Oneshot "Strata" Toka x Mako (Vexent) - na odchodne dla Toki ;_;

Witam serdecznie po pewnym czasie C’’: Kita-pon wypadła trochę z obiegu przez natłok zajęć i obowiązków ^^’’
Ale oto i jest – jak zwykle mocno spóźniony – twór pisany na odchodne dla Toki ;_; Sama nie wiem, co działo się z gitarzystą Vexent w czasie jego nieobecności, więc wszystko to jest tylko moim wyobrażeniem.
Ostrzegam jednak, że znów (tak, ZNÓW) zachciało mi się prób uchwycenia czegoś bardziej „górnolotnego” i ogólnego, ZNÓW szukałam inspiracji w odrazie i tym, jak paskudni i samolubni ludzie potrafią być w dzisiejszych czasach (na temat innych się nie wypowiadam, bo w nich nie żyłam C’’: ), także ten… wyszło jak wyszło ^^’’ Sami ocenicie C’’:

Tytuł: „Strata”
Paring: Toka x Mako (Vexent)
Typ: oneshot
Gatunek: dramat
Beta: -
Dopisek autora: Na odchodne dla Toki… ;_;
Ostrzeżenia: próba uchwycenia ogólnej, „głębokiej” myśli dotyczącej zachowań występujących w szerokiej gamie środowisk i społeczeństw

            Krążyłem niespokojnie po sali, wydeptując swoją trasę w dywanie o długim włosiu. Nerwowo przygryzałem dolną wargę. Drapałem wewnętrzne strony dłoni paznokciami. A przede mną siedział mój zespół. Wszyscy członkowie zasiedli na kanapie jak w oczekiwaniu na własny szafot.
            Mój zespół.
Wszyscy członkowie…
No właśnie, cholera, problem w tym, że nie wszyscy! Bo wśród muzyków nieobecny był Toka. Nieobecny od dwudziestego października – a więc piętnaście dni od dzisiaj. W czwartek jeszcze wszystko było w porządku. Przeprowadziliśmy krótką próbę, aby przećwiczyć kawałki, które miały znaleźć się w naszym nowym mini-albumie. Gitarzysta jak zwykle pozostawał miły i serdeczny, choć przy tym nieco wycofany. Nierozłączny, kurtuazyjny, delikatny uśmiech, za którym skrywał swoje prawdziwe uczucia i emocje, rozciągał jego usta. Kolejny zwykły dzień. Rutyna. Nikt nic nie zwietrzył. Po wszystkim pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę pod osłoną mroku późnego wieczora.
Ale następnego ranka wróciło nas tylko czterech.
Brunet wsiąkł jak kamień w wodę. Nikt nie mógł go namierzyć. Nikt nie widział, żeby wychodził z własnego mieszkania albo przynajmniej kręcił się w okolicy własnego bloku. Nikt nie mógł się także do niego dodzwonić. Pomimo wiadomości i maili wysłanych w ilościach hurtowych nikt nie dostał od niego żadnej odpowiedzi. Nawet pojedynczego słowa.
Wszyscy się martwili. Oczywiście nie mogło być inaczej. Zespół martwił się o swojego gitarzystę i współpracownika. Nie dało się jednak ukryć, że baliśmy się nie tylko o chłopaka, który nagle nabrał fantazji bawić się w uprowadzenie, ale przede wszystkim o przyszłość naszej grupy. Trasa koncertowa za pasem, a temu nagle zachciało się znikać! Obawialiśmy się reakcji fanów i wytwórni. Menager chodził chyba jeszcze bardziej nachmurzony niż ja. Chociaż właściwie to mu się nie dziwiłem. Trzeba było przewrócić do góry nogami cały terminarz, poprzesuwać występy i sesje, przeprosić fanów i współpracowników, wpasować się w harmonogram pracy fotografów, oświetleniowców, wizażystek…
Słowem, cyrk na kółkach.
Szkoda jednak, że mimo iż tkwiliśmy w cyrku, to nikomu jakoś nie było do śmiechu, nie?
Mirai poprawił się nerwowo na swoim siedzeniu. Kilkakrotnie zamknął i otworzył usta zanim w końcu zdecydował się wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Mako… - zaczął niepewnie. – Ja… - zająknął się. - …ja nie myślę, żeby siedzenie z założonymi rękami mogło nam coś dać… - bąknął.
- To niby co innego mamy zrobić?! – huknąłem, będąc na skraju wytrzymania nerwowego. – Ruszyć w miejską dżunglę i biegać za tym skretyniałym idiotą po całym Tokio? – prychnąłem. – Równie dobrze mógłbym zacząć poszukiwania kamienia filozoficznego! – wyrzuciłem ręce w powietrze w akcie desperacji.
- Nie krzycz na niego – zestrofował mnie Yuito. – Mirai po prostu się martwi – usprawiedliwił fioletowowłosego, na co ten tylko niemrawo przytaknął.
- O tego imbecyla nie trzeba się martwić tylko go pożałować! – żywo gestykulowałem rękami. – Pożałować i współczuć mu głupoty, którą został obarczony! W cholerę ciężko musi być żyć z takim brzemieniem… - warknąłem. – Jak go w końcu spotkam, to mu nogi z dupy powyrywam… - syknąłem już bardziej do siebie.
- Nie mów tak – drugi gitarzysta; to znaczy ten, który był łaskaw pojawić się w studiu, zmarszczył gniewnie brwi. – A co jeśli Toce naprawdę stało się coś złego? – panikował. – W końcu w ostatnim czasie słyszy się tyle złych wiadomości! – wykrzyknął słabym głosem. – Keisuke z Deviloof jest nękany, ktoś… już nie pamiętam kto, ale w ostatnim czasie ktoś został pobity! – uniósł palec wskazujący, jakby podkreślając, iż była to bardzo ważna rzecz. – A The Raid. mieli wypadek samochodowy! – dodał.
- To było dwa lata temu… - mruknął Levi.
- Serio? – zdziwił się na tę chwilę jedyny obecny gitarzysta. – No patrz jak ten czas leci… - muzyk widocznie odpłynął do krainy własnych wspomnień, próbując odgadnąć, jak też to było możliwe, iż nie zauważył upływu dwóch lat.
- Mój drogi Mirai – syknąłem, ponownie skupiając na sobie uwagę fioletowowłosego chłopaka – złe rzeczy dzieją się zawsze i wszędzie. Wyobraź sobie, że nawet teraz, kiedy my siedzimy tu sobie wygodnie i biadolimy, ktoś jest bity, ktoś jest okradany, ktoś jest zastraszany… - zatoczyłem dłonią koło, dając tym samym do zrozumienia, że lista ta mogłaby się ciągnąć niemal w nieskończoność. – Twoje argumenty niczego nie dowodzą. Poza tym nic nie wskazuje, żeby naszemu dezerterowi faktycznie groziło jakieś niebezpieczeństwo – założyłem ręce na piersi, uparcie trwając przy swojej wersji.
Przed swoim zniknięciem Toka zachowywał się jak zawsze. Nie dało się po nim zauważyć, żeby był zmartwiony czy zlękniony – a to z kolei dowodziło tego, że raczej nie popadł w żadne poważne tarapaty. Jasne, wciąż pozostawało ryzyko nieszczęśliwego wypadku, ale gdyby ktoś go pobił albo potrącił go samochód, to chyba dałby nam znać, że jest w szpitalu, prawda? Przynajmniej powinien…
- Dalej uważam, że powinniśmy zadzwonić na policję! – upierał się gitarzysta. – W końcu Toki nie ma już piętnaście dni, a śledztwo można wszcząć po dwóch! – aż zaczerwienił się ze złości.
- Ta, po policję to ty sobie będziesz mógł dzwonić, kiedy ten pajac w końcu wróci, żeby ci powstrzymali mnie przed dokonaniem brutalnego morderstwa… – burknąłem.
- Mako, Mirai ma rację – wtrącił się perkusista. – To wszystko ciągnie się już za długo – pokręcił zrezygnowany głową. – Przecież znasz Tokę. To sumienny chłopak. Nie zwiałby „od tak po prostu” w trakcie trasy i przygotowywania nowego mini-albumu, dlatego że potrzebowałby chwili wolnego albo po to, żeby nas wkurzyć – skrzyżował ręce na piersi. – To nie w jego stylu. Ja też zaczynam podejrzewać, że stało się coś złego…
- Racja – do „opozycji” dołączył się basista. – Toka grał już w kilku innych zespołach. Wie, jak wygląda życie muzyka i nie pozwoliłby sobie na taki wybryk – przewrócił oczyma.
- A mnie się tam zdaje, że on właśnie chce, żebyście tak myśleli – fuknąłem. – Chce skupić na sobie uwagę. Zdaje się, że aż do teraz tańczyliśmy tak, jak nam zagrał – obruszyłem się na własne słowa, a gniew znów we mnie zawrzał. – Podaliśmy jego zniknięcie do informacji publicznej. Narobiliśmy szumu. Teraz Toka ma swoje pięć minut – zacietrzewiłem się.
- „Swoje pięć minut”? – powtórzył Levi z niedowierzaniem. – Mako, czy ty siebie słyszysz?! – zapytał faktycznie przejęty. – Biadolisz takie dyrdymały, że aż przykro słuchać! – zamachał rękami w powietrzu na znak niezgody. – Kto chciałby zdobyć zainteresowanie publiki poprzez własne zniknięcie?
- Toka nie jest próżny – dodał Yuito. – Nie zrobiłby czegoś podobnego.
- „Toka nie zrobiłby tego…”, „Toka nie zrobiłby tamtego…” – przedrzeźniłem ich, wywracając oczyma. – Nie róbcie już z niego takiego świętego, co? On też ma swoje za uszami! – przypomniałem im. – To też człowiek! Nie jest idealny!
- A więc bardziej prawdopodobne wydaje ci się, że ten po prostu zabarykadował się w mieszkaniu, uprzednio zaopatrując się w stos konserw, żeby jakoś przetrwać tę swoją izolację? – zakpił fioletowowłosy.
- Nie, pewnie bardziej logicznie brzmi to, że porwała i przetrzymuje go wbrew jego własnej woli yakuza – prychnąłem. – Żeby było bardziej dramatycznie to pewnie jeszcze się tam nad nim znęcają i głodzą… gdziekolwiek to „tam” w istocie się mieści – mruknąłem bardziej do siebie.
Mirai zacisnął usta w wąską kreskę. Z jego drobnej, jak dotąd zaczerwienionej ze złości twarzy odpłynęła cała krew, przez co w jednej chwili stał się blady niczym kartka papieru. Jego mięśnie napięły się, cały zesztywniał. Swoim ostrym niczym brzytwa spojrzeniem mógł spokojne kroić ser, ale zamiast spożytkować swoją nową, dość nietypową jak na człowieka cechę w pożyteczny sposób, ten próbował zasztyletować mnie tym przeszywającym spojrzeniem. Całe szczęście moje spojrzenie również nie pozostawało mu dłużne, toteż parowałem wszelkie jego ataki. Atmosfera zgęstniała. W myślach słyszałem metaliczny brzdęk obijających się ostrzy naszych spojrzeń. Czekałem tylko na to, aż w końcu posypią się iskry.
Nim jednak doszło do kulminacyjnego momentu, gitarzysta odwrócił wzrok i wstał. Czym prędzej zgarnął swoje rzeczy i wyszedł z trzaskiem drzwi. Zaraz za nim wybiegł basista, który zapewne będzie próbował go uspokoić. Perkusista opierał się jeszcze przez moment i skołowany siedział na swoim miejscu, jednak po dłuższej chwili również się podniósł i postanowił wyjść. Chyba nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, dlatego postanowił przynajmniej uciec od tej zatęchłej atmosfery zdechłego kota, który unosił się w powietrzu. Zapach zgniłka zwiastował czyjąś śmierć…
A ja już nawet wiedziałem kogo i z czyjej ręki…
W końcu westchnąłem ciężko, próbując przemówić sobie do rozsądku, że nakręcanie samego siebie przyprawi mnie tylko o nerwicę i ból głowy, ewentualnie problemy trawienne. Wziąłem głęboki oddech, próbując uspokoić się. Rozkoszując się chwilą ciszy i samotności zgarnąłem swojego laptopa zalegającego na niskim stoliku do kawy mieszczącym się przed sofą i zabrałem się za pisanie wpisu na bloga. Postanowiłem sprostować kilka spraw fanom. W końcu mieli prawo wiedzieć, co działo się z ich idolami. Poza tym przelewanie swoich myśli na papier, choćby i ten wirtualny, w jakiś sposób pozwoliło mi nieco spuścić z tonu. Komputer przynajmniej nie krytykował moich poglądów tak jak inni członkowie zespołu. Niestety nie był w stanie mi również przytaknąć, ale póki co zadawalałem się jego względną obojętnością w tym tak istotnym temacie.
Po opublikowaniu posta sięgnąłem po telefon. Kontrolnie obrzuciłem spojrzeniem twittera. Wiadomość, którą wysłałem do bruneta, została odczytana. Nie odpisał mi, ale wiadomość została wyświetlona – a to, wbrew domniemaniu reszty zespołu, oznaczało, że chłopak jednak musiał być żywy i w jednym kawałku. Gdyby gdzieś konał w jakimś zacienionym zaułku, to raczej nie przesiadywałby na portalach społecznościowych, prawda?
Westchnąłem raz jeszcze i spakowałem się. Było już późno. Chłopcy zapewne poszli, więc nie było sensu, abym przesiadywał w studiu sam. Najwyższa pora było wracać do domu.
Przerzuciłem swoją torbę przez ramię i ruszyłem w drogę. Mieszkałem zaledwie trzy stacje metra od studia, więc czasem chodziłem lub wracałem z pracy pieszo. Tak było i tym razem. Chciałem wyciszyć się podczas spaceru.
Zimne, nocne powietrze było naprawdę rześkie. Zadrżałem, kiedy wyszedłem z ciepłego budynku wprost w objęcia chłodu. Ze zdziwieniem odnotowałem, iż było już tak zimno, że mój oddech zamieniał się w biały kłąb pary. Przez moment obserwowałem niewielki obłoczek, podążając za nim spojrzeniem, zanim ten zniknął. Zadarłem głowę i spojrzałem w rozgwieżdżone, niemniej zimne niebo. No tak, w końcu zastał nas już listopad…
Maszerując starałem się zmienić tor swoich myśli, jednak te uparcie wracały do tematu nieobecnego muzyka. Z czasem jednak przestałem się już denerwować. Ponury nastrój chłodnego wieczoru zamienił mój gniew w obawy, niepewność i poczucie winy. Tak, z każdym kolejnym krokiem czułem, jak sumienie przygniata mnie coraz bardziej…
Wytknąłem Miraiemu, że jego argumenty niczego nie dowodzą – ale czy moje czegoś dowodziły? Właściwie obaj kręciliśmy się na ślepo jak dzieci we mgle i mogliśmy tylko zgadywać, co mogło się stać i co siedziało w głowie gitarzysty. Żaden z nas nie mógł mieć pewności, że ma rację -  przynajmniej aż do momentu, w którym Toka zdecydowałby się wrócić i wyjawić nam swoje sekrety, jak to tak naprawdę wszystko wyglądało i co się z nim działo podczas jego nieobecności.
W końcu niepewność wzięła nade mną górę. Skręciłem z jednej z głównych ulic kierując się wąskim przejściem między budynkami w stronę osiedla, gdzie mieszkał brunet. Postanowiłem sprawdzić czy ten faktycznie nie zabarykadował się we własnym mieszkaniu. Co prawda chłopcy już wcześniej próbowali się do niego dobijać, ale cóż… istniała przecież możliwość, że mógł ich zignorować i poczekać, aż sobie pójdą. Możliwe też, że jego nie było w domu akurat w tym momencie, kiedy ci postanowili go odwiedzić. Może zwyczajnie mieli złe wyczucie czasu… No i nie dało się ukryć, że pozostali muzycy nie potrafili być tak nieustępliwi jak ja – a więc jeśli Toka jest w domu, to ja z pewnością tego dowiodę!
Wbiłem kod policyjny w domofonie i wszedłem do środka. Zatrzymałem się przed odpowiednimi drzwiami i mimo późnej pory zastukałem głośno. Lub mówiąc bardziej obrazowo, zacząłem zwyczajnie nawalać pięścią w drzwi, dobijając się do środka. Byłem przekonany, że miną długie godziny zanim moje działania przyniosą jakieś efekty, dlatego byłem szczerze zdziwiony, kiedy już po chwili drzwi stanęły przede mną otworem, a ja musiałem się hamować, żeby nie przylutować chłopakowi w nos.
Szczerze powiedziawszy to wyglądało na to, że ktoś już mnie w tym ubiegł, bo gitarzysta nie prezentował się najlepiej. Stał przede mną bez koszulki, z wciąż wilgotnymi włosami i ręcznikiem przerzuconym przez ramiona. Eksponował przede mną swój blady, poobijany i posiniaczony tors oraz brzuch. Z twarzą nie było lepiej. Całe jego ciało znaczyła nierównomierna siatka zadrapań i mniejszych lub większych ran. W oczy w szczególności rzucał się spuchnięty prawy policzek oraz łuk brwiowy, który był rozcięty. Właściwie nie mógł otworzyć zapuchniętego oka. Jego dolna warga również była rozcięta, a z lewej dziurki w nosie wciąż wystawała gaza.
- T-Toka… - zająknąłem się.
Brunet nie odezwał się, jednak spojrzał na mnie tak srogo, iż przez moment miałem wrażenie, że ten zdzielił mnie po twarzy – albo przynajmniej zamierza to zrobić. Ten jednak stał nieruchomo w miejscu i spoglądał na mnie morderczym wzrokiem.
- Czego? – burknął w końcu niskim, nosowym głosem.
- Co ci się stało?! – wykrzyknąłem zszokowany.
Gitarzysta jedynie fuknął i chciał zamknąć drzwi. Najwyraźniej nie był w humorze, żeby tłumaczyć mi swoje ostatnie, niezbyt przyjemne przygody. Cóż… Mogłem to zrozumieć. Jego wygląd mówił sam za siebie. Ktoś niedawno go pobił. Mogłem to wyczytać z jego obrażeń. Nie wyglądał, jakby spadł ze schodów albo poturbował się w wyniku jakiegoś innego nieszczęśliwego wypadku. Chłopak zapewne zaledwie zdążył zmyć z siebie krew i wziąć prysznic zanim przyszedłem. Obrażenia wyglądały na świeże. Gdyby ktoś dobrał mu się do skóry wcześniej, nie byłby przynajmniej już tak zapuchnięty…
Rozumiałem, że najprawdopodobniej był zmęczony, wściekły, obolały i nie chciał się z nikim w danej chwili widzieć, ale naprawdę nie mogłem pozwolić mu teraz odejść. W końcu po tylu dniach udało mi się nawiązać z nim kontakt! Mało tego, udało mi się zobaczyć z nim twarzą w twarz! Nie mogłem teraz od tak po prostu stąd odejść…
Wyćwiczonym ruchem domokrążcy wsunąłem nogę między drzwi a futrynę i niemal wepchałem się do środka. Wyzuty ze wszelkich sił właściciel mieszkania nie dał mi rady. Spochmurniał jeszcze bardziej, kiedy stałem już w jego przedpokoju.
- Toka, co ci się stało? – dopytywałem. – Kto ci to zrobił?
- Nie twój interes – burknął. – Wynoś się – syknął wściekle, jakbym to ja był jego oprawcą.
- Spokojnie, chcę ci pomóc… - uniosłem dłonie w uspakajającym geście.
- Już się napomagałeś, dziękuję! – prychnął. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. – No co? Co cię tak nagle zacząłem obchodzić? Dlaczego tak znienacka zacząłeś interesować się moim stanem? – zacisnął szczęki ze złości. – Czyż nie skarżyłeś się na mnie w Internecie zaledwie kilkadziesiąt minut temu? – założył ręce na piersi, przyjmując postawę obronną. – Czyż nie żaliłeś się, jak to tak mogłem sobie zniknąć nikomu nic przy tym nie mówiąc? Czy nie snułeś teorii odnośnie mojego bezpieczeństwa na podstawie wyświetlonej wiadomości na portalu społecznościowym? – jego głos z każdym kolejnym słowem coraz bardziej przypominał syk. – Jesteś idiotą, Mako! – huknął w końcu. – Skończonym, smętnym idiotą! – wrzasnął.
- To może będziesz w końcu łaskaw zdradzić mi tę wielką tajemnicę, co też się z tobą działo przez te piętnaście dni? – spojrzałem na niego z urazą.
- Nie mam ci nic do powiedzenia – fuknął i zamierzał ruszyć w głąb mieszkania, jednak nagle zatrzymał się w pół kroku, jakby coś sobie przypomniał. – Chociaż po namyśle to właściwie mam ci jedną rzecz do powiedzenia… - zmrużył niebezpiecznie oczy. – Nie wiedziałem, że jesteś taką osobą, Mako – odezwał się z bólem. – Zawiodłem się na tobie. Nie chcę się już z tobą więcej widzieć – zaznaczył.
Przed zniknięciem bruneta zdarzyło nam się kilka razy wyjść gdzieś tylko we dwójkę. Z czasem stawaliśmy się sobie coraz bliżsi i obaj wyrażaliśmy rosnące zainteresowanie tą drugą osobą. Można było powiedzieć, że zaczęliśmy się spotykać. Któregoś razu obiecałem mu nawet, że kiedy wreszcie będziemy mieli wolne, zabiorę go na prawdziwą randkę…
- Co? – stanąłem jak wryty w podłogę. – Niby dlaczego? – zamrugałem kilkakrotnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. – Bo nie założyłem od razu, że ktoś cię uprowadził? To jest twój powód do zerwania ze mną kontaktów? – niedowierzałem.
- Nie – warknął. – Moim powodem jest to, że jesteś ślepy i samolubny! – wyrzucił ręce w powietrze w akcie desperacji. – Zupełnie nie zwracasz uwagi na innych i się nimi nie przejmujesz! Sam napisałeś, że w przeddzień mojego zniknięcia wszystko wyglądało „dobrze i po staremu; nic nie wzbudzało podejrzeń” – prychnął, przewracając oczyma. – Jesteś ignorantem – wytknął mnie palcem w oskarżycielskim geście. – Nie wszystko można pokazać w prosty i oczywisty sposób, wiesz? Mimo to osoby, które są ci bliskie i którym na tobie zależy powinny być w stanie rozgryźć, kiedy coś jest jednak nie tak – powiedział z wyrzutem. – Zresztą… - westchnął. – Mogłem ci to jeszcze darować. W końcu nie możesz czytać mi w myślach… Ale mogłeś przynajmniej się przejąć moim zniknięciem, a nie od razu zakładać, że robię sobie z was wszystkich jaja! – krzyknął. – Wygodnicko założyłeś, że wszystko ze mną w porządku i od tak dla kaprysu postanowiłem was nieźle wkurzyć, namieszać w terminarzu i poddać próbie opinię fanów – jego głos zadrżał.
- Co? Jak możesz obwiniać mnie o coś podobnego? – wytrzeszczyłem na niego oczy. – Czy to dziwne, że założyłem, że nic ci się nie stało, bo nie żyjemy w serialu kryminalnym, gdzie porwania i inne tragiczne wypadki mają miejsce na każdym kroku? – zacisnąłem dłonie w pięści. – Dobra, pomyliłem się! Ale jak możesz być zły o to, że nie domyśliłem się, że ktoś mógł cię pobić? Przecież nie wszcząłem śledztwa!
- No właśnie! Nie zrobiłeś nic! Przez ponad dwa tygodnie, kiedy ze mną mogło dziać się Kannon wie co, ty siedziałeś na tyłku i nie robiłeś nic! – aż zadrżał ze złości. – Nie zainteresowałeś się wystarczająco moją osobą, aby zdecydować się na jakieś działanie! – ze zdziwieniem odnotowałem, że chłopak miał łzy w oczach. – Po prostu… kiedy wszystko naprawdę idzie już źle, a ty wracasz w końcu do domu i orientujesz się, że nie masz nikogo na tyle bliskiego, kto mógłby cię zrozumieć bez wykładania tej osobie wszystkiego jak chłop krowie na rowie… i dowiadujesz się, że ktoś, na kim ci zależało, oskarża cię o bycie skretyniałym, próżnym idiotą z kiepskim poczuciem żartu i jeszcze gorszym wyczuciem czasu… - przełknął ślinę z trudem. Uśmiechnął się smutno, odwracając ode mnie spojrzenie. - …to może zaboleć… - przyznał cicho. – Idź już – poprosił. – Mako, zostaw mnie samego… - mruknął.
Nie śmiałem się z nim kłócić. Wycofałem się i po cichu zamknąłem za sobą drzwi.
 Ruszyłem w drogę powrotną do domu. Przez cały ten czas czułem się dziwnie pusty w środku. Uciążliwy, kłujący, dojmujący ból rozrastał się w mojej klatce piersiowej i obejmował kolejne partie ciała.
Toka miał rację. Nie zawsze wszystko mogło być tak proste, jak moglibyśmy sobie tego życzyć.
Mało tego, żeby dotrzeć do prawdy nie trzeba było zgłębiać wszystkich teorii spiskowych i typować tych najbardziej prawdopodobnych Czasem po prostu wystarczyło trochę zainteresowania drugą osobą.
Wystarczyło dostrzec, że jej uśmiech jest złamany.
Wystarczyło zwrócić uwagę na drobne szczegóły, które wyłapywaliśmy tylko kątem oka, a które sumiennie ignorowaliśmy, bo tak było łatwiej. Wygodniej.
Wtedy, w czwartek, tuż przed zniknięciem bruneta nic nie było tak jak powinno. Nic nie było w porządku. Ale ja zwyczajnie nie chciałem tego przyznać. Gdybym to zrobił, byłoby to jednoznaczne z tym, że wypadałoby zmienić ten stan rzeczy. Zainteresować się. Wyciągnąć pomocną dłoń.
Gdybym przyznał, że coś było na rzeczy, ale wciąż nie wykonałbym żadnego ruchu, wyszedłbym na okrutnika. A tak zostałem jedynie ignorantem i ślepcem. Zdawało się, że wcześniej ta druga opcja brzmiała dla mnie jakoś mniej obelżywie… teraz jednak nie byłem już pewien czy można było faktycznie wybrać między młotem a kowadłem. I to, i to rozwiązanie nie wydawało się być dla mnie odpowiednie w tym właśnie momencie.
Niestety, byłem zbyt leniwy i wygodnicki, żeby ruszyć się z miejsca. Nie przejawiłem żadnej inicjatywy, przez co teraz musiałem zapłacić wysoką cenę, którą było znaczne pogorszenie się moich kontaktów z gitarzystą.
Mogłem mieć tylko cichą nadzieję, że ten kiedyś mi przebaczy i wszystko wróci chociażby do względnego porządku…

***

- Toka odszedł z zespołu – zakomunikował menager. – Zwrócił wszystkie pieniądze, które był nam winien – oświadczył mdłym tonem, jakby zupełnie go to nie obeszło.
Ja z kolei poczułem, jakbym dostał w brzuch. Pochyliłem się w siadzie i ukryłem twarz w dłoniach, mocno zagryzając przy tym dolną wargę. Zacisnąłem powieki. Wyglądało na to, że chłopak faktycznie nie chciał mnie już więcej widzieć na oczy.
Kiedy inni byli trawieni bólem i niepewnościami, ja potrafiłem jedynie warczeć na wszystko dookoła i bezsensownie się pieklić. Wtedy to jeszcze do mnie nie docierało. Możliwe, że pozostali muzycy wcale nie obawiali się o rozstrojony harmonogram pracy czy o swojego współpracownika, a może nawet przyjaciela. Oni po prostu bali się straty.
Bo to właśnie w tym wszystkim było najstraszniejsze i najboleśniejsze. Strata. Świadomość, że mogłeś jakoś temu przeciwdziałać, ale zdecydowałeś się zrobić absolutnie nic dodatkowo potęgowała poczucie beznadziejności, pustki i zawiedzenia samym sobą.
Poczucie zdrady.
Poczucie straty.
Bo prawdą było, że zdradziłem Tokę. Nie pomogłem mu, kiedy ten był w potrzebie. Teraz zapewne już nie dowiem się, co tak bardzo traumatycznego go spotkało, iż ten gotów był z miejsca wyrzucić mnie ze swojego życia, ale przyczyna sama w sobie nie była już znowu a taka ważna. Fakt, iż podszedł do tej sprawy tak emocjonalnie świadczył o tym, że on szczerze liczył na moją pomoc. Wyczekiwał jej. Był pewien, że ona nadejdzie.

A jednak się pomylił…

Kita-pon promuje talenty - ZigZag (ジグザグ)

Dziś trochę inny post, bo nie mam dla was żadnego opowiadania, ale przychodzę to was z kolejnym wybitnym talentem, który moim skromnym (ha-ha) zdaniem zasługuje na rozsławienie ♥

Ten akurat szczególny post różni się nieco od tych z tejże samej kategorii, gdyż tym razem nie skupiamy się na żadnym człeku parającym się coverami (czy to wokalnymi, czy też instrumentalnymi), ale zespołem.
Tak, dokładnie - zespołem.

No, ale dlaczego zespół?
Cóż, ZigZag jest nowym i (wydaje mi się) wciąż słabo znanym zespołem, dlatego postanowiłam wam ich przedstawić jako naprawdę wybitną grupę utalentowanych i oryginalnych muzyków :D

Dobra, a więc może zacznijmy od prezencji zespołu i jego członków:


A więc nasza trójca (bo w skład zespołu wchodzą tylko 3 osoby) wyglądała właśnie tak. Musicie przyznać, że wyglądali nieco inaczej niż większość zespołów V-Kei, racja C: ?







 Obecnie panowie wyglądają tak i wciąż (moim zdaniem) prezentują się w bardzo ciekawy sposób @.@

Ten oto tutaj przystojniak to Aoshi.

 Z kolei ten tutaj to Jin ♥ Jego obecny look dużo bardziej przypadł mi do gustu ~(^-^)~ Ciężko się w nim nie zakochać od pierwszego wejrzenia, prawda?

 No i na koniec zostawiłam sobie Mikoto. Czemu na koniec? Bo moim zdaniem wygląda naprawdę ciekawie. Drugie zdjęcie ze względu na ilość ozdób kojarzy mi się nieco z nową ideologią The GazettE i "Dogmą"... ale to dobrze, bo jestem wielką fanką "Dogmy" i "Undying -another fate-", więc jestem jak najbardziej na tak C:
Poza tym nie mogę pozbyć się jakiegoś wrażenia jakby Mikoto był czymś w rodzaju bóstwa, jakiegoś bożka... ^^'' Nie wiem, skąd we mnie to przekonanie (pewnie ma to coś wspólnego z moim spaczeniem dotyczącym starodawnych wierzeń i demonów C'': ) To jak na pierwszym zdjęciu został wysunięty przed pozostałych muzyków oraz to jak góruje nad nimi na drugim zdjęciu jakoś naprowadziło mnie na myśl, jakby był "level wyżej" ^^'' Poza tym na obu zdjęciach jego głowę okala coś w rodzaju "aureoli" czy korony, więc to też działa na moją i tak już wystarczająco nadpobudliwą wyobraźnię x''D


 Wygląd Mikoto przypomniał mi też w jakiś sposób o komiksie Kaze-pon ("Beloved enemy" część druga - klik - odsyłam do lektury wszystkich, którzy jeszcze tego nie widzieli; to jest prawdziwe arcydzieło! Nie tylko pod względem wykonania technicznego, ale i pomysłu samego w sobie ♥ Jarają mnie takie rzeczy >.<''). Tam Ruki mierzył się z postacią noszącą ptasią maskę (tą samą z "Undying" i "Dogmy" - tak, ja wciąż, nie wiedzieć dlaczego, uważam, że był to demon ^^''), która w rezultacie okazała się być niejako nim samym - czymś w rodzaju alter ego, jego własnym przeciwieństwem, upersonifikowanymi, tłumionymi i spychanymi do podświadomości myślami i odruchami (lub demonem ^^'') czy jakkolwiek inaczej ktoś ma ochotę i fantazję odczytać pracę Kaze-pon C; (kilk - ta strona jakoś dobrze komponuje mi się z tym postem C'': ).
W każdym razie całe to nawiązanie do "Beloved enemy" sprowadza się do tego, że postać w masce wydawała mi się być czymś "ponad", czymś silniejszym, "wyższym"... jeśli wiecie (lub przynajmniej możecie się domyślić), o co mi chodzi (jeśli nie to też się nie przejmujcie - w ostatnim czasie coraz częściej łapię się na tym, że ciężko mi ogarnąć samą siebie ^^'') - przy ZigZag i Mikoto odniosłam podobne wrażenie, mając poczucie, jakby ten był jakąś potężniejszą istotą... tak, w ostatnim czasie skupiłam się na pisaniu fantasy, więc stąd moje wspaniałe rozkminy zmierzające w tym kierunku oraz fakt zastoju i pustki na blogu ^^''

 Okej, to skoro już wiemy, jak panowie wyglądają, to chyba nadszedł czas, żeby trochę zapoznać się z ich twórczością:
Tutaj znajdziecie oficjalny kanał ZigZag na youtubie. Niemniej, wygląda to tak, jakby chłopcy mało co nagrali i wciąż nie bardzo było się czym zachwycać - a to dlatego, że znacznie większa część ich piosenek została opublikowana na kanale japan Vkei.
Przy okazji dorzucę wam także linka do ich oficjalnej strony internetowej. Niestety wszystko jest po japońsku (dosłownie wszystko - nie znajdziecie niemal pojedynczego słowa po angielsku T^T), więc przeciętny fan V-kei z Europy musi poruszać się po owej stronie "po omacku" >.<''

Z tego, co ja bym wam polecała przesłuchać to:
1.-真天地開闢集団-ぽんぽこたぬき合戦」(- Ma tenchikaibyaku shūdan - pon po ko tanuki gassen)
Przyznam, że w jakiś magiczny sposób ta piosenka mnie zahipnotyzowała ♥

2. 愛シ貴女狂怪性/真天地開闢集団 (Ai shi kijo-kyō kai-sei/ ma tenchikaibyaku shūdan)
Mnie osobiście strasznie podobają się takie klimaty (które w pewien sposób polegają na mieszaniu starojapońskiej muzyki instrumentalnej z rockowymi kawałkami). Poza tym przyznać trzeba, że ZigZag plasuje się bardziej po tej "mocnej" stronie V-kei, za co ich niezmiernie uwielbiam ♥ W ostatnim czasie brakowało mi czegoś mocniejszego :D

3.死んでほしい(アルバムver)/真天地開闢集団 (Shinde hoshī (album ver)/ ma tenchikaibyaku shūdan)
No i żeby nie było, ZigZag nagrali też coś bardziej melodycznego i spokojniejszego ♥


Podsumowując:
Co myślicie o zespole? Mnie się wydaje, że będą to moi ulubieńcy kilku następnych miesięcy :D