Opowiadanie Wigilijne~! Yey, kto się cieszy? *świerszcze grają w tle* ^^'' Myślałam, że w tym roku nie naskrobię nic w świątecznych klimatach, ale jednak jakiś pomysł mnie nawiedził (niczym duch minionych, teraźniejszych i przyszłych świąt ^^'') - szkoda jednak, że tak późno... >.<'' Pisane trochę pod presją czasu, więc wyszło, jak wyszło C'':
Poza tym od razu i z góry chciałam przeprosić wszystkich miłośników świąt, bo w tym opowiadaniu założyłam, że wszyscy powielamy ten sam lub przynajmniej bardzo podobny scenariusz świąteczny - jeśli wasze święta są inne, weselsze i faktycznie są tym, na co czekacie z niecierpliwością to cudownie, macie szczęście i wam zazdroszczę. Od razu wyjaśnię też, że nie jestem przeciwniczką świąt i podoba mi się ich ogólny zamysł, jednak już zdecydowanie mniej podoba mi się to, jak wyglądają one u mnie w domu, dlatego pisząc to mocno kierowałam się własnymi przemyśleniami i doświadczeniami. Z tej racji te z was, które obchodzą święta w nieco inny sposób mogą odnieść wrażenie pt. "DAFQ?!, o co jej chodzi? ;/ ", ale no... przeczytacie to się same dowiecie, co mi chodzi. Mam nadzieję poznać wasze reakcje w komentarzach♥
Tymczasem wszystkiego najlepszego i wesołych świąt oraz endżoj riding maj kristmas story x''D
Tytuł: "Zbłąkany wędrowiec"
Paring: Kai (TRNTY D:CODE, ex Killaneth) x reader
Typ: oneshot
Gatunek: świąteczne, fantasy, romans, komedia (?)
Beta: -
No i w końcu nadeszły! Wyczekiwane w niecierpliwości przez dzieci oraz może nieco mniej entuzjastycznie przez dorosłych Święta Bożego Narodzenia w obstawie reklam Coca-Coli oraz "Last Christmas" George Michaela. Właściwie ciężko było stwierdzić czy byłaś ich fanką, czy też przeciwniczką. Bo jakby się tak nad tym zastanowić, to święta miały swoje plusy i minusy. Zaletą niezaprzeczalnie były czasem dość kuszące promocje zestawów reklamowanych jako pomysły na prezent, a którymi przecież można było równie dobrze obdarować samego siebie, zaoszczędzając przy tym trochę kasy, gdyż kupowanie oddzielnie wszystkich produktów zawartych w zestawie wyszłoby przecież znacznie drożej. Z drugiej strony, żeby dorwać ów zestawy trzeba było przebić się przez tłum gnany gorączką świątecznych zakupów oraz poszukiwania prezentów na ostatnią chwilę, jak i ustawić się w kilometrowej kolejce do kasy.
Plusem było dostawanie prezentów, jednak święta nie polegały przecież tylko na dostawaniu, ale także na dawaniu, co trochę ciągnęło za kieszeń. Nawet trochę bardzo. Poza tym większość prezentów i tak była tandetna lub niemalże identyczna - także po przedłużającej się nasiadówce w Wigilijny wieczór wychodziłaś z tej imprezy z porządnym zaopatrzeniem wełnianych skarpet oraz zestawów do mycia. Jak w sumie miałaś to odczytywać? Że rodzina w delikatny sposób sugerowała ci, że śmierdzisz? Dla zachowania równowagi we Wszechświecie zawsze znaleźli się także tacy, którzy zwyczajnie wcisnęli ci jakiś zwitek pieniędzy w dłoń, tłumacząc się, że przecież nie będą kupować ci czegoś, co mogłoby ci się nie spodobać i ty już wiesz najlepiej, co sobie kupić. Okej, to zdecydowanie kolejny plus i drobna pomoc w reperowaniu budżetu nadszarpniętego przez świąteczne wydatki, jednak z drugiej strony świadomość, że osoby te zwyczajnie nie znały cię wystarczająco dobrze, żeby móc przewidzieć, co mogłoby cię uszczęśliwić, a co najważniejsze, świadomość, że nawet nie chciały zmienić tego stanu rzeczy, była w jakiś sposób demotywująca...
Kolejną zaletą świąt było jedzenie. Można było się najeść za darmo, choć to równało się także temu, że twoja dieta szła na jakiś czas w zapomnienie. Niestety, nie mogłaś folgować sobie w nieskończoność, toteż niedługo po świętach dopadały cię wyrzuty sumienia i noworoczne postanowienia zrzucenia niechcianych centymetrów oraz ścisłej diety. Bo przecież tak ciężko było się oprzeć temu czekoladowemu Mikołajowi, który spoglądał na ciebie roześmiany, wręcz niemo błagając, żebyś po niego sięgnęła, prawda?
Święta były także powodem i okazją do spotkania. To właściwie było dość miłe, gdyż przecież różni członkowie rodziny porozjeżdżali się na wszystkie strony tego świata i z niektórymi nie miałaś możliwości spotkać się zbyt często. Z drugiej strony jednak wciąż pozostawały takie osoby, od których towarzystwa z wielką chęcią byś stroniła - babcia może i była kochana, jednak jej soczysty buziak na twoim misternie przypudrowanym policzku nie był tym, za czym mogłabyś się stęsknić. Poza tym pytania typu: "A znalazłaś tam już sobie jakiegoś absztyfikanta?" były co najmniej gorszące, męczące i sprawiały, że sięgałaś po jeszcze więcej czekoladowych Mikołajów, żeby jakoś poprawić sobie humor.
Wszystko miało swoje zalety i wady. Nic na tym świecie nie było ani czarne, ani białe. Wszystkie zdarzenia oscylowały na osi między tymi dwiema skrajnościami, plasując się gdzieś pomiędzy.
Tak samo było z tradycjami. Z jeden strony miały one swój unikatowy charakter i sprawiały, że święta były tym, czym były, jednak czasem potrafiły dać się we znaki. Bo po kiego grzyba niby miałaś wciskać się w tą obcisłą kieckę, żeby siedzieć przy stole? Przecież równie dobrze mogłabyś założyć zwykłe jeansy i bluzę, czuć się swobodniej i bardziej zrelaksowana. Niektóre z tych "świątecznych zasad" na siłę kreowały bardziej wymuszoną i sztywną atmosferę niż było to absolutnie konieczne i to cię irytowało. Czekanie na pierwszą gwiazdkę, kiedy tobie już burczało w brzuchu od dłuższego czasu też potrafiło dać się we znaki. No i jeszcze to idiotyczne, puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, który mógł nieoczekiwanie zjawić się w progu twojego domu prosząco o posiłek i schronienie. Ta, dobre sobie. Żeby przypadkiem coś podobnego się jeszcze naprawdę nie wydarzyło, prawda? Bardziej prawdopodobnym będzie raczej to, że w stosunkowo krótkim czasie zabraknie czystych talerzy lub któryś z wujków, kuzynów, ojców lub dziadków za sprawą szwankującego po pewnej dozie napojów alkoholowych refleksu zbije parę ceramicznych skorup wchodzących w skład zastawy, a więc przyjdzie ci stanąć przy zmywaku. Pięknie, nie? I po cholerę tyle czasu i zachodu poświęciłaś na malowanie paznokci? Po to, żeby teraz lakier pięknie spłynął do odpływu wraz z brudną wodą i mydlinami, bo tradycja nakazywała zostawić puste nakrycie dla... w gruncie rzeczy dla nikogo?
Stało się tak, jak przewidywałaś. Mama poprosiła cię o pozmywanie naczyń, posyłając ci przy tym miażdżące spojrzenie, które utwierdziło cię w przekonaniu, że miłe słówka były tylko przykrywką dla nieświadomych krewnych. To był twardy rozkaz. Na nic zdało się twoje wymigiwanie naglącą wizytą w toalecie lub telefonem od przyjaciółki.
Westchnęłaś ciężko, odstawiając już ostatni talerz na suszarkę. Byłaś już zmęczona całą tą szopką, a wieczór przecież dopiero niedawno się rozpoczął. Towarzystwo stawało się coraz głośniejsze wraz z tym, jak pod stołem walało się coraz więcej pustych butelek po napojach wyskokowych. Cudownie, po prostu cudownie...
A może by tak w przyszłym roku wyjechać do spa na święta? Zawczasu zabukować sobie wyjazd, tłumacząc się, że był to prezent od jednej z koleżanek?...
Twoje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Zdziwiona obrzuciłaś spojrzeniem zegarek. Było już trochę po dwudziestej pierwszej - a więc trochę za późno na przybycie krewnych, którzy mogliby utknąć w korkach. Kto to zatem mógł być? Policja? Nie... W końcu rozbrykane towarzystwo nie zachowywało się jeszcze AŻ tak głośno, żeby sąsiedzi mogli zadzwonić po policję...
Wytarłaś dłonie w ścierkę i ruszyłaś do drzwi, będąc pewną, że biesiadnicy zebrani wokół stołu w jadalni nawet nie usłyszeli pukania. Podeszłaś do drzwi i je otworzyłaś. Nie spodziewałaś się nikogo konkretnego, ale zarazem zdawało ci się, że byłaś przygotowana na wszystko - właściwie to nie zdziwiłabyś się nawet, gdyby za drzwiami stał twój nieco ekscentryczny, podstarzały sąsiad przebrany za Mikołaja albo nawet Śnieżynkę, ale cóż... na TO, co jednak zobaczyłaś, z pewnością nie byłaś przygotowana.
W cieniach korytarza stał wysoki, szczupły mężczyzna o półdługich włosach w kolorze stali, którego z pewnością nie znałaś. Ubrany był dość niecodziennie, szczególnie biorąc poprawkę na porę roku, jaka was zastała, gdyż nosił tylko krótką, czarną, skórzaną kurtkę, która sięgała wysokości jego ostatnich żeber. Jego brzuch, na którym widniały delikatnie zarysowane mięśnie, był odsłonięty, a jego lewy bok był przyozdobiony tatuażem. Mężczyzna nosił do kompletu czarne, skórzane spodnie oraz również czarne, mocne buty, przez co przypominał nieco mieszankę typowego"bad boya" z perwersyjną nutką "rockstar wannabe", który starał się skupić na sobie uwagę możliwie jak największej ilości gapiów i fanów - jeśli nie przez to, co tworzył, to przynajmniej przez to, jak wyglądał.
To, co było w nim jednak najbardziej dziwne był fakt, iż mężczyzna ten nosił na twarzy maskę tlenową, która lśniła fluorescencyjnie w ciemności. Jego oczy również nie były zwyczajne. Jego tęczówki były jasnoniebieskie, rozmyte, niemalże białe, przez co ciężko było odróżnić je od białka oka. Ponad to brakowało w nich źrenic. Jasne oczy mocno kontrastowały z ciemną oprawą gęstych i długich rzęs oraz cieni świadczących o zmęczeniu i prawdopodobnie kilku nieprzespanych nocach. Niemniej... ów cienie nie były wszystkim. Jego oczy były jakby oprószone czymś ciemnym, niemal czarnym, jednak mogłaś iść o zakład, że nie był to zwyczajny cień do powiek. To wyglądało zbyt naturalnie, nawet jeśli nieznajomy zgoła odstawał na tle "naturalnych" ludzi, jakich miałaś w zwyczaju spotykać na co dzień na swojej drodze. Przez ciemne obwódki okalające jego oczy wydawało się, jakby te były głębiej osadzone w czaszce, a jego niepokojąco lśniące oczy zdawały się być dwoma brylantami osadzonymi w oczodołach.
Na jego prawym policzku malowały się jakieś czarne znaki, których znaczenia nie mogłaś rozwikłać na pierwszy rzut oka. Ponownie, nie wyglądało ci to na amatorską robotę wymalowaną tanim eyelinerem. Nie byłaś pewna czy ów znaki zostały wytatuowane, jednak coś podpowiadało ci, że nie miałaś do czynienia z tanią podróbką gotha zaopatrującym się w swoje kosmetyki w pobliskiej drogerii. Zwróciłaś również uwagę na dłonie nietypowego gościa - blade dłonie o długich, kościstych palcach zwieńczonych czarnymi, spiłowanymi w szpic paznokciami, które do złudzenia przypominały zwierzęce szpony, głównie za sprawą swojej grubości.
- Słucham? - odezwałaś się nieśmiało, lustrując mężczyzną od góry do dołu raz za razem.
Chyba nie wyglądało na to, żeby ksiądz zawczasu zaczął szybciej chodzić po kolędzie, żeby odwiedzić wszystkich swoich parafian, a on nie wyglądał też na przerośniętego ministranta. Nie wyglądał także na ekscentrycznego kolędnika. Kim zatem był i czego chciał?
- Cześć - przywitał się, ściągając z twarzy maskę tlenową, przez co mogłaś wreszcie przyjrzeć się jego wąskim ustom, które również były czarne, teraz rozciągnięte w figlarnym, cwaniackim uśmieszku, który mógł zwiastować kłopoty. Jego szyję dodatkowo pokrywały grube, namalowane, czarne pasy, które zaczynały się już na linii szczęki i biegły daleko aż pod materiał kurtki. - Wiem, że teoretycznie nie byłem zaproszony na imprezę, ale... ponoć jest dzień cudów, nie? - wyszczerzył się szeroko, ukazując wydłużone, z lekka wypchnięte do przodu kły. - Ponoć wy, ludzie, macie taki zwyczaj, że w święta przyjmujecie wszystkich pod własny dach, prawda? - upewnił się.
- Co proszę? - spojrzałaś na niego jak na wariata. - Znaczy... niby jest ta przypowieść i tradycja związana ze zbłąkanym wędrowcem, ale... - urwałaś, nie będąc przekonaną czy wpuszczanie nieznajomego do twojego własnego domu było aby na pewno dobrym pomysłem.
- No, taki znowu zbłąkany to ja nie jestem, bo raczej wiem, gdzie przyszło mi się znaleźć. Problem jednak polega na tym, że na chwilę obecną nie mam za bardzo, jak do siebie wrócić, więc nie pogardziłbym możliwością zostania tutaj na trochę - odezwał się luźno, po czym z powrotem przytknął maskę do twarzy i zaciągnął się... czymkolwiek, co ta mu dostarczała.
- Em... No nie wiem... Musiałabym zapytać...
- Oj, daj spokój - machnął ręką, przerywając ci. - "Bóg się roooodzi..."- zaintonował śpiewnie, po czym roześmiał się w głos - i te sprawy, nie? Miejże trochę litości w sercu, co? - spojrzał na ciebie prosząco. - Obiecuję, że nie będę przesadnie kłopotliwy - uniósł ręce w obronnym geście. - Nawet pomogę pozmywać naczynia, jeśli to ma w czymś pomóc - zapewnił, chichocząc niczym złośliwy chochlik.
I tym cię ujął za serce. Jeśli masz mieć jakąś pomoc w sprzątaniu, to chętnie z niej skorzystasz. Nawet gdyby miała ona pochodzić od samego demona. W końcu miałaś już dość tego, że musiałaś wszystkim usługiwać i że inni traktowali cię niemal jak służącą.
- Dobra, wchodź - przesunęłaś się, przepuszczając srebrnowłosego w drzwiach. - Jak się w ogóle nazywasz? - zapytałaś.
- Kai - przedstawił się, rozglądając ciekawsko po przedpokoju. - A ty?
- [twoje imię] - przedstawiłaś się. - Chcesz coś do picia? - zaproponowałaś.
- Nie pogardziłbym herbatą - wyszczerzył się jeszcze szerzej, tak, że jego uśmiech rozciągał się teraz niemal od ucha do ucha. - Na dworze jest naprawdę zimno... - zadrżał na wspomnienie nocnego chłodu.
- Wyobrażam sobie - zgodziłaś się. - W dodatku paradujesz po mrozie bardziej rozebrany niż ubrany, więc nic dziwnego, że zmarzłeś - pozwoliłaś sobie zauważyć, wstawiając czajnik elektryczny z wodą oraz szukając jakiegoś kubka. - Dlaczego w ogóle jesteś tak lekko ubrany? - zainteresowałaś się. Ty nie wyobrażałaś sobie opuścić ciepłego mieszkania bez swojej puchowej kurtki, a ten ganiał po zimnicy półnago...
- Tam, skąd pochodzę, nigdy nie pada śnieg - wyznał. - Utrzymuje się tam niemal stała, dość wysoka temperatura, więc nigdy wcześniej nie kłopotałem się kupnem jakiś grubych ubrań czy kurtek... - wyznał.
- To skąd ty jesteś? Z Australii? - zgadywałaś.
- No... Niekoniecznie - parsknął śmiechem, po czym przyjął od ciebie kubek z gorącym naparem z wdzięcznością. - Dziękuję.
- Muszę przedstawić cię reszcie - oznajmiłaś, na co ten skinął ci głową. Przywołałaś swojego nowego towarzysza do siebie gestem dłoni, wprowadzając go do jadalni. Nikt z rozbawionego towarzystwa nie zwrócił szczególnej uwagi na wasze przybycie, toteż stanęłaś u szczytu stołu i odchrząknęłaś znacząco. Dopiero za którymś z kolei razem udało ci się skupić na sobie wszystkie pary oczu, które co i rusz uciekały w bok, rzucając ciekawskie i zdumione spojrzenia nowoprzybyłemu. - To Kai - przedstawiłaś mężczyznę. - Jest naszym zbłąkanym wędrowcem, który poprosił o ugoszczenie - wyjaśniłaś.
Wujkowie, kuzyni, ojcowie i dziadkowie nie przejęli się nowym gościem za bardzo. Szybko stracili nim zainteresowanie i wrócili do swoich "poważnych" tematów, przekrzykując się jeden przez drugiego oraz rozlewając trunki na stole oraz i tak już przemokniętym obrusie. Srebrnowłosy wzbudził znacznie większe zainteresowanie w damskim kręgu. Ciotki z początku obrzuciły go srogim spojrzeniem, jednak szybko zaczęły się poszturchiwać łokciami, szepcząc coś między sobą i uśmiechając się wymownie. Do swoich przyciszonych rozmów włączyły także twoje dwie, młodsze kuzynki, które wpatrywały się w twojego towarzysza roziskrzonymi spojrzeniami. Babcia siedziała spokojnie na swoim miejscu i wydawała się nie przejmować, choć jej spokój zapewne był spowodowany tym, iż nie mogła dostrzec Kaia zbyt dobrze z takiej odległości. Jedynie twoja mama zmarszczyła gniewnie brwi i wstała od stołu, co zapowiadało kłopoty. Wskazałaś gościowi puste miejsce z nieruszonym nakryciem, polecając mu, aby się częstował, podczas gdy twoja matka chwyciła cię za łokieć, niemo dając ci do zrozumienia, że chce przeprowadzić z tobą rozmowę w innym pomieszczeniu. Westchnęłaś ciężko pod nosem, jednak koniec końców podążyłaś za nią wedle jej życzenia. Zostawiłaś "zbłąkanego wędrowca" w towarzystwie kuzynek, które usadowiły się po jego bokach i wpatrując się w niego jak w ósmy cud świata zasypywały go gradem pytań.
- Co to ma znaczyć, moja panno? - zapytała gniewnie twoja rodzicielka, kiedy już znalazłyście się w salonie. - Co to za samowolka i wpuszczenie obcych do domu? - zacisnęła szczęki ze złości. - A co jeśli to jakiś złodziej? Jak on w ogóle wygląda? - prychnęła. - Przecież od razu widać, że takim nie można ufać!
- Tradycja nakazuje przyjmować tych, którzy poproszą o udzielenie schronienia, prawda? - założyłaś ręce na piersi.
Wiele razy namawiałaś matkę do odejścia od kostycznych reguł, próbowałaś przekonać ją do "zmiękczenia" jej podejścia do tematu świat, jednak ta pozostawała nieugięta. Miało być zawsze tak, jak ona chciała, a więc musiała być kiecka albo biała koszula, musiałaś zmywać te przeklęte talerze kilka razy tego samego wieczoru i nikt w gruncie rzeczy nie zwracał uwagi na to, że wcale dobrze nie bawiłaś się podczas Wigilii w rodzinnym kręgu. To wszystko było raczej... męczące. Jedynymi, którzy zdawali się naprawdę dobrze bawić byli mężczyźni, którzy głównie skupiali się na opróżnianiu kolejnych butelek i to w ekspresowym tempie, a ty miałaś już tego po dziurki w nosie.
- Kpisz sobie ze mnie, dziecko? - kobieta zacisnęła pięści z narastającej frustracji. - Przecież to tylko głupie gadanie!
- Ale zostawianie dodatkowego nakrycia i ciągłe zmywanie naczyń w moim wykonaniu nie jest już tylko głupim gadaniem - argumentowałaś ze zgrozą stwierdzając, że ta rozmowa szybko zmierzała na złe tory.
- Jak będziesz miała swój dom i swoje dzieci to... - zaczęła swój stały tekst, który doprowadzał cię do białej gorączki, jednak nie było dane jej skończyć.
- A ponoć święta to dla ludzi czas radości i życzliwości - w progu salonu stanął Kai. - Powinniście cieszyć się z narodzin waszego Zbawiciela, a nie robić z igły widły - zauważył, podpierając się pod boki. - Koniec końców widać, że faktycznie z tych świąt to nie zostało już nic oprócz komercyjnego wydźwięku... - westchnął. - Czy sprawiłem jakiś kłopot? - zapytał. - Cóż, mogę się wynieść, jeśli tak się sprawy mają... - wzruszył ramionami.
Twoja rodzicielka obruszyła się i gwałtownie wyprostowała. Nie lubiła, kiedy ktoś jej coś zarzucał. Lubiła uchodzić w oczach innych za niemal doskonałą, a wraz z nadejściem świąt ta chęć drastycznie się pogłębiała i zaczynała być wręcz chorobliwa.
- Nie, to nie będzie konieczne - odezwała się sztywno. - Możesz zostać. Chodziło mi tylko o to, że... moja córka podjęła decyzję bez wcześniejszej konsultacji ze mną - wybrnęła z opresji.
- To chyba logiczne, prawda? Jest w końcu niezależną istotą obdarzoną własnym rozumem i wolą wolą, więc ma do tego pełne prawo - zauważył, uśmiechając się półgębkiem.
Matka drgnęła na te słowa. Ton srebrnowłosego w istocie stał się jakiś bardziej mroczny i głęboki, przez co przeszły cię dreszcze. Było w jego stwierdzeniu coś niepokojącego... jakby za jego słowami mogło skrywać się jakieś głębsze, ukryte znaczenie...
- Miej na niego oko. Bierzesz za niego odpowiedzialność... - syknęła do ciebie, po czym wyszła z pomieszczenia, wracając do jadalni.
- Przepraszam za moją mamę... - mruknęłaś, przyglądając się oddalającym się plecom kobiety.
- Nie powinnaś przepraszać za kogoś innego - położył ci rękę na ramieniu. - Tym bardziej, jeśli tej osobie wcale nie jest przykro z tego samego powodu, co tobie - dodał znacząco.
Spojrzałaś na niego zaskoczona. Może i prezentował się dość niecodziennie i wysławiał się w dość specyficzny sposób, jednak wydawało ci się, że nie był typowym osiedlowym "uczonym". Za jego rozmytymi, jakby ślepymi oczami malowało się zrozumienie i mądrość, której nie mogłaś dopatrzeć się u żadnego innego człowieka.
- Wróćmy do stołu - zaproponowałaś. - Zgaduję, że moje absorbujące kuzynki nie pozwoliły ci nawet niczego zjeść - zgadywałaś.
Wróciliście do jadalni. Tym razem nieco zamieniliście się miejscami. Chłopak widocznie zaczął stronić od wgapiających się w niego maślanym wzrokiem nastolatek. Po zaprowadzeniu pewnych delikatnych zmian wyszło na to, że Kai usiadł koło twojej babci, a ty koło niego. Obok ciebie nie było już nikogo, gdyż siedziałaś na końcu stołu. Zaczęliście jeść, prowadząc niezobowiązującą rozmowę, kiedy niespodziewanie w słowo wcięła wam się babcia.
- A z ciebie to taki porządny, wysoki taki chłop... - przyjrzała mu się, mrużąc oczy. - Ale jakiś chudy! - ścisnęła jego przedramię. Zdziwiony mężczyzna nie wiedział nawet, jak zareagować i zamarł z nieprzełkniętym kęsem w ustach. - [twoje imię], daj no mu coś jeść, żeby on trochę przybrał! - zawołała. - Bo się jeszcze rozchoruje i nim się obejrzysz, to się weźmie i chłop zawinie, o! - przestrzegła. - I zostaniesz sama! - pokręciła głową niepocieszona. - Musisz dbać o swojego! - poradziła, na co tym omal nie udławiłaś się właśnie pitym ze szklani sokiem. Srebrnowłosy parsknął zduszonym śmiechem i poklepał cię po plecach, ze wszystkich sił próbując nie wybuchnąć gromkim śmiechem i zachować poważną twarz. - A ile ty masz w ogóle lat, kochanieńki? - zainteresowała się.
- Więcej niż ty, babciu - odparł szczerze rozbawiony.
- Ty sobie ze mnie nie żartuj, smarku - pogroził mu palcem, jednak zaraz na powrót odzyskała humor i uśmiechnęła się pod nosem. - No, ale to znaczy, że starszy od naszej kochanej [twoje imię]? To dobrze... - kontynuowała, nie czekając na odpowiedź zwrotną. - Bo kobieta potrzebuje starszego mężczyzny, który mógłby o nią zadbać, a nie jakiegoś dzieciaka do niańczenia! - rzuciła kolejną ze swoich mądrości. - W końcu dzieci nie powinny robić dzieci. Żeby mieć dzieci to trzeba porządnego faceta - przybrała poważną minę. - No, a tak w ogóle to, ile wy już tam razem jesteście? Planujecie już ślub? - dociekała. - Tylko, żeby mi tam po bożemu było! Najpierw ślub potem łóżkowe sprawy i dzieci! - znów zagroziła palcem.
Zawstydzona westchnęłaś ciężko, mając ochotę zapaść się pod ziemię, podczas gdy twój towarzysz zdawał się mieć niezły ubaw z tej sytuacji.
- Babciu, my nie jesteśmy razem - próbowałaś przemówić starszej kobiecie do rozsądku. - My się tak naprawdę nawet nie znamy... - mruknęłaś.
- A co ty mnie tu kłamiesz, dziecko? - prychnęła babcia. - Nie dam sobie oczu mydlić! Przecież nie zaprosiłabyś obcego do domu, prawda? - odezwała się, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Ale...
- Cicho - wtrącił się "zbłąkany wędrowiec". - Nie kłóć się, tylko po prostu się przyznaj - ledwo powstrzymywał się od zaśmiania się w głos. - Nie okłamuj babci. Tak nie wypada - pouczył cię. - Starszym trzeba przyznawać rację - nieomal się zdradził i wydał z siebie niekontrolowany dźwięk, tłumiąc w sobie salwę śmiechu. Zatkał sobie usta dłonią, żeby nie roześmiać się na dobre.
- No, przynajmniej ten twój chłop coś warty! - zakrzyknęła zadowolona babcia. - Taki to on mi się podoba! - uśmiechnęła się szeroko. - Aa... jak ci tam było, kochanieńki? - zapytała.
- Kai, prze pani - odparł.
- No, nakładaj sobie. Kai - zachęciła go. - Jedz, na zdrowie. U nas lodówka pełna - zapewniła głaszcząc srebrnowłosego po plecach niczym ukochanego wnuka.
- Dziękuję - uśmiechnął się szeroko.
Czułaś się naprawdę zażenowana. Posiedziałaś na swoim miejscu jeszcze przez chwilę, jednak w końcu nie wytrzymałaś i czując, jak rumieńce zawstydzenia wpełzają na twoją twarz, postanowiłaś na chwilę ewakuować się do pokoju obok. Nie chodziło już nawet o to, co mówiła twoja babcia, ale o to, co chłopak mógł sobie pomyśleć. Nie ma to, jak popadać ze skrajności w skrajność, prawda? Od matki, która chce go z powrotem wyrzucić na mróz bez żadnego konkretnego powodu po babcię, która już wyczekuje waszego ślubu i co najmniej trójki dzieci...
Weszłaś do ciemnego salonu, w którym jedynym źródłem światła były światełka choinkowe. Westchnęłaś ciężko, przeczesując palcami włosy w zmęczonym geście. Miałaś ochotę już to wszystko zakończyć, wziąć gorący prysznic, zapomnieć o całym zdarzeniu i iść spać, jednak nic nie wskazywało na to, żeby biesiada miała dobiegnąć końca w najbliższym czasie.
Niespodziewanie poczułaś dłonie na swoich spiętych ramionach, które z wyczuciem zaczęły masować twoje obolałe barki. Zdziwiona gwałtownie obróciłaś się, przez co omal nie straciłaś równowagi. Całe szczęście mężczyzna, który zakradł się do ciebie bezszelestnie od tyłu, stał tuż za tobą, przez co oparłaś się plecami o jego klatkę piersiową.
- Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając na ciebie nieco zaniepokojony.
- Taak... - westchnęłaś raz jeszcze. - Jestem tylko... zmęczona... - wymusiłaś uśmiech.
- Nie wyglądasz, jakbyś w porównaniu do innych dobrze się bawiła - zauważył i ku twojemu zdziwieniu przyciągnął cię do siebie bliżej, zaplatając dłonie na twoich biodrach i opierając brodę na twoim ramieniu. Spoglądał tak na ciebie spod kąta, przyglądając ci się uważnie, lustrując i oceniając każdą twoją reakcję i grymas.
- Ja... nie wiem... - odetchnęłaś głęboko. - Chyba nie jestem zbyt wielką fanką świąt... - przyznałaś.
- Nie? - zdziwił się. - Dlaczego? - dociekał. - Przecież dla ludzi to ponoć czas radości... - zauważył.
- Dlaczego mówisz w ten sposób? - ściągnęłaś brwi w niezrozumieniu, obracając się do niego przodem.
- W jaki sposób? - podniósł jedną brew.
- Tak jakbyś... nie identyfikował się z rasą ludzką - postawiłaś sprawę jasno. - Mówisz: WY ludzie... - sprostowałaś.
- Bo nie jestem człowiekiem - wzruszył ramionami, na co ty spojrzałaś na niego z niedowierzaniem. A jednak pierwsze wrażenie było właściwe... wszystko szło całkiem znośnie, ale do czasu. To jednak był jakiś czubek... - Jestem demonem - wyjaśnił. - Nie zauważyłaś, że wyglądam nieco inaczej niż ty czy twoi bliscy? - wymownie wskazał w kierunku jadali, po czym jakby dla podkreślenia swojej prawdomówności pokazał ci język, który również okazał się być czarny. - To pierwszy raz, kiedy jestem na Ziemi - kontynuował. - Na czas Bożego Narodzenia portale zamykają się, a ja spóźniłem się i utknąłem tu na jakiś czas - rozłożył bezradnie ręce. - Póki co nie mogę wrócić do siebie.
- Mówiąc "do siebie"... masz na myśli do piekła? - upewniłaś się, wciąż spoglądając na niego z rezerwą.
- Zgadza się - przytaknął. - Ale nie bój się, nie wygląda ono tak, jak w waszych ludzkich wyobrażeniach - zapewnił i zaśmiał się pod nosem. - Nie jest tam tak źle - wzruszył ramionami.
- Po co ci ta maska? - postanowiłaś zmienić temat, orientując się, że lepiej było nie brnąć w to szaleństwo dalej.
- Mam ze sobą kilka butelek z wyziewami z Czeluści - wyjaśnił, wskazując na niewielkie butelki przytroczone pasem do jego biodra, z których z jednej z nich odchodziła rurka prowadząca do maski. - Demony mogą oddychać ludzkim powietrzem, ale jako że jest to moja pierwsza wizyta w tym miejscu czułem się dość słabo na początku, więc wspomagałem się w ten sposób, odganiając się przy tym od migreny i innych dolegliwości - wyjaśnił, mówiąc to tak, jakby mogła to być najświętsza prawda.
- Aha... - mruknęłaś w końcu, nie wiedząc, co innego mogłabyś powiedzieć.
- Nie wierzysz mi, prawda? - westchnął. - Uprzedzali mnie, że tak to jest, kiedy jesteś szczery z ludźmi, ale wiesz... ciężko mi raczej udawać kogoś, kim nie jestem. To tak, jakbyś ty próbowała komuś wmówić, że jesteś Marsjaninem. No nijak to się kupy nie trzyma i nie brzmi prawdopodobnie, więc jak niby masz się zachowywać wiarygodnie, skoro sama wiesz, że to nie wypali? - rozłożył ręce. - Dlatego właśnie postanowiłem grać z tobą w otwarte karty. Masz prawo wiedzieć, kim jestem, tym bardziej, że przyjęłaś mnie do własnego domu - zaznaczył.
- No dobra... - mruknęłaś nieprzekonana. Nie było sensu się z nim kłócić. To było jakieś poważne i zaawansowane stadium choroby umysłowej. Lepiej nie uświadamiać go w tym, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Po co ryzykować? Jeszcze zrobi się agresywny... W końcu nie miałaś do tego żadnych uprawnień i nie byłaś wykwalifikowanym psychologiem czy psychiatrą. - To właściwie na jak długo zamierzasz zostać? - zapytałaś.
- Aż portale się znowu otworzą... To będzie za jakieś kilka dni - zdawało się, że próbował na szybko kalkulować w pamięci. - Może szybciej - wzruszył ramionami. - Nie jestem pewien. Zobaczymy - odparł niezrażony.
- Wiesz, nie jestem pewna czy będziesz mógł zostać u nas tak długo... - mruknęłaś z powątpiewaniem.
- Nie bój się, nie zamierzam nadużywać twojej gościnności - zapewnił. - Po prostu potrzebuję zatrzymać się gdzieś na jedną noc. Jest już późno, poza tym są święta, więc ciężko było mi znaleźć jakiś nocleg. Poza tym byłem przemarznięty i głodny - przyznał szczerze. - Rano się wyniosę - obiecał. - Jakoś zorganizuję sobie jakieś zakwaterowanie do czasu, aż portale zostaną ponownie otwarte - spojrzałaś na niego z powątpiewaniem. Może i ten gość miał trochę nierówno pod sufitem, jednak współczułaś mu braku posiadania dachu nad głową w taką pogodę i jakoś wątpiłaś w to, żeby jego poszukiwania w tym akurat przedziale czasu mogły okazać się owocne. - W najgorszym wypadku zmanipuluję jakiegoś człowieka i na siłę się wproszę - dodał, widząc twoją nieprzekonaną minę. - Demony mają zdolności wpływania na ludzki umysł - wyjaśnił.
- Dlaczego zatem mnie nie zmanipulowałeś? - zapytałaś.
- Nie było ku temu potrzeby - odparł prosto. - Sama zgodziłaś się mnie wpuścić.
- A gdybym się nie zgodziła? Wtedy próbowałbyś mnie zmanipulować? - drążyłaś.
- Prawdopodobnie tak - przyznał. - Tak jak już powiedziałem, byłem głodny i było mi zimno, więc zapewne nie miałbym ochoty tłuc się od domu do domu w poszukiwaniu jakiegoś życzliwego człowieka. Można powiedzieć, że tym razem wyjątkowo dopisało mi szczęście - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dlaczego zatem zamierzasz już jutro odejść? Dlaczego nie zmanipulujesz mnie i mojej rodziny, żebyśmy pozwolili ci tu zostać tak długo, jak tego potrzebujesz? - zadawałaś pytanie za pytaniem, mimo iż wiedziałaś, że powinnaś skończyć ten temat.
- Bo wpuściłaś mnie ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli - rozłożył ręce, jakby podkreślając tym samym, że to wszystko wyjaśniało. - Wyobraź sobie, że ja też posiadam serce i uczucia i potrafię docenić pewne rzeczy - zbliżył się do ciebie raz jeszcze. - W zamian za twoją życzliwość postaram się sprawić ci możliwie jak najmniej kłopotów - obiecał.
- Dlaczego w ogóle portale nie działają w Święta Bożego Narodzenia? - dopytywałaś. - Ktoś, kto sprawuje nad nimi pieczę, też ma wolne, żeby spędzić ten czas z rodziną? - ironizowałaś.
- Wyobraź sobie, że demony nie celebrują Bożego Narodzenia - mruknął kwaśno. - Jest to czas, w którym Boska moc się nasila i dosięga Ziemi, przez co, można powiedzieć, chwilowo panuje brak zasięgu z piekłem - starał się to ci wyjaśnić w obrazowy sposób. - Kiedy Boska moc z powrotem osłabnie, portale otworzą się i wrócę do siebie.
- [twoje imię]! - zawołała cię matka, która niczym duch pojawiła się w progu drzwi, przerywając twoją rozmowę z domniemanym demonem. - Potrzebujemy czystych talerzy i sztućców! Mogłabyś nam je przynieść i wynieść brudne, proszę? - padła kolejna prośba, która w istocie była ukrytym, bezlitosnym rozkazem.
- Idę... - burknęłaś niezadowolona.
Obawiałaś się, że rodzicielka mogła usłyszeć twoją rozmowę z Kaim - mało tego, mogła nie tylko jego posądzić o jakieś odchyły od normy, ale także ciebie, skoro tak wypytywałaś srebrnowłosego o kolejne rzeczy. O dziwo ten jednak miał na każde twoje pytanie odpowiedź, jakby miał to wszystko już dokładnie przemyślane lub faktycznie wierzył, że tak wyglądała rzeczywistość. Cóż, nawet jeśli matka nie słyszała, o czym rozprawialiście, mogła jej się nie spodobać sama wasza bliskość, gdyż jeszcze chwilę temu, zanim ruszyłaś się z miejsca, dzieliła was zaledwie odległość kilku centymetrów. Koniec końców fakt, iż kompletny nieznajomy zaczął z miejsca zbliżać się do jej córki mógł jej nie przypaść do gustu i był prawdopodobnie wystarczająco dobrym argumentem, aby się wtrącić i podjąć jakieś działanie. Kobieta mu nie ufała i nie starała się nawet tego ukryć. Jej napięta postawa, zacięta mina i nerwowe gesty - wszystko to zdradzało jej podenerwowanie wynikające z obecności "zbłąkanego wędrowca", który akurat tego roku zasiadł z wami do Wigilijnego stołu.
Domniemany demon ruszył za tobą bez żadnej prośby o pomoc z twojej strony. Wpierw weszłaś do jadalni i zamierzałaś wynieść brudne naczynia, jednak chłopak cię w tym ubiegł i zabrał stos brudnej porcelany sprzed twojego nosa. Sam zaniósł go do zlewu. Podążyłaś za nim zamierzając zgarnąć w takim wypadku czyste talerze z suszarki, które powinny już wyschnąć, jednak ten znów był szybszy i nim się obejrzałaś, rozstawiał już czyste naczynia na stole. Zachowywał się przy tym niczym wytrenowany kelner w wysoko renomowanej restauracji. Dzięki swojemu zachowaniu zgarnął kolejną pochwałę ze strony babci, a kuzynki zdawały się zakochiwać w nim z czasem tylko coraz mocniej.
- Dziękuję, że mnie wyręczyłeś - odezwałaś się nieco zakłopotana, kiedy ten z powrotem do ciebie wrócił. - Mimo wszystko nie musiałeś jednak tego robić. W końcu jesteś gościem - zauważyłaś.
- To nic takiego - machnął lekceważąco rękę. - Poza tym, ty zrobiłaś coś dla mnie, dlaczego zatem ja miałbym siedzieć z założonymi rękami? Chcę ci się jakoś odpłacić - uśmiechnął się. - Szczególnie, że niewykluczone, że mogę cię poprosić tej nocy jeszcze o coś więcej... - mruknął, ponownie zbliżając się do siebie.
Instynktownie cofnęłaś się o kilka kroków, jednak zostałaś zatrzymana przez blat kuchenny, który wyrósł tuż za twoimi plecami. Pozbawiona dalszej drogi ucieczki mogłaś tylko obserwować, jak Kai zbliża się do ciebie, a następnie opiera dłonie po obu stronach blatu na wysokości twoich bioder. Tym razem był jeszcze bliżej niż wcześniej. Nie przestawał się szczerzyć, jednak jego uśmiech był inny niż poprzednio - nie tak przewrotny i złośliwy, ale zwyczajnie zdradzający jego zadowolenie z rozwoju sytuacji, która najwyraźniej szła po jego myśli. Byłaś unieruchomiona. Czułaś gorący oddech mężczyzny, który owiewał twój policzek. Chwila, czy on właśnie nie nachylał się, żeby...?!
Ponownie ktoś wam przerwał. Tym razem był to zalany w trupa wujek, który wytoczył się z trudem i trzaskiem drzwi z jadalni, kierując się w stronę łazienki. Słysząc hałas podskoczyłaś jak oparzona i momentalnie odskoczyłaś od srebrnowłosego, który tylko westchnął ciężko i obrzucił spojrzeniem pełnym politowania twojego krewnego.
- Chodź - demon pociągnął cię w stronę przedpokoju, niczego ci nie wyjaśniając.
- Dokąd idziesz? - zapytałaś z lekka spanikowana.
- Nie możesz się tu rozluźnić - zauważył. - Zabiorę cię do innego miejsca, gdzie w końcu będziesz mogła trochę odpocząć - obiecał. - Chodź - powtórzył i odwrócił się przez ramię, uśmiechając zachęcająco. - Zaufaj mi - dodał widząc twoją nieprzekonaną minę. - Obiecuję, że cię nie porwę. Będziesz mogła w każdej chwili wrócić, jeśli coś ci się nie spodoba - zapewnił.
Jego słowa skłoniły cię do nałożenia butów i kurtki, mimo iż szczerze wątpiłaś, żeby cokolwiek, co ten mógł mieć w planach, mogło być dużo gorsze lub przynajmniej mniej interesujące niż stereotypowy scenariusz Wigilii spędzonej w rodzinnym kręgu, który powtarzał się co roku. Właściwie to nawet błądzenie po zasypanych śniegiem ulicach rozświetlonych mdłym światłem latarni ulicznych brzmiało bardziej zachęcająco. Nie musieliście przecież wcale rozmawiać ani się spoufalać. Wystarczyło, żebyś na moment mogła odpocząć od tego zgiełku w mieszkaniu, przewietrzyć się, uspokoić. To przecież nic złego, prawda? A mając jednak przy sobie towarzysza w postaci mężczyzny czułaś się nieco raźniej, nawet jeśli w istocie nie znaliście się zbyt długo. Liczyłaś, że jego obecność odgoni wszelkie potencjalne zagrożenia czające się w ciemnych zakamarkach uliczek lub za załomami murów.
Byłaś pewna, że mieliście trochę czasu. Zapewne nikt nie zauważył waszego wymknięcia się, gdyż w jadalni było zbyt głośno, żeby ktoś mógł usłyszeć ciche plaśnięcie drzwi wyjściowych towarzyszące waszej małej ucieczce. Prawdopodobnie matka przypomni sobie o tobie dopiero, kiedy znów trzeba będzie pozmywać talerze, jednak liczyłaś, że do tego czasu uda ci się wrócić.
Ciemny całun nocy był idealnie czarny i bezgwiezdny. Całe szczęście udało ci się namówić rodzicielkę, aby pozwoliła wszystkim zebranym zasiąść do stołu pomimo tego, że pierwsza gwiazdka na niebie wciąż nie zabłysła, gdyż wyglądało na to, że ta właśnie noc miała obejść się bez cyrkonii i cekinów w czarnym szalu mroku. Mroźne powietrze szczypało twoje policzki i wszelkie partie ciała, których wścibskie łapska mrozu mogły dosięgnąć, nachalnie wpychając się pod materiał ubrania. Twoje dłonie szybko zaróżowiły się. Przed tobą unosił się zmrożony obłok twojego własnego oddechu, który zamarł w przestrzeni niczym fizyczna rzecz, niczym osobliwa bombka przyozdabiająca niewidzialną choinkę.
- Dlaczego ludzie obchodzą święta, które przecież powinny być dla was czasem radości, wedle tradycji, które ich dzielą? Które jednych uszczęśliwiają, pozwalając im umyć ręce od jakiejkolwiek pracy, a innych wręcz przeciwnie, sprawiając, że z czasem tylko narasta w nich frustracja? - zapytał niespodziewanie. - Nie rozumiem tego... - przyznał, kręcąc głową. - Dlaczego każdy nie może obchodzić tego dnia tak, jak chce, aby każdy był zadowolony? - spojrzał na ciebie oczami błyszczącymi z palącej chęci zaspokojenia głodu wiedzy.
- Może dlatego, że nie da się wszystkim dogodzić jednocześnie - westchnęłaś ciężko. - Czyjaś radość zawsze jest okupiona czyimś nieszczęściem - stwierdziłaś, sama będąc zdumioną, że naprawdę szczerze wierzyłaś, że podobna smutna zasada funkcjonowała w świecie, w którym przyszło ci egzystować.
- Może nie wszystkim, zgoda - przyznał ci rację. - Ale w takim małym, rodzinnym gronie powinno to być raczej możliwe, prawda? - drążył. - Nie próbujesz uszczęśliwić całego świata na raz. Mówimy tu tylko o zaledwie paru osobach - zauważył.
- Wiesz, myślę, że to trochę bardziej skomplikowane niżby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka... - mruknęłaś. - Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze stereotypowy podział ról między kobietą a mężczyzną, podział zadań wyegzekwowany wiekiem i tego czy jesteś gospodarzem, czy tylko gościem... - wymieniałaś. - Myślę, że nie da się już na to nic poradzić. Pewni ludzie zacietrzewili się w pewnych tradycjach, które może i nie zawsze są wygodne, ale nie można ich złamać dlatego, że są kontynuowane niemalże od zarania dziejów. Poza tym, z czasem twoja rola w tym teatrzyku cieni się zmienia. Najpierw jesteś dzieckiem, które czerpie z tego wszystkiego najwięcej radości. Potem dorosłym lub "prawie" dorosłym i to na twojej głowie spoczywa odpowiedzialność, aby sprawić przyjemność innym. To chyba ten najbardziej niewdzięczny okres. Później jednak przychodzi starość i twoja rola znów staje się dość mocno ograniczona, przechodzisz w wygodny stan wegetacji, który wymaga na innych, aby ci usługiwali - westchnęłaś raz jeszcze. - To tak wszystko toczy się szerokim kołem. Wiesz, może moja matka nawet byłaby zgodna odejść od pewnych zachowań, bo byłoby jej to na rękę w jej obecnej sytuacji, ale jak zareagowałaby na to z kolei jej matka? Poza tym zaprzestanie pewnych tradycji teraz wiązałoby się z tym, że prawdopodobnie nie uświadczyłaby ich w swoich starczych latach, przez co mogłaby się poczuć w jakiś sposób pokrzywdzona. No bo przecież ona usługiwała swojej matce w taki właśnie sposób, więc dlaczego niby ja bym miała tego nie robić? Oczekuje dostać w zamian za swoją pracę w przyszłości dokładnie to samo, co teraz sama daje - rozgadałaś się. - Tak to chyba właśnie działa... Przynajmniej tak mi się wydaje... rozumiesz już? - zapytałaś, spoglądając na srebrnowłosego niepewnie.
- Ani trochę - przyznał otwarcie. - I wiesz co? Wychodzi mi na to, że chyba nie chcę tego zrozumieć - prychnął. - To głupie - skwitował. - Ale uprzedzano mnie, że na Ziemi spotkam wiele rzeczy i zachowań, które wydadzą mi się być pozbawione wszelakiego sensu - cmoknął z niezadowoleniem. - Ja tam twierdzę, że wy, ludzie, sami sprawiacie, że cała ta sytuacja jest przesadnie skomplikowana. Próbujecie dopatrzeć się większego obrazu, ale pomijacie szczegóły, takie, jakim, dla przykładu, jest szczęście jednostki, przez co wasze ogólne rozumowanie jest błędne - rozłożył bezradnie ręce. - Jeżeli zostało powiedziane, że okres świąteczny ma być okresem radości dla wszystkich, to w takim razie każdy człowiek powinien spędzać ów czas w gronie, które jest mu w danej chwili najbardziej przyjazne; niezależnie od tego czy jest to rodzina, czy są to przyjaciele, czy nawet zupełnie nieznajomi... - podniósł wzrok, zapatrując się na idealnie czarny firmament nieba i krocząc przed siebie na ślepo. - Poza tym gwarantem dawania prawdziwego szczęścia jest to, że to właśnie ty sama chcesz kogoś uszczęśliwić z własnej woli, a nie że jesteś do tego odgórnie przymuszona - kontynuował. - Dodatkowo, wydaje mi się, że nie możesz faktycznie uszczęśliwić drugiej osoby, jeśli sama nie jesteś szczęśliwa. Bo skąd masz niby wiedzieć, czym jest szczęście, jak je zdobyć i tym bardziej, jak je ofiarować drugiej osobie, kiedy sama nie wiesz, jak ono smakuje? - rzucił ci szybkie, kontrolne spojrzenie, chyba tylko po to, aby upewnić się, że wciąż go słuchasz. - Sztuczne, przymuszone szczęście nie jest prawdziwym szczęściem. Właściwie to jest chyba jeszcze gorsze niż czarna rozpacz - wygłosił swoją opinię. - Bo w tym wypadku nie możesz nawet otwarcie przyznać się do tego, co myślisz i czujesz. Takie ograniczenie samego siebie jest okropne - skrzywił się znacząco, jakby zjadł coś paskudnego.
Nie odpowiedziałaś. Nie wiedziałaś, co mogłaś odpowiedzieć na jego słowa. Poza tym, nawet jeśli Kai mógł być nieco szurnięty, zdawał się brzmieć całkiem rozsądnie i sensownie. Czy jego poglądy nie były nawet bardziej racjonalne niż twoje? Mniej naciągane, prawdziwsze? Ale czy przy tym nie obnażały także tego, jak smutnym i przykrym miejscem potrafiła być nasza planeta? Bo, jak wiele razy faktycznie przychodziło ci otwarcie dawać upust swoim myślom i uczuciom, a jak wiele razy musiałaś trzymać je na wodzy? Ile razy żałowałaś, kiedy w końcu sięgnęłaś swojej granicy wytrzymałości i w końcu powiedziałaś na głos to, co prawdopodobnie na zawsze miało zostać pominięte? Nieważne, że to było w nerwach lub w smutku. Że to było tylko chwilowe lub nie do końca prawdziwe, zniekształcone przez emocje i brak dystansu. To było prawdziwe w tej jednej chwili, w której traciłaś nad sobą panowanie, w której wreszcie twoje usta mówiły to samo, co krzyczało serce, w której umysł został na moment zapomniany i zepchnięty na bok. Te myśli i uczucia były jak najbardziej realne w tym konkretnym momencie urosły w siłę wodospadu - a dlaczego? No właśnie dlatego, że były zbyt długo tłumione. Gdyby od samego początku nie były ograniczone i więzione, prawdopodobnie nie przybrałyby w końcowym efekcie takiej dzikiej i nieokiełznanej formy. Gdyby tylko na każdym kroku nie trzeba było ważyć każdego słowa i uważać, żeby to, co kłębiło się w twojej głowie nie ujrzało światła dziennego...
Szliście przez dłuższą chwilę w ciszy rozrywanej jedynie odgłosem skrzypiącego, deptanego śniegu. Okolica wydawała się być wręcz wyludniała. Wszyscy siedzieli w domach i przerabiali ten sam lub przynajmniej do złudzenia podobny scenariusz, a ty brnęłaś z jakimś pokręconym nieznajomym przed siebie, w nieznane, w mrok nocy z głową ciężką od przykrych myśli i pytań, na które nie mogłaś znaleźć odpowiedzi, z jeszcze cięższym sercem, które ciążyło ci w klatce piersiowej niczym solidnej wagi kamień.
Co ty tak właściwie wyrabiałaś? Czy twoje nierozważne zachowanie nie było przypadkiem proszeniem się o kłopoty?
- Dokąd ty mnie tak właściwie prowadzisz? - odezwałaś się w końcu. Zaczęło robić ci się już zimno pomimo twojego ciepłego ubioru, więc nawet nie chciałaś zgadywać, jak bardzo zziębnięty musiał być twój demon, jednak ten nie skarżył się otwarcie. - I po co?
- Chcę... - zająknął się i przyspieszył kroku. Złapał cię za rękę, ciągnąc cię za sobą. Jego dłonie były lodowate. - Chcę ci się odpłacić... mruknął tak cicho, iż ledwo udało ci się go dosłyszeć.
- Odpłacić? Za co? - zdziwiłaś się.
- Za to, że mnie uszczęśliwiłaś - uśmiechnął się zakłopotany. - Niemal bez namysłu przyjęłaś mnie pod swój dach. To było... miłe - wykrztusił. - Szczególnie zważywszy na fakt, że przyszło mi się znaleźć w zupełnie obcym miejscu, w którym nikogo nie znałem i nie mogłem liczyć na niczyją pomoc - zaznaczył. - Chcę też cię uszczęśliwić... - wyznał. - Przykro mi patrzeć, kiedy jesteś taka smutna - uśmiechnął się niemrawo, jakby próbował cię pocieszyć.
- I to dlatego wyciągnąłeś mnie w środku nocy na zimnicę? - spojrzałaś na niego z niedowierzaniem. - Powiedz przynajmniej, że masz jakiś plan...
- Szczerze powiedziawszy... nie bardzo - zakłopotany podrapał się po karku i zaśmiał nerwowo, rozglądając na boki, jakby poszukując wzrokiem, czegoś co mogłoby mu jakoś pomóc. - Na sam początek po prostu chciałem zabrać cię od tych, którzy sprawiali, że nie czułaś się szczęśliwa... - wyznał.
Czy jego zachowanie było irracjonalne?
Tak. Nawet bardzo.
Czy na podobny ruch porwałby się ktoś, kto miał poukładane w głowie? Cóż... pewnie nie.
Czy gniewałaś się na niego za to, co zrobił?
Nie. Wcale. Ani trochę.
Właściwie to było... miłe. Miłe było to, że zwrócił uwagę na twoje prawdziwe emocje i uczucia, których już nawet nie starałaś się maskować, gdyż przyzwyczaiłaś się, że te i tak były ignorowane przez innych. Miło było to, że zdecydował się podjąć jakieś działanie, żeby zmienić obecny stan rzeczy, że się przejął, że nie pozostał obojętny. Jego prawdomówność i otwartość, brak pohamowania, które skutecznie blokowało zwykłych ludzi również były miłą odmianą. No i w końcu miłe było samo w sobie to, że chciał cię zwyczajnie uszczęśliwić, nawet jeśli jego starania były nieco pokraczne i nieprzemyślane.
Uśmiechnęłaś się pod nosem, czując, jak kamień w twojej klatce piersiowej oblewa się jakimś dziwnym ciepłem, mimo iż dookoła wciąż było zimno jak diabli. Zatrzymałaś się w miejscu. Pociągnęłaś chłopaka za rękę, zmuszając go, aby ten również przystanął. Ten się odwrócił i spojrzał na ciebie zdziwiony, jednak nim zdążył wydusić z siebie chociażby pojedyncze słowo, przytuliłaś się do niego.
- Dziękuję - odezwałaś się niemal wprost w jego tors. - Doceniam twoje starania - zapewniłaś. - Już sama twoja inicjatywa sprawia, że jestem szczęśliwa.
Srebrnowłosy odetchnął jakby z ulgą, po czym również cię objął, opierając brodę na czubku twojej głowy. Odgłos jego głucho, rytmicznie bijącego serca oraz ciepły oddech we włosach były niezwykle uspakajające.
- I cięcie! - nagle rozległ się niespodziewany głos dobiegający z jakiejś zacienionej, bocznej uliczki, z której wyłonił się nieco niższy od Kaia, podobnie ubrany, zielonowłosy chłopak. Oboje spojrzeliście na niego zaskoczeni. - No co? Myślałem, że kręcicie tu jakieś tandetne "Christmas love-story" - wytłumaczył się, wzruszając przy tym ramionami.
- Saku! Co ty tu robisz? - zdumiał się nie na żarty twój towarzysz.
- A tak zamarzyło mi się latać po mrozie bez przyczyny... - mruknął, machając lekceważąco ręką. Twoją szczególną uwagę przykuło jego obuwie, na które składały się... tradycyjne, drewniane japonki. No, temu to dopiero musiało być zimno... - Oczywiście, że cię szukałem, idioto! - wrzasnął i zatrząsł się ze złości... albo z zimna... albo z jednego i z drugiego.
- Teraz portale są już zamknięte... - zauważył. - Więc obaj tutaj utknęliśmy - wywnioskował.
- Patrz i podziwiaj - rzucił coś srebrnowłosemu, któremu ledwo udało się złapać podarunek.
- Przenośny katalizator mocy? - jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy wpatrywał się w coś, co twoim zdaniem do złudzenia przypominało cewkę zapłonową ze starego Forda...
- Ucz się od mistrza, który był już na Ziemi wiele razy i wie, jak się przygotować na każdą ewentualność - Saku uśmiechnął się przebiegle, dumnie się prostując. - No, a teraz wracamy do domu, bo tu idzie zamarznąć... - zawyrokował.
- Idziesz ze mną? - zapytał demon. - Gdybyś poszła ze mną miałbym lepszą okazję, żeby ci się odpłacić - zachęcił.
- Ale... ja... tak mogę? - wydukałaś z trudem.
- Jeśli tylko chcesz nic nie stoi na przeszkodzie, jednak nie będę cię do niczego zmuszał - zapewnił. - Jeśli jednak wolisz wrócić do rodziny, to odprowadzę cię z powrotem do domu - obiecał. - Ale jeśli byś się zdecydowała... - znacząco zawiesił głos.
Więc? Jaka zatem była twoja decyzja? Czy zamierzałaś dokończyć kolejne, stereotypowe święta, które wyglądały co roku niemal identycznie, czy zaryzykować i pójść w nieznane z nieznajomym, który sam siebie nazywał demonem, weryfikując przy tym jego prawdomówność odnośnie jego nieludzkiego pochodzenia?
Wybór należał do ciebie.
(dajcie mi znać, jaki był wasz wybór w komentarzach! Przy okazji wszystkiego najlepszego i wesołych świąt, nawet jeśli miałyby one być spędzone w towarzystwie demonów! ♥)