Oneshoot Zero x Hizumi (D'espairsRay)

Jest to shot, który pisałam najdłużej ze wszystkich - przez kilka miesięcy! (najzwyczajniej zaczęłam go pisać, potem o nim zapomniałem, jeszcze później nie wiedziałam, jak skończyć, aż w końcu dziś się zmobilizowałam i zakończyłam go).

Dobrze się to czyta przy akompaniamencie piosenki The GazettE "D.L.N" lub "Calm Envy"

Tytuł: „Dążąc do szczęścia trzeba pamiętać, że…”
Paring: Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ: oneshoot
Gatunek: ?
Beta: -

Wytarłem włosy ręcznikiem, odrzucając go na fotel, a następnie sam rozwaliłem się na kanapie. Włączyłem telewizor mając zamiar chwilę się zrelaksować. Dzisiejszy dzień był naprawdę ciężki: najpierw pięciogodzinna próba, wysłuchiwanie kolejno kłótni Hizumiego i Karyu, następnie Tsukasy i Hizumiego, a na samym końcu moja kłótnia z Karyu. Z rudzielcem byłem w związku jakieś… pół roku, może trochę więcej, jednak dziś odbyła się nasza pierwsza poważna kłótnia, której rezultatem było to, że Matsumura wyprowadził się ode mnie – znaczy nie tak na dobre. W pośpiechu spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym wybiegł z domu, trzaskając drzwiami i krzycząc, że porozmawiamy dopiero wtedy, kiedy pojmę swój błąd. Owym błędem było stanięcie po stronie Hizumiego podczas ich kłótni.
Zaczynałem już przysypiać, kiedy nagle dobiegło mnie pukanie; ale wcale nie do drzwi. Zdziwiony podszedłem do okna, które następnie otworzyłem na oścież i wychyliłem się, rozglądając. Przez chwilę myślałem, że to dzieciaki mieszkające po drugiej stronie ulicy rzucały kamieniami w moje okno (wspaniała zabawa, już kiedyś tak się bawiły), jednak po chwili z ciemności wyłoniły się czarne, mokre i potargane włosy, a za ich pasmami ukryta, zdawało mi się, że niemal biała twarz.
- Miej serce… - od razu rozpoznałem głos Hizumiego - …i weź przenocuj kumpla w potrzebie… - jęknął żałośnie, wspinając się na palce, aby dosięgnąć wysokiego parapetu.
- Jaki z ciebie kumpel? – prychnąłem. – Przez ciebie pokłóciłem się z Karyu!
- A czy ja prosiłem, żebyś mnie bronił? – rozłożył ręce. – Teraz za to cię proszę, błagam na kolanach, żebyś mnie przenocował… - pociągnął nosem.
- Co? Tsukasa wyrzucił cię z domu? – uśmiechnąłem się okropnie. – Nie ma mowy, żebym cię wpuścił do domu – chciałem zamknąć okno, ale wokalista wsunął między nie a framugę dłoń, którą mu przyciąłem.
- Ał! – syknął, ale nie zabrał ręki. – No, Zero, litości! Nawet mnie nie zauważysz!
- Oczywiście, że nie zauważę, bo cię nie wpuszczę! – warknąłem.
Nadeszła jesień i nastał ten nieprzyjemny okres słoty. Mżyło i znacznie się ochłodziło, a chłopak miał na sobie jedynie cienką bluzkę. Trząsł się z zimna i rozpaczliwie próbował się rozgrzać, pocierając jedną zgrabiałą z zimna dłonią o zmarznięte ramię; drugą klinował okno, abym go nie zamknął. Ledwo powstrzymywał się od szczękania zębami, a gdy mówił z jego ust wydobywała się para. Był przemoknięty do suchej nitki. Widocznie Tsu wyrzucił go tak, jak stał; nie dał mu się nawet ubrać czy zabrać ze sobą najpotrzebniejszych rzeczy. Wyglądał żałośnie, a zarazem słodko. Zapewne każdy przyjąłby go pod swój dach, ale nie ja – ja jestem złym człowiekiem; bardzo złym.
- Shimizu, błagam! Jest cholernie zimno i ciemno! – pisnął.
Na chwilę odsunąłem się od okna i zaniechałem zmiażdżenia jego dłoni. Podszedłem do niskiego stolika i zgarnąłem z niego paczkę zapałek, którą następnie rzuciłem Yoshidzie.
- Pobaw się w dziewczynkę z zapałkami – parsknąłem śmiechem.
- No weź nie żartuj!
- Niech będzie, że mam serce… - westchnąłem i zauważyłem ten błysk nadziei w oku bruneta. – Możesz spać na wycieraczce – uśmiechnąłem się przesłodko.
- Bardzo śmieszne… - burknął.
- Nie żartuję – wzruszyłem ramionami i zamknąłem okno.
Ponownie rozwaliłem się na kanapie i zgarnąłem pilota z jej oparcia. Przełączałem kanały w poszukiwaniu czegoś ciekawego, jednak jak na złość niczego nie było. Telenowela – litości, wiadomości – nie lubię oglądać złodziei, pogoda – a chuj mnie obchodzi pogoda na jutro, jak wstanę to się dowiem czy pada, czy nie, porno – nie dziś, sport – to na pewno nie dla mnie, koncert muzyczny – nie potrzebuję dobitnego uświadomienia, że jestem świetnym muzykiem, dużo lepszym od tych patałachów, których tam pokazują. Kolejne programy nie odbierały sygnału, z racji tego, że zbierało się na burzę. Po chwili na ekranie było widać jedynie różnokolorowe kwadraty i odbierała tylko jedna stacja, na której akurat nadawano mszę świętą; ironia losu. Stwierdziłem, że bez telewizji będzie mi się nudzić, więc jedyne, co mi pozostaje to pójść spać, co w sumie nie było aż takim złym rozwiązaniem, jednak dlaczego miałbym spać skoro mogę znaleźć sobie ciekawsze zajęcie? I to w dodatku na żywo! Z niechęcią podniosłem się z nagrzanego już miejsca i podszedłem do drzwi. Przekręciłem klucz w zamku i nacisnąłem klamkę.
- Hizumi! – krzyknąłem, wychylając się za próg.
Zauważyłem chudną, drżącą postać, która zdążyła już opuścić moją posesję. Brunet stał już na chodniku i zamierzał skierować się w stronę, z której tutaj przyszedł. Powoli odwrócił się w moją stronę, o czym poinformował mnie odbijający się blask latarni ulicznych w jego oczach.
- Czego? – burknął.
- No chodź tu… - westchnąłem.
- Mam uwierzyć, że nagle zyskałeś serce? Odezwało się w tobie sumienie? Nie jestem aż takim idiotą za jakiego mnie masz – odkrzyknął i ruszył przed siebie.
- Wymagająca ta rozrywka… - mruknąłem pod nosem i chwyciłem pierwsze lepsze okrycie wierzchnie z kapturem i wybiegłem za nim.
Założyłem bluzę, jak się okazało z adidasa, na gołe ciało, gdyż byłem już po kąpieli i przebrałem się w moją prowizoryczną piżamę, którą stanowiły jedynie długie, szare spodnie dresowe. Dogoniłem chłopaka w połowie drogi i złapałem go za lodowatą rękę, jednak nie zatrzymał się. Dopiero kiedy go szarpnąłem stanął w miejscu.
- Oj no nie przesadzaj, Hizu – uśmiechnąłem się, mimo iż nie byłem pewien czy wokalista mógł to dostrzec. – Wiesz, że czasem bywam wredny i lubię się droczyć, ale nigdy nie wyrzuciłbym kumpla na ulicę w taką pogodę.
- Czego ty ode mnie chcesz? Co uknułeś? – ściągnął groźnie brwi. Przejrzał mnie. – Nawet, kiedy cię błagałem byłeś nieustępliwy, a teraz co? Zamierzasz zagonić mnie do jakiejś roboty?
- Nie bądź śmieszny – pociągnąłem go w swoją stronę. – Chodź, bo się przeziębisz.
- Ech, może to wyrok śmierci, ale muszę się na to zgodzić…
- Jestem twoją ostatecznością? – zdziwiłem się. – Reszta znajomych nie chciała przyjąć cię do domu?
- Reszta mieszka w Ikebukuro, a ja na obrzeżach miasta. Myślisz, że będę tyle kilometrów iść na piechotę? Tylko ty mieszkasz w pobliżu… Mam nadzieję, że Karyu mnie nie zabije, kiedy mnie zobaczy…
- Karyu nie ma. Pokłóciłem się z nim – wyznałem, kierując się w stronę mojego domu. – Nie masz pieniędzy nawet na metro czy hotel?
- Tsukasa wypierdolił mnie z domu i nie pozwolił nawet zabrać telefonu – westchnął rozżalony. Czyli tak jak myślałem…
Weszliśmy do środka. Hiroshi zdjął przemoczone buty i chciał wejść w głąb  domu, ale go powstrzymałem, zaciskając dłoń na jego ramieniu.
- Naprawdę mam spać na wycieraczce? – zrobił niemalże okrągłe oczy ze zdziwienia.
- Nie – uśmiechnąłem się łagodnie, jednak z wyrazu jego twarzy zrozumiałem, że on znalazł w tym uśmieszku fałszywą nutę. – Poczekaj tu. Przyniosę ręczniki, bo leje się z ciebie jak z cebra – wyjaśniłem i skierowałem się do sypialni.
Po chwili wróciłem, tak jak mówiłem, z dwoma ręcznikami. Jeden z nich rzuciłem chłopakowi. Hizumi ledwo go złapał drżącymi rękoma – zobaczyłem, że na jednej z nich widnieje rana, na której wciąż nie zaschła krew. Kurwa, a ja mu dałem białe ręczniki…
- Co ci się stało? – wskazałem na uszkodzoną dłoń.
- Jak to co? Przyciąłeś mi rękę oknem! – popatrzył na mnie spod byka.
- Aż tak mocno to zrobiłem? – wzruszyłem ramionami, uśmiechając się kącikami ust. – Upss… Poczekaj tu jeszcze. Pójdę po apteczkę.
Tym razem skierowałem się do łazienki. Z białej skrzyneczki z czerwonym krzyżykiem wyjąłem wodę utlenioną, opatrunki i bandaż. Wróciłem z tymi rzeczami do wokalisty i bez specjalnej delikatności polałem jego ranę dezynfekującym płynem. Brunet skrzywił się i zagryzł wargi z bólu. Następnie przyłożyłem jeden z trzech opatrunków i ciasno obwinąłem dłoń bandażem. Niepotrzebne opatrunki i pozostałą część bandaża odłożyłem na półkę. Chwyciłem ponownie drugi ręcznik i zbliżyłem się do Yoshidy, który jedną ręką wycierał włosy.
- Rozbierz się – poleciłem.
- Co? – zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na mnie jakbym był z innej planety.
- No nie patrz tak na mnie – zaśmiałem się. – Nie pozwolę łazić ci w tych mokrych ciuchach po moim domu i przemoczyć wszystko dookoła; szczególnie podług, na których zapewne z twoją drobną pomocą, wypierdolę się i uderzę głową o kant szafki – wytłumaczyłem się, jednak to wciąż nie przekonało Hiroshiego. – Mam ci pomóc?
- No chyba śnisz!
- Jeszcze będziesz błagał, żebym cię dotknął – zachichotałem, szepcząc mu na ucho, które następnie polizałem. – No co? Jesteśmy w moim domu, gdzie panują moje zasady – wyszczerzyłem się ukazując przy tym zęby.
- Więc robię za twoją zabawkę? – upewnił się.
- Coś w ten deseń – pokiwałem głową.
- A… Zero, powiedz szczerze; dlaczego jednak postanowiłeś mnie przyjąć pod swój dach?
- Zrobiło mi się ciebie szkoda – skłamałem.
- A tak naprawdę?
- Chcesz poznać prawdę? Może być dość brutalna lub banalna… Zależy jak dla kogo… - rozłożyłem ręce.
- Chcę poznać prawdę.
- Zbiera się na burzę, przez co w telewizji odbiera jedna stacja, gdzie nadają mszę świętą. Nudziło mi się – wyjaśniłem i chwyciłem za krawędź jego bluzki.
- Naprad… Ej! – krzyknął, odpychając moje ręce.
- No nie bój się! Nie zgwałcę cię, przyrzekam! – podniosłem ręce w obronnym geście.
- Twoje słowo jest nic nie warte – syknął.
Nie zwracając uwagi na jego słowa ponownie chwyciłem bluzkę i mimo tego, że spotkałem się z małym oporem z jego strony, udało mi się ją z niego ściągnąć. Odrzuciłem mokry materiał na bok, po czym zacząłem wycierać Hizumiego. Miękkim ręcznikiem osuszałem najpierw jego barki, następnie tors oraz brzuch. Następnie przysunąłem się do niego tak, że nasze ciała dzieliły milimetry. Objąłem go, aby wytrzeć mu plecy. Kiedy skończyłem spojrzałem na zawstydzonego bruneta, który stał ze spuszczoną głową i zarumienionymi policzkami.
- Przestań… - szepnął.
- Przecież ja ci tylko pomagam, bo sam nie byłeś do tego skory – wzruszyłem ramionami.
Tym razem to naprawdę nie była żadna głupia gra; nie chciałem, żeby łaził mi tu jak jakaś topielica po domu i mył podłogi za długimi nogawkami przemoczonych spodni. Nie miałem po prostu ochoty łazić za nim ze szmatą i ścierać za nim mokrych śladów. Pobawić się nim zamierzałem nieco później – może się nim trochę powysługuję…
 Chwyciłem za jego spodnie i rozpiąłem ich guzik. Chciałem także rozpiąć rozporek, jednak zaraz ponownie dostałem po rękach.
- Przestaniesz w końcu udawać cnotkę? – prychnąłem znudzony. – Zaczynasz mnie irytować…
- Wzajemnie – wywrócił oczyma. – Nie będziesz mnie molestował!
- Hizumi, idioto, ja cię wycieram, bo jesteś mokry!
- Co nie zmienia faktu, że będziesz wracał do tego przez najbliższe dwa lata i przez to stanę się obiektem twoim durnowatych żartów i kąśliwych uwag – osunął się ode mnie. Zadygotał z zimna.
- Nic takiego nie będzie miało miejsca, przysięgam – złożyłem obietnicę.
- Już ci mówiłem, że twoje słowo jest nic nie warte – prychnął i chciał założyć ręce na piersi, jednak złapałem go za nadgarstek i szarpnąłem, przyciągając do siebie.
- Jeśli złamię obietnicę będziesz mógł mi przywalić w twarz; pasuje ci taki układ?
Wiedziałem, że cios od wokalisty nie będzie mocny, ze względu na to, że Yoshida, nawet jeśli zacząłbym się z niego śmiać, miałby wyrzuty sumienia za to, że mnie uderzył, a zresztą do najsilniejszych to on nie należał. Takie to chude, mizerne… Wiatr mocniej zawieje i porwie go kiedyś ze sobą… Tsukasa pewnego razu opowiadał mi, że kiedy zbierało się na burzę, a on wracał do domu na piechotę z Hizu to Hiroshi mało nie wpadł pod samochód, bo tak go zarzuciło; musiał go trzymać przez całą drogę, bo biedak nie mógł normalnie iść. A propos Tsukasy… to znacznie bardziej jego ciosu bym się bał – doskonale wiedziałem, że jeśli tylko jego Hizu-chan pisnąłby, że go molestowałem mógłbym skończyć marnie… naprawdę marnie i to wcale nie skończyłoby się jedynie na jego pałeczkach w moim tyłku; to byłby dopiero początek i w porównaniu do tego, co mógłby mi zrobić później, zapewne wspomnienie tego byłoby dla mnie czystą przyjemnością. Tsu czasem wkurzał się na Hizu i tracił do niego cierpliwość, ale kochał go nad życie i jeśli stałoby mu się coś, zapewne nigdy by sobie tego nie wybaczył. Zapewne także i teraz siedzi, i bije się z własnym sumieniem, zamartwiając się czy Yoshidy gdzieś tam nie zgwałcili albo nie pobili…
- Naprawdę? – zdziwił się.
- Naprawdę – westchnąłem cierpiętniczo. – Więc zgadzasz się? – nieśmiało kiwnął głową. – Uwierz, że jedynie nie chcę żebyś zamoczył mi podług. Wcale cię nie molestuje.
- Nie, wcale – mruknął sarkastycznie, jednak mimo to pozwolił mi zsunąć z siebie spodnie.
- Jeśli takie zachowanie masz za molestowanie to Tsukasa chyba jeszcze pożądnie cię nie zerżną – zachichotałem, widząc jak brunet się rumieni. – Chłopcze – poklepałem go po policzku – jeszcze nie wiesz, co znaczy słowo „molestowanie”, więc nie używaj go nadaremno – zaśmiałem się.
Przykucnąłem i zacząłem wycierać jego nogi. Zdziwiłem się widząc, jakie są zgrabne. Szczerz to Hizumi miał ładniejsze nogi od Karyu… Matsumura w ogóle był budowy tyczki, ale przynajmniej miał fajny charakter i lubiłem się z nim nieraz podroczyć.
Przesunąłem ręcznikiem po jego udzie, spoglądając jednocześnie na niego z dołu. Uśmiechnąłem się krzywo pod nosem.
- Tylko jeszcze sobie nie pomyśl, że się przed tobą kajam czy coś… albo jeszcze gorzej, że jestem na twoich usługach!
Będąc w takiej pozycji naprawdę miałem wrażenie, że jestem jego służącym i to on jest tutaj panem domu, a nie ja. Spodziewałem się, że Hiroshi zaśmieje się szyderczo, jednak on spuścił głowę. Chyba źle się czuł przy takim obrocie sytuacji.
Złapał mnie za ramię, kiedy zbyt mocno podniosłem jego nogę i prawie stracił równowagę. Spojrzałem na tę niezdarę z pewną czułością… przyjacielską, rzecz jasna! Trochę mi się go szkoda zrobiło… Wiem, że to do mnie niepodobne i zapewne z wyrazem współczucia na twarzy musiałem wyglądać jak świnia z siodłem, ale cóż…
Wstałem, kiedy skończyłem osuszać jego nogi. W sumie to nie wiem, dlaczego nie pozwoliłem, aby zrobił to sam, jednak w jakiś dziwny sposób byłem z tego powodu zadowolony. Stanąłem blisko niego, tak samo jak wtedy, kiedy wycierałem mu plecy. Tym razem wsunąłem dłonie pod jego czarne bokserki, dotykając jego pośladków. Chłopak wziął głębszy oddech.
- Więc… Tsukasa naprawdę jeszcze cię nie przeleciał? – zapytałem. Wokalista pokręcił głową, opierając się na mnie. – Więc nie wiesz jakie to uczucie… - szepnąłem mu na ucho, ponownie liżąc je. Hizumi zadrżał. Delikatnie ścisnąłem jego pośladki, jednak udało mi się opanować w ostatniej chwili, zanim zrobiłem coś, czego naprawdę mógłbym żałować. Cholera, co się ze mną dzieje?! Zabrałem ręce z jego ciała, odsuwając się. – Widzisz, to byłoby molestowanie, gdybym ręce przesunął poniżej twojego podbrzusza albo wsunął w ciebie palce – drgnął na te słowa. Kurwa, przecież to już było moletowanie! Nie powinienem go dotykać w taki sposób! – Spokojnie, nie zamierzam tego robić – powiedziałem zarówno do niego, jak i do siebie.
Wziąłem jego mokre rzeczy i wrzuciłem je do łazienki, aby wyschły. Następnie poszedłem razem z nim do sypialni (źle to brzmi!!!) i zacząłem przebierać w ubraniach w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym dać wokaliście. Wygrzebałem z dna szafy najmniejszą koszulkę jaką miałem, jednak na niego i tak była nieco za duża. Pożyczyłem mu również czystą bieliznę.
Kiedy Hizumi był już suchy udaliśmy się do salonu. Wokalista usiadł na fotelu i zawinął się w koc, który na nim leżał. Zrobiłem mu herbatę, za którą podziękował skinieniem głowy. Usiadłem na oparciu fotela, przykrywając go dokładniej.
- Dlaczego Tsu wyrzucił cię z domu? – zapytałem po pewnym czasie.
- Kazał mi przeprosić Karyu, myśląc, że jeśli tego nie zrobię to gitarzysta będzie się na nas wyżywał i będzie przedłużał próby w nieskończoność… i w sumie taka prawda – zaśmiał się ponuro. – Ale ja się uparłem, że nie pójdę do niego i powołałem się na to, że ty stanąłeś po mojej stronie, więc nie mogę nie mieć tak kompletnie racji. Wtedy on nie wytrzymał i wrzasnął, że jak tak bardzo się do ciebie przywiązałem to mam sobie do ciebie iść i nie pokazywać mu się więcej na oczy. Na początku nie chciałem przychodzić tutaj, myśląc, że Matsumura jest w domu, ale… na moje szczęście go nie ma.
- Pewnie siedzi u naszego perkusisty – zaśmiałem się. – Taka wymiana. Ty przeszedłeś do mnie, Karyu do Tsu… Masz przejebane – zachichotałem.
- Niby dlaczego? – nie zrozumiał.
- Bo Karyu w istocie będzie się nad nami pastwił, ale Tsukasa teraz jakimiś uspakajającymi słówkami go udobrucha i ochroni sobie tyłek, ja pójdę z nim do łóżka i się pogodzimy, więc całą złość wyładuje na tobie. Jak wrócisz do domu dostaniesz na poprawkę od swojego chłopaka, a jakby tego było mało przynajmniej na jedną noc utknąłeś ze mną – wyjaśniłem, szczerząc się okrutnie.
- Masz rację… Mam przejebane… Ale jak nie przeżyję tej nocy to przynajmniej kolejnych nieszczęść już nie zaznam – spojrzałem na niego zdziwiony. – A to nie chcesz mnie zabić?
- Nie, no co ty… - uśmiechnąłem się szerzej. – Będę się nad tobą znęcał i doprowadzę cię do agonii, ale uwierz, że będę nabożnie dbał, żebyś przeżył i nie stracił przytomności – zaśmiałem się.
- To ja chyba idę popełnić samobójstwo… - westchnął zrezygnowany.
- Ha, chciałbyś! Teraz to najlepsze, co mogłoby cię spotkać, ale ja ci na to nie pozwolę – wytknąłem mu język.
- Więcej nie będę udzielał się w kłótniach zespołu…
- Słusznie – pokiwałem głową. – Widzisz, ja jestem już na tak dobrym etapie, że wystarczy, iż zaciągnę Karyu do łóżka, a ten zaraz przestaje mnie za cokolwiek winić; ale jak ty jeszcze nie spałeś z Tsukasą to nawet gdybyś chciał mu się sprzedać to dziwnie by to wyglądało. Wybrałbyś złą chwilę, a on zrozumiałby, że chcesz go przekupić i byłby na ciebie jeszcze bardziej wściekły.
- Sprzedać? – powtórzył z niedowierzaniem.
- No bo to nie jest akt miłości; seks, za który coś dostajesz to zwykły handel wymienny, a twój tyłek to zapłata. Więc po prostu się sprzedajesz – rozłożyłem ręce, robiąc przy tym minę, jakbym mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie.
- Zero, nie wiem w jakim świecie żyjesz, ale nigdy w życiu nie posunąłbym się do czegoś takiego… - pokręcił głową.
- Mówisz tak, bo jeszcze jesteś dziewicą – pogłaskałem go po głowie. – W dodatku Tsukasa broni cię przed złem tego świata. Jakbyś był ze mną to mógłbyś wiele wynegocjować… - zamyśliłem się, a Hiroshi spojrzał na mnie z przerażeniem. – Spokojnie, jak już raz tak zrobisz to potem stanie się to już dla ciebie oczywiste – machnąłem lekceważąco ręką.
- Przerażasz mnie… - odsunął się ode mnie na tyle, na ile mógł. – Michi, czy ty jesteś seksocholikiem?
- Ja nie, ale Karyu tak. Tsukasa ma na razie celibat, ale jak go już do siebie dopuścisz to zapewne nie da ci tak szybko wyjść z łóżka – uśmiechnąłem się cwaniacko.
- Nie wierzę, że Tsukasa taki jest… - prychnął.
- To sobie nie wierz – zaśmiałem się, wzruszając ramionami. – Przekonasz się.
- Wcale nie! Znam go dłużej od ciebie i wiem, że…
- Że taki nie jest? – przerwałem mu, przybliżając się znacznie. – Wiesz, kumplom nie wszystko się mówi i pokazuje. Dobrze, ty go dłużej znasz, ale to ja z nim sypiałem – wytknąłem mu język.
- Spa… Spałeś z nim? – wydukał, patrząc na mnie oczyma wielkimi jak piłki do tenisa ziemnego.
- Oczywiście. Nie mówił ci? Hm, trudno, no to już się dowiedziałeś… - zrobiłem obojętną minę. – Jak raz wpuściłem tą seksualną bestię do łóżka to potem wykopać go nie mogłem – wywróciłem oczyma.
Yoshida na przemian zamykał i otwierał usta w bezbrzeżnym zdziwieniu, nie wiedząc, jak się zachować; chyba trochę przesadziłem… musiało go to dotknąć.
- On… naprawdę… taki jest?
- Każdy facet chce seksu; jeden z kobietą, drugi z mężczyzną, trzeci i z tym, i z tym. Pytanie tylko, ile chce? Czy tak jak Karyu chce się pieprzyć całą noc aż potem nie może chodzić, czy jak ja, kiedy czuje tylko przemożną chęć i pożądanie. Tsukasa umie się miarkować, ale na początku może być dla ciebie dość… brutalny – starałem się tym razem powiedzieć wszystko dość delikatnie. – Chyba zniszczyłem wyimaginowany, piękny obraz Ooty w twoich oczach, co? – spojrzałem na niego. – Wiesz, tak naprawdę to wszyscy jesteśmy bardzo do siebie podobni pod tym względem, więc…
- Wiesz… Tylko, że dla mnie związek niekoniecznie kojarzy się z seksem… - wyznał cichutko.
- Boisz się? – nie odpowiedział. – Hej, porozmawiajmy szczerze. Nie będziemy wyciągać żadnych konsekwencji z tej rozmowy, dobrze? – niepewnie zgodził się i na powrót przysunął do mnie.
- To nie tak, że się boję, tylko… raczej nie chcę…
- Dlaczego?
- Nie wiem… Po prostu nie chcę… Tsukasa już zachęcał mnie kilka razy, ale…
- Nie chcę nic sugerować, ale może nie czujesz się przy nim wystarczająco bezpiecznie – objąłem go po przyjacielsku. – Albo po prostu nie jesteście dla siebie… albo inaczej, ty nie czujesz tego, co on by chciał, abyś do niego czuł. Może wywiera na ciebie jakąś presję? Lub… nie kochasz go, po prostu.
- Kocham go…!
- Kochasz czy tylko to sobie wmawiasz na zasadzie „skoro on mnie kocha to wypadałoby, żebym ja też go kochał”? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Wybacz jeśli znów przesadziłem, jedynie spekuluję… - Hizumi rozpłakał się i wtulił we mnie. Bez zastanowienia objąłem go i zacząłem gładzić uspakajająco po plecach.
- Ja… Może masz rację… Nie czuję się przy nim bezpiecznie… Ale jak mam się czuć bezpiecznie przy osobie, która wrzuca mnie z domu w nocy, w deszcz, dlatego, że pokłóciłem się z gitarzystą naszego zespołu? To nie była jego sprawa…
- I pewnie nie taka pierwsza, co? – zgadywałem, a jego jednoznaczne milczenie, jedynie utwierdziło mnie w tym, że trafiłem w samą dziesiątkę. – Boisz się od niego odejść?
- Nawet nie mam gdzie i jak! Kredyt na nasze wspólne mieszkanie wziąłem ja, więc z mojej pensji odchodzą pieniądze na raty. Nie spłaciłem tego, a co dopiero mówić o tym, żebym odszedł i znalazł sobie coś innego… - wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić.
- Moim zdaniem nie chodzi tu o pieniądze – spojrzał na mnie uważnie. – Boisz się, że jeśli dziś wyrzucił cię z mieszkania, to jeśli odejdziesz od niego, zrobi ci krzywdę, mam rację? – znów to wymowne milczenie. – Tu cię akurat pocieszę. Tsu nie jest taki. Bywa zaborczy i czasem wtyka nos w nieswoje sprawy, dodatkowo dolewając oliwy do ognia, ale cóż… Ciesz się, że Tsukasa nie jest mną. Wtedy miałbyś dopiero piekło – zaśmiałem się, aby podnieść go nieco na duchu.
- Szczerze to wolałbym ciebie… - powiedział ledwo słyszalnie, spuszczając głowę i rumieniąc się.
- Nie wiesz, co mówisz – pokręciłem głową.
- Ty również nie jesteś szczęśliwy z Karyu, prawda? Choćby przez to przekupywanie seksem… - zrozumiałem, jak ciężko jest się do tego przyznać, dlatego łatwiej po prostu nie odpowiedzieć. Stąd ta wymowna cisza…
- Gdybyś tylko wiedział, co dzieje się w tym domu… - pokręciłem głową.
- Aż tak źle?
- Widać jedziemy na jednym wózku… - uśmiechnąłem się niewesoło.

***

Po jakiejś kolejnej godzinie i dwóch butelkach wina wypitych przy akompaniamencie mszy świętej i chóralnych śpiewach, atmosfera znacznie się rozluźniła. Na początku Hizu nie chciał pić, ale kiedy wymyśliłem zabawę w „małych kapłanów”, która polegała na tym, że piliśmy wino w tym samym momencie, co ksiądz na ekranie… a potem dowiedzieliśmy się, że ksiądz pije tylko raz wino podczas mszy i okazało się, że moja zabawa była niewypałem. My jednak nie przestawiliśmy bawić. Na słowa: „amen”, „gloria” bądź „chwała na wysokości” piliśmy – ale po pewnym czasie uznaliśmy, że wierni i duchowny za rzadko wypowiadają te słowa, a zaraz potem msza w telewizji się skończyła, więc po prostu wplataliśmy te zwroty do naszej rozmowy; a kiedy to już się stało, piliśmy.
- Czemu ja mam takiego pecha? – jęknął brunet.
- Bo związałeś się nie z tym facetem, co powinieneś – odpowiedziałem.
- Amen! – krzyknął, a wtedy obaj chwyciliśmy kieliszki i opróżniliśmy je. Odstawiliśmy puste naczynia na stolik, a ja sięgnąłem po kolejną butelkę. Jako że żadnemu z nas nie chciało szukać się korkociągu, najzwyczajniej w świecie wepchnąłem korek do środka i ponownie rozlałem wino do kieliszków.
- Ale nie bój się! – odezwałem się. – Ja ci pomogę!
- Niby jak? – Yoshida spojrzał na mnie sceptycznie.
- Trochę cię poinstruuję, ty moja niepokalana dziewico – zachichotałem. – Najpierw z nim pogadaj. Tak otwarcie. Nie myśl o konsekwencjach, bo od teraz masz już zaplecze. Jak następnym razem Tsukasa cię wyrzuci z domu to przyjdź do mnie.
- A co z Karyu?
- Mam małą kawalerkę w centrum, o której Karyu nie wie. To tak na wszelki wypadek – ewentualność na ten najczarniejszy scenariusz. Jak cię Tsu wyrzuci to przyjdź. Dam ci klucze, będziesz mógł tam się wprowadzić na jakiś czas.
- O dzięki ci, mój dobry samarytaninie – Hiroshi uśmiechnął się błogo i spojrzał na mnie z niewypowiedzianą wdzięcznością. Przysunął się bliżej mnie i oparł głowę na moim ramieniu.
- Niczym się nie martw! Rock’n’roll, chwała na wysokości i do przodu! – i kolejny raz wychyliliśmy po lampce wina.

***

Hizumi nad ranem wrócił do siebie. Z początku był nieco oporny, chciał zostać dopóki Karyu nie wróci, jednak niemalże siłą wyrzuciłem go z domu, powtarzając, że odwleka to, co nieuniknione. Siedząc przed telewizorem i rozmasowując obolałe skronie, rozmyślałem o wokaliście. Bałem się, że coś spieprzy, że zrobi coś nie tak, a ja potem będę musiał go wyciągać z gówna, w które sam się wpakuje. Próbowałem postawić się na jego miejscu i odgadnąć, co też Hiroshi mógłby powiedzieć Tsukasie, aby szybko i sprawie opanować sprawę, a najlepiej od razu ją zażegnać. Byłem tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważyłem, kiedy do domu wrócił Matsumura. Zdawało się, że nie dosłyszałem trzaśnięcia drzwi wejściowych ani pogardliwego prychnięcia, które wydał rudzielec na mój widok. Nie wywarło na mnie wrażenia również jego mrożące krew w żyłach spojrzenie, do którego przez czas, przez jaki byliśmy razem, zdążyłem już przywyknąć. Yoshitaka szturchnął mnie w ramię, co dopiero wywołało u mnie jakąkolwiek relację. Spojrzałem na niego nieobecnym wzrokiem. Chłopak opadł z westchnięciem na kanapę i założył ręce na piersi. Wciąż był obrażony i po jego minie mogłem wywnioskować, że nie zamierza się do mnie odzywać. Przewróciłem oczyma, po czym również westchnąłem, podnosząc się z fotela. Podszedłem do gitarzysty i złapałem go za zimną dłoń. Przeszedł mnie dość nieprzyjemny dreszcz…
Pociągnąłem Matsumurę ze sobą, jak łatwo się domyślić, do sypialni. Popchnąłem go na łóżko, po czym usiadłem obok niego. Zawahałem się. Poczułem pewnego rodzaju wstręt – nie do kochanka, a do samego siebie. Może Hizumi miał rację? Może ten świat niekoniecznie musi sprowadzać się do tak typowo zwierzęcych instynktów jak puste pożądanie? Może zwyczajnie zapomniałem, że jeśli coś nie podoba mi się w moim życiu to mam prawo to zmienić; bo w końcu szczęście nie jest zarezerwowane tylko dla wybranych jednostek…Wczoraj próbowałem pouczać wokalistę, a kiedy przyszło co do czego, okazało się, że w istocie to on nauczył mnie, a raczej przypomniał, o wiele więcej.
Rudzielec zniecierpliwiony brakiem poczynań z mojej strony przyciągnął mnie do siebie, a następnie pchnął na plecy. Zawisł nade mną i uśmiechnął się bardziej do siebie niż do mnie.
- Wiesz, że kara musi być, prawda? – upewnił się.
- Wiem – odpowiedziałem bez emocji w głosie.
Moją karą miało być „zdetronizowanie” z pozycji seme. Naprawdę nie lubiłem być na dole…
Karyu zaczął całować mnie po szyi. Odchyliłem głowę do tyłu. Chłopak nie bawił się ze mną długo – to nie byłoby w jego stylu. Po naprawdę niedługiej chwili znudził się i wysoko podwinął moją bluzkę. Językiem zataczał koła wokół sutków, a następnie zaczął je drażnić. Kiedy poczułem zęby na skórze z moich ust wydostało się stłumione westchnienie. Karyu zaśmiał się pod nosem, odrywając od mojego ciała.
- Nie zaszczycisz mnie nawet cichym jękiem? – zapytał retorycznie.
Nie odpowiedziałem, co poskutkowało tym, że jego dłoń znalazła się na moim kroczu. Mocno je ścisnął, po czym zaczął masować. Nie mogłem już dłużej opanować odgłosów więznących mi w gardle. Rudy ponownie uśmiechnął się i przyssał do mojej skóry, wciąż nie przestając mnie pobudzać.
- Yoshi… - wyszeptałem między kolejnymi westchnięciami. – Yoshi…. – zamknąłem oczy i całkowicie oddałem się fali przyjemnych doznań, na powrót zapominając o ty, co przypomniałem sobie dzięki Hizumiemu…Właśnie, Hizumi… – Yoshida… (dla niezorientowanych – Karyu nazywa się Yoshitaka, więc myślał, że Zero zdrabniał jego imię, kiedy w istocie Shimizu chodziło o Yoshidę; jest to dwuznaczne zdrobnienie, którego można użyć zarówno do wokalisty jak i gitarzysty od aut.).
Matsumura podniósł głowę i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami z niedowierzania… a może nie tylko z niedowierzania?

***

- Jak myślisz, Michi, dlaczego ludzie boją się zmian? – zapytał Hizu wpatrzony w nocne niebo, na które spoglądał przez okno dachowe kawalerki, w której razem pomieszkiwaliśmy od jakiegoś czasu.
- Uważam, że ludzie są pesymistami – odpowiedziałem. – Boją się, że zmiany przyniosą coś złego, dlatego wolą zostać przy starych śmieciach w myśl, że zawsze może być jeszcze gorzej. To głupie – skrzywiłem się.
- Moim zdaniem to nie takie głupie. Dobrze jest doceniać to, co się już ma, ale kiedy jest możliwość sięgnięcia po coś więcej, dlaczego nie spróbować? Oczywiście, nie wszystkie próby się udają; na niektórych można wiele stracić, jednak przy odrobinie pomyślunku można równie wiele zyskać.
- Masz rację – przytaknąłem. – Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nie każdy docenia to, co ma. Nie każdy potrafi… jak choćby Tsukasa – podałem przykład.
- I Karyu – dodał. - Lepiej patrzeć na niebo przez okno dachowe niż nie widzieć go wcale – rzucił lekko, przy czym uśmiechnął się delikatnie.
- Masz rację. Jak zwykle masz rację… - pokiwałem głową, a następnie przysunąłem się do niego i objąłem czule. Hiroshi wtulił się we mnie i ułożył głowę na moim ramieniu. Musnąłem delikatnie jego wargi.
- Szczęście jest na wyciągnięcie ręki – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
- Dążąc do szczęścia trzeba pamiętać, że to my sami kierujemy swoim życiem. W większości przypadków sami jesteśmy winni swoim nieszczęściom – choćby przez brak umiejętności docenienia tego, co się posiada. Czasem trzeba zaryzykować, jednak nie można też iść na ślepo. Wszystko należy robić z rozwagą i głową. Niekiedy wystarczy mały krok by całkiem odmienić swoje życie.
- Tym razem to ty masz rację – zgodził się. – Zapomniałeś jednak uwzględnić, że potrzeba odwagi, aby wykonać ten krok, gdyż zwłaszcza ten pierwszy jest nierzadko bardzo ciężko wykonać – zauważył.
- Hiroshi, ciężko to jest rower pod górę pchać – spojrzałem na niego ciepło. - Człowiek, który nie potrafi znaleźć w sobie tej odwagi jest nieudacznikiem; do niczego w życiu nie dojdzie. Teraz, kiedy oboje wykonaliśmy już ten krok, kiedy porównuję, to co miałem wcześniej i co zyskałem obecnie, jestem pewien, że nieważne, ile razy miałbym szansę wrócić do przeszłości, i tak nie podjąłbym innej decyzji. Dla ciebie mogę brnąć przez życie choćby czołgając się aż do śmierci – wyznałem.
Hizu podarował mi jeszcze jedno głębokie spojrzenie, którym, zdawało mi się, potrafił uraczyć tylko on. Potarł nosem o mój policzek, a następnie złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.

Życie przypomina nieco matematykę – dwa minusy dają plus; w tym wypadku dwóch nieszczęśliwych ludzi stworzyło szczęśliwy związek… a ci ludzie przestali być już nieszczęśliwi…

6 komentarzy:

  1. piękny oneshot :)
    można powiedzieć, że końcówka mnie urzekła

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozczuliło mnie to. :3
    Było wspaniałe. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż grzech nie skomentować tego ficka.
    Było po prostu fantastyczne, genialne i... i świetne i genialne *^*!
    Z przekazem.. Podziwiam, za umiejętność pisania takich historii.

    Ogólnie po pierwszej połowie spodziewałam się zupełnie innego końca... Bardziej dramatycznego, tragicznego... Tymczasem bardzo mile nie zaskoczyłaś. Dawno nie miałam takiego uczucia czytając ficka, ze zrobiło mi się na serduchu jakoś tak ciepło. Zwłaszcza chodzi mi tu o koniec.

    W ogóle fajną zabawę wymyślił Zero XD Nie przypuszczałabym, że oglądanie mszy może cokolwiek zrobić/zdziałać, w czymkolwiek zainspirować o: A tu proszę... jednak może o: Chyba zaczne oglądać.. (xD)
    I Hizu pod oknem... To musiał być naprawdę przesłodki widok. <3

    Ta historia zdecydowanie wpada na listę moich najulubieńszych opowiadań *^*

    Przy okazji.. Czekam na monstery i closer to ideal ^^
    Weny życzę
    i buziaki ślę
    ~xMIdziak

    PS Z tym porównaniem życia do matmy to trafiłaś. Przynajmniej u mnie. Midziak mat-fiz o: ~~
    PPS Sorka za nieskładny kom ._. znowu zabierałam się za niego kilkanaście razy i za każdym razem nie wiedziałam jak napisać .__.

    OdpowiedzUsuń
  4. tak, zgadzam się z Midziakiem, że porównanie iście trafne [taaak, ja, słynne mat-gejo (mat-geo tak naprawdę)] - patrz, nawet nawiasy w matematycznym porządku.
    dobra, a teraz na sekundę *grammar nazi mode on* - pisze się podłóg, jeśli chodzi o podłogi - ty natomiast zrobiłaś bodajże 2 razy taki błąd, że napisałaś "podług". A podług to zamiennik według (weź jeszcze może sprawdź, bo być może złe słowo ci tu głoszę... ale wydaje mi się, że dobrze kojarzę) W każdym razie podłogi - podłóg.
    no :3
    A sam pomysł bardzo mi się podobał - Hizumi taki zawzięty... No i w końcu wyszło, że się zeszli, więc nie ma tego złego xd
    Urzekło mnie to, jak Zero mówił imię Yoshidy przy Karyu - nawet przy nim nie panował nad sobą.
    Ogółem - bardzo miły shot i cieszę się, że postanowiłaś go skończyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tsukasa-sadysta seksoholik... xD Podoba mi się, buhahah. Szczerze powiedziawszy to zastanawia mnie, jak wytrzymał z Hizu... O nie, złe myśli mi po głowie chodzą.
    Jak czytałam to opowiadanie, rzuciło mi się w oczy, że w pewnych miejscach lekko akcja przyspieszała trochę aż za bardzo. I tylko to mam do zarzucenia. Dalej subiektywnie, jak zwykle, napiszę, że mi się podobało i takie zakończenie nie wchodzi w grę, bo ja chcę wiedzieć, co się stało! ; ;

    OdpowiedzUsuń