Ten sam tekst zamieszczam w opisie w zakładce "The GazettE", gdyby ktoś nie zauważył - po co? Ano po to, aby wszyscy znali moje stronnictwo w tej sprawie i żeby uniknąć kolejnych niepotrzebnych dywagacji na ten temat i tekstów typu: "bo ma być Gazetto i koniec".
Tytuł: „Książę z bajki” cz.2
Paring: Hiro
(Nocturnal Bloodlust) x Crena Ketsueki (Bird as Omen)
Typ: mini-seria
Gatunek: ?
Beta: -
Ostrzeżenia: nagminne wulgaryzmy
- Przedszkole było zamknięte? – mruknąłem z
niedowierzaniem. – Czy może po prostu nikt nie był na tyle uprzejmy, aby
poinformować mnie, że to my je otwieramy?
Stałem w progu sali niczym wryty w podłogę
przyglądając się tępo to Daichiemu, który siedział na jednej z kanap ze swoją
córką na kolanach, to pozostałej części zespołu, która zbiła się niczym
opozycja na drugiej sofie. Masa, Cazqui i Natsu niczym jeden mąż przybrali
zacięte miny, za którymi próbowali skryć swoje zdziwienie. Widocznie byli
niemniej zaskoczeni niż ja.
- Mniej więcej… - odezwał się nieśmiało
„odseparowany” od reszty zespołu gitarzysta.
- „Mniej więcej” to znaczy, że otwieramy „Nocturnal
Bloodlust Kindergarden” czy to, że przedszkole było zamknięte? – dopytywałem,
nie ruszając się z miejsca.
- Zawsze zaprowadzałem Setsuko (imię wymyślone; nie
wiem nawet czy Daichi ma syna czy córkę… nigdzie nie mogę znaleźć o tym
informacji. Poza tym dziecko Daichiego z pewnością jest młodsze niż w tym
opowiadaniu, ale musiałam trochę naciągnąć fakty ze względu na Hiro [później
się dowiecie, o co chodzi xD] od aut.) do małego przedszkola, które znajduje
się na moim osiedlu, ale dziś pocałowałem w klamkę. Na drzwiach została
wywieszona informacja, że obie opiekunki, które tam pracowały, zaraziły się
rotawirusem i… no i przedszkole jest dziś nieczynne… - westchnął bezradnie. –
Nie miałem, gdzie jej zostawić. Moja mama nie mieszka w Tokio, a moja była
podrzuciła mi Setsuko wczoraj z wyjaśnieniem, że skoro jestem ojcem, to mimo iż
nie jesteśmy razem, powinienem zająć się dzieckiem… - gitarzysta powlókł po nas
udręczonym i zarazem przepraszającym spojrzeniem. Westchnąłem ciężko.
Kto by pomyślał, że to właśnie Daichi jako pierwszy
z nas doczeka się dzieci? Daichi – facet, którego najczęściej podrywano na
imprezach, gdyż większość myliła go z kobietą…
- Dai – podszedłem do muzyka i usiadłem obok niego.
– Mamy nawał roboty, nagrywamy nową płytę, a ty przyprowadzasz do studia
dziecko… - gitarzysta skulił się w sobie, pewien, że zamierzam go ganić. –
Gdzie ty masz głowę, co? Przecież wystarczyło zadzwonić i powiedzieć, że
dzisiaj nie dasz rady przyjść do pracy – założyłem ręce za głowę, rozsiadając
się wygodniej. – Smarkula to siła wyższa, nie?
- Ale przecież sam powiedziałeś, że mamy nawał
pracy i…
- Więc lepiej było przyprowadzić do studia ze sobą
dziecko? – spojrzałem na niego z politowaniem. – Jak zamierzasz pracować i
jednocześnie zajmować się Setsuko? Weźmiesz ją ze sobą na nagranie? Ja wiem, że
czasem brzmię, jakbym zawodził, ale sam przyznasz, że taka solówka płaczącego
dziecka mogłaby słabo brzmieć…
- No tak… - zgodził się. – Ale szczerze to myślałem,
że najpierw wy moglibyście nagrać swoje partie, a potem…
- …a potem ktoś miałby zająć się Setsuko, kiedy ty
będziesz nagrywał swoje? – dokończyłem za niego, spoglądając na Daichiego z
niedowierzaniem. – Przepraszam cię bardzo, ale kogo ty chcesz wrobić w rolę
serdecznego wujka?
Prędkość światła.
Dosłownie.
W mgnieniu oka dziewczynka znalazła się na moich
kolanach, a reszta chłopaków poderwała się na równe nogi, sięgnęła po swoje
instrumenty i jeszcze szybciej zamknęli się w sali nagraniowej z trzaskiem drzwi.
Cholera… To wszystko było ukartowane…
Niepewnie spojrzałem na Setsuko. Była to
trzyletnia, pucołowata dziewczynka o ciemnobrązowych włosach związanych w mocny
warkocz przez jej ojca, który najwyraźniej doszedł już do perfekcji, jeśli
chodzi o kobiece upinanie włosów. Ubrana była w jasnoróżową, wielowarstwową
sukienkę oraz obuta w o odcień ciemniejsze sandałki z motylkami. Tak, z
pewnością stanowiliśmy komiczny kontrast biorąc pod uwagę, że ja ubrany byłem w
czarne, poprzecierane jeansy z przypiętymi łańcuchami, białą bokserkę z
nadrukiem wielkiej czaszki oraz nosiłem glany, 2o, rzecz jasna… Książę
ciemności i mała księżniczka z Kraju Tęczy… brzmi jak początek jakiejś bajki,
nie?
Mała spoglądała na mnie roześmianymi, czekoladowymi
oczami, uśmiechając się niewinnie.
- Pobawis się ze mną, wujek…? – zająknęła się,
wciąż sepleniąc nieco.
- Hiro.
- …wujek Hilo – zachichotała niczym mała kokietka.
- Jasne, spoko, może być i Hilo… - mruknąłem pod
nosem. – Masz wyrodnego ojca, wiesz, mała? – skwitowałem kwaśno. – Ciekawe czy
jak będziesz starsza, to też będzie tak ochoczo wpychał cię w objęcia obcych
facetów? – westchnąłem.
***
Jakimś dziwnym fartem nagranie schodziło chłopakom
strasznie długo. Nigdy nie robiłem za niańkę, jednak muszę przyznać, że Setsuko
nie była jakoś wybitnie wymagającym dzieckiem. Ot tylko wyczyściła mnie ze
wszelkich drobnych, naciągając mnie na kolejne słodycze z automatu, który stał
na korytarzu i niezmordowanie kazała mi rysować księżniczki, które potem z
wielką radością zamazywała, tak, że nie można było się nawet domyśleć, czym w
istocie był w pierwotnym zamyśle ten obrazek. Kanapa, na której siedziała
dziewczynka, była już cała pomazana mazakami, ale nie zwracałem nawet na to
uwagi. Najwyżej któregoś dnia Dai będzie musiał zostać i zabawić się w
sprzątaczkę, tak jak mnie przyszło bawić się w dobrego wujka…
Siedziałem na podłodze przed kanapą, aby dziecko
miało więcej miejsca na swoje pierwsze impresjonistyczne dzieła. Miałem
wrażenie, że moje szanowne zakończenie pleców niedługo zespoli się z podłożem
albo przynajmniej dostanę odleżyn, gdyż tak bardzo bolała mnie kość ogonowa.
Zimno bijące od posadzki było tak przejmujące i tak rozeszło się po kościach,
iż miałem wrażenie, że mój szkielet zbudowany jest z zardzewiałych metalowych
rur, które ktoś bardzo zdolny jednak niekoniecznie trzeźwy pospawał tak „aby
tylko się trzymało”, przez co bóle reumatyczne towarzyszyły każdemu mojemu
ruchowi, który wymagał zbyt wielkiego udziału stawów.
Daichi zapłaci mi za to…
Z morderczych rozmyślań, w których dawałem upust
swoim rzeźnickim zapędom (przez co zdarzało mi się zadrżeć z rozkoszy) wyrwało
mnie pukanie. Nim zdążyłem się odezwać, drzwi otworzyły się, a w ich progu
stanął chłopak ze spóźnionym zapłonem, który zareagował podobnie jak ja na
widok gitarzysty z dzieckiem. Zatrzymał się gwałtownie, po czym nawet cofnął o
krok.
- To… to twoje dziecko… Hiro-sama? – wydusił z
trudem.
- Pewnie; ależ oczywiście, że tak – przewróciłem
oczyma, prychając.
- S… serio? – wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
- Nie! – sapnąłem. Boże, co jest z nim nie tak? Nie
dość, że ma spóźniony zapłon, to jeszcze nie wyczuwa ironii… - Zostałem
postawiony przed faktem dokonanym i wrobiony w rolę dobrego wujka…
- Ach… - odetchnął jakby… z ulgą? – Właściwie to… -
postąpił kilka niepewnych kroków w moją stronę. - …chciałem podziękować ci za…
za wczoraj – niemalże podejrzliwym spojrzeniem taksował Setsuko.
Ja wiem, że to wszystko wina dzieci – że zaczynamy
jeść resztki z obiadu, a nie pełnowartościowe posiłki, że wiecznie świecą nam
pustki w portfelu, że mamy nerwy w strzępach, starzejemy się, gnuśniejemy i
tyjemy – ale żeby spoglądać z taką niechęcią na trzylatkę? Crena wyglądał jakby
obawiał się, że gdy tylko straci z oczu małą, ta rzuci mu się do gardła z zamiarem
przegryzienia mu tętnicy… a przecież to moja rola. Z naszego towarzystwa tylko
ja mam w zwyczaju chodzić umazany cały we krwi… no dobra, substancji
krwio-podobnej…
- Coś jeszcze? – zmierzyłem go nieprzyjemnym
spojrzeniem. – Jakieś życzenia, uwagi, postulaty, cokolwiek?; czy po prostu
zamierzasz mi od tak sobie stać nad głową? – skrzywiłem się.
- Em… - zająknął się. – Wiem, że może nie znamy się
zbyt dobrze, ale…
- Nie – przerwałem jego monolog w zalążku. –
Słuchaj, chłopcze – w końcu podniosłem się z podłogi i spojrzałem z niego z
góry (z tej racji, że byłem od niego wyższy) – to nie jest jakiś pieprzony
harlequin czy drama, jasne? Zapamiętaj to sobie – puknąłem go palcem w czoło. –
W tym świecie twoi wybawiciele nie umawiają się z tobą na kawę, gniją wszelkie
empatyczne zachowania i nie ma miejsca na przyjaźń czy miłość. Jeśli chcesz
jeszcze kiedykolwiek pohasać po swojej różowej łące na końcu tęczy, to, mówiłem
ci już, zabieraj się stąd, byle szybko. Im dłużej będziesz siedział w tym
gównie, tym bardziej będziesz przypominał mnie – uśmiechnąłem się paskudnie.
Ketsueki nie odpowiedział. Spoglądał na mnie z
niewyraźnie, a jego wyraz twarzy... właściwie nie wyrażał nic. Wzruszyłem
ramionami i wróciłem na miejsce koło córki Daichiego, by chwilę potem zaliczyć
elegancką różową krechę na białej bluzce. Zajebiście…
- Mylisz się, Hiro-sama.
- Co? – podniosłem wzrok na bruneta, który jakby na
przekór uśmiechnął się do mnie w niewymuszony sposób. Właściwie ten jego
uśmiech… ładny był. Dawno takiego nie widziałem…
- Uważam, że się mylisz – powtórzył. – I udowodnię
ci to, ale najpierw musisz umówić się ze mną na tę kawę – zaśmiał się
perliście.
***
Ja serio nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się
zgodzić. Ogłupiałem do reszty czy jak? W sumie… bardzo prawdopodobne…
Każde czyny niosą za sobą jakieś skutki, których
nie da się uniknąć, które trzeba ponieść – w moim wypadku było to ślęczenie
niczym na tureckim kazaniu w niewielkiej kawiarni, która mieściła się na
parterze studia nagraniowego. Niewygodne, twarde krzesło wbijało się z pasją w
moją miednicę, a jego metalowe, źle wyprofilowane oparcie torturowało
bezlitośnie moje plecy, a już w szczególności łopatki. Blat stołu, przy którym
zasiedliśmy był tłusty, niedomyty, co niezmiernie mnie irytowało. Przede mną
stał papierowy kubek czarnej niczym mój humor lury, której w żadnym stopniu nie
można było nazwać kawą. Po mojej prawej siedziała córka Daichiego zajadająca
się zielonym sernikiem na zimno (popularne ciastko w japońskich kawiarniach –
jedna z ich wariacji kulinarnych i przykład „zjapońszczenia” tego, co przyjęli
z zachodu od aut.), z czego całkiem spore kawałki ciasta przyozdobiły
malowniczo jej różową sukienkę, a nawet moje spodnie. Dziewczynka, że tak
powiem, miała szerokie pole rażenia… Gitarzysta pewnie nie będzie zadowolony na
widok własnego dziecka w zielonych ciapkach, ale to już mniejszy problem. Może
nauczy się, żeby nie powierzać opieki nad dziećmi komuś takiemu jak ja…
Naprzeciw mnie z kolei siedział Crena. Uśmiechał
się samymi kącikami ust, a jego wzrok zdradzał, że jest z lekka nieobecny, może
nawet rozmarzony. Obracał w dłoni identyczny kubek jak mój, przyglądając się
jak napój w środku wirował, oblewając papierowe ścianki. Sprawiał wrażenie,
jakby wszelkie problemy tego świata go nie dotyczyły – ot zwykły, beztroski
chłopak przyszedł napić się obrzydliwej kawy ze swoim kumplem, który ubzdurał
sobie, że jest księciem Mordoru oraz różową wróżką-zębuszką bez prawej jedynki,
która ewidentnie nie przestrzegała diety. Zdziwieni moją samokrytyką? Myśleliście,
że potrafię tylko warczeć na wszystko wokół, a siebie wywyższać niemalże na
wyżyny niebios? Błąd. Zawsze twierdziłem, że obiektywna ocena własnej
osobowości jest tym, od czego trzeba zacząć.
No to skoro już zdawałem sobie sprawę, że jestem
przyjemny jak nóż wbity w brzuch, empatyczny jak woda w klozecie i wyglądałem
jak ktoś, komu zaraz mogą puścić nerwy, co może skończyć się rozlewem krwi w
masowych ilościach oraz zabarwieniem ścian lokalu na czerwono, to dlaczego nie
próbowałem tego zmienić? Odpowiedź jest prosta: bo nie.
Bo nie było takiej potrzeby.
Bo tak jest dobrze.
Świat jest zepsuty; podobnie jak ja – po co udawać,
że jest inaczej?
W życiu możesz być jednym z dwóch typów ludzi – nie
jest to takie banalne rozgraniczenie na „pan/pani dobry/dobra” i „pan/pani
zły/zła” – możesz być szczęśliwą świnią albo smutnym Sokratesem. Co to oznacza?
Już spieszę z wyjaśnieniami: albo możesz mieć wszystko w dupie i udawać, że
jest pięknie, ładnie, izolować się w swoim cudnym światku rodem z
„Teletubisiów” lub przyjąć owe wszystko takim, jakie jest w rzeczywistości. Ta
druga opcja kończy się zazwyczaj doszukiwaniem powodu, przyczyny, dla której
przyszło mi egzystować w takim świecie, a nie innym, niemalże filozoficznym
rozprawom, czemu z początku towarzyszy entuzjastyczny zapał i chęć zmieniania
świata, bawienie się w „Miss America”, czyli walczenie z terroryzmem,
przeciwdziałanie wycince lasów Amazonki, rozdawanie ubogim wody, jedzenia oraz
leków, budowania szkół w krajach trzeciego świata, zaprowadzenie pokoju na
świecie… aż w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że nie jesteś wszechmocny i
żadnej z tych rzeczy nie uda ci się zrealizować; tym bardziej samemu. Niestety,
pech chciał, że człowiek wyewoluował do swojej najbardziej snobistycznej,
egocentrycznej i złośliwej formy, przez co z kolejnym upływem czasu dostajesz
kolejne lekcje życia, z których wynosisz to, że za twoje dobro ludzie odpłacą
ci się jedynie kopem w dupę, a jak dasz im palec, to odgryzą całą rękę,
zostawią cię gdzieś w rynsztoku zakrwawionego, zakneblowanego i nawet nie będą
tak mili, żeby cię dobić, tylko zostawią cię samemu sobie, żebyś wykrwawił się
na śmierć, a przedtem odpowiednio zajęła się tobą gangrena. Zajmą twoje
miejsce, będą sypiać z twoją żoną, wyrzucą twoje dzieci z domu i zgwałcą twoją
córkę na twoim grobie, jak to śpiewał Kyo w „Agitated Screams of Maggots”.
Optymistycznie, prawda?
Ja już mam za sobą te lekcje życia, toteż zostałem
ograbiony ze wszystkich złudzeń. Teraz zostało mi tylko pisanie o tym piosenek,
darcie się do mikrofonu i wysłuchiwanie, jakiż to jestem „kawaii” od moich
nastoletnich fangirlów.
Ten świat się pogrąża…
Dobra, ale wracając do głównego tematu, tak oto
znalazł się przy jednym stoliku smutny Sokrates, niedoświadczone życiem dziecko
– wciąż pusta kartka – oraz szczęśliwy prosiak, który albo coś tam sobie dosypał
do tej kawusi, że był aż tak kurewsko szczęśliwy, albo chciał mnie po prostu
wkurwić.
- No więc…? – mruknąłem wyczekująco.
- „No więc” co? – Ketsueki spojrzał na mnie z
niezrozumieniem.
- Chyba po coś mnie tu przyciągnąłeś nie? –
wywróciłem oczyma.
- „Po coś”…? – kuźwa, trybiki mu się w głowie
zacięły czy jak?! – Ach! – zaśmiał się niespodziewanie. – Myślałem, że już się
zorientowałeś.
- Co? – ściągnąłem brwi w niezrozumieniu.
- Uważasz, że wszystko, co cię otacza jest
sztuczne, zepsute, bezwartościowe… że ludzie to pozerzy, którzy tylko grają
przed tobą, kiedy chcą coś od ciebie wyciągnąć… że nie ma miejsca na miłość czy
przyjaźń – pokręcił głową. – Ale mylisz się. Czy sam fakt, że przyszedłeś tu ze
mną nie jest już czymś pozytywnym? W końcu nie chciałeś mnie urazić i…
- Wmawiaj sobie – prychnąłem. – Myślisz, że
obchodzą mnie twoje uczucia? Dla mnie jesteś niestabilną emocjonalnie
nastolatką z okresem – uśmiechnąłem się przesłodko. Brunet zachichotał. – Bawi
cię to?
- Jasne – przytaknął. – Bawi mnie to, jak
desperacko próbujesz wykreować w mojej świadomości swój obraz jako bezdusznego
skurwiela, który z nikim i niczym się nie liczy – posłał mi przeszywające
spojrzenie. – Wiem, że tak nie jest – rozłożył ręce, jakby podkreślał, że to,
co mówi, jest rzeczą oczywistą. – Ale wracając do tego, co mówiłem wcześniej;
czy to, że na prośbę jednego z członków twojego zespołu zgodziłeś się opiekować
cudzym dzieckiem nie jest czymś pozytywnym? Gdyby w istocie świat był taki,
jakim go sobie wyobrażasz, dobro nie istniałoby wcale, zgodzisz się ze mną?
- Zostałem wrobiony w niańczenie dzieciaka –
warknąłem.
- Nawet jeśli to prawda – nachylił się nad stołem –
to wciąż nie zmienia to faktu, że miałeś wybór.
- Zostałem postawiony przed faktem dokonanym –
uparcie trwałem przy swoim.
- Gówno prawda – odchylił się z powrotem, opierając
o oparcie krzesła i zakładając ręce na piersi. – Nigdy nie zdarzy się taka
sytuacja, w której nie będziesz miał absolutnie żadnego wyboru. Wybór jest
zawsze. Problem tkwi w tym, że moralność człowieka… jakby to powiedzieć?...
tuszuje pewne sprawy; sprawia, że pewne ewentualne rozwiązania danej sytuacji
nie są przez ciebie nawet brane pod uwagę, nie rozważasz ich – założył nogę na
nogę. – Mogłeś zostawić dziecko same sobie i iść w siną dal – już chciałem coś
powiedzieć, jednak chłopak nie dał mi dojść do głosu. – Była to jedna z
możliwości, jednak nawet nie przeszła ci ona przez myśl. Od razu założyłeś, że
musisz zająć się dzieckiem, wziąć na siebie odpowiedzialność za nie; gdybyś w
istocie był takim skurwysynem, za jakiego się podajesz, byłoby zupełnie
odwrotnie – nawet nie rozważałbyś możliwości zajęcia się dzieckiem. Wyszedłbyś
trzaskając drzwiami – uśmiechnął się szeroko. – Ale tego nie zrobiłeś.
Zostałeś. A wiesz dlaczego? Bo nikt nie jest tak do końca zepsuty – uśmiechnął
się ładnie. – Owszem, zgodzę się, że świat ten nie jest jednolicie różowy, ale
nie mogę przytaknąć też na to, że jest czarny czy szary. Rzeczywistość emanuje
całą gamą barw; pytanie tylko, dlaczego tak usilnie starasz się pozostawać na
nie obojętnym?
Minęła długa chwila wypełniona stukaniem obcasów
kelnerek, dzwonieniem dzwonka przy drzwiach wejściowych i irytującego dźwięku
towarzyszącego otwieraniu kasy fiskalnej nim ponownie zdecydowałem się odezwać.
Ta niby swoista, ale jednak drażniąca kakofonia sprawiała, że miałem mętlik w
głowie.
- Chwilowe podjęcie odpowiedzialności za dziecko
jest uzasadnione samolubną motywacją; wizją tego, że jeśli bachor zrobi sobie
coś podczas, „rzekomo”, mojej opieki, będę miał znacznie gorsze kłopoty, tym
bardziej jeśli wyda się, że owa opieka była tylko i wyłącznie „rzekoma”, bo w
istocie nie było mnie na miejscu przy Setsuko – mruknąłem.
- Uparty jesteś – zaśmiał się młodszy. – Niemniej
obawa przed tym, że przez ciebie lub, w takowej sytuacji, przez twoją
nieobecność stanie się coś drugiej osobie oraz wyrzuty sumienia towarzyszące
takiej myśli są jednak przejawem twojej „ludzkiej” strony – wzruszył ramionami.
– Poza tym… Mimo iż jesteś tak święcie przekonany o swojej racji, zgodziłeś się
tu przyjść, pomimo iż celem naszego spotkania było moje zanegocjowanie twojego
światopoglądu. To świadczy o tym, że przyjmujesz do wiadomości, że ktoś może
myśleć inaczej, a więc jesteś tolerancyjny, co jest kolejną ujawnioną przez
ciebie pozytywną cechą. No i… - uśmiechnął się szelmowsko. – No i powiedziałem
przecież, że udowodnię ci, że się mylisz. Hiro-sama, powiedz szczerze, chciałeś
usłyszeć, że jest inaczej. Chciałeś usłyszeć, że nie masz racji – jego uśmiech
z każdym kolejnym zdaniem pogłębiał się. – Możesz się do tego nie przyznawać,
ale gdzieś tam w głębi ciebie tkwi płomyk nadziei i dobra. Jesteś tacy jak
wszyscy inni ludzie; nie idealny, ale także nie zepsuty do cna – posłał mi
ciepły uśmiech i spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Crena wyglądał jakby
promieniował szczęściem. Ukontentowany wpatrywał się we mnie niczym uosobienie
radości; nie wiem, dlaczego, ale w tym momencie przeszło mi przez myśl, że
wygląda niczym małe, żywe słońce.
- Pierdolenie kotka za pomocą młotka – przewróciłem
oczyma, kwitując wulgarnie, kwaśno. – Zaciągnąłeś mnie tu na jakieś
pseudofilozoficzne rozmowy? – prychnąłem.
Ketsueki już otwierał usta, by odpowiedzieć, kiedy
niespodziewanie odezwała się jak dotąd milcząca dziewczynka. Pacnęła nieco
obślinionym przy krawędziach, pustym już papierowym talerzykiem o stół i
kopnęła mnie w rzepkę.
- Wujku Hilo… - zaczęła słodko, machając nogami w
powietrzu i oblizując obklejone ciastem rączki. – Chcę siku…
***
- Pierdolę to! Idę do domu! Nic nie będę dzisiaj
nagrywał! – wepchnąłem względnie doprowadzoną do czystości Setsuko w objęcia
ojca.
- Ale Hiro będziemy mieć obsuwę i…
- Mam to w dupie! Było mi nie wciskać bachora pod
opiekę! – wyszedłem z sali trzaskając drzwiami.
- Wściekł się?
- Jak cholera…
Prychnąłem pod nosem i szybkim, sprężystym krokiem
ruszyłem do windy. Już po drodze przeszukiwałem kieszenie w poszukiwaniu paczki
papierosów. Ukontentowany wsunąłem jedną z używek między wargi i odpaliłem ją,
nim jeszcze zdążyłem wyjść z budynku. W ekspresowym tempie pokonałem całą
długość parkingu, by znaleźć się przy własnym samochodzie, oprzeć się o
karoserię i westchnąć ciężko, jednocześnie wydmuchując z płuc szary obłok. Nim
zdążyłem spalić połowę papierosa, znów ktoś zwalił mi się na głowę.
- Podwieziesz mnie?
- A co ja, kurwa, taksówka? – zmierzyłem wściekłym
spojrzeniem wiecznie roześmianego bruneta.
- No niby nie – oparł się zaledwie kilka
centymetrów ode mnie, chichocząc. – Żeby tak doszczętnie nie niszczyć twojego
światopoglądu na „dzień dobry”załóżmy, że rzeczywiście nie istnieje w
dzisiejszych czasach coś takiego jak bezinteresowna pomoc, a więc powiedzmy, że
i twoja nie będzie darmowa.
- Zapłacisz mi? – spojrzałem na niego z
politowaniem.
- Nie w formie pieniężnej – ściągnąłem brwi w
niezrozumieniu, spoglądając na niego, nie ukrywam, z lekką dozą zaciekawienia.
– Mogę się odwdzięczyć – uśmiechnął się.
- W jaki sposób? – dociekałem.
- A w jaki chcesz? – odpowiedział mi pytaniem na
pytanie, nie przestając się szczerzyć.