Ostrzegam,
nie wiem, co sobie myślałam pisząc ten tekst. W każdym razie odzwierciedla on
mój nastrój - raz zabawnie, groteskowo, raz lament i wypłakiwanie oczu. Jestem
zjechana jak koń po westernie, nie wiem nawet dlaczego, więc naprawdę...
wybaczcie... ;_;
Idę czytać o
D.gray-man (ha, już wiecie, że to moja mania xD)
Ach, no i
muszę podziękować Yuuko Mariko Misaki za te wszystkie "+1" :) Wielkie
Arigatou i ukłony :D
W kolejnych dniach (bliżej weekendu) może pojawić się coś na moi drugim blogu (gdyż ostatnio tam halny wieje), jednak niczego nie obiecuję. Wszystko zależy od mojej motywacji, która gdzieś jak na razie wyparowała.
W kolejnych dniach (bliżej weekendu) może pojawić się coś na moi drugim blogu (gdyż ostatnio tam halny wieje), jednak niczego nie obiecuję. Wszystko zależy od mojej motywacji, która gdzieś jak na razie wyparowała.
„Closer to Ideal” cz.6
Wystarczy
postawić na lodówce przeterminowany serek, a po miesiącu nie dość, że ożyje,
odzyska zapach, barwy i sprężystość, to na dodatek sam do nas przyjdzie. Gdy
zaś poczekamy kolejny miesiąc serek ten przemówi do nas w ludzkim języku, a
przy odrobinie ćwiczeń nad modulowaniem głosem z pewnością także dla nas
zaśpiewa… by następnie wygryźć zdesperowanego wokalistę z jego miejsca w
zespole… a przynajmniej ja miałem takie właśnie poglądy, które udało mi się
sklarować, kiedy siedziałem trzecią godzinę w kuchni własnego mieszkania i
przechylony niebezpiecznie mocno na krześle, z nogami na blacie stołu i głową
wychyloną za oparcie owego krzesła, przyglądałem się odwróconemu widokowi
jogurtu, który miał być moim śniadaniem… jakiś tydzień temu.
Tak, nie
wiedziałem, co mam ze sobą zrobić ani gdzie się podziać.
Normalnie w
takim nastroju zapewne wziąłbym się za pisanie piosenek, ale od pewnego czasu
już nie musiałem tego robić. Nie było sensu w tym, abym angażował się w
cokolwiek, co choćby pośrednio wiązało się z muzyką. Nie należałem już do
zespołu, więc mogłem zająć się czymś zupełnie innym. Teoretycznie wizja super –
doczytałem w końcu książki, których jak na złość nigdy nie mogłem skończyć, pierwszy
raz od niepamiętnych czasów wziąłem tak długą i relaksacyjną kąpiel, nawet
posprzątałem w mieszkaniu, ba! Miałem tyle czasu, że wziąłem się pierwszy raz w
życiu za sprzątanie w szafie! Oprócz tego mógłbym także poświęcić czas wolny
na… no nie wiem, powiedzmy naukę gotowania, rozpoczęcie nauki języka obcego,
pomoc starszej sąsiadce, sprzątanie po psach, które przyozdobiły pobliski, mały
park „niespodziankami”, szukaniem dowodów na istnienie UFO, przebranie się za
jednego ze Spartan i ganianie półnago w stroju odpowiadającym Leonidasowi po
mieście, zacząć studiować medycynę w specjalizacji genetyki, aby następnie
podjąć się zadania zrekonstruowania mamuta, mógłbym także osiodłać świnię i
nauczyć się na niej jeździć jak na koniu, dzięki czemu zyskałbym o niebo tańszy
niż samochód środek transportu, a w dodatku znalazłbym się na pierwszych
stronach gazet; kto wie, może nawet jakiś dyktator mody uznałby mnie za ciekawą
indywiduę i wszyscy zaczęliby mnie naśladować… Owszem, mógłbym to wszystko
zrobić, ale ja za to wolałem siedzieć w domu i gapić się na ten cholerny jogurt.
Dlaczego? Ano dlatego, że wszystko, co jest dobre w teorii, zazwyczaj jest źle
interpretowane i wykorzystywane przez ludzi w rzeczywistości.
Dobra,
przyznaję trochę zaczęło mi odbijać.
Minęły trzy
dni odkąd ostatni raz widziałem się z Shimizu. Przez owy czas nie wyszedłem z
mieszkania ani razu. Nie spotkałem się z żadnym człowiekiem. Ignorowałem
wszystkie telefony aż w końcu bateria rozładowała się i komórka zamilkła na
dobre. Kilka razy ktoś pukał do drzwi, kilkanaście razy ktoś dzwonił domofonem,
ale nie pofatygowałem się, aby otworzyć. Zwyczajnie nie miałem ochoty, by z
kimkolwiek się widywać. Nie chciałem widzieć żadnej żywej duszy wokół siebie.
Potrzebowałem spokoju, aby ułożyć myśli i postanowić, co powinienem zrobić
dalej.
Jedyną żywą
istotą oprócz mnie w mieszkaniu była mucha. Wkurwiała mnie, więc opuściłem
własną sypialnię, którą upodobał sobie owad. Przymknąłem oczy i oddałem się
rozmyślaniom, kiedy nagle… Bzzzzz… No szlag jasny by człowieka trafił! Cholerna
mucha, mało jej miejsca w sypialni? Musiała tutaj za mną przylecieć? A może
zrobiła to specjalnie; żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować? Ta myśl mnie
naprawdę rozwścieczyła…
Otworzyłem
oczy i spojrzałem na sufit, pod którym latał nieznośny insekt. Powoli wstałem i
sięgnąłem po zestaw noży, który w specjalnym drewnianym stojaku stał koło zlewu
i nie został przeze mnie użyty chyba ani razu. Usiadłem na blacie i jak opętany
zacząłem ciskać nożami w sufit, aby zabić muchę. Niestety, noże jedynie
odbijały się od sklepienia i z brzdękiem spadały na podłogę. W akcie rozpaczy
wysunąłem pierwszą szufladę i bez zastanowienia wyciągałem wszystko, co
nawinęło mi się pod rękę – jeszcze więcej noży, widelce, łyżeczki do herbaty,
nożyczki, nożyce, szczypce, drewniane łopatki, łyżki, chochle… Bzzzzz… A mucha
jak żyła, tak żyła sobie w spokoju dalej, gdyż żaden z moich pocisków jej nie
trafił. Najwidoczniej jedynie zniechęciłem ją do wycieczki krajoznawczej po
kuchni, gdyż zaraz usłyszałem jak bzyczenie cichnie i oddala się. Owad zapewne
wycofał się z powrotem do sypialni, a ja zostałem w kuchni z obdrapanym sufitem
i niezłym pobojowiskiem.
- Kurwa mać!
– wrzasnąłem na cały głos, będąc rozwścieczonym.
Sapnąłem
wściekle i odetchnąłem głęboko. Nagle zrobiłem się bardzo zmęczony tym napadem
furii, jednak zrzuciłem ten objaw na to, iż dziś jeszcze nie piłem kawy. Aby
nieco się rozbudzić nastawiłem wodę w elektrycznym czajniku, ignorując
nieporządek. Wyjąłem kubek i wsypałem do niego cztery czubate łyżeczki kawy
rozpuszczalnej, a następnie usiadłem na blacie. Spuściłem głowę, oddychając
głęboko i powoli uspokajałem się.
Usłyszałem
cichutki szmer, jakby szczęk metalu o metal, ale zignorowałem to. Uznałem, że
to zapewne sąsiad majstruje coś na korytarzu czy w swoim mieszkaniu. Jak można
było się spodziewać, źle oceniłem sytuację. Szczęk stawał się coraz głośniejszy
i wydawało mi się, że dochodził z przedpokoju. Kierowany przeczuciem udałem się
tam, przez co w następnej chwili mało nie oberwałem drzwiami! Drzwi (które
uprzednio zamknąłem na klucz, jestem tego pewien!) nagle otworzyły się z hukiem
i uderzyły z wielką siłą o ścianę; uderzyły tak mocno, że klamka uszkodziła
ścianę i pozostawiła na niej widoczny ślad.
Ja natomiast
straciłem równowagę i wylądowałem na podłodze jak długi, przez co łyżka do
odcedzania makaronu wbiła mi się w plecy. Jak widać miałem szerokie pole rażenia,
a jeden z pocisków doleciał aż tutaj.
Na domiar
złego w drzwiach stanął nikt inny jak Zero. Chłopak zamknął małą skrzynkę z
narzędziami, do której uprzednio schował dwa wytrychy, młotek i śrubokręt, po
czym wszedł raźnym krokiem do mojego mieszkania.
- Zamek
zapadkowy. Myślałem, że dłużej mi to zajmie – mruknął bardziej do siebie niż do
mnie.
Przez chwilę
leżałem otępiały i wpatrywałem się w chłopaka, ale w końcu udało mi się
odzyskać rezon. Wyjąłem spod własnych pleców tę przeklętą łyżkę i odrzuciłem ją
jak najdalej od siebie. Brzdęk metalowego akcesoria kuchennego zwrócił uwagę
basisty, który przestał przyglądać się drzwiom i spojrzał w moją stronę.
Wyciągnął do mnie rękę w geście pomocy. Przez moment wahałem się, jednak w
końcu złapałem jego dłoń i pozwoliłem mu wywindować się do pozycji stojącej.
Michi zamknął drzwi kopnięciem i rozejrzał się dookoła. Na całe nieszczęście
przedpokój był bezpośrednio połączony z kuchnią, przez co miał stąd doskonały
widok na pobojowisko, jakie sam uczyniłem.
- Cześć –
odezwał się w końcu, ponownie wyciągając rękę w moją stronę tym razem w geście
przywitania.
- „Cześć”? –
prychnąłem. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym jak włamałeś się do
mojego mieszkania? – spojrzałem na niego groźnie, mimo iż zdawałem sobie sprawę,
iż musiało to wyglądać komicznie, z racji tego, że stałem przygarbiony i
trzymałem się jedną ręką za obolałe plecy, a drugą wspierałem się na kolanie;
mówiąc prościej przyjąłem klasyczną pozycję dziadka, który szykuje się do
zrzędzenia na dzisiejszą młodzież.
- A ty co
powiesz mi o tym, co miało miejsce w kuchni? – odbił piłeczkę.
- Nie muszę
ci się z niczego tłumaczyć. To mój dom i mogę w nim robić, co mi się żywnie
podoba – prychnąłem. Zero wbił we mnie ponaglające spojrzenie, jednak
postanowiłem trzymać się twardo. Niestety moje postanowienie uleciało chwilę po
tym, jak usłyszałem cichy trzask oznaczający, że woda właśnie się zagotowała. –
Próbowałem zabić muchę – wyznałem.
- Ta, a ja
początkowo chciałem przylecieć do ciebie na tęczowym jednorożcu, ale zapomniałem,
że oddałem go do serwisu, bo ostatnio coś oprócz brokatem zaczął również srać
srebrnymi monetami, a wiesz, łatwiej jest wynieść wór brokatu niż ciężkich
monet i…
- Skończyłeś
ze mnie kpić? – warknąłem.
- Jak Kuba
Bogu, tak Bóg Kubie – wzruszył ramionami. – Jak ty robisz ze mnie idiotę to ja
z ciebie też.
- Trzymając
się tego jakże pouczającego powiedzonka; uważasz, że w ramach zemsty byłoby
stosownym, abym oblał cię wrzątkiem? – zapytałem, sięgając po czajnik z
zagotowaną wodą i zalewając nią kawę. Nie byłem na tyle uprzejmy, aby zapytać
nieproszonego gościa, czy chce może coś do picia.
- Ej no, nie
przesadzaj, Hiroshi… - podniósł ręce w obronnym geście. Widocznie naprawdę się
zląkł. – Krwawisz – zmienił temat i zbliżył się do mnie. Bez pytania czy ostrzeżenia
podniósł materiał mojej białej bluzki i przyjrzał się ranie na plecach. – Co ci
się stało?
- Nadziałem
się na łyżkę – powiedziałem prawdę. Chłopak w pierwszej chwili otworzył usta,
ale zaraz je zamknął i zacisnął wargi w poziomą kreskę.
- Nie będę
tego kontynuował – pokręcił głową. – Nie chcesz mi powiedzieć, co ci się stało,
to nie – spasował. – Gdzie trzymasz wodę utlenioną i opatrunki?
- Mówię
prawdę, ale jeśli nie chcesz mi wierzyć, to nie – wzruszyłem ramionami. –
Ostatnia szuflada w komodzie w przedpokoju.
Szatyn
wrócił się do wcześniejszego pokoju, a ja dosłodziłem kawę połową łyżeczki
cukru i zamieszałem napój. Następnie podniosłem kubek do ust i po uprzednim
względnym ostudzeniu, upiłem spory łyk. W tym czasie Michi wrócił z
medykamentami. Ponownie stanął za mną i podwiną bluzkę. Rana mieściła się mniej
więcej na wysokości krzyża. Zwilżył jeden gazik wodą utlenioną i przytknął go
do krwawiącego miejsca, jednocześnie tamując krwawienie. Szczypało. Skrzywiłem
się i syknąłem. Oparłem się o blat i zacisnąłem na nim mocno dłonie. Po
oczyszczeniu rany, Shimizu zakleił ją niewielkim opatrunkiem. Pogładził go, aby
dobrze przyczepił się do skóry i nie spadł. Gładził mnie jeszcze przez chwilę
po plecach aż w końcu objął mnie ciasno w pasie i przylgnął do mnie całym
ciałem. Ułożył głowę na moim ramieniu i ukrył twarz w moich włosach. Zaciągnął
się kilkakrotnie moim zapachem, po czym szepnął ledwo słyszalnie:
-
Przepraszam…
Sięgnąłem do
tyłu i pogładziłem go po głowie, zaplątując palce w jego włosach. Zagryzłem
wargi, aby powstrzymać napad histerii, ale nie mogłem już dłużej tego w sobie
tłumić.
- Nienawidzę
cię, imbecylu – odpowiedziałem również szeptem, po czym odwróciłem się do niego
przodem i mocno wtuliłem. Najzwyczajniej w świecie rozpłakałem się jak małe
dziecko.
Zacisnąłem
dłonie na jego koszulce, bezwiednie obejmując go… A może jedynie usprawiedliwiałem
się sam przed sobą? Może doskonale wiedziałem, co robiłem… Może…
Poczułem się
słabo. Byłem wykończony. Z pewnością upadłbym, gdyby nie szybka reakcja Zero i
jego mocny uścisk. Szatyn spojrzał na mnie przestraszony.
- Co się
dzieje, Hiroshi? – zapytał z przejęciem.
- Źle się
czuję – oparłem głowę na jego barku.
- Jesteś
blady… - przytknął rękę do mojego czoła.
- Nic mi nie
jest. Po prostu muszę odpocząć – broniłem się i wierzchem dłoni otarłem łzy.
- Nie wątpię
– przytaknął, po czym bez najmniejszego problemu wziął mnie na ręce.
Ponownie, ufnie się w niego wczepiłem i
pozwoliłem zanieść się do sypialni, gdzie na szczęście żadnych much już nie
było (tym bardziej, że nie miałem już żadnych sztućców ani akcesoriów
kuchennych, aby z nimi walczyć).
Shimizu
położył mnie na łóżku, a następnie na chwilę wyszedł. Wrócił ze szklanką z
napojem, który musował. Podał mi go. Spojrzałem z niesmakiem na zawartość i
skrzywiłem się.
- Co to? –
zapytałem dla pewności.
- Magnez.
Wypij, pomoże na chroniczne zmęczenie – odpowiedział.
Zrobiłem to,
co mi kazał, a następnie ostawiłem pustą już szklankę na szafkę nocną.
Siedziałem na łóżku i wpatrywałem się w ciemną pościel, nie wiedząc, jak się
zachować. Michi siedział na brzegu i uważnie mnie obserwował. Nasze relacje były
takie… dziwne… Wystarczy przeanalizować nasze dzisiejsze spotkanie… Takie
irracjonalne, wręcz głupie dla bezstronnego, biernego obserwatora…
- Dlaczego
się do mnie włamałeś? – zapytałem po dłuższej chwili.
- Bałem się,
że coś ci się stało. Nie odbierałeś telefonów, nie odpisywałeś na maile, nie
otwierałeś drzwi… więc sam je sobie otworzyłem – powiedział otwarcie.
- Wisisz mi
kasę za naprawę zamka w drzwiach – chciałem nadać mojemu głosowi oskarżycielski
ton, ale nie udało mi się. Wyszło jakoś tak… bezuczuciowo, obojętnie…
- Oczywiście
– uśmiechnął się pod nosem i usiadł bliżej.
Pogładził
mnie po dłoni, po czym zdjął czarną bluzę, w którą był dzisiaj ubrany.
Spojrzałem na niego zaciekawiony. W następnej chwili chłopak położył się i
gestem ręki zaprosił mnie do siebie, jednak byłem oporny.
- No chodź
tutaj – przyciągnął mnie bliżej siebie.
Wylądowałem
wprost na jego torsie. Chciałem się podnieść, ale basista zamknął mnie w
stalowych objęciach. Przez chwilę się z nim siłowałem, jednak w końcu i tak się
poddałem. Stwierdziłem, że… w sumie jest mi naprawdę dobrze. Ułożyłem się na
Zero jeszcze wygodniej i rozkoszowałem się ciepłem jego ciała. Wsunąłem dłonie
pod jego bluzkę, ogrzewając je. Shimizu nie zaprotestował; wręcz przeciwnie.
Pocałował mnie w czubek głowy, a ja zamknąłem oczy… i zasnąłem.
***
Obudziłem
się dopiero późnym wieczorem, o czym poinformowała mnie tarcza elektrycznego
zegarka, na której ukazana była godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia
dziewięć. Zasłony były zaciągnięte, jednak Zero nie było nigdzie w pobliżu.
Powoli i dość niechętnie podniosłem się z nagrzanego miejsca, orientując się,
że jestem przykryty kocem. Miękkim, polarowym, przyjemnym w dotyku kocem, który
z pewnością nie należał do mnie. Usiadłem w siadzie skrzyżnym i przetarłem
pięściami oczy. Kiedy ponownie je otworzyłem przede mną stał Zero z papierosem
w dłoni.
- Nie pal w
moim mieszkaniu, ignorancie. To, że ty niszczysz sobie zdrowie, nie oznacza, że
musisz je psuć także mnie – fuknąłem.
- Wybacz –
wycofał się zamiast rzucić jakimś zgryźliwym tekstem, co nie powiem, zdziwiło
mnie. Chłopak zgasił papierosa w popielniczce, którą trzymał w drugiej ręce, a
następnie odłożył ją na szafkę stojącą przy wejściu. – Jak się czujesz? –
usiadł blisko mnie i przytknął dłoń do mojego czoła.
- Traktujesz
mnie jak dziecko – odtrąciłem jego rękę.
- A ty o
siebie nie dbasz – zauważył.
- Skąd wziął
się tutaj ten koc? – zmieniłem temat.
- Kiedy
spałeś wybrałem się na zakupy, gdyż dziewięćdziesiąt dziewięć procent rzeczy,
które znajdowały się u ciebie w mieszkaniu były przeterminowane. W dodatku
zdążyłem się zorientować, że twoja szafa jest prawie pusta, a większość mebli
zbiera jedynie kurz. Pozwoliłem sobie oprócz uzupełnienia ci lodówki przynieść
parę przydatnych rzeczy – wyjaśnił. Wziąłem rąbek koca do ręki i powąchałem go.
Śmierdział nowością (wiem, że dla niektórych ten zapach jest przyjemny, jednak
dla mnie nie, dlatego napisałam, że „śmierdział” a nie „pachniał” nowością od
aut.).
- Jest nowy
– zauważyłem. – Jesteś moją opiekunką? Może jeszcze zaczniesz mnie karmić? –
prychnąłem.
- Nie
planowałem tego, ale jeśli nie zaczniesz jeść to prawdopodobnie włożę ci do
przełyku gumową rurkę i na siłę będę w ciebie wciskał jedzenie – wzruszył
ramionami. Mówił spokojnie, jakby to był zwyczajny, neutralny temat, o którym
rozmawia się zarówno na korytarzu w pracy jak i na eleganckim bankiecie
przełożonego. Wzdrygnąłem się. Nie spodobała mi się ta wizja.
- Zamierzasz
potraktować mnie jak kaczkę? – spojrzałem na niego jak na idiotę. (taki zabieg
nazywa się „kluskowaniem” i stosuje się je na kaczkach, aby te szybko
zwiększyły swoją masę od aut.).
- To ty to
powiedziałeś – zaśmiał się pod nosem.
Na chwilę
zapadła między nami cisza, którą przerwałem po uporaniu się z rozterkami
wewnętrznymi i zrozumieniu, dlaczego Michi robi to… co robi. A przynajmniej
mnie się zdawało, że odkryłem jego pobudki…
- To już
koniec? – zapytałem znienacka.
- Koniec
czego? – spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
- Czy to już
koniec tego żałosnego przedstawienia? – jego mina niewiele się zmieniła,
dlatego kontynuowałem. – Daj spokój, mam uwierzyć, że będziesz się mną
opiekował do końca życia? Zresztą… niby dlaczego miałbyś to robić? Nie jestem
kaleką, weteranem wojennym czy kimkolwiek innym, kogo można byłoby pożałować.
Nigdy nie byliśmy w zbyt dobrych relacjach i nie spoufalaliśmy się, a ty nagle
wpieprzasz się w moje życie z butami i najpierw wycierasz o mnie podeszwy, a
teraz mnie czyścisz. Pytam się czy w końcu twoje wyrzuty sumienia zostały
uciszone i czy zostawisz mnie w spokoju – powiedziałem najjaśniej jak tylko
potrafiłem.
Po twarzy
Shimizu przebiegło kilka różnych emocji, niektóre nawet jednocześnie znalazły
odzwierciedlenie w jego minie. Kiedy to już się stało, szatyn pokręcił głową i
spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Naprawdę
myślisz, że robię to z wyrzutów sumienia? – prychnął. – Nie oszukujmy się, obaj
nie jesteśmy zbyt empatycznymi typami. Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że obaj
nie mamy sumienia. Ustaliliśmy już, a raczej ja rozgryzłem, jakie zachowania
były twoją metodą obronną. Udawałeś duszę towarzystwa, chciałeś stać się
chodzącą definicją gwiazdy rocka po to, aby uciszyć swoje kompleksy. Chciałeś
spojrzeć w lustro i zobaczyć w nim kogoś zupełnie innego. Nie potrafisz się
zaakceptować i teraz jesteś tak przybity; nie ze względu na to, że straciłeś
zespół; ponieważ zdałeś sobie sprawę, że skoro ja potrafiłem dostrzec, jaki
jesteś naprawdę, a w dodatku cię złamać, to twoja maska nie była wcale taka idealna.
Nie tylko ja mogłem spostrzec, że to, co pokazywałeś to jedynie wystudiowana
gra aktorska. Ale ty to ty; ja nie kieruję się aż tak samolubnymi pobudkami,
jak myślisz. Fakt, empatia jest mi obca, dlatego źle rozegrałem pierwsze
podejście i niepotrzebnie mieszałem w to osoby trzecie takie jak Karyu, Tsukasa
i Osamu, ale cóż… Może cię to zdziwi, ale ktoś mojego pokroju dwa lata
studiował psychologię. Potem rzuciłem to w cholerę i zająłem się muzyką.
Potrafię cię rozgryźć, bo znam twoje obawy. Trochę się przez te dwa lata
nauczyłem, wiesz? Rozumiem, co próbujesz zrobić; chcesz wmówić sobie, że
wszyscy są samolubni i to, co robiłeś przez wiele lat nie jest złe. Chcesz
wierzyć, że interesuję się tobą tylko po to, aby uciszyć sumienie, a kiedy w
końcu uda mi się to, odejdę i zniknę z twojego życia. To właśnie na to ostatnie
czekasz z utęsknieniem; jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że mogę być jedyną
osobą zdolną ci pomóc. Boisz się mnie, a z drugiej strony pragniesz mojej
obecności. Wszystko mi to dobitnie pokazałeś. Jednak wracając do mojego tematu,
prawda jest taka, że moje pobudki są dużo prostsze; ale ty jesteś „closer to
ideal”, że tak zabłysnę znajomością języków obcych; i jesteś zamknięty w swoich
ideałach do tego stopnia, że nie chcesz zobaczyć, co tak naprawdę mnie popycha
ku tobie.
- Piękne
słowa, milordzie – prychnąłem. – Zamiast zostać psychologiem czy muzykiem
powinieneś zacząć pisać dramaty. Z twojego monologu można byłoby zrobić już
jedną sztukę – „Och, Julio, boisz się mnie, a zarazem potrzebujesz. Jestem tym,
który może cię zgubić lub wnieść ku chwale” – udawałem aktora w teatrze nie
szczędząc sobie hiperboli i prześmiewania.
- Kpij sobie
do woli, jednak wiesz, że tak jest – rzucił mi pełne powagi spojrzenie.
W jego
oczach odbijało się światło dobiegające z korytarza. Jego wejrzenie było
głębokie; miałem wrażenie, że nie mogę się przed nim uchronić. Nie mogłem
odwrócić od niego wzroku.
Cholera, jak
bardzo wiedziałem, że Michi ma rację! Byłem wściekły na siebie, za to, że dałem
się rozgryźć; byłem wściekły na niego, za to, że mnie przejrzał, jednak nie
dałem tego po sobie poznać. Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Miałem ochotę
coś roznieść w drobny pył, jednak… wciąż siedziałem w miejscu jak słup soli.
Moje ciało zdawało się zwrócić przeciwko mnie, gdyż zamiast rzucenia się na
Zero z zamiarem uduszenia go… przysunąłem się do niego, kładąc dłonie na jego
barkach.
- Proszę,
pomóż mi… - wyszeptałem, jednak nim się zorientowałem, co powiedziałem, było
już za późno. Po mojej twarzy spłynęła pojedyncza łza, którą basista starł
wierzchem dłoni.
- Obiecuję –
przyrzekł.
Nachylił się
nade mną, po czym musnął moje wargi. Szatyn przewalił mnie na plecy, smakując
delikatnie moich ust, a ja nie mogłem mu się oprzeć. Pozwoliłem mu… na wszystko…
***
- Hizu, jest
już południe. Wypadałoby już się podnieść, wiesz? – odezwał się Shimizu leżąc
na boku, podpierając głowę na dłoni i uporczywie wpatrując się w moje plecy.
- Nie –
warknąłem.
- A to niby
dlaczego, szanowny książę, nie chce ruszyć tyłka z łóżka?
- Bo mnie
ten tyłek boli! To wszystko przez ciebie! – oskarżyłem szatyna.
- Przeze
mnie?! No pewnie, najlepiej zrzucać winę na niewinnych basistów! –
prychnął, na co ja aż odwróciłem się do niego przodem. Posłałem mu nienawistne
spojrzenie, robiąc przy tym minę człowieka, który w każdej chwili może stać się
seryjnym mordercą.
-
Niewinnych? – powtórzyłem z niedowierzaniem. Jeszcze bardziej zagrzebałem się w
pościeli, gdyż zrobiło mi się zimno. Zero, widząc to, przysunął się do mnie i
chciał mnie objąć, jednak ja go odepchnąłem. – Niewinnych?!
- No dobra,
dobra, biorę na siebie połowę odpowiedzialności… - westchnął cierpiętniczo.
- Połowę?! –
naciskałem. – To WSZYSTKO przez ciebie!
- Ej, nie
wszystko! W końcu to ty zapytałeś: „To może mnie jeszcze wykopiesz z łóżka?”.
Mówisz, masz – wzruszył ramionami. – Dostałeś to, czego chciałeś.
- To było
pytanie retoryczne, deklu, które miało ci zasugerować, żebyś się tak nie
rozkładał, bo to w końcu MOJE łóżko! – prychnąłem śmiertelnie obrażony, po czym
znów odwróciłem się do niego tyłem.
- W takim
razie następnym razem wyrażaj się jaśniej – odpowiedział niczym niezgorszony.
- A ty się
do mnie nie dobieraj! – zastrzegłem. – Przysięgam, że jeśli jeszcze raz to
zrobisz to zaśpiewasz naprawdę wysooko, – specjalnie przeciągnąłem ostatnie
słowo – wyciągniesz najwyższe tonacje – zagroziłem.
- Nie
dobierałem się do ciebie! – bronił się.
- Dobierałeś!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Przestańmy
się w końcu kłócić jak dzieci! – zakończył ten bezsensowny spór. – Nie
dobierałem się do ciebie i kropka. Gdybym to robił z pewnością pamiętałbym o
tym – podsumował.
- A ja tam
wiem, o czym ty pamiętasz, a o czym nie?! – krzyknąłem, a w moim głosie odbiła
się nutka strachu.
No cóż…
ładnie mówiąc, nie należałem do tego typu mężczyzn, który byli jakoś wybitnie
aktywni seksualnie. Od dawna wiedziałem o odmiennej orientacji Michiego i nie
przeszkadzało mi to, jednak… Najzwyczajniej w świecie przeszkadzała mi choćby
myśl o tym, że ktoś, kogo nie kocham, mógłby się do mnie zbliżyć w tak intymny
sposób. Nazwijcie mnie cnotką, ale taka była prawda. Nieważne czy to chłopak,
czy dziewczyna; tak samo przeszkadzało mi to, że mógłbym znaleźć się w
sytuacji, kiedy musiałbym (lub zwyczajnie nie byłbym tego świadom) kochać się
fizycznie z kimś, kogo w realnym pojęciu, nie darzyłem miłością.
- Pamiętasz,
kiedy wstąpiłeś do pierwszego zespołu? – zmienił znienacka temat.
- Pamiętam.
Bo co? – burknąłem.
- To było twoje
marzenie, założyć zespół, prawda? – potwierdziłem kiwając głową. Już miałem
zapytać, co ma, przysłowiowo, piernik do wiatraka, jednak chłopak uprzedził
mnie i zaczął wyjaśniać. – Więc widzisz; nieważne jak dawno temu spełniłeś
swoje marzenia. I tak będziesz o tym pamiętał – uśmiechnął się cwaniacko, a
moje oczy zrobiły się trzy razy większe.
- Nie mów
mi, że… że ty… ty chcesz… w sensie mnie? – dukałem, nie umiejąc złożyć
poprawnego zdania.
- Teraz
rozumiesz moje pobudki? – uśmiechnął się szerzej i cmoknął mnie w policzek.
Ten
całus był dla mnie niczym wymierzony cios. Momentalnie odepchnąłem od siebie
Shimizu, a następnie kopnięciem posłałem go na podłogę, rewanżując się przy
okazji za to, co miało miejsce w nocy. Niech sobie nie myśli, że tylko on może
wyrzucać ludzi z łóżka.
- Precz z
mojego mieszkania, ty seksoholiku jeden! Niewyżyta, zboczona męska świnio bez
krzty przyzwoitości! – wrzasnąłem na całe gardło.
- Krzyczysz
jak spanikowana dziewica – przewrócił oczyma, podnosząc się z pozycji leżącej
do siedzącej. Oparł się o ramę łóżka i dotknął obolałego brzucha.
- Jeśli
jeszcze raz się do mnie zbliżysz, wiedz, że wtedy trafię i oberwiesz między
nogi, a nie w brzuch! – syknąłem, odsuwając się na krawędź łóżka i zawijając w
kołdrę niczym w kokon.
- Daj spokój,
Hiroshi, przecież wiesz, że żartowałem. Nie jestem jakimś zboczeńcem. Wyobraź
sobie, że mam uczucia… - słysząc to zląkłem się do tego stopnia, że na chwilę
zapomniałem jak się oddycha.
- Won! –
wrzasnąłem.
- Co…? –
zdziwił się szatyn.
- Won! Wynoś
się! – rzuciłem w niego poduszką i od razu sięgnąłem po drugą, przymierzając
się do następnego rzutu. – Nie chcę cię widzieć!
Basista
przez chwilę stał otępiały w miejscu i nie wiedział, jak się zachować, jednak w
końcu zreflektował się i wyszedł, zostawiając mnie w sypialni samego. Opadłem z
powrotem na jedną z poduszek (druga wciąż leżała na podłodze) i objąłem się
ramionami. Moim ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Nie mówcie mi, że on… on
naprawdę się we mnie… zakochał? Ta myśl nie mogłam do mnie dotrzeć. To dlatego
chciał mi pomóc? Dlatego pocałował mnie wczorajszego wieczoru? Przesunąłem
opuszkiem kciuka po wargach, a następnie je zagryzłem, usilnie próbując
przypomnieć sobie smak warg Shimizu.
WE MNIE?!
Nie mógł
wybrać kogokolwiek innego? Ma do dyspozycji siedem miliardów ludzi na świecie i
musiał wybrać akurat mnie? Ta myśl trochę mnie… przerażała. Dobra, przyznaję
trochę bardzo. Bałem się tego, dlatego iż… zwyczajnie miłości nie da się udawać
– a przynajmniej nie w świecie, w którym ja żyłem. Potrafiłem grać duszę
towarzystwa, zadowolonego, pijanego młodego człowieka, gwiazdę rocka, której
wszyscy mogą pozazdrościć; potrafiłem uśmiechać się, kiedy nie miałem na to
najmniejszej ochoty, hamować łzy, mimo iż cisnęły mi się same do oczu… ale
udawać miłość? To było dla mnie niemożliwe. Prędzej uwierzyłbym, że gdybym
wyskoczył z siedemnastego piętra wieżowca, uratowałby mnie batman, superman
albo wyrosłyby mi skrzydła. Tak jak już wspomniałem wcześniej sprawy miłosne
były dla mnie… obcym tematem. Jako że przez większość życia udawałem kogoś, kim
w rzeczywistości nie byłem, ludzie tak naprawdę mnie nie znali – lubili,
szanowali i kochali moją zewnętrzną powłokę, nie wiedząc, co jest wewnątrz… aż
tu nagle zjawia się Zero, który w bezpośredni i dobijający sposób informuje
mnie, że wie, kim jestem naprawdę, a w dodatku… zakochał się we mnie. Nie w
zewnętrznej powłoce – we mnie, w tym prawdziwym mnie.
Mówiąc
obrazowo przypominałem nieco cukierek – złoty cukierek w pięknym papierku,
który chciało się zjeść od samego patrzenia, jednak kiedy już wzięło się go do
ust przeżywało się wielkie rozczarowanie, albowiem cukierek nie był słodki, tak
jak się można było tego spodziewać, a gorzki. Pod powłoką zabawnego „zwierzęcia
imprezowego” krył się zakompleksiony melancholik, który nie potrafił poradzić
sobie sam ze sobą. Mam uwierzyć, że Michi niby zakochał się w moim prawdziwym
obliczu? Nie oszukujmy się, nawet ja miałem siebie dość, więc niby z jakiej
racji on miałby ze mną wytrzymać, a co dopiero zakochać się we mnie…
Chyba, że to
była jego kolejna gra. Może on tak naprawdę nie chce mi pomóc, a dosłownie mnie
zniszczyć. Może jest naprawdę dobry w tych psychologicznych grach… Może
przejrzał mnie dużo wcześniej niż myślałam – pierwszym ciosem, który mi zadał
było wyrzucenie z zespołu, który był moją formą wyrażenia myśli i prawdziwych
odczuć, drugim ma być zabawa moimi uczuciami? Skoro przejrzał mnie na wylot to
z pewnością nie omieszkał dojść do tego, co jest moją słabą stroną – zamierzał
to wykorzystać przeciwko mnie?
Spojrzałem w
stronę okna. Niebo było popielate. Duże krople deszczu rytmicznie uderzały w
szybę; od samego patrzenia zrobiło mi się jeszcze zimniej, dlatego szczelniej
opatuliłem się kołdrą. Nie zamierzałem dzisiaj ruszać się z sypialni. Nie
dopóki szatyn jest w moim mieszkaniu lub nie dojdę do ładu z wewnętrznymi
rozterkami.
Jak łatwo
zauważyć, byłem osobą nieufną – do tego stopnia, że bałem się pokazać swoje
prawdziwe „ja” przed kimkolwiek. Zawsze przyjmowałem postawę obronną; i jak
można się domyślać, teraz również zachowałem się identycznie. Z góry wybrałem
najgorszy scenariusz, który zakładał, że Zero zamierzał mnie złamać. Co prawda
ja nie studiowałem przez dwa lata psychologii, jednak przez kilkanaście lat
życia nauczyłem się dużo – dlatego postanowiłem odpowiedzieć ogniem na ogień.
Zamierzałem złamać Shimizu, tak jak on to próbował uczynić ze mną.
Niech wygra
silniejszy.
„Migotanie spadającej gwiazdy, ruletka życzeń,
Magia pokusy, którą zna tylko Bóg,
Zaczynamy szaleć przez jej blask.
Psychiczne gry.
Raz… INFEKCJA.
Dwa… UZALEŻNIENIE.
Skok w brak grawitacji, na krawędź limitów,
(…)”*
*tekst
piosenki „Love is dead” – w następnej części rozwinę ten wątek.
Zamiast uczyć się o jakiś tam stalach w stanie dostawy (chyba nie jest zasadne pytać się teraz "co to?", skoro sama mam to umieć? xD), czytałam twoje opowiadanie. I masz całkowitą rację, jeśli chodzi o nastrój tej części. Na początku było śmieszne (Hizu przyjaciół przynajmniej sobie wyhoduje - armię serków podejrzanego pochodzenia), w środku bardziej melancholijne (dla mnie), a na końcu mieszane. Oczywiście dla tak ...zboczonej osoby... powód bólu tyłka Hiroshiego był bardzo jednoznaczny... Do momentu, gdy się nie okazało, że to przez coś innego xD Zakładam, że to był zabieg zamierzony i nie jest ze mną źle ;_;
OdpowiedzUsuńZero i psychologia... Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić kogoś, kto udaje nietoperza (?) na takim kierunku xD
http://24.media.tumblr.com/df307afea859b8be36054a8c74cf5862/tumblr_mh90umrMuf1qawhx8o1_500.gif
Jak zwykle bardzo mi się podobało. O, w jednym miejscu źle odmieniłaś słowo: "Wziąłem rąbek kocu (...)". Nie powinno być "koca"?
Tum tudum, czekam na dalsze opowiadania ;D
Boże... Mogłabyś wydawać książki... Mimo, że zauważyłam z dwa błędy...
OdpowiedzUsuńNiesamowita seria... To jak przerażała cię myśl o dotyku kogoś kogo nie.kochasz, ale Zero się dałeś, Hizu' ? XD
Ok...
//Yuuko-san
A ja dziękuję za podziękowania... X3
Usuń//Yuuko-san
1- To jest tekst Love is Dead, a nie Infection
OdpowiedzUsuń2- Wkradło się kilka błędów (typu wyraz odmieniony w złej formie, czy coś...) ale stawiam, że to kwestia pośpiechu, więc jak przejrzysz jeszcze raz tekst, to je znajdziesz sama na pewno ^^
3- BUAHAHAHAHAH jeju... Prze pierwszą połowę opowiadania niemal płakałam ze śmiechu xD rozbroiłaś mnie totalnie xD Czasami się zastanawiam skąd bierzesz te teksty...xD
4- Trochę mnie drażni ta nieufność Hizu, ale z drugiej strony... Cieszy, bo przynajmniej seria nie zakończy się tak szybko! *^* Nie może być zbyt prosto ♥
5- Znasz może jakieś ficki o VAMPSach?xD Albo jakieś z HYDEm?xD Byle nie HYDE x GACKT D: jeśli tak to weź mi linki podeślij na prv ;.; bo ja nigdzie znaleźć nie mogę, a chcę zobaczyć jak inni odwzorowuję charakter HYDE'a i K.A.Z.a D:
Zabieram się do tego koma już 12 raz...
OdpowiedzUsuńI stwierdziłam, że w końcu muszę go napisać o: Obojętnie jaka przybierze formę...
Otóż... To było fantastyczne ;D Dawno sie tka nie uśmiałam ^^
Zabijanie muchy rzucając w nią akcesoriami kuchennymi... Dosłownie epickie xD
Potem... nie wiem skąd wiedziałam, po prostu wiedziałam, że Zero się włamie do Hizu ... Ale, że nie będzie się wcale czuł winny i że uda mu się go zaciągnąć do łóżka (dwukrotnie) to się nie spodziewałam o:
Z drugiej storny reakcja Hizu mnie jescze bardziej rozwaliła... Nie złe słowo... Zaskoczła.
Byłam święcie przekonana, że się zrobi pluszowo-różowo a tu nagle łup bum trach Zero lezy na podłodze potem obrywa poduszką... O___o ... Zostaje zwyzywany ( zreszta rozbawiło mnie to też... Jakoś ciezko mi sobie wyobrazić go w takiej sytuacji XD )
Potem zostało wyjaśnione czemu, ale nadal byłam zdziwiona jak strasznie on sie boi, że ktoś go pokocha ...
Jestem ciekawa jak i kiedy się Zero uda przełamać tą nieufność Hizumiego o:
No to an koniec... Wybacz mi ten niezbyt zrozumiały i jasny kom... Coś ostatnio weny nie mam na nic ;/
Weny życzę ^^
I Czekam na ciąg dalszy : )
PS Tło Twojego bloga wyświetla mi sie od jakiegoś czasu tylko na połowie ekranu o:
Czy to było zamierzone i każdemu się tak wyświetla o:?
PS 2 Zgadzam się z Yuuko. Mogłabyś wydać książkę :3
UsuńByła by bestsellerem o:
Tak więc...
OdpowiedzUsuńHizu, jak ja ciebie rozumiem. Nie zawsze. Ale czasem naprawdę jednoczę się z tobą w duchu, że tak to ujmę. Wiem, jakie to wkurzające, gdy ktoś z taką łatwością potrafi rozgryźć wszystko... No i jak to ma się tyle czasu i opcji, a jednak nie ma się ochoty na nic i nic się nie robi.
Chociaż Zero ma rację. Strasznie mi się podoba jego postać, jaką tu wykreowałaś (tak, Hizu, do ciebie już nie mówię, lecz nie czuj się urażony, bo ogół słów i tak kieruję do autorki xD). Uwielbiam tę jego bezpośredniość... w sumie w każdym opowiadaniu lubię postacie, które potrafią mówić coś tak bezpośrednio. Ale nie podobało mi się zachowanie Zero na początku, gdy nie chciał uwierzyć biednemu Hizu, że ten stoczył zaciętą walkę z muchą... zaciętą dosłownie xD Chociaż potem się okazał taki opiekuńczy.
Teraz się tak skończyło, że będę się baaaardzo niecierpliwić, kiedy pojawi się następna część. Ach, oczywiście zapomniałabym dodać, że ta bardzo mi się podobała! Była taka... rozbudowana, pełna wewnętrznych rozterek. Co prawda wkradło się parę błędów w pisowni, ale, tak jak uprzednio, myślę, że jak przeczytasz to spokojnie je znajdziesz i poprawisz.
Kochana, duuużo weny życzę!
A więc..
OdpowiedzUsuńTrochę się wahałam czy dodać komentarz, ale stwierdziłam, że na 100% na mnie za to nie nakrzyczysz :D, ale nie zmienia to faktu, że pisać komentarzy nie umiem...
Płakałam ze śmiechu, kiedy czytałam o "żywym" serku XD Sama miałam ostatnio podobne przemyślenia dotyczące pomidora XD Brzmiały one miej więcej tak:
"Jeszcze parę dni, a ten pomidor wyjdzie z koszyka i role się odwrócą.. to on zje mnie, a nie ja jego..."
Polowanie na muchę.. cóż może kiedyś zastosuję tą metodę..., ale śmiem powątpiewać w jej skuteczność XD A ZERO to cham! Jak można nie wierzyć biednemu Hizu?? Chociaż nie jestem pewna czy ja bym uwierzyła...
Środek opowiadania był jakby taki lekko melancholijny, a końcówki to ja już nawet nie próbuję nazwać słowami, bo ja nie wiem, jak się taki nastrój może nazywać...
Ogółem, to bardo mi się podobają wymyślone przez ciebie charaktery postaci. Hizumi w roli zakompleksionego faceta, kryjącego się pod maską bezczelności? Ciekawy pomysł.. i bardzo oryginalny. Czytałam o nim jako o kimś niesamowicie delikatnym, jako o kimś wrednym, ale nigdy jako o osobie z takim.. złożonym charakterem.
To może tu zakończę moją bezsensowną wypowiedź...
Życzę weny, weny i jeszcze raz weny! :D
~Ariska~
A! Co do Zero psychologa! Pomyślałam dokładnie to samo co Aoi Kaone :D A ten gif..., mam go wstawionego na swojego tumblr'a :D I nie mogłam się nadziwić, jaki Zero jest drobniutki O.O bo jakoś wcześniej tego nie zauważyłam...
Usuń~Ariska~
Kompletnie nie potrafię komentować. Powiem tylko tyle że chodzacy serek jest bardzo ciekawy a rzucanie nożami w sufit chce wypróbować. (ktoś uraczy mi sufitu?). A przechodząc do reszty to uwielbiam kiedy ktoś sie tak rozpisuje. Teraz czekam na Monsters! :D
OdpowiedzUsuń