Wydaje
mi się, że spieprzyłam tę część, ale cóż... Nie wypowiadam się na ten temat;
same to ocenicie.
Ale
ja nie o tym; jak zgaduję doskonale wiecie, że jestem otaku pełną gębą. Słucham
j-rocka, piszę yaoi, czytam mangi i oglądam anime - i w tym momencie
chciałabym się skupić na tej ostatniej rzeczy. Aktualnie oglądam drugi
sezon "Code Geass: Lelouch od the Rebellion" i wpadłam na genialny
pomysł na opowiadanie! Sęk w tym, że byłoby ono dłuższe (nie byłby to ani
one-shoot ani jakaś mini-seria) i NIE byłoby to yaoi. Więc moje pytanie brzmi
czy ktoś kojarzy to anime, a może nawet dobrze je zna? Ale uwaga, bo to tylko
pytanie poboczne - właściwe pytanie brzmi czy ktoś przeczytałby to opowiadanie
(nawet jeśli go nie zna - bo planuję przedstawić w telegraficznym skrócie
postacie oraz akcję mającą miejsce w tych dwóch sezonach)?
Closer to
Ideal cz.5
Opuściłem
salę, a następnie studio, w jednej chwili orientując się, że właśnie stałem się
bezrobotny…
Przez dłuższy czas kręciłem się po mieście bez
celu. Nie zwracałem uwagi na ludzi, którzy co chwila szturchali mnie,
przeciskając się przez tłum, goniąc za czymś… dla mnie czas jakby się
zatrzymał. Pogrążony w chaotycznych myślach dałem ponieść się nogom, uważnie
lustrując chodnik. Głowę trzymałem nisko, zwieszoną między ramionami;
podniosłem ją dopiero, kiedy pierwsze, drobne krople spłynęły po mojej twarzy.
Spojrzałem w ciężkie, popielate niebo. Zaczęło mrzeć. Westchnąłem ciężko, a
zaraz potem wstrzymałem oddech, orientując się, gdzie zaszedłem. Znalazłem się
w starej dzielnicy, w której niegdyś mieszkałem jeszcze jako dzieciak.
Dzielnica ta nie cieszyła się dobrą sławą; ja też nie miałem żadnych ciepłych
wspomnień związanych z tym miejscem. Jako dziecko nie byłem lubiany w szkole;
byłem cichy i spokojny, nie interesowałem się sportem. Byłem odzwierciedleniem
książkowej definicji popychadła. Nie umiałem się postawić, a wiele osób
potrafiło to wykorzystać – w tym również mój starszy brat. Teoretycznie starsze
rodzeństwo ma przywilej dokuczania, wykorzystywania, jednak kiedy przyjdzie co
do czego, broni młodszego; ale to tylko teoria, więc nie każdy się do niej
stosuje. Mój brat był właśnie tym, który nie lubił podlegać stereotypom, a
wykorzystując mój uległy charakter dodatkowo zyskiwał naprawdę wiele. Przede
wszystkim wyręczał się mną w pracach domowych, przez co w wieku jedenastu lat
potrafiłem zrobić dwudaniowy obiad, naprawić cieknący kran i sprzątałem lepiej
niż niejedna gospodyni domowa. Potem moja matka, która pracowała dnie i noce,
aby utrzymać dwóch synów, poznała dobrze usytuowanego finansowo sprzedawcę
nieruchomości, który w późniejszym czasie stał się moim ojczymem. Rodzicielka
wykorzystała pierwszą lepszą okazję i wyprowadziła się ze mną i moim bratem z
Tokio do prefektury Taunoku. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum i nagle
zyskałem nowe życie. Zacząłem obracać się wśród totalnie nieznajomych mi osób,
którym, na dobrą sprawę, mogłem wcisnąć każdą historyjkę, aby stać się tym
„fajnym” – i tak też zrobiłem. Nagle zyskałem kilkunastu przyjaciół, dziewczynę
oraz wiele sprzętów załatwianych po znajomości. Stworzyłem wokół siebie piękną
iluzję kłamstwa, przez co inni patrząc na mnie widzieli otwartego, zabawnego
chłopaka, który wie, czego chce i potrafi o to zawalczyć; mimo iż w środku
wciąż byłem tym nieśmiałym i cichym chłopaczkiem, który nie chciał nigdy nikomu
wadzić w jakikolwiek sposób. Trwałem w zakłamaniu do tej pory i wcale mi to nie
odpowiadało. Próbowałem okłamać sam siebie, ale nie potrafiłem, dlatego tak
bardzo męczyłem się sam ze sobą. Denerwowało mnie to, że sam byłem kłamcą,
podczas gdy najgorszą wadą jaką potrafiłem dostrzec w człowieku była
kłamliwość. Byłem niezadowolony z tego, że nie potrafię zaakceptować samego
siebie i otaczam się „przyjaciółmi”, dzięki którym opinia, że „jestem tym, z
którym warto się zadawać” wciąż się utrzymywała; oprócz tej korzyści nie
otrzymywałem od nich nic. Nie mieliśmy wspólnych zainteresowań, tematów…
udawałem, że zgadzam się z ich punktem widzenia, aby nie odstawać od reszty.
Prosty przykład, o którym już niegdyś wspomniałem: często byłem zapraszany na
imprezy, na którym alkohol lał się strumieniami, jednak ja wylewałem go za
kołnierz, gdyż nie lubiłem pić. To nie było w moim stylu. Nie podobały mi się
te huczne imprezy, od których jedynie bolała mnie głowa; ale chodziłem na nie,
żeby wciąż być tym „cool”, gdyż nie chciałem znów spaść na szary koniec, gdzie
stałbym się ponownie ubezwłasnowolnionym popychadłem… choć jakby z drugiej
strony na to spojrzeć, to wciąż nim byłem, ponieważ nadal nie potrafiłem głośno
wyrazić swojego zdania. Bałem się tego. Bałem się odrzucenia, dlatego
powtarzałem jedynie po innych. Jedyną formą, w jakiej mogłem się wyrazić była
muzyka.
Znalazłem się na placu zabaw, który pamiętałem
aż nazbyt dobrze. To tu zawsze przychodziłem, aby pomyśleć, odizolować się od
innych. Nigdy zbyt wiele dzieciaków tutaj nie gościło – większość chodziła na
boisko pograć w koszykówkę lub piłkę nożną. Zdziwiony byłem, jak wszystko się
tutaj pozmieniało. Drzewa, które pamiętałem jeszcze jako sadzonki dziś miały
grube pienie i bujne korony, obsypane zielonymi, soczystymi liśćmi, które
drżały na porywistym wietrze. Zimne podmuchy powietrza bujały huśtawki i
kręciły karuzelę, które skrzypiały żałośnie. Z nich wszystkich płatami
odchodziła stara farba olejna. W próchniejącym już dachu wieży ze zjeżdżalnią
pojawiła się dziura, przez którą do środka wpadało słabe, mdłe światło. Na
zjeżdżalni pojawiły się wyraźne zęby korozji. Dróżka biegnąca przez plac zabaw
pozapadała się. Z jakimś dziwnym sentymentem ostrożnie usiadłem na jednej z
huśtawek, uprzednio upewniając się, że wytrzyma ona pod moim ciężarem. Deszcz z
każdą chwilą wzmagał się, mocząc mi ubranie i włosy. Wiatr również przybierał
na sile. Zapowiadało się na porządną burzę.
Odgarnąłem włosy z twarzy, którymi targał wiatr.
Zacząłem zastanawiać się, czym teraz, do cholery, mam się w życiu zająć, kiedy
nagle dobiegł mnie donośny głos:
-Yoshida!
Niechętnie podniosłem ponownie głowę i
spojrzałem na rozwścieczonego chłopaka, który w jednej chwili znalazł się koło
mnie. Zero spojrzał na mnie z jakimś zawodem w oczach, a następnie wymierzył mi
siarczystego policzka, przez co mało nie spadłem z huśtawki.
- Jak mogłeś się tak poddać?! – wrzasnął na
mnie.
- Nie udawaj, że cię to nie cieszy… - burknąłem,
łapiąc się za obolały policzek.
Shimizu złapał mnie za przód bluzki, a następnie
szarpnął. Poderwał mnie na równe nogi, przyciągając do siebie. Czułem jak jego
klatka piersiowa szybko naprzemiennie unosi się i opada, dotykając mojej.
Szatyn spojrzał mi w oczy – jego źrenice były nienaturalnie wielkie, a na ich
dnie znalazłem tylko wielki zawód i czystą rozpacz. Zgłupiałem; nie cieszył się
z tego, że jego chłopak wygrał miejsce wokalisty w D’espairsRay?
- Czy wyglądam, jakbym się z tego cieszył? –
syknął. – To nie tak miało być! – odepchnął mnie, przez co wylądowałem na
mokrej trawie. – Miałeś się nie poddawać! Miałeś walczyć i zrozumieć! Miałem
pokonać cię twoją własną bronią! – wyrzucił ręce w powietrze.
- O czym ty gadasz?! – fuknąłem na niego, a
następnie kopnąłem go w piszczel, odwdzięczając się za takie szarganie mną. – I
z łaski swojej nie miotaj mną na wszystkie strony tego świata… - dodałem
ciszej, krzywiąc się.
Michi również znalazł się na ziemi po kopnięciu,
jakim go potraktowałem. Deszcz zaczął zacinać, przez co siedzieliśmy niemal w
samym błocie. Basista rzucił się na mnie i przewalił. Zawisł nade mną,
przyszpilając moje ręce nad głową.
- O tym, że miałeś w końcu przestać się
wyniszczać! – krzyknął, a ja dostałem deja vu. To samo powiedział mój senny
Shimizu, który śnił mi się w czasie, kiedy byłem pijany. – Cholera, miałeś w
końcu zacząć żyć normalnie! Przestać udawać, że spędzanie czasu z tymi
„przyjaciółmi” sprawia ci przyjemność, a ty jesteś awanturnikiem-pijakiem! Nie
mogę dłużej patrzeć na to, jak okłamujesz sam siebie i wszystkich wokół! – jego
słowa zaskakująco pokrywały się z monologiem, jakim zostałem potraktowany w
moim śnie… a może to wcale nie był sen?
- Po prostu chciałeś mnie wyrzucić z zespołu,
przyznaj to wreszcie! – wrzasnąłem mu prosto w twarz, a następnie uderzyłem go
kolanem w brzuch i wykorzystując tę chwilę słabości, przewróciłem go na plecy i
usiadłem na nim, obezwładniając go. – Udało ci się! Nie jesteś już częścią
mojego życia, więc odwal się ode mnie!
- Nie udawaj, że jesteś debilem! Nie przy mnie!
– jako że byłem dużo lżejszy od niego, chłopak bez trudu, uniósł biodra, na
których wciąż mu siedziałem, a następnie złapał mnie w pasie, uwalniając ręce
spod moich kolan i przerzucił mnie nad sobą, a następnie złapał na ręce,
wykręcając mi je boleśnie. Jęknąłem z bólu. – Wcale nie chciałem cię wyrzucić z
zespołu! Chciałem pokonać cię twoją własną bronią…! – zaczynał mówić coraz
spokojniej. – Myślałem, że jesteś na tyle silny, żeby stawić temu czoła… a przy
okazji chciałem cię ukarać za to, że kazałeś również i mi cierpieć…
- O czym ty…? – burknąłem, a on nie zważając na
to, kontynuował.
- Osamu to nie jest mój chłopak. To mój kolega z
drużyny koszykarskiej. Potrafi jedynie grać na gitarze akustycznej; wcale nie
potrafi śpiewać! Ten występ to była podpucha! Puściłem to nagranie z playbacku!
Ukryłem pilot pod bluzą, żeby nikt nie zauważył tego, że puściłem tą piosenkę z
urządzenia – wyjaśnił, a mnie przypomniało się, jak w istocie Michi chował coś
pod bluzą, nacisnął kilka przycisków, a chwilę potem Żyrafa zaczął śpiewać… -
Ćwiczyłem to z Osamu przez jakieś dwa tygodnie, żeby wypadło wiarygodnie!...
Jak widać poszło aż za nadto… - poluźnił nieco uścisk, dzięki czemu mogłem wyrwać
się mu. Kopnąłem go w spot słoneczny, odsuwając się od niego na kilka metrów.
Chłopak wygiął plecy w łuk, mając problemy z nabraniem tchu.
- Po cholerę przyprowadziłeś go, skoro on nie
potrafi śpiewać?! Chciałeś mnie tym wkurwić? I co na to Tsukasa i Karyu?! –
byłem naprawdę wściekły za to, że to zrobił… a tym bardziej, że nie rozumiałem,
dlaczego.
- Chciałem, abyś doświadczył na własnej skórze,
jak twoje ignoranckie i aroganckie zachowanie jest irytujące! Chciałem, abyś w
końcu docenił to, co masz! Abyś zrozumiał, że wśród nas możesz być sobą, a ta
udawanka, w którą wciąż się bawisz oddziałuje również na twoich najbliższych; w
tym wypadku jestem to ja, Karyu i Tsukasa, gdyż z nami spędzasz najwięcej
czasu; a to oddziaływanie wcale nie jest pozytywne! Kiedy nie przyszedłeś na
jedną z prób, Karyu naprawdę zamierzał cię wyrzucić. Tracił już do ciebie
cierpliwość, a ja to wykorzystałem i…
- Uknułeś plan przeciwko mnie! – ryknąłem
wściekły, rzucając się na niego. Zaczęliśmy się szamotać i bić na mokrej trawie
i błocie. Byłem zły za to, że posunął się do tak drastycznego kroku, jednak
przede wszystkim przerażała mnie myśl, że ten chłopak mnie rozgryzł. Musiał
mnie bacznie obserwować od dłuższego czasu, interesować się mną, aby dostrzec,
że coś jest nie tak… Zresztą, uważałem, że w udawaniu doszedłem już do
perfekcji, jednak znalazł się ktoś, kto potrafił dostrzec prawdę. Przerażało
mnie to, że Michi musiał mnie znać na wylot… Zawsze byłem osobą skrytą, więc
to, że ktoś mnie tak znał, wywołało u mnie paniczny strach, który z kolei
pobudził w moim mózgu ośrodki walki; musiałem jakoś odreagować.
Basista był ode mnie silniejszy, więc złapał
mnie za nogę i przyciągnął do siebie. Objął mnie ciasno, uniemożliwiając
jakikolwiek ruch; ograniczał moje ręce i nogi jednocześnie. Zacząłem się
szamotać, rozpaczliwie próbując się wyswobodzić.
- Przestań się szarpać, bo próbuję ci się
wytłumaczyć! – warknął. – Nie gryź! – strzelił mnie po głowie, a następnie
zacieśnił uścisk. Zrozumiałem, że nie mam z nim szans, dlatego poddałem się… i
tym razem. – Miałem dość twojego zachowania i obracając gniew Karyu w swoją
siłę, wykorzystałem okazję i umiejętność Osamu gry na gitarze. Już od dawna
planowałem jakoś się na tobie odegrać i ustaliłem wszystko z Osamu dużo
wcześniej. Czekałem tylko na moment aż w końcu mógłbym wprowadzić mój plan w
życie. Właśnie wtedy, kiedy Matsumura się na ciebie wściekł dostrzegłem okazję
i wykorzystałem ją. Tsukasa i Karyu nie wiedzieli o tym, że to taka… maskarada.
Myśleli, że Osamu naprawdę jest muzykiem. Wszystko, co mówił o szkołach, które
skończył, o innych muzykach, z którymi grał… to było kłamstwo. Lider i
perkusista wiedzieli jedynie o tym, że Osamu specjalnie zachowuje się tak
chamsko w stosunku do ciebie, gdyż ja mu kazałem tak właśnie się zachowywać.
Pozwolili na to, dlatego iż wytłumaczyłem się tym, że chcę w końcu nauczyć cię
pokory… choć tak naprawdę liczyłem na to, że pojmiesz, iż agresją i kłamstwem
nic nie zyskasz; że zaczniesz naprawdę się przykładać do muzyki, kiedy postawię
ci ultimatum; że przestaniesz zwracać uwagę na opinię innych i wyjdziesz z tego
„kokonu” kłamstwa, przestaniesz się wyniszczać i poczujesz jaka to ulga znów
być sobą. Melodię do piosenki, którą niby zaśpiewał Osamu skomponowałem ja. W
sumie… ta piosenka miała być dla ciebie takim drogowskazem, że się tak wyrażę –
obrócił mnie w swoich ramionach i spojrzał w oczy. – Bo… ten głos wcale nie
należał do Osamu ani do mnie, ani do Karyu czy Tsu…
- W takim razie, kto to zaśpiewał? – zapytałem
cichutko.
- Ty – odpowiedział dobitnie, a ja spojrzałem na
niego zaskoczony. – To była nasza pierwsza piosenka, którą zagraliśmy jako
D’espairsRay; jeszcze za czasów, kiedy występowaliśmy jedynie w klubach.
Nagraliśmy ją wieki temu w tym „polowym” studiu w domu Yoshitaki… Mając do
dyspozycji obecny sprzęt byłem w stanie wyodrębnić twój głos. Nie rozpoznałeś
własnego utworu… - posmutniał trochę. – Powiedz mi, naprawdę masz taką niską
samoocenę?
- A co ma do tego moja samoocena?
- To, że od razu uznałeś, że twoje piosenki były
gorsze i wyrzuciłeś je, wychodząc ze studia; że nie rozpoznałeś własnej
piosenki, z góry zakładając, że to ktoś inny musiał ją napisać, gdyż w twoim
świecie plagiat, a i owszem, istnieje, jednak nikt nie splagiatowałby twoich
utworów, gdyż uważasz je za zbyt błahe… to, że udawałeś złość, kiedy tak
naprawdę byłeś zrozpaczony. Swoją rozpacz zawarłeś w piosenkach; jak każde
swoje uczucie. Naprawdę myślałem, że jeśli położę na szali coś tak ważnego dla
ciebie jak muzyka, opamiętasz się i dostrzeżesz, gdzie popełniłeś błąd, gdyż
wiem, że jesteś bardzo spostrzegawczy i inteligentny…
- Dlaczego teraz prawisz mi komplementy, kiedy
wcześniej potrafiłeś mnie tylko wyzywać? – Zero w czułym geście odgarnął moje
mokre włosy, które przykleiły mi się do czoła i skroni.
- Może trochę za mocno na ciebie naskoczyłem…
Byłem dla ciebie taki okropny, bo… chciałem cię zranić – spuścił głowę. -… tak
jak ty to zrobiłeś mnie – dokończył. – Nawet nie wiesz, jak swoimi kłamstwami
mnie ranisz. Patrzeć na to, jak doprowadzasz do własnej autodestrukcji naprawdę
nie jest przyjemne. Nie jesz, nie śpisz, siedzisz jedynie na parapecie w swojej
kuchni, ciężko wzdychając i pisząc piosenki… Ten widok naprawdę jest bolesny… -
powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałem go przez szmer bębniących wielkich
kropel deszczu, które uderzały o liście, dachy, chodnik…
Mój świat wywrócił się do góry nogami. Mój
największy wróg okazał się być najlepszym przyjacielem, który prawdopodobnie
zna mnie lepiej niż ja sam.
- Dlaczego… Dlaczego się mną tak
zainteresowałeś? – wydukałem.
- Bo jesteś dla mnie ważny i zależy mi na tobie…
bardzo zależy mi na tobie – odpowiedział, a moje oczy zrobiły się dwa razy
większe. Szatyn uśmiechnął się ciepło, gładząc mnie po plecach. – Chyba
powinienem był obrać inną taktykę…
***
Właśnie wyszedłem z łazienki, wycierając mokre
włosy ręcznikiem. Po bójce podczas burzy obaj byliśmy brudni jak święta ziemia
i przemoczeni do suchej nitki. Wziąłem długi, gorący prysznic, aby ogrzać się.
Na samo wspomnienie przyjemnego uczucia, kiedy zmarznięte dłonie i stopy w
końcu poczuły trochę ciepła, a moje mięśnie rozluźniły się, ogarniała mnie
ponownie błogość. Wszedłem do sypialni, gdzie czekał na mnie właściciel
mieszkania; Shimizu. Michi zabrał mnie do siebie, tłumacząc się tym, że z placu
zabaw do jego mieszkania było znacznie bliżej, a ja byłem tak pochłonięty
analizowaniem wszystkiego tego, co mi powiedział, że nawet nie zauważyłem,
kiedy się tutaj znalazłem. Basista dał mi czystą koszulkę i bieliznę (dziwnie
się czułem chodząc w jego bokserach, ale cóż… wszystkie moje ciuchy były
doszczętnie przemoczone), co miało być moim odpowiednikiem piżamy – w sumie w
domu też tak spałem, więc nie był to dla mnie żaden eksces. Bluzka chłopaka
była na mnie za duża i sięgała mi do połowy uda – była szeroka i wygodna.
Usiadłem na krawędzi łóżka i odrzuciłem ręcznik, nie patrząc nawet gdzie, a po
chwili poczułem jak ciepłe ramiona Zero przyciągają mnie do siebie.
- Połóż się. Jesteś zmęczony – szepnął mi do
ucha, delikatnie układając mnie w pozycji leżącej.
Ułożyłem się wygodnie. Jedną noc miałem spędzić
u Shimizu z racji tego, że kolejna podróż w burzę jakoś mi się nie uśmiechała.
Poza tym w istocie byłem zmęczony. Wciąż zżerała mnie niepewność. Czułem się
oszukany i obwiniałem za to szatyna, mimo iż sam oszukiwałem i nie miałem
czystego sumienia. Ale… przecież nie mogłem zostawić tak tej sprawy! Zacząłem
obmyślać kolejne scenariusze i plany na dzień jutrzejszy, kiedy
niespodziewanie… zasnąłem, ukołysany przez rytmiczne uderzanie kropli deszczu w
szybę…
***
- Jesteś zły? – zapytał basista, sięgając po
kolejną grzankę. Właśnie jedliśmy wspólnie śniadanie, choć tak naprawdę
pokusiłbym się o stwierdzenie, że on jadł, a we mnie wmuszał jedzenie…
- Skąd ten pomysł? – mruknąłem cicho.
- Nie odzywasz się, próbujesz wywinąć się z
samego rana z mojego mieszkania, jesteś przygnębiony…
- Zdaje ci się – zakończyłem jego monolog w
zarodku.
- To co ci jest?
- Wiesz, ciężko jest przyswoić w jeden wieczór
to, że ktoś kogo nienawidziłeś przejrzał cię na wylot i knuje jakieś intrygi…
- Mówiłem ci, że to nie była żadna intryga…
- To jak nazwać plan, w którym zamierzałeś albo
bardzo brutalnie uświadomić mnie, że mnie rozgryzłeś, albo wyrzucić z zespołu?
Ani jedno, ani drugie nie jest dla mnie pocieszające… a borykam się teraz i z
jednym, i z drugim… - spojrzałem na niego przelotnie.
- Przecież tłumaczyłem ci, że jedynie dałem ci
zasmakować tego, jak „przyjemne” było twoja zachowanie względem mnie. Byłeś dla
mnie tak samo chamski i nieprzyjemny, jak ja i Osamu dla ciebie. Co prawda nas
było dwóch na ciebie jednego, jednak… Osamu miał być jedynie konkurencją dla
ciebie, która miała ci uświadomić, że sztucznością nic nie wskórasz.
Przewidywałem, że możesz się załamać, bo samo udawanie ideału gwiazdy rocka i
osoby towarzyskiej kosztuje cię wiele nerwów, jednak nie liczyłem się z tym, że
zaraz sam odejdziesz z zespołu…
- Skoro przewidywałeś, jak to się wszystko
potoczy, to niby co zamierzałeś z tym później zrobić? Zamierzałeś mnie złamać,
co udało ci się zresztą, i co dalej?
- Po prostu zamierzałem zjawić się u twojego
boku jak dobra wróżka i wyjaśnić wszystko; że to było ukartowane. Liczyłem, że
w tym momencie zreflektowałbyś się i przestał udawać, gdyż zawsze jest
przynajmniej jedna osoba, która widzi więcej niż inni…
- Czyli najpierw chciałeś mnie złamać, potem
pocieszyć i liczyć na happy end, który miałby wyniknąć sam z siebie, przez to,
że znów ujawniłbym swoje prawdziwe „ja”?
- Coś w ten deseń…
- Jesteś naiwny… - prychnąłem, rysując ciemnym
sosem sojowym wzory pałeczką na białym talerzu.
- Dlaczego tak uważasz?
- Powiedziałeś, że widzisz więcej niż wszyscy,
tak? – wstałem i podszedłem do niego, nachylając się nad nim.
- Tak – odpowiedział, spoglądając na mnie
uważnie.
- W takim razie powinieneś również był dostrzec
to, że nie udaję od wczoraj, a od bardzo długiego czasu… To jest mój nawyk, jak
twoim to, że w stresujących sytuacjach sięgasz po papierosy. Ciężko jest rzucić
palenie, prawda? Tak samo ciężko jest zmienić swoje zachowanie… Kiedy
przyzwyczaisz się, że kłócisz się z jednym z sąsiadów, trudno potem jest mu
powiedzieć kurtuazyjnie „dzień dobry” na ulicy; szczególnie, kiedy jego pies
nasika ci na wycieraczkę. Kiedy przyzwyczaisz się do samotności i tego bólu,
który wywołuje to, iż musisz kontrolować się na każdym kroku, wymuszać uśmiechy
i nie masz nawet jednej osoby, której możesz przekazać swoje myśli, ciężko
nagle jest otworzyć się na świat; tym bardziej, kiedy jesteś przyzwyczajony do
poniewierania i gryzienia się w język za każdym razem – dotknąłem delikatnie
jego ramienia, rzucając mu spojrzenie bez wyrazu.
- Chcesz powiedzieć, że masz depresję i jedno
głupie posunięcie, którym dodatkowo, na to kurtuazyjne „dzień dobry”, jeszcze
bardziej skrzywdziłem cię, nie pomoże ci się otworzyć i wrócić do normalności?
– spojrzał na mnie bystro.
- Nie – oddaliłem się od niego i skierowałem się
do przedpokoju. Shimizu podążył za mną, a ja zacząłem zakładać buty. – Nie
mam depresji; bynajmniej jeszcze nie. Nikt nie ma depresji dopóki
jedna myśl potrafi go pocieszyć – sięgnąłem po kurtkę.
- W twoim przypadku, jaka to jest myśl? –
zapytał, opierając się o ścianę i przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.
- Że wszystko kiedyś się kończy – rzuciłem mu
ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem, cicho zamykając za sobą drzwi.