Closer to Ideal cz.5

Wydaje mi się, że spieprzyłam tę część, ale cóż... Nie wypowiadam się na ten temat; same to ocenicie.
Ale ja nie o tym; jak zgaduję doskonale wiecie, że jestem otaku pełną gębą. Słucham j-rocka, piszę yaoi, czytam mangi i oglądam anime - i w tym momencie chciałabym się skupić na tej ostatniej rzeczy. Aktualnie oglądam drugi sezon "Code Geass: Lelouch od the Rebellion" i wpadłam na genialny pomysł na opowiadanie! Sęk w tym, że byłoby ono dłuższe (nie byłby to ani one-shoot ani jakaś mini-seria) i NIE byłoby to yaoi. Więc moje pytanie brzmi czy ktoś kojarzy to anime, a może nawet dobrze je zna? Ale uwaga, bo to tylko pytanie poboczne - właściwe pytanie brzmi czy ktoś przeczytałby to opowiadanie (nawet jeśli go nie zna - bo planuję przedstawić w telegraficznym skrócie postacie oraz akcję mającą miejsce w tych dwóch sezonach)?

Closer to Ideal cz.5


Opuściłem salę, a następnie studio, w jednej chwili orientując się, że właśnie stałem się bezrobotny…

Przez dłuższy czas kręciłem się po mieście bez celu. Nie zwracałem uwagi na ludzi, którzy co chwila szturchali mnie, przeciskając się przez tłum, goniąc za czymś… dla mnie czas jakby się zatrzymał. Pogrążony w chaotycznych myślach dałem ponieść się nogom, uważnie lustrując chodnik. Głowę trzymałem nisko, zwieszoną między ramionami; podniosłem ją dopiero, kiedy pierwsze, drobne krople spłynęły po mojej twarzy. Spojrzałem w ciężkie, popielate niebo. Zaczęło mrzeć. Westchnąłem ciężko, a zaraz potem wstrzymałem oddech, orientując się, gdzie zaszedłem. Znalazłem się w starej dzielnicy, w której niegdyś mieszkałem jeszcze jako dzieciak. Dzielnica ta nie cieszyła się dobrą sławą; ja też nie miałem żadnych ciepłych wspomnień związanych z tym miejscem. Jako dziecko nie byłem lubiany w szkole; byłem cichy i spokojny, nie interesowałem się sportem. Byłem odzwierciedleniem książkowej definicji popychadła. Nie umiałem się postawić, a wiele osób potrafiło to wykorzystać – w tym również mój starszy brat. Teoretycznie starsze rodzeństwo ma przywilej dokuczania, wykorzystywania, jednak kiedy przyjdzie co do czego, broni młodszego; ale to tylko teoria, więc nie każdy się do niej stosuje. Mój brat był właśnie tym, który nie lubił podlegać stereotypom, a wykorzystując mój uległy charakter dodatkowo zyskiwał naprawdę wiele. Przede wszystkim wyręczał się mną w pracach domowych, przez co w wieku jedenastu lat potrafiłem zrobić dwudaniowy obiad, naprawić cieknący kran i sprzątałem lepiej niż niejedna gospodyni domowa. Potem moja matka, która pracowała dnie i noce, aby utrzymać dwóch synów, poznała dobrze usytuowanego finansowo sprzedawcę nieruchomości, który w późniejszym czasie stał się moim ojczymem. Rodzicielka wykorzystała pierwszą lepszą okazję i wyprowadziła się ze mną i moim bratem z Tokio do prefektury Taunoku. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum i nagle zyskałem nowe życie. Zacząłem obracać się wśród totalnie nieznajomych mi osób, którym, na dobrą sprawę, mogłem wcisnąć każdą historyjkę, aby stać się tym „fajnym” – i tak też zrobiłem. Nagle zyskałem kilkunastu przyjaciół, dziewczynę oraz wiele sprzętów załatwianych po znajomości. Stworzyłem wokół siebie piękną iluzję kłamstwa, przez co inni patrząc na mnie widzieli otwartego, zabawnego chłopaka, który wie, czego chce i potrafi o to zawalczyć; mimo iż w środku wciąż byłem tym nieśmiałym i cichym chłopaczkiem, który nie chciał nigdy nikomu wadzić w jakikolwiek sposób. Trwałem w zakłamaniu do tej pory i wcale mi to nie odpowiadało. Próbowałem okłamać sam siebie, ale nie potrafiłem, dlatego tak bardzo męczyłem się sam ze sobą. Denerwowało mnie to, że sam byłem kłamcą, podczas gdy najgorszą wadą jaką potrafiłem dostrzec w człowieku była kłamliwość. Byłem niezadowolony z tego, że nie potrafię zaakceptować samego siebie i otaczam się „przyjaciółmi”, dzięki którym opinia, że „jestem tym, z którym warto się zadawać” wciąż się utrzymywała; oprócz tej korzyści nie otrzymywałem od nich nic. Nie mieliśmy wspólnych zainteresowań, tematów… udawałem, że zgadzam się z ich punktem widzenia, aby nie odstawać od reszty. Prosty przykład, o którym już niegdyś wspomniałem: często byłem zapraszany na imprezy, na którym alkohol lał się strumieniami, jednak ja wylewałem go za kołnierz, gdyż nie lubiłem pić. To nie było w moim stylu. Nie podobały mi się te huczne imprezy, od których jedynie bolała mnie głowa; ale chodziłem na nie, żeby wciąż być tym „cool”, gdyż nie chciałem znów spaść na szary koniec, gdzie stałbym się ponownie ubezwłasnowolnionym popychadłem… choć jakby z drugiej strony na to spojrzeć, to wciąż nim byłem, ponieważ nadal nie potrafiłem głośno wyrazić swojego zdania. Bałem się tego. Bałem się odrzucenia, dlatego powtarzałem jedynie po innych. Jedyną formą, w jakiej mogłem się wyrazić była muzyka.
Znalazłem się na placu zabaw, który pamiętałem aż nazbyt dobrze. To tu zawsze przychodziłem, aby pomyśleć, odizolować się od innych. Nigdy zbyt wiele dzieciaków tutaj nie gościło – większość chodziła na boisko pograć w koszykówkę lub piłkę nożną. Zdziwiony byłem, jak wszystko się tutaj pozmieniało. Drzewa, które pamiętałem jeszcze jako sadzonki dziś miały grube pienie i bujne korony, obsypane zielonymi, soczystymi liśćmi, które drżały na porywistym wietrze. Zimne podmuchy powietrza bujały huśtawki i kręciły karuzelę, które skrzypiały żałośnie. Z nich wszystkich płatami odchodziła stara farba olejna. W próchniejącym już dachu wieży ze zjeżdżalnią pojawiła się dziura, przez którą do środka wpadało słabe, mdłe światło. Na zjeżdżalni pojawiły się wyraźne zęby korozji. Dróżka biegnąca przez plac zabaw pozapadała się. Z jakimś dziwnym sentymentem ostrożnie usiadłem na jednej z huśtawek, uprzednio upewniając się, że wytrzyma ona pod moim ciężarem. Deszcz z każdą chwilą wzmagał się, mocząc mi ubranie i włosy. Wiatr również przybierał na sile.  Zapowiadało się na porządną burzę.
Odgarnąłem włosy z twarzy, którymi targał wiatr. Zacząłem zastanawiać się, czym teraz, do cholery, mam się w życiu zająć, kiedy nagle dobiegł mnie donośny głos:
-Yoshida!
Niechętnie podniosłem ponownie głowę i spojrzałem na rozwścieczonego chłopaka, który w jednej chwili znalazł się koło mnie. Zero spojrzał na mnie z jakimś zawodem w oczach, a następnie wymierzył mi siarczystego policzka, przez co mało nie spadłem z huśtawki.
- Jak mogłeś się tak poddać?! – wrzasnął na mnie.
- Nie udawaj, że cię to nie cieszy… - burknąłem, łapiąc się za obolały policzek.
Shimizu złapał mnie za przód bluzki, a następnie szarpnął. Poderwał mnie na równe nogi, przyciągając do siebie. Czułem jak jego klatka piersiowa szybko naprzemiennie unosi się i opada, dotykając mojej. Szatyn spojrzał mi w oczy – jego źrenice były nienaturalnie wielkie, a na ich dnie znalazłem tylko wielki zawód i czystą rozpacz. Zgłupiałem; nie cieszył się z tego, że jego chłopak wygrał miejsce wokalisty w D’espairsRay?
- Czy wyglądam, jakbym się z tego cieszył? – syknął. – To nie tak miało być! – odepchnął mnie, przez co wylądowałem na mokrej trawie. – Miałeś się nie poddawać! Miałeś walczyć i zrozumieć! Miałem pokonać cię twoją własną bronią! – wyrzucił ręce w powietrze.
- O czym ty gadasz?! – fuknąłem na niego, a następnie kopnąłem go w piszczel, odwdzięczając się za takie szarganie mną. – I z łaski swojej nie miotaj mną na wszystkie strony tego świata… - dodałem ciszej, krzywiąc się.
Michi również znalazł się na ziemi po kopnięciu, jakim go potraktowałem. Deszcz zaczął zacinać, przez co siedzieliśmy niemal w samym błocie. Basista rzucił się na mnie i przewalił. Zawisł nade mną, przyszpilając moje ręce nad głową.
- O tym, że miałeś w końcu przestać się wyniszczać! – krzyknął, a ja dostałem deja vu. To samo powiedział mój senny Shimizu, który śnił mi się w czasie, kiedy byłem pijany. – Cholera, miałeś w końcu zacząć żyć normalnie! Przestać udawać, że spędzanie czasu z tymi „przyjaciółmi” sprawia ci przyjemność, a ty jesteś awanturnikiem-pijakiem! Nie mogę dłużej patrzeć na to, jak okłamujesz sam siebie i wszystkich wokół! – jego słowa zaskakująco pokrywały się z monologiem, jakim zostałem potraktowany w moim śnie… a może to wcale nie był sen?
- Po prostu chciałeś mnie wyrzucić z zespołu, przyznaj to wreszcie! – wrzasnąłem mu prosto w twarz, a następnie uderzyłem go kolanem w brzuch i wykorzystując tę chwilę słabości, przewróciłem go na plecy i usiadłem na nim, obezwładniając go. – Udało ci się! Nie jesteś już częścią mojego życia, więc odwal się ode mnie!
- Nie udawaj, że jesteś debilem! Nie przy mnie! – jako że byłem dużo lżejszy od niego, chłopak bez trudu, uniósł biodra, na których wciąż mu siedziałem, a następnie złapał mnie w pasie, uwalniając ręce spod moich kolan i przerzucił mnie nad sobą, a następnie złapał na ręce, wykręcając mi je boleśnie. Jęknąłem z bólu. – Wcale nie chciałem cię wyrzucić z zespołu! Chciałem pokonać cię twoją własną bronią…! – zaczynał mówić coraz spokojniej. – Myślałem, że jesteś na tyle silny, żeby stawić temu czoła… a przy okazji chciałem cię ukarać za to, że kazałeś również i mi cierpieć…
- O czym ty…? – burknąłem, a on nie zważając na to, kontynuował.
- Osamu to nie jest mój chłopak. To mój kolega z drużyny koszykarskiej. Potrafi jedynie grać na gitarze akustycznej; wcale nie potrafi śpiewać! Ten występ to była podpucha! Puściłem to nagranie z playbacku! Ukryłem pilot pod bluzą, żeby nikt nie zauważył tego, że puściłem tą piosenkę z urządzenia – wyjaśnił, a mnie przypomniało się, jak w istocie Michi chował coś pod bluzą, nacisnął kilka przycisków, a chwilę potem Żyrafa zaczął śpiewać… - Ćwiczyłem to z Osamu przez jakieś dwa tygodnie, żeby wypadło wiarygodnie!... Jak widać poszło aż za nadto… - poluźnił nieco uścisk, dzięki czemu mogłem wyrwać się mu. Kopnąłem go w spot słoneczny, odsuwając się od niego na kilka metrów. Chłopak wygiął plecy w łuk, mając problemy z nabraniem tchu.
- Po cholerę przyprowadziłeś go, skoro on nie potrafi śpiewać?! Chciałeś mnie tym wkurwić? I co na to Tsukasa i Karyu?! – byłem naprawdę wściekły za to, że to zrobił… a tym bardziej, że nie rozumiałem, dlaczego.
- Chciałem, abyś doświadczył na własnej skórze, jak twoje ignoranckie i aroganckie zachowanie jest irytujące! Chciałem, abyś w końcu docenił to, co masz! Abyś zrozumiał, że wśród nas możesz być sobą, a ta udawanka, w którą wciąż się bawisz oddziałuje również na twoich najbliższych; w tym wypadku jestem to ja, Karyu i Tsukasa, gdyż z nami spędzasz najwięcej czasu; a to oddziaływanie wcale nie jest pozytywne! Kiedy nie przyszedłeś na jedną z prób, Karyu naprawdę zamierzał cię wyrzucić. Tracił już do ciebie cierpliwość, a ja to wykorzystałem i…
- Uknułeś plan przeciwko mnie! – ryknąłem wściekły, rzucając się na niego. Zaczęliśmy się szamotać i bić na mokrej trawie i błocie. Byłem zły za to, że posunął się do tak drastycznego kroku, jednak przede wszystkim przerażała mnie myśl, że ten chłopak mnie rozgryzł. Musiał mnie bacznie obserwować od dłuższego czasu, interesować się mną, aby dostrzec, że coś jest nie tak… Zresztą, uważałem, że w udawaniu doszedłem już do perfekcji, jednak znalazł się ktoś, kto potrafił dostrzec prawdę. Przerażało mnie to, że Michi musiał mnie znać na wylot… Zawsze byłem osobą skrytą, więc to, że ktoś mnie tak znał, wywołało u mnie paniczny strach, który z kolei pobudził w moim mózgu ośrodki walki; musiałem jakoś odreagować.
Basista był ode mnie silniejszy, więc złapał mnie za nogę i przyciągnął do siebie. Objął mnie ciasno, uniemożliwiając jakikolwiek ruch; ograniczał moje ręce i nogi jednocześnie. Zacząłem się szamotać, rozpaczliwie próbując się wyswobodzić.
- Przestań się szarpać, bo próbuję ci się wytłumaczyć! – warknął. – Nie gryź! – strzelił mnie po głowie, a następnie zacieśnił uścisk. Zrozumiałem, że nie mam z nim szans, dlatego poddałem się… i tym razem. – Miałem dość twojego zachowania i obracając gniew Karyu w swoją siłę, wykorzystałem okazję i umiejętność Osamu gry na gitarze. Już od dawna planowałem jakoś się na tobie odegrać i ustaliłem wszystko z Osamu dużo wcześniej. Czekałem tylko na moment aż w końcu mógłbym wprowadzić mój plan w życie. Właśnie wtedy, kiedy Matsumura się na ciebie wściekł dostrzegłem okazję i wykorzystałem ją. Tsukasa i Karyu nie wiedzieli o tym, że to taka… maskarada. Myśleli, że Osamu naprawdę jest muzykiem. Wszystko, co mówił o szkołach, które skończył, o innych muzykach, z którymi grał… to było kłamstwo. Lider i perkusista wiedzieli jedynie o tym, że Osamu specjalnie zachowuje się tak chamsko w stosunku do ciebie, gdyż ja mu kazałem tak właśnie się zachowywać. Pozwolili na to, dlatego iż wytłumaczyłem się tym, że chcę w końcu nauczyć cię pokory… choć tak naprawdę liczyłem na to, że pojmiesz, iż agresją i kłamstwem nic nie zyskasz; że zaczniesz naprawdę się przykładać do muzyki, kiedy postawię ci ultimatum; że przestaniesz zwracać uwagę na opinię innych i wyjdziesz z tego „kokonu” kłamstwa, przestaniesz się wyniszczać i poczujesz jaka to ulga znów być sobą. Melodię do piosenki, którą niby zaśpiewał Osamu skomponowałem ja. W sumie… ta piosenka miała być dla ciebie takim drogowskazem, że się tak wyrażę – obrócił mnie w swoich ramionach i spojrzał w oczy. – Bo… ten głos wcale nie należał do Osamu ani do mnie, ani do Karyu czy Tsu…
- W takim razie, kto to zaśpiewał? – zapytałem cichutko.
- Ty – odpowiedział dobitnie, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. – To była nasza pierwsza piosenka, którą zagraliśmy jako D’espairsRay; jeszcze za czasów, kiedy występowaliśmy jedynie w klubach. Nagraliśmy ją wieki temu w tym „polowym” studiu w domu Yoshitaki… Mając do dyspozycji obecny sprzęt byłem w stanie wyodrębnić twój głos. Nie rozpoznałeś własnego utworu… - posmutniał trochę. – Powiedz mi, naprawdę masz taką niską samoocenę?
- A co ma do tego moja samoocena?
- To, że od razu uznałeś, że twoje piosenki były gorsze i wyrzuciłeś je, wychodząc ze studia; że nie rozpoznałeś własnej piosenki, z góry zakładając, że to ktoś inny musiał ją napisać, gdyż w twoim świecie plagiat, a i owszem, istnieje, jednak nikt nie splagiatowałby twoich utworów, gdyż uważasz je za zbyt błahe… to, że udawałeś złość, kiedy tak naprawdę byłeś zrozpaczony. Swoją rozpacz zawarłeś w piosenkach; jak każde swoje uczucie. Naprawdę myślałem, że jeśli położę na szali coś tak ważnego dla ciebie jak muzyka, opamiętasz się i dostrzeżesz, gdzie popełniłeś błąd, gdyż wiem, że jesteś bardzo spostrzegawczy i inteligentny…
- Dlaczego teraz prawisz mi komplementy, kiedy wcześniej potrafiłeś mnie tylko wyzywać? – Zero w czułym geście odgarnął moje mokre włosy, które przykleiły mi się do czoła i skroni.
- Może trochę za mocno na ciebie naskoczyłem… Byłem dla ciebie taki okropny, bo… chciałem cię zranić – spuścił głowę. -… tak jak ty to zrobiłeś mnie – dokończył. – Nawet nie wiesz, jak swoimi kłamstwami mnie ranisz. Patrzeć na to, jak doprowadzasz do własnej autodestrukcji naprawdę nie jest przyjemne. Nie jesz, nie śpisz, siedzisz jedynie na parapecie w swojej kuchni, ciężko wzdychając i pisząc piosenki… Ten widok naprawdę jest bolesny… - powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałem go przez szmer bębniących wielkich kropel deszczu, które uderzały o liście, dachy, chodnik…
Mój świat wywrócił się do góry nogami. Mój największy wróg okazał się być najlepszym przyjacielem, który prawdopodobnie zna mnie lepiej niż ja sam.
- Dlaczego… Dlaczego się mną tak zainteresowałeś? – wydukałem.
- Bo jesteś dla mnie ważny i zależy mi na tobie… bardzo zależy mi na tobie – odpowiedział, a moje oczy zrobiły się dwa razy większe. Szatyn uśmiechnął się ciepło, gładząc mnie po plecach. – Chyba powinienem był obrać inną taktykę…


***


Właśnie wyszedłem z łazienki, wycierając mokre włosy ręcznikiem. Po bójce podczas burzy obaj byliśmy brudni jak święta ziemia i przemoczeni do suchej nitki. Wziąłem długi, gorący prysznic, aby ogrzać się. Na samo wspomnienie przyjemnego uczucia, kiedy zmarznięte dłonie i stopy w końcu poczuły trochę ciepła, a moje mięśnie rozluźniły się, ogarniała mnie ponownie błogość. Wszedłem do sypialni, gdzie czekał na mnie właściciel mieszkania; Shimizu. Michi zabrał mnie do siebie, tłumacząc się tym, że z placu zabaw do jego mieszkania było znacznie bliżej, a ja byłem tak pochłonięty analizowaniem wszystkiego tego, co mi powiedział, że nawet nie zauważyłem, kiedy się tutaj znalazłem. Basista dał mi czystą koszulkę i bieliznę (dziwnie się czułem chodząc w jego bokserach, ale cóż… wszystkie moje ciuchy były doszczętnie przemoczone), co miało być moim odpowiednikiem piżamy – w sumie w domu też tak spałem, więc nie był to dla mnie żaden eksces. Bluzka chłopaka była na mnie za duża i sięgała mi do połowy uda – była szeroka i wygodna. Usiadłem na krawędzi łóżka i odrzuciłem ręcznik, nie patrząc nawet gdzie, a po chwili poczułem jak ciepłe ramiona Zero przyciągają mnie do siebie.
- Połóż się. Jesteś zmęczony – szepnął mi do ucha, delikatnie układając mnie w pozycji leżącej.
Ułożyłem się wygodnie. Jedną noc miałem spędzić u Shimizu z racji tego, że kolejna podróż w burzę jakoś mi się nie uśmiechała. Poza tym w istocie byłem zmęczony. Wciąż zżerała mnie niepewność. Czułem się oszukany i obwiniałem za to szatyna, mimo iż sam oszukiwałem i nie miałem czystego sumienia. Ale… przecież nie mogłem zostawić tak tej sprawy! Zacząłem obmyślać kolejne scenariusze i plany na dzień jutrzejszy, kiedy niespodziewanie… zasnąłem, ukołysany przez rytmiczne uderzanie kropli deszczu w szybę…


***


- Jesteś zły? – zapytał basista, sięgając po kolejną grzankę. Właśnie jedliśmy wspólnie śniadanie, choć tak naprawdę pokusiłbym się o stwierdzenie, że on jadł, a we mnie wmuszał jedzenie…
- Skąd ten pomysł? – mruknąłem cicho.
- Nie odzywasz się, próbujesz wywinąć się z samego rana z mojego mieszkania, jesteś przygnębiony…
- Zdaje ci się – zakończyłem jego monolog w zarodku.
- To co ci jest?
- Wiesz, ciężko jest przyswoić w jeden wieczór to, że ktoś kogo nienawidziłeś przejrzał cię na wylot i knuje jakieś intrygi…
- Mówiłem ci, że to nie była żadna intryga…
- To jak nazwać plan, w którym zamierzałeś albo bardzo brutalnie uświadomić mnie, że mnie rozgryzłeś, albo wyrzucić z zespołu? Ani jedno, ani drugie nie jest dla mnie pocieszające… a borykam się teraz i z jednym, i z drugim… - spojrzałem na niego przelotnie.
- Przecież tłumaczyłem ci, że jedynie dałem ci zasmakować tego, jak „przyjemne” było twoja zachowanie względem mnie. Byłeś dla mnie tak samo chamski i nieprzyjemny, jak ja i Osamu dla ciebie. Co prawda nas było dwóch na ciebie jednego, jednak… Osamu miał być jedynie konkurencją dla ciebie, która miała ci uświadomić, że sztucznością nic nie wskórasz. Przewidywałem, że możesz się załamać, bo samo udawanie ideału gwiazdy rocka i osoby towarzyskiej kosztuje cię wiele nerwów, jednak nie liczyłem się z tym, że zaraz sam odejdziesz z zespołu…
- Skoro przewidywałeś, jak to się wszystko potoczy, to niby co zamierzałeś z tym później zrobić? Zamierzałeś mnie złamać, co udało ci się zresztą, i co dalej?
- Po prostu zamierzałem zjawić się u twojego boku jak dobra wróżka i wyjaśnić wszystko; że to było ukartowane. Liczyłem, że w tym momencie zreflektowałbyś się i przestał udawać, gdyż zawsze jest przynajmniej jedna osoba, która widzi więcej niż inni…
- Czyli najpierw chciałeś mnie złamać, potem pocieszyć i liczyć na happy end, który miałby wyniknąć sam z siebie, przez to, że znów ujawniłbym swoje prawdziwe „ja”?
- Coś w ten deseń…
- Jesteś naiwny… - prychnąłem, rysując ciemnym sosem sojowym wzory pałeczką na białym talerzu.
- Dlaczego tak uważasz?
- Powiedziałeś, że widzisz więcej niż wszyscy, tak? – wstałem i podszedłem do niego, nachylając się nad nim.
- Tak – odpowiedział, spoglądając na mnie uważnie.
- W takim razie powinieneś również był dostrzec to, że nie udaję od wczoraj, a od bardzo długiego czasu… To jest mój nawyk, jak twoim to, że w stresujących sytuacjach sięgasz po papierosy. Ciężko jest rzucić palenie, prawda? Tak samo ciężko jest zmienić swoje zachowanie… Kiedy przyzwyczaisz się, że kłócisz się z jednym z sąsiadów, trudno potem jest mu powiedzieć kurtuazyjnie „dzień dobry” na ulicy; szczególnie, kiedy jego pies nasika ci na wycieraczkę. Kiedy przyzwyczaisz się do samotności i tego bólu, który wywołuje to, iż musisz kontrolować się na każdym kroku, wymuszać uśmiechy i nie masz nawet jednej osoby, której możesz przekazać swoje myśli, ciężko nagle jest otworzyć się na świat; tym bardziej, kiedy jesteś przyzwyczajony do poniewierania i gryzienia się w język za każdym razem – dotknąłem delikatnie jego ramienia, rzucając mu spojrzenie bez wyrazu.
- Chcesz powiedzieć, że masz depresję i jedno głupie posunięcie, którym dodatkowo, na to kurtuazyjne „dzień dobry”, jeszcze bardziej skrzywdziłem cię, nie pomoże ci się otworzyć i wrócić do normalności? – spojrzał na mnie bystro.
- Nie – oddaliłem się od niego i skierowałem się do przedpokoju. Shimizu podążył za mną, a ja zacząłem zakładać buty. – Nie mam  depresji; bynajmniej jeszcze nie. Nikt nie ma depresji dopóki jedna myśl potrafi go pocieszyć – sięgnąłem po kurtkę.
- W twoim przypadku, jaka to jest myśl? – zapytał, opierając się o ścianę i przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.
- Że wszystko kiedyś się kończy – rzuciłem mu ostatnie spojrzenie, po czym wyszedłem, cicho zamykając za sobą drzwi.


Monsters cz.12

Dziś zanudzę was trochę medycyną... Wiem, jestem taka "oryginalna"... aż żal mi samej siebie (/.-)'' Gomene...

Mam dla was w zanadrzu jeszcze: oneshoota Kanda x Allen (D.gray-man), oneshoota Nezumi x Shion (No.6), część drugą "Horror a'la Hizumi", część drugą oneshoota "Perfekcyjny" Tsuzuku x MiA (Mejibray), część piątą "Closer to Ideal" oraz pierwszą część kolejnej serii x D'Ray (choć nie wiem czy powinnam ją publikować, bo mam zaczętych tyle serii... x.x)
W każdym razie... co sobie życzycie? A może macie zamówienia specjalne na jakieś paringi? ostatnio rozmyślam nad napisaniem kolejnego oneshoota z Matenrou Opera lub Lynch., ale nie mam jeszcze pomysłu. Co o tym sądzicie?


MONSTERS CZ.12





Do czasu następnego etapu konkursu Karyu trzymał mnie, przysłowiowo, na muszce. Za cholerę nie dał mi nawet chwili spokoju. Wciąż ślęczał nade mną i pilnował, abym tym razem wyrobił się na czas z napisaniem tekstów piosenek. Średnio co trzydzieści minut zaglądał mi przez ramię na zeszyt, w którym pisałem i rzucał któreś z utartych pytań: „Skończyłeś już?”, „Jak ci idzie?”, „Może mógłbyś się pospieszyć, panie poeto?”, „Długo jeszcze będziemy czekać na twoje wypociny?”.
Docinki słowne były wkurzające, mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, jednak najgorszy był nadzór jaki mi nałożył. Łaził za mną krok w krok dosłownie wszędzie! Rudzielec był niezadowolony, kiedy opuszczałem nasz pokój hotelowy, więc za wszelką cenę próbował mnie tam zatrzymać, jednak nie zawsze mu się to udawało – w końcu ja również musiałem jeść i schodzić na posiłki do restauracji lub zwyczajnie chciałem się przejść, gdyż po dłuższym czasie nawet bogato zdobiona hotelowa tapeta o kolorze brzoskwiniowym przyprawiała mnie o mdłości, a tyłek zaczynał mnie boleć od nieustannego siedzenia na łóżku. Kiedy stało się już to „nieszczęście”, a lider musiał w końcu wywlec się z pokoju zaraz za mną dopiero wtedy rozpoczynał się prawdziwy Armagedon. Nie dość, że zasypywał mnie w krótkich odstępach czasowych wciąż tymi samymi pytaniami to w dodatku uczepił się mnie, jak rzep psiego ogona. W dodatku za każdym razem robił mi awanturę, kiedy tylko odłożyłem zeszyt na bok. Gdy wychodziłem zeszyt był pierwszą rzeczą, jaką bezpardonowo wciskał mi w ręce, abym, broń Boże, go nie zapomniał ze sobą wziąć!
Karyu zaczął przeszkadzać nie tylko mi, ale także Zero. Shimizu denerwował się, kiedy Tyczka odsuwał go ode mnie na siłę, twierdząc, że marnuję swój czas na „kizianie się” zamiast na coś kreatywnego; co rzecz jasna jednoznacznie oznaczało, że mam znów zająć się pisaniem.
- No, starczy tej rozpusty. Jeszcze będziecie mieć czas na przytulanie się i całowanie – machnął ręką gitarzysta, stając pomiędzy mną a basistą. – Hizu, czas do roboty – spojrzał na mnie dość groźnie. Chyba wciąż nie wybaczył mi poprzedniej improwizacji.
- Jak Boga kocham, zaraz zrobię ci krzywdę… - warknął Michi na najwyższego z naszej trójki.
- Zero, nie obnażaj tak zębów, spoglądając na mnie  w ten dziwny sposób, bo wyglądasz jak dzikie zwierzę – mruknął znudzony rudzielec.
- Do cholery, to jest mój chłopak! – zbulwersował się szatyn. Na potwierdzenie swoich słów przyciągnął mnie do siebie i mocno objął w pasie. – Nie będziesz wyliczał, ile możemy spędzić wspólnie czasu.
- Ja tylko dbam o to, aby twój chłopak – w tym momencie wywrócił oczyma – znów nie dał plamy – prychnął. Shimizu przez chwilę milczał mierząc się wzrokiem z Matsumurą, po czym wybuchnął jeszcze głośniej niż poprzednio, kiedy Yoshitaka zamierzał złapać mnie za ramię i odciągnąć od szatyna.
- Łapy precz! – wrzasnął. – Nie wiem, co ty kombinujesz, ale nie oddam ci go!
Razem z liderem popatrzyliśmy na basistę, jak na człowieka niespełna rozumu. Matsumura zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „Ty to tak na poważnie?”, a ja odchrząknąłem znacząco, przypominając dwóm obecnym, że ja również tutaj jestem.
- Zero, chyba nieco się zapędziłeś… - odezwałem się cicho.
- A ja wiem, jakie mu chodzą kosmate myśli po tym rudym łbie?! – oburzył się mój ukochany.
- Wiesz… Mimo wszystko myślę, że to nie tak jak myślisz – kontynuowałem. – Karyu, jesteś świetnym liderem i naprawdę należy ci się jakaś nagroda za to nadzorowanie mnie, ale zrozum, że tak na zawołanie nic nie wymyślę. W dodatku te twoje ciągłe pytania i docinki rozpraszają mnie. No i w istocie Zero ma rację, nie możesz ograniczać nam naszego wspólnego czasu…
- Ty i ryby głosu nie mają – warknął rudzielec. – Raz nawaliłeś, wystarczy. Odsuń się Zero, a ty, panie poeta, siadaj na dupie i zacznij w końcu pisać, bo czas ucieka!
- Nie ma mowy! – Michi mocniej mnie do siebie przycisnął. – Nie będziesz traktował go jak jakiegoś niewolnika! Nie będziesz mu rozkazywał, a tym bardziej już ja go nie zostawię w spokoju!
Znów zmierzyli się spojrzeniami. Gdyby wzrok mógł zabijać, obaj padliby martwi. Zapadła niespodziewana cisza, która wydała mi się być niemalże nienaturalną, gdyż jeszcze chwilę temu darli się na siebie nawzajem. Matsumura sapnął wściekle, Shimizu zgrzytnął zębami, a Tsukasa ziewnął rozdzierająco i przewrócił kolejną stronę książki, którą aktualnie czytał. Perkusista zdawał się być niczym niewzruszony i miał nas w głębokim poszanowaniu. Przewrócił się z pleców na brzuch i przeczesał palcami włosy, odgarniając przydługie kosmyki, które wpadały mu do oczu. To się nazywa „zamknąć się w swoim świecie”.
- Siad – warknął Karyu, kierując ten rozkaz do mnie.
- Stój – odpowiedział równie nieprzyjemnie Michi.
Kolejna chwila ciężkiej ciszy wypełniona gromami, jakimi traktowali się lider i basista oraz ziewaniem Ooty. Przez chwilę stałem jak słup soli nie wiedząc jak się zachować, jednak oprzytomniałem w chwili, kiedy obaj otwierali usta, aby wydać mi sprzeczne względem siebie komendy.
- Zamknąć się! Obaj! – wrzasnąłem. – Do cholery, nie jestem jakimś pieprzonym psem, żeby tak się do mnie zwracać! – oburzyłem się. – Michi, cieszę się, że o mnie dbasz, ale to już podchodzi pod nadopiekuńczość. Cieszę się również, że się mną interesujesz i ci na mnie zależy, dlatego stałeś się zazdrosny, ale naprawdę dałeś porwać się swojej fantazji. Karyu jedynie wypełnia swoje obowiązki, jako lider zespołu, jednak również nieco zbyt nadgorliwie – obrzuciłem lodowatym spojrzeniem gitarzystę. – Jeśli chcesz, żebym coś napisał to musisz mi dać wolną rękę! Nie jestem robotem! Nie mam przycisku „napisz piosenkę” ani opcji „drukuj” czy coś w tym stylu… Rozumiem, ostatnio nawaliłem i masz podstawy, aby obawiać się, że i tym razem nie pójdzie mi lepiej, ale jeśli mam coś napisać to nie możesz wciąż zaglądać mi przez ramię i mnie popędzać, jasne? – westchnąłem, po czym wywinąłem się z objęć Zero i chwyciłem zeszyt, który leżał na łóżku. Bez słowa skierowałem się do drzwi. Zanim jeszcze przekroczyłem ich próg Tsu rzucił mi na pożegnanie:
- Bye, bye! – i pomachał mi, po czym wrócił do swojej przerwanej lektury.
Uśmiechnąłem się słabo pod nosem, po czym wyszedłem. Cicho zamykając za sobą drzwi i pozostawiając lidera oraz basistę w bezbrzeżnym zdziwieniu.


***


Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się zawędrować pod zupełnie inny hotel. Cholera, chyba pomyliłem drogi... W sumie to chyba na pewno pomyliłem drogi… Rozejrzałem się dookoła, jednak nic z otoczenia nie wydało mi się być znajome. Przekląłem w myślach, ale postanowiłem nie panikować. Wziąłem głębszy oddech i przysiadłem na najbliższej ławeczce, aby dokładnie zastanowić się, gdzie popełniłem błąd, wybierając drogę powrotną, kiedy nagle ktoś mnie zaczepił. Poczułem delikatny dotyk na ramieniu, a zaraz potem ów osoba, która mnie zaczepiła, przysiadła się.
- Hiroshi, musimy poważnie porozmawiać…
- Mama? – zdziwiłem się widząc moją rodzicielkę. – Co ty tu robisz?
- Przyjechałam, aby sprawdzić, jak mój syn sobie radzi – uśmiechnęła się, jednak nie był to zbyt wesoły uśmiech. – I… Przy okazji chciałabym z tobą coś wyjaśnić…
- Co takiego?
- Ulica to nie jest dobre miejsce na takie rozmowy…
Pociągnęła mnie za rękę, czym nakazała mi podążać za sobą. Przeszliśmy przez ulicę, a następnie udaliśmy się do małej kafejki, w której było niewiele osób. Moja mama wybrała ustronny stolik w rogu lokalu. Zasiedliśmy na głębokich, granatowych fotelach. Matka oparła smukłe dłonie o kościstych palcach na kremowym blacie małego stolika. Podeszła do nas kelnerka, u której złożyliśmy zamówienie na dwa espresso.
- W sumie… Nie wiem od czego zacząć – wbiła wzrok w cukiernicę, która stała na środku stolika. – Chciałam ci już dawno o tym powiedzieć, jednak… Bałam się twojej reakcji…
- Reakcji na co? – drążyłem temat.
- W końcu uznałam, że jeśli nie będzie to koniczne to nie wyjawię ci tego nigdy, gdyż uważałam, że i tak przeszedłeś już w życiu przez wiele… jednak od pewnego czasu, dokładnie to odkąd wróciłeś z Japonii, zachowywałeś się dość dziwnie… Wypytywałeś mnie o jakiegoś Shimizu Michi, jednak ja nikogo takiego nie znam… Nie wiem czy to twój dawny kolega, nauczyciel czy ktoś zupełnie inny, bo… nie było mnie przy tobie w tamtych czasach…
- W tamtych czasach? – powtórzyłem nic z tego nie rozumiejąc. – Czyli… dokładnie kiedy?
- Hiroshi, ja… nie znałam cię przed wypadkiem samochodowym, przez który doznałeś amnezji, a bynajmniej nie znałam cię tak jak teraz. Nasze relacje nie opierały się na płaszczyźnie syn-matka.
- Co…? – spojrzałem na kobietę tak, jakby kaktus wyrósł jej na środku czoła. – Ale mamo…
- No właśnie nie jestem pewna czy powinieneś nazywać  mnie „mamą”… - westchnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Uwierz, że dla mnie to też jest bardzo trudne… Zawsze traktowałam cię jak syna, więc twoje zachowanie naprawdę dało mi do myślenia, dlatego zaczęłam zastanawiać się czy… czy będąc w Japonii nie spotkałeś jej…
- Jakiej znowu „jej’? – totalnie zgłupiałem.
- Twojej prawdziwej matki. Prawda jest taka, że cię adoptowałam. Byłam przyjaciółką twojej matki i zawsze zazdrościłam jej tak utalentowanego i mądrego syna. Ja… ja nie mogę mieć dzieci, mimo iż bardzo tego pragnęłam. Traktowałam cię jak własnego syna. Często zostawałeś pod moją opieką po śmierci twojego ojca, kiedy twoja matka nie mogła się tobą zająć, jednak… Trzy miesiące przed twoim wypadkiem u twojej matki stwierdzono chorobę prionową – jego przyczyną jest zmutowana postać prionu (kodowanego genetycznie czynnika białkowego od aut.). Choroba prionowa przyjmuje przeróżne postacie: począwszy od Kuru (choroba głównie dotycząca mieszkańców Ameryki Południowej i Afryki, gdzie w praktykach religijnych podczas pogrzebu zmarłego zjadało się jego mózg. Tak, dosłownie zjadało. Spożycie mózgu zainfekowanego prowadziło do tego, że kolejny kanibal również się zarażał i tak to popadło w błędne koło od aut.) po śmiertelną bezsenność rodzinną (bardzo rzadka i nieuleczalna choroba przekazywana genetycznie. Przyczyną są mutacje w genie PRNP. Śmierć następuje w czasie 7-36 miesięcy. Objawy są takie jak przy zaawansowanej bezsenności: napady paniki, demencja, odizolowanie się od społeczeństwa, utrata wagi, często towarzyszy temu również choroby psychiczne, które spowodowane są przez bezsenność i napady lękowe od aut). U twojej matki dopatrzono się zespołu Gerstmanna-Strauslera-Scheinkera (GSS), który objawia postępującym otępieniem oraz ataksją, gąbczastymi zwyrodnieniami w korze, móżdżku i jądrach podkorowych, zaburzeniami równowagi oraz kłopotami z koordynacją, a także problemami z pamięcią. Choroba rozwijała się u niej latami, ale objawiła się w poważnym stadium. Na początku objawy były niegroźne, ale z czasem nasilały się i twoja matka obawiała się, że wkrótce może nie być już w stanie opiekować się tobą; a nawet może stać się dla ciebie ciężarem. W tym samym czasie ja dostałam propozycję przeniesienia się do Ameryki, co wiązało się z lepszą płacą, podczas gdy ze względu na stan zdrowia twoja matka została zwolniona. Dostawała rentę dla inwalidów, jednak to nie były pieniądze, za które mogłaby utrzymać standard życia do jakiego cię przyzwyczaiła. Wkrótce potem nastąpił twój wypadek, a utrata pamięci, brzydko mówiąc, była dla ciebie szansą na powrót do normalnego życia. Twoja matka zrzekła się praw rodzicielskich i przekazała mi je. Stałam się twoim opiekunem prawnym i zabrałam cię ze sobą do Ameryki, gdzie starałam się dać ci wszystko, co tylko mogłam. Co prawda umowa między mną, a twoją matką była taka, że miałam powiedzieć ci prawdę, jednak… było mi cię szkoda. Hiroshi, proszę zrozum mnie; jedynie próbowałam cię chronić. Tak jak już mówiłam, wiele przeszedłeś w życiu, więc nie chciałam cię „dobijać” prawdą…
- Ja… Tkwiłem w kłamstwie… przez tyle lat? – otworzyłem szerzej oczy w bezbrzeżnym zdziwieniu.
- Chciałam dla ciebie jak najlepiej! Zresztą… tak bardzo chciałam mieć syna… Zawsze chciałam mieć synka… - po jej policzkach spłynęły łzy. – po wyjeździe do Ameryki straciłam kontakt z twoją matką. Możliwe, że już nie żyje…
- Więc dlatego że chciałaś mieć bachora, postanowiłaś podszywać się pod moją matkę?! – wrzasnąłem, gwałtownie wstając od stołu.
- Dałam ci wszystko, co mogłam…
- Okłamałaś mnie! Okłamywałaś mnie przez tyle lat! Okłamałaś mnie i moją matkę, rzekomo twoją przyjaciółkę!
- Ty… więc ty jednak się z nią nie widziałeś…- chlipnęła.
- Gdybyś o tym wiedziała pozwoliłabyś mi dalej trwać w kłamstwie?! – zapytałem, mimo iż już znałem odpowiedź.
- Tak – szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Zerwałem się z miejsca, jak oparzony i wybiegłem z kafejki. Po moich policzkach spłynęły gorzkie łzy. Przez tyle lat żyłem w kłamstwie! Zwracałem się „mamo” do zupełnie obcej mi kobiety, z którą nie miałem żadnych więzów krwi; do kłamczyni! Oszukała mnie i moją prawdziwą matkę… Nie zamierzała mi nigdy wyjawić prawdy… To dlatego zawsze miałem problem z dokumentami, ścigały mnie nieścisłości z formalnościami… Zwyczajnie nie byłem świadom tego… Teoria „spisku” pierwszego, która zakładała, że moja matka wywiozła mnie ze względu na Michiego, który zmienił moją orientację seksualną to przy tym naprawdę nic… Dopiero teraz zrozumiałem, co to znaczy zrobić komuś „wodę z mózgu”.
Ta kobieta, która podawała się za moją matkę, najzwyczajniej w świecie przywłaszczyła mnie sobie, a jako usprawiedliwienie podała to, ze nie może mieć dzieci, a bardzo tego chciała?! Do cholery, czy to jakaś kiepska telenowela?!
Parłem naprzód, idąc szybkim krokiem, nie zważając na to dokąd tak naprawdę zmierzam. Przeciskałem się między ludźmi, a moje myśli skotłowały się i splątały jak nigdy dotąd. Z moich oczu wylewały się kolejne łzy. Byłem zmęczony; zmęczony psychicznie. Ile jeszcze będę musiał przejść zanim w końcu będę mógł chwilę odpocząć; mieć chwilę spokoju?
Szedłem tuż przy ścianach budynków, niekiedy nawet ocierałem się ramieniem o szyby witryn sklepowych. Nagle poczułem mocne szarpnięcie za ramię, które ściągnęło mnie w jedną z bocznych uliczek. Następnie czyjaś ręka zakryła mi usta.
- Tylko mi tu nie piszcz jak jakaś spanikowana panienka – rozpoznałem ten kpiący głos, jednak… teraz było w nim trochę więcej… współczucia niż cynizmu? Odepchnąłem kościstą dłoń od ust i odwróciłem się spoglądając na rudzielca.
- Śledziłeś mnie? – zapytałem cicho.
- Nie schlebiaj sobie – powiedział niby niezbyt miło, jednak jego mina wcale nie wskazywała na to, że się ze mną droczy czy mnie wyśmiewa. W jego oczach mogłem znaleźć niewypowiedziany żal.
- Ty… Słyszałeś to wszystko? – zapytałem z lekkim przestrachem.
- Tak - odpowiedział bez skrupułów.
- Ale… jak?
- Nie trudno cię znaleźć… Dość… Rzucasz się w oczy – wzruszył ramionami i pociągnął mnie za rękę w przeciwnym kierunku niż ten, w którym zmierzałem. – Wystarczyło, że zapytałem kilka osób czy cię widziało i zaraz wskazali mi kierunek, w którym się udałeś. Przechodząc ulicą zauważyłem cię z jakąś kobietą w kafejce, więc usiadłem niedaleko i pozwoliłem sobie podsłuchać waszą rozmowę… Wybiegłem zaraz za tobą i wyprzedziłem cię, a następnie tutaj ściągnąłem, aby… - zaciął się.
- Powiedzieć, że idę nie w tą stronę?
- Zostańmy przy tej wygodnej wersji – uśmiechnął się kwaśno.
- Dlaczego podsłuchiwałeś?! – uderzyłem go w ramię, wypowiadając te słowa z wyrzutem.
- Szczerze? Byłem ciekawy, co to za kobieta…
Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Karyu wciąż trzymał mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą. Przystanęliśmy dopiero przed wejściem do hotelu. Wtedy właśnie zrównałem krok z Karyu i spojrzałem na niego śmiertelnie poważnie.
- Nie mów nic o tym, co słyszałeś Michiemu.
- Nie chcesz, aby się o tym dowiedział? – zdziwił się. – Dlaczego?
- Mam dość tego, że Michi dzieli ze mną wszelkie problemy. Zarzucam go moimi sprawami… I tak już mi wystarczająco pomógł, a ja wystarczająco go zmartwiłem i wylałem wystarczająco dużo łez w jego koszulkę. Chcę, żeby miał choć raz… wolne od nieswoich problemów
- Jak… litościwie – prychnął. – Jesteś głupi – uderzył mnie z otwartej dłoni w głowę. – Ale uszanuję twoją decyzję, mimo iż myślałem, że zaraz po powrocie do hotelu rzucisz się na Zero i wszystko mu opowiesz.
- To nie jest sprawa, w której Shimizu mógłby mi pomóc. Są pewne sprawy, które należy zakończyć samemu – powiedziałem ostro.
- Czy mi się tylko zdaje, czy ty masz jakiś plan? – Matsumura podniósł jedną brew.
- Powiedzmy. Ten plan obejmuje to, że masz siedzieć z gębą na kłódkę, jasne?
- Jak słońce, mój panie i władco – ukłonił się, kpiąc ze mnie.
- Świetnie – puściłem mimo uszu jego zniewagę. – Jako zespół musimy zająć się konkursem. Teraz to jest najważniejsze.
- Czy twój genialny plan obejmuje także to, że zamierzasz udawać, że nic się nie stało i wmieszając się w wir codziennych zajęć, będziesz próbował o tym najzwyczajniej w świecie zapomnieć?

- Nie twój interes. Ty masz po prostu siedzieć cicho – warknąłem, choć nie wiem skąd nagle wziął się we mnie ten gniew. Tyle emocji i odczuć się teraz we mnie kotłowało…
- Tylko ostrzegam, ale uwierz mi, że to nie jest rzecz, o której będziesz mógł kiedykolwiek zapomnieć…
- Zamiast bawić się w psychologa może już lepiej zaczniesz mnie pilnować, abym napisał piosenkę, co? – prychnąłem w końcu decydując się by przekroczyć próg hotelu.
- Rozgryzłem cię! – wykrzyknął triumfalnie.
- Chciałbyś – wywróciłem oczyma i skierowałem się w stronę wind.


***


Po kolejnych dwóch godzinach, zjedzonym litrowym sorbecie czekoladowym i pół litrze sorbetu cytrynowego skończyłem w końcu piosenkę. Walczyłem  z odruchem wymiotnym, gdyż jeszcze w życiu chyba nie zjadłem tyle na raz, ale powiedzmy, że dzięki temu czułem się nieco lepiej. Tak, postanowiłem zjeść ten stres. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to rozwiązanie na dłuższą metę w istocie nie jest żadnym rozwiązaniem, ale cóż… obecnie myślałem jak przeżyć „teraz”, ten moment.
Aby odgrodzić się od pozostałych wyszedłem na balkon. Kilka samotnych łez jeszcze spłynęło po mojej twarzy, jednak nie poddałem się szlochowi. Było ciężko, ale ostatecznie przelałem swoje myśli na papier, co również w nieznacznym stopniu mi pomogło. Miałem wrażenie, że w obecnych czasach słowo „prawda” straciło swoją wartość. Czułem się źle z myślą, którą podsunął mi Zero; że moja matka wykorzystała moją amnezję, aby odsunąć nas od siebie. Wtedy czułem się oszukany, ale teraz? Nie umiem nawet sprecyzować, jak się czułem… Okazało się, że moja matka to tak naprawdę nie moja matka! Kiedy w końcu dowiedziałem się prawdy myśl, że moja prawdziwa matka lub ta kobieta, która podawała się przez tyle lat za moją matkę mogłaby mnie wywieźć z Japonii do Ameryki ze względu na mój homoseksualny związek z Shimizu wydawała mi się wręcz głupia i błaha. Michi był przekonany przez wiele lat, że to przez niego opuściłem swoją ojczyznę nawet nie wiedząc o tym; ale to było wytłumaczenie, które on sam sobie znalazł. Nic nie zostało mu wyjaśnione, po prostu nagle zniknąłem z jego życia, więc patrząc z jego punktu widzenia to rzeczywiście było jedyne wyjaśnienie, jakie nasuwa się na myśl, jednak teraz kiedy wszystko przeanalizowałem, doszedłem do wniosku, że ani moja prawdziwa matka, ani ta obca mi kobieta nie brały go pod uwagę. Nasz młodzieńczy związek był dla nich może nieco niewygodnym, ale w istocie nic nieznaczącym epizodem – to tak jakbym zobaczył człowieka z podobizną Boba Marleya na bluzce; nie lubię reagge, ale to, że ten dany człowiek słucha tego gatunku muzyki nie ma żadnego wpływu na moje myślenie, poglądy, zachowanie… życie.
Piosenka, którą napisałem nosiła nazwę „Trickster” (ang. oszust od aut.). Patrzyłem z wysokością balkonu na przewijających się niczym film na szpuli ludzi na chodniku i krzywiłem się. Zdałem sobie sprawę, że mimo iż ich nie znam, to już ich nie lubię. Ot tak po prostu. Nie ufałem im, a co ważniejsze nawet nie chciałem spróbować. Straciłem wiarę w ludzi.
Ta kobieta chciała mnie chronić, a tak naprawdę wyrządziła mi jeszcze większą krzywdę. Gdyby o wszystkim powiedziała mi wcześniej… może bym to zaakceptował. Może nauczyłbym się z tym żyć. Może przyswoiłbym to na swój sposób… Zrozumiałbym, że matka, prawdziwa matka była chora i niezdolna do opiekowania się mną; chcąc mojego dobra oddała mnie pod opiekę przyjaciółki, która zapewniła mi rozwój, dach nad głową i spełniała większość moich zachcianek. Może podświadomie tęskniłbym za prawdziwą rodzicielką, może snułbym wyobrażenia, jak mogłoby wyglądać nasze życie gdyby mnie nie oddała… ale uważam, że w końcu i tak doszedłbym do wniosku, że oddanie własnego dziecka pod cudzą opiekę z pewnością nie przyszło jej łatwo, a zrobiła to wszystko, bo mnie kochała. Teraz ta myśl do mnie nie docierała. Nie wiem czy to dlatego, że negatywne emocje stanowiły w mojej głowie pewien mur, przez który nie mogła się przebić ów myśl czy to dlatego, że nie chciałem wierzyć… w nic. Ani w Boga, ani w lepsze jutro, a tym bardziej w takie wytłumaczenie, mimo iż było ono logiczne – jednak logiczne wydawało się dopiero wtedy, kiedy przeprowadziło się zimna kalkulację nad tą sprawą, a ja jeszcze nie potrafiłem przeprowadzić ów kalkulacji. Zbyt wiele gorących myśli i uczuć przelewało się we mnie – były tak gorące, że nawet półtora litra lodów i temperatura piętnastu stopni powietrza nie zdołały ich ostudzić.
Złapałem klasycznego doła.
Czułem się nie dość, że oszukany przez tą kobietę to w dodatku porzucony przez matkę. Ot, kiedy natrafiła się okazja zostałem przekazany z rąk do rąk – a bynajmniej ja widziałem tak czarno tą sytuację w danej chwili.
Byłem tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważyłem, kiedy Zero wślizgnął się na balkon i usiadł obok mnie, obejmując jedną ręką. Spojrzałem na niego przelotem, a on uśmiechnął się delikatnie, pięknie, tak jak to miał w zwyczaju.
- Przepraszam za tamto – szepnął w moje włosy, a następnie je ucałował.
- Mhm… - mruknąłem mało wyraźnie.
- Wciąż jesteś zły? – objął mnie ciaśniej.
- Nie, tylko, na litość Boską, nie ściskaj mnie tak mocno! – odepchnąłem jego rękę od siebie. Szatyn poluzował uścisk i spojrzał ponad moim ramieniem na opakowania po sorbetach, które stały za mną.
- Zjadłeś to wszystko w tak krótkim czasie? – zdziwił się.
- Mhm…
- I jeszcze nie zwymiotowałeś? Podziwiam cię… - zaśmiał się.
- Spokojnie, chyba zaraz właśnie się zrzygam – przytknąłem sobie dłoń do ust. Niezrażony moimi słowami chłopak i tak jeszcze bardziej przysunął się do mnie i ułożył moją głowę na swoim barku.
- Nie wiedziałem, że masz taki pociąg do słodyczy.
- Szczerze powiedziawszy to ja też nie… - oparłem się o niego wygodnie, a Michi sięgnął mojej dłoni i splótł nasze palce.
Więcej już nie powiedział nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Odetchnąłem głęboko i ścisnąłem delikatnie jego rękę. Co jak co, ale w niego wiary nie straciłem. Basista był indywiduą, która wypracowała sobie moje zaufanie.
Po dość długiej chwili milczenia dotarła do mnie pewna myśl, przez którą aż poderwałem się z miejsca – po takich przeżyciach i z takim nastawieniem idealnie pasowałem do „Monsters”… Tylko problem polegał na tym, że „Monsters” już nie ma. Teraz jest „D’espairsRay” – dobra, jest ta desperacja, ale gdzie ten promień? (ang. ray – promień)


Horror a'la Hizumi cz.1 (mini-seria), oneshoot Hizumi x Zero

Ha, Kita-pon powróciła! Nie miałam komputera (w naprawie był), więc nie miałam dostępu do internetu, ale w końcu powróciłam i mam dla was część pierwszą mini-serii oraz miniaturkę z D'Ray. Czuję się jakbym na powrót ożyła...  Tak mi cię brakowało Internet-san! ;_;
Obiecuję nadrobić wszelkie zaległości w czytaniu i komentowaniu tego, co zdążyło się pojawić podczas mojej nieobecności. Co prawda nie odzyskałam internetu "stale", ale przynajmniej przeczytam, a komentowaniem zajmę się później x.x

A tak btw. cieszycie się, że zaczyna się nowy rok szkolny? Bo ja teoretycznie nie, ale w sumie to tak... (Tak, wiem tyko polonista-Kita potrafi się tak logicznie wypowiedzieć; zabijcie mnie, dziś nie myślę, jak i przez całe wakacje)... Nie ciągnie mnie jeszcze do szkolnej ławki, ale biorąc pod uwagę moją organizację podczas wakacji, a tak naprawdę to jej brak... to w sumie dobrze, że wakacje się kończą. Nie wiem dlaczego, ale w nawale pracy potrafię się jakoś lepiej zorganizować - to dotyczy się również pisania. Wraz z wrześniem mam nadzieję, że znów będę prowadzić tego bloga w miarę przyzwoicie. Życzcie mi powodzenia (/.-)''




Tytuł: „Horror a’la Hizumi” cz.1
Paring: Zero x Karyu (D’espairsRay) + na razie tylko w tym parcie
Typ: mini-seria
Gatunek: komedia (?)
Beta: -



- Michi… - jęknął płaczliwie Karyu, kopiąc lekko chłopaka w kostkę.
- Co? – mruknął Zero, który usiłował zasnąć.
Jakimś cudem i niefartem Shimizu, i Matsumura musieli razem dzielić pokój. Jakby tego było mało to w dodatku zamiast dwóch pojedynczych łóżek w pokoju zastali jedno, wielkie, małżeńskie łoże. Mimo awantury, jaką zrobił basista w recepcji, nie udało im się zdobyć innego, więc skazani byli spędzić tę jedną noc wspólnie.
- Wiesz… Ja się boję… - wyznał cicho rudzielec.
- Niby czego? – prychnął rozbawiony Michi.
- Hizumiego.
- A… To zmienia postać rzeczy – szatynowi uśmiech spełzł z ust, gdyż prawda była taka, że wokalista napawał strachem nawet jego.
Zero był wredny i nie znał takiego słowa jak „empatia”, przeważnie wszystko miał w głębokim poważaniu. Tsukasa był oziębłym perfekcjonistą, potrafiącym katować człowieka niekończącymi się próbami dopóki któryś z członków zespołu nie padł z wycieńczenia. Przy basiście i perkusiście Karyu wyglądał jak potulny baranek, którym w istocie był. Gitarzysta był miły, ciepły i otwarty, a wyżej wymieniona dwójka potrafiła go przestraszyć i przyprawić o palpitacje serca, ale Hizumi… on był zdecydowanie najgorszy. W sumie to… wokalista nie był ani przesadnie wredny, czasem wykazywał się empatią, interesował się sprawami, nawet tymi, które go nie dotyczyły, nie był oziębły, a jego perfekcjonizm dało się znieść ze względu na to, że dotyczył tylko jego osoby, więc Yoshida katował tylko siebie, jednak… Hiroshi był po prostu straszny. Nie ma możliwości, aby to wyjaśnić. Po prostu, kiedy spoglądało się na niego człowiekowi jeżyły się włoski na karku, serce zamierało, oddech stawał się płytki i nierówny, mięśnie przestawały reagować na polecenia wydawane z mózgu, a źrenice rozszerzały się…
- Mam czasami wrażenie, że on urwał się z jakiegoś horroru… - wyznał Shimizu. – I to takiego naprawdę, naprawdę dobrego horroru…
- On mnie przeraża… - chlipnął rudy.
- Ale… właściwie to, dlaczego mi to mówisz? Chyba nie ma na świecie osoby, którą Hizumi mógłby nie przestraszyć. Ba! Zdziwiłbym się, gdyby on sam siebie się nie bał…
- Bo... Bo mi telefon spadł pod łóżko, więc się po niego schyliłem i… i wtedy usłyszałem taki jakby charkot i błysnęło coś w tych ciemnościach pod łóżkiem! Tak na biało błysnęło! I wtedy przypomniały mi się te białe soczewki Hizumiego, które zasłaniały jego tęczówki i źrenice… (takie jak na zdjęciu powyżej od aut.)
I oto nadeszła pamiętna chwila, albowiem Zero przejawił jednak objaw empatii. Przysunął się do roztrzęsionego gitarzysty i objął go ciasno. Karyu położył głowę na ramieniu basisty, który zaczął gładzić go uspakajająco.
- Myślisz… Myślisz, że on może być pod łóżkiem? – zapytał niepewnie Matsumura.
- A kto go tam wie? Jak się urwał z horroru to w sumie nawet byłoby wskazane, żeby tam siedział… - „wydedukował” Zero.
- Więc już nie odzyskam swojego telefonu? – Karyu rozpłakał się niczym małe dziecko, któremu zabrano lizaka. – Zaraz… Jak on tam siedzi… To znaczy, że to wszystko słyszał?
W ciszy, która na moment zapanowała między nimi słychać było jedynie głośne przełknięcie śliny oraz dwa, zawrotnie szybkie bicia serc.
- Myślisz, że on…?
- Na pewno się zdenerwował…
- Mógłby chcieć się zemścić?
- Z pewnością…
- Pewnie będzie czekał aż zaśniemy…
- Więc nie możemy sobie na to pozwolić!
Z tą wojowniczą myślą muzycy przetrwali bezsennie całą noc. Kiedy zrobiło się już widno, ostrożnie zajrzeli pod łóżko. Przestrzeń pod nim była pusta, przez co Zero zdenerwował się i już chciał trzepnąć w łeb gitarzystę, jednak ten zaraz znalazł „genialne” wyjaśnienie, że Hizumi pewnie przyjmuję swoją „horrorową” postać jedynie w nocy, a wraz z pierwszymi promieniami słońca znów zmienia się w człowieka, jednak jego mordercza aura pozostaje i to właśnie ona tak przeraża innych. Ponadto „horrorowa” postać wokalisty miała znikać w promieniach światła dziennego niczym wampir, a jego ciało miało ponownie powrócić do miejsca, gdzie została pozostawiona ludzka wersja Hizumiego i znów się w nią zmienić. Michi był tak śpiący, że za wiele nie zrozumiał z tego wyjaśnienia, jednak przytaknął, zgadzając się z tym, co mówił Matsumura, uznając, że jeśli gitarzysta ma jakiekolwiek wytłumaczenie to ta sprawa nie może być jednak taka idiotyczna i gdzieś to ziarenko prawdy musi tkwić.
Umyci i ubrani zeszli na śniadanie. Przy jednym ze stolików czekali na nich wokalista i perkusista, którzy zdążyli już zjeść. Tsukasa właśnie kończył kawę, a gdy ją wypił postanowił ponownie napełnić kubek – w tym celu udał się do stołu, gdzie stał ekspres do kawy. Basista i gitarzysta zostali sam na sam z brunetem.
- Co się tak gapisz? – zapytał Hizumi znad swojego kubka z kawą, rzucając spojrzenie Karyu.
Rudzielec spiął się, a krew odpłynęła mu z twarzy. Następnie zerwał się z krzesła i ledwo powstrzymując się od panicznego krzyku, wybiegł z restauracji, mieszczącej się na najwyższym piętrze hotelu.
- A jemu co odwaliło? – ponownie odezwał się wokalista, tym razem spoglądając w stronę Shimizu, który chwilę później poszedł w ślady gitarzysty







Oto „Tsukasa-duch” xD Rzecz jasna on po prostu ruszał się, kiedy zdjęcie było wykonywane, ale to natchnęło mnie do napisania tej miniaturki ;p
Tytuł: „Nadprzyrodzone moce Tsukasy”
Paring: Zero x Hizumi (D’espairsRay)
Typ: miniaturka
Gatunek: komedia (?)
Beta: -

- Aach… Michi… - westchnął przeciągle Hizumi przyparty do zimnych kafelek studyjnej toalety. – Nie… Nie powinniśmy tego tutaj… - dukał i miarowo coraz głośniej wzdychał, kiedy kolano basisty mocniej napierało na jego krocze.
- Daj spokój, Yoshi-chan – szatyn przesunął dłonie na pośladki partnera i zaczął je ugniatać. Hizumi odchylił głowę, pięknie eksponując swoją szyję, do której przylgnął Zero. – Tsukasa-tyran zwalił się do naszego mieszkania, więc nawet nie mogę się na ciebie rzucić we własnym domu – rozżalił się. – A ja mam ochotę… Tak wielką ochotę… na ciebie… - mruknął zmysłowo.
Yoshida objął partnera za szyję i mruczał, wbijając paznokcie w plecy chłopaka, które wciąż były zasłonięte przez materiał czarnej koszulki z logiem ich zespołu.
- Ale Zero… Naprawdę nie powinniśmy… Poczekaj jeszcze te kilka dni, a Oota wyprowadzi się już. Seks w publicznej toalecie nie jest szczytem moich marzeń – wyznał, spoglądając z naganą na kochanka.
- Przecież ty też masz ochotę – na potwierdzenie tych słów Shimizu przesunął dłonią po kroczu Hiroshiego. – Pozwól i mi, i sobie ulżyć – cmoknął go krótko w usta, po czym ponownie powrócił do obdarzania pocałunkami jego szyi.
- Michi… Proszę cię, ja naprawdę czuję się niekomfortowo…
- Nie bój się, nie my pierwsi będziemy kochać się tutaj – pocieszył go Zero, gładząc jego boki ciała i biodra.
- Nie, nie o to mi chodzi… Wiesz… Mam wrażenie, że wiecznie jesteśmy obserwowani. Nie wiem czy to przez to, że Tsukasa pomieszkuje u nas już drugi tydzień i towarzyszy nam praktycznie we wszystkim, czy może dlatego, że…
- Rozluźnij się – przerwał mu Michi, masując delikatnie jego spięte barki. – I przestań myśleć o Tsu. Skup się na mnie – uśmiechnął się cwaniacko, po czym pocałował go. – Zostało nam ledwo pół godziny przerwy, a później znów zaczyna się próba… Hizu-chan, później nie będziemy mieli okazji…
- Ale zrozum! Tsukasa jest jak duch! Jesteś sam w pokoju, obracasz się, a on nagle stoi za tobą! Wydaje ci się, że jesteś z kimś sam na sam, a na zdjęciu w tle pojawia się Tsu… On jest wszędzie i to mnie przeraża! – zaskomlał wokalista.
- Dobra, przyznaję ci rację, Kenji najprawdopodobniej ma jakieś nadprzyrodzone moce, ale teraz naprawdę go tu nie ma!
- A skąd wiesz? Na tym właśnie polega jego sztuczka; kiedy myślisz, że go tu nie ma, on się pojawia! A jakoś uprawiać seks przy publiczności to mi się nie widzi… - Hiroshi wygiął brzydko usta.
Chwila ciszy.
Konsternacja.
- W końcu przestaliście się kłócić na mój temat? – usłyszeli tak znajomy i przerażający głos. Basista i wokalista w jednym momencie spojrzeli na perkusistę, który stał w drzwiach łazienki i opierał się niedbale o framugę. – W takim razie świetnie. Zaczynamy ponownie próbę – poinformował ich swoim wystudiowanym, zimnym niczym lód głosem, który świadczył, że lider obraził się.
Obaj chłopcy ze spuszczonymi głowami w pokorze powlekli się za Ootą. Zero westchnął ciężko, będąc niezadowolonym z tego, że do niczego nie doszło. Hizumi trącił go łokciem między żebra.
- Widzisz, mówiłem, że on jest wszędzie! – szepnął do ukochanego.
Shimizu zaczął poważnie zastanawiać się nad nadprzyrodzonymi umiejętnościami Tsukasy i zaczęło go to przerażać. W istocie, ten chłopak potrafił pojawić się wszędzie, jednak zawsze wybierał tą najmniej odpowiednią chwilę…