Jak boga kocham mam ochotę wyskoczyć przez okno i powiedzieć, że to wszystko pierdolę. Bo chyba tak będzie przez najbliższy czas. "Nie napiszę nic lepszego?" Trudno. Chyba czas skończyć w takim razie, póki znów nie sięgnęłam dna? Ha... jak niektóre komentarze, które miały być podbudowujące demotywują człowieka do potęgi entej... "Najlepsza notka od dłuższego czasu?" Super. Dobrze, że nie idę na humana, bo prawdopodobnie mój polonista zabiłby mnie - w końcu jeszcze trochę czasu zostało, w którym poniekąd mogę stać się jeszcze gorsza.
Pierdolę, idę na bio-chem albo do artystycznego.
Albo, kuźwa, będę robić w grafice.
Nie lepiej nie.
Bo mnie, kurwa, ostatnio nic nie wychodzi...
Melancholia.
Melanocholia everywhere.
Teoretycznie do napisania tego czegoś natchnęło mnie to zdjęcie, bo jak byłam mała to też gryzłam stół. W salonie stała taka ława z czarnego drewna i ja obgryzałam ją dookoła, dlatego tam, gdzie powinny być kanty zostały wyżłobienia po moich zębach i takie jasne, rzucające się w oczy pasy.
Nieważne.
Seria będzie kontynuowana na życzenie.
Jak nie to nie.
Idę spać.
A - ale zanim zasnę, to dodam jeszcze (dla tych, którzy nie czytają informacji, które ty piszę [czyli dla tych 99%]), że z tym komunikatem powyżej to tak na poważnie. Teraz zajmuję się grafiką, siedzę w photoshopie i rysuję. I mam wszystko w dupie. Ot co - autor też człowiek i może mieć doła; szczególnie, kiedy tak sobie poczyta o sobie. 94 obserwatorów, 15 różnych zespołów (i solistów), mnóstwo różnych paringów, ponad sto notek i co? Nie pasuje to trudno; ja już się nie umiem zmienić.
Jak to mówi moja koleżanka: sorry, że żyję. *śmiech dogorywającego człowieka*
Skoro już tak sobie przepraszam to jeszcze przeproszę za ten nowy szablon. Ostatnio uparłam się na Hyde (jeszcze sprawdzę kolejną notkę z nim, która będzie ostatnią przed tym moim "urlopem"), ale nawet mój photoshop nie jest wszechmogący i nie mogę na tyle powiększyć zdjęcia (ewentualnie dorobić brakujących części), żeby mimo wszystko nie przekraczało granicy 300kB. Zostanie tak, bo mimo wszystko uważam, że w szczególności to pierwsze zdjęcie odpowiada do tematyki. Ale mogę się mylić - tak jak względem moich umiejętności w pisaniu.
Dobra.
Koniec.
Sprawdzam miniaturkę z Hyde i robię sobie wolne.
Pozdrowienia z piekła
Tytuł: “Dorośnij!” cz.1
Paring: Maya x Aiji (LM.C)
Typ: seria (?) -> na
życzenie
Gatunek: komedia (?)
Beta: -
-
Wiesz, Maya – westchnąłem ciężko – zastanawiam się, czy kiedykolwiek
wydoroślejesz… - upiłem kolejny łyk napoju, który przyniósł mi wokalista.
-
Absolutnie nie – zaśmiał się i opadł na miejsce obok. – Bycie dorosłym to
straszna nuda – wywrócił oczyma.
-
Mówisz jakbyś miał pięć lat – prychnąłem. – W końcu sam już jesteś dorosły! –
zauważyłem. – Przynajmniej w świetle prawa – poprawiłem się. – Łatwiej by było,
gdybyś naprawdę był dzieckiem – mruknąłem ciszej.
-
Dlaczego tak uważasz? – zaciekawił się.
- Jako
dziecko nie miałbyś samochodu, więc nie stwarzałbyś zagrożenia na drodze, nie
gotowałbyś, a przynajmniej nie próbował, więc w twoim mieszkaniu w końcu
przestałby śmierdzieć spalenizną i… no właśnie, nie miałbyś własnego mieszkania
tylko musiałbyś mieszkać z kimś, więc istnieje możliwość, że ten ów ktoś mógłby
być na tyle genialny, żeby nauczyć cię czegoś pożytecznego i wychować na normalnego
człowieka – spojrzałem na niego znacząco.
- Phi!
– założył ręce na piersi i nogę na nogę. – Po prostu umiem się bawić i nie
jestem tak cholernie nudny jak ty!
- Maya,
nie oszukujmy się; miałeś dużo szczęścia w życiu. Masz pracę, która pozwala ci
wciąż zachowywać się jak dzieciak – poniekąd tego oczekując od ciebie fanki –
ale spójrz prawdzie w oczy; gdybyś piastował stanowisko w jakimś biurze za
takie zachowanie wyleciałbyś z pracy na zbity pysk. Pracodawca uznałby cię za
niepoważnego i nieodpowiedzialnego człowieka. Nawet przez myśl nie przeszłoby
ci, żeby się tak zachowywać, gdybyś prowadził takie życie jak większość ludzi; gdybyś
ze średnią krajową musiał zapłacić wszystkie rachunki, utrzymać samochód,
rodzinę, dzieci wyprawić do szkoły… - wymieniałem na palcach. – Zgadzam się z
tobą, że fajnie jest się bawić; Maya, ale co za dużo to niezdrowo. Jest czas na
zabawę, ale musi być także czas na myślenie – puknąłem go palcem w czoło.
-
Zrzędzisz – machnął lekceważąco ręką i zgarnął czekoladki ze stołu, które
dostałem dziś od nowej sąsiadki… w sumie to sam nie wiem, za co. – Będziesz to
jadł?
-
Jestem uczulony na orzechy – przypomniałem mu.
- Mimo
wszystko nic nie może się zmarnować! – zaśmiał się i wziął za jedzenie.
***
- Ani!
– usłyszałem krzyk zza drzwi łazienki, do której wszedł wokalista jakieś
dziesięć minut temu. Głos był nieco piskliwy, nosowy… jakby dziecięcy? – Ani! –
powtórzył się krzyk.
Zdumiony
wszedłem do pomieszczenia spodziewając się zobaczyć jakieś nieznane mi dziecko,
które woła starszego brata, ale… zamiast tego, zobaczyłem dobrze znane mi
dziecko, które woła starszego brata. Jakim cudem…?
- Maya?
– zdumiony podszedłem do malca, który siedział na podłodze w o wiele za dużych
ubraniach i uśmiechał się do mnie pogodnie. Zamachał ręką, jakby chciał się ze
mną przywitać, a rękaw czarnej bluzki zakrywał jego drobną dłoń i wtórował
ruchowi ręki.
- Ani!
– wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Pomożesz mi? Ubrania, jakby… nagle
zrobiły się za duże – wzruszył ramionami.
Chłopiec
miał może z pięć, góra sześć lat i wyglądał jak mini wersja blondyna, który
wszedł tu dziesięć minut wcześniej. Złapałem się za głowę, lustrując malucha od
stóp do głów.
- To
jakieś żarty? – czułem jak drga mi mięsień prawego policzka.
- Ani,
strasznie zbladłeś! – krzyknęło dziecko. – Jesteś chory? – zapytał troskliwie
chłopiec podnosząc się na nogi i niezdarnie brnąc do mnie w za dużych
ubraniach. Mało się nie przewrócił depcząc po nogawkach, jednak na szczęście w
porę udało mi się go złapać.
- Maya!
– rozejrzałem się dookoła, wciąż trzymając malucha. – Gdzie ty się schowałeś?
Myślisz, że to śmieszne?! – wydarłem się, a blondynek spojrzał na mnie wielkimi
okrągłymi oczyma.
- Ja
jestem Maya! – oburzył się. – Ani, co się z tobą dzieje?!
- Nie
jestem twoim starszym bratem, więc mnie tak nie nazywaj – warknąłem będąc rozeźlonym.
Teraz
to już przegiął! Na litość boską, Maya, naprawdę nie zna umiaru! Podrzucił do
studyjnej łazienki jakieś dziecko, ucharakteryzował je, żeby przypominało jego
samego, przebrał go w swoje za ubrania i myśli, że to jest zabawne?! Nie wiem,
skąd on wytrzasnął tego dzieciaka – czy jest to ktoś z jego rodziny, czy może
dziecko jakiejś jego znajomej – ale, co ja mam z nim zrobić?
- Więc,
kim pan jest? – zapytał nieco przestraszony chłopiec, spoglądając na mnie z
rezerwą.
- Nie
jestem żaden „pan” – westchnąłem.
- Nie-brat,
nie-pan… To niby kto? – spojrzał na mnie naburmuszony, a coś w tym spojrzeniu
tak mi przypominało muzyka, iż przez moment naprawdę miałem wrażenie, iż to on
stoi przede mną.
- Aiji.
Mów mi po prostu Aiji – przedstawiłem się. – Dobra… A ty jak się nazywasz?
- No
przecież Maya!
- A tak
na serio? – podniosłem jedną brew.
- Maya!
– upierał się.
- Nie
wiem, co ci Maya naobiecywał, ale to nie jest śmieszne, jasne? – zmarszczyłem
brwi. Blondynek ułożył usta w podkówkę. – Słuchaj… - zacząłem jeszcze raz. –
Jak mi powiesz, jak się nazywasz to dostaniesz nagrodę, okej?
- Maya!
– wykrzyknął znów radośnie. – Daj nagrodę! – wyciągnął w moją stronę pulchną
rączkę.
No i
masz babo placek… Co ja mam mu niby dać? Kostkę do gry na gitarze? Długopis?
Plastikowy kubek? Przecież jesteśmy w studiu, tu nie ma nic, czym dziecko
mogłoby się bawić. W dodatku Maya zażarł wszystkie czekoladki… Ech…
-
Później. Odpowiesz mi jeszcze na parę pytań – chłopiec spojrzał na mnie
podejrzliwie. – Gdzie jest twoja mama?
- Nie
wiem – wzruszył ramionami.
- A
tata?
- Nie
wiem.
- A
ktokolwiek inny z rodziny lub opiekunów?
- Nie
wiem! – krzyknął.
- Jak
wyglądają twoi rodzice?
- N-I-E
W-I-E-M! – zirytował się; ja miałem ciśnienie już wystarczająco podniesione.
Obiecałem sobie, że jak tylko zobaczę tego idiotę, prawdziwego Mayę, to
własnoręcznie skręcę mu kark – i nie obchodzi mnie to, że pójdę za to do
więzienia. Radość, którą będę czerpał z trzasku jego pierwszych kręgów szyjnych
będzie nieopisana…
- Jak
tu się znalazłeś?
- Nie
pamiętam – usiadł na podłodze. – Chcę cukierka.
- Nie
mam żadnych cukierków – wstałem z klęczek. – Gdzie są twoje ubrania?
- Tu –
wskazał na ciuchy wokalisty. Zgrzytnąłem zębami.
„Dzień
dobry, szanowny panie policjancie. Znalazłem w łazience w moim miejscu pracy
osierocone dziecko, które przypomina do złudzenia mojego kolegę z zespołu i ma
na sobie jego ubrania. Bachor nie chce mi nic powiedzieć odnośnie swoich
rodziców ani tego, jak znalazł się w tym miejscu… Halo?... Halo! Pip-pip-pip…”
– tak mniej więcej wyglądała w mojej głowie rozmowa z policjantem. Przecież
nikt mi w to nie uwierzy! Pomyślą, że robię sobie jaja albo naćpałem się i mam
jakieś halucynacje…
Zacząłem
intensywnie myśleć, co zrobić z dzieckiem. Może po prostu wcisnę je komuś
innemu? Nie mam kompletnie wprawy w zajmowaniu się dziećmi, więc zarówno i dla
niego, i dla mnie byłoby lepiej, gdybym nie musiał się nim opiekować. W sumie…
to nie taki znowu głupi pomysł… Uśmiechnąłem się do siebie szatańsko, po czym
złapałem chłopca za spoconą rączkę i wyprowadziłem go z toalety. Rozejrzałem
się czy na korytarzu nikogo nie ma, a kiedy byłem już tego pewien, pociągnąłem
dzieciaka w stronę najbliższej sali. Przez uchylone drzwi widziałem
przeskakujące cienie po ścianie, co utwierdziło mnie w tym, że ktoś musi być w
środku. Usłyszałem przytłumioną rozmowę i grę na gitarze akustycznej.
Przyklęknąłem koło chłopca i dałem mu instrukcje:
-
Jesteś dobrym dzieckiem, prawda? – szepnąłem tak, aby osoby w pomieszczeniu nie
mogły mnie dosłyszeć. – Więc bądź tak dobry i zapukaj do drzwi. Później wejdź
do środka i zostań z tamtymi ludźmi. Na pewno się tobą zaopiekują –
uśmiechnąłem się zachęcająco. Blondynek spojrzał na mnie niepewnie. – Mają tam
cukierki – dodałem, przypominając sobie, że już wcześniej wspominał o
słodyczach.
- Dobra
– skinął entuzjastycznie głową.
„Ach,
mój wspaniały dar przekonywania” – zaśmiałem się w myślach.
Wyprostowałem
się i już chciałem odejść, kiedy dzieciak złapał mnie za krawędź bluzki.
- A ty
gdzie idziesz, Aiji? – zaciekawił się. Cholera…
- Muszę
spakować swoje rzeczy. Poczekaj z tamtymi ludźmi, niedługo przyjdę – skłamałem.
Chłopiec
znów skinął głową i zapukał do drzwi, a ja czym prędzej zmyłem się z widoku.
Wróciłem do swojej sali i próbowałem wymyślić adekwatną karę dla Mayi.
Doprawdy, myślał, że będę bawić się w niańkę? Nie ze mną te numery! A może
właśnie taki był jego zamysł – wziął dzieciaka pod pretekstem opieki nad nim,
wcisnął mi go, a pod wieczór planował go odebrać i zgarnąć jeszcze za to kasę
od rodziców bachora? Tak, to bardzo do niego podobne… Niedoczekanie! Nie będzie
sią mną wysługiwać!
Zdenerwowała
mnie myśl o tym, że mój przyjaciel mógłby mnie tak perfidnie wykorzystać, przy
okazji wycinając jeszcze tak ohydny kawał. Co prawda nie miałem żadnych
podstaw, żeby podejrzewać, iż chłopak w istocie zamierzał tak postąpić, jednak…
Sam nie wiem. Byłem na niego tak wściekły, że w tym momencie logicznym dla mnie
było to, aby przyjąć najczarniejszy scenariusz. Aż ręce drżały mi z nerwów! Do
cholery, dziecko to przecież ogromna odpowiedzialność!
Chwila,
chwila… Teraz już wszystko się zgadza. Zapewne podrzucił tu tego bachora w
rewanżu za kazanie, które mu urządziłem. Chciał mi udowodnić, że sam nie jestem
wystarczająco odpowiedzialny? Wolne żarty! Jestem bardzo odpowiedzialny, tylko…
nie umiem opiekować się dziećmi. One nie lubią mnie i vice versa. Nie mam
zamiaru zmieniać pieluch, wysłuchiwać nocnych recitalów płaczów i dorobić się
oczu naokoło głowy. Fakt, może byłem nieco wygodnicki, jednak… Cholera, nie. To
to samo, co robił Maya. Jemu po prostu było wygodnie chodzić na imprezy i
udawać, że ma wiecznie te „naście” lat, tak samo jak mnie uciekać od zajmowania
się cudzymi latoroślami (nie żebym spodziewał się własnych!)… Czy właśnie to
wokalista chciał mi przekazać?
Kuźwa.
Będę musiał go przeprosić.
Przydałoby
się, żebyśmy nawzajem się przeprosili. On, za to, co mi zrobił, ja, za to, co
mu powiedziałem. Więcej nie będę się już wtrącał w jego prywatne życie,
obiecałem sobie.
Wyciągnąłem
telefon z torby, która wciąż stała na plastikowym krześle, tam, gdzie ją
zostawiłem i wybrałem numer Mayi. Dzwoniłem kilkakrotnie, ale on nie odbierał.
Znów się we mnie zagotowało. Cholerny dupek! Mimo wszystko to on rzewniej
będzie musiał mnie przepraszać…
Czekałem
na niego jeszcze z jakąś godzinę, po czym w końcu westchnąłem zrezygnowany.
Najwyraźniej nie zamierzał już zjawić się w pracy. Zebrałem swoje rzeczy,
zarówno jak i przyjaciela. Bądź co bądź, wolałem nie zostawiać jego własności
na noc w studiu; nie wiadomo, kto tu jeszcze będzie wchodził (sprzątaczka może
uznać znalezisko za bonus do wypłaty – w końcu nie wszyscy są uczciwi), a poza
tym nie chciałem potem mieć kolejnego powodu do kłótni z blondynem. Zarzuciłem
sobie obie torby na ramię i zamknąłem za
sobą drzwi na klucz. Zjechałem windą na parter. Zamierzałem wyjść głównymi
drzwiami i skierować się na parking do samochodu, jednak zatrzymało mnie coś.
Dokładniej to dźwięk. Kiedy tylko drzwi windy rozsunęły się, a ja przekroczyłem
jej próg, usłyszałem istną histerię. Lament, ryk i płacz – wszystkie te słowa
razem wzięte wciąż nie potrafią oddać tego, co usłyszałem. Spojrzałem w stronę,
skąd dobywał się owy dźwięk i mało nie padłem na podłogę, jak długi – i to nie
wcale z powodu tego, co zobaczyłem, a z tego, co rzuciło się do moich nóg.
Kiedy złapałem już równowagę spojrzałem na zapłakanego malca, który obejmował
mnie na wysokości ud i przyciskał twarz bezpośrednio do boku mojego ciała.
Zdumiony zamrugałem kilkakrotnie, po czym przeniosłem wzrok na dość liczną
grupkę osób, która zebrała się wokół dwuosobowej kanapy, na jakiej jeszcze
moment temu siedziało dziecko. Podeszła do mnie dziewczyna, która normalnie
pełniła funkcję recepcjonistki, a na obecną chwilę, zdawało się, że jest główną
pocieszycielkę chłopca.
-
Aiji-san! – wykrzyknęła uradowana. – Wreszcie jesteś! To dziecko wypłakiwało
sobie oczy od dobrej godziny! – wyrzuciła ręce w powietrze, a ja nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. – Wrzeszczało, że chce do ciebie, jednak nie dało
ruszyć się z miejsca. Trzy osoby szukają cię po całym studiu!
- Ee…
Aha – mruknąłem inteligentnie, nie mając nic na swoją obronę. Skłamałbym, gdybym powiedział, że wcale mnie to nie
ruszyło. Szczerze to poczułem się okropnie, że zostawiłem dzieciaka na pastwę…
nawet nie wiem kogo. Nie mogąc wymyślić nic innego po prostu przytuliłem
chłopca. Blondynek wczepił się we mnie jeszcze mocniej, jednak zdawało się, że
zaczyna się uspokajać lub po prostu tracić siły. – No już, młody, spokojnie –
wziąłem go na ręce. – Czemu płaczesz? Przecież powiedziałem, że niedługo
przyjdę – próbowałem załagodzić sprawę.
- Bo…
Bo… Bo tam był taki… taki straszny… pan – wychlipał.
- Jaki
straszny pan? – dociekałem.
- No…
No taki niski z tatuażami i… i kolczykami… i… i taką straszną twarzą… -
powiedział cichutko, po czym znów rozryczał się na dobre.
Domyśliłem
się, że chodzi mu o Kyo z Dir en Grey. Kurde, teraz to się nie dziwię, że się
rozpłakał. Sam niekiedy się go bałem…
Z „radością”
zauważyłem, że mam już absolutnie wygniecione spodnie oraz mokrą i zasmarkaną
koszulkę – świetnie! Jak ja kocham dzieci…
Ech,
nieważne…
Wyjrzałem
przez szklane drzwi, orientując się, że jest już zacznie później niż zdawało mi
się na początku. Zaczynało już się ściemniać. Westchnąłem ciężko. Najwyraźniej
dzieciak będzie musiał spędzić u mnie jedną noc. Był wykończony i
przestraszony; nie chciałem go jeszcze dobijać wizytą na posterunku policji.
Zawiozę go tam jutro z samego rana.
-
Aiji-san – odezwała się ponownie recepcjonistka, której imienia nawet nie
znałem – czyje to jest dziecko?
- Nie
wiem – wzruszyłem ramionami na tyle, na ile mogłem, wciąż trzymając malucha na
rękach. – Maya mi go podrzucił. Jutro wyjaśnię całą tę sprawę; dziś ani ja, ani
on – wskazałem brodą chłopca – nie mamy na to sił.
- Ach,
więc ono nie jest twoje! – uradowała się. Niepewnie skinąłem głową. – W takim
razie nie masz nikogo?
- No…
nie – przyznałem dość niechętnie.
- Więc
może… tak sobie pomyślałam, że… - zakłopotała się. Ojej, jakież to urocze… Kuźwa,
tylko nie dla mnie! Kobieto, albo się wysławiasz, albo żegnam, bo ten dzieciak
trochę waży, a w dodatku ciążą mi na ramieniu dwie torby! Łeb pęka mi w szwach i jestem zjechany zarówno
psychicznie jak i fizycznie, przysłowiowo, jak koń po westernie. Litości! –
Może umówimy się kiedyś na kawę?... jeśli chcesz i masz na to czas, oczywiście…
- dodała pospiesznie.
- Tak,
jasne – odpowiedziałem, tylko po to, aby ją zbyć.
-
Naprawdę? – ucieszyła się.
- Tak,
tak – mruknąłem, po czym ruszyłem w końcu w stronę wyjścia.
Kiedy
doszedłem do auta i sadzałem chłopca na miejscu pasażera, ten prawie już spał.
Zapiąłem mu pas, po czym sam zająłem miejsce kierowcy. Nieco martwiłem się tym,
iż nie mam żadnego fotelika czy czegoś w tym rodzaju dla niego, ale cóż… Nie
będę zaopatrywał się w takie rzeczy na jednorazową podwózkę. Zamiast zbędnie
wydawać pieniądze w błoto po prostu jechałem wolniej niż zwykle i nieco
bardziej ostrożnie. Droga zajęła nam ledwo ponad dwadzieścia minut, za co
szczerze dziękowałem za to wszystkiemu, czemu dziękować można, gdyż ruch na
drodze był naprawdę znośny.
W
mieszkaniu położyłem go do swojego łóżka. Dzieciak był już kompletnie
nieprzytomny. Ściągnąłem z niego jedynie za duże spodnie, które niemal same z
niego spadły, okryłem go kołdrą i wyszedłem z sypialni. Udałem się do kuchni,
gdzie wyciągnąłem z barku butelkę whisky. Pociągnąłem spory łyk z gwintu.
Skrzywiłem się, po czym ponownie zakręciłem butelkę i odstawiłem ją na miejsce.
Cholera…
Cholerny
Maya!...
… i
cholerny środek tygodnia, podczas którego nie mogę pić, bo przecież jutro muszę
iść do pracy i prowadzić auto.
W końcu
poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Przebrałem się w moją
prowizoryczną piżamę składającą się z bokserek i koszulki, po czym wróciłem do
sypialni. Podniosłem z podłogi spodnie, które miał na sobie blondynek.
Zamierzałem je złożyć i odłożyć na krzesło stojące pod ścianą, kiedy nagle z
kieszeni wypadł telefon. Brzdęknął podczas uderzenia o drewnianą podłogę,
jednak na chłopca nijak to nie podziałało. Wciąż leżał w tej samej pozycji, w
której go ułożyłem, śpiąc snem sprawiedliwego. Podniosłem znalezisko i w słabym
świetle latarni ulicznych dochodzącym zza niezasłoniętego okna rozpoznałem, iż
była to komórka Mayi!
Ta
sprawa się robi coraz dziwniejsza i coraz mniej przyjemna…
Skrzywiłem
się i odłożyłem jego część garderoby razem z telefonem. Zaciągnąłem zasłony, po
czym sam padłem na łóżko. W tym momencie miałem to gdzieś, że ktoś mógłby
posądzić mnie o pedofilię – nie zamierzałem spać na wąskiej narożnej kanapie w
salonie, która dodatkowo od jakiś dwóch tygodni zbuntowała się przeciwko mnie i
nie chce się rozłożyć. O nie! To jest moje mieszkanie, moje łóżko i będę spał,
gdzie mi się podoba!
…
A
przynajmniej tak mi się wydawało. Szczerze powiedziawszy to już po dwudziestu
minutach miałem serdecznie dość, gdyż moja obecność podziałała na dziecko w
jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, który objawiał się tym, iż chłopiec nagle zaczął
zachowywać się tak, jakby dostał ADHD przez sen. Początkowo wiercił się i kopał
mnie, a następnie zaczął się do mnie tulić, aż w końcu wymusił, abym położył się
na plecach, by on z kolei mógł ułożyć się wygodnie na moim torsie. Jakoś nie
miałem serca zrzucić go z siebie lub go obudzić. Wciąż czułem się strasznie po
tym, co mu zrobiłem czy raczej po tym, co chciałem mu zrobić – zostawić go
samemu sobie i zwyczajnie zwiać. Pacnąłem się otwartą dłonią w czoło. Gdzie ja
miałem głowę?
***
Rano
obudził mnie słodki, przyjemny zapach. Powoli podniosłem się na łokciach i
przetarłem pięściami oczy. Westchnąłem ciężko i wywindowałem się do siadu.
Potrzebowałem dość długiej chwili, żeby zebrać w sobie tyle sił, aby móc stanąć
w pozycji pionowej. Zdziwiło mnie to, że obudziłem się sam i że nie zadzwonił
budzik, ale nie zastanawiałem się nad tym długo. Ziewnąłem rozdzierająco. Byłem
niewyspany, młody nie dał mi w nocy ani chwili spokoju.
Ech,
dzieci są naprawdę uciążliwe…
Przeczesałem
palcami włosy, po czym powlokłem się do kuchni, gdzie przy kuchence urzędował
chłopiec. Stał na krześle przytarganym z jadalni i mieszał coś aromatycznego w
rondelku. Przez moment przyglądałem się mu. Blondynek zdając sobie sprawę z
mojej obecności odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął pogodnie. Oparłem się
ramieniem o ścianę i ponownie ziewnąłem. Potrzebowałem kolejnej chwili zanim w
moim mózgu włączyła się ta część, która działała niczym alarm. Czerwone
światło! Dziecko + kuchenka = zagrożenie! Nagle, jakby wyrwany z amoku, zdjąłem
go z krzesła i postawiłem na podłogę, wyłączając płytę indukcyjną pod garnkiem.
Zajrzałem do środka i z ulgą stwierdziłem, że to tylko kakao.
- Na
litość boską, kto ci pozwolił używać kuchenki? – zezłościłem się.
-
Przepraszam… - mruknął chłopiec ze spuszczoną głową.
Przyjrzałem
mu się uważniej… Albo mi się zdawało, albo urósł przez noc i to całkiem sporo.
Jego rysy też nieco się zmieniły – twarzyczka nie była już taka pyzata.
Wyglądał teraz bardziej na siedmio-ośmio- niż pięcio-sześciolatka. Podniosłem
jedną brew i zamyśliłem się. W końcu przytknąłem go do ściany i zgarnąłem
ołówek z blatu. Zaznaczyłem jego wzrost, obiecując sobie, że wieczorem również
go zmierzę i wtedy porównam… Nie, co ja gadam; niczego nie porównam, niczego
nie zmierzę… Wieczorem już go tutaj nie będzie. Muszę zawieść go na policję, dowiedzieć
się czy nikomu nie zaginęło dziecko… Zamiast ulgi, której się spodziewałem
poczułem zawód. Zrobiło mi się naprawdę przykro. Czy to możliwe, żebym
przywiązał się do niego w jeden dzień? Miałem wrażenie, jakbym znał go od
bardzo dawna…
- Czy
coś się stało? – zapytał.
W tym
momencie zorientowałem się, że wciąż trzymam ołówek z ręką nad jego głową, a
jedną dłoń opieram na jego ramieniu. Chłopiec spojrzał na mnie dużymi,
błyszczącymi oczami pełnymi ciekawości i jeszcze czegoś… jakiegoś ciepłego
uczucia, które co i rusz przekształcało się, kiedy próbowałem konkretnie
ustalić, czym ono w rzeczywistości było.
- Nie,
nic – pokręciłem głową i zmusiłem się do uśmiechu.
Rozlałem
kakao do dwóch kubków i zalałem zimną wodą rondelek z przypalonym mlekiem.
Usiedliśmy przy stole po przeciwnych stronach. Chłopiec opowiadał coś żywo, ale
ja nie mogłem skupić się na jego słowach. Po części wciąż byłem nieprzytomny
przez brak snu, jednakowoż wciąż moje myśli zaprzątała wizja jego odejścia. Jak
będzie wyglądała cała procedura na komisariacie? Znów będzie płakał? A właśnie…
Dlaczego wczoraj płakał za mną? Miał wokół siebie wielu innych, równie
nieznanych mu ludzi, którzy zapewne byli dla niego milsi niż ja – przykładem może
być choćby ta recepcjonistka, która wczoraj zaprosiła mnie na kawę. Czyżby on
też się do nie przywiązał?
Westchnąłem
ciężko i przeniosłem wzrok na meble kuchenne, po których bez celu wodziłem
wzrokiem, tylko po to, aby nie patrzeć na dziecko. Moją uwagę przykuł wyświetlacz
zegarka wbudowanego w piekarnik, który wskazywał godzinę 12;48!
- O
kuźwa! – zerwałem się z miejsca jak oparzony i czym prędzej pobiegłem do
sypialni.
Ubrałem
się i umyłem w rekordowym tempie, po czym jeszcze oporządziłem dziecko.
Niestety znów musiał założyć za duże ubrania, gdyż żadnymi dziecięcymi nie
dysponowałem. Wypadliśmy razem z mieszkania z prędkością dźwięku, do którego ja
wracałem dwukrotnie – raz, po kluczyki do samochodu, drugi, żeby zamknąć drzwi.
Tym razem nie zgrywałem rozważnego kierowcy, a stałem się prawdziwym piratem
drogowym. Już i tak byłem spóźniony do pracy, ale im szybciej załatwię to, co
muszę załatwić, tym szybciej dotrę do studia i skręcę Mayi kark. Zatrzymaliśmy
się przed posterunkiem policji. Wysiedliśmy z auta. Blondynek dogonił mnie z
trudem, kiedy przeciskaliśmy się przez zatłoczony parking i złapał mnie za
rękę. Dziwnie się poczułem. Stanąłem jak wryty w ziemię. Spojrzałem na jego
małą rączkę kurczowo zaciśniętą na mojej i poczułem coś w rodzaju ukłucia w
sercu.
- Aiji,
co tu robimy? – zapytał ciekawsko, nie rozumiejąc tego, co się wokół niego
dzieje.
„Właśnie,
co tu robimy?” – przeszło mi przez myśl. Przełknąłem głośno ślinę i nagle
zdałem sobie sprawę, że cały czas, nawet w myślach nazywam go ogólnikowo – „chłopiec”,
„dziecko”… Nawet nie wiem, jak się nazywa, jednak kiedy przyglądałem mu się
naprawdę widziałem w nim wokalistę… tylko takiego w wersji mini… Mini-Maya –
mimowolny uśmiech wpełzł na moje usta.
Zagryzłem
wargę.
Czy
mogę być tak egoistyczny, żeby zatrzymać obce mi dziecko?
Przecież
on nie wie, jak wyglądają jego rodzice, więc możliwe, że ich nie ma; może jego
pojawienie się w studyjnej toalecie to wcale nie sprawka Mayi, lecz chłopiec
uciekł z sierocińca i zabłąkał się aż tutaj? A może on niczego nie pamięta –
może ma amnezję? Albo po prostu udaje, że nic nie wie, bo pochodzi z
patologicznej rodziny i nie chce pamiętać; chce zapomnieć o przykrościach,
które miały miejsce w jego domu? Czy w takim razie nie lepiej by było, żeby
został ze mną?
Ale
nawet jeśli jeden z tych scenariuszy jest prawdziwy, to czy cokolwiek wystarczająco
usprawiedliwia mnie na tyle, abym mógł przywłaszczyć go sobie niczym
rzecz? Przecież mini-Maya nie jest
zwierzęciem, które ot tak sobie można przygarnąć. Nawet jeśli w kwestii
finansowej i moralnej miałbym być dla niego najlepszym rozwiązaniem, to nic nie
usprawiedliwi mnie w kwestiach prawnych. Nie adoptowałem go, nie złożyłem
żadnego pisma… po prostu znalazłem go w łazience…
- Maya –
zacząłem, a głos mi zadrżał – powiedz mi szczerze; chcesz wrócić do domu czy
zostać ze mną? – zapytałem.