Horror a'la Hizumi cz.2 (mini-seria)

A tak na Hallowen macie "horrorek" o Hizu xD
Propo; ktoś się wybiera na słodycze czy jestem jedyną tak dziecinną (i zachłanną) osobą? ;p




Tak, jestem genialna i potrafię natchnąć sama siebie xD Ten shot został zainspirowany poprzednią częścią „horror a’la Hizumi” oraz tym zdjęciem, które znalazłam gdzieś w czeluściach mojego dysku ;p

Tytuł: „Horror a’la Hizumi” cz.2
Typ: mini-seria
Gatunek: komedia (?)
Beta: -

- Jak to możliwe? – Zero przyjrzał się dokładniej zdjęciu na ekranie komputera, nie chcąc i nie mogąc uwierzyć, że przedstawia ono ich wokalistę. – To naprawdę Hizumi? – powtórzył to pytanie chyba dziesiąty raz.
- Podpis na to wskazuje – mruknął Karyu, który mimo iż musiał przyznać, że Hizu wyglądał na tym zdjęciu słodko to jednak zachowywał sceptycyzm. W końcu to był Hizumi.
Hizumi.
Hizumi.
Nie!
Hizumi nie jest słodki!
Hizumi jest straszny!
Gitarzystę przeszły dreszcze.
- Skąd wytrzasnąłeś to zdjęcie? – spytał basista, przekręcając laptopa „do góry nogami”, jakby to miałoby mu w czymś pomóc.
- Z jakiegoś forum o muzyce metalowej. Ktoś rozpoczął dyskusję na nasz temat; na początku kilka słów o muzyce, dyskografia, a potem włączyły się fangirle i zaczęły się teksty typu: „jaki to Tsukasa jest umięśniony i seksowny”, „jaki to Zero jest cudowny i seksowny”, a zaraz po tym… „jaki to Hizumi jest KAWAII i seksowny” i dołączone to zdjęcie. Rozumiesz to? Kto normalny nazwałby Hizumiego KAWAII?!
- Fangirl to fangirl. Zrozum to. One wszystkie nazywają swoich idoli kawaii. Nawet Kyo według nich jest kawaii – szatyn nie wydawał się być tym wstrząśnięty.
- Dobra, może nie znam się za dobrze z Kyo, ale przyznaj… Hizumi jest straszniejszy… - szepnął rudzielec, któremu nagle głos uwiązł w gardle.
- Prawda. Hizu jest szczególnie straszny z makijażem – Zero przełknął głośno ślinę (odsyłam do zdjęcia zamieszczonego przy pierwszej części „Horror a’la Hizumi” od aut.), ale zaraz się opanował, kiedy dołączył do nich Tsukasa. Perkusista usiadł na łóżku obok Michiego i zajrzał mu przez ramię, spoglądając na monitor.
- Ale kawaii chłopczyk! – wykrzyknął Tsu, wyrzucając ręce w powietrze. Na jego twarzy momentalnie namalował się uśmiech. – Kto to jest?
- Czytać nie umiesz? – Shimizu wskazał palcem na różowy (!) podpis na zdjęciu. – Czekaj, czekaj… Karyu, a na tym forum nie było nic wspomniane o tobie? – dociekał szatyn.
- No właśnie nie… - burknął gitarzysta, a Zero już rozumiał przyczynę dzisiejszego złego humoru rudzielca. Yoshitaka został urażony tym, że fanki nie zachwycały się nim tak, jak pozostałą częścią zespołu.
Michi westchnął i zignorował to, że Matsumura ponownie spochmurniał. Znów skupił się na zdjęciu, które prawdopodobnie przedstawiało Hizumiego. Ponownie chciał przekręcić laptopa na kolanach, kiedy kątem oka dostrzegł minę perkusisty. Wytrzeszczone oczy, otwarte usta, wysoko podniesione brwi… Zdaniem basisty była to mina, która pasowałaby do sytuacji, gdyby Oota nakrył jego i Karyu masturbujących się do tego zdjęcia, a nie do samego zerknięcia na nie.
- To. Nie. Jest. Hizumi. – wydusił z siebie, dobitnie oddzielając każde słowo. – Jestem. Tego. Tak. Pewien. Że. Dałbym. Sobie. Za. To. Rękę. Uciąć.
- W takim razie straciłbyś jedynie rękę. Nie umiesz czytać ze zrozumieniem? – zganił go gitarzysta.
- Daj spokój! – oburzył się perkusista. – Napisać można wszystko! Gdyby ktoś napisał pod zdjęciem rudowłosej modelki na wybiegu „Yoshitaka Matsumura”, a pod zdjęciem Świętego Mikołaja z supermarketu „Shimizu Michi” też byś w to uwierzył? – Kenji spojrzał na gitarzystę jak na osobę niespełna rozumu. – To pewnie ktoś inny, tylko jakiś fangirl dorobił napis „Hizumi” i wstawił do Internetu!
Po wykładzie Tsukasy nastała chwila ciszy i konsternacji, podczas której napięcie między muzykami zelżało; i to znacznie. Wszyscy czuli, jakby kamień spadł im z serca. To tylko photoshop. Ich wokalista wciąż jest straszny i tak pozostanie na wieki. I tak ma być, bo… w sumie to przyzwyczaili się już do tego Hizu, który został niemalże wyciągnięty żywcem z horroru, i takiego go chyba właśnie pokochali; bo choć Yoshida był straszny to jednak z czasem się z nim zżyli – zresztą, nie można zaprzeczyć, że był z niego dobry przyjaciel.
Po tej pokrzepiającej myśli, że Hiroshi wciąż jest niezmiennie straszny nawet Michi pozwolił sobie na delikatny uśmiech pod nosem. W jednej chwili wszyscy wypuścili głośno powietrze i na powrót uspokoili się.
W tym oto momencie Hizumi zdążył także wyjść z łazienki po długiej i gorącej kąpieli. Kiedy tylko otworzył drzwi kłęby białej pary uleciały do ich wspólnego pokoju. Pary było tak dużo, że siedząca na łóżku trójka przez chwilę widziała jedynie zarys postaci ciemnowłosego. Karyu zadrżał, gdyż ten widok przypominał mu scenę z horroru, jaki niedawno oglądał. W ów horrorze wampir wychodził ze swojej krypty z cmentarza w obłokach gęstej mgły – w tym wypadku nie miało znaczenia czy to rzeczywiście wychodził wampir z krypty czy Yoshida z łazienki; oba przypadki były tak samo straszne.
Na szczęście para o wiele szybciej rozniosła się w powietrzu niż mgła, więc chwilę potem muzycy dostrzegli wokalistę. Hizumi miał umyte, wysuszone i jedynie rozczesane włosy – nie tak jak zawsze natapirowane – nie miał makijażu, a ubrany był jedynie w za duży, czarny podkoszulek oraz bokserki. Miał zaróżowione policzki od wysokiej temperatury panującej w łazience jak i od własnej wysokiej temperatury, bo zaziębił się i miał gorączkę. Uchylił usta, gdyż chciał coś powiedzieć, jednak głos uwiązł mu w gardle, albowiem ból i drapanie w nim nasiliło się. Hiroshi przeklął w myślach; nienawidził chorować.
Jednak w oczach Karyu, Zero i Tsukasy Hizu wcale nie wyglądał na chorego. On wyglądał słodko. Wyglądał… KAWAII…!
Matsumura zląkł się jeszcze bardziej i zwinął w kulkę, uciekając pod samą ścianę i bujając się w przód i w tył, aby się uspokoić. Shimizu mało nie zasłabł na ten widok. Laptop spadł mu z kolan, ale nikt się tym nie przejął. Michi pobladł gwałtownie i chwycił się za serce, które nagle odmówiło posłuszeństwa i, zdawało mu się, że przestało bić.  Jedyny, któremu udało się zachować względny spokój był Oota.
Hiroshi znów nie wiedział, co go ominęło, jednak po ostatnim incydencie w restauracji przy śniadaniu, wiedział, że wypytywanie gitarzysty i basisty to tylko strata czasu. Zwrócił się więc do perkusisty:
- Co im się stało? – wykrztusił z siebie zachrypniętym głosem, próbując nie poddawać się nieopisanemu bólowi zdartego i zainfekowanego gardła.
Przy tak słodkim wyglądzie głos wokalisty był jeszcze bardziej przerażający niż normalnie. Szczególnie, że akurat w tej chwili nie był normalny, a zachrypnięty i niższy; Tsu przypomniało się anime, które ostatnio oglądał – występował tam seryjny morderca, którego seiyuu* miał właśnie taki głos. Nie mógł już dłużej walczyć z przemożną chęcią ucieczki, więc… po prostu wybiegł z pokoju jak oparzony.
Yoshida spojrzał ze zdziwieniem na zamykające się z trzaskiem drzwi za Tsukasą. Przez chwilę jeszcze stał w bezruchu i próbował zrozumieć, co za sytuacja miała tu miejsce, jednak odpuścił. Uznał, że nigdy nie zrozumie pozostałej trójki i… najzwyczajniej w świecie poszedł spać.


*osoba podkładająca głos pod anime

Closer to Ideal cz.6

Ostrzegam, nie wiem, co sobie myślałam pisząc ten tekst. W każdym razie odzwierciedla on mój nastrój - raz zabawnie, groteskowo, raz lament i wypłakiwanie oczu. Jestem zjechana jak koń po westernie, nie wiem nawet dlaczego, więc naprawdę... wybaczcie... ;_;
Idę czytać o D.gray-man (ha, już wiecie, że to moja mania xD)

Ach, no i muszę podziękować Yuuko Mariko Misaki za te wszystkie "+1" :) Wielkie Arigatou i ukłony :D
W kolejnych dniach (bliżej weekendu) może pojawić się coś na moi drugim blogu (gdyż ostatnio tam halny wieje), jednak niczego nie obiecuję. Wszystko zależy od mojej motywacji, która gdzieś jak na razie wyparowała.



„Closer to Ideal” cz.6

Wystarczy postawić na lodówce przeterminowany serek, a po miesiącu nie dość, że ożyje, odzyska zapach, barwy i sprężystość, to na dodatek sam do nas przyjdzie. Gdy zaś poczekamy kolejny miesiąc serek ten przemówi do nas w ludzkim języku, a przy odrobinie ćwiczeń nad modulowaniem głosem z pewnością także dla nas zaśpiewa… by następnie wygryźć zdesperowanego wokalistę z jego miejsca w zespole… a przynajmniej ja miałem takie właśnie poglądy, które udało mi się sklarować, kiedy siedziałem trzecią godzinę w kuchni własnego mieszkania i przechylony niebezpiecznie mocno na krześle, z nogami na blacie stołu i głową wychyloną za oparcie owego krzesła, przyglądałem się odwróconemu widokowi jogurtu, który miał być moim śniadaniem… jakiś tydzień temu.
Tak, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić ani gdzie się podziać.
Normalnie w takim nastroju zapewne wziąłbym się za pisanie piosenek, ale od pewnego czasu już nie musiałem tego robić. Nie było sensu w tym, abym angażował się w cokolwiek, co choćby pośrednio wiązało się z muzyką. Nie należałem już do zespołu, więc mogłem zająć się czymś zupełnie innym. Teoretycznie wizja super – doczytałem w końcu książki, których jak na złość nigdy nie mogłem skończyć, pierwszy raz od niepamiętnych czasów wziąłem tak długą i relaksacyjną kąpiel, nawet posprzątałem w mieszkaniu, ba! Miałem tyle czasu, że wziąłem się pierwszy raz w życiu za sprzątanie w szafie! Oprócz tego mógłbym także poświęcić czas wolny na… no nie wiem, powiedzmy naukę gotowania, rozpoczęcie nauki języka obcego, pomoc starszej sąsiadce, sprzątanie po psach, które przyozdobiły pobliski, mały park „niespodziankami”, szukaniem dowodów na istnienie UFO, przebranie się za jednego ze Spartan i ganianie półnago w stroju odpowiadającym Leonidasowi po mieście, zacząć studiować medycynę w specjalizacji genetyki, aby następnie podjąć się zadania zrekonstruowania mamuta, mógłbym także osiodłać świnię i nauczyć się na niej jeździć jak na koniu, dzięki czemu zyskałbym o niebo tańszy niż samochód środek transportu, a w dodatku znalazłbym się na pierwszych stronach gazet; kto wie, może nawet jakiś dyktator mody uznałby mnie za ciekawą indywiduę i wszyscy zaczęliby mnie naśladować… Owszem, mógłbym to wszystko zrobić, ale ja za to wolałem siedzieć w domu i gapić się na ten cholerny jogurt. Dlaczego? Ano dlatego, że wszystko, co jest dobre w teorii, zazwyczaj jest źle interpretowane i wykorzystywane przez ludzi w rzeczywistości.
Dobra, przyznaję trochę zaczęło mi odbijać.
Minęły trzy dni odkąd ostatni raz widziałem się z Shimizu. Przez owy czas nie wyszedłem z mieszkania ani razu. Nie spotkałem się z żadnym człowiekiem. Ignorowałem wszystkie telefony aż w końcu bateria rozładowała się i komórka zamilkła na dobre. Kilka razy ktoś pukał do drzwi, kilkanaście razy ktoś dzwonił domofonem, ale nie pofatygowałem się, aby otworzyć. Zwyczajnie nie miałem ochoty, by z kimkolwiek się widywać. Nie chciałem widzieć żadnej żywej duszy wokół siebie. Potrzebowałem spokoju, aby ułożyć myśli i postanowić, co powinienem zrobić dalej.
Jedyną żywą istotą oprócz mnie w mieszkaniu była mucha. Wkurwiała mnie, więc opuściłem własną sypialnię, którą upodobał sobie owad. Przymknąłem oczy i oddałem się rozmyślaniom, kiedy nagle… Bzzzzz… No szlag jasny by człowieka trafił! Cholerna mucha, mało jej miejsca w sypialni? Musiała tutaj za mną przylecieć? A może zrobiła to specjalnie; żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować? Ta myśl mnie naprawdę rozwścieczyła…
Otworzyłem oczy i spojrzałem na sufit, pod którym latał nieznośny insekt. Powoli wstałem i sięgnąłem po zestaw noży, który w specjalnym drewnianym stojaku stał koło zlewu i nie został przeze mnie użyty chyba ani razu. Usiadłem na blacie i jak opętany zacząłem ciskać nożami w sufit, aby zabić muchę. Niestety, noże jedynie odbijały się od sklepienia i z brzdękiem spadały na podłogę. W akcie rozpaczy wysunąłem pierwszą szufladę i bez zastanowienia wyciągałem wszystko, co nawinęło mi się pod rękę – jeszcze więcej noży, widelce, łyżeczki do herbaty, nożyczki, nożyce, szczypce, drewniane łopatki, łyżki, chochle… Bzzzzz… A mucha jak żyła, tak żyła sobie w spokoju dalej, gdyż żaden z moich pocisków jej nie trafił. Najwidoczniej jedynie zniechęciłem ją do wycieczki krajoznawczej po kuchni, gdyż zaraz usłyszałem jak bzyczenie cichnie i oddala się. Owad zapewne wycofał się z powrotem do sypialni, a ja zostałem w kuchni z obdrapanym sufitem i niezłym pobojowiskiem.
- Kurwa mać! – wrzasnąłem na cały głos, będąc rozwścieczonym.
Sapnąłem wściekle i odetchnąłem głęboko. Nagle zrobiłem się bardzo zmęczony tym napadem furii, jednak zrzuciłem ten objaw na to, iż dziś jeszcze nie piłem kawy. Aby nieco się rozbudzić nastawiłem wodę w elektrycznym czajniku, ignorując nieporządek. Wyjąłem kubek i wsypałem do niego cztery czubate łyżeczki kawy rozpuszczalnej, a następnie usiadłem na blacie. Spuściłem głowę, oddychając głęboko i powoli uspokajałem się.
Usłyszałem cichutki szmer, jakby szczęk metalu o metal, ale zignorowałem to. Uznałem, że to zapewne sąsiad majstruje coś na korytarzu czy w swoim mieszkaniu. Jak można było się spodziewać, źle oceniłem sytuację. Szczęk stawał się coraz głośniejszy i wydawało mi się, że dochodził z przedpokoju. Kierowany przeczuciem udałem się tam, przez co w następnej chwili mało nie oberwałem drzwiami! Drzwi (które uprzednio zamknąłem na klucz, jestem tego pewien!) nagle otworzyły się z hukiem i uderzyły z wielką siłą o ścianę; uderzyły tak mocno, że klamka uszkodziła ścianę i pozostawiła na niej widoczny ślad.
Ja natomiast straciłem równowagę i wylądowałem na podłodze jak długi, przez co łyżka do odcedzania makaronu wbiła mi się w plecy. Jak widać miałem szerokie pole rażenia, a jeden z pocisków doleciał aż tutaj.
Na domiar złego w drzwiach stanął nikt inny jak Zero. Chłopak zamknął małą skrzynkę z narzędziami, do której uprzednio schował dwa wytrychy, młotek i śrubokręt, po czym wszedł raźnym krokiem do mojego mieszkania.
- Zamek zapadkowy. Myślałem, że dłużej mi to zajmie – mruknął bardziej do siebie niż do mnie.
Przez chwilę leżałem otępiały i wpatrywałem się w chłopaka, ale w końcu udało mi się odzyskać rezon. Wyjąłem spod własnych pleców tę przeklętą łyżkę i odrzuciłem ją jak najdalej od siebie. Brzdęk metalowego akcesoria kuchennego zwrócił uwagę basisty, który przestał przyglądać się drzwiom i spojrzał w moją stronę. Wyciągnął do mnie rękę w geście pomocy. Przez moment wahałem się, jednak w końcu złapałem jego dłoń i pozwoliłem mu wywindować się do pozycji stojącej. Michi zamknął drzwi kopnięciem i rozejrzał się dookoła. Na całe nieszczęście przedpokój był bezpośrednio połączony z kuchnią, przez co miał stąd doskonały widok na pobojowisko, jakie sam uczyniłem.
- Cześć – odezwał się w końcu, ponownie wyciągając rękę w moją stronę tym razem w geście przywitania.
- „Cześć”? – prychnąłem. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia po tym jak włamałeś się do mojego mieszkania? – spojrzałem na niego groźnie, mimo iż zdawałem sobie sprawę, iż musiało to wyglądać komicznie, z racji tego, że stałem przygarbiony i trzymałem się jedną ręką za obolałe plecy, a drugą wspierałem się na kolanie; mówiąc prościej przyjąłem klasyczną pozycję dziadka, który szykuje się do zrzędzenia na dzisiejszą młodzież.
- A ty co powiesz mi o tym, co miało miejsce w kuchni? – odbił piłeczkę.
- Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. To mój dom i mogę w nim robić, co mi się żywnie podoba – prychnąłem. Zero wbił we mnie ponaglające spojrzenie, jednak postanowiłem trzymać się twardo. Niestety moje postanowienie uleciało chwilę po tym, jak usłyszałem cichy trzask oznaczający, że woda właśnie się zagotowała. – Próbowałem zabić muchę – wyznałem.
- Ta, a ja początkowo chciałem przylecieć do ciebie na tęczowym jednorożcu, ale zapomniałem, że oddałem go do serwisu, bo ostatnio coś oprócz brokatem zaczął również srać srebrnymi monetami, a wiesz, łatwiej jest wynieść wór brokatu niż ciężkich monet i…
- Skończyłeś ze mnie kpić? – warknąłem.
- Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie – wzruszył ramionami. – Jak ty robisz ze mnie idiotę to ja z ciebie też.
- Trzymając się tego jakże pouczającego powiedzonka; uważasz, że w ramach zemsty byłoby stosownym, abym oblał cię wrzątkiem? – zapytałem, sięgając po czajnik z zagotowaną wodą i zalewając nią kawę. Nie byłem na tyle uprzejmy, aby zapytać nieproszonego gościa, czy chce może coś do picia.
- Ej no, nie przesadzaj, Hiroshi… - podniósł ręce w obronnym geście. Widocznie naprawdę się zląkł. – Krwawisz – zmienił temat i zbliżył się do mnie. Bez pytania czy ostrzeżenia podniósł materiał mojej białej bluzki i przyjrzał się ranie na plecach. – Co ci się stało?
- Nadziałem się na łyżkę – powiedziałem prawdę. Chłopak w pierwszej chwili otworzył usta, ale zaraz je zamknął i zacisnął wargi w poziomą kreskę.
- Nie będę tego kontynuował – pokręcił głową. – Nie chcesz mi powiedzieć, co ci się stało, to nie – spasował. – Gdzie trzymasz wodę utlenioną i opatrunki?
- Mówię prawdę, ale jeśli nie chcesz mi wierzyć, to nie – wzruszyłem ramionami. – Ostatnia szuflada w komodzie w przedpokoju.
Szatyn wrócił się do wcześniejszego pokoju, a ja dosłodziłem kawę połową łyżeczki cukru i zamieszałem napój. Następnie podniosłem kubek do ust i po uprzednim względnym ostudzeniu, upiłem spory łyk. W tym czasie Michi wrócił z medykamentami. Ponownie stanął za mną i podwiną bluzkę. Rana mieściła się mniej więcej na wysokości krzyża. Zwilżył jeden gazik wodą utlenioną i przytknął go do krwawiącego miejsca, jednocześnie tamując krwawienie. Szczypało. Skrzywiłem się i syknąłem. Oparłem się o blat i zacisnąłem na nim mocno dłonie. Po oczyszczeniu rany, Shimizu zakleił ją niewielkim opatrunkiem. Pogładził go, aby dobrze przyczepił się do skóry i nie spadł. Gładził mnie jeszcze przez chwilę po plecach aż w końcu objął mnie ciasno w pasie i przylgnął do mnie całym ciałem. Ułożył głowę na moim ramieniu i ukrył twarz w moich włosach. Zaciągnął się kilkakrotnie moim zapachem, po czym szepnął ledwo słyszalnie:
- Przepraszam…
Sięgnąłem do tyłu i pogładziłem go po głowie, zaplątując palce w jego włosach. Zagryzłem wargi, aby powstrzymać napad histerii, ale nie mogłem już dłużej tego w sobie tłumić.
- Nienawidzę cię, imbecylu – odpowiedziałem również szeptem, po czym odwróciłem się do niego przodem i mocno wtuliłem. Najzwyczajniej w świecie rozpłakałem się jak małe dziecko.
Zacisnąłem dłonie na jego koszulce, bezwiednie obejmując go… A może jedynie usprawiedliwiałem się sam przed sobą? Może doskonale wiedziałem, co robiłem… Może…
Poczułem się słabo. Byłem wykończony. Z pewnością upadłbym, gdyby nie szybka reakcja Zero i jego mocny uścisk. Szatyn spojrzał na mnie przestraszony.
- Co się dzieje, Hiroshi? – zapytał z przejęciem.
- Źle się czuję – oparłem głowę na jego barku.
- Jesteś blady… - przytknął rękę do mojego czoła.
- Nic mi nie jest. Po prostu muszę odpocząć – broniłem się i wierzchem dłoni otarłem łzy.
- Nie wątpię – przytaknął, po czym bez najmniejszego problemu wziął mnie na ręce.
 Ponownie, ufnie się w niego wczepiłem i pozwoliłem zanieść się do sypialni, gdzie na szczęście żadnych much już nie było (tym bardziej, że nie miałem już żadnych sztućców ani akcesoriów kuchennych, aby z nimi walczyć).
Shimizu położył mnie na łóżku, a następnie na chwilę wyszedł. Wrócił ze szklanką z napojem, który musował. Podał mi go. Spojrzałem z niesmakiem na zawartość i skrzywiłem się.
- Co to? – zapytałem dla pewności.
- Magnez. Wypij, pomoże na chroniczne zmęczenie – odpowiedział.
Zrobiłem to, co mi kazał, a następnie ostawiłem pustą już szklankę na szafkę nocną. Siedziałem na łóżku i wpatrywałem się w ciemną pościel, nie wiedząc, jak się zachować. Michi siedział na brzegu i uważnie mnie obserwował. Nasze relacje były takie… dziwne… Wystarczy przeanalizować nasze dzisiejsze spotkanie… Takie irracjonalne, wręcz głupie dla bezstronnego, biernego obserwatora…
- Dlaczego się do mnie włamałeś? – zapytałem po dłuższej chwili.
- Bałem się, że coś ci się stało. Nie odbierałeś telefonów, nie odpisywałeś na maile, nie otwierałeś drzwi… więc sam je sobie otworzyłem – powiedział otwarcie.
- Wisisz mi kasę za naprawę zamka w drzwiach – chciałem nadać mojemu głosowi oskarżycielski ton, ale nie udało mi się. Wyszło jakoś tak… bezuczuciowo, obojętnie…
- Oczywiście – uśmiechnął się pod nosem i usiadł bliżej.
Pogładził mnie po dłoni, po czym zdjął czarną bluzę, w którą był dzisiaj ubrany. Spojrzałem na niego zaciekawiony. W następnej chwili chłopak położył się i gestem ręki zaprosił mnie do siebie, jednak byłem oporny.
- No chodź tutaj – przyciągnął mnie bliżej siebie.
Wylądowałem wprost na jego torsie. Chciałem się podnieść, ale basista zamknął mnie w stalowych objęciach. Przez chwilę się z nim siłowałem, jednak w końcu i tak się poddałem. Stwierdziłem, że… w sumie jest mi naprawdę dobrze. Ułożyłem się na Zero jeszcze wygodniej i rozkoszowałem się ciepłem jego ciała. Wsunąłem dłonie pod jego bluzkę, ogrzewając je. Shimizu nie zaprotestował; wręcz przeciwnie. Pocałował mnie w czubek głowy, a ja zamknąłem oczy… i zasnąłem.

***

Obudziłem się dopiero późnym wieczorem, o czym poinformowała mnie tarcza elektrycznego zegarka, na której ukazana była godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia dziewięć. Zasłony były zaciągnięte, jednak Zero nie było nigdzie w pobliżu. Powoli i dość niechętnie podniosłem się z nagrzanego miejsca, orientując się, że jestem przykryty kocem. Miękkim, polarowym, przyjemnym w dotyku kocem, który z pewnością nie należał do mnie. Usiadłem w siadzie skrzyżnym i przetarłem pięściami oczy. Kiedy ponownie je otworzyłem przede mną stał Zero z papierosem w dłoni.
- Nie pal w moim mieszkaniu, ignorancie. To, że ty niszczysz sobie zdrowie, nie oznacza, że musisz je psuć także mnie – fuknąłem.
- Wybacz – wycofał się zamiast rzucić jakimś zgryźliwym tekstem, co nie powiem, zdziwiło mnie. Chłopak zgasił papierosa w popielniczce, którą trzymał w drugiej ręce, a następnie odłożył ją na szafkę stojącą przy wejściu. – Jak się czujesz? – usiadł blisko mnie i przytknął dłoń do mojego czoła.
- Traktujesz mnie jak dziecko – odtrąciłem jego rękę.
- A ty o siebie nie dbasz – zauważył.
- Skąd wziął się tutaj ten koc? – zmieniłem temat.
- Kiedy spałeś wybrałem się na zakupy, gdyż dziewięćdziesiąt dziewięć procent rzeczy, które znajdowały się u ciebie w mieszkaniu były przeterminowane. W dodatku zdążyłem się zorientować, że twoja szafa jest prawie pusta, a większość mebli zbiera jedynie kurz. Pozwoliłem sobie oprócz uzupełnienia ci lodówki przynieść parę przydatnych rzeczy – wyjaśnił. Wziąłem rąbek koca do ręki i powąchałem go. Śmierdział nowością (wiem, że dla niektórych ten zapach jest przyjemny, jednak dla mnie nie, dlatego napisałam, że „śmierdział” a nie „pachniał” nowością od aut.).
- Jest nowy – zauważyłem. – Jesteś moją opiekunką? Może jeszcze zaczniesz mnie karmić? – prychnąłem.
- Nie planowałem tego, ale jeśli nie zaczniesz jeść to prawdopodobnie włożę ci do przełyku gumową rurkę i na siłę będę w ciebie wciskał jedzenie – wzruszył ramionami. Mówił spokojnie, jakby to był zwyczajny, neutralny temat, o którym rozmawia się zarówno na korytarzu w pracy jak i na eleganckim bankiecie przełożonego. Wzdrygnąłem się. Nie spodobała mi się ta wizja.
- Zamierzasz potraktować mnie jak kaczkę? – spojrzałem na niego jak na idiotę. (taki zabieg nazywa się „kluskowaniem” i stosuje się je na kaczkach, aby te szybko zwiększyły swoją masę od aut.).
- To ty to powiedziałeś – zaśmiał się pod nosem.
Na chwilę zapadła między nami cisza, którą przerwałem po uporaniu się z rozterkami wewnętrznymi i zrozumieniu, dlaczego Michi robi to… co robi. A przynajmniej mnie się zdawało, że odkryłem jego pobudki…
- To już koniec? – zapytałem znienacka.
- Koniec czego? – spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
- Czy to już koniec tego żałosnego przedstawienia? – jego mina niewiele się zmieniła, dlatego kontynuowałem. – Daj spokój, mam uwierzyć, że będziesz się mną opiekował do końca życia? Zresztą… niby dlaczego miałbyś to robić? Nie jestem kaleką, weteranem wojennym czy kimkolwiek innym, kogo można byłoby pożałować. Nigdy nie byliśmy w zbyt dobrych relacjach i nie spoufalaliśmy się, a ty nagle wpieprzasz się w moje życie z butami i najpierw wycierasz o mnie podeszwy, a teraz mnie czyścisz. Pytam się czy w końcu twoje wyrzuty sumienia zostały uciszone i czy zostawisz mnie w spokoju – powiedziałem najjaśniej jak tylko potrafiłem.
Po twarzy Shimizu przebiegło kilka różnych emocji, niektóre nawet jednocześnie znalazły odzwierciedlenie w jego minie. Kiedy to już się stało, szatyn pokręcił głową i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Naprawdę myślisz, że robię to z wyrzutów sumienia? – prychnął. – Nie oszukujmy się, obaj nie jesteśmy zbyt empatycznymi typami. Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że obaj nie mamy sumienia. Ustaliliśmy już, a raczej ja rozgryzłem, jakie zachowania były twoją metodą obronną. Udawałeś duszę towarzystwa, chciałeś stać się chodzącą definicją gwiazdy rocka po to, aby uciszyć swoje kompleksy. Chciałeś spojrzeć w lustro i zobaczyć w nim kogoś zupełnie innego. Nie potrafisz się zaakceptować i teraz jesteś tak przybity; nie ze względu na to, że straciłeś zespół; ponieważ zdałeś sobie sprawę, że skoro ja potrafiłem dostrzec, jaki jesteś naprawdę, a w dodatku cię złamać, to twoja maska nie była wcale taka idealna. Nie tylko ja mogłem spostrzec, że to, co pokazywałeś to jedynie wystudiowana gra aktorska. Ale ty to ty; ja nie kieruję się aż tak samolubnymi pobudkami, jak myślisz. Fakt, empatia jest mi obca, dlatego źle rozegrałem pierwsze podejście i niepotrzebnie mieszałem w to osoby trzecie takie jak Karyu, Tsukasa i Osamu, ale cóż… Może cię to zdziwi, ale ktoś mojego pokroju dwa lata studiował psychologię. Potem rzuciłem to w cholerę i zająłem się muzyką. Potrafię cię rozgryźć, bo znam twoje obawy. Trochę się przez te dwa lata nauczyłem, wiesz? Rozumiem, co próbujesz zrobić; chcesz wmówić sobie, że wszyscy są samolubni i to, co robiłeś przez wiele lat nie jest złe. Chcesz wierzyć, że interesuję się tobą tylko po to, aby uciszyć sumienie, a kiedy w końcu uda mi się to, odejdę i zniknę z twojego życia. To właśnie na to ostatnie czekasz z utęsknieniem; jednocześnie zdajesz sobie sprawę, że mogę być jedyną osobą zdolną ci pomóc. Boisz się mnie, a z drugiej strony pragniesz mojej obecności. Wszystko mi to dobitnie pokazałeś. Jednak wracając do mojego tematu, prawda jest taka, że moje pobudki są dużo prostsze; ale ty jesteś „closer to ideal”, że tak zabłysnę znajomością języków obcych; i jesteś zamknięty w swoich ideałach do tego stopnia, że nie chcesz zobaczyć, co tak naprawdę mnie popycha ku tobie.
- Piękne słowa, milordzie – prychnąłem. – Zamiast zostać psychologiem czy muzykiem powinieneś zacząć pisać dramaty. Z twojego monologu można byłoby zrobić już jedną sztukę – „Och, Julio, boisz się mnie, a zarazem potrzebujesz. Jestem tym, który może cię zgubić lub wnieść ku chwale” – udawałem aktora w teatrze nie szczędząc sobie hiperboli i prześmiewania.
- Kpij sobie do woli, jednak wiesz, że tak jest – rzucił mi pełne powagi spojrzenie.
W jego oczach odbijało się światło dobiegające z korytarza. Jego wejrzenie było głębokie; miałem wrażenie, że nie mogę się przed nim uchronić. Nie mogłem odwrócić od niego wzroku.
Cholera, jak bardzo wiedziałem, że Michi ma rację! Byłem wściekły na siebie, za to, że dałem się rozgryźć; byłem wściekły na niego, za to, że mnie przejrzał, jednak nie dałem tego po sobie poznać. Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Miałem ochotę coś roznieść w drobny pył, jednak… wciąż siedziałem w miejscu jak słup soli. Moje ciało zdawało się zwrócić przeciwko mnie, gdyż zamiast rzucenia się na Zero z zamiarem uduszenia go… przysunąłem się do niego, kładąc dłonie na jego barkach.
- Proszę, pomóż mi… - wyszeptałem, jednak nim się zorientowałem, co powiedziałem, było już za późno. Po mojej twarzy spłynęła pojedyncza łza, którą basista starł wierzchem dłoni.
- Obiecuję – przyrzekł.
Nachylił się nade mną, po czym musnął moje wargi. Szatyn przewalił mnie na plecy, smakując delikatnie moich ust, a ja nie mogłem mu się oprzeć. Pozwoliłem mu… na wszystko…

***

- Hizu, jest już południe. Wypadałoby już się podnieść, wiesz? – odezwał się Shimizu leżąc na boku, podpierając głowę na dłoni i uporczywie wpatrując się w moje plecy.
- Nie – warknąłem.
- A to niby dlaczego, szanowny książę, nie chce ruszyć tyłka z łóżka?
- Bo mnie ten tyłek boli! To wszystko przez ciebie! – oskarżyłem szatyna.
- Przeze mnie?! No pewnie, najlepiej zrzucać winę na niewinnych  basistów! – prychnął, na co ja aż odwróciłem się do niego przodem. Posłałem mu nienawistne spojrzenie, robiąc przy tym minę człowieka, który w każdej chwili może stać się seryjnym mordercą.
- Niewinnych? – powtórzyłem z niedowierzaniem. Jeszcze bardziej zagrzebałem się w pościeli, gdyż zrobiło mi się zimno. Zero, widząc to, przysunął się do mnie i chciał mnie objąć, jednak ja go odepchnąłem. – Niewinnych?!
- No dobra, dobra, biorę na siebie połowę odpowiedzialności… - westchnął cierpiętniczo.
- Połowę?! – naciskałem. – To WSZYSTKO przez ciebie!
- Ej, nie wszystko! W końcu to ty zapytałeś: „To może mnie jeszcze wykopiesz z łóżka?”. Mówisz, masz – wzruszył ramionami. – Dostałeś to, czego chciałeś.
- To było pytanie retoryczne, deklu, które miało ci zasugerować, żebyś się tak nie rozkładał, bo to w końcu MOJE łóżko! – prychnąłem śmiertelnie obrażony, po czym znów odwróciłem się do niego tyłem.
- W takim razie następnym razem wyrażaj się jaśniej – odpowiedział niczym niezgorszony.
- A ty się do mnie nie dobieraj! – zastrzegłem. – Przysięgam, że jeśli jeszcze raz to zrobisz to zaśpiewasz naprawdę wysooko, – specjalnie przeciągnąłem ostatnie słowo – wyciągniesz najwyższe tonacje – zagroziłem.
- Nie dobierałem się do ciebie! – bronił się.
- Dobierałeś!
- Nie!
- Tak!
- Nie!
- Tak!
- Przestańmy się w końcu kłócić jak dzieci! – zakończył ten bezsensowny spór. – Nie dobierałem się do ciebie i kropka. Gdybym to robił z pewnością pamiętałbym o tym – podsumował.
- A ja tam wiem, o czym ty pamiętasz, a o czym nie?! – krzyknąłem, a w moim głosie odbiła się nutka strachu.
No cóż… ładnie mówiąc, nie należałem do tego typu mężczyzn, który byli jakoś wybitnie aktywni seksualnie. Od dawna wiedziałem o odmiennej orientacji Michiego i nie przeszkadzało mi to, jednak… Najzwyczajniej w świecie przeszkadzała mi choćby myśl o tym, że ktoś, kogo nie kocham, mógłby się do mnie zbliżyć w tak intymny sposób. Nazwijcie mnie cnotką, ale taka była prawda. Nieważne czy to chłopak, czy dziewczyna; tak samo przeszkadzało mi to, że mógłbym znaleźć się w sytuacji, kiedy musiałbym (lub zwyczajnie nie byłbym tego świadom) kochać się fizycznie z kimś, kogo w realnym pojęciu, nie darzyłem miłością.
- Pamiętasz, kiedy wstąpiłeś do pierwszego zespołu? – zmienił znienacka temat.
- Pamiętam. Bo co? – burknąłem.
- To było twoje marzenie, założyć zespół, prawda? – potwierdziłem kiwając głową. Już miałem zapytać, co ma, przysłowiowo, piernik do wiatraka, jednak chłopak uprzedził mnie i zaczął wyjaśniać. – Więc widzisz; nieważne jak dawno temu spełniłeś swoje marzenia. I tak będziesz o tym pamiętał – uśmiechnął się cwaniacko, a moje oczy zrobiły się trzy razy większe.
- Nie mów mi, że… że ty… ty chcesz… w sensie mnie? – dukałem, nie umiejąc złożyć poprawnego zdania.
- Teraz rozumiesz moje pobudki? – uśmiechnął się szerzej i cmoknął mnie w policzek.
 Ten całus był dla mnie niczym wymierzony cios. Momentalnie odepchnąłem od siebie Shimizu, a następnie kopnięciem posłałem go na podłogę, rewanżując się przy okazji za to, co miało miejsce w nocy. Niech sobie nie myśli, że tylko on może wyrzucać ludzi z łóżka.
- Precz z mojego mieszkania, ty seksoholiku jeden! Niewyżyta, zboczona męska świnio bez krzty przyzwoitości! – wrzasnąłem na całe gardło.
- Krzyczysz jak spanikowana dziewica – przewrócił oczyma, podnosząc się z pozycji leżącej do siedzącej. Oparł się o ramę łóżka i dotknął obolałego brzucha.
- Jeśli jeszcze raz się do mnie zbliżysz, wiedz, że wtedy trafię i oberwiesz między nogi, a nie w brzuch! – syknąłem, odsuwając się na krawędź łóżka i zawijając w kołdrę niczym w kokon.
- Daj spokój, Hiroshi, przecież wiesz, że żartowałem. Nie jestem jakimś zboczeńcem. Wyobraź sobie, że mam uczucia… - słysząc to zląkłem się do tego stopnia, że na chwilę zapomniałem jak się oddycha.
- Won! – wrzasnąłem.
- Co…? – zdziwił się szatyn.
- Won! Wynoś się! – rzuciłem w niego poduszką i od razu sięgnąłem po drugą, przymierzając się do następnego rzutu. – Nie chcę cię widzieć!
Basista przez chwilę stał otępiały w miejscu i nie wiedział, jak się zachować, jednak w końcu zreflektował się i wyszedł, zostawiając mnie w sypialni samego. Opadłem z powrotem na jedną z poduszek (druga wciąż leżała na podłodze) i objąłem się ramionami. Moim ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Nie mówcie mi, że on… on naprawdę się we mnie… zakochał? Ta myśl nie mogłam do mnie dotrzeć. To dlatego chciał mi pomóc? Dlatego pocałował mnie wczorajszego wieczoru? Przesunąłem opuszkiem kciuka po wargach, a następnie je zagryzłem, usilnie próbując przypomnieć sobie smak warg Shimizu.
WE MNIE?!
Nie mógł wybrać kogokolwiek innego? Ma do dyspozycji siedem miliardów ludzi na świecie i musiał wybrać akurat mnie? Ta myśl trochę mnie… przerażała. Dobra, przyznaję trochę bardzo. Bałem się tego, dlatego iż… zwyczajnie miłości nie da się udawać – a przynajmniej nie w świecie, w którym ja żyłem. Potrafiłem grać duszę towarzystwa, zadowolonego, pijanego młodego człowieka, gwiazdę rocka, której wszyscy mogą pozazdrościć; potrafiłem uśmiechać się, kiedy nie miałem na to najmniejszej ochoty, hamować łzy, mimo iż cisnęły mi się same do oczu… ale udawać miłość? To było dla mnie niemożliwe. Prędzej uwierzyłbym, że gdybym wyskoczył z siedemnastego piętra wieżowca, uratowałby mnie batman, superman albo wyrosłyby mi skrzydła. Tak jak już wspomniałem wcześniej sprawy miłosne były dla mnie… obcym tematem. Jako że przez większość życia udawałem kogoś, kim w rzeczywistości nie byłem, ludzie tak naprawdę mnie nie znali – lubili, szanowali i kochali moją zewnętrzną powłokę, nie wiedząc, co jest wewnątrz… aż tu nagle zjawia się Zero, który w bezpośredni i dobijający sposób informuje mnie, że wie, kim jestem naprawdę, a w dodatku… zakochał się we mnie. Nie w zewnętrznej powłoce – we mnie, w tym prawdziwym mnie.
Mówiąc obrazowo przypominałem nieco cukierek – złoty cukierek w pięknym papierku, który chciało się zjeść od samego patrzenia, jednak kiedy już wzięło się go do ust przeżywało się wielkie rozczarowanie, albowiem cukierek nie był słodki, tak jak się można było tego spodziewać, a gorzki. Pod powłoką zabawnego „zwierzęcia imprezowego” krył się zakompleksiony melancholik, który nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Mam uwierzyć, że Michi niby zakochał się w moim prawdziwym obliczu? Nie oszukujmy się, nawet ja miałem siebie dość, więc niby z jakiej racji on miałby ze mną wytrzymać, a co dopiero zakochać się we mnie…
Chyba, że to była jego kolejna gra. Może on tak naprawdę nie chce mi pomóc, a dosłownie mnie zniszczyć. Może jest naprawdę dobry w tych psychologicznych grach… Może przejrzał mnie dużo wcześniej niż myślałam – pierwszym ciosem, który mi zadał było wyrzucenie z zespołu, który był moją formą wyrażenia myśli i prawdziwych odczuć, drugim ma być zabawa moimi uczuciami? Skoro przejrzał mnie na wylot to z pewnością nie omieszkał dojść do tego, co jest moją słabą stroną – zamierzał to wykorzystać przeciwko mnie?
Spojrzałem w stronę okna. Niebo było popielate. Duże krople deszczu rytmicznie uderzały w szybę; od samego patrzenia zrobiło mi się jeszcze zimniej, dlatego szczelniej opatuliłem się kołdrą. Nie zamierzałem dzisiaj ruszać się z sypialni. Nie dopóki szatyn jest w moim mieszkaniu lub nie dojdę do ładu z wewnętrznymi rozterkami.
Jak łatwo zauważyć, byłem osobą nieufną – do tego stopnia, że bałem się pokazać swoje prawdziwe „ja” przed kimkolwiek. Zawsze przyjmowałem postawę obronną; i jak można się domyślać, teraz również zachowałem się identycznie. Z góry wybrałem najgorszy scenariusz, który zakładał, że Zero zamierzał mnie złamać. Co prawda ja nie studiowałem przez dwa lata psychologii, jednak przez kilkanaście lat życia nauczyłem się dużo – dlatego postanowiłem odpowiedzieć ogniem na ogień. Zamierzałem złamać Shimizu, tak jak on to próbował uczynić ze mną.
Niech wygra silniejszy.

„Migotanie spadającej gwiazdy, ruletka życzeń,
Magia pokusy, którą zna tylko Bóg,
Zaczynamy szaleć przez jej blask.
Psychiczne gry.
Raz… INFEKCJA.
Dwa… UZALEŻNIENIE.
Skok w brak grawitacji, na krawędź limitów,
(…)”*


*tekst piosenki „Love is dead” – w następnej części rozwinę ten wątek.


Liceum cz.15

Tak, tak w końcu się doczekałyście kolejnej części. Jest to zarazem ostatnia część, ewentualnie (na życzenie - piszcie w komentarzach czy chcecie, czy też nie) mogę dopisać epilog. Z dedykacją dla Rena, prawdopodobnie jedynego czytelnika płci męskiej mojego bloga :) Dziękuję jeszcze raz za kontakt Pisane przy akompaniamencie piosenki „Calm Envy” i „D.L.N” (przede wszystkim przy tej drugiej). Dobrze czyta się przy tym, ale to moja taka prywatna uwaga. Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie i będziecie czytać inne opowiadania równie chętnie, jak to!

"Liceum cz.15"

[Ruki]

Właśnie kończyłem wykonywać makijaż, kiedy dobiegło mnie stukanie. Jeszcze raz przeciągnąłem szczoteczką pokrytą czarnym tuszem po rzęsach, mrucząc pod nosem:
- Chwileczkę…
- Taka, bo tu zaraz zlecę! Będziesz mnie zbierał z asfaltu!
Westchnąłem niezadowolony z tego, że nie mogłem dokończyć makijażu i wstałem z obrotowego krzesła, które przysunąłem sobie do małej toaletki mieszczącej się w rogu pokoju. Podszedłem do okna i otworzyłem je, a Akira zwinnie wskoczył do środka. Usiadł na parapecie i odetchnął z ulgą. Ostatnio spodobał mu się ten sposób odwiedzania mnie. „A bo przez okno szybciej.” – zawsze się tak tłumaczył. Spojrzałem na blondyna przez chwilę posyłając mu obrażone spojrzenie, po czym wróciłem na swoje miejsce przed lustro i zacząłem poprawiać włosy. Chłopak pokręcił głową z politowaniem i zaśmiał się pod nosem.
- Dla mnie nie musisz się malować – stanął za mną i położył mi dłonie na ramionach, delikatnie je masując. – I tak jesteś piękny.
- Czy chcesz mnie udobruchać tym dennym tekstem z telenoweli? – spojrzałem na niego jak na idiotę. – Nie gramy w jakimś podrzędnym yaoi, więc bez takich tekstów, proszę – wywróciłem oczyma. – Spiąć włosy czy zostawić rozpuszczone?
- Spiąć – odpowiedział, nie reagując na moje docinki.
- Więc zostawię rozpuszczone – zadecydowałem i wstałem z krzesła.
- W takim razie, po co w ogóle pytałeś mnie o zdanie?
Suzuki zaczął krążyć po pokoju. Zatrzymał się na chwilę przy biurku i rzucił okiem na to, co znajdowało się na jego blacie. Teoretycznie panował tam chaos, ale ja, tylko i wyłącznie ja wiedziałem, gdzie się co znajduje.
- Nie wiem… Tak jakoś – wzruszyłem ramionami.
Aki pozwalał mi być trochę zarozumiałym w ramach „rekompensaty” za to, jak mnie wcześniej traktował. Pozwalał mi na to ze względu na to, iż doskonale wiedział, że długo nie potrafię udawać „księżniczki na ziarnku grochu” i mimo wszystko zaraz zacznę się do niego przytulać, i wymagać od niego tego samego. Zwyczajnie czułem… niedosyt mojego chłopaka? Coś w ten deseń… Nasza rozłąka trwała długo, a nasze stosunki przed wejściem w życie licealisty zmieniły się praktycznie z dnia na dzień. Chciałem się nim po prostu nacieszyć. Może podświadomie wciąż bałem się, że zaraz go stracę… że ktoś tam na górze, nieważne jak go nazwiecie, włączy „replay” i cała historia powtórzy się, a ja znów zostanę sam; outsider. Z zamyślenia wyrwał mnie głos blondyna:
- Ostatnio żywisz się zieloną herbatą, czekoladkami w kształcie misiów i żelkami… Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale to nie są ani najpożywniejsze, ani najzdrowsze rzeczy – zauważył, spoglądając na mnie z naganą, ale jednocześnie i troską.
- Pozwól, że uświadomię ci, iż doskonale o tym wiem, jednak to jest dobre – podniosłem jeden palec w górę zupełnie tak, jakbym wpadł na jakiś genialny pomysł czy obwieszczał nową naukową tezę, która zaprzeczałaby wszelkim prawom, które do tej pory poznał człowiek.
- Chyba powinienem zabrać cię na jakiś normalny obiad – mruknął bardziej do siebie niż do mnie, po czym wyciągnął jedną ze sterty kartek, które zostały zmyślnie ukryte przed światłem dziennym pod grubą warstwą szeleszczących, kolorowych papierków po cukierkach i kilku kubkach z niedopitymi herbatami.
Już chciał zacząć czytać, kiedy wyrwałem do przodu i niemalże rzuciłem się na niego. Wyrwałem Reicie kartkę i zgniotłem ją w dłoni.
- To nic godnego twojej uwagi! – uśmiechnąłem się, a ów uśmiech miał potwierdzać moje słowa.
Kątem oka jednak zauważyłem własne odbicie w lustrze i oceniłem, że bezsprzecznie była to najgorsza imitacja uśmiechu, jaką kiedykolwiek widziałem w życiu. Była ona tak sztuczna, iż nawet prawie ślepy nauczyciel w-f’u, któremu przez dwa lata wciskałem kity, że zawsze sumiennie ćwiczyłem na jego zajęciach, zauważyłby, że coś jest nie tak. Dodatkowo ta moja nagła reakcja… Fakt, mogłem popisać się bardziej swoimi zdolnościami aktorskimi…
Akira spojrzał na mnie zdziwiony, po czym zamrugał kilkakrotnie. W chwilę potem wybuchnął gromkim śmiechem i przytulił mnie do siebie bez słowa.
- Wstydzisz się pokazać mi swoje piosenki i wiersze? – parsknął.
Położyłem głowę na jego torsie i objąłem go w pasie, jednocześnie wciąż gniotąc kartkę za jego plecami. „Gdybyś tylko wiedział, że to nie jest żadna piosenka ani wiersz…” – pomyślałem.
- Ja… Ja ostatnio zacząłem spisywać swoje… ee… sny… - wydukałem zawstydzony.
- Ach, więc to jeden z twoich snów? – uśmiechnął się ciepło i cmoknął mnie w czoło. – Co ci się takiego śniło, że nie chcesz mi tego pokazać? - W odpowiedzi jedynie zaczerwieniłem się po same uszy i mocniej wtuliłem w chłopaka, próbując ukryć twarz. Rei zaśmiał się dźwięcznie, gładząc mnie po dolnych partiach pleców. Jeszcze nigdy nie byłem tak zażenowany. - Chyba rozumiem – ujął moją twarz w dłonie, po czym pocałował mnie czule w usta.

***wersja alternatywna ***
(można pominąć, gdyż nie wnosi to nic do oryginalnej fabuły)

Jak już wspomniałem wcześniej, nie potrafiłem udawać obrażonego księcia zbyt długo. Fakt, przyjemnie czasem było wydawać komuś rozkazy, jednak w związku to było dla mnie nie do pomyślenia. Gdyby moje relacje z Akim jedynie opierały się na rozkazach, tzn. „przynieś, wynieś, pozamiataj”, to nie miałoby żadnego sensu;  bynajmniej nie dla mnie. Może to trochę dziwne, kiedy mówię to akurat ja z racji tego, że zawsze byłem zaborczy, jednak… prawda jest taka, że Reita był dla mnie kimś ważniejszym od wszystkich. Wiedziałem to już w chwili, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy… A może jedynie mi się zdawało? Nie byłem do końca pewien… W sumie to… nawet nie pamiętam naszego pierwszego spotkania! Drgnąłem zdziwiony własnym… zapominalstwem? Ignorancją? Nie wiedziałem, jak to określić… Znaliśmy się już tyle lat, że… zwyczajnie wyleciało mi to z głowy. Strzeliłem klasycznego „face palma” ubolewając nad swoją krótką pamięcią i nieprzywiązywaniem wagi do drobiazgów. Miało być już pięknie i w ogóle zakończenie rodem z jakiegoś tandetnego yaoi, gdzie głównych bohaterów, w tym wypadku mnie i Reiego, miałaby otaczać serduszkowa aura po wsze-czasy. Po czternastu dramatycznych częściach seria ta miała zakończyć się tak, aby wszystkie czytelniczki (ewentualnie jeden czytelnik) zaczęły rzygać tęczą, srać brokatem i piszczeć: „KAWAII!” tak głośno, żeby sąsiad mieszkający piętro wyżej noszący aparat słuchowy, który w gruncie rzeczy za wiele mu nie pomagał, zacząłby walić jedną z kul w podłogę i drzeć się, aby ta „niewychowana młodzież zamknęła japę”. Mieliśmy odjechać zakochani w stronę zachodzącego słońca i to miał być koniec – ta część miała być epilogiem!... a zamiast tego wszystkiego wyszedłem na idiotę… a przynajmniej we własnych oczach…
- Coś się stało? – blondyn stanął za mnę i objął mnie od tyłu, splatając dłonie na moim brzuchu. Oparłem się o jego tors i przymknąłem na chwilę oczy, zdychając ciężko.
- Autorka chyba mnie nienawidzi – wyznałem cicho. (zUa Kita xD od aut.)
- Co ty pleciesz – prychnął chłopak. – Lubi cię, lubi. Z pewnością.
- To niby dlaczego, co chwila zmienia scenariusz? Ona bawi się mną i chce zrobić ze mnie ofiarę losu albo idiotę! Albo jedno i drugie na raz… - zacząłem się żalić.
- Ciesz się, że nie jesteś na miejscu Yuu. To on z początku miał być ratunkiem dla ciebie, a wyszło, że to on był tym czarnym charakterem i publiczność go nienawidzi. Jestem pewien, że przynajmniej połowa czytelników miała ochotę nabić go na pal albo spalić na stosie – odpowiedział lekko i oparł głowę na moim ramieniu.
- Najlepiej to masz ty! – krzyknąłem z cieniem wyrzutu. – Wszyscy myśleli, że jesteś zły, a kiedy mnie obroniłeś, pokochali cię – nadąsałem się. – Też chcę, żeby publiczność mnie kochała!
- Już cię kocha – wzruszył ramionami. – Właśnie za to, że jesteś taki pokrzywdzony, a dzięki temu jednocześnie słodki.
- Chcę mieć jakąś normalną rolę! I lepszą pamięć… Miałem teraz strzelić jakiś ckliwy monolog, odwołując się do naszego pierwszego spotkania, a… ja zwyczajnie go nie pamiętam… - przyznałem cicho.
- To może zamiast uskuteczniania jakiś ckliwych monologów porozmawiasz ze mną? – zaproponował. – Zresztą, nie narzekaj na swoją rolę. Yune zazwyczaj gra dziwkę- zauważył.
 - Yune nie występuje w tym opowiadaniu.
- Występuje. Na samym początku. Jest uwzględnione, że należy do koła plastycznego i jest dziwakiem. W dodatku to twoja kwestia – wytknął mi.
- Moja przeklęta skleroza… - jęknąłem żałośnie. – Moim zdaniem fajną rolę to ma Uruha. Zawsze gra bogacza, który ma wszystkiego pod dostatkiem, a nawet w nadmiarze – pokiwałem głową, jakbym potwierdzał tym własne słowa.
- A nie zauważyłeś, że nasz kochany Uru zazwyczaj jest debilem?
- Też racja… Nie chcę być kretynem… A Kai?
- Co Kai? On nie występuje w połowie opowiadań!
- Jak nie kijem, to pałką… - westchnąłem cierpiętniczo. – Nie ma dobrego rozwiązania tej sytuacji! A właśnie… co ja mam zrobić, skoro nie pamiętam swojej kwestii? – zapytałem załamany.
- Nie wiem, napisz do Autorki, żeby dawała ci krótsze role.
- Nie… - pokręciłem głową. – Jeszcze mnie wyrzuci z opowiadania… Muszę się jakoś wywinąć… Tylko jak?
- Może zrzućmy tę sprawę na Aoia i Uruhę, co? – zaproponował Akira.
- Świetny pomysł! – wykrzyknąłem uradowany. – Więc… jakby to ładnie ująć w słowa… Tym czasem u Yuu i Kouyou – wykonałem gest dłonią, jakbym zapraszał czytelników do wejścia do pomieszczenia.

***koniec wersji alternatywnej***

[Aoi]

Kiedy obudziłem się, coś mi nie pasowało… Łóżko było zbyt miękkie, przez co bolały mnie plecy, a pościel była satynowa. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek gustował w satynie… Było mi ciepło… nie gorąco, jednak cieplej niż ciepło. Nie wiem, jak trafnie to ująć… W każdym razie to ciepło było takie… specyficzne… Takie, którego nie potrafi wytworzyć żaden przedmiot nieożywiony jak choćby kaloryfer ani żadne zwierzę. Przede wszystkim pościel nie była przesiąknięta zapachem ani psa, ani kota, więc żaden z domowych pupilów nie mógł być źródłem tego ciepła. To było takie charakterystyczne ciepło, które mogła dać tylko druga osoba… Bardzo ważna, bliska mi druga osoba. Wciąż zaspany eksperymentalnie otworzyłem jedno oko. Pierwszym, co zobaczyłem była burza rudych włosów w nieładzie. Uśmiechnąłem się pod nosem i mocniej objąłem wątłe ciało, które właśnie w tym momencie wygodnie mościło się na moim torsie. Uruha mruknął niczym kot, wiercąc się i wzdychając. Pogładziłem go po plecach, następnie przeciągnąłem palcami wzdłuż jego kręgosłupa, na co chłopak wygiął się rozkosznie.
- Dzień dobry – szepnąłem w jego włosy, po czym ucałowałem go w czubek głowy.
- Nie – odpowiedział zachrypniętym od snu głosem.
Zakrył się kołdrą, zwijając w kłębek i usiłował zasnąć. Na całe jego nieszczęście wybrał sobie jako legowisko mnie, co wiązało się z tym, że nie pozwoliłem mu ponownie zasnąć. Znów gładziłem go po plecach; tym razem z tą różnicą, że umyślnie moje ręce zsunęły się niżej. Zacząłem go dotykać i prowokować. Takashima cichutko skomlał i prężył się pod wpływem mojego dotyku, jednak wciąż nie chciał dać za wygraną. Zaciskał oczy, licząc, że jeśli nie okaże mi zainteresowania, wkrótce się nim znudzę. Cóż za fatalna pomyłka. Kiedy moje dłonie zawędrowały między jego nogi, w końcu nie wytrzymał. Podniósł się z mojego torsu i spojrzał na mnie z reprymendą w oczach, a jednocześnie figlarnym uśmieszkiem na ustach.  
- No wiesz co… - prychnął rozbawiony. – Tak obłapiać swojego ukochanego z samego rana – wywrócił oczyma wciąż się uśmiechając.
– Przecież mamy dla siebie cały dzień – ponownie położył się na moim torsie i objął mnie za szyję. - Nie mów, że ci się nie podobało – wplątałem palce w jego włosy.
- Nie bądź taki pewien siebie, panie Shiroyama – ponownie prychnął, owiewając moją szyję gorącym oddechem. – A co jeśli w istocie nie podobało mi się? – podniósł się do siadu.
- W takim razie kłamiesz mi w żywe oczy – pogładziłem go po odsłoniętym udzie, z racji tego, że rudzielec sypiał jedynie w samych bokserkach.
- Czemu jesteś tak cholernie pewny siebie? Nawet nie mogę się z tobą podroczyć! – jęknął zawiedziony i założył ręce na piersi.
- Cóż… jakoś zbytnio nie ukrywałeś tego, jak bardzo podobało ci się – uśmiechnąłem się zwycięsko.
- Czy to dziwne, że podoba mi się, kiedy mój chłopak się mną zajmuje? – powiedział niby zadziornie, jednak zdradziły go delikatne rumieńce na twarzy.
- Ależ nie ma się czego wstydzić, kochanie. To całkowicie zrozumiałe i normalne – zaśmiałem się, za co oberwałem z pięści w ramię.
- Może zamiast głupkowato rżeć bez powodu w końcu byś mnie pocałował, co? – burknął obrażony, na co parsknąłem śmiechem.
Ponownie oberwałem w obolałe ramię, jednak nie przejąłem się tym. Kiedy w końcu przestałem się śmiać, przyciągnąłem do siebie chłopaka, a następnie zmieniłem nasze pozycje tak, że teraz to on leżał na dole. Nachyliłem się nad nim i musnąłem jego usta. Z początku delikatnie i powoli smakowałem jego warg, jednak z czasem pragnienie wzięło górę. Całowałem go namiętnie i z pasją, a on oddawał pieszczotę. Zaplótł mi ręce na karku, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Rozchylił wargi w zapraszającym geście, z czego z chęcią skorzystałem. Wsunąłem język do jego ust. Przeszły mnie przyjemne dreszcze podniecenia. Nasze języki splotły się, wzajemnie prowokując, kiedy nagle… nie, wcale nie skończyło nam się powietrze. Ktoś nam przerwał, pukając do drzwi.
- Przepraszam, że nachodzę w takiej sytuacji… - niska kobieta, której wiek oceniłem na miej więcej trzydzieści lat stała w progu drzwi i zarumieniona po same uszy uparcie wpatrywała się w podłogę. – Próbowałam wyjaśnić, że to nieodpowiedni moment, jednak… goście byli bardzo nachalni… - dokończyła szybko, po czym jeszcze szybciej zmyła się z naszego pola widzenia, a do pokoju Kyou weszło dwóch chłopców. Szczerze powiedziawszy to szybciej spodziewałbym się zobaczyć batalion wojska nazistowskiego niż tą dwójkę razem, jednak, cóż… stało się.
- Cześć – przywitał się szatyn podczas gdy rudzielec jedynie taksował mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Suga, Shimizu…? Co wy tu robicie…? – wydusiłem z siebie po dłuższej chwili.

***

- Nie wiem czy to dobry pomysł… - westchnąłem nieco spięty. – Może ty powinieneś z nimi pogadać… - próbowałem się wywinąć, za co odstałem od Uruhy w łeb. – Ał… - jęknąłem.
- I co? Zamierzasz unikać Rukiego i Reity do końca życia? – prychnął. – Nie oszukujmy się, Reita jest wszędzie; a jeśli nie osobiście to są tam jego „oczy”. Wiele osób go zna, choć nie każdy się przyznaje. Jeśli nagle mu się o tobie przypomni i w dodatku zachce wziąć odwet, to wierz mi na słowo, że znalezienie cię nie zajmie mu więcej niż dziesięć minut. Zadziała tu poczta pantoflowa. Reita zapyta czy ktoś cię widział, ten ktoś tam zapyta kogoś jeszcze innego… i tak w kółko aż wyjdzie, że dwudziesta osoba przed chwilą cię widziała, a Akira się o tym dowie. Szybciej niż myślisz – pouczył mnie.
- Nie przesadzaj – mruknąłem. – W końcu nie każdy donosi informacje Akirze…
- Fakt, nie każdy. Reita żyje w swoim małym światku i interweniuje tylko wtedy, kiedy ktoś narusza ustaloną przez niego harmonię. Nie słyszałem, żeby wymuszał od kogoś jakiś informacji czy pobił kogoś w nie swojej sprawie, ot tak, „dla zabawy” – przewrócił oczyma. – Między innymi jest to przyczyną tego, że Reita nie jest AŻ tak straszny. Jest prosta zasada, do której trzeba się zastosować, aby nie mieć z nim kłopotów: nie wchodzić mu w drogę. Spokojnie możesz obok niego przejść, nawet jeśli potrącisz go ramieniem, ale powiesz „przepraszam”, to nic ci nie zrobi. W przeciwieństwie do Kyo. Nie znam go osobiście i raczej nigdy, na szczęście, nie będę miał tej przyjemności go poznać. Znaczy… To jest bardziej zawiła sprawa niż mogłoby początkowo się wydawać. Ta dwójka, Reita i Tooru, są przewodnikami swoich grup. Rei dopuszcza do siebie tylko osoby, z którymi chce się zadawać i ma coś wspólnego; łączy się to z tym, że jego grupa nie jest zbyt duża. Nishiimura z kolei, można powiedzieć, że ma własny gang. Może przesadzam i trochę dramatyzuję, ale… taka prawda. Do Kyo może dołączyć się każdy, o ile jest na tyle silny, aby wytrzymać w tamtym towarzystwie. Zresztą… Tooru jest starszy, skończył już szkołę i nie boryka się z takimi problemami jak Reita. Zdaje mi się, że to również wina tego, że Kyo trafił do ośrodka wychowawczo-poprawczego i… tam się nauczył być takim, jakim jest obecnie. To głównie dlatego walczyliśmy tak, aby Akira nie został przeniesiony…
- No dobra, rozumiem. Ale co ma to wspólnego ze mną? – wcisnąłem ręce w kieszenie bluzy, po czym znów dostałem w łeb.
- Ignorancie, próbuję ci coś właśnie wytłumaczyć! W każdym razie chodzi mi o to, że tak samo Nishiimura jak i Reita odpowiadają za „swoich ludzi”. Jeśli ktoś z bandy Kyo pobił jakąś osobę, to ludzie przekręcają i mówią, że zrobił to osobiście Tooru. Wiąże się to z tym, że wizja złego Kyo jest bardzo przerysowana, jednak osoby postronne są do tego stopnia ogarnięte strachem, że nie potrafią tego zrozumieć. Ba, nawet nie próbują… Tooru wzbudza większy strach, więc kiedy jedna osoba powie, że „jestem od Kyo” reszta drętwieje, zaczynają paplać i oddawać wszystko, czego ów osoba pragnie. Jeśli taki strach wywołują przydupasy Tooru, to wyobraź sobie, jaki strach wywołuje on sam. Wystarczy, że Reita się do niego pofatyguje, a nie omieszkam ci wspomnieć, że są przyjaciółmi, Nishiimura skinie palcem, a Akira dostanie wszystkie informacje na temat twojego aktualnego pobytu. Ha, nawet jestem pewien, że przy takim obrocie spraw Tooru jeszcze dopomoże Reiemu.
- Czy nie powinieneś mnie wspierać, a nie jeszcze bardziej straszyć i dobijać? – spojrzałem na rudego dość chłodno.
- A co? Mam ci wmawiać, że jeśli spotkasz się z Reitą i Rukim, powiesz ładnie „przepraszam”, to obaj zamienią się w wielkie pluszowe misie i cię wyściskają? Puknij się w czoło, Yuu! – znów mnie uderzył. – Mówię ci prawdę! To chyba lepsze od pocieszeń, nie? Przynajmniej wiesz, na czym stoisz!
- Przestaniesz mnie w końcu bić? – spojrzałem na niego wymownie.
- Jak zmądrzejesz, to przestanę – wzruszył ramionami, po czym ujął mnie pod rękę i przytulił się do mojego ramienia. – Zimnooo… - przeciągnął. Wysunąłem jedną rękę z kieszeni i złapałem jego dłoń. Była lodowata.
Mimo tego, że jeszcze przed chwilą mnie bił, pouczał niczym matka małe dziecko i strofował, zrobiło mi się go szkoda. Objąłem Kouyou w pasie i przyciągnąłem do siebie, chcąc aby choć trochę zrobiło mu się cieplej. Westchnąłem ciężko wciąż myśląc o tym, co mnie czeka.
- Dobra, rozumiem, że nie mogę zostawić tak tej sprawy. Sam do wszystkiego doprowadziłem i sam wszystko muszę posprzątać, jeśli nie chcę, żeby Reita, Kyo lub ktoś z jego bandy mnie zatłukł…
- Otóż to – wtrącił Uru, przerywając mi w pół słowa.
- …ale możesz mi wytłumaczyć, z jakiej racji mam z nimi rozmawiać w imieniu Sugi i Shimizu?
- Z takiej, że wplątałeś w to Sugę, jego brat został przeniesiony do zakładu wychowawczo-poprawczego, a Shimizu jesteś to winny za okropne traktowanie – wyjaśnił.
- Ej, dlaczego zrzucasz na mnie winę Sugi? – oburzyłem się.
- Przecież tego nie robię – bronił się Takashima.
- Jak nie? Przedstawiłeś sytuację tak, jakbym zmuszał do tego Sugę. Robił to dobrowolnie. Rozumiesz? D-O-B-R-O-W-O-L-N-I-E – przeliterowałem. – Przecież on nie jest wcale święty. Opowiedział się przeciwko mnie i działał na własną rękę, chcąc pomóc Sakiemu. Doskonale wiesz, że on zrobiłby Rukiemu krzywdę… o wiele gorszą niż ja – dodałem ciszej.
- Zgadzam się, Suga nie jest niewinny, ale gdybyś TY nie wymyślił tego całego zamieszania z Rukim, do niczego by nie doszło – zauważył.
- Kyou, jak już jesteś takim obrońcą uciemiężonych i pokrzywdzonych, to wiedz, że Suga zachowywał się tak samo. Ma chłopaka Ōtę, którego zdobył w ten sam sposób – poinformowałem go… i ponownie oberwałem w głowę.
- Cicho! Suga odpokutował, broniąc Akirę na sprawie sądowej. Wiesz, jaki trzeba mieć tupet, żeby opowiedzieć się za chłopakiem, przez którego zostaniesz rozdzielony z bratem bliźniakiem? Wiesz, ile trzeba mieć w sobie pokory, aby się tak zachować? – wciąż mnie pouczał.
Z każdym kolejnym jego zdaniem czułem się jak dziecko, które odważyło się zjeść ciastka przed obiadem i teraz musiało słuchać wielogodzinnych wykładów, dlaczego nie można tak robić… Przewróciłem oczyma, za co znów dostałem po głowie.
- Przestań mnie w końcu bić! – sapnąłem wściekle. – W ten sposób Suga odpokutował też za Ōtę, którego wciąż przy sobie trzyma?
- No… nie – przyznał z oporem rudzielec.
- Więc co z Ōtą?
- Nie wiem. Nie znam go. Nie mam, jak mu pomóc. Zresztą… to nie moja sprawa – wymigał się.
W ciszy wspięliśmy się po schodach na punkt widokowy. Jesienna pogoda nie sprzyjała spacerom, jaki sobie urządziliśmy. Było szaro. Niebo zasnuło się ciężkimi, popielatymi chmurami, które w każdej chwili były gotowe zesłać na mieszkańców Kanagawy obfity deszcz. Wiatr był zimny i porywisty. Jak można było się spodziewać na punkcie widokowym wiatr smagał nas jeszcze dotkliwiej. Uruha mocniej się we mnie wtulił, dygocząc z zimna. Stanąłem jak wryty w ziemię, jednak przyczyną tego nie była oszałamiająco niska temperatura czy wiatr, który stawiał taki opór, iż zdawało mi się, że aby postąpić kolejny krok do przodu, musiałem przebrnąć przez błotniste podłoże. Przyczyną tego były osoby, które znajdowały się na punkcie widokowym. Dwie postacie opierające się o barierkę, rozmawiające i śmiejące się wesoło. Z daleka poznałem te dwie tlenione głowy. Przełknąłem gulę, która nagle wezbrała mi w gardle. Może przeznaczenie dopadło mnie szybciej niż myślałem. Czy to jakieś przeklęte fatum?! Na domiar złego, rzecz jasna, nie mogło mi się udać uciec niezauważonym. Pierwszą tego przyczyną był zatrzymujący mnie w miejscu Kouyou, który przyczepiony do mnie niczym kotwica, obwiązał mnie sznurem ramion. Drugim powodem z kolei było to, że jedna z postaci właśnie odwróciła się w moją stronę. I oczywiście musiał to być on.
Reita.
Blondyn powiedział coś do niższego chłopaka, jednak nie dosłyszałem tego ze względu na dzielącą nas odległość oraz dudniący mi w uszach wiatr. Ruki nieśmiało wyjrzał zza pleców Akiry, po czym jeszcze mocniej wtulił się w swojego chłopaka. Ruszyli w naszą stronę. Takanori ociągał się nieco, szorując nogami po ziemi i stopując blondyna, który w głowie zapewne miał wizje, jak mnie zabić na sto jeden różnych sposobów. Zatrzymali się jakieś dziesięć kroków przed nami. Reita puścił Takę i sam wystąpił naprzód. Zachowałem się tak sam jak on. Uruha, zdawało się, że dopiero zorientował się, co się wokół niego dzieje i podniósł głowę. Wyglądało na to, że był zdziwiony widokiem Reity i Rukiego w tym miejscu… a może po prostu miał słaby wzrok? Ostatnio coraz częściej zwracałem uwagę na to, że aby coś dojrzeć musiał mrużyć oczy…
- Co tu robisz? – zapytał obojętnym tonem Suzuki.  
- Ja… - zaciąłem się. – Znaczy my – wskazałem na Uruhę, który stał obok mnie – wyszliśmy się przejść i… widocznie jakoś tak przypadkiem na siebie wpadliśmy – wydukałem.
Kouyou szturchnął mnie w ramię, dając mi znać, że mam powiedzieć to, o czym rozmawialiśmy po drodze, gdyż była ku temu dobra okazja.
- Aki, wracajmy do domu – Takanori bezszelestnie zbliżył się do blondyna i położył mu dłoń na ramieniu. Reita rzucił mi ostatnie niepewne spojrzenie, po czym bez słowa kiwnął głową. Objął go w pasie. Już mieli ruszyć przed siebie, jednak w tym samym momencie odważyłem się ponownie odezwać. Wziąłem głęboki wdech i postawiłem wszystko na jedną kartę, gdzieś w podświadomości cicho licząc na rozgrzeszenie z ich strony.
- Zaczekajcie… - spuściłem głowę, wbijając wzrok w ziemię. – Ja… Wiem, że to może komicznie zabrzmi po tym wszystkim, czego się dopuściłem, jednak… chciałem was przeprosić. Naprawdę szczerze przeprosić – ukłoniłem się nisko. – Ciebie, Akira, za to, że…
- Nie masz mnie za co przepraszać – Reita przerwał mi w pół słowa. – Nie chcę twoich przeprosin. Jeśli masz już je do kogoś kierować to z pewnością nie do mnie, a do Takanoriego.
Na chwilę podniosłem wzrok i omiotłem nim postać Matsumoto . Blondynek wczepił się w swojego chłopaka, kurczowo zaciskając dłonie na połach jego skórzanej kurtki. Patrzył na mnie z pewną obawą, a jednocześnie bólem. Z pewnością poczuł się urażony moją postawą – i miał do tego prawo.
- Takanori, naprawdę przepraszam – ponownie się ukłoniłem. – To, co zrobiłem było ogromnym błędem. Wszystko nie potoczyło się tak, jak powinno i…
- Gdyby było tak jak zaplanowałeś to na początku, nie miałbyś teraz za co przepraszać – z kolei teraz to niższy blondyn mi przerwał.
Rzucił mi spojrzenie pełne dystansu i niechęci. Poczułem się… naprawdę okropnie. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że ten chłopak cały czas czuł się zagrożony, miał mętlik w głowie i na dobrą sprawę, nie wiedział, komu może zaufać. Dochodząc do tego wniosku, zrozumiałem także, dlaczego jest tak bardzo przywiązany do Suzukiego. Mówiąc w wielkim skrócie, Reita nigdy go tak na dobre nie porzucił. Uruha odciął się od Taki zajmując swoimi sprawami, tak samo jak Kai, jednak o Tanabe wolałem się nie wypowiadać z tej racji, że nie widziałem go od dobrych dwóch miesięcy. Może gdzieś wyjechał?...
Wracając do głównego tematu: Akira może nie był w tak dobrych stosunkach z Rukim jak w gimnazjum, jednak… cóż, nie odciął się od niego. Ich znajomość ograniczała się do ostrej wymiany zdań, ale kiedy dokładniej przeanalizować to wszystko, łatwo dostrzec, że Reita zawsze chronił Matsumoto – choćby przed pobiciem przez własną grupę. Dbał, aby nic mu się nie stało, dlatego kiedy bez jego wiedzy jego banda dopadła Takę, wpadł w furię. Kiedy pojawiłem się na horyzoncie i zacząłem zbliżać do blondynka Suzuki był… zwyczajnie zazdrosny.
Zaskakujące, że pojąłem to dopiero teraz.
Zaskakujące, że… dopiero teraz zaczęły obchodzić mnie cudze uczucia…
Wcześniej zwyczajnie się z nimi nie liczyłem. Dążyłem, przysłowiowo, po trupach do celu. Co się we mnie zmieniło? Czy złamałem się w momencie, kiedy Saki i Suga opowiedzieli się przeciwko mnie? Może tuż po tych dwóch pobiciach, kiedy pod bramą biblioteki znalazł mnie Uruha? Może wtedy, kiedy zabrał mnie za miasto i mimo iż byłem takim chamem i intrygantem, to on potrafił okazać mi ludzkie uczucia? Może…
Może zamiast pytać „kiedy” powinienem zapytać „dzięki komu”? Może to zwyczajnie zasługa Takashimy?
- Nie, to nie tak miało zabrzmieć! – wybroniłem się. Jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem Takanoriego następnie Akirę i Kouyou. – Może nie chcesz moich przeprosin, Reita; może nie chcesz mnie już znać, Ruki, jednak… czuję się w obowiązku, aby was przeprosić. Przysporzyłem wam ogrom problemów; w tym również tobie, Kyou-chan – spojrzałem na rudzielca, uśmiechając się delikatnie pod nosem. – Macie prawo żywić do mnie urazę i całkowicie to rozumiem… a nawet popieram. W każdym razie… Eh… Jeszcze raz bardzo przepraszam. To na razie tyle, ile mogę dla was zrobić, jednak jeśli zdarzy się okazja, abym mógł jakoś odkupić swoje winy, to z pewnością to zrobię – dałem słowo.
- Prawisz niczym klecha – zaśmiał się pod nosem buntownik, wywracając oczyma. Widząc uśmiech na twarzy blondyna, Matsumoto również nieco się rozpromienił i oprał głowę o jego bark.
- Myślę, że już nie będzie ku temu okazji, abyś cokolwiek mógł dla nas zrobić – odezwał się ponownie Takanori.
- Dlaczego? – zdziwiłem się.
- Zostaję w męskiej szkole z internatem. Nie wracam z powrotem. Aki nie został odesłany do poprawczaka, jednak mimo wszystko wyrzucili go ze szkoły, dlatego jako następną wybrał tą, do której uczęszczam od pewnego czasu – wyjaśnił.
- Nie chcę zostawiać go samego – włączył się do rozmowy Reita. – Co prawda Suga opowiedział się za mną nawet na mojej sprawie sądowej, jednak… kto wie, co i komu strzeli tam do łba. Wolę mieć oko na Rukiego… i mieć pewność, że nikt nie wpadnie na „genialny” pomysł zawiązania nowej „trójki wspaniałych” – spojrzał na mnie wymownie, a ja ponownie spuściłem głowę w pokorze. – Było minęło – machnął ręką, widząc, że znów sposępniałem. Pozwoliłem sobie na nikły uśmiech pod nosem, widząc, że Suzuki jednak nie zacietrzewił się w nienawiści do mnie, tak jak to pesymistycznie przewidywał mi Uru.
- W takim razie Suga również nie będzie miał już okazji, aby wam przeszkodzić – odezwał się rudy.
- Jak to? – zapytał Ruki.
- Przenosi się do naszej obecnej szkoły. Tak samo jak Shimizu. Obaj przyszli do nas dziś rano właśnie po to, aby nas o tym poinformować – przekazał wiadomość, przysuwając się do mnie.
- Więc wychodzi na to, że… nasze drogi rozdzielają się w tym momencie? – upewnił się blondynek .Zapadła chwila niezręcznej ciszy, podczas której każdy pogrążył się w swoich myślach i wyobrażeniach o przyszłości.
- Niekoniecznie – odezwałem się w tym samym momencie z Reitą. Spojrzeliśmy na siebie, po czym na nasze drugie połówki. Widząc, jak Matsumoto i Takashima trzęsą się i szczękają zębami z zimna, doszliśmy niewerbalnie do porozumienia, że należałoby się zbierać do domu.

***

- I jak się czujesz po tym spotkaniu? – zagadnął Uru z uśmiechem na ustach, wskakując pod kołdrę i kładąc się obok mnie.
- Dobrze. Czuję się… nieco lepiej – przyznałem i przyciągnąłem go do siebie, krótko całując w usta.
- Widzę, że zmądrzałeś – zachichotał, po czym cmoknął mnie w policzek. – Obiecuję, że już nie będę cię bić – dał słowo.
- Mam nadzieję – odetchnąłem z ulgą i przeciągnąłem się. Rudzielec wykorzystał ten moment i ułożył się na moim torsie. Przeczesałem palcami jego miękkie, wciąż wilgotne po kąpieli włosy, wdychając przyjemny, charakterystyczny zapach chłopaka pomieszany z zapachem żelu pod prysznic i szamponu do włosów.
- Pozostaje jeszcze jedna nieprzyjemna kwestia do omówienia… - zaczął dość niepewnie.
- Jaka?
- Twój powrót do domu – wyjaśnił. Skrzywiłem się pod nosem. – Co zamierzasz zrobić z tą sprawą? – dociekał. – Nie to, że cię wyganiam, gdyż bardzo na rękę jest mi to, że mieszkasz u mnie, jednak… twoi rodzice na pewno bardzo się martwią. Należy im się choćby jakieś wyjaśnienie.
- Niby racja, jednak…
- Yuu! – Kouyou uderzył mnie w ramię.
- Miałeś mnie nie bić! – zauważyłem.
- Miałeś zmądrzeć! – odgryzł się.
- Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację i nakłaniać mnie do dobrych rozwiązań, które dla mnie tak trudne?... – jęknąłem zrezygnowany.
- Bo cię kocham – odpowiedział rozbrajająco i pocałował mnie w czoło. – Zrób to dla mnie, dobrze? Nie chcę, żebyś miał potem problemy…
- Dla ciebie wszystko – powiedziałem prześmiewczo, udając aktora z teatru grającego w jakimś ckliwym dramacie o miłości. Takashimie nie przeszkadzał mój ton głosu. Nachylił się nade mną i ponownie pocałował, tym razem w usta.
- Zobaczysz, nie będzie tak źle – uśmiechnął się pięknie. – Będę przy tobie – obiecał.
- Będzie dobrze, póki będziesz przy mnie. Wierzę w to – odpowiedziałem już poważnie i przytuliłem się do niego, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi.

[Ruki]

Siedziałem na parapecie i wpatrywałem się w ciemne niebo pokryte gwiazdami niczym ciemna tkanina drobnym brokatem. Na kolanach trzymałem zeszyt i układałem tekst kolejnego wiersza. Ten był pozytywny – pierwszy pozytywny tekst od dłuższego czasu, który napisałem. Kiedy kończyłem szóstą strofę w oknie pojawił się odwrócony widok Reity, który zwisał głową w dół z okna swojego pokoju. Zapukał w szybę, po czym gestem dłoni dał mi znak, abym do niego przyszedł. Pokręciłem głową, niezliczony raz z rzędu, dając mu do zrozumienia, że najzwyczajniej w świecie bałem się wspinać po oknach. Zdecydowanie wolałem tradycyjne schody czy windę. Blondyn nie zwracając uwagi na moje protesty, z powrotem wrócił do siebie. Westchnąłem ciężko i otworzyłem okno na oścież, wychylając się przez nie i spoglądając w górę. Akira stał w swoim oknie piętro wyżej i opierając się przedramionami o framugę okna, wyczekiwał mnie.
- Nie wejdę tędy – zaprotestowałem.- Nie bój się. Pomogę ci – zaoferował.
- Nie! – pisnąłem.
- Taka-chan, proszę… Wszyscy już śpią, a chciałbym abyś mi pomógł w pakowaniu się – uśmiechnął się rozbrajająco.
- Jeszcze się nie spakowałeś? – przewróciłem oczyma.
Przez chwilę się wahałem, jednak ostatecznie postanowiłem zaryzykować i zaufać mojemu chłopakowi. Niepewnie stanąłem na zewnętrznym parapecie, przytrzymując się ściany i okna. Zachwiałem się, jednak utrzymałem pion. Aki wyciągnął ręce w moją stronę, więc i ja zrobiłem to samo. Kiedy mocno mnie złapał za nadgarstki, wciągnął mnie przez okno do swojego pokoju. Ostatecznie straciliśmy równowagę i z hukiem wylądowaliśmy na podłodze; znaczy, Rei na podłodze, a ja na nim. Uderzyłem głową o jego obojczyk, przez co czułem nieznośne pulsowanie w okolicy skroni. Wywindowałem się do pozycji siedzącej, krzywiąc z bólu.
- To bardzo nieprzyzwoita pozycja, nie uważasz, kochanie? – zagadnął blondyn.
Przez dłuższy moment zastanawiałem się, o co mu chodzi, jednak w końcu zrozumiałem. Siedziałem na nim okrakiem, opierając się dłońmi o jego tors, podczas gdy on trzymał mnie w pasie. Gdyby ktoś nieproszony wszedł w tym momencie do pokoju z pewnością pomyślałby, że…
- Uh! – prychnąłem, rumieniąc się obficie na tę myśl.
Zszedłem z Reity i usiadłem na podłodze obok. Chłopak zaśmiał się pod nosem. Rozejrzałem się po jego pokoju. Większość półek tak samo jak blat biurka były już puste. Zdziwiłem się, gdyż blondyn poprosił mnie o pomoc przy pakowaniu się, a wyglądało na to, że już sam sobie z tym poradził. W tym przekonaniu utwierdziła mnie duża torba leżąca w kącie pokoju, niedaleko drzwi.
- Oszukałeś mnie – mruknąłem pod nosem. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe – zbliżył się do mnie i cmoknął w czoło. – Zwyczajnie chciałem spędzić tę ostatnią noc w tym miejscu razem z tobą – powiedział czarująco, owiewając moje ucho gorącym oddechem.
Moje oczy zrobiły się dwa razy większe. Spojrzałem zdumiony na Akirę, który przyglądał mi się jak zaczarowany. Po chwili zaczął mnie całować po szyi.
- Znaczy, że… chcesz dzisiaj.. – dukałem, siedząc w jego objęciach jak sparaliżowany.
Sam nie wiedziałem, czego się tak obawiałem, tym bardziej biorąc pod uwagę, że już kiedyś kochaliśmy się. Tym razem jednak obleciał mnie strach i czułem się tak jak na koniec gimnazjum – byłem pewien obaw, pewien, że jeśli się poruszę, coś spieprzę.
- Ach… - Rei westchnął, odrywając się od mojej skóry. – Źle mnie zrozumiałeś – uśmiechnął się szeroko. - Nie mam żadnych niecnych planów względem ciebie – zaśmiał się, po czym wstał z podłogi i pomógł mi zrobić to samo. – Po prostu chcę cię przytulić – wyjaśnił.
- A… Acha… - mruknąłem znów rumieniąc się ze wstydu.
Wtuliłem się w Akiego, obejmując go za szyję. Rei objął mnie w pasie, jednak jego ręce szybko zsunęły się na moje pośladki. Ledwo powstrzymałem westchnięcie. Blondyn podniósł mnie i z powrotem posadził na parapecie. Zamknął okno i oparł głowę na moim ramieniu. Przez chwilę wpatrywał się w niebo, na którym, zdawało mi się, że gwiazdy zalśniły jaśniej. Następnie pocałował mnie w policzek i stojąc za mną, splótł dłonie na moim brzuchu.
- Myślisz, że to już koniec? – zapytałem niemalże szeptem.
- Koniec czego? – dopytywał.
- No tego… wszystkiego…
- „Wszystkiego”? – powtórzył zdziwiony. – Wszystkiego z pewnością nie. Może po prostu zamknęliśmy jeden z tych mniej przyjemnych rozdziałów.
- Może? Więc myślisz, że to jeszcze nie koniec?
- A kto to tam wie? – wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie. – Życie pisze różne scenariusze. Zresztą… jakby nie patrzeć, to nawet liceum jeszcze się nie skończyło – zauważył.
- Masz racje. Może ten sam rozdział wciąż będzie się ciągnął, tylko że w innym liceum? – wysunąłem hipotezę.
- Może, może… - mruknął zamyślony.
"Pamiętaj...Nic się nigdy nie kończy... W głębokim śnie"*

KONIEC...
?

*fragment tekstu piosenki "Pledge"


A tak btw. to mam jeszcze pytanie. Kilka osób bardzo chciało, żeby zrobić z tego oneshoota serię. Skoro "liceum" zostało zakończone to moje pytanie brzmi; czy wciąż chcecie, abym zrobiła na podstawie tego oneshoota serię z paringiem Ruki x Reita?