Mini-seria "Pan i sługa" cz.3 (Kai x Nihit [Killaneth])

W końcu skończyłam! Cieszmy się, albowiem serio nie wiedziałam jak w miarę krótko to zakończyć (bo w trakcie pisania jak zwykle zaczęłam wybiegać myślami do części 22., a potem zorientowałam się, że miała to być MINI-SERIA ^^'').

Nowe opowiadania z demonami i innymi podobnymi postaciami są w fazie roboczej. Piszą się (tempem galopującego żółwia, ale jednak C'': ).
Na święta postaram się także wyskrobać shota z paringiem na zamówienie i powinna (POWINNA) być to komedia - tak, żeby trochę zmienić atmosferę na blogu C:
Tymczasem, endżoj~!

Tytuł: „Pan i sługa”
Tytuł alternatywny: „Król i demon”
Paring: Kai x Nihit (Killaneth) [gościnnie występuje Mia z Mejibray]
Typ: mini-seria
Część: 3/3
Gatunek: fantasy
Beta: -

Kai ułożył się w pozycji półleżącej i przygarnął mnie do siebie. Wtuliłem się w niego, układając głowę na jego torsie. Demon oddychał głęboko, wciąż regulując przyspieszony oddech. Słyszałem, jak serce dziko tłukło mu się w obręczy żeber. Czując ciepło jego ciała ogarniała mnie błogość. Uśmiechnąłem się do siebie i wtuliłem się w niego mocniej. Brunet oparł brodę na czubku mojej głowy. Przysypiał. Ja wciąż byłem zbyt rozemocjonowany, żeby spać. Przeżycia sprzed kilku chwil były we mnie nadal żywe, wciąż je czułem. Byłem rozdygotany, ale szczęśliwy.
Wtem doszedł mnie dźwięk otwieranych drzwi. Jednak te prowadzące do mojej komnaty wciąż pozostawały zamknięte. Te, które prowadziły do łazienki również się nie uchyliły. Coś było nie tak. Z pewnością się nie przesłyszałem.
Dość niechętnie otworzyłem oczy i wywindowałem się do siadu. Dłoń Kaia zsunęła się z moich pleców i upadła bezwładnie na materac. Demon pogrążył się w niespokojnej drzemce. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zdziwiony zauważyłem niewyraźny kontur drzwi rysujący się na ścianie. Framuga lśniła mdłym, chorobliwie zielonym blaskiem. To nie były zwyczajne drzwi. Z pewnością nie. Coś naprawdę było nie tak…
Fantazyjne odrzwia zdobione misternymi melizmatami otworzyły się, a w ich progu stanął niewysoki blondyn. Nie byłaby to może jeszcze żadna, straszna rewelacja, gdyby nie fakt, że spod krótkich pasm jego rozwianych włosów wystawały dwa czarne, skręcone, masywne rogi. Jedno z jego ślepi było lodowato niebieskie, a drugie czerwone. Oba oprószone były intensywnie żółtymi plamami, zupełnie tak, jakby ktoś sypnął mu w twarz kurkumą czy jakąś inną, egzotyczną przyprawą. Jego niepokojące oczy spoglądały na mnie ciekawsko, z obłędem. Spod dość szerokiego, płaskiego nosa rozciągały się czarne usta, z których wpływały różnokolorowe substancje – czerwona, żółta i zielona. Wyglądało to tak, jakby przybysz wypił i zwymiotował farbą… Cóż, niezbyt przyjemna wizja, muszę przyznać…
Ubrany był w czarną, skórzaną kamizelkę zwieńczoną czarnymi piórami u ramion i wykonane z tego samego materiału, mocno zniszczone, podarte spodnie. Jego dolną część ubrania znaczyły rozdarcia. Poły materiału zwisały bezwładnie, odsłaniając jasną skórę. Chodził na boso. Moją uwagę zwróciły jego kościste dłonie. Każdy jeden z jego palców zwieńczony był monstrualnie długim szponem – czarnym u podstawy i czerwonym u zakończenia. Przełknąłem z trudem ślinę.
- O, świnka – wyszczerzył krótkie, trójkątne zęby w uśmiechu. – Różowa świnka! – zawołał i w kilku krokach podszedł do mnie, aby zaraz uszczypnąć mnie w policzek. Zadrasnął mnie przy tym pazurem, przez co poczułem wąską, ciepłą strużkę krwi spływającą po twarzy.
- Zostaw go, Saku – burknął na wpół przytomny brunet i odtrącił rękę blondyna.
- Czemu zadajesz się z tym prosiaczkiem? – zapytał autentycznie zdziwiony.
Spojrzałem skonsternowany i nieco zawstydzony na demona leżącego obok mnie, szukając w nim wsparcia lub przynajmniej jakiegoś wyjaśnienia. Nie rozumiałem, co tu się działo. Nie ulegało wątpliwości, że nowoprzybyły również był demonem, co mogłem wywnioskować chociażby po samej jego prezencji. Nie miałem złudzeń także co do tego, że ta dwójka musiała się znać. Czego jednak ten cały Saku mógł chcieć? O co chodziło mu z tą „świnką”? I dlaczego musiał zjawić się akurat teraz?! No wyczucie czasu to on miał po prostu świetne! To musiałem mu przyznać! Chociaż jakby się tak zastanowić, to gdyby przyszedł dziesięć minut wcześniej, to mógłby nas jeszcze nakryć w trakcie… a wtedy byłaby to już dużo bardziej niezręczna sytuacja. Przezornie mocniej chwyciłem krawędź kołdry, zasłaniając się.
- I dlaczego ten wieprzek ma twoją pieczęć, Kai? – nieproszony gość ponownie się odezwał.
- Zgadnij, idioto – fuknął brunet i przewrócił się na bok, odwracając się plecami do znajomego.
Pociągnął mnie przy tym za rękę, każąc mi się z powrotem położyć. Naciągnął na mnie przykrycie, zasłaniając pieczęć wiążącą. Spojrzałem na demona z niemą prośbą o wyjaśnienie tej niedorzecznej sytuacji. Kai jednak nie garnął się do odpowiedzi. Ziewnął rozdzierająco, prezentując mi przy tym swoje uzębienie, z którego w oczy rzuciły mi się dłuższe i ostrzejsze niż u przeciętnych ludzi kły – zupełnie inne niż u blondyna. Czy możliwym było, aby ci dwaj byli… czymś w rodzaju różnych podgatunków? A może zwyczajnie różnili się w taki sposób, w jaki robili to ludzie na całym świecie?
Brunetowi oczy same się zamykały. Znów zaczął przysypiać, ale tym razem nie pozwoliłem mu na to, szturchając go w ramię. Zielone ślepia spojrzały na mnie z przyganą. Oblizał spierzchnięte usta czarnym językiem.
- Ja tego nie powiem na głos – mruknął w poduszkę. – Niech ci to sam wytłumaczy… - parsknął śmiechem. – Tylko Saku mógł wymyślić coś tak idiotycznego… - nie wytrzymał i roześmiał się na dobre.
Nowoprzybyły nie wyglądał na urażonego reakcją mojego kompana. Co więcej, zdawało się, że w ogóle nie przeszkadzał mu fakt, iż niemal nakrył swojego znajomego w łóżku z innym mężczyzną. Zupełnie nie czuł skrępowania… właściwie to jak i sam brunet.
- O co ci chodzi z tym…? – urwałem, gdyż naprawdę głupio było powiedzieć to na głos.
- …„prosiaczkiem”? – dokończył za mnie nieproszony gość. – Jesteś człowiekiem – bezceremonialnie klapnął na krawędzi materaca. – Jesteś taki słodki i różowiutki – zachichotał i znów chciał mnie uszczypnąć, ale tym razem zdążyłem się odsunąć. Zrezygnowany opuścił rękę. – Zupełnie jak świnka – wyszczerzył się niemal dumnie ze względu na swoją „błyskotliwą” dedukcję.
Właściwie dopiero dzięki tej jego pozornie głupiej uwadze zdałem sobie sprawę, że jako człowiek dość mocno różniłem się od demonów. Ich ciała zdobiły dziwne znaki. Byli przeraźliwie bladzi. Z ich jasną skórą mocno kontrastowały czarne usta. Nawet języki mieli czarne! Ich oczy miały bardzo intensywne, nienaturalne kolory… Faktycznie było coś nie tak z tą zdrową, różową nutą, której im brakowało, a którą posiadali ludzie. Mówiło się przecież, że dzieci są słodkie, bo są takie pulchne i różowe… oni byli jakby popielaci. Ich skóra miała lekko szarawy, niezdrowy odcień. Jakby wszystko w nich na pierwszy rzut oka miało wskazywać, że są tymi „złymi”…
Kiedy Saku poprawił się na swoim siedzeniu, jego kamizelka przekrzywiła się, ukazując liczbę tuż pod jego obojczykiem. Była to rzymska trzydziestka dziewiątka (XXXIX) i mieściła się dokładnie w tym samym miejscu, co czwórka Kaia. Zdziwiło mnie to. Domyśliłem się, że za tymi malunkami musiał kryć się jakiś sens. To nie mogła być po prostu fantazyjna ozdoba.
- Po co przyszedłeś? – zapytałem.
- Sprawdzić czy zadanie wykonane – wyjaśnił i szturchnął bruneta, wbijając mu jeden ze szponów między żebra. Demon syknął z bólu. – Zadanie wykonane? – upewnił się.
- Prawie… - burknął w odpowiedzi.
- Jakie zadanie? – zainteresowałem się.
- A po co związałeś się z tym wieprzkiem? – Saku kontynuował przesłuchanie, nie zwracając już na mnie uwagi.
- Żebyś się pytał, cholero – Kai warknął w odpowiedzi. – Idź do diabła – syknął zawistnie. – Działam według własnego uznania.
- Nie tak to wszystko miało wyglądać – mruknął blondyn, rozglądając się po komnacie.
- Nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem – burknął przysypiający demon. – Czasem trzeba improwizować. Po drodze wyniknęły pewne… problemy… - badawczo obrzucił mnie spojrzeniem jednego z zielonych ślepi. Widząc jednak malujące się na mojej twarzy niezrozumienie z powrotem zamknął oczy.
- O czym wy mówicie? – dociekałem.
- Będę musiał o tym donieść – poinformował niezapowiedziany gość.
- A idź i donoś! – brunet zerwał się do pozycji siedzącej, chwycił swoją poduszkę i cisnął nią w nowoprzybyłego. – I krzyżyk ci na drogę, popaprańcu! – zirytował się, po czym sięgnął po moją poduszkę i z powrotem się położył. Tym razem jednak już nie wyglądał, jakby chciało mu się spać.
- Lepiej załatw tę sprawę szybko – polecił Saku, po czym już nie w tak dobrym humorze z powrotem przeszedł przez swoje drzwi, które zaraz za nim zniknęły.
- O co tu chodzi? – zapytałem ostro, nie mogąc dłużej wytrzymać tej niewiedzy. – Odpowiedz mi! – zażądałem.
- O, patrzcie, drugi jegomość na wysokich tronach się znalazł! – fuknął z pogardą. – Też zamierzasz mi rozkazywać? – zezłościł się nie na żarty. Jego oczy zapłonęły dziko. Przestraszyłem się. – Gdybyś zdążył już zapomnieć, to ja tu jestem panem, a ty sługą! – warknął.
Zaniemówiłem. Kai nigdy wcześniej się nie denerwował. Tym bardziej już na mnie nie krzyczał. Nie wypominał mi tego, że stałem niżej od niego ze względu na wiążącą nas umowę. Do tej pory był całkiem miły. Chcąc, nie chcąc, przywiązałem się do niego. Naprawdę go polubiłem. Zapatrywałem się na niego jak na przyjaciela. Może nawet więcej. W końcu ostatecznie wylądowaliśmy wspólnie w łóżku. Jeszcze parę chwil temu namiętnie się kochaliśmy, jednak teraz nie pozostało już nic z przyjemnej atmosfery towarzyszącej nam podczas miłosnych uniesień. Jeszcze jakiś czas temu jego dłonie błądziły po moim ciele, czułem na sobie jego gorący oddech i wilgotne usta, które obdarowywały mnie pełnymi pasji i czułości pocałunkami. Teraz to wszystko wydawało się być złudzeniem. Czułem, jakby brunet postawił między nami ścianę. Zsunął się z łóżka i mamrocząc coś do siebie pod nosem, zaczął się ubierać. Oszołomiony nawet nie zaprotestowałem. Nie trudno było dostrzec, że był wściekły. A ja się przestraszyłem nie na żarty. Nie był sobą. Nie rozumiałem, co go tak rozwścieczyło… i chyba właśnie z tego powodu nie odezwałem się już, przez co po chwili mogłem już usłyszeć jedynie trzask drzwi – tym razem tych zwyczajnych, prowadzących do mojej komnaty.

***

Kai od dłuższego czasu przesiadywał w pałacowej bibliotece i palił fajkę o złotym ustniku i drewnianej, polerowanej rączce. W pomieszczeniu unosił się błękitny, otumaniający dym. Wyraźnie dał do zrozumienia wszystkim dookoła, że nie miał ochoty się z nikim widzieć. Nawet ze mną. Zostałem dość oschle odprawiony. Brunet nie był zdenerwowany, ale wściekły…
Musiałem przyznać, że nie dobijałem się do niego jakoś przesadnie. Nie chciałem być natarczywy i rozzłościć go swoim zachowaniem jeszcze bardziej. Zamierzałem poczekać, aż emocje nieco w nim opadną, żeby móc się z nim rozmówić. Nie mogłem zostawić tej sprawy samej sobie, ale nie zamierzałem też dłubać w niej na siłę, żeby dodatkowo pogorszyć sytuację. Poza tym, potrzebowałem też nieco czasu dla siebie, żeby jakoś się z tym wszystkim oswoić. Bo przestraszyłem się go. Dopiero wybuch złości demona przypomniał mi, że nie był to zwyczajny człowiek, który od tak postanowił się ze mną trzymać i mi pomagać. Był istotą nadprzyrodzoną. Posiadał moce, o których zapewne nawet mi się nie śniło. Do tej pory jakoś ignorowałem ten fakt, gdyż Kai pozostawał milutki i żartobliwy. Teraz jednak jego humor nie dopisywał. Cóż, każdy ma czasem prawo zezłościć się na coś lub być smutnym, prawda?
Bagatelizowałem tę rażącą przepaść między nami, choć obecnie zastanawiałem się, jak to w ogóle było możliwe. Czy naprawdę potrafiłem pozostawać aż tak ślepy? Chęć znalezienia sobie kogoś bliskiego na miejsce brata prawdopodobnie mocno ograniczyła mój widnokrąg. Zaślepiła mnie.
Brunet pomagał mi ze względu na wiążący nas pakt. Bez tego zapewne nie ruszyłby nawet palcem w mojej sprawie. Kiedy ja przywiązałem się do niego i jak ten ostatni idiota wziąłem go za przyjaciela, ten wciąż widział we mnie tylko marnego człowieka, desperata, sługę. Zazwyczaj nie wypominał mi tego, jednak możliwe, że to nawet dobrze, że dziś o tym wspomniał. Przypomniał i utwierdził mnie w tym fakcie. Nie byliśmy sobie równi. Pod żadnym względem.
Nie mogliśmy być sobie bliscy ze względu na dzielące nas różnice. To wszystko, co nas łączyło było zaledwie moim wyobrażeniem lub ewentualnie pobożnym życzeniem. To, co miało miejsce między nami dzisiejszej nocy zapewne było jedynie kaprysem demona. Uległem mu, gdyż zacząłem wyobrażać sobie nie wiadomo co, ponownie wpychając się w urojony świat kłamstwa. Tym razem jednak owe kłamstwa wokół mnie nie były tkane przez Mię ani nawet przez Kaia, ale przeze mnie samego. Po spędzeniu tylu lat w nieistniejącym świecie najwidoczniej wciąż miałem problemy z zaakceptowaniem pewnych części rzeczywistości takimi, jakie te były w istocie. Próbowałem naginać fakty, ale prawdą było, że w końcu musiałem stawić im czoła bez żadnych taryf ulgowych. Musiałem dorosnąć.
Stojąc na niewielkim mostku nad wąskim strumykiem w pałacowym ogrodzie, przyglądałem się bladoróżowym płatkom kwiatów kwitnącej jabłoni, które płynęły wraz z nurtem. W oddali słyszałem brzęczące owady. Ciężkie, gorące powietrze miało słodki zapach, od którego kręciło się w głowie. Letni obraz wyglądał wręcz urzekająco… Może spróbowałbym zachować jego piękno, uwieczniając je na płótnie?
Potrząsnąłem głową, która nagle mnie rozbolała. Świat zakręcił mi się przed oczami, dlatego mocniej wsparłem się na poręczy mostu. Przecież to nie był czas na kwitnienie jabłoni…
Rozejrzałem się dookoła siebie skołowany. Świat zachwiał mi się pod nogami i stanął pod dziwnym kątem. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się zrozumieć, że to nie trzęsienie ziemi, ale po prostu się przewróciłem. Z trudem dźwignąłem się na łokciach. Było mi słabo. Czułem mdłości. Oddychałem z trudem.
W oddali zamajaczyła mi niewyraźna postać ubrana na biało. Zbliżała się do mnie. Po zaledwie kilku krokach rozpoznałem w przybyszu własnego brata. Spiąłem się. Próbowałem się cofnąć, jednak moje ciało było zbyt ociężałe, żebym mógł wykonać choćby pojedynczy ruch. Zaczynało mi ciemnieć przed oczami.
- Nihit – Mia przykucnął przy mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń – może zagramy dziś razem na fortepianie? – zaproponował z promiennym uśmiechem.
Już chciałem skorzystać z jego pomocy, uścisnąć jego rękę. Czułem, jakby coś wręcz kierowało moim ciałem. Instynkt? Zaufanie? Przecież ufałem bratu… to w końcu mój brat. Mia. On by mnie nie skrzywdził, nie oszukał. Był jedyną osobą, z którą czułem rodzinną więź. Dlatego wykonywałem wszystkie jego polecenia bez chwili pomyślunku.
Moja ręka opadła jednak bezwładnie nim zdążyła się spotkać z delikatną, wręcz alabastrową skórą blondyna. To nie była prawda. Wszystko, co teraz widziałem dookoła siebie… to były moje wspomnienia.
A ja nie zamierzałem już wracać do przeszłości.
- Nihit, do cholery! – usłyszałem wrzask. – Ocknij się! – odwróciłem się na moment, aby zorientować się, że właścicielem głosu był brunet, który właśnie walczył z dwoma uzbrojonymi przeciwnikami. Jednemu z nich wyprowadził serdecznego kopa, a następnie ciął go cienką, smukłą szpadą przez tors. Drugiego potraktował zielonym płomieniem, który buchnął z jego otwartej dłoni. – Uważaj! – krzyknął.
Dzięki jemu ostrzeżeniu w ostatniej chwili uniknąłem ciężkiego, oburęcznego miecza, który wbił się głęboko w drewnianą poręcz mostu. Wciąż stałem w tym samym miejscu, ale jak się okazało, nie było już lato. Teraz powoli nadchodziła już jesień. Więc to, co widziałem przed chwilą w istocie nie mogło być prawdą, a jedynie projekcją wspomnień, którą ktoś musiał na mnie w jakiś sposób wymusić…
Uchyliłem się jeszcze raz przed kolejnym ciosem. W napastniku rozpoznałem jednego z rycerzy, którzy mieli strzec bezpieczeństwa pałacu. Poznałem go po kolorach uzbrojenia i emblematach rodu. Co jeszcze gorsze, rozpoznałem w nim także samego kapitana straży, który teraz brnął przed siebie niczym w amoku i próbował skrócić mnie o głowę. Czy to była jakaś rebelia?
Tym razem szczęście mi nie dopisało i wciąż będąc osłabionym po tym dziwnym transie, w który wpadłem, potknąłem się. Wylądowałem jak długi na deskach. W tym momencie mogłem już tylko pożegnać się z życiem. Zacisnąłem oczy, obawiając się nadchodzącego, ostatecznego ciosu. Przez chwilę nie działo się jednak nic. Zdezorientowany z powrotem otworzyłem oczy, aby zobaczyć sterczącą z piersi kapitana straży pałacu strzałę. Chwilę potem mężczyzna zwalił się ciężko na plecy i już się nie podniósł.
Przewróciłem się na brzuch, żeby zauważyć, jak brunet dopiero opuszcza łuk , dysząc ciężko. Zdałem sobie sprawę, że musiał walczyć bronią wyrwaną rycerzom, gdyż sam zazwyczaj nie chodził uzbrojony. Kai podbiegł do mnie i chwycił mnie za ramię, przyciągając do siebie. Wciąż rozglądał się dookoła, obserwując zbliżających się przeciwników.
- Co się dzieje? – zapytałem. – Czy to sprawka Mii?
- Zapewne – przytaknął. – Słysząc plotki o prędkości, z jaką się przemieszczałeś z księstwa do księstwa, musiał wywnioskować, że zacząłem ci pomagać – skrzyżował miecz z jednym z rycerzy. Sparował cios. – Nie mógł ci bezpośrednio zaszkodzić, gdyż byłeś pod moją ochroną, więc zdecydował się nastawić wszystkich dookoła przeciwko tobie – wytłumaczył. – Oni są pod wpływem uroku. Nie wiedzą, co robią – odbił kolejne pchnięcie wroga, a następnie odskoczył w tył, ciągnąc mnie za ubranie za sobą.
- Co teraz? – zacząłem z lekka panikować. – Da się to jakoś odwrócić? – jakoś nie widziało mi się, żeby demon zmuszony był wybić wszystkich mieszkańców pałacu.
- Jasne, że się da – prychnął i w końcu sięgnął ostrzem drugiego szermierza, przebijając mu bok. – Ale wiesz co? Jakoś nie bardzo mam teraz czas na rysowanie pieczęci, szukanie talerza spirytystycznego i recytowanie długich inkantacji! – obrócił się z gracją i poderżnął gardło strażnikowi. – Musimy stąd wiać – zasłonił mnie własnym ciałem. – Masz może przy sobie mój sigil? – zapytał z nadzieją.
- Nie… - przyznałem zły na samego siebie.
- Trudno, nie ma czasu na rysowanie pentagramu – z czasem tylko coraz bardziej się cofaliśmy. – W takim razie nie mamy innego wyjścia… - mruknął i złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę niewielkiego budynku, gdzie były składowane narzędzia ogrodników.
- Co chcesz zrobić?!
- Coś szalonego – wyszczerzył się. – Módl się, żeby się udało – parsknął.
Zatrzymał się dopiero przed murowaną ścianą składziku. Wyciągnął z kieszeni kredę i wyrysował nią krzywy kontur drzwi. Zapukał, a w miejscu koślawego rysunku pojawiły się najprawdziwsze drzwi, które nieco przypominały te, których używał wcześniej Saku. Brunet wyciągnął z kieszeni także niewielki klucz i wsunął go do zamka. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do środka czarnej pustki, która się za nimi mieściła. Sam skoczył zaraz za mną, ledwo unikając poważnej rany ciętej.
Nim się obejrzałem trzasnąłem już porządnie o podłogę. Jęknąłem słabo, jeszcze przez chwilę przyglądając się czarnym drzwiom, które z jakiejś racji pojawiły się na suficie, a nie na ścianie. Obok mnie zaraz wylądował demon, który zręcznie zeskoczył i przysiadł w kucki, a nie łupnął o podłoże jak worek ziemniaków. Z trudem usiadłem na zakurzonej, drewnianej podłodze zbitej z gołych, naznaczonych zębem czasu desek i rozejrzałem się dookoła.
- Gdzie my jesteśmy? – zapytałem skołowany i obolały. Brunet wstał i zaraz prześmiewczo skłonił mi się niczym sługa przedstawiający audytora.
- Witaj, książę, w moich skromnych progach – wyszczerzył się paskudnie. – Mam nadzieję, że tutejsze warunki nie ugodzą twojego zacnego, książęcego tyłka – otrzepał względnie ubranie z kurzu i pyłu, który posypał się z powały.
Przyjrzałem się uważniej lokum Kaia. Faktycznie było ono skromne i liche. Pod jedną z bielonych, ale już poszarzałych ze starości ścian stało proste, dwuosobowe łóżko. Za nim mieściło się stosunkowo duże okno z podniszczonymi, nieco przypalonymi zasłonami, które sięgały burej podłogi. Naprzeciw łóżka stał blat zastawiony szkłem laboratoryjnym, a obok niego potężny regał z księgami. Podobnie jak i w pokoju Mii tutaj także po podłodze walały się książki i pojedyncze kartki z zapiskami. Ściana nad blatem z odczynnikami była przysmalona, co naprowadziło mnie na myśl, że brunet musiał mieć tu swego czasu niewielki pożar. Za prowizorycznie wzniesioną ścianką działową mieściła się równie prowizoryczna i maleńka kuchnia. Wszędzie było pełno kurzu. W powietrzu dało się wyczuć zapach zastoju czasu… albo najzwyczajniej w świecie stęchlizny…
Rozejrzałem się po mieszkaniu jeszcze raz. I następny. I jeszcze następny, aż w końcu…
- Chwila… Chcesz mi powiedzieć, że to twój dom? – zdziwiłem się.
- A co? Myślałeś, że wszyscy mieszkają w pałacach? – prychnął i klapnął ciężko na łóżko, które zaskrzypiało pod jego ciężarem. – I tak nie bywam tu zbyt często – usprawiedliwił się, wzruszając ramionami.
- Nie o to mi chodzi – zaoponowałem. – Ale… Skoro jesteśmy w twoim domu, to oznacza, że nie jesteśmy już w świecie ludzi… prawda? – czułem jak narasta we mnie zdenerwowanie.
- Dokładnie – skinął mi głową. – Witaj po ciemnej stronie mocy – zatoczył dłonią koło i uśmiechnął się przesłodko, sztucznie, jadowicie. – Zostaniemy tu na jakiś czas – zawyrokował.
- Jak to? – w końcu dźwignąłem się na nogi. – Przecież w moim kraju lada chwila może wybuchnąć wojna! – przypomniałem mu.
- Spokojnie – machnął na mnie ręką. – To nie mój wymysł ani chęć posiedzenia na starych śmieciach – prychnął. – Jesteś człowiekiem, który przeszedł między wymiarami – wskazał na mnie palcem. – Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, ale cóż… niejako nie mieliśmy innej drogi ucieczki – wzruszył ramionami. – Z tej racji, że przekroczyłeś granicę, a jesteś tylko zwykłym człowiekiem, wszystkie przejścia zostaną czasowo zamknięte – wyjaśnił. – Inaczej mówiąc, ten kto został w świecie ludzi, niezależnie od tego czy jest człowiekiem, czy też nie, na jakiś czas tam utknął. To samo tyczy się nas tutaj – rozłożył ręce. – Sparaliżowaliśmy cały ruch międzywymiarowy – westchnął ciężko. – A będziemy musieli zrobić to jeszcze raz, bo w końcu będziesz jeszcze jakoś musiał wrócić do siebie…
Z wrażenia aż odjęło mi mowę. No to pięknie. Po prostu cudownie. Lepiej być nie mogło…

***

Kai siedział przy nadpalonym blacie stołu i czytał jeden z opasłych tomiszczy spisanych w niezrozumiałym dla mnie języku. Co jakiś czas sięgał także po, delikatnie rzecz ujmując, nie najczystszy kubek z cienką kawą. Sączył ją już od dłuższego czasu i zdawał mu się nie przeszkadzać ani jej paskudny smak, ani stan, w którym znajdywało się naczynie. Nie zwracał na to uwagi. Zupełnie jak i na mnie.
Już nawet nie wzdychałem. Nie starałem się zabiegać o jego zainteresowanie. Nie byłem do końca pewien czy naprawdę tego chciałem. Brunet zachowywał się dziwnie. Był rozdrażniony i wystarczyło jedno nieostrożne słowo, żeby zebrać baty za wszystkie jego złości i troski. Wolałem sobie w miarę możliwości tego oszczędzić. Nie chciałem się z nim kłócić. Tym bardziej w tych okolicznościach, w innym wymiarze, gdzie byłem już zupełnie zdany na niego. W świecie ludzi przynajmniej miałem swój zamek, służbę i rycerzy… Co prawda ci ostatni obrócili się przeciwko mnie za sprawą uroku Mii, ale w ogólnym rozliczeniu mogłem zaliczyć ich do grona przychylności świata, do którego przynależałem. No właśnie… Jego zaletą samą w sobie było także to, że go zwyczajne znałem i przynależałem do niego, a więc moja obecność w tamtym miejscu nie wzbudzała żadnych rewelacji. Tutaj było zupełnie odwrotnie. Byłem bezradny, bezbronny, zdezorientowany i w pełni uzależniony od demona. Nie chciałem wylecieć na bruk przez jego zły humor. Irytowała mnie świadomość, że zostałem zmuszony do siedzenia jak na szpilkach, gdyż w obecnej sytuacji tak niewiele wystarczyło, żebym natychmiastowo znalazł się w… Dobra, może już sobie oszczędzę używania słów, które nie przystoją księciu…
- Powiedziałbym, żebyś zajął się jakąś lekturą, ale ty nie znasz języka demonów; a nawet gdyby było inaczej, to pewnie niewiele zrozumiałbyś z podręczników magicznych – odezwał się w końcu, wciąż nie odrywając spojrzenia od tekstu. – To dość skomplikowane rytuały i obrzędy. Wybacz, zapodział mi się gdzieś zestaw dla początkujących – uśmiechnął się paskudnie, rzucając mi szybkie spojrzenie znad książki.
- Rozumiem. Nie przejmuj się tym – uśmiechnąłem się równie krzywo jak i on. – Nie przeszkadza mi to, gdyż wiem, że taka drobnostka nie mogłaby stać się dla ciebie podstawą do sklasyfikowania mnie jako regularnego idioty – nie powstrzymałem się od kąśliwej uwagi. Ugryzłem się w język poniewczasie. Kai prychnął, jednak nie wyglądał na jakoś szczególnie dotkniętego moimi słowami.
- Wszyscy ludzie to idioci – skwitował rzeczowo.
- A Mia? – zapytałem ciekawsko.
- No… - zająknął się. – Może on akurat nieco odstaje od waszego ludzkiego spędowiska ćwierćinteligentów – rzucił oschle.
- Próbujesz w niepochlebny sposób przyznać, że mój brat jest geniuszem? – podniosłem nonszalancko jedną brew. Nie rozumiałem jego motywów. Dlaczego miał problem z przyznaniem się do tego, że uważał Mię za kogoś lepszego ode mnie?... lub nawet od całego gatunku ludzkiego? Brunet cmoknął niezadowolony. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że trafiłem w sedno. – Mia jest geniuszem, a mimo to nie związałeś się z nim tylko ze mną… Dlaczego? – drążyłem. – Miałeś co do mnie jakieś wysokie oczekiwania, którym nie sprostałem czy po prostu mój brat był na tyle inteligentny, aby nie dać ci się zwieść? – nie uzyskałem odpowiedzi na zadane pytania. – Wolałbyś być tu z nim zamiast mnie, prawda? – zacząłem poważnie zastanawiać się nad relacjami, które łączyły mojego brata z brunetem. Demon obruszył się na krześle.
- Może i Mia jest w jakiś sposób wybitny, ale nie powiedziałem, że chciałbym go tu mieć zamiast ciebie – odezwał się ostro. – Powiem więcej: ku twojemu zadowoleniu mogę z całą pewnością stwierdzić, że nie chciałbym go widzieć we własnym domu. To byłoby problematycznie. Prawdopodobnie po jego „wizycie” miałbym dużo sprzątania – mruknął już bardziej do siebie.
Już chciałem odpowiedzieć, że w takim wypadku to całkiem dobrze, że jednak nie ma tu mojego brata, bo i bez jego interwencji dało się zauważyć, że Kai nie był perfekcyjną panią domu. Całe szczęście tym razem zdążyłem ugryźć się w język na czas.

***

- Znalazłem rozwiązanie twoich wszystkich problemów – obwieszczał demon uśmiechając się jakoś krzywo i podejrzanie. – To aż takie proste, że dziwię się, że nie wpadłem na to wcześniej… ani że ty na to nie wpadłeś – pokręcił jakby z niedowierzaniem głową.
- Co to za rozwiązanie? – zainteresowałem się.
- Jedyne właściwe – wzruszył ramionami i opadł ciężko na krzesło, które odsunął od nadpalonego blatu. Niemo ponagliłem go z rozwinięciem tej myśli. – Wygląda na to, że obaj za bardzo skupiliśmy się na tobie i sytuacji twojego kraju zamiast na problemie do rozwiązania samym w sobie. Leczyliśmy objawy zamiast przyczynę. Stawialiśmy umocnienia po niewłaściwej stronie barykady i to właśnie dlatego tutaj jesteś, a ja mam opóźnienia z robotą, przez co z kolei Saku się mnie czepia – burknął.
- Jaką robotą? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- Wyobraź sobie, że mam swoje obowiązki do wypełnienia i nie jesteś moim jedynym zmartwieniem – prychnął. Wciąż nie odzyskał dobrego humoru i był bardzo nerwowy. – Dlatego właśnie musimy przyspieszyć nasze działania. Myślałem nad tym i zdaje się, że w końcu znalazłem szybkie i skuteczne rozwiązanie dla twojego problemu z bratem – wpatrywał się we mnie tak przeszywająco i przeraźliwie poważnie, że aż zadrżałem.
- To znaczy? – dociekałem, irytując się, że brunet owijał w bawełnę zamiast od razu przejść do sedna sprawy.
- Od początku wystarczyło wykonać tylko jeden ruch, żeby zażegnać cały ten burdel – westchnął. – Należało zabić Mię – postawił w końcu sprawę jasno, a ja aż zachłysnąłem się powietrzem. Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego mój rozmówca z początku niepewnie krążył wokół tematu. Obawiał się mojej reakcji. I dobrze. Bo byłem zszokowany jak chyba jeszcze nigdy dotąd. – No co? – rozłożył ręce. – On może czyhać na twoje życie, urokami nastawiać twoich ludzi przeciwko tobie i próbować pozbawić cię głowy, a ty jego nie? – fuknął. – To trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? – założył ręce na piersi. – On się nie cofnie. Nie ustąpi, kiedy ładnie poprosisz, oferując sprowadzenie waszej waśni do dziecinnej przepychanki. On wytoczył przeciwko tobie ciężkie działa, Nihit – odezwał się przejęty. – Musisz zrobić to samo i w końcu wziąć tę sprawę na poważnie albo Mia naprawdę cię zabije. Możesz bawić się z nim w kotka i myszkę aż do śmierci, naiwnie licząc, że ten w końcu się znudzi, ale prawda jest taka, że on ci nie daruje. Tak długo jak Mia pozostaje przy życiu, ty znajdujesz się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zrozum, że on pragnie twojej śmierci. On już się z tobą nie liczy. Stałeś się człowiekiem, który mu zawadza i którego należy się pozbyć – chwycił mnie za rękę. – Zdaję sobie sprawę, że pomimo tego wszystkiego, co ci zrobił, ty wciąż myślisz o nim jak o bracie, ale on o tobie nie. On nie będzie się wahał – ścisnął moje palce. – Musisz teraz podjąć decyzję. Albo wciąż będziesz krążył tylko wobec problemu i będziesz próbował udaremnić poczynania Mii, albo się go pozbędziesz. Zaznaczę jednak, że jeśli zdecydujesz się go wyeliminować, pomogę ci. Jeśli jednak odpuścisz, po prostu odstawię cię do twojego zamku i już więcej się nie zobaczymy – zastrzegł, a ja spojrzałem na niego oczami wielkimi jak spodki wchodzące w skład zastawy do herbaty. – Mam swoje obowiązki – powtórzył. – I tak już poświęciłem ci zbyt wiele mojego czasu. Pomagałem ci umocnić twoją pozycję, nawiązać kontakty z sąsiednimi państwami… niepotrzebnie – wywrócił oczyma, a mnie coś zakuło w piersi. – To wszystko mogłeś zrobić sam. Nie potrzebowałeś do tego mojej pomocy. Mnie potrzebujesz jedynie do wyeliminowania brata. Mia z pewnością ukrywa się pod jakimś zaklęciem ochronnym, którego sam nie będziesz w stanie sforsować. Będziesz potrzebował pomocy kogoś, kto biegle potrafi posługiwać się magią – wyjaśnił swój punkt widzenia. – Od samego początku potrzebowałeś mnie tylko i wyłącznie do tego zadania. Powinienem być twoją bronią przeciwko Mii – stwierdził.
Zamurowało mnie. Z jednej strony rozumiałem tok myślenia Kaia. To wszystko układało się w spójną całość. Bez Mii nie było problemu. Najprostszym rozwiązaniem było pozbycie się go. Miał też jednak rację, kiedy wspomniał o tym, że ja wciąż nie wyzbyłem się wszelkich sentymentów względem brata. Ciężko mi było podnieść rękę na blondyna. Ponad to w jakiś sposób zabolało mnie także to, w jaki sposób demon o tym wszystkim mówił. Jakby nic nas nie łączyło. Jakby jedynie wykonywał swoją pracę. Jakbym nic dla niego nie znaczył. Jakby czas spędzony ze mną uważał za czas stracony. Jakby postrzegał się jako broń w moich rękach. Jakby wolał być tą bronią niżby moim przyjacielem, wspólnikiem… a może nawet kimś więcej.
Prawdą też było, że już wcześniej uświadomiłem sobie, jak wiele nas dzieliło, jednak nijak nie mogło to wpłynąć na to, co działo się w moim sercu. Rozum podpowiadał, że brunet gadał rozsądnie, że prędzej czy później nasze drogi i tak musiałyby się rozejść… ale w jakiś irracjonalny sposób naprawdę nie chciałem do tego dopuścić. Chciałem, żeby został po mojej stronie przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Chciałem go zatrzymać. Przywiązałem się do niego. Próbowałem wyperswadować sobie, że moje uczucia były nielogiczne, ale przecież uczucia takie właśnie były – przeczące zdrowemu rozsądkowi, niepokornie i charakteryzujące się wręcz zapędami dyktatorskimi. Rozum był rozsądny, ale był zakrzyczany przez serce, które siłą próbowało nakłonić mnie do zrobienia głupoty.
Zagryzłem dolną wargę, odwracając spojrzenie od rozmówcy. Mój towarzysz puścił moją rękę i wstał z siedziska. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak tym małym gestem mnie ubódł. Znowu. Zupełnie jakby kopał leżącego.
- Dam ci trochę czasu na zastanowienie się – odezwał się litościwie. – Dobrze się nad tym zastanów – poradził. – Pozbycie się brata jest dobrym posunięciem politycznym i taktycznym. Pozwala ci się uwolnić od wielu problemów, jednak pomyśl także o swoim sumieniu. Jeżeli masz zadręczać się do końca swoich dni morderstwem Mii, to może jednak lepszym pomysłem będzie pozostanie ofiarą i pogodzenie się z porażką… co w tym wypadku będzie również równać się z twoją śmiercią – wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne. – Nie próbuję nic na tobie wymusić. To twoja decyzja. Mnie nie robi różnicy, za którą z opcji się opowiesz – ponownie wzruszył ramionami. – Więc bądź ze sobą szczery i nie sugeruj się moją osobą – poradził, po czym wyszedł z mieszkania, zostawiając mnie samego z totalnym mętlikiem w głowie.
Poczułem się, jakbym dostał w brzuch. Im więcej o tym wszystkim myślałem, tym bardziej bolała mnie obojętność bruneta. Bolała mnie ona bardziej niżby postawione przez niego ultimatum. Bo z tego wszystkiego wychodziło, że jemu faktycznie było obojętne, kto zginie – ja czy mój brat. Dawał mi wybór i wolną rękę. Nie będzie się przecież obwiniał za moją decyzję. Nie będzie się też przejmował byle jakim człowiekiem.
Nic dla niego nie znaczyłem. Nic nie znaczyły też dla niego nasze wspólnie spędzone chwile. Knując i spiskując wraz z nim byłem przekonany, że znalazłem partnera w zbrodni, opiekuna, mentora, ale także przyjaciela, osobę godną zaufania. Najgorsze w tym wszystkim, że pomyślałem, że on mógł mnie postrzegać w podobny sposób. Okazało się jednak, że było zupełnie inaczej, przez co zawiodłem się. Nie obwiniałem jednak za to demona. Wszak cała wina leżała po mojej stronie. Winne były moje urojenia, bezmyślne uczucia i błędne nadzieje.
Westchnąłem ciężko, po czym zagryzłem wewnętrzną stronę policzka aż do krwi. Myśl, do cholery! Myśl! Nie ma czasu na rozwodzenie się nad czymś, co i tak nie istniało – a więc w tym wypadku nad uczuciem pomiędzy mną a Kaim. Musiałem zdecydować, kto powinien żyć, a kto powinien opuścić ten smutny padół łez. Kto powinien zginąć? Czy byłem w stanie zabić własnego brata? Czy byłem na tyle okrutny? Czy byłem na tyle silny? A może byłem żałosny, słaby i świątobliwie prawy, dlatego nie czekało mnie nic innego niż śmierć? Czy byłem na nią gotowy? Czy byłem wystarczająco zdesperowany, żeby się na nią zgodzić?
Moje rozmyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Zdziwiony odwróciłem się. Nie myślałem, że bruneta AŻ tak gonił czas… Szybko jednak zorientowałem się, że to nie drzwi frontowe zostały otwarte. Potężne, czarne odrzwia pojawiły się na ścianie i to one właśnie się odemknęły. Rozpoznałem je. To były drzwi Saku.
- Kai!... – zawołał nowoprzybyły, jednak orientując się, że ten nie był obecny, zaraz ucichł. – O, świnka… - mruknął do siebie. – Prosiaczku, wiesz może, gdzie jest Kai? – zapytał, łypiąc na mnie rybimi, kolorowymi ślepiami.
- Wyszedł, żeby dać mi… - zająknąłem się, orientując się, że drugi demon nie musiał być poinformowany o wszystkim. - …żeby się przejść – zmieniłem nieco swoją wersję wydarzeń.
- Ach, rozumiem… - skinął mi głową. W jego nieludzkich oczach błyszczało zrozumienie. Nie dał się nabrać na moje drobne krętactwo. Przejrzał mnie. – Wiesz, nie miej mu tego za złe – rozłożył bezradnie ręce. – Terminarze nas gonią – westchnął.
- „Terminarze”? „Nas”? – zdziwiłem się. – A co wy, jakąś spółkę prowadzicie czy co? – prychnąłem.
- Chyba można tak powiedzieć – wzruszył szczupłymi ramionami.
- Co proszę? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- To Kai ZNÓW ci nic nie powiedział? – przewrócił oczyma. – Ach ten Kai… w ogóle ci o niczym nie mówi… - sapnął poirytowany. – Kai jest numerem cztery – rzucił, jakby miało mi to coś wyjaśnić.
- Co to ma niby oznaczać? – nie zrozumiałem.
- No jak to co? – blondyn niemal się oburzył. – Liczba cztery oznacza porządek w odniesieni do spraw ziemskich! – wykrzyknął. – Kai jest jednym z demonów, które dbają o zachowanie równowagi w twoim świecie – sprostował. – Mia zaburza tę równowagę, dlatego dostał zlecenie, żeby się nim zająć, jednak jakoś wyjątkowo guzdra się z tą sprawą, a zleceń nic tylko przybywa! – jęknął. – To dlatego wymusiłem na nim przyspieszenie tempa – dodał.
- Chwila… ty wymusiłeś na nim przyspieszenie tempa działania? – zdziwiłem się. – A kim ty jesteś, żeby mu rozkazywać?  - zamrugałem kilkakrotnie. Nie ukrywam, trochę zląkłem się na myśl, że przede mną właśnie może stać istota jeszcze potężniejsza niż demon, z którym się związałem…
- Ja jestem trzydzieści dziewięć – wyjaśnił. Widząc jednak moją miną zdecydował się rozwinąć tę myśl. – Trzydzieści dziewięć składa się z trzech dziesiątek i trzech trójek. Dziesiątka oznacza zupełność w odniesieniu do spraw ziemskich, a trójka podkreślenie znaczenia lub też nasilenie. „Zupełność” jest szerszą dziedziną niż „porządek” w odniesieniu do spraw ziemskich, gdyż „porządek” jest częścią „zupełności”. Nadążasz, różowy ryjku? – spojrzał na mnie niepewnie, a ja równie niepewnie skinąłem głową. – W skrócie mówiąc można uznać, że jestem kimś w rodzaju przełożonego Kaia – sprostował. – Wybacz, świnko, ale musiałem nieco ponaglić Kaia, bo roboty jest dużo, a ten jakoś dziwnie się do ciebie przywiązał… - mruknął. – No nic – westchnął. – Idę go poszukać – oświadczył. – Do następnego, prosiaczku! – rzucił na odchodne i zawrócił w stronę swojego przejścia.
Informacje, które podał mi Saku zmieniły sposób, w jaki zapatrywałem się na całą tę sprawę. Jeśli inny demon mówił mi, że brunet się do mnie przywiązał, to chyba musiało to o czymś świadczyć… To dawało mi jakąś nadzieję na to, że znaczyłem przynajmniej nieco więcej niż absolutne nic dla mojego wspólnika. Zdawałem sobie sprawę, że to mogło być tylko moje kolejne pobożne życzenie, jednak myśl, że Kai został zmuszony do zakończenia tej sprawy jak najszybciej jakoś mnie pocieszała. Bo to oznaczało, że niekoniecznie działał zgodnie z własną wolą. To mogło być także wyjaśnienie jego podłego humoru, który trzymał się go już od dłuższego czasu. Gdyby tylko mógł, możliwe, że zostałby ze mną nieco dłużej…
Uśmiechnąłem się do siebie smętnie pod nosem. Chyba już podjąłem decyzję…

***

- Jesteś tego pewien? – demon spojrzał na mnie niepewnie.
- Tak – przytaknąłem cicho.
Ten w odpowiedzi jedynie skinął mi głową i skończył kreślić ostatni znak na dziedzińcu przed pałacem. Wyrysowany przez niego symbol miał zniwelować działanie uroku rzuconego przez Mię oraz chronić mieszkańców zamku przed podobnymi ingerencjami ze strony mojego brata.
Atmosfera z miejsca stała się lżejsza, jakby łatwiej się oddychało. Przekroczyliśmy próg mojego domu. Służba, która zdezorientowana zatrzymała się w miejscu, rzuciła mi i mojemu towarzyszowi zdziwione spojrzenie.
- Panicz Nihit! – zawołała jedna ze służek, kłaniając mi się w pas. Reszta poszła w jej ślady.
Zdawało się, że ci nie czuli upływu czasu, kiedy znajdywali się pod wpływem uroku, gdyż nikt nie zauważył mojego zniknięcia na dobre kilka dni. Machnąłem ręką na poddanych, odprawiając ich i tym samym dając im do zrozumienia, żeby dali sobie spokój z formalnymi powitaniami. Jak mi to mogło kiedyś nie przeszkadzać?
Bez słowa wspiąłem się po szerokich, kamiennych schodach. Brunet ciężko stąpał zaraz za mną. Obaj skierowaliśmy się do pokoju mojego brata, w którym następnie się zamknęliśmy. Usiadłem na zawalonym książkami, notatkami i szkłem laboratoryjnym biurku. Oparłem ręce na krawędziach blatu i wywindowałem jedną nogę, beztrosko machając nią w powietrzu. Odchyliłem się lekko do tyłu wypinając pierś do przodu.
- Na pewno? – Kai upewnił się po raz miliardowy.
Z delikatnym uśmiechem na ustach skinąłem głową. Zapewne zdawał sobie sprawę, że była to jedynie maska którą przybrałem, jednak nie chciałem dręczyć go teraz miną skazańca. Wystarczyło, że on sam wyglądał jakby właśnie szedł na szafot. W jego oczach mogłem znaleźć prawdziwą udrękę.
Demon podszedł do mnie i rozpiął kilka pierwszych guzików mojej koszuli, odsłaniając czarną pieczęć, którą mnie wcześniej naznaczył. Robił to nieznośnie powoli, zupełnie tak jakby specjalnie przeciągał tę czynność w czasie. Przełknąłem z trudem. Jego dotyk na mojej skórze wciąż wzbudzał we mnie skrajne emocje. Ciepło bijące od jego palców rozpełzało się po całej mojej klatce piersiowej, sprawiając, że niekontrolowanie drżałem. Wyprostowałem ręce w łokciach i mocniej oparłem się na blacie, żeby chociaż minimalnie zredukować to niepożądane drżenie.
Kai położył płaskiem szponiastą dłoń o czarnych pazurach na moim torsie. Odchyliłem głowę do tyłu i wziąłem głęboki oddech, zamykając oczy. Brunet wyszeptał pod nosem ciąg niezrozumiałych dla mnie słów, mocniej napierając na mnie dłonią. Zacisnąłem zęby. Trochę zabolało. Miałem wrażenie, jakby wciągał coś wprost z mojego wnętrza, jakby pozbawiał mnie jakiejś cząstki składowej mnie samego. Zabierał to, co wcześniej sam mi ofiarował.
Wypuściłem głośno powietrze, kiedy mój towarzysz najwidoczniej skończył, bo odsunął się, zabierając dłoń z mojego ciała. Spojrzałem na własną klatkę piersiową. Po czarnej pieczęci nie pozostał nawet ślad. Poprawiłem ubranie i z powrotem zapiąłem guziki koszuli.
- Dziękuję – odezwałem się słabym głosem, a brunet spojrzał na mnie zdziwiony. – Za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – dodałem.
Demon przełknął głośno. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak w ostateczności zaraz je zamknął, nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku. Oblizał spierzchnięte usta, a potem przesunął językiem także po zębach. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukał wzrokiem. W końcu jednak tylko nieporadnie podrapał się po karku i wbił spojrzenie w podłogę, na której wyryty został pentagram.
- Więc… pójdę… już… - wydukał cicho.
- Oczywiście – zgodziłem się. – Saku wyjaśnił mi, że masz bardzo dużo pracy, więc nie będę cię już dłużej zatrzymywać – posłałem mu uśmiech na pożegnanie.
Brunet zdawał się być zdziwiony tym gestem z mojej strony. Prawdopodobnie nie tego się spodziewał. Nie zamierzałem mu jednak robić wyrzutów ani nic podobnego. To była moja decyzja, którą już podjąłem. To było moje życie, w które on nie musiał się już dłużej mieszać.
Czy mimo wszystko słyszał ten trzask mojego pękającego serca, kiedy tak szczerzyłem się przyjaźnie do niego na odchodne? Czy chociażby domyślał się, co mogłem czuć w tej chwili?
Cóż… zapewne nie.
Ale za to też nie mogłem go winić.
Wszystko, co się zdarzyło było tylko i wyłącznie moją winą.
Kai skinął mi głową i z ulgą odwrócił ode mnie spojrzenie. Szybkim krokiem podszedł do pentagramu, a następnie stanął w jego wnętrzu i znów wymruczał kilka niezrozumiałych dla mnie sekwencji, po czym zniknął w fioletowej chmurze dymu i chorobliwie zielonym blasku. Odkaszlnąłem, wachlując dłonią gęsty dym.
No i to by było na tyle.
Koniec bajki.

***

Zaczynało już zmierzchać, kiedy usłyszałem wrzaski i raban dochodzący z podwórza. Nie ruszyłem się jednak z miejsca nawet o milimetr. Wciąż niezmiennie siedziałem pod ścianą i kończyłem czytać jedną z książek, którą pozwoliłem pożyczyć sobie z biblioteczki brata.
Niemal w tym samym momencie, kiedy dotarłem do końca ostatniego rozdziału, usłyszałem pospieszne kroki niosące się echem po kamiennym korytarzu o wysokim sklepieniu. Z trudem dźwignąłem się na słaniające się nogi i odłożyłem książkę na swoje miejsce. Chwilę potem drzwi otworzyły się z impetem, a w ich progu stanął nie kto inny jak właściciel sypialni, w której się znajdywałem. Mia zmierzył mnie srogim, wręcz nienawistnym spojrzeniem, którym zostałem potraktowany z jego strony po raz pierwszy. Wszak jak dotąd byłem jego ukochanym, młodszym braciszkiem…
- Myślałeś, że możesz mnie pokonać?! – wrzasnął dziko.
- Wręcz przeciwnie – odpowiedziałem spokojnie, odwracając się do niego przodem od biblioteczki. – Czy myślisz, że gdybym chciał z tobą walczyć, to stałbym tu teraz przed tobą nieuzbrojony? To pozwoliłbym wtargnąć twoim ludziom do zamku? – uśmiechnąłem się łagodnie i ponownie przysiadłem na biurku. – To chyba byłaby dość kiepska taktyka defensywna, a jeszcze gorsza ofensywna, nie uważasz? – zaśmiałem się pod nosem.
Brat zamrugał kilkakrotnie w szoku. Zapewne spodziewał się, że będę się z nim kłócił, walczył czy co tam jeszcze… Ja jednak nawet nie zamierzałem próbować. Nie mogłem się z nim mierzyć. Mia był magiem, którego szanowały nawet istoty wyższe takie jak demony. Ja nie znałem się na magii ani za grosz. Nie byłem również jakimś wybitnym taktykiem. Bez Kaia wszystko traciło sens. Póki co wszystko udawało mi się tylko i wyłącznie dzięki pomocy demona. Bez niego nie zdziałałbym nic. Teraz jednak jego zabrakło. W takim wypadku nie pozostało mi nic innego jak pogodzić się z porażką. Mój brat był ode mnie lepszy. Był intrygantem, dyktatorem i okrutnikiem z wieloletnim stażem i doświadczeniem, podczas gdy ja byłem dzieciakiem, który dopiero niedawno został wyciągnięty ze swojego przepięknego, małego światka kłamstwa, w którym ograniczałem się jedynie do malowania i grania na fortepianie. Nie interesowałem się polityką, taktykami wojennymi, retoryką, nawiązywaniem wpływowych znajomości… Możliwe, że z pomocą bruneta udałoby mi się nawet zabić własnego brata, jednak zdawałem sobie sprawę, że po tym wszystkim długo zapewne nie utrzymałbym się na królewskim tronie. Nie nadawałem się do tego. W gruncie rzeczy Mia był lepszym kandydatem na monarchę niż ja. Główną jego przewagą było jednak to, że ten potrafił być bezwzględny. Ja nie. Mną wciąż targały silne emocje, dlatego też nie potrafiłem podnieść ręki na brata, nawet jeśli ten mnie zdradził, okłamał, a w rezultacie nawet chciał pozbawić życia. Ja wciąż nie mogłem zmusić się do stanięcia z nim w szranki. Kiedy spoglądałem w jego delikatną, bladą twarz wciąż widziałem kochanego brata, który chronił mnie przed całym złem, uczył gry na fortepianie i przechadzał się ze mną po zamkowym ogrodzie, rozprawiając przy tym o filozofii lub literaturze. Kiedy go widziałem, wszystkie dobre wspomnienia z nim związane ożywały. I to była moja słabość. Dlatego właśnie nie potrafiłem podnieść na jego ręki. Dlatego byłem przegranym. Dlatego byłem zrezygnowany. Do tego stopnia, że nie potrafiłem się nawet bronić i mogłem jedynie biernie czekać i ZNÓW wiernie podporządkować się jego woli.
Tak mnie w końcu wytresował przez lata, prawda?
- Nie zamierzasz się stawiać? – upewnił się.
- Nie – odparłem. Słysząc to, Mia uśmiechnął się.
- Oj Nihit, Nihit… - westchnął. – Mój mały braciszek zrozumiał, że popełnił błąd, prawda? – jego przystoją twarz rozjaśnił uśmiech, jaki pamiętałem z czasów, kiedy żyłem jeszcze w sielance utkanej z kłamstw, które rozsiewał wokół mnie mój brat. Blondyn podszedł do mnie i rozłożył ręce. Spodziewałem się dosłownie wszystkiego, ale nie tego, że mnie przytuli. Mia zamknął mnie w ciasnym uścisku i oparł głowę na moim ramieniu. – Ja też nie chcę z tobą walczyć – zapewnił i sięgnął moich włosów, po których delikatnie zaczął mnie gładzić. – W końcu jesteś moim ukochanym, młodszym braciszkiem – jakby instynktownie oddałem niepewnie uścisk. – Każdy popełnia błędy, Nihit. Zostałeś zmanipulowany, rozumiem to – kontynuował. – Cii, wiem, że to nie twoja wina – ścisnął mnie mocniej. – Nie mam ci tego dłużej za złe. Wybaczam ci. W końcu od tego są bracia, prawda? – odsunął się na minimalną odległość i spojrzał mi w oczy uśmiechając się jak sam grecki bóg. – Nie powinniśmy się kłócić i waśnić. Powinniśmy stać po jednej stronie – mówił, a ja potrafiłem mu jedynie potakiwać. – Cieszę się, że zrozumiałeś swój błąd i mam nadzieję, że więcej już go nie popełnisz – jego uśmiech pogłębił się, a na dnie jego oczu zalśniło coś maniakalnego.
Wtem dotarło do mnie coś krztuszącego, co przysłoniło mi również na moment widoczność. Poczułem mocne szarpnięcie w bok. Szybko zorientowałem się, że pokój ponownie wypełnił się fioletowawym obłokiem, który pojawiał się przy korzystaniu z pentagramu. Zaraz za moimi plecami stał demon, który odciągnął mnie od brata. Brunet trzymał mnie pod ramionami, a z jednej z jego dłoni sączyła się krew. Dopiero teraz zauważyłem coś lśniącego w ręce Mii. Był to niewielki sztylet, niewiele większy niż mizerykordia, który blondyn najwidoczniej musiał skrywać w rękawie ubrania. Chciał mnie dźgnąć w plecy, udając, że jedna się ze mną w uścisku, przebaczając mi wszystkie grzechy.
Nawet jeśli to nie ja tutaj powinienem być tym, który powinien błagać o przebaczenie.
- Kai…! – wydusiłem z siebie zaskoczony.
- A ty co tutaj robisz?! – syknął wściekły blondyn. – Czyżbyś nie był zajęty pracą? – rzucił prześmiewczo.
- No patrz, dzisiaj miałem szybciej fajrant – parsknął w odpowiedzi mój wybawca. – Spadamy – zakomunikował mi, po czym wykonał w powietrzu jakiś symbol palcem i mruknął krótką inkantację pod nosem.
Podłoga zapadła się pod nami, a rzeczywistość zafalowała i zdawała się ciągnąć jak guma. Po chwili już znajdywaliśmy się w mojej komnacie, gdzie na blacie stołu leżał sigil demona. Kai zgarnął go i wrzucił do kieszeni płaszcza.
- Co ty tu robisz? – zdumiałem się. – Przecież kontrakt…!
- Tak, tak, kontrakt został zerwany! – przewrócił oczyma. – I co? I z tego właśnie powodu chcesz umierać? – spojrzał na mnie z przyganą. – Wyobraź sobie, że nawet jeśli tobie odpowiada taki porządek rzeczy, to mnie już niekoniecznie – wytknął mi. – Nie zamierzam pozwolić ci zginąć – oświadczył.
- To była moja decyzja – zauważyłem.
- Na którą ja się nie godzę – fuknął i staną naprzeciw mnie w odległości zaledwie jednego kroku. Mierzył mnie srogim spojrzeniem z góry. – Masz z tym jakiś problem? – nie odpowiedziałem. – Świetnie. Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy, więc mam nadzieję, że nie będziesz już rzucał się tak ochoczo w objęcia śmierci, mam rację? – podniósł jedną brew. – Nie wiem czy zauważyłeś, ale nie jesteśmy jeszcze w bezpiecznym miejscu, a ponad to Mia nie jest jedynym zagrożeniem. Musimy także uważać na Saku – wyjaśnił. – Więc dobrze by było, gdybyś od teraz raczej zaczął nieco dbać o własny tyłek, w porządku? – uśmiechnął się sarkastycznie.
- Dlaczego Saku jest przeciwko nam? – zdziwiłem się.
- Cóż… uznajmy, że niekoniecznie dobrze zareagował na wieść o moich zamiarach i o tym, że rzucam robotę… albo przynajmniej biorę bezpłatny urlop na czas nieokreślony – burknął i klęknął na podłodze wyrysowując kolejne znaki i symbole białą kredą. – Lubisz bagna? Albo przynajmniej ropuchy? – zapytał. Widząc moją zdezorientowaną minę, westchnął. – Przywykniesz – machnął lekceważąco ręką. – Zamierzam przenieść nas do mojej znajomej wiedźmy. Zaszyjemy się na jej bezludziu na jakiś czas, a potem pomyślimy, co zrobić dalej – pokrótce streścił.
- Więc działasz bez planu? – zapytałem z niedowierzaniem.
- Wyobraź sobie, że jakoś nie miałem czasu posiedzieć i podumać – syknął. – Poza tym według mnie mój brak planu wciąż brzmi lepiej niż twój plan samobójstwa – uśmiechnął się do mnie wrednie. Kiedy skończył kreślenie kolejnej mandali wyrecytował zaklęcie pod nosem, jednak nic się nie stało. Powtórzył, jednak przejście znów nie zadziałało. – No to jesteśmy w dupie… - mruknął pod nosem.
- Co się stało? – zapytałem zaniepokojony. – Czemu to nie działa?
- Zapewne Saku blokuje moje przejścia! – warknął poirytowany. – W takim wypadku nie mogę też użyć demonicznych drzwi! Został mi tylko mój sigil i gotowe pentagramy, takie jak ten w pokoju twojego brata! Nowe, które wyrysuję, nie będą działały! – sapnął wściekły. – Mój sigil niestety może nas zabrać tylko do mojego domu, w którym ktoś z rozkazu Saku z pewnością będzie już czekał – myślał głośno – więc nie możemy go użyć. Poza tym skok do świata demonów z tobą znów zablokowałby ruch międzywymiarowy na jakiś czas… - analizował sytuację, próbując znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.
- I co teraz? – zaczynałem z lekka panikować.
Nim demon zdążył mi odpowiedzieć w ścianie rozjarzył się słaby zarys czarnych drzwi. Pięknie. Po prostu wspaniale…
- Kai! – ryknął wściekły Saku. – Nie możesz zmieniać przeznaczenia śmiertelnika! – wydarł się. – On sam dokonał wyboru! Nie możesz ingerować w jego życie w tak dobitny sposób! – czerwony ze złości przeskoczył przez prób swoich drzwi. – Czeka cię za to kara! – zagroził.
Spodziewałem się, że brunet będzie się wykłócać lub walczyć, jednak ten tylko pokazał język swojemu przełożonemu niczym mały dzieciak i złapał mnie za rękę, żeby następnie szarpnąć mnie w stronę wyjścia z komnaty. Wypadliśmy na korytarz, którym zmierzał już w naszym kierunku Mia. Najwidoczniej musiał usłyszeć wrzaski dochodzące z mojej sypialni.
Stanęliśmy w potrzasku. Z jednej strony nacierał na nas mój brat w obnażoną szpadą, a z drugiej rozsierdzony blondyn, którego dłonie lśniły, ewidentnie dając do zrozumienia, że ten też zamierzał walczyć. Stanęliśmy z Kaim do siebie plecami. Przełknąłem z trudem, ale ostatecznie sam również sięgnąłem własnej broni, którą nosiłem przytroczoną do lewego biodra. Jeśli brunet się nie poddawał, nie zrezygnował ze mnie i chciał walczyć w mojej obronie, jeśli nie byłem mu obojętny i nie chciał pozwolić mi umrzeć… to nie mogłem go przecież zawieść i dać się zabić lub po prostu biernie stać z boku i czekać, aż tan wszystko załatwi. I tak już wystarczająco zrobił dla mnie dobrego.
Chwilę później w korytarzu rozbrzmiał szczęk metalu towarzyszący skrzyżowaniu mieczy. Mierzyłem się w Mią, podczas gdy Kai zajął się Saku. Demony walczyły opierając się na walce wręcz i magicznych sztuczkach, kiedy my z bratem pozostaliśmy przy broni białej. Nie mogłem mieć jednak pewności na jak długo blondyn miał zamiar pozostać uczciwy i kiedy zamierzał włączyć do walki również i swoje zdolności magiczne.
Nie czułem, jakbym walczył dla siebie. Nie czułem, jakbym walczył dla nas. Czułem, jakbym walczył dla niego i w jego obronie. Jakbym walczył dla Kaia. To w jakiś sposób dodało mi sił i motywacji. Skutecznie parowałem ataki brata i wyprowadzałem pchnięcia, z których każde kolejne było bliżej sięgnięcia celu. W przeszłości wielokrotnie trenowałem szermierkę z Mią, jednak zawsze przegrywałem z kretesem. Dziś jednak walczyłem z nim jak równy z równym. Nie mogłem przegrać. Przegrana nie wchodziła w grę.
Brunet łupnął płonącą na zielono pięścią w nos przeciwnika. Blondyn zalał się krwią, jednak nie stracił równowagi. W rewanżu sięgnął ramienia mojego demona, które teraz dymiło i śmierdziało spalenizną, jakby zostało przypalone. Obaj napierali na siebie z determinacją.
Wyglądało na to, że Mii spieszyło się, żeby zakończyć walkę, bo po niedługim czasie jego szpada rozbłysnęła dziwnym, krwistym światłem. Ledwo uskoczyłem przed następnym ciosem, a ostrze ciężko i głęboko wbiło się w marmurową posadzkę, krusząc ją. Zdałem sobie sprawę, że przyjęcie każdego następnego ciosu brata będzie równało się ze śmiercią. Demonom nie umknął fakt, iż Mia w mgnieniu oka przybrał na sile. Kai spojrzał na mnie przestraszony. W jego oczach mogłem odnaleźć troskę i strach o moją osobę. Niemo nakazywał mi pozostanie ostrożnym.
Walka z każdą chwilą stawała się coraz trudniejsza, a ja szybko męczyłem się. Mój przeciwnik przybrał nie tylko na sile, ale i na szybkości. Zazwyczaj pod tym względem górowałem nad bratem, jednak nie mogłem równać się z nim, kiedy ten wspomagał się jakimiś magicznymi sztuczkami. Zaczynałem tracić refleks i nadzieję, że jednak uda nam się wyjść w jednym kawałku z tego podwójnego pojedynku.
W pewnym momencie ponownie uderzyliśmy o siebie plecami z Kaim. Demon dyszał ciężko podobnie jak i ja. Ręce drżały mi z wysiłku od młócenia powietrza mieczem, który jednak nie należał do najlżejszych. Chciałem coś powiedzieć, jednak przyspieszony oddech i dziko bijące się w klatce piersiowej serce nie pozwalały mi na to. Ledwo mogłem przełknąć gęstą, zbryloną ślinę. Czułem ból w piersiach za każdym razem, kiedy zmuszony byłem do łapczywego nabrania powietrza do płuc. Brunet nie mógł wydusić z siebie słowa prawdopodobnie z tego samego powodu co ja. Zamiast słów jednak na moment chwycił moje palce wolnej ręki, w której nie trzymałem broni. To znaczyło dla mnie więcej niż jakiekolwiek słowa. Poczułem nagły przypływ energii i wiary w siebie oraz w niego. Możliwe, że to nie był zwykły, desperacki gest, ale ten faktycznie dodał mi nieco energii za sprawą zaklęcia. Nie miałem czasu jednak o to pytać.
Mia i Saku ruszyli niemal w tym samym czasie z przeciwnych stron. Ścisnąłem mocniej dłoń Kaia i zmusiłem go do wykonania półobrotu. Wtedy stanąłem dokładnie przed wrogim demonem, któremu wymierzyłem serdecznego kopa prosto w twarz, w zapewne już i tak złamany nos. Brunet z kolei buchnął zielonym płomieniem wprost w mojego brata, który zawył boleśnie i padł na posadzkę, tak samo jak i Saku. Nie było jednak czasu, żeby świętować nasze małe zwycięstwo. Demon pociągnął mnie za rękę, odciągając od powoli gramolących się na nogi przeciwników. Wróciliśmy do sypialni Mii. Zdawało się, że Kai chciał użyć pentagramu, który znajdował się w tym pokoju, żeby uciec. Już zaczął mruczeć pod nosem jakieś niezrozumiałe dla mnie inkantacje, a wyryty symbol na podłodze rozjarzył się słabym światłem. Nasi wrogowie jednak jeszcze z nami nie skończyli. Pierwszy za nami wpadł Mia, a zaraz za nim zakrwawiony Saku. Mia ryknął wściekle i rzucił się w moim kierunku. Pentagram już świecił i nie wiedziałem czy mogłem już rzucić się w jego kierunku, czy lepiej było uskoczyć w bok. Zdezorientowany spojrzałem na Kaia, który w ostatniej chwili pociągnął mnie w swoim kierunku. Blondyn ledwo wyhamował, ratując się przed uderzeniem w biblioteczkę. Jedną nogą wylądował w pentagramie. W pierwszej chwili nie stało się nic, jednak zaraz potem jego noga zapadła się w lśniącym symbolu aż do kolana. Chłopak stęknął głucho i próbował się podnieść, jednak wyglądało na to, jakby coś ciągało go w dół. Zdążył jeszcze tylko krzyknąć boleśnie, po czym w całości został wciągnięty do pentagramu, który znów stał się jedynie zwyczajną ryciną w podłodze.
Zszokowany zastygłem w bezruchu. Brunet odepchnął mnie od siebie, kiedy drugi demon zaatakował. Saku powalił Kaia, przyszpilając go do zaśmieconego biurka. Mój demon łapał co tylko popadło, rozbijając po kolei szkło laboratoryjne i okładając książkami po głowie przeciwnika, jednak jego ataki nie były skuteczne. Blondyn dusił mojego sprzymierzeńca, któremu szybko brakło powietrza.
Bez chwili pomyślunku sięgnąłem po na wpół zerwany karnisz z okna, który zniszczył mój brat w chwili, kiedy tylko dowiedział się, że to on miał zostać wysłany na obcy dwór a nie ja. Od tamtej chwili w jego pokoju nic nie zostało ruszone ze swojego miejsca, gdyż zakazałem służbie wchodzić do tego pomieszczenia. Zamachnąłem się i grzmotnąłem demona metalowym pałąkiem. Ten przewrócił się i puścił Kaia. Spojrzał na mnie z czystą furią wymalowaną na twarzy, jednak nim zdążył dźwignąć się na nogi, poprawiłem. Tym razem stracił już przytomność.
Zdyszany z brzdękiem odrzuciłem od siebie swoją prowizoryczną broń. Brunet zaraz podszedł do mnie i objął mnie ciasno, a ja oddałem uścisk. Demon przycisnął gorące usta do mojego spoconego czoła. Składał drobne pocałunki na całej mojej twarzy, a ja uśmiechałem się delikatnie. Przymknąłem powieki, czując jak dzięki jego pieszczocie i jego bliskości momentalnie się uspokajałem, a nawet rozluźniałem.
- Książę! – usłyszałem desperackie wołanie. – Książę! – do pokoju wpadł jeden z rycerzy wchodzących w skład straży zamku. – Pański brat, Mia…!
- Wiem – przerwałem mu, na moment również stopując Kaia, który mimo iż przestał obsypywać mnie pocałunkami, to nie pozwolił mi wyswobodzić się ze swoich objęć. – Nie przyszedł sam, prawda?
- Przyprowadził ze sobą niewielki oddział – wytłumaczył strażnik. – Obezwładniliśmy już wrogów. Część z nich wzięliśmy w niewolę, innych nie udało się oszczędzić – zdał raport.
- Dobrze – skinąłem głową.
- Książę… - zająknął się rycerz. - …czy mogę zapytać, co stało się z paniczem Mią?... – przełknął z trudem, nie wiedząc czy aby nie pozwolił sobie na zbytnią zuchwałość.
- Nie – odparłem, spoglądając w oczy demonowi. – Nie możesz – odparłem ze śmiechem i nagle roześmiałem się w głos, choć sam nie wiedziałem dlaczego. Brunet zawtórował mi, a zbity z tropu strażnik obserwował nas skonfundowany.

***

- Co tak właściwie stało się z Mią? – zapytałem.
- Musisz pytać o takie rzeczy w takiej chwili? – jęknął rozleniwiony demon poruszając się pode mną prowokująco. W odpowiedzi jęknąłem z rozkoszy. Przeszły mnie przyjemne dreszcze podniecenia. Brunet uśmiechnął się na reakcję, jaką dostał z mojej strony.
- Odpowiedz… - poprosiłem uśmiechając się zawadiacko i nachyliłem się nad nim.
- Wysłałem go do innego wymiaru… - wyjaśnił, układając ręce na moich biodrach i przyciągając mnie do siebie.
- Chciałeś się tam przedostać?
- Nie, to raczej miała być taka zmyłka – zaśmiał się. – Zamierzałem tam wysłać Saku, myśląc, że powrót z innego wymiaru zajmie mu trochę czasu, ale pierwszy napatoczył się Mia i zamknął przejście – wyjaśnił, obejmując mnie i przyciskając usta do mojej szyi. Westchnąłem cicho z zadowoleniem.
- Czy on może stamtąd wrócić? – dopytywałem.
- Nie – odparł pewny, a ja się zdziwiłem. – Mia był całkiem niezłym magiem, jednak wciąż był tylko człowiekiem. Tylko i wyłącznie demony mogą poruszać się swobodnie między wymiarami – wyjaśnił cierpliwie. – Ludzie mogą zostać wzięci co najwyżej na pasażera – zaśmiał się, nawiązując do tego, jak wspólnie znaleźliśmy się w świecie demonów. – Jeśli żaden idiota go stamtąd nie wyciągnie, to już go więcej nie zobaczymy.
- Mhm… - mruknąłem. – Może zabrzmi to okropnie, ale to w sumie dobrze – skomentowałem.
- Nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy… - mruknął, zamieniając nas miejscami tak, że teraz to on nade mną górował. Mruknąłem, kiedy przesuwał chłodną dłonią po moim rozgrzanym brzuchu i podbrzuszu.
- A co z Saku? – nie dawałem za wygraną. Kai westchnął ciężko.
- Został zdegradowany – przyznał. – „Za bezpośrednią interwencję bez zgody Rady oraz stawianie w obliczu niebezpieczeństwa pobratymca oraz dwójki ludzi” – zacytował.
- Więc teraz to ty jesteś jego zwierzchnikiem? – uśmiechnąłem się.
- Można tak powiedzieć… - przyznał, przewracając oczyma. – Możemy w końcu zmienić temat? – zapytał cierpiętniczo.
- Jeszcze jedna sprawa – zaznaczyłem. – Rada pozwoliła ci ze mną zostać?
- Pytasz się po raz „enty” – westchnął. – Ze względów na twoją burzliwą przeszłość, brata parającego się magią oraz zagrożenie czyhające ze strony innych demonów zostałem oficjalnie przydzielony do twojej ochrony, a więc jest to równoznaczne z tym, że muszę z tobą zostać. Jesteś jednostką burzącą równowagę świata ludzi, więc muszę mieć na ciebie oko – zaśmiał się i chciał mnie pocałować, jednak ja odwróciłem głowę, przez co zdążył mnie cmoknąć jedynie w kącik ust. Brunet spojrzał na mnie zdziwiony.
- Chcesz czy musisz ze mną zostać? – wolałem się upewnić. – To zasadnicza różnica – wytknąłem mu, spoglądając na niego niepewnie. Demon zaśmiał się i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Nihit, oczywiście, że chcę – pokręcił głową z politowaniem dla mojego dziecięcego zachowania, po czym w końcu pocałował mnie we właściwy sposób.
Oddałem pocałunek z pasją, a następnie… cóż, pozwoliłem sobie zgrzeszyć z demonem.
I z jakiejś racji wcale tego nie żałowałem.

Na zamku to ja pozostawałem panem, a demon sługą.
W naszym odnowionym pakcie to ja byłem sługą, a demon panem.
Kto tu jednak tak naprawdę komu służył?

Życie to niekończąca się służba – komuś lub czemuś.