeni wypadł telefon. Brzdęknął podczas uderzenia o drewnianą podłogę, jednak na chłopca nijak to nie podziałało. Wciąż leżał w tej samej pozycji, w której go ułożyłem, śpiąc snem sprawiedliwego. Podniosłem znalezisko i w słabym świetle latarni ulicznych dochodzącym zza niezasłoniętego okna rozpoznałem, iż była to komórka Mayi!
Ta sprawa się robi coraz dziwniejsza i coraz mniej przyjemna…
Skrzywiłem się i odłożyłem jego część garderoby razem z telefonem. Zaciągnąłem zasłony, po czym sam padłem na łóżko. W tym momencie miałem to gdzieś, że ktoś mógłby posądzić mnie o pedofilię – nie zamierzałem spać na wąskiej narożnej kanapie w salonie, która dodatkowo od jakiś dwóch tygodni zbuntowała się przeciwko mnie i nie chce się rozłożyć. O nie! To jest moje mieszkanie, moje łóżko i będę spał, gdzie mi się podoba!
A przynajmniej tak mi się wydawało. Szczerze powiedziawszy to już po dwudziestu minutach miałem serdecznie dość, gdyż moja obecność podziałała na dziecko w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, który objawiał się tym, iż chłopiec nagle zaczął zachowywać się tak, jakby dostał ADHD przez sen. Początkowo wiercił się i kopał mnie, a następnie zaczął się do mnie tulić, aż w końcu wymusił, abym położył się na plecach, by on z kolei mógł ułożyć się wygodnie na moim torsie. Jakoś nie miałem serca zrzucić go z siebie lub go obudzić. Wciąż czułem się strasznie po tym, co mu zrobiłem czy raczej po tym, co chciałem mu zrobić – zostawić go samemu sobie i zwyczajnie zwiać. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Gdzie ja miałem głowę?

***

Rano obudził mnie słodki, przyjemny zapach. Powoli podniosłem się na łokciach i przetarłem pięściami oczy. Westchnąłem ciężko i wywindowałem się do siadu. Potrzebowałem dość długiej chwili, żeby zebrać w sobie tyle sił, aby móc stanąć w pozycji pionowej. Zdziwiło mnie to, że obudziłem się sam i że nie zadzwonił budzik, ale nie zastanawiałem się nad tym długo. Ziewnąłem rozdzierająco. Byłem niewyspany, młody nie dał mi w nocy ani chwili spokoju.
Ech, dzieci są naprawdę uciążliwe…
Przeczesałem palcami włosy, po czym powlokłem się do kuchni, gdzie przy kuchence urzędował chłopiec. Stał na krześle przytarganym z jadalni i mieszał coś aromatycznego w rondelku. Przez moment przyglądałem się mu. Blondynek zdając sobie sprawę z mojej obecności odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął pogodnie. Oparłem się ramieniem o ścianę i ponownie ziewnąłem. Potrzebowałem kolejnej chwili zanim w moim mózgu włączyła się ta część, która działała niczym alarm. Czerwone światło! Dziecko + kuchenka = zagrożenie! Nagle, jakby wyrwany z amoku, zdjąłem go z krzesła i postawiłem na podłogę, wyłączając płytę indukcyjną pod garnkiem. Zajrzałem do środka i z ulgą stwierdziłem, że to tylko kakao.
- Na litość boską, kto ci pozwolił używać kuchenki? – zezłościłem się.
- Przepraszam… - mruknął chłopiec ze spuszczoną głową.
Przyjrzałem mu się uważniej… Albo mi się zdawało, albo urósł przez noc i to całkiem sporo. Jego rysy też nieco się zmieniły – twarzyczka nie była już taka pyzata. Wyglądał teraz bardziej na siedmio-ośmio- niż pięcio-sześciolatka. Podniosłem jedną brew i zamyśliłem się. W końcu przytknąłem go do ściany i zgarnąłem ołówek z blatu. Zaznaczyłem jego wzrost, obiecując sobie, że wieczorem również go zmierzę i wtedy porównam… Nie, co ja gadam; niczego nie porównam, niczego nie zmierzę… Wieczorem już go tutaj nie będzie. Muszę zawieść go na policję, dowiedzieć się czy nikomu nie zaginęło dziecko… Zamiast ulgi, której się spodziewałem poczułem zawód. Zrobiło mi się naprawdę przykro. Czy to możliwe, żebym przywiązał się do niego w jeden dzień? Miałem wrażenie, jakbym znał go od bardzo dawna…
- Czy coś się stało? – zapytał.
W tym momencie zorientowałem się, że wciąż trzymam ołówek z ręką nad jego głową, a jedną dłoń opieram na jego ramieniu. Chłopiec spojrzał na mnie dużymi, błyszczącymi oczami pełnymi ciekawości i jeszcze czegoś… jakiegoś ciepłego uczucia, które co i rusz przekształcało się, kiedy próbowałem konkretnie ustalić, czym ono w rzeczywistości było.
- Nie, nic – pokręciłem głową i zmusiłem się do uśmiechu.
Rozlałem kakao do dwóch kubków i zalałem zimną wodą rondelek z przypalonym mlekiem. Usiedliśmy przy stole po przeciwnych stronach. Chłopiec opowiadał coś żywo, ale ja nie mogłem skupić się na jego słowach. Po części wciąż byłem nieprzytomny przez brak snu, jednakowoż wciąż moje myśli zaprzątała wizja jego odejścia. Jak będzie wyglądała cała procedura na komisariacie? Znów będzie płakał? A właśnie… Dlaczego wczoraj płakał za mną? Miał wokół siebie wielu innych, równie nieznanych mu ludzi, którzy zapewne byli dla niego milsi niż ja – przykładem może być choćby ta recepcjonistka, która wczoraj zaprosiła mnie na kawę. Czyżby on też się do nie przywiązał?
Westchnąłem ciężko i przeniosłem wzrok na meble kuchenne, po których bez celu wodziłem wzrokiem, tylko po to, aby nie patrzeć na dziecko. Moją uwagę przykuł wyświetlacz zegarka wbudowanego w piekarnik, który wskazywał godzinę 12;48!
- O kuźwa! – zerwałem się z miejsca jak oparzony i czym prędzej pobiegłem do sypialni.
Ubrałem się i umyłem w rekordowym tempie, po czym jeszcze oporządziłem dziecko. Niestety znów musiał założyć za duże ubrania, gdyż żadnymi dziecięcymi nie dysponowałem. Wypadliśmy razem z mieszkania z prędkością dźwięku, do którego ja wracałem dwukrotnie – raz, po kluczyki do samochodu, drugi, żeby zamknąć drzwi. Tym razem nie zgrywałem rozważnego kierowcy, a stałem się prawdziwym piratem drogowym. Już i tak byłem spóźniony do pracy, ale im szybciej załatwię to, co muszę załatwić, tym szybciej dotrę do studia i skręcę Mayi kark. Zatrzymaliśmy się przed posterunkiem policji. Wysiedliśmy z auta. Blondynek dogonił mnie z trudem, kiedy przeciskaliśmy się przez zatłoczony parking i złapał mnie za rękę. Dziwnie się poczułem. Stanąłem jak wryty w ziemię. Spojrzałem na jego małą rączkę kurczowo zaciśniętą na mojej i poczułem coś w rodzaju ukłucia w sercu.
- Aiji, co tu robimy? – zapytał ciekawsko, nie rozumiejąc tego, co się wokół niego dzieje.
„Właśnie, co tu robimy?” – przeszło mi przez myśl. Przełknąłem głośno ślinę i nagle zdałem sobie sprawę, że cały czas, nawet w myślach nazywam go ogólnikowo – „chłopiec”, „dziecko”… Nawet nie wiem, jak się nazywa, jednak kiedy przyglądałem mu się naprawdę widziałem w nim wokalistę… tylko takiego w wersji mini… Mini-Maya – mimowolny uśmiech wpełzł na moje usta.
Zagryzłem wargę.
Czy mogę być tak egoistyczny, żeby zatrzymać obce mi dziecko?
Przecież on nie wie, jak wyglądają jego rodzice, więc możliwe, że ich nie ma; może jego pojawienie się w studyjnej toalecie to wcale nie sprawka Mayi, lecz chłopiec uciekł z sierocińca i zabłąkał się aż tutaj? A może on niczego nie pamięta – może ma amnezję? Albo po prostu udaje, że nic nie wie, bo pochodzi z patologicznej rodziny i nie chce pamiętać; chce zapomnieć o przykrościach, które miały miejsce w jego domu? Czy w takim razie nie lepiej by było, żeby został ze mną?
Ale nawet jeśli jeden z tych scenariuszy jest prawdziwy, to czy cokolwiek wystarczająco usprawiedliwia mnie na tyle, abym mógł przywłaszczyć go sobie niczym rzecz?  Przecież mini-Maya nie jest zwierzęciem, które ot tak sobie można przygarnąć. Nawet jeśli w kwestii finansowej i moralnej miałbym być dla niego najlepszym rozwiązaniem, to nic nie usprawiedliwi mnie w kwestiach prawnych. Nie adoptowałem go, nie złożyłem żadnego pisma… po prostu znalazłem go w łazience…

- Maya – zacząłem, a głos mi zadrżał – powiedz mi szczerze; chcesz wrócić do domu czy zostać ze mną? – zapytałem.