Tak, tak w końcu się doczekałyście kolejnej części. Jest to zarazem
ostatnia część, ewentualnie (na życzenie - piszcie w komentarzach czy chcecie,
czy też nie) mogę dopisać epilog. Z dedykacją dla Rena, prawdopodobnie
jedynego czytelnika płci męskiej mojego bloga :) Dziękuję jeszcze raz za
kontakt ♥ Pisane przy akompaniamencie piosenki „Calm Envy” i „D.L.N” (przede
wszystkim przy tej drugiej). Dobrze czyta się przy tym, ale to moja taka
prywatna uwaga. Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie i będziecie czytać inne
opowiadania równie chętnie, jak to!
"Liceum cz.15"
[Ruki]
Właśnie kończyłem wykonywać makijaż, kiedy dobiegło
mnie stukanie. Jeszcze raz przeciągnąłem szczoteczką pokrytą czarnym tuszem po
rzęsach, mrucząc pod nosem:
- Chwileczkę…
- Taka, bo tu zaraz zlecę! Będziesz mnie zbierał z
asfaltu!
Westchnąłem niezadowolony z tego, że nie mogłem
dokończyć makijażu i wstałem z obrotowego krzesła, które przysunąłem sobie do
małej toaletki mieszczącej się w rogu pokoju. Podszedłem do okna i otworzyłem
je, a Akira zwinnie wskoczył do środka. Usiadł na parapecie i odetchnął z ulgą.
Ostatnio spodobał mu się ten sposób odwiedzania mnie. „A bo przez okno szybciej.”
– zawsze się tak tłumaczył. Spojrzałem na blondyna przez chwilę posyłając mu
obrażone spojrzenie, po czym wróciłem na swoje miejsce przed lustro i zacząłem
poprawiać włosy. Chłopak pokręcił głową z politowaniem i zaśmiał się pod nosem.
- Dla mnie nie musisz się malować – stanął za mną i
położył mi dłonie na ramionach, delikatnie je masując. – I tak jesteś piękny.
- Czy chcesz mnie udobruchać tym dennym tekstem z
telenoweli? – spojrzałem na niego jak na idiotę. – Nie gramy w jakimś
podrzędnym yaoi, więc bez takich tekstów, proszę – wywróciłem oczyma. – Spiąć
włosy czy zostawić rozpuszczone?
- Spiąć – odpowiedział, nie reagując na moje
docinki.
- Więc zostawię rozpuszczone – zadecydowałem i
wstałem z krzesła.
- W takim razie, po co w ogóle pytałeś mnie o
zdanie?
Suzuki zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się na
chwilę przy biurku i rzucił okiem na to, co znajdowało się na jego blacie. Teoretycznie
panował tam chaos, ale ja, tylko i wyłącznie ja wiedziałem, gdzie się co
znajduje.
- Nie wiem… Tak jakoś – wzruszyłem ramionami.
Aki pozwalał mi być trochę zarozumiałym w ramach
„rekompensaty” za to, jak mnie wcześniej traktował. Pozwalał mi na to ze
względu na to, iż doskonale wiedział, że długo nie potrafię udawać „księżniczki
na ziarnku grochu” i mimo wszystko zaraz zacznę się do niego przytulać, i
wymagać od niego tego samego. Zwyczajnie czułem… niedosyt mojego chłopaka? Coś
w ten deseń… Nasza rozłąka trwała długo, a nasze stosunki przed wejściem w
życie licealisty zmieniły się praktycznie z dnia na dzień. Chciałem się nim po
prostu nacieszyć. Może podświadomie wciąż bałem się, że zaraz go stracę… że
ktoś tam na górze, nieważne jak go nazwiecie, włączy „replay” i cała historia
powtórzy się, a ja znów zostanę sam; outsider. Z zamyślenia wyrwał mnie głos
blondyna:
- Ostatnio żywisz się zieloną herbatą, czekoladkami
w kształcie misiów i żelkami… Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale to nie są
ani najpożywniejsze, ani najzdrowsze rzeczy – zauważył, spoglądając na mnie z
naganą, ale jednocześnie i troską.
- Pozwól, że uświadomię ci, iż doskonale o tym
wiem, jednak to jest dobre – podniosłem jeden palec w górę zupełnie tak, jakbym
wpadł na jakiś genialny pomysł czy obwieszczał nową naukową tezę, która
zaprzeczałaby wszelkim prawom, które do tej pory poznał człowiek.
- Chyba powinienem zabrać cię na jakiś normalny
obiad – mruknął bardziej do siebie niż do mnie, po czym wyciągnął jedną ze
sterty kartek, które zostały zmyślnie ukryte przed światłem dziennym pod grubą
warstwą szeleszczących, kolorowych papierków po cukierkach i kilku kubkach z
niedopitymi herbatami.
Już chciał zacząć czytać, kiedy wyrwałem do przodu
i niemalże rzuciłem się na niego. Wyrwałem Reicie kartkę i zgniotłem ją w
dłoni.
- To nic godnego twojej uwagi! – uśmiechnąłem się,
a ów uśmiech miał potwierdzać moje słowa.
Kątem oka jednak zauważyłem własne odbicie w
lustrze i oceniłem, że bezsprzecznie była to najgorsza imitacja uśmiechu, jaką
kiedykolwiek widziałem w życiu. Była ona tak sztuczna, iż nawet prawie ślepy
nauczyciel w-f’u, któremu przez dwa lata wciskałem kity, że zawsze sumiennie
ćwiczyłem na jego zajęciach, zauważyłby, że coś jest nie tak. Dodatkowo ta moja
nagła reakcja… Fakt, mogłem popisać się bardziej swoimi zdolnościami
aktorskimi…
Akira spojrzał na mnie zdziwiony, po czym zamrugał
kilkakrotnie. W chwilę potem wybuchnął gromkim śmiechem i przytulił mnie do
siebie bez słowa.
- Wstydzisz się pokazać mi swoje piosenki i
wiersze? – parsknął.
Położyłem głowę na jego torsie i objąłem go w
pasie, jednocześnie wciąż gniotąc kartkę za jego plecami. „Gdybyś tylko
wiedział, że to nie jest żadna piosenka ani wiersz…” – pomyślałem.
- Ja… Ja ostatnio zacząłem spisywać swoje… ee… sny…
- wydukałem zawstydzony.
- Ach, więc to jeden z twoich snów? – uśmiechnął
się ciepło i cmoknął mnie w czoło. – Co ci się takiego śniło, że nie chcesz mi
tego pokazać? - W odpowiedzi jedynie zaczerwieniłem się po same uszy i mocniej
wtuliłem w chłopaka, próbując ukryć twarz. Rei zaśmiał się dźwięcznie, gładząc
mnie po dolnych partiach pleców. Jeszcze nigdy nie byłem tak zażenowany. -
Chyba rozumiem – ujął moją twarz w dłonie, po czym pocałował mnie czule w usta.
***wersja alternatywna ***
(można pominąć, gdyż nie wnosi to nic do
oryginalnej fabuły)
Jak już wspomniałem wcześniej, nie potrafiłem
udawać obrażonego księcia zbyt długo. Fakt, przyjemnie czasem było wydawać
komuś rozkazy, jednak w związku to było dla mnie nie do pomyślenia. Gdyby moje
relacje z Akim jedynie opierały się na rozkazach, tzn. „przynieś, wynieś,
pozamiataj”, to nie miałoby żadnego sensu; bynajmniej nie dla mnie. Może to trochę
dziwne, kiedy mówię to akurat ja z racji tego, że zawsze byłem zaborczy,
jednak… prawda jest taka, że Reita był dla mnie kimś ważniejszym od wszystkich.
Wiedziałem to już w chwili, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy… A może jedynie
mi się zdawało? Nie byłem do końca pewien… W sumie to… nawet nie pamiętam
naszego pierwszego spotkania! Drgnąłem zdziwiony własnym… zapominalstwem? Ignorancją?
Nie wiedziałem, jak to określić… Znaliśmy się już tyle lat, że… zwyczajnie
wyleciało mi to z głowy. Strzeliłem klasycznego „face palma” ubolewając nad
swoją krótką pamięcią i nieprzywiązywaniem wagi do drobiazgów. Miało być już
pięknie i w ogóle zakończenie rodem z jakiegoś tandetnego yaoi, gdzie głównych
bohaterów, w tym wypadku mnie i Reiego, miałaby otaczać serduszkowa aura po
wsze-czasy. Po czternastu dramatycznych częściach seria ta miała zakończyć się
tak, aby wszystkie czytelniczki (ewentualnie jeden czytelnik) zaczęły rzygać
tęczą, srać brokatem i piszczeć: „KAWAII!” tak głośno, żeby sąsiad mieszkający
piętro wyżej noszący aparat słuchowy, który w gruncie rzeczy za wiele mu nie
pomagał, zacząłby walić jedną z kul w podłogę i drzeć się, aby ta „niewychowana
młodzież zamknęła japę”. Mieliśmy odjechać zakochani w stronę zachodzącego
słońca i to miał być koniec – ta część miała być epilogiem!... a zamiast tego
wszystkiego wyszedłem na idiotę… a przynajmniej we własnych oczach…
- Coś się stało? – blondyn stanął za mnę i objął
mnie od tyłu, splatając dłonie na moim brzuchu. Oparłem się o jego tors i
przymknąłem na chwilę oczy, zdychając ciężko.
- Autorka chyba mnie nienawidzi – wyznałem cicho.
(zUa Kita xD od aut.)
- Co ty pleciesz – prychnął chłopak. – Lubi cię,
lubi. Z pewnością.
- To niby dlaczego, co chwila zmienia scenariusz?
Ona bawi się mną i chce zrobić ze mnie ofiarę losu albo idiotę! Albo jedno i
drugie na raz… - zacząłem się żalić.
- Ciesz się, że nie jesteś na miejscu Yuu. To on z
początku miał być ratunkiem dla ciebie, a wyszło, że to on był tym czarnym
charakterem i publiczność go nienawidzi. Jestem pewien, że przynajmniej połowa
czytelników miała ochotę nabić go na pal albo spalić na stosie – odpowiedział
lekko i oparł głowę na moim ramieniu.
- Najlepiej to masz ty! – krzyknąłem z cieniem
wyrzutu. – Wszyscy myśleli, że jesteś zły, a kiedy mnie obroniłeś, pokochali
cię – nadąsałem się. – Też chcę, żeby publiczność mnie kochała!
- Już cię kocha – wzruszył ramionami. – Właśnie za
to, że jesteś taki pokrzywdzony, a dzięki temu jednocześnie słodki.
- Chcę mieć jakąś normalną rolę! I lepszą pamięć…
Miałem teraz strzelić jakiś ckliwy monolog, odwołując się do naszego pierwszego
spotkania, a… ja zwyczajnie go nie pamiętam… - przyznałem cicho.
- To może zamiast uskuteczniania jakiś ckliwych
monologów porozmawiasz ze mną? – zaproponował. – Zresztą, nie narzekaj na swoją
rolę. Yune zazwyczaj gra dziwkę- zauważył.
- Yune nie
występuje w tym opowiadaniu.
- Występuje. Na samym początku. Jest uwzględnione,
że należy do koła plastycznego i jest dziwakiem. W dodatku to twoja kwestia –
wytknął mi.
- Moja przeklęta skleroza… - jęknąłem żałośnie. –
Moim zdaniem fajną rolę to ma Uruha. Zawsze gra bogacza, który ma wszystkiego
pod dostatkiem, a nawet w nadmiarze – pokiwałem głową, jakbym potwierdzał tym
własne słowa.
- A nie zauważyłeś, że nasz kochany Uru zazwyczaj
jest debilem?
- Też racja… Nie chcę być kretynem… A Kai?
- Co Kai? On nie występuje w połowie opowiadań!
- Jak nie kijem, to pałką… - westchnąłem
cierpiętniczo. – Nie ma dobrego rozwiązania tej sytuacji! A właśnie… co ja mam
zrobić, skoro nie pamiętam swojej kwestii? – zapytałem załamany.
- Nie wiem, napisz do Autorki, żeby dawała ci
krótsze role.
- Nie… - pokręciłem głową. – Jeszcze mnie wyrzuci z
opowiadania… Muszę się jakoś wywinąć… Tylko jak?
- Może zrzućmy tę sprawę na Aoia i Uruhę, co? –
zaproponował Akira.
- Świetny pomysł! – wykrzyknąłem uradowany. – Więc…
jakby to ładnie ująć w słowa… Tym czasem u Yuu i Kouyou – wykonałem gest
dłonią, jakbym zapraszał czytelników do wejścia do pomieszczenia.
***koniec wersji alternatywnej***
[Aoi]
Kiedy obudziłem się, coś mi nie pasowało… Łóżko
było zbyt miękkie, przez co bolały mnie plecy, a pościel była satynowa. Nie
przypominam sobie, żebym kiedykolwiek gustował w satynie… Było mi ciepło… nie
gorąco, jednak cieplej niż ciepło. Nie wiem, jak trafnie to ująć… W każdym
razie to ciepło było takie… specyficzne… Takie, którego nie potrafi wytworzyć
żaden przedmiot nieożywiony jak choćby kaloryfer ani żadne zwierzę. Przede
wszystkim pościel nie była przesiąknięta zapachem ani psa, ani kota, więc żaden
z domowych pupilów nie mógł być źródłem tego ciepła. To było takie
charakterystyczne ciepło, które mogła dać tylko druga osoba… Bardzo ważna,
bliska mi druga osoba. Wciąż zaspany eksperymentalnie otworzyłem jedno oko.
Pierwszym, co zobaczyłem była burza rudych włosów w nieładzie. Uśmiechnąłem się
pod nosem i mocniej objąłem wątłe ciało, które właśnie w tym momencie wygodnie
mościło się na moim torsie. Uruha mruknął niczym kot, wiercąc się i wzdychając.
Pogładziłem go po plecach, następnie przeciągnąłem palcami wzdłuż jego
kręgosłupa, na co chłopak wygiął się rozkosznie.
- Dzień dobry – szepnąłem w jego włosy, po czym
ucałowałem go w czubek głowy.
- Nie – odpowiedział zachrypniętym od snu głosem.
Zakrył się kołdrą, zwijając w kłębek i usiłował
zasnąć. Na całe jego nieszczęście wybrał sobie jako legowisko mnie, co wiązało
się z tym, że nie pozwoliłem mu ponownie zasnąć. Znów gładziłem go po plecach;
tym razem z tą różnicą, że umyślnie moje ręce zsunęły się niżej. Zacząłem go
dotykać i prowokować. Takashima cichutko skomlał i prężył się pod wpływem
mojego dotyku, jednak wciąż nie chciał dać za wygraną. Zaciskał oczy, licząc,
że jeśli nie okaże mi zainteresowania, wkrótce się nim znudzę. Cóż za fatalna
pomyłka. Kiedy moje dłonie zawędrowały między jego nogi, w końcu nie wytrzymał.
Podniósł się z mojego torsu i spojrzał na mnie z reprymendą w oczach, a
jednocześnie figlarnym uśmieszkiem na ustach.
- No wiesz co… - prychnął rozbawiony. – Tak obłapiać
swojego ukochanego z samego rana – wywrócił oczyma wciąż się uśmiechając.
– Przecież mamy dla siebie cały dzień – ponownie
położył się na moim torsie i objął mnie za szyję. - Nie mów, że ci się nie
podobało – wplątałem palce w jego włosy.
- Nie bądź taki pewien siebie, panie Shiroyama –
ponownie prychnął, owiewając moją szyję gorącym oddechem. – A co jeśli w
istocie nie podobało mi się? – podniósł się do siadu.
- W takim razie kłamiesz mi w żywe oczy –
pogładziłem go po odsłoniętym udzie, z racji tego, że rudzielec sypiał jedynie
w samych bokserkach.
- Czemu jesteś tak cholernie pewny siebie? Nawet
nie mogę się z tobą podroczyć! – jęknął zawiedziony i założył ręce na piersi.
- Cóż… jakoś zbytnio nie ukrywałeś tego, jak bardzo
podobało ci się – uśmiechnąłem się zwycięsko.
- Czy to dziwne, że podoba mi się, kiedy mój
chłopak się mną zajmuje? – powiedział niby zadziornie, jednak zdradziły go
delikatne rumieńce na twarzy.
- Ależ nie ma się czego wstydzić, kochanie. To
całkowicie zrozumiałe i normalne – zaśmiałem się, za co oberwałem z pięści w
ramię.
- Może zamiast głupkowato rżeć bez powodu w końcu
byś mnie pocałował, co? – burknął obrażony, na co parsknąłem śmiechem.
Ponownie oberwałem w obolałe ramię, jednak nie
przejąłem się tym. Kiedy w końcu przestałem się śmiać, przyciągnąłem do siebie
chłopaka, a następnie zmieniłem nasze pozycje tak, że teraz to on leżał na
dole. Nachyliłem się nad nim i musnąłem jego usta. Z początku delikatnie i
powoli smakowałem jego warg, jednak z czasem pragnienie wzięło górę. Całowałem
go namiętnie i z pasją, a on oddawał pieszczotę. Zaplótł mi ręce na karku,
przyciągając jeszcze bliżej siebie. Rozchylił wargi w zapraszającym geście, z
czego z chęcią skorzystałem. Wsunąłem język do jego ust. Przeszły mnie przyjemne
dreszcze podniecenia. Nasze języki splotły się, wzajemnie prowokując, kiedy
nagle… nie, wcale nie skończyło nam się powietrze. Ktoś nam przerwał, pukając
do drzwi.
- Przepraszam, że nachodzę w takiej sytuacji… -
niska kobieta, której wiek oceniłem na miej więcej trzydzieści lat stała w
progu drzwi i zarumieniona po same uszy uparcie wpatrywała się w podłogę. –
Próbowałam wyjaśnić, że to nieodpowiedni moment, jednak… goście byli bardzo
nachalni… - dokończyła szybko, po czym jeszcze szybciej zmyła się z naszego
pola widzenia, a do pokoju Kyou weszło dwóch chłopców. Szczerze powiedziawszy
to szybciej spodziewałbym się zobaczyć batalion wojska nazistowskiego niż tą
dwójkę razem, jednak, cóż… stało się.
- Cześć – przywitał się szatyn podczas gdy
rudzielec jedynie taksował mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Suga, Shimizu…? Co wy tu robicie…? – wydusiłem z
siebie po dłuższej chwili.
***
- Nie wiem czy to dobry pomysł… - westchnąłem nieco
spięty. – Może ty powinieneś z nimi pogadać… - próbowałem się wywinąć, za co odstałem
od Uruhy w łeb. – Ał… - jęknąłem.
- I co? Zamierzasz unikać Rukiego i Reity do końca
życia? – prychnął. – Nie oszukujmy się, Reita jest wszędzie; a jeśli nie
osobiście to są tam jego „oczy”. Wiele osób go zna, choć nie każdy się
przyznaje. Jeśli nagle mu się o tobie przypomni i w dodatku zachce wziąć odwet,
to wierz mi na słowo, że znalezienie cię nie zajmie mu więcej niż dziesięć
minut. Zadziała tu poczta pantoflowa. Reita zapyta czy ktoś cię widział, ten
ktoś tam zapyta kogoś jeszcze innego… i tak w kółko aż wyjdzie, że dwudziesta
osoba przed chwilą cię widziała, a Akira się o tym dowie. Szybciej niż myślisz
– pouczył mnie.
- Nie przesadzaj – mruknąłem. – W końcu nie każdy
donosi informacje Akirze…
- Fakt, nie każdy. Reita żyje w swoim małym światku
i interweniuje tylko wtedy, kiedy ktoś narusza ustaloną przez niego harmonię.
Nie słyszałem, żeby wymuszał od kogoś jakiś informacji czy pobił kogoś w nie
swojej sprawie, ot tak, „dla zabawy” – przewrócił oczyma. – Między innymi jest
to przyczyną tego, że Reita nie jest AŻ tak straszny. Jest prosta zasada, do
której trzeba się zastosować, aby nie mieć z nim kłopotów: nie wchodzić mu w
drogę. Spokojnie możesz obok niego przejść, nawet jeśli potrącisz go ramieniem,
ale powiesz „przepraszam”, to nic ci nie zrobi. W przeciwieństwie do Kyo. Nie
znam go osobiście i raczej nigdy, na szczęście, nie będę miał tej przyjemności
go poznać. Znaczy… To jest bardziej zawiła sprawa niż mogłoby początkowo się
wydawać. Ta dwójka, Reita i Tooru, są przewodnikami swoich grup. Rei dopuszcza
do siebie tylko osoby, z którymi chce się zadawać i ma coś wspólnego; łączy się
to z tym, że jego grupa nie jest zbyt duża. Nishiimura z kolei, można
powiedzieć, że ma własny gang. Może przesadzam i trochę dramatyzuję, ale… taka
prawda. Do Kyo może dołączyć się każdy, o ile jest na tyle silny, aby wytrzymać
w tamtym towarzystwie. Zresztą… Tooru jest starszy, skończył już szkołę i nie
boryka się z takimi problemami jak Reita. Zdaje mi się, że to również wina
tego, że Kyo trafił do ośrodka wychowawczo-poprawczego i… tam się nauczył być
takim, jakim jest obecnie. To głównie dlatego walczyliśmy tak, aby Akira nie
został przeniesiony…
- No dobra, rozumiem. Ale co ma to wspólnego ze
mną? – wcisnąłem ręce w kieszenie bluzy, po czym znów dostałem w łeb.
- Ignorancie, próbuję ci coś właśnie wytłumaczyć! W
każdym razie chodzi mi o to, że tak samo Nishiimura jak i Reita odpowiadają za
„swoich ludzi”. Jeśli ktoś z bandy Kyo pobił jakąś osobę, to ludzie przekręcają
i mówią, że zrobił to osobiście Tooru. Wiąże się to z tym, że wizja złego Kyo
jest bardzo przerysowana, jednak osoby postronne są do tego stopnia ogarnięte
strachem, że nie potrafią tego zrozumieć. Ba, nawet nie próbują… Tooru wzbudza
większy strach, więc kiedy jedna osoba powie, że „jestem od Kyo” reszta drętwieje,
zaczynają paplać i oddawać wszystko, czego ów osoba pragnie. Jeśli taki strach
wywołują przydupasy Tooru, to wyobraź sobie, jaki strach wywołuje on sam.
Wystarczy, że Reita się do niego pofatyguje, a nie omieszkam ci wspomnieć, że
są przyjaciółmi, Nishiimura skinie palcem, a Akira dostanie wszystkie
informacje na temat twojego aktualnego pobytu. Ha, nawet jestem pewien, że przy
takim obrocie spraw Tooru jeszcze dopomoże Reiemu.
- Czy nie powinieneś mnie wspierać, a nie jeszcze
bardziej straszyć i dobijać? – spojrzałem na rudego dość chłodno.
- A co? Mam ci wmawiać, że jeśli spotkasz się z
Reitą i Rukim, powiesz ładnie „przepraszam”, to obaj zamienią się w wielkie
pluszowe misie i cię wyściskają? Puknij się w czoło, Yuu! – znów mnie uderzył.
– Mówię ci prawdę! To chyba lepsze od pocieszeń, nie? Przynajmniej wiesz, na
czym stoisz!
- Przestaniesz mnie w końcu bić? – spojrzałem na
niego wymownie.
- Jak zmądrzejesz, to przestanę – wzruszył
ramionami, po czym ujął mnie pod rękę i przytulił się do mojego ramienia. – Zimnooo…
- przeciągnął. Wysunąłem jedną rękę z kieszeni i złapałem jego dłoń. Była
lodowata.
Mimo tego, że jeszcze przed chwilą mnie bił,
pouczał niczym matka małe dziecko i strofował, zrobiło mi się go szkoda.
Objąłem Kouyou w pasie i przyciągnąłem do siebie, chcąc aby choć trochę zrobiło
mu się cieplej. Westchnąłem ciężko wciąż myśląc o tym, co mnie czeka.
- Dobra, rozumiem, że nie mogę zostawić tak tej
sprawy. Sam do wszystkiego doprowadziłem i sam wszystko muszę posprzątać, jeśli
nie chcę, żeby Reita, Kyo lub ktoś z jego bandy mnie zatłukł…
- Otóż to – wtrącił Uru, przerywając mi w pół
słowa.
- …ale możesz mi wytłumaczyć, z jakiej racji mam z
nimi rozmawiać w imieniu Sugi i Shimizu?
- Z takiej, że wplątałeś w to Sugę, jego brat
został przeniesiony do zakładu wychowawczo-poprawczego, a Shimizu jesteś to
winny za okropne traktowanie – wyjaśnił.
- Ej, dlaczego zrzucasz na mnie winę Sugi? –
oburzyłem się.
- Przecież tego nie robię – bronił się Takashima.
- Jak nie? Przedstawiłeś sytuację tak, jakbym
zmuszał do tego Sugę. Robił to dobrowolnie. Rozumiesz? D-O-B-R-O-W-O-L-N-I-E –
przeliterowałem. – Przecież on nie jest wcale święty. Opowiedział się przeciwko
mnie i działał na własną rękę, chcąc pomóc Sakiemu. Doskonale wiesz, że on
zrobiłby Rukiemu krzywdę… o wiele gorszą niż ja – dodałem ciszej.
- Zgadzam się, Suga nie jest niewinny, ale gdybyś
TY nie wymyślił tego całego zamieszania z Rukim, do niczego by nie doszło –
zauważył.
- Kyou, jak już jesteś takim obrońcą uciemiężonych
i pokrzywdzonych, to wiedz, że Suga zachowywał się tak samo. Ma chłopaka Ōtę,
którego zdobył w ten sam sposób – poinformowałem go… i ponownie oberwałem w
głowę.
- Cicho! Suga odpokutował, broniąc Akirę na sprawie
sądowej. Wiesz, jaki trzeba mieć tupet, żeby opowiedzieć się za chłopakiem,
przez którego zostaniesz rozdzielony z bratem bliźniakiem? Wiesz, ile trzeba
mieć w sobie pokory, aby się tak zachować? – wciąż mnie pouczał.
Z każdym kolejnym jego zdaniem czułem się jak
dziecko, które odważyło się zjeść ciastka przed obiadem i teraz musiało słuchać
wielogodzinnych wykładów, dlaczego nie można tak robić… Przewróciłem oczyma, za
co znów dostałem po głowie.
- Przestań mnie w końcu bić! – sapnąłem wściekle. –
W ten sposób Suga odpokutował też za Ōtę, którego wciąż przy sobie trzyma?
- No… nie – przyznał z oporem rudzielec.
- Więc co z Ōtą?
- Nie wiem. Nie znam go. Nie mam, jak mu pomóc.
Zresztą… to nie moja sprawa – wymigał się.
W ciszy wspięliśmy się po schodach na punkt
widokowy. Jesienna pogoda nie sprzyjała spacerom, jaki sobie urządziliśmy. Było
szaro. Niebo zasnuło się ciężkimi, popielatymi chmurami, które w każdej chwili
były gotowe zesłać na mieszkańców Kanagawy obfity deszcz. Wiatr był zimny i
porywisty. Jak można było się spodziewać na punkcie widokowym wiatr smagał nas
jeszcze dotkliwiej. Uruha mocniej się we mnie wtulił, dygocząc z zimna. Stanąłem
jak wryty w ziemię, jednak przyczyną tego nie była oszałamiająco niska
temperatura czy wiatr, który stawiał taki opór, iż zdawało mi się, że aby
postąpić kolejny krok do przodu, musiałem przebrnąć przez błotniste podłoże.
Przyczyną tego były osoby, które znajdowały się na punkcie widokowym. Dwie
postacie opierające się o barierkę, rozmawiające i śmiejące się wesoło. Z
daleka poznałem te dwie tlenione głowy. Przełknąłem gulę, która nagle wezbrała
mi w gardle. Może przeznaczenie dopadło mnie szybciej niż myślałem. Czy to
jakieś przeklęte fatum?! Na domiar złego, rzecz jasna, nie mogło mi się udać
uciec niezauważonym. Pierwszą tego przyczyną był zatrzymujący mnie w miejscu
Kouyou, który przyczepiony do mnie niczym kotwica, obwiązał mnie sznurem
ramion. Drugim powodem z kolei było to, że jedna z postaci właśnie odwróciła
się w moją stronę. I oczywiście musiał to być on.
Reita.
Blondyn powiedział coś do niższego chłopaka, jednak
nie dosłyszałem tego ze względu na dzielącą nas odległość oraz dudniący mi w
uszach wiatr. Ruki nieśmiało wyjrzał zza pleców Akiry, po czym jeszcze mocniej
wtulił się w swojego chłopaka. Ruszyli w naszą stronę. Takanori ociągał się
nieco, szorując nogami po ziemi i stopując blondyna, który w głowie zapewne
miał wizje, jak mnie zabić na sto jeden różnych sposobów. Zatrzymali się jakieś
dziesięć kroków przed nami. Reita puścił Takę i sam wystąpił naprzód.
Zachowałem się tak sam jak on. Uruha, zdawało się, że dopiero zorientował się,
co się wokół niego dzieje i podniósł głowę. Wyglądało na to, że był zdziwiony
widokiem Reity i Rukiego w tym miejscu… a może po prostu miał słaby wzrok?
Ostatnio coraz częściej zwracałem uwagę na to, że aby coś dojrzeć musiał mrużyć
oczy…
- Co tu robisz? – zapytał obojętnym tonem Suzuki.
- Ja… - zaciąłem się. – Znaczy my – wskazałem na
Uruhę, który stał obok mnie – wyszliśmy się przejść i… widocznie jakoś tak
przypadkiem na siebie wpadliśmy – wydukałem.
Kouyou szturchnął mnie w ramię, dając mi znać, że
mam powiedzieć to, o czym rozmawialiśmy po drodze, gdyż była ku temu dobra
okazja.
- Aki, wracajmy do domu – Takanori bezszelestnie
zbliżył się do blondyna i położył mu dłoń na ramieniu. Reita rzucił mi ostatnie
niepewne spojrzenie, po czym bez słowa kiwnął głową. Objął go w pasie. Już
mieli ruszyć przed siebie, jednak w tym samym momencie odważyłem się ponownie
odezwać. Wziąłem głęboki wdech i postawiłem wszystko na jedną kartę, gdzieś w
podświadomości cicho licząc na rozgrzeszenie z ich strony.
- Zaczekajcie… - spuściłem głowę, wbijając wzrok w
ziemię. – Ja… Wiem, że to może komicznie zabrzmi po tym wszystkim, czego się
dopuściłem, jednak… chciałem was przeprosić. Naprawdę szczerze przeprosić –
ukłoniłem się nisko. – Ciebie, Akira, za to, że…
- Nie masz mnie za co przepraszać – Reita przerwał
mi w pół słowa. – Nie chcę twoich przeprosin. Jeśli masz już je do kogoś
kierować to z pewnością nie do mnie, a do Takanoriego.
Na chwilę podniosłem wzrok i omiotłem nim postać
Matsumoto . Blondynek wczepił się w swojego chłopaka, kurczowo zaciskając
dłonie na połach jego skórzanej kurtki. Patrzył na mnie z pewną obawą, a
jednocześnie bólem. Z pewnością poczuł się urażony moją postawą – i miał do
tego prawo.
- Takanori, naprawdę przepraszam – ponownie się
ukłoniłem. – To, co zrobiłem było ogromnym błędem. Wszystko nie potoczyło się
tak, jak powinno i…
- Gdyby było tak jak zaplanowałeś to na początku,
nie miałbyś teraz za co przepraszać – z kolei teraz to niższy blondyn mi
przerwał.
Rzucił mi spojrzenie pełne dystansu i niechęci.
Poczułem się… naprawdę okropnie. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z
tego, że ten chłopak cały czas czuł się zagrożony, miał mętlik w głowie i na
dobrą sprawę, nie wiedział, komu może zaufać. Dochodząc do tego wniosku,
zrozumiałem także, dlaczego jest tak bardzo przywiązany do Suzukiego. Mówiąc w
wielkim skrócie, Reita nigdy go tak na dobre nie porzucił. Uruha odciął się od
Taki zajmując swoimi sprawami, tak samo jak Kai, jednak o Tanabe wolałem się
nie wypowiadać z tej racji, że nie widziałem go od dobrych dwóch miesięcy. Może
gdzieś wyjechał?...
Wracając do głównego tematu: Akira może nie był w
tak dobrych stosunkach z Rukim jak w gimnazjum, jednak… cóż, nie odciął się od
niego. Ich znajomość ograniczała się do ostrej wymiany zdań, ale kiedy
dokładniej przeanalizować to wszystko, łatwo dostrzec, że Reita zawsze chronił
Matsumoto – choćby przed pobiciem przez własną grupę. Dbał, aby nic mu się nie
stało, dlatego kiedy bez jego wiedzy jego banda dopadła Takę, wpadł w furię.
Kiedy pojawiłem się na horyzoncie i zacząłem zbliżać do blondynka Suzuki był…
zwyczajnie zazdrosny.
Zaskakujące, że pojąłem to dopiero teraz.
Zaskakujące, że… dopiero teraz zaczęły obchodzić
mnie cudze uczucia…
Wcześniej zwyczajnie się z nimi nie liczyłem.
Dążyłem, przysłowiowo, po trupach do celu. Co się we mnie zmieniło? Czy
złamałem się w momencie, kiedy Saki i Suga opowiedzieli się przeciwko mnie?
Może tuż po tych dwóch pobiciach, kiedy pod bramą biblioteki znalazł mnie
Uruha? Może wtedy, kiedy zabrał mnie za miasto i mimo iż byłem takim chamem i
intrygantem, to on potrafił okazać mi ludzkie uczucia? Może…
Może zamiast pytać „kiedy” powinienem zapytać
„dzięki komu”? Może to zwyczajnie zasługa Takashimy?
- Nie, to nie tak miało zabrzmieć! – wybroniłem
się. Jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem Takanoriego następnie Akirę i Kouyou. –
Może nie chcesz moich przeprosin, Reita; może nie chcesz mnie już znać, Ruki,
jednak… czuję się w obowiązku, aby was przeprosić. Przysporzyłem wam ogrom
problemów; w tym również tobie, Kyou-chan – spojrzałem na rudzielca, uśmiechając
się delikatnie pod nosem. – Macie prawo żywić do mnie urazę i całkowicie to
rozumiem… a nawet popieram. W każdym razie… Eh… Jeszcze raz bardzo przepraszam.
To na razie tyle, ile mogę dla was zrobić, jednak jeśli zdarzy się okazja, abym
mógł jakoś odkupić swoje winy, to z pewnością to zrobię – dałem słowo.
- Prawisz niczym klecha – zaśmiał się pod nosem
buntownik, wywracając oczyma. Widząc uśmiech na twarzy blondyna, Matsumoto
również nieco się rozpromienił i oprał głowę o jego bark.
- Myślę, że już nie będzie ku temu okazji, abyś
cokolwiek mógł dla nas zrobić – odezwał się ponownie Takanori.
- Dlaczego? – zdziwiłem się.
- Zostaję w męskiej szkole z internatem. Nie wracam
z powrotem. Aki nie został odesłany do poprawczaka, jednak mimo wszystko
wyrzucili go ze szkoły, dlatego jako następną wybrał tą, do której uczęszczam
od pewnego czasu – wyjaśnił.
- Nie chcę zostawiać go samego – włączył się do
rozmowy Reita. – Co prawda Suga opowiedział się za mną nawet na mojej sprawie
sądowej, jednak… kto wie, co i komu strzeli tam do łba. Wolę mieć oko na
Rukiego… i mieć pewność, że nikt nie wpadnie na „genialny” pomysł zawiązania
nowej „trójki wspaniałych” – spojrzał na mnie wymownie, a ja ponownie spuściłem
głowę w pokorze. – Było minęło – machnął ręką, widząc, że znów sposępniałem. Pozwoliłem
sobie na nikły uśmiech pod nosem, widząc, że Suzuki jednak nie zacietrzewił się
w nienawiści do mnie, tak jak to pesymistycznie przewidywał mi Uru.
- W takim razie Suga również nie będzie miał już
okazji, aby wam przeszkodzić – odezwał się rudy.
- Jak to? – zapytał Ruki.
- Przenosi się do naszej obecnej szkoły. Tak samo
jak Shimizu. Obaj przyszli do nas dziś rano właśnie po to, aby nas o tym
poinformować – przekazał wiadomość, przysuwając się do mnie.
- Więc wychodzi na to, że… nasze drogi rozdzielają
się w tym momencie? – upewnił się blondynek .Zapadła chwila niezręcznej ciszy,
podczas której każdy pogrążył się w swoich myślach i wyobrażeniach o
przyszłości.
- Niekoniecznie – odezwałem się w tym samym
momencie z Reitą. Spojrzeliśmy na siebie, po czym na nasze drugie połówki.
Widząc, jak Matsumoto i Takashima trzęsą się i szczękają zębami z zimna,
doszliśmy niewerbalnie do porozumienia, że należałoby się zbierać do domu.
***
- I jak się czujesz po tym spotkaniu? – zagadnął
Uru z uśmiechem na ustach, wskakując pod kołdrę i kładąc się obok mnie.
- Dobrze. Czuję się… nieco lepiej – przyznałem i
przyciągnąłem go do siebie, krótko całując w usta.
- Widzę, że zmądrzałeś – zachichotał, po czym
cmoknął mnie w policzek. – Obiecuję, że już nie będę cię bić – dał słowo.
- Mam nadzieję – odetchnąłem z ulgą i przeciągnąłem
się. Rudzielec wykorzystał ten moment i ułożył się na moim torsie. Przeczesałem
palcami jego miękkie, wciąż wilgotne po kąpieli włosy, wdychając przyjemny,
charakterystyczny zapach chłopaka pomieszany z zapachem żelu pod prysznic i
szamponu do włosów.
- Pozostaje jeszcze jedna nieprzyjemna kwestia do
omówienia… - zaczął dość niepewnie.
- Jaka?
- Twój powrót do domu – wyjaśnił. Skrzywiłem się
pod nosem. – Co zamierzasz zrobić z tą sprawą? – dociekał. – Nie to, że cię
wyganiam, gdyż bardzo na rękę jest mi to, że mieszkasz u mnie, jednak… twoi
rodzice na pewno bardzo się martwią. Należy im się choćby jakieś wyjaśnienie.
- Niby racja, jednak…
- Yuu! – Kouyou uderzył mnie w ramię.
- Miałeś mnie nie bić! – zauważyłem.
- Miałeś zmądrzeć! – odgryzł się.
- Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację i nakłaniać
mnie do dobrych rozwiązań, które dla mnie tak trudne?... – jęknąłem
zrezygnowany.
- Bo cię kocham – odpowiedział rozbrajająco i
pocałował mnie w czoło. – Zrób to dla mnie, dobrze? Nie chcę, żebyś miał potem
problemy…
- Dla ciebie wszystko – powiedziałem prześmiewczo,
udając aktora z teatru grającego w jakimś ckliwym dramacie o miłości.
Takashimie nie przeszkadzał mój ton głosu. Nachylił się nade mną i ponownie
pocałował, tym razem w usta.
- Zobaczysz, nie będzie tak źle – uśmiechnął się
pięknie. – Będę przy tobie – obiecał.
- Będzie dobrze, póki będziesz przy mnie. Wierzę w
to – odpowiedziałem już poważnie i przytuliłem się do niego, ukrywając twarz w
zagłębieniu jego szyi.
[Ruki]
Siedziałem na parapecie i wpatrywałem się w ciemne
niebo pokryte gwiazdami niczym ciemna tkanina drobnym brokatem. Na kolanach
trzymałem zeszyt i układałem tekst kolejnego wiersza. Ten był pozytywny –
pierwszy pozytywny tekst od dłuższego czasu, który napisałem. Kiedy kończyłem
szóstą strofę w oknie pojawił się odwrócony widok Reity, który zwisał głową w
dół z okna swojego pokoju. Zapukał w szybę, po czym gestem dłoni dał mi znak,
abym do niego przyszedł. Pokręciłem głową, niezliczony raz z rzędu, dając mu do
zrozumienia, że najzwyczajniej w świecie bałem się wspinać po oknach.
Zdecydowanie wolałem tradycyjne schody czy windę. Blondyn nie zwracając uwagi
na moje protesty, z powrotem wrócił do siebie. Westchnąłem ciężko i otworzyłem
okno na oścież, wychylając się przez nie i spoglądając w górę. Akira stał w
swoim oknie piętro wyżej i opierając się przedramionami o framugę okna,
wyczekiwał mnie.
- Nie wejdę tędy – zaprotestowałem.- Nie bój się.
Pomogę ci – zaoferował.
- Nie! – pisnąłem.
- Taka-chan, proszę… Wszyscy już śpią, a chciałbym
abyś mi pomógł w pakowaniu się – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Jeszcze się nie spakowałeś? – przewróciłem
oczyma.
Przez chwilę się wahałem, jednak ostatecznie
postanowiłem zaryzykować i zaufać mojemu chłopakowi. Niepewnie stanąłem na
zewnętrznym parapecie, przytrzymując się ściany i okna. Zachwiałem się, jednak
utrzymałem pion. Aki wyciągnął ręce w moją stronę, więc i ja zrobiłem to samo.
Kiedy mocno mnie złapał za nadgarstki, wciągnął mnie przez okno do swojego
pokoju. Ostatecznie straciliśmy równowagę i z hukiem wylądowaliśmy na podłodze;
znaczy, Rei na podłodze, a ja na nim. Uderzyłem głową o jego obojczyk, przez co
czułem nieznośne pulsowanie w okolicy skroni. Wywindowałem się do pozycji
siedzącej, krzywiąc z bólu.
- To bardzo nieprzyzwoita pozycja, nie uważasz,
kochanie? – zagadnął blondyn.
Przez dłuższy moment zastanawiałem się, o co mu
chodzi, jednak w końcu zrozumiałem. Siedziałem na nim okrakiem, opierając się
dłońmi o jego tors, podczas gdy on trzymał mnie w pasie. Gdyby ktoś nieproszony
wszedł w tym momencie do pokoju z pewnością pomyślałby, że…
- Uh! – prychnąłem, rumieniąc się obficie na tę
myśl.
Zszedłem z Reity i usiadłem na podłodze obok.
Chłopak zaśmiał się pod nosem. Rozejrzałem się po jego pokoju. Większość półek
tak samo jak blat biurka były już puste. Zdziwiłem się, gdyż blondyn poprosił
mnie o pomoc przy pakowaniu się, a wyglądało na to, że już sam sobie z tym
poradził. W tym przekonaniu utwierdziła mnie duża torba leżąca w kącie pokoju,
niedaleko drzwi.
- Oszukałeś mnie – mruknąłem pod nosem. - Mam
nadzieję, że nie masz mi tego za złe – zbliżył się do mnie i cmoknął w czoło. –
Zwyczajnie chciałem spędzić tę ostatnią noc w tym miejscu razem z tobą –
powiedział czarująco, owiewając moje ucho gorącym oddechem.
Moje oczy zrobiły się dwa razy większe. Spojrzałem
zdumiony na Akirę, który przyglądał mi się jak zaczarowany. Po chwili zaczął
mnie całować po szyi.
- Znaczy, że… chcesz dzisiaj.. – dukałem, siedząc w
jego objęciach jak sparaliżowany.
Sam nie wiedziałem, czego się tak obawiałem, tym
bardziej biorąc pod uwagę, że już kiedyś kochaliśmy się. Tym razem jednak
obleciał mnie strach i czułem się tak jak na koniec gimnazjum – byłem pewien
obaw, pewien, że jeśli się poruszę, coś spieprzę.
- Ach… - Rei westchnął, odrywając się od mojej
skóry. – Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnął się szeroko. - Nie mam żadnych
niecnych planów względem ciebie – zaśmiał się, po czym wstał z podłogi i pomógł
mi zrobić to samo. – Po prostu chcę cię przytulić – wyjaśnił.
- A… Acha… - mruknąłem znów rumieniąc się ze
wstydu.
Wtuliłem się w Akiego, obejmując go za szyję. Rei
objął mnie w pasie, jednak jego ręce szybko zsunęły się na moje pośladki. Ledwo
powstrzymałem westchnięcie. Blondyn podniósł mnie i z powrotem posadził na
parapecie. Zamknął okno i oparł głowę na moim ramieniu. Przez chwilę wpatrywał
się w niebo, na którym, zdawało mi się, że gwiazdy zalśniły jaśniej. Następnie
pocałował mnie w policzek i stojąc za mną, splótł dłonie na moim brzuchu.
- Myślisz, że to już koniec? – zapytałem niemalże
szeptem.
- Koniec czego? – dopytywał.
- No tego… wszystkiego…
- „Wszystkiego”? – powtórzył zdziwiony. –
Wszystkiego z pewnością nie. Może po prostu zamknęliśmy jeden z tych mniej
przyjemnych rozdziałów.
- Może? Więc myślisz, że to jeszcze nie koniec?
- A kto to tam wie? – wzruszył ramionami,
uśmiechając się delikatnie. – Życie pisze różne scenariusze. Zresztą… jakby nie
patrzeć, to nawet liceum jeszcze się nie skończyło – zauważył.
- Masz racje. Może ten sam rozdział wciąż będzie
się ciągnął, tylko że w innym liceum? – wysunąłem hipotezę.
- Może, może… - mruknął zamyślony.
"Pamiętaj...Nic się nigdy nie kończy... W
głębokim śnie"*
KONIEC...
?
*fragment tekstu piosenki "Pledge"
A tak btw. to mam jeszcze pytanie. Kilka osób bardzo chciało, żeby
zrobić z
tego
oneshoota serię. Skoro "liceum" zostało zakończone to moje
pytanie brzmi; czy wciąż chcecie, abym zrobiła na podstawie tego oneshoota
serię z paringiem Ruki x Reita?